Le Carré John - Ludzie Smileya

Szczegóły
Tytuł Le Carré John - Ludzie Smileya
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Le Carré John - Ludzie Smileya PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Le Carré John - Ludzie Smileya PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Le Carré John - Ludzie Smileya - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 John le Carre Ludzie Smileya Przek³ad Maciej Œwierkocki Tytu³ orygina³u SMILEYS PEOPLE *** Dwa pozornie nie zwi¹zane ze sob¹ wydarzenia zwiastowa³y odwo³anie pana Georgea Smileya z jego problematycznej emerytury. T³em pierwszego z nich by³ Pary¿, a czasem akcji wrz¹cy sierpieñ, Strona 2 kiedy mieszkañcy tradycyjnie ju¿ porzucaj¹ miasto na pastwê parz¹cego s³oñca i zat³oczonych turystami autokarów. Tak wiêc pewnego sierpniowego dnia - konkretnie czwartego sierpnia, dok³adnie o dwunastej, bi³ bowiem w³aœnie zegar koœcielny, a chwilê wczeœniej zabrzmia³ tak¿e dzwon w fabryce - w dzielnicy znanej niegdyœ z licznej populacji biedniejszych emigrantów rosyjskich, z mroku starej hurtowni wy³oni³a siê nios¹ca torbê na zakupy krêpa kobieta oko³o piêædziesi¹tki, po czym jak zawsze pe³na wigoru i zdecydowania ruszy³a chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego. Ulica by³a szara i w¹ska, spuszczone ¿aluzje, dwa ma³e hotels de passe i mnóstwo kotów. Nie wiedzieæ czemu, by³o to miejsce odznaczaj¹ce siê jakimœ szczególnym spokojem. Hurtownia pozosta³a otwarta w czasie Strona 3 wakacji, poniewa¿ sk³adowano w niej ³atwo psuj¹ce siê towary. Upa³ zapaskudzony spalinami i nie oczyszczony najl¿ejszym choæby wietrzykiem uderzy³ kobietê jak fala gor¹ca bij¹cego z szybu windy, ale na jej twarzy o s³owiañskich rysach nie pojawi³y siê ¿adne oznaki niezadowolenia. Ani strój, ani budowa kobiety nie sprzyja³y podejmowaniu wysi³ku w upalny dzieñ, by³a bowiem doprawdy wyj¹tkowo niska i oty³a, musia³a siê zatem w³aœciwie toczyæ, ¿eby w ogóle posuwaæ siê do przodu. Jej czarna suknia o koœcielnej surowoœci pozbawiona by³a zarówno wciêcia, jak równie¿ wszelkich innych ozdób z wyj¹tkiem pasemka bia³ej koronki wokó³ szyi i du¿ego, ³adnego metalowego krzy¿a na piersi, nie maj¹cego jednak jakiejœ wiêkszej wartoœci. Strona 4 Popêkane buty, których noski podczas marszu skierowane by³y na zewn¹trz, wygrywa³y srogi, grzechocz¹cy werbel pomiêdzy domami o spuszczonych ¿aluzjach. Sfatygowana torba, pe³na ju¿ od rana, nadawa³a jej lekkiego przechy³u na praw¹ burtê i jasno œwiadczy³a o tym, ¿e kobieta przywyk³a do dŸwigania ciê¿arów. By³a w niej jednak równie¿ pewna weso³oœæ. Siwe w³osy upiête mia³a w kok, ale jeden niesforny kosmyk podskakiwa³ wci¹¿ na jej czole w rytm kaczkowatych kroków. Br¹zowe oczy rozjaœnia³y iskierki poczucia humoru, a usta, osadzone nad bokserskim podbródkiem, w ka¿dej chwili wydawa³y siê gotowe uœmiechn¹æ z byle powodu. Dotar³szy do przystanku, postawi³a torbê na ziemi i praw¹ rêk¹ zaczê³a masowaæ sobie plecy w miejscu, w którym krzy¿ styka Strona 5 siê z krêgos³upem. Ostatnio czêsto wykonywa³a podobne zabiegi, choæ przynosi³y jej niewielk¹ ulgê. Wysoki sto³ek w