Ludzkie cieplo - LEWANDOWSKI KONRAD T
Szczegóły |
Tytuł |
Ludzkie cieplo - LEWANDOWSKI KONRAD T |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Ludzkie cieplo - LEWANDOWSKI KONRAD T PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Ludzkie cieplo - LEWANDOWSKI KONRAD T PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Ludzkie cieplo - LEWANDOWSKI KONRAD T - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LEWANDOWSKI KONRAD T
Ludzkie cieplo
KONRAD T. LEWANDOWSKI
(opowiadanie zamieszczone w Fantastyce-
wydaniu specjalnym 4/ 2007)
Po co komu mur obronny na brzegu morza czasu. Ksin wychylony z blanki patrzyl na nowy pochod zjaw wylaniajacych sie z pustynnej kurzawy jakies pol mili dalej. Pol mili? Jaki sens miala tutaj ta miara? Moze raczej nalezaloby powiedziec piecset lat? Ale kto i jak by to policzyl? Tutaj nawet sama pustynia byla mirazem. Tylko na pierwszy rzut oka widac bylo jakies kamienie, skalki, lachy rudych piaskow, rachityczne, pozolkle rosliny daleko uschle drzewo. Za drugim spojrzeniem wszystko sie zmienialo, nic nie bylo takie samo ani w tym samym miejscu. Starczylo na chwile odwrocic wzrok. Powierzchnia morza czasu zmieniala sie niczym obloki na niebie i wciaz cos sie z niej wylanialo - jakies miasta, jakies armie, grupy ludzi albo samotni wedrowcy. Bywaly i statki, ale tez plonace wieze obleznicze, oltarze jakichs bogow i tlumne misteria wokol nich. Czasem blisko, zdawaloby sie na rzut kamieniem, niekiedy tak daleko, ze nawet kotolak nie mogl dojrzec szczegolow.Kolejna fala przeszlosci zblizala sie do murow Porzuconego Miasta, ktore trzy miesiace temu obrali za stolice swojego Panstwa. Oficjalnie nazywalo sie Amarsin, na czesc krolewskiej pary, ale Ksin nie uznawal tej nazwy, wolal poznac prawdziwa. Podobnie irytowal go wlasny tytul krolewski, ktorym obdarzyli go poddani. Nie chcial slyszec o koronacji. Uwazal, ze bylaby to blazenada. Jeszcze nie zasluzyli na to miejsce. Do tej pory nie wyjasnila sie zadna istotna zagadka. Niczego nie pojmowali.
Tyle dobrego, ze koczownicy nauczyli sie wykorzystywac niektore magiczne urzadzenia, na przyklad te kierujace przeplywem czasu na polach uprawnych, pozwalajace uzyskac szybki wzrost plonow. Ponadto, troche lepiej zorientowali sie w topografii tych okolic. A moze raczej nalezaloby powiedziec chronografii? Ksin chwilami odnosil wrazenie, ze za duzo mysli, ale nic innego nie mial do roboty. Mogl jeszcze oszalec, myslac o stanie, w jakim znalazla sie Amarelis... Lepiej jednak bylo czekac i trzymac nerwy na wodzy. Niczemu nie mogl zaradzic, nic odkryc, niczego stanowczo zdecydowac. Nawet poczucie wladzy gdzies sie zapodzialo. Bylo ich niecale trzy tysiace w miescie, w ktorym piecdziesiat tysiecy mieszkancow znalazloby dosc domow i wygod. Koczownicy po prostu wsiakli w gabke murow i rozproszyli sie w nich. Czlowiek na ulicy byl rzadkoscia, a bywaly dni, gdy Ksin nie spotykal wiecej niz kilkanascie osob ze swego najblizszego otoczenia. Zastanawial sie czasem, ile by trwalo zebranie calej podleglej mu konfederacji plemion na jednym placu. Wszakze zbierac nie bylo po co. Przybyli tu, osiagneli swoj raj i zaraz pograzyli sie w sennej stagnacji. Czyzby jednak dosiegla ich klatwa Panstwa, pozwalajaca ku wznioslemu marzeniu dazyc, ale nigdy je ziszczac? Odrzucil od siebie te mysl. Jeszcze tylko tego brakowalo, by wladca poddal sie zwatpieniu! Przeciez jednak tak beznadziejnie nie bylo. Nalezalo w to wierzyc...
Fragment Pustyni Zmian, ktory poczatkowo nazwali jeziorem czasu, okazal sie w istocie plytka zatoka, laguna znacznie wiekszego morza lub nawet oceanu czasu. Plytka w sensie glebokosci i krotkotrwalosci zmian, na ktore byli narazeni wedrowcy. Na tyle plytka, ze przeszli, nie narazajac sie na wieksze niebezpieczenstwo. Potem okazalo sie, ze Porzucone Miasto wzniesiono na polwyspie - fragmencie stabilnej terazniejszosci, wcisnietym miedzy lagune a morze, z pozoru niczym nierozniace sie miedzy soba. A jednak roznica glebi byla zawrotna. Zdawaloby sie pustynia jak pustynia, otaczajaca miasto z trzech stron, ale z morzem czasu nie bylo zartow. Kazdy, kto tam wszedl, po prostu topil sie w czasie. Wygladalo to roznie. Nieszczesnik czasem zamienial sie w szkielet, ktory rozpadal sie w proch rozwiewany przez wiatr, zanim przebrzmial krzyk przerazenia, a czasem kurczyl sie w embrion, ktory malal coraz bardziej, az zmienial w krople nasienia, ktora wsiakala w sucha ziemie. Byly tez jeszcze ciekawsze efekty, na przyklad niebaczny wedrowiec zamienial sie w gromade wlasnych sobowtorow, kazdy w innym wieku, ktore mnozyly sie w tysieczne tlumy, po czym wyparowywaly bez sladu. Stracili tak kilkunastu zwiadowcow, ktorym nie pomogly diamentowe amulety sprawdzajace sie wczesniej na obszarze laguny.
Koczownicy Ksina szybko nauczyli sie nie przekraczac szerokiej na sto krokow linii wydm ciagnacych sie ponizej miejskich murow od stron przyszlosci i serca. Nazywali to wydmami lub plaza, z braku lepszych slow, a piasku bylo tam duzo. Rownie dobrze mozna bylo nazwac to miejsce smietniskiem, bowiem poniewieraly sie tam sterty najrozmaitszych rupieci i zlomu, plycej lub glebiej zagrzebanych w przybrzeznym piasku. Morze czasu wciaz wyrzucalo mnostwo przydatnych przedmiotow, wiec koczownicy chodzili tam czesto. Co rano mozna bylo znalezc miecze i sztylety, czesto zdatne do uzycia, niekiedy wygladajace jak prosto od platnerza. Trafialy sie i sprzety domowe - garnki, krzesla, talerze, dzbany - doslownie wszystko, co moglo byc przydatne na to, by walczyc lub zyc w pokoju. Wystarczylo byc cierpliwym, a mozna bylo znalezc kazda rzecz, jaka kto sobie wymarzyl. Trzeba tez bylo miec troche szczescia, by przybyc w pore i podniesc przedmiot, zanim z powrotem zabierze go fala czasu lub ulegnie on rozpadowi. Na pograniczu przeszlosci i terazniejszosci procesy niszczenia biegly wyjatkowo szybko, ale wystarczylo zabrac je z zasiegu fal czasu, by mogly dlugo i dobrze sluzyc. W ten sposob na przyklad Hamnisz zalozyl kolekcje kusz zrobionych w najrozmaitszych czasach i swiatach. Co prawda w wiekszosci nie nadawaly sie one do uzytku. Byly to przewaznie resztki zdobionych lukow, lozy i kolb, wygrzebanych z piasku, ale Hamnisz z wielka fascynacja badal pokrywajace je motywy zdobnicze i podobienstwa miedzy nimi. O szczegolach mechanizmow spustowych, ich roznicach, wadach i zaletach, sposobach wykonania orzecha potrafil rozprawiac bez konca. Pasja zarazil Hakonoza, ktory dla odmiany skrupulatnie wybieral z piasku ozdobne ostrza glewii i halabard. Doszlo do tego, ze dwaj najwieksi zabijacy w plemieniu stali sie znawcami historii sztuki i kiedy zaczynali sie spierac o jakies subtelne szczegoly grawerunkow, nie sposob bylo wejsc im w slowo. Podobnie bylo z Czemo, ktorego jednak bardziej interesowaly wyrafinowane sprzety domowe. Przynajmniej ci trzej czuli sie tutaj naprawde dobrze.
