Masters S.R. - Nigdy się nie dowiesz
Szczegóły |
Tytuł |
Masters S.R. - Nigdy się nie dowiesz |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Masters S.R. - Nigdy się nie dowiesz PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Masters S.R. - Nigdy się nie dowiesz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Masters S.R. - Nigdy się nie dowiesz - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Spis treści
Część I. Jestem przekonany, że nostalgia to choroba
Zima 2015
Adeline, 1997
Zima 2015
Adeline, 1997
Zima 2015
Rupesh, 1997
Zima 2015
Jen, 1997
Zima 2015
Steve, 1998
Zima 2015
Will, 1998
Zima 2015
Część II. Dlaczego ta gra nazywa się Poświęcenie?
Zima 2015
Adeline, 1998
Zima 2015
Rupesh, 1998
Zima 2015
Jen, 1998
Zima 2015
Część III. Czas bywa przerażający, kiedy zwraca się na niego uwagę
Will, 1998
Zima 2015
Steve, 1998
Zima 2015
Część IV. Jedynie cienie za nami czekające
Adeline, 1998
Zima 2015
Steve, 1998
Strona 5
Zima 2015
Will, 1998
Zima 2015
Steve, 1998
Zima 2015
Adeline, 1998
Później
Przypisy
Po więcej darmowych ebooków i audiobooków kliknij TUTAJ
Strona 6
Wszystko zaczęło się tego wieczoru, kiedy Will nam powiedział, że
zamierza zostać seryjnym zabójcą.
– Okej, już wiem, kim chcę być – oświadczył, skupiając na sobie
naszą uwagę.
Odpowiadał na zadane pytanie jako ostatni, a to znaczyło, że
wkrótce opuścimy zarośla wokół słupa wysokiego napięcia
znajdującego się pomiędzy naszą wsią a sąsiednią i wyruszymy
w drogę powrotną.
Co będziecie robić za szesnaście lat?
Wszystko powoli zbliżało się ku końcowi: wieczór, lato, ognisko,
wokół którego usadowiła się nasza piątka. Większość z nas
w duchu chciała, aby to się ciągnęło dalej, może nawet bez końca,
choć się zarzekaliśmy, że ekscytują nas tajemnice dorosłości.
Żadne z nas nie wierzyło, że jeszcze kiedyś może być tak dobrze
jak teraz, bez względu na problemy z rodzicami czy sobą
nawzajem. Wyjątek stanowił chyba tylko Will, który siedział i palił
trawkę swojego brata, podczas gdy reszcie zależało jedynie na
tym, żeby się upić. Will – wykorzystujący tę chwilę prawdy, której
dramatyzm potęgował dym ze skręta. Kto wie, co się działo w jego
głowie? Może rzeczywiście uważał, że przyszłość okaże się lepsza
niż teraźniejszość.
– Trzeba zabić co najmniej trzy osoby, żeby być seryjnym
zabójcą, no nie? – zapytał, a jego głęboki głos wypełnił kopułę
światła, którą utworzyły wokół nas płomienie. – Tak zrobię.
Dawniej coś takiego byłoby zabawne – klasyczny Will, co za
dziwak. Inni tak to odebrali. Mnie jednak wszystko w tym
chłopaku wydawało się złowieszcze, począwszy od tego, co mówił,
a skończywszy na tym, w jaki sposób półmrok skrywał jego twarz.
Dla mnie od zawsze jego życie stanowiło zupełnie inny świat, ale
ten świat nigdy dotąd nie był przerażający. Po tym, co dane mi
Strona 7
było oglądać w ciągu kilku ostatnich tygodni tego lata, wcale nie
było mi do śmiechu.
– Może to nie będzie dokładnie za szesnaście lat – kontynuował
Will – ale kiedyś w przyszłości. Zabiję troje ludzi, zupełnie ze sobą
niezwiązanych. Żeby mnie nie złapano, zrobię to tak, by wyglądało
na samobójstwa. Inne sposoby, inne miejsca, takie, których nie
będziecie się spodziewać.
Zaśmiał się, a mną wstrząsnął dreszcz. I nie tylko dlatego, że
ogień powoli dogasał.
– Kiedyś w styczniu zniknę na cały rok i nikt nie będzie wiedział,
co się w tym czasie ze mną dzieje.
Inni zaczęli zadawać pytania, żartować, głodni dalszych
informacji.
