Madrosc Swiata Czarownic - NORTON ANDRE

Szczegóły
Tytuł Madrosc Swiata Czarownic - NORTON ANDRE
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Madrosc Swiata Czarownic - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Madrosc Swiata Czarownic - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Madrosc Swiata Czarownic - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andre Norton Madrosc Swiata Czarownic Przelozyl Jaroslaw Kolarski Tytul oryginalu Lore of the Witch World Miecz niewiary Wiedziona wsciekloscia Bolaly mnie oczy, gdy zmuszalam sie do uwaznego obserwowania drogi. Tepy i pulsujacy bol rozchodzil sie na oczodoly i czolo. Wytrzymaly kuc gorskiej rasy, ktorego zdolalam uratowac z desperackiego spotkania z bandytami, potknal sie tak mocno, ze ledwie zdazylam zlapac sie kulbaki. Oblizujac pokryte zakrzepla krwia wargi, na ktorych pot zmieszal sie z szarym pylem tych ziem, czulam smierc. Ponownie zachwialam sie - tym razem potkniecie kuca bylo mocniejsze. Silny i przyuczony do walki, dochodzil jednak kresu swej wytrzymalosci.Przede mna rozciagal sie dlugi, szary jezor skal, pokrytych tu i owdzie pokreconymi i stlamszonymi krzakami tak pokracznych ksztaltow, ze wydawalo sie jakby uksztaltowaly je jakies ciemne moce. Kazdy zmysl ostrzegal mnie, ze wokol czai sie zlo - zmuszalam Falona do wolniejszego marszu. Wiatr targajacy polami plaszcza, niosacy w sobie dech Lodowego Smoka, porywal drobiny szarego piachu, ktore ciely niczym igly nie oslonieta helmem czesc twarzy. Musialam znalezc jakies schronienie, i to szybko, aby wsciekla Burza Ruchomych Piaskow nie zlapala mnie i nie zapewnila mi spoczynku na dzien lub stulecie, w zaleznosci od kaprysow wiatru i piasku. Po lewej stronie wznosil sie nieregularny odlam skalny. Wlasnie ku niemu skierowalam kuca. U podnoza skaly zsunelam sie z siodla. Utrzymalam sie na nogach tylko dzieki szybkiemu zlapaniu sie granitu - bol przeniosl sie z glowy na plecy i ramiona. Ukleklam obok kuca, po czym narzucilam swoj plaszcz na siebie i jego leb. Niewielka to ochrona, ale jedyna, jaka moglam zapewnic przed wciskajacym sie wszedzie szarym pylem. Oprocz zasypania trwozylo mnie jeszcze cos innego: balam sie, ze burza zatrze slad, ktorym podazalam od dwoch dni i bede zmuszona polegac wylacznie na swych umiejetnosciach orientacji w terenie, ktorych nie bylam tak pewna. Gdybym byla dostatecznie wyszkolona - jak te, ktore maja moj Talent i moje urodzenie - moglabym ze znacznie mniejszym wysilkiem wypelnic swoje zadanie. Moja matka byla czarownica z Estcarpu, mnie uczyla inna czarownica i choc stoczylam juz bitwe uzywajac swej mocy, mimo to czulam wszechobecny strach ogarniajacy do bolu me cialo. Gdy tak kleczalam, nabrzmial on we mnie jak atak nudnosci. Nie bylabym soba, gdybym pozwolila dac sie owladnac przerazeniu. Przywolalam wiec znane mi doskonale sily, by uspokoic szalejace serce i placzace sie mysli. Zamiast o bzdurach, powinnam pomyslec o tym, ktorego wybralam i o tych, ktorzy z nie znanego mi powodu go porwali. Zwyczajem bandytow bylo zabijanie i torturowanie wiezniow. Jego poprowadzono w glab tego zakazanego ladu. Nie rozumialam z jakiego powodu, bo przeciez nie mogli liczyc na okup. Dopiero gdy uspokoilam mysli, moglam uzyc daru, ktory byl mi dany od urodzenia. Wywolalam w myslach obraz tego, z ktorym walczylam i ktorego wybralam - Jervona. Mialam go jeszcze przed oczami, jak w lesie ogrzewa dlonie nad ogniskiem. Byl sam... Gdy wrocilam, snieg byl splamiony krwia, a ogien doszczetnie zadeptany. Posiekane ciala dwoch bandytow spoczywaly w poblizu. Jervon zniknal. Zabrali go ze soba. Nie moglam zrozumiec dlaczego. Zabitych zostawilam drapieznikom. Falona zas, drzacego z przerazenia, znalazlam zaszytego w chaszczach. Za pomoca daru przywolywania udalo mi sie go uspokoic i wiedzac, ze ponowna wizyta w sanktuarium Najstarszych moze oznaczac smierc Jervona, ruszylam w droge. Teraz, kleczac wsrod pustkowia, przesunelam dlonia po zamknietych oczach. Jervon! - wolanie umyslu poplynelo w swiat. Jednak miedzy tym, ktorego wolalam, a mna, zawisla chmura, ktorej nie moglam przeniknac. Mimo to bylam pewna, ze on zyje. Kiedy dwoje ludzi zwiaze sie ze soba i kiedy smierc przywola jednego z nich, to ten drugi - znajacy jedynie Najprostsze Tajemnice - bedzie o tym wiedzial. Pustkowie - ponure i nienawistne miejsce. Wiele tu pozostalosci po Najstarszych, totez zwykli ludzie nie zapuszczali sie w nie dobrowolnie. Nie jestem z High Hallack, choc tu sie urodzilam. Rodzice moi przybyli z oslawionego, polozonego za morzami Estcarpu, ladu, na ktorym przetrwalo najwiecej Starej Wiedzy. Matka byla jedna z tych, ktore jej uzywaly. Dzialo sie tak, mimo malzenstwa, pozbawiajacego ja, zgodnie z ich prawami, tego przywileju. To, co wiedzialam, zawdzieczalam Aufricu - czarownicy z Wark. Znalam dobrze ziola - zarowno leczace jak i niszczace - moglam przywolac prawie wszystkie mniejsze sily, a czasami nawet wielkie, jak wtedy, gdy uratowalam tego, ktory byl moim bratem. Jednak o wiekszosci sil nie mialam nawet pojecia. Nie pozostawalo wiec mi nic innego, jak podazac ta droga i zrobic wszystko, co w mojej mocy, dla Jervona. Byl mi blizszy niz moj brat Elyn. -Jervon! - tym razem krzyknelam glosno, choc zabrzmialo to jak szept wsrod wycia szalejacego wiatru. Uspokoilam konia i zaprzestalam bezowocnych nawolywan. Gdy zawierucha w koncu ucichla, bylam pograzona w piachu prawie po kolana. Pola plaszcza, zmoczona drogocenna zawartoscia jednej z manierek, obmylam nozdrza i oczy zwierzecia. Sporo czasu zajelo mi poskromienie jego prosb o wode. Nie wiedzialam, jaki teren przed nami i kiedy napotkamy wode nadajaca sie do picia. Zblizala sie noc. Jednym z dziwow Pustkowia byly stojace gdzieniegdzie strzaskane skaly, ktore wydzielaly wystarczajaca ilosc swiatla, aby moc dalej podrozowac. Szlam obok kuca, prowadzac go za uzde, gdyz musial odpoczac. Nie bylam ciezka, lecz w kolczudze, helmie i z mieczem wazylam sporo. Za plecami slyszalam jego gniewne parskniecia. Byl niezadowolony z kierunku podrozy - coraz dalej w glab tego niegoscinnego bezludzia. Ponownie poslalam penetrujaca mysl i ponownie zatonela ona w dzielacej nas chmurze. Koncentracja, z jaka to robilam, odnowila dokuczliwy bol glowy. Jedyna pociecha