Istot zywych morze czasu nie wypuszczalo nigdy ze swoich odmetow. Do brzegu podchodzilo zawsze mnostwo zjaw, niekiedy cale armie w szyku bojowym. Za pierwszym razem Ksin i jego lud najedli sie wiele strachu. Jednak zawsze, gdy tylko widma przeszlosci wkroczyly na obszar terazniejszosci, natychmiast przestawaly istniec. Nawet proch z nich nie pozostawal, rozwiewaly sie w dym i mgle, a czasem nawet i to nie. Blakly i rozplywaly sie jak przywidzenie. Jednak przywidzeniami nie byly. Z przywidzeniami sie nie rozmawia, tymczasem poki nie wyszli na brzeg, byli to myslacy i czujacy ludzie. Chetnie opowiadali swoje historie spotkanym na plazy koczownikom. W wiekszosci nikt oprocz Saro nie rozumial ich jezykow. Stad byly zlodziejaszek na rozkaz Ksina wieksza czesc dnia spedzal na plazy, rozmawiajac z wylaniajacymi sie z czasu postaciami. Mial za zadanie dowiedziec sie czegos o historii Porzuconego Miasta, zwlaszcza poznac powody, dla ktorego zostalo porzucone. Jednak jak do tej pory widmowi przybysze pochodzili z zupelnie innych miejsc i czasow. Ich opowiesci byly niezwykle, czesto tez nie zdawali sobie sprawy ze swego polozenia, sadzili ze snia lub majacza, badz rzucono na nich jakis czar. Skutkiem tych rozmow Saro stal sie kolekcjonerem mitow, co niewatpliwie uszlachetnilo jego umysl i dusze. Zaczal sie nawet uczyc czytac i pisac, by moc utrwalac zaslyszane historie. Nauczycielem byl Hamnisz, wiec sila rzeczy nauka ta szla po ronijsku. Ot, wychodzilo na to, ze jezykiem urzedowym panstwa koczownikow Pierwszego Swiata, zalozonego przez suminorskiego kotolaka, bedzie ronijski, ktorego Ksin nie znal. Nalezaloby stworzyc alfabet koczownikow i spisywac ich mowe, ale byla to dokladnie ostatnia rzecz, ktora teraz zajmowalaby kotolaka.
Saro o Porzuconym Miescie nie dowiedzial sie jak dotad zupelnie nic. Raz jeden, gdy zdawalo sie, ze przybysze z przeszlosci maja cos istotnego do powiedzenia, cofajaca sie fala czasu zabrala ich w niebyt, zanim zdazyli odpowiedziec na pytania.
No, moze teraz... Procesja zjaw skierowala sie ku brzegowi i osiagnela go po kwadransie. Wygladali jak grupa koczownikow, faktycznie bodaj nic ich ze soba nie laczylo poza tym, ze sie spotkali i szli razem. Wlasciwie trudno powiedziec, czy szli. Poruszali nogami, a zarazem niosla ich fala czasu, czasem nagle zwiekszajac i zmniejszajac ich odleglosc od brzegu. Dystanse przestrzenne na morzu czasu nie mialy wiekszego znaczenia, wciaz skracaly sie lub wydluzaly. Szaman Niczro mowil, ze w ten sposob przedstawia sie ludzkim zmyslom falowanie czasu. Ciekawe jak wygladal tu sztorm?
Na okreslenie zjawisk za murami miasta lepiej byloby wymyslic wlasne nazwy, niz uzywac okreslen stosowanych przez mieszkancow morskich wybrzezy, bowiem ta analogia zbyt czesto zawodzila. Po morzu czasu nie mozna bylo zeglowac ani niczego w nim lowic. Wszakze Ampeker za cel swego zycia obral budowe magicznego korabia, pozwalajacego plywac przez czas, ale poki co szlo mu to niesporo. Szczerze powiedziawszy, zupelnie nie wiedzial, od czego zaczac. Tyle tylko, ze zebral garsc, jego zdaniem, uzdolnionej magicznie mlodziezy i stworzyl cos na ksztalt szkoly magii, z ktorej poki co zadnego pozytku nie bylo, chyba ze pozytkiem nazwac zabawianie dziatwy pokazami drobnej iluzji, co nader chetnie adepci praktykowali. Ich najwiekszym osiagnieciem byla magiczna maska zastepujaca twarz Czaszkuna. Co prawda, dzieki niej okaleczony setnik mogl juz mowic bez imitowania policzkow i warg za pomoca dloni i palcow, ale nie sposob bylo rozstrzygnac, kiedy Czaszkun wygladal bardziej nieludzko - z ta iluzja, czy bez niej?
Ampeker zapewnial, ze to drobiazg, ze znajda sposob poprawy, nie ma sie czym przejmowac. Plany mial naprawde wielkie. Kotolak mitygowal go stale, podkreslajac, ze najwazniejsze jest poznanie historii ich miasta, ze powinni rozwiklac znaczenie tutejszych reliefow i hieroglifow, pokrywajacych sciany swiatyn i siedzib wladz. Moze wtedy daloby sie zrozumiec stan Amarelis? Wszakze nie dalo sie okreslic, na ile te zyczenia do Ampekera docieraly. Starzec wrecz snil na jawie. Zeby postawic sprawe bardziej stanowczo, Ksin musialby mu powiedziec, od czego ma zaczac, a tego nie wiedzial sam.
Bardziej wychylil sie z blanki, by lepiej widziec, co sie dzieje w dole. Siedzacy na plazy Saro podniosl sie i wyszedl na spotkanie widm. Jak zwykle kilka z nich sprobowalo wyjsc na brzeg i zapadlo sie w nicosc. Pozostale, zaskoczone i wystraszone, stloczyly sie na bezpiecznej plyciznie czasu. Po chwili jedna z postaci wystapila i zaczela rozmawiac z Saro. Nie trwalo to dlugo. Nagla, niewidzialna fala uderzyla od tylu w zgromadzone widma i wbrew ich woli wypchnela je na brzeg, calkowicie unicestwiajac. Saro ze stoickim spokojem zniosl pozorna grozbe stratowania przez pedzacy na niego tlum zjaw, po czym obejrzal sie, odszukal wzrokiem stojacego na murze kotolaka i bezradnie rozlozyl rece. Znowu nic.
Od czasu, gdy tu przybyli, Ksina przesladowala mysl, ze mieszkancow Porzuconego Miasta wygubily potwory Onego. Z uporem staral sie wyczuc, chocby najmniejsze oznaki demonicznej Obecnosci. I wyczul.
Jedyna Obecnosc, ktora zdolal wykryc, miala swoje zrodlo w wezbranym lonie Amarelis... To byl juz blisko rok ciazy, a jego zona wciaz nie rodzila. Zamiast porodu zaczela sie demoniczna przemiana plodu. Lub, zeby powiedziec to oglednej, slowami Assisa, po ciazy naturalnej zaczela sie ciaza nadnaturalna. Szczerze mowiac, na naturze w tym przypadku od poczatku nie nalezalo polegac. Nie powinno byc dla Ksina zaskoczeniem, ze jego syn tez bedzie demonem. Ale bylo. Wbrew rozsadkowi przyzwyczail sie do mysli, ze jego dziecko bedzie takie samo jak inne lub prawie. Przebudzona w plodzie Obecnosc byla wstrzasem. Czy jego potomek bedzie umial okielzac swoja nature? I na ile mozna wymagac opanowania od niemowlecia?
Ksin byl pewien jednego i zapowiedzial to juz Assisowi, ze jesli dziecko wyjdzie z Amarelis, rozrywajac jej brzuch, on niezwlocznie potem wlasnorecznie rozszarpie go strzepy. Zabije go tez, jezeli Amarelis umrze przy porodzie z jakiejkolwiek innej przyczyny. Assis wiedzial, ze kotolak nie zartuje i nie odstepowal brzemiennej krolowej na krok. Pytanie tylko, co jeszcze mogl zrobic?
