Kronika ptaka nakrecacza - MURAKAMI HARUKI
Szczegóły |
Tytuł |
Kronika ptaka nakrecacza - MURAKAMI HARUKI |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kronika ptaka nakrecacza - MURAKAMI HARUKI PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kronika ptaka nakrecacza - MURAKAMI HARUKI PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kronika ptaka nakrecacza - MURAKAMI HARUKI - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MURAKAMI HARUKI
Kronika ptaka nakrecacza
HARUKI MURAKAMI
Nejimakidori kuronikuruTytul przekladu angielskiego: The Wind-Up Bird Chronicie
Ksiega pierwsza Sroka zlodziejka
czerwiec i lipiec 1984 roku
1. O wtorkowym ptaku nakrecaczu, szesciu palcach i czterech piersiach
Telefon zadzwonil, gdy gotowalem w kuchni makaron. Pogwizdywalem uwerture do Sroki zlodziejki Rossiniego, wtorujac stacji radiowej FM. Byla to idealna muzyka do gotowania makaronu.
Uslyszalem dzwonek telefonu i najpierw pomyslalem, ze go zignoruje. Makaron dochodzil, a Claudio Abado wlasnie w tej chwili doprowadzal Londynska Orkiestre Symfoniczna do muzycznej doskonalosci. W koncu jednak zmniejszylem plomien, poszedlem do pokoju i podnioslem sluchawke. Moze postanowilem odebrac, myslac, ze ktorys ze znajomych dzwoni w sprawie nowej pracy.
-Prosze o dziesiec minut - powiedzial nieoczekiwanie kobiecy glos. Mam dosc dobra pamiec do glosow, lecz tego glosu nie znalem.
-Przepraszam, pod jaki numer pani dzwoni? - zapytalem uprzejmie.
-Dzwonie do pana. Potrzebne mi tylko dziesiec minut. To wystarczy, zebysmy sie dobrze zrozumieli - powiedziala kobieta. Jej glos byl niski, miekki, malo charakterystyczny.
-Zebysmy sie zrozumieli?
-Tak. Zrozumieli, co czujemy.
Wychylilem sie w strone drzwi i zajrzalem do kuchni. Nad garnkiem z
makaronem unosila sie para, a Abado dalej dyrygowal Sroka zlodziejka.
-Przepraszam pania, ale teraz gotuje makaron. Czy moglaby pani zadzwonic pozniej?
-Makaron? - zapytala zrezygnowana. - Gotuje pan makaron o pol do jedenastej rano?
-A co to pania obchodzi? Moge sobie jesc, co chce i kiedy chce - powiedzialem troche urazony.
-To prawda - odrzekla kobieta suchym, pozbawionym wyrazu tonem.
Jej glos zupelnie sie zmienial pod wplywem najmniejszego wahania nastroju. - Wszystko jedno. Zadzwonie pozniej.
-Chwileczke - powiedzialem pospiesznie. - Jesli probuje pani cos sprzedac, nic z tego nie bedzie, chocby nie wiem, ile razy pani dzwonila. Jestem teraz bezrobotny i nie stac mnie na zadne zakupy.
-Wiem, niech sie pan nie martwi.
-Co pani wie?
-Ze jest pan bezrobotny. Wiem o tym. Wiec mech pan lepiej szybko
dogotuje ten swoj drogocenny makaron.
-A pani wlasciwie... - zaczalem, ale kobieta sie rozlaczyla, nagle i bez
uprzedzenia.
Stalem tak, patrzac na sluchawke, pelen uczuc, ktorym nie moglem dac upustu. Wkrotce jednak przypomnialem sobie o makaronie i poszedlem do kuchni. Wylaczylem gaz i odlalem makaron na sitko. Z powodu telefonu zrobil sie troche za miekki jak na al dente, ale mozna go bylo jeszcze uratowac.
Zebysmy sie zrozumieli?, myslalem, jedzac makaron. Abysmy w dziesiec minut dobrze zrozumieli, co czujemy? Nie moglem pojac, co ta kobieta probowala mi powiedziec. Moze to byl po prostu zart. Albo jakas nowa metoda sprzedazy? Niewazne. Nic mnie to nie obchodzi.
Usiadlem znow na kanapie i probowalem zabrac sie do czytania pozyczonej z biblioteki powiesci, lecz spogladalem co pewien czas na telefon. Meczyla mnie mysl o tym, o co moglo chodzic tej kobiecie, gdy mowila o zrozumieniu sie w dziesiec minut. Wlasciwie jak mozna sie zrozumiec w dziesiec minut? Na samym poczatku wyraznie powiedziala, ze chodzi o dziesiec minut, i wydawala sie dosyc pewna tego czasowego ograniczenia, ktore sama sobie wyznaczyla. Byc moze dziewiec minut to za malo, a jedenascie okazaloby sie za wiele. Tak samo jak w przypadku gotowania makaronu al dente.
Gdy tak rozmyslalem, odechcialo mi sie czytania. Postanowilem zabrac sie do prasowania koszul. Od dawna, kiedy mam w glowie zamet, zawsze prasuje koszule. Proces prasowania dziele na dwanascie etapow. Zaczynam od wierzchu kolnierzyka (1), a koncze na mankiecie lewego rekawa (12). Prasuje po kolei, odliczajac etapy jeden po drugim. Jesli tak tego nie robie, nic z prasowania nie wychodzi.
Uprasowalem trzy koszule, upewnilem sie, ze na ostatniej nie ma zmarszczek, i powiesilem je na wieszaku. Wylaczylem zelazko, schowalem je razem z deska do szafy i wtedy uswiadomilem sobie, ze nieco rozjasnilo mi sie w glowie.
Postanowilem napic sie wody i ruszylem w strone kuchni, gdy znow zadzwonil telefon. Troche sie zawahalem, ale w koncu postanowilem odebrac. Jesli to znow ta kobieta, powiem jej, ze wlasnie prasuje, i sie rozlacze. Okazalo sie, ze dzwoni Kumiko. Zegar wskazywal pol do dwunastej.
-Jak sie masz? - zapytala.
-Dobrze - odpowiedzialem.
-Co robisz?
-Prasowalem.
-Cos sie stalo? - w jej glosie byl leciutki ton napiecia. Dobrze wie, ze kiedy jestem skolowany, prasuje.
-Nie, po prostu prasowalem. Nic szczegolnego sie nie stalo. - Usiadlem na krzesle i przelozylem sluchawke z lewej reki do prawej. - A dlaczego dzwonisz?
-Umiesz pisac wiersze?
-Wiersze? - zapytalem zdziwiony. Wiersze? Co to wlasciwie sa "wiersze"?
-Znajoma redakcja wydaje miedzy innymi magazyn literacki dla dziewczat i szukaja kogos, kto moglby wybierac sposrod nadeslanych przez czytelniczki wierszy te nadajace sie do druku i redagowac je. Chca tez co miesiac wiersz na okladke. Jak na taka lekka prace niezle placa. Oczywiscie to tylko praca na zlecenie, ale jezeli byliby zadowoleni, byc moze daliby ci tez jakies prace edytorskie i...
-Lekka praca? - powiedzialem. - Poczekaj chwileczke. Ja szukam pracy zwiazanej z prawem. Skad ci sie nagle wzielo redagowanie wierszy?
-Przeciez mowiles, ze cos pisales w liceum.
-W gazetce. W gazetce szkolnej. Ktora klasa wygrala turniej pilki noznej albo ze nauczyciel fizyki przewrocil sie na schodach i poszedl do szpitala. Tylko takie glupawe artykuliki. Nie wiersze. Nie umiem pisac wierszy.
-Ale to maja byc wiersze dla licealistek. Nie mowie ci wcale, zebys pisal wspaniale wiersze, ktore przejda do historii literatury. Wystarczy, ze cos tam byle jak napiszesz. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
-Wcale nie umiem pisac wierszy ani byle jakich, ani zadnych innych. Nigdy nie pisalem i nie mam zamiaru pisac - ucialem. Przeciez nie umialbym takich rzeczy pisac.