hurtowni, gdzie pracowa³a jako kontrolerka, pozbawiony by³ oparcia i jego brak dokucza³ kobiecie coraz bardziej. - Do diab³a - zamrucza³a pod adresem doskwieraj¹cej jej czêœci cia³a. Ukoñczy³a masa¿ i zaczê³a teraz trzepotaæ czarnymi ³okciami jak stary miejski kruk, gotuj¹cy siê do lotu. - Do diab³a - powtórzy³a. A potem, kiedy nagle zda³a sobie sprawê, ¿e jest obserwowana, odwróci³a siê na piêcie i podnios³a wzrok na jakiegoœ potê¿nego mê¿czyznê, wznosz¹cego siê za jej plecami niczym wie¿a. By³ jedyn¹ prócz niej osob¹ czekaj¹c¹ na autobus, a w tym momencie tak¿e jedynym poza ni¹ cz³owiekiem na ulicy. Nigdy Strona 6 przedtem z nim nie rozmawia³a, lecz jego wielka, o niepewnym wyrazie i spocona twarz by³a jej sk¹dœ znana. Widzia³a j¹ wczoraj, widzia³a j¹ przedwczoraj, i chyba tak¿e dwa dni temu - mój Bo¿e, nie jest przecie¿ chodz¹cym pamiêtnikiem. Od trzech lub czterech dni ten s³aby, niespokojny olbrzym, czekaj¹cy na autobus czy krêc¹cy siê na chodniku przed hurtowni¹ sta³ siê dla niej niejako symbolem ulicy; i to symbolem reprezentuj¹cym pewien szczególny typ cz³owieka, choæ nie umia³aby na razie okreœliæ jaki. Uwa¿a³a, ¿e wygl¹da na osaczonego - traque - podobnie jak wielu innych pary¿an ostatnimi czasy. Widzia³a w ich twarzach tyle strachu; widzia³a strach, kiedy mijali siê na ulicy, nie œmiej¹c siê pozdrowiæ. Byæ mo¿e by³o tak wszêdzie, sk¹d mog³aby wiedzieæ. Ale czu³a Strona 7 te¿ niejeden raz, ¿e ten mê¿czyzna jest ni¹ zainteresowany. Zastanawia³a siê, czy nie jest policjantem. Przysz³o jej nawet do g³owy, ¿eby go o to zapytaæ, mia³a bowiem ten specyficzny, miejski tupet w obcowaniu z ludŸmi. Policjê przywodzi³ jej na myœl zarówno ponury wygl¹d mê¿czyzny, jak równie¿ jego przepocony garnitur i ca³kowicie zbêdny p³aszcz przeciwdeszczowy, zwisaj¹cy mu z ramienia niczym strzêp starego munduru. Jeœli ma racjê i on jest rzeczywiœcie policjantem, to - no, nareszcie ci idioci zajêli siê fal¹ kradzie¿y, które ju¿ od miesiêcy wprowadzaj¹ tak straszliwy chaos w prowadzony przez ni¹ spis towarów. Tym razem jednak nieznajomy przypatrywa³ siê jej ju¿ od d³u¿szej chwili. I teraz przygl¹da³ siê jej bez przerwy. - Mam nieszczêœcie cierpieæ na bóle w plecach, monsieur - przyzna³a siê w koñcu swoj¹ powoln¹ francuszczyzn¹ o klasycznej Strona 8 wymowie. - Plecy mam niedu¿e, ale ból jest nieproporcjonalnie wielki. Czy jest pan lekarzem? Osteopat¹? Patrz¹c na niego, pomyœla³a, ¿e mo¿e jest chory i ¿e jej ¿arty s¹ nie na miejscu. Szyja i szczêka mê¿czyzny mieni³y siê t³ustawym blaskiem, a w jego bladych oczach da³o siê zauwa¿yæ obsesjê na w³asnym punkcie. Zdawa³o siê, ¿e spogl¹da poza ni¹ ku jakimœ w³asnym problemom. Zamierza³a go zapytaæ: czy nie jest pan przypadkiem zakochany, monsieur? A mo¿e ¿ona pana zdradza? Zastanawia³a siê nawet, czy nie zaprowadziæ go do kafejki na szklankê wody albo tisane, gdy nagle mê¿czyzna odwróci³ siê od niej, obejrza³ siê, a nastêpnie spojrza³ ponad jej g³ow¹ w przeciwnym kierunku. I wtedy pomyœla³a, ¿e jest naprawdê wystraszony, nie tylko traque: ¿e jest wprost sparali¿owany ze Strona 9 strachu. A zatem mo¿e wcale nie jest