Nagi Bog Kampania - HAMILTON PETER F
Szczegóły |
Tytuł |
Nagi Bog Kampania - HAMILTON PETER F |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Nagi Bog Kampania - HAMILTON PETER F PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Nagi Bog Kampania - HAMILTON PETER F PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Nagi Bog Kampania - HAMILTON PETER F - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PETER F. HAMILTON
Nagi Bog Kampania
Tlumaczyl
Dariusz Kopocinski
Tytul oryginalu
The Naked God vol. 1
1
Jay Hilton jeszcze twardo spala, kiedy pasy komorek elektrofo-rescencyjnych na oddziale pediatrycznym zaswiecily z pelna moca. Sen o matce prysnal niczym figurka z witrazowych szkielek, rozbita poteznym blyskiem bialego swiatla. Kolorowe odlamki poginely w dali.Porazona swiatlem dziewczynka zmruzyla zaspane oczy i skonsternowana, uniosla glowe. Surowe szpitalne otoczenie uzyskalo realniejsze ksztalty. Czula sie taka zmeczona. To nie mogl byc juz ranek. Usta otworzyly sie do szerokiego ziewniecia. Dzieci naokolo tez sie budzily, przecieraly oczy i rozgladaly sie polprzytomnie. Na swiatlo reagowaly holomorficzne nalepki: polprzezroczysci bohaterowie kreskowek odrywali sie od scian i oddawali lobuzerskim figlom. Animatyczne lalki mruczaly uspokajajaco w objeciach przeleknionych dzieciakow. Az wreszcie rozsunely sie drzwi i na oddzial w pospiechu wbiegly pielegniarki. Usmiechaly sie nienaturalnie, z przymusem. Jay od razu zrozumiala, ze dzieje sie cos niedobrego. Serce w niej zadrzalo. Czyzby opetani? Chyba sie tu nie wdarli?!
Pielegniarki wyciagaly dzieci z lozek i pedem zabieraly je do wyjscia. Pytania i skargi puszczaly mimo uszu.
-Cwiczenia pozarowe! - Krzyknal starszy pielegniarz, glosno klaszczac. - Zbierajcie sie, nie ma czasu! Biegiem do wind! Jazda! Jazda!
Jay energicznie odsunela kolderke i wyskoczyla z lozka. Troche to trwalo, nim wygladzila dluga, bawelniana koszule nocna, ktora zawinela sie jej miedzy kolanami. Juz miala dolaczyc do reszty, biegnacej galopem do drzwi, gdy nagle dostrzegla za oknem ruchliwe, migotliwe swiatelka. Kazdego ranka od chwili przybycia do habitatu siadala przed tym oknem i patrzyla zadumana na Mirczusko i jego burzliwa, zielona pokrywe chmur. Nigdy dotad nie widziala takiego roju blyszczacych punkcikow.
-Niebezpieczenstwo. - Bezglosne slowo przelecialo przez mysli tak szybko, ze ledwo je wychwycila, lecz wrazenie bliskosci Haile bylo wrecz namacalne. Obejrzala sie, myslac, ze Kiint juz czlapie w jej strone, lecz tam ustawione w szeregu zdenerwowane pielegniarki poganialy dzieci.
Majac pelna swiadomosc tego, ze postepuje niewlasciwie, podreptala do wielkiego okna i przycisnela nos do szyby. Tranquillity otoczyla waska opaska bialoniebieskich gwiazdeczek. Wszystkie sie poruszaly, zaciesnialy krag wokol habitatu. Wkrotce sie okazalo, ze nie sa to zadne gwiazdeczki. Wydluzaly sie. Plomienie. Setki jaskrawych, malych plomykow.
-Przyjaciolko! Przyjaciolko! Bol wobec smierci!
Teraz to juz zdecydowanie byla Haile, najwyrazniej czyms udreczona. Jay cofnela sie od szyby, na ktorej pozostaly mgliste, szare odbicia rak i twarzy.
-Co sie dzieje? - Rzucila pytanie w pustke.
W poblizu habitatu ozyla chmara nowych blyskow. Lsniace paki rozkwitaly w przestrzeni w pozornie przypadkowych miejscach. Jay az westchnela. Byly ich tysiace, nachodzily na siebie i rosly. Widok zapieral dech w piersiach.
-Przyjaciolko! Przyjaciolko!
-Procedura ewakuacji rozpoczeta.
Zmarszczyla czolo. Ow drugi mentalny glos dotarl do niej niby odlegle echo. Prawdopodobnie byl to jeden z doroslych Kiintow, moze Lieria. Jay tylko kilka razy spotkala rodzicow Haile. Chociaz zachowywali sie wobec niej uprzejmie, bardzo ja oniesmielali.
-Przydzial dla dwoch.
-Nie! - Sprzeciwil sie stanowczo dorosly Kiint. - Zabronione.
-Przydzial.
-Nie mozesz, dziecko. Cierpienia ludzkie napawaja nas smutkiem, lecz od ciebie wymaga sie posluszenstwa.
Nie! Przyjaciolka. Moja przyjaciolka. Przydzial dla dwoch. Zatwierdzam.
Jay nigdy wczesniej nie spotkala sie z tak duza determinacja ze strony Haile. Az ja to przestraszylo.
-Powiedz - odezwala sie na glos - co sie dzieje?
Sale zalala powodz swiatla. Zupelnie jakby nad tarcza Mirczuska wschodzilo slonce. Kosmos rozkwital feeria barwnych wyladowan.
-Ewakuacja w toku - stwierdzil dorosly Kiint.
-Przydzielono.
Jay poczula bijace od przyjaciolki tchnienie triumfu i skruchy. Najchetniej poglaskalaby ja i pocieszyla, bo z reakcji rodzica wynikalo, ze sa powody do zmartwienia. Tymczasem mogla tylko promiennie usmiechnac sie w duchu, z nadzieja, ze Haile odbierze wrazenie. Wtem powietrze zaczelo sie poruszac, jakby zerwal sie wietrzyk.
-Jay! - Zawolala pielegniarka. - Pospiesz sie, skarbie, bo...
Otaczajace ja swiatlo gaslo, cichly dzwieki oddzialu dzieciecego. Doslyszala jeszcze okrzyk zdumienia salowej. Wietrzyk gwaltownie przybral na sile, szarpal koszula i sprawil, ze jej wlosy sie zjezyly. Formowala sie szara mgla o idealnym ksztalcie kuli, posrodku niej znajdowala sie dziewczynka. Nie czula jednak wilgoci. Szybko ciemnialo, a z oddzialu pozostaly metne, widmowe kontury. Nagle skraj kuli odlecial w dal z taka predkoscia, ze krzyknela. Gdy przestal byc zauwazalny, zginal tez wszelki slad po oddziale pediatrycznym. Byla sama w przestrzeni pozbawionej gwiazd. Spadala.
Chwycila sie za glowe i krzyknela ile sil w plucach, lecz horror rozgrywal sie dalej. Na chwile umilkla, zeby zlapac oddech. W tym momencie nie wiadomo skad pojawil sie skraj kuli. Sciany pedzily ku niej ze wszystkich stron naraz. Bala sie, ze zgniota ja na miazge. Zacisnela powieki.
-Mamo... - Poczula na stopach delikatne mrowienie, jakby ktos laskotal ja piorkiem. Okazalo sie, ze stoi na czyms twardym. Lapiac rownowage, zatrzepotala rekami i poleciala w przod. Nie otwierala jeszcze oczu. Wiedziala tylko, ze wyladowala na chlodnej podlodze. Wdychala powietrze cieplejsze niz na oddziale w habitacie i duzo bardziej wilgotne. Do tego pachnialo jakos tak smiesznie. Pod powieki wciskalo sie rozowe swiatlo. Wciaz na czworakach, zaryzykowala i lekko uchylila powieki, gotowa znow krzyczec, ale widok, jaki otworzyl sie przed nia, sprawil, ze oniemiala. - Jejku... - Zdolala tylko wyszeptac.