byl fakt, ze udalo mi sie w koncu odkryc kierunek, gdzie znajdowala sie chmura i Jervon. Wszedzie wokol zdawaly sie pelzac mroczne ksztalty, rodem z otchlani Mroku, wyczekujace na pierwszy znak trwogi ogarniajacej przybysza, aby nabrac wy razniej szych ksztaltow i z tym wieksza sila go zaatakowac. Wedrujac, zastanawialam sie nad losami tych ziem. Wojna toczyla sie tutaj przez wiele lat. High Hallack zostalo prawie opanowane przez najezdzcow, ktorzy przewyzszali tubylcow pod wzgledem organizacji i uzbrojenia. Zanim zdolano zorganizowac obrone, prawie polowa mieszkancow zginela. Nigdy miedzy nami nie bylo jednego zwierzchniego Lorda - nie bylo w zwyczaju troszczyc sie o innych, niz mieszkancy Warowni. Dlatego tez dopoki Czterej z Polnocy nie zawarli paktu, dopoty o swe ziemie walczono w odosobnieniu. Nie moglo byc wtedy mowy o zwyciestwie. Wreszcie po zjednoczeniu sie Lordow i dojsciu do porozumienia z innymi, takze z legendarnymi Jezdzcami z Pustkowia, udalo sie zepchnac Psy z Alizon do morza, gdzie czekala ich smierc. Spustoszone, wyniszczone ziemie zaczely z kolei nekac bandy rabusiow. Ich tropem wlasnie podazalam. Moglo sie zdarzyc - a na Pustkowiach wszystko jest mozliwe - iz nie byli oni ludzmi, lub nie byli nimi w pelni. Niezaleznie od swej formy zewnetrznej, musieli w jakims stopniu ulec Zlu, ktore tak dlugo sie tu utrzymywalo. Najstarsi, wycofawszy sie z Dales, pozostawili zrodla roznorakiej energii: niektore zapewnialy spokoj i dobre samopoczucie. Ten, kto w nie wstapil, wychodzil odswiezony na ciele i duchu, lecz byly i takie, ktorymi w calosci wladal Mrok. Przybysz mogl czuc sie szczesliwy, jesli one niszczyly go natychmiast. Czesciej jednak czekal go gorszy los: stawal sie stworem powolnym Mocom Ciemnosci. Przede mna rozposcieral sie slaby blask upiornej poswiaty. Wszystkie slady zatarl wiatr, lecz bylam pewna, ze jestem na wlasciwej drodze. Zblizylam sie do dwoch kolumn zwroconych ku sobie, jakby niegdys flankowaly brame w rozciagajacym sie na boki murze. Z muru, jesli w ogole istnial, nie pozostalo sladu, zas z wierzcholkow kolumn saczyla sie zielonkawa poswiata. Kolumny musialy byc dzielem ludzi lub istot zblizonych do nich rozumem, gdyz mialy ksztalt mieczy o szerokich ostrzach, na ktorych dostrzec mozna bylo zatarte przez czas otwory i linie, ukladajace sie w zarys rysunkow dziwnych twarzy: dlugich i waskich, z poteznymi nosami zwieszajacymi sie nad spiczastymi podbrodkami. Mialam wrazenie jakby ich oczy, bedace mrocznymi otworami, zwracaly sie do mnie nie z ostrzezeniem czy zainteresowaniem, lecz z desperacja. Choc nie czulam emanacji zla, nie podobala mi sie perspektywa przejscia miedzy nimi. Tak jednak prowadzila droga. Zanim wstapilam miedzy nie, szybko nakreslilam odpowiednie symbole. Falona musialam ciagnac za soba. Kolumny tworzyly waskie przejscie do rozciagajacej sie nizej doliny, w ktorej panowal mrok. Zaczelam schodzic z wielka ostroznoscia, ktorej nauczyly mnie lata spedzone na wojnie. Na zewnatrz doliny slychac bylo szum wiatru, lecz tu, gdzie bylam, panowala prawie idealna cisza. Dopiero po dluzszej chwili doszedl mnie szmer plynacej wody. W powietrzu wyczulam wilgoc. Ucieszylam sie - Falon byl jeszcze bardziej zadowolony i niecierpliwy. Chcial sie dostac do wodopoju jak najszybciej. Dlatego tez musialam go bardzo mocno trzymac, aby nie narobil glupstw. Gdzie byla woda, tam mogl byc takze oboz tych, ktorych scigalam. Stanowczo wiec powstrzymalam kuca. Ten zas zareagowal na to wscieklym parsknieciem. Zamarlam, nasluchujac czy moja obecnosc zostala dostrzezona. Jesli ci, ktorych gonilam, byli ludzkiego pochodzenia, to w tych ciemnosciach widzieli jeszcze gorzej ode mnie, gdyz nie posiadali daru, ktory by im to ulatwil. Nic nie uslyszalam. Ruszylam wiec powoli krok za krokiem ku wodzie i dosc szybko natknelam sie na przeszkode. Pomagajac sobie rekoma odkrylam wal zbudowany z kamieni. Z tego, co moglam wywnioskowac, u mych stop wyplywal na powierzchnie podziemny strumien. Napelnial on basen, ktory po drugiej stronie na pewno mial jakies ujscie. Nie wyczulam zadnego zapachu mineralow czy jakiegokolwiek innego zagrozenia. Uspokojona, obmylam woda twarz i napilam sie, po czym ustapilam miejsca niespokojnemu Falonowi. Odglosy, z jakimi gasil pragnienie, odbijaly sie donosnym echem, ale nie zwracalam juz na nie uwagi. Ci, ktorych scigalam, musieli tedy przejezdzac. -Jervon! - ponownie przyslonilam dlonmi oczy, siegajac mysla tak daleko, jak tylko moglam. Przez chwile owa rozdzielajaca nas chmura rozrzedzila sie, gdyz go odnalazlam: zyl i nie byl ciezko ranny. Kiedy staralam sie poglebic kontakt, aby poznac sile, ktora go trzyma, polaczenie zostalo nagle przeciete. Nature tego zaklocenia bylam w stanie okreslic. To cos, we wladzy czego byl Jervon, zdawalo sobie sprawe z mojej obecnosci, ale tylko wtedy, gdy staralam sie don dotrzec. Wypelniajacy mnie strach zelzal, ustapil miejsca innemu uczuciu. Walczylam juz z prawdziwym zlem, kiedy ratowalam mego brata, lecz to, co czulam do Elyna, bylo zaledwie cieniem mego uczucia do Jervona. W stosunku do tego, co stanelo miedzy nami, odczuwalam wszechogarniajaca zlosc. Wlasnie ona napelnila mnie nowa sila. Strach oslabial ma obrone, zlosc natomiast stawala sie moim mieczem i tarcza, pod warunkiem, ze bylam w stanie ja kontrolowac. Tu wlasnie, nad niewidoczna woda, w mroczna noc, stworzylam swoj niewidzialny orez, ktorego nikt poza mna nie byl w stanie uzyc. Widmowa pogon Glupota byloby ruszac dalej w takich ciemnosciach. Latwo moglibysmy sie poturbowac, a byla to ostatnia rzecz, na ktora mialam ochote. Choc uczucia popychaly mnie naprzod, zwyciezyl rozsadek. Ciemnosc byla tak gesta, jakby sama ziemia ja wytworzyla. Chmury kirem zaslanialy gwiazdy.Wydobylam z jukow suchary; byly tak twarde, ze mozna bylo polamac sobie zeby. Namoczylam je wiec w wodzie. Wiekszosc zjadl oczywiscie moj kuc. Nakazalam mu nie oddalac sie, a sama poszukalam spokojnego zakatka miedzy dwiema skalami. Okrylam sie plaszczem i postanowilam odpoczac. Choc nie myslalam o snie, zmeczenie wzielo gore nad zdyscyplinowaniem i zanim zdalam sobie z tego sprawe, zapadlam w ciemnosc rownie gleboka, jak otaczajaca mnie noc. Zbudzilam sie nagle w szarym polmroku poranka, mialam wrazenie jakby ktos