Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka

Szczegóły
Tytuł Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lewandowski Konrad T. - Podziemna rzeka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Konrad T. Lewandowski Tytul: Podziemna rzeka Z "NF" 11/93 Słońce za każdym razem wschodziło w innym miejscu horyzontu. Może nigdy nie było tym samym słońcem. Niekiedy płonęło oślepiającym, białobłękitnym blaskiem, innym razem jarzyło się złotem albo łagodną czerwienią. Bywało mniejsze lub większe. Czasem wschodziły dwa albo trzy i zawsze wędrowały nad ziemią po różnych i nieoczekiwanych łukach. Czas od wschodu do zachodu mierzony ilością piasku przesypującego się pomiędzy dwoma naczyniami skracał się lub wydłużał. Dni różniły się o kilka szczypt; bardzo rzadkó przesypywało się dokładnie tyle samo ziarenek co poprzedniego dnia. Po zmroku gwiazdy zachowywały się tak samo nieobliczalnie jak słońca, a noc była równie niestała jak dzień. Pory roku przychodziły i odchodziły, chaotyczne, przemieszane ze sobą, ale nigdy ani zbyt zimne, ani za gorące. Raz na pięć człowieczych pokoleń nastawał czas suszy i wielkich upałów, a stare legendy koczowniczych ludów mówiły jeszcze o Długiej Zimie, powracającej zawsze po narodzinach trzydziestu pokoleń. Początek nowego roku oznajmiał niezmiennie nagły rozbłysk trzech wielkich gwiazd, który na krótko zamieniał noc w dzień. Najczęściej następowało to co trzysta pięćdziesiąt siedem dni i było jednym z pewnych punktów oparcia tu, w świecie bezkresnych, stepowych równin, samotnych, górskich pasm i wielotysięcznych plemion koczowników, snujących się niczym cienie w przestrzeni i czasie. Na ziemi ani na niebie nie było stałych kierunków. Kto oddalił się za linię horyzontu i nie zdołał wrócić po własnych śladach, przepadał i ogłaszano go martwym. Sposoby, według których określano drogę przez step, były zawodne i mylące. Jedne ludzkie gromady wędrowały nocami za wybraną gwiazdą tak długo, dopóki nie zniknęła im z oczu. Inne zataczały ogromne kręgi, znaczone kurhanami przodków lub sunęły wzdłuż brzegów nieskończonego oceanu, na którym nie było żadnych wysp oprócz tego jednego, potężnego kontynentu. Obejście całego lądu pochłaniało czas życia przeszło osiemdziesięciu pokoleń. Plemię Synów Wichru radziło sobie jeszcze inaczej. Szli razem z wiatrem. Kierunek wędrówki wskazywały przygięte łany falujących traw oraz rzucane na wiatr pęki poświęconych nici. Zawsze, kiedy wiało, plemię posłuszne odwiecznym prawom podążało ku przeznaczeniu. Zatrzymywali się dopiero wtedy, gdy powietrze zastygało w bezruchu. W takich przypadkach rozbijali obóz i czekali na nowy znak od bogów. Tak było teraz. Bezwietrzna cisza trwała od trzech dni. Koczownicy odpoczywali, wykonywali prace, na które w marszu nie było czasu, lub polowali. Starcy każdego poranka z powagą przyglądali się niebu, a potem zbierali się i długo radzili. Młodych wojowników nie zajmowały te dysputy. Dla nich najważniejszy był świeży trop stepowej zwierzyny, jęk ugodzonej ofiary i chwila tryumfu o smaku ciepłej krwi. Agaropal także o tym marzył, opuszczając obóz o świcie, a jednak teraz wcześniejsze pragnienia odeszły w niepamięć. Oszczep i rzemienne wnyki leżały porzucone na brzegu niewielkiego jeziora, oczka rozlanego na dnie owalnej niecki. Sam Agaropal klęczał tuż nad wodą i jak urzeczony przypatrywał się słomce na jej powierzchni. Wyschnięte źdźbło trawy unosiło się na zielonkawobłękitnej, lustrzanej gładzi, nieskalanej najmniejszym zafalowaniem. Jednak mimo panującego wokół bezruchu słomka nie była nieruchoma. Ona PŁYNĘŁA! Powoli, ale pewnie i bez zahamowań. Agaropal nie wierzył oczom. Widywał już wcześniej liście i kawałki drewna unoszone z prądem górskich strumieni, ale to było przecież jezioro. Nie mogło mieć nurtu! A jednak miało... Słomka przepłynęła już spory kawałek i Agaropal musiał wstać, aby dalej dobrze ją widzieć. Nieśpiesznie szedł dookoła jeziora obserwując płynące źdźbło, aż słomka dotarła do przeciwległego brzegu i utknęła w masie gnijącego siana. Zebrało się go tu bardzo wiele. Agaropal odwrócił się, wspiął na brzeg niecki i uważnie rozejrzał po okolicy. Wreszcie zrozumiał w czym rzecz: to jezioro wcale nie było jeziorem, ale częścią albo odnogą płynącej pod ziemią rzeki. Podmyty od dołu grunt zapadł się niegdyś w tym miejscu, odsłaniając fragment niebieskiej żyły ukrytej pod szmaragdową skórą darni. Dopiero teraz Agaropal zauważył, że całą, otaczającą go, lekko pofałdowaną równinę przecina wijący się i szeroki na ponad sto kroków pas trawy odrobinę ciemniejszy niż reszta. Niecka z wodą leżała dokładnie na granicy obu odcieni zieleni. Młodzieniec zaczął iść brzegiem podziemnej rzeki. Wybrał kierunek przeciwny do tego, który pokazała mu słomka. Pod prąd. Nie wiedział, czemu właściwie uznał to za ważniejsze od polowania. Popchnął go wewnętrzny przymus; ciekawość, może przeczucie. Stopy w skórzanych butach z szelestem rozgarniały trawę sięgającą do pasa, ale prowadząca go subtelna różnica barw szybko przestała być tak wyraźna jak w chwili, kiedy ją spostrzegł. Zaczęła się zacierać, niknąć, aż w końcu stała się na poły złudzeniem. Na szczęście za kolejnym pagórkiem na widnokręgu pojawiły się białe skałki. Podziemna rzeka najprawdopodobniej płynęła pod nimi albo tuż obok. Agaropal ruszył więc prosto w ich stronę. Gdy doszedł, ujrzał coś, co sprawiło, że natychmiast ukrył się za najbliższym głazem. Dalej zaczynało się drugie zapadlisko, wielokrotnie większe i głębsze od poprzedniego. Na prawo od Agaropala ciągnęła się skalna ściana długa na przeszło tysiąc kroków. Jej wysokość w najwyższej, środkowej