Mroczny Bies - ANTOLOGIA

Szczegóły
Tytuł Mroczny Bies - ANTOLOGIA
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Mroczny Bies - ANTOLOGIA PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Mroczny Bies - ANTOLOGIA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Mroczny Bies - ANTOLOGIA - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MROCZNY Mroczny Bies Almanach rosyjskiej fantastyki Tom 1 z jezyka rosyjskiego przelozyli Ewa i Eugeniusz Debscy Ilustracje Grzegorz i Krzysztof Domaradzcy fabryka slow Lublin 2006 Mroczny Bies. Almanach rosyjskiejfantastyki, tom I Copyright (C) by Fabryka Slow sp. z o.o., Lublin 2006 HepHan CTeHa Copyright (C) by JleoHHfl Bhktopobhh Ky^pABueB, 2006 MpaKooec Copyright (C) by EjieHa XaeipcaH, 2006 flem, CTpaxa Copyright (C) by BepaKaMina, 2006 LTopTpeT Ky^ecHHKa b iohocth Copyright (C) by EBreHHH K)pbeBHH JlyKHH, 2006 HcKyccTBeHHbiH otoop Copyright (C) by Bjia^HMHp HHKOJiaeBHH BacunbeB, 2006 Htoo tm cflOx! Copyright (C) by Ahtoh HBaHOBHH nepByniHH, 2006 Copyright (C) for translation by Ewa i Eugeniusz Debscy, 2006 Wydanie I oprawa miekka ISBN-10: 83-89011-86-7 ISBN-13: 978-83-89011-86-2 oprawa twarda ISBN-10: 83-89011-89-1 ISBN-13: 978-83-89011-89-3 Wstep Fantastyka rosyjska, od kiedy pamietam, zawsze byla obecna na polskim rynku ksiazkowym i na polkach milosnikow tej literatury. W czasach "od kiedy pamietam" byla to obecnosc ideologicznie wymuszona i jedynie politycznie poprawna, aczkolwiek fani fantastyki chyba nie psioczyli na jej obecnosc specjalnie - pomimo mnogosci "zaangazowanych slusznie" utworow fantastycznych w ZSRR mizerna ich czesc docierala na nasz polski rynek. Na szczescie to, ze bylo ich sporo w Zwiazku Radzieckim, nie znaczy, ze w fantastyce tamtejszej dominowaly. Oczywiscie, glodny i majacy sporo wolnego czasu do wypelnienia polski czytelnik nie odrzucal zadnej fantastyki, ale przede wszystkim marzyl o szerokim dostepie do fantastyki amerykanskiej, ktorej nieliczni w przekladach, a wysmienici reprezentanci sugerowali, ze jest takich znakomitych utworow za oceanem mnostwo. Przeczytawszy wiec jedna powiesc Dicka, wiedzac, ze jest ich jeszcze co najmniej kilkanascie, marzylo sie o kolejnych, ale polityka wydawnicza przypominala malarstwo pointylistow: temu kropke, temu druga, nigdy nie drazono jednego autora, tylko sygnalizowano jedna - dwiema ksiazkami jego istnienie, by przejsc do innego. W kazdym razie opinia o fantastyce amerykanskiej byla ugruntowana, i to ugruntowana wysoko na skali od negatywnej do pozytywnej. Coz, nie taka, jak sie okazalo, jest rzeczywistosc, choc nie jest tragiczna, jednakze juz wiemy, ze Theodore Sturgeon mial racje, stwierdziwszy ostro, ale celnie: "90 procent wszystkiego to gowno!". Dotyczy to fantastyki amerykanskiej wprost, chyba zreszta ona wlasnie natchnela go taka zlota mysla. Na szczescie - po odjeciu owych 90 procent z rocznego dorobku Amerykanow zostaje okolo dwustu pozycji, jakie TS by sie spodobaly. Generalnie zas, na dzisiejsze czasy patrzac, mozemy tylko stwierdzic, ze sytuacja jest jedynie sluszna i zdrowa - czytelnik sam wybiera, co bedzie czytal, sam holubi swoje preferencje, sam placi i utrzymuje autora, wydawce, hurtownika i ksiegarza. Kilkadziesiat juz lat temu, kiedy ta mozliwosc wyboru istniala w ilosci sladowej, kiedy nawet radzieckiej i polskiej fantastyki bylo za malo, bo 10 do 15-tu pozycji w roku, nawet w tych suchych latach bryndzy i zastoju, moglismy poznac tuzow prawdziwych, swiatowego, nie wschodniego tylko formatu: ze wymienie tylko niepodlegajacych dyskusji autorow, takich jak "ABS", czyli braci Strugackich, czy Kira Bulyczowa, ktorzy troche rownowazyli takich asow, jak Zelazny, Asimov, Clarke, Dick - z ekipy zza Wielkiej Wody. Poznawalismy tez innych, i mlodych, dopiero sie rozwijajacych, i uznanych juz autorow: Bilenkina, Jefremowa, Szalimowa, Gulakowskiego, Warszawskiego, Puchowa i innych... Potem nastapil nieprzewidywalny zwrot w dziejach naszych i swiata i nie ominal on fantastyki: szeroka fala chlusnela do nas fantastyka anglosaska z amerykanska na czele i szczelnie i samoistnie zamknely sie granice dla fantastyki ze Wschodu. Najpierw jeszcze radzieckiej, potem rosyjskiej. Nikt ideologicznie tym nie sterowal, stalo sie to jakos samorzutnie, naturalnie. Rynkowo patrzac (a rynek laknal Ameryki w kazdym jej przejawie), a raczej dzialajac rynkowo - wydawcy rzucili sie do zaspokajania potrzeb rynku, a fantastyka rosyjska zaginela. Wydan polskich nie bylo, a wydania cyryliczne staly sie niedostepne - zniknely ksiegarnie ksiazki radzieckiej, wyjechala Armia Czerwona - zniknely tradycyjne zrodla zaopatrzenia w literature... Minelo dziesiec, moze wiecej lat, kiedy niesmialo, a potem odwazniej poplynal przez most na Bugu strumyk fantastyki z Rosji. Okazalo sie, ze ma sie ona tam dobrze, albo i lepiej, okazalo sie tez, ze rynek jest specyficzny nieco: naklady gigantyczne, ceny ksiazek oszalamiajaco (a dla Polaka demoralizujaco) niskie. Okazalo sie, ze dzialaja juz pelna para ksiegarnie wysylkowe, a autorzy, mimo ze wydawani czasem jednoczesnie w kilku wydawnictwach, jeszcze "wykladaja" swoje utwory na strony sieciowe. Mna przy pierwszych probach rozeznania sie w sytuacji fantastyki w Rosji i rosyjskojezycznych krajach osciennych wstrzasnely proporcje wydawanej fantastyki amerykanskiej do rodzimej. W ktoryms tam roku, okolo 1997, amerykanskich pozycji wydano 550, rosyjskich - 350. Podczas gdy u nas w Polsce trwala jeszcze fascynacja (juz niezdrowa, bo wydawano "jak leci") fantastyka amerykanska i z wydanych trzystu pozycji okolo dwunastu mialo za autorow Polakow. Rosjanie szybko otrzasneli sie z dominacji USA, choc na poczatku "ery rynku" tez zachlysneli sie mozliwosciami otwartych granic, szybko zaczeli kierowac sie zasada: "Jak mam czytac kiepska fantastyke, to niech to bedzie kiepska rosyjska, ale lepiej jest czytac dobra rosyjska zamiast kiepskiej amerykanskiej". Takie podejscie czytelnika musialo wplynac na postawe wydawcow. I tak juz, przynajmniej na razie, zostalo - fantastyka w Rosji to ok. 60 procent fantastyki obcej, reszta - wlasna. Latwo to policzyc, bo mimo istnienia Wspolnoty Niepodleglych Panstw chyba nigdzie na