zawolal mnie po imieniu lub zadal w bojowy rog. Rozejrzalam sie wokol. Krajobraz wygladal tak, jak sobie go w nocy wyobrazalam. Po drugiej stronie zbiornika pasl sie Falon, wyszukujac kepki zielonoszarej trawy. Wokol panowaly cisza i spokoj. Sprawdzilam ponownie, czy Jervon i owa tajemnicza sila sa na miejscu, lecz juz nie probowalam jej przeniknac. Zadowolilam sie samym stwierdzeniem, ze sa obecni i wycofalam sie. Przed soba mialam jedyna droge, obramowana z obu stron pionowymi scianami skalnymi. Widnialy na nich znaki - po czesci spowodowane erozja, po czesci czyimis rekami. Wydawaly sie zbyt dziwaczne, bym odwazyla sie odszyfrowac ich znaczenie. Sam ich wyglad i forma powodowaly dziwny zamet w myslach. Nie staralam sie nawet dociec, co mogloby sie stac, gdybym probowala odgadnac ich znaczenie. Posililam sie sucharami. Starannie omijalam wzrokiem owe symbole i wsluchiwalam sie w odglosy poranka. Poza pluskiem wody niczego nie slyszalam. Napelnilam oba buklaki, dosiadlam Falona i ruszylam w dalsza droge, pozwalajac kucowi wybrac najodpowiedniejsza dlan szybkosc. Powierzchnia usiana byla rozmaitej wielkosci skalami, a gdzieniegdzie natrafialismy na usuwiska gruntu, starannie je omijajac. Poczucie kolejnego niebezpieczenstwa dochodzilo mnie powoli. W pierwszym momencie nie zarejestrowalam go, zajeta utrzymywaniem kontaktu ze spowijajaca Jervona pustka. Najpierw bylo ono powiewem sugerujacym rozklad, ale szybko spoteznialo, jakbym zblizala sie do jego zrodla. Nagle Falon parsknal, zadarl leb i tylko dzieki mojej woli utrzymal kierunek. Dziwne to bylo, lecz nie umialam wyczuc obecnosci zadnej ze starych sil, choc wytezalam wszystkie umiejetnosci nabyte od Aufricii, jak i swa wlasny moc. To nie pochodzilo z zadnego ze znanych mi zrodel. Siad prowadzil do ludzi, a nie do Najstarszych. Zreszta, jak dotad, w czasie mego polowania na bandytow nie natrafilam na slady mocy Najstarszych. Wlosy zjezyly mi sie na glowie, jakby uderzyl w nie powiew chlodu z otaczajacej mnie porannej mgly, a strach usilowal wyrwac sie spod zelaznej kontroli, jaka narzucilam swym emocjom. Wraz z nim poczulam obrzydzenie i zlosc. Jechalam trzymajac dlon na rekojesci miecza. Nasluchiwalam, choc sluch nie rejestrowal niczego, poza stukotem podkow Falona. Mgla zgestniala, wilgoc pokryla helm i kolczuge, zwilzyla gruby, zimowy wlos kuca. Po czym... Ruch! Falon zadrzal przerazony. Z otaczajacej mgly wylanialo sie cos nieopisanie okropnego i budzacego przerazenie: owo "cos" dosiadalo rumaka, a poprzez zalamanie swiatla we mgle wydawalo sie niesamowicie wielkie. Rumak przypominal tylko konia, skladal sie bowiem ze strzepow rozkladajacej sie skory i sciegien, ktore utrzymywaly szkielet. Jezdziec zas byl tak potworny, ze nie podejmuje sie go opisac. Podobnie jak kon, byl juz od dawna martwy, a mimo to obdarzony przerazajaca forma zycia. Nie posiadal typowej broni. Jego sila tkwila w czyms innym. Kiedy ocknelam sie z szoku i przywolalam swa moc, zrozumialam jego istote. To cien, materializacja mysli nadana zestarzalemu przerazeniu i nienawisci. Zywilo sie to takimi wlasnie uczuciami, z kazda chwila wzrastajac w potege. Moj strach i gniew przywolaly go i karmily. Zywil sie takze przerazeniem Falona. Przylgnal do tych uczuc i wlokl sie za nimi jak mokry plaszcz. Rzac z przerazenia, kuc cofnal sie, zas budzacy groze wierzchowiec, jakby w odpowiedzi, otworzyl pysk. Zmagalam sie z oszalalym z przerazenia zwierzeciem, wdzieczna, ze zajelo to choc na chwile moj umysl, odciagajac mysli od przerazajacego widma. Uniesionym glosem, brzmiacym jak okrzyk bitewny, wyartykulowalam okreslone Slowa. Jezdziec nawet nie drgnal. Stworzenie to potrzebowalo strachu i desperacji, aby istniec. Wiedzialam, ze jesli uda mi sie stlumic przerazenie i zapanowac nad swoimi zmyslami, nie bedzie ono mialo sil... Falon zlany byl potem. Jedynie moja wola utrzymywala go w ruchu. Nie kwiczal juz, lecz z glebi jego gardla dochodzil glos, jakby zwiastujacy zblizajacy sie koniec. Skupilam sie i ponownie wypowiedzialam Slowa - tym razem cicho i spokojnie. Od szkarady dzielila nas odleglosc nie wieksza niz wyciagniecie reki. W nosie krecilo od smrodu, patrzylam na pozbawione zrenic oczodoly skierowane prosto w moja twarz. Nagle wszystko to rozplynelo sie we mgle. Falon nadal jeczal, wstrzasaly nim potezne dreszcze. Poruszal sie niepewnie krok po kroku. Mgla, gestniejac, okrazala nas, jak gdyby chciala pochwycic w pulapke. Mialam nadzieje, ze to, co wiem o tego typu zjawach, jest prawda - ze sa one zwiazane z okreslonymi miejscami, w ktorych czyste uczucie spowodowalo ich narodziny. Gdy zblizalismy sie do strumienia, uslyszalam z tylu odglos konskiego galopu. Wszystko wskazywalo na to, ze ktos pedzi ze zdecydowanie za duza szybkoscia, jak na usiana skalami droge. Slychac tez bylo czyjes glosy, ale nie moglam ich zrozumiec, gdyz dzielila nas zbyt duza odleglosc. Mialam wrazenie, ze za mna odbywa sie polowanie na czlowieka. W umysle pojawil mi sie dziwny obraz: nieznajomy mezczyzna lezacy plasko na grzbiecie konia galopujacego z wytrzeszczonymi z przerazenia oczyma, a za nim siejacy przerazenie kosciotrup. Obraz byl bardzo sugestywny. Gdy zblizylismy sie do grupki skal, o ktore moglam sie oprzec, zeskoczylam na ziemie, trzymajac w jednej dloni miecz, a w drugiej cugle. Mgla zafalowala wokol, ale nie wylonilo sie z niej nic materialnego. Ponownie daly o sobie znac prastare cienie. Nic sie nie poruszylo, nic sie nie odezwalo. Wokol niczego nie bylo. Zawstydzona wlasnym brakiem kontroli, ruszylam w dalsza droge, tym razem prowadzac Falona i przemawiajac don lagodnie, aby nabral pewnosci, ktorej ja w ogole nie mialam. Otaczajace droge skaly zaczely sie oddalac i obnizac, zas pierwsze podmuchy mroznego wiatru, ktory nadciagal z naprzeciwka, rozwiewaly mgle. Oprocz mrozu niosl on ze soba cos jeszcze: zapach dymu z ogniska, ktore niedawno zgaszono. Dotarlismy do uskoku w jednej ze scian. Nakazalam Falonowi pozostac na miejscu, sama zas poszlam zobaczyc, czy przede mna sa jacys ludzie. Moj umysl nie odebral jednak najlzejszego nawet podszeptu, pochodzacego z ludzkiego mozgu, lecz to o niczym jeszcze nie swiadczylo. Tu, na Pustkowiach, zdarzaly sie juz rozne rzeczy. Mogli sie znalezc tacy, ktorzy byli wyposazeni