– Gdzie ich zabijesz?
– Naprawdę myślisz, że ujdzie ci to na sucho?
– Jak to zrobisz?
Przy wtórze pijackiego rechotu i aplauzu Will przedstawił
ponure szczegóły. Brzmiało to tak, jakby improwizował.
Moją uwagę zwrócił jakiś szelest. I przysięgam, że mniej więcej
trzy metry za Willem, tam, gdzie beton łączył się z wysoką trawą
i chwastami, mignęła mi czyjaś sylwetka. Chwilę później już jej
nie było. Może to tylko złudzenie i gra księżycowego światła.
A może za dużo alkoholu pomieszanego ze złymi przeczuciami.
– A kiedy skończę – ciągnął Will – wrócę do tego, czym się
zajmowałem do tej pory. Będę chodził do klubów i nawalał się jak
cała reszta. Nikt, kto poprosi mnie o sporządzenie raportu czy
zatańczy obok mnie, nie będzie o tym wiedział. Ale ja będę. To
wystarczy. Ja będę wiedział i wy też, o ile to zapamiętacie. A coś
mi mówi, że zapamiętacie.
Nie mylił się.
Strona 8
Część I
Jestem przekonany,
że nostalgia to choroba
Strona 9
Zima 2015
…gdybyście zdjęli różowe okulary, myślę, że oboje odebralibyście ten film
takim, jaki jest.
Zgasiłam silnik, ale pozwoliłam, aby podcast leciał dalej, i na wpół tylko
słuchałam własnego głosu dochodzącego z samochodowych głośników.
Z miejsca, w którym zaparkowałam, aneks kuchenny rodziców wyglądał
jak czekający na aktorów plan zdjęciowy. Na ścianie powiesili dziwne
obrazy i zupełnie pozmieniali kolorystykę. Zniknęła farba w odcieniu
musztardowym, a zamiast niej jakiś dekorator wnętrz zdetonował bombę
magnoliową. Zegar na desce rozdzielczej pokazywał dwudziestą pierwszą
dwanaście. Za późno? Pewnie tak. Oby. Na pewno jeszcze nie spali, bo tato
nigdy nie zostawiał zapalonego światła.
Okej, Xan, Jon, myślę, że pora zdecydować, czy orientalistyczny klasyk
Stevena Spielberga i George’a Lucasa Indiana Jones i Świątynia Zagłady
powinien trafić do kosza.
Orientalistyczny klasyk? Nieźle.
A ty, Adeline, jeszcze nie podjęłaś decyzji?
Wyłączyłam stereo.
Powinnam wejść. Przyjechałam do Blythe tylko na jutrzejsze spotkanie
po latach, ale trudno mi się będzie zrelaksować, nie dowiedziawszy się
więcej na temat diagnozy mamy. Podczas naszej zeszłotygodniowej
rozmowy przez telefon tato był bardzo poruszony; udało mu się wykrztusić
jedynie to, że pojawił się jakiś problem z płucami. Przekazał mamie aparat,
żeby mogła mi wszystko wyjaśnić, lecz kiedy zostawił ją samą, ona się
rozłączyła, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa. To na pewno coś
Strona 10
nieuleczalnego. W takim wypadku względy moralne nakazywały mi powrót
do dialogu i zakończenie tej głupiej zimnej wojny, którą toczyłyśmy od
czasu moich ostatnich odwiedzin. Choćby po to, aby tacie żyło się łatwiej.
Póki co siedziałam w samochodzie i bawiłam się kluczykami.
Spodziewałam się, że to będzie trudne – bardzo się tego bałam – nie
spodziewałam się jednak gniewu, który wzbierał we mnie od chwili, kiedy
zostawiłam za sobą światła autostrady M6 i zaczęłam lawirować coraz
bardziej krętymi drogami, mijając kolejne zapadłe dziury. Blythe. Cholerne
Blythe. Rząd domów i droga prowadząca do jakiegoś lepszego miejsca.
