Mesjasz formatuje dysk - OLDI HENRY LION

Szczegóły
Tytuł Mesjasz formatuje dysk - OLDI HENRY LION
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Mesjasz formatuje dysk - OLDI HENRY LION PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Mesjasz formatuje dysk - OLDI HENRY LION PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Mesjasz formatuje dysk - OLDI HENRY LION - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HENRY LION OLDI Mesjasz formatuje dysk W SERII UKAZALY SIE M.IN.: Fredenk Pohl "Gateway" tomy 1-5 Antologia polskiej SF "Wizje alternatywne 4" Kir Butyczow "Pieriestrojka w Wielkim Guslarze" Brian W. Aldiss "Siwobrody" Brian W. Aldiss "Mroczne lata swietlne" Harlan Ellison "Niebezpieczne wizje" C.J. Cherryh "Cyteen" tomy 1-3 HUGO Ben Bova "Mars" Ben Bova "Powrot na Marsa" Manna & Siergiej Diaczenko "Dolina sumienia" Pat Cadigan "Wgrzesznicy" Andreas Eschbach "Gobeliniarze" W PRZYGOTOWANIU: Elizabeth Lynn "Dziewczyna z polnocy" Kir Bulyczow "Nowi Guslarczycy" Paul Levinson "Plaga swiadomosci" Marina & Siergiej Diaczenko "Kazn" Marcin Wolski "Enklawa. Wolski w shortach 2" antologia polskiej SF "Wizje alternatywne 5" Ben Bova,^Wenus" Ben Bova "Jowisz" Henry Lion Oldi & M. i S. Diaczenko "Rubiez" Thomas R.P. Mielke "Sakriversum" HENRY LION OLDI MESJASZ FORMATUJE DYSK Przelozyl Andrzej Sawicki SOLARIS Olsztyn 2004"Mesjasz formatuje dysk" tytul oryg. "Miesija ocziszczajet disk" Copyright (C) 2003 by Dmitrij Jewgieniewich Gromow & Oleg Semenowich Ladyzenskij as Henry Lion Oldi Ali Rights Reserved Copyright (C) 2004 for Polish translation by Andrzej Sawicki N 83-88431-81-1 Miejska Biblioteka Publiczna WROCLAW 4 000198671 \-2) 23 bulwar IkafffW ^aficzny serii Tomasz Wencek Projekt i opracowanie graficzne okladki Dominik Milecki Korekta Bozena Moldoch, Grzegorz Giedrys Pomoc w zakresie pisowni Pinyin Karol Czyrko Sklad Tadeusz Meszko Wydanie I Agencja "Solaris" Malgorzata Piasecka ul. Generala Okulickiego 9/1, 10-693 Olsztyn tel/fax. (0-89) 541-31-17 e-mail: [email protected] www.solaris.net.pl KSIEGA PIERWSZA NIE BUDZCIE SPIACYCH SMOKOW Czesc pierwsza PIETNO NA REKACH Tygrys wysuwa pazury, nawet o tym nie myslac, ofiara jednak nie moze sie ukryc. Smok wykorzystuje swoja sile, nawet tego nie zauwazajac, gora jednak nie moze sie oprzec. Z nauk mistrzow 1 Procesji towarzyszylo nic mniej niz stu ludzi palacowej ochrony - wszyscy z gongami, bebnami, w purpurowych dlugich szatach, owinieci ciasno pasami z rogowych plytek, w odswietnych, krytych jedwabiem kapeluszach o silnie zagietych rondach, przypominajacych skrzydla legendarnego ptaka Peng. Wspanialosc orszaku az bila w oczy! Osobliwie, kiedy przeswietny Zhou-wang - rodzony brat aktualnie panujacego imperatora Podniebnej Krainy, Syna Nieba Yong-Le, po raz kolejny wraca do przydzielonej mu dzielnicy.Tak czy owak, stojacy w tlumie gapie wymieniali polglosem rozmaite uwagi: podobno ksiaze Zhou o splamionych rekach juz trzykrotnie odmawial objecia rzadow nad dzielnica, z powodu "celowych bledow" i jawnego naruszenia kanonow ustanowionych specjalnie dla "spokrewnionych wangow", czyli celowej niedbalosci w dopilnowaniu wyznaczonej wysokosci palacowych scian, podwojenia nalezytej ilosci bram, pomalowania sklepien zachodnich komnat w nieodpowiednie barwy, nie wspominajac juz o cynobrowym odcieniu zawiasow przy drzwiach i tak dalej. Ale czy warto sie tym przejmowac, skoro w Ningou jest swieto, a to w szarzyznie mialkiej codziennosci juz niemalo! Zaraz za oddzialem strazy przybocznej dwudziestu dworzan ostroznie wiozlo w szylkretowej, ozdobionej jaspisem i szmaragdami skrzyni drogocenne relikwie Zarzadu Ceremonii: swiadectwo tytulu wan-ga, nazywane "Ze" i wytloczone na najcienszej blasze z czerwonego zlota, a takze osobista pieczec ksiecia Zhou, majaca kwadratowa podstawe i uchwyt w postaci tygrysa w skoku. Obok relikwii w szkatule lezal zwoj - kopia nefrytowych tabliczek ze Swiatyni Cesarskich Przodkow - z dwudziestoma piktogramami, z ktorych powinna sie skladac pierwsze czesc imion przodkow Zhou-wanga na przestrzeni dwudziestu pokolen. Niech Niebo uchroni od bledu - czujne oko Zarzadu Cesarskich Krewniakow nie spi! Za dworzanami, w otoczeniu eunuchow z wachlarzami i choragwiami, niespiesznie jechala karoca aktualnej faworyty ksiecia Zhou, jego ukochanej naloznicy, pieknej Xuwang, ktora zartobliwie nazywano po katach Xuwang* Nieskazitelna. Sam Zhou-wang, jakby po raz kolejny niepotrzebnie chcial podkreslic swoje lekcewazenie etykiety, jechal nie na czele pochodu, a obok karocy naloznicy i nachyliwszy sie do ocienionego zaslonami okienka szeptal cos spiewnym glosem - byc moze recytowal ukochanej wiersze z epoki Tang, ktorych byl wielkim wielbicielem. 1 tak wszystko toczylo sie swoja koleja i swoim porzadkiem, ustalonym do najdrobniejszego szczegolu, dopoki z tylnych szeregow tlumu nie przepchnela sie ku przodowi tega kobieta, ktora nie zadowoliwszy sie tym i tak juz niemalym sukcesem, bezczelnie podeszla do ksiecia Zhou i urodziwej Xuwang. ' Xuwang - Panna Dziewieciu Niebios - bostwo Tao Kobiete te znali dobrze mieszkancy kwartalu Ping-er. Powiedzcie zreszta sami, kto nie zna Osmej Cioteczki, zony farbiarza Mao, ktora obdarzyla swego dobrodusznego meza ponad tuzinem dzieci -cichej, spokojnej i prostej babiny, z wiecznie opuchnietymi od nieustannego prania dlonmi? Ale zeby tak, wbrew wszelkim zasadom zycia swiatow Zoltego Pylu, podejsc prosto do wanga krwi... -Precz, niegodna! - przerazliwie zakwiczal tlusciutki eunuch, uderzajac wachlarzem zaklocajaca spokoj kobiete. Uderzenie trafilo w wyciagniete przedramie Osmej Cioteczki, rozlegl sie trzask i z bambusowych plytek wachlarza na wszystkie strony sypnely sie ozdobne paciorki. W tej samej chwili zlozone w "malpiagarsc" dlonie zony farbiarza Mao ukosem spadly pomiedzy odstajace uszy eunucha, ktoremu utkwil w krtani wyrywajacy sie z niej wrzask i nieszczesnik odczolgal sie na pobocze drogi, otwierajac i zamykajac usta niczym wyrzucona na brzeg ryba. A Osma Cioteczka niewzruszenie parla ku karocy. Pierwszy ze zdumienia ocknal sie dworzanin o dlugich wasach, obleczony w czarny kaftan wyszywany w dlugonogie smoki, z pasem tai-weia - naczelnika strazy. Wydal krotki rozkaz i przyboczni blyskawicznie zlamali szyk, zostawiajac