Sama Amarelis nadrabiala mina i duma. Nie pozwalala juz mezowi zblizac sie do siebie, ani cielesnie, ani duchowo. Wszystko, cokolwiek robila, czynila z posagowa wyniosloscia. Nikomu sie nie zwierzala i nikomu nie okazywala slabosci. Odepchnela od siebie nawet Arpie, mimo ze wspolnie przezywany stan odmienny powinien byl raczej zblizyc do siebie obie siostry. Zwlaszcza ze Arpia, najwyrazniej zlaczona z siostra magiczna nicia, tez nie mogla urodzic. Ciaza Arpii trwala juz jedenasty miesiac, zas Assis zapewnial, ze poza ta kwestia z dzieckiem jest wszystko dobrze. Z jakiegos nadnaturalnego powodu Arpia nie mogla urodzic przed starsza siostra. Tylko tyle i az tyle. Niczro mowil cos o woli bogow i ich specjalnych laskach dla Amarelis, ale nikogo to nie uspokajalo.
Arpia z trudem znosila brak wsparcia. Nie mogla go zreszta oczekiwac. Bycie wojowniczka, Matka Smierci i zarazem zblizajace sie prawdziwe, pierwsze macierzynstwo, jego magiczne powiklanie, to bylo dla niej zbyt wiele. Zgodnie z plemiennym obyczajem, Arpii nie przyslugiwaly przywileje, jakimi mogly sie cieszyc zwykle mlode mezatki w pierwszej ciazy. Matka Smierci, skoro juz poczela i miala dac nowe zycie wbrew swej przysiedze oraz przeznaczeniu, powinna byla urodzic chylkiem, bez mala wstydliwie, nie zaniedbujac zadnych obowiazkow. Najlepiej by bylo, gdyby na zawsze pozostala dziewica-zabojczynia. Obcowanie z mezem - Ojcem Umierania, nie bylo tym, czego przede wszystkim oczekiwano od kobiety w malzenstwie zawartym przez Miecz, Topor i Oszczep. Mieli wspolnie zabijac, spac razem nie musieli. Arpia nie miala prawa oczekiwac ulg ani po porodzie karmic swego dziecka, ktore winna oddac na wychowanie rodzinie. Zapewne dojrzalsza kobieta znioslaby to lepiej, lecz Arpia miala dopiero pietnascie lat. Przyszlo jej teraz placic wielka cene za dziewczece swawole. Chwilami sama zachowywala sie jak rozzalone dziecko, a Hakonoz nie dosc, ze zupelnie nie wiedzial, co w takich chwilach robic, to jeszcze, zgodnie z obyczajem, zobowiazany byl tego nie zauwazac. Zaczal jej wiec unikac i towarzyszyc Ksinowi w innych godzinach niz ona. W praktyce opieka nad szwagierka spadla wiec na kotolaka, ktory tez nie mogl okazywac jej jawnych wzgledow...
W ich rodzinie przydalaby sie jakas starsza doswiadczona kobieta, umiejaca zlagodzic rosnace napiecie, ale w klanie Amarelis nie bylo nikogo odpowiedniego. W calym plemieniu zas zadna z kobiet nie smialaby bez zachety potraktowac Najdostojniejszej jak wlasnej corki i udzielac jej jakichkolwiek pouczen czy okazac poufalosci. Zamiast wiec cieszyc sie z bliskich narodzin potomkow, rodzina Ksina zyla tak, jakby kazde z nich istnialo osobno, w strachu przed przyszloscia i wlasnymi uczuciami. Stary Ampeker widzial to i rozumial, ale tez nie zamierzal sie wtracac, ograniczywszy sie do wyrazow wspolczucia i zrozumienia dla ciezaru wladzy. Autorytet ksiazecej, a wlasciwie krolewskiej, rodziny nie pozwalal, by ktokolwiek okazywal jej litosc. Zreszta, coz to byla za krolewskosc? Krolem byl Redren w Suminorze. Tutaj, wedlug suminorskiej miary, kotolak byl burmistrzem podupadlego, prowincjonalnego miasteczka. Nawet tytul ksiazecy na takie wlosci to bylo grubo za duzo. On krolem? Jawna drwina! Tolerowal tylko to, ze inni go tak nazywali.
Ksin zdal sobie sprawe, ze jego oparte o blanke dlonie mimowolnie przeksztalcily sie w szpony i mocno wpily sie w kamien. Rozluznil sie troche i cofnal Przemiane. Tak bylo zawsze, gdy myslal o braku przyszlosci i niebezpieczenstwie grozacym Amarelis. Nie tak mialo byc! Wszystko nie tak! Nie mial byc ojcem istoty podlegajacej mocy Onego. Nikt tego nie przewidzial. Assis na poczatku ciazy zapewnial, ze to niemozliwe. Pytanie, czy uzdrowiciel klamal? Przysiegal, ze nie, ze sam nie rozumie, co zaszlo w lonie Amarelis, lecz gdyby mial ukryty zamiar, czyz moglby mowic co innego?
Do tego wszystkiego staje sie podejrzliwy... kotolak odetchnal glebiej. W tym dziwnym miescie z pewnoscia nie takie rzeczy moglyby sie zdarzyc. Wiec moze nie jest jeszcze tak zle?
Zszedl z murow i skinal na Arpie siedzaca u stop schodow. Powstala ciezko, opierajac sie na wloczni. To byl pomysl Ksina, zeby zamiast wspinac sie za nim na blanki, pilnowala schodow oraz by oprocz swej zwyklej procy nosila bron, na ktorej mogla sie oprzec. Bylo niedorzecznym absurdem, zeby nastolatka w przenoszonej ciazy, mocno oslabiona fizycznie i duchowo, pelnila sluzbe jako przyboczna straz czlowieka-demona w pelni sil. Jednak Ksin nie mogl jej zwolnic, nawet czasowo, nie lamiac plemiennych obyczajow, a ich lekcewazenia sie juz oduczyl. Nie mozna bylo dawac zadnych pretekstow nieprzychylnym czlonkom starszyzny, tym bardziej, ze owe niepisane zwyczaje byly jedyna rzecza trzymajaca w kupie te koczownicza zbieranine. Arpia byla czlonkiem jego osobistej ochrony, oficjalnie i z wlasnej woli, a jej stan i wiek nie mialy nic do rzeczy. Chyba ze w gre wchodzilaby rana odniesiona w bitwie, ale akurat jej rana glowy zagoila sie bardzo dobrze, pozostawiajac tylko rozowa blizne wysuwajaca sie spod wlosow ku nasadzie nosa.
Ksin ruszyl przez miasto. Staral sie isc powoli, by nie meczyc dziewczyny. Procz Arpii towarzyszylo im jeszcze dwoch mlodych wojownikow z druzyny Czaszkuna. Krolewska swita... Nigdzie nie mogl sie ruszyc bez co najmniej trzech osob w orszaku. Kolejny absurd, ale na to przynajmniej byla jakas rada. Nalezalo zaczac rzadzic! Ustanawiac prawa i obyczaje, wyznaczac cele i osiagac je!
