Granica - Czas lamania zakazow - DIACZENKO MARINA
Szczegóły |
Tytuł |
Granica - Czas lamania zakazow - DIACZENKO MARINA |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Granica - Czas lamania zakazow - DIACZENKO MARINA PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Granica - Czas lamania zakazow - DIACZENKO MARINA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Granica - Czas lamania zakazow - DIACZENKO MARINA - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARINA SIERGIEJDIACZENKO
Granica - Czas lamania zakazow
Przelozyl Andrzej Sawicki
Tytul oryginalu: "Rubiez. Bremia
naruszat>> zapriety"
Wydanie rosyjskie: 1999
Wydanie polskie: 2004
KSIEGA DRUGA CZAS LAMANIA ZAKAZOW Granice - sciana. Przyszly Za mna...Niru Bobowaj
PROLOG W NIEBIESIECH I NAZIEMI
Chwale Boza glosza niebiosa, a o dzielach rak Jego swiadczy ziemia cala. Dzien przekazuje slowo dniu nastepnemu, a noc przed noca otwiera wrota wiedzy.
I
Onego czasu, kiedy Tora dana zostala Mojzeszowi, przybyly chmary wyzszych aniolow pod wodza Samaela, Ksiecia Lewicy, izby go spalic plomieniami ust swoich. I ukryl go Swiety, Ktory Jest, zeby go nie poznali i zeby mu nie zazdroscili, poki z tego Slowa nie zrodza sie nowe niebiosa i nowa ziemia.
II
I powstal ksiaze Samael podobny wysokiej gorze, a z ust jego dobywalo sie trzynascie jezykow ognia. Powiedzial on: "Zamierzam zniszczyc swiat, jako ze nie masz w tym pokoleniu sprawiedliwych, a niebiosa rozciela tecza". Od poczatku byl bowiem zabojca ludzi i nie wytrwal w prawdzie; poniewaz nie masz w nim prawdy. Kiedy przemawia, klamstwem sa jego slowa, jako ze klamstwem jest on sam i ojcem jest klamstw wszelakich.I byl z nim ten, ktory wlada Pieklem - Duma jest Imieniem jego - wespol z licznymi rzeszami upadlych aniolow, stojacych u wrot Piekiel, a byli tez z nimi inni Skrzydlaci.
A Michael-Archaniol slyszac to wszystko nie smial wydac na nich wyroku potepienia, ale rzekl: "Potepi was za to Swiety, Ktory Jest". Nie usluchal jednak tego Samael, ojciec klamstwa, bo sam byl pelen falszywego Slowa.
III
I oto wychodzi ku temu falszywemu Slowu Samael, maz przeciwienstw, jezyk oszustwa z gardzieli wielkiej otchlani. I skacze piecset wiorst na spotkanie temu Slowu. Bierze je i brnie w tym Slowie w glab swej otchlani, i stwarza z niego niebosklon klamstwa, zwany Chaosem. I za jednym razem przelatuje maz przeciwienstw w tym niebosklonie szesc tysiecy wiorst. A gdy powstaje ten niebosklon falszu, wychodzi zen zona rozpusty, wzmacnia sie tym falszem i bierze w nim udzial. I wychodzac stamtad usmierca nieprzeliczona mnogosc.
IV
Sprzeciwil sie jednak pewien Aniol Samaelowi, nie pragnal on byl bowiem smierci swiata, stworzonego przez Tego, Ktory Jest. I westchnal Ten, Ktory sie Sprzeciwil: "Biada wam, zyjacym na ziemi i na morzu! Zstapil bowiem przeciwko wam Samael w gniewie wielkim. Poklonily mu sie cienie wieczorne i cienie smiertelne, bo aniolom, ksiazetom ludow, oddano prawo rzadow nad nimi. Zaprawde, wole przyjac smierc w ogniu czystego zlota, plonacego tam, gdzie iskry sypia sie na wsze strony!"
V I zatrabil Aniol, wszyscy zas ujrzeli gwiazde, co upadla z nieba na ziemie, i oddany jej zostal klucz od krynicy otchlani. Otworzyla krynice i wyszedl z niej dym, niczym z wielkiego pieca, az pociemnialo slonce i przestwor caly. Krolem jej byl aniol otchlani, a imie jego wsrod Zydow Abandon, a wsrod Grekow Apollon.
VI I rozgorzala wojna w niebiesiech: Samael i aniolowie jego walczyli z tym, co sie zbuntowal, i nie ostal sie on przed nimi, i nie znalazlo sie juz dlan miejsca na niebie. Pokonany zostal i stracony na ziemie.
VII A kiedy Zbuntowany ujrzal, iz stracony zostal na ziemie, zaczal nawiedzac kobiete, ktora urodzila mu dziecie plci meskiej. I dali mu imie Jutrzenka, Zwiastun Switu, Gwiazda Poranna.
VIII Dziecie nam sie zrodzilo i dano nam syna; brzemie wladzy na ramionach jego i nazwany zostanie dziwnym, doradca, bogiem krzepkim, ojcem wiecznosci, ksiazeciem swiata. Pomnozeniu wladzy jego i swiata jego nie bedzie granic w dziedzinach jego, izby mogl on pokrzepic go i umocnic sadem i prawda, ninie i po wiek wiekow.
I dziecie igralo nad jama zmii i wyciagnelo raczke swoja nad gniazdem wezowym.
IX
-Widzialem synow wzejscia i niewielu ich bylo. Jezeli jest ich tysiac, ja i moj syn jestesmy z nich. Jezeli jest ich setka - ja i syn moj jestesmy z nich. Jezeli jest ich dwoch - to ja i moj syn.-Moge wybawic caly swiat z sadu od dnia, w ktorym zostalem stworzony, do dnia dzisiejszego. A jezeli ojciec moj ze mna - od dnia, w ktorym swiat zostal stworzony do dnia dzisiejszego. A jezeli beda z nami nasi towarzysze - od dnia stworzenia, po kres czasu...
X
I oto Samael, przywodca Skrzydlatych, zblizyl sie do niego i zlozyl przysiege, ktora ow uslyszal spoza Zaslony, ze zgubi noworodka. I mowil sobie w sercu swoim: "Wzejde na niebie, wyzej gwiazd Bozych wzniose tron swoj, i zasiade na gorze w gronie bogow, na skraju polnocy, wespne sie na podobloczne wysokosci i bede podobien Najwyzszemu".I wymierzyl razy w trzysta dziewiecdziesiat niebosklonow, one zas sie zatrzesly i wszystko przed nim zadrzalo. I przelal Samael lzy wscieklosci, a lzy te palace jak ogien upadly w glebiny wielkiego morza, i zrodzil sie z nich Zmij stary, wladca Chaosu, i powstal
obiecujac pochlonac wszystkie wody Swiata, opic sie nimi w ten czas, gdy zbiora sie wszystkie narody, a ziemie spalic swoim oddechem.
XI
Czemuz buntuja sie narody i plemiona snuja jalowe zamysly? Powstali przeciwko nim aniolowie, wladcy ziemi, i ksiazeta narodow uradzaja przeciwko swiatu stworzonemu przez Swietego, Ktory Jest. "Rozerwiemy okowy swiatow, i zrzucimy z siebie ich peta". I powiedzieli Samaelowi, ksieciu swojemu: "Porazisz ich berlem zelaznym, i skruszysz ich jak gliniane naczynie. Wielkis ty, w slawie i wielkosci chadzasz, oblekasz sie w swiatlosc jak w szate, niebiosa rozposcierasz na namiot swoj, nad wodami rozpinasz palace swoje, obloki czynisz swoimi rydwanami i wedrujesz na skrzydlach wiatru: aniolami czynisz twoje duchy, a sluga twoim ogien jest gorejacy".