swemu losowi dworzan z relikwiami; wokol Osmej Cioteczki zwarl sie krag konskich zadow, a pozniej, gdy najblizsi przyboczni jakby sami z siebie wyfruneli z siodel, w powietrzu zamigotala stal. Beztroskie swieto niepostrzezenie przeksztalcilo sie w bezladne pobojowisko; w dloniach zony farbiarza Mao migal blyskawicznie odebrany komus podwojny toporek, doswiadczeni zolnierze na oczach widzow przeksztalcili sie w gromade smarkaczy, ktorzy nie mogli trafic w krecaca sie jak fryga zwariowana babe, odcieta glowa tai-weia potoczyla sie prosto pod kopyta rumaka wanga, kon zas zachnal sie, szarpnal precz od usmiechnietej martwym usmiechem geby przybocznego i niewiele braklo, zeby stanal deba. Ksiaze zapanowal nad nim nie bez trudu. Jak to mowia: Miecze blyskaja z obu stron, Stal blyska, krew sie leje. Komuz potrzebne w smierci czas Zaszczyty, przywileje... Dwaj osobisci przyboczni udzielnego wladcy walili sie jeszcze na zbryzgany krwia bruk: jeden z rozrabana czaszka, drugi - ktoremu nawet udalo sie trzykrotnie machnac halabarda - z toporkiem w tyle glowy, a Osma Cioteczka stala juz przy karocy i patrzyla z dolu do gory na ksiecia Zhou. Nie bylo to dobroduszne spojrzenie. Takim wzrokiem nie patrzyl na wielokrotnie obdarzonego nielaska wladce nawet jego ojciec, spoczywajacy obecnie wsrod przodkow Hong Wu, w mlodosci szeroko znamy mistrz da-tao-shu* i przywodca Czerwonych Turbanow", a w wieku dojrzalym pierwszy cesarz dynastii Ming, ktory przepedzil mongolskich najezdzcow w polnocne stepy. Ale jezeli nawet Zhou-wang mial splamione rece, to tych rak zadna miara nie daloby sie nazwac slabymi. Lekka klinga miecza chang swisnela zlowrogo, opuszczajac bogato zdobiona pochwe. Eunuchowie rzucili sie do oslony ksiecia i miotajac sie bezladnie, zwiekszyli tylko zamet, przeszkadzajac umiejetnie prowadzonej przez ksiecia klindze, ale kiedy miecz wreszcie opadl, opisawszy przed tym skomplikowana niedokonczona podwojna petle, Osma Cioteczka chybnela sie w tyl i niczym kot, lapami krotko uderzyla z obu stron w plaz ostrza. Brzek, trzask i pozbawiony broni Zhou stawia konia debem, a zona farbiarza Mao przemyka pod konskimi kopytami i piescia uderza w kruchy zamek drzwi karocy, ktore ulamek sekundy wczesniej zatrzasnela pospiesznie Xuwang Nieskazitelna. Wszyscy zobaczyli, jak napastniczka kopniakiem otwiera drzwi, wywleka za wlosy wrzeszczaca przerazliwie naloznice, przy okazji plynnie uchylajac sie od rzuconego w nia bojowego dysku, wyrywa z rak pieknotki Xuwang malenkiego, zanoszacego sie szczekaniem pieska rasy hangzhou i lamie mu grzbiet o kolano. * Da-tao-shu - sztuka fechtunku " wielkimi mieczami", bedacymi czyms posrednim pomiedzy ciezkim, krzywym mieczem i halabarda. ",, Czerwone Turbany " - powstanie, ktore polozylo kres wladzy pokornej wobec mongolskich zdobywcow dynastii Yuang i wprowadzilo na tron dynastie Ming. Po czym rzuca psiego trupa na cialo naloznicy, ktora z tego wszystkiego zdazyla malowniczo zemdlec. Na mgnienie oka wszystko zamarlo, a chaos zastygl w bezruchu - zolnierze, trzebiency, gapie, domagajacy sie nowej broni ksiaze Zhou... tylko Osma Cioteczka kolysala glowa, patrzac ze zdziwieniem na wlasne dlonie, jakby widziala je pierwszy raz; do morderczym zaczal zas sunac ukradkiem lysoglowy mnich w pomaranczowej riasie, do tej pory idacy na samym koncu pochodu i nie bioracy dotad zadnego udzialu w zamieszaniu. Drewniane sandaly mnicha prawie nie dotykaly ziemi; tak podobno chodza niebianscy mieszkancy Bialych Oblokow, ktorzy potrafia stanac na napietej karcie ryzowego papieru, nie niszczac powierzchni. Ale i mnich nie zdazyl. Rece Osmej Cioteczki same z siebie wyciagnely sie w przod i w dol, zmuszajac jednoczesnie nagle osowiala kobiete do niezbyt zrecznego przysiadu, a ich palce, niczym pajak chwytajacy bezsilna zdobycz, zamknely sie na rekojesci zlamanego i porzuconego przez ksiecia Zhou miecza chang. Pomaranczowa nasa poplynela dwakroc szybciej, przypominajac pedzony przez wiatr wieczorny oblok - a przeciez, gdy mnich znalazl sie juz w odleglosci pieciu krokow od zony farbiarza Mao, peknieta klinga miecza wanga nieuchwytnym dla oka ruchem przeciela gardlo kobiety, dokladnie tuz pod drugim, mocno obwislym podbrodkiem. Pieknotka Xuwang, ktora akurat sie ocknela, zostala oblana obfitym strumieniem krwi i natychmiast znow popadla w omdlenie. Ten sam strumien krwi spryskal i cialo martwego pieska. Oddajac sprawiedliwosc ksieciu Zhou, stwierdzic trzeba, ze ocknal sie pierwszy. Zeskoczywszy z konia, podbiegl do mnicha i chwycil go za kosciste ramie. -I coz powiesz, czcigodny Banie? - ryknal zarzadca, wzmacniajac chwyt. - Czy to nie do twoich obowiazkow nalezy dbanie o to, by zloczyncy siedzieli w dybach, czekajac na sad i wyrok, a nie hulali swobodnie po ulicach podczas przejazdu wanga krwi? Znow uslyszymy to twoje slynne: "Wszystko w swiecie jest marnoscia, a Zolty Pyl zaproszyl zyjacym oczy?" Mnich nawet sie nie skrzywil, jakby to me w jego ramie, niczym katowskie cegi, wpily sie palce rozwscieczonego Zhou i nie w jego twarz splunal sazniscie ten, kto wlada zyciem i smiercia licznych poddanych. -W istocie, wszystko jest marnoscia, szlachetnie urodzony wan-gu - cicho odpowiedzial czcigodny Ban, a po jego obojetnej, jakby wyrzezbionej z laki twarzy, rozbiegly sie liczne szczeliny zmarszczek. - Jakzebym ja, nedzny mnich, mogl odgadnac wole Dziewieciu Nieb, jezeli wladca Piekiel, ksiaze Yang-Lou zamierza przedluzyc lub skrocic czyjs zywot? Ale co zdolam, na co wystarczy nikczemnych sil glupiego mnicha, to zrobie... Uchwyt na jego ramieniu sie rozluznil. Zhou-wang doskonale wiedzial, kto stoi za plecami "nedznego mnicha". Kazdy z qing-wangow, to znaczy wangow krolewskiej krwi i kazdy z cong-wangow, czyli lokalnych wielmozow, mial przydzielonego do swego orszaku takiego wlasnie delikatnego mnicha, ktory przeszedl pelne szkolenie w slynnym klasztorze nie opodal gory Song-shang -jakoby z wyzszych wzgledow. Ksieciu Zhou nie trzeba bylo wyjasniac, kto dyktuje cesarzowi Yong-Le te wyzsze wzgledy - ktozby nie znal najczcigodniejszego Zhang Wo, formalnie odpowiedzialnego za stosunki z oddalonymi prowincjami i krajami osciennymi. Bedacy jednym z glownych hierarchow klasztoru Shaolin, najczcigodniejszy Zhang nie pierwszy rok stal, niczym szary