Tylko ze od kiedy przybyli do Porzuconego Miasta, sprawy zaczely biec w dokladnie odwrotnym kierunku. Koczownicy dostali swoj wymarzony raj i niczego wiecej, zwlaszcza dyscypliny, juz nie potrzebowali. Zapadli w bezczynny blogostan i interesowalo ich wylacznie to, aby wladca stwarzal stosowne pozory. Jedyne, co Ksin mial do roboty, to codzienne obchody wlosci, co teraz czynil. Przed poludniem mial udzielac audiencji i rozsadzac spory, ale z tym niemal nikt nie przychodzil. Skonczyly sie sasiedzkie klotnie, od kiedy kazda rodzina mogla zamieszkac w osobnym domu, a klany przy innych ulicach. Ci, ktorzy sie nie lubili, mieli tu naprawde wiele mozliwosci, by nie wchodzic sobie w droge. Krasc tez nie bylo co, wszystko, co potrzebne do codziennego zycia, bylo niemal darmo. Kazdego dnia okolo poludnia Ksin szedl wiec na mury popatrzec na morze czasu, po czym, jak teraz, udawal sie w przeciwna strone, zajrzec do ogrodow mlodosci, jak je nazywano. Wlasciwie byly to pola uprawne, gdzie tak precyzyjnie uregulowano przeplywy czasu, ze po tygodniu od siewu zbieralo sie juz dojrzale plony. W niektorych miejscach wystarczyl nawet jeden dzien. Z kolei przyspieszajac czas, w ciagu jednej nocy sprawiano, ze wyrzucone na pole odpadki zamienialy sie w zyzny nawoz, a ziemia odpoczywala. Regulowaly to wszystko magiczne obeliski z granatowego bazaltu wzniesione w naroznikach pol. Pokrywajace je ryty byly na tyle oczywiste, aby bez wiekszych problemow dalo sie pojac ich przeznaczenie i sposob obslugi. Robilo sie to, pocierajac obelisk dlonia w oznaczonych kierunkach. Tylko siew i zbiory wymagaly pracy, wykonywanej wszakze zupelnie bez pospiechu, gdyz czego jak czego, ale czasu bylo tu dosyc...
I nie tylko rolnictwo tutaj uprawiano. Wchodzac na pole, mozna bylo samemu poddac sie zmianom biegu czasu, dzieki czemu starcy na kilka godzin odzyskiwali mlodosc, co konczylo sie najczesciej milosnymi igraszkami, poki byla okazja. Dzieci jednak z tego nie bylo, a raczej mialo nie byc. Ampeker mowil, ze poczete w takich okolicznosciach potomstwo nie bedzie mialo dusz. Nawet gdyby doszlo do ciazy, a ta skonczylaby sie rozwiazaniem o czasie, nalezy oczekiwac, ze dziecko przyjdzie na swiat martwe. Na razie bylo za wczesnie, by sprawdzic to proroctwo. Nalezalo poczekac.
Czekac... Czekac... Czekac... A tymczasem panstwo, ktore zalozyli, grzezlo w marazmie i stawalo swa wlasna karykatura. A moze poprzednich mieszkancow tego miasta zabrala wlasnie jalowa nuda? Pograzyli sie w biernosci, az wymarli? Zabral ich czas? Niepostrzezenie przemineli? Zabralo ich morze czasu? Czy raczej sami sie w nim zbiorowo utopili?
To ostatnie bylo calkiem prawdopodobne. Nie bylo tu cmentarzy, ale akurat te zagadke zdolali rozwiazac. Wystarczajaco jasno, wlasciwie wprost objasnily ja swiatynne reliefy. Zmarlych wrzucano do studni czasu. Mieli tu takie dwie, nawet zostaly odnalezione. Do jednej spuszczano ciala szacownych zmarlych, do drugiej straconych przestepcow. Staly w przeciwleglych katach dziedzinca jednej ze swiatyn. Czym sie roznily procz zewnetrznych ozdob, doradcy Ksina nie zdolali ustalic. Najprawdopodobniej obie studnie grzebalne nie mialy dna. Kiedy wrzucali pochodnie, spadaly tak dlugo, az sie wypalaly i gasly. Poniewaz paru starcow tymczasem dozylo juz swoich lat, studnie grzebalne byly kolejnym z miejskich urzadzen, z ktorego nauczyli sie korzystac. Wlasciwie tylko z jednej studni, bo jak dotad nie bylo powodu nikogo tracic. Koczownicy byli zbyt szczesliwi i zadowoleni, by sie zbyt ostro wadzic i popelniac zbrodnie. Byla to niewatpliwie jasniejsza strona ich gnusnego polozenia.
W duszy Ksina dominowalo poczucie, ze sie grzebia za zycia. Jesli Amarelis umrze, to przeczucie stanie sie rzeczywistoscia. Czy cokolwiek wtedy bedzie go tu jeszcze trzymac?
* * *
Kotolak popatrzyl na ulice, ktora szli niespiesznie. To byla najbardziej reprezentacyjna ulica miasta. Budynki stojace po obu stronach mialy po trzy, cztery pietra i bogato rzezbione fasady, nadproza i obramowania okien. Widac bylo, ze mieszkancy i wlasciciele musieli niegdys ze soba wspolzawodniczyc w zdobieniu domostw. Z rzezbionego piaskowca wykonano elementy najskromniejsze. Marmury tez byly na drugim planie. Dominowaly rzezby z jaspisu, nefrytu, jadeity, malachitu, lapis lazuri. Kamienie wprawdzie polszlachetne, ale ich nagromadzenie w takich ilosciach swiadczylo o nadzwyczajnej zamoznosci mieszkancow. I prawie nic z tego nie bylo uszkodzone, tylko ukryte pod warstwa kurzu czy zaschlego blota, ktore nie wiadomo skad sie wzielo. Spadlo z deszczem? Jako pyl wulkaniczny? Kiedy i dlaczego? W kazdym razie, z tego powodu nie dostrzegli tych ozdob podczas pierwszych rekonesansow.Teraz po odczyszczonych fasadach mozna bylo rozpoznac domy, w ktorych ktos zamieszkal. Jedyne uszkodzenia ozdob byly spowodowane zebem czasu, co znaczylo, ze powodem opustoszenia miasta nie byl najazd, bo po tym zostalyby tez nagie i pokaleczone mury, z ktorych wyrwano by najcenniejsze ozdoby. Czego jeszcze o tym miescie nie wiedzieli?
Zyjemy wsrod zagadek, ale coraz mniej w nas ochoty, by je rozwiazywac, pomyslal kotolak. Ale tez niespecjalnie bylo sie czemu dziwic. Ogrody mlodosci zapewnialy szybkie i latwe plony, otoczenie miasta nie zachecalo do wypraw, znikaly powody do wspoldzialania. Kazdy cien konfliktu konczyl sie przeprowadzka kilka domow lub ulic dalej. Teraz wydawalo sie dziwne, ze tak niedawno ci sami ludzie potrafili zyc ze soba w jednym obozie. Ci, co nie znalezli sobie zajecia, stopniowo odzwyczajali sie od wszelkiej pracy. To, co kiedys robiono w godziny, zajmowalo dni i tygodnie. Chocby praca na polach. Koczownicy umieli zakladac ogrody i pola zboz, prawo wiecznej wedrowki nakazywalo tylko, by nie robic tego wiecej niz trzy razy w jednym miejscu, gdyz bylaby to obraza Bogow Stepu. Zreszta po trzech latach ziemia i tak jalowiala, wiec trzeba bylo odejsc. Tu osiagneli juz cel wedrowki. I co najdziwniejsze, starczylo ledwie paru miesiecy, by przestali pragnac czegokolwiek poza przyjemnoscia.
Trzeba zaczac rzadzic, postanawial Ksin juz nie jeden raz. Zebrac sily i wyznaczyc nowy cel! Tylko co mieliby robic? Wzniesc jeszcze jeden gmach, skoro tyle tu pustych? Czy wracac na step, zeby cos sie dzialo? Jednak cokolwiek kotolak chcial zrobic, najpierw wolal poczekac, az Amarelis urodzi. Tak kolo wyczekiwania sie zamykalo. W ostatnich tygodniach coraz bardziej pewna wydawala mu sie mysl, ze poprzedni mieszkancy miasta powskakiwali glowa w dol do studni czasu, gdyz bylo to jedyne doswiadczenie zdolne przelamac bezmiar nudy. Tutaj chyba nawet bogowie spali, bo od wielu dni nikt ani nic nie odpowiadalo na wezwania szamana.
Pozostal tylko codzienny rytual. Kazdy dzien biegl utartym rytmem. Zaraz wyjda z miasta, obejda ogrody mlodosci. Ksin wyslucha tych samych raportow, zapowiadajacych wspaniale plony, i dwie godziny pozniej bedzie z powrotem w palacu. Jak zwykle zlozy wizyte Amarelis i zamienia ze soba kilka suchych formul, zapewniajacych o wzajemnym szacunku, milosci i zainteresowaniu. Im wiekszy lek, tym glebsza ucieczka w rytual. Assis jak zwykle pokreci przeczaco glowa na znak, ze nie ma zadnych zmian, po czym szybko zejdzie kotolakowi z oczu.