w oslone przeciwko moim umiejetnosciom. Zauwazylam, ze nie tak dawno ktos tu obozowal. Zalane ognisko wydzielalo jeszcze intensywny zapach, a lezace w poblizu konskie odchody byly swieze. Tropy krzyzowaly sie ze soba, a sypki piasek nie pozwalal na dokladna ich identyfikacje. W oczy rzucal sie rysunek na wystajacym ze sciany skalnym zalomie. Wykonano go niedawno, gdyz ledwie zdazyl wyschnac, zas piasek nie zdolal go jeszcze zmatowiec. Ktos topornie namalowal glowe wilka lub psa, obok drugiego - o wiele dokladniejszego i bardziej skomplikowanego - symbolu. Spostrzeglam, ze stojac przed nim wykonuje ruchy kreslace ow znak w powietrzu. Gdy zrozumialam, co robie, opuscilam reke. To nie byl znak z mojej dziedziny, choc rowniez mial duza moc. Zrozumialam tez, co oznaczaja owe symbole. Tkwila w nich dziwna obcosc i nie bardzo rozumialam ich sens, natomiast powod, dla ktorego zostaly wykonane, byl oczywisty. W High Hallack, wedlug starego zwyczaju, kiedy Lordowie zawiazywali miedzy soba sojusz, w miejscu jego zawarcia malowali swoje herby na glazach. Zrozumialam wiec, ze bandyci, ktorych scigalam, mieli powiazania z jednym z wladcow Pustkowi, ktory nie byl z ich rasy. Choc tego wlasnie sie spodziewalam, podazajac przez nawiedzona doline, niezbyt mnie ucieszylo to spostrzezenie. Gdybym tylko wiecej wiedziala, gdybym umiala odczytac ow drugi symbol, rozszyfrowalabym, kto lub co bedzie moim przeciwnikiem. Moj umysl podczas przeszukiwania obozu notowal jedynie slady tych, ktorych od dawna scigalam. Bylam pewna, ze Jervon byl tu i to zywy. Odetchnelam z ulga, gdyz spodziewalam sie, ze odnajde go martwego. Wilki Pustkowi nie brali jencow, po co wiec uprowadzili jego? Czy moze byli jedynie slugami jakiejs innej mocy? Coraz bardziej upewnialam sie w tym przekonaniu. Przywiedli go tu w okreslonym celu. Skoro nie pozbawili go zycia, to musieli wiezic go na czyjes polecenie. Dzieki latom nauki u Aufricii wiedzialam, ze sa dwa rodzaje tego, co ludzie zwa "magia" czy tez "czarami". Jednym byla czysta magia oparta na wrodzonych zdolnosciach i wlasciwosciach ludzkiego umyslu. Tej wlasnie uzywalam dotad, aby znalezc Jervona. Byla tez i druga, do uprawiania ktorej potrzebne byly okreslone przedmioty, i ktora wykorzystywala zwiazki wspolzaleznosci - z tej wlasnie mialam zamiar teraz skorzystac. Na szyi nosilam amulet z dziwnego kamienia, uksztaltowanego na podobienstwo oka. Niegdys Jervon znalazl go i stale nosil przy sobie. Dal mi go w dniu naszych zareczyn, nie majac nic innego, co przypominaloby bizuterie. Z jukow wydobylam jesionowa laseczke zakonczona z jednej strony spirala ze srebra, ktore jest metalem ksiezycowym. Stanelam twarza ku rysunkom, kierujac na nie laske, krotsza od mojej dloni. Ozyla natychmiast; wykrecala sie na wszelkie mozliwe sposoby, aby tylko nie byc skierowana na owe znaki. Tak wiec me podejrzenia byly sluszne - rysunki pochodzily od Ciemnosci, ktorych nie moglo zniesc cos, co bylo powiazane ze Swiatlem. Potarlam obydwa konce amuletem - jeden ku gorze, drugi zas ku dolowi, po czym wyciagnelam dlon, lekko trzymajac laske w polowie dlugosci. Wykrecila sie, wskazujac kierunek na wprost przede mna. Walka ze strachem zbytnio mnie wyczerpala, abym mogla polegac w pelni na sprawnosci moich mysli. Dzieki jesionowej laseczce mialam do dyspozycji drogowskaz tak pewny, o jakim marzylam. Trzymalam go mocno, aby nie zmylic kierunku, gdy dosiadalam Falona i ruszalam w dalsza droge. Dolina poszerzala sie, wychodzac na otwarta przestrzen. Widac bylo znieksztalcone drzewa, monolity, zwaly kamieni, sugerujace wyraznie istnienie tu starych ruin. Nie bylo mowy, aby ktos z mojej rasy byl w stanie okreslic ich wiek. Ponownie natknelam sie na slady, ktore wkrotce gwaltownie skrecily w prawo, laska zas nadal wskazywala kierunek na wprost. Jervon nie byl wiec juz z tymi, ktorzy go porwali. Zsiadlam i rozpoczelam zmudne poszukiwania, ktore w koncu zostaly uwienczone powodzeniem. Czesc moich przeciwnikow faktycznie skrecila w bok, ale dwa konie nadal podazaly prosto. Jeden z nich musial niesc Jervona. Jesli pilnowal go tylko jeden... Omal nie gwizdnelam z radosci. Mialam szanse, o jakiej dotad nie marzylam. Wskoczylam na kuca, ktory ruszyl z najwieksza, na jaka mogl sie zdobyc, szybkoscia. Uwaznie obserwowalam otoczenie. Zamarzniety plomien Na otwartym terenie widocznosc byla dobra. Dostrzeglam blysk swiatla. Nie pochodzil od ognia i skierowany byl ku niebu. Mial ksztalt jakby drogowskazu.Glazy zapomnianych ruin zaczely zblizac sie do siebie, tworzac potrzaskane skaly i sciany, W paru miejscach zauwazylam podwyzszenia z obrobionego kamienia, przypominajace oltarze czy posagi. Byly jednak tak zniszczone przez erozje, ze pozostaly jedynie ogolne kontury, przywodzace na mysl niezbyt przyjemne postaci bogow czy straznikow. Przez zwaly chmur przebilo slonce, lecz jego blask przypominal poswiate pozbawiona wszelkiego ciepla. Wsrod glazow nadal czaily sie cienie, ktore starannie omijalam wzrokiem, bowiem znalam sile iluzji. Przede mna wznosila sie sciana z masywnych blokow. Czas nie potraktowal jej tak niszczaco. Slaby sloneczny blask odbijal sie tysiacem lodowych ogni od szarobialych krysztalow, wtopionych w jej powierzchnie. Droga, ktora jechalam, prowadzila do jedynego przejscia - bramy tak waskiej, ze tylko pojedynczo mozna bylo sie przez nia przedostac. Jesion w moim reku drgnal gwaltownie. Szczesliwie nie upuscilam go. Jego srebrzyste zakonczenie wskazywalo ciemna plame rozmazana na scianie na wysokosci mego uda. Krew! Nie mialam watpliwosci - byla to krew Jervona. Moglam jedynie miec nadzieje, ze nie jest powaznie ranny - plama byla niewielka. Wiedzialam, ze nie poddal sie bez walki. Byl zbyt wytrawnym rycerzem, a wyglad obozowiska swiadczyl o skutecznosci, z jaka sie bronil. Za pierwsza sciana znajdowaly sie jeszcze dwie. Zewnetrzna byla rownie szara jak otaczajacy krajobraz, druga zas ciemnozielona - byla to barwa samego kamienia. Trzecia zas stanowily rdzawoczerwone, jakby spryskane zakrzepla krwia, drobniejsze glazy. Przejscie przez caly czas zwezalo sie, az w koncu musialam zsiasc z kuca. Przede mna stal budynek, troszke tylko wyzszy od otaczajacych go scian, pozbawiony okien, a wzniesiony z matowych, czarnych glazow. Z jego dachu wzbijal