Larek Michał - Zabójcze opowieści (3) - Fetyszysta

Szczegóły
Tytuł Larek Michał - Zabójcze opowieści (3) - Fetyszysta
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Larek Michał - Zabójcze opowieści (3) - Fetyszysta PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Larek Michał - Zabójcze opowieści (3) - Fetyszysta pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Larek Michał - Zabójcze opowieści (3) - Fetyszysta Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Larek Michał - Zabójcze opowieści (3) - Fetyszysta Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Spis treści Strona tytułowa Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Rozdział VII Rozdział VIII Rozdział IX Rozdział X Rozdział XI Od autora Karta redakcyjna Strona 5 I – Co ty się tak na mnie gapisz, Freddy? – Wyglądasz jakoś inaczej niż zazwyczaj. – Dopiero teraz to zauważyłeś? – Zauważyłem to dzisiaj rano, jak wyjeżdżaliśmy z Poznania. Potem byłem skupiony na robocie, więc… Porucznik Adam Kruger urwał w  połowie zdania, widząc, że do ich stolika podchodzi kelnerka z  dwoma talerzami wypełnionymi parującymi flaczkami. Intensywny zapach podrażnił ich nozdrza, a w brzuchach zaburczało im cicho. – Może po bułeczce?  – zapytał filigranowa brunetka, rzucając im sympatyczne spojrzenie.  – Prosto z  naszej zaprzyjaźnionej piekarenki. Jeszcze cieplutkie. Skinęli głowami na znak, że chętnie wezmą. – Już przynoszę. Gdy zaspokoili pierwszy głód, porucznik Dagmara Madej zerknęła na kolegę. – No to powiedz mi, mój drogi, jaką różnicę w  moim wyglądzie dostrzegłeś? – zapytała, wyszczerzając zęby. Kruger wbił w nią wzrok i zmarszczył czoło. – Coś z… z twarzą? Dagmara wybuchła śmiechem. – To się nazywa męska spostrzegawczość  – mruknęła, po czy dodała: – Ciepło. Próbuj dalej. Oderwała kawałek bułki, zamoczyła go w  zupie i  zjadła. Wytarła serwetką usta i przeczesała dłonią włosy. Kruger ciągle nie spuszczał jej z oczu. – Masz już? – zapytała, założywszy kosmyk włosów za uchem. Strona 6 – Jesteś blondynką!  – wypalił po chwili wahania porucznik.  – A jeszcze wczoraj… miałaś włosy w kolorze… – No właśnie, w jakim kolorze miałam włosy wczoraj? – Chyba… brązowe? – Trafiona, zatopiona! – Dlaczego się przefarbowałaś? – A co, nie podobają ci się? Kruger wzruszył ramionami, mruknął, że „owszem, podobają się”, i wrócił do pałaszowania flaczków. – Oczekiwałam troszkę więcej entuzjazmu  – oznajmiła Dagmara i również zajęła się pyszną zupą. – Wyglądasz pięknie  – rzucił Kruger, spoglądając na nią lekko zakłopotany. – Naprawdę. – Za późno, liczy się pierwsza reakcja. Nastąpiła cisza, którą za chwilę przerwał okrzyk mężczyzny siedzącego przy stoliku tuż przy oknie. – Szefowo, podkręć radio! Polecenie zostało wykonane i  bar Pod Kogutkiem wypełnił się charakterystycznym głosem Jana Kiepury, który oznajmiał pełną piersią swoją miłość do blondynek i brunetek. – Bóg zapłać. – Na zdrowie, Kaziuk! Kiedy słynny piosenkarz kończył ostatnią strofę, z  impetem otworzyły się drzwi wejściowe. W progu stanął postawny wąsaty brunet w  szarym prochowcu. Rozejrzał się wokoło, skinął głową do przechodzącej właśnie obok kelnerki i podszedł do kontuaru. – Ścisz