Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka
Szczegóły |
Tytuł |
Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Konrad T. Lewandowski
Tytul: Podziemna rzeka
Z "NF" 11/93
Słońce za każdym razem wschodziło w innym miejscu
horyzontu. Może nigdy nie było tym samym słońcem. Niekiedy
płonęło oślepiającym, białobłękitnym blaskiem, innym razem
jarzyło się złotem albo łagodną czerwienią. Bywało mniejsze
lub większe. Czasem wschodziły dwa albo trzy i zawsze
wędrowały nad ziemią po różnych i nieoczekiwanych łukach.
Czas od wschodu do zachodu mierzony ilością piasku
przesypującego się pomiędzy dwoma naczyniami skracał się lub
wydłużał. Dni różniły się o kilka szczypt; bardzo rzadkó
przesypywało się dokładnie tyle samo ziarenek co
poprzedniego dnia.
Po zmroku gwiazdy zachowywały się tak samo nieobliczalnie
jak słońca, a noc była równie niestała jak dzień. Pory roku
przychodziły i odchodziły, chaotyczne, przemieszane ze sobą,
ale nigdy ani zbyt zimne, ani za gorące. Raz na pięć
człowieczych pokoleń nastawał czas suszy i wielkich upałów,
a stare legendy koczowniczych ludów mówiły jeszcze o Długiej
Zimie, powracającej zawsze po narodzinach trzydziestu
pokoleń. Początek nowego roku oznajmiał niezmiennie nagły
rozbłysk trzech wielkich gwiazd, który na krótko zamieniał
noc w dzień. Najczęściej następowało to co trzysta
pięćdziesiąt siedem dni i było jednym z pewnych punktów
oparcia tu, w świecie bezkresnych, stepowych równin,
samotnych, górskich pasm i wielotysięcznych plemion
koczowników, snujących się niczym cienie w przestrzeni i
czasie.
Na ziemi ani na niebie nie było stałych kierunków. Kto
oddalił się za linię horyzontu i nie zdołał wrócić po
własnych śladach, przepadał i ogłaszano go martwym. Sposoby,
według których określano drogę przez step, były zawodne i
mylące. Jedne ludzkie gromady wędrowały nocami za wybraną
gwiazdą tak długo, dopóki nie zniknęła im z oczu. Inne
zataczały ogromne kręgi, znaczone kurhanami przodków lub
sunęły wzdłuż brzegów nieskończonego oceanu, na którym nie
było żadnych wysp oprócz tego jednego, potężnego kontynentu.
Obejście całego lądu pochłaniało czas życia przeszło
osiemdziesięciu pokoleń.
Plemię Synów Wichru radziło sobie jeszcze inaczej. Szli
razem z wiatrem. Kierunek wędrówki wskazywały przygięte łany
falujących traw oraz rzucane na wiatr pęki poświęconych
nici. Zawsze, kiedy wiało, plemię posłuszne odwiecznym
prawom podążało ku przeznaczeniu. Zatrzymywali się dopiero
wtedy, gdy powietrze zastygało w bezruchu. W takich
przypadkach rozbijali obóz i czekali na nowy znak od bogów.
Tak było teraz. Bezwietrzna cisza trwała od trzech dni.
Koczownicy odpoczywali, wykonywali prace, na które w marszu
nie było czasu, lub polowali. Starcy każdego poranka z
powagą przyglądali się niebu, a potem zbierali się i długo
radzili. Młodych wojowników nie zajmowały te dysputy. Dla
nich najważniejszy był świeży trop stepowej zwierzyny, jęk
ugodzonej ofiary i chwila tryumfu o smaku ciepłej krwi.
Agaropal także o tym marzył, opuszczając obóz o świcie, a
jednak teraz wcześniejsze pragnienia odeszły w niepamięć.
Oszczep i rzemienne wnyki leżały porzucone na brzegu
niewielkiego jeziora, oczka rozlanego na dnie owalnej
niecki. Sam Agaropal klęczał tuż nad wodą i jak urzeczony
przypatrywał się słomce na jej powierzchni. Wyschnięte
źdźbło trawy unosiło się na zielonkawobłękitnej, lustrzanej
gładzi, nieskalanej najmniejszym zafalowaniem. Jednak mimo
panującego wokół bezruchu słomka nie była nieruchoma. Ona
PŁYNĘŁA! Powoli, ale pewnie i bez zahamowań. Agaropal nie
wierzył oczom. Widywał już wcześniej liście i kawałki drewna
unoszone z prądem górskich strumieni, ale to było przecież
jezioro. Nie mogło mieć nurtu! A jednak miało... Słomka
przepłynęła już spory kawałek i Agaropal musiał wstać, aby
dalej dobrze ją widzieć. Nieśpiesznie szedł dookoła jeziora
obserwując płynące źdźbło, aż słomka dotarła do
przeciwległego brzegu i utknęła w masie gnijącego siana.
Zebrało się go tu bardzo wiele.
Agaropal odwrócił się, wspiął na brzeg niecki i uważnie
rozejrzał po okolicy. Wreszcie zrozumiał w czym rzecz: to
jezioro wcale nie było jeziorem, ale częścią albo odnogą
płynącej pod ziemią rzeki. Podmyty od dołu grunt zapadł się
niegdyś w tym miejscu, odsłaniając fragment niebieskiej żyły
ukrytej pod szmaragdową skórą darni. Dopiero teraz Agaropal
zauważył, że całą, otaczającą go, lekko pofałdowaną równinę
przecina wijący się i szeroki na ponad sto kroków pas trawy
odrobinę ciemniejszy niż reszta. Niecka z wodą leżała
dokładnie na granicy obu odcieni zieleni.
Młodzieniec zaczął iść brzegiem podziemnej rzeki. Wybrał
kierunek przeciwny do tego, który pokazała mu słomka. Pod
prąd. Nie wiedział, czemu właściwie uznał to za ważniejsze
od polowania. Popchnął go wewnętrzny przymus; ciekawość,
może przeczucie. Stopy w skórzanych butach z szelestem
rozgarniały trawę sięgającą do pasa, ale prowadząca go
subtelna różnica barw szybko przestała być tak wyraźna jak w
chwili, kiedy ją spostrzegł. Zaczęła się zacierać, niknąć,
aż w końcu stała się na poły złudzeniem. Na szczęście za
kolejnym pagórkiem na widnokręgu pojawiły się białe skałki.
Podziemna rzeka najprawdopodobniej płynęła pod nimi albo tuż
obok. Agaropal ruszył więc prosto w ich stronę. Gdy doszedł,
ujrzał coś, co sprawiło, że natychmiast ukrył się za
najbliższym głazem.
Dalej zaczynało się drugie zapadlisko, wielokrotnie
większe i głębsze od poprzedniego. Na prawo od Agaropala
ciągnęła się skalna ściana długa na przeszło tysiąc kroków.
Jej wysokość w najwyższej, środkowej części wynosiła co
najmniej sto łokci. U podstawy tego urwiska, w jego
przeciwległym końcu, czerniło się kilka wylotów jaskiń, a
przy nich krzątało się mnóstwo ludzi. Byli to Szczurowie -
koczownicy nazywali tak wszystkie osiadłe plemiona,
gnieżdżące się w pieczarach i ziemnych norach. Młodzieniec
przeklął własną nieostrożność, ale się nie wycofał. Patrzył
dalej. Po lewej stronie nie było stromizny. Step łagodnie
obniżał się aż do dna zapadliska.