cien, za plecami Syna Nieba. Krag zaufanych slug najnedzniejszego ze slug Buddy byl tak obszerny, ze jego krance rozciagaly sie poza mgliste granice nieokreslonosci, i tak skryty, ze ta sama mgla dokladnie chronila go przed wzrokiem ciekawskich; wiedziano jednak, ze mnisi wojownicy naczelnika tajnej sluzby sa wszedzie: od Phenianu po Fu-zhou, od Kraju Porannej Swiezosci do terytorium Wietow i odleglej wyspy Riukiu. Przeciez wlasnie za rada najczcigodniejszego Zhang Wo cesarz przeprowadzil niebywala czystke wsrod urzednikow, podpisal edykt "O Wielkich Morskich Podrozach" i obdarowal klasztor Shaolin obszernymi ziemskimi nadaniami. Nawet jezeli jestes po trzykroc wangiem- trzy razy pomysl, zanim chwycisz za ramie ktoregokolwiek z przekletych mnichow-nad-zorcow. Tym bardziej, ze jeden lysoglowy mnich z polozonego nie opodal gory Song-shang klasztoru wart jest calego oddzialu przybocznych. Albo oddzialu najemnych zabojcow. ...Ksiaze Zhou splunal i odszedl precz. Wiedzial z cala pewnoscia, ze czego jak czego, ale dochodzenia w sprawie tego osobliwego zamachu me powierzy wielebnemu Banowi, jakkolwiek ten by na to nie nalegal. Jezeli zechce, niech sie w tym grzebie sam, skrycie i bez oficjalnego polecenia. A ktory z sedziow w Ningou jest godny tego, by mu zlecic to dochodzenie? Nie, nie dzisiaj. Dzisiejszy dzien i bez tego byl pelen nieprzyjemnosci. A naloznice Xuwang trzeba bedzie jeszcze w tym tygodniu odeslac do jej rodzicow. Widok zemdlonej, zalanej krwia Xuwang Nieskazitelnej z martwym pieskiem na piersi, na zawsze odepchnal serce ksiecia od ukochanej naloznicy. Tymczasem trupa Osmej Cioteczki juz wleczono na podworze miejscowego urzedu sledczego... Urzedniczyna dlugo i kwieciscie rozplywal sie w uprzejmosciach, nieustannie podkreslajac uczciwosc i nieprzekupnosc naj-szacowniejszeao xianggonga\ wymieniajac jedna za druga jego liczne zaslugi, ale w zaden sposob nie chcial przejsc do tematu zasadniczego: z jakiej to przyczyny on, bedacy nadwornym rzadca jasnie wielmoznego Zhou-wanga, z samego rana zjawil sie u sedziego Bao? Co prawda, sedzia Bao i bez tego potrafil sie domyslic przyczyny tak zdumiewajacej wizyty; co wiecej, znal ja doskonale. Dlatego sklonny do kwiecistego stylu i przyzwyczajony do pochlebstw zarzadca tym razem wcale nie przesadzal, opisujac zaslugi wielce szanownego xianggonga w rozplatywaniu licznych i skomplikowanych spraw. Zestawienie bardziej niz niezwyklego wypadku, ktory nie dalej jak wczoraj mial miejsce na glownej ulicy Ningou, z pojawieniem * xianggong - honorowy tytul szczegolnie zasluzonych sedziow, w doslownym przekladzie..czcigodny, ktory jest podpora nieustra-szonosci" sie nadwornego rzadcy ksiecia Zhou nie sprawilo sedziemu Bao najmniejszych trudnosci. Skoro mowa o uczciwosci, to i w tym wypadku dostojny rzadca nic zgrzeszyl przeciwko prawdzie. Zawistnicy juz dawno za plecami nazywali wielce szanownego sedziego Bao Bao Smocza Pieczec, czyniac aluzje do jego legendarnego poprzednika i imiennika, ktory przed trzystu mniej wiecej laty zaslynal ze swojej nieprzekupnosci. Wszystko bylo jasne od samego poczatku i dlatego smetne az do nieprzyzwoitosci. Sluchajac dworzanina, ktory bezczelnie cytowal Konfucjusza i nawet nie samego Kong-zi, a jego obecnych interpreta-torow, sedzia uprzejmie kiwal glowa. Dostojny Bao myslal przy tym 0 czyms zupelnie innym. Nowa choroba, ktora objawila sie w Podniebnej Krainie, wkrotce nazwana przez prosty lud "Szalenstwem Buddy", zabierala coraz liczniejsze ofiary i stopniowo przeradzala sie w epidemie. Sedzia Bao wielokrotnie juz stykal sie z ludzmi, ktorzy stracili rozsadek w nieskonczonym korowodzie kolejnych wlasnych wcielen - doznawanych nieoczekiwanie i nieodwracalnie, niczym uderzenie pioruna - i zapominali, kim sa, rozrywani na strzepy od srodka, budzacymi sie nagle wspomnieniami z poprzednich zywotow. Ludzie ci potrafili niekiedy doskonale przypominac sobie szczegoly powstania An Lushana', opowiadac, jak walczyli pod sztandarami Zhuge Lianga" albo Song Wu"\ mowic w nikomu nie znanych jezykach, przepowiadac przyszlosc, nie znajac przy tym swojego obecnego imienia i nie pamietajac rodzinnego domu ani swoich bliskich. Gologlowi mnisi z madrymi minami wyjasniali, ze ludzie ci rozgniewali Budde swoimi natarczywymi modlami i ten obdarzyl ich iluminacja, o ktora prosili, ale odczucie prawdziwej rzeczywistosci przeroslo sily ich slabego umyslu, nieprzygotowanego odpowiednim stylem zycia i medytacjami. * An Lushan - w 755 r. podniosl bunt przeciwko cesarzowi, zabity w r. 757. " Zhuge Liang (220 - 280 r) - znany wodz i bohater ludowy Song Wu (albo Song-Zy VI-V wiek p.n.e.) -znany wodz 1 strateg Sedzia Bao byl absolutnie przekonany, ze plotacy, co im slina na jezyk przyniosla mnisi sa dokladnie tak samo dalecy od prawdy, jak od Buddy - czyzby najbardziej nawet irytujacy natarczywoscia czlowiek byl w stanie czymkolwiek rozgniewac pograzonego w Nirwanie Budde? Magowie Tao utrzymywali jednoglosnie, ze wszystko jest wynikiem figlow, jakie plata ktorys z demonow Wladcy Piekiel Yang-Lou. Demony na posylki byly na samym koncu listy zainteresowan sedziego, ktory mial dostatecznie wiele trosk bez wciagania w nie mocy piekielnych. ("Gdziezby tu znalezc kogos, kto moglby mi dac pare demonow na posylki?" - myslal tesknie sedzia, nalewajac sobie czerwona herbate z dawno wychlodzonego czajniczka). "Szalenstwo Buddy" objawilo sie niedawno w rodzinie samego sedziego Bao. Mlody krewniak sedziego, Chong, stracil rozum, doslownie w ciagu tygodnia przestal poznawac krewnych i nieustannie wyrywal sie do Louyang, gdzie jakoby czekala nan rodzina, albo godzinami deklamowal wiersze (kiepskie zreszta), czego nigdy przedtem nie robil. Kilka wczesniejszych wcielen wodzilo sie za lby wewnatrz nieszczesnego mlodzienca i podobnie jak gorska lawina przygniotly i pogrzebaly jego obecna osobowosc, Bao zas nie mial pojecia, jak pomoc ukochanemu krewniakowi. Bezsilnymi okazali sie miejski lekarz i zagladajacy czasami do domu sedziego brodaty mnich z kolatka i gongiem. Tylko zawsze milczacy taos Lan Daoxing, nazywany Zelazna Czapka, potrafil na pewien czas przywrocic mlodziencowi rozum. Ale pod wieczor "Szalenstwo Buddy" opanowalo Chonga z nowa sila - i nawet taoski czarodziej nie potrafil dluzej przeciwstawiac sie