policjantem, lecz z³odziejem, choæ kobieta wiedzia³a, ¿e doœæ czêsto ró¿nica miêdzy nimi bywa bardzo niewielka. - Nazywacie siê Maria Andriejewna Ostrakowa? - powiedzia³ szybko, jak gdyby przera¿a³o go to pytanie. Mówi³ po francusku, ale domyœli³a siê od razu, ¿e i dla niego nie jest to jêzyk ojczysty; natomiast poprawny sposób, w jaki wymówi³ jej nazwisko wraz z patronimikiem, zwróci³ uwagê kobiety na jego rzeczywiste pochodzenie. Natychmiast rozpozna³a charakterystycznie zlane g³oski oraz tworz¹ce je drgania jêzyka i wtedy z wewnêtrznym dreszczem zidentyfikowa³a ów typ cz³owieka, którego przedtem nie potrafi³a okreœliæ. - A jeœli tak, to kim pan jest, u licha? - spyta³a w odpowiedzi, wysuwaj¹c doln¹ szczêkê do przodu i przygl¹daj¹c mu Strona 10 siê gniewnie. Przysun¹³ siê o krok bli¿ej. Ró¿nica wzrostu pomiêdzy nimi sta³a siê od razu absurdalna. Absurdalny by³ tak¿e stopieñ, w jakim twarz mê¿czyzny zdradza³a jego odpychaj¹cy charakter. Spogl¹daj¹c z do³u, Ostrakowa widzia³a równie wyraŸnie jego s³aboœæ, jak i strach. Wilgotny podbródek olbrzyma zastyg³ w jakimœ grymasie, usta wykrzywi³y siê, by nadaæ mu wyraz si³y, ale ona wiedzia³a dobrze, ¿e nieznajomy pokrywa³ tylko w ten sposób nieuleczalne tchórzostwo. Wygl¹da jak cz³owiek zbieraj¹cy siê na odwagê przed dokonaniem jakiegoœ bohaterskiego czynu, pomyœla³a. Albo mo¿e przestêpstwa. Jest niezdolny do jakichkolwiek spontanicznych reakcji, przysz³o jej do g³owy. - Urodziliœcie siê w Leningradzie ósmego maja tysi¹c Strona 11 dziewiêæset dwudziestego siódmego roku? - zapyta³ nieznajomy. Zdaje siê, ¿e odpowiedzia³a twierdz¹co. PóŸniej nie by³a ju¿ pewna. Zobaczy³a, jak mê¿czyzna unosi wzrok i spogl¹da na nadje¿d¿aj¹cy w³aœnie autobus. Spostrzeg³a, ¿e ogarnia go granicz¹ce z panik¹ niezdecydowanie, i pomyœla³a sobie - co mia³o siê jeszcze okazaæ niemal aktem jasnowidztwa - ¿e nieznajomy zamierza wepchn¹æ j¹ pod pojazd. Nie uczyni³ tego, ale nastêpne pytanie zada³ ju¿ po rosyjsku - w dodatku brutalnym tonem, typowym dla moskiewskiej w³adzy. - W tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym szóstym roku udzielono wam zezwolenia na opuszczenie Zwi¹zku Radzieckiego w celu podjêcia opieki nad waszym chorym mê¿em, zdrajc¹ Ostrakowem? A tak¿e w pewnych innych celach? Strona 12 - Ostrakow nie by³ zdrajc¹ - odpar³a, wpadaj¹c mu w s³owo. - By³ patriot¹. - Unios³a instynktownie torbê, z ca³ej si³y zaciskaj¹c d³oñ na r¹czce. Nieznajomy zignorowa³ ten protest i bardzo g³oœno mówi³ dalej, usi³uj¹c przekrzyczeæ ³oskot nadje¿d¿aj¹cego autobusu: - Ostrakowa, przywo¿ê wam z Moskwy pozdrowienia od waszej córki, Aleksandry, a tak¿e od przedstawicieli pewnych oficjalnych urzêdów! Chcê porozmawiaæ z wami w jej sprawie! Nie wsiadajcie! Autobus w³aœnie podjecha³. Konduktor zna³ Ostrakow¹ i wyci¹gn¹³ rêkê po jej torbê. Nieznajomy zni¿y³ g³os i doda³ jeszcze jedn¹, okropn¹ informacjê: - Aleksandra ma powa¿ne problemy, wymagaj¹ce pomocy matki. Konduktor krzykn¹³, ¿eby siê rusza³a. Wyra¿a³ siê z udawan¹ szorstkoœci¹, albowiem w ten sposób ¿artowali miêdzy sob¹. - Dalej, babciu! Dziœ za gor¹co na mi³oœæ! Podaj torbê