terenie WNP nie wydaje sie fantastyki w innym niz rosyjski jezyku. Autorzy uznani, markowi, rasowi, nagradzani i popularni, mimo ze mieszkaja czasem w bylych republikach radzieckich, w ktorych dzis jezykiem oficjalnym jest inny, pisza po rosyjsku - Henry Lion Oldie w Charkowie, Marina i Siergiej Diaczenkowie w Kijowie i wielu innych. Diaczenkowie na przyklad chyba dopiero w ubieglym roku opublikowali pierwszy utwor po ukrainsku, mam na mysli premiere w tym jezyku, nie przeklad, choc i tych nie bylo za wiele, a raczej bardzo malo. Jesli podazymy tropem mysli Sturgeona i uwzglednimy, ze od 1980 roku publikowalismy bardzo malo fantastyki rosyjskiej, jesli przyjmiemy ostroznie, ze za wschodnia granica wydawano, powiedzmy, 150 tytulow w roku, to i tak mamy dobre prawie pol tysiaca woluminow do przeczytania. Pewnie bedziemy czytali. Majac wiec pod bokiem tak wielka obfitosc utworow fantastycznych (zakladam, ze dobrych, bo wszak mowimy tylko o owych 10 procent!), nietrudno bylo wpasc na pomysl czerpania z tego zasobu z dobrym, jak mi sie wydaje, skutkiem. Na dodatek fantastyka rosyjska kilka miesiecy temu otrzymala na naszym rynku silne wsparcie w postaci kasowego filmu. Po czytelniczym sukcesie nastapil kasowy filmowy "Nocnej strazy", a to bedzie mialo swoje konsekwencje: zaskoczeni sukcesem "Nocnej strazy" Rosjanie rzucili sie do ekranizacji innych swoich autorow - fantastyka rosyjska powinna wkrotce szerzej objawic sie na naszym rynku mediow. Jaki jest wiec stan obecny rosyjskiej fantastyki? Powiesci, jak odnotuje uwazny czytelnik fantastyki, na polkach ksiegarskich sa. Opowiadania - pojawiaja sie. Gorzej ma sie rzecz z nowelami, ktore to nowele (powiesti), chetnie przez rosyjskich autorow uprawiane, moga sie w Polsce pojawic chyba tylko w numerze specjalnym "Nowej Fantastyki". Jako wiec proba rozszerzenia zasiegu i mozliwosci wydawniczych zrodzil sie pomysl na "Almanach rosyjskiej fantastyki". Tu znajdzie sie miejsce dla krotkich i dlugich opowiadan, dla nowel i - czego rowniez nie mamy w obfitosci na rynku -publicystyki "Sdielano w Rossii". Juz wiemy, ze na zamowienie napisza dla nas artykuly rosyjscy autorzy, dziennikarze i publicysci, tak wiec poza tekstami beletrystycznymi bedziemy prezentowali premierowe artykuly o tematyce interesujacej polskiego milosnika fantastyki. Nie odzegnujemy sie tez od powiesci, od kolejnych almanachow tematycznych, nie odzegnujemy sie od niczego. Od niczego, co - naszym zdaniem - dobre, ciekawe, profesjonalne. Od niczego, co sie czyta. Eugeniusz Debski Spis tresci: Czarna Sciana... 9 Mroczny Bies... 83 I. Sfora Zaginionych... 86 II. Wiedzma... 132 III. Droga... 186 Dzien strachu... 232 Portret wiedzmaga w mlodosci... 248 Wygluszacz... 252 Astralna historia... 258 Pierwsze odstreczenie... 266 Sztuczny dobor... 275 A niech cie szlag trafi... 304 Ostatnia esemesowa powiesc o milosci... 307 Leonid Kudriawcew urodzony w 1960 roku. Pierwsze opowiadania opublikowal w 1984, a jego pierwsza ksiazka wydana zostala w 1990 roku. Od 1994 roku zarabia na zycie wylacznie piorem. Jest laureatem kilku prestizowych nagrod literackich, w tym Nagrody Funduszu W. P. Astafiewa. Czlonek Zwiazku Literatow Rosji. Ma na koncie kilkadziesiat publikacji w czasopismach, jego teksty znalazly sie w ponad dwudziestu zbiorach opowiadan, wydal okolo piecdziesieciu ksiazek. W Polsce ukazaly sie dwie powiesci Kudriawcewa z serii o Essutilu Quacke'u (Polowanie na Quacke'a, Prawo metamorfa), jedna nowela, kilka opowiadan. W czasie wolnym tlumaczy z jezyka polskiego na rosyjski. Czarna Sciana to jedna z wielu juz opowiesci o tym swiecie. Leonid KudriawcewCzarna Sciana Przeklad Ewa i Eugeniusz Debscy Ludzie sa po prostu glupi - powiedzial szczurek, ktory zwal sie Rala. Szczurzy Krol skinal glowe i usmiechnal sie nieznacznie. -Tak, to prawda. Sa glupi. -Poza tym sa chciwi - powiedzial Rala. -I to prawda. -Okrutni. A ich okrucienstwo nie ma przyczyny. -Zgoda. -Poza tym... -Oni sa ludzmi. - Szczurzy Krol majtnal ogonem. - I sa zdolni do milosci. -Ha! - zakrzyknal Rala. - Tez mi osobliwosc! Kochac kazdy potrafi! -Ale nie tak, jak ludzie. - Szczurzy Krol podrapal sie po brzuchu i uwaznie przyjrzal wszystkim siedzacym przed nim szczurzatkom. -A dlaczegoz to tak cenna jest ta ludzka milosc? - zapytal Rala. - Dlaczego jestes gotow z jej powodu wybaczyc ludziom wszystkie ich niezliczone wady? Szczurzy Krol westchnal: -Obawiam sie, ze w kilku slowach nie uda sie tego wyjasnic. -No to moze opowiesz nam kolejna historie? - z nadzieja w glosie zapytal Rala. Szczurzy Krol zdecydowanie pokiwal glowa. -Tak tez sie stanie. Opowiem wam historie o pewnym moim znajomym czlowieku, ktory kochal. * * * Slonce palilo na calego. Na srodku ulicy wirowaly w tancu dwie male powietrzne traby. Zmeczony woziwoda, opierajac sie o pusty dzban, wpatrywal sie w nie osowialym spojrzeniem.Erykowi bylo zimno. Zimno mieszkalo na czubku jego glowy i teraz obudzone rozpelzalo sie po calym ciele, petajac ruchy i wypelniajac glowe dziwnym halasem, z ktorego czasem wylanialy sie - i wtedy mozna bylo je zrozumiec - slowa typu "czarny kruczek" i "wykonanie wyroku". Nie chcialo mu sie nawet myslec o tym "czarnym kruczku" i przypominac sobie, jak wygladal ten ptak, czy tez zastanawiac sie, jak wykonuje sie ow "wyrok", poniewaz jego mysli skuwalo zimno, z ktorym koniecznie musial cos zrobic, i to mozliwie szybko. Szedl ulica, machinalnie popatrujac na jednorozce ciagnace powozy pomalowane na wyblakle z upalu kolory, obok herbaciarni, w ktorych otyli brodacze w pikowanych szlafrokach pili zielona herbate, obok psow lezacych w kurzu drogi niczym zwloki i wywieszajacych z pyskow czerwone scierki jezykow. Przeszedl obok domu, na ktorym wisialo ogloszenie: "Superdentysta. Lecze zeby wampirom, bazyliszkom, smokom do srednich rozmiarow. Koszt leczenia bazyliszkow (z powodu ryzyka!) o 20% wyzszy". Minawszy ten budynek, Eryk skrecil w przecznice, przeszedl ja cala, obok parki sukkubow stojacych w niedbalych pozach kolo domu ozdobionego szyldem: "Haza Hussajna. Tu otrzymacie wszystko!". Zatrzymal sie obok niskiego plotu i obejrzawszy na sukkuby obojetnie gapiace sie na cos w gorze, Eryk rozsunal deski. Przesliznal