Nekroskop IX Stracone Lata - LUMLEY BRIAN
Szczegóły |
Tytuł |
Nekroskop IX Stracone Lata - LUMLEY BRIAN |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Nekroskop IX Stracone Lata - LUMLEY BRIAN PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Nekroskop IX Stracone Lata - LUMLEY BRIAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Nekroskop IX Stracone Lata - LUMLEY BRIAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Brian Lumley
Nekroskop IX Stracone Lata
Stracone Lata
Tytul oryginalu: The Lost Years vol. I Tlumaczenie: Jaroslaw Rybski
Dla Bonnie Jane Johnson, ktora zabrala mnie na nowe wyzyny, i Zahanine za imie (jesli nie za jej imie); lecz najbardziej dla Silky - tak waznej na mojej drodze zycia...
HARRY KEOGH -Streszczenie ichronologia
Ochrzczony w Edynburgu w 1957 roku, maly Harry Snaith byl synem wrazliwej emocjonalnie matki, Mary Keogh (corki obdarzonej darem rosyjskiej damy) i Geralda Snaitha - bankiera. Ojciec Harry'ego zmarl rok pozniej na wylew, a w zimie 1960 roku jego matka ponownie wyszla za maz, tym razem za rosyjskiego dysydenta, Wiktora Szukszina. W zimie 1963 roku Szukszin zamordowal matke Harry'ego, topiac ja w skutej lodem rzece. Uniknal kary, twierdzac, ze cienki lod sie pod nia zapadl podczas jazdy na lyzwach, a potem ja wciagnelo pod spod. Szukszin odziedziczyl po niej oddalony dom w Bonnyrig i niezla sumke, ktora ona sama odziedziczyla po pierwszym mezu.W pol roku mlody Harry Keogh pojechal mieszkac u swego wujostwa w Harden na poludniowo-wschodnim wybrzezu Anglii. Stalo sie tak w wyniku umowy z Wiktorem Szukszinem, ktoremu byla ona bardziej niz na reke, bo nigdy nie mogl zniesc bachora.
Harry zaczal uczeszczac do szkoly razem z niesfornymi dziecmi z osady gorniczej, ale bedac zamknietym w sobie marzycielem, nie mial wielu kolegow - nawiazal ledwie kilka przyjazni - jednak nie z rowiesnikami ze szkoly - i dlatego stal sie latwym lupem szkolnych lobuzow. Pozniej, kiedy wszedl w wiek mlodzienczy, duch Harry'ego bladzacy na jawie, wyposazony przez nature w psychiczne zdolnosci i instynkty, doprowadzil do konfliktu z nauczycielami.
Problem polegal na tym, ze odziedziczyl po matce talenty medium, ktore to rozwijaly sie w nim w nieslychanym tempie. Nie potrzebowal kolegow "prawdziwych" czy tez z krwi i kosci, poniewaz mial juz wystarczajaca liczbe przyjaciol chetnych zaspokajac jego wszystkie zachcianki. Kim byli jego przyjaciele - cale miriady martwych spoczywajacych w grobach!
Stajac na wprost szkolnego lobuza, Harry pokonal go przy pomocy telepatycznego porozumienia z bylym, bylym trenerem zaprawy wojskowej - ekspertem walki wrecz. Ukarany dodatkowymi zadaniami matematycznymi otrzymal korepetycje od bylego dyrektora szkoly. Ale potrzebowal jedynie nieznacznej pomocy, poniewaz sam wykazywal talenty matematyczne. Kiedy Harry sklanial sie ku metafizyce, jego intuicyjne poczucie liczb osiagalo niespotykany poziom. Potrafil liczyc - ta zdolnosc byla tak odmienna od standardowej nauki, jak odleglymi od zwyklej rozmowy byly jego stosunki ze zmarlymi.
W 1969 Harry dostal sie na politechnike i az do czasu ukonczenia formalnej (i ortodoksyjnej) nauki robil, co mogl, by stonowac nieco wykorzystywanie nadprzyrodzonych talentow i byc "zwyklym, przecietnym studentem". Swiadomy, ze wkrotce bedzie na wlasnym garnuszku, zaczal pisac i kiedy okres szkolny dobiegal juz konca, kilkanascie krotkich form jego autorstwa ujrzalo swiatlo dzienne.
W trzy lata pozniej ukonczyl pierwsza ksiazke - Pamietnik siedemnastowiecznego hulaki. Pomimo ze ksiazka nie dostala sie na liste bestsellerow, to i tak niezle sobie radzila. Atutami tej ksiazki nie byly ani sama narracja, ani tez historyczna wiernosc, co jest zupelnie oczywiste, zwazywszy na kwalifikacje wspolautora i wspolpracownika Harry'ego - konkretnie siedemnastowiecznego hulaki, ktory zostal zastrzelony przez wscieklego meza w 1672 roku!
Latem 1976 roku Harry posiadal juz wlasne, niewyszukane mieszkanie na ostatnim pietrze trzypietrowego budynku na nadbrzeznej drodze wyjezdzajacej z Hartlepool w kierunku Sunderland. I jak to zwykle bywa, dom stal na wprost najstarszego miejskiego cmentarza, tak ze Harry nie mogl narzekac na brak towarzyszy rozmow. W tym samym czasie jednak jego byly dyrektor odkryl niezwykla tajemnice Harry'ego i ujawnil ja innym, w jeszcze wiekszym sekrecie...
Calkowicie nieswiadomy faktu, ze znajduje sie pod czujna obserwacja, Harry rozwijal dalej swoj talent. Stal sie Nekroskopem, jedynym czlowiekiem, ktory mogl rozmawiac ze zmarlymi i zaprzyjazniac sie z nimi. Kiedy tylko jego umiejetnosci rozwinely sie w pelni, mogl rozmawiac z niezyjaca osoba nawet na duze odleglosci. Po zaprezentowaniu sie czlonkowi Ogromnej Wiekszosci mogl juz pozniej stale sie z nim kontaktowac. Wedlug Harry'ego jednak zwykla ludzka przyzwoitosc nakazywala, o ile to bylo mozliwe, stawienie sie osobiscie u ich grobow. On nie "pokrzykiwal" na przyjaciol.
Umarli zas (z wdziecznosci za jego przyjazn) uwielbiali go. Byl wsrod nich jak latarnik - dostarczyciel jedynego swiatla w wiecznej ciemnosci. Punktem widokowym na swiat, o ktorym mysleli, ze porzucili go na zawsze. Poniewaz, wbrew popularnym wierzeniom zyjacych, smierc nie jest Koncem Ostatecznym, lecz jedynie stanem przejsciowym ku zbiorowemu bezruchowi. Wielcy malarze po smierci dalej maja wizje wysmienitych plocien, ktorych nigdy nie namaluja. Architekci planuja ciagnace sie po horyzont wizjonerskie miasta, ktorych nikt nie zbuduje. Naukowcy kontynuuja badania rozpoczete za zycia, lecz nigdy ich nie ukoncza...
W swoim mieszkaniu w Hartlepool, w chwilach wolnych od pracy, Harry zabawial swoja szczenieca milosc, Brende. Wkrotce po tym, kiedy zaszla w ciaze, ozenil sie z nia. Lecz cien z przeszlosci Nekroskopa wkrotce stal sie jego obsesja. Snil o swej biednej, utopionej
matce, odwiedzajac w koszmarach zamarznieta rzeke, w ktorej Mary Keogh odeszla przed czasem. W koncu Harry postanowil zemscic sie na swym zlym ojczymie. Podobnie jak wszystkie inne, to jego przedsiewziecie otrzymalo blogoslawienstwo umarlych, poniewaz znajac groze smierci, uwazali morderstwo z zimna krwia za zbrodnie, ktorej porzadny nieboszczyk nie moze tolerowac.