XII
I oto spotkal Zwiastun Switu Weza, ktory pelzl z rozwarta paszcza i spalal ziemie na proch. I zamknal rece swoje na glowie gadziny. Znieruchomial Waz i zawarla sie jego paszcza. I rzekl mu Zwiastun Switu, Gwiazda Poranna "Idz Wezu, i powiedz Samaelowi, ksieciu Skrzydlatych, zem sie oto objawil we Wszechswiecie. Jam jest Jutrzenka, Gwiazda Jasna i Swietlista".
XIII
Ktoz to idzie w szkarlatnych szatach, wspanialy w odziezy Swojej, wystepujacy w pelni mocy Swojej? "Ja, Jutrzenka, gloszacy prawde i majacy rnoc zbawienia". Czemuz odziez twoja jest czerwona i masz fartuch, jak szlifierz, co depcze kamien szlifierski? "Bom deptal kamien sam, a z ludzi nikt nie stanal obok mnie, deptalem ich przeto w gniewie swoim i poniewieralem nogami, krew ich bryzgala na szate moja i splamilem ja cala, bo dzien pomsty jest w sercu moim i nastal rok mojego odkupienia. Wypatrywalem, ale nie zjawil sie pomocnik, dziwilem sie, ale nie zjawil sie, kto by mnie podtrzymal, wspomogla mnie zas sila moja, a gniew moj mnie podtrzymal; i pokaralem ich w gniewie swoim, i skruszylem ich w zacieklosci mojej, i przelalem krew, zmiotlem Granice pomiedzy swiatami, jakby tame wzniesiona z piasku".
XTV
I narody zbawione beda chodzily w jego orszaku, a krolowie ziemscy glosic bede jego chwale i czesc mu oddadza. Granice od tej pory nie beda zamykane za dnia, a nocy tam nie bedzie. A gdy zgromadza sie narody na miejscu zwanym Armageddon i zacznie sie wielka bitwa, a gwiazda Piolun runie w wody rzek, ujrza ludzie nowe niebo i nowa ziemie, jako ze niegdysiejsze niebo i ziemia przeminely, i dawnego swiata juz nie uswiadczysz.
Wszystko to powiedziano tymi oto slowami w ksiegach Pisma Swietego: Berejtit Inaczej Byt, Tegilim, inaczej ksiega Psalmow, i w ksiegach wielkich prorokow Izajasza, Jeremiasza i Sofroniusza, w liscie swietego Jana i jego Objawieniu, w ksiedze Koran, w naukach medrcow Miszny i wielkiej ksiedze Zohar, co znaczy "Zorza", a dla wiedzacych "Niebezpieczna Zorza". A pojmujacy je wstaja niczym blask na niebiesiech, a wiodacy innych ku prawdzie - jak gwiazdy w wiecznosci wiekow...
KSIECA DRUGA CZAS LAMANIA ZAKAZOW Wskazowki czasu bily w slepa sciana, i ku zmierzchowi biale swiatlo lsnilo. Ale jak w starej piesni powiedziano: Nasz grzbiet przy w scianie tkwil - A waszych tam nie bylo!
A. Halicz
Ksiega powstala wylacznie jako fantazja autorow.
Nie zawiera zadnych bluznierstw.
Zatwierdzona przez cenzure
CZESC PIERWSZA
BOHATER I CZUMAK
PROLOG NA ZIEMI
Wzdychali, przestepowali z nogi na noge, depczac i bez tego brudny, zlezaly juz snieg.Zamarznieta ziemia ustepowala niechetnie. Ci, ktorzy zdazyli sie spocic, odstepowali, przepuszczajac ku jamie kolejnych, jeszcze niezmeczonych; ojciec Gerwasij odczytywal modlitwy, poczatkowo glosno i z uczuciem, a potem coraz bardziej niewyraznie i ciszej -ochrypl ojczulek.
Po nisko zwieszonym niebie snul sie czarny ogon dymu. Diabelska chate podpalono razem z cala zawartoscia i ze zbezczeszczonymi ikonami.
Przeciwienstwo pogrzebu. Pop i ludzie z lopatami, tyle ze ziemia nie leciala do grobu, a wylatywala z niego na zewnatrz. O wieko trumny nie uderzaly kamienie i zwir, a deptaly po nim ciezkie buciory, na twarzach obecnych nie bylo zalu, a strach - i moze jeszcze msciwa, ponura uciecha: ot, doczekala sie wiedzma przekleta!
-I jak ona z tego cmentarza wychodzila? Przecie ziemia ja zasypali!
-Wiadomo jak! Byla kochanka diabla!
-Wstydzilabys sie wspominac, sasiadko! Swiec sie Imie Panskie... Odslonieto deski.
-Z trumna ciagnijcie! No, wysilcie sie troche!
Wysilili sie. Zrzucili w snieg kozuchy, chwycili za sznury, wybaluszyli oczy: Rrraaaz! Dwaaa! Wyciagneli!
Zgromadzone nieopodal baby cofnely sie nieco. Wiele rak unioslo sie ku piersiom, kreslac znak krzyza przeciwko zlemu - ziemia puszczajac trumne, jakby zgrzytnela zebami.
Jeden ze sznurow pekl, ale pozostale wytrzymaly. Wyciagnieto trumne na snieg.
-Slyszysz, sasiedzie? Jakby cos wylo...
-Wilki?
-Nie, sasiedzie. Nie po wilczemu wyje...
-Bog z wami, sasiedzie!
Poszly w ruch narzedzia ciesielskie. Zatrzeszczala zabita na glucho zgodnie z obyczajem do Dnia Sadu trumna; doszlo do tego, ze Jaryna Kiriczycha zostala osadzona znacznie wczesniej...
Ojciec Gerwasij podniosl glos.
Cialo wdowy Kiriczychy z drewnianym stukiem lupnelo o ziemie. Ciemne, zlozone na
piersiach rece jakby w milczeniu prosily o litosc.
Sedziowie milczeli i tylko posapywali. Ostry kolek juz wczesniej wyciosano z mlodej osiki, kowal Wakula przymierzyl sie i uderzyl mlotkiem; ostrze bez oporu pograzylo sie w zapadnietej piersi nieboszczki i tylko skrzyzowane rece drgnely w milczacym protescie: "Za co?!"
Ziemia drgnela - jakby sie niespokojnie poruszyli wszyscy nieboszczycy na cmentarzyku. Chybnely sie krzyze, straszac wrony; a ci, co zebrali sie wokol grobu przekletej, uslyszeli jednoczesnie nikly, dzieciecy glosik:
-Ja uratuje!
Ojciec Gerwasij az sie zachlysnal. A stojaca nieopodal mlynarzycha Lyszka dala
kuksanca niedoroslemu wnuczkowi, ktory w te straszna godzine nie wiadomo skad znalazl sie przypadkiem na cmentarzu. Kowal Wakula ponownie uderzyl mlotem - i niemal chybil, co wczesniej nigdy mu sie nie trafialo...
-Ja uratuje!
Powialo dymem - zapachem nieszczescia. Czumak Grin, starszy syn wdowy Kiriczychy
-Oj, mamo! Matenko kochana!
Grin siedzial na ziemi, golej, bezsnieznej i cieplej ziemi. Wokol ciagnely sie bure
bruzdy, jakby odwrocone ogromnym, tepym lemieszem, troche sie juz osypujace, z ktorych gdzieniegdzie wystawaly ogony zaniepokojonych dzdzownic. Nieco dalej rosla trawa i zielone drzewo - jakby w ogole nie bylo zimy, strasznego zamku, rusznic, armat ani rabaniny na schodach i wrzaskow konajacych. Grin, jako piecioletni chlopczyk pasl krowy i zabladzil, spocil sie na sloneczku i przywidzialy mu sie jakies okropnosci, o ktorych opowiadal wujek zaporozec!