Ludzie żyjący tutaj na pewno korzystali z rzeki płynącej
gdzieś pod skałami. Ta myśl momentalnie wypełniła umysł
Agaropala. Oni mieli rzekę dla siebie! Mogli nią płynąć w
górę i w dół. Bliżej lub dalej! Prąd wody miał tylko jeden
kierunek i w przeciwieństwie do wiatru nigdy go nie
zmieniał. Ci tutaj nie musieli więc błądzić! Mieli coś
pewnego, stałego, na czym zawsze mogli polegać. Nie
dotyczyły ich kaprysy bezkształtnej i bezbarwnej nicości. W
życiu Szczurów istniało zatem to, o czym Synowie Wichru
mogli jedynie marzyć.
Młody koczownik nagle i z całą wyrazistością zrozumiał
sens wstydliwym szeptem wypowiadanych wątpliwości oraz
bluźnierczych pytań, które pojawiały się wtedy, gdy plemię
musiało przechodzić przez pustynię. Czy Wiatr wieje zawsze
we właściwą stronę? Do tej pory ten problem miał dla
Agaropala znaczenie tylko wówczas, gdy na polowaniu musiał
podchodzić zwierzynę. Teraz, patrząc na tamtych w dole,
poczuł zazdrość, zawiść i podziw, a potem coś nienazwanego i
niepojętego szarpnęło się w jego duszy tak mocno, że omal
nie krzyknął. To było jak pytanie, którego nie można zadać z
braku słów i bolało niczym obelga.
Agaropal zacisnął zęby, odczołgał się, wstał i ruszył z
powrotem. Szedł ze spuszczoną głową uważnie wpatrując się w
swoje ślady. Prostująca się trawa jeszcze nie zdążyła ich
zatrzeć. Dotarł do niecki z wodą i zabrał broń. Dalszą drogę
wskazały mu unoszące się nad obozowiskiem wysokie i proste
słupy dymu.
- Czcigodny Belomisie!
Starzec odsunął na bok tarczę, na której malował znak
klanu i spojrzał na stojącego przed nim młodego wojownika.
- Czego chcesz, Agaropalu?
- Słyszałem, iż wiele wiesz o Szczurach. Opowiedz mi o
nich.
- Dlaczego pytasz?
- O trzecią część dnia marszu stąd, w skalnych dziurach
gnieździ się ich wielka gromada. Czy mogą być groźni?
- Trzecia część dnia... - powtórzył starzec gniewnie
marszcząc brwi. - Odszedłeś zbyt daleko. Musiałeś więc
samowolnie określać kierunek. To niebezpieczne i grzeszne.
Masz szczęście, że Bogowie Wiatru nie ukarali cię za to
zuchwalstwo wiecznym błądzeniem!
Agaropal milczał.
- A co do Szczurów - głos Belomisa złagodniał - nie
obawiaj się, na pewno nas nie napadną. Oni nigdy nie
opuszczają swoich siedzib, a poza tym ich kamienny oręż nie
na wiele zda się przeciw naszym żelaznym ostrzom.
- Używają tylko kamiennej broni?! - zawołał zdumiony
Agaropal.
- Nie tylko, także z kości i rogu.
- Nie znają metali?
- Znają, ale posiadają ich bardzo niewiele. Jakieś
ozdoby, czasem noże, prawie wcale nie widywałem u nich
toporków.
Agaropal popatrzył bezradnie.
- Nie rozumiem tego.
- Przecież to proste - Belomis pokręcił głową z
politowaniem. - Jeżeli zawsze siedzą w tych samych
miejscach, to w jaki sposób mieliby znaleźć rudę żelaza i
nauczyć się sztuki jego wytopu i kucia? Wszak złoża rud są
tylko w górach i tam też żyją ludy, które posiadły te
umiejętności. My w trakcie naszej wędrówki uczymy się,
wymieniamy lub zdobywamy w walce wszystko, co uznamy za
pożyteczne. Szczurowie nie mają takich możliwości.
- Mogliby też wymieniać.
Starzec lekceważąco machnął ręką.
- W handlu, aby dostać dobry towar, trzeba w zamian dać
coś równie dobrego. Kamień za żelazo weźmie tylko ostatni
głupiec.
- Nie mają nic innego?
- Suszone mięso ślepych ryb - Belomis nie zauważył nagłej
zmiany na twarzy Agaropala. - Jedynie to warto od nich brać.
Za nóż albo trochę ozdób można wytargować od nich nawet i
sześć worków takiej strawy. Nigdy jednak nie mieli tego
tyle, aby starczyło im na topór lub miecz. Ot i cała
tajemnica.
- Rzekłeś, że owe ryby są ślepe. Jakże to? - zapytał
pośpiesznie młodzieniec.
- Taka ich natura. Wcale nie mają oczu.
- A gdzie Szczurowie łowią to dziwo?
- Pewnie w jeziorach na dnie swoich jaskiń. Muszą tam być
jakieś jeziora, bo i wodę do picia trzeba skądś brać.
Wieczna ciemność tam trwa, więc rybom oczy niepotrzebne.
- A jeśli to nie są jeziora?
- Tylko co?! - w głosie starego zabrzmiała irytacja.
- Rzeki...
- Kto naopowiadał ci takich głupstw! Jakimż sposobem woda
może płynąć pod ziemią?! Wsiąknie i tyle będziesz ją
widział.
- Ale skąd wzięłyby się ryby w podziemnym jeziorze?
Musiałyby skądś przypłynąć... - zaczął Agaropal.
- Widać zesłali je tam bogowie Szczurów - uciął Belomis.
- Nie nasza to rzecz roztrząsać sprawy należące do obcych
bóstw. Bacz lepiej, abyś naszych bogów nie obraził! -
rozeźlony staruch sięgnął po tarczę. - Odejdź już,
przeszkadzasz mi w pracy!
W głowie młodzieńca zaświtała nagle pewna myśl.
- Wybacz mi, czcigodny ojcze - skłonił się pokornie. -
Jeszcze tylko jedno pytanie. Jakim językiem mówią ci
Szczurowie, którzy handlują ślepymi rybami? Czy mowa każdej
gromady jest taka sama?
- Nie taka sama, ale dosyć podobna - Belomis wzruszył
ramionami. - Za młodu, gdy wymieniałem żelazo na rybę z
jednym szczurzym plemieniem, nauczyłem się kilkunastu ich
słów i od tej pory mogłem dogadać się z każdą inną gromadą.
Rozumieli mnie lepiej, gorzej, ale zawsze. Doprawdy,
zupełnie nie pojmuję twej ciekawości! Nikt nigdy nie zadał
mi tylu dziwacznych pytań!
- To wszystko, co chciałem wiedzieć. Dziękuję za naukę,
czcigodny Belomisie - Agaropal ukłonił się raz jeszcze i
oddalił.