*
Joshua zainicjowal skok translacyjny bez szczegolnego entuzjazmu. Jego kiepski nastroj podzielala cala zaloga "Lady Makbet" i pasazerowie; ci, ktorzy nie przebywali akurat w kapsulach zerowych. Tyle dokonal, a gdy juz sie zdawalo, ze siegnie po laury, przyszla sromotna porazka.Chociaz... Kiedy minal pierwszy szok, zwiazany ze zniknieciem z orbity Tranquillity, nie odczuwal strachu. Nie bal sie ani o Ione, ani o dziecko. Pocieszal sie tym, ze habitat nie zostal zniszczony. Choc logicznie rzecz biorac, musial zostac opetany i sprzatniety z mapy wszechswiata.
Nie wierzyl w to, mimo ze intuicja czasem go zawodzila. Moze po prostu nie chcial uwierzyc? Tranquillity bylo jego domem. W habitat i jego bezcenna zawartosc wlozyl olbrzymi kapital uczuc. Powiedziec komus, ze wszystko, co mial w zyciu najcenniejszego, przepadlo bezpowrotnie, a zareaguje tak samo. No coz. Przez te niepewnosc przezywal te same utrapienia co reszta zalogi, choc kazdy mial swoje powody.
-Potwierdzam skok - oznajmil. - Samuel, twoja kolej.
Statek wynurzyl sie w jednej ze stref dozwolonego wyjscia Trafalgara, sto tysiecy kilometrow od planety Avon. Transponder wyrzucal juz z siebie kody pozwolenia na lot. Joshua obawial sie, ze moga nie wystarczyc komus, kto w czas wojny niezapowiedzianie zapedza sie w poblize glownej bazy wojskowej Konfederacji.
-Ogniskuja sie na nas pola dystorsyjne - rzekl Dahybi z rozbawieniem. - Z piec ich bedzie.
Komputer pokladowy powiadomil Joshue, ze kadlub statku dostal sie w obreb dzialania radarowych urzadzen celowniczych. Laczac sie z czujnikami, ktore wysuwaly sie ze schowkow, dostrzegl zmierzajace w jego strone trzy jastrzebie i dwie fregaty. Dowodztwo Obrony Strategicznej zasypywalo go pytaniami. Popatrzyl na edeniste, gdy ten zaczal datawizyjnie udzielac odpowiedzi. Samuel lezal sztywno na fotelu amortyzacyjnym i z zamknietymi oczami rozmawial z innymi edenistami na asteroidzie.
Sara usmiechnela sie drwiaco.
-Ciekawe, ile nam wrecza medali.
-Ejze! - Odezwal sie Liol. - Jeszcze sie moze zdarzyc, ze dadza nam je posmiertnie. Zaloga fregaty chyba zauwazyla, ze nasz silnik na antymaterie jest troszke za bardzo radioaktywny.
-No niezle - mruknela.
Monica Foulkes wiedziala, czym to pachnie. Dowodztwo floty Konfederacji sadzilo, ze antymaterii uzywaja wylacznie okrety Ala Capone. Jak przedtem nie usmiechalo jej sie zabieranie Mzu do Tranquillity, tak samo teraz niechetnie myslala o Trafalgarze. Tylko ze w dyskusji, ktora wywiazala sie po stwierdzeniu znikniecia habitatu, nie miala decydujacego glosu. Jej pierwotna umowa z Samuelem wlasciwie przestala obowiazywac w chwili dotarcia do "Beezlinga". Calvert zaproponowal, zeby o losie Mzu, Adula i jego samego zdecydowal naczelny admiral. Samuel wyrazil zgode, a ona nie byla w stanie podac zadnych racjonalnych kontrargumentow. W skrytosci serca pokrzepiala sie nadzieja, ze jedyna skuteczna obrona przeciwko nowej generacji "Alchemikow" bedzie traktat o nierozprzestrzenianiu tej broni, podpisany przez najwieksze mocarstwa. Badz co badz, podobny uklad w znacznej mierze rozwiazal kwestie antymaterii.
Oczywiscie, zastrzezenia na nic by sie zdaly. Identycznie jak w prawie kazdym przypadku do tej pory, Monica nie miala wplywu na czynniki decydujace o przebiegu jej misji. Mogla jedynie pilnowac Mzu i czuwac, zeby zakazana technologia nie wpadla w niepowolane rece. Choc przypuszczalnie i tak spieprzyla, pozwalajac na jej uzycie przeciwko Organizacji. Oj, dostanie w dupe podczas sesji dochodzeniowej...
Z pochmurna mina zerknela na Samuela, ktory nadal lezal w milczeniu, z czolem pobruzdzonym z wysilku. W caly ten nieslyszalny belkot, wypelniajacy teraz "Lady Makbet", Monica wlaczyla swoja krotka modlitwe o to, by Flota w drodze wyjatku okazala wyrozumialosc.
Dowodztwo Obrony Strategicznej Trafalgara nakazalo Joshui pozostac na dotychczasowej wysokosci, lecz przed przeslaniem wektora zblizenia zamierzalo zweryfikowac prawdziwosc otrzymanych informacji. Okrety wojenne, patrolujace strefe dozwolonego wyjscia, zatrzymaly sie w bezpiecznej odleglosci stu kilometrow, rozstawione wokol "Lady Makbet" na pozycjach ulatwiajacych obserwacje. Radarowe celowniki wciaz mialy statek na oku.
Z Samuelem rozmawiala osobiscie admiral Lalwani, ktora z nieskrywanym zdumieniem wysluchiwala jego sprawozdania. Biorac pod uwage, ze "Lady Makbet" nie tylko miala na swoim pokladzie osoby majace podstawowa wiedze w kwestii "Alchemika", ale tez zawierala pewna ilosc antymaterii, ostateczna decyzja o dopuszczeniu statku do cumowania nalezala do naczelnego admirala. Zwloka trwala dwadziescia minut, lecz dowodztwo w koncu dalo Joshui wektor lotu. Otrzymal do dyspozycji przedzial dokowy na polnocnym kosmodromie asteroidy.
-Aha, Joshua, o jedno cie prosze - zwrocil sie do niego Samuel, zafrasowany. - Nie zbocz z kursu.
Joshua mrugnal okiem, wiedzac, ze widza to setki edenistow, ktorzy za posrednictwem oczu agenta monitorowali wydarzenia na mostku kapitanskim.
-Co, Libracyjny Calvert mialby sie pomylic?
Po osmiu minutach byli na Trafalgarze. Liczba specjalistow od antymaterii, oczekujacych na nich w przedziale dokowym, niemalze dorownywala liczbie komandosow. Na czolo wybijal sie pokazny regiment umundurowanych oficerow CNIS-u.
Nikt sie na nich nie rzucil i nikt nie wyciagal broni z kabury, ale kiedy zamknieto hermetycznie sluze i zwiekszono cisnienie, zaloga nie miala wyboru, musiala przekazac ekipie technikow wojskowych wszystkie kody statku. Kapsuly zerowe otworzono i wyprowadzono ze statku ich oszolomionych lokatorow, ktorych Joshua pozbieral w czasie wyprawy po "Alchemika". Po niezwykle dokladnych przeswietleniach uprzejmi, acz nader zasadniczy oficerowie odprowadzili gosci do strzezonych koszar w glebi asteroidy. Joshua trafil do apartamentu, ktory bylby chluba czterogwiazdkowego hotelu. Za wspollokatorow mial Liola i Ashly'ego.
-Co za swiat - rzekl ow pierwszy, zamknawszy drzwi. - Jestesmy winni przewozenia antymaterii i zapuszkowani przez tajna policje, ktora prawa obywatelskie zna tylko ze slyszenia, a po smierci Al Capone zaprosi nas na mila pogawedke. - Otworzyl barek z drewna wisniowego i usmiechnal sie na widok imponujacej kolekcji butelek. - Gorzej byc nie moze.