Ruszyl sie i obejrzal, spodziewajac sie, ze zobaczy pasaca sie krowe.
Lato. Niezbyt geste i mlode zarosla. I mnostwo drzew powalonych jakby wiatrem, mlode drzewka powyrywane z ziemi razem z korzeniami, delikatne listki jeszcze nie zdazyly pousychac. Jakby jakis leniwy olbrzym ogrodnik kilkakrotnie uderzyl motyka, ale przerwal plewienie, bo wezwano go na obiad.
Pod wplywem tej mysli Grinia oblecial strach. Nawet sie spocil - tym bardziej, ze siedzial w kozuchu i butach posrod letniego skwaru... tyle, ze nie mial czapki na glowie.
-Ojcze nasz, ktory jestes w niebie...
Odpowiedzial mu cichy jek.
Grin podniosl sie na kolana. Potem wstal, przemagajac zawrot glowy. I schwyciwszy
sie za bok, sam jeknal. Zrobil krok i chwycil sie za obdarty z kory pien drzewka. Tuz obok, spod przygniecionych galezi, wystawala gola noga.
...Byl u czumakow - rozne rzeczy widywal. Byl serdiukiem pana Macapury... Tak jest, byl. I w zamku, gdzie z rusznic strzelano... i pan setnik Longin przyszedl upomniec sie o corke...
Grin rozsunal galazki. Spocil sie, otarl pot z czola, domyslil sie wreszcie, ze trzeba zrzucic kozuch i switke. Poszlo szybciej - naprawde ciezki byl tylko jeden konar, reszta to tylko galazki...
Witajcie, Jaryno Longinowna!
Setniczanka byla zbryzgana krwia, ale nie to Grinia krepowalo. Panna Jaryna byla bowiem naga, a nagich panienek czumak do tej pory jakos nie widywal. Ot, wiejskie dziewuchy, podczas kapieli w strumieniu - ale to zupelnie co innego.
Nie dlatego jednak czumak sie zachnal, zobaczywszy gola dziewczyne.
"No, dziekuje ci, Griniu! Dziekuje ci tez w imieniu tych, ktorych od smierci uratowales..."
Dziekuje. Piekne dzieki, Judaszu... Spojrz teraz w oczy swojej zdradzie.
Panna setniczanka jeknela. Rana na ramieniu, rana na biodrze i jeszcze jedna, nizej -widac ze ten, co cial, znal sie na rzeczy, dziewczyna ma podciete sciegno.
Grin zdjal koszule. Opatrywanie panienek brudnymi szmatami to oczywiscie niegodziwosc, ale panienka setniczanka wciaz broczy krwia i twarz jej juz pozolkla...
Jaryna jeczala, nie otwierajac oczu. Grin poczul nawet pewna ulge; moze w ogole nie trzeba bedzie spogladac panience w oczy. Zeby w poblizu byl jakis chutor albo wies -wezwalby ludzi, zdalby panne setniczanke babom pod opieke, a sam by uciekl, i chocby na Sicz moglby sie zglosic...
Mysli Grinia plynely rowno i jakby bez jego udzialu, niczym bezmyslny belkot. Na Sicz, na Sicz, widzisz go, wymyslil. Z zimy trafic w sam srodek lata to nie lada sztuka. Gdzie brat, gdzie przepadl Dziki Pan? Co on tam w tym przekletym zamku z panna wyrabial - o takich rzeczach sie nie mysli, opatrujac czyjes rany. Dlon powinna byc pewna, stanowcza...
Grin zrobil wszystko, co mogl. Podlozyl panience pod glowe zwinieta w rulon switke, przykryl ja kozuchem. Przytrzymujac sie pniakow odszedl na strone i zalatwil potrzebe. Rozejrzal sie, zmierzyl wzrokiem niebo pomiedzy poprzechylanymi pniami drzewek, i ruszyl ku przeswitowi, kulejac, sapiac i potykajac jak stary dziadyga. Dosc szybko dotarl na skraj lasu, gdzie oszolomiony wciagnal glowe w ramiona i zaslonil oczy dlonia.
Rozlegle pole, porosniete nie zytem czy pszenica, a nieznanym Griniowi kolczastym
chwastem. Z boku - droga, nieobsadzona topolami, ale czysta. I pusta, tak samo zreszta jak pole - nigdzie zywej duszy. Choc Grin dlugo wodzil wokol wzrokiem, nie natknal sie na ani jeden znajomy element krajobrazu - nawet niebo bylo calkiem inne, niskie i jakies takie... zwarte?
Dokad ich z Jaryna diabli zaniesli?
Odszukal wzrokiem miedze. Pole bylo rowno zaorane, a kolejne pasy porosniete znacznie gesciej niz w rodzinnym Gontowym Jarze. Bogato zyja tutejsi... chociaz kto wie, jak ta kolczycha rodzi i jaki daje plon?
Idac miedza, Grin doszedl do drogi. Postal przez chwile, zastanawiajac sie, w ktora strone isc i gdzie blizej do ludzi. Nie doszedlszy do zadnej konkluzji, wybral kierunek na chybil trafil: stwierdzil tylko, ze koleiny sa tu waskie i osobliwie glebokie - woz w takich utknie, kolo odpadnie, a i os mozna zlamac.
Na cale szczescie do chutoru bylo niedaleko. Pokazaly sie brzegi jakiegos strumienia, w oddali zobaczyl gaj owocowych drzew, pomiedzy ktorymi czerwienily sie kregi czerwonych dachow. Grin zwolnil kroku - jacyz to panowie tu zyja? Z daleka widac, ze chaty nie sa kryte sloma, ani darta z drzew kora, tylko prawdziwymi dachowkami, jak w miescie!
Znajomo zapachnialo dymem i nawozem. W zagrodach ryczaly krowy; uslyszawszy to, Grin ruszyl zwawiej, prawie biegiem.
Najpierw zobaczyl wrota, rzezbione i niezwykle piekne. Odruchowym gestem podniosl reke, by sie przezegnac przed ikona - ale okazalo sie, ze nad wrotami ikony nie ma. Zbyt dlugo sie temu nie dziwil, tylko wkroczyl pomiedzy uchylone skrzydla; ale natychmiast potem kilka okrzykow zmusilo go do zatrzymania sie w bezruchu z na wpol otwarta geba.
Tatarzy? Turcy? Na krymskich bazarach Griniowi zdarzalo sie slyszec rozmaite jezyki, ale takiego belkotu nie.
Do czumaka niespiesznie, wladczym krokiem podchodzil niezle spasiony pan w osobliwym kaftanie, smagly na gebie, ale niepodobny do Turka, a tym bardziej do Tatara. Podszedlszy blisko, wsparl sie rekoma pod boki i powtorzyl swoje pytanie w tym samym osobliwym narzeczu: za jego plecami wymienialy gardlowe uwagi ze dwie dziesiatki chlopow, odzianych w jakies barwne lachmany. Zaden nie mial na sobie porzadnej switki czy koszuli.
Cyganie? Gdziez to widziano, zeby Cyganie po chutorach siedzieli?
Grin odetchnal gleboko.
-Witajcie, dobrzy ludzie! Jestem Grin Kiriczenko, pospolitak z Gontowego Jaru, moze slyszeliscie o naszej wsi?
