Lewis Susan - Skradzione marzenia
Szczegóły |
Tytuł |
Lewis Susan - Skradzione marzenia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lewis Susan - Skradzione marzenia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lewis Susan - Skradzione marzenia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lewis Susan - Skradzione marzenia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Susan Lewis
Skradzione
marzenia
Strona 2
R
TL Dla Lindy Margaret Smith...
Strona 3
Podziękowania
Pragnę serdecznie podziękować tym, którzy służyli mi pomocą w
czasie przygotowania i pisania tej książki. Na moją wdzięczność zasłużyli
przede wszystkim: Karen Ford z Models 1; Francisca Blackburne i Lesley
Morgan; pracownicy Wydziału Kryminalnego Komendy Policji w Chelsea;
Max Horowitz, który pokazał mi Nowy Jork, oraz Max Eilenberg i Piers
Russel – Cobb, za udzielenie mi pomocy, kiedy zapis pierwszej wersji tej
książki został całkowicie i nieodwracalnie wymazany z pamięci komputera.
Szczególnie gorąco dziękuję człowiekowi – jego imię musi pozostać
R
tajemnicą – który stał się wzorem dla najbliższej mi postaci w tej książce, a
jeszcze bardziej bliski jest mi poza nią...
Na koniec pragnę, by moje podziękowania przyjęła Sandra Brett za
L
umożliwienie mi debiutu, który stał się początkiem całej serii powieści.
T
Strona 4
Prolog
Tak pięknej twarzy nie miał żaden inny mężczyzna. Regularne rysy,
typowo włoskie brązowożółte oczy o zniewalającym, hipnotyzującym
spojrzeniu, wydatny prosty nos i szerokie niezbyt pełne usta. To on był ich
mistrzem.
Sergio Rambaldi uniósł swą wspaniałą głowę i wyrzucił w górę ręce
gestem przypominającym ruch ptasich skrzydeł w locie. Zalśniło srebrne
ostrze. W jaskini panował półmrok rozjaśniony tylko blaskiem pojedynczej
R
świecy i promieniami słońca przedzierającymi się przez gałęzie zasłaniające
wejście. Przed nimi leżało nagie, nieruchome ciało dziewczyny. Arsenio
powiódł wzrokiem po towarzyszących mu postaciach. Były to dwie kobiety
L
i pięciu mężczyzn. Znajdowali się w miejscu zwanym bottega – pracownia.
T
Stali w milczeniu wokół marmurowego bloku, który on, Arsenio Tarallo,
przed trzema dniami przywiózł tutaj, do tej górskiej jaskini. Już wtedy
wiedział, że spocznie na nim ciało dziewczyny, ale wówczas nie był w niej
jeszcze zakochany.
Mistrz wolno podszedł do marmurowego bloku. Przez moment jego
wzrok napotkał spojrzenie Arsenia, który natychmiast opuścił głowę.
Wiedział, że jego obecność budziła wątpliwości, że nie darzono go jeszcze
pełnym zaufaniem. Wiedział jednak, że z czasem udowodni swoje
poświęcenie i wiarę w cele przyświecające ludziom związanym z bottegą.
Czuł się przerażony, ale i zaszczycony, że pozwolono mu znaleźć się tutaj.
Zamknął oczy. Starał się oddychać głęboko i spokojnie wilgotnym
powietrzem przesyconym zapachem ziemi, próbując skoncentrować się na
tym, co działo się wokół niego. Mistrz powiedział coś cicho do stojącej obok
1
Strona 5
kobiety i cofnął się o krok. Arsenio domyślał się, co zostało powiedziane, i
skierował wzrok na twarz leżącej przed nim dziewczyny.
Nieee! Każdy nerw jego ciała protestował przeciwko temu, co miało
nastąpić. Mięśnie napięte miał do ostatnich granic. Gotów był rzucić się na
ratunek, ale wiedział, że tego nie zrobi. Wiedział, że nawet nie zacznie
krzyczeć...
Nocą, przed dwoma dniami, przyszła do niego. Czekał na nią. Jej
widok go zachwycił. Delikatnie dotknął dłonią jasnych, jedwabistych
włosów, a potem jęknął cicho, kiedy zrzuciła z siebie płaszcz, odsłaniając
R
niewiarygodnie piękne ciało. Odwróciła się ku niemu. Wargi miała blade, a
jej błękitne oczy lśniły niezwykłym blaskiem, jak u Madonny. Obowiązkiem
dziewczyny było oddać się komuś z bottegi i wybrała właśnie jego. Kochali
L
się czule, udręczeni przeczuciem, że takie chwile nie powtórzą się już nigdy.