-Zapominasz, ze Tranquillity przepadlo - napomnial go Ashly.
Liol machnal butelka w gescie przeprosin.
Joshua nie zwracal uwagi na luksusowy wystroj apartamentu. Rozsiadl sie w miekkim krzesle, obitym czarna skora.
-Moze tobie juz gorzej nie bedzie. Pamietaj, ze wiem, do czego sluzy "Alchemik" i jak dziala. Oni mnie stad nie wypuszcza.
-Zgoda, wiesz, jak dziala - powiedzial Ashly - ale z calym szacunkiem, kapitanie, niewielki bylby z ciebie pozytek dla kogos, kto potrzebuje szczegolow technicznych, zeby zbudowac nowego "Alchemika".
-Wystarczy drobna wskazowka - mruknal Joshua. - Jedno nieuwazne zdanie, a naukowcy pojda w dobrym kierunku.
-Nie lam sie, Josh. Konfederacja od dawna idzie w tym kierunku. Zreszta, Flota duzo nam zawdziecza. Takze edenisci i krolestwo Kulu. Uratowalismy im dupy. Jeszcze polatasz sobie "Lady Makbet".
-Wiecie, co bym zrobil na miejscu naczelnego admirala z takim jak ja Joshua? Wsadzil go na zawsze do kapsuly zerowej.
-Nie pozwole, zeby skrzywdzil mojego braciszka.
Joshua zalozyl rece na kark i usmiechnal sie do Liola.
-Potem umiescilbym ciebie w kapsule obok.
*
Na pociemnialym niebie migotaly planety. Jay widziala przynajmniej pietnascie rozciagnietych wzdluz kretej linii. Najblizsza wydawala sie troche mniejsza od ziemskiego ksiezyca, zapewne z powodu swego oddalenia. Gdyby nie to, pod kazdym wzgledem przypominalaby terrakompatybilne planety Konfederacji: posiadala ciemnoniebieskie oceany i szmaragdowe lady, otoczona byla gestymi strzepami bialych oblokow. Zdziwienie budzily swiatla miast, wiekszych anizeli panstwa dawnej Ziemi, blyszczacych z iscie ksiazecym majestatem. Na nocnej stronie planety rozlegle uklady chmur rozpraszaly blask metropolii i pograzaly oceany w wiecznym perlowym zmierzchu.Jay siedziala w kucki i z rozmarzeniem podziwiala czarodziejskie niebo. Miejsce, w ktorym przebywala, otaczal wysoki mur. Podejrzewala, ze linia planet ciagnie sie jeszcze dalej, lecz mur nie pozwalal jej siegnac wzrokiem horyzontu. Gwiazda z naszyjnikiem zamieszkanych planet! Trzeba by tysiecy takich, zeby zatoczyly pelne kolo. Na kursach dydaktycznych nie poznala ani jednego Ukladu Slonecznego z taka liczba planet, nawet gdyby doliczyc ksiezyce gazowych olbrzymow.
-Przyjaciolka Jay. Bezpieczna. Radosc z ocalenia.
Jay zamrugala i spuscila wzrok. Haile probowala biec w jej strone. Kiedy niedorosly Kiint nadmiernie sie ozywial, tracil koordynacje ruchowa. Wtedy kazdy krok grozil wywrotka. Ow niedolezny trucht rozsmieszyl Jay, ktora jednak szybko spowazniala, przygladajac sie scenerii w tle za biegnaca przyjaciolka.
Znajdowala sie jak gdyby na okraglej arenie o srednicy dwustu metrow i podlozu przypominajacym czarny marmur. Otaczajacy ja mur byl wysoki na trzydziesci metrow, zwienczony przezroczysta kopula. W rownych odstepach na pionowej powierzchni widnialy poziome szczeliny, okna pozwalajace zajrzec do jasno oswietlonych pomieszczen, umeblowanych, zdawaloby sie, duzymi klockami w podstawowych kolorach. Wewnatrz spacerowali w kolko dorosli Kiintowie, przy czym calkiem spora rzesza przystanela, zeby ja obserwowac.
Wreszcie przygalopowala Haile, wywijajac szalenczo na wpol uksztaltowanymi traktamorficznymi ramionami. Jay chwycila dwie niby-dlonie, ktore silnie pulsowaly w jej palcach.
-Haile! Ty to zrobilas?
Arena zblizalo sie do niej dwoch doroslych Kiintow. Rozpoznala Nanga i Lierie. Za nimi pojawila sie znikad czarna gwiazda, ktora w okamgnieniu powiekszyla swoje rozmiary do pietnastu metrow. Dolna czesc zlala sie z podlozem, a wtedy calosc zniknela i pokazal sie kolejny dorosly Kiint. Jay sledzila wydarzenia zafascynowana. Skok translacyjny, ale bez statku kosmicznego. Usilnie wracala do podstawowych wspomnien dydaktycznych na temat Kiintow.
-Ja - przyznala Haile. Jej traktamorficzne cialo wilo sie z podniecenia, dlatego Jay zacisnela palce silniej, uspokajajaco. - Tylko my mielismy przydzial do ewakuacji w chwili zagrozenia. Uwzglednilam cie w przydziale wbrew woli rodzicow. Duzy wstyd. Konsternacja. - Odwrocila twarz do rodzicow. - Aprobata aktu utraty zycia? Wielu milych przyjaciol tam bylo.
-Nie aprobujemy.
Jay zerknela lekliwie na dwoch doroslych i przytulila sie do Haile. Nang przeksztalcil swoj traktamorficzny wyrostek w splaszczona macke, ktora polozyl na grzbiecie corki. Tym cieplym gestem wyraznie uspokoil mlodocianego Kiinta. Jay przypuszczala, ze doszlo rowniez do wymiany mysli miedzy dwoma osobnikami, wyczula nutke wspolczucia i pociechy.
-Czemu nie pomoglismy? - Zapytala Haile.
-Nie mozemy ingerowac w kluczowe momenty zycia innych gatunkow, kiedy ewoluuja w kierunku ostatecznego zrozumienia. W kazdej sytuacji masz przestrzegac tej zasady. Aczkolwiek ich tragedia przejmuje nas zalem.
Jay miala wrazenie, ze ostatnie zdanie padlo z mysla o niej.
-Nie gniewajcie sie na nia - poprosila od serca. - Dla Haile zrobilabym to samo. I nie chcialam umierac.
Lieria czubkiem macki dotknela jej ramienia.
-Dziekuje ci za przyjazn, ktora darzysz Haile. W gruncie rzeczy, cieszymy sie, ze jestes z nami, poniewaz tutaj nic ci nie grozi. Przykro mi, ze nie moglismy zrobic wiecej dla twoich przyjaciol, lecz trzymamy sie pewnych nienaruszalnych zasad.
Dziewczynke nagle ogarnelo wrecz obezwladniajace uczucie trwogi.
-Tranquillity naprawde zostalo zniszczone? - Spytala placzliwie.
-Nie wiemy. Kiedy opuszczalismy habitat, trwalo zmasowane natarcie. Byc moze Saldana poddala sie. Jest wysoce prawdopodobne, ze habitat i jego mieszkancy przezyli.
-Opuscilismy habitat... - Wyszeptala Jay, niepomiernie zdziwiona.
Opodal na arenie stalo osmiu doroslych Kiintow, naukowcy badajacy w Tranquillity historie Laymilow.
-Gdzie my jestesmy? - Podniosla wzrok na granatowe niebo, na przedziwna konstelacje planet.
-To nasz ojczysty uklad planetarny. Jestes pierwszym prawdziwym czlowiekiem, ktory tu zawital.
-Ale... - W jej glowie rozblyskiwaly strzepy pamieci dydaktycznej. Ponownie przyjrzala sie urokliwym, blyszczacym planetom. - To nie jest Jobis...
Nang i Lieria popatrzyli na siebie, nastapila chwila krepujacego milczenia.