Uslyszawszy jego slowa, wszyscy jak jeden umilkli. Spasiony i wygladajacy na przedstawiciela wladzy jegomosc zmarszczyl gebe i podrapal sie po ciemieniu. Na glowie, zamiast czapki dziwak mial krolewska korone - taka sama, jakie Grin widywal na szlacheckich herbach, tylko drewniana.
Z tego wszystkiego czumak sie przezegnal. Powtorzyl znak raz i drugi - tamci patrzyli przez pewien czas, jakby niczego nie pojmowali, a w koncu ten z drewniana korona wydal tluste brzuszysko, pokazal na Grinia paluchem i ryknal ogluszajacym smiechem. Wiesniacy w barwnych lachmanach natychmiast mu zawtorowali - jakby Grin zrobil cos zabawnego i nieprzyzwoitego.
Diabelskie wyrodki!
-Ojcze nasz... - ponownie zaczal mamrotac Grin, liczac na to, iz czarcie slugusy
rozplyna sie w powietrzu. Albo chociaz tym swoim smiechem zaczna sie dlawic!
Uwienczony grubas przestal sie smiac pierwszy. Wsadziwszy reke za pas, wyciagnal woreczek, rozwiazal go i wytrzasnal zen na podstawiona druga dlon zlota monete... Zloty cekin! Czyzby chcial za zloto kupic Griniowa dusze?
Grubas jednak monete pokazac wprawdzie pokazal, ale rozstawac sie z nianie mial zamiaru. Podrzucil w powietrze, zrecznie zlapal, starannie schowal i spojrzawszy na Grinia, zwinal palce w koleczka iprzystawilje sobie do oczu, jakby patrzyl przez okulary. Potem wydal wargi i wciagnal glowe w ramiona - Grin az sie zachnal, jakby czarta zobaczyl. Koroniarz byl doskonalym nasladowca - z jego geby spojrzal na Grinia, jak zywy zacny i dobry pan Macapura-Kolozanski.
-...Lezcie spokojnie, panno Jaryno. Byli tu - Dziki Pan, a z nim ta czarna baba i moj braciszek. Tutejsi w pierwszej chwili przestraszyli sie, gdy zobaczyli pana Macapure... ale nasi zachowali sie grzecznie. Za panskie zloto kupili konie, powoz i pojechali precz! Bylo to dzis rano... znaczy, wczoraj...
-A ty co? - setniczanka ledwo mogla poruszac wargami. - Nauczyles sie mowic po ichniemu?
-Nie... ale tamci pokazuja rekoma i robia miny. No i jakos sie dogadalismy.
-Dogadaliscie sie, mowisz? - powtorzyla panna setniczanka bez osobliwego nacisku, ale Grinia natychmiast oblalo zimnym potem.
-Panno Jaryno, ja...
Jakze tu prosic o wybaczenie? Mowic, ze sie nie wiedzialo, co z tego wszystkiego
wyjdzie? Przeciez wiedzial! Widzial Dzikiego Pana i rozmawial z nadwornym setnikiem -mogl i powinien byl sie domyslic.
Albo jakze tu opowiedziec Jarynie Longinownie, jak druga Jaryne, Griniowa matke -chlopi z grobu wyrzucili i osinowym kolem przebili? Znalezli sie dobrzy ludzie, ktorzy opowiedzieli synowi wszystko ze szczegolami.
Setniczanka oddychala ciezko i chrapliwie. Miejscowa zielarka namascila rany jak nalezy i przewiazala czystymi szmatkami, a takze napoila dziewczyne cieplym rosolem - tyle, ze Jaryna odniosla ciezkie rany, umrzec nie umrze, ale latwo sie z tego nie wylize.
Zielarka najwyrazniej spodziewala sie od Grinia zlotych cekinow. Myslala widac, ze wszyscy przybysze z zagranicy maja - jak pan Macapura - zlota w brod. Grin jednak mial tylko, stary kozuch, a i ten zbryzgany krwia.
-A bat'ke mojego widziales? Grin drgnal.
-Jakze, widzialem! Panno Jaryno, ja mu wszystko opowiedzialem, jak na spowiedzi i do zamku go poprowadzilem! I nie prosilem o laske! Krzyzem sie klne, ze nie prosilem!
Czumak rozejrzal sie, szukajac ikony na scianach - i oczywiscie zadnej nie znalazl. Nie trzymaja tutejsi ikon w domach, nie wiadomo do kogo sie modla - dobrze choc, ze nie do czarta...
-Bat'ko wasz za wami szedl, panno Jaryno. Wyzwolic was chcial, i to mu sie udalo...
chociaz...
Panienka milczala. W blasku jedynej swiecy jej twarzyczka nagle wydala sie Griniowi calkiem martwa - jakby on, czumak, siedzial przy lozu nieboszczki i cala noc mial czytac modlitwy. Od tej mysli znow mu sie zimno zrobilo - i ponownie sie przezegnal.
-Gdyby pan Stanislaw nie zadal sie, wybacz Panie, z nieczysta sila... dokadze to nas zanioslo?
-To nie pan Stanislaw - stwierdzila setniczanka, nie otwierajac oczu. - Prawdziwy pan Stanislaw umarl.
"Bredzi w malignie" - pomyslal Grin.
Na czole setniczanki pojawily sie krople potu.
-Pan Stanislaw Macapura-Kolozanski cale niemal zycie przesiedzial w lochu pod
zamkiem. A ten ludojad w ogole nie jest czlowiekiem, a diablem wcielonym. Dlatego szabla
niczego przeciwko niemu nie wskorasz i kule sie go nie imaja...
Dziewczyna bredzi, nie moze byc inaczej. Grin przezegnal sie po raz trzeci.
-Czemu ty, czuniaku, wciaz sie zegnasz, niczym baba albo klecha? Za ile kupili twoja
dusze? Zlotem zaplacili czy moze inaczej?
Przeslyszal sie Grin? Moglo tak byc, przeciez setniczanka ledwo rusza ustami.
-Panno Jaryno!
Milczy, kaciki ust podniosly sie lekko w usmiechu - kto wie, co jej tam sie w malignie zwiduje?
Swieczka, ktora dawno juz sykiem dawala do zrozumienia, ze lada moment zgasnie, wreszcie zgasla. Za malenkim, kwadratowym okienkiem rozlewalo sie po niebie szare swiatlo przedswitu.
Co mu zostalo w pamieci?
Po tej nocy, podczas ktorej sasiedzi zebrali sie na placu przed cerkwia, kiedy ojciec Gerwasij czytal "egzorcyzm" nad wrzeszczacym niemowlakiem, bratem Grinia zrodzonym z jednego lona... kiedy polecialy pierwsze kamienie, kiedy na pomoc nie przyszedl Bog -zjawili sie straszni cudzoziemcy z panem Rio na czele. A potem, jak zbawienie, pojawila sie ta panienka z siwymi czerkasami, jednookim Tatarem i bursakiem w okularach.
Grin sam wiedzial, ze najlepiej bylby wtedy zrobil, gdyby westchnal i zostawil wszystko swojemu biegowi. Niechby przyjechali, zabrali "czarciego wypedka" - sam przeciez nie wiedzial, jak sie braciszka pozbyc, a tu taka okazja! Zabraliby malca, Grin odbylby pokute w cerkwi i modlitwa odkupil grzechy. Niewiele bylo trzeba, a bafko Oksany by sie zmilowal, tym bardziej, ze czumak mial porzadna chate i sporo grosza - a odpuszczeniem grzechow zajalby sie jak zwykle pop, ktory w koncu od tego jest.
Ale nie! Musial skoczyc w noc za malcem, za czarcim wyrodkiem. Duren z ciebie, czumaku! Lepiej by ci bylo, gdybys w stepie zginal!