Szedł między namiotami mijając gromadki bawiących się,
rozwrzeszczanych dzieciaków. Siedzący przy ogniskach
mężczyźni naprawiali uprząż albo czyścili broń. Większość
kobiet przygotowywała już wieczorny posiłek, tylko nieliczne
jeszcze szyły lub tkały. Agaropalowi wciąż dźwięczała
w uszach ostatnia odpowiedź Belomisa. "Mowa podobna, ale nie
taka sama". Co właściwie znaczyły te słowa? Gdyby Szczurowie
mogli bez trudu wędrować korytami podziemnych rzek, to
wszystkie ich plemiona powinny posługiwać się tym samym
językiem. Ba, oni właściwie stanowiliby wtedy jeden wielki
naród! Z drugiej strony gdyby podziemne rzeki nie płynęły
swobodnie, ale na części swej długości przesiąkały przez
warstwy piasku i z tego powodu nie można by było poruszać
się po nich łódką lub tratwą, to każda gromada Szczurów
musiałaby pochodzić od innej hordy koczowników, która
przypadkiem osiedliła się w napotkanych jaskiniach. Ich
języki byłyby wówczas zupełnie różne. Inna byłaby także
broń, obyczaje i rzecz jasna nie wszędzie byłyby ryby... Z
tego, co mówił Belomis, wynikało, że suszoną rybę można
kupić w każdej osadzie Szczurów. Skoro więc ślepe ryby mogą
pływać po całej rzece, być może ludziom też powinno się to
udać. Skąd zatem wzięły się te wszystkie podobieństwa i
różnice pomiędzy plemionami Szczurów? Agaropal aż przystanął
z wrażenia. Nagle przypomniał sobie zdarzenie sprzed kilku
lat. Było to spotkanie w stepie z inną gromadą koczowników.
Najpierw okazało się, że tamci mówią językiem bardzo
podobnym do mowy ludu Agaropala, a potem starcy z obydwu
grup, opowiadając sobie dawne legendy, odkryli, że oni
wszyscy byli przed wieloma pokoleniami jednym plemieniem! Że
kiedyś nastąpił rozłam i tamta gromada poszła za prorokiem,
który głosił, że należy iść w taki sposób, aby wiatr wiał
zawsze z prawej strony. Długi czas i oddzielna wędrówka
spowodowały, że w ich językach pojawiły się pewne różnice.
W odniesieniu do Szczurów oznaczało to jedno: oni nie
wędrowali wzdłuż podziemnych rzek w sposób zamierzony i
przemyślany. Tutaj musiały decydować przypadki! Głód,
przeludnienie, plemienne waśnie - oto były przyczyny, dla
których mieszkańcy jaskiń wyruszali w nieznane. Rozdzielone
grupy nigdy więcej się ze sobą nie spotykały. Szczurowie
mieli więc skarb: stały i niezmienny kierunek drogi przez
świat, ale nie potrafili z niego korzystać! Zęby Agaropala
zgrzytnęły w bezsilnej furii. Ogarnęła go pogarda i
wściekłość. W jednej chwili Szczurowie wydali mu się czymś
nieskończenie plugawym. Oni na pewno wyrzucali do rzek swoje
brudy i śmiecie. Tylko tak umieli spożytkować istnienie
nurtu! Poczuł, że mógłby wymordować ich za to co do jednego.
Ochłonąwszy nieco, Agaropal uświadomił sobie, że nie pora
na jakiekolwiek działanie. Odkrycie, którego dokonał, jest
wielkie i ważne, ale wciąż nie wiedział, co z nim począć.
Decyzję w tej sprawie odłoży na później, a na razie
postanowił dowiedzieć się jak najwięcej o podziemnych
rzekach. Z tym zamiarem stanął przed namiotem Wielkiego
Przewodnika Cedemosa. Po rozmowie z Belomisem Agaropal
uznał, że powinien zachować ostrożność, a więc pierwsze
pytanie, które padło po wymianie zwyczajowych grzeczności,
nie zawierało nic niezwykłego.
- Dzisiaj na stepie widziałem miejsca, w których trawa
była trochę ciemniejsza niż gdzie indziej. Powiedz mi,
czcigodny Przewodniku, co to oznacza?
Cedemos uśmiechnął się życzliwie.
- Cieszy mnie widok młodego wojownika potrafiącego
dostrzec coś więcej niż dziewczęce kształty i łowną
zwierzynę.
Gospodarz uprzejmym gestem wskazał Agaropalowi stos skór
po drugiej stronie małego ogniska. Młodzieniec przysiadł.
- W miejscach, o które pytasz, znajduje się woda. Należy
unikać chodzenia tamtędy, gdyż ziemia może zapaść się pod
nogami. Rzadko tak bywa, ale lepiej uważać. Przed laty byłem
świadkiem jak dwóch jeźdźców wraz z końmi zginęło w zwałach
błota, kiedy wjechali na skrawek bardziej zielonej trawy.
Pasterze trzymają się z dala od takich łąk. Pasza tam
wprawdzie soczystsza, ale nic nie zastąpi wołu pogrzebanego
żywcem. Najlepsze są pastwiska nad brzegami zwykłych jezior.
- A skąd się bierze ta podziemna woda? - spytał
młodzieniec.
Cedemos zamyślił się głębiej.
- Woda potrzebna jest ludziom, zwierzętom i trawie. Musi
być zatem w ziemi tak jak krew w naszych żyłach. Powiadają,
że blisko Oceanu często zdarza się cud polegający na tym, że
woda spada z nieba na ziemię. Ani ja, ani nawet najstarsi
spośród nas nie widzieli takiego zjawiska, lecz mimo to step
jest prawie wszędzie zielony. Pustynie bywają tylko blisko
gór. Woda musi zatem przesycać ziemię i krążyć w niej na
podobieństwo krwi. Inaczej nie byłoby życia.
- W naszych ciałach są żyły. Czy w ziemi nie mogłoby być
podobnych kanałów?
- Może i są - odparł Cedemos. - Kto wie? Żyły w ziemi...
- powtórzył wyraźnie rozbawiony - to dobra metafora,
chłopcze, powinieneś podpowiedzieć ją naszemu bardowi.
Agaropal osłupiał. Wielki przewodnik plemienia był tak
blisko tajemnicy, a nawet nie przeczuwał jej istnienia. Dla
Cedemosa były to jedynie poetyckie igraszki! Młody wojownik
spochmurniał. Zrozumiał, że jeśli rozgłosi cokolwiek na
temat podziemnej rzeki, to wszyscy potraktują go jak Abiego
- bełkoczącego półgłówka z rodu Asta.
Dym palonych ziół unosił się znad glinianej misy i
przepływał pomiędzy wyciągniętymi rękami sędziwego Elemanesa
- kapłana Wiatru. Święty mąż rzucał na żar garście suchych i
pokruszonych liści lub łodyg, po czym kolistymi ruchami rąk
rozpraszał aromatyczny obłok na twarze stojących dookoła
koczowników. Przymrużone oczy starca w skupieniu wpatrywały
się w drobne płomyki pełgające na dnie naczynia. Trwała
pełna powagi cisza. Nagle zabrzmiały stanowcze słowa.
- Nadejdzie czas - rzekł kapłan - w którym wędrówka nasza
dobiegnie kresu. Tchnienie bogów popłynie dalej nad stepem,
ale my nie podążymy już za nim, lecz zostaniemy w miejscu.
Tam na jednym skrawku ziemi rodzić się będą nasze dzieci, a
groby naszych przodków już nigdy nie znikną za horyzontem.