-Nie. Jobis to jedna z naszych odleglych placowek naukowych. Znajdujemy sie w innej galaktyce.
Jay zaniosla sie placzem.
*
Od samego poczatku zatargu z opetanymi Konsensus Jowiszowy zdawal sobie sprawe, ze bedzie glownym celem. Rozwinieta infrastruktura przemyslowa pozwalala mu produkowac niezliczone ilosci amunicji, a tym samym zasilac rezerwy wojsk adamistow, ktore z powodu ograniczonych srodkow budzetowych nie byly zadowalajace. Reakcja konsensusu Yosemite na grozbe ze strony Organizacji Ala Capone wyraznie pokazala, do czego pod tym wzgledem zdolni sa edenisci, a przeciez w tym wypadku opierali sie na ledwie trzydziestu habitatach. Jowisz mial ich do dyspozycji cztery tysiace dwiescie piecdziesiat.Prosby o wsparcie zaczely naplywac zaraz po tym, jak Trafalgar opublikowal pierwsze ostrzezenie o niebezpieczenstwie grozacym Konfederacji. Ambasadorowie zabiegali, blagali i powolywali sie na wszelkie przyslugi, jakie w ich mniemaniu byl im winny edenizm, aby zagwarantowac sobie miejsce na liscie kontrahentow. Tytulem zaplaty zawierano umowy kredytowe i dokonywano bezposrednich przelewow pienieznych na kwoty, za ktore mozna by nabyc cale Uklady Sloneczne w czwartym stadium zasiedlania.
Ponadto wlasnie edenizm zapewnial kluczowa pomoc w batalii o wyzwolenie Mortonridge - w formie piechoty zlozonej z technobiotycznych sierzantow. A byla to nieslychanie wazna kampania psychologiczna, bo udowodnilaby calej Konfederacji, ze opetanych mozna pokonac.
Na szczescie zaatakowanie jednego lub wiecej habitatow wiazalo sie wlasciwie z nierealnymi wyzwaniami. Jowisz tymczasem zbudowal znakomita siec strategiczno-obronna. Po stronie opetanych jedynie Organizacja posiadala flote zdolna przypuscic atak na duza skale, a odleglosc miedzy Ziemia i Nowa Kalifornia oddalala niebezpieczenstwo takiego ataku. Ale mysl, ze moze pojawic sie pojedynczy statek z antymateria, fanatyk wyslany z samobojcza misja, budzila spory niepokoj. Nalezalo tez liczyc sie z mozliwoscia, ze Capone znajdzie "Alchemika" i go wykorzysta. Chociaz konsensus nie znal skutkow dzialania tej smiercionosnej broni, to jednak wiedzial tyle, ze najpierw okret wojenny musialby skoczyc do ukladu i odpalic pocisk, co teoretycznie dawalo edenistom krotki czas na zniszczenie urzadzenia przed jego uruchomieniem.
Natychmiast rozpoczeto przygotowania do wzmocnienia instalacji obronnych. Trzecia czesc uzbrojenia z fabryk na stacjach przemyslowych przeznaczano do dalszej rozbudowy gigantycznej architektury strategiczno-obronnej. Najpilniej strzezono zawierajacego habitaty pasa orbitalnego o srednicy pieciuset piecdziesieciu tysiecy kilometrow, gdzie w niektorych miejscach czuwaly po dwie platformy bojowe i gdzie w charakterze min rozmieszczono siedemset tysiecy mysliwcow bezpilotowych. Kolejny milion mysliwcow otoczyl kilkoma koncentrycznymi sferami masywna planete az po orbite Callisto. Rozproszone wsrod nich flotylle multispektralnych czujnikow satelitarnych poszukiwaly najdrobniejszych anomalii w energetycznych burzach, szalejacych w przestrzeni wokol gazowego olbrzyma.
Statyczne systemy obrony wspomagalo pietnascie tysiecy jastrzebi patrolowych, krazacych w turbulencyjnej atmosferze Jowisza po eliptycznych orbitach o duzym nachyleniu, gotowe przechwycic kazda nadlatujaca molekule, ktora wyda im sie choc troche podejrzana. Fakt, ze tak wiele jastrzebi zaprzestalo cywilnych lotow handlowych, spowodowal nieznaczny wzrost cen helu, pierwszy od przeszlo dwustu szescdziesieciu lat.
Zdaniem konsensusu, warto bylo zgodzic sie na gospodarcze reperkusje w zamian za bezpieczenstwo, jakie zapewnialy tak zaawansowane systemy obrony. Zaden statek, robot ani inercyjny pocisk kinetyczny nie mogl zblizyc sie na odleglosc trzech milionow kilometrow bez specjalnej zgody Jowisza.
Najgorliwszy kamikadze musialby przyznac, ze jego atak skonczy sie calkowitym fiaskiem.
Zaburzenie pola grawitacyjnego, powstale piecset szescdziesiat tysiecy kilometrow nad rownikiem Jowisza, zostalo wykryte natychmiast. W polach dystorsyjnych trzystu najblizszych jastrzebi zaznaczylo sie wyjatkowo poteznym skrzywieniem czasoprzestrzeni. Intensywnosc zjawiska byla tak duza, ze czujniki grawitoniczne lokalnej strategiczno-obronnej sieci detekcyjnej musialy zostac pospiesznie przekalibrowane, aby dalo sie okreslic dokladne wspolrzedne. W pasmie optycznym zaburzenie wygladalo jak rubinowa gwiazda. Pole grawitacyjne ze wszystkich stron soczewkowalo blask Jowisza. Srodek przyciagal okoliczne drobiny pylu i czastki wiatru slonecznego, pikometeory przemykaly kaskada zoltych punkcikow.
Konsensus wprowadzil alarm warunkowy stopnia pierwszego. Z pewnoscia nie wynurzal sie zaden konwencjonalny statek kosmiczny, przeczyly temu rozmiary zakrzywienia przestrzeni. W dodatku dzialo sie to w sasiedztwie habitatow, sto tysiecy kilometrow od najblizszej strefy dozwolonego wyjscia. Osy bojowe, dryfujace bezczynnie wsrod habitatow, otrzymaly od konsensusu afiniczne rozkazy. Trzy tysiace silnikow termonuklearnych rozblyslo na krotka chwile i nakierowalo zabojcze mysliwce na nowy cel. Jastrzebie patrolowe utworzyly wlasny podkonsensus: rozdzielily wektory zblizenia i wspolrzedne skokow, zeby otoczyc intruza.
Obszar zakrzywionej przestrzeni rozciagnal sie do kilkuset metrow, co wystraszylo niektorych edenistow, chociaz sam konsensus przyjal ten fakt bez emocji. Wylot juz teraz byl wiekszy niz terminal tunelu czasoprzestrzennego podczas skoku piekielnego jastrzebia. Nastepnie zaczal sie przeobrazac w idealnie okragla dwuwymiarowa szczeline w czasoprzestrzeni, zachodzila dluga sekwencja zmian. Po pieciu sekundach zaburzenie mialo jedenascie kilometrow srednicy. Konsensus szybko i zwiezle skorygowal strategie reakcji. Jastrzebie zblizajace sie z przyspieszeniem 15 g wykonaly karkolomne zwroty po torze parabolicznym, aby oddalic sie od celu i wykonac skok translacyjny. Stado dodatkowych osmiu tysiecy os bojowych ozylo i ruszylo w kierunku, jak sie zdawalo, obcego statku o herkulesowych mozliwosciach.
Minely kolejne trzy sekundy. Szczelina osiagnela dwadziescia kilometrow srednicy i sie ustabilizowala. Jedna strona zapadla sie, ukazala sie w niej gardziel tunelu czasoprzestrzennego. Ze srodka wyskoczyly male punkciki. Trzy jastrzebie, w tym "Oenone", przedstawily sie w ogolnodostepnym pasmie afinicznym, blagajac:
-Wstrzymac ogien!!!