Co pamietal z pozniejszych wydarzen? Wszystko mgla pochlonela. Czarne, wylupiaste oczy, rudawe pejsy - panu Judce wszystko z gory wiadomo, o wszystkim wie... o tym, ze sasiedzi chate spala, powiedzial znacznie wczesniej... A poczciwi sasiedzi w rzeczy samej spalili... i nieszczesna matke Grinia z zamarznietej ziemi wydobyli, a pan Judka wiedzial o tym juz wtedy, gdy Grinia spotkal po raz pierwszy. I potem... przypomina sobie, jak staje obok, jak patrzy w oczy. Kolgan, Matnia i Wasilek, trzech na jednego, Kasjan i jego ojciec, diak, pop, ich spojrzenia, kamienie, "egzorcyzm"...
I to najstraszniejsze... Jak trzeszczala trumna, zgodnie ze zwyczajem zapieczetowana do Dnia Sadu - a Jaryna Kiriczycha stanela przed sadem znacznie wczesniej. Jak ojciec Gerwasij podnosil glos. Jak martwa matka z drewnianym stuknieciem wypadla na ziemie... jak Wakula sie przymierzyl - i uderzyl mlotkiem, a ostrze kolka bez trudu weszlo w zapadnieta piers, ktora kiedys wykarmila Grinia... I tylko zesztywniale dlonie drgnely: "Za co?"
Wybaczysz, czumaku?
Swiety moze by wybaczyl. Ale on, Grin, swietym nie jest!
Grin mial ochote zawyc jak wilk, ale panna setniczanka akurat zasnela, i mlodzieniec bal sieja obudzic.
Nie, nie Lachy ani Tatarzy. Dziwni ludzie: wies niby jak wies, ale ich wojt w drewnianej koronie chodzi. Cerkwi w ogole tu nie ma, baby chodza z rozpuszczonymi wlosami, a chlopi ubieraja sie kolorowo i nosza szklane ozdoby. W stawie, mowia, jakies straszydlo mieszka - wszyscy powtarzaja Griniowi, zeby sie nie zblizal do niego. Mordy wykrzywiaja, zeby szczerza i pokazuja, jak okropny jest ten wodnik. A co Griniowi do tego? - przewoznikiem zostac nie zamierza.
Chcac odpracowac okazana pomoc, wynajal sie do pracy u zielarki. Siekiera i w piekle zostanie siekiera, a w piecu i sam diabel musi palic. Grin zadnej pracy sie nie bal, a zreszta, gdy machasz toporem, w glowie sie przejasnia i zle mysli latwiej odegnac.
Bieda w tym, ze oslabl i bolalo go w boku.
Panna setniczanka jedna tylko noc przelezala w malignie, a potem zaczelo jej sie poprawiac i to tak szybko, ze dziwila sie nawet zielarka. Jaryna Longinowna miala widac zelazne zdrowie albo - jak mawial wujaszek Paciuk - miejscowy klimat byl "w proporcji". Wygladalo na to, ze panienka wstanie za dzien lub dwa. Co prawda, dlugo jeszcze bedzie musiala chodzic o kulach, a moze chromanie zostanie jej na zawsze - zrecznie podcial jej sciegno pan Macapura-Kolozanski.
No masz. Znowu. Zmordowany Grin opuscil topor; zakrecilo mu sie w glowie i zabolala swieza rana.
O Dzikim Panu roznie mowiono, a on, duren, nie wierzyl! Ale w koncu przeciez sam na wlasne oczy zobaczyl, jak w zalanej krwia sali sciany pokryly sie kora, sklepienie zastapily splatane galezie, wsrod ktorych pokazywaly sie jakies mary czy majaki, z gory lal deszcz, pod nogami cmokalo bloto, a pan Stanislaw, o ktorym setniczanka mowi, ze jest diablem wcielonym - ten sam pan przystawia ulamek szabli do cienkiej szyi braciszka, a martwa matka, ktora nie wiadomo skad sie tam wziela, wykrzykuje bezglosnie: "Och, Griniusza, ratujze go!"
Czyzby wszystko to mu sie zwidzialo?
Gdyby go pod lokiec nie podtrzymywano, nie doszedlby Grin do tej sali. Okropny strach go oblecial i nogi sie pod nim uginaly. Nie uspokoila sie matka albo stracila spokoj, kiedy ja z trumny wyrzucono. Gdyby nie ona, nie trafilby w slad za Macapura w szara lepkosc, nie przedostalby sie przez zelazna plecionke.
Zelazna plecionka! A wiec tak to wszystko bylo: rozerwane ogrodzenie, pan Stanislaw z braciszkiem pod pacha, i panna setniczanka pod nogami... Pan Rio i pan Judka, a na
zewnatrz palba... a moze to grom? Pochwycil go wilgotny wiatr i rzucil w jame: "Och, Griniusza, ratujze go!"
Gospodyni wyszla z chaty. Zobaczywszy, ile Grin narabal drew, kiwnela glowa i usmiechnela sie; jakby miala porzadnego chlopa, to ten by ja powlokl do chaty za warkocze. Dziwni ci ludzie, wstydu nie maja.
Ale buduja dobrze. Po pansku stawiaja, rzezbione okiennice, wysokie pulapy, wysokie progi.
A na progu ojcowej chaty lezal stary mlynski kamien. Nowa chate budowali, kamien przenosili. Deptali po nim jeszcze dziadowie i pradziadowie...
Spalili chate.
"Niech zapamietaja", powiedzial wtedy Grin dobremu panu Judce. Nie wiedzial tylko, ze nie bedzie komu pamietac; o tym, co zrobiono z Gontowym Jarem, dowiedzial sie znacznie pozniej. Lepiej by mu bylo zdechnac tam w lesie na tym czerwonym sniegu, niz uslyszec cos takiego!
Musial sie zmienic na twarzy, bo ciotka zielarka przestala sie usmiechac, podala mu reke i pomogla usiasc. Potem tup-tup-tup - znikla w glebi chaty. Tup-tup-tup - i juz wybiega z powrotem, niesie dzbanek z woda, na dnie ktorego rozplywaja sie ciemne, wonne kropelki jakiejs tutejszej nalewki. Jezykiem cmoka, gladzi go po ramieniu. Chyba jest wdowa, czy co? Bogata wdowa. Jej ciemne rozpuszczone na ramiona wlosy pachna jakby piolunem...
Oksane przywiezli wtedy zarumieniona, wesola. "Kochasz mnie?" "Kocham". "A co matka, ojciec?" "Pan Judka ich przekonal". "Pan Judka przekonal?" "Kocham cie!" i to wszystko. Z poczatku Grin sie cieszyl, a potem zaczelo mu sie robic coraz bardziej nieswojo, a na koniec poczul strach. Spojrzysz - Oksana, czarne brwi, jasne oczy. Usmiecha sie i wzdycha jak dawniej. Ale jak cos powie... Nie, to nie Oksana; jakby ja odurzono jakims napojem albo jakby sie czegos nawdychala.
Wtedy Grin pobiegl do pana Judki, a nadworny setnik okazal dobroc i tym razem poklepal go po ramieniu i spojrzal w oczy: "No coz, Grigorij..." Swiat zawirowal czumakowi przed oczami. Zobaczyl Oksane, taka jak przedtem, tylko w wysokim czepcu, jako zamezna kobiete. W czepcu - i naga. Podchodzi do Grinia, caluje go, siada na lozu. Zona poslubiona zgodnie z obyczajem, nieskazitelnie czysta, skromnie kryje wzrok - a sama plonie, cala w rumiencach, czeka...