Jedyna weselsza rzecza bedzie wieczorna uczta przygotowana przez Hamnisza. Kusznik poswiecal przedpoludnia na zbieranie, czyszczenie i badanie resztek kusz, tudziez uczenie Saro alfabetu. Po poludniu bral sie za czynienie kulinarnych cudow. Palacowa kuchnia, ktora calkowicie wzial w posiadanie, byla najbardziej prezna instytucja w ich mlodym panstwie. Hamnisz zebral troche mlodziezy, zwlaszcza panien pragnacych przypodobac sie przyszlym mezom, i stworzyl z nich akademie prawdziwej magii - tej kulinarnej, jak ciagle dogadywal Ampekerowi. Nie da sie ukryc, ze postepy uczniow i uczennic Hamnisza byly wieksze. Co dzien na ksiazecym stole pojawialo sie cos nowego, bardziej zaskakujacego. Nawet Redren nie mial takich kucharzy, a oni wszyscy razem nie mieli najmniejszych szans dorownac Hamniszowi. Az trudno bylo uwierzyc, ze Ronijczyk zabil wiecej ludzi, niz przygotowal potraw. Zawsze zadziwial, gdy trafiala mu sie mozliwosc pokazania swego drugiego talentu, ale teraz przechodzil sam siebie. W piwnicach palacu Hamnisz znalazl kilka magicznych spizarni z regulowanym przeplywem czasu, dzieki czemu stare wina i lezakujace w debowych beczkach destylaty, doskonale skruszale miesiwa oraz dojrzale sery byly ozdoba wieczornych uczt. Skutkiem zabiegow ronijskiego najemnika dni konczyly sie lepiej, niz zaczynaly. Pod koniec wieczoru nawet Amarelis byla wstanie zdobyc sie na usmiech i zywsze slowo.
Szkoda, ze tylko kuchnie mieli na krolewska miare. Ale moze od czegos nalezalo zaczac?
-Moj krolu! - rozlegl sie glos Assisa. Uzdrowiciel wyszedl z najblizszej przecznicy.
-Zostawiles krolowa sama?! - wybuchnal Ksin.
-Z Najdostojniejsza jest Niczro. Wlasnie wszystko naszej pani objasnia...
-Co objasnia?! - spytal Kotolak, sztywniejac.
-Znalezlismy sposob! - oznajmil Ampeker, wychodzac zza rogu. Wygladalo, ze obaj bardzo spieszyli sie z wiadomoscia i starzec zostal z tylu.
Ksin uspokoil sie i czekal, az sami mu wszystko powiedza.
-Wiemy, jak sprowadzic porod i zarazem zdjac urok z nienarodzonego dziecka - zaczal mowic Ampeker.
Zapewne jako krol i maz Ksin powinien byl teraz okazac zywiolowa radosc, ale tylko zmarszczyl brwi. Znal prawa magii dostatecznie dobrze, by nie wiedziec, ze...
-Za jaka cene? - spytal oschle.
Assis tylko chwile wahal z odpowiedzia.
-Najdostojniejsza musi sie stac taka jak jej malzonek.
-Chcecie na Amarelis rzucic urok Przemiany w kotolaka? W kotolaczke...?
-Tak, krolu.
Nie wiedzial, czy ma sie smiac, czy wpasc we wscieklosc. Zdobyl sie jednak na rozsadek.
-Jak posiedliscie te wiedze?
-Saro odczytal znaki na scianie w tutejszej swiatyni wiedzy.
-Jak odczytal?! - Ksin wzruszyl ramionami. - Przeciez on ledwie sylabizuje po ronijsku...
-Mylisz sie, krolu. Kiedy ostatni raz widziales go czytajacego?
-Jakies dwadziescia kilka dni temu... - odparl kotolak po namysle.
-Dar jezykow Saro obejmuje tez mowe pisana - objasnil Ampeker. - Nie wiedzielismy tego ani my, ani on, poki Hamnisz nie zaczal go uczyc. Juz dwa tygodnie temu Saro osiagnal pelna bieglosc w zakresie alfabetu ronijskiego, po czym sam z siebie zaczal rozumiec kazdy rodzaj znakow pisma. Wystarczylo, ze pojal idee zapisywania mysli. Od tygodnia czyta wszelkie tutejsze hieroglify...
-Dopiero teraz mi o tym mowicie?!
-Uznalismy, ze nalezy poczekac, az cos z tego wyniknie. Dopiero dzis rano uzyskalismy potwierdzenie.
-Chodzmy do palacu! - zdecydowal Ksin. - Po drodze mi opowiecie.
Nie odzywal sie przez cala droge, sluchajac mowiacych na przemian Assisa i Ampekera. Mowili o krwi kota, ktora nalezy zmieszac z krwia Amarelis i truciznie, ktora na krotki czas przeniesie ja i nienarodzone dziecko poza granice smierci, aby Przemiana mogla zostac przemieszczona z plodu na matke. I o tym, ze Najdostojniejsza krolowa bedzie musiala zaspokoic swoj pierwszy glod krwi...
Arpia zostala daleko w tyle, ale tym razem nikt sie za nia nie ogladal. Z zacisnietymi zebami, jedna reka podtrzymujac wydety brzuch, druga wspierajac sie na wloczni, szla najszybciej, jak mogla. Uslyszala jednak dosyc, by znow miec nadzieje i poczuc sie silna Matka Smierci.
* * *
-Chce tego! - oznajmila Amarelis na widok Ksina. Podekscytowana chodzila po komnacie, masujac odruchowo obolaly krzyz.Nie odpowiedzial. Usiadl na brzegu loza, nie spuszczajac z zony oczu. Pragnal nacieszyc sie jej widokiem. Amarelis znow zyla! Przestala byc chodzacym posagiem, wyglaszajacym suche formuly. Teraz wreszcie mozna bylo docenic doskonalosc prostoty, z jaka udrapowano jej dluga, szkarlatna suknie oraz niezwykle wyrafinowana fryzure, tworzaca efektowny kontrast ze strojem. Podmalowane cynobrem oczy Amarelis byly jak dwa wschodzace slonca - blyszczaly goraczka czynu. Pierwszy raz od dwoch miesiecy odprawila swoje damy oraz sluzace, zawiesila etykiete i zostali tylko sami.
-Wiem, stane sie bestia - powiedziala od razu. - Niczro mnie uprzedzil. Bede zabijac przy kazdej suminorskiej pelni, a byc moze walczyc z toba na smierc i zycie. Jedno z nas moze wtedy zginac, ale nasze dziecko zostanie uwolnione od uroku i bedzie moglo ujrzec swiatlo dnia. Jesli sie zgadzasz, moj mezu, niech dopelnia tego obrzedu jeszcze dzis.
-Nigdy nie mialem do czynienia z samica kotolaka - odrzekl powoli. - Nie wiem nawet, czy stwory Onego potrafia rozmnazac sie przez obcowanie ze soba odmiennych plci. Nawet nie wiedzialem, ze w obrebie jednego rodzaju stworow Onego moga istniec odmienne plcie. Wiem jednak, co to znaczyc byc potworem, i watpie, czy cena jest tego warta.
-Obiecuja mi, ze w zamian urodze zwykle, zdrowe dziecko. Czyz moze byc cos cenniejszego dla brzemiennej niewiasty?
-A jesli potem sama zagryziesz to dziecko? Nikt nie wie, jak wygladaja rodzicielskie uczucia u potworow.
-Ufam, ze milosci matki nie przelamie zaden urok.
-Tez pragnalbym w to wierzyc, ale wiara to za malo.
-Nie mozemy zwlekac.
-Dlaczego?
-Prosili mnie, abym to ja ci to powiedziala. Nie wolno zostawic magicznej ciazy wlasnemu losowi. Bo urodza sie potwory gorsze, niz mozemy sobie wyobrazic.
-Czy to wyczytali w historii miasta?