i jedŸmy! - wo³a³ Strona 13 konduktor. W autobusie rozleg³ siê œmiech; potem ktoœ rzuci³ z³oœliwie: starucha, ca³y œwiat musi na ni¹ czekaæ! Poczu³a, ¿e d³oñ nieznajomego niezdarnie przesuwa siê po jej ramieniu, jak gdyby nieudolny krawiec usi³owa³ namacaæ guziki ubrania. Wyrwa³a mu siê. Usi³owa³a powiedzieæ coœ konduktorowi, ale nie mog³a; otworzy³a usta, zapomnia³a jednak, jak siê mówi. Uda³o siê jej jedynie pokrêciæ g³ow¹. Konduktor znów coœ krzykn¹³, a potem ¿achn¹³ siê i zamacha³ rêkami. Obelgi mno¿y³y siê: stara baba, pijana jak kurwa ju¿ w po³udnie. Nie ruszaj¹c siê z miejsca, Ostrakowa obserwowa³a, jak autobus znika, czeka³a, a¿ wróci jej znów ostroœæ widzenia, a serce zaprzestanie swych szalonych wybryków. Teraz mnie potrzebna jest szklanka wody, pomyœla³a. Strona 14 Przed silnymi sama siê obroniê. Bo¿e, chroñ mnie przed s³abymi. Posz³a w œlad za nim do kafejki, mocno utykaj¹c. Dok³adnie dwadzieœcia piêæ lat temu, w obozie pracy przymusowej, z³ama³a nogê w trzech miejscach na osuwisku wêglowym. Teraz, czwartego sierpnia - data nie usz³a bowiem jej uwagi - pod szczególnym naciskiem otrzymanej od nieznajomego wiadomoœci dawna œwiadomoœæ kalectwa powróci³a. By³a to ostatnia na ulicy, je¿eli nie w ca³ym Pary¿u, kafejka pozbawiona neonu oraz szafy graj¹cej i w dodatku otwarta w sierpniu - choæ by³y w niej za to stukocz¹ce i migocz¹ce od œwitu do nocy stoliki do bagatelki. Poza tym wype³nia³ j¹ zwyk³y, popo³udniowy gwar rozmów o wielkiej polityce, o koniach, i o tym wszystkim, o czym gawêdz¹ Strona 15 zazwyczaj pary¿anie; trio prostytutek jak zwykle mamrota³o wy³¹cznie miêdzy sob¹, a do stolika w rogu, zarezerwowanego za pomoc¹ zat³uszczonej reklamy campari, zaprowadzi³ ich m³ody, posêpny kelner w poplamionej koszuli. Nast¹pi³a teraz nonsensownie banalna scena. Nieznajomy zamówi³ dwie kawy, ale kelner zaprotestowa³, mówi¹c, ¿e w po³udnie nie rezerwuje siê najlepszego stolika w lokalu tylko po to, ¿eby napiæ siê kawy; patron musi przecie¿ p³aciæ czynsz, monsieur! Ostrakowa musia³a t³umaczyæ, jako ¿e nieznajomy nie zrozumia³ gwarowego potoku s³ów kelnera. Mê¿czyzna zaczerwieni³ siê, po czym zamówi³ dwa omlety z szynk¹ i frytkami i dwa alzackie piwa, w ogóle nie pytaj¹c Ostrakowej o zdanie. Potem uda³ siê do toalety, ¿eby nabraæ odwagi - najwidoczniej by³ pewien, ¿e Ostrakowa nie ucieknie. Przyczesa³ ry¿awe w³osy i mia³ ju¿ such¹ twarz, ale kiedy Strona 16 wróci³, bij¹cy od niego odór przypomina³ kobiecie teraz, w zamkniêtym pomieszczeniu, moskiewskie metro, moskiewskie tramwaje i moskiewskie pokoje przes³uchañ. Ten jego krótki spacer z toalety do stolika potwierdzi³ obawy Ostrakowej znacznie dobitniej ni¿ cokolwiek, co nieznajomy móg³by jej powiedzieæ. By³ jednym z nich. T³umiona pycha, œwiadomie brutalny wyraz twarzy, niezgrabny ruch, jakim po³o¿y³ ramiona na stole i z udan¹ niechêci¹ siêgn¹³ do koszyka po kawa³ek chleba, jak gdyby usi³owa³ zamoczyæ pióro w ka³amarzu - wszystko to przywodzi³o jej na myœl najgorsze wspomnienia z czasów, kiedy ¿y³a jako zhañbiona kobieta pod presj¹ wrogiej biurokracji moskiewskiej. - Tak - powiedzia³, jednoczeœnie