Nekroskop XII Pietno - LUMLEY BRIAN

Szczegóły
Tytuł Nekroskop XII Pietno - LUMLEY BRIAN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Nekroskop XII Pietno - LUMLEY BRIAN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Nekroskop XII Pietno - LUMLEY BRIAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Nekroskop XII Pietno - LUMLEY BRIAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lumley Brian Nekroskop XII Pietno Tlumaczenie: Stefan Baranowski Dla Barbary Ann (albo Varvary...) NAJEZDZCY Streszczenie Harry Keogh, pierwszy Nekroskop, nie zyje; jego istota rozprysla sie i rozproszyla, a fragmenty jego metafizycznego umyslu znalazly sie w ciemnych zakatkach bezliku wszechswiatow. Tak wiec, praktycznie rzecz biorac, jest martwy. Smierc oznacza ustanie czynnosci zyciowych. Brak zycia i kres istnienia. A przynajmniej zywi zawsze tak utrzymywali. Ale, jak wiedzial jedynie Nekroskop (nie liczac samych zmarlych), smierc jest czyms innym. Bo umysl nadal zyje. Jakze bowiem wielki poeta, naukowiec, artysta czy architekt moze tak po prostu rozplynac sie w nicosc? Moze opuscic cialo, lecz jego duch - jego umysl - nadal bedzie istnial i to, czym sie zajmowal za zycia, bedzie kontynuowal po smierci. Powstaja projekty wielkich obrazow, a przed oczyma duszy zmarlych przesuwaja sie krajobrazy, ktore nigdy nie zostana przeniesione na plotno. W ich martwych umyslach wznosza sie wspaniale miasta, a planete przecinaja nowoczesne drogi, lecz istnieja one tylko w marzeniach zmarlych architektow. W umyslach zmarlych rodza sie piesni slodsze niz piesni Salomona, ktore jednak nigdy nie dotra do uszu zywych. Ale tutaj pojawia sie pozorna sprzecznosc: jesli smierc to tak calkowita pustka, miejsce tak spokojne i ciche, jak to jest z tymi piesniami i obrazami? Jak zmarli moga je tworzyc? Na podobne pytania nie bylo odpowiedzi, dopoki nie pojawil sie Nekroskop: czlowiek, ktory byl w stanie przenikac do grobow i zagladac do umyslow zmarlych. I za jego posrednictwem - wylacznie za jego posrednictwem - zmarli zyskali mozliwosc komunikowania sie ze swiatem zywych. Nauczyl ich, jak moga ze soba rozmawiac, i "polaczyl" wszystkich zmarlych na calym swiecie; umozliwil kontakt synow i corek z dawno utraconymi matkami i ojcami, ponownie polaczyl starych przyjaciol, rozwiklal dawne watpliwosci i spory i znow pobudzil do dzialania ledwie tlace sie umysly zmarlych. I nawet nie majac takiego zamiaru - wlasciwie nie zdajac sobie sprawy z tego, co sie dzieje - stal sie jedynym plomykiem migocacym w mrokach drugiej nocy zmarlych. A oni wygrzewali sie w jego cieple i byli mu za to wdzieczni. Jednak choc Harry Keogh dal zmarlym tak wiele, niemalo tez od nich otrzymal. Swej matce, ktora za zycia byla medium, zawdzieczal owe metafizyczne umiejetnosci, z ktorych potem wyksztalcily sie jego dalsze zdolnosci. Dzieki Augustowi Ferdynandowi Mobiusowi, dawno zmarlemu matematykowi i astronomowi, zdobyl wiedze i nauczyl sie wykorzystywac Kontinuum Mobiusa, jednowymiarowa przestrzen, rownolegla do czasoprzestrzeni. A Faethor Ferenczy zaznajomil go z historia swiata wampirow i jego niemartwymi mieszkancami, z ktorych czesc - tak jak sam Faethor - od czasu do czasu znajdowala droge do naszego swiata. Ale trzeba stwierdzic, ze te wiedze Nekroskop zawdzieczal bardziej tesknota za zyciem dawno zmarlego wampira niz jego sympatii... I od tego czasu - gdy Harry odkryl, ze wampiry znajduja sie w naszym swiecie do chwili swej "smierci" w Krainie Gwiazd - Nekroskop poswiecil sie ich zniszczeniu. Wiedzial bowiem, ze jesli budzacy groze lordowie i ladies Wampyrow nie zostana zlikwidowani, z pewnoscia ludzie stana sie ich niewolnikami. Ale w koncu - sam bedac wampirem i walczac ze swa wampirza istota do ostatniego tchnienia - musial sie poddac, "umrzec" i zniknac z tego swiata. Czy rzeczywiscie...? Ale kazda regula ma jakis wyjatek, a Harry Keogh byl - jest - wyjatkiem od reguly negatywnego oddzialywania miedzy Ogromna Wiekszoscia a swiatem zywych. Za zycia bowiem Nekroskop byl panem Kontinuum Mobiusa i wykorzystywal je do scigania wampirow. Wiec teraz, po smierci...? Harry Keogh nie byl osamotniony w swej nieustannej walce z Wampyrami. Jako mlody czlowiek zostal zatrudniony w Wydziale E, tej najbardziej tajnej ze wszystkich tajnych organizacji, ktora wspierala go niemal do samego konca. Nawet gdy Harry nie byl juz w pelni czlowiekiem, Ben Trask, szef Wydzialu E, pozostal jego przyjacielem. To wlasnie on, ludzki wykrywacz klamstw, przekonal sie, ze Harry nigdy nie wystapi przeciw swej rasie, jednak aby nie ryzykowac, Trask otrzymal zadanie wygnania go z Ziemi. Pomimo to, kiedy w koncu Nekroskop powrocil do Krainy Slonca i Krainy Gwiazd, aby stoczyc ostatnia walke swego zycia, udal sie tam z wlasnej woli, nie zas w wyniku wygnania. I to Ben Trask oraz wielu innych czlonkow Wydzialu E widzialo - to znaczy ci, ktorym dane bylo to widziec - jak Harry umiera. Byla to wizja, hologram, obraz rzeczywistych wydarzen, choc wydawal sie tak nierzeczywisty. Widzieli jego koniec, jak gdyby dzialo sie to tu i teraz, podczas gdy w istocie wydarzylo sie to w innym swiecie, w odleglym zakatku czasoprzestrzeni. Trzynastu swiadkow zebranych w pokoju operacyjnym Centrali Wydzialu E zobaczylo to samo: dymiace, rozkrzyzowane w powietrzu cialo, ktore koziolkowalo, jakby nadziane na niewidzialny rozen. I pomimo czesciowo zweglonej twarzy Ben Trask od razu wiedzial, kto to jest. Mimo ze otaczali je ze wszystkich stron, cialo malalo w oddali, nieustannie spadajac w kierunku mglistego zrodla przeznaczenia? - z ktorego tryskaly smugi swiatla wijace sie jak niezliczone macki na jego powitanie. Postac z kazda chwila malala, teraz byla juz tylko drobinka, az w koncu calkowicie znikla. Ale tam, gdzie byla jeszcze przed chwila... Ujrzeli nagly wybuch! Rozblysk zlotego ognia, ktory rozprzestrzenial sie z przerazajaca szybkoscia! Trzynastu obserwatorow wydalo stlumiony okrzyk strachu i cofnelo sie, ale choc zjawisko to mialo miejsce jedynie w ich umyslach, instynktownie odwrocili wzrok od oslepiajacego swiatla - i tego, co z niego wystrzelilo. Tylko Trask nie odwrocil wzroku, jedynie oslonil oczy i nie przestawal patrzec, bo taka mial nature - musial znac prawde. A prawda byla zupelnie