To miejsce nazywa się Państwo. Nadejdzie dzień, w którym
dane nam będzie je posiąść. Oto święty cel naszej wędrówki.
Każdy krok i każde przemijające pokolenie zbliża nas do owej
szczęśliwej chwili. Niech sczezną w was niegodne myśli,
droga ta nie ma końca. Wypędźcie z serc waszych znużenie i
gnuśność. Wkrótce znów wyruszymy ku celowi największemu z
wielkich i najgodniejszemu z godnych. Radujcie się tym!
Znów pójdziemy ku Państwu. Znów się do niego zbliżymy.
Niechaj ten wonny dym oczyści wasze dusze ze stęchlizny
zwątpienia i obojętności. Wdychajcie go! Wdychajcie głęboko.
Przyjmijcie w siebie moc błogosławieństwa, tak jak niewiasta
przyjmuje nasienie męża. Będziemy szli do Państwa! Będziemy
szli!!! - w głosie kapłana zadźwięczały spiżowe tony.
Tłum zareagował radosnym pomrukiem. Twarze pojaśniały, a
w górę uniósł się las rąk. Tysiące otwartych dłoni
wyciągnęło się ku niebu, by przyjąć dar boskiego
natchnienia. Tysiące piersi nabrały głęboko powietrza.
- Będziemy szli!!! - potężny krzyk wstrząsnął niebem i
ziemią. - Będziemy szli!!! Będziemy szli!!!
- A wraz z wami w krwi waszej pójdą niezliczone pokolenia
potomków waszych! - zawołał Elemanes. - Oni w was teraz, zaś
wy w nich dojdziecie kiedyś! Duch wasz z krwi do krwi, z
kości w kość przejdzie i nie ustanie w drodze. Niestraszna
mu żadna odległość ani żaden czas. Byle płomień ufności
płonął w waszych sercach. Nie bójcie się niczego. Idźcie z
wiarą przez step!
Agaropal poczuł, jak zaczynają go palić policzki. W jego
głowie rozbłysła jedna, oślepiająco jasna myśl. Gwałtowny
skurcz zdławił mu gardło, a fala emocji przepłynęła przez
trzewia niczym wrzątek. Agaropal przez moment miał wrażenie,
że wybuch uniesienia rozerwie go na strzępy. Pięści
zacisnęły się z całej siły. Wiedział! Teraz wiedział już, jak
wykorzystać swoje odkrycie.
Rozgorączkowany wypadł z kolejnego namiotu i ruszył
szybkim krokiem przez obozowisko planując następne
spotkanie. Natłok myśli rozsadzał mu czaszkę. Słowa, strzępy
gotowych zdań, pomysły, skojarzenia, marzenia - wszystko
razem kłębiło się w mózgu Agaropala. Z trudem utrzymywał ten
chaos w ryzach woli podporządkowanej jednemu celowi. Gdyby
nie to, na pewno zacząłby krzyczeć, śpiewać, podskakiwać i
przewracać namioty. Miał wrażenie, że nie idzie, lecz unosi
się tuż nad ziemią. Umówił się już z pięcioma młodymi
wojownikami. To za mało! Potrzebował co najmniej dwudziestu.
Na dodatek nie miał pewności, czy wszyscy się zgodzą.
Złapała go za ramię tak nagle, że omal jej nie
przewrócił. Przeszedł jeszcze dobre dwa kroki wlokąc za sobą
zaskoczoną dziewczynę, zanim ją spostrzegł.
- Ag! Co ty wyprawiasz?! - zawołała Sylia z trudem
odzyskując równowagę.
Popatrzył półprzytomnie.
- Co robisz... - rzucił bezmyślnie.
Zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce. Nim
zdążył zareagować, zbliżyła usta do jego ucha.
- Udało się - szepnęła. - Będę mogła wyjść po zmierzchu z
obozu. Tak jak się umawialiśmy - jej zielone oczy błyszczały
radością i podnieceniem. - Znów będziemy razem przez całą
noc...
- Zapomniałem o tym - mruknął z roztargnieniem i dodał
głośniej: - Nie. Dziś wieczór nie mogę. Wybacz - chciał
odejść, ale Sylia go nie puściła.
- Zapomniałeś? - spytała z bezbrzeżnym zdumieniem. -
Zapomniałeś?!! - to był już prawie krzyk. Paznokcie
dziewczyny wpiły się w ciało Agaropala. - Przecież sam
chciałeś!
- Muszę zrobić coś bardzo ważnego. Ja...
- Ważniejszego ode mnie?!
- Tak! - stwierdził oschle, czując narastającą złość. -
Ważniejszego od ciebie! - Na dnie świadomości błysnęła mu
myśl, że posuwa się zbyt daleko.
Sylia przez moment sprawiała wrażenie, jakby chciała
wydrapać mu oczy. Jednak zaraz potem niespodziewanie po jej
policzkach popłynęły łzy.
- Ty mnie już nie kochasz... - chlipnęła.
Tego było za wiele.
- Daj mi spokój! - krzyknął z pasją. - Świat nie zaczyna
się między twoimi nogami! Nie mam czasu na próżne gadanie.
Puść mnie! - szarpnięciem wyrwał się z jej uścisku i
postąpił krok naprzód. - Dość tych niedorzeczności! Jutro
pomówimy.
Dziewczyna spojrzała na niego z nagłym zrozumieniem.
- Już wiem! Masz inną! Która to? Bemis czy Ita? Pewnie
Ita! Ona zawsze... Ag kochany! Tak cię kocham... -
przytuliła się do niego gwałtownie.
Odepchnął ją z wściekłością.
- Precz, głupia!!! Wynoś się! Wynoś! Zawadzasz mi... -
ostatnie słowa zabrzmiały zadziwiająco spokojnie i zimno.
Młodzieniec odwrócił się, przecisnął przez pierścień
gapiów i ruszył przed siebie z pośpiechem. Rodzierający
szloch Sylii pozostał daleko za nim. Agaropal myślał, że
dobrze byłoby znaleźć dzban zimnej wody i wylać go sobie na
głowę. Musiał ochłonąć.
Dawno minęła północ. Agaropal siedział przy malutkim
ognisku, zerkając w stronę odległego obozowiska. Przed
każdym z namiotów paliła się wetknięta w ziemię pochodnia. Z
tej odległości obóz koczowników wyglądał niczym rozedrgane
jezioro bladego światła na dnie olbrzymiej, czarnej doliny.
Wysoko na niebie gwiazdy tańczyły swój powolny i bezsensowny
taniec. Z ciemności otaczających Agaropala wynurzały się
kolejne sylwetki mężczyzn. Siadali przy ognisku obok
przybyłych wcześniej i nieruchomieli w milczącym
oczekiwaniu. W końcu zebrali się wszyscy. Dwudziestu trzech
młodych wojowników, przyjaciół i krewnych Agaropala.
Młodzieniec powiódł wzrokiem po ich twarzach oświetlonych
skąpo rzadkimi błyskami płomieni. Stanowczym ruchem wrzucił
do ognia garść chrustu. Buchnęła gwałtowna jasność.
- Chcę stworzyć Państwo! - oznajmił stanowczo. - Nie
gdzieś i kiedyś, ale tu i teraz, zaraz!
Wśród zgromadzonych przebiegł szmer. Czy dobrze słyszeli?