Lekki powiew poruszył delikatny puszek na jej ramieniu. Świeca
T
zamigotała. Skóra ścierpła na plecach Arsenia, gdy lśniące ostrze przecięło
powietrze. Upadł na kolana, nieświadomie powtarzając słowa mistrza:
Lunga vita alla donna! Lunga vita nuovo rinascimento!
– Sławmy piękno kobiecego ciała! Wiwat nowy renesans!
Stłumiony jęk wyrwał się z piersi zebranych. Arsenio uniósł głowę.
Otworzył usta, ale krzyk uwiązł mu w gardle. Oślepił go strumień krwi
tryskający z tętnicy wprost w jego oczy. Nieprzytomny upadł na ziemię.
2
Strona 6
Rozdział 1
Chichocząc radośnie Madeleine wbiegała na górę wąskimi schodami.
Z trzymanej oburącz torby wysypywały jej się ciasteczka, paszteciki i inne
drobne przysmaki przeznaczone na wieczorne przyjęcie. Biegnąca za nią
Marion usiłowała zatrzymać kuzynkę. Próbowała chwycić ją za nogę.
– Jesteś okropna! – wołała. – Czekaj, zaraz cię złapię!
Istotnie, po chwili jej dłoń zacisnęła się na kostce Madeleine. Zakupy
rozsypały się po schodach. Marion zdążyła złapać toczący się w dół owalny
R
pojemnik, szybko zdjęła z niego kapturek i mocno nacisnęła dyszę.
– O nie! Tego ci nie daruję! – zawołała Madeleine, gdy strumień
sztucznego śniegu, który miał ozdobić choinkę, pokrył jej jasne włosy.
L
Stała oparta o ścianę, nie próbowała się nawet osłonić, tylko rozgniotła
w dłoni pasztecik i roztarła go na twarzy Marion. – Masz za swoje! –
T
krzyknęła.
Marion protestowała, usiłowała odsunąć się, ale nadal naciskała dyszę
i rozpylała sztuczny śnieg na kuzynkę, schody, rozsypane zakupy i siebie.
Nagle, piętro niżej, otworzyły się drzwi i ze swego mieszkania wyszła
Pamela Robbins – asystentka producenta filmowego. Dziewczyny,
wyglądające jak straszydła, przerwały pojedynek i zamarły na moment. W
milczeniu patrzyły na sąsiadkę, która spokojnie zamknęła drzwi, zarzuciła
na ramię torbę i zerknąwszy jedynie w ich stronę, ruszyła schodami w dół.
Kiedy usłyszały trzaśnięcie drzwi wyjściowych, trzy piętra niżej,
wybuchnęły śmiechem.
– Stary nadęty babsztyl! – stwierdziła Madeleine. Potem
przewracając oczami dodała z przekąsem: – Na pewno idzie kręcić film!
– Czy ty przypadkiem nie miałaś zamiaru zaprosić jej do nas na
3
Strona 7
dzisiejszy wieczór? – zapytała Marion, próbując równocześnie dopro-
wadzić do porządku zaśnieżone schody.
– Nigdy w życiu!
– Znów pewno przyprowadzisz prosto z ulicy jakichś zupełnie obcych
ludzi.
– Możliwe. Nie uważasz, że ci faceci w zeszłym roku byli wspaniali?
Zwłaszcza ten malutki. Wzrostem akurat pasował do ciebie.
– Zdaje się, że jeszcze ci mało – powiedziała Marion, rzucając
kuzynce groźne spojrzenie.
R
Oblepiona sztucznym śniegiem twarz Madeleine przybrała komiczny
wyraz.
– Chciałam ci przecież zrobić przyjemność – zaprotestowała z uda-
L
nym rozżaleniem. Spojrzała na Marion szeroko otwartymi pięknymi oczami
i dodała: – Cóż to byłoby za przyjęcie, gdyby nie znalazł się na nim nikt w
T
twoim guście?
– Powiedz mi wobec tego, czy na dzisiaj zaprosiłaś kogoś, kto ci się
szczególnie podoba? – zapytała Marion. Potem wyjęła klucz i otworzyła
drzwi u szczytu obdrapanych schodów.
– Tak, ale nie wiem, czy on przyjdzie – stwierdziła Madeleine,
wchodząc za kuzynką do ciemnego mieszkania.
– A czy zdarzyło się dotychczas, żeby jakikolwiek mężczyzna zdołał
ci się oprzeć? – powiedziała Marion, rzucając ironiczne spojrzenie.
Madeleine uśmiechnęła się na myśl o tym, że prawdopodobnie Paul
O’Connell zaszczyci swą obecnością ich sylwestrowe przyjęcie. Już od paru
tygodni usiłowała go poderwać, ale okazał się najbardziej niedostępnym
mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała.