Zielarka usmiechnela sie smielej. Usiadla obok na pienku; powiedziala cos, czego Grin i tak nie zrozumial, potem wyciagnela dlon do Griniowego boku, gdzie pod koszula mial swieza blizne. Najpewniej namawiala go, zeby sie nie przemeczal robota. Chciala mu rzec, ze
i bez tego bedzie karmic i leczyc - Grinia i ranna setniczanke. Dobrzy tu zyja ludzie. Choc nie chrzescijanie.
Czarci wyrodek, mlodszy syn wdowy Kiriczychy
Zimno mi.
Niesmacznie. Woda.
Mleko. Smacznie. Ciemno. Noc.
Wszyscy zli. Mama dobra.
Mamy nie ma.
Wujek zly... Wujek patrzy. Patrzy. Wujek mnie ukrywa.
Wujek dobry.
Longin Zagarzecki, setnik walecki
Setnik Longin chodzil wkolo po komnacie. Zatrzymywal sie pod ikonami, patrzyl z wyrzutem w ciemne twarze na zlotym tle, ciezko sie odwracal i ruszal ku drzwiom, gdzie znowu zawracal.
Wysoki byl setnik Longin, mocno zbudowany i urodziwy, za co kochaly go w mlodosci dziewki i molodycie; on sam chetniej bral sie do szabli niz do bab, a gdy wreszcie wzial za zone cicha corke archijereja, nie mogl sie doczekac syna nastepcy.
A na swiat przyszla corka.
Ta sama Jaryna Longinowna, ktora jeszcze nie tak dawno - czy nie wczoraj? - jezdzila po dziedzincu na kijku, wymachujac drewniana szabelka, a zbojeckim charakterem nie ustepowala zadnemu chlopakowi. Ta sama, ktora wierny Achmed nauczyl jezdzic konno, strzelac z pistoletu i rabac szabla. O ktorej szeptali molojcy, ze powinna byc setnikiem, choc urodzila sie dziewczyna.
Lampa ledwo sie juz tlila. Longin po raz kolejny zatrzymal sie przed ikonami, bezmyslnie, niczym starzec, poruszajac wargami.
Podczas kilku minionych dni twarz setnika poczerniala jak ziemia. Gdyby mial czub, ten z pewnoscia by mu posiwial, jak u starca, tyle ze czupryna pana Longina dawno juz znikla - a teraz jego lysina tez pociemniala, jak drewno na starej rzezbie.
Niedobrze sie dzialo na swiecie. Zblizaly sie jakies straszne wydarzenia, a moze i sam Sad Ostateczny!
Kiedy chlopcy przeszli sie po zamku Dzikiego Pana, kiedy wszystko zobaczyli i zaczeli sobie przypominac, jak to po chutorach przepadaly to dziewczyna sierota, to dzieciak jakis... jak to wszystko przypisywano wilkom albo niedzwiedziom... Okazalo sie,
ze na dwoch nogach niedzwiedz chodzil, po pansku sie odziewal i sluzyli mu ludzie, nie zadne tam upiory!
Choc upiorzec jeden sie znalazl. Znalezli go chlopcy w lochu, nad swiezym trupem jakiegos dziwnego starca - a moze nie starca?
-o dlugich, siwych wlosach, ze zlotymi pierscieniami na palcach. Smierdzial juz upiorzec, a mimo to niewiele braklo, zeby udusil Tarasa Bulbenke! Porabali go w sztuki - a ten jeszcze sie ruszal!
Chlopcy setnika niejedno juz widzieli - ale po tym, co zobaczyli w zamku, ogarnela ich slepa furia. Serdiukow Dzikiego Pana wszystkich co do jednego zarabano na miejscu - i niewiele braklo, a molojcy golymi rekoma by ich porozrywali.
Musial pan setnik odwolac sie do swego calego autorytetu, zeby od natychmiastowej smierci uratowac dwu glownych zloczyncow - przekletego parcha Judke, ktory dowodzil rzezia w Gontowym Jarze i tego zagranicznego zboja, co bil sie jak sam diabel i zbroczyl krwia molojcow cale schody, ktorymi szli chlopcy po Dzikiego Pana.
Longin ledwo wstrzymal jek. Nie przystoi mu, dzielnemu setnikowi, babskie zawodzenie - Jarynki i tak swiatu nie przywroci. Zebyz ja chociaz mozna bylo po chrzescijansku pochowac! Ale nie! Porwal ja czart Macapura do piekla za soba, zywcem uprowadzil rodzona corke setnika, popi oczy odwracaja, nie chca sie modlic za pokoj jej duszy, dlatego ze nie wiadomo, gdzie tej duszy szukac - a najpewniej w piekle mozna by ja znalezc.
Dlugo szukali Jaryny. Chwedir Jenocha wlozyl na nos okulary i caly zamek przewrocil do gory nogami. Myslal, ze moze sie gdzies ukryla? Nie wiedziala o wzieciu zamku?
Dobry chlopak, ten Chwedir. Choc nie czerkas i nie z kozackiej braci. Oczy ukryl za okularami... a mokre byly, te oczy...
Pan Longin zrozumial, ze dawno juz nie patrzy na ikony - stoi posrodku komnaty patrzac w gola sciane, a dlonie same zwinely mu sie w piesci. W jednej piesci zaciskal cos jakby drobny kamien.
Z trudem otworzyl dlon.
Medalion. Skad go wzial? A, wisial na szyi tego zboja Rio - czarnoksieska sprawka, na mile od niej ciemnymi sprawkami zalatuje! Parch, choc i poszarpany, szczerzy zeby, a pan Rio patrzy obojetnie, niczym ryba, jakby nie jego mieli na pal nadziewac!
Longin sam nie wiedzial, kiedy zerwal mu to wiedzmie cacko. Chcial rzucic o ziemie - ale zawiodla go reka. I dobrze sie stalo - takich rzeczy nie wolno rozrzucac byle gdzie -
nalezy je oddawac kowalowi, niech zmiazdzy na kowadle i stopi skazone zlem zloto w palenisku...
-Panie setniku? - odezwal sie niesmialo ktos od drzwi.
-To ty, Ondrij?
-Wszystko juz gotowe, panie setniku. Woly zaprzezone, dwa pale wystrugane z osiny. Dobre pale. Panu Judce i panu Rio bedzie na nich wygodnie!
Setnik zacisnal zeby.
Dobrze byloby sie tak nie spieszyc. Tyle, ze cos dusze gniecie... ciezko na sercu... I mszy za pokoj duszy Jaryny popi odprawic nie chca. A do Macapury, czarta jednego, przez wilki chyba wykarmionego, dobrac sie nie mozna. No to choc tych dwoch na pal nawlec!
-Dobrze, Ondrij! Zbierz ludzi!
Esaul wyszedl z uklonem, a setnik ze zdziwieniem spojrzal na wlasna reke. Nie
pamietal, by wsuwal sobie ten medalion za pas... A prosze, tkwi za nim, zlotem lsni i nie wiadomo, co za sila w nim siedzi.
Zlote wieczko ustapilo niezbyt skoro. Wraze cacko: patrzcie tylko - na zlotej poduszeczce rozparla sie zlota osa!
Swiat drgnal nagle przed oczami pana setnika. Jakby dymem wionelo... nie, zapachem kwiatow. Jesienne astry, czy jak?
I jakby ktos jeknal. Jarynka?
Zgin, przepadnij, na psa urok! Do kowala! Jeszcze dzis do kowala, koniecznie!
