Miłosz Czesław - To
Szczegóły |
Tytuł |
Miłosz Czesław - To |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Miłosz Czesław - To PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Miłosz Czesław - To PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Miłosz Czesław - To - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
CZESŁAW MIŁOSZ
TO
wyd. Znak 2001
TO I życie, jakie było, a też jakie być mogło.
Nic nie trwa, ale trwa wszystko: ogromna stałość.
Żebym wreszcie powiedzieć mógł, co siedzi we mnie. I próbuję w niej umieścić swoje przeznaczenie,
Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was Którego, tak naprawdę, przyjąć nie chciałem.
Mówiąc, że tego we mnie nie ma, Byłem szczęśliwy z moim łukiem, skradając się brzegiem
Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy. baśni.
Chociaż właśnie dzięki temu Co stało się ze mną później, zasługuje na wzruszenie ramion
Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta, I jest tylko biografią, to znaczy myśleniem.
Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,
Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko, POST SCRIPTUM
Sceny w sypialniach i na pobojowiskach. Biografia, czyli zmyślenie albo wielki sen.
Obłoki ułożone warstwami na skrawku nieba między
Pisanie było dla mnie ochronną strategią jasnością brzóz.
Zacierania śladów. Bo nie może podobać się ludziom Żółte i rdzawe winnice pod wieczór.
Ten, kto sięga po zabronione. Na krótko byłem sługą i wędrowcem.
Odpuszczony wracam drogą niebyłą.
Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora
Z kładką między sitowiem, dolinę, Szetejnie - Napa Valley, jesień 1997
W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło,
I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały istnienia
Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu, Nie rozumiem
A pod spodem było TO, czego nie podejmuje się nazwać.
"Michenhauz Henryk, rotmistrz ratajski J.K.M., zaślubił w
TO jest podobne do myśli bezdomnego, kiedy idzie po Kujanach 10 lutego 1650 r. Małgorzatę z Hornów i
mroźnym, bezpośrednio potem był zabity przez swego szwagra Horna".
obcym mieście. (Księgi i notatki metrykalne Parafii Ewangelicko-
Reformowanej Keydany)
I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd widzi zbliżające się Cyt. za: Szymon Konarski, Szlachta kalwińska w Polsce
ciężkie kaski niemieckich żandarmów.
Ależ Kujany to obok Szetejń i tam drogą wzdłuż Niewiaży
TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat bosonogi biegałem. Więc duchowny z Kiejdan, gdzie był
prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć. zbór, przyjechał saniami (luty) do Kujan, żeby dać ślub. To
nie mogli na ślub pojechać do Kiejdan? A czyje były Kujany?
TO może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś, Michenhauza? Hornów? W tej zbieraninie nacji przy księciu
kto pojął, że został opuszczony na zawsze. Radziwille skąd pochodzą te nazwiska? I dlaczego Horn zabił
pana Henryka Michenhauza? Ucztując razem i w pijanej
Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur, zawadzie? Czy może z powodu kazirodczej miłości do
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym Małgorzaty? I jak? Ciosem szabli? Rapiera? Z muszkietu? Z
błaganiom. krócicy? I gdzie rotmistrz Jego Królewskiej Mości został
pogrzebany? Co dalej działo się z wdową po nim,
Małgorzatą? Kogo poślubiła? Z każdym dniem coraz głębiej,
Do leszczyny sam cień, wchodzę między cienie. Stulecia mijają, imion i
duchów dokoła mnie coraz więcej, nie tak jak w młodości,
Nie poznajesz mnie, ale to ja, ten sam, kiedy rytm mojej krwi zabraniał ludziom minionym dostępu.
Który wycinał na łuki twoje brunatne pręty, Teraz im bliski, wzywam ich, wyobrażam. I ziemia, jej
Takie proste i śmigłe w biegnięciu do słońca. ziarnistość, w bosych stopach pamięć kolein drogi z jej
Rozrosłaś się, ogromny twój cień, hodujesz pędy nowe. kałużami po deszczu, w górze park i dwór Kujany. Ilu ich,
Szkoda, że tamtym chłopcem już nie jestem. tych, którzy w tej okolicy żyli, cielesnych, jak ja jestem
Chyba kij sobie bym wyciął, bo widzisz, chodzę o lasce. cielesny i dlatego niezdolny zrozumieć, jak życie może
zmienić się w śmierć i podnoszące się w oddechu płuca
Kochałem twoją korę, brązową z białym nalotem, znieruchomieć. Tak silnie myślę: tutaj, że wystarczyłoby wziąć
Koloru najzupełniej leszczynowego. ten malutki skrawek planety Ziemi i budować na nim
Radują mnie te, co przetrwały, dęby i jesiony, niewidoczną wieżę żywotów aż pod niebiosa, teraz kiedy ich
Ale ty ucieszyłaś mnie najbardziej, kości nikt już nie znajdzie. A to jest, jak kiedy przy stole na
Jak zawsze czarodziejska, z perłami twoich orzechów, naszym przyjęciu studentów i studentek nagle przestawałem
Z pokoleniami wiewiórek, które w tobie tańczyły. tam być i nasz wszystkich, rozgadanych, śmiejących się,
ogarniałem wzrokiem, jak gdybym już tych, co żyli byli
Jest coś z heraklitejskiej zadumy, kiedy tutaj stoję, dawno.
Pamiętając siebie minionego
Strona 2
Dzisiaj czytam te pamiętniki chciwie, nauczony, jaką wartość
Mój dziadek Zygmunt Kunat mają nazwy miejscowości, zakręty drogi, pagórki i promy na
rzece.
W fotografii mego dziadka, kiedy miał sześć lat, zawiera się,
moim zdaniem, sekret jego osoby. Jak bardzo trzeba cenić prowincję i dom, i daty, i ślad
minionych ludzi.
Szczęśliwy chłopczyk, radośnie filuterny, przez jego skórę
prześwieca dusza bystra i pogodna. Kalifornijski wędrowiec, przechowuję talizman, zdjęcia
pagórka w Świętobrości, gdzie pod dębami leżą dziadek
Fotografia pochodzi z lat sześćdziesiątych dziewiętnastego Zygmunt Kunat, pradziadek Szymon Syruć i jego żona,
wieku, i oto ja, w późnej starości, wybieram się tam, żeby Eufrozyna.
towarzyszyć zabawom dziecka.
Nad znajomym jeziorem, do którego właśnie rzucam kamyki, Jezioro
pod jesionami, które miały znaleźć się w moich wierszach.
Jezioro panieńskie, jezioro głębokie,
Kunatów liczono do szlachty kalwińskiej, co snobistycznie Zarastaj sitowiem jak dawniej u brzegu,
odnotowuję, bo u nas na Litwie najbardziej oświeceni byli Igraj w południe z odbitym obłokiem
kalwini. Dla mnie, w dalekich krajach zniknionego.
Rodzina zmieniła wyznanie późno, około 1800 roku, ale nie Twoja panienka jest dla mnie prawdziwa,
zachowałem żadnego obrazu dziadka w kościelnej ławce w W wielkim mieście nad morzem zostały jej kości.
Świętobrości. Zanadto prawidłowo wszystko się odbywa.
Odjęta jest jedność jedynej miłości.
Nigdy jednak nie mówił źle o księżach, ani w czymkolwiek
uchybiał przyjętym obyczajom. Panienka, ej, panienka. Leżymy w otchłani.
Nasada czaszki, żebro i miednica.
Student Szkoły Głównej w Warszawie, tańczył na balach i Czy to ty? Czy to ja? My już za światami.
czytał dzieła epoki pozytywizmu. Żaden zegar nam godzin ni lat nie odlicza.
Wziął poważnie zasady pracy organicznej i dlatego w Żeby taka nietrwała rzecz, a razem wieczna
Szetejniach zaczął wyrabiać sukno, toteż bawiłem w Odgadnąć przeznaczenie i los dopomogła!
pokojach, w których stały warsztaty do folowania. Jesteś ze mną w literze-krysztale zamknięta.
To nic, że do żywej panienki niepodobna.
Był uprzedzająco grzeczny dla wszystkich, wielkich i małych,
bogatych i biedaków, miał dar wysłuchiwania każdego.
