SJM
Szczegóły |
Tytuł |
SJM |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
SJM PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie SJM PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
SJM - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Siedlisko
Strona 3
J an u s z M ajews k i
Strona 4
M arg in es y
Strona 5
Dla Zosi, gdziekolwiek jest...
Strona 6
Strona 7
1.
Lo tn ia k rąży ła p o n ieb ie wo ln o , cich o i majes taty czn ie, jak d rap ieżn y p tak
n ieu b łag an ie wy p atru jący g ry zo n i n a zao ran y m p o lu . Wid zian y z g ó ry p ięk n y
k rajo b raz mazu rs k i w s ło n eczn y , jes ien n y d zień n a p rzeło mie wrześ n ia i
p aźd ziern ik a zach wy cał lo tn iarza tak , że p o n awiał o n s p irale lo tu , k o n temp lu jąc
ws zy s tk ie o d cien ie g as n ącej zielen i, żó łci, czerwien i i zło ta n a k o ro n ach d rzew,
b łęk it i s reb ro n a taflach jezio r, w p rzejrzy s ty m jak k ry s ztał, zimn y m p o wietrzu .
Ro zmy ś lał w u n ies ien iu , że z teg o d y s tan s u ws zy s tk o zy s k u je wy raz o d wieczn y , że
g d y b y zawis ł n ad tą ziemią n a wiek i, p o d jeg o s to p ami p rzes u wały b y s ię lu d zk ie
p o k o len ia, n aro d y s taczały b y międ zy s o b ą wo jn y , lu d zie ro d zilib y s ię, mierzy lib y z
lo s em, u mierali i ro zs y p y wali w p ro ch , a te wzg ó rza, jezio ra i las y trwały b y
n iewzru s zo n e, o b o jętn e n a ws zy s tk o , wy n io s łe i p ewn e s ieb ie.
Dro g ą d ru g iej czy n awet trzeciej k las y jech ał mały b iały s amo c h ó d , o s tatn i
mo d el p rzes tarzałej mark i 1 2 6 p , zb y t p ies zczo tliwie n azy wan y malu ch em. Lo tn iarz
p ro wad ził g o p rzez ch wilę wzro k iem, aż p o jazd zn ik n ął za zak rętem.
Au to zatrzy mało s ię n a p o b o czu .
Od s tro n y k iero wcy wy s iad ł Krzy s zto f i s zy b k o o d d alił s ię w k rzak i. M arian n a
wy g ramo liła s ię z s ied zen ia p as ażera. By ła n ies tarą jes zcze i n ieb rzy d k ą k o b ietą, lecz
d o ś ć p u lch n ą i tro ch ę zan ied b an ą. Ro zło ży ła n a mas ce map ę, p o ch y liła s ię n ad n ią i
p o s zu k iwała czeg o ś u ważn ie, n ie zwracając u wag i n a s zalejące w les ie h ałaś liwe
ro zmo wy p tak ó w. Nag le o d erwała s ię o d map y . Z tru d em wy p ro s to wała o b o lały
g rzb iet. Sp o jrzała w s tro n ę las u .
– O Bo że! – wzd ry g n ęła s ię p rzes tras zo n a.
Przed n ią s tał s tary b ied n ie u b ran y mężczy zn a. Sp o d zn is zczo n eg o k ap elu s za
wy łan iała s ię n ieo g o lo n a i p o mars zczo n a twarz b ez wy razu . Dło n ie o p ierał o k ij.
– Po ch walo n y – o d ezwał s ię, n ie u ch y lając k ap elu s za.
– Przes tras zy ł mn ie p an ... – p o wied ziała n aiwn ie M arian n a i rzu ciła s zy b k ie
s p o jrzen ie w k ieru n k u d rzew p o d ru g iej s tro n ie s zo s y , g d zie zn ik n ął mąż. Starzec
milczał w b ezru ch u , co ją d ep ry mo wało . Uś miech ała s ię, n ad rab iając min ą.
– Pan tu tejs zy ?
Strona 8
– A o n a k to ? – zap y tał s tary .
– Szu k am d ro g i d o Pan is tru g i. Tro ch ę s ię zg u b iłam... – Zaś miała s ię n iep ewn ie. –
Os tatn i raz b y łam tu n a wak acjach p rawie czterd zieś ci lat temu . Ws zy s tk o s ię
p o zmien iało , Tak ie wielk ie las y teraz...
Nieru ch o ma d o tąd twarz s tareg o czło wiek a o ży wiła s ię n ag l e, tak jak b y d o s trzeg ł
co ś , co g o p o ru s zy ło . M arian n a p rzy jrzała s ię b aczn iej s taremu .
– Drzewa n ie s to ją w miejs cu – p o wied ział wo ln o , ale b ard ziej d o s ieb ie n iż d o
n iej.
Po p atrzy ła n a n ieg o z u ś miech em, s p o d o b ało jej s ię to zd an ie.
– Id ą w g ó rę i w s ieb ie – d o d ał s tary i lek k o o d ch y lił g ło wę, p atrząc n a
p rzeciwleg łą ś cian ę las u .
Po d ąży ła za jeg o wzro k iem i z u lg ą s twierd ziła, że n ad ch o d zi mąż, n ie s p ies ząc
s ię, n io s ąc jak ieś g rzy b y .
– Krzy s iu ... właś n ie ro zmawiamy s o b ie z p an em, b o mo że mó g łb y n am...
– Dzień d o b ry – Krzy s zto f rzu cił n ieu fn ie.
– Dzień d o b ry , ale o n e n ied o b re. – Stary ws k azał g rzy b y wy ciąg n iętą las k ą. –
Niezjad liwe. I n ie ta p o ra.
Krzy s zto f n ied b ale wy rzu cił g rzy b y d o ro wu i o d p arł n ieco wy n io ś le:
– Oczy wiś cie. Wiem.
– Śliczn e – rzu ciła M arian n a, p atrząc n a k ęp k ę p o s k ręcan y ch marn y ch g rzy b k ó w.
– Ale s zk o d a. Tak ie też p o trzeb n e ś ció łce...
Krzy s zto f s k rzy wił s ię, ws iad ając d o s amo ch o d u .