Przez długą chwilę spoglądali na siebie nawzajem szukając
potwierdzenia. Potem wszystkie oczy zwróciły się na
Agaropala. Milczał. Zapadła denerwująca cisza.
- Było już wielu fałszywych proroków, którzy usiłowali
tego dokonać - przemówił wreszcie Astaro, syn jednego z
braci ojca Agaropala. Astaro był najstarszym z obecnych.
Jego następne słowa zabrzmiały głośno i surowo.
- Ludzie ci nakazywali swoim braciom układać kamienne
ścieżki i wznosić wysokie budowle z głazów, które widoczne z
oddali miały oznaczać drogi i kierunki. Myśleli, że dzięki
temu będą mogli zapuszczać się daleko za widnokrąg i
bezpiecznie powracać. Bywało tak, ale zawsze krótko. Nigdy
nie trwało dłużej niż jedno, czasem dwa pokolenia. Ziemia,
na której osiadały ich plemiona, znieważona tym
świętokradztwem szybko przestawała rodzić plony.
Przychodziły głód i zarazy. Trawa podważała i rozpychała
płyty kamiennych ścieżek i zarastała je tak, że w końcu nie
pozostawał żaden ślad ich istnienia. Na dodatek na miejsce,
które ci bluźniercy ośmielili się nazwać Państwem, szybko
ściągały inne gromady koczowników pragnące posiąść owo
Państwo dla siebie. Oznaczało to nieustanny strach przed
przyszłością i wciąż nowe wojny. Zwycięzcy przepędzali
pokonanych, a potem sami padali ofiarą silniejszych
przybyszów. Kamienne budowle waliły się w gruzy, a bezładne
stosy głazów pokrywał mech. Praca włożona w układanie
kamieni szła na marne. Obłąkane, krwawe szaleństwo wybuchało
zawsze tam, gdzie ludzie ośmielili się uzurpować sobie
boskie prawo decyzji o końcu wędrówki. I za każdym razem
wszyscy ci świętokradcy po latach nędzy i cierpień musieli
znów ruszać w drogę pozostawiając za sobą kości i kamienie.
Czy takiego właśnie losu chcesz dla nas, mój bracie?
- Znam te legendy - odparł twardo Agaropal - i nie
zamierzam układać kamieni na stepie. Istnieją inne,
niezmienne i naturalne drogi, które nigdy nie znikną i nie
zagubią swego kierunku. Dotąd były ukryte przed naszymi
oczami. Działo się tak dlatego, że nie umieliśmy uważnie
patrzeć wokół siebie. Wczoraj znalazłem jedną z takich
dróg...
Opowiedział im o jeziorze i o płynącej słomce. O barwie
trawy, o Szczurach, o wszystkim, czego dowiedział się w
obozie i czego domyślił się sam. W blasku ognia Agaropal
zobaczył podniecenie na twarzach słuchaczy.
- Wystarczy, że wypędzimy Szczurów - mówił dalej - a
potem zajmiemy ich jaskinie, zbudujemy łodzie i tratwy i
popłyniemy w górę i w dół podziemnej rzeki. Natrafimy na
nowe szczurze plemiona i znów je przegnamy lub wytłuczemy do
nogi. My wiemy, jak spożytkować ich skarb, o którym nie mają
nawet pojęcia. Są zbyt głupi, by żyć, więc muszą ustąpić. W
ten sposób zdobędziemy w końcu wszystkie siedziby Szczurów i
osiedlimy się tam. Chcę zbudować Państwo, którego drogami
będą podziemne rzeki. Jeśli one są wszędzie, to cały świat
stanie się z czasem naszym Państwem. Możemy tego dokonać!
Wojownicy siedzieli jak skamieniali. Agaropal przerwał i
czekał, aż porażający grom jego wizji w pełni dotrze do ich
serc i umysłów. Po chwili miał pewność, że czują to samo
uniesienie, co on dzisiaj rano. Wtedy zaczął mówić.
- Państwo jest tuż, w zasięgu ręki. Trzeba tylko pozbyć
się Szczurów. To nic trudnego. Jest ich mniej niż nas i są
gorzej uzbrojeni. Marzenia naszych przodków staną się
rzeczywistością.
- Ale kiedy znów powieje wiatr, będziemy musieli odejść -
odezwał się Astaro. W jego głosie brzmiał szczery żal.
- Czy odejdziecie stąd hen za horyzont szukać czegoś, co
jest tutaj? - zapytał spokojnie Agaropal. - Jeżeli cofniecie
się teraz, to czy zdołacie przeżyć resztę życia tak, aby nie
dręczyły was ponure myśli, że zaprzepaściliście coś
wielkiego? Czy wtedy dalej będziecie wierzyć starcom i
kapłanom, kiedy będą wam mówić, że ciągle idziemy do
Państwa? Czy zmarnujecie taką szansę?!
- Nigdy!!! - krzyknął jeden z wojowników zrywając się na
równe nogi.
- Nigdy! Nigdy! - zaczęli się przekrzykiwać powstając z
miejsc. W ich oczach płonęły uniesienie i zapał.
- Nigdy! - zawołał stanowczo Astaro.
- Więc niech się stanie! - oznajmił Agaropal i również
wstał. Z napięciem czekali na jego słowa.
- Rada Starców może być przeciw nam. Pozostanie tu i
walka zapewne nie zmieści się w umysłach wyżartych przez
czas. Trzeba zatem skłonić ich, aby uważnie nas wysłuchali.
To pierwsza rzecz, którą musimy zrobić. Potrzebuję... -
przerwał i wraz z pozostałymi wsłuchał się w nocną ciszę.
Ale nie było już ciszy. Gdzieś w dali rozległ się przeciągły
szum traw i zaczął się przybliżać. Step ożył. Chwilę potem
pierwszy od pięciu dni podmuch wiatru musnął twarze i włosy
młodych koczowników. Płomienie ogniska pochyliły się ku
ziemi. Odległe światła obozowiska przygasły i zafalowały.
Potem doleciał stamtąd długi, wibrujący głos gongu. To
kapłan Elemanes rozpoczął Ceremonię Odejścia.
Mocny, błękitny błysk rozświetlił nagle widnokrąg.
Jasność narastała szybko, bezlitośnie unicestwiając nocny
mrok. Agaropal i towarzysze patrzyli zafascynowani na
toczącą się na niebie oraz wokół nich walkę blasku i czerni.
Nad Wielkim Stepem wschodziło nowe słońce.
Połowa namiotów była już zwinięta. Troczono juki i
ładowano wozy. W całym obozowisku wrzała pośpieszna
krzątanina. Wokoło falował step. Agaropal wraz z grupą swych
zwolenników obserwował wszystko z boku i z oddali. Od obozu
biegł do nich młody wojownik. Po chwili był na miejscu.
- Źle, Agaropalu! - zawołał roztrzęsionym głosem. - W
ogóle nikt nie chce z nami rozmawiać! Mówią, że później, że
za kilka dni, a teraz mamy się zająć zwijaniem obozu. Nasi
ojcowie też nie chcą słuchać, każą nam pomagać przy...
- A młodzi, co z młodymi?! - ostro przerwał Agaropal.
- Wielu dało nam posłuch, ale teraz nie wiedzą, co robić.
