Marai Sandor - Zar

Szczegóły
Tytuł Marai Sandor - Zar
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Marai Sandor - Zar PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Marai Sandor - Zar PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Marai Sandor - Zar - podejrzyj 20 pierwszych stron:

S�ndor M�rai �AR Prze�o�y� Feliks Netz 2006 Wydanie oryginalne Tytu� orygina�u: A gyerty�k csonkig �gnek Data wydania: 1942 Wydanie polskie Data wydania: 2006 Nr wydania: II Projekt ok�adki: Agnieszka Stando Prze�o�y�: Feliks Netz Wydawca: Sp�dzielnia Wydawnicza �Czytelnik� ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawa http://www.czytelnik.pl ISBN 83-07-03069-2 ISBN-13 978-83-07-03069-2 Wydanie elektroniczne Trident eBooks oczy. � Na sz�st�. 1 Przed po�udniem genera� d�ugo przebywa� w t�oczarni wina. O �wicie uda� si� z winogrodnikiem do winnicy, poniewa� wino w dw�ch beczkach zacz�o fermentowa�. Min�a ju� jedenasta, gdy sko�czy� z butelkowaniem i wr�ci� do domu. Na werandzie, zalatuj�cej st�chlizn� od wilgotnych kamieni, pomi�dzy filarami sta� sztywno my�liwy; gdy pan si� zbli�y�, wyci�gn�� ku niemu r�k� z listem. � Czego chcesz? � powiedzia� genera� i obra�ony przystan��. Odsun�� z czo�a s�omkowy kapelusz, kt�rego szerokie rondo ca�kowicie ocienia�o jego czerwon� twarz. Ju� od paru lat nie otwiera� i nie czyta� list�w. Korespondencj� otwiera� i sortowa� ekonom w biurze zarz�dcy maj�tku. � Pos�aniec przyni�s� � powiedzia� my�liwy, nadal stoj�c sztywno. Genera� pozna� pismo, przyj�� list i w�o�y� go do kieszeni. Wszed� do ch�odnego przedsionka i bez s�owa odda� my�liwemu sw�j kapelusz i lask�. Z kieszonki na cygara wyj�� okulary, podszed� do okna i w p�mroku, w �wietle przedostaj�cym si� przez szczeliny do po�owy opuszczonych �aluzji, zacz�� czyta� list. � Zaczekaj � powiedzia� przez rami� do my�liwego, kt�ry ju� mia� odej�� z kapeluszem i lask�. List wcisn�� do kieszeni. � Niech Kalman zaprz�gnie na sz�st�. Do landa, bo b�dzie deszcz. Niech w�o�y str�j galowy. Ty tak samo � powiedzia� z nieoczekiwanym naciskiem, jakby go co� rozz�o�ci�o. � I wszystko ma b�yszcze�. Natychmiast bierzcie si� do czyszczenia karety, sprz�tu. W�� liberi�, rozumiesz? I usi�dziesz na ko�le obok Kalmana. � Rozumiem, wielmo�ny panie � powiedzia� my�liwy i spojrza� swojemu panu prosto w � Wyje�d�acie o wp� do si�dmej � powiedzia� genera� i przez chwil� bezg�o�nie porusza� ustami, jakby liczy�. � Zg�osisz si� pod Bia�ym Or�em. Powiesz tylko tyle, �e ja ci� pos�a�em, �e kareta przyjecha�a po pana kapitana. Powt�rz. My�liwy powt�rzy� jego s�owa. W�wczas � jakby chcia� jeszcze co� powiedzie� � genera� podni�s� r�k� i spojrza� na sufit. Ale nie powiedzia� nic, poszed� na pi�tro. My�liwy, w postawie na baczno��, odprowadzi� go szklanym wzrokiem, odczeka�, a� kr�pa, barczysta posta� zniknie za za�omem, za rze�bion� kamienn� balustrad�. Genera� wszed� do swojego pokoju, umy� r�ce, podszed� do wysokiego pulpitu, pokrytego cienkim zielonym suknem, poplamionym atramentem, gdzie by�o pi�ro i ka�amarz oraz u�o�one starannie, do milimetra, jeden na drugim, oprawione w p��tno w pepit�, szkolne zeszyty, w jakich uczniowie pisz� swoje wypracowania. Po�rodku pulpitu sta�a lampa z zielonym aba�urem; za�wieci� j�, bo w pokoju by�o ciemno. Za spuszczonymi �aluzjami, w wysuszonym, spieczonym, zeschni�tym ogrodzie, p�on�o lato ostatnim wybuchem furii, niczym podpalacz, kt�ry, nim p�jdzie w �wiat, w bezmy�lnej w�ciek�o�ci podpala pola. Genera� wyj�� pomi�ty list, starannie wyg�adzi� papier i w silnym �wietle, z okularami na nosie, jeszcze raz przeczyta� proste i kr�tkie rz�dki, karbowane literami jak drzazgi. Czyta� z r�koma za�o�onymi z ty�u. Na �cianie wisia� kalendarz z cyframi wielkimi jak pi�ci. Czternasty sierpnia. Genera� spojrza� w sufit, liczy�. Czternasty sierpnia. Drugi lipca. Liczy� czas, jaki up�yn�� pomi�dzy dawno minionym dniem i dniem dzisiejszym. Czterdzie�ci jeden lat, powiedzia� p�g�osem. Od pewnego czasu m�wi� g�o�no w swoim pokoju, tak�e gdy by� sam. Czterdzie�ci lat, rzek� po chwili, zmieszany. I jak uczniak, kt�ry si� gubi po�r�d powik�a� trudnej lekcji, poczerwienia�, odchyli� ci�k� g�ow�, przymkn�� klej�ce si� powieki. Czerwona szyja wystaje nad ko�nierzem kukurydziano��tej marynarki. Tysi�c osiemset dziewi��dziesi�ty dziewi�ty, drugi lipca, to wtedy by�o polowanie, pomrukiwa�. Potem umilk�. Zafrasowany opar� si� �okciami o pulpit, jak wkuwaj�cy ucze�, ponownie zapatrzy� si� w tekst, w tych kilka r�k� skre�lonych s��w, w list. Czterdzie�ci jeden lat, powiedzia� w ko�cu, ochryple. I czterdzie�ci trzy dni. A wi�c tyle to trwa�o. I jakby nagle ogarn�� go spok�j, zacz�� si� przechadza�. Pok�j by� sklepiony, filar po�rodku podtrzymywa� �uk sklepienia. Niegdy� ta sala to by�y dwa pokoje, sypialnia i garderoba. Wiele lat temu � my�la� ju� tylko dziesi�tkami lat, nie lubi� dok�adnych liczb, jakby ka�da liczba przypomina�a co�, co lepiej by�o zapomnie� � kaza� rozebra� �cian� pomi�dzy dwoma pokojami. Pozostawiono jedynie ten filar, kt�ry podtrzymywa� �rodkowy �uk sklepienia. Ten dom zbudowano przed dwustu laty, zbudowa� go pewien dostawca wojenny, kt�ry sprzedawa� owies austriackim kawalerzystom, a potem zosta� ksi�ciem. Wtedy zbudowano pa�ac. Genera� urodzi� si� tutaj, w tym pokoju. W owym czasie ten do�� ciemny pok�j w tyle domu, z oknami wychodz�cymi na ogr�d i zabudowania gospodarskie, by� pokojem jego matki, za� ten pogodniejszy, bardziej przewiewny � garderob�. Przed paroma dekadami, kiedy wprowadzi� si� do tego pa�acowego skrzyd�a i zburzono �cian� oddzielaj�c� sypialni� matki, dwa pokoje rozros�y si� w jedn� mroczn� sal�. Od drzwi do ��ka by�o siedemna�cie krok�w. A osiemna�cie krok�w od �ciany tylnej, ogrodowej, do balkonowej. Wiele razy oblicza�, wiedzia� to dok�adnie. �y� w tym pokoju jak chory, kt�ry przyzwyczai� si� do wyznaczonej mu przestrzeni. Jakby ta przestrze� by�a skrojona na jego cia�o. Mija�y lata i nigdy nie przeszed� do drugiego skrzyd�a, gdzie ustawi�y si� w szeregu trzy salony: zielony, niebieski i czerwony, ze z�otymi �yrandolami. Stamt�d okna wychodzi�y na park, na kasztanowce, kt�re wiosn� przechyla�y si� przez