to, Zocha, i  nalej mi pięćdziesiątkę  – mruknął do korpulentnej tlenionej blondynki po czterdziestce, która zawzięcie czyściła kieliszki. – Dzień dobry, panie kapitanie – przywitała go kobieta. Strona 7 – Dobry. – Dlaczego mam ściszyć? Dają piękne przeboje ze starych lat. – Nalej, mówię! Kapitan sięgnął niecierpliwie po napełniony wódką kieliszek, opróżnił go jednym haustem i odstawił głośno na blat kontuaru. – Daj kiszonego – rzucił. Śledczy zerknęli z  zaciekawieniem na władczego klienta, który zjadłszy ogórka, oznajmił: – Zabili młodą Zającównę, cholera jasna! Barmanka otworzyła szeroko oczy. – Co ty mówisz? Kto ją zabił?! – jęknęła. – Kiedy? Mężczyzna prychnął. – Nie wiem kto. To będziemy musieli dopiero ustalić. Dagmara zerknęła na Krugera, który uważnie przyglądał się brunetowi w prochowcu. – Ale u nas takie rzeczy? – odezwała się barmanka i zakryła dłonią usta. – Kto to widział! – A coś ty myślała, Zocha? Takie rzeczy wszędzie mogą się zdarzyć. Właśnie wracam z miejsca zbrodni. – Gdzie ją znaleźliście? – To Trzepieciński ją znalazł. Jak wracał z rybek. Przy tym starym opuszczonym blaszaku, co to stoi obok jeziorka. Właśnie poinformowałem jej rodziców… Westchnął, po czym pokręcił głową. – Aż musiałem do ciebie przyjechać i kielicha walnąć, żeby jakoś to przetrawić. Stara Zającówna zemdlała, a  stary Zając dostał ataku paniki. Wyciągnął z  kieszeni płaszcza radomskie, zapalił jednego i zaciągnął się. Strona 8 – No nic  – odezwał się po chwili zadumy.  – Wracam do roboty. Z Bogiem. – Z Panem Bogiem, panie kapitanie Gdy mężczyzna opuścił bar, Dagmara i  Kruger szybko zerwali się z  krzeseł, zapłacili za flaczki i  wyszedłszy na zewnątrz, podbiegli do mocno przybrudzonej syreny, w której usadowił się milicjant. Strona 9 II Po krótkiej rozmowie z kapitanem Sławomirem Igielskim Dagmara i  Kruger wsiedli do škody i  ruszyli w  stronę Dusznik, które były dużo większą wsią niż Zalipie. To właśnie na tamtejszym posterunku policji pracował poznany przed chwilą oficer. Nie oponował, kiedy zaproponowali, że wesprą ich w  działaniach, zanim na miejsce nie przyjedzie ktoś z komendy wojewódzkiej. – Oni nam często przysyłają porucznika Bienia, który zaczyna robotę od flaszki, a  potem skupia się głównie na przeszkadzaniu nam w  czynnościach  – powiedział zdegustowany Igielski.  – Każdy trzeźwy i dobry funkcjonariusz jest więc teraz na wagę złota. To powiedziawszy, cmoknął głośno i rzucił, żeby ruszyli za nim. Po kilkunastu minutach jazdy przez okoliczne wioski dotarli do siedziby posterunku, który mieścił się przy ulicy Lipowej. Komendant, niski i  szczupły brodacz w  okularach, poczęstował ich kawą i  plackiem z  rabarbarem z  własnego ogródka, po czym zniknął w  gabinecie, żeby skontaktować się ze swoimi zwierzchnikami z Poznania. W tym czasie Igielski przedstawił im ostatnią drogę zamordowanej dziewczynki. – Wyszła wczoraj z  domu do szkoły kwadrans przed dziesiątą  – opowiadał kapitan, siorbiąc jednocześnie zabielaną kawę.  – Mieszka… a  raczej mieszkała w  części wioski, którą nazywamy „Stary Zalipiem”. Szła drogą gruntową przez las. To jest trzysta metrów do przejścia. Potem powinna pojawić się na skrzyżowaniu z  drogą asfaltową. Od tego punktu do szkoły podstawowej trzeba liczyć mniej więcej sto pięćdziesiąt metrów. Rzecz w  tym, że ona najprawdopodobniej do tej krzyżówki nie dotarła. Strona 10 Kapitan wrzucił do szklanki jeszcze jedną kostkę cukru i zamieszał. Upił parę łyków i spojrzał na śledczych. – Skąd to przypuszczenie? – zapytał Kruger. – Stoją tam dwa domy, w  których mieszkają dziadkowie obserwujący cały czas, co się dzieje na zewnątrz. Mimo słabego wzroku widzą bardzo dużo. Poza tym obok jest sklepik, przy którym zawsze jakiś pijaczek trzyma dzielnie wartę. Zrobiłem szczegółowy wywiad. Nikt tam nie widział Kasi. Nikt. Do szkoły, oczywiście, nie dotarła. Też to dokładnie sprawdziłem. Myślę więc, że…  – zapukał w  blat ławy, przy której siedzieli – …że ktoś ją napadł w lesie. Igielski wyciągnął z  wewnętrznej kieszeni prochowca zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki na tle choinki i położył je nas stole. – To jest nasza Kasia. Do pomieszczenia wszedł komendant i  poprosił Krugera do telefonu. – Poprowadzisz to śledztwo.  – Usłyszał głos swojego szefa, majora Zielińskiego.  – Za jakiś czas zjedzie tam do was ten cymbał Bień, ale on nie jest w stanie zrobić nic sensownego. – A nie mogą kogoś innego przysłać? – zdziwił się porucznik. – Nie, ich najlepsi ludzie są skupieni teraz na mordercy zakonnic, który grasuje w  okolicy. Zupełnie powariowali na punkcie tamtej sprawy. Wszystko ustaliłem z komendantem wojewódzkim. – Rozumiem. – Bądź grzeczny dla Bienia, ale rób swoje. Liczę, że rozwiążesz tę sprawę i pokażesz wierchuszce, na co stać naszą komendę. – Tak jest, panie naczelniku. A co z Dagmarą? – Niech działa z  tobą. Posterunek w  Dusznikach będzie waszym sztabem, to też zostało ustalone. Do roboty! Godzinę później Kruger i  Dagmara wrócili do Zalipia i  udali się na miejsce, gdzie odnaleziono ciało Kasi Zającówny. Zaparkowali auto pod Strona 11 rozłożystą wierzbą i  ruszyli żwirową drogą w  stronę jeziora. Choć nazywało się Błękitne, miejscowi mówili na nie po prostu „Jeziorko”. Kruger mimowolnie zerknął na zegarek. Było dwadzieścia minut po piętnastej. Przy blaszanej budzie tuż obok pomostu stał mały tłum. Śledczy spotkali tam medyka sądowego, grupę techników z wojewódzkiej, kilku funkcjonariuszy z  Dusznik, trzech poznańskich dziennikarzy, w  tym słynnego Misia z  „Expressu Poznańskiego” i  kilku gapiów, którzy z  bezpiecznej odległości prowadzili ożywione dyskusje na temat morderstwa. Dagmara wychwyciła, że ktoś z  owych dyskutantów zaaferowanym głosem oznajmił, iż mogła to być sprawka tego „porypańca Rydla”. Zanotowała to w pamięci. Przywitali się, przedstawili i  zaczęli dopytywać o  szczegóły. Potem weszli do środka blaszaka, którego wnętrze pieczołowicie i  w  wielkim skupieniu obfotografowywał jeden z  techników. Światło sączące się z kilku żarówek wzmacniało efekt posępnej atmosfery. W kącie leżała dziewczynka, przy której kucał doktor Bronisław Kulej i jednocześnie wypełniał protokół z oględzin. Kiwnął im głową. – Dzień dobry – mruknął. – Cześć, Broniu. Stanęli przy zwłokach, na których podrygiwał cień rzucany przez kabel jednej z żarówek. Na widok zmiażdżonej jasnowłosej główki