części wynosiła co najmniej sto łokci. U podstawy tego urwiska, w jego przeciwległym końcu, czerniło się kilka wylotów jaskiń, a przy nich krzątało się mnóstwo ludzi. Byli to Szczurowie - koczownicy nazywali tak wszystkie osiadłe plemiona, gnieżdżące się w pieczarach i ziemnych norach. Młodzieniec przeklął własną nieostrożność, ale się nie wycofał. Patrzył dalej. Po lewej stronie nie było stromizny. Step łagodnie obniżał się aż do dna zapadliska. Ludzie żyjący tutaj na pewno korzystali z rzeki płynącej gdzieś pod skałami. Ta myśl momentalnie wypełniła umysł Agaropala. Oni mieli rzekę dla siebie! Mogli nią płynąć w górę i w dół. Bliżej lub dalej! Prąd wody miał tylko jeden kierunek i w przeciwieństwie do wiatru nigdy go nie zmieniał. Ci tutaj nie musieli więc błądzić! Mieli coś pewnego, stałego, na czym zawsze mogli polegać. Nie dotyczyły ich kaprysy bezkształtnej i bezbarwnej nicości. W życiu Szczurów istniało zatem to, o czym Synowie Wichru mogli jedynie marzyć. Młody koczownik nagle i z całą wyrazistością zrozumiał sens wstydliwym szeptem wypowiadanych wątpliwości oraz bluźnierczych pytań, które pojawiały się wtedy, gdy plemię musiało przechodzić przez pustynię. Czy Wiatr wieje zawsze we właściwą stronę? Do tej pory ten problem miał dla Agaropala znaczenie tylko wówczas, gdy na polowaniu musiał podchodzić zwierzynę. Teraz, patrząc na tamtych w dole, poczuł zazdrość, zawiść i podziw, a potem coś nienazwanego i niepojętego szarpnęło się w jego duszy tak mocno, że omal nie krzyknął. To było jak pytanie, którego nie można zadać z braku słów i bolało niczym obelga. Agaropal zacisnął zęby, odczołgał się, wstał i ruszył z powrotem. Szedł ze spuszczoną głową uważnie wpatrując się w swoje ślady. Prostująca się trawa jeszcze nie zdążyła ich zatrzeć. Dotarł do niecki z wodą i zabrał broń. Dalszą drogę wskazały mu unoszące się nad obozowiskiem wysokie i proste słupy dymu. - Czcigodny Belomisie! Starzec odsunął na bok tarczę, na której malował znak klanu i spojrzał na stojącego przed nim młodego wojownika. - Czego chcesz, Agaropalu? - Słyszałem, iż wiele wiesz o Szczurach. Opowiedz mi o nich. - Dlaczego pytasz? - O trzecią część dnia marszu stąd, w skalnych dziurach gnieździ się ich wielka gromada. Czy mogą być groźni? - Trzecia część dnia... - powtórzył starzec gniewnie marszcząc brwi. - Odszedłeś zbyt daleko. Musiałeś więc samowolnie określać kierunek. To niebezpieczne i grzeszne. Masz szczęście, że Bogowie Wiatru nie ukarali cię za to zuchwalstwo wiecznym błądzeniem! Agaropal milczał. - A co do Szczurów - głos Belomisa złagodniał - nie obawiaj się, na pewno nas nie napadną. Oni nigdy nie opuszczają swoich siedzib, a poza tym ich kamienny oręż nie na wiele zda się przeciw naszym żelaznym ostrzom. - Używają tylko kamiennej broni?! - zawołał zdumiony Agaropal. - Nie tylko, także z kości i rogu. - Nie znają metali? - Znają, ale posiadają ich bardzo niewiele. Jakieś ozdoby, czasem noże, prawie wcale nie widywałem u nich toporków. Agaropal popatrzył bezradnie. - Nie rozumiem tego. - Przecież to proste - Belomis pokręcił głową z politowaniem. - Jeżeli zawsze siedzą w tych samych miejscach, to w jaki sposób mieliby znaleźć rudę żelaza i nauczyć się sztuki jego wytopu i kucia? Wszak złoża rud są tylko w górach i tam też żyją ludy, które posiadły te umiejętności. My w trakcie naszej wędrówki uczymy się, wymieniamy lub zdobywamy w walce wszystko, co uznamy za pożyteczne. Szczurowie nie mają takich możliwości. - Mogliby też wymieniać. Starzec lekceważąco machnął ręką. - W handlu, aby dostać dobry towar, trzeba w zamian dać coś równie dobrego. Kamień za żelazo weźmie tylko ostatni głupiec. - Nie mają nic innego? - Suszone mięso ślepych ryb - Belomis nie zauważył nagłej zmiany na twarzy Agaropala. - Jedynie to warto od nich brać. Za nóż albo trochę ozdób można wytargować od nich nawet i sześć worków takiej strawy. Nigdy jednak nie mieli tego tyle, aby starczyło im na topór lub miecz. Ot i cała tajemnica. - Rzekłeś, że owe ryby są ślepe. Jakże to? - zapytał pośpiesznie młodzieniec. - Taka ich natura. Wcale nie mają oczu. - A gdzie Szczurowie łowią to dziwo? - Pewnie w jeziorach na dnie swoich jaskiń. Muszą tam być jakieś jeziora, bo i wodę do picia trzeba skądś brać. Wieczna ciemność tam trwa, więc rybom oczy niepotrzebne. - A jeśli to nie są jeziora? - Tylko co?! - w głosie starego zabrzmiała irytacja. - Rzeki... - Kto naopowiadał ci takich głupstw! Jakimż sposobem woda może płynąć pod ziemią?! Wsiąknie i tyle będziesz ją widział. - Ale skąd wzięłyby się ryby w podziemnym jeziorze? Musiałyby skądś przypłynąć... - zaczął Agaropal. - Widać zesłali je tam bogowie Szczurów - uciął Belomis. - Nie nasza to rzecz roztrząsać sprawy należące do obcych bóstw. Bacz lepiej, abyś naszych bogów nie obraził! - rozeźlony staruch sięgnął po tarczę. - Odejdź już, przeszkadzasz mi w pracy! W głowie młodzieńca zaświtała nagle pewna myśl. - Wybacz mi, czcigodny ojcze - skłonił się pokornie. - Jeszcze tylko jedno pytanie. Jakim językiem mówią ci Szczurowie, którzy handlują ślepymi rybami? Czy mowa każdej gromady jest taka sama? - Nie taka sama, ale dosyć podobna - Belomis wzruszył ramionami. - Za młodu, gdy wymieniałem żelazo na rybę z jednym szczurzym plemieniem, nauczyłem się kilkunastu ich słów i od tej pory mogłem dogadać się z każdą inną gromadą. Rozumieli mnie lepiej, gorzej, ale zawsze. Doprawdy, zupełnie nie pojmuję twej ciekawości! Nikt nigdy nie zadał mi tylu dziwacznych pytań! - To wszystko, co chciałem wiedzieć. Dziękuję za naukę, czcigodny Belomisie - Agaropal ukłonił się raz jeszcze i oddalił. Szedł między