Pub, opuszczona wiata autobusowa i nic więcej przez kolejne kilometry. To
było miejsce idealne na kryjówkę przed światem, a nie jego prawdziwa
część. Każde omiatane światłem reflektorów pole, każda stodoła czy
martwe zwierzę przypominały mi, w jak wielkiej tu żyłam izolacji. Gdyby
nie przyjaciele, to…
Przekręciłam kluczyk w stacyjce. Nie było warto, bo już wracałam do
dawnych nawyków i szykowałam usprawiedliwienia dla tego wszystkiego,
za co mama mogła na mnie naskoczyć: niebieskie pasmo w czarnych
włosach, mocny makijaż oczu, kolczyk w uchu. Nie, musiałam stąd
odjechać i skupić się na jutrzejszym spotkaniu. Udam się prosto do hotelu
i sporządzę notatki do podcastu – i tak czekał go ponowny montaż.
Wydawałam się w nim zbyt rozdrażniona, zbyt cięta – możliwe, że wpływ
na to miały tarcia między naszą trójką. Brakowało autentycznej miłości do
filmów, z której słynęła „Szczypta nostalgii”. Poza tym zawsze mogłam
zajechać tutaj w drodze powrotnej do Londynu.
Zwolniłam hamulec ręczny. Kiedy po raz ostatni zerknęłam na dom,
dostrzegłam, że na oświetlonym planie pojawił się aktor: tato. Wydawał się
niższy, niż go zapamiętałam, a jego włosy, niegdyś grafitowe, teraz lśniły
bielą. Minął ponad rok i to od razu było widać. Próbowałam obgryzać
paznokcie, ale wszystkie już dawno zostały obgryzione. Z jękiem
Strona 11
zaciągnęłam ręczny i zgasiłam silnik. A gdy tato zobaczył mnie przez okno,
przykleiłam do twarzy ciepły uśmiech i pomachałam.
Miejsce to miało urok domu emeryta. Tato zaprosił mnie do salonu, którego
autentycznie nie poznałam; w powietrzu unosił się jeszcze chemiczny
zapach remontu. Jedynym świątecznym akcentem była stojąca w rogu
minimalistyczna plastikowa choinka.
– O rety, ale się wszystko pozmieniało – powiedziałam.
– Twoja mama chciała go odnowić, dopóki oboje byliśmy jeszcze
w stanie.
Słowo „mama” zostało oczywiście wymówione z amerykańskim
akcentem; no a jakże, West Midlands, zagubiony stan USA. Od tak dawna
mieszkałam na południu, że teraz zawsze zwracałam na to uwagę.
– Gdzie ona jest?
– W łóżku, kotku. Po południu się jej pogorszyło. Sprawdzę, czy czuje się
na siłach, aby się z tobą widzieć. Spieszysz się?
– Nie – odparłam i nim zdążyłam go zapytać o nogę, pokuśtykał w stronę
schodów.
Usiadłam na dziewiczo białej skórzanej sofie i nasłuchiwałam szmeru
rozmów z góry, próbując wybadać nastrój mamy. Choć nie byłam w stanie
rozróżnić poszczególnych słów, wyraźnie słyszałam melodię akcentu
birminghamskiego. Spłaszczała każde zdanie, które intonacja próbowała
podnosić. Mama dokładała wszelkich starań, żebym to po niej
odziedziczyła. „Dzięki temu dostałaś się do Cambridge”, tak mi kiedyś
powiedziała.
Gdzie się podziało zdjęcie z uroczystości wręczenia dyplomów, które do
tej pory stało na kominku? Wyglądało na to, że nawet ono nie przetrwało,
a wszystko, co osobiste, zostało poświęcone na rzecz bezosobowego
wystroju prosto z magazynów wnętrzarskich. Westchnęłam. Jeśli mamie
Strona 12
potrzebna była widownia, to cały ten jad okaże się bezużyteczny. Musiałam
myśleć pozytywnie. Wyjęłam telefon. Miałam jedną nieprzeczytaną
wiadomość.
Jak się trzymasz? To dzisiaj?
Xan, miłośnik naszego podcastu, dusza do kompletu z moimi ustami
i mózgiem Jona. Odcinki opierały się na entuzjazmie Xana dla jakiegoś
klasyku filmowego, stopniowo studzonym przeze mnie i Jona, co
skutkowało skazaniem omawianego dzieła na tak zwany kosz, chyba że
znaleźliśmy jakiś istotny powód, żeby okazać litość.
Nim zdążyłam mu odpisać, schody zaczęły trzeszczeć i krótko potem
zjawił się tato. Kiwnął głową. Matka raczy się ze mną spotkać.
– Napijesz się czegoś, Jan? – zapytał tato zza moich pleców.
