Machanienko Wasilij - Droga Szamana (2) - Gambit Kartosa

Szczegóły
Tytuł Machanienko Wasilij - Droga Szamana (2) - Gambit Kartosa
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Machanienko Wasilij - Droga Szamana (2) - Gambit Kartosa PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Machanienko Wasilij - Droga Szamana (2) - Gambit Kartosa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Machanienko Wasilij - Droga Szamana (2) - Gambit Kartosa - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginału Путь Шамана. Книга 2. Гамбит Картоса Copyright © W. Machanienko 2015 This book is published in collaboration with Magic Dome Books. Grafiki na okładce © W. Manjuchin 2015 Przekład z języka rosyjskiego Gabriela Sitkiewicz Redakcja i korekta Małgorzata Wojciechowska, Julia Diduch, Dominika Rychel Adaptacja okładki i skład Tomasz Brzozowski Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz Copyright © for this edition Insígnís Media, Kraków 2019. Wszelkie prawa zastrzeżone. ISBN 978-83-66071-82-7 Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Krakòw tel. +48 (12) 636 01 90 [email protected], www.insignis.pl facebook.com/Wydawnictwo.Insignis twitter.com/insignis_media (@insignis_media) instagram.com/insignis_media (@insignis_media) Snapchat: insignis_media Strona 4 Spis treści 1. Na skraju Imperium 2. Wilki i inne przygody 3. Dalgor 4. Skarby Switebalda 5. Polowanie na Worgena 6. Kornik 7. Orki Wojownicy 8. Totem 9. Błąd Szamana 10. Myślałem, że gorzej być nie może, ale… 11. Mglisty stwór i nowe odkrycia 12. Finał O Autorze Strona 5 ROZDZIAŁ 1 NA SKRAJU IMPERIUM Śmiało wkroczyłem do portalu, przygotowany na niełatwą konfrontację z Gubernatorem. Wizja trzech miesięcy spędzonych pod jego rządami była dla mnie koszmarem, mimo to nie miałem zamiaru jak zbity pies kulić się i czołgać na kolanach przed tym błędem programistów ani się do niego łasić. Figę dostaniesz, a nie figurki Orków Wojowników, ropucho błotna, cokolwiek byś mi obiecywał: szwarc, mydło i powidło, gruszki na wierzbie czy nieprzebrane bogactwa. Nie przejmowałem się też możliwością użycia przemocy fizycznej: byłem pewien, że więźniowie, którzy zdołali się wyzwolić, nie mogli być karani i torturowani ot tak. Wciąż przecież mamy jakieś prawa, choć ograniczone. Ponadto system doskonale wie, że filtry doznań są wyłączone, więc nie mam czym się martwić i… Co tym razem? Powiadomienie dla gracza znajdującego się w kapsule więziennej! Zdobyłeś Szacunek wśród strażników Kopalni „Pryka” i przechodzisz do ogólnego świata Gry. Zostałeś zaproszony do wzięcia udziału w scenariuszu adaptacyjnym „Zamek Gubernatora”. Czas pobytu w lokalizacji „Zamek Gubernatora”: 2 miesiące i 26 dni. Odgrywana rola: Rzemieślnik Zamkowy. Warunki: ośmiogodzinny dzień pracy, tygodniowe wynagrodzenie, rezultaty codziennej pracy trafiają do skarbca prowincji Serrest, dzień wolny – co siedem dni, rozwój sprawności rzemieślniczych (do poziomu trzydziestego włącznie) – na koszt Gubernatora. Nagroda za udział w scenariuszu adaptacyjnym: Szacunek w prowincji Serrest, dwa Strona 6 przedmioty klasy Rzadki. W razie odmowy zostaniesz wysłany do przypadkowej osady w Imperium Malabaru, a reputacja w prowincji Serrest zmniejszy się do poziomu Nienawiść. Czy chcesz wziąć udział w scenariuszu adaptacyjnym „Zamek Gubernatora”? Sądząc po migającym dookoła mnie portalu, nigdzie mnie nie wyślą, dopóki nie dokonam wyboru. A jeśli tak – mam czas, żeby to przemyśleć i rozważyć wszystkie za i przeciw. Po pierwsze: scenariusz adaptacyjny… Jak długo jeszcze będą mnie adaptować? Już zrozumiałem, jaki jestem wybrakowany i żałosny, i że w bonusie mogę dostać jedynie obowiązkową adaptację zamiast zwykłej gry oraz normalnych relacji z innymi graczami. To kładę na szali minusów. Po drugie: bliskość Ropuchonatora. Nawet jeśli wyłącznie terytorialna. Wybacz mi, cyfrowy NiePoCiumie, nasze spotkanie było błędem, nie