namiotami mijając gromadki bawiących się, rozwrzeszczanych dzieciaków. Siedzący przy ogniskach mężczyźni naprawiali uprząż albo czyścili broń. Większość kobiet przygotowywała już wieczorny posiłek, tylko nieliczne jeszcze szyły lub tkały. Agaropalowi wciąż dźwięczała w uszach ostatnia odpowiedź Belomisa. "Mowa podobna, ale nie taka sama". Co właściwie znaczyły te słowa? Gdyby Szczurowie mogli bez trudu wędrować korytami podziemnych rzek, to wszystkie ich plemiona powinny posługiwać się tym samym językiem. Ba, oni właściwie stanowiliby wtedy jeden wielki naród! Z drugiej strony gdyby podziemne rzeki nie płynęły swobodnie, ale na części swej długości przesiąkały przez warstwy piasku i z tego powodu nie można by było poruszać się po nich łódką lub tratwą, to każda gromada Szczurów musiałaby pochodzić od innej hordy koczowników, która przypadkiem osiedliła się w napotkanych jaskiniach. Ich języki byłyby wówczas zupełnie różne. Inna byłaby także broń, obyczaje i rzecz jasna nie wszędzie byłyby ryby... Z tego, co mówił Belomis, wynikało, że suszoną rybę można kupić w każdej osadzie Szczurów. Skoro więc ślepe ryby mogą pływać po całej rzece, być może ludziom też powinno się to udać. Skąd zatem wzięły się te wszystkie podobieństwa i różnice pomiędzy plemionami Szczurów? Agaropal aż przystanął z wrażenia. Nagle przypomniał sobie zdarzenie sprzed kilku lat. Było to spotkanie w stepie z inną gromadą koczowników. Najpierw okazało się, że tamci mówią językiem bardzo podobnym do mowy ludu Agaropala, a potem starcy z obydwu grup, opowiadając sobie dawne legendy, odkryli, że oni wszyscy byli przed wieloma pokoleniami jednym plemieniem! Że kiedyś nastąpił rozłam i tamta gromada poszła za prorokiem, który głosił, że należy iść w taki sposób, aby wiatr wiał zawsze z prawej strony. Długi czas i oddzielna wędrówka spowodowały, że w ich językach pojawiły się pewne różnice. W odniesieniu do Szczurów oznaczało to jedno: oni nie wędrowali wzdłuż podziemnych rzek w sposób zamierzony i przemyślany. Tutaj musiały decydować przypadki! Głód, przeludnienie, plemienne waśnie - oto były przyczyny, dla których mieszkańcy jaskiń wyruszali w nieznane. Rozdzielone grupy nigdy więcej się ze sobą nie spotykały. Szczurowie mieli więc skarb: stały i niezmienny kierunek drogi przez świat, ale nie potrafili z niego korzystać! Zęby Agaropala zgrzytnęły w bezsilnej furii. Ogarnęła go pogarda i wściekłość. W jednej chwili Szczurowie wydali mu się czymś nieskończenie plugawym. Oni na pewno wyrzucali do rzek swoje brudy i śmiecie. Tylko tak umieli spożytkować istnienie nurtu! Poczuł, że mógłby wymordować ich za to co do jednego. Ochłonąwszy nieco, Agaropal uświadomił sobie, że nie pora na jakiekolwiek działanie. Odkrycie, którego dokonał, jest wielkie i ważne, ale wciąż nie wiedział, co z nim począć. Decyzję w tej sprawie odłoży na później, a na razie postanowił dowiedzieć się jak najwięcej o podziemnych rzekach. Z tym zamiarem stanął przed namiotem Wielkiego Przewodnika Cedemosa. Po rozmowie z Belomisem Agaropal uznał, że powinien zachować ostrożność, a więc pierwsze pytanie, które padło po wymianie zwyczajowych grzeczności, nie zawierało nic niezwykłego. - Dzisiaj na stepie widziałem miejsca, w których trawa była trochę ciemniejsza niż gdzie indziej. Powiedz mi, czcigodny Przewodniku, co to oznacza? Cedemos uśmiechnął się życzliwie. - Cieszy mnie widok młodego wojownika potrafiącego dostrzec coś więcej niż dziewczęce kształty i łowną zwierzynę. Gospodarz uprzejmym gestem wskazał Agaropalowi stos skór po drugiej stronie małego ogniska. Młodzieniec przysiadł. - W miejscach, o które pytasz, znajduje się woda. Należy unikać chodzenia tamtędy, gdyż ziemia może zapaść się pod nogami. Rzadko tak bywa, ale lepiej uważać. Przed laty byłem świadkiem jak dwóch jeźdźców wraz z końmi zginęło w zwałach błota, kiedy wjechali na skrawek bardziej zielonej trawy. Pasterze trzymają się z dala od takich łąk. Pasza tam wprawdzie soczystsza, ale nic nie zastąpi wołu pogrzebanego żywcem. Najlepsze są pastwiska nad brzegami zwykłych jezior. - A skąd się bierze ta podziemna woda? - spytał młodzieniec. Cedemos zamyślił się głębiej. - Woda potrzebna jest ludziom, zwierzętom i trawie. Musi być zatem w ziemi tak jak krew w naszych żyłach. Powiadają, że blisko Oceanu często zdarza się cud polegający na tym, że woda spada z nieba na ziemię. Ani ja, ani nawet najstarsi spośród nas nie widzieli takiego zjawiska, lecz mimo to step jest prawie wszędzie zielony. Pustynie bywają tylko blisko gór. Woda musi zatem przesycać ziemię i krążyć w niej na podobieństwo krwi. Inaczej nie byłoby życia. - W naszych ciałach są żyły. Czy w ziemi nie mogłoby być podobnych kanałów? - Może i są - odparł Cedemos. - Kto wie? Żyły w ziemi... - powtórzył wyraźnie rozbawiony - to dobra metafora, chłopcze, powinieneś podpowiedzieć ją naszemu bardowi. Agaropal osłupiał. Wielki przewodnik plemienia był tak blisko tajemnicy, a nawet nie przeczuwał jej istnienia. Dla Cedemosa były to jedynie poetyckie igraszki! Młody wojownik spochmurniał. Zrozumiał, że jeśli rozgłosi cokolwiek na temat podziemnej rzeki, to wszyscy potraktują go jak Abiego - bełkoczącego półgłówka z rodu Asta. Dym palonych ziół unosił się znad glinianej misy i przepływał pomiędzy wyciągniętymi rękami sędziwego Elemanesa - kapłana Wiatru. Święty mąż rzucał na żar garście suchych i pokruszonych liści lub łodyg, po czym kolistymi ruchami rąk rozpraszał aromatyczny obłok na twarze stojących dookoła koczowników. Przymrużone oczy starca w skupieniu wpatrywały się w drobne płomyki pełgające na dnie naczynia. Trwała pełna powagi cisza. Nagle