balkonow� krat� i che�pi�c si� r�owymi �wieczkami oraz ciemnozielon� wspania�o�ci� sta�y p�kolem przed brzuchat� wypuk�o�ci� po�udniowego skrzyd�a, przed kamiennymi balustradami balkon�w. Kr�pe anio�y podtrzymywa�y balustrady. Chodzi� do t�oczarni albo do lasu, albo � ka�dego ranka, tak�e zim�, tak�e wtedy, gdy pada� deszcz � nad potok z pstr�gami. Po powrocie do domu z westybulu szed� prosto na pi�tro do swojego pokoju i tam jad� posi�ek. � A wi�c powr�ci� � powiedzia� teraz g�o�no, po�rodku pokoju. Po czterdziestu jeden latach. I czterdziestu trzech dniach. Kiedy wypowiedzia� te s�owa, nagle poczu� si� bardzo zm�czony, jakby dopiero teraz zrozumia�, jaki to kawa� czasu czterdzie�ci jeden lat i czterdzie�ci trzy dni; zachwia� si�. Usiad� w sk�rzanym fotelu z wystrz�pionym oparciem. Na stoliku, pod r�k�, le�a� srebrny dzwonek, zadzwoni�. � Niech przyjdzie tu Nini � powiedzia� lokajowi. Po chwili, grzeczniej: � Prosz�. Nie poruszy� si�, siedzia� ze srebrnym dzwonkiem w r�ku, a� przysz�a Nini. 2 Nini mia�a dziewi��dziesi�t jeden lat i przysz�a szybko. W tym pokoju nia�czy�a genera�a. By�a tutaj, w tym pokoju, kiedy genera� przyszed� na �wiat. Mia�a wtenczas szesna�cie lat, i by�a bardzo pi�kna. Niska, muskularna i spokojna, jakby jej cia�o posiad�o jak�� tajemnic�. Jakby co� ukrywa�o w ko�ciach, we krwi, w sk�rze, tajemnic� czasu albo �ycia, kt�rej nie mo�na nikomu wyjawi�, nie mo�na jej prze�o�y� na obcy j�zyk, s�owa nie unios�yby tej tajemnicy. By�a c�rk� wiejskiego listonosza, urodzi�a dziecko, gdy mia�a szesna�cie lat i nie powiedzia�a nigdy nikomu, kto by� ojcem dziecka. Karmi�a genera�a, bo mia�a du�o mleka; kiedy ojciec wyrzuci� j� z domu, przysz�a do pa�acu. Nie mia�a niczego, pr�cz jednej sukni i w kopercie kosmyka w�osk�w zmar�ego dziecka. W takim stanie przyby�a do pa�acu. Na sam por�d. Pierwszy �yk mleka genera� wyssa� z piersi Nini. Prze�y�a w tym pa�acu, milcz�co, siedemdziesi�t pi�� lat. Zawsze u�miechni�ta. Jej imi� przelatywa�o przez pokoje, jakby mieszka�cy pa�acu nawzajem zwracali sobie na co� uwag�. Wo�ano: �Nini!� Jakby m�wiono: �Ciekawe, �e te� na �wiecie jest co� innego ni� egoizm, nami�tno��, pr�no��, Nini...� A �e by�a wsz�dzie tam, gdzie by� powinna, nigdy nie rzuca�a si� w oczy. A �e zawsze by�a w dobrym humorze, nigdy jej nie spytano, jak mo�e by� w dobrym humorze, skoro odszed� m�czyzna, kt�rego kocha�a, i zmar�o jej dziecko, dla kt�rego wezbra�o w niej mleko. Wykarmi�a piersi� i wychowa�a genera�a, a potem min�o siedemdziesi�t pi�� lat. Czasami �wieci�o s�o�ce nad pa�acem i rodzin�, w�wczas, �r�d og�lnej rado�ci spostrzegano, �e Nini tak�e si� u�miecha. A potem zmar�a hrabina, matka genera�a, i Nini swoj� sukni� zamoczon� w occie, wytar�a czo�o zmar�ej powleczone bia�ym, zimnym, �luzowatym potem. Pewnego dnia przyniesiono na noszach ojca genera�a, kt�ry spad� z konia i �y� jeszcze pi�� lat. Piel�gnowa�a go Nini. Czyta�a mu po francusku, a �e nie zna�a tego j�zyka, czyta�a same litery; nie umia�a poprawnie wymawia� s��w, dlatego czyta�a same litery, bardzo powoli, tak jak nast�powa�y po sobie. I chory wszystko rozumia�. A potem genera� o�eni� si�, i kiedy nowo�e�cy wr�cili z podr�y po�lubnej, Nini czeka�a na nich w pa�acowej bramie. Uca�owa�a r�k� swojej nowej pani i wr�czy�a jej r�e. Wtedy tak�e u�miecha�a si�; genera� czasem wspomina� tamt� chwil�. Potem zmar�a pani, znacznie p�niej, po dwudziestu latach, i Nini piel�gnowa�a gr�b i dba�a o stroje zmar�ej pani. Nie mia�a w tym domu �adnego tytu�u ni stanowiska, ale czu�o si� jej si��. Jedynie genera� mniej wi�cej orientowa� si�, �e Nini jest ju� po dziewi��dziesi�tce. Nikt nie m�wi� o tym. Energia Nini przep�ywa�a przez dom, ludzi, �ciany, przedmioty niczym tajemniczy pr�d, kt�ry na ma�ej scenie w�drownego teatru lalek wprawia w ruch posta� Witezia Jan�sa i �mier�. Niekiedy wydawa�o si�, �e dom i przedmioty mog�yby � na podobie�stwo starych materia��w, kt�re ulegaj� unicestwieniu, rozpadaj� si�, gdy kto� je niespodzianie dotknie � run��, gdyby si�a Nini nie trzyma�a razem tego wszystkiego. Kiedy zmar�a mu �ona, genera� wyjecha�. Powr�ci� po roku. I nieoczekiwanie przeprowadzi� si� do starego skrzyd�a, do pokoju swojej matki. Zamkn�� nowe skrzyd�o, kt�re zamieszkiwa� by� z �on�: kolorowe salony, gdzie ju� strz�pi�a si� jedwabna tapeta, du�y gabinet z kominkiem i ksi��kami, wej�cie na pi�tro z jelenimi rogami i wypchanymi cietrzewiami, z wyprawionymi g�owami kozic, obszern� jadalni�, z kt�rej okien by�o wida� dolin� i miasteczko, a dalej niebieskosrebrne g�ry, pokoje �ony i swoj� sypialni� w pobli�u jej pokoju. Od trzydziestu dwu lat � kiedy umar�a pani i genera� powr�ci� z zagranicznej podr�y � tylko Nini zagl�da�a do tych pokoi oraz s�u�ba, kiedy je � co dwa miesi�ce � sprz�tano. � Usi�d�, Nini � powiedzia� genera�. Niania usiad�a. W ostatnim roku postarza�a si�. Ludzie po dziewi��dziesi�tce starzej� si� inaczej ni� po sze��dziesi�tce lub pi��dziesi�tce. Starzej� si� bez obrazy. Twarz Nini by�a pomarszczona i r�owa � tak starzej� si� bardzo szlachetne materia�y, kilkusetletnie jedwabie, w kt�re jaka� rodzina wplot�a ca�� swoj� zr�czno�� i marzenia. W ubieg�ym roku katarakta zas�oni�a jej jedno oko. To oko by�o teraz smutne, szare. Drugie pozosta�o niebieskie, tak niebieskie, jak wieczne morskie oko pomi�dzy wielkimi g�rami, w sierpniu. To oko u�miecha�o si�. Nini nosi�a granatow� sp�dnic�, wiecznie tak� sam�, z granatowego sukna, i skromn� bluzk�. Jakby przez siedemdziesi�t pi�� lat nie kaza�a uszy� sobie nic innego. � Konrad napisa� � powiedzia� genera� i w dw�ch palcach, jakby od niechcenia, uni�s� list. � Pami�tasz? � Tak � powiedzia�a Nini. Pami�ta�a wszystko. � Jest tutaj, w mie�cie � rzek� genera� do niani, cicho, jakby komunikowa� jej bardzo wa�n� i poufn� wie��. � Zatrzyma� si� pod Bia�ym Or�em. Przyjdzie wieczorem, pos�a�em po niego karet�. B�dzie tu na kolacji. � Tutaj, gdzie? � spokojnie spyta�a Nini. I jej niebieskie oko, �ywe i u�miechni�te, rozejrza�o si� po pokoju. Od dwudziestu lat nie przyjmowano tutaj go�ci. Tych natomiast, kt�rzy niekiedy przyje�d�ali na obiad, pan�w urz�dnik�w z wojew�dztwa i z miasta, uczestnik�w