połączy nas wzajemna miłość. Chciałeś mnie po prostu wykorzystać… Chyba plotę trzy po trzy… W każdym razie osobowość Gubernatora to dwa duże minusy. Po trzecie: jestem biznesmenem i muszę myśleć racjonalnie. To byłoby głupie z mojej strony, gdybym bez powodu odrzucił taką liczbę bonusów – i wynagrodzenie, i rozwój dowolnej liczby specjalności z jednym jedynym tylko ograniczeniem, którym jest górna granica poziomu. Mógłbym od razu nauczyć się Kowalstwa, Alchemii, Rzucania Zaklęć, Kartografii i jeszcze przy okazji rozwinąć wiele innych umiejętności, wszystko zgodnie z warunkami scenariusza. To są zdecydowanie dwa plusy. Po czwarte: w wypadku odmowy dostanę Nienawiść w Serrest. To oczywisty minus, czyli jednak argument za przyjęciem propozycji uczestnictwa w scenariuszu. Jest tylko czterdzieści prowincji w Malabarze, a utrata dostępu do jednej z nich to bardzo krótkowzroczne posunięcie. A więc tutaj plus. To już chyba wszystko. Zależy jak dla kogo, ale dla mnie wybór jest oczywisty. Nie chcę się ograniczać do jednego wolnego dnia w tygodniu. A skoro tak miałoby to wyglądać, pozostaje jedyna słuszna decyzja: życzę ci powodzenia, Ropuchonatorze, radź sobie beze mnie. Strona 7 Byłem ma skraju załamania, gdy tuż przed moim wejściem do portalu wyskoczyło powiadomienie, że będę musiał przeżyć w zamku Gubernatora dwa miesiące i dwadzieścia sześć dni. Sytuacja jednak okazała się nie aż tak tragiczna, bo system z wyprzedzeniem wysłał mi warunki scenariusza, zakładając naiwnie, że go przyjmę. Jeszcze czego: tyle korzyści przy tak znacznych minusach… Nie w tym życiu. Pewnym ruchem wybrałem lewitujący przed moimi oczami maleńki – w porównaniu z Akceptuję – napis Rezygnuję. W jednej chwili świat wypełnił się kolorami, dźwiękami i wspaniałym zapachem sosnowego lasu. Powiadomienie dla gracza znajdującego się w kapsule więziennej! Odmówiłeś udziału w scenariuszu adaptacyjnym i zostałeś wysłany do osady Kołotowka. Czas pobytu w osadzie: 2 miesiące i 26 dni. Maksymalny czas pobytu poza osadą: 48 godzin. Jeśli będziesz poza osadą dłużej niż dozwolony czas, zostaniesz teleportowany z powrotem do wioski i odpowiesz za naruszenie warunków przedterminowego zwolnienia. Trzy wykroczenia anulują twoje przedterminowe zwolnienie, zostaniesz odesłany do kopalni na pozostałą część kary pozbawienia wolności. Życzymy miłej gry! Otrzymałeś zadanie obowiązkowe: „Zwrócić się do Starosty”. Opis: Skontaktuj się ze starostą Kołotowki, aby ustalić swoje miejsce zamieszkania na następne trzy miesiące. Termin wykonania: 12 godzin. Kara za niewypełnienie zadania: 3 wykroczenia. Ledwo zrobiłem kilka kroków w kierunku widocznej nieopodal wioski, przed moimi oczami pojawiła się kolejna wiadomość: Twoja reputacja u Gubernatora prowincji Serrest zmniejszyła się o 22000 punktów. Obecny poziom: Nienawiść. Do Wrogości pozostało 12000 punktów. Ponieważ otrzymałeś maksymalną wartość ujemną, twój bonus na codzienne zwiększanie reputacji został wyłączony. Strona 8 A więc i tak mnie załatwili. Cóż, wiedziałem, na co się piszę – na maksymalną wartość złej reputacji. Chociaż… zła reputacja to też reputacja. W Barlionie są tylko cztery poziomy negatywnej reputacji: Brak Zaufania, Niechęć, Wrogość i Nienawiść. Stosunek Neutralny i Brak Zaufania dzieli tysiąc punktów reputacji ujemnej, do Niechęci są trzy tysiące punktów. Następnie sześć tysięcy – do Wrogości i dwanaście tysięcy – do Nienawiści. Ja od razu dostałem maksimum! Grając Łowcą, udało mi się osiągnąć Uwielbienie, granicznie dobrą reputację w jednej tylko frakcji, a i tak pracowałem na to przez dwa lata od rozpoczęcia gry. Teraz mam zaledwie trzy miesiące – i na dzień dobry dostałem Nienawiść! Oczywiście, Szaman nie przywykł do półśrodków. Jeśli reputacja to tylko skrajna, tworzone przedmioty – koniecznie Legendarne, dziewczyny – wyłącznie te, przez które trafia się do więzienia. Martwiła mnie tylko jedna rzecz – w