Zima 1976/77 wywabil Wiktora Szukszina, by pojezdzil z nim na lyzwach na zamarznietej rzece, tak jak kiedys morderca jezdzil z jego matka. Lecz jego plan spalil na panewce, poniewaz obaj wlecieli przez pekniety lod do lodowato zimnej wody. Rosjanin mial sile szalenca - mogl bez problemu utopic pasierba... ale nie, w ostatnim momencie Mary Keogh -albo tez to co z niej pozostalo - wstala z wodnistego grobu i wciagnela morderce w odmety!
Wraz z tym wydarzeniem Harry odkryl w sobie nowy talent, czy tez raczej dowiedzial sie, do czego moga posunac sie zmarli, by go chronic - wiedzial odtad, ze dla niego moga powstac z grobow...
Nietypowe umiejetnosci Nekroskopa nie przeszly niezauwazone. Scisle tajna organizacja brytyjskiego wywiadu, znana jako Wydzial E (E jak ESP lub ESPionaz), i jej sowiecka odpowiedniczka byly w pelni swiadome jego mocy. Ale kiedy tylko Wydzial E skontaktowal sie z nim, jego szef i jednoczesnie kontakt zostal zdjety "ze szczegolnym okrucienstwem" przez Borysa Dragosaniego, rumunskiego szpiega i nekromante. Potworny talent Dragosaniego polegal na rozpruwaniu cial wrogich agentow i wykradaniu tajemnic wprost z poszatkowanego mozgu, krwi i wnetrznosci!
Harry slubowal wytropic Dragosaniego i wyrownac rachunki, a Wielka Wiekszosc zaoferowala mu pomoc w tym zadaniu. Oczywiscie, ze tak, poniewaz nawet zmarli nie byli bezpieczni przed kims, kto profanowal zwloki! Harry i przyjaciele nie wiedzieli jednak, ze Dragosani byl zainfekowany wampiryzmem. Co wiecej, zamordowal swego kolege, Mongola Maksa Baru, by poznac sekret jego zlego oka. Nekromanta mogl teraz zabijac jednym spojrzeniem!
Czas sie kurczyl. Harry musial podazyc za wampirem do ZSRR, do siedziby sowieckiego wydzialu E, mieszczacej sie w zamku Bronnicy na poludniu Moskwy, i tam go zabic... ale jak? Brytyjski wizjoner - ktory przy pomocy poznania pozazmyslowego potrafil zobaczyc fragmenty przyszlosci - przewidzial nie tylko udzial wampirow w przyszlych posunieciach Nekroskopa, ale rowniez zobaczyl symbol lezacej osemki lub nieskonczonosci we wstedze Mobiusa. By dopasc Dragosaniego, Harry musial najpierw zyskac lacznosc z Mobiusem. Ale przynajmniej tutaj znajdowal sie na swoim podworku. Astronom i matematyk August Ferdynand Mobius zmarl w 1868 roku, a zmarly zrobilby dla Harry'ego wszystko...
W Lipsku Harry odwiedzil grob Mobiusa i zastal go przy pracy nad rownaniami czasoprzestrzennymi. Nie niepokojony przez nikogo kontynuowal to, co robil za zycia: przez stulecie zredukowal fizyczny wszechswiat do zbioru symboli matematycznych. Mobius wiedzial, w jaki sposob mozna zagiac czasoprzestrzen! Teleportacja do zamku Bronnicy to pestka.
Przez wiele dni Mobius uczyl Harry'ego, az w koncu Nekroskop byl pewien, ze odpowiedz na wszystkie pytania lezy w zasiegu reki - na wyciagniecie reki. Ale obserwowali go funkcjonariusze enerdowskiego GREPO (Grenz Polizei) i na rozkaz Dragosaniego chcieli go aresztowac przy grobie Mobiusa... kiedy nagle rownanie Mobiusa rzucilo ich w dziwaczny niematerialny swiat kontinuum Mobiusa! Uzywajac jednego z takich portali, Harry uciekl przed GREPO i w koncu mogl przeniesc sie na teren kwatery sowieckiego wydzialu E.
Po wezwaniu z grobu armii od dawna niezywych Tatarow Krymskich Nekroskop przedarl sie przez obrone zameczku, po czym odszukal i zabil Dragosaniego. Ale w walce on rowniez zostal zabity... jego cialo umarlo, lecz w ostatnim przeblysku swiadomosci przeniosl sie do metafizycznego kontinuum Mobiusa.
Podazajac wstega Mobiusa, tozsamosc Harry'ego zostala wchlonieta przez jeszcze nieuformowana osobowosc dziecka - jego wlasnego syna!
Sierpien 1977
Tozsamosc Harry'ego Keogha, przyciagana przez umysl Harry'ego Juniora jak zelazna plomba przez magnes, znalazla sie w niebezpieczenstwie calkowitego wchloniecia i wymazania. Jedynie prawdziwie wolny byl w kontinuum Mobiusa. Wolnosci tej jednak mogl zazywac wylacznie wtedy, kiedy jego synek spal. Ale kiedy badal nieskonczony strumien czasu przyszlosci, Harry zauwazyl wsrod miriad blekitnych linii zycia Ludzkosci nic szkarlatna - linie zycia kolejnego wampira! Co gorsze, w niedalekiej przyszlosci, ktora zobaczyl, czerwona linia krzyzowala sie z niewinna, blekitna linia malego Harry'ego!
Nekroskop przeprowadzil dochodzenie. Byl unieruchomiony, to prawda - byl bezcielesny, ale rowniez inni zmarli nie mieli powloki cielesnej. Wciaz mogl sie z nimi porozumiewac, a oni wciaz mieli dlug wobec niego. We wrzesniu 1977 rozmawial z duchem Tibora Ferenczy - niegdys wampirem - u jego grobu w Karpatach, rowniez z "ojcem" Tibora, Faethorem Ferenczy, ktory zginal w drugiej wojnie swiatowej po nalocie na Ploiesti.
Harry byl ostrozny. Nawet po smierci wampiry sa najgorszymi lgarzami na swiecie i sa podstepne ponad miare. Ale Nekroskop nie mial nic do stracenia (doslownie), a wampiry mialy wiele do zyskania. Harry byl ich ostatnim lacznikiem ze swiatem, ktorym kiedys zamierzaly rzadzic. Tym samym metoda prob i bledow, grajac w nieslychanie niebezpieczna slowna gre z plemieniem Wampyrow, poskladal fragmenty ukladanki, by poznac straszna prawde. W latach piecdziesiatych Tibor "zarazil" ciezarna Angielke, Georgine Bodescu, ktora pozniej powila syna. I to Julian Bodescu, poklosie dzialan Tibora, stal za ta czerwona linia!
W Rumunii Alec Kyle i Feliks Krakovitch, obecni szefowie siatek ESPionazowych obu stron, polaczyli sily i zniszczyli szczatki Tibora w jego mauzoleum w Karpatach. Spalili potworne szczatki wampira, lecz Tibor zdazyl przedtem wyslac Julianowi wiadomosc i ostrzezenie przez sen. Tibor mial nadzieje wykorzystac swego angielskiego "syna" jako naczynie niezbedne do powstania z martwych i kontynuowania swego wampirzego zywota. Ale poniewaz jego doczesne szczatki ulegly zniszczeniu, mogl wykorzystac go, by zemscic sie na Nekroskopie, Harrym Keoghu.
Jesli chodzi o zabicie Keogha - zadanie to bylo niezmiernie proste. Nekroskop byl bezcielesnym, pozbawionym powloki ID, szostym zmyslem swego syna. Wystarczylo tylko wyeliminowac chlopca, a ojciec sczeznie wraz z nim...
Tymczasem w ZSRR Alec Kyle zostal falszywie oskarzony o morderstwo. Rosyjscy agenci ESP starali sie przy pomocy swych zdolnosci i wysublimowanej technologii odsaczyc go z wiedzy... doslownie calej wiedzy! Ten proces spowodowalby calkowite zniewolenie umyslu, martwice mozgu, co wkrotce sprowadziloby na niego smierc fizyczna. W Anglii natomiast Julian Bodescu byl na wolnosci. Z zamiarem zabicia Harry'ego Juniora wyruszyl do Hartlepool.