zabrzmiały stanowcze słowa. - Nadejdzie czas - rzekł kapłan - w którym wędrówka nasza dobiegnie kresu. Tchnienie bogów popłynie dalej nad stepem, ale my nie podążymy już za nim, lecz zostaniemy w miejscu. Tam na jednym skrawku ziemi rodzić się będą nasze dzieci, a groby naszych przodków już nigdy nie znikną za horyzontem. To miejsce nazywa się Państwo. Nadejdzie dzień, w którym dane nam będzie je posiąść. Oto święty cel naszej wędrówki. Każdy krok i każde przemijające pokolenie zbliża nas do owej szczęśliwej chwili. Niech sczezną w was niegodne myśli, droga ta nie ma końca. Wypędźcie z serc waszych znużenie i gnuśność. Wkrótce znów wyruszymy ku celowi największemu z wielkich i najgodniejszemu z godnych. Radujcie się tym! Znów pójdziemy ku Państwu. Znów się do niego zbliżymy. Niechaj ten wonny dym oczyści wasze dusze ze stęchlizny zwątpienia i obojętności. Wdychajcie go! Wdychajcie głęboko. Przyjmijcie w siebie moc błogosławieństwa, tak jak niewiasta przyjmuje nasienie męża. Będziemy szli do Państwa! Będziemy szli!!! - w głosie kapłana zadźwięczały spiżowe tony. Tłum zareagował radosnym pomrukiem. Twarze pojaśniały, a w górę uniósł się las rąk. Tysiące otwartych dłoni wyciągnęło się ku niebu, by przyjąć dar boskiego natchnienia. Tysiące piersi nabrały głęboko powietrza. - Będziemy szli!!! - potężny krzyk wstrząsnął niebem i ziemią. - Będziemy szli!!! Będziemy szli!!! - A wraz z wami w krwi waszej pójdą niezliczone pokolenia potomków waszych! - zawołał Elemanes. - Oni w was teraz, zaś wy w nich dojdziecie kiedyś! Duch wasz z krwi do krwi, z kości w kość przejdzie i nie ustanie w drodze. Niestraszna mu żadna odległość ani żaden czas. Byle płomień ufności płonął w waszych sercach. Nie bójcie się niczego. Idźcie z wiarą przez step! Agaropal poczuł, jak zaczynają go palić policzki. W jego głowie rozbłysła jedna, oślepiająco jasna myśl. Gwałtowny skurcz zdławił mu gardło, a fala emocji przepłynęła przez trzewia niczym wrzątek. Agaropal przez moment miał wrażenie, że wybuch uniesienia rozerwie go na strzępy. Pięści zacisnęły się z całej siły. Wiedział! Teraz wiedział już, jak wykorzystać swoje odkrycie. Rozgorączkowany wypadł z kolejnego namiotu i ruszył szybkim krokiem przez obozowisko planując następne spotkanie. Natłok myśli rozsadzał mu czaszkę. Słowa, strzępy gotowych zdań, pomysły, skojarzenia, marzenia - wszystko razem kłębiło się w mózgu Agaropala. Z trudem utrzymywał ten chaos w ryzach woli podporządkowanej jednemu celowi. Gdyby nie to, na pewno zacząłby krzyczeć, śpiewać, podskakiwać i przewracać namioty. Miał wrażenie, że nie idzie, lecz unosi się tuż nad ziemią. Umówił się już z pięcioma młodymi wojownikami. To za mało! Potrzebował co najmniej dwudziestu. Na dodatek nie miał pewności, czy wszyscy się zgodzą. Złapała go za ramię tak nagle, że omal jej nie przewrócił. Przeszedł jeszcze dobre dwa kroki wlokąc za sobą zaskoczoną dziewczynę, zanim ją spostrzegł. - Ag! Co ty wyprawiasz?! - zawołała Sylia z trudem odzyskując równowagę. Popatrzył półprzytomnie. - Co robisz... - rzucił bezmyślnie. Zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce. Nim zdążył zareagować, zbliżyła usta do jego ucha. - Udało się - szepnęła. - Będę mogła wyjść po zmierzchu z obozu. Tak jak się umawialiśmy - jej zielone oczy błyszczały radością i podnieceniem. - Znów będziemy razem przez całą noc... - Zapomniałem o tym - mruknął z roztargnieniem i dodał głośniej: - Nie. Dziś wieczór nie mogę. Wybacz - chciał odejść, ale Sylia go nie puściła. - Zapomniałeś? - spytała z bezbrzeżnym zdumieniem. - Zapomniałeś?!! - to był już prawie krzyk. Paznokcie dziewczyny wpiły się w ciało Agaropala. - Przecież sam chciałeś! - Muszę zrobić coś bardzo ważnego. Ja... - Ważniejszego ode mnie?! - Tak! - stwierdził oschle, czując narastającą złość. - Ważniejszego od ciebie! - Na dnie świadomości błysnęła mu myśl, że posuwa się zbyt daleko. Sylia przez moment sprawiała wrażenie, jakby chciała wydrapać mu oczy. Jednak zaraz potem niespodziewanie po jej policzkach popłynęły łzy. - Ty mnie już nie kochasz... - chlipnęła. Tego było za wiele. - Daj mi spokój! - krzyknął z pasją. - Świat nie zaczyna się między twoimi nogami! Nie mam czasu na próżne gadanie. Puść mnie! - szarpnięciem wyrwał się z jej uścisku i postąpił krok naprzód. - Dość tych niedorzeczności! Jutro pomówimy. Dziewczyna spojrzała na niego z nagłym zrozumieniem. - Już wiem! Masz inną! Która to? Bemis czy Ita? Pewnie Ita! Ona zawsze... Ag kochany! Tak cię kocham... - przytuliła się do niego gwałtownie. Odepchnął ją z wściekłością. - Precz, głupia!!! Wynoś się! Wynoś! Zawadzasz mi... - ostatnie słowa zabrzmiały zadziwiająco spokojnie i zimno. Młodzieniec odwrócił się, przecisnął przez pierścień gapiów i ruszył przed siebie z pośpiechem. Rodzierający szloch Sylii pozostał daleko za nim. Agaropal myślał, że dobrze byłoby znaleźć dzban zimnej wody i wylać go sobie na głowę. Musiał ochłonąć. Dawno minęła północ. Agaropal siedział przy malutkim ognisku, zerkając w stronę odległego obozowiska. Przed każdym z namiotów paliła się wetknięta w ziemię pochodnia. Z tej odległości obóz koczowników wyglądał niczym rozedrgane jezioro bladego światła na dnie olbrzymiej, czarnej doliny. Wysoko na niebie gwiazdy tańczyły swój powolny i bezsensowny taniec. Z ciemności otaczających Agaropala wynurzały się kolejne sylwetki mężczyzn. Siadali przy ognisku obok przybyłych wcześniej i nieruchomieli w milczącym oczekiwaniu. W końcu zebrali się wszyscy. Dwudziestu trzech młodych wojowników, przyjaciół i krewnych Agaropala. Młodzieniec powiódł wzrokiem po ich twarzach oświetlonych skąpo rzadkimi błyskami