-No tak - powiedziala z zalem moja zona. - Ale przeciez trudno jest znalezc prace zwiazana z prawem, prawda?
-Rozmawialem z wieloma ludzmi. Niedlugo ktos powinien sie ze mna
skontaktowac, a jesli nic z tego nie wyjdzie, wtedy dopiero sie zastanowie.
-Tak? No dobrze, niech bedzie. A wlasnie, co dzis jest?
-Wtorek - powiedzialem, zastanowiwszy sie przez chwile.
-To czy moglbys isc do banku i zaplacic za gaz i telefon?
-Zaraz ide kupic cos na kolacje, wiec po drodze wstapie do banku.
-A co bedzie na kolacje?
-Jeszcze sie nie zdecydowalem. Pojde po zakupy i pomysle.
-Sluchaj - powiedziala zona, zmieniajac ton - pomyslalam sobie, ze nie musisz sie chyba specjalnie spieszyc z szukaniem pracy.
-Dlaczego? - zapytalem, znowu zdziwiony. Zdawalo sie, ze wszystkie kobiety na swiecie postanowily mnie dzis przez telefon zadziwic. - Niedlugo konczy mi sie zasilek dla bezrobotnych i nie moge przeciez w nieskonczonosc tak nic nie robic.
-Ale ja wiecej teraz zarabiam, ta dodatkowa praca tez dobrze idzie, mamy oszczednosci, jezeli nie bedziemy rozrzutni, na jedzenie nam wystarczy. Nie lubisz zajmowac sie domem, tak jak teraz? Znudziloby cie takie zycie?
-Nie wiem - odparlem szczerze. Nie wiedzialem.
-Zastanow sie nad tym spokojnie - powiedziala zona. - A kot nie wrocil?
Gdy zapytala, zdalem sobie sprawe, ze od rana ani razu nie pomyslalem o kocie.
-Nie, jeszcze nie wrocil.
-Moglbys go troche poszukac w sasiedztwie? Nie ma go juz od tygodnia.
Mruknalem cos w odpowiedzi i przelozylem sluchawke do lewej reki.
-Mysle, ze pewnie jest w ogrodzie tego pustego domu na koncu uliczki. W tym ogrodzie z kamienna rzezba ptaka. Wiele razy go tam przedtem widzialam.
-Na koncu uliczki? - powtorzylem. - A po co ty tam chodzilas? Do tej pory nigdy o tym nie wspominalas...
-Sluchaj, przepraszam, ale musze sie rozlaczyc. Musze wracac do pracy. Prosze, poszukaj kota. - Rozlaczyla sie. Popatrzylem przez chwile na sluchawke, a potem ja odlozylem.
Zastanawialem sie, po co Kumiko chodzila po uliczce. Aby sie tam dostac, trzeba przejsc przez ogrodzenie z betonowych plyt stanowiace sciane naszego ogrodu, a nie bylo tam przeciez nic wartego takiego wysilku.
Poszedlem do kuchni, napilem sie wody, wyszedlem na werande i zajrzalem do kociej miski. Kupka suszonych sardynek, ktora tam wczoraj wi-
eczorem wlozylem, byla nienaruszona. Wiec kot jednak nie wrocil. Stalem na werandzie i patrzylem na nasz maly ogrodek oswietlany promieniami wczesnoletniego slonca. Patrzylem, choc nie byl to ogrod, ktorego widok wypelnial serce radoscia. Slonce dochodzi tu jedynie przez krotki czas, wiec ziemia jest zawsze czarna i wilgotna, w rogu rosna tylko dwa czy trzy nedzne krzaki hortensji, za ktorymi nie przepadam. Z pobliskiego zagajnika dobiegal glos ptaka, monotonny i przenikliwy, jak zgrzyt sruby sluzacej do nakrecania czegos. Nazywalismy go ptakiem nakrecaczem. Kumiko tak go nazwala. Nie wiedzielismy, jak sie naprawde nazywal. Nie wiedzielismy tez, jak wyglada, choc przylatywal co dzien to tego zagajnika i nakrecal sprezyne naszego spokojnego swiata.
O rany, no to teraz na poszukiwanie kota, pomyslalem. Od dawna lubie koty. Lubilem tego kota, choc maja swoj wlasny tryb zycia. Nie sa wcale glupimi zwierzetami. Jezeli kot zniknal, to znaczy, ze zachcialo mu sie gdzies pojsc. Wroci, kiedy bedzie glodny i zmeczony. Ale pojde go poszukac, bo Kumiko mnie prosila. I tak nie mam nic innego do roboty.
W kwietniu odszedlem z kancelarii adwokackiej, w ktorej od dawna pracowalem. Nie bylo ku temu zadnej szczegolnej przyczyny. Nie moge powiedziec, ze praca mi nie odpowiadala, choc rzeczywiscie nie byla niezwykle interesujaca. Pensje mialem niezla i w biurze panowala przyjemna atmosfera.
Moja praca sprowadzala sie do roli wyspecjalizowanego chlopca na posylki. Jak na mnie spisywalem sie calkiem niezle. Moze sam nie powinienem tak o sobie mowic, ale jestem bardzo efektywny w wykonywaniu konkretnych zadan. Szybko pojmuje, o co chodzi, jestem energiczny, nie narzekam i trzezwo mysle. Dlatego kiedy powiedzialem, ze chce zrezygnowac z pracy, starszy partner - to znaczy ojciec, gdyz firma skladala sie z dwoch prawnikow: ojca i syna - zaproponowal mi nawet podwyzke.
W koncu jednak i tak odszedlem. Nie mialem zadnych konkretnych nadziei ani perspektyw na przyszlosc. Nie pociagala mnie tez mysl o zamknieciu sie w domu i przygotowaniach do egzaminu na aplikacje adwokacka, a przede wszystkim nie mialem juz ochoty byc adwokatem. Nie chcialem dalej siedziec w tej kancelarii i wykonywac tej samej pracy. Pomyslalem wiec, ze jesli w ogole mam kiedys odejsc, to najlepiej teraz. Jezeli zostalbym dluzej, pewnie spokojnie pracowalbym tam do konca zycia. A mam juz przeciez trzydziesci lat.
Kiedy raz przy kolacji nagle rzucilem: "Zastanawiam sie nad odejsciem z pracy", Kumiko powiedziala tylko "uhm". Nie wiedzialem, co to "uhm"
mialo znaczyc, ale przez dluzsza chwile sie nie odzywala, wiec ja takze siedzialem w milczeniu, a wtedy Kumiko stwierdzila: "Jesli chcesz odejsc, to chyba lepiej odejsc. To przeciez twoje zycie, mozesz robic, co chcesz". Nie powiedziala nic wiecej, skupila sie na wyjmowaniu paleczkami osci z ryby i ukladaniu ich na brzegu talerza.
Kumiko zajmowala sie glownie redagowaniem magazynu poswieconego zdrowemu odzywianiu i naturalnej zywnosci. Zarabiala nie najgorzej, a do tego zaprzyjaznieni redaktorzy, pracujacy w innych pismach, podrzucali jej zlecenia na prace ilustratorskie (na uniwersytecie studiowala projektowanie i chciala kiedys zostac niezaleznym ilustratorem). Dochody z tego tez byly nie do pogardzenia. Ja po odejsciu z pracy mialbym przez pewien czas prawo do pobierania zasilku dla bezrobotnych, a poza tym bedac w domu, moglbym zajmowac sie gospodarstwem i zostaloby nam jeszcze na dodatkowe wydatki, jak jedzenie w restauracjach czy oddawanie rzeczy do pralni. Nawet jezeli sie zwolnie, nasz poziom zycia prawie sie nie zmieni. I dlatego zrezygnowalem z pracy.
Telefon zadzwonil, gdy po powrocie z zakupow wkladalem jedzenie do lodowki. Wydawalo mi sie, ze w dzwonku brzmiala straszna irytacja. Polozylem na stole do polowy odpakowane z plastiku tofu, wszedlem do pokoju i podnioslem sluchawke.
-Juz pan skonczyl z makaronem? - uslyszalem tamta kobiete.