Po raz pierwszy w swej piecsetdwudziestojednoletniej historii Konsensus Jowiszowy doswiadczyl uczucia szoku, ale mimo to jego odpowiedz nie przyszla za pozno. Wyspecjalizowane percepcyjne procesy myslowe potwierdzily, ze trzy jastrzebie nie sa opetane. Osy bojowe otrzymaly rozkaz pieciosekundowego wstrzymania sie od dzialan zaczepnych.
-Co sie dzieje? - Zapytal konsensus.
Syrinx po prostu nie mogla sie powstrzymac.
-Mamy goscia! - Odpowiedziala radosnie. Zaloga smiala sie z nia na mostku kapitanskim.
Z kolosalnego terminalu pierwszy wynurzyl sie przeciwobrotowy kosmodrom, srebrzystobialy dysk o srednicy czterech i pol kilometra. Swiatelka przedzialow dokowych blyszczaly niby miasteczka stloczone na dnie metalowych dolin, naokolo obrzeza zas mrugaly czerwone i zielone reflektory pozycyjne. Pozniej wylonilo sie cienkie, wrzecionowate ramie, ktore zdawalo sie holowac rdzawo-czerwona, polipowa czape biegunowa.
W tym momencie z terminalu na wszystkie strony zaczely sie wysypywac kolejne statki kosmiczne: jastrzebie, czarne jastrzebie i okrety Sil Powietrznych Konfederacji. Namierzaly je czujniki platform strategiczno-obronnych, jastrzebie patrolowe koncentrowaly na nich pola dystorsyjne. Konsensus momentalnie wyslal uaktualnione wektory lotu rozpedzonym osom bojowym, aby odsunac je od chmary natretow.
Z terminalu wynurzyl sie majacy bite siedemnascie kilometrow srednicy cylinder habitatu. Gdy wychylil sie na dlugosc trzydziestu dwoch kilometrow, ukazal sie pierscien wiezowcow; setki tysiecy okien zalsnilo w mdlym blasku popoludniowego slonca. Na koniec tunel zatrzasnal sie i przestrzen kosmiczna wrocila do stanu rownowagi. Flotylla stloczonych jastrzebi patrolowych wykryla olbrzymie pole dystorsyjne, ktorego zrodlo krylo sie u podstawy poludniowej czapy biegunowej habitatu, w szerokim polipowym kolnierzu, tworzacym dno zbiornika wodnego.
Zdumiewajaco opanowany konsensus skierowal swoja ciekawosc na przybysza.
-Witajcie! - Zawolala Ione Saldana razem z Tranquillity. W powitaniu slychac bylo wyrazna nute samozadowolenia.
*
Blisko dziesiec godzin kapsula windy mknela w dol wiezy laczacej asteroide Supra-Brazil ze stanem Rzadu Centralnego, ktoremu zawdzieczala swoja nazwe. Zjezdzalo sie w komfortowych warunkach, w ciszy i bez wstrzasow. Jak szybko w rzeczywistosci poruszala sie kapsula - trzy tysiace kilometrow na godzine - mozna byloby odczuc dopiero w momencie, kiedy dwie sie mijaly. Ale ze szyny biegly scianami po przeciwnych stronach wiezy i okna dawaly tylko widok na zewnatrz, pasazerowie niczego takiego nie mogli zobaczyc. I nie bez przyczyny, albowiem projektanci wiezy uwazali, ze czlowiek wpatrzony w kapsule pedzaca na niego z predkoscia wzgledna szesciu tysiecy kilometrow na godzine moze sie nabawic urazu psychicznego.Przed wejsciem w zewnetrzne warstwy atmosfery ziemskiej kapsula wyhamowala do predkosci poddzwiekowej. Weszla w stratosfere w chwili, gdy nad Ameryka Poludniowa wstawal swit. Tego rodzaju widoki na Ziemi juz nie cieszyly oczu; pasazerowie ujrzeli jedynie nieprzerwana powloke brudnoszarych chmur, ktore przykrywaly wiekszosc kontynentu i jedna trzecia poludniowego Atlantyku. Dopiero kiedy kapsula zblizyla sie na odleglosc dziesieciu kilometrow od wzburzonej wierzchniej warstwy chmur, Quinn dostrzegl potezne szpony gigantycznego cyklonu, wirujace z zatrwazajaca predkoscia. Rozszalala masa byla rownie zbita jak pasma burzowe gazowych olbrzymow, lecz bez porownania bardziej ponura.
Dostali sie w objecia chlostajacych macek cirrusa, o okna uderzyla kanonada kropel wody wielkosci ludzkiej piesci. Od tej pory nie bylo juz widac nic procz bezksztaltnych plam szarosci. Minute przed dotarciem do naziemnej stacji szyby pokryly sie czernia, poniewaz kapsula wjechala do szybu chroniacego wieze przed zebami wariackiej pogody.
W przedziale klasy royale odmierzajacy czas podrozy wyswietlacz pokazal zero. Nastapilo tylko drobne drzenie, gdy wokol podstawy kapsuly zatrzasnely sie zaciski mocujace. Kiedy odsunela sie szyna magnetyczna, transporter wytoczyl kapsule z wiezy, by zwolnic platforme recepcyjna na przyjecie nastepnej. Otwierajace sie zawory sluzy odslonily przejscie do rozsuwanych korytarzy, ktore prowadzily do kompleksu dworcowego, gdzie trzy razy liczniejsza niz zwykle ekipa pracownikow sluzb porzadkowych, celnych i imigracyjnych dokladnie sprawdzala pasazerow. Quinn westchnal, zdegustowany. Podroz z orbity calkiem mu sie podobala: korzystal ze wszelkich dobrodziejstw, w jakie obfitowal przedzial klasy royale. Nareszcie mial czas na rozmyslania, ktory uprzyjemnial sobie Norfolskimi Lzami.
Podczas wyprawy na Ziemie przyswiecal mu jeden cel: podboj. Teraz juz przynajmniej mial pewne doswiadczenie w skladaniu Panu ofiary z planet. Zasada lawinowego pomnazania zwierzecej przemocy, ktorej dotad trzymali sie opetani, na Ziemi po prostu nie zdalaby egzaminu. Arkologie byly od siebie zbyt odizolowane. Co ciekawsze, im dluzej o tym myslal, tym dobitniej uswiadamial sobie, ze Ziemia jest miniaturowa kopia calej Konfederacji: jej liczni mieszkancy gromadzili sie w skupiskach odgrodzonych potega rozjuszonej przyrody - prawie tak samo nieprzyjaznej czlowiekowi jak przestrzen miedzygwiezdna. Ziarna rewolucji beda musialy byc posiane ze szczegolna ostroznoscia. Jesli sluzby bezpieczenstwa Rzadu Centralnego zwietrza najazd opetanych, obejma kwarantanna zakazone arkologie. Quinn wiedzial, ze nawet jego energistyczna moc nie pomoze mu uciec, jesli przestana kursowac pociagi.
Wiekszosc pasazerow opuscila kapsule i przelozona stewardes zerkala w jego strone. Dzwignal sie z glebokiego, skorzanego fotela i przeciagnal scierpniete ramiona. Nie bylo mowy, zeby przepuscily go sluzby imigracyjne, nie wspominajac o bramkach kontrolnych.
W drodze do sluzy wzywal energistyczna moc i od razu formowal ja zgodnie z niedawno poznanym wzorcem. Poczul mrowienie ciala, drobne igielki wyladowan elektrycznych wnikaly do wszystkich komorek. Wydobyl z siebie krotkie mrukniecie, powsciagliwy wyraz rozbawienia karykaturalnoscia tego, czego doswiadczal podczas wkraczania do krolestwa duchow. Serce przestalo bic, oddech ustal, a otaczajacy go swiat zatracil swoje barwy. Sciany i podloga zachowaly spoistosc, lecz byla to cecha uludna. Nieistotna, gdyby naprawde wywarl nacisk.