– Ciekawa jestem, jaki wybierze sobie kostium na nasz bal przebie-
4
Strona 8
rańców – powiedziała. – Jeśli już o tym mowa, co na siebie włożysz? Nie,
nie! Nie ma mowy, żebyś wystąpiła w tym tandetnym ciuchu, o którym
wczoraj wspomniałaś. Musisz się interesująco ubrać. Powinnaś zrobić się na
nieco szaloną, ekscytującą i odrobinę nieprzyzwoitą.
– Nieprzyzwoitość to twoja specjalność – roześmiała się Marion.
– Będę stać z boku i obserwować, jak czarujesz każdego mężczyznę w
zasięgu wzroku, i martwić się, z czego pokryjemy koszty tego przyjęcia.
Madeleine odchyliła głowę do tyłu i jęknęła głośno.
– Oczekuję, że zmienisz się od Nowego Roku i będziesz bardziej
R
wyrozumiała – powiedziała. – Zapewniam cię, że zostanie to docenione.
Marion rzuciła płaszcz na jedyny w pokoju, mocno zniszczony, fotel.
– Wyrozumiałość wykazałam już trzy lata temu, kiedy zgodziłam się,
L
żebyś przyjechała do Bristolu i zamieszkała ze mną.
– No i zobacz, jak od tego czasu wesoło nam się żyje – stwierdziła
T
Madeleine i poszła do kuchni, żeby rozpakować torbę z zakupami.
– O, tak! – mruknęła Marion. Rozejrzała się po nędznym pokoju, a
potem włączyła piecyk gazowy.
W niewielkim, mansardowym mieszkanku na najwyższym piętrze
dużego domu przy Clifton’s West Mail zamieszkały trzy miesiące temu,
zaraz po tym, jak dzięki pieniądzom przysłanym przez Celię, matkę Marion,
mogły wrócić z Rodos do Londynu. Greckie wyspy wcale nie miały być
ostatnim etapem ich wycieczki po Europie, ale tam właśnie okazało się, że
beztroskie zakupy w Paryżu i Rzymie oraz odwiedzanie nocnych klubów w
Amsterdamie, Nicei i Hamburgu pochłonęło całą gotówkę, którą uzyskały,
pozbywając się mieszkania w Stokes Croft sfinansowanego przez Celię.
Marion ciągle czuła się winna z powodu roztrwonienia, skromnego zresztą,
kapitału matki, tym bardziej że pochodził on w głównej mierze z polisy
5
Strona 9
ubezpieczeniowej zrealizowanej po tragicznej śmierci ojca w czasie pożaru
fabryki papieru, gdzie pracował. Madeleine tak bardzo przeżyła śmierć
swego stryja, że Marion, która wówczas dostała się na uniwersytet w
Bristolu, zastanawiała się nawet, czy nie zrezygnować ze studiów. Jednakże
Celia, dumna z sukcesu córki, zaproponowała, żeby bratanica pojechała do
Bristolu razem z Marion i tam znalazła sobie pracę. Marion była tym
pomysłem zachwycona. Młodsza od niej o dwa lata Madeleine zamieszkała
w ich domu, kiedy miała osiem lat. Kochały się jak siostry, zwłaszcza
Marion nie wyobrażała sobie życia bez Madeleine.
R
Kiedy przenosiły się do Bristolu, Madeleine była szesnastoletnią
panienką, ale już wtedy zapowiadała się na wybitnie piękną kobietę.
Pozbawiona troskliwej opieki ciotki, mając w planach podbicie tak dużego
L
miasta jak Bristol, zachowywała się na tyle swobodnie, że wkrótce jej
reputacja stała się legendarna. Koleżanki i koledzy Marion odnosili się do jej
T
ekscesów z dezaprobatą, posuniętą aż do granic pogardy, zwłaszcza gdy
Madeleine została striptizerką w jednym z nocnych klubów. Występowała
tam prawie rok, mając nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto odkryje jej talent i
zabierze ją do Londynu. Kiedy nic takiego nie nastąpiło, porzuciła pracę i
zatrudniła się w agencji organizującej imprezy połączone ze striptizem.
Lubiła się rozbierać. Nic nie dawało jej większej przyjemności niż
świadomość zachwytu, w jakie wprawia widzów jej ciało o niemal
idealnych proporcjach, długich nogach, wydatnym biuście. Podniecało ją to
bardziej niż prawdziwy seks, chociaż i tym nie gardziła, sypiając niekiedy z
poznanymi w barze chłopakami, ale najczęściej z dojrzałymi mężczyznami,
którzy obiecywali ułatwić jej karierę aktorki, a przynajmniej modelki.