płomieni. Stanowczym ruchem wrzucił do ognia garść chrustu. Buchnęła gwałtowna jasność. - Chcę stworzyć Państwo! - oznajmił stanowczo. - Nie gdzieś i kiedyś, ale tu i teraz, zaraz! Wśród zgromadzonych przebiegł szmer. Czy dobrze słyszeli? Przez długą chwilę spoglądali na siebie nawzajem szukając potwierdzenia. Potem wszystkie oczy zwróciły się na Agaropala. Milczał. Zapadła denerwująca cisza. - Było już wielu fałszywych proroków, którzy usiłowali tego dokonać - przemówił wreszcie Astaro, syn jednego z braci ojca Agaropala. Astaro był najstarszym z obecnych. Jego następne słowa zabrzmiały głośno i surowo. - Ludzie ci nakazywali swoim braciom układać kamienne ścieżki i wznosić wysokie budowle z głazów, które widoczne z oddali miały oznaczać drogi i kierunki. Myśleli, że dzięki temu będą mogli zapuszczać się daleko za widnokrąg i bezpiecznie powracać. Bywało tak, ale zawsze krótko. Nigdy nie trwało dłużej niż jedno, czasem dwa pokolenia. Ziemia, na której osiadały ich plemiona, znieważona tym świętokradztwem szybko przestawała rodzić plony. Przychodziły głód i zarazy. Trawa podważała i rozpychała płyty kamiennych ścieżek i zarastała je tak, że w końcu nie pozostawał żaden ślad ich istnienia. Na dodatek na miejsce, które ci bluźniercy ośmielili się nazwać Państwem, szybko ściągały inne gromady koczowników pragnące posiąść owo Państwo dla siebie. Oznaczało to nieustanny strach przed przyszłością i wciąż nowe wojny. Zwycięzcy przepędzali pokonanych, a potem sami padali ofiarą silniejszych przybyszów. Kamienne budowle waliły się w gruzy, a bezładne stosy głazów pokrywał mech. Praca włożona w układanie kamieni szła na marne. Obłąkane, krwawe szaleństwo wybuchało zawsze tam, gdzie ludzie ośmielili się uzurpować sobie boskie prawo decyzji o końcu wędrówki. I za każdym razem wszyscy ci świętokradcy po latach nędzy i cierpień musieli znów ruszać w drogę pozostawiając za sobą kości i kamienie. Czy takiego właśnie losu chcesz dla nas, mój bracie? - Znam te legendy - odparł twardo Agaropal - i nie zamierzam układać kamieni na stepie. Istnieją inne, niezmienne i naturalne drogi, które nigdy nie znikną i nie zagubią swego kierunku. Dotąd były ukryte przed naszymi oczami. Działo się tak dlatego, że nie umieliśmy uważnie patrzeć wokół siebie. Wczoraj znalazłem jedną z takich dróg... Opowiedział im o jeziorze i o płynącej słomce. O barwie trawy, o Szczurach, o wszystkim, czego dowiedział się w obozie i czego domyślił się sam. W blasku ognia Agaropal zobaczył podniecenie na twarzach słuchaczy. - Wystarczy, że wypędzimy Szczurów - mówił dalej - a potem zajmiemy ich jaskinie, zbudujemy łodzie i tratwy i popłyniemy w górę i w dół podziemnej rzeki. Natrafimy na nowe szczurze plemiona i znów je przegnamy lub wytłuczemy do nogi. My wiemy, jak spożytkować ich skarb, o którym nie mają nawet pojęcia. Są zbyt głupi, by żyć, więc muszą ustąpić. W ten sposób zdobędziemy w końcu wszystkie siedziby Szczurów i osiedlimy się tam. Chcę zbudować Państwo, którego drogami będą podziemne rzeki. Jeśli one są wszędzie, to cały świat stanie się z czasem naszym Państwem. Możemy tego dokonać! Wojownicy siedzieli jak skamieniali. Agaropal przerwał i czekał, aż porażający grom jego wizji w pełni dotrze do ich serc i umysłów. Po chwili miał pewność, że czują to samo uniesienie, co on dzisiaj rano. Wtedy zaczął mówić. - Państwo jest tuż, w zasięgu ręki. Trzeba tylko pozbyć się Szczurów. To nic trudnego. Jest ich mniej niż nas i są gorzej uzbrojeni. Marzenia naszych przodków staną się rzeczywistością. - Ale kiedy znów powieje wiatr, będziemy musieli odejść - odezwał się Astaro. W jego głosie brzmiał szczery żal. - Czy odejdziecie stąd hen za horyzont szukać czegoś, co jest tutaj? - zapytał spokojnie Agaropal. - Jeżeli cofniecie się teraz, to czy zdołacie przeżyć resztę życia tak, aby nie dręczyły was ponure myśli, że zaprzepaściliście coś wielkiego? Czy wtedy dalej będziecie wierzyć starcom i kapłanom, kiedy będą wam mówić, że ciągle idziemy do Państwa? Czy zmarnujecie taką szansę?! - Nigdy!!! - krzyknął jeden z wojowników zrywając się na równe nogi. - Nigdy! Nigdy! - zaczęli się przekrzykiwać powstając z miejsc. W ich oczach płonęły uniesienie i zapał. - Nigdy! - zawołał stanowczo Astaro. - Więc niech się stanie! - oznajmił Agaropal i również wstał. Z napięciem czekali na jego słowa. - Rada Starców może być przeciw nam. Pozostanie tu i walka zapewne nie zmieści się w umysłach wyżartych przez czas. Trzeba zatem skłonić ich, aby uważnie nas wysłuchali. To pierwsza rzecz, którą musimy zrobić. Potrzebuję... - przerwał i wraz z pozostałymi wsłuchał się w nocną ciszę. Ale nie było już ciszy. Gdzieś w dali rozległ się przeciągły szum traw i zaczął się przybliżać. Step ożył. Chwilę potem pierwszy od pięciu dni podmuch wiatru musnął twarze i włosy młodych koczowników. Płomienie ogniska pochyliły się ku ziemi. Odległe światła obozowiska przygasły i zafalowały. Potem doleciał stamtąd długi, wibrujący głos gongu. To kapłan Elemanes rozpoczął Ceremonię Odejścia. Mocny, błękitny błysk rozświetlił nagle widnokrąg. Jasność narastała szybko, bezlitośnie unicestwiając nocny mrok. Agaropal i towarzysze patrzyli zafascynowani na toczącą się na niebie oraz wokół nich walkę blasku i czerni. Nad Wielkim Stepem wschodziło nowe słońce. Połowa namiotów była już zwinięta. Troczono juki i ładowano wozy. W całym obozowisku wrzała pośpieszna krzątanina. Wokoło falował step. Agaropal wraz z grupą swych zwolenników obserwował wszystko z boku i z oddali. Od obozu biegł do nich młody wojownik. Po chwili był na miejscu. - Źle, Agaropalu! - zawołał roztrzęsionym głosem. - W