Lennox Judith - Zapisane na szkle

Szczegóły
Tytuł Lennox Judith - Zapisane na szkle
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lennox Judith - Zapisane na szkle PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lennox Judith - Zapisane na szkle PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lennox Judith - Zapisane na szkle - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 JUDITH LENNOX Zapisane na szkle Tytuł oryginału WRITTEN ON GLASS 0 Strona 2 S Moim braciom, Christopherowi i Davidowi R 1 Strona 3 CZĘŚĆ PIERWSZA Powrót do domu Sierpień 1946 RS 2 Strona 4 1 Ależ Topaz. Twój kapelusz. Ubrudzi się sadzą. Topaz cofnęła się do wnętrza wagonu. Nie usiadła jednak na swym miejscu, lecz wciąż stała, oparta łokciami o framugę okna, obserwując mijane krajobrazy. Przy akompaniamencie pogwizdywań i poświstywań lokomotywy roztaczał się przed nią pejzaż Dorset, wzgórza przetykane pasmami wąskich strumieni i połyskujące między nimi chwilami jasne, niespokojne morze. Tylko od czasu do czasu wzrok dziewczyny natrafiał na coś znajomego. Topaz zastanawiała się, czy to krajobraz się zmienił, czy też ona wszystko S zapomniała. Nie odwiedzała wszak Chancellorów od siedmiu lat. Miała dziesięć lat, gdy była tu po raz ostatni, by pożegnać się z kuzynami, Jackiem i R Willem, w 1939 roku. Była wtedy dzieckiem. Wojna wyryła swoje piętno na tej okolicy. Na dawnych łąkach rosły teraz pszenica i ziemniaki, a domy, pokryte łuszczącą się farbą i z dziurawymi dachami, nosiły znamiona zaniedbania. Na złocących się ścierniskach wciąż straszyły szare stanowiska przeciwlotnicze, a na poboczach krętych wiejskich dróg stały olbrzymie cysterny. – Zamknij okno. Kurz – odezwała się raz jeszcze matka. Veronica Brooke strzepnęła pyłek z liliowego, lnianego żakietu i zerknęła do lustra na swą piękną twarz. – Popraw fryzurę. Topaz zamknęła okno i również spojrzała w lustro. Uznała wprawdzie, że jej długie, kasztanowe włosy wyglądają tak jak zazwyczaj, ale nie chcąc zadzierać z matką, ściągnęła beret i szarpnęła splątane loki grzebieniem. Czuła dziwne podniecenie, nie mogła więc usiedzieć w miejscu tak spokojnie, jakby sobie tego życzyła Veronica. Przed wojną odwiedzała Chancellorów co roku, 3 Strona 5 spędzała tam dwa tygodnie każdego lata. Wspomnienia tamtych wizyt pielę- gnowała w pamięci jak drogocenne perły. Pociąg zwolnił, zbliżając się do stacji. Topaz dojrzała już w głębi doliny szare dachy Missencourt otoczone drzewami. Potem spostrzegła samochód, jadący wąską drogą równoległą do linii kolejowej. Z piskiem wypadła na korytarz i pośpiesznie otworzyła okno. – Will! – wykrzyknęła. – Will! Will Chancellor, siedzący za kierownicą, pomachał ręką do kuzynki. Auto zwolniło, a Topaz pobiegła korytarzem, przeskakując przez walizki i torby, przeciskając się między stojącymi pasażerami, lawirując między S rozkładanymi siedzeniami i psami, starając się dotrzymać kroku samochodowi. Za plecami słyszała głos matki. R – Ależ Topaz! Pociąg zatrzymał się na stacji. Topaz natychmiast otworzyła drzwi i rzuciła się w ramiona Willa. – Urosłaś– powiedział, rozpromieniony na jej widok, ale w jego słowach nie było ani cienia rozczarowania czy krytyki, którą tak często słyszała ostatnimi czasy. Dwudziestodwuletni Will był młodszym z jej kuzynów. On także się zmienił: zamiast gadatliwego, roześmianego uczniaka w okularach, któremu się wiecznie plątały nogi, ujrzała wysokiego, jasnowłosego młodzieńca. Jego rysy nabrały wyrazistości, jakiej wciąż brakowało jej własnej, okrągłej twarzy. Topaz pomyślała, że ta chwila na zawsze pozostanie w jej wspomnieniach: po tak długiej nieobecności znów była w miejscu, które tak lubiła, z ludźmi, któ- rych tak kochała. Bagażowy przyniósł już walizki pani Brooke. 