Część zaczęła szykować się do drogi.
Agaropal zbladł.
- Nie mamy wyjścia! - oznajmił. - Trzeba zatrzymać
Elemanesa w jego namiocie. Plemię nie ruszy, dopóki on nie
da znaku.
- Elemanes jeszcze nie zaczął się pakować. Jest u siebie
i czyni wróżby - powiedział posłaniec.
- To dobrze - odparł Agaropal. - Astaro! Weźmiesz
dziesięciu ludzi. Wytłumaczysz wszystko staremu i
postarajcie się, aby nikt was nie spostrzegł.
- Idę - mruknął Astaro. Za moment wyznaczył wojowników i
pobiegli w kierunku obozu.
- A my?... - zaczął poseł.
- Wracaj i powiedz naszym, że nie ruszymy się z tego
miejsca! Niech będą gotowi walczyć. Mówcie wszystkim wokoło,
że Państwo jest tu i nie możemy stąd odejść.
- Państwo jest tu! - powtórzył tamten.
- Tak - skinął głową Agaropal. - To na razie powinno
wystarczyć. Potem wyjaśnimy dokładnie, w czym rzecz. Ja idę
do Cedemosa. Gdyby coś się zaczęło, biegnijcie mi z pomocą.
- Tak zrobię! - posłaniec odwrócił się i pognał z
powrotem. Z Agaropalem zostało pięciu wojowników.
Młodzieniec szybkim spojrzeniem obrzucił ich twarze i broń.
- Jesteście gotowi?
- Tak, wodzu! - odparł najbliższy, a pozostali pokiwali
głowami.
- A więc w imię Państwa, za mną!
Państwo jest tu!
Trzy słowa błyskawicznie obiegły obóz. Zdezorientowani
koczownicy przerywali przygotowania do wymarszu, oglądali
się na innych i zbijali w niewielkie grupki. Młodzi
wojownicy Agaropala przemykali pomiędzy nimi jak duchy. Nie
wiadomo skąd pojawiły się plotki o nadejściu wysłannika
bogów. W krótkim czasie ustała wszelka praca.
- Co się tu dzieje?! - zirytował się Wielki Przewodnik. -
Czy postanowiliście coś nowego? - zwrócił się do stojących
przy nim dwóch członków Rady Starców.
- Było powiedziane: ruszamy, gdy tchnienie bogów opadnie
na step, czcigodny Cedemosie, nic ponadto. My też nie wiemy,
co się stało.
- Gdzie jest Elemanes?! Niech on to wszystko wyjaśni!
- Elemanes nie przyjdzie! - rozległ się głos Agaropala.
Młodzieniec w otoczeniu swych wojowników podszedł szybko do
Wielkiego Przewodnika.
- Co mówisz, chłopcze? - zdumiał się Cedemos.
- To stało się za moją sprawą! Nie odejdziemy z tego
miejsca. Już nigdy więcej nie będziemy wędrować przez step
niczym niesione wiatrem śmieci i kurz. Nie będziemy
bezwolnym pyłem!
- Synu, ty bluźnisz! - zawołał ze świętym oburzeniem
jeden ze starców. - Ukorz się natychmiast!
- Co chcesz zrobić? - zapytał zupełnie spokojnie Wielki
Przewodnik.
- Zbudować Państwo. Tu niedaleko przepływa podziemna
rzeka. Osiedlimy się na jej brzegu i wykorzystamy ją jako
drogę. Wzdłuż niej wzniesiemy nowe osady.
Wyraz niepokoju zniknął z twarzy Cedemosa. Na jego
obliczu odmalowała się ulga i rozbawienie.
- A więc to tylko młodzieńcze fantazje! - zawołał ze
śmiechem. - Podziemna rzeka, żyły w ziemi i... Państwo.
Chłopcze, jesteś poetą! Aleś narobił zamieszania. Nie ma co!
- Wielki Przewodnik poklepał po plecach stężałego z
wściekłości Agaropala i spojrzał na starców. - Nie
gniewajcie się, czcigodni ojcowie. To młoda, gorąca głowa
pełna marzeń. Zaraz będzie po wszystkim. Trzeba tylko
rozgłosić, że...
- Zabić go! - wychrypiał Agaropal.
Stojący obok niego wojownik z pół obrotu pchnął oszczepem
trzymanym w połowie drzewca. Cedemos z osłupieniem popatrzył
w dół, na nasadę ostrza tkwiącego w jego ciele trochę
poniżej mostka. W tym momencie drugi oszczep przebił mu
szyję. Wielki Przewodnik charcząc runął na wznak. Zza pleców
Agaropala wyskoczyło trzech pozostałych wojowników. Stanęli
nad Cedemosem. Trzy oszczepy zaczęły unosić się i opadać jak
trzy tłuki w dzieży do tłuczenia ziaren. Każdemu ruchowi
towarzyszył chrzęst rozrywanego ciała.
- Krew!!! - rozległ się przenikliwy, starczy skowyt. -
Krew! Zbrodnia! Krew! Krew!
Zawodzenia starców sprawiły, że najbliżej będący
koczownicy gromadnie ruszyli w ich stronę. Większość nie
widziała zabójstwa. Ujrzawszy zwłoki Cedemosa stanęli jak
skamieniali.
- Morderca! - palce członków Rady Starców wskazały
Agaropala. - Morderca! Brać go!
Kilku koczowników miało broń. Inni cofnęli się do
namiotów i wozów i za chwilę nadbiegli z tym, co komu wpadło
w ręce. Ponad pięćdziesięciu mężczyzn uzbrojonych we
włócznie, topory, miecze, młoty, zapasowe osie do wozów,
pale od namiotów, kamienie i noże gromadą ruszyło w stronę
Agaropala. Pięciu będących z nim młodzieńców groźnie
pochyliło oszczepy. Ze wszystkich ostrzy ściekała krew.
Nagle podbiegł do nich nowy wojownik. Stanął wraz z nimi i
uniósł topór nad głowę. Za moment pojawiło się dwóch
następnych, uzbrojonych w łuki. Młodzi, gotowi do walki
wojownicy nadbiegali ze wszystkich stron i dołączali do
grupy Agaropala. Wkrótce odkrywcę podziemnej rzeki otoczył
zwarty mur tarcz i nadstawionych albo wzniesionych ostrzy.
Mężczyźni przystanęli nie wiedząc, co robić. Starcy zamilkli
z wrażenia, ujrzawszy wymierzone w siebie strzały. Zapadła
głucha cisza, w której słychać było tylko liczne,
przyśpieszone oddechy i szum stepowych traw.
Agaropal nachylił się do ucha jednego ze swoich
wojowników.
- Biegnij natychmiast do Astaro - szepnął siląc się na
spokój. - Powiedz mu, co się stało. Niech zaraz przyprowadzą
tu Elemanesa. On musi powstrzymać tamtych. Powtórz Astaro,
że nie mamy odwrotu!
- Tak, panie! - wojownik wystąpił z szeregu i
nie zatrzymywany przez nikogo zniknął pomiędzy namiotami.
Agaropal zajął jego miejsce.
- Cedemos zginął, ponieważ chciał nas odwieść od Państwa!
- zawołał do wyczekujących mężczyzn.
Przez gromadę koczowników przeszedł szmer, ale nikt się
nie ruszył.