zaczynaj¹c jeœæ chleb. Wybra³ chrupi¹c¹ piêtkê. Takimi ³apami móg³ j¹ rozerwaæ w jednej Strona 17 chwili, wola³ jednak po damsku rozdrabniaæ chleb na okruchy czubkami swych pulchnych palców, jak gdyby tak w³aœnie nale¿a³o jeœæ. Skubi¹c piêtkê, uniós³ nieco brwi i wygl¹da³ teraz, jakby u¿ala³ siê nad sob¹: otom ja, obcy w obcym kraju. -Czy wiedz¹ tu, ¿e prowadziliœcie w Rosji niemoralne ¿ycie? - zapyta³ w koñcu. - A mo¿e w mieœcie pe³nym kurew nikogo to nie obchodzi. OdpowiedŸ mia³a na koñcu jêzyka: "To nie moje ¿ycie w Rosji by³o niemoralne. To wasz system by³ niemoralny". Nie odezwa³a siê jednak, zachowywa³a niez³omne milczenie. Poprzysiêg³a ju¿ sobie, ¿e powœci¹gnie zarówno swój gwa³towny charakter, jak i niewyparzony jêzyk, i teraz zmusza³a siê fizycznie do dotrzymania owej obietnicy, chwytaj¹c w palce miêkk¹ skórê po wewnêtrznej stronie przegubu i œciskaj¹c j¹ pod sto³em Strona 18 przez rêkaw z wœciek³¹, niezmienn¹ si³¹, podobnie jak setki razy przedtem, w dawnych czasach, kiedy takie pytania stanowi³y czêœæ jej codziennego ¿ycia. "Kiedy mieliœcie ostatnio wiadomoœci od waszego mê¿a, zdrajcy Ostrakowa? Wymieñcie nazwiska wszystkich osób, z którymi kontaktowaliœcie siê przez ostatnie trzy miesi¹ce!" Gorzkim doœwiadczeniem okupi³a tak¿e inne lekcje œledztwa. Powtarza³a je teraz w duchu, i choæ w sensie historycznym nale¿a³y do czasów poprzedniego pokolenia, to obecnie wydawa³y siê jej równie ¿ywe i znacz¹ce jak wczoraj: nigdy nie odpowiadaj grubiañstwem na grubiañstwo, nie pozwól siê sprowokowaæ, nie próbuj byæ b³yskotliwa ani dowcipna, nie ujawniaj swojej wy¿szoœci, nie okazuj inteligencji, nie pozwól Strona 19 porwaæ siê wœciek³oœci, rozpaczy albo fali nag³ej nadziei, jak¹ mog³oby obudziæ jakieœ przypadkowe pytanie. Odpowiadaj têpot¹ na têpotê, szablonem na szablon. Ale g³êboko, g³êboko w duszy zachowaj te dwie tajemnice, które pozwalaj¹ ci znosiæ wszelkie upokorzenia: swoj¹ nienawiœæ do nich i nadziejê, ¿e pewnego dnia, kiedy niekoñcz¹cy siê szereg kropli wody zrosi ska³ê, zmêczysz ich i jakimœ cudem, sprokurowanym mimowolnie przez ich w³asn¹, gigantyczn¹ biurokracjê, uzyskasz wolnoœæ, której ci odmawiali. Mê¿czyzna wyci¹gn¹³ notes. W Moskwie by³yby to jej akta, ale tutaj, w paryskiej kafejce by³ to lœni¹cy, oprawny w czarn¹ skórê notes; w Moskwie nawet wysoki urzêdnik uwa¿a³by siê za Strona 20 szczêœciarza, posiadaj¹c coœ takiego. Akta czy notes, wstêp pozostawa³ bez zmian: - Urodziliœcie siê jako Maria Andriejewna Rogowa ósmego maja tysi¹c dziewiêæset dwudziestego siódmego roku w Leningradzie - powtórzy³. - Pierwszego wrzeœnia tysi¹c dziewiêæset czterdziestego ósmego roku, w wieku dwudziestu jeden lat, poœlubiliœcie zdrajcê Igora Ostrakowa, kapitana piechoty Armii Radzieckiej, urodzonego z matki Estonki. W tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym roku rzeczony Ostrakow, stacjonuj¹cy wówczas w Berlinie Wschodnim, dziêki pomocy reakcyjnych emigrantów estoñskich zbieg³ zdradziecko do faszystowskich Niemiec, pozostawiaj¹c was w Moskwie. Zamieszka³ w Pary¿u, gdzie przyj¹³ tak¿e póŸniej francuskie obywatelstwo i