Siedząca na łóżku mama odmówiła. Wyszedł po tabletki, a ja
pocałowałam ją w policzek. W przeciwieństwie do taty w ogóle się nie
postarzała. Właściwie wyglądała całkiem dobrze.
– Co mu się stało w nogę? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Potknął się w ogrodzie o gałąź. Mówiłam mu, że trzeba ją obciąć.
– A co się dzieje z tobą, mamo?
Wzruszyła ramionami.
– Nie jest dobrze, Adeline. Coś z płucami. Ten kaszel… Zrobiono mi
tomografię, a potem lekarz zapytał, czy miałam do czynienia z azbestem.
Cóż, nie miałam, ale twój dziadek pracował swego czasu na dachach, a ja
zawsze wdrapywałam mu się na kolana, kiedy wracał z pracy. Powiedzieli,
że od środka są całe podrapane i że to się będzie stopniowo pogar…
Zaczęła kaszleć. Położyłam rękę na jej ramieniu, ale znaczące spojrzenie
utkwione w moich poobgryzanych paznokciach sprawiło, że zacisnęłam
Strona 13
dłoń w pięść.
– Potrzebujesz czegoś?
Pokręciła głową, po czym pokazała na moje stopy.
– Te buciory ci nie pasują, skarbie. – Nie dając mi czasu na reakcję,
dodała: – Jesteś nadal z tym nauczycielem? Też przyjechał?
– Nie – odparłam zaskoczona tym, że pamiętała Richa.
– Och. – Opadła na poduszki i lekko zakaszlała.
– Mogę w czymś pomóc, skoro przyjechałam?
Mama przez chwilę milczała.
– Po co to zrobiłaś, Adeline? Miałam szczerą nadzieję, że może
powodem jest twoja chęć zaoferowania przeprosin.
Przygryzłam wnętrze policzka. Podczas poprzedniej wizyty przetrwałam
urodzinowy obiad pełen uwag wstawionej mamy na temat mojego
zaawansowanego wieku i tego, jakie to smutne, że być może nigdy nie
zostanie babcią. Następnie winą za mój „problem” obarczyła odziedziczony
po tacie brak autorytarności i zasugerowała, że choć tato okazał się
rozczarowaniem, to przynajmniej jest prawdziwym mężczyzną. „Może to
mało popularny pogląd, ale kobiety we współczesnym świecie nie mogą
bez przerwy stroszyć piór” – tak powiedziała. Dla mnie to oznaczało koniec
odwiedzin. Pocałowałam tatę na pożegnanie i bez słowa wróciłam do
Londynu.
– Przepraszam – rzuciłam teraz, bo jeśli mama rzeczywiście była
umierająca, nasze relacje powinny się stać przynajmniej neutralne. Nie dało
się już cofnąć czasu, by naprawić to, co między nami popsute, ale pełen
szacunku rozejm był czymś jak najbardziej na miejscu.
– A więc taki ton zdecydowałaś się przybrać? – zapytała mama.
Ponownie przygryzłam policzek.
– Przyjechałam na spotkanie z dawnymi przyjaciółmi, mamo, no
i martwiłam się o ciebie. Jeśli cię nie interesuję i jeśli niczego nie
potrzebujesz, to pójdę. Naprawdę nie chcę się kłócić.
Strona 14
Mama się wyprostowała.
– Kogo tu jeszcze znasz?
– Na pewno ich nie pamiętasz.
– Przyjaciele ze studiów?
– Nie, z Blythe.
– Znałam wszystkich twoich przyjaciół z Blythe. Stephen. Pamiętam go.
Jego tata miał dom na samym końcu drogi. Zamożny człowiek, ale tylko go
wynajmował. Teraz wygląda zupełnie inaczej.
Przytaknęłam. Kiedy parkowałam, światła samochodu omiotły
rozbudowany i unowocześniony budynek na końcu Elm Close.
– Steve się zjawi – powiedziałam.
– Widzisz, pamiętam. I tego niskiego z Indii. Jak on miał na imię?
Teraz to ja pokręciłam głową.
– Rupesh urodził się w Birmingham, mamo.
Oczami wyobraźni ujrzałam drogę, która wiodła do Hampton-in-Arden,
wioski sąsiadującej z Blythe. Kiedy tutaj jechałam, minęłam zjazd, myśląc
wtedy o Rupeshu.
– Wiesz, co miałam na myśli. I pamiętam także Jessicę. Tę dziewczynę
z rudymi włosami.