poczuli bolesne ukłucie w sercach. Bezwiednie zacisnęli pięści. – Chryste! – szepnęła Dagmara i mimowolnie odwróciła wzrok. Kruger pobladł, spojrzał na koleżankę, nabrał powietrza, wbił ręce w  kieszenie i  zaczął uważnie przyglądać się zamordowanej dwunastolatce, która była długowłosą blondynką. Strona 12 Miała na sobie rozpiętą czerwoną kurtkę. Pod nią porucznik dostrzegł niebieski golf z  wyszywanym misiem. Do tego niebieska spódniczka, czerwone rajtuzy oraz czerwone kozaczki. Jest kompletnie ubrana, pomyślał. – Nie było gwałtu? – zapytał medyka. Ten pokręcił głową. – Nie. – To ciekawe. – Jak dotąd nie znalazłem spermy na jej ubraniu. Kruger usłyszał głośne westchnienie Dagmary, która przemogła się, podeszła do niego i również spojrzała na martwą dziewczynę. – Masz coś ciekawego?  – zapytała spokojnym głosem. Najwyraźniej weszła już w tryb pracy. – Ślady po duszeniu. Doktor zanotował coś, odłożył teczkę i  odchylił golf. Na szyi zamordowanej zobaczyli krwiaki. – Nie zdziwiłbym się, gdyby przyczyną śmierci było właśnie uduszenie – dodał. Kruger wyciągnął ręce z  kieszeni i  prawą dłonią przejechał po twarzy. Zaczął dokładne przyglądać się betonowemu podłożu. Zmarszczył czoło. Po chwili zerknął na partnerkę, która zrobiła krok w  stronę zakrwawionego kamienia oznaczonego jako dowód numer dwa. – Tym zmasakrował jej głowę?  – zagadnęła, wskazując kamień butem. – Najprawdopodobniej. Zabezpieczyłem na nim trochę śladów biologicznych, w tym włosy. – Ale mówisz, że przyczyną mogło być uduszenie? – Tak sądzę. – Dlaczego? Strona 13 Kruger chrząknął. – Mało krwi jest wokół ciała  – powiedział, przenosząc wzrok na doktora. – Jak na mój gust, za mało. Ten spojrzał na niego i pokiwał głową. – Otóż to. Przy takich obrażeniach to miejsce powinno wyglądać inaczej. W  powieściach używa się określenia „kałuża krwi”. A  my tu mamy tylko jakieś nieśmiałe rozbryzgi. – Czyli co?  – odezwała się Dagmara.  – Ta buda to nie jest miejsce zbrodni? – Wydaje mi się, że nie. Udusił ją w  innym miejscu. Martwą przetransportował tutaj. A  potem z  jakiegoś nieznanego powodu zmasakrował dziewczynie głowę. Właśnie za pomocą tego kamienia. Zamilkli na moment. – Kiedy mogło dojść do zabójstwa? – zapytał porucznik. – Plamy opadowe są wyraźnie rozwinięte, nie ustępują pod naciskiem  – odparł medyk, który wyjął z  wewnętrznej kieszeni płaszcza srebrną piersiówkę z  wygrawerowaną czaszką.  – Poczęstujecie się? Potrząsnęli głowami. Doktor upił parę łyków. – Stężenie pośmiertne w  pełni rozwinięte  – podjął, chowając piersiówkę. Podrapał się po głowie i spojrzał na martwą dziewczynkę.  – Zwłoki są w ubraniu, a mimo to kompletnie wychłodzone – dodał, po czym zamilkł i  przez chwilę nad czymś się zastanawiał.  – Powiedziałbym więc, że umarła mniej więcej… hm… od dwudziestu czterech do trzydziestu godzin temu. Taki właśnie przypuszczalny czas zgonu wpiszę do protokołu. Dwie godziny później, kiedy zaczęło zmierzchać i  trochę śnieżyć, wrócili na posterunek do Dusznik. Był tam już porucznik Bień z  wojewódzkiej. Siedział w  gabinecie komendanta, zarumieniony, ze Strona 14 świecącymi oczami. Na biurku stały pół litra, talerzyk z ogórkami oraz dwa opróżnione kieliszki. – O, dobrze, że jesteście  – rzucił na powitanie Bień.  – My tu z komendantem opracowujemy właśnie plan działania. Dagmara i Kruger spojrzeli po sobie. – Weźcie krzesła  – powiedział lekko speszony komendant, chowając swój kieliszek do szuflady. – Siadajcie i mówcie, co macie. Do gabinetu wszedł Igielski. Mężczyzna stanął przy oknie i  oparł się o ciepły kaloryfer. – Idzie mróz  – oznajmił, zacierając ręce. Ta uwaga sprawiła, że wszyscy uprzytomnili sobie nagle, że rzeczywiście się ochłodziło. Kruger streścił pokrótce najważniejsze ustalenia. – Któryś z  gapiów powiedział, że zabójstwa mógł dokonać jakiś Rydel  – odezwała się Dagmara, kiedy kolega skończył mówić.  – Kojarzycie człowieka? Komendant spojrzał na kapitana. – Bardzo dobrze go kojarzymy – odparł ten pierwszy. – No i? – No i to jest niemożliwe. – Dlaczego? Komendant zerknął na Igielskiego. – Powiedz jej – mruknął. – Facet został aresztowany pod zarzutem zamordowania licealistki z Bytynia tydzień temu – odparł. – Ma więc porządne alibi. Komendant wyciągnął ze sterty dokumentów „Głos Wielkopolski” i podał go Dagmarze. Milicjantka wbiła wzrok w artykuł zatytułowany W Zalipiu aresztowano podejrzanego o  zabójstwo piętnastoletniej dziewczynki. Przeleciała pobieżnie wzrokiem tekst, w  którym opisano zbrodnię na piętnastolatce. Szymon Rydel zaatakował dziewczynę Strona 15 w  Bytyniu. Zaciągnął ją do nieczynnej latryny, zgwałcił, a  potem zabił za pomocą płyty chodnikowej. Dagmara wypuściła głośno powietrze i  podała gazetę Krugerowi, który natychmiast zatracił się w lekturze. – To bardzo podobna zbrodnia do naszej – powiedziała Dagmara. – Faktycznie – przytaknął Igielski. – Autor artykułu pisze, że Rydel miał brata, rówieśnika, miejscowego chuligana  – kontynuowała porucznik.  – Może ten klient z tłumu jego miał na myśli? Komendant przesunął dłonią po brodzie. – On ma dwóch braci  – odezwał się.  – Romka i  Jarka. Jarek jest grzeczny chłopak, ale Roman to niezły wywijas. – Mało powiedziane  – wtrącił się Igielski.  – Ludzie czasami się skarżą na niego, że zaczepia dziewczyny. I  dziewczynki zresztą też. Jedna nawet przyjechała tutaj pół roku temu i  zeznała, że ją zgwałcił. Potem się jednak z tego wycofała. Kapitan spojrzał na śledczych z Poznania. – Co więcej, klient jest zapalonym wędkarzem, często przyjeżdża na rybki nad Jeziorko. – Czyli całkiem interesujący wątek  – oceniła Dagmara, która przypomniała sobie, że na szkoleniu ktoś kiedyś mówił, iż mordercy lubią zabijać ofiary w  znanym sobie miejscu albo ukrywać tam ich zwłoki. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. – Wlazł – rzucił komendant. Do środka wszedł posterunkowy − obcięty na łyso dwudziestoparolatek. – Panie komendancie, dzwonił sołtys z  Zalipia i  mówił, że ktoś wczoraj rano widział w  Starym Zalipiu niejakiego Romana Rydla. Podobno był u swojego wujka. Strona 16 – To wszystko? – Sołtys mówi, że lepiej go sprawdzić. – Dziękuję, młody. Kiedy drzwi się zamknęły, porucznik Bień czknął głośno. – No to zaczynamy zabawę!  – podsumował doniesienia posterunkowego. Kruger zerknął na Dagmarę, a  potem przeniósł wzrok na komendanta. – Jedziemy z nim pogadać – oznajmił. Po paru minutach policjanci wsiedli do dwóch samochodów i opuścili Duszniki. Ruszyły w stronę Zalipia. Strona 17 III – To rodzinka z piekła rodem – powiedział Igielski, który zabrał się razem z  Krugerem i  Dagmarą.  – Matka, Danuśka, największa alkoholiczka w  gminie, umarła dwa lata temu. Spadła po pijaku z  drabiny i  nieszczęśliwie rozbiła sobie głowę o  pień. To znaczy, oficjalnie spadła z drabiny. Ja myślę, że ktoś ją zrzucił. – Kto? – zapytała Dagmara. – Może mężulek?  – Kapitan położył ręce na oparciach przednich siedzeń i  wpatrywał się w  słabo oświetloną szosę.  – Często się kłócili, ale tak do krwi! Ona go trzaskała po ryju, on ją kopał po dupie. Ale koniec końców uznano, że był to nieszczęśliwy wypadek… Teraz skręć w prawo, przyjacielu. Igielski skinął głową zadowolony z  manewru Krugera i  wrócił do wątku Rydlów. – Wspomniany mężulek, czyli ojciec chłopaków, Mietek, to stary złodziej, recydywista. Teraz skupiony jest przede wszystkim na chlaniu. Podobno jest w  kiepskim stanie. Ludzie mówią, że śmierć mu z oczu patrzy. Szymon, jak już wiecie, został zatrzymany pod zarzutem zabójstwa licealistki. Nie zdziwiłem się. Zawsze był nadpobudliwy, nawet agresywny. Niebezpieczny dla otoczenia, mówiąc wprost. Roman to samo. Na razie dużo wskazuje na to, że pójdzie w  ślady swojego starszego brata. Obaj, oczywiście, nie wylewają za kołnierz. Kogo tam jeszcze mamy? A, Jarek, siedemnaście wiosen. Najspokojniejszy z nich, nie rzuca się w  oczy, unika konfliktów, podobno lubi się uczyć. Mam nadzieję, że nie ulegnie wpływowi swojej rodziny. Ktoś mi ostatnio mówił, że jego matka chrzestna z Pniew zabrała go do siebie, bo zaczął popijać po kryjomu. No i  jest jeszcze Hania. Miła nastolatka, niestety lekko upośledzona, uczy się w szkole specjalnej. Strona 18 Opowieść o  dysfunkcjonalnej rodzinie dobiegła końca, kiedy wjechali do pogrążonego w mroku Zalipia. – Ciemno wszędzie, głucho wszędzie – mruknęła Dagmara. – Teraz zwolnij  – polecił kapitan.  – Bo zaraz z  tamtej bramy wyskoczy kundel Trzepiecińskiego. Porucznik zwolnił zgodnie z  poleceniem. Chwilę później na drodze pojawił się znienacka duży czarny pies i zaczął głośno ujadać. – A  nie mówiłem?  – zaśmiał się Igielski.  – Tu niemal wszystko da się przewidzieć. Te same nawyki, rytuały, przyzwyczajenia. Jak to mówią, nihil novi sub sole. – Wskazał palcem świecący w ciemnościach punkt.  – Najbliższy dom, taki z  czerwonej cegły, to będzie chałupa Rydlów. O tutaj, po prawej stronie. Kruger zjechał na pobocze i zaparkował auto przy dziurawym płocie okalającym niedużą posesję. Tuż obok zatrzymał się polonez komendanta. Milicjanci wysiedli z obu samochodów, rozglądając się wokoło. – Gdzie jest Bień? – zapytała Dagmara. – Zasnął w samochodzie – odparł zakłopotany komendant. Parę osób prychnęło ironicznie. – To nawet lepiej – mruknął Kruger. – Idziemy. Podeszli do nieotynkowanego budynku, z  którego dochodziła muzyka. To były agresywne gitarowe riffy. Gdzieś w  tle słychać było pijackie okrzyki. W oknach zasłoniętych pomarańczowymi zasłonami paliło się światło. Ktoś z zewnątrz uchylił ze zgrzytem jedno z nich. Hałas nasilił się. Ostra muzyka zlewała się z  