– Szk o d a jes t tak a, d ro g a M arian n o , że n ie wies z, jak trafić d o tej ch o lern ej p an i
jak iejś tam...
– Pan is tru g i... – u zu p ełn iła i n iep ewn ie u ś miech n ęła s ię d o s ieb ie. Zeb rała map ę z
mas k i s amo ch o d u , s ły s ząc n iecierp liwe p u k an ie w s zy b ę i p o n ag lan ie.
– Pan is tru g a?! Pan i s tru g a s o b ie ze mn ie wariata i to o d mo men tu , k ied y
ws ied liś my d o teg o g rata w Wars zawie – iro n izo wał. – Wie p an – wy ch y lił s ię p rzez
o k ien k o , mó wiąc d o s tareg o czło wiek a – n iek tó rzy u ważają, że to jes t s amo ch ó d ! Da
p an wiarę? Po ważn ie twierd zą, że to jes t s amo ch ó d !
– Daj s p o k ó j, Krzy s iu ... – M arian n a u s iło wała zb ag atelizo wać i zatu s zo wać
n ies to s o wn o ś ć ty ch żarcik ó w, g d y ż wy d awało s ię jej, że s tary czło wiek p rzy jmu je je
jak o aro g an cję wy mierzo n ą w s ieb ie. Ws ty d ziła s ię g łu p k o watej zg ry źliwo ś ci męża i
teg o całeg o p o k azu p y ch y .
Strona 9
Ale s tary p u ś cił ws zy s tk o mimo u s zu .
– J ed źcie p ro s to , za p rzejazd em w p rawo – rzek ł s p o k o jn ie, wręcz fleg maty czn ie.
– Dzięk u ję p an u – M arian n a u ś miech n ęła s ię z wd zięczn o ś cią – b ard zo d zięk u ję.
– A to d o k o g o ? – s p y tał s tary b ezn amiętn ie.
– Do Ró ży Kap li... – zaczęła M arian n a, ale zaraz p o p rawiła: – Do g o s p o d ars twa
Ró ży Kap li...
– Ah a – s tary s ch y lił s ię p o wiązk ę ch ru s tu – zmarło s ię jej...
Od wró cił s ię i ru s zy ł w g łąb las u . Patrzy ła za n im p rzez ch wilę.
– Wiem... – s zep n ęła i ws iad ła d o s amo ch o d u .
Krzy s zto f zazg rzy tał s k rzy n ią b ieg ó w i ru s zy ł.
– Gło d n y jes tem – rzu cił n iech ętn ie.
– Dam ci k an ap k ę – p o wied ziała g o rliwie, to n em ś wiad czący m, że ju ż to
p ro p o n o wała, i to p ewn ie n iejed en raz.
– Nie b ęd ę tu k ru s zy ł – wark n ął – mo że trafimy wres zcie n a jak iś ch o lern y zajazd .
Kap italizm n a to zad u p ie n ie d o tarł?
M arian n a n ie p o d jęła tematu , co ty m b ard ziej s p ro wo k o wało g o d o n as tęp n ej
g d erliwej wy p o wied zi:
– M o g liś my zjeś ć w Ełk u . M ó wiłem: n o tariu s z, o b iad , p o tem zn aleźlib y ś my
jak ąś ag en cję, zg ło s ilib y ś my to całe g o s p o d ars two d o s p rzed aży i wró cilib y ś my d o
Wars zawy . Ale ty s ię u p arłaś i teraz tłu czemy s ię jak g łu p cy . Pch ać s ię w tę g łu s zę,
p rzez jak ieś b ab s k ie s en ty men ty ... Po d iab ła mi to b y ło ... M am ty le ro b o ty : mu s zę
n ap is ać recen zję d o p rzewo d u jed n eg o b aran a, k tó ry p o s tan o wił p o więk s zy ć s tad o
d o k to ran tó w, p race z k o lo k wiu m leżą n iep rzeczy tan e...
– Pro s zę cię... – p o wied ziała cich o i n ag le k rzy k n ęła: – J es t! J es t p rzejazd . I za
n im w p rawo . No !
– Czeg o s ię s p o d ziewas z? – zap y tał ch ło d n o p o ch wili.
– Nie wiem... M o że s ieb ie s p rzed lat... – u ś miech n ęła s ię n iep ewn ie.
– O, Bo że... – wes tch n ął, a właś ciwie jęk n ął, iro n iczn ie d y s tan s u jąc s ię o d jej
s en ty men taln eg o n as tro ju .
Wjech ał w d ro g ę d o las u i zwo ln ił, s tarając s ię o mijać wy b o je i d ziu ry .
– Ch o lera jas n a, jak n ic ro zwalę teg o p iep rzo n eg o g rata. Pó jd ą amo rty zato ry ... –
mamro tał wś ciek le. On a n ie o d zy wała s ię, o b rzu ciła g o ty lk o s mu tn y m,
zrezy g n o wan y m s p o jrzen iem, a w d u ch u p o my ś lała: An d ro p au za, o h y d a...
Dro g a s k o ń czy ła s ię n a b rzeg u jezio ra, w lewo i w p rawo p ro wad ziły ju ż ty lk o
Strona 10
o d n o g i wężs ze i n ieu tward zo n e. Samo ch ó d s tan ął. Ro zejrzeli s ię n iep ewn ie, ale n ie
wid ać b y ło ży weg o d u ch a, n ie mieli k o g o zap y tać.
– J a b y m p o jech ała w p rawo ...
– M o żn a wied zieć, d laczeg o w p rawo ? W lewo też jes t d ro g a.
– Nie wiem d o k ład n ie d laczeg o , ale p o p ro s tu co ś mi s zep cze d o u ch a, że w p rawo .
– Do p raweg o u ch a? – zas zy d ził.
– Nie, d o leweg o – o d p arła z n aiwn ą p ro s to tą.
Krzy s zto f u d ał, że zamarł. Od eg rał s taran n ie p aro d ię: ch wilę p atrzy ł p rzed s ieb ie,
p o tem wo ln o o d wró cił s ię d o M arian n y i rzek ł cich o , p rzes ad n ie ak cen tu jąc p o d ziw:
– Przek o n ałaś mn ie, wy o b raź s o b ie...