Po podróży
Oskar Miłosz, który poznał go w Kownie w roku 1922,
nazwał go un gentil homme du dix-huitieme siecle, francuskim Jakże to dziwne, niezrozumiałe życie! Jakbym wrócił z niego
szlachcicem osiemnastego wieku. niby z długiej podróży, i próbował sobie przypomnieć, gdzie
byłem i co robiłem. Nie bardzo się to udaje, a już najtrudniej
Zewnętrzny polor nie wyczerpywał jednak jego istoty, zobaczyć tam siebie. Miałem zamiary, motywacje, coś
ukrywała się tam mądrość i prawdziwa dobroć. postanawiałem, coś wykonywałem, ale z odległości tamten
człowiek wydaje się istotą irracjonalną i absurdalną. Zupełnie
Rozmyślając o moim dziedzicznym obciążeniu mam chwilę jakby nie tyle działał, ile był działany przez posługujące się
ulgi, kiedy przypomnę sobie mego dziadka, bo musiałem coś nim siły. Bo przecie napisał dużo książek, tutaj one, a tam on,
wziąć po nim, czyli nie jestem całkiem bez wartości. i jak przeprowadzić pomiędzy nim i nimi nitkę ciągłości?
Nazwano go "litwomanem" i czyż nie zbudował domu w W rozmyślaniu o życiu-podróży dotkliwie dokucza
Legmiadzi, który służył za szkołę i czyż nie opłacał niemożność odpowiedzi na pytanie o sedno i sens własnej
litewskiego nauczyciela? osoby. Niejasny dla siebie, chcę odgadnąć, kim byłem dla
innych, szczególnie dla kobiet, z którymi łączyły mnie związki
Lubili go wszyscy, Litwini, Polacy i Żydzi, miał mir u przyjaźni albo miłości. Ale teraz jesteśmy jak uśpiony teatr
okolicznych wiosek. marionetek, którego lalki leżą na płask w plątaninie swoich
sznurków i nie dają pojęcia o tym, czym było przedstawienie.
(Tych wiosek, które w kilka lat po jego śmierci zostały
wywiezione na Sybir i dlatego jest tam teraz tylko pusta
równina.)
Głowa
Ze wszystkich książek najbardziej lubił czytać pamiętniki
Olbrzymia głowa wynurzała się
Jakuba Gieysztora, bo szczegółowo opisują naszą dolinę.
zza pagórków po drugiej stronie rzeki
Niewiąży między Kiejdanami i Krakinowem.
i widziała chłopca z wędką,
który, wpatrzony w pławik,
W młodości mnie one nie interesowały, bo co mi po tym, co
myślał tylko: weźmie, nie weźmie.
było dawno, jeżeli obchodziła mnie tylko przyszłość.
- Co z nim zrobimy - zastanawiała się głowa,
Strona 3
wydając dyspozycje duchom lotnym, Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów, moje oczy słabną,
wyspecjalizowanym w układaniu losu. ale dalej są nienasycone.
- No i tak - powiada sobie głowa, Widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w
mając przed sobą to samo miejsce nad rzeką powiewnych tkaninach,
i starca, który wrócił tutaj po długich podróżach.
Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony,
- Niektórym wydaje się, kołysany marzeniami porno.
że to oni sami postanawiają, spełniają.
Ten przynajmniej wie, Stary lubieżny dziadu, pora tobie do grobu, nie na gry i
że był igraszką sił zabawy młodości.
chichoczących, nurkujących w powietrzu,
i tylko dziwi się, Nieprawda, robię to tylko, co zawsze robiłem, układając
że tak mu wypadło. sceny tej ziemi z rozkazu erotycznej wyobraźni.
Nie pożądam tych właśnie stworzeń, pożądam wszystkiego, a
Zapomnij one są jak znak ekstatycznego obcowania.
Zapomnij o cierpieniach, Nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni, w połowie z
Które sam zadałeś. bezinteresownej kontemplacji, i w połowie z apetytu.
Zapomnij o cierpieniach,
Które tobie zadano. Jeżeli po śmierci dostanę się do Nieba, musi tam być jak tutaj,
Wody płyną i płyną, tyle że pozbędę się tępych zmysłów i ociężałych kości.
Wiosny błysną i giną,
Idziesz ziemia ledwie pamiętaną. Zmieniony w samo patrzenie, będę dalej pochłaniał
proporcje ludzkiego ciała, kolor irysów, paryską ulicę w
Czasem słyszysz daleko piosenkę. czerwcu o świcie, całą niepojętą, niepojętą mnogość
Co to znaczy, pytasz, kto tam śpiewa? widzialnych rzeczy.
Dziecinne słońce wschodzi,
Wnuk i prawnuk się rodzi.
Teraz ciebie prowadzą za rękę. Na moje 88 urodziny
nazwy rzek tobie jeszcze zostały. Miasto gęste od krytych pasaży, wąskich
Jakże długo umieją trwać rzeki! placyków, arkad,
Pola twoje, ugorne, schodzące tarasami ku morskiej zatoce.
Wieże miast, niepodobne.
Ty na progu stoisz, zaniemiały. I ja, zapatrzony w młode piękno,
cielesne i nietrwałe,
jego ruch taneczny wśród starych kamieni.
W mieście
Kolory sukien według letniej mody,
Miasto było ukochane i szczęśliwe, stuk pantofelka na dallach sprzed stuleci,
Zawsze w czerwcowych piwoniach i późnych bzach, cieszą mnie swoim obrzędem powrotu.
Pnące się barokowymi wieżami ku niebu.
Powrócić z majówki i stawiać w wazach bukiety, Dawno zostawiłem za sobą
Za oknem widzieć ulicę, którą kiedyś szło się do szkoły zwiedzania katedr i wież warownych.
(Na murach ostre granice słońca i cienia). Jestem jak ten, kto widzi, a jednak sam nie przemija,
Kajakowanie razem na jeziorach. duch lotny mimo siwizny i chorób starości.
Miłosne wyprawy na wyspy porośnięte łozą.
Narzeczeństwo i ślub u Świętego Jerzego. Ocalony, bo z nim wieczne i boskie zdziwienie.
A później konfraternia ucztuje u mnie na chrzcinach.
Cieszą mnie turnieje muzyków, krasomówców, poetów, Genua, 30 czerwca 1999
Brawa tłumu, kiedy ulicami przeciąga Pochód Smoka.
Co niedziela zasiadałem w kolatorskiej ławce.
Nosiłem togę i złoty łańcuch, dar współobywateli. Bieg
Starzałem się, wiedząc, że moje wnuki zostaną miastu wierne.
Radosny mój bieg po ciemnych parkach jesienią,
Gdyby tak było naprawdę. Ale wywiało mnie Kiedy na ścieżkach igliwie albo szelest liści,
Za morza i oceany. Żegnaj, utracony losie. I polany pod dębami pustoszeją,
Żegnaj, miasto mego bólu. Żegnajcie, żegnajcie. Gasną sine oka telewizji.
Takiej lekkości kroków nigdy nie miałem,
Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky Chyba dawno, w moje poranki ośmioletniego.
na lotnisku, Uniesiony nad ziemię, napojony światłem,
dajmy na to w Minneapolis Nie ustaję w napowietrznym biegu.
Strona 4
Nieżyczliwie mnie wita przebudzona jawa. Postacie na pierwszym planie ubierające się po kąpieli, inne
W dzień o lasce powoli pełznę, astmatyczny. na drugim brzegu malutkie i w swoich czynnościach
Ale noc mnie na długie podróże wyprawia tajemnicze!
I tam, jak na początku, świat nowy i śliczny.
O, najzwyklejsze wyjęte z codzienności i podniesione w scenę
do ziemskiej podobną i niepodobną!
Nad strumieniem
Szmer przezroczystej wody na kamieniach O!
w jarze pośrodku wysokiego lasu. Edward Hopper (1882-1967), Pokój hotelowy, Thyssen
Jaśnieją w słońcu paprocie na brzegu, Collection, Lugano
piętrzy się nieograniczona forma liści
lancetowatych, mieczykowatych, O, jaki smutek nieświadomy, że jest smutkiem!
sercowatych, łopatowatych, Jaka rozpacz, nieświadoma, że jest rozpaczą!
językowatych, pierzastych,
karbowanych, ząbkowanych, Kobieta kariery, obok jej walizki, siedzi na
piłkowanych - i kto to wypowie. łóżku, półnaga, w czerwonej halce, uczesanie jej
I kwiaty! Białawe baldachy, nienaganne, w ręku ma kartkę z cyframi.
modre kielichy, jaskrawożółte gwiazdy,
różyczki, grona. Kim jesteś? - nikt nie zapyta, sama tez nie wie.
Siedzieć i patrzeć
na uwijanie się trzmieli, loty ważek,
podrywanie się muchówki, Gdziekolwiek
w plątaninie łodyg pośpiech czarnego żuka.
Wydaje mi się, że słyszę głos demiurga: Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
"Albo nieme skały jak w pierwszym dniu stworzenia, na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
albo życie, którego warunkiem śmierć, że n i e j e s t e m s t ą d.
i to upajające ciebie piękno". Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć
wszystkiego, co jest
O! udziałem człowieka, przemienić co doznane
w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd
O, szczęście! widzieć irys. przyszedłem.