wielkiego polowania z nagonk�, zarz�dca maj�tku przyjmowa� w le�nicz�wce, przygotowanej na go�cin� o ka�dej porze roku; sypialnie, �azienki, kuchnia, wielka my�liwska jadalnia, otwarta weranda, sto�y na krzy�akach czeka�y na go�ci dniem i noc�. W�wczas g��wne miejsce przy stole zajmowa� zarz�dca maj�tku i w imieniu genera�a zaprasza� my�liwych i pan�w na urz�dach. Nikt si� nie obra�a�, poniewa� wiedziano, �e pan domu si� nie udziela. Jedynie pleban przychodzi� do pa�acu i to raz w roku, zim�, kiedy na okapie u wej�ciowych drzwi wypisywa� kred� inicja�y Kacpra, Melchiora i Baltazara. Pleban, kt�ry grzeba� domownik�w. Nikt wi�cej, nigdy. � Tam � powiedzia� genera�. � Mo�na? � Miesi�c, jak posprz�tali�my � powiedzia�a niania. � Mo�na. � Na �sm� wiecz�r. Mo�na?... � zapyta� podekscytowany, z odrobin� dzieci�cej ciekawo�ci, i wychyli� si� z fotela. � W du�ej sali. Teraz jest po�udnie. � Po�udnie � powiedzia�a niania. � Niech si� zastanowi�. Do sz�stej ka�� przewietrzy�, potem nakryjemy. � Bezg�o�nie porusza�a wargami, jakby liczy�a. Przymierza�a czas do ogromu pracy. � Tak � powiedzia�a w ko�cu, spokojnie i stanowczo. Genera�, z cia�em wychylonym ku przodowi, przygl�da� si� jej ciekawie. Dwa �ywoty up�ywa�y razem, odmierzane powolnym rytmem bardzo starych cia�. Wiedzieli o sobie wszystko, wi�cej ni� matka i dzieci, wi�cej ni� ma��onkowie. Wsp�lnota, jaka ��czy�a ich cia�a, by�a bardziej intymna ni� wszelka wsp�lnota cielesna. Mo�e sprawi�o to mleko niani. Mo�e dlatego, �e Nini by�a pierwsz� �yw� istot�, kt�ra zobaczy�a genera�a, gdy przyszed� na �wiat, kt�ra widzia�a go w chwili narodzin, we krwi i brudzie, jakim zawsze rodzi si� cz�owiek. Mo�e z powodu tych siedemdziesi�ciu pi�ciu lat, jakie prze�yli razem pod jednym dachem, gdy to samo jedli, wdychali to samo powietrze; st�chlizna domu, drzewa przed oknami, wszystko by�o wsp�lne. I nic nie mia�o imienia. Nie byli rodze�stwem ni kochankami. By�o te� co� innego, co niejasno by�o im wiadome. Pewien rodzaj braterstwa, kt�re jest wi�ksze, mocniejsze i �ci�lejsze ni� braterstwo bli�ni�t w matczynej macicy. Zycie wymiesza�o ich dni i noce, znali nawzajem swoje cia�a i sny. Niania powiedzia�a: � Czy chcesz, �eby by�o tak, jak wtedy? � Chc� � powiedzia� genera�. � Dok�adnie tak. Jak ostatnim razem. � Dobrze � rzek�a kr�tko. Podesz�a do genera�a, nachyli�a si� i poca�owa�a �ylast�, starcz� r�k� z pier�cieniem i w�trobianymi plamkami. � Obiecaj mi � powiedzia�a � �e si� nie zdenerwujesz. � Obiecuj� � powiedzia� genera� cicho, pos�usznie. 3 Do pi�tej nie dochodzi� z jego pokoju �aden znak �ycia. Dopiero wtenczas zadzwoni� na lokaja i zam�wi� zimn� k�piel. Odes�a� obiad, wypi� jedynie fili�ank� zimnej herbaty. Le�a� na kozetce, w p�zaciemnionym pokoju, po�r�d ch�odnych �cian brz�cza�o i fermentowa�o lato. S�ucha� gor�cego bulgotania blasku, szumu ciep�ego wiatru pomi�dzy omdla�ymi li��mi, obserwowa� szmery w pa�acu. Teraz, kiedy pierwsze zaskoczenie mia� ju� za sob�, raptem poczu� si� zm�czony. Cz�owiek przygotowuje si� do czego� ca�ymi latami. Najpierw si� obra�a. Potem pragnie zemsty. Potem czeka. Ju� od dawna czeka�. Ju� nawet nie wiedzia�, kiedy obraza i ��dza zemsty przekszta�ci�y si� w oczekiwanie. Wszystko si� zachowa, ale b�dzie bezbarwne, jak te bardzo stare fotografie, kt�re jeszcze utrwalano na metalowej p�ytce. �wiat�o i czas zmywaj� z p�ytki ostre, charakterystyczne odcienie linii. Trzeba obraca� fotografi�, niezb�dne jest te� pewne za�amanie �wiat�a, aby na �lepej metalowej p�ytce rozpozna� tego, kt�rego rysy kiedy� tam wessa�a lustrzana tafla. Tak blednie z czasem ka�da ludzka pami�tka. Ale pewnego dnia sk�d� pada �wiat�o i wtedy zn�w widzimy czyj�� twarz. Genera� przechowywa� w szufladzie takie stare fotografie. Portret ojca. Na tym obrazie ojciec jest w mundurze kapitana gwardii. W�osy mia� k�dzierzawe, jak dziewczyna. Z ramion opada� mu bia�y p�aszcz gwardzisty, kt�rego po�y przytrzymywa� na piersi upier�cienion� r�k�. Przechyli� g�ow�, z dum� i uraz�. Nigdy nie wspomnia�, gdzie go obra�ono i dlaczego. Po powrocie z Wiednia zacz�� polowa�. Polowa� codziennie, o ka�dej porze roku; gdy nie trafia�a si� zwierzyna lub nadszed� czas ochronny, polowa� na lisy i wrony. Jakby chcia� kogo� zabi� i przez ca�y czas przygotowywa� si� do tej zemsty. Matka genera�a, hrabina, wyrzuci�a z pa�acu my�liwych, co wi�cej, usun�a wszystko, co kojarzy si� z polowaniem: strzelby, torby na amunicj�, stare strza�y, wypchane ptaki i jelenie g�owy oraz poro�a. Wobec czego oficer gwardii wybudowa� sobie le�nicz�wk�. I by�o tam wszystko na swoim miejscu: przed kominkiem rozpo�ciera�y si� wielkie nied�wiedzie sk�ry, wzd�u� �cian, na wy�cie�anych bia�ym suknem tablicach w br�zowych ramach wisia�y sztuki broni. Strzelby belgijskie i austriackie. Angielskie no�e i rosyjskie karabiny zaopatrzone w kulki. Na wszelk� zwierzyn�. A w pobli�u le�nicz�wki trzymano psy, liczne stado, charty i wy��y, mieszka� tam r�wnie� sokolnik z trzema soko�ami w kapturach. Tutaj, w domu my�liwskim, �y� ojciec genera�a. Mieszka�c�w pa�acu widywa� jedynie w porze posi�k�w. �ciany w pa�acu pokryto francuskimi jedwabnymi tapetami w pastelowych kolorach: jasnoniebieskim, seledynowym i r�owym, kt�re pr��kowano z�otem w podparyskich tkalniach. Hrabina ka�dego roku osobi�cie wybiera�a tapety i meble we francuskich fabrykach i sklepach, nieodmiennie jesieni�, kiedy podr�owa�a do ojczyzny z rodzinn� wizyt�. Nigdy nie zaniedba�a tej wizyty. Mia�a do niej prawo, zagwarantowano jej to prawo w intercyzie ma��e�skiej, kiedy wysz�a za m�� za cudzoziemskiego oficera gwardii. � Mo�e to z powodu podr�y � my�la� teraz genera�. My�la� o tym, �e rodzice nie rozumieli si� nawzajem. Oficer gwardii polowa�, a poniewa� nie m�g� unicestwi� �wiata, w kt�rym trafia� si� kto� inny ni� on, jacy� inni ludzie � obce miasta, Pary�, pa�ace, obca mowa i obyczaje � zabija� sarny, nied�wiedzie i jelenie. Tak, mo�e to ta podr�. Podni�s� si�, stan�� przed bia�ym, p�katym piecem z porcelany, kt�ry niegdy� ogrzewa� sypialni� matki. By� to wielki piec, stuletni, i tak emanowa� ciep�em, jak dobrotliwy, brzuchaty, gnu�ny cz�owiek, kt�ry w�asny egoizm chcia�by