sie przez powstaly w ten sposob otwor i znalazl sie na bazarze. Zimno nie mialo zamiaru opuscic jego ciala. Dlatego powoli wlokl sie przez wielobarwny bazarowy tlum, mijal stragany z najprzerozniejszymi towarami, spoconych, rozpaczliwie wzywajacych do zakupow sprzedawcow, nie mniej rozpaczliwie targujacych sie kupujacych oraz zakurzonych zebrakow. Szedl przez tlum krzywo usmiechniety, prawa reka przytrzymujac poly starego brezentowego plaszcza i odpychajac na bok tych, ktorzy nie schodzili mu z drogi. Zreszta takich bylo niewielu. Jego sztywny krok jednoznacznie wskazywal, kim jest. Jakas babina wypuscila kaczke, a ta, walac skrzydlami, usilowala wzleciec, ale nie mogla i tylko bezsensownie miotala sie po bazarze, kwaczac przenikliwie i rozrzucajac po wydeptanej ziemi biale piora. Mezczyzna w podartym armiaku, odprowadziwszy Eryka uwaznym spojrzeniem i zaklawszy polglosem, wyciagnal z kieszeni kapciuch. Zrecznymi palcami skrecil cygaretke, zapalil ja i zaciagnal sie chciwie. Dwoch wyrostkow zatrzymalo sie za plecami Eryka, a jeden z nich powiedzial: -Ty, palancie... Nawet nie odwrociwszy sie, zdjal z glowy kapelusz, pomachal nim przed twarza, jakby mu bylo goraco, a chlopakom, kiedy zobaczyli tyl jego glowy, zrzedly miny. -Zombie - powiedzial siwy dziadzius sprzedajacy figi. Eryk nawet nie poruszyl brwia, szedl ciagle przed siebie, miarowo przestawiajac nogi, a twarze ludzi, ktorzy go widzieli, krzywily sie odruchowo, jakby nieoczekiwanie posrod jasnego swiatecznego dnia, pelnego kwiatow i zycia, uslyszeli posepny dzwiek cmentarnego dzwonu. Slonce wciaz palilo niemilosiernie, metne strumyki potu wyplukiwaly zmarszczki na twarzach postarzalych wiesniakow i wiesniaczek. -Panie Jezu, zbaw i uchowaj... O wielki byku Moduka i synu jego, wladyko podziemnego krolestwa... O Odynie potezny w helmie ojcow naszych, ochron mnie swoim ognistym mieczem... - niemal bezglosnie szeptala dziewczynka o chabrowych, wystraszonych oczach. A Eryk szedl przez tlum niespiesznie i miarowo, wiedzac, ze wystarczy, by zatrzymal sie tylko na sekunde, a niewidzialna pajeczyna, ktora spetala ludzi, peknie i wtedy rzuca sie na niego, by ukarac go za swietokradztwo. (Niech sobie zombie beda w ich miescie, niech nawet z rzadka pojawiaja sie na ulicach. Ale tego tylko brakowalo, zeby szwendali sie po bazarach! Nie, no to jest niedopuszczalne!) Czujac, jak ustepuje chlod, Eryk szczerze rozkoszowal sie ta cala sytuacja, niespodzianie dowiedziawszy sie, ze i takie uczucia sa mu dostepne. Przez sekunde nawet wydawalo mu sie, ze i jego serce zaraz, za momencik, zacznie bic. Pewnie cos drgnelo w jego twarzy. Cos sie zmienilo, z ludzi opadly niewidzialne peta, uslyszal, jak wiele osob dokola niego nagle odetchnelo, jakby budzily sie ze snu, i zrozumial, ze teraz zostalo mu juz tylko kilka sekund przewagi. Zreszta do wyjscia z bazaru tez bylo juz blisko. Zaczal biec. Udalo mu sie przeskoczyc brame targowiska, obok ktorej stal olbrzymi dewa. Na widok Eryka olbrzym drgnal i mrugajac wsciekle wielkimi, troche wylupiastymi oczyma, chwycil za miecz, ale zombie zdazyl przemknac obok niego, podobny do szarego widma w swoim brezentowym plaszczu, w ktorego prawej kieszeni pobrzekiwalo zloto znalezione w opuszczonym pelikanskim miescie. Bazar eksplodowal gniewnymi okrzykami, potem dalo sie slyszec tupanie. W sumie wlasnie tego Eryk potrzebowal. Z calych sil rzucil sie do ucieczki. Ktos z pedzacego jego sladem tlumu cisnal za nim ogromny zardzewialy gwozdz, ktory wbil mu sie w ramie. Zreszta to akurat byla betka, zupelna betka. Wyszarpnawszy gwozdz w biegu, rzucil go daleko w bok i przyspieszyl. Tlum za nim wyl wsciekle. Mimo wszystko mial nad nim przewage. Mogl biec, ile chcial, nie obawiajac sie, ze pluca nie wydola albo ze serce, nie radzac sobie z szalonym wyscigiem, zmusi go do zatrzymania sie. Obejrzawszy sie, Eryk stwierdzil, ze goni go dobra trzydziestka ludzi, i usmiechnal sie zadowolony. No, teraz sobie pobiegamy! Zaraz stracicie swoj tluszczyk, obywatele, szacowni handlarze i nie mniej szanowani kupujacy. Wy, ktorzy uwazacie mnie za nie do konca czlowieka, sprobujcie mnie dogonic i ukarac za tupet. Zabawimy sie na calego! Usmiechajac sie zlosliwie, biegl ulica, dobrze wiedzac, jak mecza sie w upale ci, ktorzy go gonia. Slyszal za soba glosne sapanie spoconego, rozjuszonego tlumu uzbrojonego w rzeznickie noze. Co prawda przez kwadrans poscigu tlum sie zmniejszyl, ale i tak zostalo tam jeszcze ze dwudziestu najbardziej wytrwalych i wytrzymalych, widocznie zdecydowanych dogonic go za wszelka cene. Skrecajac w waska przecznice, Eryk nawet pomyslal, ze taka wytrwalosc zasluguje na szacunek. Chociaz jesli byc szczerym, to ten wyscig juz mu sie znudzil. Czujac, jak odstepuje zimno, zdecydowal, ze czas zakonczyc zabawe, a poza tym zrobilo mu sie zwyczajnie zal ludzi scigajacych go z tak godnym podziwu uporem. Obejrzal sie. Najblizej byl mlody chlopak w szortach i rozpietej czerwonej koszuli. Mala ikona Matki Ratujacej kiwala sie na jego owlosionej piersi. Oddychal gleboko i rowno. Nie bedzie latwo sie go pozbyc, ale... Ci, co byli dalej, zlewali sie w zwarty tlum. A zreszta po co ma ich ogladac? Przebieglszy jeszcze z piecdziesiat krokow, Eryk odwrocil sie i gwaltownie zatrzymal. Wysoko unoszac nad glowa rece, wyszczerzyl zeby i dziko ryknal. Biegnacy za nim mlodzieniec z rozpedu niemal wpadl na niego. Straszna mina, jaka zrobil Eryk, i wyciagniete w gore rece spelnily zadanie. Chlopak krzyknal ze strachu i odskoczyl do tylu. To wystarczylo. Eryk natychmiast wczepil sie w sterczaca ze sciany nad jego glowa belke, na ktorej wisial but, oznaka kramu szewca, i podciagnal sie blyskawicznie. Usiadl na belce, potem stanal na niej, podskoczyl i znalazl sie na dachu. Odwrociwszy sie, zobaczyl jeszcze rozgoraczkowany tlum, pobladle oblicze biegnacego z przodu chlopaka, strumyk moczu cieknacy spod szortow po jego nodze. Pomachal im wszystkim na pozegnanie reka i pobiegl dalej. Ktos wystrzelil do niego z okna najblizszej mansardy - zerknawszy w tamta strone, zobaczyl piekne dziewczece oblicze obramowane puszystymi jasnymi wlosami, a takze gruba lufe muszkietu, z ktorej wil sie dymek. Przeskakujac na