rozwojowi choroby. Sedzia wiedzial, ze opetani "Szalenstwem Buddy" nie potrafia zyc dluzej niz miesiac, chodzil wiec ponury i przygaszony - ale przeklety los nie ograniczyl nieszczesc tylko do krewniaka Chonga! Nie dalej jak przedwczoraj, sedzia zastal swego pierworodnego i spadkobierce Wenga w zachodnim pawilonie na milej rozmowie z jakas zupelnie nieznajoma sedziemu dziewczyna. Panna skromnie spuscila wzrok i uprzejmie sie uklonila wchodzacej do pawilonu glowie rodziny -wjej zachowaniu nie widac bylo niczego nagannego, nie wygladala tez na trzpiotke. Coz. dorosly syn powinien juz sobie zaczac szukac zony, a sedzia Bao nie nalezal do tych upartych konserwatystow, ktorzy zenia dzieci, nie porozmawiawszy nawet z przyszlymi malzonkarni. Sedzia raz jeszcze przyjrzal sie dziewczynie: ubrana skromnie ale przyzwoicie, ladna, ze skromnie podczernionymi brwiami i podbarwionymi rozem policzkami... sedziemu moglaby sie nie spodobac moze tylko jej zawiazana na szyi czerwona chusteczka. Sedzia nie nalezal do przesadnych. Nie mogl jednak zapomniec 0 tym. co akurat dzialo sie w Podniebnej Krainie: epidemia "Szalenstwa Buddy", ktora porazila i jego rodzine, wstajace z grobow martwiaki (poczatkowo nie wierzyl, ale jednego widzial na wlasne oczy!), pa letajace sie w bialy dzien czarty, oszalale zwierzeta, na domiar zlego jakies lisy-odmiency, jakies osobliwe borsuki... Nawet jezeli odrzucic trzecia czesc tego wszystkiego, zaliczywszy te opowiesci do bajek 1 bzdur, pozostalych anomalii wystarczy, zeby poczuc niepokoj. Zrodzone raz podejrzenie nalezalo natychmiast sprawdzic. Bao z miejsca wybral sie do swego starego znajomego Lan Daoxinga, ktory wielokrotnie w podobnych przypadkach przychodzil sedziemu z pomoca. Zelazna Czapka na szczescie jeszcze nie opuscil Ningou, by wytapiac w gorach swe pigulki niesmiertelnosci. -Diablica - kiwnal glowa czarodziej, odwracajac sie, gdy tyl ko sedzia zdazyl przekroczyc prog jego tymczasowego mieszkania i akurat otwieral usta, by powiadomic maga, z czym przyszedl tym razem. - Duch kobiety, ktora sie powiesila. Szuka ciala, w ktorym moglaby sie odrodzic. Wez te oto tykwe i substancja z niej opryskaj nieczysta sile - wszystkie czary sie rozwieja i ujrzysz jej prawdziwe oblicze. Przegon ja potem miotla z brzoskwiniowych witek, ta, kto ra stoi u ciebie w korytarzu. Pojdzie precz i nie wroci. I czarodziej podal sedziemu niewielkie naczynie. -Dziekuje ci, o swiety Lan - sedzia z trudem zdolal wymowic te slowa, wciaz bowiem nie mogl przywyknac do niespodzianek taosa, ktorego w zaden sposob nie odwazylby sie nazwac przyjacielem. - Jezeli bedziesz czegokolwiek potrzebowal... -Wiem - na twarzy Lan Daoxinga, ktory chytrze skryl oczy pod krzaczastymi brwiami, pojawil sie ledwie dostrzegalny usmieszek. - A teraz pospieszaj. Bies juz niemal oczarowal twojego syna. Szanowny sedzia dawno juz tak nie biegl. Teraz jednak zapomnial o pozycji i randze, w ramach ktorych absolutnie sie nie miescily biegi -jego syn byl w niebezpieczenstwie, musial zdazyc! Zdazyl. Dziewczyna, usmiechajac sie przepraszajaco, mocowala do gornej belki fry wolny kobiecy pasek, a jego chlopiec, jego Weng juz wstepowal na taboret, nie pojmujac zupelnie, co robi - i w tejze chwili do zachodniego pawilonu wpadl zadyszany Bao Smocza Pieczec, w biegu wyrywajac zatyczke z danej mu tykwy. A gdy niesamowicie smierdzaca mieszanina zjelczalej krwi byczej, swinskiej i baraniej z dodatkiem ludzkiego kalu, moczu i zepsutego meskiego nasienia (mowiac uczciwie byly w niej jeszcze inne, nieznane sedziemu, ale nie mniej wonne komponenty) obryzgala uchylajaca sie pannice, z oczu obecnych blyskawicznie opadla zaslona diabelskiego opetania. Pierwszy syn Weng stal oglupialy na taborecie, gotow sobie zalozyc na szyje petle skrecona na koncu wytartego sznura zwisajacego ze stropu, a obok na ziemi miotal sie w diabelskich podrygach na poly zgnily juz trup ze sladem petli na wykreconej dziwacznie szyi, z ktorej szponiaste palce zdazyly juz zerwac ozdobna czerwona chusteczke. Byc moze kiedys byla to bardzo przyzwoita dziewczyna i za zycia mogla wygladac dokladnie tak, jak ja przed kilkunastoma minutami ujrzeli Weng i Bao, ale teraz, ze stojacymi deba wlosami i wywalonym na brode jezorem... Zawodzaca wisielica zostala przy pomocy miotly przepedzona z domu - niech sobie szuka miejsca dla kolejnych narodzin w innym miejscu - a sedzia z synem przeprowadzil odpowiednia rozmowe o gustach i upodobaniach. Choc jednak wszystko zakonczylo sie dobrze i diablica wiecej sie nie pokazala, w glebi duszy sedzia czul niepokoj. Cos niedobrego sie dzialo w Podniebnej Krainie... Jak to mowia: Nie widze dawnych i szlachetnych mezow. Nie widze rownych im w przyszlosci; Pojalem nieskonczonosc ziem i niebios. Smutno mi jednak i lzami sie zalewam. -...tak wiec najswietniejszy Zhou-wang ma nadzieje, ze wielce szanowny xianggong potrafi rozwiklac te zagadkowa sprawe. Pozwol, panie, ze ja, nikczemny sluga, przekaze ci pisemne polecenie przeswietnego Zhou-wanga, ktore daje odpowiednie pelnomocnictwa. - urzednik z uklonem podal sedziemu zwoj napisany urzedowym pismem kaishu i z odcisnieta w czerwonym wosku pieczecia ksiecia. Trzeba bylo wstac, z uklonem przyjac zwoj, wyrazic glosne watpliwosci dotyczace tego, czy nedzny Bao potrafi sprostac tak powaznemu zadaniu, potem jeszcze przez kilka minut wysluchiwac roznorakich zapewnien i nadziei, ktore szlachetny wang raczyl wlozyc w usta swego pelnomocnika, az wreszcie ten ostatni zdecydowal sie wyniesc. Drzwi nie zdazyly sie jeszcze zamknac za dostojnym wyznawca Konfucjusza i jego pozniejszych interpretatorow, kiedy sedzia Bao ciezko westchnal i rozwinal zwoj. Pelnomocnictw bylo w nim wiecej, niz ich potrzebowal i niz sie spodziewal. Rzeczywiscie wiele. Oprocz tego znalazl kilka czystych tabliczek z poleceniami aresztu, ktore mogl wypelnic wedle wlasnej woli. 1 jeszcze jedno pelnomocnictwo ukryte gleboko wewnatrz. Sedzia Bao mogl miec tylko nadzieje, ze nie bedzie musial z NIEGO skorzystac. Owszem, w tej sytuacji mogl wiele, nawet jak na "Czcigodnego, ktory jest podpora nieustraszonosci". Ale i zada sie od niego niemalych rzeczy - to akurat Bao rozumial doskonale. No coz, trzeba bedzie sie zajac narzucona mu sprawa z najwieksza uwaga, choc -Niebo mu swiadkiem! - wolalby