ogóle nikt nie chce z nami rozmawiać! Mówią, że później, że za kilka dni, a teraz mamy się zająć zwijaniem obozu. Nasi ojcowie też nie chcą słuchać, każą nam pomagać przy... - A młodzi, co z młodymi?! - ostro przerwał Agaropal. - Wielu dało nam posłuch, ale teraz nie wiedzą, co robić. Część zaczęła szykować się do drogi. Agaropal zbladł. - Nie mamy wyjścia! - oznajmił. - Trzeba zatrzymać Elemanesa w jego namiocie. Plemię nie ruszy, dopóki on nie da znaku. - Elemanes jeszcze nie zaczął się pakować. Jest u siebie i czyni wróżby - powiedział posłaniec. - To dobrze - odparł Agaropal. - Astaro! Weźmiesz dziesięciu ludzi. Wytłumaczysz wszystko staremu i postarajcie się, aby nikt was nie spostrzegł. - Idę - mruknął Astaro. Za moment wyznaczył wojowników i pobiegli w kierunku obozu. - A my?... - zaczął poseł. - Wracaj i powiedz naszym, że nie ruszymy się z tego miejsca! Niech będą gotowi walczyć. Mówcie wszystkim wokoło, że Państwo jest tu i nie możemy stąd odejść. - Państwo jest tu! - powtórzył tamten. - Tak - skinął głową Agaropal. - To na razie powinno wystarczyć. Potem wyjaśnimy dokładnie, w czym rzecz. Ja idę do Cedemosa. Gdyby coś się zaczęło, biegnijcie mi z pomocą. - Tak zrobię! - posłaniec odwrócił się i pognał z powrotem. Z Agaropalem zostało pięciu wojowników. Młodzieniec szybkim spojrzeniem obrzucił ich twarze i broń. - Jesteście gotowi? - Tak, wodzu! - odparł najbliższy, a pozostali pokiwali głowami. - A więc w imię Państwa, za mną! Państwo jest tu! Trzy słowa błyskawicznie obiegły obóz. Zdezorientowani koczownicy przerywali przygotowania do wymarszu, oglądali się na innych i zbijali w niewielkie grupki. Młodzi wojownicy Agaropala przemykali pomiędzy nimi jak duchy. Nie wiadomo skąd pojawiły się plotki o nadejściu wysłannika bogów. W krótkim czasie ustała wszelka praca. - Co się tu dzieje?! - zirytował się Wielki Przewodnik. - Czy postanowiliście coś nowego? - zwrócił się do stojących przy nim dwóch członków Rady Starców. - Było powiedziane: ruszamy, gdy tchnienie bogów opadnie na step, czcigodny Cedemosie, nic ponadto. My też nie wiemy, co się stało. - Gdzie jest Elemanes?! Niech on to wszystko wyjaśni! - Elemanes nie przyjdzie! - rozległ się głos Agaropala. Młodzieniec w otoczeniu swych wojowników podszedł szybko do Wielkiego Przewodnika. - Co mówisz, chłopcze? - zdumiał się Cedemos. - To stało się za moją sprawą! Nie odejdziemy z tego miejsca. Już nigdy więcej nie będziemy wędrować przez step niczym niesione wiatrem śmieci i kurz. Nie będziemy bezwolnym pyłem! - Synu, ty bluźnisz! - zawołał ze świętym oburzeniem jeden ze starców. - Ukorz się natychmiast! - Co chcesz zrobić? - zapytał zupełnie spokojnie Wielki Przewodnik. - Zbudować Państwo. Tu niedaleko przepływa podziemna rzeka. Osiedlimy się na jej brzegu i wykorzystamy ją jako drogę. Wzdłuż niej wzniesiemy nowe osady. Wyraz niepokoju zniknął z twarzy Cedemosa. Na jego obliczu odmalowała się ulga i rozbawienie. - A więc to tylko młodzieńcze fantazje! - zawołał ze śmiechem. - Podziemna rzeka, żyły w ziemi i... Państwo. Chłopcze, jesteś poetą! Aleś narobił zamieszania. Nie ma co! - Wielki Przewodnik poklepał po plecach stężałego z wściekłości Agaropala i spojrzał na starców. - Nie gniewajcie się, czcigodni ojcowie. To młoda, gorąca głowa pełna marzeń. Zaraz będzie po wszystkim. Trzeba tylko rozgłosić, że... - Zabić go! - wychrypiał Agaropal. Stojący obok niego wojownik z pół obrotu pchnął oszczepem trzymanym w połowie drzewca. Cedemos z osłupieniem popatrzył w dół, na nasadę ostrza tkwiącego w jego ciele trochę poniżej mostka. W tym momencie drugi oszczep przebił mu szyję. Wielki Przewodnik charcząc runął na wznak. Zza pleców Agaropala wyskoczyło trzech pozostałych wojowników. Stanęli nad Cedemosem. Trzy oszczepy zaczęły unosić się i opadać jak trzy tłuki w dzieży do tłuczenia ziaren. Każdemu ruchowi towarzyszył chrzęst rozrywanego ciała. - Krew!!! - rozległ się przenikliwy, starczy skowyt. - Krew! Zbrodnia! Krew! Krew! Zawodzenia starców sprawiły, że najbliżej będący koczownicy gromadnie ruszyli w ich stronę. Większość nie widziała zabójstwa. Ujrzawszy zwłoki Cedemosa stanęli jak skamieniali. - Morderca! - palce członków Rady Starców wskazały Agaropala. - Morderca! Brać go! Kilku koczowników miało broń. Inni cofnęli się do namiotów i wozów i za chwilę nadbiegli z tym, co komu wpadło w ręce. Ponad pięćdziesięciu mężczyzn uzbrojonych we włócznie, topory, miecze, młoty, zapasowe osie do wozów, pale od namiotów, kamienie i noże gromadą ruszyło w stronę Agaropala. Pięciu będących z nim młodzieńców groźnie pochyliło oszczepy. Ze wszystkich ostrzy ściekała krew. Nagle podbiegł do nich nowy wojownik. Stanął wraz z nimi i uniósł topór nad głowę. Za moment pojawiło się dwóch następnych, uzbrojonych w łuki. Młodzi, gotowi do walki wojownicy nadbiegali ze wszystkich stron i dołączali do grupy Agaropala. Wkrótce odkrywcę podziemnej rzeki otoczył zwarty mur tarcz i nadstawionych albo wzniesionych ostrzy. Mężczyźni przystanęli nie wiedząc, co robić. Starcy zamilkli z wrażenia, ujrzawszy wymierzone w siebie strzały. Zapadła głucha cisza, w której słychać było tylko liczne, przyśpieszone oddechy i szum stepowych traw. Agaropal nachylił się do ucha jednego ze swoich wojowników. - Biegnij natychmiast do Astaro - szepnął siląc się na spokój. - Powiedz mu, co się stało. Niech zaraz przyprowadzą tu Elemanesa. On musi powstrzymać tamtych. Powtórz Astaro, że nie mamy odwrotu! - Tak, panie! - wojownik wystąpił z szeregu i nie zatrzymywany przez nikogo zniknął pomiędzy namiotami. Agaropal zajął jego miejsce. - Cedemos zginął, ponieważ chciał nas odwieść