-Tak. Potwory, ktore sie tutaj narodzily, egzystuja wciaz w innym nurcie czasu.
-Wiec jednak... - westchnal Ksin i zerwal sie z loza. - Wiedzialem!
-Mozemy sprobowac nad tym zapanowac.
-Skladajac w ofierze krolowa? Nie jestes juz dziewica...
Zart byl gorzki, ale oboje sie usmiechneli. Ich dlonie same sie odnalazly. Ksin popatrzyl na jej delikatne palce i sprobowal wyobrazic je sobie jako kotolacze lapy. Nie bardzo mu to wyszlo, wiec przeksztalcil wlasne dlonie i wysunal pazury. Amarelis nie cofnela dloni, lecz wplotla palce pomiedzy jego szpony.
-Zatem zaczynamy nowe zycie! - Stwierdzil, podjawszy decyzje.
-Nie watpie, ze potrafisz mnie zdobyc w kazdej postaci... - Zalotnie spojrzala mu w oczy.
-Mam tylko jedna prosbe.
-Jaka?
-Nigdy nie mow mi nic o przeznaczeniu. Zwlaszcza wtedy, gdy bedziesz miala na rekach krew swoich ofiar. Przeznaczenie nie ma i nie bedzie mialo z tym nic wspolnego. To byla nasza decyzja. Twoja i moja.
-Dobrze. - Z powaga skinela glowa. - A teraz pocaluj mnie dokladnie tak, ja za pierwszym razem...
Pocalowal.
-Mozecie wejsc! - Zawolal po chwili.
Czekali i byli gotowi. Niczro mial juz na sobie ceremonialny szamanski stroj. Assis niosl torbe ze wszystkimi przyborami oraz kosz z kotem. Ampeker mial laske, ktorej uzywal do wyzwalania czarow. Za nimi weszly dwie polozne.
Amarelis spokojnie polozyla sie na lozku i polozyla dlonie na brzuchu.
-Czy chcesz zostac, krolu? - spytal Niczro.
Ksin pokrecil przeczaco glowa. Nie mogl wydobyc z siebie zadnych slow. Odwrocil sie i wyszedl z komnaty. W chwili, gdy przekraczal prog, szaman rozpoczal swoj zaspiew.
Zamknieto drzwi.
Bylo dokladnie tak, jak wyobrazal sobie oczekiwanie na porod. Choc wiedzial, ze w istocie podaja teraz Amarelis trucizne, oblozona dodatkowo urokiem przywolujacym moc Onego i czekaja, az u matki i plodu ustana oznaki zycia. Lecz w tak przewrotny sposob mialo sie zaczac nowe zycie, wiec Ksin krazyl po pokoju i czekal na wiadomosc, starajac sie nie zauwazac swojej swity. Tylko raz przystanal przed Arpia, pogladzil ja po policzku i wymienili usmiechy. Potem zjawil sie zaniepokojony Hakonoz, ale kotolak byl juz zbyt zajety wlasnymi myslami, aby wdawac sie w wyjasnienia. Zrobila to Arpia, odprowadziwszy meza na bok.
Gdy ojciec czeka na rozwiazanie, zwykle nasluchuje placzu dziecka. Tym razem bylo inaczej. Ksin najglebiej jak umial, skupil sie na Obecnosci. Tak gleboko, az przestal slyszec odglosy dochodzace zza drzwi. Pozostal nieporuszony takze na wrzask ranionego kota.
Obecnosc sie poruszyla. Nie mialo sensu mowic, w jakimi kierunku. Stala sie jakby bardziej namacalna, zadrgala ukryta w niej zlosc. Zlosc? Nienawisc? Ale skad te uczucia u nienarodzonego dziecka? Po chwili zrozumial... Az przeszedl go dreszcz. Wiec to tak! Zadna tutejsza magia splatanego czasu, jak dotad sadzil. Zrozumial wreszcie az do bolu to, czego dotad nie chcial przyjac do wiadomosci. Ktos rzucil urok! Amarelis i jej nienarodzone dziecko padli ofiara magicznego spisku... Tak jak on na poczatku tego malzenstwa, gdy uczyniono go plodnym. Jednak tym razem w gre wchodzila nie biala, lecz czarna magia. Amarelis nie zdawala sobie sprawy, co ja czeka! Nalezalo ja ostrzec!
Nie zdazyl juz przerwac ceremonii. Obecnosc przemiescila sie nagle od plodu do matki i tylko Ksin uslyszal w glowie bezdzwieczna, bolesna skarge Amarelis. Umarla, aby cierpiec... Po chwili nieslyszalny dla ludzkich uszu jek ustal. Pojawila nowa Obecnosc. Od tej chwili w Porzuconym Miescie byly juz dwa kotolaki!
Ksin chwycil sie za glowe i najmocniej jak umial, scisnal skronie. Stal tak, niczego nie widzac, nie slyszac, dopoki ktos nie dotknal jego ramienia. To byl Ampeker.
-Krolu, mozesz zobaczyc zone - powiedzial polglosem starzec. - Juz zmartwychwstala.
-Urodzila?
-Porod sie jeszcze nie zaczal.
Kotolak wszedl do sypialni. Trupioblada Amarelis z wysilkiem usmiechnela sie na jego widok. Czerwony cynober wokol oczu tym razem nadawal jej upiorny wyglad. I slusznie. Byla upiorem.
-Cos okropnego weszlo w moj umysl... - szepnela.
-Wiem... - Sprobowal wyobrazic sobie jej oczy plonace fioletowym blaskiem, lecz zrezygnowal. Nie bylo warto. Przeciez wkrotce zobaczy. Ujal jej dlon. Byla zimna i zarazem pulsowal w niej nienaturalny zar.
Assis polozyl swa jedyna reke na brzuchu Amarelis.
-Dziecko znowu sie porusza - oznajmil. - Jest bezpieczne.
Amarelis znowu sie usmiechnela, raczej wyszczerzyla... Ksin nie dostrzegl tego, bo patrzyl na uzdrowiciela, ale i tak nie byl w stanie sie cieszyc.
-Wiem, ze to nie przypadek - stwierdzil oschle. - Chce wiedziec, kto i dlaczego rzucil ten urok?!
-Ja drugi raz bym sie nie osmielil... - Uzdrowiciel spuscil wzrok.
-Nie podejrzewam zadnego z was! Ale chce wiedziec, kto za tym stoi! Kto przeklal moja malzonke! Kiedy, dlaczego i jak?!
-Dobrze, krolu - zapewnil Niczro. - Dojdziemy do prawdy.
-Nie dopilnowaliscie bezpieczenstwa krolowej! Wiec chociaz teraz postarajcie sie to naprawic. Chce wiedziec! A zwlaszcza to, kiedy urodzi sie dziecko?!
-Czar zostal zdjety - orzekl Niczro. - Natura znow podazyla swym torem.
-Cialo krolowej samo zdecyduje o rozwiazaniu - dodal Assis.
-A coz cialo krolowej ma teraz wspolnego z natura?
Nie zdazyli odpowiedziec. W drugim pokoju rozlegl sie przeciagly jek Arpii.
-Ja rodze! - krzyknela przerazona dziewczyna.
Amarelis poderwala sie z loza tak szybko i sprezyscie, ze wszyscy obecni cofneli sie w poplochu.
-Juz ide siostrzyczko! - zawolala krolowa i wybiegla z komnaty. Wyglad Amarelis calkowicie przeczyl sile i sprawnosci, ktore teraz okazala.
Zaczelo sie, pomyslal Ksin i spojrzal na maga, szamana i uzdrowiciela. Ich miny swiadczyly, ze mysla o tym samym.
Zanim ktokolwiek zdazyl cos powiedziec, wrocila Amarelis, prowadzac slaniajaca sie na nogach Arpie. Widok byl osobliwy, gdyz sadzac po wygladzie obu siostr, to raczej Arpia powinna byla podtrzymywac Amarelis.
-Tutaj, siostrzyczko... poloz sie... - mowila krolowa, kladac dziewczyne na lozku. - Musimy to zdjac... - Zaczela rozpinac rzemienie jej pancerza z grubo wyprawionej skory. - Jakzez mozna nosic cos takiego w tym stanie?!