Dawała się łatwo oszukiwać, gdyż obsesyjnie pragnęła sławy. Kiedy
obietnice okazywały się bez pokrycia, Marion była jedyną osobą, która
6
Strona 10
osuszała jej łzy. Gdyby Madeleine miała na tyle rozsądku, by unikać
przypadkowych znajomości i zachowywała się w sposób nie budzący
zastrzeżeń w środowisku, w którym się obracała, gdyby ponadto nie była tak
niezachwianie przekonana, że powinna demonstrować, a nie wyłącznie
sugerować swoją zmysłowość, wówczas niewątpliwie jej droga do sławy
stałaby się łatwiejsza. Niestety, spódniczki nosiła zbyt krótkie, dekolty zbyt
obszerne, makijaż wyzywający, jej głos brzmiał pospolicie, a zachowanie
było na ogół bezczelne. A jednak nawet te niedostatki nie mogły przyćmić
wrażenia, jakie wywierały jej niezwykłe niebieskie oczy, soczyste wydatne
R
usta i niezrównana figura. Miała omdlewające, namiętne spojrzenie Bardotki
i zmysłowe ciało Marilyn Monroe – zapierające dech połączenie, które
właściwie wykorzystane, mogło przynieść jej sławę i fortunę. Jakkolwiek by
L
patrzeć, uroda Madeleine była nadzwyczajna i dziewczyna doskonale
zdawała sobie z tego sprawę.
T
Marion przywykła do bezwstydnego ekshibicjonizmu kuzynki, która
już jako dziewczynka gotowa była pokazywać swoje piersi każdemu
chłopcu, jeśli tylko miał pieniądze, by za to zapłacić. Nie znaczyło jednak,
że akceptuje zachowanie Madeleine, chociaż nigdy nie wyrażała publicznie
swej dezaprobaty, przeciwnie, starała się kuzynkę usprawiedliwić i bronić.
Kiedy któregoś wieczoru w Coronation Tap usłyszała, jak jedna z jej
koleżanek określiła Madeleine jako zwykłą dziewczynę lekkich obyczajów,
zareagowała tak gwałtownie, że zdumiało to wszystkich. Od tej pory
środowisko, w którym się obracała, zaczęło ją traktować ze znacznie
większym respektem. Dotychczas uważano Marion za osobę wyjątkowo
spokojną i skromną. Teraz okazało się, że i ona potrafi wybuchnąć
niepohamowanym gniewem. Bawiło ją to. Zdawała sobie sprawę, że
prawdopodobieństwo ponownego wybuchu jest znikome. Tylko sprawy
7
Strona 11
dotyczące Madeleine mogły ją tak wyprowadzić z równowagi.
Nieustający ruch w ich mieszkaniu, częste i głośne sobotnie spotkania,
które niejednokrotnie przeciągały się do wczesnych godzin porannych, nie
przeszkodziły Marion w ukończeniu studiów i uzyskaniu dyplomu na
uniwersyteckim wydziale filozofii. Madeleine, dla uczczenia tego faktu,
zaproponowała sprzedaż mieszkania i urządzenie wycieczki po Europie.
Marion, oszołomiona sukcesem, zapomniała o swej zwykłej roztropności i
przystała na tę propozycję. Do Bristolu wróciły po czterech miesiącach,
dysponując kwotą zaledwie stu funtów, wystarczającą na wynajęcie
R
niewielkiego mieszkanka na poddaszu. Przywiozły również ze sobą bogaty
zasób anegdot, które na parę tygodni uczyniły je, a przynajmniej Madeleine,
ośrodkiem uwagi przyjaciół i znajomych.
L
Teraz Madeleine powróciła do pracy w agencji organizującej
striptizowe pokazy, a Marion pracowała okresowo jako sekretarka. Na razie
T
myślała jedynie o tym, jak zdobyć trochę pieniędzy, by opłacić bieżące
rachunki, a rozważania na temat przyszłości odkładała na później.
O ósmej wieczorem, gdy były jeszcze zajęte dekorowaniem zanie-
dbanego nieco mieszkania, jako że Boże Narodzenie spędziły w De – won u
matki Marion, pojawiła się gromadka przyjaciół Madeleine z Chateau Wine
Bar. Przynieśli ze sobą skrzynkę wina, trąbki i serpentyny. Natychmiast
zabrzmiała muzyka z magnetofonu, który Marion ofiarowała swojej kuzynce
w świątecznym prezencie. Rozpoczęły się tańce. Madeleine, wprawiona w
doskonały humor zabawnymi kostiumami gości, wirowała pośród nich,
zerkając od czasu do czasu na swoje odbicie w wiszącym nad kominkiem
pękniętym lustrze.