od Państwa! - zawołał do wyczekujących mężczyzn. Przez gromadę koczowników przeszedł szmer, ale nikt się nie ruszył. - Wielki Przewodnik chciał nas zmusić do porzucenia Państwa i bezsensownego błądzenia po stepie! - ciągnął dalej Agaropal. - To on był bluźniercą i dlatego musiał zginąć. Państwo jest tu! Kilkunastu mężczyzn opuściło broń i odeszło na bok. - Chcemy usłyszeć to od kapłana! - odkrzyknął ktoś z pozostałych. - Czcigodny Elemanes zaraz tu będzie! - odpowiedział Agaropal, a serce zabiło mu mocniej. Drogą biegnącą środkiem obozowiska nadchodzili młodzi z oddziałku Astaro. Pomiędzy nimi szedł przygarbiony starzec. Młodzi wojownicy zaprowadzili kapłana na środek placu i pozostawili pomiędzy zgromadzonymi koczownikami a grupą Agaropala. Sami natychmiast dołączyli do swego wodza. Elemanes uniósł głowę i rozejrzał się. Wzrok starego kapłana zatrzymał się najpierw na okrwawionym trupie Cedemosa, potem przemknął po zdesperowanych twarzach otaczających Agaropala i niepewnych obliczach mężczyzn stojących naprzeciw. Na koniec oczy Elemanesa napotkały wyczekujące spojrzenia członków Rady Starców. Kapłan zamarł w bezruchu. Nikt nie mógł odgadnąć, jakie myśli przychodziły przez jego głowę. Agaropal przygryzł wargi do bólu. Dookoła całego majdanu zbierał się tłum. Niebawem stało tu już całe plemię. Wreszcie Elemanes wzniósł w górę drżące ramiona. - Niech żyje król Agaropal! - zawołał starzec łamiącym się głosem. - Niech żyje król! Był jasny dzień. Tysiąc uzbrojonych koczowników rozciągniętych w długą, połyskującą żelazem kolumnę szło przez step. Idący na przodzie Agaropal w skupieniu przypatrywał się barwie traw. Step falował gładzony niewidzialnymi palcami wiatru, co dodatkowo utrudniało rozróżnienie odcieni. Mimo to nowemu wodzowi koczowników udało się określić właściwy kierunek marszu i po godzinie na horyzoncie ukazały się białe skałki. Agaropal odetchnął z ulgą. Dał znak zwiadowcom, by poszli przodem. Pozostali odczekali kwadrans, a potem ruszyli za nimi. Agaropal uspokojony nieco odwrócił się do idącego obok Astaro. - Teraz najważniejsze, abyśmy niedostrzeżeni zdołali podejść do rozpaliny - powiedział król. - Mamy nad Szczurami dużą przewagę, lecz lepiej będzie, jeśli zdołamy ich dodatkowo zaskoczyć. Astaro skinął twierdząco głową, ale widać było, że myśli o czymś innym. Królewski krewniak wskazał wzrokiem na dziesięciu starców idących z boku, kilkadziesiąt kroków za czołem kolumny. - Nie rozumiem, panie, dlaczego pozwoliłeś, by poszła z nami ta część Rady Starców. Oni nie pogodzili się z utratą swej władzy. Moim zdaniem należało skończyć z nimi od razu, tak jak z Cedemosem. To twoi wrogowie! Agaropal popatrzył w tamtą stronę i zasępił się nieco. - Zabicie ich mogłoby spowodować zbyt wielki sprzeciw, mój bracie - powiedział powoli. - Poza tym prędzej lub później będę potrzebować ich rady i doświadczenia. Oczywiście, nie w takim stopniu jak Wielki Przewodnik - dodał szybko. - Lepiej więc, aby sami się przekonali i poparli me zamierzenia. Teraz są zupełnie niegroźni. Ich ponure miny to jedyne, na co ich stać. Ta sytuacja ma zresztą jeszcze jedną zaletę. Ci najbardziej mi niechętni są tutaj, na oku, a więc nie mogą nic uknuć w obozie, za moimi plecami. - Mimo wszystko wolałbym, aby zamiast nich był z nami Elemanes - odparł Astaro. - A co z nim? Słyszałem, że nie wychodzi z namiotu. - Ciężko zaniemógł. Znachor mówi, że to od nadmiaru silnych uczuć. - Cóż, w jego wieku... Z trawy przed nimi wynurzył się nagle jeden ze zwiadowców. - Mów! - rzucił szybko Agaropal. - Szczurowie krzątają się w rozpadlinie. Mężczyzn na zewnątrz naliczyliśmy stu piętnastu. Kobiet i dzieci jest dużo więcej. Widzieliśmy też starców. Dwudziestu uzbrojonych wojowników czuwa przy wejściach do jaskiń. Pozostali są przemieszani z kobietami i dziećmi. Niektórzy nie mają broni. - A co oni właściwie robią? - zainteresował się król. Zwiadowca wzruszył ramionami. - Na drewnianych stojakach suszą się jakieś łachy i ryby. Kobiety tkają, plotą maty, pilnują dzieci. Starcy wygrzewają się na słońcu. Nic szczególnego. - Dobrze - Agaropal zamyślił się na chwilę, po czym oznajmił: - Rozdzielamy się! Astaro, weźmiesz trzystu wojowników. Obejdziecie całą rozpadlinę i zaatakujecie straże przy jaskiniach. Macie ich wybić i odciąć reszcie Szczurów dostęp do tych nor. Gdyby wyszła stamtąd jakaś pomoc, powstrzymacie ich. Ja z pozostałymi uderzę w ten tłum w zapadlisku. Jak już uporamy się z tym wszystkim, wchodzimy do jaskiń. Przed wieczorem Państwo będzie nasze! - Kiedy mam zaatakować? - zapytał gorączkowo Astaro. Oczy mu błyszczały. - Od razu, gdy tylko dojdziecie - odparł Agaropal. - My zaczekamy na was. - Tak, królu! - Ruszaj, bracie! Astaro popełnił błąd. Ruszył do ataku zaraz po obejściu rozpadliny nie czekając, aż jego rozciągnięci w marszu wojownicy zbiorą się w dużą gromadę. Skutek był taki, że na Szczurów pilnujących jaskiń rzuciło się w pierwszej chwili zaledwie kilkunastu ludzi. W tym samym czasie koniec oddziału Astaro miał do przebycia jeszcze około dwustu kroków. Tak nieliczna grupa koczowników nie mogła od razu rozbić straży i zablokować wejścia do pieczar. Szczurowie stawili im twardy opór, a równocześnie tłum kobiet i dzieci z wrzaskiem runął do jaskiń. Agaropal klnąc poderwał się z trawy. Z rozkołysanego stepu za jego plecami wyroiła się wyjąca horda. - W nich! - wrzasnął Agaropal. - Zabijać wszystkich! Gromada uzbrojonych po zęby napastników pognała po pochyłości w głąb rozpadliny. Fala krzyku uderzyła o ścianę urwiska. I wtedy stało się coś dziwnego. Wojownicy Szczurów nie cofnęli się ani o krok. Przyjęli walkę tam, gdzie