Kolor indygo jak kiedyś suknia Eli
i delikatny zapach, jak zapach jej skóry. Voyeur
O, jaki bełkot żeby opisać irys, Byłem podglądaczem wędrownym na ziemi.
który kwitł, kiedy nie było żadnej Eli Szumiało, mieniło się wnętrze galaktycznej bańki mydlanej.
i żadnych naszych królestw
i żadnych krajów. Jej kapelusz z kwiatami lila, nosiła majtki z koronką,
Ucztowaliśmy z nią przy obrusie cętkowanym w słoneczne
plamy.
O!
Gustav Klimt (1862-1918), Judyta (szczegół), Albo jej na wpół gołe piersi w sukni Empire.
Osterreichische Gallerie, Wiedeń Przebierałem się w kolorowy frak z orderem,
Byle tylko móc zgadywać ich stwardniały dotyk.
O, usta na wpół rozchylone, oczy przymknięte, różowa
sutka w obnażonej twojej nagości, Judyto! Zawsze myślałem o tym, co kobiety noszą zakryte:
Ciemne wejście do ogrodu wiedzy
Z wyobrażeniem ciebie oni, biegnący do W pianie halek, falbanek i spódnic.
ataku, rozrywani wybuchami artyleryjskich
pocisków, spadający w doły, w zginiliznę! A później umierały one, ich atłasy i lustra.
Dogaressy, księżniczki, panny służebne.
O, lite złoto twoich tkanin, naszyjnika z rzędami Ściskało mnie w gardle, że takie piękne zmieniają się w
drogich kamieni, Judyto, na takie ich pożegnanie! truchło.
Naprawdę nie szukałem kochania się z nimi.
O! Pożądały ich moje oczy, chciwe, bardzo chciwe,
Salvator Rosa (1615-1673), Pejzaż z postaciami, Yale Zaproszone na komiczne widowisko,
University Gallery W którym filozofia i gramatyka,
Poetyka i matematyka,
O, spokój wody pod skałami i żółta cisza popołudnia, i Logika i retoryka,
odbite Teologia i hermeneutyka,
poziome obłoki! Oraz wszelkie nauki mędrców i proroków
Zgromadziły się, żeby układać pieśń nad pieśniami
Strona 5
O puszystym zwierzątku nie do oswojenia. Obudzony
W głębokiej starości, z pogarszającym się zdrowiem,
Tak zwane życie obudziłem się w środku nocy i wtedy tego doznałem. Było to
uczucie szczęścia tak olbrzymiego i doskonałego, że w życiu
Tak zwane życie: minionym istniały tylko jego zadatki. I to szczęście nie miało
wszystko, co dostarcza tematów operze mydlanej, żadnych powodów. Nie usuwało świadomości i nie znikała
nie wydawało mu się godne opowieści, przeszłość, którą w sobie nosiłem razem z moją zgryzotą.
czy też chciałby mówić, ale nie umiał. Teraz nagle została włączona jako potrzebna część całości.
Dziwiły go poplątane historie mężczyzn i kobiet, Jakby jakiś głos mówił: "Nie martw się, wszystko odbyło się
ciągnące się aż po migotliwą niepamięć. tak, jak być musiało, zrobiłeś, co tobie było wyznaczone i nie
Sam umiał tylko zaciskać zęby i znosić, musisz już myśleć o rzeczach dawnych". Spokój, który
Czekając, aż starość odbierze dramatom znaczenie czułem, był spokojem zamknięcia rachunków i łączył się z
i pryśnie opera mydlana myślą o śmierci. Szczęście po tej stronie było niby zapowiedź
miłości, nienawiści, pokus i zdrad. tego samego po drugiej stronie. Zdawałem sobie sprawę, że
otrzymuję dar nieoczekiwany i nie mogłem pojąć, dlaczego
spadła na mnie ta łaska.
Przepis
Tylko nie wyznania. Własne życie Zanurzeni
Tak mnie dojadło, że znalazłabym ulgę
Opowiadając o nim. I zrozumieliby mnie Ależ nie każdemu zdarza się prawdziwa starość.
Nieszczęśnicy, a ilu ich!, którzy na ulicach miast Jej właściwe jest rozpamiętywanie
Chwieją się, półprzytomni czy pijani, Cielesnej pychy, która rozpierała nas kiedyś
Chorzy na trąd pamięci i winę istnienia. W nas, tych samych, a jakże innych.
Więc co mnie powstrzymuje? Wstyd, Był wysoki komizm
Że moje zmartwienia nie są dość malownicze? W układaniu włosów przed lustrem,
Albo przekora? Zbyt modne są jęki, W troskach o to, czy kapelusz dość twarzowy,
Nieszczęśliwe dzieciństwo, uraz, i tak dalej. W zwilżaniu warg koniuszkiem języka
Nawet gdybym dojrzewał do skargi hiobowej, I przesuwaniem po nich kredki,
Lepiej zamilczeć, pochwalać niezmienny W wiązaniu krawata przed lustrem z miną króla zwierząt.
Porządek rzeczy. Nie, to co innego
Nie pozwala mi mówić. Kto cierpi, powinien Jakże bawił się nami Duch Ziemi!
Być prawdomówny. Gdzież tam, ile przebrań, Jeżeli indywiduum jest formą, a gatunek materią.
Ile komedii, litości nad sobą! Jak zdawał się sądzić Duns Scotus,
Fałsz uczuć odgaduje się po fałszu frazy. Spełnialiśmy, czego żądał gatunek, zanurzeni
W materii, ktoś powie: po uszy.
Zanadto cenię styl, żeby ryzykować.
A później dźwiga się z miraży syntetyczne miasto.
Między gotyckimi wieżami loty jaskółek.
W czarnej rozpaczy Starzec w oknie, który widział wiele miast,
Niemalże wyzwolony, śmieje się
W czarnej rozpaczy i w szarym zwątpieniu I donikąd wracać nie zamierza.
Składałem wierszem hołd Niepojętnemu
Udając radość, chociaż jej zabrakło,
Bo mnożyć skargi byłoby łatwo. Vipera Berus
Co odpowiedzieć, kiedy kto zapyta: Chciałem powiedzieć prawdę,
Dzielny był człowiek - czy też hipokryta? i nie udawało mi się.
Próbowałem spowiedzi,
ale nic nie umiałem wyznać.
Przykład Nie wierzyłem w psychoanalizę,
bo dopiero bym nakłamał.
Osiemdziesięcioletnia, moja przyjaciółka pisze w pamiętniku I dalej noszę w sobie zwiniętą żmiję winy.
"Nie miałam czasu ni ochoty na zmartwienia". A to dla mnie wcale nie abstrakcja.
Jej dobry przykład umacnia mnie. Stoję na mszarynie w Raudonce koło Jaszun
i ogon żmii właśnie znika w kępie mchu
Willa błyszczy, księżyc w pełni, za przystanią AZS-u pod karłowata sosenką,
Kochamy się. I ta chwila nieraz mnie pocieszy, kiedy naciskam cyngiel
Choć w moim życiorysie dużo goryczy. i wywalam ładunek śrutu z berdany.
Dotychczas nie wiem, czy któreś ziarnko ołowiu
Śpiewać i tańczyć przed obliczem Pana! trafiło w obrzydły biały brzuch
Po prostu dlatego, że skarga nie przyda się na nic, albo w zygzak na grzbiecie Vipera berus.
Jak powiada moja dzielna, niepokonana Irena. W każdym razie łatwiej to opisywać
niż duchowe przygody.
Strona 6
I girlandy z liści nie ozdabiają wnętrza parafialnego kościoła.
Texas
Księżycowe jałowizny, samotność i gniew
Wróciłem z Texasu, Okazują się jednak potrzebne
Czytałem tam wiersze. Po to, żebym mógł podnieść do drugiej potęgi
Nigdzie nie płacą tak dobrze jak w Ameryce za czytanie Mój powiat i was, moje cienie,
wierszy. Którzy przybywacie na moje wezwanie,
Stawiałem obok autografu datę 2000. Dlatego tylko, że byłem człowiekiem ze skazą,
Wyłączonym z ojców obyczaju,
Starość oblepia nogi jak gęsta smoła. I znaczona mnie była inna wierność.
Umysł broni się, ale to znaczy świadomość.
I cóż ja mam zrobić, odsłonić ją komu?
Najlepszą strategią będzie nie mówić nic. Okazy
Poznałem wstyd przypomnianej iluzji Okazy nie wiedzą, że są okazami.
kochania, nienawidzenia, Bujają sobie wysoko nad łąką,
czekania, dążenia. po której pan w korkowym hełmie
kroczy z siatka na motyle.
I ledwo mogę uwierzyć,
Że udało mi się przeżyć życie. Jak przekonać motyla, że jest okazem?
O potężny, drapieżny władco! Maharadżo!
Proroku Eliaszu! Habakuku!