fantastyczna. Owe niezliczone zlote czastki, rozbiegajace sie na zewnatrz, wydawaly sie obdarzone czuciem, kiedy znikaly w oddali, jakby w poszukiwaniu czegos. Fragmenty? Fragmenty Nekroskopa? Czy to bylo wszystko, co z niego pozostalo? A kiedy ostatni z nich przemknal kolo Traska i zniknal mu z oczu, wijace sie czerwone, niebieskie i zielone smugi widmowego swiatla takze zniknely...A swiatlo w pokoju operacyjnym znow swiecilo jak poprzednio. Wtedy wszyscy zrozumieli, ze Harry'ego juz nie ma, ze zginal w Krainie Gwiazd, w dalekim, obcym swiecie wampirow. Tylko Ben Trask - ten ludzki wykrywacz klamstw - rzeczywiscie zrozumial "prawde" tego, co zobaczyl, i wiedzial, ze smierc Nekroskopa nie jest tym, czym mogla sie wydawac... Minelo dwadziescia jeden lat, w ciagu ktorych w tym samym swiecie, ktory przyniosl zgube Harry'emu, wiek meski osiagnal inny Nekroskop, rodzony syn Harry'ego. I tak samo jak jego ojciec, Nathan Kiklu (w naszym swiecie Keogh) zostal lowca wampirow. Ale Nathan mial takze wlasne problemy, musial bowiem walczyc ze swymi wrogami w Krainie Slonca i Krainie Gwiazd. Miedzy Ziemia a rownoleglym swiatem wampirow, w ktorym zyl Nathan, istnieja dwie "bramy". Jedna z nich jest naturalna, a druga powstala jako skutek nieprzemyslanego rosyjskiego eksperymentu. Pierwsza Brama znajduje sie w poblizu koryta podziemnej rzeki, plynacej przez system jaskin, pod wiecznie pograzonymi w chmurach Alpami Transylwanskim i. Druga Brama lezy w sztucznym kompleksie, zbudowanym przez Rosjan na przelomie lat siedemdziesiatych i osiemdziesiatych, u podstawy wawozu Perchorsk, na polnocnym krancu Uralu. Podczas gdy Wydzial E ma dostep do naturalnej Bramy, sprawujac nad nia pelna kontrole, kompleks w Perchorsku lezy poza jego strefa wplywow. Zostal on zlikwidowany przed piecioma laty przez rosyjskiego premiera, ktory polecil skierowac wody z zapory do zrujnowanego kompleksu, aby go zatopic, ale ostatnio sztuczna Brama zostala ponownie otwarta przez przywodce rosnacej w sile frakcji militarnej. Stalo sie to z zadzy zysku. Szalony rosyjski general, ktory wydal ten rozkaz, dowiedzial sie, ze Kraina Slonca i Kraina Gwiazd sa bogate w zloto; wraz z plutonem zolnierzy przedostal sie do Krainy Gwiazd, aby zbadac rzeczywiste rozmiary tych bogactw. Ekspedycja zbiegla sie w czasie z odrodzeniem wampirow; Rosjanie dostali sie do niewoli i zanim rozprawiono sie z generalem, dwaj lordowie i lady Wampyrow wydobyli od niego i jego ludzi informacje na temat naszego swiata. Nieustannie nekani partyzanckimi atakami Nathana trzy Wielkie Wampyry postanowily poszukac szczescia na Ziemi. Najezdzcy potajemnie wykorzystali naturalna Brame, aby przedostac sie do naszego swiata, i ukryli sie w rumunskim "Schronieniu" Wydzialu E, specjalnym schronisku dla sierot lezacym na brzegu Dunaju, na styku Rumunii, Bulgarii i dawnej Jugoslawii. Po wymordowaniu personelu i pensjonariuszy trio rozdzielilo sie i przepadlo gdzies w zakatkach naszego swiata... Tylko Wydzial E wiedzial o inwazji wampirow. Zek Foener, milosc zycia Bena Traska, zginela podczas masakry w rumunskim Schronieniu, ale w ostatnich chwilach swego zycia skontaktowala sie telepatycznie z Traskiem, przekazujac mu, co sie stalo. W ten oto sposob Trask byl "przy niej", kiedy umierala, i oszalaly z rozpaczy poprzysiagl zemste! Ale reszta swiata nie mogla sie o tym dowiedziec. Gdyby bowiem tak sie stalo, na wiesc o niezwyciezonej pladze wybuchlaby szalona panika. Jednak trzeba bylo o tym powiadomic Ministra Odpowiedzialnego za Wydzial E, ktory dal im carte blanche na wysledzenie i zlikwidowanie potworow przybylych z Krainy Gwiazd. Ponadto nawiazano lacznosc z wieloma mocarstwami swiatowymi, ktore obiecaly pomoc, gdyby organizacja Traska takowej potrzebowala. Porozumienia te mialy, rzecz jasna, charakter tajny; jedynie najbardziej wyprobowani i zaufani ludzie zostali wtajemniczeni w fakty, choc nie we wszystkie... W jakies trzy lata po inwazji "lokalizatorzy" Wydzialu E - detektywi-tropiciele ludzi i potworow - natrafili na slad, "mentalny smog" Wampyrow w polozonej w zachodniej Australii, opustoszalej pustyni Gibsona. Ale kiedy opracowywano plany przeciwdzialania zagrozeniu, wydarzyl sie dziwny wypadek synchronii (nie wspominajac o paradoksie znanego niegdys zjawiska). Jake Cutter, mlody czlowiek o podejrzanej przeszlosci, zostal osadzony w wiezieniu o zaostrzonym rygorze w Turynie, za czyny o charakterze zemsty, ktore w istocie byly rownoznaczne z morderstwem. Ale morderstwem jedynie z prawnego punktu widzenia. Jake zemscil sie bowiem na gangu zbirow handlujacych narkotykami i gwalcicieli - w rzeczywistosci "filii" rosyjskiej mafii - ktorego czlonkowie napadli i zamordowali jego bliska znajoma. W odpowiedzi na zemste Jake'a przywodca gangu - tajemniczy Sycylijczyk nazwiskiem Luigi Castellano postanowil zabic Jake'a w wiezieniu. Dowiedziawszy sie o tym, Jake podjal probe ucieczki. Ale straznicy wiezienni, oplacani przez Castellana, otworzyli ogien, gdy wspinal sie na wiezienny mur. W owej chwili wyjatkowego niebezpieczenstwa miala miejsce zdumiewajaca interwencja. Na poczatku Jake myslal, ze zostal trafiony; w istocie widzial kule - czy raczej tor zlotej kuli, albo blysk jej rykoszetu - ktora trafila go w czolo. Wtedy upadl, lecz nie na twarda ziemie wieziennego spacerniaka. Zamiast tego Jake "wpadl" do Kontinuum Mobiusa i natychmiast zostal przeniesiony o ponad piecset mil dalej - do pokoju Harry'ego w Centrali Wydzialu E w Londynie! Do pokoju Harry'ego, ktory dawno temu stanowil kwatere Nekroskopa podczas krotkiego okresu, gdy byl potencjalnym kandydatem na szefa Wydzialu, i ktory to pokoj od tego czasu esperzy Wydzialu zachowywali w nienaruszonym stanie. Rownoczesnie z pojawieniem sie Jake'a w Centrali Wydzialu E ci sami esperzy - a zwlaszcza lokalizator David Chung - odniesli wrazenie, ze powrocila jakas czesc samego Nekroskopa. Jednakze Trask, pamietajac, czym stal sie Harry, zanim udal sie do Krainy Gwiazd, nie przestawal sie zastanawiac, jaka jego czesc wrocila. Trask zastanawial sie takze nad czyms innym: kiedy Harry Keogh zginal, czyjego wampir zostal wyeliminowany, czy tez to on wyeliminowal Harry'ego?... Trzema najezdzcami z Krainy Gwiazd byli lordowie Malinari i Szwart oraz lady