sasiedni dach, pokiwal glowa. Muszkiet... Niedobrze, bardzo niedobrze. Pocisk z jakiegos zwyklego karabinu bylby dla niego niczym srut dla slonia, ale muszkietowa kula mogla na przyklad zmiesc mu glowe. Eryk pokonal mniej wiecej piec dachow, potem zeskoczyl w dol, w zaulek. Chwala Bogu, nie bylo tu zywego ducha. Pobiegl nim do konca, wyskoczyl na szersza ulice, przemknal przez podworeczko pokryte watla, wyzarta upalem trawa. Koza przywiazana do sciany, pijaca w tym momencie wode z drewnianego koryta, odprowadzila go zamyslonym, melancholijnym spojrzeniem. Potem byl jeszcze jeden waski zaulek zaplatany niczym labirynt. Eryk z rozpedu zanurkowal pod markize w podworku kolejnego porzuconego domu i zatrzymal sie tam, przysluchujac krzykom i odglosom poscigu, ktory wyraznie odbijal gdzies w lewo. Tak jest, zupelnie niedaleko, na dachu sasiedniego domu, zatupaly czyjes stopy, potem halas pogoni zaczal sie oddalac. Wtedy rozejrzal sie. Poscig juz go nie interesowal, poniewaz z doswiadczenia wiedzial, ze za chwile ustanie. Przeciez nie beda za nim biegali caly dzien! Trzeba tylko gdzies przeczekac z godzinke, zeby wszystko ucichlo. Zerknal do tylu i zobaczyl pod markiza drzwi prowadzace do piwniczki, gdzie zapewne kiedys przechowywany byl wegiel. Oto otworzyly sie ze skrzypieniem i wyjrzal zza nich staruch z obfitymi, nadzartymi przez mole wasami. Twarz mial niebieskawa, jak kazdy, kto zatrul sie gazem. -Bawisz sie? - zapytal ponuro. Widac bylo, ze nudzi sie okropnie i zadal to pytanie, majac nadzieje, ze wciagnie chlopaka do rozmowy. -Yhy! - powiedzial Eryk, usmiechnawszy sie idiotycznie. -No, no... - Staruch z wyrzutem pokiwal glowa. - Doigrasz sie kiedys... -Yhy! - zgodzil sie Eryk i wytrzeszczyl oczy. Pokreciwszy glowa, starzec zniknal w piwniczce, ale drzwi za soba nie zamknal, wiec Eryk slyszal, jak sie tam mosci, szukajac pewnie najwygodniejszego dla siebie miejsca. Potem cos zaskrzypialo i dal sie slyszec gniewny kobiecy glos: -No i co tam? -A takie tam bzdury. Wyglada na to, ze jakis chlopak z ludzmi w chowanego sie bawi. -Nie ma co robic, szubrawiec jeden. Doigra sie, sciagnie na siebie nieszczescie, nie trafi do Walhalli, a bedzie tkwil tu wiecznie, i dobrze mu tak. -Milcz, ty stara zarazo - rozlegl sie niezadowolony glos starucha. - Kiedy zylem, nie mialem przez ciebie spokoju i po smierci tez. Zeby cie cholera. No dobrze - bawi sie chlopak. Jego to sprawa, nie nasza. A ja na miejscu pana-zbawcy do Walhalli to raczej ciebie bym nie wzial. Albo bym wzial, ale jezor skrocil trzykrotnie co najmniej. -Ty to bys tylko sie wyzwierzecal, stary pierdzielu. Wykonczyles mnie, a teraz jeszcze cos tam mamroczesz. Kto ci oddal swa mlodosc i urode? -Moze to ja cie wykonczylem? - zdziwil sie starzec. - Przeciez ty sama mowilas, ze tak dalej zyc sie nie da. Wtedy, kiedy pozbawiono mnie emerytury i moglismy tylko pomrzec z glodu. Przeciez powiedzialas, ze chcesz odejsc sama, zeby tym gadom nasza smierc odbila sie smiertelna czkawka. -A ty sie ze mna zgodziles, chociaz jako kochajacy maz nie powinienes byl. Gdybys az tak bardzo chcial pozegnac sie z zyciem, to odszedlbys sam. Po cos mnie ze soba bral? -Rzeczywiscie, po co? - dal sie slyszec pelen zadumy glos starca. - Mam cie dosc, ty stara krowo. Teraz wychodzi na to, ze tylko ja jestem winien? -A niby kto? Kto odkrecil kurek kuchenki? -Ale przeciez to ty powiedzialas, ze to powinienem ja zrobic. -Powiedziec powiedzialam, ale malo to ja mowie...? A ty, oczywiscie, juz pogoniles. Zawsze tak sie starales, kiedy... Z piwniczki dobiegl szloch staruchy i Eryk wyobrazil sobie, jak starzec, cierpietniczo krzywiac twarz, odwraca sie od niej. A gruba starucha z sina twarza ciagle placze, a wlasciwie usiluje plakac, poniewaz lzy jej z oczu nie plyna, i powiada: -Panie, o Panie, pomoz mi dojsc do ladu z tym czlowiekiem! Po cos nas zabral jednoczesnie? Boze, myslalam, ze krolestwo twoje - to drzewa i aniolowie... harfy i rozkosz. O, jak marzylam o tej rozkoszy, Panie. A tu... Dajmy spokoj, czy to jest twoje krolestwo? Daj mi choc najmniejszy znak, ze to jest ono i takie ma byc. Wtedy uspokoje sie i wszystko scierpie. Tylko zebym wiedziala, ze to z twojej woli, Panie, a nie kuszenie wroga rodu ludzkiego. Eryk nagle zawstydzil sie, ze podsluchuje, wyszedl spod markizy na slonce. Stojac chwile na srodku podworka, machnal reka, uznawszy, ze dluzsze czekanie nie ma wiekszego sensu. Pewnie ci, co go scigali, juz pija herbate w herbaciarni i dyskutuja o zaletach jakiegos wojskowego feniksa. W koncu jakby przyszlo co do czego, to znowu ucieknie po dachach albo wymysli inny trick, rownie skuteczny. A i Szczurzy Krol pewnie juz czeka na niego w umowionym miejscu. Szybkim krokiem wyszedl z podworka na ulice i na wylocie omal nie zderzyl sie z dziewczynka w wieku jakichs dziewieciu lub dziesieciu lat. Najzwyklejsza dziewuszka: gaszcz wlosow, chude, opalone na ciemny braz rece, kaprysnie zadarty nosek, blekitne oczy. Stala przed nim, trzymajac gumowa pilke, a potem wystraszona wypuscila ja z rak i pilka poturlala sie do nog Eryka. Zatrzymal sie i pochylil, podniosl pileczke, przyjrzal sie jej roznokolorowym paskom. Potem podal ja dziewczynce. Ta bez slowa chwycila zabawke i przywarla plecami do muru, ustepujac mu z drogi. Chcial powiedziec, ze niepotrzebnie sie go boi, bo nawet do glowy by mu nie przyszlo skrzywdzic ja, ze on sam tez kiedys tak jak ona zyl, oddychal i serce mu bilo... Gdyby nie pocisk, ktory rozwalil mu tyl glowy, to nawet pamietalby, kim byl, ale w koncu znow tylko machnal reka i poszedl dalej. Gruba kobieta, wychyliwszy sie z okna sasiedniego domu, usilowala oblac go wrzatkiem z wielkiego garnka, ale odskoczyl, z rozpedu przeskoczyl przez plotek i znalazl sie w podworeczku identycznym jak poprzednie. Przeskoczywszy przez drugi plot, znalazl sie na szerokiej brukowanej ulicy. Szybko ocenil, gdzie sie znajduje, pewnym krokiem ruszyl w droge i po polgodzinie, skreciwszy za rog znajomego glinianego domu, zobaczyl Szczurzego Krola siedzacego pod murem i zajetego czyszczeniem zebow osobliwa metoda: duzy szczur o wypielegnowanym bialym futerku zasiadl na ramieniu Krola i szybko wsuwajac glowe do jego szeroko otwartego