-Oooch! Znooow...!!! - Arpia z jekiem wygiela sie w luk.
-Spokojnie, siostrzyczko, oddychaj! Oddychaj... - Amarelis sie obejrzala. - Mezczyzni wyjsc! - rozkazala z gniewem.
Nie trzeba bylo im tego powtarzac. Co wiecej, wystraszone polozne takze podreptaly w kierunku drzwi.
-A wy, dokad?!! - wybuchla furia krolowa. - Pomozcie rodzacej!
Stanely z pochylonymi glowami, jakby uslyszaly wyrok smierci. Amarelis nie zamierzala nic tlumaczyc, podbiegla i wymierzyla im policzki tak mocne, ze obie kobiety polecialy na sciane.
-Do roboty! - Krolowa zaryglowala drzwi za Ksinem, ktory wyszedl ostatni.
* * *
Zaraz za progiem natknal sie na Hakonoza, ktory stal wsparty na drzewcu swej glewii, ale tym razem stary wojownik sprawial wrazenie, jakby trzymal swa bron po raz pierwszy. Nie wiedzial, jak i gdzie ja chwycic ani co zrobic z rekami, gdzie obrocic wzrok.Kotolak poklepal szwagra po ramieniu. Chcial dodac, ze wszystko bedzie dobrze, ale to zapewnienie nie przeszlo mu przez gardlo.
-Nie powiedzialem jej... - steknal Hakonoz. - Nie powiedzialem... glupiec...
-Czego? - spytal Ksin, najspokojniej jak umial.
-Ze kwiatem jest dla mnie najpiekniejszym... Ze wszystkich, jakie widzialem na stepie... Glupiec ze mnie...
-Ona to wie - zapewnil kotolak. - Nie musiales nic mowic. Zreszta zaraz powiesz to im obu. Assis mowi, ze bedziesz mial corke.
-Tam bedzie krew, tyle krwi... - wybelkotal bez sensu Hakonoz.
Ludzka krew! Ponure olsnienie wstrzasnelo Ksinem do glebi. Jezeli Amarelis poczuje nadnaturalny glod, jesli sprobuje...
Zza drzwi dobiegl brzek upuszczonej na podloge miednicy, jek Arpii i podniesiony glos krolowej. Nie dalo sie zrozumiec slow. Ksin wiedzial, ze powinien teraz wytezyc zmysl Obecnosci i sledzic wibracje mocy Onego, ale byl zbyt roztrzesiony, by sie skupic. Spostrzegl tylko, ze oszalaly z obawy Hakonoz gotow jest sila wedrzec sie do pokoju poloznicy. Chwycil go wiec pod ramie i zaprowadzil do stolika z winem. Nie zdazyl nalac jemu ani sobie. Hakonoz wyrwal mu dzban i zaczal pic duszkiem, zalewajac sobie twarz i piersi.
Kotolak zdal sobie sprawe, ze wbrew pozorom wcale nie ma ochoty na wino. Znow chcial sie napic krwi... Juz czul jej zapach, docierajacy z sypialni...
Ampeker, Niczro i Assis skupili sie w odleglym kacie. Byle dalej od obu przyszlych ojcow... Ksin kurczowo zamknal oczy. Szalenstwo bylo doprawdy o krok.
Kolejny krzyk Arpii. Drzwi nie zdolaly go stlumic, ale o dziwo, tym razem wszyscy poczuli ulge. W tym jeku nie bylo smiertelnego przerazenia ani gniewu. Chyba nie dzialo sie nic zlego. Arpia krzyczala po prostu jak kazda rodzaca kobieta.
Hakonoz odstawil dzban z winem i oparl glewie o sciane. Kotolak zebral sie w sobie i skupil sie na Obecnosci Amarelis. Nic szczegolnego... Nic, jesli pogodzic sie z faktem, ze jego zona nie nalezala juz do swiata zywych. Ze byla martwa, mowiac wprost. Nie moglo juz zranic jej zelazo, a jedynie srebro... Nic szczegolnego, doprawdy. Zwlaszcza jezeli zbagatelizowac fakt, ze ow martwy, nadnaturalny demon nosil w sobie zywe ludzkie dziecko i pomagal wlasnie przy narodzinach drugiego. Jezeli glebiej sie nad tym zastanowic, wychodzilo, ze szalenstwo jednak nadeszlo, tyle ze niepostrzezenie... Wszyscy tutaj zwariowali i nie mieli szans wyjscia z labiryntu obledu.
Placz dziecka zmienil wszystko. Pierwszy rozpoznal go Ksin - mial tutaj najlepszy sluch. Nastepny poderwal glowe Hakonoz.
-To juz? - spytal z niedowierzaniem.
Z pokoju wyszla polozna. Z wielkim sincem wokol opuchnietego lewego oka kontrastowal jej szeroki, szczery usmiech.
-Matka... - zaczela i zamilkla zmieszana, pojmujac, jak niestosownie byloby uzyc w tej chwili oficjalnego tytulu Arpii.
-Siostra najdostojniejszej krolowej powila zdrowa corke! - wybrnela z sytuacji. - Dziecie pragnie ujrzec swego ojca.
Hakonoz obejrzal sie na Ksina, upewniajac sie, ze to o nim mowa. Kotolak skinal glowa i wojownik pobiegl do sypialni. W progu minal sie z wychodzaca Amarelis, ktora ustapila mu miejsca. Takze sie usmiechala, ale w jej usmiechu nie bylo nic ludzkiego. Z pewnoscia nie zdawala sobie sprawy, ze przypomina wyszczerzonego trupa. Do tego nie wytarla rak z krwi. Machinalnie, z wyrazna luboscia zacierala czerwone dlonie.
-O bogowie! - Spojrzala na meza. - Alez jestem glodna! Ciekawa jestem, co dobrego nasz Hamnisz przygotowal na dzisiaj?
Nic, co by zaspokoilo twoj glod, odpowiedzial jej w duchu kotolak.
Amarelis dopiero teraz zwrocila uwage, ze ma krew na rekach. Uniosla dlonie do oczu i przyjrzala sie im ze zdziwieniem, a Ksin doskonale wiedzial, o czym ona teraz mysli.
Chciala je wylizac...
-Podajcie mi wode i recznik! - rozkazala spokojnie.
Jedna ze sluzacych spelnila polecenie, nie patrzac w oczy krolowej. Nie uszlo to jej uwagi.
-Tak zle wygladam? - domyslila sie, wycierajac umyte rece. - Podajcie zwierciadlo! Chyba jeszcze bede sie w nim obijac? - szydzila, ogladajac sie na Assisa, ktory skinal twierdzaco.
Przyniesiono lustro.
-Bogowie... - Amarelis cofnela sie z wrazenia i z niedowierzaniem obmacala twarz.
-Wszystkie czynnosci twego ciala, pani, podlegaja teraz twojej woli - wyjasnil uzdrowiciel. - Jesli o nich zapomnisz, ich dzialanie ustanie.
Amarelis wydela usta, po czym sprobowala sie usmiechnac. W pierwszej chwili efekt byl odwrotny od zamierzonego, ale po kilku probach zaczela wygladac prawie normalnie, pomijajac nienaturalna bladosc policzkow.
-A to... - Dotknela brzucha. - Czy moge zdecydowac, kiedy chce urodzic?
-To jedyny wyjatek, pani.
-Zatem kiedy?
-Nie wiem, pani. Musimy czekac.
-Cos ukrywasz, Assisie! - Odwrocila sie ku niemu.
-Tylko obawe, pani. Nie chce zadreczac cie domyslami, ktorych nie jestem pewien.
Amarelis wzruszyla ramionami i podeszla do meza.
-Chodzmy przyjac nasza corke - powiedziala, podajac mu ramie.
Dostojnie wkroczyli do sypialni. Na ich widok, trzymajaca niemowle Arpia spowazniala. Siedzacy obok Hakonoz wstal.
-Ojcze Smierci, pomoz mi wstac - Arpia zwrocila sie do meza.
Polozna szybko narzucila jej plaszcz na ramiona.