Au to , p o s łu s zn e k iero wcy , jak b y ś wiad o mie b rało u d ział w tej d emo n s tracji,
ru s zy ło w p rawo i wjech ało w wąs k ą d ro g ę p ro wad zącą wzd łu ż b rzeg u jezio ra, mo cn o
o cien io n ą d rzewami two rzący mi malo wn iczą aleję. Po p rawej s tro n ie d ro g i, za
zan ied b an y mi p ło tami lu b n ad werężo n y mi mu rami z k amien i p o ln y ch , ciąg n ęły s ię
g o s p o d ars twa. Same d o my b y ły raczej b ied n e i b rzy d k ie, zwracała n ato mias t u wag ę
wy jątk o wa u ro d a b u d y n k ó w g o s p o d ars k ich : s tajen , o b ó r i s to d ó ł. Przeważn ie
mu ro wan e z czerwo n ej fu g o wan ej ceg ły , miały p ięk n ie s k lep io n e o two ry mały ch ,
jak b y s trzeln iczy ch o k ien ek i s zero k ich wró t. In n e p o s tawio n o z k amien ia,
łączo n eg o z g ru b y mi b alami d rewn a. Krzy s zto f p rzy g ląd ał s ię im z zach wy tem,
zap o min ając n a ch wilę o s wo im ro zd rażn ien iu .
– Sp ó jrz, z jak ą s taran n o ś cią, d b ało ś cią o p ięk n y d etal, wręcz z wid o czn ą miło ś cią
o n i to k ied y ś b u d o wali!
– Właś n ie. Po p ro s tu z miło ś cią – zg o d ziła s ię M arian n a.
– To n ato mias t ch y b a d zieck o n ien awiś ci. – Ws k azał n a n ieu k o ń czo n ą jes zcze
o b ó rk ę z b lo czk ó w cemen to wy ch , n iech lu jn ie, k rzy wo u ło żo n y ch , zach lap an y ch
zap rawą z g lin y . – Ro zp aczliwej n ien awiś ci d o p ars zy weg o , zap ijaczo n eg o ,
o b mierzłeg o i b ezn ad ziejn eg o ży cia...
– A mo że raczej wy ro s ło to z b ied y i zaco fan ia?
– Co ich , rzecz o czy wis ta, w two ich miło s iern y ch , wy ro zu miały ch o czach
ro zg rzes za, p rawd a? – zap y tał zaczep n ie Krzy s zto f.
Nie d ała s ię s p ro wo k o wać, d o s trzeg ła tab liczk ę n ad b ramą mijan eg o d o mu :
„Pan is tru g a 5 ” .
– To s ied em b ęd zie n as tęp n y .
Ty mczas em n as tęp n y d o m jes zcze s ię n ie p o k azał. Dro g a n ajp ierw wzn o s iła s ię
Strona 11
lek k o w g ó rę, p o jawił s ię n a n iej b ru k , a p o tem zaczęła d o ś ć s tro mo o p ad ać w d ó ł,
zamien iła s ię w p o ln ą, wy b o is tą, z g łęb o k imi k o lein ami. Po p rawej s tro n ie zo b aczy li
n as y p k o lejo wy z jed n y m ty lk o to rem, zak ręcający łag o d n y m łu k iem wzd łu ż b rzeg u
jezio ra, k tó re wrzy n ało s ię tu , two rząc małą zato k ę, a b u d o wn iczy ch k o lei zmu s iło
k ied y ś d o p o s tawien ia k amien n eg o wiad u k tu . Prawie tu ż p rzy n im s tał d o m,
całk o wicie o d izo lo wan y o d s ąs iad ó w, wręcz o d całeg o ś wiata. Ro b iło to wrażen ie
zacis zn o ś ci i p rzy tu ln o ś ci, ch o ciaż s am b u d y n ek wy d awał s ię zan ied b an y i
o p u s zczo n y , a p rzed e ws zy s tk im n ies zczeg ó ln ie p ięk n y . J ed y n ie cztery wy s o k ie,
wy s mu k łe tu je o k alające fro n to wy g an eczek , a raczej jeg o res ztk i, d o d awały d o mo wi
s zlach etn o ś ci. Brama wjazd o wa wis iała n a jed n y m zawias ie, ale b y ła b ard zo s zero k o ,
g o ś cin n ie o twarta.
Wjech ali n a p o d wó rze za d o mem o to czo n e s p o ry mi b u d y n k ami g o s p o d arczy mi i
zatrzy mali s ię n a ś ro d k u w wy s o k iej, s u ch ej, d awn o n iek o s zo n ej trawie, p o tęg u jącej
wrażen ie o p u s zczen ia. M arian n a p o wo li o two rzy ła d rzwiczk i i wy s iad ła p ierws za. Od
razu wd ep n ęła w k ro wi p lacek .
– To n a s zczęś cie – s zep n ęła, s tarając s ię o czy ś cić p o d es zwę.
Ro zejrzała s ię – n ig d zie n ie b y ło wid ać n ik o g o , ale zau waży ła, że z k o min a d o mu
id zie d y m.
– Trzeb a zajrzeć d o ś ro d k a – p o wied ziała d o Krzy s zto fa, k tó ry też wy s iad ł.
On jed n ak s tał b ez ru ch u , o p arty o d rzwi s amo ch o d u , i s cep ty czn ie p rzy p atry wał
s ię o to czen iu . M arn ie wid ział s zan s ę s p rzed an ia tak ieg o d o mu , a jeś li ju ż, to za
n iewielk ą cen ę. Na d o b rą s p rawę n ależało b y g o zb u rzy ć i p o s tawić n o wy , b o s amo
p o ło żen ie n ieru ch o mo ś ci b y ło b ezs p rzeczn ie atrak cy jn e. Tro ch ę p o d n ies io n y n a
d u ch u p o s tan o wił zwró cić n a to u wag ę ag en cji.
Nag le z o b ó rk i wy s zed ł mło d y d ro b n y ch ło p ak z wiad rem mlek a. Zas k o czo n y ich
o b ecn o ś cią p o s tawił je n a ziemi i p atrzy ł wy czek u jąco .