– Jen – poprawiłam. – To ona zorganizowała nasze spotkanie.
– Jennifer. Jesteś pewna? To właśnie z nimi się spotykasz?
– Zależy kto się pojawi.
– Z kim jeszcze się trzymaliście? – Mama wpatrywała się w swoje palce,
jakby w nich się kryła odpowiedź. – A ten wysoki chłopiec?
– Will.
– Will. Czasem widuję jego mamę. Nadal tu mieszka.
Zaczęła znowu kaszleć, a ja ponownie położyłam dłoń na jej ramieniu.
Łagodnie zapytałam:
– Mamo, czy to… poważne? – Kiedy nie odpowiedziała, dodałam: – Ile
czasu nam zostało?
Strona 15
– Adeline, nie dramatyzuj. Zawsze tak się zachowujesz.
– Nie dramatyzuję. Muszę to wiedzieć.
– Cii. No więc pięć lat, a może dziesięć. Może więcej. Lekarz stwierdził,
że wcześniej mogę umrzeć na coś innego. – Wypowiedziała te słowa
z nieco zbyt dużym entuzjazmem.
– Och.
– Wydajesz się rozczarowana.
– Wcale nie. Po prostu… szykowałam się na ostatnie pożegnanie.
– Na razie się mnie nie pozbędziesz.
Zmarszczyłam brwi.
– Więc umrzesz w bliżej nieokreślonym czasie.
– Tak to można ująć.
– W sumie jak my wszyscy.
– Zamierzasz przed wyjściem należycie mnie przeprosić, Adeline?
– Miło cię było zobaczyć, mamo – rzuciłam. – Gdybyś mnie
potrzebowała, to na kilka dni planuję się zatrzymać w okolicy.
Na korytarz odprowadził mnie kaszel, który brzmiał ciut teatralnie.
W połowie schodów stał tato. Opierał się o balustradę i trzymał w ręce
fiolkę z lekami.
– Taki mały odpoczynek – powiedział i posłał mi uśmiech, na który aż
przykro było patrzeć.
Wyjechałam z Blythe w kierunku wschodnim, przez most z sekretnymi
tunelami, w których latem można się było czołgać, oczywiście o ile poziom
rzeki był odpowiednio niski. Od zajazdu Travel Inn w Balsall Common,
sąsiedniej wsi, dzieliło mnie zaledwie osiem kilometrów. W dzieciństwie te
osiem kilometrów ciągnęło się niczym bezkresna pustynia.
W pokoju poczęstowałam się buteleczką czerwonego wina z minibarku,
a potem jeszcze jedną. W gruncie rzeczy dobrze zrobiłam, że odwiedziłam
Strona 16
dzisiaj mamę. Zapadnięcie na śmiertelną chorobę, która wcale nie zabija,
było jednak w jej stylu: maksimum współczucia, minimum kosztów. Tato
skończył w tym roku siedemdziesiąt pięć lat i zanosiło się na to, że będzie
opiekował się mamą nawet do dziewięćdziesiątki. Nie pozwoliłby, aby jej
czegokolwiek zabrało, nawet jeśli to by oznaczało zarzynanie się.
Resztę wina wylałam do umywalki, ledwie rozpoznając właścicielkę
takich mrocznych myśli. Życzyłam mamie śmierci? Tak się właśnie działo,
kiedy się wracało do domu. Człowiek sądził, że wydoroślał, jednak ledwo
przekroczył próg, znowu stawał się dzieckiem. Czy jako dziecko pełna
byłam nienawiści? Niewykluczone, ale tak po prawdzie miałam ku temu
powód. W ustach poczułam gorycz. A może tylko wino.
Z torby wyjęłam tablet i położyłam się razem z nim na łóżku, licząc, że
znajdę jakiś film, który skutecznie zaprzątnie moją uwagę. Sprawdziłam
pocztę. Obecnie było to jedyne cyfrowe narzędzie komunikacji, którego
używałam. Zrezygnowałam z innych aplikacji do bezpośredniego
przesyłania wiadomości, jako że wzrost popularności podcastu wywołał
falę mizoginistycznego hejtu. Powitał mnie nowy mail ze strony randkowej.
„Hej, mała”. Od razu go usunęłam.