sie widoczny z daleka slup swiatla, jakby zawstydzajacy przytlumione slonce. Gdy bylam blizej, spostrzeglam, ze choc buzowal on jak plomienie ogniska, to jednak nie ognisko bylo jego zrodlem. Spostrzeglam tez wejscie do wnetrza tej budowli, lecz portal pozostawal tak gleboko w cieniu, ze nie mozna bylo dostrzec, czy kryje sie za nim jakas niespodzianka. Przystanelam, by mu sie przyjrzec. Slepe wejscie w pulapke nie pomogloby ani Jervonowi, ani tez mnie. Nie slyszalam zadnego odglosu - nawet szelestu wiatru. Nie wyczuwalam tez zadnego zapachu, ktory ostrzeglby mnie przed zjawa w dolinie. Wyciagnelam przed siebie dlon z zacisnieta laska, ktora najpierw lekko drgnela, po chwili zas zaczela kolysac sie na boki ze wzrastajaca szybkoscia. Srebrne zakonczenie wskazywalo na znajdujace sie za mna wejscie. To, co przede mna, bylo zbyt silne dla mocy, ktore moglam przywolac. Instynktownie uswiadomilam sobie, ze jesli przekrocze ten mroczny portal, napotkam niebezpieczenstwo, przy ktorym zjawa z doliny bedzie niczym. Gdybym wiedziala wiecej!... Chociaz kiedys juz ruszylam w boj z jedna ze zlych mocy Najstarszych, zupelnie nieswiadoma i wyposazona w pare kiepskich rekwizytow. Jervon, majacy o wiele wieksze powody do strachu, gdyz nie posiadal prawie zadnych zabezpieczen przeciwko czarom, poszedl wraz ze mna, majac do dyspozycji jedynie stal swego miecza i odwage. Czy moglam pozostawic go bez pomocy? Stojac tu zastanawialam sie, kim on dla mnie jest. Najpierw byl niechcianym towarzyszem podrozy przez dziki kraj; doprowadzal mnie do szalu, gdyz obawialam sie, ze moglby w jakis sposob odciagnac mnie od celu wyprawy. Potem... Nasze losy byly ze soba zlaczone. Jakakolwiek sila przywiodla go tu, mogla miec na celu jedynie zniszczenie nas obojga. Mimo to, a moze wlasnie dlatego, ruszylam ku mrocznemu otworowi. Nie bylo drzwi. Kiedy postapilam w glab, ogarnela mnie ciemnosc tak gesta, jakby spadla na mnie zaslona z lekkiej, ale calkowicie nieprzezroczystej materii. Unioslam dlon, spojrzalam na nia i nic nie widzialam. Wydalo mi sie, ze laska znajduje sie na rowni z ustami. Dmuchnelam na nia i wypowiedzialam trzy Slowa. Swiatlo bylo tak slabiutkie, jakby pochodzilo od swieczki nie grubszej od palca i nieustannie drzalo, lecz czesciowe rozproszenie mroku podnioslo mnie na duchu. Jak dotad nic nie wskazywalo na zainteresowanie moja osoba, a to juz byl duzy sukces. Poprzednio w podobnej sytuacji mialam te przewage, ze to, co tak dlugo wladalo owym miejscem, stalo sie zbyt dufne w swoja moc, bo nie napotkalo przeciwnika znajacego czary, a tym samym nie widzialo we mnie groznego przeciwnika. Na podobne zlekcewazenie liczylam obecnie. Nie zdawalam sobie sprawy, co mnie czeka. Jak zwykle w takich miejscach, czas plynal inaczej. Istnieje masa legend o tych, ktorzy wkroczyli do podobnych skupisk mocy na okres, ktory wydawal sie im dniem lub rokiem, zas do swego wlasnego swiata powrocili po paru dziesiatkach lat. Mnie natomiast wydawalo sie, ze jest akurat odwrotnie. Ciemnosc, ktora ledwie co rozswietlal ogien utrzymywany przez moce mego ducha, byla jak wartki strumien, ktory przeplywal wokol mnie. Posuwalam sie powoli krok za krokiem, zupelnie jakbym brnela przez rwaca wode. Na razie nikt i nic mnie nie atakowalo. Coraz bardziej upewnialam sie w przekonaniu, ze zamieszkujaca to miejsce sila nie zdaje sobie sprawy z mojej obecnosci. Wydawalo mi sie, ze minely godziny, odkad zaczelam zmuszac swoje cialo do meczacego pokonywania mroku. Z ciemni do jasnosci przeszlam tak blyskawicznie, ze chwile trwalo, nim oczy przyzwyczaily sie do swiatla... Gdy odzyskalam wzrok, stwierdzilam, ze znajduje sie w okraglym pomieszczeniu, ktore wypelnione bylo dwoma poteznymi fotelami. Sadzac po rozmiarach, nie byly one przeznaczone dla ludzi. Staly po obu stronach migoczacego filaru, zwrocone ku sobie. Nie byl to filar w doslownym znaczeniu, a raczej obracajacy sie szybko walec migoczacy blaskiem na podobienstwo plomieni ogniska. Cos wewnatrz mnie uderzylo na alarm, totez natychmiast odwrocilam od niego wzrok. To wlasnie byla moc, ktora skupiala sie w tym miejscu. Stalam za jednym z owych foteli, gdy nagle dostrzeglam cos, co spadlo z drugiego. Podeszlam blizej i zobaczylam, ze jest to cialo jakiegos czlowieka o strasznie wykrzywionej twarzy, w ktorej uwage przykuwaly wytrzeszczone oczy z wyrazem takiego przerazenia, ze az sie cofnelam. Bez watpienia byl to jeden z tropionych przeze mnie napastnikow. Jervon zas siedzial na drugim fotelu, przywiazany do oparcia i nog mebla. Nie mial helmu, zas na czole widac bylo swieza rane, niezdarnie obandazowana, z ktorej na policzki splynely strumyki zakrzeplej juz krwi. Laska lekko drgnela w mej dloni - znaczylo to, ze moj towarzysz jeszcze zyje, w jego ciele tli sie jeszcze iskierka zycia, podtrzymywana jedynie wola i odwaga. Oczy utkwione mial w rozblyskujacym walcu. Wiedzialam, ze to, co stanowilo o duchu Jervona, powoli, lecz nieustannie jest przezen wysysane. Proba polaczenia sie z umyslem Jervona zawiodla, poniewaz zbyt gleboko tkwil w hipnotycznej mocy swiatla. Moglam sprobowac przerwac te wiez, ale ryzykowalam zniszczeniem efektow jego woli i determinacji - uwolnie go, ale jednoczesnie strace, gdyz jego upor nie pozwoli mu na szybkie wycofanie sie. Tkwila w nim bowiem ogromna sila woli, ktora mialam okazje obserwowac wielokrotnie w czasie naszych wspolnych wedrowek. Pozostalo wiec tylko podazyc w slad za nim, w plomien, i spotkac sie z tajemnicza moca na jej wlasnym terenie. Zalowalam, ze nic o niej nie wiem, poza tym, ze jest potezna. Nie mialam pojecia czy ktorekolwiek z mych umiejetnosci okaza sie wobec niej skuteczne. Powoli odwrocilam wzrok na martwego bandyte. Jako latwiejszy lup, bo duchowo slabszy, zostal szybciej pozbawiony zyciodajnej energii. Ze sposobu ulozenia ciala mozna bylo wywnioskowac, ze zostal odrzucony, gdy stal sie juz niepotrzebny. Wiedzialam, ze nie moge tak po prostu zabrac stad Jervona, nawet, jesli ow zimny plomien pozwolilby mi na to. Nigdy bowiem nie bylby on juz w pelni soba. Musialam zwrocic mu to, co juz do tej pory stracil, tyle tylko, ze nie wiedzialam jak. Zblizylam sie do drugiego fotela, uwazajac, aby nie tracic ciala, ktore lezalo obok. Usiadlam opierajac glowe o oparcie i ujelam