z�agodzi� jakim� �askawym i drobnym dobrym uczynkiem. By�o oczywiste, �e matka tutaj marz�a. Ten pa�ac by� dla niej zbyt ciemny, sklepione pokoje po�rodku lasu: dlatego pokrywa�a �ciany jasnymi jedwabiami. I marz�a, bo w lesie wiecznie wia� wiatr, tak�e latem, wiatr, kt�ry mia� taki smak, jak g�rskie potoki, kiedy wiosn� wzbieraj� od taj�cych �nieg�w i zaczynaj� si� rozlewa�. Marz�a, dlatego wiecznie trzeba by�o pali� w p�katym piecu z bia�ej porcelany. Matka chcia�a cudu. Przyjecha�a na Wsch�d, poniewa� nami�tno��, kt�ra j� dotkn�a, by�a silniejsza ni� rozum i zdrowy s�d. Oficer gwardii pozna� j� w s�u�bie dyplomatycznej: w latach pi��dziesi�tych by� kurierem w poselstwie w Pary�u. Pozna� j� na balu i nie mieli nic przeciwko temu spotkaniu. Gra�a muzyka i oficer gwardii rzek� do francuskiej hrabianki: �U nas uczucie jest silniejsze, ostateczne�. Sta�o si� to na wieczorku tanecznym w poselstwie. Okna zas�ania�y bia�e jedwabne story. Stali we wn�ce okiennej i przygl�dali si� ta�cz�cym. Paryska ulica by�a bia�a, pada� �nieg. W owej chwili wszed� do sali wnuk Ludwik�w, kr�l Francji. Wszyscy pok�onili si�. Kr�l by� w niebieskim fraku i bia�ej kamizelce; powolnym ruchem podni�s� do oczu okulary ze z�otym uchwytem. Kiedy wyprostowali si� po g��bokim dworskim uk�onie, spojrzeli sobie w oczy. Wtedy ju� wiedzieli, �e nie mog� post�pi� inaczej, musz� �y� razem. U�miechn�li si�, bladzi i zmieszani. Muzyka odezwa�a si� w s�siednim pokoju. Francuska panna powiedzia�a: �U pa�stwa, to znaczy gdzie?...� � i u�miechn�a si�, mru��c oczy jak kr�tkowidz. Oficer gwardii wym�wi� nazw� swojej ojczyzny. Pierwszym intymnym s�owem, jakie sobie powiedzieli, by�a nazwa jego ojczyzny. Powr�cili do tej jego ojczyzny jesieni�, nieomal po up�ywie roku. Cudzoziemska pani siedzia�a w g��bi karety, po�r�d woalek i okry�. Jechali przez g�ry, przez Szwajcari�, Tyrol. W Wiedniu zostali przyj�ci przez cesarza i cesarzow�. Cesarz by� �askawy, jak w czytankach. Powiedzia�: �Uwa�aj, pani! W lesie, dok�d ci� zabiera, �yj� nied�wiedzie. On tak�e jest nied�wiedziem�. I u�miechn�� si�. Wszyscy si� u�miechn�li. Wielka to by�a �aska, cesarz �artowa� z francusk� �on� w�gierskiego oficera gwardii. Dama rzek�a: �Wasza Wysoko��, oswoj� go muzyk�, jak Orfeusz dzikie bestie�. Przeje�d�ali przez lasy pachn�ce owocami, przez ��ki. Kiedy przekroczyli granic�, znik�y g�ry i miasta, a kobieta zacz�a p�aka�. �Ch�ri � powiedzia�a � mam zawr�t g�owy. Tutaj nic nie ma ko�ca.� Zawrotu g�owy dosta�a od widoku puszty, od nadmiernego ci�aru faluj�cego powietrza, od widoku pustkowia, gdzie ju� wszystko zebrano z p�l, gdzie kareta t�uk�a si� godzinami po bezdro�ach, po niebie ci�gn�y samotne �urawie, a zagony kukurydzy le�a�y wzd�u� drogi ob�upione jak po wojnie, gdy okaleczona okolica dogorywa za wycofuj�cym si� wojskiem. Oficer gwardii siedzia� w karecie bez s�owa, z za�o�onymi r�kami. Od czasu do czasu prosi� o konia i godzinami jecha� wierzchem obok karety. Patrzy� na ojczyzn�, jakby j� widzia� po raz pierwszy. Przygl�da� si� niskim bia�ym domom z werandami i zielonymi okiennicami, w kt�rych si� zatrzymywali, domom tutejszych ludzi, w g��bi ogrod�w, ch�odnym pokojom, w kt�rych znajomy by� ka�dy mebel, a tak�e zapach szaf. Przygl�da� si� okolicy, kt�rej osamotnienie i smutek �cisn�y mu teraz serce jak nigdy przedtem: oczyma swojej �ony widzia� studni� z �urawiem, zasolone pola, brzozowe lasy, r�owe chmury na zmierzchaj�cym niebie, ponad r�wnin�. Otworzy�a si� przed nimi ojczyzna i oficer gwardii z biciem serca poczu�, �e ta okolica, kt�ra ich przyjmuje, to r�wnocze�nie jest los. Kobieta siedzia�a w karecie i milcza�a. Od czasu do czasu podnosi�a do oczu chusteczk�. Wtedy jej m�� wychyla� si� z siod�a i pytaj�co patrzy� w za�zawione oczy. Lecz kobieta dawa�a znak, by jecha� dalej. Byli sobie bliscy. Z pocz�tku pociech� by� pa�ac. Taki wielki, las i g�ry odcina�y go od r�wniny: by� dla niej ojczyzn� w tej obcej ojczy�nie. Teraz przybywa�y za nimi platformy, co miesi�c jedna. Z Pary�a i Wiednia, wozy z meblami, z p��tnem, z adamaszkiem, ze sztychami i ze szpinetem, poniewa� pani chcia�a przy pomocy muzyki oswoi� dzik� besti�. Kiedy wreszcie urz�dzili si� w pa�acu i zacz�li w nim �y�, spad� obfity �nieg i uwi�zi� pa�ac, niczym milcz�ce, ponure wojsko z p�nocy obl�ony zamek. W nocy sarny i jelenie wychodzi�y z lasu, przystawa�y w �niegu: w blasku ksi�yca patrzy�y zdziwionymi, opalizuj�cymi na niebiesko, ciemnymi, powa�nymi oczyma zwierz�t w stron� o�wietlonych pa�acowych okien i z odchylonymi w bok g�owami s�ucha�y muzyki s�cz�cej si� z pa�acu. �Widzisz?...� � powiedzia�a kobieta przy fortepianie i roze�mia�a si�. W lutym mr�z zegna� wilki z o�nie�onych stok�w, lokaje i my�liwi rozpalili w parku stos z faszyny; basiory, wyj�c, kr��y�y w polu przyci�gania ognia, w zasi�gu jego czar�w. Oficer gwardii wszed� z no�em pomi�dzy wilki; kobieta przygl�da�a si� z okna. Czego� nie umieli ze sob� za�atwi�. Ale kochali si�. Genera� podszed� do portretu matki. Obraz by� dzie�em wiede�skiego malarza, kt�ry namalowa� tak�e portret cesarzowej z opadaj�cym na ramiona warkoczem; oficer gwardii zobaczy� �w obraz w gabinecie cesarza, w Burgu. Hrabina mia�a na g�owie s�omkowy kapelusz z r�owymi kwiatami, jaki nosz� latem dziewczyny we Florencji. Obraz w z�otej ramie wisia� na bia�ej �cianie, nad zrobion� z czere�niowego drewna komod� z mn�stwem szuflad. Ten mebel nale�a� niegdy� do jego matki. Genera� obiema r�kami opar� si� o blat komody i podni�s� wzrok na obraz. M�oda kobieta na obrazie wiede�skiego malarza odchyli�a g�ow� w bok, subtelnym i powa�nym spojrzeniem patrzy�a w nico��, jakby pyta�a: �Dlaczego?