Rio, bohater do wynajecia
Piwnica, w ktorej nas trzymali, nie byla zbudowana specjalnie dla wiezniow. Wszystko wskazywalo na to, ze kiedys przechowywano tu owoce i warzywa; pachnialo zgnilizna i myszami, a w mroku poruszaly sie jakis drobne stworki, niezwracajace na nas zadnej uwagi.
Judka nie widzial mojej twarzy, a ja nie widzialem jego geby. Slyszalem tylko jego glos, monotonny, bez zadnej intonacji, i ogarniala mnie coraz silniejsza chec zlapania sie za glowe - ale nie dalo sie tego zrobic, bo rece zwiazano nam za placami i zupelnie stracilem w nich czucie. Zupelnie, jakby ich nie bylo.
Judka mowil, a mnie wciaz sie wydawalo, ze czuje dym. Na przemian mieszal sie w nim zapach plonacych magnolii i smrod zweglonego miesa. Obok mnie siedzial brat, taki sam Zaklety dwoj-duszec jak ja - tyle, ze otrzymal inny Zakaz. Mnie nie wolno bylo zabijac, on nie mogl okazywac litosci.
Myslalem do niedawna, ze nie ma nic gorszego niz to, co mi sie przytrafilo, kiedy
mialem dwanascie lat. Zniszczony dom, zameczeni krewni, wlasna bezsilnosc i niemoznosc zapewnienia im obrony. Ale gdy bandyci i mordercy pod wodza jakiegos Zelaznego, z niezwyklym okrucienstwem zamordowali Judce rodzicow, potem zaczeli meczyc ogniem jego braci i jego samego, a obok konaly gwalcone siostry... Wtedy zwrocil sie z blaganiem do Niepoznawalnego - i otrzymal taki sam dar, jak ja. Zmieniono go w chodzaca twierdze, z zamknietym wewnatrz chlopiecym szkielecikiem.
Choc nie. Druga dusza Judki wciaz zyje, tak samo jak moja. Ledwo, ale zyje...
-Panie Judka, zechce pan wybaczyc... Kim byly te bydlaki? Naslal ich jakis
przeciwnik polityczny?
Pan Judka usmiecha sie brzydkim, nie do konca zrozumialym dla mnie usmiechem.
-To u was tam, panie Rio, robia takie rzeczy z powodow politycznych. A tu ludzie
prosci i proste maja upodobania... podpalic majatek bogatemu panu, podrzec chinski jedwab
na onuce, katolika pila przeciac na dwoje, parcha podsmazyc...
Niczego nie zrozumialem, ale zmilczalem.
Opowiadal dalej - jak spotkali sie Wtornik, Smierc i Jeniec - pierwszym mialem byc ja, druga byla Irena Longinowna, a trzecim ten, po ktorego mnie tu przyslano, niemowle uratowane przed oszalalym z nienawisci tlumem. Wszyscy troje spotkali sie podczas tamtej zimowej nocy i Judka powinien byl wkrotce potem umrzec, ale nie wiadomo dlaczego, nie umarl.
Opowiadal dalej i liczne swiaty, po ktorych tak ciekawie i chetnie sie podrozowalo, przeksztalcaly sie przed moimi oczami w jeden jedyny swiat, podzielony Granicami, te zas z czarodziejskich scian w niewiadomy sposob przeksztalcily sie w sznury i rzemienie przenikajace przez zywe cialo, trzymajace na uwiezi trucizny i zgnilizne, ale tez i krew.
Sale? Ach tak, nasza Przewodniczka, pani Sale! Byla w zmowie z granicznymi Malachami i to ona, nie ja, otrzymala prawdziwie Wielkie Zamowienie! I dokladnie je wykonala: dziwny dzieciak, brat czumaka Grinia, trafil do mojego swiata, ktory pan Judka, nie wiedziec dlaczego, nazywal Naczyniem.
Cudze rozgrywki!
Postracano juz z planszy trzeciorzedne figurki - moich wspolnikow, k'Ramola i Chostika, teraz kolej na figury drugorzedne - znaczy na mnie i pana Judke. Nie pytam, co nas czeka; przygotowano dla nas cos bardzo paskudnego i trzeba mi rzec, ze rozumiem tych ludzi, ktorzy nas uwiezili!
-Panie Judka! Obaj bilismy sie bardzo dobrze, a wy dotrzymaliscie warunkow
naszej... umowy. Wiele nas laczy. Mimo wszystko jednak, nie moge nie zapytac... ci ludzie,
ktorzy wtedy przyszli na wesele... i wielu innych, ktorych spotkala smierc z waszej reki, czasami nieskora, ale prawie zawsze straszna... czym oni wam zawinili... Czym zawinili waszemu Zakleciu? Moj rozmowca nie odpowiedzial.
-Ci ludzie byli slabi, czasami okazywali strach, niekiedy zachowywali sie podle... ale
zawsze przeciez...
-Ach ty... herosie... - odezwal sie Judka dziwnym tonem. - Bohaterze do wynajecia!
Przypomnialem sobie, jak bil Irene - obcasem w glowe. Przypomnialem sobie i moje
odretwiale cialo przeszyl dreszcz.
Gdybyz Irena nie rzucila sie w przejscie za Macapura! To bylo niemozliwe, przeciez nie mogla chodzic! Rzucila sie na czworakach, prawie sie czolgajac. Kiedys myslalem, ze tylko milosc zdolna jest do takich wyczynow. Okazuje sie, ze nienawisc tez potrafi zmusic do zaparcia sie samego siebie... i chyba nawet dzieje sie to czesciej.
Sale tez zdazyla uciec. A straszny Macapura uwaza - chyba nie bez podstaw - ze po tamtej stronie Granicy bedzie mial wiecej swobody niz u siebie...
A mimo wszystko, gdyby Irena zostala tutaj i ocalala - czy moj los bylby inny? Tak czy nie?
Nad naszymi glowami rozlegly sie kroki. W katach przycichlo, ze sklepienia sypnely sie drobne smieci; swiatlo, ktore ukazalo sie w szczelinie otwartej klapy niemilosiernie razilo w oczy.
-Zyjecie, panowie?- zapytal mlody, ale chrapliwie lamiacy sie glos. - To prosze,
zechciejcie panowie... pale czekaja!
Ludzie stali jedni przy drugich - placyk byl niewielki, a to, co mialo sie za chwile rozegrac, wymagalo sporej przestrzeni. Z poczatku nie zrozumialem, co tu dla nas szykuja -dwa ogromne byki o kretych rogach, wymyslna uprzaz, pochyla laweczka...
Potem jednak stalo sie jasne, co to takiego owe "pale". Dlugi, zaostrzony kol, tepym koncem oparty o krawedz wycietej w ziemi jamy. Mechanizm egzekucji stal sie zrozumialy sam z siebie... i w brzuchu natychmiast zrobilo mi sie zimno i ciezko, jakbym przez pomylke polknal pokryty szronem kamien.
Co to? Strach przed smiercia? Dawno zapomnialem o tym uczuciu... wlasciwie to w ogole go nie znalem; przed odwolaniem sie do Niepoznawalnego nie balem sie smierci, a potem to juz w ogole o niej nie myslalem!
Strach przed taka smiercia?
Byc moze.
Poznalem setnika Longina - dla ktorego bylismy obaj wspolwinnymi smierci jego
corki, choc panna Irena najpewniej zyje. Poznalem pisarczyka Teodora, stal pomiedzy dwoma roslymi wojakami i wszyscy byli w jakis nieuchwytny sposob do siebie podobni - ani chybi bracia. Pisarczyk stal bez okularow i nie wiadomo dlaczego, sprawilo mi to ulge. Chociaz chlopak przyszedl popatrzec, jak nas beda nawlekac na pale, szczegolow widziec nie chcial.