– Dzień d o b ry . – M arian n a ru s zy ła w jeg o k ieru n k u . Wy ciąg n ęła ręk ę n a
p o witan ie. On s zy b k o wy tarł d ło ń o s weter, p o d ał ją n iezręczn ie, u ś miech ając s ię
s y mp aty czn ie i p rzep ras zająco .
– O, p rzep ras zam... ręk a b ru d n a z ro b o ty . A to z Wars zawy p rzy jech ali. Pan i to
s io s trzen ica p an i Ró ży . Czek aliś my . J a z mamą to n ajb liżs i s ąs ied zi. Cały czas
p o mag aliś my p an i n au czy cielce... jes zcze jak ży ł ś więtej p amięci n ieb o s zczy k mąż. A
p o tem to ju ż jej s amej... n iech jej ziemia lek k ą b ęd zie. Amen .
Przy witał s ię z Krzy s zto fem.
– To mó j mąż – u ś miech n ęła s ię M arian n a.
Strona 12
– A ja jes tem J ó zek . Do b rze, że s ą. Czek aliś my . J a żem właś n ie k ro win ę p an i Ró ży
p rzy p ro wad ził d la p ań s twa, b o tak to u n as s tała.
– Zu p ełn ie n iep o trzeb n ie, b o p rzecież my ty lk o n a jed en d zień – rzu cił Krzy s zto f,
ale to n em u p rzejmy m, k o n wers acy jn y m.
– Tak ? A czy to warto tak n a jed en d zień g d zieś jeźd zić? – zd ziwił s ię
d o b ro d u s zn ie ch ło p ak . – Pro s zę d o d o mu , p ro s zę...
Ru s zy ł, ws k azu jąc d ro g ę. U s tó p s ch o d k ó w p ro wad zący ch d o d rzwi wejś cio wy ch
zawo łał:
– M amu s ia?! – i zaraz o b ró cił s ię d o n ich : – Niech wch o d zą, b o mamu s ia źle
s ły s zy .
M arian n a ru s zy ła p ierws za, Krzy s zto f za n ią. Zan im n acis n ęła k lamk ę, o d wró ciła
s ię d o męża, b ez s ło wa s k iero wała p alec n a s ieb ie, a p o tem d ło n ią p o k azała, jak ieg o
b y ła wzro s tu . Wzru s zy ło ją to wy raźn ie – o n wzru s zy ł ramio n ami. Po ło ży ł jej ręk ę n a
p lecach i lek k o p o p ch n ął, ro b iąc cierp iętn iczą min ę.
Stars za, zaży wn a k o b ieta, w cias n o zawiązan ej n a g ło wie ch u s tce, o d wró ciła s ię
o d k u ch n i i s p o jrzała n a wch o d zący ch z u ś miech em:
– To ja telefo n o wałam – o zn ajmiła. – A p an ią to b y m n awet n a u licy p o zn ała, tak a
p an i p o d o b n a...
– Zaws ze ws zy s cy mi to mó wili, że b ard ziej w cio cię n iż w mamu s ię s ię wd ałam...
– p o wied ziała M arian n a to n em tro ch ę n azb y t familiarn y m i wy ciąg n ęła ręk ę.
Ko b ieta s zy b k o wy tarła d ło ń o fartu ch i tro ch ę n iezręczn ie ją p o d ała.
– Helen a jes tem.
Krzy s zto f zawah ał s ię n a u łamek s ek u n d y , czy ma s ię p rzy witać, czy ty lk o
s k ło n ić, ale w k o ń cu też p o d ał jej ręk ę.
– Kalin o ws k i – mru k n ął.
– Pań s two p ewn ie g ło d n i, z d ro g i? J a tu właś n ie k o ń czę... – Zak ręciła s ię i z
wp rawą co ś p rzes tawiła n a ro zg rzan y m b lacie k aflo wej k u ch n i.
Krzy s zto f s ię o ży wił.
– Nie u k ry wam, że jes tem g ło d n y . Bo mo ja żo n a to u k ry wa!
Helen a ro ześ miała s ię z s y mp atią, mru g n ęła o k iem i p o wied ziała d o Krzy s zto fa
k o n fid en cjo n aln ie:
– Zaraz s ię p rzy zn a! M o że p ań s two o b ejrzą s o b ie d o m, a ja za ch wilk ę zawo łam n a
p o s iłek ...
Strona 13
W d o mu b y ło czy s to i s ch lu d n ie. Krzy s zto f s ied ział o p arty wy g o d n ie n a s tarej
p lu s zo wej k an ap ie, M arian n a p rzy cu p n ęła n a ro zch wieru tan y m k rzes ełk u p rzy
k o mo d zie, n a k tó rej s tały fo to g rafie, b u k iet s u ch y ch k wiató w, d ro b iazg i ś wiad czące
o d o b ry m s mak u zmarłej. Stare ład n e meb le, n a ś cian ach p arę p o ciemn iały ch
o b razó w, o p rawio n y ry s u n ek zro b io n y ręk ą d zieck a. M arian n a p atrzy ła n a trzy man ą
w ręk u fo to g rafię.
– M ama... b y ła s tars za o d Ró ży – mó wiła cich o . – A tu ... jak i zab awn y ... wu j
Bro n ek .
Od s tawiła fo to g rafię, s ięg n ęła p o in n ą w o zd o b n ej ramce. Przy g ląd ała s ię jej w
milczen iu . Zach o d zące s ło ń ce ws p an iale o ś wietlało wn ętrze p rzez s p ran e, n ieco
p o d arte k o ro n k o we firan k i.
M arian n a s p o jrzała n a męża.
– To ja. Nie p amiętam, k ied y co ś tak ieg o ... – Od wró ciła s ię w s tro n ę o k n a i
zn ieru ch o miała.
– Sły s zy s z? – zap y tała p o ch wili.
– Co ?
– J ak a cis za...
W g łęb i d o mu s k rzy p n ęły d rzwi, u s ły s zeli k ro k i i cich e n iewy raźn e g ło s y .
Krzy s zto f ziewn ął, s tarając s ię to u k ry ć.
– To p rzez to p o wietrze... – u s p rawied liwił s ię.
– Zan o cu jmy tu – p o p ro s iła. – Do mecen as a p ó jd ziemy ju tro ran o i s zy b k o
wy jed ziemy . Przecież teraz zaś n ies z za k iero wn icą.