Vavara. Malinari, "Umysl", byl mentalista obdarzonym niebywala sila; Szwart, bedacy sama esencja ciemnosci, stanowil nieustannie imitujaca ofiare (i ocalonego) wlasnej metamorficznej natury; wreszcie Vavara, dzieki swym hipnotycznym zdolnosciom miala wyglad pieknej kobiety, choc w rzeczywistosci byla wiedzma. Kiedy Wielkie Wampyry przybyly do naszego swiata, wraz z nimi przybylo czterech porucznikow, z ktorych jednego, Koratha Mindsthralla (to nazwisko wskazywalo, ze byl niewolnikiem Malinariego), poswiecono, aby dostac sie do rumunskiego Schronienia. Kiedy wiec wampiry zniszczyly Schronienie, zmasakrowaly personel i pensjonariuszy i zabraly nowych niewolnikow, zanim rozdzielily sie i odwazyly sie wyjsc na nasz swiat, porzucily martwe i poobijane cialo Koratha, wcisnawszy je w metalowa rure wychodzaca z rozbitego zbiornika sciekowego w zdemolowanym Schronieniu. Malinari myslal, ze jego porucznik, ktorego ambicje zawsze przekraczaly jego pozycje w swiecie wampirow, zginal na dobre. Ale Korath byl u niego na sluzbie od bardzo dawna i znaczna czesc istoty Malinariego przeniknela do organizmu jego porucznika. Zbyt wielka czesc... W miedzyczasie, w Kontinuum Mobiusa, jakies slabe echo Nekroskopa - jakis jego fragment, resztki jego pamieci, duch czy moze sama inteligencja - wyczulo szkarlatne nici zycia, przecinajace blekitne nici zwyklych ludzi. Jedna z tych blekitnych nici nalezala do Jake'a Cuttera i ze wzgledu na jego udzial w jakims przyszlym konflikcie ow fragment Harry'ego odnalazl jego zrodlo... w wiezieniu w Turynie, a dokladniej w zmanipulowanej ucieczce z wiezienia. Ale fragment ten podlegal pewnym ograniczeniom; istota Harry'ego przenikajaca wszystkie wszechswiaty - jego zdolnosc wywolywania zmian w swiecie ludzi - byla w najlepszym razie slaba. Poza tym jego wlasna natura i natura Jake'a byly pod wieloma wzgledami zupelnie przeciwstawne, choc pod niektorymi bardzo podobne. I oto wlasnie ten czlowiek, Jake Cutter - rownie obcy duchowi Nekroskopa, jak Harry byl obcy jemu - mial zginac od kuli. Ale w strumieniach przyszlosci Harry dojrzal, ze blekitna nic Jake'a przecinaja szkarlatne nici wampirow, a dawny Nekroskop wiedzial na pewno, ze "to, co bedzie, juz bylo", albo ze mogloby byc. I dlatego zycie Jake'a nie moglo sie tutaj zakonczyc. Ale jak go uratowac? Po chwili odpowiedz pojawila sie sama, bez udzialu Harry'ego! Zlocista strzalka, jedna z wielu podobnych, uderzyla w glowe Jake'a, pobudzajac metafizyczne zdolnosci, uspione w zwyklym, ludzkim umysle. Strzalka i wijace sie liczby - i nagle oszalaly ekran komputera, ktory wywolal Kontinuum Mobiusa - przeniosly Jake'a do pokoju Harry'ego w Centrali Wydzialu E w Londynie... Trask zabral Jake'a do Australii. Bo pomimo wszystkich watpliwosci - tylko on sam znal cala prawde - reszta esperow widziala w Jake'u mozliwa i co wiecej, jedyna odpowiedz: bron tak potezna, ze Wampyry nie bylyby w stanie jej sie przeciwstawic. Ale najpierw oczywiscie musi zaakceptowac to, co sie wydarzylo, i pogodzic sie z tym, nauczyc sie wykorzystywac wielkie zdolnosci, ktorymi zostal obdarzony, a ktore jeszcze nie zdazyly sie rozwinac. W tym celu i w czasie, gdy fragment Keogha byl aktywny, spedzal czas z Jakiem; zazwyczaj przebywal w jego podswiadomosci, w jego snach, gdy odpoczywal i byl bardziej otwarty na ezoteryczna wiedze. Ale podobnie jak Ben Trask dawny Nekroskop przekonal sie, ze Jake jest uparty, cyniczny i czesto irytujacy. Bo Jake mial wlasne plany, mial na celowniku pewnego sycylijskiego kryminaliste, Luigiego Castellana, i dopoki nie zalatwi tej sprawy, wiedzial, ze nie bedzie panem samego siebie ani tez nikt inny nie bedzie mial nad nim wladzy... W pograzonym w ciemnosci bulgoczacym zbiorniku sciekowym, w zrujnowanym rumunskim Schronieniu, Harry i Jake rozmawiali w mowie umarlych z Korathem Mindsthrallem, ktorego wypolerowane kosci grzechotaly w wirujacej wodzie kanalu filtracyjnego, poznajac historie Malinariego, Szwarta i Vavary. Teraz dawnemu Nekroskopowi pozostawala jedynie nadzieja, ze w swiecie jawy Jake bedzie pamietal to, czego sie dowiedzial w snach. Ale byl pewien problem. Pomimo ostrzezen Harry'ego Jake - z wlasnej woli - zawarl umowe z Korathem, umozliwiajac mu ograniczony dostep do swego umyslu. Bo bez pomocy wampira nigdy nie bylby w stanie zapamietac liczb Harry'ego i wzorow umozliwiajacych wywolanie Kontinuum Mobiusa. A bez pomocy Jake'a martwy, lecz wciaz niebezpieczny - bardzo niebezpieczny -wampir nigdy nie moglby opuscic swego wodnego grobu. Jednakze dzialajac razem, dysponowali niewiarygodna zdolnoscia poruszania sie, jaka dawalo Kontinuum Mobiusa. Ponadto Korath znow zyskal nadzieje, ktora dawno utracil. Znowu bedzie mogl knuc intrygi w nagle dostepnej przyszlosci... Na poludniowym wybrzezu Australii Trask i grupa jego esperow wytropila i zaatakowala lorda Nephrana Malinariego w jego kasynie, na terenie Gor Macphersona; jego porucznicy i rozliczne zwampiryzowane ofiary zostaly unicestwione, ale sam Wielki Wampyr umknal. Jake Cutter odegral wazna role w sukcesie, jaki zanotowal Wydzial E, ale zdajac sobie sprawe ze swego niepewnego polozenia - i nie bedac w stanie lub nie chcac powiedziec Traskowi i jego esperom o swoim "problemie" - nie odczuwal zadnej satysfakcji z faktu dzialania w ramach organizacji. Jake pragnal jedynie pozbyc sie dziwnego, nieproszonego lokatora, dawnego Nekroskopa, Harry'ego, ktory jak sie wydawalo, mial zamiar pozostac na dluzej (a moze nawet na zawsze?) w jego glowie. Ale teraz, gdy Harry'ego juz nie bylo, jego miejsce zajal zupelnie inny i znacznie chytrzejszy intruz. Teraz Jake'owi nie dawalo spokoju ostrzezenie Harry'ego: "Zywy czy martwy, to nie ma wielkiego znaczenia. Nigdy nie wpuszczaj do swego umyslu wampira!". Jesli chodzi o Traska, wiele jego obaw zniklo, ale wciaz pozostawaly pytania bez odpowiedzi. A najwazniejsze z nich brzmialo: Dlaczego Jake? Dlaczego do realizacji tak waznego zadania zostal wybrany ten mlody czlowiek i to najwyrazniej wbrew swej woli? Jake Cutter - rozpieszczany jako dziecko, pozniej niesforny mlodzieniec i wreszcie lekkomyslny mezczyzna. Dlaczego wlasnie on? Nie tylko szef Wydzialu E, ale i dawny Nekroskop (na swoj bezcielesny sposob) zastanawial sie dlaczego. Poniewaz owe niezliczone