Jego slad znaczyly krew i trupy, az w koncu stanal w domu Brendy Keogh i zszedl po schodach do mieszkania. Matka starala sie obronic dziecko... zostala brutalnie rzucona w kat!...Harry Junior obudzil sie. W jego umysle przebywal Harry Keogh... potwor juz mial sie na nich rzucic, wyciagajac szponiaste dlonie!
Harry nie mogl nic na to poradzic. Uwieziony w wirze ID dziecka wiedzial, ze obydwaj zgina. Ale nagle:
-Idz - uslyszal, jak przemawia do niego maly Harry. - Dzieki tobie dowiedzialem sie tego, czego mialem sie dowiedziec. Juz nie potrzebuje cie w tej postaci. Ale potrzebuje cie jako ojca. Odejdz wiec, wyjdz ze mnie, ratuj sie! - Harry byl wolny. Przyciaganie umyslowe wiazace go z synem zostalo przerwane. Mogl uciec do kontinuum Mobiusa.
A co byl w stanie zrobic ojciec, syn potrafil wykonac koncertowo. Byl Nekroskopem posiadajacym potezna moc! Z cmentarza po drugiej stronie drogi umarli odpowiedzieli na wezwanie mlodego Harry'ego. Wyszli z grobow, przyczlapali z cmentarza do domu i weszli po schodach. Wampir Bodescu sprobowal swej pierwszej i zarazem ostatniej przemiany. Przyjmujac postac wielkiego nietoperza, wylecial przez otwarte okno... i strzala z kuszy ugodzila go w kregoslup.
Kiedy spadl na teren cmentarza, bezcielesny Nekroskop poinstruowal umarlych, jak dokonac dziela zniszczenia: przy pomocy kolka, dekapitacji, oczyszczajacych plomieni...
Harry Keogh byl wolny, lecz coz mial robic? Byl umyslem bez ciala. Tylko ze teraz poczul inna moc, przyciaganie odmienne od tego, jakie bylo udzialem ID jego syna, proznie, ktora nalezalo wypelnic. Badajac ja, zostal wciagniety i nie mogl sie nawet bronic - wciagnela go pustka w osuszonym umysle Aleca Kyle'a!
Przy pomocy niezwykle silnych srodkow wybuchowych i mocy Nekroskopa usuwania innych anomalii Harry w koncu za sprawa Mobiusa odnalazl droge do domu. Jego zadanie, przynajmniej na razie, dobieglo konca. Byla pozna jesien 1977 roku, kiedy znalazl stala siedzibe w ciele innego czlowieka. I rzeczywiscie, realizujac te same cele i zadania, dla kogos, kto nie znal go blizej, byl zupelnie innym czlowiekiem. Lecz byl takze naturalnym ojcem niezwyklego dziecka, dziecka o poteznych nadprzyrodzonych mocach.
Teraz Harry musial stawic czola bardziej przyziemnym obowiazkom: ojca i meza. W jaki jednak sposob mial tego dokonac, bedac innym mezczyzna, o innej twarzy i tozsamosci? A co z jego biedna zona, Brenda, ktora juz wycierpiala spora dawke wyobcowania i grozy? Jak mogl prosic ja, by dzielila zycie z mezem, ktory byl zupelnie obcym czlowiekiem? I w koncu, co z dzieckiem... o ile oczywiscie mozna bylo mlodego Harry'ego uwazac wciaz za dziecko. Ale byc moze najtrudniejsze pytanie, jakie musial zadac sobie Nekroskop brzmialo: na ile umiejetnosci jego syna przewyzszaja jego wlasne? Czym sie roznia? I, co bylo byc moze najwazniejsze: w jaki sposob ma zamiar je wykorzystac? Swiat Harry'ego Keogha byl nieslychanie skomplikowany... I nic nie wskazywalo na to, zeby mialo byc prosciej...
Niniejsza historia dotyczy pewnych epizodow z zycia Nekroskopa z okresu poprzednio zapisanych wydarzen w tomach Wampiry! i Zrodlo. Ale nie jest to tylko opowiesc o Harrym Keoghu. Mozna powiedziec, ze bez Wampyrow, ktorzy zyli przed nim (pomijajac paradoks, ze po nim zaczeli sie szybko mnozyc), sam Harry bylby zbyteczny: gdy nie ma choroby lekarstwo nie jest potrzebne.
Mowiac krotko, ta opowiesc nalezy rowniez do nich: jest czescia zaginionej historii Wampyrow...
PROLOG
Olbrzymia, srebrnoszara limuzyna, niezwykla i choc niespotykana - na pewno nie unikalna - ostroznie sunela po rozklekotanych kocich lbach pod barokowym lukiem wiodacymna podworze kawiarni i restauracji "U Julia", manewrujac wsrod powodzi starych fiatow i rozlatujacych sie lambrett we wschodniej dzielnicy Palermo. Jedyny pozostaly przy zyciu swiadek bombardowania podczas drugiej wojny swiatowej, otoczone murem podworko bylo kiedys najmniejszym z czterech ogrodow z willa posrodku. Z trzech innych zostaly wylacznie kratery wypelnione gruzem, naprawiono tylko ich sciany, by stworzyc widok dajacych sie zaakceptowac frontonow w dzielnicy Via Della Magione.
Podworko przypominalo ustawiona w wachlarz szachownice: na czarnych plytach pochodzenia wulkanicznego staly kwadratowe stoly przykryte bialymi obrusami, a posrodku ukladaly sie na podobienstwo sardynek w puszce "zawiasy" szachownicy, ulozone z samochodow, w miejscu gdzie niegdys biegla szeroka droga dla powozow. Prowadzila przez waska brame na ulice, przez ktora samochody, niemal ocierajac sie o sciane, wyjezdzaly w zapadajacy wlasnie zmierzch.
Przy stolikach siedzialy trzy grupy kilkunastu klientow, ktorzy jedli, pili, rozmawiali, choc niezbyt glosno. Dwojka spoconych kelnerow w bialych fartuchach uwijala sie wokol stolikow, biegajac do baru i kuchni i obslugujac swoj rewir. Nawet jak na trzeci tydzien maja panowal niezwykly o tej porze roku upal. O dwudziestej trzydziesci temperatura siegala dwudziestu pieciu stopni.
Przy wschodniej scianie staly pozostalosci dawnej willi: dwupietrowe skrzydlo domu o trzech pokojach od frontu i trzech z tylu, z tarasem wspartym na doryckich kolumnach, ktory stanowil jedynie wspomnienie czasow swietnosci. Srodkowy pokoj na parterze otaczala marmurowa balustrada rozciagajaca sie miedzy wspornikami. Pomieszczenia kuchenne po lewej stronie baru byly otwarte na widok patronow. Zadziwiajace, lecz zbombardowany relikt przeszlosci zachowal szerokie luki w scianie po prawej stronie ukazujace oryginalna, pysznego gatunku, marmurowa klatke schodowa ktorej krete schody wiodly do pokoi na pietrze i na taras. Zaiste, piekne to byly czasy!
Z tarasu - gdzie rezerwowano stoliki wylacznie dla "klientow z klasa" - Julio Sclafani wychylal sie na tyle, na ile pozwalal mu brzuch, by powitac wzrokiem pojawienie sie jego
ostatnich, najszacowniejszych gosci: Antoniego i Francesca Francezcich, ktorzy przyjechali specjalnie az z wysoko polozonego Madonie, by spozyc posilek u Julia.
To wspaniale, ze tak wazni goscie przyjechali do niego, omijajac tak zwane "restauracje z klasa", by spozyc prosty lecz wykwintny posilek u Julia. I goszcza juz tu od szesciu tygodni, od pierwszych oznak poprawy pogody. A moze... jeden z nich albo nawet obaj zauwazyli Juliette Julia? Poniewaz najmlodsza, wciaz niezamezna corka rodziny Sclafani byla istnym zjawiskiem. A ze bracia Francezci byli niewatpliwie statecznymi mezczyznami...