pyska, wygryzal tkwiace miedzy zebami resztki jedzenia. Widzac Eryka, Szczurzy Krol puscil do niego oko, ale pyska nie zamknal, a szczur kontynuowal swoje zajecie. Usiadlszy obok niego, Eryk tez oparl sie plecami o gliniany mur i zaczal sluchac, jak pazurki szczura skrobia po grubej szyi Szczurzego Krola. To skrobanie w zaskakujacy sposob spowodowalo, ze przypomnial sobie to, co od dawna usilowal sobie przypomniec, ale w zaden sposob nie potrafil - usmiech. Tak, to wlasnie byl ten usmiech. Pojawil sie skads z glebin jego utraconej pamieci i polaczyl w jedna calosc ze wszystkim, co udalo mu sie przypomniec do tej pory - z oczami, nosem, wlosami, czarnymi brwiami. Eryk jeknal glucho, poniewaz mial teraz przed soba twarz. Te, ktora tak usilnie i bez rezultatu probowal przypomniec sobie od chwili, kiedy znalazl sie tu, w tym dziwnym swiecie. Ta twarz znowu pojawila sie przed nim. A winne temu bylo skrobanie pazurkow. Ale dlaczego? Przymknal oczy, odnoszac wrazenie, jakby jego cialo owiane zostalo cieplym, zapomnianym zapachem. Nawet wciagnal kilka razy powietrze. Niepotrzebnie, bo przeciez nie zamierzal nic mowic. Caly otaczajacy go swiat odplynal, a on znowu upadal w ciemnosc i slyszal czyjs bezwzgledny glos: -To nic, zwiazcie mu mocniej rece! I inny, dziewczecy glos: -Pusccie go... po co tak... pusccie. A potem smiertelny strach i zimno w calym ciele, zimno leku... Szum fal i szept wiatru przeslonily to wszystko, a on byl mewa lecaca ku swojej widniejacej na horyzoncie wyspie. Machal zmeczonymi skrzydlami, dobrze rozumiejac, ze nie doleci. Fale usilowaly dosiegnac go swymi koszmarnymi niebieskimi palcami. Horyzont przekrzywial sie i wyrownywal, a on lecial, wiedzac, ze przestanie dopiero, kiedy umrze, a i to nie bylo pewne, poniewaz tam, na brzegu wyspy, widac bylo szczuplutka brazowa postac kiwajaca do niego reka. Ogarnal go niewyobrazalny smutek, szarpnal dusze... Tesknota i milosc... Milosc? Tak, nagle zrozumial, co to jest milosc. Obudzila sie w nim, poruszyla i przepelnila cialo dziwna slodycza, a na dodatek falami kolyszacymi go... Eryk otworzyl oczy i zrozumial, ze to koniec... Ze nie moze dluzej, nie jest zdolny do zycia tutaj; ma w nosie to miasto, ten swiat i nawet caly lancuch swiatow... Nagle zrozumial, ze nie odejdzie z tego miasta, poniewaz gdzies tu jest ukryta mozliwosc powrotu do swiata, w ktorym umarl. Mozliwosc podjecia jeszcze jednej proby, przezycia wszystkiego od poczatku. Wlasciwie jaki jest sens isc dokadkolwiek, skoro wszystkie miasta podobne byly do siebie jak bliznieta i dokladnie tak samo otoczone niekonczacymi sie piaskami? Nie, nie odejdzie stad. Nie potrzebuje Wingaldu, gdzie, powiadaja, wszystko jest tak, jak opisuje sie w Biblii - Krolestwo Boze... Nie, musi wrocic. Ale jak to zrobic? Ktos potrzasal jego ramieniem. Otworzywszy oczy, zobaczyl, ze to Szczurzy Krol. -Hej, co z toba? Ocknij sie! -Nie - powiedzial Eryk, usilujac strzasnac z siebie resztki skuwajacego go oszolomienia. - W nosie mam chlod i jednoczesnie upal, te piaski i ten drugi swiat. -No, no... - powiedzial Szczurzy Krol i zdjal reke z jego ramienia. - Wyglada na to, zes znowu myslal. -Taka mam wlasciwosc - powiedzial Eryk. - W odroznieniu od co poniektorych. Obrazil sie na Szczurzego Krola za to, ze ten nie pozwolil mu do konca obejrzec wizji, nie dal domyslec. Moze wymyslilby, jak wrocic? Kto wie? -Sam sie nie myles od trzech dni - obrazil sie Szczurzy Krol. - Co to, filozofem sie stales? No to, filozof, idziesz dzis na "Latajacego Holendra"? "Zeby jakis deszcz..." - posepnie pomyslal Eryk. -W nosie mam twojego "Latajacego Holendra" - odparl. -Tak? Co jeszcze masz w nosie? - spytal Szczurzy Krol. -Wszystko, tak ogolnie... -Moze i mnie? -Moze i ciebie. -Ach tak? A kimze ty jestes? - wybuchnal Szczurzy Krol. -Kim trzeba - burknal Eryk. -Nie, to ja powiem ci, kim jestes... -No to kim? -Nie, ja ci powiem, kim jestes naprawde! -Kim? Kim? Kim? -Ty jestes parszywy zombie. -Parszywy? -Tak! Na dodatek zimny jak zaba i obrzydliwy jak... Nie dokonczyl. Podszedl do nich nieogolony typ w sztruksowym plaszczu, z ostrym noskiem i rozbieganymi oczkami. Oczka faceta biegaly rytmicznie, jakby byly wahadelkami dwoch wbudowanych w jego czerep metronomow. Szczurzy Krol prychnal. Po wyrazie jego pyska Eryk domyslil sie, ze usiluje oszacowac, z jaka czestotliwoscia na sekunde biegaja oczka tego czlowieka. Przez pewien czas wszyscy trzej milczeli. Potem czlowiek z rozbieganym i oczami przysunal sie do Eryka i szepnal: -Prywatna firma. -No i? - obojetnie rzucil Eryk. Przedstawiciel prywatnej firmy obejrzal sie z zaszczutym wyrazem twarzy, po czym oswiadczyl z naciskiem: -Bardzo prywatna. -To dobrze - odezwal sie Eryk, goraczkowo usilujac sobie przypomniec, co to moze znaczyc. Wczesniej jakos nie slyszal o zadnych prywatnych firmach. -Siedemdziesiat szesc - odezwal sie Szczurzy Krol. -Uslugi. - Nieznajomy odkaszlnal. - Prywatne uslugi. -Jakiego typu? - zainteresowal sie Szczurzy Krol. Typek skrzywil sie z niezadowoleniem, jakby ktos uzyl w jego obecnosci nieprzyzwoitego wyrazu. Popatrzyl na Eryka, dopraszajac sie od niego pozwolenia na dalsza prezentacje. Ten odruchowo skinal glowa i natychmiast nos przedstawiciela prywatnej firmy zaczal wirowac, stopniowo zwiekszajac obroty. -Najprzerozniejsze... W zaleznosci od gustu klienta... Mozemy sledzic pozostawiona tam zone. Mozemy przekazac wiadomosc. Bierzemy na siebie wyrownanie rachunkow z pozostawionymi tam wrogami, ale to wedlug szczegolowego cennika zawierajacego dwiescie osiemdziesiat pozycji. Zrozumiale jest, ze rozne nieszczesliwe przypadki to tez nasza domena. Bez watpienia bierzemy na siebie ochrone skarbcow i mogil. Dewiza naszej firmy jest: "Wszystko dla klienta!". Kazde, nawet najdziwaczniejsze wasze zyczenie bedzie spelnione. -A pieniadze? - zapytal Eryk. -O, pieniadze - spokojnie powiedzial agent prywatnej firmy, ktorego nos wirowal juz z szybkoscia wentylatora. - Wiemy, ze niedawno byliscie w porzuconym pelikanskim miescie i wyniesliscie stamtad tyle zlota, ze teraz... hm... macie go jak lodu. -Rozumiem - powiedzial Eryk. - Nie, to mi nie pasuje. -Prosze sie zastanowic - nie ustawal w wysilkach reprezentant