zlociste strzalki, fragmenty jego istoty, oddzielily sie od Harry'ego i zaczely dzialac "na wlasna reke". Przeciez to on stanowi straz przednia, a one sa tylko jego zolnierzami. Tak bylo z Jakiem: Nekroskop odnalazl nic jego zycia, a wiec i jego samego, ale strzalka trafila tam gdzie trzeba, sama z siebie. Dlaczego? Dlaczego zostal wybrany wlasnie Jake? Moze Harry powinien poszukac odpowiedzi we wlasnej przeszlosci, ale w niektorych wypadkach przeszlosc moze byc rownie pokretna jak przyszlosc. Nawet w umysle uwolnionym od cielesnych ograniczen musza istniec puste miejsca, ktore na zawsze pozostana niezapisane. A w zyciu Nekroskopa cale lata zostaly wymazane, jak strony wydarte z ksiazki. Moze tam wlasnie znajduje sie odpowiedz... CZESC PIERWSZA Obrazy I Obrazy z przeszlosciBen Trask i jego ludzie znow byli u siebie, ale nie bylo zbyt wiele czasu na odpoczynek i nabranie sil. Choc swiat mozna opisac jako mala planete, mimo to jest calkiem spory; jest w nim wiele zla, a Anglia zawsze miala w tym niemaly udzial. W porownaniu z tym, z czym sie zetkneli w Australii Trask i jego glowni esperzy -lokalizator David Chung i prekognita Ian Goodly - rutynowe zajecia w Centrali Wydzialu E wydawaly sie bezbarwne i prawie nudne. Prawie. Ale tutaj, w sercu Londynu, w malym swiatku Traska, ktory wypelnialy dziwne przyrzady i rozmaite duchy, szef Wydzialu E wiedzial, ze nigdy nie bedzie sie naprawde nudzic. W tej chwili wazniejsze byly przyrzady - w postaci telefonow, satelitarnych systemow telekomunikacyjnych, komputerow i monitorow telewizyjnych - niejako nadrabiajac zaleglosci, jako ze Trask, grupa jego esperow i technikow oraz paru nowych ludzi byli odcieci od informacji, pracujac po drugiej stronie globu. Jednak szef Wydzialu E wiedzial, ze niebawem duchy znow sie pojawia. Wiedzial to, poniewaz nimi dowodzil. Od osmiu dni bez przerwy siedzial w papierach, ustalajac kolejnosc zadan i przydzielajac je swym pracownikom, zaleznie od ich umiejetnosci i w ogole starajac sie wyjsc z impasu. Musial to zrobic, bo wiedzial, ze predzej czy pozniej znow wyruszy w droge - teraz byla to juz sprawa osobista - i uda sie do krainy, w ktorej czai sie zlo najwieksze z mozliwych. Zlo zrodzone w innym swiecie, ktoremu na imie... Wam-Pyry! Mimo ze czekaly na niego jeszcze inne zajecia, to bylo absolutnie najwazniejsze i ono wlasnie zaprzatalo glowe Traska, ktory siedzial w swym gabinecie, znajdujacym sie na koncu glownego korytarza w Centrali Wydzialu E, trzymajac w dloni pioro, ktore znieruchomialo na moment nad jednym z wielu dokumentow zascielajacych jego biurko. Nagle porazila go mysl - a moze nie tak znowu nagle, bo juz od jakichs trzech lat wciaz tkwila mu w glowie - ze w swiecie, w ktorym nie bylo juz Zek, w tym potwornym, niewiarygodnie ubogim swiecie, nadal zyly Wampyry. Byly tam i dlatego jej juz nie bylo. Byl zaskoczony, slyszac, ze w gardle wzbiera mu pomruk, ktory powoli przechodzi w warczenie, zaskoczony, kiedy zobaczyl, ze zbielala mu dlon, w ktorej sciskal pioro niby sztylet. Wampyry: Malinari, Szwart i Vavara, zywi czy niemartwi w jego swiecie; swiecie, w ktorym zamordowali Zek! Wciaz slyszal jej ostatnie slowa - jej ostatnie mysli, ktore do niego wyslala - ktorych echo wciaz rozbrzmiewalo w jego pamieci i nigdy nie przestanie dzwieczec, bo tego nie chcial, choc czasami myslal, ze byloby lepiej, gdyby tak sie stalo. -segnaj, Ben. Kocham cie... A potem oslepiajacy blysk bialego swiatla, ktore wyrwalo go ze snu trzy lata temu. Wtedy myslal, ze to tylko swiatlo jego lampki nocnej, ktora zapalila sie, kiedy dreczony jakims koszmarem tracil wlacznik. Mial taka nadzieje, ale w glebi duszy wiedzial, ze tak nie jest. Prawda bowiem i Ben Trask byly jak bratnie dusze. Prawda stanowila jadro jego zdolnosci, a niekiedy byla jego przeklenstwem. Jak w tamtej chwili. Oslepiajacy blysk bialego swiatla... ...Ktore zreszta wcale nie bylo biale, lecz zielone, i wcale nie oslepialo, tylko po prostu mrugalo. Bylo to jedno z malych swiatelek na konsoli na jego biurku, ktore sprowadzilo go na ziemie, przywolalo do rzeczywistosci. Ocknal sie, wcisnal przycisk i polaczyl sie z oficerem dyzurnym. -O co chodzi? - Mial zachryply glos. -Przepraszam, ze panu przeszkadzam, szefie - nadeszla odpowiedz. Byl to glos Paula Garveya, cichszy niz zazwyczaj. Garvey byl wybitnym telepata i pomimo zasad przestrzeganych w Wydziale - niepisanego zwyczaju, zgodnie z ktorym esperzy nigdy nie wykorzystywali swoich zdolnosci w stosunku do kolegow - wydawalo sie, ze nieumyslnie wyczul stan ducha Traska. - To do pana. Premier Gustaw Turczin, ktory dzwoni z... -Kalkuty? - przerwal mu Trask. I rzuciwszy okiem na maly stolik, na ktorym lezaly poranne gazety, zmarszczyl brwi. -Wlasnie - powiedzial Garvey. - Dzwoni z... -Niemieckiej ambasady - uzupelnil Trask i zdal sobie sprawe, ze dopiero swita. - Stary, szczwany lis! Po chwili milczenia zdumiony Garvey powiedzial: -Wyglada na to, ze zdrowo mnie pan wyprzedzil! Tak czy owak, to chyba pilne. -Rok Ziemi - powiedzial Trask, kiwajac glowa. Tym razem el Nino potraktowal Indie lagodnie, ale szybkosc zmian pogody stanowila tylko jeden z problemow nekajacych Ziemie. Kolejnym bylo zanieczyszczenie srodowiska i to bardzo znaczne. Ulegajac naciskom miejscowych krytykow, Turczin pojechal do Kalkuty, aby wziac udzial w konferencji poswieconej Rokowi Ziemi. Nie zeby mial na to ochote, bo podobnie jak Trask znal prawde: pozbawione srodkow do zycia wojsko budzilo wielki niepokoj. Ale przynajmniej ta konferencja - jedna z wielu, jakie tego roku odbywaly sie na swiecie - uwolnila go od kilku znacznie powazniejszych problemow, jakie czekaly go w kraju. Wykorzystujac swoj image, mial byc rzecznikiem swego narodu. W Brisbane Trask zawarl z premierem porozumienie: mial dopomoc Turczinowi w rozwiazaniu jego problemow, w zamian za otrzymanie pewnych waznych informacji; zapewne to wlasnie bylo powodem jego telefonu. Poranne gazety przyniosly informacje, ze poprzedniego wieczoru Turczin zostal obrazony przez jednego z niemieckich delegatow, Hansa Bruchmeistera. Turczin z miejsca zagrozil opuszczeniem konferencji i powrotem do kraju. Ale poniewaz Rosja (wraz z USA) byla uwazana za jednego z glownych winowajcow, co bylaby warta konferencja