– Wracajcie teraz do baru – powiedziała po kwadransie. – Przyjęcie
zaczyna się dopiero o dziewiątej, a poza tym, jak widzicie, nie jesteśmy
8
Strona 12
jeszcze gotowe.
– Co założysz? – zapytał ją jeden z gości.
Madeleine wydęła wargi i przyjrzała mu się spod opuszczonych
powiek. Potem przygładziła dłonią włosy i roześmiała się.
– Nic – powiedziała i wypchnęła go za drzwi.
Kiedy odwróciła się, napotkała surowy wzrok Marion.
– Przecież już cię prosiłam: tylko nie w stroju Ewy! – oznajmiła
surowo. – Jeśli masz zamiar paradować nago, to odwołam całe to przyjęcie.
– Och, przestań gderać! – Madeleine ominęła ją i zniknęła w sy-
R
pialni. Marion podążyła za nią.
– Nie będziesz miała nic przeciwko temu, żeby przespać się na
kanapie, jeśli uda mi się zatrzymać na noc Paula O’Connella? – zapytała
L
Madeleine siadając na łóżku.
– Jaki kostium zamierzasz włożyć? – Marion nie ustępowała.
T
– Zaczekaj chwilę, to zobaczysz. Na pewno nie wystąpię jako Ewa. A
ty w co się ubierzesz?
– Zaczekaj, to zobaczysz – odparła Marion i wyszła z sypialni.
Kiedy po chwili wróciła z dwiema szklankami napełnionymi winem,
Madeleine nawiązała do przerwanej rozmowy.
– Zdobyłam dla ciebie perukę. Musisz jakoś zakryć te swoje okropne
włosy.
– Jesteś przemiła – stwierdziła Marion. – Nie będę cię pytać, w jaki
sposób zapłaciłaś za nią, ale nie muszę ci mówić, gdzie możesz ją sobie
wsadzić. A teraz pytanie: która z nas pierwsza zajmie łazienkę?
– Dzisiaj moja kolej. Wczoraj ty byłaś pierwsza – powiedziała
Madeleine i pobiegła do łazienki.
– Dobrze, tylko nie zużyj całej ciepłej wody, jak to zazwyczaj robisz!
9
Strona 13
– zwołała za nią Marion.
W dwie godziny później w mieszkaniu kłębił się tłum cudacznie
poprzebieranych gości. Od głośnej muzyki drżały ściany, stopy tańczących
rytmicznie przesuwały się po okrytej wytartą wykładziną podłodze. Kłęby
dymu snuły się wokół. Białe i czerwone wino wypełniało kieliszki i roz-
lewało się na meble oraz palce gości. Marion stała w rogu pokoju, przy
skromnym bufecie i przyglądała falującej gromadzie, przenosząc wzrok z
jednej roześmianej pary na drugą. Ozdoby wiszące jeszcze przed chwilą na
ścianach oplatały teraz szyje tańczących, strzelały korki od szampana, co
R
chwila słychać było brzęk tłuczonego szkła. Marion przygryzła wargę i
przez chwilę zastanawiała się nad tym, skąd wezmą pieniądze, żeby pokryć
koszty usunięcia wszystkich zniszczeń.
L
Goście w większości byli przyjaciółmi Madeleine: koleżanki ze
striptizowej agencji, dawni i aktualni przyjaciele oraz stali pracownicy
T
Chateau Wine Bar. Marion utrzymywała kontakty tylko z nielicznymi
uniwersyteckimi koleżankami i kolegami. Na przyjęcie zaprosiła jedynie
Roba i Mary, uważanych za parę intelektualistów i moli książkowych,
którzy zresztą w najbliższym czasie zamierzali wyjechać na Daleki Wschód.
Pojawili się w towarzystwie paru przyjaciół z Ameryki, spędzających
świąteczne ferie w Anglii. Ich rozmowy, prowadzone w kuchni, a dotyczące
podstawowych zagadnień buddyzmu, wydawały się co najmniej dziwne w
zestawieniu z tym, co działo się w salonie.
– Gdzie jest Madeleine! – zawołał ktoś. – Dawać ją tutaj! Chcemy
oglądać to ciało!
– O co ci chodzi? – zapytała blondyna, przytulając się do chłopaka
ucharakteryzowanego na Madonnę. – Moje ciało już ci nie wystarcza?
Wokół rozbrzmiewały głośne śmiechy i okrzyki. Przebierańcy
10
Strona 14
potrząsali sztucznymi biustami, domagali się więcej wina. Marion ze
skromnym uśmiechem przeciskała się przez tłum i napełniała kieliszki. Nie
przejmowała się tym, że nikt nie zwraca na nią uwagi – przywykła już.