firmy. -Alez nie chce niczego przekazywac procz siebie samego. -To wykluczone. -No to niczego od was nie potrzebuje. -Ale prosze sie zastanowic, gwarantujemy calkowita pewnosc, gwarantujemy wam... -Nie, nie chce... - slabo bronil sie Eryk. Ale namolny przedstawiciel nie ustawal w wysilkach. Zlapawszy Eryka chwytliwa reka za pole plaszcza, wymamrotal: -Niczego nie potrzebujemy. Tylko podpiszemy z wami umowe intencyjna i nic wiecej, zebyscie tylko z nami... gdyby zaszla potrzeba. -Wiesz co, kochany... - Szczurzy Krol polozyl lape na ramieniu reprezentanta. - Chcesz, zebym cie poznal z Munka? -Z kim? - nie zrozumial zapytany. Odwrociwszy sie do Szczurzego Krola, przestal krecic nosem. -A z tym! - powiedzial Szczurzy Krol i przerazliwie gwizdnal. Natychmiast, jakby spod ziemi, wynurzyla sie duza biala szczurzyca i blyskawicznie wdrapala sie na ramie przedstawiciela. Najprawdopodobniej nie spodobal jej sie, bo od razu, bez namyslu, capnela go za nos. -Jezus Maria! - wrzasnal reprezentant prywatnej firmy. Straciwszy Munke na ziemie, dal drapaka. -No, to by bylo tyle - oswiadczyl zadowolony Szczurzy Krol i pochyliwszy sie, poglaskal bardzo zadowolona z siebie Munke. Szczurzyca jak gdyby nigdy nic obwachiwala buty Eryka, ktory zapytal: -Moze nie trzeba bylo az tak? -Trzeba bylo - odparl Szczurzy Krol i nagle wrzasnal w kierunku uciekajacego przedstawiciela: - Huzia na niego, bierzcie go! Slyszac krzyk Szczurzego Krola, reprezentant zamachal rekami tak mocno, jakby to byly wirniki smiglowca, po czym oderwal sie od ziemi i odlecial. -Szwendaja sie tu rozni, potem gina osobiste rzeczy - mruknal ukontentowany Szczurzy Krol. - No to idziesz dzis na "Latajacego Holendra"? -Nie wiem - powiedzial Eryk, szczelnie otulajac sie polami plaszcza. - A zreszta... Tylko jeszcze jest za wczesnie. -Bez watpienia za wczesnie - zgodzil sie Szczurzy Krol. - Teraz po prostu sie przejdziemy. I poszli ulica. Nie wiadomo dlaczego bylo im wesolo... Spacerowali po miescie az do wieczora, do czasu, kiedy zapadl zmrok i na niebie pojawilo sie ogromne zolte oko komety. Trzaskaly skrzydla zamykajacych sie na noc okiennic. Jakas obywatelka w pospiechu wykladala na parapet glowki czosnku, zgrzytaly od wewnatrz zasuwy. Zaplonelo kilka latarn. W przeciwleglym koncu ulicy, podwinawszy ogon pod siebie, uciekal mlodziutki smok, ktory je wlasnie podpalil. Szczurzy Krol pokiwal glowa: -No, no, no... Zabawy z ogniem do niczego dobrego nie prowadza. Kilka trajkotkow fikalo koziolki w ogniu jednej z latarn - nurkowaly w goracych jezorach plomienia, pojawialy sie znowu z blogo rozlozonymi bezplciowymi rekami i rozdziawionymi w radosnym rechocie zebatymi ustami. -A ty dzisiaj fajnie ich zalatwiles, tych ludzikow - powiedzial Szczurzy Krol. -Yhy - zgodzil sie z nim Eryk. - Fajnie! Wtem dopadl ich dewa. -Kto to? - zapytal, wsciekle wyszczerzywszy zeby, i straszliwie muskularnymi rekami zrobil ruch, jakby otwieral butelke szampana. -Co kto? - zdziwil sie Eryk. -Podpalil. -Gdzie? -A zeby was - machnal reka dewa. Uwaznie sie przyjrzal, zapamietujac ich na wszelki wypadek, i pomknal dalej wzdluz ulicy, widocznie chcac schwytac smoczka- chuligana. -Gliniarz - rzucil za nim Eryk. Przechodzacy obok Tutmos IV, z czerepem rozbitym bojowa palica, niosacy na grzbiecie niemal polowe majolikowej, a moze tylko glinianej trumny, strasznie sie obrazil. Ale nie chcac stracic dostojenstwa i wdawac sie w dyskusje z jakims zwyczajnym, niekoronowanym zombie, rzucil tylko na nich przenikliwe spojrzenie. -Nudy - machnal reka Szczurzy Krol. - Chodzmy do innego swiata, moze do trzeciego? -Ale przeciez wiesz, ze z rozkazu Angro-Majneva zombie zabrania sie wedrowek po swiatach. -Betka - powiedzial Szczurzy Krol z przekonaniem. - Wszystko to zupelne bzdury. -Moze, ale nie pusci mnie dewa-straznik. -Nie pojdziemy przez wrota. Istnieje inny sposob. Szczurzy Krol gwizdnal. Z norki w pobliskim murze wyskoczyla Munka. Wlokla za soba srebrny medalion na lancuszku. -Oto jest! - krzyknal Szczurzy Krol z zadowoleniem i pomachal medalionem w powietrzu. Potem powiesil go sobie na szyi. Eryk dojrzal tylko, ze wisior jest okragly i przedstawia zabawne, usmiechniete tluste oblicze. -No to jak? - zapytal Szczurzy Krol i polozyl lape na medalionie. - Do trzeciego swiata? Polozyl druga lape na ramieniu Eryka i w tym momencie medalion zadzialal. Erykowi wydawalo sie przez sekunde, ze leci w calkowitym mroku w szybkobieznej windzie, ale juz w nastepnej chwili zaplonelo swiatlo i znalezli sie w trzecim swiecie. -Jak to sie dzieje? - zapytal oszolomiony. -To sie nazywa amulet transportowy - wyjasnil z samozadowoleniem Szczurzy Krol, rozgladajac sie. - Kazdy dewa ma taki. Ale teraz szybko zaloz kapelusz na leb. Pospiesznie wykonawszy polecenie, Eryk tez sie rozejrzal. W trzecim swiecie byl dzien, a byl to swiat lasu. Dokola nich piely sie pod niebiosa pnie gigantycznych drzew. Zreszta przyjaciele znajdowali sie w prawdziwym miescie, tyle ze lesnym. W tym momencie Eryk dojrzal dewe, ktory uwaznie im sie przygladal. Ach, to dlatego mial wlozyc kapelusz - zeby dewa po ranie w tyle glowy nie zorientowal sie, ze Eryk jest zombie. Beztrosko usmiechnawszy sie do dewy, Szczurzy Krol chwycil towarzysza pod ramie i para przyjaciol oddalila sie spokojnie i dostojnie, ale tylko do chwili, kiedy zaslonil ich pien ogromnego drzewa. -Omal nie wpadlismy - powiedzial Szczurzy Krol i rozesmial sie z ulga. -No, o maly figiel... - zgodzil sie Eryk. Zdjawszy kapelusz, zaczal badac palcem otwor wlotowy w swojej glowie. Nie, wszystko w porzadku, nie zatkal sie brudem. Wlozyl kapelusz i starannie przesunawszy go na tyl glowy, wesolo puscil oko do Szczurzego Krola: -No to jak, idziemy? -Idziemy. Tylko nie zapomnij, ze jestes zywym czlowiekiem. Eryk zmarszczyl sie, ale Szczurzy Krol mial racje, wiec zaczal starannie oddychac. Troche czul sie przy tym dziwnie, bo pluca odwykly od takiej czynnosci. Szczerze mowiac, zazwyczaj korzystal z nich tylko przy mowieniu. -Nie tak energicznie - usmiechnal sie Szczurzy Krol. Eryk postaral sie oddychac ciszej i bardziej rytmicznie. -No, tak lepiej. Szli po ulicy, miedzy pniami olbrzymich drzew. Domy w tym swiecie byly dziuplami w pniach. Eryk