-Siostro - mloda matka zwrocila sie do Amarelis. - Moim powolaniem jest zycie dla naszego ludu, nie dla moich dzieci, wiec przekazuje ci to, czego jako Matka Smierci nie mam prawa miec. Badz dla mojej corki Matka Zycia.
-Bede nia, najdrozsza siostro - zapewnila Amarelis, przejmujac niemowle.
-Badz Ojcem Zycia dla mojej corki - zwrocil sie Hakonoz do Ksina.
-Bede nim. - Podali sobie rece.
-Oddajcie dziecko mamce. - Amarelis przekazala niemowle poloznej, ktora natychmiast je wyniosla.
Arpia opuscila glowe.
-Poloz sie siostro i odpoczywaj. - Krolowa polozyla jej reke na ramieniu.
Dziewczyna skinela glowa i bez slowa wrocila do loza. Hakonoz znow przy niej usiadl. Ksin i Amarelis zostawili ich samych.
-Jestem glodna! - powtorzyla krolowa, gdy zamknely sie drzwi. - Bogowie, nigdy nie bylam tak glodna! Powiedzcie Hamniszowi, zeby sie pospieszyl!
Nie zauwazyla, ze wszyscy, nawet maz unikaja jej wzroku.
Poszli prosto do sali stolowej. Byla rozlegla i wielka jak wnetrze swiatyni. Moglo tu swobodnie ucztowac i tysiac osob. Teraz posrodku stal stol na zaledwie dwadziescia miejsc. Byla to kolejna rzecz, przypominajaca im, na jak zalosna uzurpacje sie powazyli, nazywajac Porzucone Miasto swoja stolica. Ale nie to bylo teraz najwazniejsze.
Ronijczyk nie dal sie zaskoczyc. Pierwsze potrawy wniesiono wraz z ich przybyciem. Amarelis nie czekala, az dojda do stolu, chwycila parujacy, pieczony barani udziec i z zapalem wbila w niego zeby...
Ksin nigdy dotad na twarzy swej zony ani w ogole zadnej kobiety nie ogladal tak wielkiego rozczarowania. Amarelis zachowala sie tak, jakby ugryzla cos niewymownie obrzydliwego. Stanela jak wryta, z rosnacym niedowierzaniem i wstretem kilkakroc obrocila kes w ustach, po czym wyplula go na podloge.
-Dlaczego to jest takie mdle?! - spytala z irytacja Hamnisza.
-Pani, przyprawilem tak jak lubisz. Moze podac cos innego?
-Tak, chyba tak... - Amarelis obejrzala sie wokol. - A wy wszyscy, czemu tak na mnie patrzycie?
-Co mam podac, pani? - Tylko Hamnisz zachowywal sie jakby nigdy nic, choc z pewnoscia doskonale wiedzial, co zaszlo. Jak przystalo na dobrego najemnika, nigdy nie zaniedbywal zwiadu.
-Surowe mieso - odpowiedzial Ksin.
Amarelis spojrzala na niego ze zdumieniem. Chciala zaprzeczyc, ale nie zdolala.
-Niech bedzie tak, jak chce moj maz. - Usiadla i szepnela do Ksina: - Wiec to tak...
-Tylko jedna rzecz moze teraz zaspokoic twoj glod - odparl rownie cicho. - Surowe mieso zwierzat to namiastka, ktora co najwyzej opozni Przemiane.
Bogowie...
-Godziny twojej pierwszej ofiary sa juz policzone.
-Nie chce tego.
-Wiec sprobuj pokonac swoja nature, tak jak ja kiedys.
Hamnisz byl przygotowany na zmiane jadlospisu krolowej. Starczylo, ze klasnal w rece i natychmiast wniesiono duzy polmisek z platami surowych mies, ktory postawiono przed Amarelis. Pozostalym podano zwykle potrawy.
Krolowa znow przybrala wyniosla i zimna poze. Z wielkim spokojem poczekala, az naloza jej i pokroja pierwszy plaster, po czym bez slowa, chwytajac mieso paleczkami zjadla je w kilka chwil. To samo stalo sie, gdy pokrojono jej drugi kawalek, trzeci czwarty, piaty i kolejne. Uporala sie z calym polmiskiem, podano drugi...
Uczta powinna byc radosna, wszak w krolewskiej rodzinie narodzila sie dziewczynka, ktora kiedys, zgodnie z obyczajem, jako adoptowana corka Ksina i Amarelis, mogla przejac po nich pelnie wladzy. Zapewniono sukcesje i nalezalo sie z tego cieszyc, wszakze pozorow radosci starczylo moze na pierwsza godzine. Potem rozmowy cichly i z coraz wiekszym niepokojem spogladano na krolowa. Wreszcie wszyscy calkiem stracili apetyt.
Amarelis jadla surowizne bez konca, czasem tylko ocierajac krew z kacikow ust. Automatycznie, obojetnie, kes po kesie. Do wieczora pochlonela ilosc miesa wystarczajaca, aby nasycic trzech mezczyzn, a mimo to nic nie wskazywalo, by jej glod zelzal choc troche.
Ksin spostrzegl, ze Ampeker daje mu dyskretne znaki. Nalal sobie wina i wstal od stolu. Obaj odeszli w kat sali.
-To nieuniknione - powiedzial starzec. - Krolowa musi zapolowac na czlowieka...
Kotolak nie odpowiedzial. Czekal, az uslyszy cos, czego by nie wiedzial.
-Skoro juz ktos musi zginac, niech bedzie to winny rzucenia uroku. Jest prosty sposob, by odwrocic dzialanie czaru i naznaczyc nim sprawce. Wtedy, po przemianie, krolowa skieruje sie prosto ku tej osobie. Zaklecie jest calkiem proste...
Ksin zmarszczyl brwi i napil sie wina. Propozycja byla logiczna. W kazdym razie na tyle, na ile on sam znal sie na magii... Nie znalazl powodow do odmowy.
-Mozemy to zrobic tu i teraz. - Ampeker uniosl swa laske.
-Dobrze - zdecydowal kotolak. - Chodzmy do krolowej.
Ich rozmowa nie uszla uwagi Amarelis. Wstala na ich widok.
-Slyszalam - oznajmila krotko. - I poddaje sie woli meza.
-To tylko chwila... - Starzec powolnym ruchem potarl dlonia laske. Tylko Ksin spostrzegl, ze drewno zablyslo slaba, niebieskawa poswiata. - Zamknij oczy, pani.
W chwili, gdy Amarelis wykonala polecenie, Ampeker, mruczac zaklecia, dotknal koncem laski jej czola. Nastapil widoczny dla wszystkich blysk niebieskiego swiatla, a krolowa wzdrygnela sie.
-To wszystko - oznajmil starzec.
Mina Amarelis wskazywala, ze na pewno nie wszystko. Zmienila sie na twarzy. Trudno bylo okreslic, w jaki sposob, chyba poglebila sie jej trupia bladosc. Zrobila zwrot na piecie, odeszla pod sciane, oparla o nia ciezko, pochylila i zaczela wymiotowac. Minal kwadrans, zanim zdolala zwrocic wszystko, co zjadla.
W tym czasie Ksin z wielkim trudem powstrzymal ochote, by nie chwycic Ampekera za gardlo i nie urwac mu glowy. Albo przynajmniej mocno nim potrzasnac...
-To tylko drobna komplikacja... Drobna komplikacja... - zapewnial wystraszony starzec. Gdy krolowa skonczyla wymiotowac, wycofal sie spiesznie i ukryl za plecami biesiadnikow.
W zamian podeszli Hamnisz i Assis. Ronijczyk niosl kielich z mocnym, wymrazanym winem, ktory podal krolowej. Gdy Amarelis wyplukala usta, uzdrowiciel zamienil z nia pare slow.
-Najdostojniejsza czuje sie lepiej - zapewnil po chwili Ksina. - To dobrze, ze ulzyla zoladkowi...
-Dobrze?! - wycedzil kotolak. - Obawiam sie, ze nic nie jest dobrze, a wy nad niczym nie panujecie!
-Robimy, co w naszej mocy - zapewnil Assis, gnac sie w uklonie.
Zniecierpliwiony K