– M o że mas z rację... – mru k n ął zrezy g n o wan y , a w g ru n cie rzeczy zad o wo lo n y .
Po wiek i mu s ię k leiły .
M arian n a s iad ła o b o k męża, p o d ając mu fo to g rafię, o n p ars k n ął ś mies zk iem.
– Ws trząs ające! – wy k rzy k n ęła n ag le.
Zatrzy mała s ię p rzed o p rawio n y m, wis zący m n a ś cian ie ry s u n k iem. Ro ześ miała
s ię.
– J ak my ś lis z, czy je to d zieło ?
– Two je? – zap y tał Krzy s zto f i p o d s zed ł b liżej.
– Tak .
– Po zn aję two ją k res k ę – zażarto wał – n ieb y wałe.
– To zn aczy , że w o g ó le s ię n ie ro zwin ęłam o d tamteg o czas u ...
– Po win n aś to d o łączy ć d o s wo jej jes ien n ej wy s tawy .
Strona 14
Ro ześ miali s ię o b o je, ch y b a p ierws zy raz o d d łu żs zeg o czas u zro b ili co ś w
zg o d zie. M arian n a s p o jrzała jes zcze raz n a ry s u n ek i p o wio d ła wzro k iem p o p o k o ju :
p ięk n e małżeń s k ie ło że z g ó rą p o d u s zek i k ap ą, s zafk a, n a n iej o k u lary , s tara k s iążk a
d o n ab o żeń s twa, jak ieś p ro s zk i, b u teleczk i lek ars tw. Na s to le s p ran a s erweta, s zk lan y
flak o n , w n im s u ch y b u k iet. Ob o k an ty czn y zeg arek , „ceb u la” z łań cu s zk iem, i
p o rcelan o wy talerzy k z n o ży k iem d o o wo có w. Co ś , czeg o mo żn a d o tk n ąć d elik atn ie,
k o ń cami p alcó w. Na ś cian ie rzeźb io n y , d rewn ian y zeg ar. Nieru ch o my , a wy g ląd ał,
jak b y ty k ał cich u tk o . Na o p arciu fo tela p rzerzu co n a, ręczn ie ro b io n a s zy d ełk iem
ch u s ta. M arian n a p o p atrzy ła n a p ęk atą s tarą s zafę, ale n ie o two rzy ła jej. Do tk n ęła
rzeźb io n eg o d rewn a.
Krzy s zto f s tan ął p rzy o k n ie i p atrzy ł w zaro ś n ięty , zd ziczały s ad . M arian n a
p o d es zła d o n ieg o .
– Sad jak z Czech o wa... – s zep n ęła. – I ten n as tró j... Zo s tań my tu n ie ty lk o n a n o c.
Na zaws ze...
Krzy s zto f o d p o wied ział cich o , ale s p o k o jn ie i rzeczo wo :
– Pan i zwario wała w Pan is tru d ze, M arian n o Filip o wn a.
– Ch y b a tak – p rzy zn ała n ad al s zep tem.
Zap u k an o d o d rzwi.
– Pro s zę... p ro s zę... o twarte – rzu ciła M arian n a.
W p ro g u u k azała s ię Helen a, teraz g ład k o u czes an a, w czy s ty m fartu ch u . Na
b rzu ch u s p lo tła b ard zo zn is zczo n e d ło n ie. To o d wieczn y g es t – p o my ś lał Krzy s zto f
– te In d ian k i w Kan s as też tak zap latały ...
– Pro s imy n a k o lację – o d ezwała s ię Helen a.
– J u ż id ziemy ... – M arian n a u ś miech n ęła s ię, n ie b ard zo ch ciała o p u ś cić p o k ó j,
żal jej b y ło zerwan eg o n as tro ju .
– Tak tu jes t... – zaczęła s zu k ać o k reś len ia, s ło wo „p ięk n ie” wy d awało s ię jej
b an aln e, n ieo d d ające teg o , co o d czu wa.
Helen a wy ch y liła s ię w jej k ieru n k u , jak o s o b a źle s ły s ząca.
– Niczeg o tu n ie ru s zaliś my . Od k u rzy łam teraz ty lk o . Ws zy s tk o jes t tak , jak
zo s tawiła p an i Ró ży czk a. Co to b y ł za czło wiek ... Ws zy s cy ś my ją... ws zy s cy
o k o liczn i i d zieciak i...
Gło s jej u cich ł, n ie u miała wy d o b y ć s ło wa ze ś ciś n ięteg o g ard ła. Bezrad n ie
p o cierała ręce.
M arian n a s zy b k o p o d es zła d o Helen y , o b jęła ją s erd eczn ie, a p o tem
Strona 15
s p o n tan iczn ie p o cało wała w p o liczek .
– Dzięk u ję, p an i Helen o , wiem. Krzy s iu , id ziemy . M ąż jes t o k ro p n ie g ło d n y –
d o d ała.
Us ied li w k u ch n i, p rzy s to le zas tawio n y m s p ecjaln ie n a tę o k azję, ale jed n ak
s k ro mn ie. By ła jak aś k iełb as a, „s wó j” b iały s er, k is zo n e o g ó rk i, mas ło , jajeczn ica i
p ięk n y b o ch en ch leb a. Herb ata w s zk lan k ach , s tały też b u telk a n ajtań s zej wó d k i i
ro zs tawio n e k ielis zk i. W p iecu k aflo wy m b u zo wał o g ień , n a n im wielk i czajn ik ,
jak ieś g arn k i. Pan i Helen a p rzeced ziła mlek o z wieczo rn eg o u d o ju , p o mag ał jej s y n
p rzeb ran y w in n ą k o s zu lę, z p rzeczes an y mi n a mo k ro wło s ami. We wn ęce n ad p iecem
s p ał k o t w p o czu ciu b ezp ieczeń s twa, czas em ty lk o o twierał jed n o o k o i p rzy g ląd ał
s ię g o ś cio m z wy raźn ą p o g ard ą. Krzy s zto f jad ł z wielk im ap ety tem.
– M y ś lałem, że ju ż n ie ma n a ś wiecie tak ieg o mas ła... Ta k iełb as a też włas n ej
ro b o ty ? I ch leb ?