Szefowa stewardes odprowadzila wzrokiem ostatniego pasazera odchodzacego do sluzy, po czym odwrocila sie z powrotem do baru. Pod lada uchowalo sie kilka darmowych butelek Norfolskich Lez, a takze inne drogie wodki i likiery, otworzone przez pracownikow z jej zespolu. Zawsze uwazali, aby nie zostawiac za duzo, co najwyzej jedna trzecia, lecz i taka ilosc stanowila cenny nabytek.
W swoim bloku kontrolnym zaczela ewidencjonowac te butelki jako puste. Pozniej ich zawartosc zostanie rozdzielona wsrod zespolu, przelana do innych butelek i zabrana do domu. Nadzorca z firmy przymykal na to oko, byle nie okazywali przesadnej pazernosci.
Niestety, blok przesylal datawizyjnie jakies absurdalne informacje. Zniecierpliwiona, przyjrzala mu sie gniewnym wzrokiem i odruchowo postukala nim o bar. Dokladnie w tym samym momencie swiatlo zaczelo migac. Troche juz skolowana, spojrzala na sufit. W calym przedziale nawalaly obwody elektryczne. Stojacy za barem kolumnowy projektor AV wyswietlal jakies esy-floresy w kolorach teczy, a silowniki luku komory sluzowej jeczaly potepienczo, choc same drzwi sie nie otwieraly.
-Co jest? - Mruknela. W kapsulach wind spadki napiecia byly wrecz nie do pomyslenia. Kazdy bez wyjatku uklad wspieralo kilka obwodow rezerwowych. Zamierzala powiadomic dyzurnego z kabiny sterowniczej, gdy raptem swiatlo sie uspokoilo, a jej blok do ewidencjonowania zapasow znow dzialal prawidlowo. - Cholerny swiat... - Warknela. Gryzla sie tym, bo jesli na ziemi zdarzaly sie awarie, przytrafic sie mogly takze w polowie drogi na orbite.
Zmierzyla lakomym wzrokiem czekajace butelki, wiedzac, ze pozegna sie z nimi, jesli zlozy oficjalny raport o zaistnialym incydencie. Firma przysle inspektorow technicznych, ktorzy przekopia cala kapsule. Starannie wymazala plik ewidencyjny i poprosila procesor przedzialu o otworzenie kanalu lacznosci z dyzurka.
Do polaczenia nie doszlo. Zamiast tego otrzymala priorytetowy przekaz datawizyjny z biura ochrony dworca, a w nim rozkaz bezwzglednego pozostania na miejscu. Na zewnatrz cienkim, natarczywym glosem zawyla syrena alarmowa. Na ten dzwiek zerwala sie jak oparzona. Jedenascie lat jezdzila kapsulami, a slyszala go tylko podczas regulaminowych cwiczen.
Jazgot syreny docieral do swiadomosci Quinna przygluszony. W sluzie powietrznej migotaly lampki, gdy przechodzac przez bramke, wczuwal sie w dzikie anomalie delikatnych obwodow elektronicznych w pobliskich procesorach. Nie mogl nic na to poradzic. Cala uwage poswiecal zarzadzaniu energistyczna moca zgodnie z wzorcem. Wygladalo na to, ze tego rodzaju dzialanie powoduje wyjatkowo silne zaklocenia pobliskich urzadzen elektronicznych, mimo ze nic szczegolnego sie nie wydarzylo, kiedy na poczatku podrozy wychodzil z krolestwa duchow w przedziale klasy royale. - Oczywiscie, wtedy sie nie wysilal, wprost przeciwnie, poskramial swoja moc.
Coz, przynajmniej bedzie co wspominac.
Grube drzwi zabezpieczajace na drugim koncu korytarza domykaly sie z loskotem, odcinajac ostatnich spoznionych pasazerow. Quinn minal ich i stanal pod drzwiami. Stawila mu symboliczny opor, kiedy przeciskal sie na druga strone, zupelnie jakby przechodzil przez sciane wody.
Kompleks dworca skladal sie z monumentalnych, wielopoziomowych hal, powiazanych falowymi schodami i windami w otwartych szybach. Dworzec mogl obsluzyc pasazerow siedemdziesieciu wind, wysiadajacych w tej samej chwili, choc z powodu kryzysu pracowal na cwierc gwizdka.
Kiedy Quinn wydostal sie ze szczelnie zamknietej sali odpraw, odniosl wrazenie, ze systemy wentylacyjne wdmuchuja przez kratki gaz adrenalinowy.
Nizej, w glownej hali, sploszone stado ludzi szukalo kryjowek. Nie wiedzieli, dokad biec - wszystkie wyjscia zamknieto - ale wiedzieli, gdzie byc nie chca: w poblizu kapsuly z plutonem opetanych. Bo do cholery, mysleli sobie, czy z innego powodu oglaszano by alarm?
Tymczasem na poziomie, gdzie przebywal Quinn, rozgoraczkowani straznicy w niezgrabnych pancerzach antyltinetycznych gnali w strone sali odpraw. Oficerowie darli sie na cale gardlo. Wzieci na muszke pasazerowie z kapsuly zostali otoczeni, kazano im stanac na bacznosc. Kto sie sprzeciwial, tego bez ceregieli bito palka paralizatora. Trzej porazeni nieszczesnicy lezeli bezradnie na ziemi, cali w drgawkach. Co szybko sklonilo reszte do wspolpracy z ochrona.
Quinn podszedl do straznikow, ktorzy stali w polkolu przed sala opraw. W drzwi celowalo osiemnascie krotkich karabinow. Obszedl jednego straznika, aby przyjrzec sie broni. Kobieta zadrzala, jakby chlodny powiew wiatru przeniknal laczone na zakladke elementy pancerza. W reku trzymala cos na ksztalt pistoletu maszynowego. Quinn znal sie nie najgorzej na amunicji. Wiedzial, ze jej bron wykorzystuje pociski chemiczne. U pasa miala kilka granatow.
Wprawdzie dzieki Bozemu Bratu dysponowal o wiele wieksza energistyczna moca niz zwykli opetani, lecz znalazlby sie w nie lada tarapatach, gdyby tych osiemnastu straznikow zaczelo do niego strzelac. Widocznie na Ziemi bardzo powaznie traktowano grozbe opetania.
Pojawila sie nowa grupa osob, ktorzy zaczeli przemieszczac sie kolejno miedzy przerazonymi pasazerami. Nie nosili mundurow, tylko zwyczajne niebieskie garnitury, a jednak oficerowie sluzb bezpieczenstwa nie wchodzili im w droge. Quinn odroznial ich mysli, wywazone i skoncentrowane. Najprawdopodobniej agenci wywiadu. Nie zamierzal czekac, zeby zdobyc pewnosc. Oddalil sie od polkola straznikow, kiedy oficer rozkazywal otworzyc drzwi do sali odpraw. Falowe schody prowadzace na glowna hale zostaly wylaczone, wspinal sie wiec po zastyglym silikonie na piechote, po dwa stopnie naraz.
Ludzie scisnieci wokol zabarykadowanych wyjsc przez krotka chwile czuli jego bliskosc, tak jak sie czuje podmuch zimnej bryzy. W holu na zewnatrz rozlokowywaly sie kolejne jednostki sluzb bezpieczenstwa; dwie instalowaly na trojnogach wielkokalibrowe karabiny Bradfielda. Quinn z podziwem pokrecil glowa i ostroznie ich minal. Ustawione w dlugim szeregu windy, dowozace podroznych na stacje kolejowa, jeszcze dzialaly, ale ludzie w wiekszosci opuscili juz hol. Wskoczyl do pierwszej lepszej, w ktorej napotkal grupke wystraszonych biznesmenow, wracajacych z ksiezycowego miasta Cavius.