Sztukmistrz Złóż swoje skrzydła na ołtarzu wiedzy!
Sztukmistrzu, rozkładaj swoje instrumenty. O Bazylisso! Lady Makbet! Tytanio! Lenoro!
Zamiast być tylko sobą, możesz zostać
Wysokie echo powraca z gór, słychać huk wiosennych przedstawicielką gatunku,
potoków.
I trwać na zawsze w rejestrze
Dziecinnym oczom, jak twoim kiedyś, objawia się pierwszy obok królestw, pomników i świątyń,
raz
piękno ziemi. Razem z panem w korkowym hełmie, kroczącym łąką
w tysiąc dziewięćsetnym roku naszej ery.
Sztukmistrzu, budujesz gwiazdę, która będzie wędrować
po niebie dopiero co urodzonych.
Rok 1900
Podczas gdy ty usuwasz się bez żalu, myśląc o tym, jak trudno
było przeżyć życie. Wydobyć się z myśli o własnej osobie,
to pierwsza rada w depresji.
I nauczyć się, że dostajemy nie to, czego chcieliśmy, Przenoszę się dlatego w rok 1900.
a dwie największe cnoty to rezygnacja i upór.
Ale jak porozumieć się z państwem umarłych?
I że świadomość nie daje pociechy, bo jest świadomością Wpatruję się w lustra,
błazna w korytarze luster odbitych w lustrach.
fikającego koziołki na scenie i chciwego oklasków. Tam mignie kapelusz w rajerem, falbany,
albo biel nagości w półmroku,
Nabyłeś nie żądanej wiedzy o sobie i innych, Mariola, Stefania, Lilka
wypełniłeś się po brzegi litością i podziwem. czeszące długie włosy.
Oby ci, którzy ciągnąć dalej mają dzieło, zaczynali tam, Jeżeli wypadły poza czas i przestrzeń,
gdzie ty kończyłeś, mistrzu pokonanej rozpaczy. powinny być tam, gdzie cesarz Tyberiusz,
albo łowcy bizonów sprzed lat dwunastu tysięcy.
Pochwalający, odnawiający, uzdrawiający, wdzięczny za to, Ale one ciągle blisko i tylko oddalają się,
że były dla ciebie i będą dla innych wschody słońca powoli, rok za rokiem,
jakby dalej brały udział w naszym nieczystym balu.
Wy, pokonani
To jasne
Wy, pokonani i wygnani,
Rok za rokiem wpatrzeni w fotografię białego dworu To jasne, że nie mówiłem, co naprawdę myślę,
I towarzystwa w letnich strojach zebranego przed gankiem, Ponieważ na szacunek zasługują śmiertelni,
Przebaczcie mnie, paniczowie z dobrej rodziny, I nie wolno wyjawiać, w mowie ani na piśmie
Że jeszcze w szkole zdradziłem was, Sekretów naszej wspólnej cielesnej mizerii.
Wybierając się na karkołomną wyprawę do krain intelektu, Chwiejnym, słabym, niepewnym wyznaczona praca:
W których nie posuwa się nad tłumem wiernych baldachim Wznieść się dwa centymetry nad swoją głową
na Boże Ciało, I móc powiedzieć komuś, kto rozpacza:
Strona 7
"Ja też tak samo płakałem nad sobą". I ja szkodziłem, może mniej niż inni.
W przebraniach, maskach, nierozpoznawalny,
Niejednoznaczny. Już to jest ochroną
Własne tajemnice Przed recytacją na dorocznym święcie.
Wszystkie moje nieszczęsne tajemnice
Jedna po drugiej będą wypatrzone. Wybierając wiersze Jarosława Iwaszkiewicza na wieczór
Aż powie ktoś: jakie ubogie życie jego poezji
I ścieżki stamtąd w górę jakie strome.
Kiedy zasiada na papieskim tronie
Polski romantyk, na dowód, że moce
Jeżeli Poezji bardzo szczególne bywają,
Zadania proste przestają być proste,
Jeżeli nie mogę dostąpić Raju Ja też poczułem się odpowiedzialny.
(Bo niewątpliwie za wysokie dla mnie progi), Jak więc pokazać twój wiersz, Jarosławie,
Chciałbym w którymś z regionów Czyśćca Ludziom, co wierzą albo pragną wierzyć
Dostąpić wyzwolenia z fantomów umysłu, W opatrznościową sensowność historii?
Których władzę nade mną pamiętam, Twoja poezja, choćby znakomita,
Choć nie dowierzałem im. Zawarła w sobie tak żałobne treści,
Męki zazdrości pod jej okiem na pustej ulicy. Że wielbicielom nie wyjdzie na zdrowie.
To znów wzywanie miłości doskonałej, Tak jest, niestety. Czyż nie ulegałeś
Ponadcielesnej niemal, ponadziemskiej. Słodkim pokusom ulgi w nieistnieniu,
Śmiać się czy płakać? Ale tkwią w ciele Ucieczki w nicość? Gdyby nawet prawdą
Te drzazgi egzaltacji i nierozum. Było, że z marzeń naszego gatunku
Obym jeszcze mógł zobaczyć jasno, Zostanie tylko ogromny śmiech pustki,
Nie kłamać nikomu, ani sobie, A my jesteśmy oddzielne nicoście
I dobre intencje, jeżeli były, Jak bryłki śluzu na plaży bez granic,
Podawać na moją obronę. To i tak chwała należy się mężnym,
Którzy do koca zakładali protest
Przeciwko wiarę niweczącej śmierci.
Przemilczane strefy Z wierszy wybiorę te uświetniające
Mowę pokoleń, nasze gospodarstwo.
Prawda jest rzeczą straszną. Ma być dla każdego taka, jaką kto Bo ty przyniosłeś ze swojej Ukrajny
wytrzyma, jaką zniesie, jaką kto unieść potrafi. A już zwłaszcza Barwy i zapach kwitnącego stepu,
nikomu swojej prawdy nie ujawniać, nie skłaniać do jej przyjęcia, do Słone powiewy od greckiego morza
poznania rzeczy przekraczających siły bliźniego. I biel, i złoto bizantyjskich zmierzchów.
Zygmunt Mycielski, 'Niby dziennik' Nienasycony i zdumiony pięknem,
Słuchałeś rytmów dnia i rytmów nocy,
To nie było tak. Zmieniając siebie w muzyczny instrument.
Ale nikt nie ośmiela się mówić, jak było, Słyszymy w twojej melodyjnej frazie
i ja, dostatecznie stary, żeby pamiętać, Ton głębinowy, pomimo zwątpienia.
powtarzam jak inni słowa politycznie poprawne, I powracają nam nieraz na usta
bo nic nie upoważnia mnie Twoje modlitwy do Dionizosa.
do wyjawiania rzeczy zbyt okrutnych dla ludzkiego serca.
Oda na 80 urodziny Jana Pawła II
Ze szkodą
Przychodzimy do ciebie, ludzie słabej wiary,
Jak najmniej szkodzić. O to zabiegałem. Abyś nas umocnił przykładem swego życia
Choć mało znaczy tutaj nasza wola. I oswobodził od niepokoju
Dosyć połączyć dwa słowa, już biegną, O dzień i rok następny. Twój to wiek dwudziesty
Chwytają, niosą na obrzęd plemienny. Zasłynął nazwiskami potężnych tyranów
Piszmy dla siebie, dla paru przyjaciół, I obróceniem w nicość ich drapieżnych państw.
Żeby umilić niedzielną majówkę: Że tak będzie, wiedziałeś. Uczyłeś nadziei:
Tak się zaczyna. A później sztandary, Bo tylko Chrystus jest panem historii.
Wrzaski, proroctwa, obrona barykad.
Mój wielki patron zrobił dużo złego. Cudzoziemcy nie zgadli, skąd ukryta siła
Lepiej by został przy swoich balladach, U kleryka z Wadowic. Modlitwa, proroctwo
No i sonetach. Nikt mu nie powiedział: Poetów nie uznanych przez postęp i pieniądz,
Już dosyć, przestań. Wzięli go sumieniem, Choć królom byli równi, czekały na Ciebie,
I prowadzili, trzymając za ręce. Abyś za nich oznajmił urbi et orbi,
Czy my rodzimy się dla mitologii? Że dzieje nie są zamęt, ale ład szeroki.
I czy naprawdę bez własnego życia?
Co za demonizm w naturze języka, Pasterzu nam dany, kiedy odchodzą bogowie!
Że można zostać tylko jego sługą! I we mgle nad miastem błyszczy Złoty Cielec.
Bezbronne tłumy biegną, składają ofiarę
Strona 8
Z własnych dzieci skrwawionym ekranom Molocha.
I lęk w powietrzu, niewymówiony lament: Ludzie i bogowie są w ciągłym ruchu winy i przebaczenia.