osobiscie zajac sie niedawnym zabojstwem bogatego kupca, ktory przejezdzal przez Ningou i niedawno zostal znaleziony w niedalekim stawie z rozprutym brzuchem. Ale, jak powiedzial poeta: "Wiosenne marzenia ulatuja za krawedz niebios". Sedzia Bao raz jeszcze westchnal ciezko i ruszyl zajac sie ogledzinami trupow. Z trupami przybocznych, pieska i tai-weia wszystko bylo jasne: sedzia zobaczyl polamane karki i kregoslupy, rozrabane czaszki i inne okaleczenia doznane w walce. Kazdy z nich mial tylko jedna rane, z czego czcigodny Ban wywnioskowal, ze zabojca byl doswiadczony wojownik, ktory nie mial zwyczaju uderzac dwukrotnie tego samego przeciwnika -jakiz w koncu jest sens w biciu trupa? /s}* JL(?S*S\ '?'", - ?1 Wygladalo tez na to, ze z trupem Osmej Cioteczki, glownej sprawczyni wczorajszej rzezi tez specjalnych komplikacji nie bedzie: - poderzniete gardlo mowilo samo za siebie. Swiadkowie rowniez byli zadziwiajaco jednomyslni - zapobiegliwy Bao wczesniej juz zatroszczyl sie o to, by ich przesluchano i zebrano wszelkie mozliwe dowody rzeczowe. Zdazyl tez poslac jednego z wywiadowcow, by przesluchal farbiarza Mao, czlonkow jego licznej rodziny i czlonkow rodziny Cioteczki, o ile takowa (me Cioteczka oczywiscie, tylko rodzina!) istnieje. Sedzia przeczuwal - zanim jeszcze nawiedzil go ksiazecy dworzanin - ze sie od tej sprawy nie wykreci, a podobne przeczucia rzadko go zawodzily, dlatego tez natychmiast zatroszczyl sie 0 zabezpieczenie mozliwych sladow i zeznan. Wiadomo przeciez, ze sledztwo nalezy prowadzic, poki slady nie zdazyly jeszcze ostygnac, a nie wtedy, gdy dowody rzeczowe zostana rozproszone, swiadkowie poprzepadaja, a tych, ktorych da sie zlapac, zawodzi pamiec. Oczywiscie, trzeba bedzie wydac polecenie lekarzom miejskiego zarzadu, by przeprowadzili sekcje zwlok i inne konieczne badania, ktore pokaza, czy przypadkiem szanowna matka nie znajdowala sie pod wplywem jakiegos odurzajacego zielska. Bylo to mocno watpliwe: sedzia dlugo przygladal sie spokojnej twarzy nieboszczki, na ktorej zastygl taki wyraz, jakby Osma Cioteczka skonala ze swiadomoscia dobrze wykonanej powinnosci, i watpiaco pokiwal glowa. Jakiez to ziele mogloby przeksztalcic cicha i spokojna zone farbiarza Mao w mfstrza sztuk walki, ktory potrafil wyslac na lono przodkow polowe przybocznych ksiecia Zhou? Dalej, powiedzmy, niechby 1 sobie zaciukala (no nie, tylko tak sie powiedzialo!) Zhou-wanga, ale nie, caly ten jej niezwykly wyczyn byl tylko po to, by zlamac kregoslup ukochanemu pieskowi naloznicy ksiecia? A potem pode rznac sobie gardlo! Uwierzyc, ze nieboszczka wyprawila w zaswiaty tylu ludzi z powodu pieska? Gdyby jej piesek z jakiegos powodu sie nie spodobal, no to trach... kamieniem z daleka... Sedzia Bao nie lubil takich spraw. Rozwiazywal je, jak wszystkie, ale ich nie lubil. W przypadku zwyklych zabojstw, kradziezy, rabunkow i oszustw od razu wszystko bylo jasne - wiadomo, gdzie i kogo szukac. Sprawy, takie jak obecna, byly tajemnicze i nieprzewidywalne. Nigdy nie wiadomo bylo, co tym razem wyplynie na wierzch, komu nastapisz na odcisk i kto w sumie wyjdzie na tym gorzej - przestepca czy nadmiernie gorliwy sedzia sledczy. Oczywiscie, podczas ogledzin trupa Osmej Cioteczki zostalo wyjasnione i zapisane, ze martwa przestepczyni umarla wskutek poderzniecia gardla, ktorego dokonala wlasnorecznie; za zycia zas, poza sprzataniem i innymi pracami domowymi, nigdy nie zajmowala sie cwiczeniem sztuk wojennych. Potwierdzili to wszyscy bojacy sie tortur i dlatego niezmiernie sklonni do zeznan krewniacy, jednoglosnie utrzymujacy to samo: o walce na piesci Cioteczka miala bardzo kiepskie pojecie, jezeli nie liczyc przypadkowych razow, jakimi czestowal ja podpity malzonek. W sumie: ponad czterdziesci lat cichego, spokojnego zycia na oczach wszystkich - maz, dzieci, praca w domu, przypadkowe sprzeczki z sasiadkami... Nie, w zaden sposob taka kobieta nie moglaby - nawet dla najbardziej odrazajacego psa ze wszystkich psow na swiecie - w ciagu paru minut powalic dwoch dziesiatek wybornych czlonkow strazy przybocznej Zhou-wanga, z tai-weiem na czele! Z drugiej strony... wszystkie trupy bez slow mowily sedziemu, ze mogla! Sedzia Bao jeszcze przez jakis czas przygladal sie nieboszczce i juz sie zbieral do wyjscia, kiedy jego spojrzenie przypadkiem zsunelo sie na jej lezaca wnetrzem ku gorze reke. Na przedramieniu zaczely juz wystepowac niebieskawe plamy opadu, w czym nie bylo niczego niezwyklego, ale dosc niezwykly ksztalt tych plam przypominal sedziemu cos bardzo dobrze mu znanego... Sedzia Bao pochylil sie, przyjrzal uwazniej - i nagle szybko sie wyprostowal, a potem chwycil druga reke nieboszczki i ja tez odwrocil wnetrzem dloni ku gorze. No prosze! Watpliwosci byc nie moglo. Na przedramionach cichutkiej za zycia jak trusia Osmej Cioteczki, widnialy, jakby wytatuowane - trupie plamy w ksztalcie smoka i tygrysa - charakterystyczne znaki mnichow wojownikow, ktorzy przeszli niedostepny i nieprzebyty dla wszystkich innych Labirynt Manekinow klasztoru Shaolin. Dokladnie taki sam tatuaz, tylko wypalony ogniem, mieli najczcigodniejszy Zhang Wo, naczelnik cesarskiej tajnej sluzby, i wielebny Ban, przydzielony do orszaku Zhou-wanga. Sedziego Bao bolala glowa. Przepisana przez lekarza mikstura, ktora zwykle w takich przypadkach pomagala, tym razem zawiodla. W skroniach Bao czul tepy, monotonny bol, od ktorego plataly mu sie mysli, i sedzia odruchowo tylko przekladal lezacy przed nim na stole stos prosb, skarg i innych dokumentow, slizgajac sie spojrzeniem po rownych rzedach piktogramow i nie wnikajac w tresc dokumentow. W kacie za stolem, glosem niemal rownie dokuczliwym jak bol glowy, mamrotal cos pod nosem ulizany i odmladzajacy sie xu-cai\ Sangge Trzeci, siedzacy na tym miejscu juz dobre dziesiec lat, ktory w zaden sposob me mogl zdac egzaminu na stopien cui-rena", z powodu "niedoskonalosci umyslu, nie dajacej sie pokonac zadnymi wysilkami", jak to kiedys wyrazil jeden z egzaminatorow. Sangge Trzeci przypominal sedziemu xu-cai z dosc znanej historii, ktory kiedys odpoczywal nago w chlodzie swiatyni miejscowego Boga Ziemi i przeziebil sie. Zlozywszy Bogu ofiare, wyzdrowial, a potem dreczony poczuciem krzywdy napisal szczegolowa skarge, w ktorej obwinil Boga Zicmi o sprytne