Musiałam odpisać Xanowi, więc zaczęłam szukać telefonu. To on stał za
mną, kiedy przed rokiem otworzyłam mail od Jen proponującej spotkanie
po latach w następne Boże Narodzenie. Gdy zapytał mnie, kim jest Jen, a ja
mu opowiedziałam o przyjaciołach z dzieciństwa i pierwszym prawdziwym
chłopaku, Stevie, Xana to zaintrygowało. A potem zobaczył w mediach
społecznościowych zdjęcie Steve’a.
– Masz swój typ, co?
Już wcześniej rzuciło mi się w oczy, że istnieje fizyczne podobieństwo
między Steve’em i moim eks, Richem: pociągła twarz, ciemne włosy,
mocna budowa. Ale słowa Xana trochę mnie zaniepokoiły. Rich
przypominał mi Steve’a nie tylko w kwestii wyglądu. Jego z lekka
wymuszona swoboda miała sugestywny urok silnego zapachu czy piosenki
Strona 17
i przyciągała mnie, choć byłam wystarczająco dorosła, aby mieć więcej
rozumu w głowie.
Budzik na stoliku nocnym wskazywał wpół do jedenastej. A może położę
się wcześniej i wykorzystam do pracy jutrzejszy dzień? Spotkanie
zaplanowano dopiero na siódmą wieczorem. W sumie to nie mogłam się go
doczekać. Wcześniej niezbyt się na nie cieszyłam, bo przecież wysoce
prawdopodobne było to, że nic już nas nie łączy. Jednak po dzisiejszej
przejażdżce przez okoliczne wsie nie miałam wątpliwości: ci ludzie swego
czasu okazali się moimi wybawcami. Przez te wszystkie lata
utrzymywaliśmy ze sobą kontakt na odległość, ale zignorowałam jedną czy
dwie propozycje spotkania. Do czasu podcastu nie zrobiłam niczego,
z czego byłabym na tyle dumna, żeby mieć ochotę pokazywać się ludziom,
którzy mnie kiedyś znali. Fajnie będzie ich znowu zobaczyć. Kim teraz
byli? Co robili?
Nim zniknęłam z mediów społecznościowych, zerknęłam po raz ostatni
na facebookowy profil Steve’a. Wszystkie zdjęcia przedstawiały zachody
słońca i łąki, żadne jego samego. Miał partnerkę? Był żonaty? Rupesh był –
widziałam zdjęcia z obu ceremonii: świeckiej i tradycyjnej. Nigdy nie
należał do osób religijnych, więc może należało to uznać za ukłon w stronę
wielopokoleniowej rodziny. A może jego przekonania i praktycyzm
z czasem uległy złagodzeniu? Oby nie. Zawsze to w nim lubiłam. Jen
natomiast aż nazbyt chętnie dzieliła się wszystkim na Facebooku. Miałam
okazję widzieć zdjęcia z jej wakacji i bieżące informacje o pracy
nauczycielki, nie wspominając o inspiracyjnych cytatach dotyczących
kreatywności, które pojawiały się nieuchronnie po nieudanych castingach.
Kiedy się poznałyśmy, marzyła, by zostać aktorką, i podziwiałam jej upór,
choć udało jej się zagrać jedynie kilka ról trzecioplanowych w mało
znanych brytyjskich serialach telewizyjnych. Część mnie żywiła nadzieję,
że Jen nadal próbuje, druga zaś, ta, która blokowała jej posty na mojej
tablicy, pragnęła, aby odnalazła inny cel, który nie jest tak zniechęcający.
Strona 18
Napisałam do Xana, następnie leżałam z zamkniętymi oczami na łóżku
i nasłuchiwałam buczenia lodówki.
Kiedyś wygooglowałam Willa, ale w pamięci nie utkwiły mi żadne
informacje dotyczące jego dorosłego życia. A gdy niedawno próbowałam to
zrobić po raz drugi, zupełnie nic nie znalazłam. Był dla mnie tajemnicą.
Miałam nadzieję, że życie dobrze mu się ułożyło, niemniej moje
wspomnienia związane z nim nie należały do szczególnie pozytywnych.
Stwierdzenie, że był dziwny i trudny, to akt życzliwości. Choć zdarzało się,
że potrafił nas wszystkich rozśmieszyć.