Bo nie dosyć chcieć wierzyć, żeby móc uwierzyć.
Ich ciepłe gardła wymawiają słowa przekleństw i
I nagle jakby czysty dźwięk dzwonu na jutrznię, błogosławieństw.
Twój znak sprzeciwu podobny do cudu,
Żeby zapytywano: jakże to możliwe, Są słabi, zmienni, oczekujący jedni od drugich pomocy.
Że wielbią Ciebie młodzi z niewierzących krajów,
Gromadzą się na placach głowa przy głowie, Miłości ludzi i bogów są stale zagrożone możliwością utraty.
Czekając na nowinę sprzed lat dwóch tysięcy,
I przypadają do stóp Namiestnika, Ich stroje, maski i koturny dowodzą, że nie chcą oni zostać w
Który miłością objął ludzkie plemię. porządku Natury.
Jesteś z nami, i odtąd zawsze będziesz z nami. Zarazem śmiertelni i nieśmiertelni, mieszkają we własnej
Kiedy odezwą się moce chaosu, krainie wysoko nad światem.
A posiadacze prawdy zamkną się w kościołach,
I jedynie wątpiący pozostaną wierni, Nie zapominajcie, wy, którzy jesteście ludźmi albo bogami,
Twój portret w naszym domu co dzień nam przypomni, jaka cześć wam się należy od słońc i galaktyk świata.
Co może jeden człowiek, i jak działa świętość.
Zdziechowski
Czego nauczyłem się od Jeanne Hersch?
Zakwitły irysy. Jeszcze raz.
1. Że rozum jest wielkim boskim darem i że należy wierzyć w Kiedy zakwitną znowu, skończy się mój wiek.
jego zdolność poznawania świata. Rano ocean zakryła przezroczysta mgła.
2. Że mylili się ci, którzy podrywali zaufanie do rozumu,
wyliczając, od czego jest zależny: od walki klas, od libido, od W otwartych drzwiach do ogrodu
woli mocy. zajmuję się niepamiętaniem.
3. Że powinniśmy być świadomi naszego zamknięcia w kręgu
własnych doznań, nie po to jednak, żeby sprowadzać A nie umiem zapomnieć jego, filozofa rozpaczy,
rzeczywistość do snów i majaków naszego umysłu. który zwątpił w dobroć Stworzenia.
4. Że prawdomówność jest dowodem miłości, a po
kłamstwie poznaje się niewolę. Widzę piaszczysty trakt wysadzany brzozami,
5. Że właściwą postawą wobec istnienia jest szacunek, należy między Mińskiem i Wilnem, z krętą pośrodku koleiną.
więc unikać towarzystwa osób, które poniżają istnienie swoim
sarkazmem i pochwalają nicość. Nie było wtedy aut ani asfaltowych dróg, na stację po gości
6. Że choćby nas oskarżano o arogancję, w życiu umysłowym wysyłało się konie.
obowiązuje zasada ścisłej hierarchii.
7. Że nałogiem intelektualistów dwudziestego wieku było Mógł przyjmować u siebie Władimira Sołowjowa, żeby
"baratin", czyli nieodpowiedzialne paplanie. słyszeć
8. Że w hierarchii ludzkich czynności sztuka stoi wyżej niż od niego o pojednaniu katolicyzmu i prawosławia.
filozofia, ale zła filozofia może zepsuć sztukę.
9. Że istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch różnych Jak też wspólnie rozważali, czy kaczki na dworskim stawie
sprzecznych twierdzeń jedno jest prawdziwe, drugie fałszywe, mogą być zbawione,
z wyjątkiem określonych wypadków, kiedy utrzymanie
sprzeczności jest uprawnione. Czy mucha i mrówka są objęte dziełem Odkupienia.
10. Że niezależnie od losu wyznań religijnych powinniśmy
zachować "wiarę filozoficzną", czyli wiarę w transcendencję, Prawo udręki wszystkiego co żywe
jako istotną cechę naszego człowieczeństwa. kto ustanowił tutaj na ziemi?
11. Że czas wyłącza i skazuje na zapomnienie tylko te dzieła
naszych rąk i umysłu, które okażą się nieprzydatne we Zachowałem dotychczas jego słowa: "I w miarę lat, im dalej
wznoszeniu, stulecie za stuleciem, wielkiego gmachu w życie i świat szedłem, tym wyraźniej i boleśniej
cywilizacji. uświadamiałem
12. Że we własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczy z sobie, że świat ten, gdy go myślą, jako całość, objąć,
powodu naszych błędów i grzechów, ponieważ przeszłość bezładem jest
nie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez nasze i bezrozumem, nie zaś, jak nas uczą, dziełem rozumu: nie z
późniejsze czyny. ręki
Boga on wyszedł."
Przeciwieństwo Oto idzie ulicą na wykład w Krakowie,
A z nim jego współcześni: tiul, aksamit, satyna
Po jednej stronie świat, po drugiej ludzie i bogowie. Dotykają ciała kobiet podobnych łodygom
Wymyślnych roślin secesyjnej mody.
Świat jest nieugięty, nieubłagany, obojętny. Spojrzenia i wezwania z wnętrza nocy.
To kamień, o który, biegnąc boso, raniłeś wielki palec stopy. W kosmicznej bitwie miecze aniołów.
Książę Rebelii naciera, cofają się słudzy jasności.
Strona 9
że znam sposób i zapominam o bólu.
Okrucieństwo, kamienne,
Jak inaczej tłumaczyć? Choć on, profesor, * Świat jest irracjonalny. Bóg jest cudem.
Nie mógł mówić wyraźnie, że wierzy w diabelskość świata. ** Cytaty według: Marian Zdziechowski,
Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa, 1915
Samotny na ich święcie barwy i dotyku.
"Nie ma Boga - głosem wielkim wołają i natura, i historia... Przeciwko poezji Filipa Larkina
ale
głos ten ginie w harmonii psalmów i hymnów, w tym Żyć nauczyłem się z moją rozpaczą.
wielkim, A tu przychodzi ktoś, kto, nieproszony,
odwiecznym, z najgłębszych głębin ducha idącym wyznaniu, Wierszem wylicza powody rozpaczy.
iż jako »ziemia bez wody« jest dusza człowieka poza Bogiem. Czy mam dziękować? Nie bardzo jest za co.
Bóg jest. Tylko fakt istnienia Boga to coś przekraczającego Skoro świadomość różne ma poziomy,
zakres Na niższy spycha mnie, kto śmiercią straszy.
myśli światem zewnętrznym zajętej, to cud. Le monde est
irrationnel. Ja też pamiętam, żałobny Larkinie,
Dieu est un miracle.*" Że śmierć nikogo z żywych nie ominie,
Nie jest to jednak temat odpowiedni
Tylko dźwięk dzwonów, Ani dla ody, ani dla elegii.
Tylko jarzenie monstrancji,
Głosy śmiertelne ogłaszają chwałę,
U Dominikanów i Franciszkanów Na śmierć poety
Posadzki wytarte stopami pokoleń
Chronią nas. Nawet jeżeli złudzenie Zatrzasnęły się za nim wrota gramatyki.
Łączy nas wiarą w nieśmiertelne trwanie, Teraz szukajcie go w gajach i puszczach słownika.
Dzięki czynimy, proch, za cud wierności prochu.
Magnificencjo Rektorze, podszedłem do Ciebie, młodziutki,
O nierówności ludzi
na stopniach Biblioteki pod wieżą Poczobutta malowaną w
znaki
To nieprawda, że jesteśmy mięso,
Zodiaku.
które przez chwilę gada, tusza się, pożąda.
W mieście, które na bolszewikach zdobyli polscy ułani,
Mylne są plaże z mrowiem obnażonych ciał
świadomy,
I tłumy na ruchomych schodach metra.
czekałeś "w obliczu końca".
Na szczęście nie wiemy, kim jest ten człowiek obok.
Widywano ciebie, jak przejeżdżałeś powozem, kopyta pary
Może być bohaterem, świętym, geniuszem.
koni
stukały na nierównym bruku, nie uznawałeś samochodu ani
Ponieważ równość ludzi jest urojeniem
telefonu.
I kłamią tablice statystyk.
Z tańcami, kwitnieniem bzów i czeremchy, wiankami na
Na mojej własnej potrzebie uwielbienia
rzece
Opieram przekonanie o co dzień odnawianej hierarchii.
zapadało się miasto.
Stąpam po ziemi chroniącej wybrane popioły,
Umarłeś w samą porę, twoi przyjaciele szeptali kiwając
Choć nie będą trwać dłużej niż popioły innych.
głowami:
"Ależ miał szczęście!"