� Taka by�a tre�� obrazu. Szlachetna linia twarzy, zmys�owa szyja, r�ce, na kt�re naci�gn�a szyde�kowe mitenki, bia�e ramiona, piersi w dekolcie seledynowej sukni. By�a obca. Walczyli ze sob� bez s��w, muzyk� i polowaniem, podr�ami i wieczorkami, kiedy pa�ac rozwidnia� si�, jakby w pokojach wybuch� po�ar, a stajnie wype�nia�y si� ko�mi i karetami go�ci. Na wielkich schodach prowadz�cych do pa�acu stali, co czwarty stopie�, sztywni hajducy, niczym wypchane figury woskowe w panoptikum, trzymaj�c w g�rze dwunastoramienne srebrne lichtarze, a �wiat�o, muzyka, s�owo ludzkie i zapach cia� wirowa�y w komnatach, jakby �ycie by�o jakim� rozpaczliwym �wi�tem, jak�� tragiczn� i nadzwyczajn� uroczysto�ci�, z kt�rej ko�cem tr�bacze zadm� w instrumenty i og�osz� uczestnikom wieczoru z�owieszczy rozkaz. Genera� jeszcze pami�ta� takie wieczory. Konie i karety niekiedy obozowa�y w za�nie�onym parku, obok stos�w p�on�cego chrustu, poniewa� nie pomieszczono ich w stajniach. Raz nawet przyby� cesarz, kt�ry na tej ziemi by� kr�lem. Przyjecha� karet�, towarzyszyli mu je�d�cy w bia�ych pi�ropuszach. Dwa dni polowa� w lesie, i mieszka� w drugim skrzydle, spa� w �elaznym ��ku, i ta�czy� z pani� domu. W ta�cu rozmawiali i oczy kobiety wype�ni�y si� �zami. Kr�l zaniecha� ta�ca. Uk�oni� si� i poca�owa� pani� domu w r�k�, po czym odprowadzi� j� do drugiej sali, gdzie reszta towarzystwa sta�a w p�kolu. Odprowadzi� kobiet� do oficera gwardii i jeszcze raz uca�owa� jej r�k�. � O czym rozmawiali�cie?... � znacznie p�niej oficer gwardii zapyta� swoj� �on�. Ale ona nie odpowiedzia�a. Nikt nie dowiedzia� si�, co te� kr�l powiedzia� tej kobiecie, kt�ra przyby�a z cudzoziemskich stron i rozp�aka�a si� w ta�cu. Jeszcze d�ugo rozprawiano o tym w okolicy. 4 Pa�ac zawar� w sobie wszystko, niczym wielki, ozdobny, rze�biony w kamieniu grobowiec, gdzie rozpadaj� si� ko�ci pokole�, rozwiewaj� si� �miertelne odzienia niegdysiejszych kobiet i m�czyzn, szyte z szarego jedwabiu albo czarnego sukna. Zawar� te� w sobie cisz�, jak wi�zie� sumienia, kt�ry wegetuje w bezw�adzie w piwnicznej ciemnicy, zaro�ni�ty i w �achmanach, na sple�nia�ej, przegni�ej s�omie. Zawar� wspomnienia � wspomnienia zmar�ych, kt�re pochowa�y si� w dziuplastych kryj�wkach pokoi, jak grzyb, limfa, nietoperze, szczury i owady w wilgotnych suterenach wielkich, starych dom�w. Na klamkach czu�o si� dr�enie czyjej� r�ki, �ar dawno minionej chwili, kiedy r�ka oci�ga�a si� z naci�ni�ciem klamki. Ka�dy dom, w kt�rym nami�tno�� dotkn�a ludzi z ca�� swoj� moc�, wype�nia si� t� mroczn� tre�ci�. Genera� przygl�da� si� portretowi matki. Zna� ka�dy rys jej poci�g�ej twarzy. Oczy z senn� i smutn� wzgard� wpatrywa�y si� w czas; dawne kobiety z takim spojrzeniem wst�powa�y na szafot, gardz�c zarazem tymi, za kt�rych umieraj�, jak i tymi, kt�rzy je zabijaj�. Pa�ac rodziny jego matki znajdowa� si� w Bretanii, nad morzem. Genera� m�g� by� o�mioletnim ch�opcem, gdy zabrano go tam jednego lata. Wtedy ju� podr�owano kolej�, bardzo wolno. Na baga�owej siatce le�a�y walizy matki, w p��ciennych prochowcach, oznaczone jej inicja�ami, ozdobione haftem. W Pary�u pada� deszcz. Dziecko siedzia�o w g��bi karety wy�cie�anej niebieskim jedwabiem, sk�d przez zamazane okno przygl�da�o si� miastu, kt�re, niczym brzuch t�ustej ryby, �lisko �wieci�o si� w deszczu. Widzia� spiczaste dachy dom�w, wysokie kominy, kt�re szaro i sko�nie stercza�y pomi�dzy brudnymi zas�onami wilgotnego nieba. Jakby wykrzykiwa�y na ca�y �wiat co� z tajemnic swoich tak bardzo innych, niepoj�tych los�w. Kobiety, �miej�c si�, sz�y w deszczu, jedn� r�k� odrobin� unosz�c suknie, b�yska�y im z�by, jakby ten deszcz, obce miasto, francuska mowa, jakby to wszystko by�o jak�� przyjemn� i wspania�� rzecz�, i tylko dziecko jeszcze nie mo�e jej zrozumie�. Mia� osiem lat, siedzia� skupiony w karecie obok matki, naprzeciw pokoj�wki i guwernantki, przeczuwaj�c, �e ma do odegrania jak�� rol�. Wszyscy mu si� przygl�dali, ma�y, dziki cz�owiek, kt�ry przyby� z daleka, z bor�w, spomi�dzy nied�wiedzi. Ch�opczyk, nie szcz�dz�c stara�, niepewnie wymawia� francuskie s�owa. Wiedzia�, �e teraz wys�awia si� w imieniu taty, pa�acu, ps�w, lasu i porzuconych stron rodzinnych. Otworzy�a si� brama, kareta wjecha�a na rozleg�y dziedziniec, przed szerokimi schodami k�aniali si� lokaje we frakach. Wszystko to by�o odrobin� nieprzyjazne. Prowadzono go przez sale, gdzie wszystko w spos�b przykry i gro�ny znajdowa�o si� na w�a�ciwym miejscu W du�ym pokoju, na pi�trze, przyj�a ich francuska babka. Mia�a szare oczy i ma�y, w�ski, czarny w�sik; w�osy, kiedy� pewnie p�omiennie rude, teraz brudnory�e, jakby czas zapomnia� je umy�, nosi�a wysoko upi�te. Poca�owa�a dziecko i bia�ymi, ko�cistymi r�kami nieco odchyli�a g��wk� przybysza, przyjrza�a mu si� z g�ry. �Tout de meme� � rzek�a do jego mamy, kt�ra, pe�na obaw, sta�a obok nich, jakby jej dziecko sk�ada�o egzamin, jakby zaraz co� mia�o si� wyja�ni�. P�niej przyniesiono herbat� z lipowego kwiatu. Wszystko mia�o zapach nie do zniesienia, ch�opiec odczuwa� md�o�ci. Oko�o p�nocy zacz�� p�aka� i wymiotowa�. �Chc�, �eby tu by�a Nini!� � powiedzia�, d�awi�c si� �zami. �miertelnie blady le�a� w ��ku. Nazajutrz mia� wysok� gor�czk�, majaczy�. Przybyli dostojni lekarze, w surdutach, ka�dy mia� przeci�gni�t� z�ot� dewizk� przez �rodkow� dziurk� od guzika w bia�ej kamizelce, nachylali si� nad dzieckiem, z ich zarostu i ubra� s�czy� si� taki sam zapach, jak z wszystkich rzeczy w tym pa�acu, jak z w�os�w i ust francuskiej babki. Ch�opiec czu�, �e umrze, je�eli ten zapach nie minie. Gor�czka nie spad�a do ko�ca tygodnia, puls chwilami ustawa�. W�wczas zadepeszowano po Nini. Up�yn�y cztery dni, zanim niania dojecha�a do Pary�a. Majordomus z bokobrodami nie pozna� jej na dworcu kolejowym, Nini pieszo dotar�a do pa�acu, z siatk� robion� szyde�kiem. Zjawi�a si� tak, jak w�druj� ptaki; nie umia�a m�wi� po francusku, nie zna�a nazwy ulicy, nigdy nie potrafi�a odpowiedzie� na pytanie, jakim sposobem odnalaz�a w obcym mie�cie dom, kt�ry ukrywa� chore dziecko. Wesz�a do pokoju, wyj�a z ��ka konaj�cego ch�opca, kt�ry by� ju� zupe�nie cichutki, tylko oczy mu b�yszcza�y; wzi�a go na kolana, ciasno otoczy�a ramionami i ko�ysa�a siedz�c w milczeniu. Trzeciego dnia udzielono dziecku ostatniego namaszczenia. Wieczorem Nini wysz�a z pokoju chorego i powiedzia�a hrabinie po w�giersku: � Chyba si� uchowa. Nie p�aka�a, tylko by�a bardzo zm�czona, poniewa� nie spa�a ju� sz�st� dob�. Wr�ci�a do ch�opca, z siatki robionej szyde�kiem wyj�a domowe jedzenie i zacz�a je��. Przez sze�� dni i nocy w�asnym oddechem podtrzymywa�a �ycie w dziecku. Hrabina kl�cza�a przed drzwiami, p�aka�a