Szkoda tylko, ze nie widza jej w pelnej krasie! Nie wygladala ostatnio zbyt dobrze. To chyba przez zanieczyszczenie powietrza nad Palermo. Spaliny samochodowe i wyziewy ze skuterow, zaduch panujacy we wszystkich starych zaulkach, wdychanie zatechlego powietrza i wplyw zimowych osadow przywiewanych znad Morza Tyrenskiego. Ale wiosna rozkwitla w pelni i nadchodzilo lato - Julietta znow rozkwitnie tak jak cala wyspa.
Tylko ze... jej stan mogl byc powodem zmartwienia - cokolwiek by go nie spowodowalo jakies cztery, piec tygodni temu. Stracila wszystkie kolory, tak samo jak radosc i witalnosc, wszystko, co sprawialo, ze byla swiatlem zycia Julia. Teraz lezala wykonczona na lozku w towarzystw ie starej panny, pielegniarki, ktora przebywala z nia "czuwajac" - jakby to bylo loze smierci! Co? Julietta? Boze uchowaj! Co do starej - Julio mogl uwazac sie za szczesliwca, poniewaz stac go bylo na jej uslugi. A wszystko dzieki rodzinie Francezcich, poniewaz pielegniarka byla zatrudniana przez rodzine.
Ale juz sa. Usmiechaja sie do niego - do niego? - idac po marmurowych schodach. Tacy eleganccy... tacy stateczni kawalerowie! Julio pospieszyl, by ich powitac i ulokowac przy stole na tarasie...
Prawie rowno godzine wczesniej Tony i Francesco Francezci wyruszyli z Le Manse Madonie w gorach nad Cefalu do lokalu Julia, by zaznac domniemanych uciech podniebienia. Jakosc potraw serwowanych u Julia byla pozornie jedynym powodem cotygodniowych odwiedzin Francezcich, w walacym sie, w zadnym razie nie dekadenckim, lecz zdecydowanie rozpadajacym sie miescie. Tak, pozornie.
W rzeczywistosci braci zupelnie nie interesowaly potrawy serwowane u Sclafaniego, ani tym bardziej umiarkowane ceny. Mogliby rownie dobrze spozywac posilki w Le Manse Madonie i to o wiele wykwintniejsze, bez koniecznosci zajezdzania tutaj. W Manse mieli wlasna sluzbe, kucharzy, wlasnych... ludzi.
A wiec kiedy Mario, ich szofer, wiozl braci cienkim jak nitka, czesto zablokowanym, wyboistym, pozbawionym asfaltowej nawierzchni szlakiem, ktory na poludniu laczy Petralie z kurortem Termini Imerese na wybrzezu - gdzie zgodnie z legenda zakopani Cyklopi "sikaja
ludziom do kapieli, by ja rozgrzac" - mysli Francesca pobiegly ku prawdziwej przyczynie ich zainteresowania podupadajacym lokalem Sclafaniego: corce grubasa, Julietcie. Przyczynie zainteresowania glownie Francesca...
To stalo sie rowno szesc tygodni temu. Bracia przebywali w Palermo, by uczestniczyc w zebraniu Donow, glow najpotezniejszych rodzin na swiecie oraz kilku galezi europejskich rodzin krolewskich i arystokracji oraz innych tak zwanych "przywodcow" z dziedziny biznesu, polityki i przemyslu, glownie ze Stanow Zjednoczonych. Ale jest wladza i wladza. Wladza Francezcich byla ugruntowana i poparta bogactwem... oraz starozytna i zla.
Jej podstawy lezaly w ziemi (terytorium i nieruchomosciach); w bogactwie, jakie odziedziczyli cale lata temu, oraz dodatkowych dobrach, jakie wytwarzal posiadany majatek, jak i tych, ktore zgromadzili dzieki swym talentom i umiejetnosciom, rowniez tym szczegolnym.
Bracia Francezci byli doradcami, doradcami mafii, wciaz glownej sily i osrodka wladzy we Wloszech i na Sycylii. I poprzez doradzanie mafii doradzali CIA, KGB i innym firmom tej samej proweniencji. A przez nich - rzadom, ktore podobno kontrolowaly te organizacje. Poniewaz ich doradztwo bylo niezmiennie doskonale, odnoszono sie do nich jak do Donow z Donow, tak jak do wszystkich Francezcich przed nimi. Ale zeby mowic o nich w takim kontekscie... byloby to niewybaczalne. Bylo to zrozumiale, ich status spoleczny...
Jesli chodzi o to ostatnie - mieli reputacje najwytworniejszych z wytwornych! Lakniono ich obecnosci, nawet o nia walczono, poniewaz kazde wydarzenie towarzyskie i spoleczne, jakie mialo miejsce na wyspie od pietnastu lat, kiedy to odziedziczyli posiadlosc Le Manse Madonie, nie moglo sie bez nich obejsc. A jesli chodzi o ich rod, to zawsze kiedys byli jacys bracia Francezci, odkad pamietaja najstarsi mieszkancy. Rodzina znana byla z blizniakow plci meskiej i z rodu siegajacego czasow zatartych w zamierzchlej oraz zdecydowanie mrocznej historii. Ale o tym wiedzieli wylacznie sami bracia.
Dlatego tez nikt nie podejrzewal ich o powiazania, ktore utrzymywali od niepamietnych czasow z pewnymi duzo mniej arystokratycznymi elementami na wyspie (i w praktyce na calym swiecie); albo tez nikt w szlachetnych kregach o nich nie wspominal. Jednak pomimo tego ich dzialalnosc jako agentow - wolnych strzelcow dla mafii i innych organizacji przestepczych - oraz doradcow w dziedzinie miedzynarodowej zbrodni, roznych form szpiegostwa i terroryzmu byla pasmem sukcesow. To, w jaki sposob i kiedy Francezci zdobyli wiedze z tak odmiennych, a jednoczesnie pokrewnych dziedzin, wiedzieli wylacznie oni, a pozostali mogli sie jedynie domyslac. Ale dla Donow bylo oczywiste, ze korumpowali niekorumpowalnych na skale ogolnoswiatowa...
...Mysli Francesca odeszly od meritum. Kiedy tylko limuzyna wjechala, obijajac sie nieznacznie po autostradzie A-19, do Palermo, ponownie wrocil do wydarzen tego wieczora, ledwo szesc tygodni temu:
Po spotkaniu z Donami (ktorym doradzali, jak rozwiazac problem z Aldem Moro i jego porywaczami z Czerwonych Brygad we Wloszech i co zrobic z prezydentem Leone, ktory stal sie niewygodny) zrobilo sie juz pozno. Kiedy jechali przez Palermo, a pojechali objazdem, poniewaz na zwyklej trasie trwaly roboty drogowe, Tony zauwazyl lokal Julia i zaproponowal, zeby sie zatrzymali na chwile na jakies napoje i przekaske.
Wewnatrz, w pomieszczeniu z marmurowa klatka schodowa bracia zamowili "specjaly greckiej wyspy". Dobrali ostre sosy, golabki z lisci winogron i rozmaite przekaski zanurzone w oliwie z oliwek - ale bez czosnku - a wszystko popili niewielka iloscia Mavrodaphne oraz Vecchia Romagna z wielkich koniakowek. O dwudziestej pierwszej trzydziesci zamykano kuchnie, bracia samotnie spozywali posilek. Julio musial ich przeprosic - zlapal go nieslychanie silny bol zeba! Wezwal dentyste, ktory pomimo poznej pory zgodzil sie go odwiedzic. Jego corka, Julietta, miala pozegnac braci, kiedy skoncza posilek.