Przyznaję się do wdzięczności i podziwu,
Ponieważ brak powodu, żeby wstydzić się szlachetnych
Spełniona przepowiednia, cokolwiek dotychczas trwało,
uczuć.
zatonęło,
tylko wieże kościelne sterczały chwilę nad otchłanią.
Obym okazał się godny wysokiej kompaniji,
I szedł z nimi, niosąc połę królewskiego płaszcza.
Może jestem jak ten, który, kiedy nie było nigdzie schronienia
przed wywózką do łagrów, ukrył się na dzwonnicy Świętego
Jana tak ocalał?
Krawat Aleksandra Wata
Łania z dwoma dopiero co urodzonymi jelonkami popasa na
trawniku przed domem. Ten krawat, dziany, z grubym węzłem,
w zgodzie z barwą ciemnej koszuli
Nieubłagany ciąg zagłady i narodzin, Magnificencjo. i marynarki tweedowej
zachwycił mnie.
Długo trwała moja nauka powściągania siebie.
Był to naprawdę wytworny pan o czarnym wąsie
Bardziej od ciebie przebiegły, poznawałem moje stulecie, krótko przystrzyżonym.
udając,
Strona 10
Ktoś przedstawił mnie na Mazowieckiej, trochę dalej Z muślinu, biel obfita okrągło prześwieca
niż Ziemiańska i księgarnia Mortkowicza (jedyne I różowawe sutki. Kapelusz malarza
miejsce w Warszawie, gdzie można było dostać moje Wisi między sukniami na antresoli.
Trzy zimy wydane w 300 egzemplarzach). Lubił tutaj siadywać, rozmawiać, rysować.
Cierpkie w smaku jest nasze ludzkie obcowanie
Kto uwierzył w Opatrzność, musi widzieć Oko: Z powodu znajomego dotyku, ust chciwych,
Cwałuje jeździec Pamiru w różach i fioletach. Kształtu bioder i nauk o duszy nieśmiertelnej.
Ulica Benvenue w Berkeley i Wat na tapczanie. Przybiera i odchodzi. Fala, wełna, wilna.
Jego zdumienie, kiedy próbuje ogarnąć swój los. I tylko ruda grzywa błysnęła w otchłani.
Bo skąd Wat w pritonach San Francisko,
liłowyj niegr Wertyńskiego?
I ja z magnetofonem. Młodzieniec z prowincji Sicilia sive insula mirandae
miał, okazuje się, złożyć świadectwo.
Wiersz poniższy, tak właśnie zatytułowany, rzekomo autorstwa
Co prawda razem przeżyliśmy tę kolacje z Parandowskimi Torquato Tassa, był ofiarowany przeze mnie w starannie
w strasznego Sylwestra 1950 roku. wykaligrafowanym rękopisie pani Anny Iwaszkiewiczowej na jej
imieniny 26 lipca 1943 roku. Nie był drukowany w żadnym z moich
Biedne Wacisko. tomów wierszy.
Nacierpiał się w Kazachstanach i Tadżykistanach
Torquato Tasso
mimo tego krawata
przy ulicy widm, Mazowieckiej w Warszawie. Na morzu granatowym biała wyspa świta.
Ptaki lecące widzą jej oliwne gaje
I osiołka, na którym służąca, Artemis,
Do poety Roberta Lowella Jedzie do domu drogą między winnicami.
Jej panią jest Miranda. Dom stoi na wzgórzu.
Nie miałem prawa tak mówić o tobie, Kiedy jeźdźcy na mułach wjeżdżają pod bramę,
Robercie. Zazdrość chyba emigranta Wołają długo, dłonie składając przy ustach
Podyktowała takie wyszydzanie I echo wtórzy echu: Mirando, Mirando.
Twoich depresji, stanów przerażenia, Wyżej krater wulkanu nad zielenią lasów
Niby-wakacji w bezpieczeństwie klinik. I słońca wóz błyszczący toczy się po niebie.
Nie, to nie zaduma z mojej normalności. Miranda schodzi w blasku. Pierścienie jej włosów
Obłęd, wiedziałem, podkradał się we mnie, Ciemne na długiej sukni barwionej przez ciało.
Szedł cienką nitką do samego środka, Już wstępują na schody goście i w pokoje
Na moje tylko czekał przyzwolenie, Prowadzi ich, i woła klaszcząc: hej, Artemis,
Żeby mnie porwać w swoje mroczne kraje. Przynieś wina, weź tego, co stoi na prawo.
I byłem czujny. Niby człowiek chromy, A wtedy zasiadają na krzesłach rzeźbionych
Który maskuje ułomność, chodziłem Pod jej wzrokiem, podobnym do przymkniętej nocy.
Wyprostowany, żeby nikt nie odgadł,
Co tam naprawdę dziej się w środku.
ty nie musiałeś. Tobie było wolno, O poezji, z powodu telefonów po śmierci Herberta
Nie mnie, zbiegowi na tym kontynencie,
gdzie tylu innych zginęło bez śladu. Nie powinna istnieć
Wybacz mój błąd. Na nic twoja wola ze względu na poczęcie,
Przeciw chorobie, co była jak piętno. embrion i poród,
Pod moim gniewem ukrywała się szybkie dorastanie,
Niewybaczalna pycha poniżonych. uwiąd i śmierć,
Stąd teraz, późno, ten mój list do ciebie, bo co jej do tego.
Dla pokonania tego, co nas dzieli:
Gestów, konwencji, złudzeń i narzeczy. Nie może mieszkać
w alkowach serca,
w zgryźliwościach wątroby,
Pastele Degasa w sentencjach nerek,
ani w mózgu zdanym na łaskę tlenu.
Te plecy. Rzecz erotyczna zanurzona w trwaniu,
A ręce uwikłały się w rudych splotach, Nie powinna istnieć, ale istnieje.
Tak bujnych, że czesane, ściągają w dół głowę. Ten, który jej służył,
Udo i pod nim stopa drugiej nogi, leży zmieniony w rzecz
Bo siedzi, rozchylając zgięte kolana, wydaną rozpadowi na sole i fosfaty,
I ruch ramion odsłania linię jednej piersi. zapadającą się
Tu, niewątpliwie, w stuleciu i roku, w swój dom chaosu.
Które minęły. Jakże ją dosięgnąć?
I jak dosięgnąć tamtą, w żółtym peniuarze? Rano rozdzwoniły się telefony.
Czerni rzęsy przed lustrem, podśpiewując. Kapelusze ze słomki, śliskich włókien, płótna
Trzecia leży na łóżku, pali papierosa są przymierzane w lustrach
I ogląda żurnal mody. Jej koszula przed wyjściem na plażę.
Strona 11
Próżność i żądza dalej zajęte sobą. Ogrodnik
Oswobodzona z majaków psychozy, "Wszyscy więc ciałem i w sprawach naszych podlegamy
z krzyku ginących tkanek, diabłu i gościmy na świecie, którego on jest panem i bogiem.
z męki wbitego na pal Dlatego pod jego władzą jest chleb, który jemy, napój, który
pijemy, ubranie, które nosimy, nawet powietrze, i wszystko,
Wędruje światem czym żyjemy".
Wiecznie jasna. Martin Luther, Komentarz do Kalatów, rozdział 3
Adam i Ewa nie na to zostali stworzeni,
Unde malum Żeby kłaniać się księciu i władcy tej ziemi.
"Skąd się bierze zło? Inna, słoneczna, ziemia poza czasem trwała.
jak to skąd Im obojgu na wieczną szczęśliwość oddana.
z człowieka Siwobrody ogrodnik drzew na niej doglądał,
zawsze z człowieka Chociaż siat nie stał w blasku, tak jak tego żądał.
i tylko z człowieka"
Tadeusz Różewicz Na dni i wieki patrzył niby przez lunetę
Na całe swoje dzieło, tak dobrze zaczęte,
Niestety panie Tadeuszu
dobra natura i zły człowiek Które z winy poznania obrócić się miało
to romantyczny wynalazek W nienasycenie duszy i ranliwe ciało.
gdyby tak było
można by wytrzymać Ostrzegł ich, ale wiedział, że to nie pomoże,
ukazuje pan w ten sposób głębię Bo już byli gotowi i tak jakby w drodze.
swego optymizmu
Niewidoczny w listowiu, dumał, zasmucony,
wystarczy pozwolić człowiekowi Widział ognie i mosty, okręty i domy,
wytruć swój rodzaj
a nastąpią niewinne wschody słońca Samolot w nocnym niebie migający iskrą.
nad florą i fauną wyzwoloną Łoża z baldachimami i pobojowisko.
na pofabrycznych pustkowiach O biedne moje dzieci, więc tak się wam śpieszy
wyrosną dębowe lasy Do piachu, w którym czaszka żółte zęby szczerzy ?