4 Strona 6 – Witaj, ciociu Veronico – powiedział Will. – Jak miło cię znów widzieć. – Pocałował ją w policzek. – Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt uciążliwa. – Tylko jeden wagon pierwszej klasy. – Veronica zmarszczyła nos z niesmakiem. Will załadował bagaże do samochodu. Pani Brooke usiadła na przednim siedzeniu, a Topaz za plecami Willa. – Jak się miewa ciocia Prudence? – zagadnęła kuzyna, gdy już ruszyli. – A wujek John? No i chłopcy – czy wciąż są tacy okropni? – Mama czuje się dobrze, ojciec też. Oczywiście, że chłopcy wciąż są okropni, po to przecież są. – Ojciec Willa prowadził szkołę z internatem dla S chłopców. – A Jack? Czy już wrócił do domu? – Jack, starszy brat Willa, był w R wojsku. – Wraca w przyszłym tygodniu. Dostaliśmy telegram. – Założę się, że ciocia Prudence nie może się doczekać. Nie widzieliście go od wieków, prawda? – Cztery lata. Mama przygotowuje przyjęcie na powitanie. Zaprosiła wszystkich krewnych. – Will podniósł oczy do nieba. Przed laty bracia Chancellorowie byli jak słońce i księżyc: jasnowłosy, wrażliwy Will i starszy, spokojniejszy, ciemnowłosy Jack. Will nabazgrał do niej kilka listów do Krainy Jezior (chłopięcych listów, usianych kleksami i zwięzłych), nie miała natomiast żadnych wiadomości od Jacka, który wiosną 1942 roku popłynął z Korpusem Saperów Królewskich do Afryki Północnej i do tej pory nie wrócił do Anglii. Ale Jack przyjaźnił się przede wszystkim z Julią. 5 Strona 7 Dojechali do szkoły. Drzwi frontowe były uchylone. Spostrzegłszy Prudence Chancellor, Topaz pomachała do ciotki i posłała jej całusa. Po lunchu Topaz i Will wybrali się do Missencourt, do Temperleyów. Marius i Julia Temperleyowie byli najbliższymi przyjaciółmi Jacka i Willa i pojawiali się we wszystkich najpiękniejszych wspomnieniach Topaz z Dorset. Po drodze rozmawiali, chcąc nadrobić siedmioletnią rozłąkę. – Żałowałeś, że nie poszedłeś do wojska, Will? – zapytała Topaz. Wzruszył ramionami i przesunął okulary na nosie. – Czułem się trochę tak, jak na lekcjach wychowania fizycznego w szkole. Wtedy też zawsze stałem z boku i patrzyłem na innych. Gdy jednak S Jack i Marius poszli do wojska, poczułem się niepotrzebny. Topaz wraz z matką spędziła lata wojny w Krainie Jezior. Hotel, choć nieprzytulny i zimny, istniał jakby w całkiem innym świecie niż ten opisywany R w gazetach i w radiu. – No i ta praca w szkole... – ciągnął Will. – Trudno w ten sposób zostać bohaterem. – Will przez ostatnie trzy lata uczył łaciny i przedmiotów ścisłych w szkole ojca, zastępując nauczycieli, którzy dostali powołanie do wojska. – Nie znosiłeś nauczania? Will się uśmiechnął. – Zawsze liczyłem dni do końca semestru. Zupełnie jak wtedy, gdy sam chodziłem do szkoły. – Zamierzasz w dalszym ciągu uczyć? – Raczej nie. Nie szło mi to najlepiej, jeśli mam być szczery. Tolerowano mnie trochę ze względu na ojca, a trochę dlatego, że nie mogli znaleźć nikogo innego. Jack był zawsze mądrzejszy, prawda? A zresztą większość nauczycieli już wróciła. Nawet gdybym lubił uczyć, nie chciałbym zostać w tym miejscu. W szkole ojca, w domu rodziców. Chciałbym... 