w obie dlonie laske, zmuszajac ja do skierowania sie w strone piersi Jervona. Nie sadzilam, aby to, czemu mialam sie przeciwstawic, pochodzilo z mego swiata. Te zamrozone plomienie byly raczej slaba namiastka jego obecnosci tutaj. Musialam mu stawic czolo w jego swiecie. Bez watpienia zwloki lezace u mych stop za zycia znajdowaly sie w jego mocy. Najprawdopodobniej zostal on wraz z innymi wyslany wlasnie w celu znalezienia kogos tak silnego jak Jervon. Ale ten, jak dotad, jeszcze mu nie ulegl. Istniala tez szansa, ze owo "cos" nigdy dotad nie probowalo wchlonac kogos obdarzonego zdolnosciami i bedzie to dla niego nieprzyjemnym zaskoczeniem. Slaba to byla nadzieja, ale poza odrobina wiedzy i uporem, na nic innego nie moglam liczyc. Pewne bylo jedynie to, ze nie opuszcze tego miejsca sama. Albo wygramy oboje, albo... Tak czy inaczej bedzie to naszym udzialem. Zaciskajac dlonie na drewnie, powoli unioslam oczy i spojrzalam prosto w pelzajace promienie. Musialam teraz jedynie troche oslabic obrone. Gdzie indziej i kiedy indziej Znajdowalam sie... gdzie indziej. Jak mozna opisac cos, co jest idealnie obce...? Byly to barwy, ktorych nazw nie znalam, odnioslam wrazenia zupelnie dla mnie nowe i obce. Nic nie zdradzalo tego, abym zdawala sobie sprawe z istnienia ciala, zreszta niewiele mnie ono obchodzilo. Normalne, ludzkie zmysly na nic sie tutaj zdawaly. Zrozumialam, ze zaleze od czegos zupelnie nowego.Mialam tylko sekundy na ochloniecie, nim jakas przygniatajaca sila zlapala to wszystko czym bylam i pociagnela za soba poprzez ten fantastyczny i dziwny kraj. Coz to byl za kraj! Choc wedlug moich ludzkich ocen, zly kraj. Rosly tu rosliny nie przypominajace niczego, co kiedykolwiek widzialam. Wsciekla zolc wraz z krwista czerwienia wirowaly walczac z powietrzem, jakby chcialy sie uwolnic i zrobic to, na co maja ochote. Czyjas wola jednak przywiazywala je do miejsca. Galezie wgryzaly sie w ziemie lub bujaly beztrosko wysoko w powietrzu. W okamgnieniu byly juz poza mna, gdyz sila, ktorej sie chwilowo poddawalam, niosla mnie z blyskawiczna szybkoscia. Odrzucilam zainteresowanie dziwnoscia tego swiata, skupiajac sie w sobie, aby byc jak najlepiej przygotowana na owa decydujaca chwile. Musialam przy tym ukryc, ze jestem zdolna do stawienia oporu nieznanemu, ktore mnie przywolywalo, gdyz bylam pewna, ze ujawnienie tego, zanim dojdzie do konfrontacji, byloby wielkim bledem. Slyszalam od Aufricii legendy mowiace o tym, ze gdy Najstarsi byli jeszcze wladcami High Hallack, zajmowali sie sama istota zycia i ze udalo im sie otworzyc "bramy" do innych wszechswiatow, w ktorych czlowiek byl czyms tak nienaturalnym, jak dla mnie to, co przemykalo przede mna. To wlasnie mogla byc taka "brama", ale z pewnoscia jej straznik byl czyms obcym. Znalazlam sie nad zolta plaszczyzna, pozbawiona monstrualnych roslin, z licznymi gleboko wyzlobionymi sciezkami. Nie musialam z nich korzystac - czulam, ze uniesiono mnie jeszcze wyzej niz poprzednio, jakby dla pewnosci, ze nie zetkne sie z tym gruntem. Wszystkie sciezki i drogi prowadzily ku wspolnemu celowi, znajdujacemu sie gdzies przede mna. Gdy nad nimi lecialam, zaczelam dostrzegac poruszajace sie powoli, krok za krokiem, postacie. Zadna nie byla wyraznie widoczna, mialam wrazenie, jakby okrywal je jakis kolor na podobienstwo obszernego plaszcza: niektore byly ciemnoszare, szare, inne zas zielone lub krwistoczerwone. Gdy tak lecialam ponad nimi, wydalo mi sie, ze od kazdej emanuje ostry i gwaltowny jak ciecie miecza strach i zdesperowanie. Zrozumialam, ze sa to wlasnie ofiary, do grona ktorych i ja moge wkrotce dolaczyc. Dlaczego lecialam zamiast isc, tego nie probowalam zgadnac. Przypuszczalam, ze wladajacy tym krajem wiedzial, kim jestem i jak najszybciej chcial miec mnie w swej mocy. Nie byla to zbyt przyjemna perspektywa, ale uwazalam, ze lepiej zdawac sobie z niej sprawe. Ilosc idacych w dole postaci zmalala i zaczelam wierzyc, ze ich przeznaczenie jest celowo odwlekane, a beznadziejne cierpienia sa dla czegos nader milym pozywieniem... Czy Jervon byl jedna z nich? Chcialam sie dokladniej przyjrzec ktorejs z ofiar, lecz po chwili doszlam do wniosku, ze takie zainteresowanie moze byc uznane za cos nienormalnego i szybciej niz to konieczne ujawnie moj cel oraz mozliwosci. Pozwolilam wiec bez przeszkod niesc sie, az u kresu zoltej rowniny ujrzalam zamczysko o scianach plomiennoczerwonych i kolistym ksztalcie. Otoczone ono bylo kaskada roznobarwnych swiatel, ktore mieszaly sie ze soba, tracac wlasna oryginalnosc. Zorientowalam sie, iz opuszczam sie coraz nizej, prosto w calkowita czern, tracac jakakolwiek mozliwosc odbierania wrazen. Totez czym predzej rozpoczelam kontrole swych wrodzonych umiejetnosci, aby nie zapomniec, kim jestem i po co tu przybylam. Nadal nie stawialam oporu, potegujac swa wewnetrzna wiare. W tym momencie musialam nawet usunac ze swiadomosci Jervona. Tak mi podpowiedzial instynkt - a dla kazdej czarownicy glos instynktu jest rozkazem. Czern rzedla - ponownie dostrzeglam swiatlo. W okraglym pomieszczeniu, zalanym fala zoltego blasku, nie bylo nic, oprocz stojacego na samym srodku tronu. Byl on wykonany z czerni - z samego Mroku - a po nim przelewaly sie rdzawe opary, polyskujace roznobarwnymi czasteczkami, ksztaltem przypominajacymi klejnoty. -Witaj. Nie uslyszalam dzwieku, lecz poczulam wibracje, ktora wstrzasnela mna, a raczej forma, ktora aktualnie bylam. Opadalam powoli, az znalazlam sie dokladnie naprzeciwko ogromnego tronu i tego, co na nim przebywalo. Czulam sie tak, jakbym spogladala na olbrzymia gore. -Dobrze... - ponownie przemowila wibracja, laczaca w sobie bol i perwersyjna rozkosz, docierajaca do najglebszych zakamarkow mojej jazni. - Duzo czasu minelo od ostatniego razu... Polyskliwa chmura przemieszczala sie, przybierajac bardziej konkretna forme. -Czy znowu potrzebna jest Brama? - Forma pochylila sie na tronie, a blyszczace punkty skupily sie, tworzac dwa dyski sluzace najprawdopodobniej nieznanemu za oczy, ktore skupily sie na mnie. - Gdzie jest prezent, slugo... Wypowiedz odczulam jak uderzenie ognia, tak silna byla moc, jaka ze soba niosla. Zanim zdazylam odpowiedziec, owo "cos" potrzasnelo gorna czescia ciala, jak gdyby potwierdzajac przypuszczenia. -A wiec