prowincji Serrest byłem spalony. Jak tylko strażnicy mnie zauważą, od razu wyślą do więzienia na czas „wyjaśniania okoliczności”. Doba w areszcie tymczasowym, a potem teleportacja na obrzeża prowincji. Następnym razem posiedzę w celi dwa dni, później trzy – i tak dalej, bez końca. Najgorsze jest to, że polepszenie takiej reputacji jest właściwie niewykonalne. Tu potrzebna jest osobista interwencja Imperatora. Wizje utraconego beztroskiego życia w zamku Ropuchonatora unosiły się na obrzeżach mojej świadomości, ale szybko je przepędziłem i ruszyłem w stronę Kołotowki. Z wyglądu była to dość przeciętna wioska; sądząc po kominach, znajdowało się w niej przynajmniej siedemdziesiąt gospodarstw domowych. Drewniane domy pokryte gontem, szczekanie psów, radosne krzyki dzieciarni biegającej za przeraźliwie zawodzącym kotem, któremu coś przywiązano do ogona – normalne życie na wsi, które pamiętam z czasów, gdy odwiedzałem rodziców. Ogromny częstokół wokół osady, wykonany z grubych pali, chronił wioskę przed ciemnym lasem, do którego było mniej więcej sto metrów. Przyszło mi na myśl dziwne skojarzenie: las masztowy – proste jak strzała pnie sosen wznosiły się wysoko ku niebu, zasłaniając gęstymi wierzchołkami słońce. To z ich powodu w głębi lasu panował gęsty mrok. Strona 9 Wiatrowały, krzaki, leszczyna i jeszcze jakieś inne drzewa sprawiały, że lasu nie dało się przejść w dosłownym znaczeniu tego słowa. Tylko nieliczne ścieżki, najwyraźniej wycięte przez miejscowych mieszkańców, wiodły w głąb tego przerażającego wybryku natury. Pomimo tego sąsiedztwa życie poza częstokołem toczyło się swoim biegiem – od skraju lasu ciągnęły się żółte pola jakichś zbóż i zielone łąki, na których pasły się krowy i owce. Widać też było długie, około stumetrowe grządki z pochylonymi nad nimi mieszkańcami wioski, machającymi motykami. Atrybuty wsi zostały tu w pełni oddane. Nieopodal drogi wiodącej do wsi znajdowała się kuźnia, z której wylewał się gęsty czarny dym i dobiegały dudniące uderzenia młota. Elegancko: mam miejsce, w którym mogę się rozwijać. Szkoda tylko, że na głowie noszę czerwoną opaskę. Gdyby nie to, powitano by mnie w Kołotowce jak wolnego obywatela Imperium – chlebem i solą. A tak będę miał szczęście, jeśli nie przywitają mnie psy i kije. Wziąłem głęboki oddech, po czym nieśpiesznym krokiem wszedłem do wioski, zwracając szczególną uwagę na wszelkie nietypowe aspekty lokalnego życia. Moim głównym zadaniem było znalezienie tutejszego Starosty i „zarejestrowanie” swojego pobytu w wiosce. Gdybym tylko wiedział, gdzie go szukać – to przecież nie jest „Pryka”, gdzie ork przez cały czas siedzi za swoim biurkiem. Tutaj Starosta może być wszędzie. Spacerując po Kołotowce, starałem się zauważyć każdy drobiazg, który mógł mi się przydać w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Wtem z kuźni wyszedł Kowal, wielki – dosłownie – jak niedźwiedź. Podniósł niemałą beczułkę wody, głośno westchnął: – Ech! – i przechylił ją na siebie, sapiąc i energicznie wydzielając parę. Przystanął na chwilę, przyjrzał mi się dokładnie spode łba i wdychając ze świstem orzeźwiające powietrze, podniósł – jakby to było piórko – leżące na ziemi kowadło. Znów spojrzał na mnie i zniknął w kuźni. Moje plany rozwijania specjalności chyba właśnie wzięły w łeb – nienawidzę gorąca. Jak dla mnie lepiej jest w ogóle nie pracować, niż zalewać się potem i z wywieszonym językiem wdychać skwierczące powietrze. Strona 10 Jakieś trio brodatych wieśniaków, dziarsko wymachujących kosami, rzuciło mi wyjątkowo nieprzyjazne spojrzenia. Niskie czoła, złośliwe i jednocześnie trupie wejrzenia kosiarzy czyniły ich podobnymi do neandertalczyków, których wizerunki oglądałem na lekcjach historii. Brakowało im tylko skór zamiast ubrań – wtedy byliby ich dokładną kopią. Kiedy przechodziłem obok nich, usłyszałem bełkot zupełnie niepodobny do uniwersalnego języka Barliony. Założę się, że