bez udzialu rosyjskiego przedstawiciela? Pozostali delegaci probowali zalagodzic sytuacje, ale Turczin oswiadczyl: "Kiedy pan Bruchmeister mnie przeprosi - kiedy stanie przede mna twarza w twarz w Ambasadzie Niemiec, tu w Kalkucie, w jaskini lwa - wtedy i tylko wtedy zostane. Bo w koncu jestem rosyjskim premierem. I musze miec na wzgledzie moja reputacje i honor mego narodu...". Oczywiscie przekonano pana Bruchmeistera, aby przeprosil rosyjskiego premiera, i teraz Gustaw Turczin byl w Ambasadzie Niemiec w Kalkucie. Jasne! - pomyslal Trask, czytajac miedzy wierszami. Prawdziwe znaczenie notatki prasowej stalo sie dla niego oczywiste. - W jaskini lwa, co za pierdoly! Turczin uknul to wszystko, aby zyskac kilka minut i skorzystac z bezpiecznej linii w ambasadzie! Paul Garvey cierpliwie czekal, a Trask powiedzial: -Przelacz rozmowe do mego gabinetu, dobrze? -Prosze tylko podniesc sluchawke - odparl Garvey. - Rozmowa jest szyfrowana, wiec moze byc troche zaklocen. Interkom przestal mrugac, a Trask podniosl sluchawke i powiedzial: -Tu Trask, slucham. Po drugiej stronie drutu odezwal sie podenerwowany glos. -Ben? Wyglada na to, ze jestes zajety. Powiedzialem twemu pracownikowi, ze to pilne. -Minela tylko minuta - odparl Trask. -Mialem wrazenie, ze to byla godzina! - mruknal tamten i ciagnal: - Sluchaj, jestem w niemieckiej ambasadzie i ta linia jest podobno bezpieczna... -I po mojej stronie szyfrowana - powiedzial Trask. -...Ale wciaz istnieje ryzyko. Chcialbym, aby nasza rozmowa miala charakter mozliwie poufny. Wiec bede sie streszczal i to, co powiem, zapewne bedzie troche enigmatyczne. -Czekaj! - powiedzial Trask i przelaczyl interkom na oficera dyzurnego. - Paul, czy gdzies jest John Grieve? Doskonale. Znajdz go i powiedz, zeby zaraz przyszedl do mego gabinetu. - Po czym znow odezwal sie do Turczina: - OK, mow, postaram sie sluchac uwaznie. -Ty... i ten twoj Mr Grieve, tak? - powiedzial tamten. -Tak - potwierdzil Trask. - Mozesz go uwazac za mego tlumacza. - A do siebie powiedzial: Kiedy zwykle przyrzady nie wystarczaja, trzeba wlaczyc duchy! -W twoim Wydziale zawsze byli sami najlepsi - powiedzial Turczin, a w jego glosie zabrzmiala nutka zazdrosci. Trask odrzekl: -Tak, ale dojrzewali w warunkach naturalnych. Powszechnie wiadomo, ze kiedy podkrecasz uprawy, jakosc zbiorow zazwyczaj spada. -Dzis jestesmy szczerzy, co? - powiedzial tamten, gdy w gabinecie Traska rozleglo sie pukanie do drzwi. -I wkurzeni! - dodal Trask. Po czym zwrocil sie w kierunku drzwi: - Prosze! -Aha! - powiedzial Turczin. - Mr Grieve. Wiec mozemy zaczynac. Ale przedtem powiedz mi, co cie wkurzylo, Ben. -Robota papierkowa - odparl Trask. - Frustracja. Wszystkie te obowiazki, ktore nie pozwalaja mi zajac sie wlasciwa praca. Ciagle wchodza mi w droge jakies duperele. - Po czym westchnal. - Przepraszam, ze bylem nieuprzejmy. Ale to nie jest najlepszy dzien, zeby, hm, wchodzic do jaskini lwa! -Ja tez przepraszam, ze bylem taki niecierpliwy - powiedzial Turczin. - Wyglada na to, ze nerwy daja o sobie znac po obu stronach drutu. - Troche sie odprezyl. - Z pewnoscia czytales poranne gazety. Czy to byl The Times? Trask przelaczyl sluchawke na zainstalowany na biurku glosnik i powiedzial: -Tak. Masz na mysli te mala sprzeczke na konferencji? Jestes dobry w tego rodzaju gierkach. A teraz mozesz byc tak enigmatyczny, jak chcesz. - John Grieve stal juz kolo biurka z przygotowanym notatnikiem. Grieve dobiegal piecdziesiatki i byl zatrudniony w Wydziale E co najmniej przez polowe swego zycia. Mimo swoich wyjatkowych zdolnosci nigdy nie pracowal w terenie; Trask i poprzedni szefowie Wydzialu doszli do wniosku, ze jest zbyt uzyteczny w Centrali, jako oficer dyzurny, aby go wysylac na zewnatrz. Zreszta od strony fizycznej nie byl zbyt imponujacy. Teraz byl troche pekaty, nalogowo palil i mial chroniczna zadyszke; byl juz prawie siwy i przedwczesnie podstarzaly. Byl prawy, bystry, grzeczny i bardzo angielski. Nosil glowe wysoko i wciagal brzuch, ile sie dalo, i mogl uchodzic za emerytowanego oficera, albo biznesmena, ktoremu sie powiodlo - przynajmniej w oczach zwyklego czlowieka. Ale w rzeczywistosci od zawsze pracowal w Wydziale E, a Trask calkowicie na nim polegal. Wczesniej Grieve mial dwie pozazmyslowe zdolnosci, z ktorych jedna byla "niepewna" (w miejscowym zargonie oznaczalo to niewyksztalcone zdolnosci ESP), a druga byla zupelnie wyjatkowa. Pierwsza z nich stanowila dar dalekowzrocznosci, ktory w koncu przestal dzialac; jego "krysztalowa kula" zmetniala. Ale w kazdym razie ta utracona zdolnosc stanowila jeden z aspektow jego wiekszego talentu, ktory byl rodzajem telepatii. Kiedy utracil dalekowzrocznosc, jego zdolnosci telepatyczne znaczaco sie wzmocnily. Problem z dalekowzrocznoscia polegal na tym, ze musial dokladnie wiedziec, gdzie i czego szuka, w przeciwnym razie nie "widzial" niczego. Jego talent nie dzialal "na chybil trafil"; wymagal ustalenia kierunku, trzeba go bylo "naprowadzic" na wlasciwy cel. A specjalny rodzaj telepatii, jakim Grieve byl obdarzony - ktory niekiedy bywal naprawde nieoceniony - byl nieco podobny. Tak samo musial ustalic kierunek. Potrafil czytac w umysle osoby tylko wtedy, gdy znajdowala sie przed nim twarza w twarz, gdy z nia rozmawial lub jej sluchal... nawet przez telefon! I, podobnie jak w wypadku Traska, nikt nie mogl mu sklamac, przynajmniej nie bezposrednio i w sytuacji takiej, jak obecna, jego zdolnosci sprawialy, ze jakikolwiek szyfrator byl zbedny. To bylo glownym powodem, dla ktorego czesto pelnil funkcje oficera dyzurnego w Centrali. Byl bowiem duchem, ktory dzialal reka w reke z wieloma przyrzadami... Trask gestem wskazal, aby Grieve stanal kolo niego; ten uczynil, jak mu kazano, i polozyl swoj notatnik na biurku tak, aby Trask mogl go widziec. Wtedy szef Wydzialu podjal przerwana rozmowe z rosyjskim premierem. -A wiec o co chodzi, Gustawie? Turczin odpowiedzial: -Niedawno rozmawialismy, och, o tym i owym, omawialismy drobne problemy, niektore z nich dotyczyly nas obu, ale nie bylo tam niczego naprawde waznego. Moze pamietasz? -Owszem - odparl Trask, a Grieve szybko nagryzmolil w notatniku: To cos waznego! -Pytales, czy moge dla ciebie kogos zlokalizowac - ciagnal rosyjski premier. - Starego