- Wielki Przewodnik chciał nas zmusić do porzucenia
Państwa i bezsensownego błądzenia po stepie! - ciągnął dalej
Agaropal. - To on był bluźniercą i dlatego musiał zginąć.
Państwo jest tu!
Kilkunastu mężczyzn opuściło broń i odeszło na bok.
- Chcemy usłyszeć to od kapłana! - odkrzyknął ktoś z
pozostałych.
- Czcigodny Elemanes zaraz tu będzie! - odpowiedział
Agaropal, a serce zabiło mu mocniej.
Drogą biegnącą środkiem obozowiska nadchodzili młodzi z
oddziałku Astaro. Pomiędzy nimi szedł przygarbiony starzec.
Młodzi wojownicy zaprowadzili kapłana na środek placu i
pozostawili pomiędzy zgromadzonymi koczownikami a grupą
Agaropala. Sami natychmiast dołączyli do swego wodza.
Elemanes uniósł głowę i rozejrzał się. Wzrok starego kapłana
zatrzymał się najpierw na okrwawionym trupie Cedemosa, potem
przemknął po zdesperowanych twarzach otaczających Agaropala
i niepewnych obliczach mężczyzn stojących naprzeciw. Na
koniec oczy Elemanesa napotkały wyczekujące spojrzenia
członków Rady Starców. Kapłan zamarł w bezruchu. Nikt nie
mógł odgadnąć, jakie myśli przychodziły przez jego głowę.
Agaropal przygryzł wargi do bólu. Dookoła całego majdanu
zbierał się tłum. Niebawem stało tu już całe plemię.
Wreszcie Elemanes wzniósł w górę drżące ramiona.
- Niech żyje król Agaropal! - zawołał starzec łamiącym
się głosem. - Niech żyje król!
Był jasny dzień. Tysiąc uzbrojonych koczowników
rozciągniętych w długą, połyskującą żelazem kolumnę szło
przez step. Idący na przodzie Agaropal w skupieniu
przypatrywał się barwie traw. Step falował gładzony
niewidzialnymi palcami wiatru, co dodatkowo utrudniało
rozróżnienie odcieni. Mimo to nowemu wodzowi koczowników
udało się określić właściwy kierunek marszu i po
godzinie na horyzoncie ukazały się białe skałki. Agaropal
odetchnął z ulgą. Dał znak zwiadowcom, by poszli przodem.
Pozostali odczekali kwadrans, a potem ruszyli za nimi.
Agaropal uspokojony nieco odwrócił się do idącego obok
Astaro.
- Teraz najważniejsze, abyśmy niedostrzeżeni zdołali
podejść do rozpaliny - powiedział król. - Mamy nad Szczurami
dużą przewagę, lecz lepiej będzie, jeśli zdołamy ich
dodatkowo zaskoczyć.
Astaro skinął twierdząco głową, ale widać było, że myśli
o czymś innym. Królewski krewniak wskazał wzrokiem na
dziesięciu starców idących z boku, kilkadziesiąt kroków za
czołem kolumny.
- Nie rozumiem, panie, dlaczego pozwoliłeś, by poszła z
nami ta część Rady Starców. Oni nie pogodzili się z utratą
swej władzy. Moim zdaniem należało skończyć z nimi od razu,
tak jak z Cedemosem. To twoi wrogowie!
Agaropal popatrzył w tamtą stronę i zasępił się nieco.
- Zabicie ich mogłoby spowodować zbyt wielki sprzeciw,
mój bracie - powiedział powoli. - Poza tym prędzej lub
później będę potrzebować ich rady i doświadczenia.
Oczywiście, nie w takim stopniu jak Wielki Przewodnik -
dodał szybko. - Lepiej więc, aby sami się przekonali i
poparli me zamierzenia. Teraz są zupełnie niegroźni. Ich
ponure miny to jedyne, na co ich stać. Ta sytuacja ma
zresztą jeszcze jedną zaletę. Ci najbardziej mi niechętni są
tutaj, na oku, a więc nie mogą nic uknuć w obozie, za moimi
plecami.
- Mimo wszystko wolałbym, aby zamiast nich był z nami
Elemanes - odparł Astaro.
- A co z nim? Słyszałem, że nie wychodzi z namiotu.
- Ciężko zaniemógł. Znachor mówi, że to od nadmiaru
silnych uczuć.
- Cóż, w jego wieku...
Z trawy przed nimi wynurzył się nagle jeden ze
zwiadowców.
- Mów! - rzucił szybko Agaropal.
- Szczurowie krzątają się w rozpadlinie. Mężczyzn na
zewnątrz naliczyliśmy stu piętnastu. Kobiet i dzieci jest
dużo więcej. Widzieliśmy też starców. Dwudziestu uzbrojonych
wojowników czuwa przy wejściach do jaskiń. Pozostali są
przemieszani z kobietami i dziećmi. Niektórzy nie mają
broni.
- A co oni właściwie robią? - zainteresował się król.
Zwiadowca wzruszył ramionami.
- Na drewnianych stojakach suszą się jakieś łachy i ryby.
Kobiety tkają, plotą maty, pilnują dzieci. Starcy wygrzewają
się na słońcu. Nic szczególnego.
- Dobrze - Agaropal zamyślił się na chwilę, po czym
oznajmił:
- Rozdzielamy się! Astaro, weźmiesz trzystu wojowników.
Obejdziecie całą rozpadlinę i zaatakujecie straże przy
jaskiniach. Macie ich wybić i odciąć reszcie Szczurów dostęp
do tych nor. Gdyby wyszła stamtąd jakaś pomoc, powstrzymacie
ich. Ja z pozostałymi uderzę w ten tłum w zapadlisku. Jak
już uporamy się z tym wszystkim, wchodzimy do jaskiń. Przed
wieczorem Państwo będzie nasze!
- Kiedy mam zaatakować? - zapytał gorączkowo Astaro. Oczy
mu błyszczały.
- Od razu, gdy tylko dojdziecie - odparł Agaropal. - My
zaczekamy na was.
- Tak, królu!
- Ruszaj, bracie!
Astaro popełnił błąd. Ruszył do ataku zaraz po obejściu
rozpadliny nie czekając, aż jego rozciągnięci w marszu
wojownicy zbiorą się w dużą gromadę. Skutek był taki, że na
Szczurów pilnujących jaskiń rzuciło się w pierwszej chwili
zaledwie kilkunastu ludzi. W tym samym czasie koniec
oddziału Astaro miał do przebycia jeszcze około dwustu
kroków. Tak nieliczna grupa koczowników nie mogła od razu
rozbić straży i zablokować wejścia do pieczar. Szczurowie
stawili im twardy opór, a równocześnie tłum kobiet i dzieci
z wrzaskiem runął do jaskiń.
Agaropal klnąc poderwał się z trawy. Z rozkołysanego
stepu za jego plecami wyroiła się wyjąca horda.
- W nich! - wrzasnął Agaropal. - Zabijać wszystkich!
Gromada uzbrojonych po zęby napastników pognała po
pochyłości w głąb rozpadliny. Fala krzyku uderzyła o ścianę
urwiska. I wtedy stało się coś dziwnego. Wojownicy Szczurów
nie cofnęli się ani o krok. Przyjęli walkę tam, gdzie stali.