z tą trójką związane będzie jakieś zadanie: albo sami je zlecą, albo trzeba będzie od nich zebrać powiązane informacje. Popytam lokalnych mieszkańców: na pewno się okaże, że ci mężczyźni nie są stąd. – Jakie niesamowite drzewo… – Uważaj! – dźwięczny dziecięcy głosik odwrócił moją uwagę od kontemplowania lokalnego kolorytu. Kiedy odwróciłem się w kierunku źródła dźwięku i otworzyłem usta, by zapytać, co się stało, w moje czoło uderzyło coś dużego, twardego, ciężkiego i sprawiającego ból. Bam! Spokojny wiejski krajobraz został zmącony widokiem szybującego Szamana, przeklinającego wszystko i wszystkich na tym świecie. Jednak mój lot zakończył się niemal natychmiast – w stogu świeżo skoszonej trawy. Z trudem przekopałem się przez oblepiającą mnie zieleń, wyplułem trawę z ust i wytrząsnąłem jej resztki z kurtki. A niech was wszystkich! Z przyzwyczajenia spojrzałem na Punkty Życia i zakląłem raz jeszcze. Minus czterdzieści procent Życia! Co to było? Odpowiedź nadeszła dość szybko, ale wprawiła mnie w osłupienie. Ogromne koło od wozu, owinięte sznurem i okute żelazną płytką. No tak. Przecież czymś takim w mig można wysłać na odrodzenie! – Wszystko w porządku? – Podbiegł do mnie mały, zdyszany i poczerwieniały chłopiec, na oko siedmioletni. – Ja tu… ząb… koło…! To było takie ciężkie! I nagle pan! I potoczyło się nie w tę stronę! A mój ząb za nim! I później, bam! I poleciał pan! W trawę, bach! Czy to bolało? Patrzył na mnie tak współczująco i z takim poczuciem winy, nerwowo tarmosząc przy tym swoje rude i potargane włosy, że nie mogłem się na niego Strona 11 złościć. – Nie powie pan mojej mamie, prawda? Nasz Kowal świetnie wyrywa zęby, ale zawsze jest zajęty, więc musiałem to zrobić sam. – Chłopak zaczął się tłumaczyć, łapczywie połykając powietrze między słowami i świecąc dziurą w miejscu przedniego zęba. – A ja teraz nie mam zęba jak Borka Łysy. – Malec nie przestawał trajkotać, a ja zrozumiałem, że koło, które wysłało mnie w przestworza, to tutejszy substytut dentysty, no przynajmniej kiedy Kowal nie ma czasu. – Więc nie powie pan mamie? Bo ona już nigdy nie puści mnie samego na podwórko, tylko z moją siorą! A z niej taka nudziara… Tego nie wolno, tamtego nie dotykaj, do psów nie podchodź! Blee… Jak można tak zrzędzić? Pamiętam, jak raz poszliśmy do lasu… Przyszło mi do głowy, że ten NPC ma zapisane w ustawieniach, że natychmiast znika z mapy Barliony, jeśli cisza wokół niego trwa dłużej niż minutę. Nieważne, co mówi; nieważne, czy ktoś go słucha; najważniejsze dla niego – mówić. – Dobrze już, przestań! – przerwałem opowieść o wyprawie do lasu i pokonaniu ogromnego szarego zająca. – Znasz Starostę? Jeśli zaprowadzisz mnie do niego, to nic nie powiem twojej mamie. Przewodnik na początkowym etapie mi nie zaszkodzi, a chłopiec zapewne zna wszystkich z wioski. – Do Starosty? A kto go nie zna! Wszyscy znają! Pięć Miedzianych Monet i już idziemy. On wiecznie się chowa, i to tak, że nie sposób go znaleźć. – Malec uśmiechnął się szeroko i wyciągnął w moim kierunku drobną rękę, wpatrując się we mnie wyczekująco. – Trzymaj, młodociany szantażysto. – Położyłem na jego dłoni pięć Miedzianych Monet, które natychmiast zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Oczywiście, mogłem zmusić chłopca, żeby bezpłatnie zaprowadził mnie do Starosty, ale z powodu pięciu Miedziaków nie zubożeję, a jest przynajmniej szansa, że dostanę jakieś zadanie od jego rodziców. Oczywiście, mogę też dostać pałą po plecach, jeśli się okaże, że małemu nie wolno dawać pieniędzy. – Jak masz na imię? – zapytałem chuligana, który teraz kręcił się wokół koła Strona 12 i zastanawiał się, z której strony się za nie zabrać. – Jestem Szprycha – rzucił krótko małolat i spróbował podnieść koło, czerwieniąc się z wysiłku. – Nie bujaj, nie ma takich imion. Poczekaj, pomogę ci. – Podszedłem i postawiłem koło na sztorc. Było naprawdę ciężkie. – Gdzie chcesz je