przyjaciela, ktory hula gdzies nad Morzem Srodziemnym. Luigi Castellano? A glosno powiedzial: -A, tak! Stary jak-mu-tam! Od dawna nie widzialem go na oczy. Ale zawsze trzymal sie w cieniu. -Och, nic o tym nie wiedzialem - Turczin wydawal sie odmiennego zdania. - Marsylia, Genua, Palermo... Jest w kontakcie ze starym gangiem. Ma takze sporo nowych przyjaciol w tych stronach, tak mi powiedziano. Grieve napisal w notatniku: Mafia. Rosyjska mafia. -Ale to juz wiedzialem! - powiedzial Trask. - To co mnie naprawde interesuje, to miejsce jego pobytu w okreslonym czasie, tak abym mogl... no wiesz, abym mogl sie z nim skontaktowac. Chodzi o to, ze jestem mu cos winien, a wiesz, jak bardzo nie lubie byc czyims dluznikiem. -Ladnie pomyslane - zachichotal Turczin. - Ale wlasnie mialem ci powiedziec, ze sam go szukam, i to dokladnie z tego samego powodu, ze wzgledu na wiele cennych rzeczy, ktore mu zawdzieczamy, za ktore nie zazadal nawet rubla. Nie zebym mogl mu wiele zaoferowac. Ale teraz, gdy otworzyles mi oczy, naprawde mysle, ze powinnismy wyrazic mu swoja wdziecznosc. Grieve pospiesznie gryzmolil: Turczin tez chce go dostac. Narkotyki. L.C. zarabia miliony. Rujnuje zarowno rosyjska gospodarka, jak i zdrowie ludzi na calym swiecie! Turczin nie zdawal sobie sprawy, jak bardzo rozwinal sie handel narkotykami. Teraz, gdy to zrozumial, chce zlikwidowac L. C. -No wiec co proponujesz? - spytal Trask. - Czy zamierzasz sie tym zajac? Czy zorganizujesz cos w rodzaju prezentacji... czy tez ja mam sie tym zajac? Jezeli to mam byc ja, pamietaj, ze wciaz nie znam miejsca jego pobytu. -Sytuacja przedstawia sie nastepujaco - powiedzial Turczin. - Kazalem jednemu ze swoich ludzi wrocic i skontaktowac sie ze mna, ten ktos jest mi cos winien. Za jakis tydzien przedstawi i poleci naszemu wspolnemu przyjacielowi posrednika - moze jako nowego czlonka klubu? Wtedy usiadziemy i bedziemy czekac na informacje - czas i miejsce. Mysle, ze to powinno sie udac. -Hmm - zastanawial sie Trask, dajac Johnowi czas na nagryzmolenie kolejnej wiadomosci: Zmusil kogos z rosyjskiej mafii do wprowadzenia tajnego agenta do organizacji Castellana. Kiedy jego czlowiek pozna zwyczaje L. C, bedzie sie chcial z nami spotkac. A Turczin ciagnal dalej: -Ale obawiam sie, ze owa prezentacje bedziesz musial przygotowac sam, najlepiej na wlasnym terenie naszego przyjaciela. Wielka szkoda, ze ze wzgledu na te konferencje ja sam nie bede osiagalny. Nie moge byc w to osobiscie zamieszany, chyba mnie rozumiesz...Kolejna notatka Grieve'a: Cokolwiek postanowisz uczynic z Castellanem, musi to sie odbyc na jego lub naszym terenie. Turczin nie chce miec z tym nic wspolnego. -Tak, rozumiem - powiedzial Trask. - Chcesz, aby to bylo politycznie poprawne. -No tak, mam przeciez stanowisko... Odgrywa wazniejsza role niz my i stanowi wiekszy cel. -I oczywiscie - powiedzial Trask - nie chcesz angazowac zbyt wielu wlasnych ludzi. - (To znaczy Opozycji, czyli rosyjskiego odpowiednika Wydzialu E, ktorej Turczin byl teraz szefem). -Po prostu nie moge - odparl tamten. - Tyle sie dzieje. To znaczy na gorze, rozumiesz? Na Uralu. W Perchorsku. Trask pomyslal: Zaangazowal swoich esperow, aby dostarczyc mi te szczegoly na temat kompleksu i Bramy. A glosno powiedzial: -No dobrze, nic na to nie poradzimy. Ale mimo wszystko musimy cos robic. Ciesze sie, ze wszystko wyjasnilismy. -Och, przed nami jeszcze dluga droga, Ben. Skontaktuje sie z toba, jak tylko uzupelnie pewne braki. A jesli to, co mowie, jest troche niejasne, jestem pewien, ze zrozumiesz. Przefaksuje ci jakies materialy. Zaszyfrowane. Ale nic takiego, z czym mialbys wieksze problemy. -Swietnie! - powiedzial Trask. I juz chcial sie pozegnac, mowiac: - Porozmawiamy pozniej... Ale tamten nie dal mu skonczyc. -Czekaj! - powiedzial i w jego glosie mozna bylo wyczuc jakby strach. - Rozmawialismy takze o moim malym osobistym problemie. Czas nagli - i podejrzewam, ze wkrotce ludzie zaczna szukac odpowiedzi - a wspomniales o jakims rozwiazaniu, ktore masz pod reka. Jak sie sprawy maja w tym wzgledzie? Znowu Perchorsk? Rosyjskie wojsko? Naciskaja go? I - Nekroskop? Zaskoczony Grieve pytajaco uniosl brwi i popatrzyl na Traska. Trask pominal to milczeniem i powiedzial: -Pracuje nad tym. Wierz mi, Gustawie, dowiesz sie o tym pierwszy. Ale do tego czasu... no wiesz, mam na glowie pare wlasnych, powaznych problemow. Dokladnie trzy. -Ach tak, oczywiscie! Ale pewnie sobie przypominasz, jak rozmawialismy o tym, ze mozesz niedlugo przejsc na emeryture i wylegiwac sie w sloncu. Azyl polityczny. Ucieczka. Ale nie twoja, jego. -Istotnie. -Wiec miej to na uwadze - powiedzial tamten. - Chcialbym cie tam kiedys odwiedzic, to znaczy jezeli zdecydujesz, ze juz nadszedl czas, aby odpoczac. Zamiast ty, czytaj ja. Mowi o sobie. Kiedy zdecyduje sie na ucieczke, chce przybyc do nas. -Oczywiscie bedziesz tu mile widziany - powiedzial Trask. -Musze konczyc - powiedzial Turczin. - Przyjalem przeprosiny Bruchmeistera, ktory umozliwil mi te kilkuminutowa rozmowe bez swiadkow, z dala od mojej, hm, swity... Trask wyszczerzyl zeby w usmiechu i powiedzial: -Nastepnym razem nie czekajmy tak dlugo. -Do widzenia, Ben - powiedzial premier. I rozlaczyl sie. Trask podniosl wzrok i napotkal spojrzenie Johna Grieve'a. -Chcialbys, abym ci to wyjasnil? To znaczy abys otrzymal pelniejsze wyjasnienie niz to, ktorym obecnie dysponujesz? -Tylko jesli masz ochote - odparl Grieve. - Ale w kazdym razie mysle, ze z grubsza wiem, o co chodzi, moze z wyjatkiem tego, co dotyczylo Nekroskopa. Wiec Turczin wie, ze mamy Nekroskopa? Trask wzruszyl ramionami. -To stary, szczwany lis. Ale tak czy owak nie zawracaj tym sobie glowy. On tylko zgaduje. A ja wyjasnie to... ale nie tylko tobie. - Spojrzal na zegarek. - Jest 13.50. Za dziesiec minut chce zorganizowac odprawe, wiec powinienem sie zbierac. Zawiadom wszystkich, dobrze, John? Dopilnuj przede wszystkim, aby przyszli Liz Merrick i Jake Cutter. Chce, aby za dziesiec minut wszyscy, ktorzy sa na miejscu, zebrali sie w pokoju operacyjnym - zarowno esperzy jak i technicy - i biada tym, ktorzy nie beda mieli wiarygodnego wytlumaczenia. Kiedy Grieve wyszedl, Trask usiadl na chwile i poczul sie stary. Psiakrew, byl stary! Przyczyna tego naglego przygnebienia