-Skonczylem - odparlem. - Ale teraz musze isc szukac kota.
-Szukanie kota moze chyba poczekac dziesiec minut? To co innego niz gotowanie makaronu.
Jakos nie potrafilem sie rozlaczyc i nie wiedzialem dlaczego. Cos w glosie tej kobiety przyciagalo moja uwage.
-No tak. Jesli to tylko dziesiec minut - powiedzialem.
-A wiec sie zrozumiemy? - zapytala cicho. Mialem wrazenie, ze usiadla na krzesle i skrzyzowala nogi.
-No nie wiem - odrzeklem. - To w koncu tylko dziesiec minut.
-Byc moze dziesiec minut to dluzej, niz pan sobie wyobraza.
-Czy pani naprawde mnie zna? - zapytalem.
-Oczywiscie. Spotkalismy sie wiele razy.
-Kiedy? Gdzie?
-Kiedys, gdzies - odparla. - Jesli zaczne panu po kolei takie rzeczy tlumaczyc, dziesiec minut nie wystarczy. Wazne jest teraz. Prawda?
-Ale czy nie moglaby pani jakos tego dowiesc? Dowiesc, ze mnie pani zna.
-Na przyklad jak?
-Ile mam lat?
-Trzydziesci - odpowiedziala natychmiast. - Trzydziesci lat i dwa miesiace. Czy to wystarczy?
Milczalem. Chyba naprawde mnie zna, ale jej glos z nikim mi sie nie kojarzyl, choc probowalem go sobie przypomniec.
_ To teraz prosze mnie sobie wyobrazic - zachecila kobieta. - Prosze zaczac od glosu. Jaka jestem, ile mam lat, jak jestem ubrana, tego typu rzeczy.
-Nie wiem - powiedzialem.
-Prosze sprobowac. Spojrzalem na zegar. Minela dopiero minuta i piec sekund.
-Nie wiem - powtorzylem.
-To ja panu powiem - rzekla. - Leze teraz w lozku. Wzielam przed
chwila prysznic i nic na sobie nie mam.
O, rany!, pomyslalem. Zupelnie jak platny seks przez telefon.
-Czy mam nalozyc bielizne? A moze lepiej ponczochy? Tak bedzie dla pana lepiej?
-Wszystko mi jedno. Niech pani naklada, co pani chce. Jesli pani chce cos nalozyc, niech pani nalozy. A jak woli pani byc naga, to tez dobrze. Ale przepraszam pania, mnie nie interesuja tego typu rozmowy telefoniczne. Jestem zajety...
-Tylko dziesiec minut. Chyba poswiecenie mi dziesieciu minut nie bedzie niepowetowana strata w panskim zyciu, prawda? W kazdym razie prosze mi odpowiedziec. Czy woli pan, zebym byla naga, czy mam cos nalozyc? Mam rozne rzeczy. Na przyklad czarna koronkowa bielizne.
-Moze pani zostac tak, jak pani jest - powiedzialem.
-Czyli woli pan, zebym byla naga, tak?
-Tak, wole, zeby pani byla naga - odparlem. Juz cztery minuty.
-Wlosy lonowe mam jeszcze mokre - powiedziala. - Niezbyt dokladnie wytarlam recznikiem. Dlatego sa jeszcze mokre. Cieple i zupelnie mokre. Bardzo miekkie. Bardzo czarne i miekkie. Niech pan poglaszcze.
-Przepraszam, ale...
-Pod nimi tez jest cieplo. Jak cieply budyn. Bardzo cieplo. Naprawde. Jak pan mysli, co ja teraz robie? Zgielam prawa noge w kolanie, a lewa odgielam. Jakby wskazowki zegara ustawione na piec po dziesiatej.
Po tonie jej glosu poznalem, ze nie klamie. Naprawde ustawila nogi w pozycji piec po dziesiatej, a jej wlosy lonowe sa cieple i wilgotne.
-Niech pan poglaszcze wargi. Powoli. A teraz niech pan rozchyli. Tez
powoli. Niech pan glaszcze powoli opuszkiem palca. Tak, bardzo powoli. A druga reka niech pan scisnie moja lewa piers. Prosze glaskac delikatnie od dolu i lekko draznic sutek. Niech pan to zrobi wiele razy, az prawie doprowadzi mnie pan do orgazmu.
Odlozylem sluchawke, nic nie mowiac. Potem polozylem sie na kanapie i wpatrujac sie w zegar, gleboko westchnalem. Rozmawialem z ta kobieta przez piec albo szesc minut.
Nie minelo nawet dziesiec minut, gdy telefon znowu zadzwonil, ale tym razem nie podnioslem sluchawki. Zadzwonil pietnascie razy i umilkl, a wtedy pokoj wypelnila gleboka zimna cisza.
Troche przed druga pokonalem ogrodzenie z betonowych plyt i znalazlem sie na uliczce. Nazywam tak to miejsce, ale to nie uliczka w prawdziwym znaczeniu tego slowa. Sam nie wiem, jak je wlasciwie nazwac. Scisle mowiac, nie jest to nawet drozka. Drozka jest jakby korytarzem wiodacym w okreslone miejsce, ma wejscie i wyjscie, a ta uliczka nie ma wejscia ani wyjscia, jest zablokowana z obu stron, nie przypomina wiec nawet slepej uliczki, ktora ma przynajmniej wejscie. Okoliczni mieszkancy od dawna nazywaja uliczka ten krotki odcinek, ktory jakby spina tylne sciany ogrodow za domami i ciagnie sie okolo dwustu metrow. Ma troche ponad metr szerokosci, lecz wystajace ploty i skladowane gdzieniegdzie rozne sprzety sprawiaja, ze w kilku miejscach trzeba przeciskac sie bokiem.
Podobno - slyszalem to od wuja, ktory wynajmuje nam bardzo tanio dom - dawniej uliczka miala i wejscie, i wyjscie. Pelnila funkcje skrotu laczacego dwie ulice. Jednak w okresie szybkiego rozwoju ekonomicznego na wszystkich dawniej wolnych przestrzeniach po obu stronach zaczely stawac jeden przy drugim nowe domy, uliczka jakby przez nie sciskana bardzo sie zwezila, a poniewaz mieszkancy nie lubili, gdy ktos im ciagle przechodzil obok domu albo wzdluz sciany ogrodu, zostala dyskretnie zablokowana. Zaslonieto ja najpierw niewielkim plotkiem, potem ktos powiekszyl sobie ogrod i postawiwszy ogrodzenie z betonowych plyt, calkiem zablokowal jeden wylot. Jakby w odpowiedzi na to drugi koniec zagrodzono mocna metalowa siatka, tak by nawet psy nie mogly sie przecisnac. Mieszkancy i przedtem rzadko tedy chodzili, wiec nikt nie narzekal, gdy uliczka zostala z obu stron zablokowana, uwazano nawet, ze pomoze to zapobiec kradziezom. W rezultacie porzucono ja jak jakis nieuzywany kanal, nikt z niej nie korzystal i pelnila jedynie funkcje strefy buforowej miedzy dwoma rzedami domow. Porosla chwastami i wypelnily ja lepkie paj-
eczyny.
Nie moglem zrozumiec, w jakim celu moja zona przychodzila wielokrotnie w takie miejsce. Ja sam bylem tu moze ze dwa razy, a przeciez Kumiko jeszcze do tego nie lubila pajakow. Wszystko jedno, pomyslalem. Skoro Kumiko mowi, ze mam szukac kota w uliczce, bede szukal. Sto razy wole sobie pospacerowac, niz czekac w domu, az zadzwoni telefon.