przetoczyć? – Jestem Szprycha – z uporem powtórzył chłopiec, wycierając nos rękawem. – Nie podoba mi się imię Awtandil i nie będę się tak nazywać. Wszyscy mają normalne imiona, tylko ja mam takie głupkowate, ciągle przez nie obrywam od Prostaków. Nie trzeba go toczyć, wystarczy skierować je o tam, niech samo się turla. Awtandil… źle to brzmi. – Szprycha wskazał dłonią na wioskę. – Może w nikogo nie przywali po drodze. – A kim są Prostaki? – To banda Lexa Pstrego z sąsiedniej ulicy, z Prostej. Uwaga! – wrzasnął Szprycha, pędząc za kołem i odwracając się do mnie. – Widzimy się na dole! Szprycha potykał się kilka razy i turlał ze wzgórza jak kulka, ale zawsze szybko stawał na równe nogi i kontynuował bieg za kołem, drąc się na całe gardło. Uśmiechnąłem się do niego z powodu jego nierozgarnięcia i ruszyłem za nim, gdy nagle coś agresywnie obróciło mną w miejscu, oderwało mnie od ziemi i wepchnęło moją twarz na rozjuszony brodaty pysk Kowala: – Czemu prześladujesz Szprychę, zabójco? Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, Kowal solidnie się zamachnął i wysłał mnie w kolejny lot w przestworza. Oczywiście nie oczekiwałem chleba i soli, ale takie powitanie to jednak przesada. Loty zaczynają mnie męczyć swoją częstotliwością! Wstałem z ziemi i szybko spojrzałem na Punkty Życia. Matko jedyna! Zostało mi tylko osiemnaście procent! Cios Kowala był mocniejszy niż uderzenie kołem! Zrozumiałem, że drugiego mogę już nie przeżyć, i zacząłem wywoływać Ducha Leczenia. – A co to za pląsy? Zdaje mi się, że jesteś czarownikiem! Dobrze, że Tamburyn przyspiesza wywoływanie Ducha – zdążyłem całkowicie się wyleczyć, dosłownie na sekundę przed kolejnym lotem. Kowal jak się patrzy! Strona 13 Silny niczym niedźwiedź. Spróbowałem się podnieść, ale ręce mnie zawiodły i padłem na ziemię, patrząc na półprzeźroczysty komunikat: Zawroty głowy! Straciłeś koncentrację na 10 sekund. Zdobyłeś ulepszenie umiejętności: +10% Odporności. Łącznie 60%. – Panie Kondratij, proszę poczekać! – Odejdź, Szprycha, nie przeszkadzaj. Nie widzisz, że zawitał do nas czarownik morderca?! – On nie jest mordercą! Pomógł mi koło do wioski dotoczyć, on chce się dostać do Starosty! – Do Starosty, mówisz. – Kondratij zawisł nade mną, a następnie podniósł mnie jedną ręką i oderwał od ziemi. – Czego chcesz od naszego Starosty? – Będę tu mieszkać przez trzy najbliższe miesiące – wymamrotałem przez ściśnięte gardło. No nieźle! Grając Szamanem, zaczynałem odkrywać Barlionę, jakiej wcześniej nie znałem: nigdy bym nie pomyślał, że jeśli złapiesz gracza za gardło, on zacznie wydawać świszczące dźwięki. Nie zacznie się dusić, po prostu pojawi się pasek, informujący o braku powietrza. A jeśli chodzi o te świsty – ciekawe, że wcześniej tego nie zauważyłem. Kiedy Kowal poluzował zaciśniętą dłoń, upadłem na ziemię jak kłoda. – Będziesz mieszkać? To po co tu łazisz i węszysz dookoła, co? Starosty tu nie znajdziesz. Nim zdążyłem odpowiedzieć, Kowal odwrócił się i odszedł do kuźni. Wygląda na to, że moje pierwsze spotkanie z mieszkańcami Kołotowki zakończyło się niepowodzeniem. – Proszę się na niego nie gniewać – wypalił Szprycha. – Pan Kondratij jest dobry, ale pewnie dzisiaj mu coś nie wyszło i dlatego się zdenerwował. Chodźmy razem, koło już odstawiłem. O, tam jest, wbiło się w płot. I niech już tam zostanie. Przy drewnianej bramie stali tutejsi strażnicy – dwaj czerwononosi mężczyźni Strona 14 z podpuchniętymi oczami. Ostatkiem sił opierali się o swoje włócznie, starając się nie upaść na ziemię. Ale to nie zmęczenie czy długie trzymanie straży było powodem ich stanu, a nadmierne spożywanie procentów. Od tych dwóch na kilkadziesiąt metrów czuć było słodkawą woń zacieru, a butelki walające się na ziemi wyraźnie tłumaczyły, co dzielni stróże porządku robili przez cały dzień. Szkoda gadać, jak oni wyglądali. Za krótka kolczuga, sięgająca połowy ogromnego piwnego brzucha, założona na wierzch zwykłej koszuli, usztywnione grube spodnie i podarte łapcie czyniły wygląd strażników tak „przerażającym”, że spróbuj tylko, wrogu, wtargnąć do wsi, a niechybnie umrzesz ze śmiechu. – Stać!