bylo, ze tak bardzo zawiodl wtedy w Brisbane, w Australii. Zawiodl Zek, nie udalo mu sie zabic tego, ktory ja zabil. Znow powrocil myslami do tej chwili. To go zzeralo jak kwas, a na to nie mogl pozwolic. W ten bowiem sposob ci dranie odniesliby zwyciestwo. Odniesliby zwyciestwo i swiat ludzi uleglby zagladzie. Wciaz byliby na nim ludzie, ale tylko jako niewolnicy, a kobiety bylyby traktowane jak bydlo. Krew bylaby zyciem, ale nie ludzkim zyciem. I kazdy stanowilby pokarm. Dlatego wlasnie Malinari i dwa pozostale Wampyry znalazly sie tutaj, ale jak zamierzaly to osiagnac - jak zamierzaly do tego doprowadzic w swiecie, w ktorym dzien i noc mialy podobna dlugosc - to bylo dla niego wciaz tajemnica. Moze zreszta nie do konca, bo w Australii istnialy pewne tropy. I o tym miedzy innymi Trask musial powiedziec (znow spojrzal na zegarek) za niecale piec minut. Chcial poprawic krawat, ale w tym momencie zdal sobie sprawe, ze nie ma go dzis na sobie. Bylo potwornie goraco podczas tego niekonczacego sie, cholernego lata. Trask podniosl sie, okrazyl biurko i podszedl do drzwi, po czym zatrzymal sie, ze wstretem potrzasnal glowa i wrocil. Biorac notatki, pomyslal: Stary i roztargniony Ben Trask, ktory kiedys myslal, ze bedzie zawsze miody Z Zek moglbym byc mlody az do smierci. Swojej albo jej. Wlasnie. Ale wiedzial, co moze znow uczynic go mlodym: widok powalonego Malinariego, z obcieta glowa i spalonego na popiol. Malinariego i pozostalej dwojki oraz wszystkich tych, ktorych udalo mu sie zniewolic. Kiedy juz ich nie bedzie, znow bedzie mlody. Przynajmniej przez krotka chwile. Ale co, u licha... to byl Wydzial E, a tutaj mozna sie bylo zestarzec bardzo szybko. Jezeli sie przedtem nie umarlo. A niech to diabli! Trask rozzloscil sie na siebie, tupnal noga i potrzasnal piescia. Jeszcze jest we mnie calkiem sporo zycia! Mowiac sobie, ze poczul sie troche lepiej, skierowal sie do pokoju operacyjnego. Wychodzac z gabinetu, chwycil zwisajaca z wieszaka marynarke... Od jakichs czterdziestu lat Centrala Wydzialu E w Londynie zajmowala to samo miejsce. Rzekomo i patrzac z zewnatrz, byl to po prostu hotel, kilka minut drogi od Whitehallu; na dole byl to rzeczywiscie hotel - i to drogi. Jednak najwyzsze pietro w calosci zajmowala firma "miedzynarodowych przedsiebiorcow" i tak zawsze mysleli wszyscy kierownicy tego hotelu. Z rzadka spotykani uzytkownicy tego pietra mieli wlasna winde w tylnej czesci budynku, prywatne schody, calkowicie odseparowane od samego hotelu, a nawet wlasna drabinke pozarowa. Faktycznie byli wlascicielami najwyzszego pietra i wskutek tego pozostawali calkowicie poza zakresem funkcjonowania hotelu. I chociaz prywatna winda umozliwiala im dostep do restauracji hotelowej i innych pomieszczen hotelu, winda hotelowa dochodzila tylko do przedostatniego pietra. Na tablicach informacyjnych ostatniego pietra w ogole nie bylo. Mozna wiec powiedziec, ze Wydzialu E po prostu tam nie bylo. Jednak tam byl. Pokoj operacyjny i zarazem pokoj odpraw znajdowal sie po drugiej stronie korytarza w stosunku do gabinetu Traska. Idac korytarzem, minal Pokoj Harry'ego. Na starej tabliczce, ktora byla juz troche podniszczona, widnial po prostu taki oto napis: POKOJ HARRY'EGO Trask zatrzymal sie i przekrecil galke u drzwi. Wtedy w drzwiach byly galki, nie klamki. A teraz nie bylo nawet klamek! Trzeba bylo tylko mrugnac w okreslonym miejscu, oznaczonym ID, a drzwi rozpoznawaly wchodzacego i wpuszczaly go do srodka. Trask czesto sie zastanawial, jak sobie z tym radzily karly? Czy musialy podskakiwac, czy tez przydzielano im specjalne pokoje? A jesli ktos mial podbite czy przekrwione oko?Ale Pokoj Harry'ego byl nienaruszony. Pozostal dokladnie taki sam jak wtedy, gdy jego lokator byl uwazany za kandydata na kolejnego szefa Wydzialu. Skonczylo sie na niczym i Harry opuscil pokoj, ale wrazenie pozostalo. I nikt nigdy nie pomyslal, aby dokonac w nim jakichkolwiek zmian. Drzwi byly zamkniete na klucz, ktory wisial na haczyku w biurze; nikt nie wchodzil do pokoju Harry'ego, bo... no, po prostu nikt nie mial na to ochoty. Bo bylo to miejsce jakby poza czasem i przestrzenia. Bo byl to wciaz jego pokoj. Trask poszedl dalej, ale Harry nie przestal zaprzatac jego mysli. Harry. Harry Keogh, Nekroskop. Jedyny czlowiek na swiecie - przynajmniej na tym swiecie -ktory potrafil rozmawiac ze zmarlymi. Pomimo niezwyklego goraca Trask zadrzal. Jedyny czlowiek, ktory rozmawial z Zek za zycia i byl w stanie rozmawiac z nia nawet po... po... Ale musi o tym zapomniec. Bo teraz, ni z tego, ni z owego, zjawil sie nastepny. I Trask nie wiedzial, czy podoba mu sie mysl, ze Jake Cutter moze rozmawiac z Zek. Harry byl cieply, uprzejmy, skromny i wyrozumialy. Ale Jake Cutter... byl zupelnie inny. Bylo w nim cos - mimo ze w Australii spisal sie znakomicie - czego Trask nie mogl pojac. Moze po prostu chodzilo o to, ze byl nie do pojecia, przynajmniej dla niego. Poniewaz zdolnosci Traska w stosunku do niego nie dzialaly; kiedy stawal przed nim twarza w twarz, jego detektor klamstw jakby sie wylaczal. Mentalne oslony tego czlowieka byly bardzo szczelne i z kazdym dniem stawaly sie coraz szczelniejsze. Moglby klamac w zywe oczy, a Trask by tego w ogole nie wiedzial! Zapewne podejrzewalby, ze cos tu nie gra, moglby nawet zaczac powatpiewac we wlasne zdolnosci, ale nie bylo sposobu, aby to rozstrzygnac. Podobnie bylo z wieloma jego esperami. Ian Goodly mial trudnosci z odczytaniem przyszlosci Jake'a; nawet Liz Merrick - ktora byla z Jakiem w dobrych stosunkach - mogla wniknac do jego umyslu tylko wtedy, gdy spal i mial opuszczone oslony. Byl to kolejny powod, dla ktorego Trask... niezbyt go lubil. Dlaczego nie mogl sie do niego przekonac? Poniewaz byl szefem, nieomylnym dyrektorem Wydzialu E, ktory musial lamac niepisany zwyczaj Wydzialu, wykorzystujac Liz do poznania, co sie dzieje w niesfornym umysle Jake'a. Tak, niesfornym, i Trask byl pewien, ze wciaz ma wlasne plany, ze jesli nadarzy sie okazja, odejdzie, aby zajac sie swoimi sprawami, i moze nawet da sie przy tym zabic. Luigi Castellano? Szef gangu, handlarz narkotykow, oprawca i morderca, ktory oplacal wloska i francuska policje i mial kontakty z mafia w samym sercu zdegenerowanej Rosji. Nie mozna byc