i modli�a si�. Byli tam wszyscy, francuska babka, personel, pewien m�ody ksi�dz o uko�nych brwiach, kt�ry przychodzi� i wychodzi� o ka�dej porze dnia. Lekarze powoli przestawali si� pokazywa�. Hrabina z dzieckiem i z Nini wyjecha�a do Bretanii, francuska babka, skonsternowana i obra�ona, zosta�a w Pary�u. Naturalnie nikt nie powiedzia�, na co w�a�ciwie to dziecko zachorowa�o. Nikt nie powiedzia�, ale wszyscy dobrze wiedzieli! Genera� �akn�� mi�o�ci, i kiedy pochylali si� nad nim obcy ludzie, a od ka�dego rozchodzi� si� ten niezno�ny zapach, postanowi� umrze�. W Bretanii szumia� wiatr i hucza� przyp�yw po�r�d starych kamieni. W morzu tkwi�y czerwone ska�y. Nini by�a spokojna, u�miechaj�c si� patrzy�a na morze i niebo tak, jakby ju� wcze�niej je widzia�a. W czterech rogach zamku sta�y bardzo stare, p�kate wie�e wzniesione z �upanego kamienia, to tutaj wiele, wiele lat temu przodkowie hrabiny zasadzali si� na Surcoufa, pirata. Ch�opiec szybko si� opali�, cz�sto si� �mia�. Teraz ju� si� nie ba�, poniewa� wiedzia�, �e razem, we dwoje, s� mocniejsi. Siedzieli na pla�y. Wiatr powiewa� falbanami granatowej sukni Nini, wszystko by�o s�one, tak�e powietrze i kwiaty. Rano, kiedy cofn�� si� przyp�yw, w zag��bieniach czerwonych przybrze�nych ska� pozostawa�y morskie paj�ki o szczeciniastych nogach, raki o czerwonych brzuchach i fioletowe galaretowate rozgwiazdy. Na zamkowym dziedzi�cu sta� ponad stuletni figowiec, niczym m�drzec ze Wschodu, kt�ry opowiada ju� tylko najprostsze historie. Pod jego g�stym listowiem kry� si� s�odki, wonny ch��d. To tutaj, w godzinach po�udniowych, kiedy morze bezsilnie hucza�o, ch�opiec siadywa� z niani� i s�ucha�. � B�d� poet� � powiedzia� jednego razu i spojrza� w g�r�, z odchylon� g�ow�. Patrzy� na morze, jasne k�dziory powiewa�y na ciep�ym wietrze, badawczym spojrzeniem spod p�przymkni�tych powiek uwa�nie przygl�da� si� dali. Niania obj�a go, przytuli�a do piersi g��wk� ch�opca. I rzek�a: � Nie, b�dziesz �o�nierzem. � Jak tata? � ch�opiec potrz�sn�� g�ow�. � Tata te� jest poet�, nie wiesz o tym? Zawsze my�li o czym� innym. � Prawda � odrzek�a niania i westchn�a. � Nie id� na s�o�ce, m�j aniele. Rozboli ci� g�owa. D�ugo przesiadywali pod figowcem. S�uchali morza: jego szum by� znajomy. Szumia�o tak samo, jak tam, w domu, szumia� las. Ch�opiec i niania my�leli o tym, �e wszystko na �wiecie tworzy ca�o��. 5 Co� takiego przychodzi ludziom do g�owy dopiero p�niej. Mijaj� dziesi�ciolecia, ludzie przechodz� przez ciemny pok�j, w kt�rym kto� umar�, i naraz s�ysz� szum morza, dawne s�owa. Jakby tych kilka s��w wyra�a�o tre�� �ycia. Lecz p�niej zawsze m�wi�o si� o czym� innym. Jesieni�, kiedy wracali z Bretanii, oficer gwardii czeka� na swoj� rodzin� w Wiedniu. Ch�opca oddano do szko�y kadet�w. Otrzyma� szabelk�, d�ugie spodnie i czako. W niedziel� zabierano wychowank�w na spacer po Grabenie, w granatowych bluzach, ze sztyletami przytwierdzonymi do pasa. Byli jak dzieci, kt�re dla zabawy poprzebiera�y si� za �o�nierzy. Nosili bia�e r�kawiczki, wdzi�cznie salutowali. Szko�a kadet�w znajdowa�a si� tu� pod Wiedniem, na szczycie wzg�rza. By� to ��ty budynek, z okien drugiego pi�tra mo�na by�o zobaczy� stare miasto, z pro�ciutkimi ulicami, letni pa�ac cesarza, dachy Sch�nbrunnu i aleje spacerowe wyci�te w rozleg�ym parku, po�r�d przystrzy�onego listowia. W bia�ych korytarzach o �ukowych sklepieniach, w klasach, w jadalni, w sypialniach, wszystko by�o tak niepokoj�co na swoim miejscu, jakby to by�o jedyne miejsce na �wiecie, gdzie w ko�cu uporz�dkowano i umieszczono gdzie nale�y to, co w �yciu jest nieporz�dkiem i co jest zb�dne. Wychowawcami byli starzy oficerowie. Wszystko mia�o smak saletry. W sypialniach spano po trzydziestu, w ka�dym pomieszczeniu trzydziestu ch�opc�w w jednym wieku, w w�skich, �elaznych ��kach, jak cesarz. Nad wej�ciem wisia� krucyfiks i �wi�cona palma. Noc� pali�o si� w lampach niebieskie �wiat�o. Rano budzi� ich d�wi�k tr�bki; niekiedy zim� zamarza�a woda w blaszanych miednicach. W�wczas ordynansi przynosili w wielkich dzbanach ciep�� wod� z kuchni. Nauczano greki i balistyki, i sposobu, w jaki nale�y post�powa� z nieprzyjacielem, i historii. Ch�opiec by� blady, pokas�ywa�. W ka�de jesienne popo�udnie katecheta zabiera� wychowank�w do Sch�nbrunnu. Niespiesznie szli alejami. W fontannie, kt�rej kamienie pok�sa� zielony mech i ple��, szemra�a woda w kolorze z�ota, poniewa� o�wietla�o j� s�o�ce. Spacerowano pomi�dzy szpalerami przystrzy�onych drzew, ch�opcy pr�yli si�, r�k� w bia�ej r�kawiczce przepisowo i sztywno oddawali honory starym �o�nierzom, kt�rzy tutaj spacerowali w pe�nej gali, jakby codziennie by�y urodziny cesarza. Drog� sz�a jaka� kobieta, z bia�ym, koronkowym parasolem s�onecznym na ramieniu, z go�� g�ow�; szybko ich min�a, a ksi�dz z�o�y� jej g��boki uk�on. � Cesarzowa � szepn�� ch�opcom. Twarz kobiety by�a bardzo bia�a; g�ste czarne w�osy zaplecione w potr�jny warkocz okr�ci�a wok� g�owy. Trzy kroki za ni�, lekko przygarbiona, jakby j� ten spacer zm�czy�, sz�a dama w czerni. � Cesarzowa � jeszcze raz powiedzia� ksi�dz, z g��bokim nabo�e�stwem. Ch�opcy patrzyli za samotn� kobiet�, kt�ra niemal gna�a alejami wielkiego ogrodu, jakby przed czym� ucieka�a. � Podobna do mamy � powiedzia�, poniewa� przypomnia� sobie obraz, jaki wisia� w gabinecie ojca, nad sto�em. � Tak nie wolno m�wi� � odrzek� ksi�dz powa�nie. Od rana do wieczora uczyli si� tego w�a�nie, czego nie wolno powiedzie�. W Instytucie, gdzie uczy�o si� czterystu ch�opc�w, panowa�a taka cisza, jak w machinie piekielnej na par� minut przed eksplozj�. Byli tu wszyscy, jasnow�osi, o kr�tkich nosach z czeskich pa�ac�w, i zm�czeni o bia�ych r�kach z morawskich dwor�w, z miast tyrolskich i z pa�ac�w my�liwskich w Styrii, z pa�ac�w z opuszczonymi �aluzjami na ulicach okalaj�cych Graben i z prowincjonalnych w�gierskich dom�w, z d�ugimi nazwiskami z mn�stwem samog�osek i z przydomkiem, z tytu�em i rang�, a wszystko to zostawili w garderobie, tutaj, w Instytucie, tak samo jak wytworne, cywilne ubrania szyte w Wiedniu i Londynie oraz holendersk� bielizn�. Z tego wszystkiego pozosta�o jedynie nazwisko, i dzieciak, kt�ry