krew rozszarpanego przez wilki jelenia
nie będzie przez nikogo widziana Do zamykania bioder w majtki, krynoliny,
jastrząb będzie spadać na zająca Do odkrywania ciągów skutku i przyczyny?
bez świadków
Oto zbliża się wróg mój i zaraz wam powie:
zniknie ze świata zło Spróbujcie, a staniecie się jako bogowie.
kiedy zniknie świadomość
Lokaje samolubnej miłości i zbrodni,
rzeczywiście panie Tadeuszu I zaiste bogowie, tylko że ułomni.
zło (i dobro) bierze się z człowieka
Nieszczęsne moje dzieci, jaka długa droga,
Nim zrujnowany ogród zakwitnie od nowa,
Różewicz
I lipową aleją wrócicie przed ganek,
on to wziął poważnie Gdzie na rabatkach pachną szałwia i tymianek.
poważny śmiertelnik
nie tańczy I czy było konieczne nurzać się w otchłani,
Systemata układać, zamiast mieszkać w baśni,
zapala dwie grube świece
siada przed lustrem Nad którą nieustanna jest moja opieka?
ubawiony własną twarzą Bo prawdę mówi Pismo, że mam twarz człowieka.
nie ma pobłażania
dla frywolności form Jeden i wiele
zabawności ludzkich wierzeń
chce wiedzieć na pewno Liczbą zarządza Książę Tego Świata,
Pojedynczością ukryty Bóg włada,
ryje w czarnej ziemi Pan poratowań i sprawca wyjątku,
jest łopatą i zranionym przez łopatę kretynem W moich błądzeniach mieszkał od początku.
Jeden, przeciwko tabliczce mnożenia.
Szczególny, wolny od uogólnienia.
Strona 12
Bez rąk i oczu, jednak rzeczywisty.
nie odsłonięty, ale co dzień isty. I tak ma być, żeby ci, którzy cierpią, dalej cierpieli,
wysławiając Twoje Imię.
Niech nas nie straszą milenia daremne,
Groty jaszczurów umieraniem ciemne,
W płatach zgnilizny mrowiące się życie, Obrzęd
Ani odległych galaktyk mgławice.
Ależ tak, Bereniko. Nie tyle więcej spokoju,
Bo głos człowieczy w próbach nie ustaje, Co pobłażania dla siebie i innych.
Pieśń układając ku grozie i chwale.
I wszystkie rzeczy są nam ostateczne, Nie wymagać od ludzi
Obce i piękne, chociaż w sobie sprzeczne. Zalet, dla których nie są stworzeni:
Harmonii rozumowań, wierzeń ze sobą
Niesprzecznych, zgody
Alkoholik wstępuje w bramę niebios Pomiędzy uczynkami i wiarą, pewności.
Jaki będę, Ty wiedziałeś od początku. Zdawałoby się przezroczystości, że widać na wylot,
I od początku każdego żywego stworzenia. A tam ciemne, kłębiące się moce.
Myślę teraz o Jerzym, Atanazym, Kasi,
To musi być okropne, mieć taką świadomość, O których nikt nie opowie aż do sądnego dnia.
w której są równoczesne
jest, będzie i było. Jakież tam komplikacje! Linia losu
Rozdziela się, koziołkuje, skacze w bok,
Żyć zaczynałem ufny i szczęśliwy, Ale zostaje jedna w ludzkiej pamięci.
pewny, że dla mnie co dzień wschodzi słońce, Słowa raz wymówione są im przypisane,
i dla mnie otwierają się poranne kwiaty. Choć nie przyznaliby się do nich.
Od rana do wieczora biegałem w zaczarowanym ogrodzie. I kiedy nawet chcieli przekazać świadectwo,
Nie wynikło nic z tego, bo gdzie im do prawdy.
Nic a nic nie wiedząc, że Ty z Księgi Genów
wybierasz mnie na nowy eksperyment, Tacy tedy klękamy w naszym kościele,
jakbyś nie dość miał na to dowodów, Pośród kolumn zwieńczonych złotym akantem
że tak zwana wolna wola I strojnych aniołów, których cienkie trąbki
nic nie poradzi wbrew przeznaczeniu. Obwieszczają za dużą dla nas wieść.
Pod twoim ubawionym spojrzeniem cierpiałem Uwaga nasza krótka, mówi Berenika.
jak liszka żywcem wbita na kolec tarniny. Moja myśl wraca, liturgii na przekór,
Otwierała się przede mną straszność tego świata. Do lustra, łóżka, telefonu, kuchni,
Niezdolna unieść miasta Jeruzalem
Czyż mogłem nie uciekać od niej w urojenie? Sprzed dwóch tysięcy lat, i krwi na krzyżu.
w trunek, po którym ustaje szczękanie zębami,
topnieje gniotąca pierś rozpalona kula Jednak szybujemy, chociaż obciążeni
i można myśleć, że jeszcze będę żyć jak inni? Zapachem sosów, krzykami z wąskich uliczek,
Widokiem połci mięsa w sklepach rzeźniczych,
Aż zrozumiałem, że tylko błądzę od nadziei do nadziei Wzbijając się nad ołtarz, kościół, miasto,
i zapytałem Ciebie, Wszechwiedzący, czemu Obiegając wirującą ziemię.
udręczasz mnie. Czy to próba, jak u Hioba,
aż uznam moją wiarę za ułudę I oni, nasi bliźni, Bereniko,
i powiem: nie ma Ciebie ni twoich wyroków, W tej samej ławce obok, ich świadomość,
a rządzi tu n ziemi tylko przypadek? Moja świadomość. Oto tajemnica
Niemal miłosnej przemiany mojego "ja" w "my".
Jak możesz patrzeć
na równoczesny, miliardokrotny ból? "jesteście solą ziemi, jesteście światłem ziemi" -
Powiedział i przyzwał nas do swojej chwały,
Myślę, że ludzie, jeżeli z tego powodu nie mogą uwierzyć, Zwycięzca niepoddanych nikomu praw świata.
że jesteś, zasługują w Twoich oczach na pochwałę.
Wiem, że przyzywał - mówi Berenika.
Ale może dlatego, że litowałeś się bez miary, zstąpiłeś na Ale co z wątpiącymi? Czy dają świadectwo,
ziemię, Kiedy milczą z miłości do Jego imienia?
żeby doznać tego, co czują śmiertelne istoty.
A może my zaczniemy adorować kamień,
Znosząc ból ukrzyżowania za grzech, ale czyj? Zwyczajny polny kamień, samo jego Bycie,
I odprawimy modły, nie otwierając ust?
Oto ja modlę się do Ciebie, ponieważ nie modlić się nie
umiem.
Osoby
Bo moje serce Ciebie pożąda, choć wiem, że nie uleczysz Był jedynym poetą swego małego narodu.
mnie.
Strona 13
Przed nim nikt tam nie umiał stawiać znaczków na papierze. mnie, ani ja ciebie.
Spisywał zaklęcia szamanów i opowieść o początku: Tragedia rozpoznania pomyłki i winy już zapada między
O pierwszych ludziach, którzy rodzili się z kwiatów zdarzenia anonimowe.
I mieli skrzydła, dające im światło.
Żadnych świateł na niebie wtedy nie było. Zaiste, kiedy byliśmy młodzi, nie wierzyliśmy, że tak trywialne
nieszczęścia mogą się zdarzyć nam, wyższym umysłom.
Potem zjedli pewien korzeń, poznali grzech
I stracili swoje skrzydła, zrobiło się ciemno. Zaraz będę tam z wami, na równinach podziemnego
Na ich prośbę słońce i księżyc zostały stworzone. królestwa,
i ty, milcząca, wyjdziesz na spotkanie.
Rozmyślał, co na swój język przetłumaczy:
Homera? Biblię? Markiza de Sade? Rilkego? Jakaż to rozmowa, dwojga przeminionych, kiedy nie mam nic
na swoją obronę prócz zapisanych stronic mego dzieła.
Albo tylko ułoży hymn narodowy
I wymyśli sztandar z wizerunkiem niedźwiedzia. Ale słyszę chór, potężnieje, grzmi, przyłączam się i śpiewam z
*** innymi.
Ja jednak medytuję nad słabością języka.
Jestem bardzo stary i razem ze mną znikną słowa Chór nas, grzeszników, mężczyzn i kobiet, przewracających
niewymówione, stronice partytury w słońcu, jak tam na ziemi.
W których mogłyby mieć dom osoby dawno umarłe.
A ja nie umiem sprawić, żeby ukazały się Czuję ulgę myśląc, że nie byłem lepszy ani gorszy niż wielu
Z ich tylko owalem twarzy, kształtem brwi, kolorem oczu, i że razem z nimi czekam na przebaczenie.
I wędrują gdzieś doliną przemijania,
Ledwie że osobne w nieograniczonym tłumie Ze wszystkich stron napierają plemiona bez głosu, niewinna
Wieków, języków, pokoleń. trawa oplata płyty nagrobne.