6 Strona 8 – Co chciałbyś? – Chciałbym im pokazać, że potrafię dokonać czegoś zupełnie sam. Topaz zauważyła fioletowe cienie pod jego oczami. – Czy nadal masz szmery w sercu? – zainteresowała się. Atak gorączki reumatycznej uszkodził serce Willa, gdy chłopak miał zaledwie pięć lat. – Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Nigdy się nie przysłuchiwałem. – Mogę posłuchać? Will się zatrzymał, a Topaz przycisnęła ucho do jego piersi. – Nie wiem, jak powinno bić serce – stwierdziła, odsuwając się. Zeszli na S pobocze, ustępując z drogi przejeżdżającemu samochodowi. – Riley MPH, rocznik 1934 – mruknął Will z podziwem, patrząc na R znikający za zakrętem wóz. – Cudo. Było ich zaledwie dwadzieścia. Ma niesamowite przyspieszenie. – Topaz przypomniała sobie, jak kiedyś kuzyn pokazywał jej z dumą trzymaną w poplamionych atramentem palcach kartkę z listą samochodowych numerów rejestracyjnych. Wsunęła mu rękę pod ramię i poszli dalej. – W czasie wojny dużo myślałam o tobie – powiedziała. – O tobie, o Jacku, o Julii i o Mariusu. Kiedy było mi smutno, wyobrażałam sobie spacer ze szkoły do Missencourt. No i znowu tu jestem. –Topaz odwróciła głowę, próbując dojrzeć dom Temperleyów między drzewami. – W przyszłym tygodniu, gdy Jack przyjedzie do domu, wszystko będzie jak dawniej, prawda? – Tak sądzisz? – A ty nie? – Wtedy byliśmy dziećmi. Od tamtej pory wiele rzeczy się zmieniło. 7 Strona 9 – Przecież uczucia się nie zmieniają. – Will nic nie odpowiedział. – Na pewno strasznie tęskniłeś za Jackiem – dodała Topaz. I nagle przypomniała sobie pewne wydarzenie sprzed lat: jak Jack i Will rzucali monetę, by rozstrzygnąć, który wsiądzie na konia razem z Julią, i jak chabrowe oczy Willa rozbłysły triumfalnie, gdy wygrał, budząc gniew brata. – To Julia. – Will się uśmiechnął. Dziewczyna pędziła w ich stronę na rowerze. Zeskoczyła z siodełka i rzuciła się z szeroko otwartymi ramionami na Topaz. – Spóźniliście się! Myślałam, że już nigdy nie przyjdziecie. Nie mogłam się doczekać, więc wyjechałam wam naprzeciw. – Umilkła i cofnęła się, by S spojrzeć na gościa. – No, dalej – westchnęła Topaz. – Powiedz już, że urosłam. R – Rzeczywiście urosłaś, czyż nie? I masz piersi. – Julio... – wtrącił zawstydzony Will. – Przecież ma. Większe niż ja. Julia była ubrana w białą bawełnianą koszulę i brązowe spodnie, a długie brązowe włosy związała niedbale w koński ogon. Wysoka i szczupła, miała szlachetne rysy i ogromne, głęboko osadzone, szare oczy. Topaz zawsze uważała, że wygląd Julii nie pasuje do jej zachowania. Że niezwykła uroda dziewczyny w żaden sposób nie zapowiada jej wybuchowego temperamentu. Julia działa zawsze pod wpływem impulsu. – Piersi to bardzo niewygodna część ciała – stwierdziła Topaz. –Ciągle mi przeszkadzają. A kiedy biegnę, zawsze się trzęsą. Gdy skręcili, ich oczom ukazała się posiadłość Temperleyów, Missencourt. Elegancki, prostokątny budynek z jasnego kamienia, porośnięty bluszczem, doskonale wkomponowany w tło lasu i doliny. Wielkie balkonowe 8 Strona 10 drzwi na tyłach domu otwierały się na taras, pod którym rozpościerał się ogromny, miękki trawnik. Wysokie cyprysy, wyznaczające granice ogrodu, rzucały długie cienie na trawę. Na samym środku trawnika był kwadratowy staw. Topaz przypomniała sobie karpia, który tam kiedyś pływał, rozsiewając złote refleksy w zielonej toni. Nawet Missencourt się zmieniło. Dom wprawdzie wyglądał tak, jak dawniej, ale trawnik został częściowo skopany i zmienił się w ogródek warzywny. Tam, gdzie kiedyś rosła aksamitna trawa, wystawały teraz z ziemi rozwichrzone pióropusze marchewek. – Mamy nie ma w domu – wyjaśniła Julia. – Ale Mariusz jest w S gabinecie. Idź i przywitaj się z nim, Topaz. Czeka na ciebie. Przez na wpół otwarte drzwi Topaz spostrzegła siedzącego przy biurku R Mariusa Temperleya. – O