Zmienił się rytm muzyki. Melodia Chcę tańczyć tylko z tobą zatrzęsła
pokojem. Marion prześlizgnęła się pomiędzy tańczącymi parami i
spróbowała uchylić drzwi do sypialni, ale te zostały gwałtownie zatrzaśnięte
przed jej nosem.
– Pozwól mi wejść! – zawołała.
Drzwi uchyliły się i wyjrzała spoza nich Madeleine.
R
– Przyszedł już? – zapytała szeptem. Nagle wyraz jej twarzy się
zmienił. – Za kogo ty się, do cholery, przebrałaś? Co ty masz na głowie?
– Przebrałam się za kucharkę – odpowiedziała spokojnie Marion,
L
poprawiając biały czepek, który kupiła w sklepie ze starzyzną.
– O Jezu! I tobie się wydaje, że masz bujną wyobraźnię! Zresztą to
T
nieważne. Powiedz, czy Paul już jest?
– Jeszcze nie, ale pomyśl, co będzie, jeśli nie przyjdzie? Cały wieczór
spędzisz w sypialni? Wszyscy o ciebie pytają.
– Dam mu jeszcze dziesięć minut – odparła Madeleine. – Potem
wyjdę, niezależnie od tego, czy on się pojawi, czy nie.
– Włóż lepiej coś na siebie – powiedziała Marion.
– Och! Dobrze, dobrze. Idź już i zostaw mi to wino.
Wyjęła butelkę z rąk Marion i zamknęła drzwi, nie czekając na
odpowiedź. Marion przecisnęła się przez salon, wzięła z bufetu następną
butelkę wina i poszła do kuchni.
– Labour Party to dla nich wyłącznie łajno, którego thatcheryści nie
mogą się całkowicie pozbyć – grzmiał Rob. – Człowieku! Tutaj nie ma
dla nas miejsca. Potworny rak kapitalizmu zżera ten kraj sumienia i
11
Strona 15
moralności. Wątpię, czy Mary i ja wrócimy tu kiedykolwiek z Tybetu. Nalej
mi jeszcze wina!
Z pochyloną na bok głową czekał, aż Marion napełni mu kieliszek.
– Dlaczego nie miałabyś się wybrać z nami? – zapytał nagle. – Ty
nie jesteś stworzona do tego banalnego, powierzchownego życia. Powinnaś
pisać. Mówiłem ci to już setki razy. Tam, w górach Tybetu, będziesz mogła
wszystko przemyśleć, zastanowić się poważnie nad swą duszą i szukać
odpowiedzi na pytanie „dlaczego”?
– Przepraszam cię – Marion zwróciła się z uśmiechem do Roba –
R
ale nie rozumiem, czego dotyczy pytanie „dlaczego”.
Spojrzał na nią ze smutkiem i powiedział:
– Pomyśl, dziewczyno, skąd to wszystko wokół nas? Dlaczego słońce,
L
dlaczego księżyc, gwiazdy? Dlaczego życie?
– Może dla zabawy? – zaproponowała.
T
Milczący ciągle Amerykanin zaszurał obutymi w rzymskie sandały
stopami i współczująco spojrzał na Roba.
– Czy my właściwie wiemy, co jest zabawne? – wtrąciła Mary. –
Można napisać całe tomy na temat odczuwania przyjemności. Wiadomo, że
często to, co bawi jednego człowieka, dla innego jest śmiertelnie nudne...
– Właśnie tym się zajmę – powiedziała nie bez ironii Marion.
– Doskonale – stwierdził Rob. – Weź choćby tych ludzi, tu, na
waszym przyjęciu. Mogą być znakomitym przedmiotem twoich studiów.
Zbadaj, dlaczego tej pustogłowej młodzieży wystarcza tanie wino, łatwy
seks i modne stroje. Próbuj dotrzeć do korzeni, Marion, odkryj, co jest dla
nich tak pociągające w tym naszym współczesnym świecie. Przeanalizuj
dokładnie zgniliznę ich życia.
– To po prostu bezmyślność! – dobiegł ich nagle głęboki,
12
Strona 16
zabarwiony nieco ironią głos.
Cała piątka odwróciła głowy w stronę wejścia. Uśmiech zamarł na
ustach Marion. Poczuła dziwny skurcz w okolicy serca. W drzwiach stał
Paul O’Connell. Gęste jasne włosy opadające mu na czoło, kontrastowały z
czernią brwi. Oczy wyrażały rozbawienie.
– Wystarczy popatrzeć przez chwilę na ludzi, choćby tu, na tym
przyjęciu, i wszystko staje się jasne – dokończył. Potem wyciągnął rękę w
stronę Marion i przedstawił się. – Paul O’Connell.
– Poznaję pana – odparła. – Cieszę się, że pan przyszedł. Proszę mi
R
dać swoje palto.