Kamienne topory i włócznie o grotach z rogu trzymane we
wprawnych rękach okazały się nie gorsze od żelaznych ostrzy.
Pierwsi koczownicy padli na ziemię zachłystując się własną
krwią, nim zdołali pojąć, co się stało. Wokół każdego z
walczących z szaleńczą odwagą Szczurów utworzył się
pierścień napastników zaskoczonych tą desperacją. Napadnięci
ginęli jeden po drugim miażdżeni morderczą przewagą, ale
impet koczowników został skutecznie wyhamowany. Trwało to
wystarczająco długo, by kobiety, dzieci i starcy zdołali się
schronić w jaskiniach. Dopiero wtedy Szczurowie zaczęli się
wolno cofać. Zanim wojownikom Astaro udało się wykonać
rozkaz Agaropala, wielu ich przeciwników znalazło się w
bezpiecznym mroku skalnych korytarzy. Na zewnątrz pozostało
odciętych tylko kilkunastu straceńców. Tych należało
najpierw mozolnie wybić do nogi, a dopiero potem można było
pomyśleć o szturmie na jaskinie. Dało to reszcie Szczurów
czas na przygotowanie obrony.
- Ty głupcze!!! - ryknął Agaropal chwytając Astaro za
kaftan na piersiach. - Popatrz, coś narobił! Zginęło nas
więcej niż ich.
- Wybacz, panie.
- Nie czas na skamlenie! Zbierz ludzi i rozdziel ich na
grupy po pięć dziesiątek. Rozdać i pozapalać łuczywa.
- Tak, panie.
Niebawem pierwsza setka koczowników wdarła się do jaskiń.
Zażarta walka rozgorzała w drgającym świetle pochodni. Żółte
błaski odbijały się w stalowych ostrzach, szeroko otwartych
oczach, wyszczerzonych zębach i plamach krwi. Wokoło kłębiły
się cienie. Przeraźliwe wrzaski i jęki wwiercały się w uszy.
Było tak, jakby dwie hordy potępieńców zmagały się na dnie
piekła. Niebawem koczownicy zaczęli ustępować. Wtedy
Agaropal posłał następnych stu.
Pół dnia trwał nieprzerwany atak. W wąskich korytarzach
jaskiń mogło walczyć nie więcej niż dwustu wojowników
Agaropala na raz. Przybywający z zewnątrz koczownicy
zastępowali rannych, zabitych lub padających ze zmęczenia
współbraci. Szczurowie bronili się jak szaleńcy. Mordowano
się w dławiącej duchocie. Płomienie pochodni wypalały
powietrze do cna. Najskuteczniejszą bronią były noże, zęby i
pięści. Zwały trupów blokowały drogę w głąb jaskiń równie
skutecznie, co determinacja żywych. Trzeba je było
nieustannie odciągać do tyłu. Napór koczowników łamał jednak
obronę Szczurów i wciąż spychał ich coraz dalej od wejść.
Dopiero gdy do walki ruszyły ostatnie świeże odwody
Agaropala, obrońcy zdecydowali się na rozpaczliwy kontratak.
Wzięli w nim udział wszyscy zdolni jeszcze utrzymać w dłoni
kamień, nóż lub kościany sztylet. Kilkudziesięciu Szczurów
wyszło nagle z najrozmaitszych szczelin oraz korytarzy
uznanych zbyt szybko za ślepe i znalazłszy się za plecami
koczowników odcięło im odwrót.
Na zewnątrz usłyszano jak bitewna wrzawa wydobywająca się
z jaskiń przybiera gwałtownie na sile. Zdławiony jazgot
przeszedł przy tym ni stąd, ni zowąd w coś jakby skowyt.
Trwało to pewien czas, a potem zaczęło słabnąć. W końcu
ucichło zupełnie i w pieczarach zapanowała cisza.
- Zwycięstwo - szepnął Agaropal.
Z ciemności nie wyszedł jednak ani jeden koczownik. Jeden
z wojowników Agaropala zbliżył się do wejścia, aby zobaczyć,
co się dzieje i padł z gardłem przebitym rzuconym z jaskini
oszczepem. Jęk grozy przebiegł wśród koczowników. Za moment
ci znajdujący się najbliżej pieczar zaczęli się cofać w
popłochu, zaś pozostali poszli w ich ślady. Na ramieniu
Agaropala zacisnęły się szponiaste palce jednego z członków
Rady Starców.
- Na zgubę przywiodłeś nas tutaj! - zawył staruch. -
Wydałeś nas na żer podziemnych upiorów. Bluźnierco, bogowie
odwrócili się od nas.
- Precz, gadzie! - Agaropal z całej siły odepchnął
zawodzącego starca. - Astaro, do mnie!
Panika została szybko zażegnana, ale wojownicy nie
kwapili się do dalszej walki. Stali tylko i spoglądali
ponuro. Na wszystkich twarzach pojawiło się zwątpienie.
- Co?! Chcielibyście, by Państwo samo do was przyszło? -
zawołał z wściekłością król. - Ono jest tam! - wskazał na
jaskinie. - Chcecie porzucić je i uciec pozostawiając bez
pomsty swoich poległych braci?! No dalej, ruszcie się!
Najpierw wystąpiło kilkunastu młokosów, a potem z
ociąganiem dołączyło do nich półtorej setki dojrzałych
mężczyzn. Zaczęto zapalać pochodnie.
- Astaro, poprowadź ich! - rozkazał Agaropal. - Tych
Szczurów już nie może być wielu!
- Tak, królu!
Chwilę później z jaskiń znów buchnął krzyk. Walka zaczęła
się na nowo, a w oczach Agaropala zabłysła zawziętość.
Odczekał trochę i wydał polecenie, by następnych stu ludzi
przygotowało się do ataku. Ci zaczęli właśnie podnosić się z
trawy, gdy z jednej z pieczar wybiegło kilkunastu
koczowników. Jak na zmęczonych lub rannych poruszali się
stanowczo zbyt szybko.
- A wy gdzie?!! - skoczył w ich stronę Agaropal. -
Wracaj, tchórzu! - z furią złapał za kark jednego z
uciekających.
- Astaro nie żyje! - wrzasnął tamten.
Agaropalowi opadły ręce. Z mroku wyskoczyło trzech
następnych mężczyzn. Za nimi popłynęła rzeka ogarniętych
paniką wojowników. Wielu z nich nie miało już broni. Król
oprzytomniał.
- Stać, ścierwa! - krzyknął, ile tchu w płucach. - Wracać
z powrotem!
- Nie słuchajcie tego szaleńca! - rozległy się głosy
starców. - Uciekajcie, zanim podziemne demony pożrą was
wszystkich! Odstąpcie! Odstąpcie! To miejsce przeklęte! -
przygarbione postacie krążyły pomiędzy ogłupiałymi
wojownikami.
- Związać tych zdrajców! - rozkazał Agaropal.
Nikt się nie ruszył. W jaskiniach znowu ucichło.
- To bluźnierca od bogów przeklęty! - zawodzili starcy. -
Klątwa i śmierć każdemu, kto słucha słów jego!
Agaropal zsiniał z wściekłości.
- Zdrada - wycedził przez zaciśnięte zęby, a potem
krzyknął: - Do mnie! Ja, król, rozkazuję wam!
-