M ło d y s ię ro ześ miał.
– M u s i b y ć. Do s k lep u to ty lk o p rzy o k azji. Pro s zę... p an i s ię częs tu je... n a
zd ro wie n iech id zie.
– M o g łeś n ap alić w jad aln i – zap ro p o n o wała p an i Helen a.
– Nie. Tu jes t tak d o b rze, d o mo wo ... – M arian n a n ie u k ry wała zach wy tu .
– J u ż n o cami p rzy mro zk i – p rzy zn ał mło d y – ale k ażd a p o ra ro k u tu u n as
jed n ak o wo p ięk n a. J u tro p ó jd ą n a s p acer, to zo b aczą o k o licę i ws zy s tk o , co d o n ich
n ależy . Pan i Ró ża zaws ze mó wiła, że tu jes t raj. – Zn ó w s ię zaś miał.
– O, to mo ja żo n a o s zaleje – p o d jął Krzy s zto f i wy jaś n ił: – J es t malark ą.
– No ... – p o wied ział z p o d ziwem mło d y .
– Do m mu s zą s p rawd zić d o k ład n iej – o d ezwała s ię p an i Helen a – p iwn icę i
s try ch , i p o k o je. Ws zy s tk o jes t, co b y ło .
– Ale trzeb a s ię za remo n t wziąć – o ży wił s ię mło d y . – W p aru ch ło p a zro b imy . Tu
n ig d zie n ie ma żad n ej p racy ... ciężk o . Ziemia marn a, a ży ć trzeb a. Zro b imy ! –
zap ewn ił. – No , to mo że... – Po d n ió s ł k ielis zek .
Krzy s zto f p rzełk n ął, ch rząk n ął, M arian n a s ięg n ęła p o k ielis zek , rzu cając
u k rad k o we s p o jrzen ie n a męża.
– J es zcze h erb aty ? – zap y tała p an i Helen a.
Nalała s łab ej es en cji i wrzątk u z wielk ieg o czajn ik a. M ło d y o tarł u s ta i s ięg n ął p o
p ap iero s a, ale wep ch n ął g o z p o wro tem d o p aczk i i wy ciąg n ął ręk ę w k ieru n k u
M arian n y .
Strona 16
– Dzięk u ję, n ie p alę. A mąż ty lk o fajk ę.
– To tak jak n as z p ro b o s zcz – p o ch walił s ię mło d y .
– Nie k u rz tu , J ó zek . – Ko b ieta zmars zczy ła czo ło . – Ko p ci jak z k o min a.
– No , to ch o ciaż ja – wes o ło o d p o wied ział mło d y . – Bo w n as zej ch ału p ie... –
wy ch y lił s ię k u o k n u – n ie, ju ż za ciemn o , n ie wid ać, k o min s ię zawalił i ro b imy ze
zd u n em Ok o ń s k im Ig n acem. To i d o b rze s ię zło ży ło , że ak u rat matk a d ziś tu mu s iała
p rzy jś ć, b o b y m g o to wan eg o d zis iaj n ie jad ł. – Śmiał s ię ru b as zn ie, ch o ciaż z
wd zięk iem, i d o d ał: – Ale my n ie b ęd ziemy p rzes zk ad zać, wieczo rem p ó jd ziemy n a
s wo je...
– Sp o k o jn ie, p an ie J ó zefie – p o wied ział Krzy s zto f – jak ju ż ws p o mn iałem,
my ś my ch cieli wp aś ć ty lk o n a d zień , p o ty m teleg ramie n o tariu s za. J u tro to ju ż n a
p ewn o mu s imy wracać... o b o wiązk i... p raca...
– Pan to ma p racę! – p o k iwał g ło wą mło d y z zazd ro ś cią w g ło s ie.
– M ąż p racu je w d o mu , ale ma s tałe wy k ład y n a u n iwers y tecie, d wa razy w
ty g o d n iu . Sk o ń czy ł med y cy n ę, ty le że n ie p rak ty k o wał, a zajął s ię p racą n au k o wą –
wy jaś n iła M arian n a.
M ło d y k iwn ął g ło wą z s zacu n k iem.
– Do k to r to jes t p ięk n y zawó d .
Krzy s zto f ch ciał co ś p o wied zieć, ale J ó zek ciąg n ął d alej:
– M n ie to s ię marzy ło iś ć n a jak ąś mech an ik ę. Lu b ię ja majs tro wać, zaws ze jak co
trzeb a tak ieg o n ap rawić, to ws zy s cy d o J ó zk a. Pan i Ró ża to ciąg le mamu s i mó wiła,
s k o ń czy J ó zek s zk o łę, to trzeb a g o d ać d alej n a n au k ę. Do Ełk u alb o g d zieś . Ch waliła
mn ie. Do b rze s ię u czy łem. No , ale có ż... n ie b y ło mi d an e. – Zaś miał s ię s mu tn o .
– J u ż n ie jed zą? – zatro s k ała s ię p an i Helen a.
– Dzięk u jemy . Stras zn ie s ię o b jed liś my . – M arian n a u ś miech n ęła s ię i zaczęła
zb ierać talerze.
– Ws zy s tk o b y ło tak ie s maczn e – d o rzu cił Krzy s zto f.
M ło d y zerwał s ię o d s to łu .
– Pro s zę zo s tawić.
Krzy s zto f ziewn ął d y s k retn ie.
– Pó jd ą s p ać, b o zmęczo n e – p o wied ziała p an i Helen a. – Tu taj... – u n io s ła
p o k ry wę g arn k a – n ag rzałam wo d ę n a my cie. J u tro ran iu tk o p rzy jd ę i ws zy s tk o
u p rzątn ę. Ty lk o to zan io s ę d o s p iżark i, tam ch ło d n iej i mu ch n ie ma. – Zab rała mas ło
i węd lin ę.
Strona 17
– To b y ła ws p an iała k o lacja, ale rzeczy wiś cie lecę z n ó g . – Krzy s zto f ch wiejn ie
ws tał o d s to łu .
– Po mo g ę ran o – p o wied ziała M arian n a.
– Nie trzeb a. Nie trzeb a. J a s ama – zap ewn iła p an i Helen a, zd ejmu jąc fartu ch . – O,
tu jes t k lu cz, trzeb a zawrzeć d rzwi. – Po d ała k lu cz wy jęty z k red en s u .