Strona 19
Adeline, 1997
Na łące za ogrodem przebywają jakieś dzieciaki w wieku Adeline. Widzi je
z okna w holu: Azjatę w białej koszuli i rudowłosą dziewczynę z dwoma
warkoczami. Co jakiś czas przykładają dłonie do ust i krzyczą coś, co niesie
się aż do domu. O Bii, O Bii, O Bii, O Bii. Jest środek dnia, a Adeline
paraduje jeszcze w szlafroku.
Tych dwoje często widać we wsi. Zazwyczaj towarzyszy im chłopak
z włosami w kolorze truskawkowego blondu, który jest wysoki jak dorosły
i czasem nosi czapkę. Tydzień temu, krótko po przeprowadzce do Blythe,
Adeline wpadła na tę dziewczynę i jasnowłosego chłopaka, kiedy
obchodziła okoliczne łąki i pola. Kładli monety na torach parę kilometrów
za Elm Close. Zapytali ją, ile ma lat, a kiedy im odpowiedziała, że
piętnaście, odparli, że wygląda na siedemnaście. Uznała, że robią sobie
z niej żarty – skłamała: piętnaście lat skończy dopiero pod koniec sierpnia –
więc opryskliwie im oświadczyła, że jeszcze wykoleją pociąg.
Powinna się była bardziej postarać. I tak już zbyt wiele wakacyjnych dni
spędziła w swoim pokoju, gdy tymczasem lato trwało w pełnej krasie.
Może w wysokich czarnych kozakach, kabaretkach i z eyelinerem na
powiekach rzeczywiście wygląda na starszą. Zwłaszcza tutaj, na wsi.
O Bii, O Bii.
Ubiera się: T-shirt Green Day, czarna miniówa i rajstopy. Bierze
discmana, wkłada słuchawki i wychodzi z domu. Green Day atakuje jej
uszy: Insomniac, dźwięki towarzyszące zakupom w centrum Birmingham
z Alexą, piciu napojów z niedużą zawartością alkoholu nad kanałem
w Brindley Place. Ten album to prezent od Alexy. Adeline tęskni za nią,
Strona 20
starym domem i szkołą. Wie, że nie pasuje do wsi. Miała co do tego rację,
kiedy krzyczała na rodziców, usłyszawszy wiadomość o przeprowadzce.
Za podjazdem skręca w lewo, kierując się w stronę końca ślepej uliczki.
Pies sąsiada doskakuje do ogrodzenia i zaczyna ujadać. Adeline odruchowo
robi krok w bok, wchodząc przy tym na ulicę. W ostatniej chwili unosi
głowę; srebrny van zatrzymuje się z piskiem opon zaledwie pół metra od
niej. Unosi przepraszająco rękę, a kierowca, skrzywiony mężczyzna
z wąsami, kręci głową, po czym wrzuca kierunkowskaz sygnalizujący chęć
wjazdu na posesję, na której mieszka pies.
Czemu kręci głową? To przecież przez jego psa musiała zejść na jezdnię.
Pies chce podbiec do vana, ale jest przywiązany do wbitego pośrodku
podwórza pala i w pewnym momencie się zatrzymuje, a brzydki łeb
odskakuje mu do tyłu. To rasa ze słowem „bull” w nazwie, z tych, co to
najpewniej atakują małe dzieci. Sznur ma nie więcej niż dwa metry –
pewnie dlatego pies zachowuje się tak agresywnie. Nim mężczyzna
wysiada z samochodu, Adeline pokazuje środkowy palec, po czym oddala
się, mając nadzieję, że tego nie widział, ciesząc się jednak, że to zrobiła.
Okrutny drań.
Kawałek dalej znajduje się przejście między dwoma domami; żółta
strzałka na płocie oznacza, że to droga publiczna. Cholernie tam śmierdzi
psimi odchodami i kompostem z jednego z pobliskich ogrodów. Natomiast
kiedy Adeline wychodzi na pole, czuje zapach obornika. W sumie lepsze
już to niż psie kupy. Idzie ścieżką, aż dostrzega ją dziewczyna
z warkoczami i macha do niej. Podchodzi do Adeline, więc ta wyjmuje
z uszu słuchawki.
– Widziałaś psa? – pyta ruda.
Ubrana jest w ogrodniczki i dzięki nim oraz włosom doskonale się
wpasowuje w otoczenie. Na twarzy ma jednak grubą warstwę podkładu.
Jakież to konwencjonalne. Pewnie typowy z niej ptasi móżdżek, taki, co
robi zakupy w sieciówkach i aby zaimponować chłopakom udaje, że lubi