Winda zwiozla ich poltora kilometra w dol, do okraglej hali dlugosci trzystu metrow. Powierzchnia hali zostala podzielona rozmieszczonymi koncentrycznie rzedami bramek, ktore kierowaly podroznych do kompleksu falowych schodow. Kolumny informacyjne z czarnego szkla staly niczym kordony pikietujacych, zestawy polyskliwych ikon krecily sie wokol nich jak lawice luminescencyjnych rybek. Nad glowami przesuwaly sie holograficzne znaki, lawirujace miedzy soba i prowadzace podroznych do falowych schodow, ktorymi mogli sie dostac na swoje perony.
Przez pewien czas Quinn przechadzal sie wolno pod kolumnami informacyjnymi, patrzac, jak wykoslawiaja sie nad nim hologramy. Zagoniony tlum (nikt nie patrzyl drugiemu w oczy), zamkniete sciany i sufit, halasliwe wiatraki nawiewajace zapiaszczone powietrze, wiecznie potracane male mechanoidy, ktore probuja sprzatac smieci - wszystko to znow bylo czescia jego zycia. Nawet jesli zamierzal zniszczyc ten swiat i ograbic jego mieszkancow, do tego czasu mogl sie czuc tutaj jak u siebie w domu.
Nagle jakby ktos wylal na niego kubel zimnej wody. Nad glowa przemaszerowaly mu intensywnie czerwone litery EDMONTON, ktore powedrowaly dalej w konwoju polprzezroczystych niebieskich strzalek w strone schodow. Pociag odjezdzal za jedenascie minut.
Korcilo go, i to jeszcze jak! A wiec Banneth, nareszcie... Zobaczyc na jej twarzy wyraz trwogi, a pozniej bolu - dlugiej, dlugiej meczarni. I na koniec najwieksze upokorzenie: wyproznienie mozgu, narzucony imbecylizm. Obmyslil dla Banneth tyle etapow cierpienia, tyle zla chcial jej wyrzadzic... Zadawac bol w wyrafinowany sposob, bol fizyczny i psychiczny. Ale najpierw musial zadbac o potrzeby Bozego Brata, odlozyc na bok rozpasane zadze siedzacej w nim wezowej bestii. Z odraza odwrocil sie od lsniacego zaproszenia i ruszyl w poszukiwaniu pociagu, ktory zabralby go bezposrednio do Nowego Jorku.
Ludzie zaczynali gromadzic sie przed okienkami barow szybkiej obslugi, ktore staly nieprzerwanym szeregiem pod scianami hali dworcowej. Dzieciaki z przejeciem chlonely obrazy przekazywane przez projektory wyswietlajace serwisy informacyjne, gdy tymczasem dorosli mieli nieobecny wyraz twarzy, co znaczylo, ze odbieraja przekaz sensywizyjny. Przechodzac obok makaroniarni, Quinn przeniosl wzrok nad ramieniem spoconego kucharza i wypatrzyl holoekran. Rudawa powloka chmur jowiszowych tworzyla tetniace zyciem tlo dla habitatu, wokol ktorego przelatywalo mrowie statkow kosmicznych, jakby dzialo sie tam cos niezwyklego.
Nie mialo to wplywu na jego sprawy, ruszyl wiec w swoja strone.
*
Zaraz po wynurzeniu sie habitatu w przestrzeni terytorialnej Jowisza Ione udala sie do palacu De Beauvoir, zeby stamtad koordynowac prace brygad monterskich, a w sensywizyjnym oredziu pocieszyc ludzi i powiedziec im, co maja robic. Oficjalna sala audiencyjna bardziej niz prywatne apartamenty nadawala sie do tego rodzaju transmisji. Skoro bezposrednie niebezpieczenstwo zostalo zazegnane, usiadla w wygodnym fotelu za biurkiem i za pomoca komorek sensytywnych habitatu patrzyla, jak ostatni z jastrzebi oddelegowanych do pomocy potrzebujacym siada na cokole cumowniczym. Po polipowej nawierzchni ruszyla w jego strone kolumna pojazdow: ciezarowki z platforma i polciezarowki z podnosnikami widlowymi, spieszace wyladowac duzy generator termonuklearny, wpakowany byle jak do jednej z komor ladunkowych jastrzebia.Generator pochodzil ze stacji przemyslowej Lycorisa, najblizszego habitatu edenistow. Obecnie w roznych miejscach na polce cumowniczej fachowcy z pietnastu brygad monterskich uwijali sie przy podobnych generatorach, uruchamiali je i podlaczali do sieci elektrycznej Tranquillity. Konsensus zorganizowal ich transport natychmiast po zapoznaniu sie z kondycja habitatu.
Kiedy Ione siegnela swiadomoscia glebiej do warstwy neuronowej i dzialajacych tam niezaleznych programow monitorujacych, poczula, jak prad znowu doplywa kablami organicznymi do drapaczy gwiazd, a urzadzenia mechaniczne wznawiaja prace. Od chwili skoku translacyjnego awaryjnie przerwano dostawy pradu do miasta opasujacego habitat, podobnie jak wylaczono wszystkie zbedne funkcje. A jednak srodki bezpieczenstwa dziadka Michaela nie byly wystarczajace. Choc i tak cholernie dobre, skonstatowala z szerokim usmiechem. Gdyby nawet zabraklo wszechstronnej pomocy Konsensusu Jowiszowego, na nieobrotowym kosmodromie znalazlyby sie generatory termonuklearne, tyle ze mniejsze.
-Jakos bysmy sobie poradzili.
-Oczywiscie - odparlo Tranquillity. Zdziwione jej watpliwosciami, zawarlo w odpowiedzi ton lagodnego napomnienia. Rzecz jasna, nikt nie przewidzial wszystkich konsekwencji tak spektakularnego skoku. Z chwila wchodzenia w tunel czasoprzestrzenny odciete zostaly setki kabli indukcyjnych, rozpietych wokol czap biegunowych, przez co skurczyly sie niemal do zera mozliwosci naturalnego pobierania energii przez habitat. Dopiero po wielu miesiacach gruczoly ekstruzyjne mogly wyhodowac nowe kable pelnej dlugosci. A przeciez do tego czasu niewykluczone bylo nastepne przemieszczenie. - Nie martwmy sie tym na razie. To najbezpieczniejsza orbita w calej Konfederacji. Az sam sie zdziwilem, ile tu konsensus nagromadzil sprzetu wojskowego. Rozchmurz sie.
-Przeciez nie narzekam.
-Ani nasi mieszkancy.
Skupila sie na wnetrzu polipowej skorupy.
W habitacie odbywala sie wielka impreza. Kto zyw, opuszczal wiezowiec za pomoca windy zasilanej z rezerw, a nastepnie oczekiwal w parku przed holem na przywrocenie dostaw pradu. Podstarzali plutokraci siedzieli na trawie ze studentami, kelnerki i prezesi firm stawali w tych samych kolejkach do toalety, naukowcy badajacy dzieje Laymilow mieszali sie ze swawolnymi utracjuszami. Przed wyjsciem z pokoju kazdy chwytal butelke i tak spontanicznie rozpoczal sie najwiekszy w galaktyce masowy piknik. Swit spoznial sie o piec godzin, lecz srebrzysty, ksiezycowy blask tuby swietlnej tylko podkreslal nastrojowosc chwili. Ludzie pili, puszczali programy stymulujace i smiali sie, opowiadajac komu popadnie swoje wrazenia z tamtych kilku sekund:...I zobaczylem wielki roj os bojowych, ktory pedzil prosto na mnie!"... Za ratunek dziekowali Bogu, ale przed wszystkim Ione Saldanie, slubowali tez dozgonna milosc tej cholernie pieknej, madrej, przebieglej i wspanialej dziewczynie, u ktorej w habitacie mieli szczescie mieszkac. A ty, Capone, hej, hej! Nie lyso ci, fajtlapo? Masz niezwyciezona flote, rzucasz sie na Konfederacje i dostajesz w dupe od jednego milujacego pokoj habitatu! Walnales w nas wszystkim, co tylko miales, ale jestesmy lepsi! Wesolo ci jeszcze w XXVII wieku?