– Ok o lica s p o k o jn a, ale zamk n ąć s ię n ależy – zaś miał s ię J ó zek . – Ty lk o p an i
wy jmie, b o ja mam d ru g i u s ieb ie, a n ie mó g łb y m s ię ran o d o s tać.
– Do b rze. Dzięk i. No , to d o b ran o c, p an i Helen o , d o b ran o c p an u .
– Do b ran o c – Krzy s zto f u k ło n ił s ię u p rzejmie.
– Sp o k o jn ej n o cy – p o wied ziała p an i Helen a i J ó zek d o rzu cił s wo je:
– Do b ran o c.
Leżeli o b o je w p ięk n y m, s tary m małżeń s k im ło żu , n a wy s o k o u ło żo n y ch
p o d u s zk ach , p rzy k ry ci p ierzy n ą.
– Po ś ciel p ach n ie łąk ą... s k o s zo n ą trawą...
– Oo o , jak d o b rze – mru czał Krzy s zto f.
Sły ch ać b y ło d alek ie s zczek an ie p s a. J es zcze d alej o d p o wiad ały in n e.
– No cn e p s y ... – u ś miech n ęła s ię M arian n a. Słu ch ała ch wilę. – Krzy s iu ... a
g d y b y ś my tak tu zamies zk ali?
– Śp ij ju ż.
– Wres zcie mielib y ś my d o m... włas n y ... p rawd ziwy . Po ró wn aj g o z n as zy m
mies zk an iem... Og ró d ... s ad ... p o s tawilib y ś my u le, p o s ialib y ś my te k wiaty , k tó re
lu b ią p s zczo ły ...
– J u ż rzu cam wy d ział i zo s taję p s zczelarzem... Alb o lep iej p s zczo łą... M atk ą... To
zn aczy : o jcem... – mamro tał s en n ie Krzy s zto f.
– Zo s tajes z p s zczelarzem, ale n ie rzu cas z u czeln i – zap aliła s ię. – M o żes z jeźd zić,
a tu ... tu u rząd zimy ci g ab in et d o p racy , n awet lab o rato riu m... Krzy s iu , ws tań !
Zwied zimy cały d o m!
– Os zalałaś ?! Leż!
– To p ó jd ę s ama. – Od rzu ciła p ierzy n ę.
– Nie! Śp ij, n a Bo g a! Przy k ry j s ię! J es teś s zalo n a.
Uło ży ła s ię n iech ętn ie i p o d jęła z n aiwn ą tęs k n o tą:
– Czy wies z, jak p rzed łu ży lib y ś my s o b ie ży cie?
– „I ży li d łu g o i s zczęś liwie”. „By ł s o b ie d ziad i b ab a...”.
Strona 18
– Krzy s iu ... Krzy s iu ! Dru g iej tak iej o k azji ju ż lo s n am n ie o fiaru je.
– No i d o b rze, a ty n ie p ro ś g o o to . – Krzy s zto f wtu lił s ię mo cn iej w p o d u s zk ę.
– Nie p ro s zę o d ru g ą. Ch ciałab y m b y ć wd zięczn a za tę... Tu o d b y wały b y s ię
zjazd y ro d zin n e, p rzy jaciele s p ęd zalib y wo ln e ch wile...
– Sp rzed awałab y ś n a jarmark ach s er, jaja, k u ry ...
– Czy s te p o wietrze... czy s ta wo d a...
– Czy s te s zaleń s two – d o rzu cił co raz b ard ziej s en n y Krzy s zto f.
– To n ie s zaleń s two . To ma racjo n aln e p o d s tawy . Pro s zę cię... p ro s zę cię... p ro s zę...
– p rzy tu liła s ię d o jeg o p lecó w.
– Przes tań ju ż b red zić. Zlitu j s ię n ad e mn ą i ś p ij! M arian n a, ch ces z, żeb y m
p o s zed ł s p ać d o s amo ch o d u ?
– Nie. Do b ran o c. – Szep n ęła, ale leżała z s zero k o o twarty mi o czami.
Światło k s ięży ca d elik atn ie ro zś wietlało p o k ó j p rzez k o ro n k o we p o d arte firan k i,
wy ławiało d ro b iazg i n a p ó łce z k s iążk ami, s u ch y b u k iet z zió ł, fo to g rafie n a
k o mo d zie. Wciąż s ły ch ać b y ło s zczek an ie p s ó w. Trzas n ęła ro zs y ch ająca s ię s zafa.
Krzy s zto f zaczął ch rap ać.
M o że ju ż b y ło tro ch ę jaś n iej, ale wciąż jes zcze trwała n o c. Wtu len i w p o d u s zk i
o b o je s p ali g łęb o k o , g d y n ag le ro zleg ło s ię p u k an ie d o o k n a, i to co raz b ard ziej
n atarczy we. Krzy s zto f s iad ł n a łó żk u i zap y tał b ez s en s u :
– Któ ra g o d zin a?
– Co ? Co s ię s tało ? – Po d erwała s ię M arian n a.
Krzy s zto f o p rzy to mn iał.
– Zach o waj s p o k ó j! – ro zk azał s zep tem. – Ch y b a n ap ad !
Szy b y d źwięczały o d n atarczy weg o p u k an ia, jak b y miały s ię ro zp aś ć.
– Dlaczeg o n ap ad ?
– A d laczeg o s ą n ap ad y ? Cich o b ąd ź! Nie ru s zaj s ię alb o właź p o d łó żk o ! Id ę d o
k u ch n i p o n ó ż!
Rzu ciła s ię, b y g o zatrzy mać.
– Krzy s iek ! Nie! Bo że! J ak b y to b y ł n ap ad , to b y n ie walili w o k n a, ty lk o
wy b ilib y s zy b y alb o wy waży li d rzwi!
Wy rwał s ię jej.
– A więc u k rad li n am s amo ch ó d !
– Sk ąd wies z?
– A ten d u reń Pio tro ws k i zap ewn iał, że n as z p ark in g tak i b ezp ieczn y !
Strona 19
– Bo że, Krzy s iu , co ty mó wis z?!