wyludzenie zen ofiary, po czym spalil dokument w swiatyni opiekunczego ducha okolicy. Nie doczekawszy sie odpowiedzi, po dziesieciu dniach napisal kolejna skarge, obwiniajac ducha opiekunczego o zaniedbywanie swoich obowiazkow i spalil te skarge w swiatyni Jaspisowego Wladcy. W nocy przysnil mu sie ognisty napis plonacy na scianie jego domu, skladajacy sie z prastarych, kretych jak macki osmiornic piktogramow: "Boga Ziemi, ktory zhanbil swoje stanowisko, zdegradowac. Opiekunczemu duchowi wpisac nagane do akt. Xu-cai takiemu to a takiemu, za brak szacunku dla duchow i zamilowanie do donosicielstwa, wlepic najdalej do miesiaca, trzydziesci kijow na tylek". Co tez sie stalo. Teraz jednak sedzia Bao nie mial wcale ochoty na smiech: oczyma duszy wciaz widzial lezace przed nim, niczym martwe klody, dwie kobiece rece. * xu-cai - pierwszy i najnizszy stopien naukowy " cui-ren - drugi (sredni) stopien naukowy Zadnych rysunkow smoka i tygrysa na rekach Osmej Cioteczki nikt za jej zycia nie zaobserwowal - potwierdzili to jej maz, farbiarz Mao, liczni krewni i jeszcze bardziej liczni sasiedzi. Nic zauwazono tez oznak dzialania zadnego czarodziejskiego ani jakiegokolwiek innego ziela. Sedzia raz jeszcze obejrzal trupa w obecnosci urzedowego lekarza i upewnil sie, ze dziwne trupie plamy nic znikly, przeciwnie, byly jeszcze bardziej wyraziste, po czym polecil to wszystko umiescic w protokole ogledzin zwlok i ciezkim krokiem ruszyl do kancelarii. Usiadlszy w niej, tkwil nieruchomo z okropnym bolem glowy i w niezmiernie podlym nastroju. -...i niechze pan sobie wyobrazi, najczcigodniejszy xianggongu, niczego z domu cui-rena Tonga nie zabral, ale rozerwal na strzepy jego ulubiona orchidee, ktora szanowny cui-ren Tong hodowal zgod nie z kanonem "Ba-hua". -Kto rozerwal? - zapytal sedzia, ktory niezbyt pilnie sluchal, a pytanie zadal, aby zajac czyms mysli, przepuscil bowiem mimo uszu cala poprzednia czesc dlugiej i niezwykle barwnej opowiesci gadatliwego xu-cai. -Zlodziej, oczywiscie! wykrzyknal radosnie Sangge Trzeci, uszczesliwiony tym. ze szanowny naczelnik raczyl uslyszec i chy ba nawet zaciekawic sie jego opowiescia. - Zniszczyl ukochana or chidee Tonga, a potem wsadzil sobie noz ogrodniczy prosto w ser ce. Niewiele braklo, a cui-rena Tonga, kiedy sie o tym dowiedzial, trafilaby apopleksja - dodal Sangge Trzeci, skrycie cieszac sie tym wszystkim, poniewaz nic lubil Tonga, ktoremu los sprzyjal dale ko bardziej niz jemu samemu i ktory na domiar wszystkiego byl zarozumialy. - Pana Tonga. rozumie sie, zirytowala utrata orchi dei, a nie samobojstwo zlodzieja... Teraz, znaczy, do stolicy nie po jedzie, a wasz zastepca, dostojny pan Fu, rozkazal odrabac zlodzie jowi samobojcy rece i przybic je do pregierza na miejskim placu, zeby ostrzec innych. -Zlodzieja rozpoznano? - dosc niemrawo zainteresowal sie se dzia, ktoremu powoli zaczynal przechodzic bol glowy. Poskutkowal lek albo po prostu bol sam sie usmierzyl. -Rozpoznano, oczywiscie! To niejaki Fang Yushi, handlarz la kociami. Wszyscy go znali, byl uczciwym czlowiekiem, mimo ze handlarz. Wlasnie mowie - zwariowal. Kupowalem od niego ryzowe buleczki z kminkiem, a teraz skad je wziac? Zreszta, sami widzicie, -wielce szanowny xianggongu, co to sie u nas w dzielnicy wyrabia, a ostatnimi czasy, mowia, i w calej Podniebnej Krainie... -Dlaczego Fu mi o tym nie zameldowal? - przerwal sedzia xu-cai. -Nie chcieli was niepokoic, najczcigodniejszy xianggongu. Sprawa jasna, zlodziej znany, i na dodatek sam sobie wymierzyl sprawiedliwosc... Sedzia Bao ponownie przestal sluchac plotek i ploteczek, opowiadanych przez Sangge Trzeciego. Oba idiotyczne wydarzenia mialy cos wspolnego, stawiajacego je w jednym szeregu, niczym zamienne ogniwa jednego lancucha. Sedzia Bao poczul drgnienie mysliwskiej zylki, ktora zawsze sie odzywala, gdy w chaosie nagromadzonych faktow i drobnych szczegolow, zeznan swiadkow i dowodow, nagle stykaly sie jeden z drugim pasujace do siebie fragmenty przypadkowo rozrzuconej lamiglowki i zaczynal rozumiec, ze chwycilo sie za potrzebna nic... teraz tylko pozostalo ciagnac, ale ostroznie, zeby jej nie zerwac. Niezwykly i na pierwszy rzut oka zupelnie pozbawiony sensu postepek Osmej Cioteczki, ktory zakonczyl sie jej samobojstwem; nie mniej nieoczekiwany czyn szanownego handlarza lakociami Fang Yushi a potem noz w serce. Oto, co laczylo ze soba obie sprawy - pozorny brak sensu i ostateczne samobojstwo wykonawcy. -Przejde sie na plac - mruknal sedzia raczej sam do siebie i nie spiesznie wyszedl z kancelarii. - Najbardziej dostojny z dostojnych xianggong Bao? Pytanie bylo zbyteczne - w Ningou sedziego Bao pomylic z kims innym moglby chyba tylko slepiec. Sedzia niespiesznie sie odwrocil. Teraz z kolei on natychmiast rozpoznal tegiego mnicha w pomaranczowym kaftanie. Przewielebny Ban - protegowany tajnej sluzby, po czesci czlonek ochrony, a niewatpliwie szpieg cala geba przy jego swietosci ksieciu Zhou-wang - ktory jednak niczego nie wskoral podczas niedawnej ulicznej zawieruchy. Nie zdazyl? Nie zdolal? Nie zechcial? -Tak, otom ja, szlachetny ojcze - kiwnal glowa sedzia, z szacun kiem splatajac dlonie przed piersiami. - Nie da sie ukryc, widzicie wszystko, jak na dloni! A ja akurat chcialem z wami porozmawiac. O ile wiem, czcigodny, wstapiliscie do zakonu, a potem przeszliscie szkolenie w znanym daleko i szeroko klasztorze pod gora Song? Zaprawde szczesliwa to pustelnia, ktorej patriarcha zostal osobiscie zaproszony na ceremonie wstapienia na tron panujacego nam milosciwie cesarza, Syna Nieba Yong-Le. oby zyl wiecznie! Wedlug mnie, to wlasnie za rada patriarchy Shaolinu Syn Nieba przeniosl stolice z Nankinu do Pekinu? -Rozleglosc wiedzy Podpory Nieustraszonosci godna jest po dziwu - gologlowy mnich pochylil pokornie glowe, sedzia jednak nie dal sie zwiesc tej falszywej skromnosci. Wielebny Ban podszedl przeciez do niego nie bez przyczyny! -Czy zechcielibyscie pokazac mi, niegodnemu, swiete znaki ty grysa i smoka na waszych rekach? Mam nadzieje, ze nie sprzeciwia sie to zasadom klasztoru? -Alez nie, czcigodny xianggongu, skadzeby znowu! - Mnich, ktoremu prosba sedziego, i to wypowiedziana w tak pokornej formie, wyraznie pochlebila, rozplynal sie niemal w usmiechu. - Oczywiscie, mozecie popatrzec. Prosze... I