Ostre slonce wczesnego lata pokrylo ziemie siateczka cieni rzucanych przez wystajace galezie, unoszace sie ponad moja glowa. Cienie byly nieruchome i pewnie dlatego, ze nie wialo, wygladaly jak rozrzucone po ziemi nieusuwalne plamy. Nie dobiegal tu zaden dzwiek, zdawalo sie, ze slychac oddech oswietlonych sloncem, pojedynczych zdziebelek trawy. Na niebie unosilo sie kilka chmurek. Byly tak wyraznie zarysowane, ze przypominaly ksztaltem chmury z tla sredniowiecznych drzeworytow. Wszystko wokol mialo ostre kontury, tak ze wlasne cialo zdalo mi sie czyms nieograniczonym, pozbawionym ksztaltu. Bylo mi tez strasznie goraco. Mialem na sobie podkoszulek, cienkie bawelniane spodnie i tenisowki, ale idac przez dluzszy czas w sloncu, spocilem sie lekko pod pachami i na piersi. Dzis rano wyciagnalem te spodnie i podkoszulek z pudla z letnimi rzeczami i nozdrza wypelnial mi teraz silny zapach naftaliny.
Domy w tej okolicy wyraznie dzielily sie na stare i te nowo zbudowane. Nowe najczesciej byly male i mialy niewielkie ogrodki. Sznury do suszenia bielizny rozciagaly sie az do uliczki i chwilami musialem sie przedzierac miedzy rzedami recznikow, koszul i przescieradel. Z niektorych domow wyraznie dobiegaly odglosy telewizorow i spuszczanej wody, czasami naplywal zapach gotujacego sie sosu curry.
W odroznieniu od nowych, ze starych domow nie dochodzily prawie zadne zapachy. Te stare byly odgrodzone plotami ze starannie rozmieszczonymi krzewami chinskiego jalowca, spomiedzy ktorych mozna bylo dostrzec zadbane ogrody. W rogu jednego stala samotna choinka, pozolkla i uschnieta. W innym lezaly rzedami wszelkie mozliwe rodzaje zabawek, jakby wystawione na pokaz pozostalosci wielu dziecinstw. Dzieciece rowerki, kolka do rzucania, plastikowy miecz, gumowa pilka, zabawka w ksztalcie zolwia, maly kij baseballowy i wiele innych. Byl ogrod z koszem do koszykowki, inny z eleganckimi krzeslami ogrodowymi i stolem z ceramicznym blatem. Wygladalo na to, ze biale krzesla nie byly od wielu miesiecy - a moze od wielu lat - uzywane, gdyz pokrywala je gruba warstwa kurzu. Do stolu przywarly zmoczone deszczem fioletowe platki magnolii.
W jednym z domow przez szklane drzwi w aluminiowej ramie widac bylo fragment pokoju. Stal tam zestaw krytych skora mebli wypoczyn-
kowych, duzy telewizor i dekoracyjna szafka z przeszklonymi drzwiczkami (na niej akwarium z tropikalnymi rybami i jakies dwa puchary), byla tez ozdobna lampa stojaca. Wygladalo to jak dekoracje do filmu telewizyjnego. W ogrodzie stala ogromna buda-klatka dla duzego psa, ktorego zreszta w niej nie bylo, a jej drzwi staly otworem. Zrobiona z metalowej siatki, byla tak powyginana, jakby ktos sie o nia przez wiele miesiecy opieral.
Pusty dom, o ktorym wspomniala Kumiko, znajdowal sie dalej, za domem z psia klatka. Na pierwszy rzut oka dalo sie zauwazyc, ze jest pusty i to pusty od dawna, nie od dwoch czy trzech miesiecy. Byl stosunkowo nowy, pietrowy i tylko zamkniete drewniane okiennice mial zniszczone, a metalowe balustrady przy oknach na pietrze pokrywala rdza. W malym, przytulnym ogrodku rzeczywiscie znajdowal sie kamienny posag przedstawiajacy ptaka z rozpostartymi skrzydlami. Posag stal na cokole siegajacym mi mniej wiecej do piersi, ale otaczaly go chwasty, szczegolnie nawloc, ktorej lodygi tak wyrosly, ze az dotykaly nog ptaka. Wydawalo sie, ze ten ptak - nie wiedzialem, co to za gatunek - rozpostarl skrzydla, chcac jak najszybciej odleciec z tego nieprzyjemnego miejsca. Procz tego posagu w ogrodzie nie bylo innych elementow dekoracyjnych. Pod wystajacym okapem przy scianie domu lezalo jeden na drugim kilka starych plastikowych lezakow, a obok nich rosla obsypana kwiatami azalia. Byly jasnoczerwone, ich kolor zdawal sie dziwnie nierealny. Poza tym wszedzie pienily sie jedynie chwasty.
Oparlem sie o siegajacy mi do piersi parkan z metalowej siatki i przez chwile wpatrywalem sie w ogrod, ktory mogl bardzo podobac sie kotu, lecz nigdzie go nie dostrzeglem. Na sterczacej z dachu antenie telewizyjnej przycupnal golab i okolice wypelnilo jego monotonne gruchanie. Rozproszony na drobne fragmenty cien kamiennego ptaka padal na rosnace wszedzie chwasty.
Wyjalem z kieszeni cytrynowego dropsa, odwinalem z papierka i wlozylem do ust. Gdy rzucilem prace, rzucilem tez przy okazji palenie, ale za to teraz nie moglem sie obejsc bez cytrynowych dropsow. "Jestes uzalezniony od cytrynowych dropsow - mowila zona. - Niedlugo bedziesz mial w zebach pelno dziur". Lecz ja i tak nie moglem zrezygnowac z cukierkow. Gdy tak wpatrywalem sie w ogrod, golab tkwil na antenie telewizyjnej i jak urzednik stemplujacy numery na pliku rachunkow gruchal dalej w tym samym nieomylnym rytmie. Sam nie wiem, jak dlugo stalem oparty o siatke. Pamietam, ze drops zrobil sie slodkawolepki i o polowe mniejszy, wiec wyplulem go na ziemie. Potem znow skierowalem wzrok w strone kami-
ennego ptaka, a wtedy wydalo mi sie, ze ktos mnie z tylu zawolal.
Odwrocilem sie i zobaczylem dziewczyne stojaca w ogrodzie po drugiej stronie uliczki. Byla drobna, wlosy miala zwiazane w konski ogon. Nosila ciemnozielone okulary przeciwsloneczne w oprawce bursztynowego koloru i jasnoniebieski podkoszulek bez rekawow. Wystajace z niego szczuple ramiona byly rowniutko i ladnie opalone, mimo ze jeszcze nie skonczyla sie pora deszczowa. Jedna reke wsadzila do kieszeni szortow, a druga oparla o siegajaca jej do piersi bambusowa furtke, ktora nie stanowila zbyt pewnego oparcia. Dzielil nas moze metr.
-Goraco, prawda? - rzekla dziewczyna.
-Tak, goraco - odparlem. Nic wiecej nie powiedzielismy, lecz dziewczyna dalej stala i przygladala
mi sie. Potem wyciagnela z kieszeni szortow paczke papierosow, wyjela jednego i wlozyla do ust. Usta miala male z lekko wywinieta gorna warga. Nastepnie wprawnym gestem zapalila papierowa zapalke i przytknela do papierosa. Gdy pochylila glowe, wyraznie zobaczylem ksztalt jej ucha. Miala gladkie, ladne uszy, ktore zdawaly sie nowe, jakby przed chwila wymodelowane. Delikatny kontur ucha pokrywal lsniacy puszek.
Dziewczyna rzucila zapalke na ziemie, stuliwszy wargi, zaciagnela sie papierosem i podniosla glowe, jakby nagle sobie o mnie przypomniala. Szkla jej okularow byly ciemne i do tego lustrzane, wiec nie widzialem ukrytych za nimi oczu.
-Mieszka pan w sasiedztwie? - zapytala.
-Tak - odparlem i wskazalem palcem w kierunku naszego domu, choc nie wiedzialem, gdzie dokladnie sie znajduje, poniewaz prowadzaca tu uliczka kilkakrotnie po drodze zakrecila. Wskazalem wiec jakis przypadkowy kierunek. - Szukam kota - powiedzialem, jakby sie tlumaczac, i wytarlem spocona dlon o spodnie. - Juz od tygodnia nie wraca do domu, ale ktos go widzial w tej okolicy.
-Jaki to kot?
-Dosc duzy kocur. Pregowany, brazowy, koniec ogona ma jakby wygiety.