stali. Kamienne topory i włócznie o grotach z rogu trzymane we wprawnych rękach okazały się nie gorsze od żelaznych ostrzy. Pierwsi koczownicy padli na ziemię zachłystując się własną krwią, nim zdołali pojąć, co się stało. Wokół każdego z walczących z szaleńczą odwagą Szczurów utworzył się pierścień napastników zaskoczonych tą desperacją. Napadnięci ginęli jeden po drugim miażdżeni morderczą przewagą, ale impet koczowników został skutecznie wyhamowany. Trwało to wystarczająco długo, by kobiety, dzieci i starcy zdołali się schronić w jaskiniach. Dopiero wtedy Szczurowie zaczęli się wolno cofać. Zanim wojownikom Astaro udało się wykonać rozkaz Agaropala, wielu ich przeciwników znalazło się w bezpiecznym mroku skalnych korytarzy. Na zewnątrz pozostało odciętych tylko kilkunastu straceńców. Tych należało najpierw mozolnie wybić do nogi, a dopiero potem można było pomyśleć o szturmie na jaskinie. Dało to reszcie Szczurów czas na przygotowanie obrony. - Ty głupcze!!! - ryknął Agaropal chwytając Astaro za kaftan na piersiach. - Popatrz, coś narobił! Zginęło nas więcej niż ich. - Wybacz, panie. - Nie czas na skamlenie! Zbierz ludzi i rozdziel ich na grupy po pięć dziesiątek. Rozdać i pozapalać łuczywa. - Tak, panie. Niebawem pierwsza setka koczowników wdarła się do jaskiń. Zażarta walka rozgorzała w drgającym świetle pochodni. Żółte błaski odbijały się w stalowych ostrzach, szeroko otwartych oczach, wyszczerzonych zębach i plamach krwi. Wokoło kłębiły się cienie. Przeraźliwe wrzaski i jęki wwiercały się w uszy. Było tak, jakby dwie hordy potępieńców zmagały się na dnie piekła. Niebawem koczownicy zaczęli ustępować. Wtedy Agaropal posłał następnych stu. Pół dnia trwał nieprzerwany atak. W wąskich korytarzach jaskiń mogło walczyć nie więcej niż dwustu wojowników Agaropala na raz. Przybywający z zewnątrz koczownicy zastępowali rannych, zabitych lub padających ze zmęczenia współbraci. Szczurowie bronili się jak szaleńcy. Mordowano się w dławiącej duchocie. Płomienie pochodni wypalały powietrze do cna. Najskuteczniejszą bronią były noże, zęby i pięści. Zwały trupów blokowały drogę w głąb jaskiń równie skutecznie, co determinacja żywych. Trzeba je było nieustannie odciągać do tyłu. Napór koczowników łamał jednak obronę Szczurów i wciąż spychał ich coraz dalej od wejść. Dopiero gdy do walki ruszyły ostatnie świeże odwody Agaropala, obrońcy zdecydowali się na rozpaczliwy kontratak. Wzięli w nim udział wszyscy zdolni jeszcze utrzymać w dłoni kamień, nóż lub kościany sztylet. Kilkudziesięciu Szczurów wyszło nagle z najrozmaitszych szczelin oraz korytarzy uznanych zbyt szybko za ślepe i znalazłszy się za plecami koczowników odcięło im odwrót. Na zewnątrz usłyszano jak bitewna wrzawa wydobywająca się z jaskiń przybiera gwałtownie na sile. Zdławiony jazgot przeszedł przy tym ni stąd, ni zowąd w coś jakby skowyt. Trwało to pewien czas, a potem zaczęło słabnąć. W końcu ucichło zupełnie i w pieczarach zapanowała cisza. - Zwycięstwo - szepnął Agaropal. Z ciemności nie wyszedł jednak ani jeden koczownik. Jeden z wojowników Agaropala zbliżył się do wejścia, aby zobaczyć, co się dzieje i padł z gardłem przebitym rzuconym z jaskini oszczepem. Jęk grozy przebiegł wśród koczowników. Za moment ci znajdujący się najbliżej pieczar zaczęli się cofać w popłochu, zaś pozostali poszli w ich ślady. Na ramieniu Agaropala zacisnęły się szponiaste palce jednego z członków Rady Starców. - Na zgubę przywiodłeś nas tutaj! - zawył staruch. - Wydałeś nas na żer podziemnych upiorów. Bluźnierco, bogowie odwrócili się od nas. - Precz, gadzie! - Agaropal z całej siły odepchnął zawodzącego starca. - Astaro, do mnie! Panika została szybko zażegnana, ale wojownicy nie kwapili się do dalszej walki. Stali tylko i spoglądali ponuro. Na wszystkich twarzach pojawiło się zwątpienie. - Co?! Chcielibyście, by Państwo samo do was przyszło? - zawołał z wściekłością król. - Ono jest tam! - wskazał na jaskinie. - Chcecie porzucić je i uciec pozostawiając bez pomsty swoich poległych braci?! No dalej, ruszcie się! Najpierw wystąpiło kilkunastu młokosów, a potem z ociąganiem dołączyło do nich półtorej setki dojrzałych mężczyzn. Zaczęto zapalać pochodnie. - Astaro, poprowadź ich! - rozkazał Agaropal. - Tych Szczurów już nie może być wielu! - Tak, królu! Chwilę później z jaskiń znów buchnął krzyk. Walka zaczęła się na nowo, a w oczach Agaropala zabłysła zawziętość. Odczekał trochę i wydał polecenie, by następnych stu ludzi przygotowało się do ataku. Ci zaczęli właśnie podnosić się z trawy, gdy z jednej z pieczar wybiegło kilkunastu koczowników. Jak na zmęczonych lub rannych poruszali się stanowczo zbyt szybko. - A wy gdzie?!! - skoczył w ich stronę Agaropal. - Wracaj, tchórzu! - z furią złapał za kark jednego z uciekających. - Astaro nie żyje! - wrzasnął tamten. Agaropalowi opadły ręce. Z mroku wyskoczyło trzech następnych mężczyzn. Za nimi popłynęła rzeka ogarniętych paniką wojowników. Wielu z nich nie miało już broni. Król oprzytomniał. - Stać, ścierwa! - krzyknął, ile tchu w płucach. - Wracać z powrotem! - Nie słuchajcie tego szaleńca! - rozległy się głosy starców. - Uciekajcie, zanim podziemne demony pożrą was wszystkich! Odstąpcie! Odstąpcie! To miejsce przeklęte! - przygarbione postacie krążyły pomiędzy ogłupiałymi wojownikami. - Związać tych zdrajców! - rozkazał Agaropal. Nikt się nie ruszył. W jaskiniach znowu ucichło. - To bluźnierca od bogów przeklęty! - zawodzili starcy. - Klątwa i śmierć każdemu, kto słucha słów jego! Agaropal zsiniał z wściekłości. - Zdrada - wycedził przez zaciśnięte zęby, a potem krzyknął: - Do mnie! Ja, król, rozkazuję wam! -