Boże, Topaz – powiedział, podnosząc się z miejsca. – Wyglądasz cudownie. Miła odmiana, pomyślała dziewczyna, zamiast nieszczęsnego „ale urosłaś". A jednak, tak jak kiedyś, musiała wspinać się na palce, żeby go pocałować. Marius był wysoki i barczysty, miał brązowe włosy i jasne oczy, jak wszyscy Temperleyowie, tyle że jego tęczówki nie były szare, lecz niebieskie. Klasyczny, rzymski nos, kolejna cecha charakterystyczna klanu, w przypadku Mariusa nie był już całkiem prosty z powodu bójki stoczonej jeszcze w czasach szkolnych. – Nie chciałam ci przeszkadzać – usprawiedliwiła się, spoglądając na stertę papierów na jego biurku. – Ależ wcale mi nie przeszkadzasz. – Uśmiechnął się do niej. –Szczerze mówiąc, bardzo się cieszę, że mogę to przerwać. 9 Strona 11 – Masz strasznie dużo pracy? – Dokumenty leżały wszędzie, nawet na podłodze. – Trochę. Chociaż – dodał pośpiesznie – Julia bardzo dzielnie się spisywała. Temperleyowie byli właścicielami fabryki odbiorników radiowych. Biura i warsztaty mieściły się w pobliskiej wiosce Great Missen, w otoczonej złą sławą kaplicy, w której swego czasu rezydowała tajemnicza i ponura sekta religijna. Ojciec Julii i Mariusa, Francis Temperley, zmarł w czasie wojny i wtedy Julia pod nieobecność brata zabrała się do prowadzenia interesów. Will usiłował kiedyś wyjaśnić Topaz, jak działa radio, lecz gdy zaczął mówić o fa- S lach radiowych, dziewczyna zamarła z przerażenia, wyobraziwszy sobie szarą, burzliwą zatokę w Hernscombe, która jakimś cudem wędruje przez R przestworza. – Co słychać, Topaz? – zapytał Marius. – Dobrze się bawiłaś w Krainie Jezior? Zapewne było pięknie i nudno. – Otóż to – potwierdziła, myśląc o swym kilkuletnim wygnaniu. – Pięknie i nudno. Choć, oczywiście, nie powinnam narzekać. Krajobraz jak z bajki. Tylko hotel dość obskurny. Srebrne sztućce do omletu ze starych jajek i paru ziarenek groszku z puszki. A na dodatek bałam się, że mama wyjdzie za któregoś z pułkowników. – Pułkowników? – W tym hotelu były całe stada pułkowników. Wszyscy mieli czerwone twarze i wąsy. A mamę nazywali „memsahib". Marius się uśmiechnął. – A teraz? Spodziewam się, że wróciłyście już do Londynu. – W marcu. 10 Strona 12 – Pójdziesz do szkoły? – Nie, na szczęście nie. – Topaz wzruszyła ramionami. – To byłoby okropne, gdybym musiała zaczynać w nowej szkole. – To co zamierzasz? – Mama ma nadzieję, że wyjdę za mąż. – Myśli o kimś konkretnym? Topaz pokręciła głową. – Mam siedemnaście lat i nigdy się nie całowałam – powiedziała nonszalancko. – Chociaż... – Chociaż? – powtórzył Marius, unosząc brew. – Jeden z pułkowników w hotelu proponował mi tabliczkę czekolady w S zamian za pocałunek. – Topaz! R Była tylko odrobinę zażenowana. – Nie masz pojęcia, jaką ochotę miałam wtedy na czekoladę. I wcale nie było tak źle. Chociaż jego wąsy trochę mnie pokłuły. A co z tobą? Cieszysz się, że wróciłeś do domu? – Wiesz, że jesteś chyba pierwszą osobą, która mnie o to pyta. Wydało jej się, że w jego oczach pojawiło się zmęczenie. – Sądzę – zaczęła w zamyśleniu – że w wojsku było w pewnym sensie... prościej. – W pewnym sensie – zgodził się Marius. – Ale oczywiście cieszę się z powrotu do domu. Tylko że jest trochę... inaczej. Bez ojca... – Och, no tak. Tak mi przykro, Marius. – Jak się miewa twoja matka? – Świetnie. Chociaż zmartwiła ją historia z mieszkaniem. Nasze stare mieszkanie zostało zbombardowane. Strasznie długo szukałyśmy nowego. 