-Jak ma na imie?
-Noboru - odpowiedzialem. - Noboru Wataya.
-Wspaniale imie jak na kota.
-Tak sie nazywa brat zony. Kot w czyms go przypomina, wiec zartem tak go nazwalismy.
-W czym go przypomina?
-Jakos tak ogolnie. Ma podobny chod i tepe spojrzenie.
Dziewczyna wreszcie sie usmiechnela. Teraz wydala mi sie o wiele mlodsza niz przedtem. Miala pewnie pietnascie lub szesnascie lat. Gorna warga wywijala sie ku gorze pod przedziwnym katem. Zdawalo mi sie, ze slysze glos mowiacy: "Niech pan poglaszcze", glos tamtej kobiety w sluchawce telefonu. Otarlem dlonia pot z czola.
-Pregowany, brazowy kot z lekko wygietym koncem ogona - powtorzyla dziewczyna, jakby chciala sie upewnic. - Ma obroze albo cos takiego?
-Ma czarna obroze przeciw pchlom - powiedzialem.
Dziewczyna oparla dlon o drewniana furtke i zamyslila sie. Po kilkunastu sekundach rzucila wypalonego papierosa na ziemie i przydeptala go sandalem.
-Mozliwe, ze widzialam tego kota - powiedziala. - Nie przygladalam sie, czy ogon mial zagiety, ale widzialam brazowego, pregowanego kota, duzego i zdaje sie, ze mial obroze.
-A kiedy go widzialas?
-Kiedy to moglo byc? Chyba ze trzy czy cztery dni temu. Wszystkie okoliczne koty przechodza przez nasz ogrod, wiec ciagle laza w te i z powrotem. Wszystkie przychodza z domu panstwa Takitanich i przez nasz ogrod ida do ogrodu Miyawakich - mowiac to, wskazala pusty dom naprzeciw. Kamienny ptak stal tam dalej z rozpostartymi skrzydlami, zolta naw-loc lsnila oswietlona sloncem wczesnego lata, a golab ciagle gruchal monotonnie na antenie telewizyjnej.
-A moze poczeka pan w naszym ogrodzie? Wszystkie koty i tak predzej czy pozniej tedy przechodza w drodze do domu naprzeciw, a jesli bedzie pan tam za dlugo chodzil i szukal, to ktos moze pomyslec, ze jest pan zlodziejem, i zawiadomi policje. Juz wiele razy tak bylo.
Wahalem sie.
-Naprawde. W domu i tak nikogo procz mnie nie ma. Mozemy sie ra
zem poopalac, czekajac na przechodzace koty. Moge sie panu przydac, bo
mam dobry wzrok.
Spojrzalem na zegarek. Bylo pol do trzeciej. Dzisiaj musialem juz tylko zebrac przed zachodem slonca wysuszone pranie i przygotowac kolacje. Otworzylem furtke, wszedlem do ogrodu i ruszylem po trawie za dziewczyna. Zauwazylem, ze lekko powloczy prawa noga. Przeszla kilka krokow i odwrocila sie.
-Siedzialam z tylu na motocyklu i zrzucilo mnie - powiedziala, jakby ja
to specjalnie nie obchodzilo. - Dosc niedawno.
Na skraju trawnika rosl duzy dab, a pod nim staly dwa plocienne lezaki.
Na oparciu jednego z nich wisial duzy niebieski recznik, a na drugim lezaly rozrzucone niedbale: nowe pudelko papierosow, popielniczka, zapalniczka, duze przenosne radio z magnetofonem i rozne pisma. Z glosnikow radia dobiegaly ciche tony hard rocka. Dziewczyna zrzucila wszystko z lezaka na trawe, wskazala mi go zapraszajaco i wylaczyla radio. Spomiedzy drzew widac bylo opuszczony dom po drugiej stronie uliczki. Widzialem tez kamiennego ptaka, nawloc i ogrodzenie z siatki. Dziewczyna musiala mnie stad obserwowac.
Ogrod byl przestronny; rozlegly trawnik lekko nachylony, tu i tam rosly drzewa. Po lewej stronie lezaka znajdowalo sie spore oczko wodne z betonowym obrzezem, ale wode juz dawno chyba z niego wypuszczono i pokryte ciemna zielenia dno jasnialo w sloncu. Z tylu za drzewami widac bylo stary dom w stylu europejskim. Niezbyt duzy i nie wygladal na specjalnie kosztowny, jedynie ogrod byl przestronny i starannie utrzymany.
-Utrzymanie takiego duzego ogrodu wymaga chyba wiele pracy - powiedzialem, rozgladajac sie dokola.
-Tak pan mysli?
-Dawniej pracowalem dorywczo w firmie, ktora kosila trawniki - odparlem.
-Tak? - powiedziala dziewczyna glosem niewyrazajacym wielkiego zainteresowania.
-Zawsze jestes sama? - zapytalem.
-Kolo poludnia tak. Jestem tu zawsze sama. Rano i poznym popoludniem przychodzi kobieta do pomocy, a poza tym jestem zawsze sama. Nie napilby sie pan czegos zimnego? Mam piwo.
-Nie, dziekuje.
-Naprawde. Prosze sie nie krepowac. Potrzasnalem glowa.
-Nie chodzisz do szkoly?
-A pan nie chodzi do pracy?
-Nie mam pracy, do ktorej moglbym pojsc.
-Jest pan bezrobotny?
-W zasadzie tak. Niedawno rzucilem prace.
-A gdzie pan pracowal?
-Bylem kims w rodzaju chlopca na posylki u adwokata - powiedzialem. - Chodzilem do roznych biur i urzedow, kompletowalem dokumenty, porzadkowalem dane, sprawdzalem prawne precedensy, zalatwialem formalnosci sadowe, tego typu rzeczy.
-Ale rzucil pan prace?
-Tak.
-A pana zona pracuje?
-Pracuje - odpowiedzialem. Golab, ktory jeszcze przed chwila gruchal na dachu domu naprzeciwko,
teraz gdzies znikl. Nagle zorientowalem sie, ze otacza mnie gleboka cisza.
-Koty zawsze przechodza tamtedy - dziewczyna wskazala przeciwna strone trawnika. - Widzi pan spalarke do smieci po drugiej stronie plotu Takitanich? Pojawiaja sie kolo niej, przecinaja trawnik, przelaza pod furtka i ida do ogrodu po drugiej stronie. Zawsze chodza ta sama trasa. Wie pan, ze pan Takitani jest slynnym ilustratorem. Tony Takitani. Slyszal pan o nim?
-Tony Takitani?
Dziewczyna opowiedziala mi o Tonym Takitanim. O tym, ze Tony Taki-tani to jego prawdziwe imie i nazwisko. Ze specjalizuje sie w bardzo precyzyjnych ilustracjach mechanizmow, ze niedawno stracil zone w wypadku samochodowym i sam mieszka w tym duzym domu. Prawie nie wychodzi i nie zadaje sie z nikim z sasiedztwa.
-Nie jest zlym czlowiekiem - powiedziala dziewczyna. - Chociaz
wlasciwie nigdy z nim nie rozmawialam.
Dziewczyna zsunela na czolo okulary przeciwsloneczne, zmruzywszy oczy rozejrzala sie dokola, a potem znowu wlozyla okulary i wypuscila ustami dym. Kiedy odslonila oczy, obok lewego ukazala sie okolo dwucenty-metrowa rana. Byla tak gleboka, ze pewnie zostanie jej blizna na cale zycie. Na pewno nosila ciemne okulary, aby ukryc te rane. Jej rysy nie odznaczaly sie szczegolna pieknoscia, ale twarz zwracala uwage. Byc moze przyciagaly zywe oczy i nietypowy ksztalt warg.
-A slyszal pan o Miyawakich?
-Nie slyszalem - odparlem.
-Mieszkali w tym pustym domu. Byli tak zwanymi porzadnymi ludzmi. Mieli dwie corki. Obie chodzily do znanych prywatnych liceow dla dziewczat. Ojciec prowadzil dwie czy trzy restauracje.
-I dlaczego juz tu nie mieszkaja?