… Hep!… Kto idzie?! – Idę do Starosty, mam tu zamieszkać – odpowiedziałem najkrócej, jak się dało. Wygląda na to, że tutejszy Starosta jest bardzo szanowany, dlatego powoływanie się na niego automatycznie otwiera wiele drzwi. – Do Starosty, mówisz. – Drugi strażnik zaczął bełkotać pijackim głosem. – To powiedz mu, że brama jest w dobrych rękach, bo my tu stoimy i patrzymy. Żaden gad się nie prześlizgnie! – Strażnik wyprostował się, próbując zademonstrować, jak dzielny wojownik stoi na straży wioski. Ale był tak rozemocjonowany, że zatoczył się, zrobił kilka niepewnych kroków w tył, oparł się plecami o częstokół i osunął na ziemię, pozbawiwszy się wsparcia w postaci włóczni. – Mitricz, dokąd to! – Drugi strażnik pośpieszył mu na pomoc, całkowicie zapominając o takich niesprawiedliwościach tego świata, jak stan równowagi i prawo grawitacji. Na widok takiej straży przetarłem oczy ze zdziwienia i już miałem wejść do wsi, gdy mój wzrok przykuło skrzydło bramy, do tej pory zasłonięte przez strażników. Było to zwykłe drewniane skrzydło, tyle że pocięte szponami czteropalczastego niezidentyfikowanego stworzenia. Co ciekawe, ślady znajdowały się od strony wsi, jakby ktoś dosłownie chciał wydrapać dziurę do świata zewnętrznego. Czyżby z tą bramą wiązała się jakaś misja? Znaleźć i zniszczyć potwora? Muszę zaproponować Staroście moje usługi. – A co się stało z tą bramą? – zapytałem Szprychę, kiedy zbliżaliśmy się do Strona 15 dużego domu, stojącego w sercu wioski. – Nic się nie stało. – A ślady szponów? – To przez wygłupy Prostaków. Co noc przemykają obok śpiących strażników i tną bramę nożami. Kto zostanie złapany: za uszy i do Starosty, a kto nie, temu chwała, cześć i uwielbienie. Mnie ani razu nie złapali! – A ile razy zakradałeś się do bramy? – zapytałem rozczarowany, podtrzymując rozmowę. Taka misja przeszła mi koło nosa! – Jeszcze ani razu, ale i tak mnie przecież nie złapali, prawda? – dzieciak wyszczerzył zęby w szczerbatym uśmiechu i wskazał ręką kolorowy dom. – Jesteśmy na miejscu. Starosta jest tam, jak zwykle. – Po czym wystrzelił jak z procy. – I proszę nie zapomnieć. – Na moment odwrócił się i krzyknął z oddali: – Ani słowa mamie o kole! – Więc masz u nas zamieszkać? – zapytał Starosta, staranie zwijając papier i chowając go do szuflady stołu. Już na pierwszy rzut oka wszystko było jasne: miałem przed sobą czyściocha, pedanta i jednocześnie bardzo pewnego siebie NPC-a. Nie mogłem określić tego dokładnie, ale było w nim coś, co uderzająco przypominało mi doradcę Imperatora Malabaru. Podobna twarz wyrażająca silną wolę, zakończona krótką kozią bródką, przenikliwe i bystre oczy, widzące każdy szczegół; generalnie kompletny obraz pozytywnego zwierzchnika Barliony. Zupełne przeciwieństwo Ropuchonatora. Nic dziwnego, że taki lider jest szanowany w wiosce. – Tak, prawie trzy miesiące. – Nie stój tak, usiądź. Musimy zdecydować, czym będziesz się tutaj zajmował – powiedział Starosta, wskazując fotel, po czym rozłożył się wygodnie na oparciu swojego. Zaczął wpatrywać się w sufit, jakby próbując wymyślić, jak mógłbym się przydać w jego wiosce. Miękki i dość wygodny fotel, w którym siedziałem, najwyraźniej nie był rodzimej produkcji. To dziwne, skąd w domu zwykłego NPC-a, nawet jeśli Starosty, takie meble? Nie chcąc przerywać jego rozmyślań, zacząłem przyglądać Strona 16 się gabinetowi lokalnego przywódcy. Był to oddzielny pokój w budynku mieszkalnym. Wielki drewniany stół, przypominający biurko naczelnika Kopalni „Pryka”, stał pośrodku i był wzorem porządku: wszystko w teczkach i równych stosach, schludnie i bez zbędnych przedmiotów. Rzeczywiście, pedant. Małe szklane szafki z książkami i zwojami, kominek i wspaniały, puszysty dywan stanowiły