Ban az po lokcie odsunal rekawy kaftana. Najczcigodniejszy sedzia przez pewien czas przygladal sie bardzo uwaznie okazanym mu wizerunkom wypalonym na przedramionach mnicha, a potem niewinnie zapytal: -Zechciejcie mi powiedziec, wielebny ojcze, czy takie znaki maja na ramionach tylko mnisi, ktorzy ukonczyli szkolenie w klasz torze Shaolin? -Nic slyszalem, by ktokolwiek zdobyl sie na taka zuchwalosc, by osmielic sie na falszerstwo - glos mnicha nie zmienil tonacji, ale jego i bez tego zmruzone oczy zwezily sie jeszcze bardziej. -Aczy nie mozna tego jakos ukryc? - zaciekawil sie sedzia. - Jezeli na przyklad mnich wojownik nie zyczy sobie, by go rozpoznano.. -Z pewnoscia jest to mozliwe -mnich wzruszyl ramionami. - Tylko w jakim celu ktos mialby to robic? Zreszta... pozostana blizny. Na domiar wszystkiego, tych, co przebyli Labirynt Manekinow, me jest znow tak wielu i znaja nas dobrze nie tylko mieszkancy klasztoru. Mam nadzieje, ze szanowny xianggong wie o tym. iz ten, kto zlozyl sluby w klasztorze Shaolin, moze go opuscic tylko w trzech wypad kach? Pierwsza mozliwosc - trzeba zdac egzaminy, co udaje sie nie kazdemu i nie wczesniej, niz po pietnastu latach nauki, druga - mozna zostac wyslanym na zewnatrz w sprawach dotyczacych bractwa, co zdarza sie nad wyraz rzadko... - A trzecia? Mnich tylko rozlozyl rece. Jak to mowia, trzecie wyjscie jest wyjsciem, z ktorego moze skorzystac kazdy i w kazdej sytuacji. -Rozumiem was, czcigodny xianggongu - po krotkiej przerwie wielebny Ban znow otworzyl usta. - Podsuneli wara skomplikowana, nieprzyjemna i niewdzieczna sprawe. Zbadanie jej, to wasz obowia zek, ale... Mysle, ze nie bedzie wielkiego nieszczescia, jezeli wkrotce zakonczycie sledztwo. Oczywiscie, wyjasniwszy przedtem wszystko, co wyjasnic mozna. Oto ja, nedzny mnich, doszedlem do wniosku, ze juz to pewnie wyjasniliscie: nieboszczka dzialala samotnie, bez niczyjej pomocy i wedle wszelkich oznak nie wladala soba. Na do datek juz nie zyje - i dlatego, ktoz moglby rzec, co sie wtedy dzialo w glowie nieszczesnej kobiety? -Oczywiscie, macie racje, ojcze wielebny - sedzia uprzejmie kiwnal glowa. - Do tych samych mniej wiecej wnioskow doszedlem i ja. Nie moge nie wyrazic radosci, ktora ogarnela moja dusze na wiesc o tym, ze moje skromne przypuszczenia calkowicie niemal sie pokry waja z wnioskami tak szlachetnego slugi Buddy jak wy. Porozmawiali l^k jeszcze przez chwile o rozmaitych sprawach, nie majacych zadnego zwiazku z niedawna rzezia, choc sedzia Bao doskonale wszystko juz pojal: dajac do zrozumienia, ze on sam i stojacy za nim ludzie nie sa zainteresowani wyjasnieniem sprawy, mnich powiedzial dokladnie to, co chcial powiedziec. Sedzia domyslal sie dlaczego. Kiedy wielebny Ban oddalil sie po uprzejmym pozegnaniu, sedzia jeszcze przez dluga chwile mial przed oczami wypalone na rekach mnicha wizerunki smoka i tygrysa. Dokladnie takie same, jakie wystapily po smierci na ramionach Osmej Cioteczki, ktora nigdy w zyciu nie przekroczyla progu slynnego klasztoru pod gora Song. Dokladnie takie same znaki, choc pewnie nie od ognia, jak u czcigodnego Bana i znow w postaci plam trupiego opadu, widac bylo na przybitych do pregierza rekach szanownego kupca Fanga Yushi. Ktory takze nie byl mnichem. Ani w klasztorze Shaolin, ani w zadnym innym. Rozdzial drugi Dawne przyslowie powiada: Jezeli w drodze trafisz na mistrza Chan' Nie trac na darmo stow. Nie probuj tez przejsc obok. Daj mu w pysk - i niech przemowia piesci. Madrzec zrozumie, A glupiemu wiedza na nic. -Lajdak! - ryczal na cale gardlo Zloty Wegorz, otrzasajac sie gwaltownie ze smierdzacych bryzgow. - Bydle gologlowe! Zejdz tylko tutaj, a wbije ci ten durny kaczan w ramiona! Stojacy na scianie mnich nie zwracal najmniejszej uwagi na wrzaski w dole. Przed chwila bezwstydnie zadarl skraj swojej szafranowej riasy i oddal mocz prosto na glowe Zlotego Wegorza, ktory niebacznie podszedl za blisko do zamknietych wrot klasztoru pod gora Song. Za tymi wrotami, jak twierdzili dobrze poinformowani, zaczynala sie sciezka wyrabana w skalach u podnoza samego klasztoru, ktory w rzeczy samej lezal znacznie wyzej, pod wierzcholkiem, ale Zloty nie dbal teraz o sciezki i klasztor. Nie tak dawno Wegorz, syn wioskowego wojta z prowincji Hebei, w rodzinnych stronach uznany mistrz cu-ang-fa", dopial swego - po dlugiej tulaczce i staraniach, w rezultacie ktorych zdobyl trzy rekomendacje od bardzo szanownych osob, przyslano mu list z poleceniem (choc Wegorz liczyl na zaproszenie) stawienia sie u zewnetrznych wrot klasztoru nie pozniej niz w Swieto Zimnego Jadla. * Mistrz chan - wyznawca nauk chan (jap. Zen), jednej z odmian buddyzmu Cu-ang-fa - doslownie " walka na piesci" Wiec sie stawil. I prawie tydzien sterczal jak tyka przed wrotami w towarzystwie grupy siedmiu takich samych jak on mlokosow, ktorzy starali sie o przyjecie w szeregi mnichow znanego w calej Podniebnej Krainie klasztoru. Dziewiatym byl niemlody heshang* z gorskiej swiatyni w prowincji An-de, ktory wszedl we wrota po trzech zaledwie godzinach oczekiwania - przedstawil straznikom pisemne pozwolenie od swojego przeora. Straznicy dlugo poruszali ustami, gapiac sie na pismo, a potem spojrzeli na siebie i gestami polecili heshangowi, by poszedl za nimi. -I tak jest zawsze! - westchnal z zazdroscia zupelnie jeszcze mlodziutki kandydat, ktory przedstawil sie dzieciecym imieniem Zmi-jeczek Cai. - Nam, osobom swieckim, potrzebne sa cale stosy rekomendacji i czekaj tu sobie, nie wiedziec jak dlugo... a wielebni, prosze! Przeor pozwolil i wlaz, kiedy chcesz! Ni mniej, ni wiecej, tylko rejonowa kancelaria: jeden z poklonem i chylkiem, drugi wyprostowany jak tyka i z rozwinietym sztandarem! Gdyby zdarzylo sie to wczesniej, Zloty Wegorz nie odezwalby sie nawet slowem i tylko w duchu nazwalby Zmijeczka smarkaczem. Ale po dniu oczekiwania, jego spokoj ducha lekko sie zachwial, po trzech dniach -z jego opanowania zostaly nedzne i niegodne uwagi strzepy, a pod koniec nieskonczenie dlugiego z pozoru tygodnia, Zloty Wegorz gotow byl rozerwac na strzepy pierwszego, ktory nawinalby mu sie pod reke.. A tu jeszcze ten mnich, ktory raczyl oddac mocz na jego glowe... Wrota, skrzypiac okropnie, powoli rozchylily swe podwoje. W przejsciu pokazali sie dwaj mnisi - rosli, barczysci, z niebieskawymi od codziennego golenia glowami, podobni jeden do drugiego jak blizniacy. -Ha! - drwiaco zawolal Zloty Wegorz. - Swiety maz kryje sie za cudzymi plecami! Popatrz, jacy bohaterowie z tych mnichow! No, dalej, kto pierwszy? W tej chwili zapomnial zupelnie, ze i sam nie przybyl tu bynajmniej powodowany szlachetnoscia albo pragnieniem porzucenia pel' Heshang - mnich buddyjski nego zludzen swiata; jezeli cos ciagnelo Zlotego Wegorza do Shaoli-nu, to tym czyms byla slawa kolebki sztuk wojennych, ktorej wychowankowie slyneli szeroko i daleko, od wschodnich szczytow Bo-shan, do Zachodniego Raju Wladczyni Xi-wang-mu. Przestraszony Zmijeczek szarpnal Zlotego Wegorza za rekaw bluzy, wskazujac chylkiem na zblizajacych sie straznikow, ale to nie zbilo z tropu rozwscieczonego kandydata. Poczekawszy, az idacy niespiesznym krokiem straznicy dojda do niego, Zloty Wegorz demonstracyjnie przyjal malo znana na Poludniu pozycje "malego czarnego tygrysa" i jednoczesnie z gwaltownym wydechem wymierzyl miazdzace uderzenie piescia w brzuch najblizszemu straznikowi. Ty co? - spytal mnich ze zdziwieniem w glosie, patrzac, jak Zloty Wegorz podskakuje i wyje, trzymajac sie za prawie calkowicie wywichniety nadgarstek. - Odbilo ci? -Aa... rozumiem! - drugi straznik klepnal sie dlonia w ogolony leb. - On usiluje pokazac ci, czcigodny Zhao, ich polnocny styl walk! Zaraz, zaraz, cos sobie przypominam... "chudy, wylenialy tygrys"... nie, nie chudy... maly! Maly i czarny! No tak! Maly czarny tygrys! -Tygrys? - pierwszy z mnichow mogl w tej chwili posluzyc za model malarzowi, ktory zechcialby zilustrowac pojecie bezbrzeznego zdumienia. - Maly i czarny? Czy takie w ogole bywaja? -U nich owszem, bywaja. Tchorz... slyszeliscie o czyms takim? Maly, czarny, a zly jaki! Gdzie tam do niego tygrysowi! Pierwszy mnich z niedowierzaniem pokrecil glowa, a potem chwycil Zlotego Wegorza za kolnierz i powlokl ku drabinie, zaczynajacej sie w odleglosci dziesieciu krokow od wrot. Drabina nie byla osobliwie wysoka, miala moze piecdziesiat szczebli, nie wiecej. Zloty Wegorz dowiedzial sie, ze w istocie nie wiecej. Kiedy walisz lbem o kazdy szczebel, trudno sie pomylic w rachunkach. Pozostali kandydaci sledzili rozwoj wydarzen w absolutnej ciszy, zaklocanej tylko burczeniem brzuchow; podczas minionego tygodnia nikt nie zadbal o posilki dla biedakow i trzeba sie bylo zadowolic przyniesionymi zapasami - o ile ktos pomyslal o prowiancie wczesniej -albo zajac sie zbiorka jagod i jadalnych korzonkow w okolicy. Tydzien glodowki to nie w kij dmuchal. Po chwili mnisi odzwierni wrocili i zostawiwszy wrota uchylone, znikli w ich glebi. - Moze tam zajrzec? - zapytal sam siebie Zmijeczek Cai. I w tejze chwili ugryzl sie w jezyk. Zajrzysz i zaraz potem ciebie tez tak... po drabinie do gory nogami. Dzien mial sie juz ku poludniowi, kiedy zza skrzydla bramy wychylila sie blyszczaca glowa straznika. - Ej wy! Chcecie cos do zarcia? - zapytal. Wszyscy radosnie i jednoczesnie kiwneli glowami, nawet nie pomyslawszy o tym, by przypomniec straznikowi, ze z ludzmi nalezy rozmawiac nieco grzeczmejszym tonem, co sie tyczy zwlaszcza mnichow, ktorym Budda zalecal, zeby starali sie unikac silniejszych uczuc, nie mowiac juz o gniewie. - No to wlazcie - straznik zapraszajaco machnal reka. -To jestesmy w domu - pomyslal Zmijeczek Cai, wchodzac do srodka i rozgladajac sie na boki. Za wrotami w istocie nie bylo nic, oprocz sciezki, ktora wiodac pod gore przez bambusowy zagajnik, szybko gubila sie wsrod zarosli i skal. 1 jeszcze... Wydobywajacy sie z kotla zapach gotowanej potrawy moglby byc i bardziej apetyczny, ale wystarczyl, by wydobyc z brzuchow wyglodnialych kandydatow gromkie burczenie, mogace zagluszyc chyba i sam wybuch wulkanu. Cala siodemka natychmiast zgromadzila sie wokol starego, brazowego trojnogu, w jego zaglebieniu niebieskawo i czerwono blyszczaly rozzarzone wegle, i jak zaczarowani wbili wyglodniale spojrzenia w umocowany nad trojnogiem kociol. Nie spieszyl sie jedynie Zmijeczek Cai. Trudno bylo orzec, czy byl mniej od innych glodny (matka dala mu na droge solidny wezelek z zapasem zywnosci, on sam zas od dziecinstwa potrafil lowic weze i jaszczurki), czy z powodu mlodego wieku wstydzil sie w obecnosci mnichow straznikow chwytac jedzenie niczym jakis bezrozumny barbarzynca. Ale wygladalo na to, ze straznicy nastawieni sa dobrodusznie. Jeden z nich przywlokl z wartowni stosik wyczernionych glinianych misek, drugi pogrzebal w torbie i wyjal z nich kilkanascie jeczmiennych plackow Kazdy kandydat dostal miske, placek - nie zapomniano i o Zmijeczku Caiu - po czym straznik, ktory spuscil po drabinie Zlotego Wegorza, uzbroil sie w ogromny cedzak i stanal przy kotle. -No, moi drodzy, ktory z was jest najglodniejszy? - zasmial sie mnich, nabierajac pelna lyche polewki. -Na bobie - Zmijeczek okreslil rodzaj zupy po zapachu, jedno czesnie lykajac sline. - I z miesem. Chyba sporo tego miesa... Burczenie w brzuchu najwyrazniej zacmilo wszystkim rozsadek: do glowy im nawet nie przyszlo, ze buddyjscy mnisi nie jedza niczego, co zostalo zabite, czyli w polewce miesa byc nie moze... Dwaj najbardziej glodni - albo najbardziej niecierpliwi - migiem podstawili miski, jednoczesnie bez wiekszego powodzenia probujac odgryzc kes nieprawdopodobnie czerstwego placka. Do misek chlupnela goraca zupa i wycie dwoch glosow sploszylo ptaki z pobliskich drzew: dno miseczek zrobiono z cienkiego papieru, pomalowanego na buroceglasta barwe i pozornie niczym nie rozniacego sie od glinianych bokow, podobnego do nich nawet i w dotyku - ale oczywiscie nie tak jak one odpornego na cieplo - i wspaniala polewka na bobie z miesem przerwawszy sie przez falszywe dno, zbryzgala obficie brzuchy i kolana niecierpliwym lakomczuchom. Im glosniej darli sie poszkodowani, tym glosniej smiali sie mnisi. Jeczeli, charczeli, wycierali cieknace im z oczu lzy, a na koniec pozbawieni sil zwalili sie na ziemie, bebniac w nia z uciechy pietami. Jak to sie mowi, "smiechem wstrzasneli posadami nieba i ziemi". Wrota wciaz pozostawaly otwarte i Zmijeczek Cai pomyslal, czy nie zrobilby madrze, odwracajac sie i odchodzac. Takie przynajmniej zyczenie malowalo sie na jego twarzy o silnie zaznaczonych kosciach policzkowych - i kazdy mogl