jednoosobowa armia walczaca z tyloma przeciwnosciami i wyjsc z tego zwyciesko. Potrzebne bylo wsparcie. Wsparcie, jakiego chetnie udzielilby Wydzial E, a nawet Gustaw Turczin, gdyby tylko Jake sie wycofal i dal im szanse. Gdyby tylko pogodzil sie z tym, ze teraz ma obowiazki znacznie wazniejsze niz zaspokojenie wlasnej zadzy krwi. Ha! Trask prychnal drwiaco. Zadza krwi, dobre sobie! Ale bylo faktem, ze Trask chcial Jake'a dla siebie, aby go wykorzystac do zaspokojenia wlasnej zadzy krwi, krwi i zycia Wampyrow. Przy koncu korytarza ludzie wchodzili do pokoju operacyjnego. "Dwie minuty", powiedzial John Grieve, doganiajac Traska. Za nimi podazaly jeszcze trzy czy cztery osoby, chcac zdazyc przed rozpoczeciem zebrania. Zatrzymal sie w drzwiach, aby ich przepuscic, obejrzal sie i widzac, ze korytarz jest pusty, wszedl za nimi. Pokoj operacyjny. Pomieszczenie wypelnione rozmaitymi przyrzadami, glownie sluzacymi do nawiazywania lacznosci, wykorzystujacymi zawieszone wysoko nad Ziemia satelity, dzieki ktorym mozna bylo obserwowac walki w Etiopii i pokazac calkiem przyzwoity (a raczej nieprzyzwoity?) obraz zolnierza zatapiajacego bagnet w odbycie ukrzyzowanego "buntownika". Albo polaczyc sie z komorka wywiadu zajmujaca sie nasluchem radiowym, ktora byla w stanie wychwycic wszystkie slabo zabezpieczone (oraz niektore dobrze zabezpieczone) rozmowy telefoniczne na calym swiecie. Albo uruchomic komputery, ktorych jedynym zadaniem byla ekstrapolacja, wykorzystujac wszelkie dostepne informacje o dzisiejszym swiecie, probowaly okreslic i opisac swiat jutra. Zupelnie niezwykle urzadzenia... dopoki nie stalo sie jasne, czym naprawde sa, ze stanowia cos w rodzaju kalekiego mozgu, ktory nie kontroluje niczego. Korzystajac z niego, mozna bylo widziec i slyszec, ale nigdy nie mozna bylo poczuc smaku czy zapachu. I z wyjatkiem rzadkich sytuacji niczego nie mozna bylo zmienic. Czasami Trask przyrownywal go do Boga - jednak nie do konca, poniewaz Bog jest wszechwiedzacy, a komputer wie tylko to, co sie mu przekaze, nawet ekstrapolacja to tylko zgadywanie - ale przyrownywal go do Boga, bo w jego mniemaniu Bog nie byl wszechmocny. Obdarzywszy ludzi wolna wola, w jaki sposob mogl kontrolowac ich dzialania? Nawet gdyby mogl, jak by byl w stanie zajac sie wszystkim? Jak moglby wybierac czy naprawiac pojedyncze okropnosci, kiedy jednoczesnie na swiecie wystepuja ich miliony? Odpowiedz: Nie moglby... a w wypadku Traska tego nie uczynil. Trask wiele myslal o Bogu, od czasu smierci Zek. Probowal dojsc z Nim do porozumienia, ale jak dotad mu sie nie udalo. Zamiast tego ulokowal swoja wiare w przyrzadach i duchach. Pokoj operacyjny i znajdujace sie w nim przyrzady, ktorymi zazwyczaj zajmowali sie "technicy", ludzie, ktorzy je obslugiwali. Ale przyrzady, podobnie jak Bog (przynajmniej w oczach Traska), po prostu nie byly w stanie uczynic wszystkiego. Nawet znacznie mniej niz Bog; ich oczy i uszy nie mogly byc wszedzie naraz. Dlatego potrzebne byly duchy. Bo o ile rozmowa telefoniczna czy kontakt wideo zajmuja sporo czasu, o tyle telepatia dziala natychmiast. Mechaniczne urzadzenia ekstrapolacyjne jedynie "odgaduja" przyszle zdarzenia, natomiast prekognici, tacy jak Ian Goodly, od czasu do czasu sa w stanie przez chwile ujrzec przyszlosc. Chocby zawieszeni nad Ziemia szpiedzy nie wiem jak skrupulatnie sledzili zanieczyszczenia na kontynentach i w oceanach, lokalizatorzy, tacy jak David Chung, mogli je zwyczajnie wyweszyc, tak jak przeswietlenie wykrywa raka. Innymi slowy - na tyle, na ile obdarzeni osobliwymi uzdolnieniami agenci Traska rzeczywiscie mogli dotknac i poczuc to, co niewidzialne - pod wieloma wzgledami przewyzszali maszyny, glownie tym, ze nie wymagali programowania... chociaz zdarzaly sie sytuacje, gdy potrzebowali natchnienia. Brzeczenie urzadzen elektrycznych i mechanicznych - szum, buczenie i terkot, dochodzace z drugiej strony pomieszczenia - niemal zupelnie ucichly, gdy Trask wszedl na podium i zwrocil sie twarza w strone ustawionych polkolem trzech rzedow krzesel, tak rozmieszczonych, aby widac bylo wszystkie twarze. Oto tam byli: jego duchy, czy tez ludzie, ktorzy mieli z nimi do czynienia, teraz patrzyli wprost na niego. -Nie bedzie zadnych pochwal - powiedzial glosem, ktory przypominal zgrzyt zelaza po szkle. - Zadnych gratulacji z powodu dobrze wykonanej pracy. Mamy to juz za soba. Praca zostala dobrze wykonana, ale nie jest jeszcze zakonczona. Wiec nie bedzie "Dzien dobry, panie i panowie", poniewaz dzien nie jest dobry. Jest zly, mozna powiedziec czarny. Co gorsza, moze to byc jeden z ostatnich dni przed piekielnie dluga noca. Nie chcialbym sie wydac zbyt melodramatyczny, ale mozecie byc jedynymi, ktorzy stoja miedzy zmierzchem a ostateczna ciemnoscia. Popatrzyl na ich twarze - pozbawione wyrazu, obojetne, wyczekujace. Gdzie szukac inspiracji? Oczywiscie w prawdzie, tam, gdzie Trask zawsze ja znajdowal. -Znacie wszyscy ten problem - powiedzial. - Ale dopoki nasza grupa australijska nie znalazla sie na miejscu, nikt nie wiedzial, nie mogl byc pewien, ze oni wiedza o nas. Teraz wiemy. W naszym swiecie sa wampiry, ktore wiedza, ze my wiemy o nich. A to zupelnie zmienia sytuacje. Teraz, jako mysliwi, powinnismy podwoic srodki ostroznosci i upewnic sie, ze to nie my jestesmy zwierzyna. Zdarzylo sie to juz przedtem, jakies trzydziesci kilka lat temu, kiedy urodzony na Ziemi wampir, Julian Bodescu, syn krwi Tibora Ferenczyego, wystapil przeciwko Wydzialowi E, zamierzajac go zniszczyc. Wowczas Harry Keogh i jego maly synek, Nekroskop, ktorego zdolnosci dorownywaly zdolnosciom jego ojca, zdolali powstrzymac nieuchronnie zblizajaca sie zaglade Wydzialu E i nadciagajaca plage wampirow. Ale Trask nie musial rozwijac tego tematu, jego esperzy czytali sprawozdania i znali te historie niemal rownie dobrze jak on sam. On jednak tam byl. A ich twarze byly nie tyle pozbawione wyrazu, co pelne szacunku. Bo wsrod wszystkich, ktorzy przezyli, Trask z pewnoscia nalezal do najwybitniejszych. A teraz, gdy zaczal mowic - gdy troche sie uspokoil, widzac, jak przyciaga uwage sluchaczy - zaczal rozpoznawac ich twarze. Zaczal nawet odkrywac podobienstwo do twarzy, ktorych juz tu nie bylo! Ale z calym szacunkiem, te ostatnie byly teraz duchami,