Mieszkancy dwoch wiezowcow wybudowanych najblizej palacu przeszli przez dolinki i zagajniki, zeby zlozyc wyrazy uszanowania i wdziecznosci. Za brama zebral sie olbrzymi tlum. Ludzie spiewali, skandowali, wolali i wyrazali pragnienie zobaczenia swojej bohaterki.
Ione skupila na nich spojrzenie. Usmiechnela sie na widok Dominique, ktora utknela w cizbie razem z elementem. Dostrzegla rowniez pijanego w sztok Kempstera Getchella. Bylo tam wielu jej znajomych, dyrektorzy i kierownicy miedzygwiezdnych przedsiebiorstw i instytucji finansowych, a wszyscy uniesieni fala radosci. Zaczerwieniem, podnieceni, ochryple wykrzykiwali jej imie.
Ponownie skupila sie na elemencie.
-Zapros go - poradzilo przychylnie Tranquillity.
-Moze i zaprosze.
-U ludzi wybawienie z niebezpieczenstwa rozbudza sklonnosc do seksu. Powinnas zawierzyc instynktom. On cie uszczesliwi, zasluzylas sobie.
-Jakze to romantyczne.
-Romantyzm nie ma z tym nic wspolnego. Wreszcie sie odprezysz.
-A co z toba? To ty przeprowadziles manewr skoku.
-Jestem szczesliwy, kiedy ty jestes szczesliwa.
Rozesmiala sie na glos.
-A niech tam, czemu nie?
-W porzadku, tylko ze najpierw powinnas wystapic publicznie. Ten tlumek jest do ciebie pozytywnie nastawiony, ale uparl sie, zeby ci podziekowac.
-Wiem. - Spowazniala. - Mam jednak do spelnienia jeszcze jeden obowiazek.
-To prawda - potwierdzilo Tranquillity tonem, ktory korespondowal z jej nastrojem.
Ione poczula, jak zwieksza sie zasieg mentalnej rozmowy, dzieki czemu mogl w niej uczestniczyc konsensus. Oficjalnie zaproszono do dyskusji Armire, ambasadorke Kiintow przy Jowiszu.
-W wyniku skoku translacyjnego zdarzyla sie pewna niespodziewana rzecz - powiedziala Ione. - Mamy nadzieje, ze pomoze nam pani ja wyjasnic.
Armira zabarwila pasmo afiniczne uczuciem powstrzymywanego rozbawienia.
-Ione Saldana i Tranquillity, powiedzialabym raczej, ze manewr skoku byl sam w sobie niespodziewana rzecza.
-Z pewnoscia zaskoczyl Kiintow, ktorym udzielalismy gosciny. Wszyscy nagle nas opuscili.
-Rozumiem. - Mysli Armiry niejako zamknely sie w skorupie, skad nie wydostawal sie nawet cien uczucia. Tranquillity odtworzylo wspomnienie z chwili ataku, ktore pokazywalo, jak Kiintowie znikaja w horyzontach zdarzen. - Pokazalismy wam tylko nasza dawna umiejetnosc - odpowiedziala beznamietnie Armira. - Opracowalismy technike niezwlocznej ewakuacji jeszcze w epoce podrozy miedzygwiezdnych. To tylko specyficzne zastosowanie znanej wam technologii pola dystorsyjnego. Moi koledzy, ktorzy pomagali wam badac Laymilow, zapewne odruchowo skorzystali z mozliwosci ucieczki, gdy poczuli sie zagrozeni.
-Jestesmy pewni, ze tak wlasnie sie stalo - rzekl konsensus. - Nikt ich za to nie wini, zreszta, nie w tym rzecz. Sam fakt, ze posiadacie te umiejetnosc, wiele nam wyjasnia. Uwazalismy za cokolwiek dziwaczne to wasze zapewnienie, ze nie jestescie juz zainteresowani lotami kosmicznymi. Chociaz nie macie statkow, co byloby tego potwierdzeniem. Skoro jednak umiecie wykonac osobista teleportacje, wasze tlumaczenia okazuja sie nader mylace.
-Nie jestesmy w tym samym co wy stopniu zainteresowani podrozami na obce planety - stwierdzila Armira.
-Alez oczywiscie. Nasze statki kosmiczne wykonuja przede wszystkim loty handlowe i zwiazane z osadnictwem. Dochodzi tez, niestety, dzialalnosc militarna. Stoicie na tak wysokim poziomie rozwoju cywilizacyjnego, ze zapewne jestescie uniezaleznieni od wymiany handlowej. Uwazamy was rowniez za pokojowa rase, choc przypuszczalnie nie sa wam obce zaawansowane technologie wojskowe. Pozostaje wiec eksploracja i kolonizacja.
-Sluszne rozumowanie.
-Nadal sie udzielacie w tych sferach dzialalnosci?
-Owszem, do pewnego stopnia.
-Dlaczego nam o tym nie powiedzieliscie? Dlaczego ukrywacie swoje prawdziwe umiejetnosci pod maska obojetnosci i mistycyzmu?
-Wszak znacie odpowiedz - powiedziala Armira. - Trzysta lat temu ludzie odkryli rase Dzisiro, a mimo to nie nawiazali kontaktu, nie ujawnili sie. Tamci maja prymitywna kulture i niski stopien rozwoju technologicznego. Dobrze wiecie, co sie stanie, jesli poczuja sie czescia Konfederacji. Cokolwiek posiadaja, zostanie zastapione tym, co wyda im sie nowinka ulatwiajaca zycie, przestana isc wlasna droga. Kto wie, o jakich osiagnieciach wszechswiat nigdy nie uslyszy.
-Tego rodzaju argumentacja mija sie z celem - rzeki konsensus. - Rasa Dzisiro nie wie, czym sa gwiazdy ani ze materia sklada sie z atomow. My wiemy. Przyznajemy, ze nasza technika ustepuje waszej. Ale i wy musicie przyznac, ze pewnego dnia osiagniemy poziom waszej dzisiejszej wiedzy. Skapicie nam informacji, o ktorych wiemy, ze istnieja. I to nie tylko w tej kwestii, takze w kwestii zaswiatow. To nie jest dowod braterskiej przyjazni. Otworzylismy sie przed wami szczerze i po przyjacielsku, nie ukrywalismy zadnej wady. A jednak bez wzajemnosci. Stad wniosek, ze nas po prostu badacie. Teraz chcemy znac powod. Jako samoswiadome istoty, mamy prawo to wiedziec.
-"Badanie" jest okresleniem pejoratywnym. Uczymy sie o was nowych rzeczy, podobnie jak wy o nas. Naturalnie, istnieja dysproporcje, ale biorac pod uwage charakter obydwu ras, to nieuniknione. Co sie tyczy transferu technologii, bylaby to kolosalna ingerencja. Jezeli czegos chcecie, sami do tego dojdzcie.
-Radziliscie to samo, gdy pytalismy o zaswiaty - wtracila Ione z przekasem.
-Oczywiscie - zgodzila sie Armira. - Powiedz mi, Ione Saldana, jak byscie zareagowali, gdyby ksenobiotyczna rasa oswiadczyla, ze macie niesmiertelna dusze, udowodnilaby to, a potem wyjasnila, ze czekaja na was zaswiaty, chociaz, jak powiedzial Laton, tylko dla niektorych? Czy dziekowalibyscie za taka nowine?
-Raczej nie, nie sadze...
-Wiadomo, ze zaznajomilismy sie z koncepcja zaswiatow przez przypadek - powiedzial konsensus. - Na Lalonde zdarzylo sie cos, co umozliwilo duszom powrot i opetanie ludzi. Cos niezaleznego od naszej woli. Nie my jestesmy autorami tych wszystkich nieszczesc. Zapewne okolicznosci usprawiedliwialyby ingerencje z waszej strony.
Nastapila dluzsza chwila milczenia.
-W tym wypadku nie bedzie ingerencji - oswiadczyla Armira. - Z dwoch przyczyn. Cokolwiek zdarzylo sie na Lalonde, zda