podarunek przyszedl, ale nie sadze, zebys to ty spowodowala. Czy sadzisz, ze mnie jest tak latwo oszukac? - postac zatrzesla sie w napadzie straszliwego smiechu. - Twoja rasa sluzyla mi dlugo i dobrze. Nigdy zreszta nie skapilem nagrod. Wtedy bylem nasycony tym pozywieniem. Uwazaj! Z dolu ciala wystrzelilo cos, co moglo byc reka i zobaczylam, jak zjawa sie pozywia. Ci, ktorych wchlaniala, musieli zdawac sobie sprawe z tego, co ich czeka i bynajmniej nie wygladali na zadowolonych. Macka powrocila, zacisnieta na dziko podskakujacej kuli szarosci, w ktora zbila sie jedna z obserwowanych przeze mnie wczesniej wedrujacych postaci. W chwile potem zostala wsunieta do ciala, szarosc zniknela i nastepna sila zyciowa zostala skazana na istnienie w strachu i zdesperowaniu. Widzac to, cos mnie olsnilo - tak jak owa zjawa w dolinie, ta przede mna byla myslowa materializacja, zywiaca sie strachem. Obie formy byly wytworem podobnych sil. Slyszalam, ze ludzie stwarzaja bogow na swe wlasne podobienstwo, wyposazajac ich w swoje uczucia, tyle, ze w o wiele wiekszej skali. To, co mialam przed oczami, zostalo kiedys stworzone, aby sluzyc ludziom, ktorych bogiem zostalo i ktorzy przez pokolenia karmili je, az w koncu uniezaleznilo sie od ich ofiar. Moglo kontrolowac ludzkosc na tyle, aby wybrac sobie danine. Jesli wszystko to bylo prawda, bronia przeciwko niemu byla... niewiara. Nalezalo zrobic wszystko, by orez stal sie realny. Potworne oczy nie spuszczaly spojrzenia ze mnie ani na chwile. Ani na chwile tez nie zmienily sie przerazenie i desperacja, ktore atakowaly mnie jak fala przyboju z cala sila, jaka wniosly ze soba pokolenia wyznawcow. -Pyle... - ponownie wstrzasnely mna drgania jego potepienczego smiechu. - Ja jestem, istnieje, niezaleznie od tego, jak mala byla iskra mysli, ktora mnie zrodzila. Przyjrzyj mi sie! Materia zagescila sie, tworzac zarysy ludzkiej postaci, nagiej i pieknej niczym bostwo, bez watpienia meskiej. Oczy zmniejszyly sie do normalnych rozmiarow, stajac sie czescia twarzy o klasycznych, pieknych, wrecz boskich rysach. -Spojrz na mnie! - rozbrzmiewalo w sali. - Samice twego gatunku ubostwialy mnie, gdy jeszcze nie znudzilem sie przebywaniem w waszym swiecie. Zanim jeszcze nie zamknely sie bramy laczace swiaty. Spojrz... i zbliz sie! Tym razem ponownie naplynela fala owej przerazajacej rozkoszy. Jednak przywolujac na pomoc swa wiedze o panowaniu nad wlasnym cialem, zdolalam nie spelnic jego polecenia. Doskonale usta wykrzywily sie ironicznie. -Jestes czyms lepszym od tego, co probowalem przez wieki. To faktycznie powinna byc uczta - uniosl muskularne ramie, po czym skierowal w moja strone palec. - Chodz! Nie oprzesz mi sie! Chodz dobrowolnie, a wielka bedzie nagroda. Moje mysli skupily sie na imieniu, ktore mi podal na poczatku spotkania. Byla niewielka nadzieja, ze sie uda. Niestety. Gdy odrzucil glowe i ryknal smiechem, wiedzialam, ze przegralam. -Imiona! Myslalas, ze narzucisz mi swa wole, poslugujac sie imionami? Przeciez to, ktore ci powiedzialem, bylo imieniem, ktorym ludzie, czesc ludzi w zasadzie, mnie nazywali. Nie jest to moje prawdziwe imie, a bez znajomosci jego jestes bezbronna. Jednakze podnieca mnie, ze osmielasz sie sprzeciwiac mej woli. Czekalem, rosnac w sile, na tych. ktorzy zamkneli brame i byc moze poluja na mnie. Lecz oni nie przybyli, a zjawilas sie ty, nedzna glisto, ktora osmiela mi sie sprzeciwiac, a ktorej nawet nie da sie z nimi porownywac. Mozesz mnie jedynie rozweselic, co bedzie duza przyjemnoscia. Przyszlas tu w poszukiwaniu kogos konkretnego, inni przybyli tu wiedzeni duma, badz checia wladzy. Otrzymali swe nagrody, o czym przekonasz sie, gdy do nich dolaczysz. Lecz nie uzywaj imion, ktore nie maja zadnej mocy! Tym razem nie probowalam nawet silic sie na odpowiedz. Skupilam caly wysilek umyslu na przypominaniu sobie roznych, czesto przypadkowych informacji, ktore slyszalam i na wydobyciu z nich czegos, co mogloby byc pozyteczne w walce z nim. -Doskonale! - rozesmial sie po raz trzeci. - Probuj, jesli chcesz, to mnie rozwesela. A teraz... spojrz, kto przybywa... Wskazal w lewo, a moj wzrok podazyl za jego gestem. Powoli, jakby walczac z przyciagajaca ja sila, zblizala sie jedna z otoczonych kolumnami swiatla postaci. Ta byla zolta. Wiedzialam, zanim jeszcze dokladnie zobaczylam, ze zawiera to, co w tym swiecie bylo Jervonem. Stal wyprostowany i spiety, rozpaczliwie probowal zwalczyc sile, ktora emanowala od strony tronu. -Jervon! - nie mialam nic do stracenia, wysylajac myslowe wolanie. -Elys! - odpowiedz przyszla natychmiast, czysta i jasna. Wladca tego swiata spogladal raz na jedno, raz na drugie z nas i usmiechal sie ironicznie. Ramie przy ramieniu -Cudowna uczta... - stwierdzil oblizujac sie, jakby faktycznie myslal o czyms smakowitym. - Jestescie naprawde dobrzy!-Ale nie do konca! - odparlam. Zolty plomien otaczajacy Jervona nie przyblizal sie juz ku niemu. Jervon stal obok mnie tak, jak wielokrotnie w przeszlosci, gdy razem stawialismy czola roznym niebezpieczenstwom. Wiedzialam jednak, ze to nie caly on, ze zatrzymal w swym spetanym ciele dosc energii, aby nie stracic poczucia osobowosci. Bylo mi razniej. To, co siedzialo przed nami, pochylilo sie z twarza zwrocona w naszym kierunku. -Przeciez to takie proste. Jestem glodny, wiec jem! - wyciagnal ramie na nienaturalna dlugosc i wsunal w swoje podbrzusze inna szara mase. Cos w moim umysle desperacko wrzasnelo. -Widzicie, jakie to proste! W odpowiedzi skierowalam moc ku Jervonowi i poczulam, ze stoimy ramie w ramie przed tym, czego nigdy nie powinno byc. Cala sila Jervona byla juz zaangazowana przeciw temu czemus, totez czym predzej przylaczylam don swa moc, formujac symbole i kazac im blyszczec w powietrzu, jakby napisano je czystym plomieniem. To "cos" rozesmialo sie i wyciagnawszy reke zmiotlo je w nicosc. -Male sa twe umiejetnosci, kobieto. Czy sadzilas, ze wywra na mnie jakiekolwiek wrazenie? Spojrz, co z nimi zrobilem i co moge zrobic z kazda taka dziecinada. -Jervon! To odzywia sie strachem! -Tak, Elys, i dusza mezczyzny takze - zabrzmialo tak pewnie, jakbym rzeczywiscie znalazla bezpieczna przystan. Dwukrotnie jeszcze forma siegala po swe pozywienie, a oczy zawsze skierowane miala na nas. Na co czekala, tego nie bylam w