I ty z nimi, Klaudyno, która do mnie pisałaś:
"Jesteś dla mnie wciąż kimś jakby dziecinnym (może poeci W parafii
zostają tacy do końca), kimś, komu wybacza się wszelkie
wybryki Gdybym nie był kruchy i przełamany od środka,
i kocha pomimo wad". Nie myślałbym o innych - jak ja, przełamanych od środka.
Nie wybrałbym się na pagórek, na cmentarz koło kościoła,
Ten, którym byłem, widzi las brzozowy i nas dwoje w nim, Żeby starać się pozbyć litości nad sobą.
i ławy przy stole na kolacji u sąsiadów. Zośki szalone,
Przegrywający wszystkie bitwy Kazikowe,
Niemal na naszej uczcie weselnej, ale na nic układać późno Samoudręczające się Agaty
historię życia. Leżą pod krzyżami z rokiem urodzenia i śmierci. I któż
Ich wypowie? Ich mamrotania, szlochy, nadzieje, łzy
Ciebie też wzywam, Roksano, choć tak samo nie chciałbym upokorzenia?
biografów naprowadzić na ślad. Ci sami w śluzach, w zapachu moczu,
W szpitalnym wstydzie pokręconego ciała.
Najpierw bicie serca na dźwięk imienia, potem tylko że byli I zaraz wieczność. Niestosowna. Nieprzyzwoita.
raz Jak dom lalek zgnieciony kołami, jak słoń depczący
mężczyzna i kobieta, jak inni, wcieleni przed wiekami. Chrabąszcza, jak zatapiający wysepkę ocean.
Zaiste, dziecinna głupota nas wszystkich
W jakimś mieście portowym moglibyśmy, ty i ja, po latach, Nie licuje z powagą rzeczy ostatecznych.
siedzieć w barze i wspominać oczarowanie. Nie mieli czasu, żeby cokolwiek zrozumieć
Z jednostkowego bytu,
Opowiedziałbym tobie wszystko, co zrozumiałem, choć tego Z principium individuationis,
niewiele. Ja też nie rozumiem, ale co poradzę.
Całe życie zamknięty w łupinie orzecha,
O nieograniczonej zdolności wmawiania w siebie Na próżno chciałem stać się kimś zupełnie innym.
szlachetnych
uczuć. Schodzimy tedy w ziemię, parafianie.
Z nadzieją, że trąby Sądu wywołają nas po imieniu.
O dwóch miłościach własnych, przybranych w maski Zamiast wieczności, ziele i ruch obłoków,
kochanków. Wstaje tysiąc za tysiącem Zoś, Katarzyn, Bartłomiejów,
Maryś, Agat, Bronisławów,
O tym, jak wbrew swojej woli opuszczamy ukochaną i Żeby wreszcie wiedzieli
skazujemy Dlaczego to było i po co.
żywą istotę na umieranie z chłodu.
A zawsze ty, Bereniko. Drżę, kiedy wymawiam twoje Modlitwa
prawdziwe imię.
Pod dziewięćdziesiątkę, i jeszcze z nadzieją,
Byliśmy jak dwa okręty nawołujące się we mgle, nie widziałaś
Strona 14
Że powiem, wypowiem, wykrztuszę. Co obiecane, spełniłeś,
Rzec można, nie darmo żyłeś.
Jeżeli nie przed ludźmi, to przed Tobą, Twoje zebrane dzieła
Który mnie karmiłeś miodem i piołunem. Sława jęzorem liznęła,
Nagrody, brawa, zaszczyty
Wstydzę się, bo muszę wierzyć, że prowadziłeś i chroniłeś Witasz, w grzecznościach ukryty
mnie, I brzęk złotego łańcucha
Jakbym miał u Ciebie szczególne zasługi. Powinien dodawać ducha.
Podobny byłem do tych z Łagru, którzy dwie gałązki - Niestety, Panowie diabli,
sosnowe Choćbyście mnie dopadli,
wiązali na krzyż, i mamrotali do nich nocą na pryczy w Pożytku dla was niedużo,
baraku. Nie nacieszycie się duszą.
Forma mnie zawsze pęta,
Zanosiłem prośbę egoisty, i raczyłeś ją spełnić, Gra wcześnie była zaczęta,
Po to, żebym zobaczył, jak była nierozumna. Czy lepszy byłem, czy gorszy,
Na grze mój żywot się skończy,
Ale kiedy z litości dla innych błagałem o cud, I z całą moją odwagą
Milczały, jak zawsze, i niebo, i ziemia. Nie umiem wystąpić nago,
Rytmy i rymy odrzucić,
Moralnie podejrzany z powodu wiary w Ciebie, Do samej esencji wrócić.
Podziwiałem niewierzących za ich prostoduszny upór.
Przez mroczne biegłem katedry,
Jakiż to ze mnie tancerz przed Majestatem, nieznane siły mnie strzegły
Jeżeli religię uznałem za dobrą dla słabych, jak ja? W popiołach, trzasku i dymie.
Karany za to, że żyję,
Najmniej normalny z klasy księdza Chomskiego, Nosiłem skazę pamięci,
Już wtedy wpatrywałem się w wirujący lej przeznaczenia. Czerń dodawałem do wierszy.
Ale kim byłem naprawdę,
Teraz pięć moich zmysłów powoli zamykasz, Nie zdradzą pisania żadne.
I jestem stary człowiek leżący w ciemności. Czy w obłok, zmienny i nikły,
Będziecie pakować widły
Wydany temu, co mnie tak udręczało, I za to dręczyć przez wieki,
Że biegłem prosto przed siebie, w układanie wierszy. Że człowiek byłem kaleki?
Uwolnij mnie od win, prawdziwych i urojonych. - Źle być, wyznajesz z pokorą,
Daj pewność, że trudziłem się na Twoją chwałę. Nie tym, za kogo nas biorą.
Codziennie rozpacz ukrywać,
W godzinie mojej agonii bądź ze mną Twoim cierpieniem, Maszkary z twarzy nie zmywać,
Które nie może świata ocalić od bólu. I tylko chodzić z nadzieją,
Że ludzie nas nie wyśmieją.
A trwoga twoja największa,
Daemones Że zajrzę tobie do wnętrza
I zamiast sprawiedliwego
Zbliża się pora wyznania. Zobaczą wariacje ego,
Oto się prawda odsłania Które się w jednym nie zmienia:
I twoje życie skłamane W przyznaniu sobie znaczenia.
Światu ma być pokazane.
Pewnie, że gorzka chwila, - Żadnej podświadomości pewno nie miałem.
Każdy się przed nią uchyla, Bardziej grzeszyłem, nie wie, duszą czy ciałem?
Wstyd pali, kwili sumienie, W psychoanalityczne nie wierzę głębie.
Kiedy się zjawiasz na scenie Jeżeli postęp, nie mi po tym postępie.
Przed obojętnym gronem, Po prostu diabli męczą, a wtedy przykro.
Starą tragedią znudzonym. Bronię się zamawianiem, jakby modlitwą.
Doceniam twoją odwagę Zamiast spowiedzi, w nocy układam strofy.
I między zalety kładę, Tylko dlatego mądry, że zaściankowy.
Że wolisz cierpieć widomie,
Niż chować się za ironię.
A zresztą w późnej starości PO
Widok się nieco uprościł,
Znikły przebrania sute, Opadły ze mnie poglądy, przekonania, wierzenia,
Chciałbyś odprawiać pokutę, opinie, pewniki, zasady,
Krok stawiasz, łydki się trzęsą reguły i przyzwyczajenia.
I trumny boi się mięso.
Ocknąłem się nagi na skraju cywilizacji,
Pakt nasz dobiega końca. która wydawała mi się komiczna i niepojęta,
Nie cofniesz zachodu słońca.
Strona 15
Sklepione sale pojezuickiej akademii,
w której kiedyś pobierałem nauki,
nie byłyby ze mnie zadowolone.
Mimo że jeszcze zachowałem
kilka sentencji po łacinie.
Rzeka płynęła dalej przed dębowe i sosnowe lasy.
Stałem w trawach po pas, wdychając dziki zapach
żółtych kwiatów.
I obłoki. Jak zawsze w tamtych stronach,
dużo obłoków.
Nad Wilią, 1999
Jasności promieniste
Jasności promieniste,
Niebiańskie rosy czyste,
Pomagajcie każdemu
Ziemi doznającemu.
Za niedosiężną zasłoną
Sens ziemskich spraw umieszczono.
Gonimy dopóki żywi,
Szczęśliwi i nieszczęśliwi.
To wiemy, że bieg się skończy
I rozłączone się złączy
W jedno, tak jak być miało:
Dusza i biedne ciało.