Byc moze Frank wypil zbyt wiele Mavrodaphne i zbyt wiele brandy. A moze to przez mrok i dojmujaca pustke tego miejsca. Jedzenie juz wystyglo na polmiskach i niebo schodzilo coraz nizej pod lukami, a dziewczyna wygladala tak promiennie, tak jasno... tak niewinnie. Francesco popatrzyl na nia znaczaco, a ona oddala mu spojrzenie. Wtedy Anthony Francezci poszedl sobie do limuzyny, a jego brat...
Wtedy wlasnie podobny do stalowoszarego karawanu samochod skrecil gwaltownie, by uniknac zdechlego zwierzecia na drodze - koziol, pomyslal Mario - i znow Francesco wcisniety w rog tylnego siedzenia zostal wybity z rytmu. Moze i dobrze. Przejezdzali wlasnie kolo miejscowosci Bagheria. Za chwile bedzie ostry zakret w prawo. O, tak, Tony na pewno na chwile zechce przystanac w swoim ulubionym miejscu: Villa Palagonia.
-Co, znow cie przyciagaja te potwory? - uwaga Francesca byla ostra, niemal gniewna. Byl zirytowany faktem, ze nastroj prysl razem ze wspomnieniami.
-Nasze potwory! - blyskawicznie i ostro odpowiedzial Tony. Byla to prawda: obaj bracia znali inspiracje, z ktorej powstala szalona oprawa wszystkich tych potwornosci wokol scian domu. Wykute w kamieniu karly i rzygacze, stworzenia z ludzkimi stopami i dlonmi, i inne stwory wymykajace sie wszelkim skojarzeniom. Okolo dwustu lat temu, wlasciciel willi, ksiaze Ferdinando Gravina nalegal na odwiedziny w Le Manse Madonie, domu Ferenczinich, jak brzmialo ich owczesne nazwisko. Sam bogaty jak Krezus podczas odwiedzin u nich nie byl w stanie pojac, dlaczego rownie bogatym Ferenczinim wystarczy za mieszkanie
"oddalona od wszystkiego austeria, miejsce nieomal nieprzyjazne". I to zamilowanie Ferdinanda do groteski - czy tez, jak mawiali niektorzy, szalenstwa - zaowocowalo na scianach tego domu poklosiem jednej wizyty.
Francesco wzruszyl ramionami i pojednawczo zauwazyl:
-Wedlug Swinburne'a symbolika tych rzezb ma swoje zrodlo w opowiesci Didorusa o
dziwacznych stworzeniach, jakie wyszly ze spieczonego sloncem mulu Nilu. - I dodal, zanim
brat zdazyl mu przerwac: - Zbyt dawno, bysmy mogli to spamietac!
Na co Tony zachnal sie i odparl:
-Ferdinando spojrzal w studnie, bracie - studnie w Le Manse Madonie - i wiesz o tym
tak dobrze jak ja! - A po chwili dokonczyl szyderczo: - Calkowicie rozumiem potrzebe
dyskrecji, ale w zaciszu naszego samochodu, w takim miejscu, ktozby mogl podgladac?
Nastepnie, jak na dany sygnal, Mario skierowal sie w strone Palermo...
I tak oto pojawili sie na miejscu, w Cafe Julio, gdzie ten maly, gruby pierdziel usadza ich na zabytkowym tarasie, zachwalajac swe podle "menu", z ktorego musieli wybrac kilka pozycji: troche tego, nieco tamtego i karafke wina. Wszystko na pozor, zeby pokazac, ze cos im smakuje. Bracia nalozyli sobie potrawy, czekajac, az Sclafani wspomni o Julietcie. I w koncu wroci na gore do drobnych obowiazkow w kuchni.
-Panowie, jestem panow dluznikiem! - Zblizajac sie ponownie do stolika, Julio klania
sie i mietosi koniuszek recznika na przedramieniu. - No, mam na mysli panow troske i
znalezienie... eee... no... towarzyszki dla mej corki. Nie jestem w stanie mowic o starszej pani
jako o pielegniarce - wciaz nie dopuszczam do siebie mysli, ze moja corka jest naprawde
chora - lecz i tak ta pani jest darem z niebios. Pomaga i krzata sie wokol niej i doglada jej
stale, tak ze moge zajac sie swoimi sprawami.
-Julietta? - Francesco udaje zatroskanego. - Panska corka? Czy nastapila jakas
poprawa? Zastanawialismy sie, czemu jej nie widac... - Spojrzal w dol na podworze,
omiatajac je ciemnymi oczami, jakby czegos szukal.
Julio spojrzal na nocne niebo i zalamal dlonie w gescie rozpaczy czy tez blagania.
-Och, moja urocza corka! Slaba jak woda, blada jak chmurka! Julietta wyzdrowieje,
jestem pewien. Ale na razie... rzuca sie na lozku, ma cienie pod oczami i caly czas narzeka na
slonce wpadajace do pokoju, tak ze musimy caly czas trzymac zaciagniete story! Wpadla w
jakis dziwny letarg, ma napady dziwnego leku przed swiatlem.
Bracia spojrzeli po sobie - mialo to wygladac na zdziwienie - i wreszcie Francesco energicznie pokiwal glowa. Powiedzial do Julia:
-Sclafani, mamy dzis jeszcze pewna sprawe do zalatwienia. Nasz czlowiek wraca z bardzo waznej wyprawy z zagranicy. Teraz, po drodze chcielismy zabic nieco czasu. Tak w ogole to bardzo przyjemny wieczor. Niestety moga nas w kazdej chwili wezwac i wlasnie dlatego nie zamawiamy zbyt wiele z twojej karty. Ale jesli chodzi o Juliette: obydwaj... martwimy sie razem z toba.
-W rzeczy samej. - Tony kiwnal potakujaco. - My, Francezci, sami jestesmy na to uczuleni - chodzi o mocne swiatlo sloneczne. Dlatego wlasnie nie przyjezdzamy, kiedy slonce stoi za wysoko.
-I - Francesco mowil dalej z namaszczeniem - ktoz to wie, byc moze bedziemy w stanie udzielic dalszej pomocy?
(Julio malo nie zemdlal! Co, bracia Francezci beda mu udzielac pomocy? Dalszej pomocy?)
-Bo widzisz - mowi Tony - za trzy dni przyleci z Rzymu pewien czlowiek. Jest to
lekarz - specjalista. Masz racje: jest jakies chorobsko, co wisi w powietrzu, albo i nawet
anemia. Zmogla nasze slugi w Le Manse Madonie, sami czujemy sie jak muchy w smole.
Nasza krew wydaje sie... slaba? Ale przynajmniej na duzych wysokosciach mozemy cieszyc
sie czystym powietrzem! A tutaj, w miescie... - wzruszyl ramionami.
Julio z otwartymi ustami spogladal to na jednego, to na drugiego z braci.
-Ale co panowie proponuja? Znaczy nawet nie osmielilbym sie zasugerowac...
-Zeby nasz przyjaciel lekarz zbadal Juliette i byc moze poobserwowal ja przez jakis czas? - Francesco przerwal mu w pol zdania. - Alez czemu nie? To nasz prywatny lekarz i ma najlepsze rekomendacje! Co wiecej, juz mu zaplacono. W takich okolicznosciach to na pewno nie zaszkodzi! A wiec jestesmy umowieni. - Pokiwal glowa, potwierdzajac ten fakt ostatecznie.
-Umowieni?
-Wyslemy po Juliette samochod za trzy dni - tak, to bedzie sobota. I oczywiscie starsza pani zostanie z nia przez caly czas. Ale to na wypadek, gdyby niestety nie wyzdrowiala do tego czasu, na co oczywiscie mamy nadzieje...
-Brak mi slow! - wykrztusil Julio.
-Nie ma najmniejszego powodu - powiedzial Tony, dyskretnie przyslaniajac usta. - Prosze, oto nasza wizytowka. Jesli u Julietty nastapi poprawa, zadzwon do nas. Jesli nie, przyslemy samochod w sobote. Poza tym mozesz swobodnie dowiadywac sie o jej stan zdrowia. Ale pamietaj: cenimy sobie prywatnosc. Nasz numer telefonu jest zastrzezony. Julietta bedzie miala spokoj i pelna opieke.