11 Strona 13 Topaz uzmysłowiła sobie, że zawsze bardzo jej się podobało to, jak Marius, nawet wtedy, gdy ona była małą dziewczynką, a on prawie młodzieńcem, słuchał uważnie wszystkiego, co miała do powiedzenia. Nie tylko jednym uchem, jak ludzie, którzy robią jednocześnie coś innego albo ledwo skrywają zniecierpliwienie, pragnąc czym prędzej oddalić się do kogoś ważniejszego. – W każdym razie – dokończyła Topaz – gdy już się wprowadziłyśmy do tego nowego mieszkania, zepsuł się bojler. No więc przyjechałyśmy tutaj. – Bardzo się cieszę, że tak się stało – powiedział, a Topaz poczuła, jak jej serce rośnie. S Pociąg zatrzymywał się na każdej stacji. Wszystkie miejsca były zajęte, więc Jack Chancellor stał w korytarzu. Został zdemobilizowany tydzień R wcześniej, niż się spodziewał. W miarę jak zbliżał się do celu, topniała jego pewność, że ma ochotę zrobić rodzinie niespodziankę niezapowiedzianym przyjazdem. Żałował, że nie zadzwonił albo że nie wysłał telegramu. Pragnął, by całe zamieszanie związane z powrotem było już za nim, żeby mógł przejść ze stanu nieobecności w stan obecności bez tych wszystkich powitań i łez. Wciśnięty między marynarza śpiącego po trudach minionej nocy i mężczyznę palącego śmierdzącą fajkę, Jack musiał przyznać sam przed sobą, że wszelkie jego niepokoje wiążą się przede wszystkim z Julią. Jeśli Julii wciąż na nim zależy, wszystko będzie dobrze, jeśli nie, to równie dobrze mógł zostać we Włoszech. W Yeovil przesiadł się do lokalnego pociągu, który powiózł go na południe przez górzyste tereny. Zajął narożne siedzenie i powrócił myślami do Julii. Znali się od dzieciństwa. Ich matki bardzo się lubiły, więc oni także skazani byli na przyjaźń. W wieku lat dziewiętnastu Jack wstąpił do wojska. 12 Strona 14 Został wysłany na szkolenie do północnej Anglii. Gdy w 1941 roku Wrócił do domu na dwutygodniowy urlop, patrzył na Julię innymi oczami. Odniósł wrażenie, że dorosła podczas jego nieobecności – choć może to on się zmienił, może wojsko obudziło jego seksualną samoświadomość? Ujrzał w niej wówczas zdumiewająco piękną, godną pożądania młodą kobietę. Wydarzył się wtedy cud (do tej pory Jack uważał, że to cud): w Julii zaszła bardzo podobna zmiana. Jack zawsze spodziewał się trudności i komplikacji, lecz gdy odprowadzał Julię do domu, pocałował ją po raz pierwszy. Dotykając jej aksamitnej skóry i pełnych ust, poczuł się tak, jakby jeszcze raz wrócił do domu. Na początku zachowywał ostrożność, lękając się S odrzucenia, ale Julia odpowiedziała na jego pocałunek. Parę dni później, w lesie za wioską Jack dotykał jej piersi i płaskiego brzucha. R Tego dnia wrócili do Missencourt bardzo późno. Ojciec Julii –mądry, czarujący Francis Temperley – czekał na nich przed domem. Powiedział tylko: „Bałem się, że się zgubiliście", ale wyraz jego oczu przyprawił Jacka o zimny dreszcz. Potem już nie nadarzyła się okazja, by znaleźć się z Julią sam na sam. A Jack o niczym innym nie marzył. Przed wyjazdem do Afryki dostał dwudziestoczterogodzinną przepustkę i wybrał się do Missencourt. W pokoju, który w czasach dzieciństwa był sypialnią rodzeństwa Temperleyów, gdzie na ścianach wisiały zwijające się mapy i pożółkłe reprodukcje starych mistrzów, Jack wziął Julię w ramiona. Jej włosy spłynęły mu na twarz. Jack wędrował po jej ciele dłońmi, szukał ust, spragniony pocałunków. Julia powiedziała drżącym głosem: „Nie chcę, żebyś wyjeżdżał, Jack. Nie chcę", a on otworzył oczy, by spojrzeć wprost na różowawy kontur Afryki na mapie wiszącej tuż za plecami ukochanej, i poczuł, że przepełniają go szczęście i rozpacz jednocześnie. Powiedział, że ją kocha, i wydawało mu się, że na tle kroków, które właśnie 13 Strona 15 wtedy rozległy się na