nale�a� do nazwiska i teraz uczy� si�, co mu wolno, a czego nie wolno. Byli te� s�owia�scy ch�opcy o w�skich czo�ach, w kt�rych krwi wymiesza�y si� wszystkie ludzkie osobliwo�ci Cesarstwa, byli niebieskoocy, bardzo zm�czeni, dziesi�cioletni arystokraci, kt�rzy patrzyli niewidz�cym wzrokiem, jakby ich przodkowie wszystko ju� widzieli za nich. A pewien tyrolski ksi��� zastrzeli� si� w dwunastym roku �ycia, poniewa� by� zakochany w swojej bratanicy. Konrad spa� w s�siednim ��ku. Mieli po dziesi�� lat, kiedy si� poznali. By� kr�py, a jednak szczup�y, jak ch�opcy z bardzo starych rod�w, w kt�rych sylwetkach ko�ci dominuj� nad cia�em. Powolny, lecz nie leniwy, ze �wiadomie odmierzonym rytmem. Jego ojciec, z nadanym tytu�em barona, by� urz�dnikiem w Galicji, matka by�a Polk�. Kiedy ur�s�, wok� jego ust pojawi� si� bolesny, dzieci�cy, s�owia�ski rys. Rzadko si� �mia�. By� milcz�cy i uwa�ny. Od pierwszej chwili �yli razem, jak jednokom�rkowe bli�ni�ta w matczynej macicy. Nie musieli �nawi�zywa� przyja�ni�, jak zwykli to robi� r�wie�nicy, po�r�d �miesznych i uroczystych ceremonii, z dodaj�c� sobie wagi nami�tno�ci�, tak jak to jest, kiedy mi�dzy lud�mi pojawia si� po��danie, w nie�wiadomej i karykaturalnej formie, kiedy jeden cz�owiek po raz pierwszy chce odebra� �wiatu cia�o i dusz� drugiego cz�owieka, aby jedno i drugie nale�a�o ju� tylko do niego, tylko do niego. Taki jest przecie� sens mi�o�ci i przyja�ni. Przyja�� ich by�a tak powa�na i pozbawiona s��w, jak ka�de wielkie uczucie, kt�re ma trwa� przez ca�e �ycie A w ka�dym wielkim uczuciu, tak�e i w tym, jest wstyd i �wiadomo�� grzechu. Cz�owiek nie mo�e bezkarnie zabra� innym drugiego cz�owieka. Ale wiedzieli r�wnie�, od pierwszej chwili, �e to spotkanie nak�ada na nich obowi�zek na ca�e �ycie. W�gierski ch�opiec by� szczup�y i kruchy, i w owym czasie lekarz bada� go co tydzie�: niepokojono si� o jego p�uca. Na pro�b� kierownika zak�adu, pu�kownika z Moraw, przyjecha� do Wiednia oficer gwardii, kt�ry d�ugo rozmawia� z lekarzami. Z tego wszystkiego, co powiedzieli lekarze, zrozumia� tylko jedno s�owo: �niebezpiecze�stwo�. Ch�opiec, po prawdzie, nie jest chory, orzekli, jedynie ma sk�onno�� do chorowania. Niebezpiecze�stwo, powiedzieli, jest natury og�lnej. Oficer gwardii zatrzyma� si� w cieniu katedry �w. Stefana w zaje�dzie �U W�gierskiego Kr�la�, w ciemnej, bocznej uliczce, gdzie ju� niegdy� zatrzymywa� si� jego dziad. W korytarzu wisia�y jelenie rogi. Pos�ugacz hotelowy powita� oficera gwardii s�owami: �S�uga uni�ony�. Zamieszka� tu w dw�ch pokojach, w dw�ch ciemnych, �ukowo sklepionych pokojach, zat�oczonych meblami obci�gni�tymi ��tym jedwabiem. Na ten czas zabra� ch�opca do siebie, obaj wi�c mieszkali w hoteliku, gdzie nad ka�dymi drzwiami mo�na by�o odczyta� nazwiska cz�stych i szacownych go�ci, jakby ten budynek by� jakim� �wieckim klasztorem dla samotnych pan�w w monarchii. Przed po�udniem wsiadali do karety i odje�d�ali do Prateru. Ozi�bi�o si� ju�, by� pocz�tek listopada. Wieczorem szli do teatru � bohaterowie na scenie gestykulowali, rz�zili, nadziewali si� na miecze. Potem jedli w jakiej� restauracji, w osobnym pokoju, gdzie us�ugiwa�o bardzo wielu kelner�w. Ch�opiec jad� obok ojca, z milcz�c� i a� nazbyt dojrza�� uprzejmo�ci�, jakby co� cierpliwie znosi� i co� wybacza�. � Powiadaj�, niebezpiecze�stwo � odezwa� si� ojciec po kolacji, raczej do siebie i zapali� grube czarne cygaro. � Je�eli chcesz, mo�esz wr�ci� do domu. Ale wola�bym, �eby� nie ba� si� �adnego niebezpiecze�stwa. � Nie boj� si�, tato � powiedzia� ch�opiec. � Ale niech Konrad zawsze b�dzie z nami. To biedacy. Chcia�bym... �eby latem m�g� przyjecha� do nas... � To tw�j przyjaciel? � spyta� ojciec. � Tak. � A wi�c jest i moim przyjacielem � powiedzia� powa�nie. Nosi� frak, koszul� z falbanami, ostatnimi czasy ju� nie wk�ada� munduru. Ch�opiec odetchn�� z ulg�. Ojcowskiemu s�owu mo�na by�o ufa�. Dok�dkolwiek udali si� w Wiedniu, wsz�dzie ich znano; w sklepach � r�kawicznik, bieli�niarz, krawiec; w restauracjach, gdzie uroczysty, starszy kelner w�ada� nad ich sto�em; tak�e na ulicy, gdzie mijaj�cy ich w karetach kobiety i m�czy�ni rado�nie machali ku nim r�k�. � Czy tata p�jdzie do cesarza? � spyta� ch�opiec pewnego dnia przed wyjazdem ojca. � Kr�la � powiedzia� ojciec srogo, jakby przywo�ywa� syna do porz�dku. Po czym oznajmi�: � Ju� do niego nie chodz�. Ch�opiec zrozumia�, �e pomi�dzy nimi co� si� wydarzy�o. W dniu odjazdu przedstawi� ojcu Konrada. Poprzedniego dnia zasn�� z bij�cym sercem: zupe�nie jakby czeka�y go zar�czyny. �Nie wolno przy nim m�wi� o kr�lu!� � napomina� przyjaciela. Lecz ojciec by� wielkoduszny, serdeczny, prawdziwy pan. Jednym u�ciskiem r�ki przyj�� Konrada do rodziny. Od tego dnia ch�opiec mniej pokas�ywa�. Ju� nie by� samotny. Nie doskwiera�a mu samotno�� w�r�d ludzi. Wychowanie, jakie we krwi wyni�s� z rodzicielskiego domu, z lasu i z Pary�a, z charakteru matki, nakazywa�o, by cz�owiek nie m�wi� o tym, co go boli, lecz znosi� b�l w milczeniu. Najm�drzej � naucza�o � w og�le si� nie odzywa�. Ale nie umia� �y� bez mi�o�ci. To tak�e otrzyma� w spadku. By� mo�e Francuzka wnios�a do rodziny pragnienie, by cz�owiek okazywa� komu� swoje uczucia. W rodzinie ojca milczano o czym� takim. Potrzebny by� kto�, kogo m�g�by kocha�: Nini albo Konrad, a wtedy nie mia� gor�czki, nie pokas�ywa�, jego szczup��, blad� twarzyczk� o�ywia�y entuzjazm i ufno��. Byli w tym wieku, kiedy ch�opcy jeszcze nie maj� okre�lonej p�ci: jakby si� jeszcze nie zdecydowali. Mi�kkie, jasne w�osy, kt�rych nienawidzi�, bo wydawa�y mu si� zbyt dziewcz�ce, fryzjer co dwa tygodnie strzyg� maszynk� na zero. Konrad by� bardziej m�ski, spokojniejszy. Szeroko otwiera�o si� przed nimi dzieci�stwo i ju� nie bali si� tego okresu, poniewa� nie byli samotni. Francuska mama, pod koniec pierwszego lata, kiedy ch�opcy wsiedli do karety, aby uda� si� w powrotn� drog� do Wiednia, przygl�da�a si� odje�d�aj�cym od drzwi pa�acu. Po czym u�miechn�a si� i rzek�a do Nini: � Nareszcie jakie� udane ma��e�stwo. Ale Nini nie u�miechn�a si�. Ch�opcy ka�dego lata przyje�d�ali razem, a p�niej ju� i Bo�e Narodzenie sp�dzali wsp�lnie w pa�acu. Wszystko