-Zalatwione.
Nie dowierzajac w ten podarunek od losu, grubas poszedl jak otumaniony do swoich
wieczornych obowiazkow, a bracia, na ktorych nie zrobilo to zbytniego wrazenia, wrocili do przebierania na talerzu... az zobaczyli, jak Julio zaczyna dogladac, czy wszystko jest w porzadku przy stolikach na podworzu. Wtedy Franco powiedzial:
-Obserwuj schody. Jak zacznie wchodzic, ostrzez mnie albo zajmij go czyms. Wstal i odszedl na krok od balustrady tarasu.
-I kto jest teraz nieostrozny? Tony usmiechnal sie, ukazujac stanowczo za dlugi, ostry jak igla kiel w zdecydowanie
za szeroko otwartych ustach.
Francesco wyciagnal sie w kierunku brata pod nienaturalnym katem i odpowiedzial mu przez zacisniete zeby glosem, ktory nagle stal sie czarny i bulgoczacy jak roztopiona smola:
-Co, a ty nie czujesz stad tej suczki? - Juz po chwili sie wyprostowal, odkaszlnal i
mowil dalej normalnym glosem. - Tak czy inaczej musimy dopilnowac, zeby ten gruby
glupek przyjal nasza propozycje. Wiec dopij wino... i obserwuj schody!
Odwrocil sie. W dwoch krokach wyszedl z tarasu i przeszedl zasloniety kotara luk drzwi na korytarz. Minal toalete dla panow na lewo i toalete dla pan na prawo, a nastepnie wszedl w drzwi, oznaczone tabliczka "Private", do biura Julia. Mijajac biurko, wszedl w drugie drzwi, do pokoju, gdzie przebywala chora Julietta. I lezala tam w towarzystwie czuwajacej nad nia tej starej ropuchy, ponad osiemdziesiecioletniej Kateriny. Starucha kiwala sie. Zaskoczona spojrzala na nowo przybylego slepnacymi oczami.
-Kto? Co? - Nastepnie stara rozpoznala go, usmiechnela sie, kiwnela glowa i chciala wstac.
-Nie, zostan - powiedzial. - Lepiej, zebys tu byla, jakby wpadl ten tlustawy kurdupel. - Katerina znow kiwnela glowa i usiadla bez ruchu. W mroku pomieszczenia jej oczy lsnily zoltym swiatlem jak oczy kota obserwujacego swego pana.
Usiadl w polowie lozka Julietty i ten gwaltowny ruch obudzil ja. A moze juz nie spala... i czekala. Miala oczy wielkie jak spodki, otworzyla szeroko usta. Zrozumienie i groza odmalowaly sie momentalnie na jej uroczej, owalnej i dziwnie bladej twarzy. Dla Francesca nie bylo w tym nic dziwnego. Przemowil do niej, zanim zdazyla krzyknac, jesli w ogole zamierzala:
-Myslalas, ze cie porzucilem? Ach, nie! - mowil do niej. Jego reka wpelzla pod koc,
pod nocna koszule, siegajac do jej ud. Czula jego nerwowe palce na swym ciele. - Nie, bo jak
cie raz pokochalem, to bede cie kochal przez wszystkie dni twoje. - Nie powiedzial moje.
Reka wedrowala coraz wyzej po udzie i Julietta zamknela usta, a oddech jej uspokoil sie. Zaczela oddychac glebiej -jego oddechem. Czula w nim jego jestestwo, ktorym teraz ogarnial ja cala. Patrzyl na nia czarnymi jak smola oczami, jakby w twarzy mial dwa wilgotne, nieruchome marmurowe kamyki lub jakby wpatrywaly sie w nia nieruchome oczy weza przed atakiem. Tylko ze on juz zaatakowal. Szesc tygodni wczesniej. I wsaczyl jad do rany.
Na przystojnej, podobnej diablu twarzy zagoscil usmiech i groza od razu opuscila ja bo uniosla ramiona i chciala go objac za szyje. Nie mozna bylo do tego dopuscic.
-Wkrotce - powiedzial jej - wkrotce, w Le Manse Madonie! Poczekasz? Dzien lub
dwa, moja Julietto. Tylko dzien lub dwa, obiecuje.
Westchnela i jej oddech nagle przyspieszyl i zamrugala powiekami, kiedy dlon Francesca zsunela sie na wewnetrzna strone cieplego uda. Nastepnie kiwnela glowa i w odruchu nieznanej rozkoszy, kiedy glowa odwrocila sie w przyplywie wstydu, porazki, poddania, rozsunela uda.
Przytrzymujac jej wargi kciukiem i malym palcem, wsunacl w nia trzy pozostale. Reka wciaz pozostawala w bezruchu, ale palce sunely w gore z bezwzglednoscia gasienicy przechodzacej metamorfoze w trzy ruchliwe penisy, rozchylajace jej nabrzmiale wargi. Wpelzly do jej wnetrza, a kciuk i maly palec delikatnie piescily niewielkie wybrzuszenie powyzej.
Stara wiedzma obserwowala to wszystko. Wiedziala, co sie swieci, i smiala sie bezglosnie, odslaniajac szczatki zebow, z ktorych jedna para byla biala i ostra. Francesco odnalazl zyle w miekkim wnetrzu Julietty i przecial ja paznokciem, w miejscu gdzie nikt jej nie odnajdzie, a jesli w dalszym ciagu bedzie pojawiac sie krew, to bedzie to wytlumaczalne z innych powodow.
Po kilku chwilach dziewczyna zajeczala: - Ach! Ach! Ach! - miotajac sie po poduszce, az wywrocila oczy i znieruchomiala. Francesco usmiechal sie coraz szerzej i szerzej, az kropla sliny pojawila sie w wykrzywionym kaciku ust. W tej samej chwili zaplonely jego oczy, pojawila sie w nich zadza krwi. Krwi Julietty! Ale:
Brat! To byl Anthony! Nie bylo to wezwanie (poniewaz bracia nie posiadali daru prawdziwej sztuki porozumiewania sie na odleglosc), ale zdecydowanie bylo to ostrzezenie. Skurcz koncowek nerwowych, instynktowny spazm. Nadchodzil Julio!
W sekunde wyciagnal reke spod koca, pochylil sie, zeby ucalowac jej spocone czolo. Nastepnie wyszedl z pokoju, wypadl z biura Sclafaniego i drzwi z napisem "Panowie" zamknely sie za nim lagodnie. W zaciszu kabiny wyciagnal penisa ze spodni i zacisnal go raz, drugi, trzeci, po czym wystrzelil sperma do muszli. Nawet jego sperma byla czerwona, po tym jak Francesco zacisnal na nim lancuch spluczki...
Na korytarzu czekal na niego Sclafani:
-Ach, prosze mi wybaczyc! Myslalem, ze pan tu bedzie. Pana brat prosil, zeby
przekazac... ze wasz wyslannik wrocil z Anglii... a panski szofer, Mario?... rozmawia przez
radio. - Gestykulowal, jakby wystarczylo to za wszelkie wyjasnienia. W rzeczywistosci tak
bylo.
Francesco byl juz spokojny. Usmiechnal sie z wdziecznoscia i wyszedl na taras z depczacym mu po pietach Juliem.
-To prawdziwy zaszczyt, ze moglem panow goscic. - Mamrotal grubas. - Nie moge
przyjac od panow zaplaty. Co? Ale i tak juz jestem zadluzony u panow po uszy!
Mario stal przy stole w swoim uniformie i czapce z daszkiem, a Tony rozmawial przez radiotelefon. Francesco odwrocil sie i wpadl na Julia, nieomal go przewracajac.
-Moj przyjacielu - powiedzial pospiesznie. - To rozmowa prywatna, rozumiesz? Co
do rachunku: cala przyjemnosc po naszej stronie.