korytarzu, usłyszał wyszeptane przez Julię wyznanie miłości. Odskoczyli od siebie gwałtownie, gdy do pokoju weszli rodzice Julii. Tego wieczoru Jack nie mógł dojść do siebie. Jąkał się, odpowiadając na uprzejme pytania Adeli Temperley o jego plany, i w nonsensowny sposób reagował na porady Francisa. Gdy wyszedł stamtąd po półgodzinnej wizycie, w głowie wirowały mu setki słów, które chciał powiedzieć Julii. Żegnając się z nią w drzwiach w asyście Temperleyów, zdołał tylko wykrztusić: „Będziesz do mnie pisać, prawda?". Potem odszedł, a drzwi frontowe się zatrzasnęły, nim zdążył zerknąć na nią po raz ostatni. Następnego dnia odjechał do Plymouth, S by wsiąść na pokład statku, wyruszającego w długą podróż do Afryki. Julia pisała do niego długie, krzepiące listy, strojąc sobie żarty zarówno z R wojennych trudności, jak i z własnych wysiłków, by zastąpić Mariusa w przedsiębiorstwie ojca. Jack wodził wzrokiem po stronicach listów i zawsze, czy to w Egipcie, czy to na Sycylii, czy we Włoszech, słyszał jej żartobliwy głos, czuł na sobie spojrzenie szarych, kpiących oczu dziewczyny. Wyobrażał sobie, jak mówi: „Och, na miłość boską, uśmiechnij się, Jack. Zawsze jesteś taki poważny". I najczęściej się wtedy uśmiechał. W jednym tylko liście nie było żadnych żartów. Wtedy gdy zmarł Francis Temperley. „Stała się najstraszliwsza rzecz, Jack. Tata zmarł na atak serca. Nie wiem, jak to zniosę". Potem Julia umilkła na sześć miesięcy. W tym czasie Jack przemieszczał się na północ Italii, jedne mosty podpierając stemplami, inne wysadzając, tu i ówdzie instalując mosty pontonowe. Pisywał do Julii, ale nigdy nie był najlepszy w wyrażaniu uczuć, nie udawało mu się więc zawrzeć w słowach swego ogromnego współczucia. Kiedy wrócę do domu, obiecywał sobie, wszystko nadrobię. 14 Strona 16 Przez całą wojnę czekał na chwilę, w której się znowu spotkają. Gdy jednak wrócił do Anglii, jego optymizm zaczął kruszeć. Kraj zmienił się nie do poznania w czasie jego nieobecności. Zaskoczyła go posępna i nieprzyjazna atmosfera panująca w zrujnowanym Londynie, zaszokowała monotonia i szarość na ulicach, a także wieczne utyskiwanie i rażąca nachalność rodaków. Gdy tylko opuścił ośrodek demobilizacyjny, z cienia wyłonił się jakiś służalczy osobnik, by zaoferować dziesięć funtów za mundur Jacka. Temperley odprawił go cierpko. Kiedy nieco później wsiadał do pociągu, jakiś mężczyzna w średnim wieku przepchnął się łokciami do przodu i umieścił swe tłuste siedzenie na ostatnim wolnym miejscu. Towarzyszący Jackowi znajomy z S armii posłał mu znaczące spojrzenie i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „nie ma co się dziwić, to cywil... ". R Podczas dłużącej się podróży było dość czasu, by wątpliwości Jacka się pomnożyły. Gdy w 1942 roku opuszczał Anglię, Julia miała zaledwie siedemnaście lat, chodziła jeszcze do szkoły. I była za młoda, żeby wiedzieć, czego chce. Jeśli nawet kiedyś coś do niego czuła, to wcale nie ma podstaw, aby przypuszczać, że tak jest nadal. Może zapomniała o tych intymnych chwilach. A może ich żałowała. Pociąg zbliżał się powoli do Longridge Halt. Jack chwycił torbę i płaszcz. Lokomotywa zatrzymała się ze zgrzytaniem i świstem. Nikt inny. nie wysiadł na tej stacji. Gdy pociąg odjechał, Jack ruszył w stronę Missencourt, a nie w stronę rodzinnego domu. Postanowił najpierw zobaczyć się z Julią. Rodzice i tak się go dziś nie spodziewają. Po dusznej atmosferze panującej w pociągu z przyjemnością wciągnął do płuc świeże powietrze. Spacer trochę go uspokoił, a bezchmurne niebo poprawiło mu nastrój, rozluźniając