Paul zdjął płaszcz, ale w ostatniej chwili cofnął rękę.
– Dziękuję. Sam je powieszę, tam na drzwiach. Proszę mi tylko
L
powiedzieć, o co chodziło w tej rozmowie o zgniliźnie życia, którą ma pani
badać?
T
– To Rob próbował namówić Marion, żeby dotarła do źródeł zaniku
zasad moralnych w społeczeństwie – włączyła się do rozmowy Mary. –
Rozumie pan, to marnotrawienie czasu, te niestosowne rozrywki
otaczających nas ludzi...
Z brzmienia głosu Mary wywnioskować można było, że obecność
Paula wywarła na niej nie mniejsze wrażenie niż na Marion.
– Studencka retoryka – mruknął Paul.
– O, nie! – zaprotestował Rob, który wyraźnie źle czuł się w swym
kostiumie człowieka – pająka. – To filozoficzne rozważania ludzi, którzy
ukończyli uniwersytet.
– Bristol? – zapytał Paul. – Ja studiowałem w Cambridge. Oczy-
wiście przed wielu laty.
– Co pan teraz robi? – zapytał Rob.
13
Strona 17
– Piszę. A pan?
– On zajmuje się analizą motywacji – pośpieszyła z odpowiedzią
Mary. Potem o mało nie wybuchnęła śmiechem na widok zdumienia, które
odmalowało się na twarzy Paula.
– Co pan pisze?
Ku zaskoczeniu Marion do rozmowy włączył się jeden z Amerykanów.
Zastanawiała się właśnie, czy oni przypadkiem nie ślubowali sobie
wiecznego milczenia.
– Powieść – odparł Paul.
R
Nagle jego uwagę zwróciły dobiegające z salonu głośne okrzyki.
Uśmiechnął się do zebranych i wyszedł z kuchni.
Marion spojrzała na trzcinowy szkielet kostiumu Roba, parsknęła
L
śmiechem i powiedziała:
– Skoro jesteś człowiekiem – pająkiem, czemu nie próbujesz chodzić
T
po ścianach?
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła za Paulem do salonu.
Pośrodku pokoju stała Madeleine, zachwycona zainteresowaniem,
jakie wzbudził jej kostium. Marion zatrzymała się w drzwiach i odetchnęła z
ulgą. Przynajmniej ma coś na sobie, pomyślała.
– Jestem Marleną Dietrich – oznajmiła Madeleine, siląc się na
akcent, który w jej mniemaniu przypominać miał niemiecki.
Na nogach miała pantofle o niebywale wysokich obcasach, dzięki
czemu górowała wzrostem nad większością zebranych. W pewnym
momencie odchyliła głowę do tyłu i oparła nogę na poręczy kanapy.
– Kto zechce podać mi ogień? – zapytała, wkładając w usta papieros
w czarnej długiej lufce. Spod opuszczonych powiek powiodła wzrokiem po
twarzach stojących w pobliżu mężczyzn.
14
Strona 18
Najszybszy okazał się Don Juan. Podał ogień, a potem wsunął dłoń
pod czarną podwiązkę na udzie Madeleine. Marlena w odpowiedzi
dmuchnęła mu dymem w twarz.
– Ładne przedstawienie!
Marion spojrzała na Paula, ale on, podobnie jak wszyscy inni,
wpatrywał się w Madeleine. Ona również podziwiała swoje odbicie w
lustrze. Jej kształty w jednym tylko szczególe odbiegały od tego, co określa
się klasyczną doskonałością. Był to jednak niewielki defekt, który
Madeleine uważała zresztą za swą najważniejszą zaletę: jej piersi z trudem
R
mieściły się w staniku numer 4D i w związku z tym leciutko falowały przy
każdym ruchu. Marion miała wrażenie, że w obecności kuzynki staje się
podobnie niezauważalna jak tapeta na ścianie.
L
Z długimi popielatymi włosami, niewielkimi oczami i wąskimi
wargami, wydawała się równie bezbarwna, jak Madeleine wydawała się
T
piękna. Do tego jeszcze w kontaktach z ludźmi, których nie znała zbyt
dobrze, okazywała nieśmiałość dorównującą pewności siebie Madeleine. To,
że nigdy nie znajdowała się w centrum uwagi towarzystwa, nie miało dla
niej większego znaczenia. W innej sytuacji byłoby to na pewno trudne do
zniesienia, ale Bogu dzięki, miała przy sobie kuzynkę: bez niej życie
wydawało się puste jak przysłowiowy worek. Uśmiechnęła się na myśl, co
powiedziałby Rob, widząc całą tę scenę, i kiedy ponownie zabrzmiała
muzyka, wróciła do kuchni.