Wcisnal plik banknotow w reke wlasciciela restauracji, ktore wystarczajaco pokryly koszty tego, czego nie zjedli. Kiedy Julio sie oddalal, Tony wstal z miejsca.
-Bedziemy na miejscu za czterdziesci piec minut - powiedzial.
-Nawet jesli wyjedziemy od razu, helikopter wyladuje szybciej w Manse. - Wzruszyl ramionami.
Francesco pokiwal glowa i powiedzial:
-Porozmawiam z Luigim po drodze.
W limuzynie Francesco usiadl z przodu kolo Maria. Za Palermo mozna juz bylo
rozmawiac przez system komunikacji bez zaklocen.
-Jak pacjent?
-Spokojna jak baranek - odezwal sie beznamietny, niemal naturalny glos z drugiej
strony. - Troche rzygala... chyba nie najlepiej znosi podroze. To chyba przez srodki
uspokajajace.
Z tylu limuzyny odezwal sie Tony:
-Nic jej nie bedzie. Zajma sie nia w Le Manse. Francesco poslal mu spojrzenie przez
ramie i powiedzial:
-Tak, zostawilem im szczegolowe instrukcje. - A do glosnika: - Jakies problemy po drugiej stronie?
-Najmniejszych. Gladko jak po masle. Wszystko powinno byc takie proste!
-To dobrze. - Francesco byl zadowolony. - A u nas? Kontrole?
-Wiedzieli, ze jade do Le Manse Madonie. Bez problemu.
(Oczywiscie, ze bez problemu. Czlowiek Francezcich w kontroli lotow w Katanii
dostal za to wiecej, niz zarabia przez rok!)
-Nasi ludzie w Le Manse zajma sie nasza pacjentka. - Zakonczyl Francesco. - Zobaczymy sie pozniej. Aha, i... dobra robota.
-Dzieki, out - odpowiedzial glos pilota. Wszystko tam w gorze przebiegalo zgodnie z planem...
Kiedy bracia dojechali do Le Manse Madonie, ich ludzie juz wyciagneli dziewczyne z maszyny. Wciaz pod wplywem srodkow uspokajajacych zostala do ich przyjazdu rozebrana i wykapana. Pozostale czynnosci zajma cala noc. Przez jakas godzine obserwowali, jak robia jej przy pomocy mechanicznych pomp oczyszczajace lewatywy - ale potem przestalo ich to interesowac. Manicure, oczyszczanie zebow, nalozenie silnie dzialajacych srodkow grzybobojczych do naturalnych otworow ciala (srodkow, ktore zmyje ostatnia kapiel) i tak w nieskonczonosc. Mialo to znaczenie czysto higieniczne, nie o zdrowie pacjentki tu chodzilo. Wylacznie o czystosc.
-I wszystko na nic - Tony Francezci potrzasnal glowa w gescie obrzydzenia, kiedy udawali sie do swych pokoi okolo polnocy. Nie beda spali, a jedynie odpoczywali. Czas na sen przyjdzie, kiedy bedzie po wszystkim.
-Na nic? - zapytal brat. - Wcale nie. Moze sama dziewczyna tak, ale nie nasz cel. Poza tym on lubi, kiedy sa czyste. I nie bedzie mu w stanie sklamac, niczego przed nim nie ukryje. Bedac poza jej umyslem, mozemy jedynie szukac wskazowek. Wewnatrz... bedzie mial wszystko jak na dloni na poziomie elektronow z jej mozgu, przeszlosci i wspomnien wycisnietych z szarej masy.
-Jakie to poetyckie! - brat Francesca wydawal sie zadowolony, ale jego glos nagle przybral zgryzliwe tony: - Ach, ale czy zechce nam ujawnic to, co odkryje? A moze tez nie zechce i bedzie tajemniczy i enigmatyczny jak zwykle? Za kazdym razem jest coraz gorzej.
-Przynajmniej cos nam powie - drugi z braci kiwnal glowa. - Juz troche czasu minelo, a on na pewno zglodnial. Bedzie wdzieczny, a z niej tez jest calkiem wyszukana przekaska. Sam bym sie skusil! Tony parsknal tylko.
-Co? Mozesz sie skusic na stara Katerine, ot co!
Na gorze schodow rozdzielili sie i szli kazdy w strone swego pokoju.
-Aha, tak a propos: dobrales sie do Julietty w mieszkaniu
Julia?
-Cos na ksztalt - rzucil za nim brat. - Jesli pytasz, czy ja tu przywieziemy... to tak, poslemy po nia. A czemu pytasz? Chcialbys tez nieco uszczknac?
-Wcale nie - odpowiedzial Tony. - Nie bede dosiadal sie do zaczetego posilku. - Nie bylo w tym stwierdzeniu najmniejszej zlosci, podobnie jak w odpowiedzi Francesca:
-Wczesniej nie przeszkadzalo ci jedzenie z jednej miski - powiedzial pojednawczo...
Na godzine przed switem bracia Francezci spotkali sie ponownie w tajemnym sercu
Le Manse Madonie. Spotkali sie pod bogato zdobionym sufitem w otoczeniu fundamentow budynku osadzonych w litej skale - w miejscu zwanym "studnia" - zjawili sie razem, by osobiscie uczestniczyc w ostatniej fazie operacji: opuszczenia dziewczyny w glab starej, wyschnietej studni.
Brzeg studni mial okolo czterech metrow srednicy od sciany do sciany, cembrowina miala metr wysokosci i byla zrobiona z duzych, ciezkich cegiel. Na gorze lezaly podnoszone dwie polowki klapy pod napieciem, zawieszone na zawiasach po obu stronach cembrowiny jak pokrywa duzego grila. W studni panowala cisza, ktora nawet Francescowi wydawala sie zbyt glucha i zlowrozbna. Gdzies tam w dole, na glebokosci dwudziestu pieciu metrow studnia otwierala sie jak duza gruszka, w miejscu w ktorym kiedys stala woda. Teraz przebywal w niej ich ojciec.
Po jednej stronie cembrowiny stal mechaniczny dzwig, ktorego zelazne ramie wisialo nad studnia. Metalowy stol zawieszony na lancuchach obracal sie z wolna. Na stole lezala naga dziewczyna z dlonmi zlozonymi na brzuchu. Tylko raz w czasie swego krotkiego zycia byla czystsza i bardziej pozbawiona toksyn niz teraz - w lonie matki, tuz przed porodem, zanim spoczely na niej pierwsze ludzkie dlonie. Ale najpierw wypytywanie, nie dziewczyny oczywiscie, lecz Starego Ferenczyego, potwornie znieksztalconego Francezciego w jego norze. W pomieszczeniu obecni byli tylko dwaj bracia. Nie bylo to zadanie dla umyslow nizszych, latwo dajacych sie opanowac lub tez bardziej zdegenerowanych i slabych. No bo w jaki sposob mozna bylo zawladnac umyslami Francezcich?
Jaskinia zawierajaca studnie byla naturalnym wglebieniem, jesli nie brac pod uwage jej zupelnie nienaturalnego mieszkanca. Kamienne sciany nikly w mroku, lecz sama studnia byla dobrze oswietlona. Ze sciany pokrytej naciekami wapiennymi zwisala cala bateria reflektorow nakierowanych w dol. W miejscu w ktorym wypelzal cien, kamienne schody ukladaly sie spiralnie w sztolnie wiodaca do Manse - wiszaca wysoko nad glowami. Na dole
schodow strzegly wejscia pneumatyczne drzwi zrobione z grubych zelaznych sztab pod napieciem. Panel kontrolny drzwi znajdowal sie w znacznym oddaleniu w kregu jasno oswietlonego szybu. Podobnie jak pokrywa starej studni, metalowe drzwi do sztolni wiodacej w gore nie zostaly zaprojektowane, by wiezic kogokolwiek lub cokolwiek.