Dziewczyna wydela lekko wargi, jakby mowiac "ktoz to moze wiedziec"?
-Moze mieli dlugi. Pewnej nocy znikneli w wielkim pospiechu. To chyba bylo jakis rok temu. Chwasty rosna jak szalone, koty sie mnoza, nie jest tam bezpiecznie. Moja matka zawsze na to narzeka.
-Tak duzo tam kotow?
Dziewczyna spojrzala na niebo, nie wyjmujac z ust papierosa. - Sa rozne koty. Jest jeden wylenialy, jeden jednooki... stracil oko i to miejsce
wypelnilo sie jakby zywym miesem. Niesamowite, prawda? Przytaknalem.
-W mojej rodzinie jest osoba, ktora ma szesc palcow. To dziewczyna, troche starsza ode mnie. Obok malego palca ma drugi malutki, jakby niemowlecy, ale zawsze go zrecznie podgina i trzeba sie dobrze przyjrzec, zeby zauwazyc. Jest bardzo ladna.
-Cos podobnego.
-Mysli pan, ze to moze byc dziedziczne? Jak to sie mowi? Ze to jest w genach?
Powiedzialem, ze nie znam sie na dziedzicznosci. Dziewczyna milczala przez dluzsza chwile. Ja ssalem dropsa i wpatrywalem sie w droge, ktora ponoc chodzily koty. Do tej pory zaden sie nie pokazal.
-Naprawde nie ma pan ochoty na nic do picia? Ja sie napije coli - ozna
jmila.
Odpowiedzialem, ze nic nie chce. Dziewczyna wstala z lezaka i lekko powloczac noga, zniknela wsrod drzew, a ja podnioslem z ziemi czasopismo i przerzucilem kilka stron. Ze zdziwieniem odkrylem, ze jest to miesiecznik dla mezczyzn. Na rozkladowce bylo zdjecie dziewczyny siedzacej na stolku w nienaturalnej pozie z szeroko rozchylonymi nogami. Przez cienka bielizne widac bylo wlosy lonowe i zarys warg sromowych. O, rany! - pomyslalem, odlozylem pismo na miejsce, zalozylem rece na piersi i znow skierowalem wzrok na kocia droge.
Dziewczyna wrocila po dosc dlugim czasie ze szklanka coli w dloni. Bylo gorace popoludnie. Kiedy tak siedzialem na lezaku wystawiony na slonce, glowe wypelnila mi pustka i myslenie stalo sie bardzo nuzace.
-Co by pan zrobil, gdyby sie pan dowiedzial, ze dziewczyna, ktora pan pokochal, ma szesc palcow? - kontynuowala poprzednia rozmowe.
-Sprzedalbym ja do cyrku - powiedzialem.
-Naprawde?
-Nie. Zartowalem - odparlem ze smiechem. - Chyba bym sie tym nie przejmowal.
-Nawet jezeli pana dzieci moglyby to odziedziczyc?
Zastanawialem sie przez chwile.
-Nie przejmowalbym sie. Dodatkowy palec nie stanowi specjalnej
przeszkody.
-A gdyby miala cztery piersi? Nad tym tez sie przez chwile zastanawialem.
-Nie wiem - powiedzialem. Cztery piersi? Wygladalo na to, ze ta rozmowa moze sie ciagnac bez
konca, wiec sprobowalem zmienic temat.
-Ile masz lat?
-Szesnascie - odrzekla. - Niedawno skonczylam szesnascie. Jestem w pierwszej klasie liceum.
-I od dawna nie chodzisz do szkoly?
-Jesli dlugo chodze, zaczyna mnie bolec noga. Mam tez, niestety, rane kolo oka. W szkole robia zawsze duzo szumu i gdyby sie dowiedzieli, ze spadlam z motocykla i sie poharatalam, byloby gadanie... no i dlatego nie uczeszczam na zajecia z powodu choroby. Przerwanie na rok nauki to przeciez nic wielkiego. Nie zalezy mi specjalnie na tym, zeby sie szybko znalezc w drugiej klasie.
-Cos podobnego - zdziwilem sie.
-Ale wracajac do poprzedniej rozmowy, powiedzial pan, ze ozenilby sie z dziewczyna o szesciu palcach, a nie chcialby pan dziewczyny z czterema piersiami.
-Nie powiedzialem, ze nie chcialbym. Powiedzialem, ze nie wiem.
-Dlaczego pan nie wie?
-Bo nie potrafie sobie tego wyobrazic.
-Ale potrafi pan sobie wyobrazic szesc palcow?
-Jakos potrafie.
-Ciekawe, w czym tkwi roznica miedzy szescioma palcami a czterema piersiami.
Zastanowilem sie nad tym, ale nie przyszlo mi do glowy zadne dobre wyjasnienie.
-Czy ja zadaje za duzo pytan?
-Ludzie ci to mowia?
-Czasami. Skierowalem wzrok na kocia droge. Co ja wlasciwie tutaj robie,
pomyslalem. Przeciez nie widzialem jeszcze ani jednego kota. Z rekami zalozonymi na piersiach przymknalem oczy na dwadziescia, a moze trzydziesci sekund. Kiedy tak siedzialem bez ruchu, czulem, ze poca mi sie rozne czesci ciala. Oblewajacy mnie blask slonca zdawal sie dziwnie ciezki. Dziewczyna potrzasnela szklanka i lod zadzwieczal jak owczy dzwonek.
-Jesli jest pan spiacy, prosze sie przespac. Obudze pana, jezeli jakis kot
sie pokaze - powiedziala cicho.
Skinalem w milczeniu glowa, nie otwierajac oczu. Nie bylo wiatru i wokolo panowala zupelna cisza. Golab musial odleciec gdzies daleko. Pomyslalem o kobiecie, ktora do mnie dzwonila. Czyzbym ja ja naprawde
znal? Nie rozpoznalem ani jej glosu, ani sposobu mowienia. Jednak ona mnie zna. To jakby scena z obrazu De Chirico - cien kobiety sciele sie na drodze i rozciaga az ku mnie, lecz rzeczywista kobieta znajduje sie daleko poza obszarem swiadomosci. Obok mego ucha dalej dzwonil dzwonek.
-Usnal pan? - spytala dziewczyna, tak cicho, ze nie bylem pewien, czy naprawde ja uslyszalem.
-Nie, nie spie.
-Czy moge sie troche przysunac? Latwiej mi mowic ciszej.
-Prosze bardzo - powiedzialem, nie otwierajac oczu.
Dziewczyna przesunela swoj lezak do mojego. Rozlegl sie suchy dzwiek drewna uderzajacego o drewno. To dziwne, pomyslalem. Glos dziewczyny slyszany z otwartymi oczami wydawal sie zupelnie rozny od tego slyszanego z zamknietymi oczami.
-Czy moge cos powiedziec? - zapytala. - Bede mowila bardzo cicho, nie musi pan odpowiadac i moze sie pan zdrzemnac.
-Prosze bardzo.
-Smierc jest wspaniala, prawda?
Mowila tuz przy moim uchu i zdawalo sie, ze slowa te przeniknely mnie
wraz z cieplym, wilgotnym oddechem.
-Dlaczego? - zapytalem.
Dziewczyna polozyla palec na moich wargach, jakby nakazujac im
milczenie.
-Prosze o nic nie pytac - powiedziala. - I prosze nie otwierac oczu. Zgo
da?
Przytaknalem tak lekko, jak lekki byl jej szept. Palec przesunal sie z moich warg na nadgarstek.