i Szczurzy Krol mijali palace z ogromnymi wejsciami z galezi, nad ktorymi zwieszaly sie zielone sztandary, szli obok malutkich kawiarenek, przytulnych i cichych, ktorych wejscia kryly sie w faldach grubej, odstajacej od pnia kory, przesuwali sie obok domow mieszkalnych dziurawiacych swoimi drzwiowymi i okiennymi otworami pnie az do wysokosci dziesiatego pietra. Po drogach przemieszczaly sie samotoczne straczki, obracajac ekranami, lapiac przesaczajace sie przez listowie promyki slonca i z zadowoleniem majtajac we wszystkie strony zielonymi precikami pedow. Powazni wiesniacy, popalajac fajki z pianki morskiej, kierowali straczkami, wolno miedlac swoje dlugie przemyslenia, pewnie o szansach na urodzaj slodkich szyszek, o tym, ze ryzowe drzewa w tym roku moga sie pokryc olbrzymimi cmami, poniewaz deszczu bylo malo, a gryczane inna sprawa... Co jakis czas obok Eryka i Szczurzego Krola przemykaly nawet zwinne nasiona drzew bambusowych, ktorych dosiadali albo dewy, albo rzadowi agenci podatkowi. Raz przegalopowal obok nich, widocznie na wezwanie, lekarz drzew - dziwne, do niemozliwosci chude, jakby skladajace sie z samych patykow i ogromnych uszu stworzenie trzymajace na kolanach klatke z ptakami przypominajacymi dziecioly. Przechodzac obok kolejnej kawiarenki, Eryk zapytal Szczurzego Krola: -A nie ryzykujemy za bardzo? Przeciez w tym swiecie z reguly odpoczywaja po swoich zmianach dewy. Popatrz, jak czesto ich tu spotykamy. Dewow bylo tu rzeczywiscie duzo. -A co tam! - machnal reka Szczurzy Krol. - Chcesz, to wstapimy do jakiejs kawiarenki? -Ja tam, wlasciwie, nie bardzo... - zaczal niepewnie Eryk. Wydawalo mu sie, ze jak tylko gdzies wstapia, natychmiast jakis dewa polapie sie, kim sa, i wtedy - kaplica. Moga na przyklad zeslac ich do dziesiatego swiata do osuszania bagien. A jak je osuszyc, skoro caly ten swiat to jedno wielkie bagno? -Chodzmy - zdecydowanie powiedzial Szczurzy Krol i pociagnal Eryka za soba. A jemu nie pozostalo nic innego jak pojsc w slad za towarzyszem. Wpakowali sie do kawiarni, gdzie siedzialo tylko kilku podobnych do wiewiorek miejscowych i paru gosci z innych swiatow. Starajac sie wygladac na pewnych siebie, podeszli do lady. Przypominajacy chomika barman, z takim samym jak u tego zwierzaka wydluzonym pyszczkiem i listkowatymi uszkami, znieruchomial po drugiej stronie kontuaru, czekajac na zamowienie. -Hej, po szklaneczce "Ksiezycowej Sonaty" - zaordynowal Szczurzy Krol. Barman, nie patrzac, wyciagnal dluga, cienka i poskrecana jak galazka reke i nalal im do wysokich kieliszkow zoltej, skrzacej sie cieczy. Szczurzy Krol chwycil swoj kieliszek i z zadowoleniem z niego pociagnal. Skrzywiwszy sie w duchu, Eryk wzial swoj. Nie, nie potrzebowal zadnej "Ksiezycowej Sonaty". Zamiast tego z przyjemnoscia wypalilby paleczke drzewa flew. Chociaz, gdyby byl zywy, tak jak kiedys, to za nic nie odmowilby poczestunku. "Spokojnie, spokojnie" - powiedzial sobie. "Ta ciecz ci smakuje i pijesz ja z zadowoleniem". Zmusil sie do przelkniecia i zdziwilo go to zaskakujace, nieco nawet nieprzyjemne odczucie, kiedy ciecz splynela do przelyku. Szczurzy Krol popatrzyl nan pytajaco. Eryk wyjal z kieszeni plaszcza malutka, wytarta zlota monete i polozyl ja na wilgotnym kontuarze. Zabrali swoje kieliszki i poszli do okna, skad mozna bylo obserwowac ulice. Szczurzy Krol byl wyraznie zachwycony. Eryk usilowal udawac, ze to, co sie dzieje, sprawia mu przyjemnosc. Usiadlszy obok, zaczal saczyc napoj malymi lyczkami, z niezadowoleniem czujac, jak plyn lekko pali go w zoladek. Ech, paleczka flew - to co innego! Nieopodal nich siedzial dewa z blogim wyrazem uzebionego pyska. Przy drugim stoliku, bardziej na lewo, zasiadl ktos w plaszczu z kapturem. Jedyne, co mozna bylo o tym gosciu powiedziec z przekonaniem, to to, ze choc plaszcz maskowal zarysy jego postaci, a kaptur - twarz, prawdopodobnie pod nimi skrywal sie czlowiek. Po jakichs dwoch minutach dewa z blizna biegnaca przez caly pysk chwycil swoj kieliszek i przysiadl sie do ich stolika. -Nie macie, chlopy, nic przeciwko? - zapytal, usmiechajac sie ze swoboda. Szczurzy Krol i Eryk jak na komende pokiwali glowami. Jasne, z dewa w takiej sytuacji moglby sie sprzeczac tylko szaleniec. -No i dobrze. - Dewa wyjal z kieszeni papierosnice ze skory hipopotama i otworzywszy ja, wyciagnal do Eryka. Az zrobilo mu sie slabo, poniewaz papierosnica nabita byla paleczkami flew, ale zapalenie chocby jednej z nich byloby niewybaczalnym bledem. Powszechnie przeciez wiadomo, ze paleczek flew nie palil nikt procz dewow i zombie. Dewy Eryk nie przypomina, wiec... Stop, ale w takim razie dlaczego dewa go nimi czestuje? -Nie - powiedzial zdecydowanie Szczurzy Krol. - My tego nie uzywamy. -Dziwne - rzekl dewa. - A mnie sie wydawalo... Chociaz moze sie pomylilem. -Wlasnie - ucial Szczurzy Krol. Eryk czul sie fatalnie. Wypita ciecz w jego zoladku burzyla sie i wyrywala na zewnatrz. "Do licha, paleczka flew bardzo by mi pomogla". Dewa zapalil i z rozkosza wciagnal zielony dym. Popatrzywszy na nich z zadowoleniem, klepnal Szczurzego Krola po owlosionym ramieniu. -No i jak, podoba wam sie tutaj? W myslach zalujac juz, ze zgodzil sie na wycieczke do tego swiata, Eryk usmiechnal sie mozliwie wesolo i postaral oddychac bardziej regularnie. -Och, oczywiscie! - zawolal Krol i duszkiem osuszyl swoj kieliszek. -To dobrze - powiedzial z ukontentowaniem dewa i przejechal dlonia po szramie na pysku. W tym momencie przyszla mu do glowy nowa mysl: - Wiecie co...? Postawie wam cos. Wstal i skierowal sie do baru, po drodze przypadkowo zaczepiwszy reka czlowieka w plaszczu, tak ze kaptur zesliznal sie tamtemu z glowy. Czlowiek blyskawicznie naciagnal go na miejsce, ale Eryk zdazyl zobaczyc dziwne, podobne do strasznej maski oblicze. Przeprosiwszy polglosem i nawet nie zerknawszy na to, co kryl kaptur, dewa podreptal do kontuaru. Eryk wymienil spojrzenia ze Szczurzym Krolem. -Nie - powiedzial tamten. - Jesli teraz sobie pojdziemy, to zacznie nas podejrzewac. Eryk rozumial, ze Krol ma racje, ale jednoczesnie czul, ze lepiej by bylo w tym momencie znajdowac sie mozliwie daleko od tej kawiarni. Czul, jak po lokalu rozplywaja sie fale niepokoju. Spojrzal