nieco napięcie. Na rozpościerających się na 15 Strona 17 dnie doliny polach jeżyły się złociste ścierniska, a nieco wyżej, na zielonych zboczach widać było puchate kulki pasących się owiec. Jack postanowił, że wkrótce odwiedzi Carrie w Sixfields. Wąska droga wiła się przez las otaczają- cy Missencourt. Drzewa przesłoniły niebo. Jack rozmyślał o tym, co powie Julii. Teraz nie pozwoli, by cokolwiek go powstrzymało. Zszedł na ścieżkę prowadzącą do ogrodu Temperleyów. Serce mu podskoczyło na dźwięk dziewczęcego śmiechu. Jack spojrzał w stronę tarasu i ujrzał Julię. Siedziała na leżaku. Miała na sobie koszulę i spodnie: zaskoczył go widok zarówno tego chłopięcego stroju, jak i odmienionej, starszej Julii. Nie była zresztą sama. Obok niej siedział jakiś mężczyzna. Jack nie S rozpoznał go w pierwszej chwili. Jasnowłosy, szczupły... Will, uzmysłowił sobie nagle. W pewnej chwili Julia wyciągnęła rękę i zmierzwiła włosy Willa R bardzo intymnym i ciepłym gestem. Kiedyś, we Włoszech, gdy Jack wspinał się po dźwigarach jakiegoś mostu, żeby sprawdzić, czy wytrzymają ciężar nadjeżdżającego konwoju, jego wzrok przykuł nagle czarny granat, ukryty między metalowymi belkami. Wystarczyłby jeden jego nieuważny ruch, by granat eksplodował. W okamgnieniu dzień, który wydawał mu się do tej pory pogodny i jasny, zaczął stanowić zagrożenie dla całej jego przyszłości. Wspomnienie tamtej chwili stanęło mu teraz przed oczami. Musiał wydać jakiś dźwięk, bo Julia wstała i spojrzała prosto na niego, szeroko otwartymi oczami, z rozchylonymi ustami. Jack pomyślał ponuro, że nie wygląda na zachwyconą jego widokiem. Ruszył jednak w stronę tarasu. Julia w pierwszej chwili nie mogła uwierzyć, że to on. Gdy podniosła wzrok i spostrzegła mężczyznę, stojącego w cieniu drzew, przez chwilę wydawało jej się, że to ojciec. Serce w niej zamarło, zadrżała. Zanim 16 Strona 18 otrząsnęła się z szoku, nim zaczęła w niej wzbierać radość, Jack stał już na tarasie i mówił chłodnym głosem, cedząc słowo po słowie: – Przyszło mi do głowy, by tu wpaść na chwilę po drodze do domu. Ale zdaje się, że jesteś zajęta. Julia zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała. Jack nie zareagował, nie objął jej, nie odwzajemnił pocałunku. Zdziwiona, a nawet przestraszona dziewczyna poczuła się niezręcznie i cofnęła się szybko. Jack przywitał się z bratem. Julia drżącym nieco głosem zaproponowała mu drinka, ale odmówił: – Lepiej nie. Mam trochę rzeczy do zrobienia. Will zaczął go wypytywać o podróż, o pobyt we Włoszech, a Jack S odpowiadał lakonicznie. Julia zresztą nic nie słyszała, walcząc z narastającą paniką. Jack się nie uśmiechał, a w jego spojrzeniu była dziwna szorstkość R pasująca do jego zmienionego wyglądu: do bardziej barczystych ramion, ogorzałej od słońca twarzy. Stał się obcym człowiekiem, pomyślała Julia, czując, jak znów ogarnia ją szok. Gdy goście wyszli, Julia, czując, że eksploduje, jeśli nie zostanie sama, poszła do kuchni, pod pretekstem przygotowań do obiadu. Wyjęła z kredensu jeden ze zwykłych talerzy i rzuciła nim o ścianę, roztrzaskując naczynie na tysiąc kawałeczków. Potem usiadła przy stole, wsparła głowę na dłoniach i zaniosła się płaczem. Po chwili wydmuchała nos w papierowy ręcznik i wytarła oczy, próbując się uspokoić. Ojciec uznałby to za jeden z typowych dla córki wybuchów. Wspomnienie ojca nie poprawiło jej nastroju. Julia zapaliła papierosa i zabrała się do sprzątania. Czuła się wykończona, ale nie mogła usiedzieć w miejscu. Od kiedy usłyszała o tym, że Jack zostanie wkrótce zdemobilizowany, 17 Strona 19 nie mogła myśleć o niczym innym. Jakby jego powrót oznaczał, że wszystko znów będzie dobrze. Zawsze kochała Jacka. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. W dzieciństwie byli niemal nierozłączni. Will często chorował, a Marius zawsze rozpoczynał kolejny etap edukacji wcześniej niż oni. Najczęściej zostawali więc we dwójkę. Wspinali się razem na drzewa, jeździli konno, żeglowali. Ona była porywcza, a on śmiały i pewny siebie, czego mu zawsze potajemnie zazdrościła. Wojsko go odmieniło. Patrzył na nią inaczej, traktował inaczej. Nagle ujrzała starszego, całkiem odmienionego Jacka i coś w niej drgnęło. A gdy ją S pocałował, miłość, którą zawsze go darzyła, przybrała nieco inną formę. Zdumiało ją uczucie rozkoszy, które ją ogarniało, kiedy jej dotykał, choć nie dziwiła się, że to właśnie Jack, jej Jack, potrafi obudzić takie emocje. R A potem wyjechał ze swym korpusem za granicę. Julia skończyła szkołę i zaczęła pomagać ojcu w firmie. Od 1941 roku warsztaty pracowały na pełnych obrotach przez dwanaście godzin na dobę, sześć dni w tygodniu, produkując odbiorniki dla potrzeb armii. Julia, którą nudziły zarówno zajęcia domowe, jak i nauka, odkryła, że dzięki pracy zawodowej nie czuje się tak opuszczona pomimo nieobecności Mariusa i Jacka. W głębi ducha cieszyła się też, że nie musi wstępować do któregoś z kobiecych oddziałów obrony cywilnej, bo to by oznaczało wyjazd z domu i zakwaterowanie w wieloosobowej sypialni, a tego by nie zniosła. Nie zastanawiała się nad tym, co ona i Jack zrobią po zakończeniu wojny. Czasem, gdy nadchodziły same fatalne wiadomości, wydawało jej się zresztą, że wojna nigdy się nie skończy. A kiedy układ sił się w końcu zmienił, Julia bała się, że jeśli zacznie planować przyszłość, może stracić Jacka. 18 Strona 20 Tymczasem straciła nie Jacka, lecz ojca. Katastrofa wydarzyła się nieoczekiwanie, wtedy, gdy Julia najmniej się tego spodziewała. Pamiętała każdy szczegół tego strasznego dnia. To była deszczowa, listopadowa niedziela. Ojciec wyszedł na spacer z psami. Prosił, by poszła razem z nim, ale odmówiła, bo całkiem przemokła podczas konnej przejażdżki. Ojciec powiedział: „Odrobina deszczu nie zrobi ci już żadnej różnicy, nie sądzisz, kochanie?", ale pokręciła głową i pobiegła na górę po ręcznik. Potem tysiąc razy żałowała tej decyzji. Godzinę później, kiedy grała na pianinie, rozległo się pukanie. Matka otworzyła drzwi. Nie słyszała rozmowy, ale brzmienie głosów, które dobiegały z korytarza, obudziło w Julii złe przeczucia. S Przestała grać i czekała, obezwładniona narastającym przerażeniem. Jack, pomyślała, Jack. R Ale nie chodziło o Jacka. Niedaleko domu jeden z pracowników znalazł ojca, zwiniętego w kłębek, zupełnie jakby Francis Temperley ułożył się do drzemki. Sally, stara labradorka, przycupnęła koło swego pana. Julia znienawidziła ich wszystkich za to, że nie pozwolili jej zobaczyć ojca. Przez całe popołudnie szukała szczeniaka, Roba, który gdzieś czmychnął. Przemierzyła wiele ścieżek, aż w końcu znalazła przemoczonego i drżącego psiaka, którego smycz zahaczyła się o krzaki. Ten dzień odmienił całe jej życie. Nie chodziło tylko o niekończącą się żałobę. Zaszokowało ją nagłe odkrycie, że coś złego może się przytrafić także jej, Julii Temperley. Do tej pory nie dotknęło jej żadne nieszczęście. Julia była dość inteligentna, żeby dostrzec, iż wybuch wojny przyniósł jej samej możliwości, których w normalnej sytuacji by nie miała. Gdyby nie wojna, to przecież Marius pomagałby ojcu w interesach, a nie ona. Julia nie potrafiła 19