gustowne dopełnienie klimatu w biurze zarządu. Już miałem powrócić wzrokiem do gospodarza, gdy moją uwagę przykuł mały obrazek: Starosta, dwóch dorosłych mężczyzn, atrakcyjna dziewczyna i kleks z farby, kryjący piątą postać. – Nie mamy tu hoteli, więc muszę cię ulokować u kogoś. Myślę, że Elżbieta nie odmówi, i tak jej dom od dwóch lat świeci pustkami. – Starosta zaczął wypełniać jakiś papier, a następnie mi go podał. – Trzymaj, przekażesz jej moją prośbę. A teraz przejdźmy do kolejnej sprawy. Żeby ustalić, czym będziesz się zajmował, muszę wiedzieć, co umiesz i do jakiego poziomu rozwinąłeś swoje umiejętności. Potrzebuję dokładnych danych. Wyświetliłem moje właściwości i zacząłem dyktować specjalności i ich poziomy. Dobrze, że nie wymaga ode mnie wszystkich parametrów, i co z tego, że jest NPC-em, nie chcę mu mówić o Rzemiośle: Strona 17 – Jubiler, Górnik i Kuchmistrz – przeczytał zamyślony Starosta. – U nas to absolutnie bezużyteczne specjalności. Nie mamy tu Kamieni Jubilerskich, można je kupić w mieście oddalonym stąd o dwa dni drogi jazdy wozem. Górnik jeszcze jakoś może się przydać. Jedyna Żyła, jaką mamy, znajduje się obok kuźni. Kondratij, czyli nasz Kowal, codziennie na niej pracuje. Ponadto jesteś jeszcze za słaby na Rudę Żelaza. Możesz oczywiście udać się na Wolne Ziemie. To niedaleko stąd. Są tam Żyły Cynowe i Marmurowe, ale przeprawa przez nasz las jest niebezpieczna. Bez ochrony raczej nikt tam się nie zapuszcza. O Kuchmistrzu nawet mi się nie chce mówić: żaden kucharz się nie umywa do naszej Parascewy, nawet kucharz Gubernatora. Tak się sprawy mają. Na Wolne Ziemie? Gdzie mnie rzucił los? Czyżby na skraj piekieł? – Nie ma pan przypadkiem mapy Imperium? – spytałem Starostę. – Strona 18 Zastanawiam się, gdzie zostałem zesłany. Ten zmrużył oczy, przez chwilę patrzył na mnie badawczo, po czym odpowiedział: – Mam mapę. Odsunął wszystkie niepotrzebne rzeczy z blatu, sięgnął do szuflady stołu, wyciągnął zwój i rozłożył go na stole. Ogromna mapa Imperium, około półtora metra na metr. Skąd ma takie cudo?! Taka mapa może kosztować około dziesięciu tysięcy Złotych Monet! – Jesteśmy tutaj. – Starosta wskazał na skraj terenu przy granicy z Wolnymi Ziemiami. Pochyliłem się nad mapą i cicho zakląłem. A jednak to skraj piekieł, i to delikatnie mówiąc. Po zjednoczeniu wszystkich państw i przyjęciu wspólnego języka świat rzeczywisty został podzielony na pięć głównych regionów. Zgodnie z klasyfikacją kontynentalną są to: Eurazja, Afryka, Australia i dwie Ameryki. Analogicznie do rzeczywistości w Barlionie również utworzono pięć wielkich kontynentów, z których każdy został umownie podzielony na trzy strefy. Na przykład na naszym kontynencie znajdowały się: Imperium Malabaru, Imperium Kartosa i Wolne Ziemie. Malabar jest miejscem zamieszkiwanym przez graczy. To tutaj zgromadzone są główne zasoby, misje i frakcje, tu jest stolica i inne miasta. Znajdują się tu też nieznane jeszcze tereny, na przykład obszar, w którym właśnie przebywam – nie jest on w pełni zbadany, nawet na mapie Starosty jest zaznaczony bardzo schematycznie. Kartos, Mroczne Imperium kierowane przez Bezimiennego Mrocznego Władcę, zajmuje około pięć razy mniejsze terytorium od Malabaru, ale za to sprawia nieustające kłopoty z powodu rozlicznych najazdów i rajdów, które podejmowane są na jego ziemie. Trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie, i przyznać, że to właśnie Imperium kryje w sobie unikalne przedmioty i zasoby, jakich poszukują wyskokolevelowi gracze. Co najciekawsze, równe szanse zdobycia łupu mają zarówno grupy rajdowe złożone z setek graczy, jak i samotnicy, którzy Strona 19 w tajemnicy przedostają się do Kartosa. Nie można grać po stronie Mrocznego Imperium, chociaż gracze wielokrotnie podpisywali petycje i organizowali demonstracje, prosząc o pozwolenie na grę po ciemnej stronie Barliony. Korporacja ciągle obiecuje zająć się