w strone baru i zobaczyl, ze dewa, pochyliwszy sie nad kontuarem, cos szepnal do barmana. Zreszta moglo mu sie tylko wydawac, gdyz pyszczek barmana zachowal beznamietny wyraz. Eryk popatrzyl na czlowieka w plaszczu i nagle spostrzegl, ze tamten opuscil reke, tak ze rekaw plaszcza niemal dotknal podlogi. Potem z rekawa wysliznela sie szklana kulka i wolno poturlala w strone Eryka. Zupelnie odruchowo rowniez zwiesil reke w dol. Na szczescie krzesla byly niskie, wiec by siegnac do podlogi, nie musial sie niemal wcale pochylac. Szybko chwyciwszy kulke, wsunal ja do kieszeni. Do kawiarni weszlo jeszcze dwoch dewow. Jeden pomachal reka temu, ktory siedzial tu juz od jakiegos czasu. Ten z kolei usmiechnal sie i energicznie pokiwal glowa. W tym momencie czlowiek w plaszczu zerwal sie z miejsca, odrzucajac na bok stolik, i rzucil sie do wyjscia. Dewa ze szrama na pysku znalazl sie daleko od centrum wydarzen, wiec nic nie mogl przedsiewziac, ale tych dwoch przy drzwiach dzialalo precyzyjnie i z wprawa. Blyskawicznie wyszarpneli zza pasow elektryczne pejczarze i wstrzasnawszy nimi, aby pobudzic je do dzialania, przygotowali sie do odparcia ataku. Biegnacy na dewow czlowiek byl dwa razy mniejszy od nich, wiec nie wydawal sie grozny. Ale oto plaszcz pofrunal w bok i Eryk az jeknal, zobaczywszy tego, kto sie pod nim ukrywal. Nie bylo w tej istocie nic ludzkiego. Najbardziej przypominala swierszcza z dziwnymi wieloczlonowymi lapkami, na ktorych koncach polyskiwaly sierpoksztaltne ostrza. Jego korpus blyszczal, jakby byl z metalu, a mocne tylne nogi pokrywala twarda czarna szczecina. Dewy mimo tak dziwnego przeciwnika bez emocji przygotowali sie do obrony, chwyciwszy pejczarze za same koniuszki ogonow. W tym momencie "swierszcz" ich zaatakowal, a w powietrzu rozlegl sie trzask elektrycznych wyladowan. Potyczka trwala tylko kilka chwil. "Swierszczyk" zostal odrzucony od drzwi, ale dewom tez nie bylo lekko - obaj otrzymali po kilka glebokich, obficie krwawiacych ran. A "swierszcz" znieruchomial, jakby oceniajac, czy warto wyrywac sie na ulice czy nie. I w tym momencie z tylu powalilo go uderzenie stolikiem. Zadal je dewa z blizna, ktory w koncu zdecydowal sie dzialac. Stolik rozlecial sie w drzazgi, a "swierszcz" zwalil sie na podloge. -Niezla robota - pochwalil jeden z blokujacych drzwi dewow, podchodzac do lezacego nieruchomo "swierszcza". - Tylko kto mi wyjasni, dlaczego on sie tak rozpedzil do wojaczki? -Zobaczy sie pozniej - powiedzial dewa z blizna. Podszedl do "swierszcza", ale ten poderwal sie niespodziewanie i wczepiwszy sie w sufit lapami, na ktorych w miejscu kling polyskiwaly teraz ostre szpony, szybko popedzil gora do wyjscia. Stojacy jeszcze przy drzwiach dewa zamachnal sie pejczarzem, ale "swierszcz" wykonal blyskawiczny unik, wyskoczyl z lokalu i tyle go widzieli. -Zwial! - wrzasnela cala trojka dewow i rzucila sie na ulice. Przez jakis czas w kawiarni panowala cisza. W koncu Szczurzy Krol, z zainteresowaniem obserwujacy, jak podobne do wiewiorek stworzenia wylaza spod stolikow, pod ktorymi blyskawicznie sie ukryly, gdy tylko zaczelo sie zamieszanie w lokalu, polozyl lape na ramieniu Eryka. -Moze i na nas czas, co? -Chyba tak - zgodzil sie Eryk i obaj pospiesznie opuscili kawiarnie. -Do licha - powiedzial Szczurzy Krol. - Ale mielismy szczescie. Ten dewa przysiadl sie nie ot tak sobie. Jeszcze troche i zaczalby sprawdzac, kim jestesmy, a wtedy... W sam czas ten swierszczopodobny... Eryk nie sluchal go, dobrze rozumiejac, ze na tym skonczyla sie ich podroz do trzeciego swiata, ale staral sie na pozegnanie zobaczyc i zapamietac mozliwie duzo. -Idziemy - powiedzial Szczurzy Krol, ruszyli wiec wzdluz ulicy, szybko oddalajac sie od feralnej kawiarni. Przyjaciele wiedzieli, ze dewy nigdy niczego nie zapominaja, wiec wczesniej czy pozniej przypomna sobie i o nich, a wtedy na pewno zechca wyjasnic, kim sa oraz gdzie sie podziali. Do tego czasu dobrze by bylo znajdowac sie juz w swoim rodzimym drugim swiecie. A w ogole - tu zrobilo sie juz niebezpiecznie. Ale zeby moc skorzystac z transportowego amuletu, nalezalo gdzies sie na chwile ukryc. Ani Szczurzy Krol, ani Eryk nie chcieli, by ktos widzial, jak znikaja. Niech lepiej dewy mysla sobie, ze sa jeszcze tutaj. Nalezalo szybko znalezc odpowiednia dziuple. Niestety, wszystkie, obok ktorych przechodzili, byly zajete - a to przez sklepiki z odzieza, ktora rosla tuz obok na drzewie i obok ktorej obowiazkowo siedziala ladniutka zielonoskora driada, w miare swych mozliwosci spelniajaca rowniez obowiazki sprzedawczyni, a to przez niezliczone kawiarenki i bary albo przez kluby: "Debowy Lisc", "Pierwszy Kwiatek Pszenicznego Drzewa" czy tez "Spolecznosc Zdobywcow Szczytow Najwyzszych, Jeszcze Nieokielznanych Drzew". Eryk i Szczurzy Krol skrecili w pierwszy zaulek, jaki im sie trafil. Tu odstepy miedzy drzewami byly jakby mniejsze, odpowiednio rowniez drzewa byly ciensze i nizsze. Zreszta to malo interesowalo obu przyjaciol. Szukali wolnej dziupli. Nieoczekiwanie uliczka wyprowadzila ich do bramy, za ktora powinien byc lacznik ze swiatem numer dwa. No tak, ale tedy przejsc sie nie dalo. Przy bramie stalo dwoch dewow, choc zazwyczaj wystarczal jeden! Tak sie to musialo skonczyc - wszak w tym swiecie na pewno juz uderzono na alarm. Na pewno nalezalo stad wiac mozliwie szybko. Mimo to Eryk nie mogl sie powstrzymac, by nie popatrzec na brame przynajmniej przez kilka sekund. Poniewaz nie tak znowu czesto zdarzalo mu sie je widziec. Usilowal wyobrazic sobie odczucia, jakie towarzyszyly przejsciu przez skrywany za brama lacznik o szerokosci, jak opowiadano, zaledwie dwudziestu krokow i dlugosci mniej wiecej stu, laczacy trzeci swiat z drugim. Gdzies nieopodal powinna znajdowac sie jeszcze jedna brama, do czwartego swiata - swiata deszczu, za ktorym na pewno byl jeszcze jeden, i tak dalej, i tak dalej. System ten przypominal ogromny lancuch, w ktorym kazdy ze swiatow byl jednym ogniwem. Eryk nie wiedzial, jak dlugi jest lancuch, a zreszta nie interesowalo go to wcale. Wiedzial tylko, ze jego drugi swiat laczyl sie z pierwszym. A ten nie laczyl sie z zadnym innym, poniewaz jego lacznik konczyl sie na Czarnym Murze.