Wciąg ał n erwo wo s p o d n ie, s zu rając s to p ami, s zu k ał b u tó w.
– J ak mo g łem n ie wziąć rewo lweru n a g az?! Nie p o d ch o d ź d o o k n a! Zg aś ś wiatło !
M arian n a zg as iła n aty ch mias t w p an ice i k rzy k n ęła, ch cąc, żeb y o p rzy to mn iał:
– Krzy s iu ! Kto ś co ś wo ła!
Zamarli o b o je. Niewy raźn y g ło s p o wtarzał międ zy u d erzen iami:
– Pan ie d o k to rze! Pan ie d o k to rze!
– Wo łają cię!
Zerwała s ię z łó żk a i p o d b ieg ła d o o k n a.
– Od s u ń s ię, M arian n o . – Krzy s zto f ją o d ep ch n ął.
Dzieln ie o two rzy ł o k n o , p ch n ął o k ien n ice.
– Kto tam? – zap y tał.
Zo b aczy ł d wó ch mężczy zn , k tó rzy zad zierali k u n iemu g ło wy . J ed en p o wtarzał
n erwo wo :
– Pan ie d o k to rze! Pan ie d o k to rze!
Dru g i mu p rzerwał:
– To ja. J ó zek ! A to s ąs iad z Bałamu to wa, Ko wal Hen ry k , jeg o żo n a Ko walich a
u ro d zić n ie mo że!
– Pan ie d o k to rze! – zajęczał Ko wal. – Po mó c jej trzeb a! Ratu j p an !
– Lu d zie! J a n ie jes tem lek arzem!
– Zap łacę, co mo g ę! Pan ie d o k to rze!!!
– Czło wiek u , zro zu m, ja s ię zajmu ję...
– Będ zie p o n iej – wtrącił s ię J ó zek . – Wy k rwawi s ię.
– O J ezu ! Ratu j p an , d o k to rze! Os iero ci tamty ch s ześ cio ro , n ie d am rad y ... Tak a
d o b ra żo n a...
Zaczął p łak ać.
– Tu trzeb a p rawd ziweg o lek arza! Pan o wie... – Krzy s zto f złap ał s ię za g ło wę:
– Sk ąd g o wziąć? Oś ro d ek w Stary ch J u ch ach to ty lk o w d zień . Karetk ę z Ełk u to
zan im s ię s o łty s d o d zwo n i, a zan im tu d o jad ą... – mó wił g o rączk o wo J ó zek .
– Zaws ze ro d ziła z k rzy k iem, jak Pan Bó g p rzy k azał, a teraz cich n ie, o d d ech traci.
Ratu j, d o k to rze! – ro zp aczliwie k rzy k n ął k o wal.
M arian n a, ju ż u b ran a, d o p ch n ęła s ię d o o k n a.
– Kto jes t tam p rzy żo n ie?
Strona 20
– Sąs iad k i i mo ja s io s tra, ale d zieciak n ie ch ce wy jś ć. Ty le g o d zin s ię męczy .
Ko ń czy s ię o n a jak n ic... Bo że...
– Po jad ę p o mó c.
– Ty ?! – s p y tał Krzy s zto f o s zo ło mio n y . – A co ty mo żes z? Zwario wałaś ?!
– J eżeli ty n ie ch ces z... – o d p arła o s tro . – Wo lis z s tać jak s łu p s o li...
– Krety n k o , czy ty wies z, jak a to o d p o wied zialn o ś ć?! J a n ig d y n ie o d b ierałem
p o ro d u !!! Ty lk o as y s to wałem n a p rak ty ce! Ro zu mies z?
– A jeś li ta k o b ieta u mrze...
– Ale co ty u mies z?! Co ty u mies z?! J ak ty jej mo żes z...?
M arian n a o two rzy ła k o mo d ę, p o tem s zafę i zn alazła czy s te zło żo n e p rześ cierad ła.
Wy ciąg n ęła k ilk a i s zy b k o ru s zy ła d o d rzwi.
– Nap atrzy łaś s ię w telewizji i my ś lis z, że to tak łatwo ... – k rzy k n ął w ro zp aczy
Krzy s zto f.
M arian n a o d wró ciła s ię i rzu ciła mężo wi tward e, n ieu s tęp liwe s p o jrzen ie. On s tał
zro zp aczo n y . Otwo rzy ła d rzwi i wy s zła p rzed d o m. Po d ała p rześ cierad ła J ó zk o wi.
– Po trzy maj. Wezmę k lu czy k i o d s amo ch o d u .
– Nie d a rad y . Wo d a s to i tam n a d ro d ze. Grząs k o .
– Po b ieg n iemy p rzez las i p o lem, n a s k ró ty ! – k rzy k n ął Ko wal.
– W p o rząd k u .
Ru s zy li s zy b k o . J u ż zan u rzali s ię w las , więc n ie wid zieli b ieg n ąceg o za n imi
Krzy s zto fa, wk ład ająceg o k u rtk ę w b ieg u .
– Samo ch o d em!!! – k rzy k n ął d o n ich .
M arian n a n iewid o czn a o d k rzy k n ęła:
– Nie d a rad y ! Grząs k o !
W k u ch n i zag raco n ej i b ied n ej ch aty s ied ziały d wie wiejs k ie b ab y , s zó s tk a
d zieciak ó w, z czeg o częś ć s p ała, g d zie p o p ad ło , b y ł też k o t i małe k u rczęta n a
o d g ro d zo n ej częś ci p o d ło g i k o ło p ieca. M arian n a d o ło ży ła d o n ieg o d rewek , a
zamy k ając, o p arzy ła s ię o d rzwiczk i, ale n ie zro b iło to n a n iej wrażen ia. Na p ły cie
p aro wały g arn k i z wo d ą. Ob ie k o b iety mo n o to n n ie o d mawiały mo d litwę.
M arian n a o d wró ciła s ię d o n ich zn iecierp liwio n a i p o wied ziała p ó łg ło s em:
– Pro s zę p ań , o n a jes zcze ży je! Tak n ie mo żn a.
Ko b iety zamilk ły i p o p atrzy ły n a n ią wzro k iem b ez wy razu .
– Trzeb a wierzy ć, że s ię u d a. Zaws ze!