Miejsce to nie bylo wiezieniem, lecz raczej samotnia, schronieniem... azylem. I tym razem jednomyslni bracia stali na brzegu studni, kiedy Francesco powiedzial:
-Tak jakby ktos celowo nazwal to miejsce Madonie od "mad"...
Tony od razu ostrzegl brata:
-Pamietaj, braciszku, on cie slyszy. Nawet kiedy spisz -albo barlozysz sie z jakas
wywloka - on jest z toba. I nawet teraz jest tu z nami.
Francesco wiedzial, ze to prawda. Tu w lochu wszedzie czuc bylo obecnosc ich ojca. Byla dostrzegalna w echach ich slow i pomimo ostrego swiatla - lub wlasnie dzieki niemu -w najczarniejszych cieniach widac bylo poruszenie, chociaz powinny trwac w bezruchu. Przesiakala aure tego miejsca, jakby nawiedzaly ja zmory. Ale Stary Ferenczy nie byl duchem. I dopoki byl ich wyrocznia dopoty bedzie zyl.
Francesco popatrzyl na brata.
-No, gotowy jestes?
Tony oblizal miesiste wargi i kiwnal glowa. Nigdy nie byl na to "gotowy", ale trzeba
to zrobic. Zawsze byl ulubiencem Starego, ktory mial dla niego czas i rozpieszczal go. Co do Francesca: od dziecka byl zbyt dojrzaly - ojciec nigdy nie mial dla niego czasu! Byc moze znajac przyszlosc - jakies jej istotne fragmenty - mieszkaniec studni przewidzial, ze nadejdzie moment, w ktorym Francesco z radoscia... ulzy mu w cierpieniach. Wylaczono prad i mozna bylo juz dotknac klapy.
-Ojcze - Tony zagladnal do studni, bladzac wzrokiem po rozpadajacej sie zaprawie
laczacej wielkie kamienne bloki. - Przynieslismy ci cos. Wyraz szacunku, prezent -
dziewczyne!
Dziewczyne... dziewczyne... dziewczyne - powtorzylo echo wewnatrz kamiennego tunelu spowitego w oparze. Opary, tutaj? Ze studni unosil sie trujacy opar. Pod wplywem ciepla reflektorow zniknal, pozostawiajac jedynie odor. Moze i to cos w dole nie zylo pelnia zycia, ale bylo tam. Oddychalo i...
-Slyszy cie! - powiedzial Francesco, ktory wyczuwal takie rzeczy. - Och, slyszy cie doskonale!
-Ojcze - Tony przechylil sie jeszcze bardziej w dol. - Przynieslismy ci podarek, ale tez mamy swoje potrzeby. Musimy sie czegos dowiedziec...
Przez chwile nie bylo slychac niczego, a po chwili zdawalo im sie, ze studnia westchnela! Bylo to doznanie fizyczne -jakby powiew odoru uniosl sie z dna czelusci - ale bylo to rowniez doznanie mentalne: zdolnosci telepatyczne Starego Ferenczyego ominely jedno pokolenie. I mimo ze bracia nie posiadali zdolnosci pozazmyslowych, ojciec mial ich za dwoch - dysponowal taka moca, ze wkrotce go "uslyszeli":
Pros, o co chcesz, moj synu... po tym jak zlozysz mi hold.
Ale o ile wiadomosc byla prosta, to sposob, w jaki zostala przekazana, byl prawdziwym szokiem. W ich glowach zabrzmialo to jak krzyk i towarzyszyl jej zgielk oszalalych, oblakanczych glosow w tle, z ktorych kazdy nalezal do ich ojca. Czesc jego umyslu skoncentrowala sie na odpowiedzi, ale reszta zajmowala sie innymi dzialaniami... jak u szalenca, ktory jest na pozor spokojny, ale wrze w srodku. I rozliczne osobowosci tej istoty - jego odmienne osobowosci - byly jak nie dajaca sie kontrolowac, rozwrzeszczana, tupiaca publika, ogladajaca dokonania tej czastki, ktora teraz starala sie porozumiec ze swiatem zewnetrznym czyli z synem.
Tony zachwial sie na krawedzi cembrowiny. Brat zlapal go za ramie, by go podtrzymac. Umyslowy belkot wyciszyl sie tak jak echo ich prawdziwego i zdrowego na umysle ojca. Po chwili Tony wyszeptal:
-Niebezpieczenstwo! Nie kontroluje sie.
-A moze po prostu igra sobie z nami? - gorzko zauwazyl Francesco. - Te jego rozdwojone jaznie, zapetlone osobowosci - juz nieraz wykorzystywal je, by nas zmylic...
Tony przytaknal, skrzywil sie i zawolal na dol:
-Ojcze, najwyrazniej nie jestes dzisiaj soba. Zatrzymamy dziewczyne i przyjdziemy do ciebie pozniej. - Zmusil sie, zeby zabrzmialo to wiarygodnie, rowniez w myslach - na wypadek gdyby ojciec sie w nie wsluchiwal. I kiedy nastepnie chwycili metalowa platforme zwisajaca nad studnia tak jakby chcieli ja odsunac na bok, odezwal sie glos: NIE! Z dolu dobieglo rozkazujace warkniecie przekazane za pomoca mysli. NIE, ZACZEKAJCIE! I chwile pozniej, kiedy sie zatrzymali, uslyszeli duzo lagodniejszy glos, nieomal blagalny:
-Czy przyszla tu z wlasnej, nieprzymuszonej woli? Czy jest niewinna? Czy jest... czysta?
Bracia usmiechneli sie do siebie triumfujaco, energicznie potakujac. Tym razem nie bylo slychac zadnego tla, zadnego belkotu glosow z drugiego planu. Kiedy miala na to ochote, istota ze studni potrafila kontrolowac sie i je wylaczyc.
Tony odczekal chwile, po czym powiedzial:
-Ona nie ma woli. Co do niewinnosci, to trudno w dzisiejszym swiecie orzec to ze stuprocentowa pewnoscia ojcze. Ale czystosc? Jest tak czysta, jak to tylko byc moze, tylko...
-Taaaak?
-Ona wie o rzeczach, o ktorych my tez chcielibysmy wiedziec. Jest cala twoja, ale zanim jej uzyjesz wedlug woli twojej, moze bys ja najpierw przebadal? Dla nas?
Przez dluzsza chwile zalegla cisza, az glos odezwal sie znowu:
-Ale... czemu ty jej nie przebadasz, moj synu? Czemu tego nie zrobiles, zanim mi ja ofiarowales? - Glos starca byl teraz przebiegly i emanowal zlowieszcza inteligencja.
-On wie - warknal Francesco w zimnej furii. - Wie, ze nie mozemy jej zapytac, bo zabroniono jej mowic! Jej umysl zostal zaryglowany, zamkniety od srodka i tylko on moze sie do niego dostac. I to tez wie, badz pewny! Stary diabel chce, zebysmy go blagali!
Rozleglo sie: O, cha, cha, cha, cha! Mozna bylo nieomal dotknac jego oddechu unoszacego sie w postaci oparu nad studnia.
-Alez slysza cie teraz, moj synu, moj... Francesco? - Smiech ucichl i glos wewnatrz mozgu stal sie zimny jak lod. - I wciaz nie masz szacunku dla starszych...
-Ha! - Zachnal sie Francesco. - On mysli, ze jest Donem!
-Byl - przypomnial mu Tony. - Donem Donow, jednym z pierwszych. Wiec go nie denerwuj, nic nie mysl, pozwol, ze ja to zalatwie! - I skierowal swoj glos oraz mysli do studni:
-Ojcze, to ty nadales slowu wymiar grozby. Dzialalismy na twe slowo. Przez dwa stulecia wykonywalismy twoje polecenia i teraz wreszcie my przejelismy schede po tobie. Ta dziewczyna strzeze tajemnicy zakopanej gdzies gleboko w jej umysle. Nie mozemy w zaden sposob do niej dotrzec. Ale ty...?
I po chwili, w ktorej nieomal slyszeli, ja