-Chcialabym przeciac ja skalpelem i zajrzec do srodka. Nie chodzi mi o
zwloki, a o cos w rodzaju "grudki smierci". Wydaje mi sie, ze gdzies musi
byc cos takiego. Cos okraglego o znieczulonych nerwach, miekkiego jak
pilka do softballu. Chcialabym to wyjac z ciala zmarlego, rozciac i zajrzec
do srodka. Zawsze sie zastanawiam, jak cos takiego moze w srodku
wygladac. Mysle, ze musi tam byc cos wyschnietego i stwardnialego, jak
pasta do zebow zaschnieta w tubce. Nie sadzi pan? Nie, nie musi pan od
powiadac. Na zewnatrz jest miekkie i sflaczale, a im blizej srodka, tym
twardsze. Dlatego najpierw rozcinam gorna warstwe, docieram do tej mi
ekkiej czesci i oddzielam ja za pomoca czegos w rodzaju skalpela i szpa-
tulki. I gdy posuwam sie dalej w glab, ta miekkosc staje sie coraz twards
za, az w koncu dochodze do czegos przypominajacego male jadro. Jest
malutkie jak kuleczka w lozysku kulkowym i strasznie twarde. Nie sadzi
pan? - Dziewczyna lekko zakaszlala. - Ostatnio ciagle o tym mysle. Na pewno dlatego, ze mam tyle czasu. Kiedy nie ma sie nic do roboty, mysli stopniowo plyna coraz dalej i dalej. A gdy pojda za daleko, trudno za nimi nadazyc. - Zdjela palec z mojego nadgarstka, wziela do reki szklanke i wypila do konca coca-cole.
Po dzwieku lodu poznalem, ze szklanka jest pusta.
-Bede bardzo uwazala na kota, prosze sie nie martwic. Powiem panu, gdy tylko Noboru Wataya sie pokaze. Wiec niech pan zamknie oczy. No-boru Wataya na pewno jest teraz gdzies w okolicy. Na pewno zaraz sie pojawi. Noboru Wataya idzie wsrod traw, przechodzi pod plotami, zatrzymuje sie co pewien czas, by powachac kwiaty, i powoli sie tutaj zbliza. Niech go pan sobie wyobrazi.
Jednak mnie udalo sie wyobrazic sobie tylko cos, co bylo jedynie wizerunkiem kota. Strasznie niewyraznym, jak przeswietlone zdjecie. Promienie slonca przenikaly przez moje powieki i burzyly wewnetrzna ciemnosc, a do tego, choc strasznie sie staralem, nie potrafilem sobie dokladnie przypomniec, jak kot wygladal. Kot, ktorego pamietalem, byl nienaturalny i przerysowany, jak nieudany portret. Zgadzaja sie jedynie cechy charakterystyczne, ale calosc jest wybrakowana. Nie moglem sobie nawet przypomniec, jak chodzil.
Dziewczyna znow przytknela palec do mego nadgarstka i narysowala nim jakis dziwny, nieokreslony ksztalt. Jakby w odpowiedzi na to moja swiadomosc pograzyla sie w innej, dotad nieznanej ciemnosci. Pomyslalem, ze prawdopodobnie zasypiam. Nie chcialem spac, lecz nie moglem sie powstrzymac. Moje siedzace na lezaku cialo zdawalo sie ogromnie ciezkie i martwe, cudze. W tej ciemnosci przypomnialem sobie cztery nogi Noboru Watai, cztery ciche, brazowe lapki z miekkimi, jakby gumowymi poduszeczkami. Bezszelestnie szly gdzies po ziemi. Ale gdzie?
Wystarczy dziesiec minut, powiedziala ta kobieta przez telefon. Nie, odparlem ja, bywa, ze dziesiec minut to nie dziesiec minut. Czasami sie wydluza, a czasami skraca. Wiem cos o tym.
Gdy sie obudzilem, bylem sam. Lezak dziewczyny przysuniety bliziutko do mego stal pusty. Recznik, papierosy i czasopisma dalej tam lezaly, lecz zniknela szklanka i radio. Slonce lekko pochylilo sie ku zachodowi, cienie galezi debu siegaly moich kolan. Zegarek wskazywal pietnascie po czwartej. Unioslem sie na poreczach lezaka i rozejrzalem wokolo. Rozlegly trawnik, wyschniety stawik, zywoplot, kamienny posag ptaka, nawloc, antena telewizyjna. Ani sladu kota. Usiadlem znow na lezaku, spojrzalem na
kocia droge i czekalem na powrot dziewczyny. Po dziesieciu minutach ani kot, ani ona sie nie pojawili. Wszystko wokol trwalo w bezruchu. Zdawalo mi sie, ze podczas snu strasznie sie postarzalem.
Wstalem i spojrzalem na dom. Nie bylo zywego ducha. Tylko wykuszo-we okno oswietlone zachodzacym sloncem lsnilo oslepiajacym blaskiem. Zrezygnowalem, przeszedlem przez trawnik, wyszedlem na uliczke i wrocilem do domu. Nie znalazlem co prawda kota, ale przynajmniej go poszukalem.
Po powrocie do domu zebralem pranie i przygotowalem skromna kolacje. O pol do szostej telefon zadzwonil dwanascie razy, lecz nie odebralem. Choc dzwonek juz zamilkl, ciemniejacy pokoj nadal wypelniony byl jego echem jak kurzem. Zegar postukiwal twardym paznokciem o niewidzialna deske zawieszona w przestrzeni.
Nagle pomyslalem, ze moglbym napisac wiersz o ptaku nakrecaczu, jednak za nic nie moglem wymyslic pierwszej linijki. Poza tym nie wydawalo mi sie, ze taki wiersz spodobalby sie licealistkom.
Kumiko wrocila o pol do osmej. Od miesiaca wracala do domu coraz pozniej - czesto po osmej, a zdarzalo sie, ze i po dziesiatej. Moze bylo to spowodowane faktem, ze ja bylem w domu, szykowalem kolacje, wiec nie musiala sie spieszyc. Tlumaczyla, ze maja za malo personelu, a do tego jeden z pracownikow ostatnio czesto chorowal i nie przychodzil do pracy.
-Przepraszam. Myslalam, ze zebranie nigdy sie nie skonczy - powiedzi
ala. - Ta dziewczyna pracujaca na godziny jest do niczego.
Stalem w kuchni i smazylem na masle rybe, zrobilem tez salatke i zupe sojowa. W tym czasie Kumiko siedziala znuzona przy kuchennym stole.
-Gdzie byles kolo pol do piatej? - zapytala. - Dzwonilam, zeby ci powiedziec, ze wroce troche pozniej.
-Skonczylo sie maslo, wiec poszedlem kupic - sklamalem.
-Byles tez w banku?
-Oczywiscie - odpowiedzialem.
-A co z kotem?
-Nie znalazlem. Poszedlem do pustego domu w uliczce, tak jak mi kazalas, ale nie bylo tam sladu kota. Moze poszedl sobie gdzies dalej.
Kumiko nic nie powiedziala.
Po kolacji wykapalem sie i kiedy wszedlem do pokoju, siedziala samotnie przy zgaszonym swietle. W szarej bluzce, skulona na podlodze wygladala zupelnie jak jakis zapomniany bagaz. Wycierajac wlosy recznikiem,
usiadlem na kanapie naprzeciw Kumiko.
-Kot juz na pewno nie zyje - powiedziala cicho.
-Niemozliwe - odparlem. - Gdzies sobie przyjemnie spedza czas. Niedlugo bardzo zglodnieje i wroci. Przeciez kiedys juz tak bylo. Kiedy mieszkalismy w Koenji, tez...
-Tym razem to co innego. Nie tak jak przedtem. Wiem, ze zdechl, lezy gdzies w zaroslach i gnije. Szukales w zaroslach przy pustym domu?
-Sluchaj, ten dom jest pusty, ale i tak do kogos nalezy i nie moge sobie tak po prostu tam wejsc.
-To gdzie wlasciwie szukales? - zapytala zona. - Tobie wcale nie zalezy na znalezieniu kota i dlatego sie nie znajduje.
Westchnalem i jeszcze raz wytarlem wlosy recznikiem. Chcialem cos powiedziec, ale zauwazylem, ze Kumiko placze, wiec zrezygnowalem. Nie ma rady pomyslalem. Zaczela hodowac tego kota zaraz po slubie i bardzo go lubila. Wrzucilem recznik do kosza na brudna bielizne w lazience, poszedlem do lodowki, wyjalem piwo i sie napilem. Co za bezsensowny dzien. Bezsensowny dzien bezsensownego miesiaca bezsensownego roku.