nawoływaniami do picia wódki. Po paru sekundach rozległo się wściekłe psie ujadanie z  tyłu domu, które pobudziło psy z innych zakątków wsi. – Spokojnie, jest na łańcuchu – odezwał się Igielski. – Chyba. Strona 19 Kiedy wreszcie psy się uspokoiły, śledczy usłyszeli rozpaczliwy okrzyk. – Przestańcie! Zdrętwieli. – To boli! Słyszycie? Przestańcie! – wołała jakaś młoda dziewczyna. – Co tam się odpieprza? – mruknęła Dagmara. – Zamknij mordę, dziwko! – Usłyszeli męski głos. – Zabawa dopiero się zaczyna! – Błagam, zostawcie mnie! Ktoś zamknął okno. Milicjanci spojrzeli po sobie i  odruchowo położyli dłonie na kaburach, w  których trzymali swoje mało efektowne i  niekiedy zawodne pistolety P-64. – Zabezpieczcie chatę, a  my ze Sławkiem wejdziemy do środka  – rzucił do swoich towarzyszy Kruger. Wszyscy zgodnie przyjęli polecenie i zajęli odpowiednie pozycje. Kruger odetchnął głęboko i zapukał do drzwi. Odczekał chwilę, a następnie nacisnął klamkę. Drzwi się otworzyły. Oficer zajrzał do środka, skinął Igielskiemu i  wszedł do środka. Kapitan podążył za nim. Znalazłszy się w  długim i  kiepsko oświetlonym korytarzu, omietli go czujnym wzrokiem. Gdzieś w  głębi domu dudniła muzyka. To chyba punk, pomyślał porucznik. Zrobili parę kroków w  przód. Po prawej stronie znajdowała się kuchnia. Pod oknem dostrzegli dziewczynę siedzącą na krześle. Opierając głowę na kolanach, popłakiwała cicho. – Hania – szepnął Igielski. Dziewczyna wyprostowała się i  na ich widok otworzyła szeroko zaczerwienione oczy. Była pulchną nastolatką o sympatycznej buzi. Przełknęła ślinę i wydukała: Strona 20 – Oni robią krzywdę mojej przyjaciółce, Marzence. – Ilu ich tam jest? – Dwóch. Romek i jego kolega. – Nikogo więcej? – Nie. – Wyjdź teraz po cichu z domu, tam się ktoś tobą zaopiekuje. Jesteś bezpieczna. My się wszystkim zajmiemy. Hania przetarła oczy rękawem bluzy, wstała z  krzesła i  wyszła z domu zgodnie z poleceniem Igielskiego. Milicjanci ruszyli dalej korytarzem, omijając po drodze dwa gąsiory z fermentującym winem. Nagle muzyka ucichła. Zaraz potem usłyszeli dziewczęcy szloch i  głośne plaśnięcie. Jeden męski głos zaklął wulgarnie, drugi zarechotał: „Pokaż dziwce, kim jest prawdziwy chłop”. Kruger zerknął na Igielskiego. Wyciągnęli pistolety z kabur. Skinęli głowami. Kruger otworzył drzwi i  poczuł, jak fala gorąca zalewa jego ciało. Z  trudem opanował emocje. Zacisnął zęby. Gdyby tylko mógł, zacząłby strzelać, dając upust swojej złości. Na wersalce ujrzał długowłosego chłopaka z  opuszczonymi spodniami, który leżał na pojękującej z  bólu dziewczynie i  gwałcił ją zawzięcie. Jego głośne sapanie sprawiło, że Krugerowi zebrało się na wymioty. Obok, na fotelu, zwrócony profilem do znieruchomiałych milicjantów, siedział brodaty pulchny dwudziestoparolatek. Oczy mężczyzny chłonęły scenę gwałtu. W  dłoniach trzymał swojego nabrzmiałego penisa i  energicznie nim poruszał. „Mocniej, mocniej, Romciu”  – mamrotał pod nosem. „Pokaż jej, pokaż jej. Ostrzej! O  tak, o jak pięknie”. Milicjanci wymienili się spojrzeniami i odbezpieczyli broń. Kruger podszedł do onanisty i przyłożył mu pistolet do skroni.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!