Madeleine z odrzuconą do tyłu głową tańczyła z jednym ze swych
pracodawców z agencji. Kołysała zmysłowo biodrami w stylu, który
opanowała do perfekcji. Akurat w momencie, gdy szef zaproponował jej
podwyżkę w zamian za spędzenie z nim nocy, na co odpowiedziała
spojrzeniem w stylu Marilyn Monroe, zauważyła Paula. Stał przy choince,
15
Strona 19
zajęty rozmową z jej najpoważniejszą rywalką – Felicity. Serce
podskoczyło Madeleine do gardła. Natychmiast przestała tańczyć i ruszyła w
jego kierunku. Żaden mężczyzna nie wywarł na niej dotąd takiego wrażenia
jak Paul O’Connell. Wszystkie jej zmysły napięte były w oczekiwaniu na to,
co nastąpi. Bez wahania poinformowała Felicity, że z tyłu na jej kostiumie
Prosiaczka pojawiła się jakaś czerwona plama. Uśmiechnęła się, gdy
koleżanka, zanim udała się do łazienki, stwierdziła, że przebrana jest za
Różową Panterę.
Madeleine odczekała, aż Felicity oddali się, po czym wpatrując się w
R
Paula powiedziała:
– Już zaczynałam wątpić, czy w ogóle przyjdziesz. Należy mi się od
ciebie fant za to, że nie masz na sobie jakiegoś zabawnego kostiumu.
L
Paul uniósł brwi i uśmiechnął się. W tym momencie wpadła na nich
jakaś rozbawiona para. Paul objął Madeleine ramieniem, żeby uchronić ją od
T
upadku, a ona przez dłuższą chwilę nie próbowała uwolnić się z tego
uścisku.
– Powiedz mi, jaki to ma być fant, to zastanowię się, czy mogę ci go
ofiarować – zwrócił się do Madeleine.
– Wymyślę coś, zanim skończy się zabawa – odparła, wymownie
patrząc mu w oczy.
– Jestem tego pewny – powiedział. – A teraz, jeśli pozwolisz,
przeproszę cię na chwilkę, bo widzę tu kogoś, z kim chciałbym się
przywitać.
Paul nie mógł nie zauważyć zawiedzionej miny Madeleine, ale
delikatnie uwolnił się z jej objęć. Nie przepadał za kobietami, które
narzucają się mężczyznom.
Tuż przed północą zastała go w kuchni, gdzie przebywał w
16
Strona 20
towarzystwie Marion i pozostałych jajogłowych.
– Boże! Przecież tu wystarczy parę razy wciągnąć powietrze, żeby być
na haju – zauważyła, rzucając niechętne spojrzenie w stronę Roba, który
zaciągał się akurat skrętem. – Chodźcie, już dochodzi północ – zawołała
wesołym głosem, próbując nieco ożywić panującą w kuchni zbyt poważną
jej zdaniem atmosferę.
Schwyciła za ręce Marion i Paula i pociągnęła ich w stronę salonu.
Gdy przebrzmiało ostatnie uderzenie zegara, rzuciła się Paulowi na szyję i
pocałowała go namiętnie. Nie opierał się, ale i nie odwzajemnił pocałunku.
R
Potem uściskała Marion, a wreszcie wszyscy wzięli się za ręce i razem z
radiowym chórem odśpiewali tradycyjną pieśń Dawne dobre czasy.
– OK, Gerry! – zawołała Madeleine, kiedy wiwatujący krąg się
L
rozsypał.
Gerry nacisnął klawisz magnetofonu, a Marion ukryła twarz w
T
dłoniach. Wiedziała, co teraz nastąpi. Z głośnika popłynęła melodia
zatytułowana Striptizerka.
Natychmiast na środku salonu zrobiono miejsce dla Madeleine.
Goście, klaszcząc w dłonie w rytm muzyki, z napięciem obserwowali, jak
gospodyni zdejmuje z siebie kolejne części garderoby. Przez chwilę Marion
miała nadzieję, że kuzynka powstrzyma się przed zdjęciem mikroskopijnych
koronkowych majteczek, ale i one zostały zrzucone przy ostatnich taktach
melodii. Madeleine, mając na sobie jedynie pantofle na wysokich obcasach,
cofnęła się o krok, uniosła w górę ręce i przez dłuższą chwilę pozwalała
podziwiać swoje nagie ciało.
Z magnetofonu popłynęły teraz spokojniejsze rytmy świątecznych
melodii. Z twarzą płonącą podnieceniem Madeleine rozejrzała się wokół w
poszukiwaniu Paula. Nie dostrzegła go. Napotkała wzrokiem stojącą za nią
17