Gdzie jestes, Noboru Wataya, pomyslalem. Czy ptak nakrecacz zapomnial cie nakrecic? Zupelnie jak wers jakiegos wiersza.
Gdziez jestes Noboru Wataya? Czyzby ptak nakrecacz Zapomnial cie nakrecic?
Telefon zadzwonil, gdy zostala mi juz tylko polowa piwa.
-Odbierz! - zawolalem w kierunku ciemnego pokoju.
-Nie chce mi sie. Ty odbierz - powiedziala Kumiko. Telefon dzwonil dalej i nikt go nie odbieral. Dzwonek rozpraszal kurz
unoszacy sie w ciemnosci pokoju. Milczelismy oboje. Ja pilem piwo, a Kumiko bezglosnie plakala. Doliczylem do dwudziestego dzwonka i zrezygnowalem z liczenia. Przeciez nie mozna liczyc w nieskonczonosc.
2. O pelni Ksiezyca i zacmieniu Slonca oraz o koniach umierajacych w stajniach
Czy w ogole mozliwe, by jeden czlowiek calkowicie zrozumial drugiego?
Zalozmy, ze poswiecamy duzo czasu na poznanie kogos, bardzo sie staramy, ale czy w rezultacie udaje nam sie zblizyc do prawdziwej istoty tej osoby? W jakim stopniu? Czy naprawde wiemy cos waznego o tych, ktorych, jak nam sie wydaje, dobrze znamy?
Zaczalem sie powaznie zastanawiac nad takimi kwestiami mniej wiecej w tydzien po odejsciu z pracy w kancelarii adwokackiej. Dotychczas nigdy
jeszcze nie zajmowaly mnie tego typu problemy. Ciekawe dlaczego. Prawdopodobnie mialem pelne rece roboty, probujac ulozyc sobie zycie, i bylem zbyt zajety, by nad soba rozmyslac.
Tak jak to bywa z waznymi problemami swiata, ktore zaczynaja sie od drobnostek, ja takze zaczalem miec te watpliwosci z powodu zupelnej drobnostki. Kumiko w pospiechu zjadla sniadanie i wyszla, a ja wlozylem pranie do pralki, poslalem lozko, zmylem naczynia, odkurzylem podloge. Potem usiadlem razem z kotem na werandzie i przejrzalem w gazecie ogloszenia o pracy i reklamy wyprzedazy. W poludnie przygotowalem sobie cos prostego do jedzenia i poszedlem do sklepu. Zrobilem zakupy na kolacje, z polki z przecenionymi towarami wzialem proszek do prania, a takze chusteczki jednorazowe i papier toaletowy. Nastepnie wrocilem do domu, przygotowalem kolacje, a potem polozylem sie na kanapie i czytajac ksiazke, czekalem na powrot zony.
Poniewaz dopiero niedawno rzucilem prace, taki tryb zycia wydawal mi sie dosc przyjemny. Nie musze juz jezdzic do firmy zatloczonym pociagiem, nie musze sie spotykac z ludzmi, z ktorymi nie mam ochoty sie widywac. Nikt mi nie wydaje rozkazow i ja nie musze ich nikomu wydawac. Nie musze jesc z kolegami z pracy zestawow obiadowych w pobliskiej zatloczonej restauracji ani sluchac o meczu baseballowym z poprzedniego dnia. I nie wiem juz, czy czwarty palkarz z druzyny Yomiuri Giants wybil pilke na home run, czy tez byly tylko trzy strikes. To wszystko sprawialo mi przyjemnosc, ale najwieksza to, ze moglem czytac, co chcialem i kiedy chcialem.
Nie wiedzialem, jak dlugo potrwa takie zycie, lecz ten pierwszy tydzien wolnosci przynajmniej jak do tej pory bardzo mi sie podobal i staralem sie w miare mozliwosci nie myslec o tym, co bedzie dalej. Mialem cos w rodzaju urlopu od zycia. Kiedys sie skonczy, ale poki trwa, trzeba sie nim cieszyc. W kazdym razie od bardzo dawna nie czytalem nic dla przyjemnosci, a szczegolnie powiesci. W ciagu ostatnich lat czytalem ksiazki prawnicze albo byle jakie ksiazczyny nadajace sie do tlocznych pociagow. Nikt nie ustanowil takiego prawa, lecz panuje opinia, ze czytania wartosciowych powiesci przez osoby zatrudnione w firmach prawniczych nie uwaza sie, co prawda, za rzecz naganna, ale nie patrzy sie tez na nie laskawym okiem. Jezeli w mojej torbie lub w szufladzie biurka odkryto by taka ksiazke, ludzie pewnie zaczeliby na mnie spogladac jak na parszywego psa. I powiedzieliby na przyklad: "No, no, lubisz czytac powiesci? Ja tez lubie. W mlodosci duzo czytalem". Uwazaja, ze powiesci czyta sie tylko w mlo-
dosci. Tak jakby mowili, ze wiosna zbiera sie truskawki, a jesienia winogrona.
Jednak tego popoludnia nie moglem jak zwykle radosnie zatopic sie w lekturze, a to dlatego, ze Kumiko nie wracala. Zwykle przychodzila najpozniej o pol do siodmej, a jezeli miala sie spoznic chocby dziesiec minut, zawsze dzwonila. Pod tym wzgledem byla wrecz przesadnie skrupulatna. Tego dnia nie wrocila jeszcze, choc minela siodma, i w ogole nie zadzwonila. Przygotowalem wszystko tak, by podac kolacje od razu po jej powrocie. Nie przyrzadzalem niczego specjalnego. Mialem zamiar szybko usmazyc krojona w paski wolowine, cebule, papryke i kielki fasoli, przyprawic sola, pieprzem, pokropic sosem sojowym, a na koniec dodac piwa. Czesto jadlem te potrawe, gdy jeszcze sam mieszkalem. Ugotowalem ryz, podgrzalem zupe sojowa, a pokrojone jarzyny lezaly w kupkach na duzym talerzu i czekaly tylko na usmazenie. Lecz Kumiko nie wracala. Bylem glodny, wiec pomyslalem, ze usmaze najpierw porcje dla siebie, ale jakos nie mialem ochoty. Nie wiem dlaczego, zdawalo mi sie, ze postapilbym niewlasciwie. Usiadlem przy kuchennym stole, napilem sie piwa i zjadlem kilka zwilgotnialych krakersow, ktore znalazlem w glebi szafki z naczyniami. Bezmyslnie wpatrywalem sie, w mala wskazowke zegara, ktora powoli dochodzila do punktu oznaczajacego pol do osmej, a potem go mijala.
Kumiko wreszcie wrocila po dziewiatej. Wygladala na wykonczona. Miala zaczerwienione oczy. Byl to zly znak. Zawsze, gdy miala takie oczy, zdarzalo sie cos zlego. Powiedzialem sobie: "Tylko spokojnie. Nie mow nic niepotrzebnego. Spokojnie, naturalnie, nie atakuj".
-Przepraszam. Za nic nie moglam sie wyrwac z pracy. Chcialam do ci
ebie zadzwonic, ale ciagle cos sie dzialo i nie dalam ci znac.
-Nic nie szkodzi. Nie przejmuj sie - powiedzialem jak gdyby nigdy nic.
Poza tym naprawde wcale nie bylem zly. Mnie samemu wiele razy sie to
zdarzylo. Chodzenie do pracy to rzecz nielatwa. Nie jest tak proste jak dzien spedzony dwie ulice dalej u przeziebionej babci, ktorej zanioslo sie zerwana rano w ogrodzie najpiekniejsza roze. Zdarza sie, ze trzeba robic cos glupiego z jakimis glupkami. Zdarza sie tez, ze nie ma mozliwosci zadzwonienia do domu. Aby zadzwonic i powiedziec "dzis wroce pozno", wystarczy trzydziesci sekund. Telefony sa wszedzie, ale zdarza sie tak, ze nie mozna zadzwonic.
Zabralem sie do gotowania. Wlaczylem gaz, wlalem olej na patelnie. Kumiko wyjela