stanie odgadnac. Przerwa ta dala mi czas na uporzadkowanie mysli i zastanowienie sie nad sposobem walki. Jak mozna zabic boga? Niewiara - podpowiadala logika, lecz niewiara wydala sie nader nieprawdopodobna do przywolania. Obdarzeni Talentem musza wierzyc, gdyz wiedza, ze sa rozne sily poza granicami naszego swiata, tak dobre, jak i zle, ktore moga byc przez czlowieka przywolane. Choc nie rozumiemy ich natury, wiemy, ze istnieja. U Jervona wiara owa spowodowana byla raczej instynktem, a nie wiedza. Choc drogi nasze roznily sie, prowadzily do tego samego - do okreslonej bramy, najwiekszej ze wszystkich, za ktora lezalo cos, czego nie mozna bylo ani zrozumiec, ani tez sobie wyobrazic. Tylko to "cos" nie moglo byc objete ta wiara - nie nalezalam do tych, ktorzy bili mu w swiatyniach poklony, ani tez nie potrzebowalam jego pomocy w czymkolwiek. Dlatego tez dla mnie nie byl on bogiem! -Tak ci sie tylko wydaje - blysnela w odpowiedzi mysl. - Jestes z rasy, ktora mnie stworzyla, dlatego sa w tobie rzeczy, ktorych moge dotknac i ktore moge poruszyc. Faktycznie poczulam obslizgle, grzejace palce dotykajace mej skory i zostalo we mnie cos... cos rozbudzonego. Gotowa odpowiedz na ten wstretny dotyk. Od urodzenia mialam swoje slabosci, tak jak i zdolnosci. Wlasnie te pierwsze wzywal do walki przeciwko mnie. Ponownie uslyszalam jego smiech. -Elys... - wolanie Jervona wzbilo sie ponad ten smiech. - Elys! - Bylo to tylko moje imie, ale zdolalo przelamac uczucie budzacej sie odpowiedzi na potworny dotyk. Ucieklam sie ponownie do pomocy logiki. Nikt nie jest doskonaly i wiele z tego, co jest w nas, powinno byc ogladane i sadzone z surowoscia. Gdyby jednak pozbawic nas tego, nie byloby w nas rownowagi dla pozytywnych cech naszego charakteru. Tak, byla we mnie slabosc, ale teraz, gdy o niej wiedzialam, slabosc nie miala juz znaczenia. Bylam Elys - czarownica, o czym nawet Jervon przypominal mi wymawiajac me imie. Nie bylam narzedziem, ktore przywiedziono przed ten tron - przyszlam tu z wlasnej, nie przymuszonej woli, a nie przyciagnieta ciemnymi mocami, ktore przewazaly w mojej duszy. - Elys - rozleglo sie ponownie wolanie Jervona. Stalam sie znowu soba, przywolalam na pomoc wszystko, co bylo skutkiem mego dlugotrwalego treningu, aby posluzylo mi za bron. Piekna glowa lekko sie poruszyla - nadal spogladala na mnie, lecz teraz obejmowala swym wzrokiem takze Jervona. Jej wlasciciel uniosl dlon i skinal na niego. Zolty plomien skierowal sie ku tronowi, lecz Jervon nie poddawal sie. Nie wolal mnie, sam probowal przeciwstawic sie temu, co przyciagalo go do siebie. Poruszylam sie, stojac pomiedzy nim a tym, co juz wyciagalo po niego monstrualna reke. Ponownie uzylam imienia, ktore w swym strachu nadali mu ludzie, ale tym razem nie w formie znakow, lecz poslalam w myslach obraz pustego, zniszczonego od dlugiego czasu tronu. Pokonalam strach i zlosc, ktore teraz sluzyly moim celom. Forma zniknela! Nie moglam odciac sie od zmyslow, ktore zapewnialy mnie, ze jest przeciwnie. Nie bylam jej wyznawczynia i ani ja, ani Jervon nie wierzylismy w nia. Dlatego ona nie istniala! Mimo to forma stawala sie coraz wyrazistsza, nawet gdy zaprzeczalam jej istnieniu! Jak moglam zdominowac pokolenia, ktore ciagle umacnialy owo "cos" w tym przekonaniu? Pusty tron - nieistnienie...! Poslalam w tym obrazie wszystko co moglam, wraz z pomoca ze strony Jervona. Nie karmilam tego - to nie moglo istniec! Byla to prawdziwa tortura, gdyz rownoczesnie przywolywalo ono te czesc mnie, ktora sklaniala sie ku zaakceptowaniu go. Wstrzymywalam to jak moglam. To nie jest moj bog! Musi byc wiara, ktora przywola bostwo do zycia - bez takiej wiary nie moze ono istniec! Nie bylo sensu uciekac sie do pomocy mojej sztuki, gdyz w takim jak to miejscu, kazdy rodzaj wiary w istnienie sil pozostajacych poza zasiegiem naszych zmyslow, zostalby odczytany jako wlasnie konkretna wiara, niezaleznie od tego, jakim mianem nazwano by przywolanego na pomoc. Bronia byla tylko otwartosc mego ducha i moja wiara w siebie, a takze wiara Jervona. Nie akceptowalam i nie poddawalam sie, gdyz tego po prostu nie bylo. Moj przeciwnik stracil swa leniwa pewnosc siebie, zlosliwy usmieszek, a nawet pseudoludzka postac. Na tronie widnial teraz zywy plomien, przenikany gleboka czernia dominujacego w nim Zla. Calosc kolysala sie na podobienstwo olbrzymiego weza, ktory przygotowuje sie do ataku. Jego wscieklosc byla szalencza - dlugie lata istnienia nie przygotowaly go na cos takiego. Byl gotowy wchlonac mnie. Tylko czy na pewno? Umysl ludzki sklada sie z wielu poziomow swiadomosci i uczuc. Ci, ktorzy wladaja Moca, zdaja sobie sprawe z tego lepiej od innych. To "cos" zywilo sie strachem i zlem mieszkajacym w nas samych. Owe plomienne formy, skupione teraz ciasno wokol mnie i Jervona, byly zdominowane przez te uczucia za swoich ludzkich czasow. Teraz, w wiezieniu, utrzymywaly je strach i zludna wiara, az do chwili, gdy byly tu przywolywane i zamienialy sie w pozywienie swego wladcy. Wladcy, ktory z kolei nie moglby nad nimi panowac, gdyby nie poddali sie temu, ktorego stworzyli i ktorego mogli zniszczyc, gdyby tylko chcieli! Rozeslalam te mysl najszerzej, jak umialam. Jesli wszyscy byliby pograzeni w wierze, to nie zyskalabym niczego, ale jesli tylko paru z nich mogloby dolaczyc do nas... tylko paru! Owo "cos" na tronie bylo szybkie - pochylilo sie, zagarnelo pierwszy szereg form i pochlonelo je wraz z ich energia. -Elys... Elys... - tylko imie, ale Jervon wlozyl w nie wszystko co mogl, aby mnie podtrzymac w walce. Uswiadomilam sobie, ze jego ogien rozgorzal jasniejszym blaskiem. Falszywe bostwo ponownie siegnelo po pozywienie; w jego ruchach bylo cos, co wyraznie sugerowalo, ze czas przestal byc jego sluga, a szybko zaczal przeksztalcac sie w przeciwnika, wobec czego staralo sie jak najszybciej napelnic zyciowa energia ofiar, by wzmocnic swoja sile. Nie moglo sie jednak odzywiac niewiara - uczepilam sie tego jak ostatniej deski ratunku. Pusty tron... Plomien zasiadajacy na tronie "krzyknal" rozdzierajaco, po czym pochylil sie w nasza strone. Nie wierzylismy i dlatego nie moglismy byc przezen wchlonieci. Bylam w ciemnosciach, a moje zmysly calkowicie zniknely, bylam w... Nie, nie moglam byc w czyms, co nie istnialo,