mieli wsp�lne, ubrania, bielizn�, w pa�acu urz�dzono im wsp�lny pok�j, jednocze�nie czytali t� sam� ksi��k�, razem odkrywali Wiede� i las, ksi��ki i polowanie, je�dziectwo i �o�nierskie cnoty, �ycie towarzyskie i mi�o��. Nini ba�a si�, mo�liwe te�, �e troch� by�a zazdrosna. Ju� cztery lata trwa�a ta przyja��, ch�opcy zacz�li stroni� od �wiata, mieli swoje sekrety. Coraz g��bszy by� ten zwi�zek, coraz bardziej spazmatyczny. Genera� chwali� si� Konradem, bardzo ch�tnie wszystkim go przedstawia�, jak jaki� tw�r, jak jakie� arcydzie�o, zarazem ba� si� ka�dego, ba� si�, �e ka�dy odbierze mu tego, kt�rego kocha. � O wiele tego za du�o � powiedzia�a Nini jego matce. � Kt�rego� dnia odejdzie od niego. Wtedy b�dzie bardzo cierpia�. � To ludzka rzecz � odrzek�a matka, usiad�a przed lustrem i zaduma�a si� nad swoj� wi�dn�c� urod�. � Pewnego dnia musimy porzuci� tego, kt�rego kochamy. Kto tego nie wytrzymuje, wcale go nie szkoda, bo to nie jest pe�ny cz�owiek. W Instytucie nied�ugo szydzono z tej przyja�ni; przyzwyczajono si� do niej, jak do jakiego� fenomenu natury. Tyle �e teraz wymieniano ich pod jednym wsp�lnym nazwiskiem, jak ma��e�stwo. �Henrykostwo�. Lecz nie szydzono z tego zwi�zku. Z wzajemnego stosunku ch�opc�w co� bowiem promieniowa�o: delikatno��, powaga, bezwzgl�dno��, co� ostatecznego, i owo promieniowanie rozbraja�o nawet tych sk�onnych do szyderstwa. W obr�bie ka�dej ludzkiej wsp�lnoty zazdro�nie strze�e si� takich w�a�nie zwi�zk�w. Ludzie niczego tak nie pragn�, jak bezinteresownej przyja�ni. Pragn� beznadziejnie. Ch�opcy w Instytucie uciekali b�d� to w pych� swojego pochodzenia, b�d� w nauk�, b�d� w zbyt wczesne hulanki, b�d� w wyczyny cielesne, b�d� te� w przedwczesne, chaotyczne i bolesne mi�o�ci. Przyja�� Konrada i Henryka tak ja�nia�a w owym ludzkim zam�cie, jak blask subtelnej ceremonii �redniowiecznego �lubowania. Nic nie jest r�wnie rzadkie pomi�dzy m�odymi lud�mi jak sympatia, kt�ra jest bezinteresowna i nie ��da od drugich pomocy ni ofiary. M�odo�� zawsze spodziewa si� ofiary od tych, w kt�rych pok�ada swoj� nadziej�. Tych dw�ch ch�opc�w czu�o, �e �yj� w jakim� nienazwanym, cudownym stanie czego� w rodzaju �aski. Nic nie jest r�wnie delikatne, jak taki zwi�zek. Wszystko, co �ycie przynosi z sob� p�niej, wyrafinowane b�d� gwa�towne ��dze, mocne uczucia, wi�zy wielkich nami�tno�ci, wszystko to jest brutalniejsze, bardziej nieludzkie. Konrad by� powa�ny i wstydliwy, jak ka�dy prawdziwy m�czyzna, tak�e wtedy, gdy ma dziesi�� lat. Kiedy ch�opcy zacz�li si� stawa� wyrostkami, gdy zaczynali �wintuszy� i ze smutn� che�pliwo�ci� roztrz�sa� sekrety �ycia doros�ych, Konrad zaprzysi�g� Henryka, aby �yli w czysto�ci. Tej przysi�dze d�ugo dochowali wierno�ci. Nie by�o to �atwe. Spowiadali si� co dwa tygodnie, razem sporz�dzali rejestr grzech�w. ��dze dawa�y o sobie zna� we krwi, w nerwach, ch�opcy byli bladzi, miewali zawroty g�owy, gdy zmienia�y si� pory roku. Ale �yli w czysto�ci, jakby przyja��, kt�rej obszerny p�aszcz okrywa� ich m�ode cia�a, odp�aca�a z nawi�zk� za to wszystko, co tamtych pozosta�ych, ciekawskich i niespokojnych, dr�czy�o niczym febra i p�dzi�o ku mrocznym, podziemnym rewirom �ycia. �yli wed�ug �cis�ego regulaminu, kt�ry ustanowi�a praktyka i do�wiadczenie minionych stuleci. Co rano, z banda�em i w he�mach, z nagimi torsami, przez ca�� godzin� uprawiali szermierk� w sali gimnastycznej Instytutu. Potem dosiadali koni. Henryk by� �wietnym je�d�cem. Konrad rozpaczliwie walczy� o utrzymanie r�wnowagi i zachowanie bezpiecze�stwa na ko�skim grzbiecie, jego cia�u brakowa�o dziedzicznej zr�czno�ci. Henryk �atwo si� uczy�, Konrad z trudem, ale to, czego si� uczy�, chciwie gromadzi� w pami�ci i kurczowo si� do tego przywi�zywa�, jak kto�, kto wie, �e to jest ca�y jego maj�tek na tym �wiecie. Henryk swobodnie porusza� si� w towarzystwie, taktownie, zarazem wynio�le, jak kto�, kogo nic nie zdo�a zaskoczy�; Konrad by� sztywny, bardzo konwencjonalny. Pewnego lata wybrali si� do Galicji, do rodzic�w Konrada. Byli ju� wtedy m�odymi oficerami. Baron, stary, �ysy i uni�ony cz�owiek, kt�rego psychik� przemieli�a czterdziestoletnia galicyjska s�u�ba i niezaspokojone towarzyskie aspiracje pewnej polskiej szlachcianki � pospieszy� z k�opotliw� gotowo�ci� s�u�enia m�odym panom w zabawie. Miasto by�o duszne, ze starymi wie�ami, ze studni� po�rodku czterok�tnego rynku, z ciemnymi pokojami o �ukowych sklepieniach. Jego mieszka�cy: Ukrai�cy, Niemcy, �ydzi, Rosjanie, �yli w jakim� podnieceniu urz�dowo t�umionym przez w�adze, jakby i w samym mie�cie, i w niewietrzonych, mrocznych mieszkaniach stale fermentowa� jaki� proces dojrzewaj�cej rewolucji albo by�a to tylko �a�osna, n�dzna i ha�a�liwa forma niezadowolenia, tylko jaki� godny wsp�czucia, trajkoc�cy niedosyt, albo i to nie: duszne podniecenie karawanseraju i aura oczekiwania przenika�y domy, place, �ycie w tym mie�cie. Jedynie ko�ci� katedralny, ze swoj� mocn� wie�� i szerokimi sklepieniami, spokojnie g�rowa� nad tym pl�tawiskiem krzyku, wrzasku i szeptu, jakby kto� tutaj ustanowi� raz na zawsze pewne prawo, co� ostatecznego i niezmiennego. Ch�opcy mieszkali w hotelu, poniewa� mieszkanie barona sk�ada�o si� tylko z trzech pokoi. Pierwszego wieczoru, po obfitej kolacji � po t�ustych mi�sach i wonnych, ci�kich winach, jakie stary urz�dnik, ojciec Konrada, i przywi�d�a, wypacykowana niczym kakadu fioletowymi i czerwonymi szminkami smutna Polka, jego matka, podawali do sto�u w ubogim mieszkaniu, z jak�e wzruszaj�cym i sm�tnym przej�ciem, jakby szcz�cie rzadko bywaj�cego w domu syna zale�a�o od jako�ci da� � m�odzi oficerowie, przed p�j�ciem spa�, d�ugo siedzieli w ciemnym k�cie hotelowej restauracji, ozdobionej zakurzonymi palmami. Pili ci�kie w�gierskie wino z G�r Tokajskich, palili papierosy i milczeli. � Teraz ju� ich pozna�e� � powiedzia� Konrad. � Tak � powiedzia� syn oficera gwardii w poczuciu winy. � No wi�c ju� wiesz � powiedzia� pierwszy, delikatnie i spokojnie. � Pomy�l tylko, co si� tutaj dzieje z mojego powodu od dwudziestu lat. � Wiem � powiedzia� genera� i co� �cisn�o mu gard�o. � Ka�da para r�kawiczek � powiedzia� Konrad � kt�r� musia�bym kupi�,