tą sprawą, ale – o ile wiem – nigdy nic nie zrobiła w tym kierunku. Kartos pozostaje lennem Symulatorów. I wreszcie trzeci region, znajdujący się na każdym kontynencie i zajmujący obszar prawie sześćdziesięciu procent całej przestrzeni dostępnej dla gry: Wolne Ziemie. Mieszczą się tam rzadko występujące, niezależne miasta z własną skalą reputacji, wioski składające się z dwudziestu, może trzydziestu domów, nieprzebrane lasy, bezkresne stepy, nieprzebyte bagna, góry sięgające nieba. W ciągu piętnastu lat istnienia Barliony opracowano mapy tylko trzydziestu procent terytoriów Wolnych Ziem, reszta do dziś pozostaje wielką tajemnicą. Oczywiście zdarzali się entuzjaści, którzy rzucali wszystko i poświęcali się eksploracji tych terenów i podróżom, ale albo nie tworzyli map poznanych miejsc, albo nie udostępniali ich w ramach wspólnych zasobów. Chodziły też słuchy, że za bajońskie sumy sprzedawali mapy wiodącym klanom. Jednak dla większości graczy tereny Wolnych Ziem były niezbadane. Można się tylko domyślać, jakie misje i osiągnięcia skrywały te pustkowia. Mimo to przedstawiciele korporacji wielokrotnie nawoływali do zaprzestania wojen z Kartosem na rzecz eksplorowania Wolnych Ziem. Utrzymywali, że właśnie tam znajdują się „najsmaczniejsze kąski” Gry. Żeby zachęcić graczy do poświęcenia swojego czasu na przecieranie ścieżek, programiści umieszczali wszystkie nowe Podziemia, które otwierano co pół roku, na niezbadanej jeszcze części Wolnych Ziem. Tak, ale chyba trochę zboczyłem z tematu… Wysłali mnie na kraniec Imperium, mieszczący się tuż przy granicy z Wolnymi Ziemiami, które tutaj przybrały formę niedostępnych lasów, bagien i gór. Żadnych miast ani wiosek. Na mapie w miejscu kropki oznaczającej Kołotowkę znajdowało się kilka piktogramów, wskazujących, że na tym obszarze są wolne kopalnie. Muszę tam pójść i to sprawdzić. Tym, co naprawdę mnie niepokoiło, pozostawał fakt, że do najbliższego imperialnego miasta było bardzo daleko. Dwa dni drogi Strona 20 wozem, jeśli się sprężyć – i oczywiście – o ile dobrze rozumiałem proporcje tej mapy. Biorąc pod uwagę, że wolno mi opuścić Kołotowkę wyłącznie na dwa dni, o wizycie w Dalgorze nie było mowy. – Przyjrzałeś się już? – spytał Starosta, po czym zwinął mapę i schował ją do biurka. – Może i nie jesteśmy w sercu Imperium, ale jest tu co robić. – Nie ma pan dla mnie jakichś zadań? – zapytałem z przyzwyczajenia, wiedząc doskonale, że czerwona opaska na głowie nie wzbudza zaufania NPC-ów. Muszę pomieszkać w wiosce przynajmniej tydzień, żeby się do mnie przyzwyczaili, przestali się bać, a później można pomyśleć o misjach. Ale – jak mówią – próba nie strzelba, nie zabije. – Oczywiście, że mam. Jak mógłbym nie mieć. Tylko nie mogę ich dać nieznajomemu – odpowiedział Starosta, potwierdzając moje podejrzenia. – Pomieszkaj u nas tydzień, zrób coś dobrego dla wioski, wtedy znajdą się zadania dla ciebie. Chociaż… jest jedna rzecz. Ostatnio w lesie pojawiła się wataha wilków. Bardzo zuchwała. Zaczęła napadać na stada. Pasterze opowiadali, że przewodzi im ogromy Wilk. Jeśli pozbędziesz się Wilka, to zaczniemy rozmawiać o innych misjach. Najwyższy czas, żeby przerzedzić watahę. Niedobrze, że tak liczna grupa szwenda się po lesie. Tylko pamiętaj, nie uwierzę ci na słowo, potrzebuję dowodów. Dostępne zadanie: „Polowanie na Szarą Śmierć”. Opis: Na obrzeżach Kołotowki pojawiła się wataha wilków przewodzona przez ogromnego samca alfa. Zabij 10 Wilków i ogromnego Szarego Wilka. Jako potwierdzenie wykonania zadania przynieś Wilcze Ogony, które wypadają z każdego moba ze 100% prawdopodobieństwem. Klasa zadania: Zwykłe. Nagroda: +100 do Reputacji w prowincji Krong, +200 do Doświadczenia, +80 Srebrnych Monet. Kara za porażkę (lub odmowę) wykonania zadania: -100 do Reputacji w prowincji Krong. – Biorę. Jutro z samego rana zajmę się wilkami – odpowiedziałem, przyjmując zadanie. – Mam tylko kilka pytań. Ile…