Poznalem jeszcze kilka osob - wszystko mlodzi chlopcy, z ktorych pani Irena swego czasu chciala wyszkolic swoje wojsko. Niewielu z nich zostalo... och jak niewielu!
Moje spojrzenie mimo woli zatrzymalo sie na jedynej usmiechnietej twarzy. Piekna i rumiana jak lalka dziewczyna. Gdzies ja juz widzialem... Chyba to kobieta czumaka Grinia. Jakze jej na imie? Oksana? Chyba tak. Wygladalo na to, ze zblizajaca sie egzekucja wcale jej nie interesuje - rozgladala sie po ludzkich twarzach, jakby kogos szukala, jakby czekala, ze lada moment zobaczy dawno niewidzianego mezusia! A mezus tymczasem przelecial na druga strone Granicy i jest gdzies tam, w moim kraju, razem z Irena, Macapura i Przewodniczka Sale.
Owszem, teraz sobie przypomnialem. Oksana... to u niej na weselu tak sobie pohulal Judka z serdiukami.
Obejrzalem sie na tego, z kim przyszlo mi dzielic hanbiaca egzekucje. Obejrzalem sie, trzeba powiedziec, nie bez odrazy - a Judka na mnie nie patrzyl. Wzrok utkwil w tlumie, kogo tam wypatrywal i kogo zobaczyl, nie mialo juz znaczenia.
Oskarzenia nam nie przeczytano. Ograniczono sie do krotkiego oswiadczenia: wydano na nas wyrok smierci, jako na poplecznikow lotra nad lotrami, Macapury-Kolozanskiego, czarcich slugusow, potworow z piekla rodem, mordercow i pogan. Ostatnie oskarzenie wydalo mi sie smieszne, poniewaz w zaden sposob nie naruszylem Zakazu. Nie spuscilem smierci ze swojej klingi - w czym byla niemala zasluga zrecznosci pana Judki.
Tamtego dnia Judka wzial na siebie role kata. Robil to, co tak dlugo wykonywal dla mnie moj Chosta, przyjaciel, towarzysz, wspolnik, ktory zostal w sniegu na lesnej drodze i koniec koncow nie zaznal spokoju. Kim Chosta byl przy mnie? Zabojca, ale dla jakiegos powodu podawalem mu reke i jadlem z nim z jednego kociolka. A na Judke nie chce mi sie nawet patrzec. Choc jest moim bratem, pod podobna do mojej klatwa i kto, jak nie ja, powinienem zrozumiec, ze...
-A teraz, mili moi, rozsadzcie pomiedzy soba, ktorego pierwszego mamy nawlekac?
Rozkazy wydawal niemlody wojak, ktorego chyba nazywano esaulem i z ktorym spotkalismy sie tam, na schodach, w zawierusze chciwego krwi zelastwa.
Spojrzenie mial, jakby ktos cial batem.
Tlum drgnal - prawdopodobnie byl to poczatek egzekucji i teraz z Judka mielismy
rozstrzygnac, ktory z nas pojdzie na meki pierwszy, a ktory bedzie patrzyl, czekajac na swoja kolej.
-Ciagniemy slomki - zawyrokowal moj towarzysz, ktory nawet nie poruszyl brwia. -
Los niech rozsadzi.
Mowiac to, Judka patrzyl na setnika Longina. Za jego plecami wszczal sie jakis ruch -jakby ktos przeciskal sie przez tlum, przestraszywszy sie okropnego widowiska. Chociaz oni tutaj, za Granica, do wszystkiego juz przywykli. Nie naleza do strachliwych i przesadnie wrazliwych.
Esaul podetknal Judce pod nos dwie zacisniete w piesci slomki. Jedna z nich powinna byc dluzsza, druga - krotsza.
-Aj waj, Ondrij, dwie krotkie mi dajesz! Niedobra to sprawa, nabijac sie z ludzi w
godzine ich smierci!
W tlumie ktos parsknal smiechem. Uslyszysz taki smiech w nocy - nie zasniesz, a jak zasniesz, to koszmary ci sie przysnia.
-Starczy tego - odezwal sie pan setnik bezbarwnym glosem.
-Daj mu ciagnac, Ondrij. Judka chwycil zebami jedna slomke, puscil ja i wzial sie za druga. Mialem wewnatrz
zime, panowal lodowaty mroz i moje serce zamarlo na jedno uderzenie, choc rozstrzygniecie nie dotyczylo w ogole sprawy zycia i smierci. I nie wiadomo wcale, co lepsze - polozyc sie na laweczce jako pjerwszy czy jako drugi.
-Krotka! Bierz go!
Dwaj rosli chlopi podchwycili Judke za zwisajace lokcie. Powlekli go ku lawie, a
mnie na krociutka chwilke wydalo sie, ze rozrozniam barwy. Ze setnik ma szkarlatny kaftan, a szalona Oksana pstre jak laka, barwne pasy.
Rzucono Judke na laweczke twarza w dol. Rozcieto mu i zsunieto portki - po tlumie przelecial krotki smieszek; kiedy przywiazywano go do rzemieni i rozplatywano liczne postronki, przed gromade wystapil czternastoletni chlopaczek w mundurze, z ogromnym bebnem; i uderzyl paleczkami. Rozlegl sie przeciagly odglos werbla.
Judka uniosl sie lekko na laweczce i wpatrzyl sie we mnie.
Wszystko juz widzial i przezyl. Spotkali sie Jeniec, Smierc i Wtornik - ale gdziez to powiedziano, ze los Judki rozstrzygnal sie akurat wtedy? Ot, przypomnial sobie to, co dawno mu przepowiedziano - i teraz byl wolny.
Chlopaczek bebnil dlugo, z zapalem i zlowrogo - tylko wyraz jego twarzy zadna miara nie odpowiadal powadze chwili. Jego nadete, czerwone policzki niemal pekaly z dumy i
entuzjazmu - prosze, jakie wazne powierzono mu zadanie! Stoi przed wszystkimi, posrodku placu!
Trzasnal bicz. Poganiacz trzepnal byki po grzbietach; powolne, potezne stworzenia leniwie poruszyly kopytami i kazdy zrobil po jednym kroku.
Obejrzalem sie szybko. Na wszystkich twarzach malowalo sie to samo uczucie; i nie byly to dobre, ludzkie twarze. Wygladali tak samo - setnik, zolnierze, gapie, mezczyzni, kobiety i podrostki; a ja zlapalem sie na tym, ze gotow jestem ich zrozumiec. Zdrada, rzez, straszny zamek pana Macapury - a Judka przeciez przewodzil tym morderczym wyprawom...
Szybciej juz z tym!
Byki zrobily kolejny krok. Rzemienie sie napiely...
Nie widzialem twarzy pana Judki. Wygiawszy sie w nieslychany luk skazaniec patrzyl przez ramie, ale nie na byki, tylko gdzies w tlum. Czyzby zobaczyl jakies widmo? Zjawe? Powiadaja ludzie, ze tak bywa - na egzekucje przychodza niekiedy dawno umarla zona albo ojciec, lub...
Tlum sie rozstapil. Zza plecow setnika Longina wyszedl ktos znajomy, spokojny, z nosem jak ziemniaczana bulwa, o rumianych, pomarszczonych niczym pieczone jablka policzkach i wcisnietej na same oczy baraniej czapie z nausznikami.
-Wio! Jazda, Krasy, Laciaty! Nowe trzasniecie bata.
A byki nagle sie zatrzymaly.
Stanely, jakby je w ziemie wkopano i opusciwszy ciezkie rogate lby, sapaly i
poruszaly bezsilnie karkami w takt uderzen bicza.
-Wioo! No, wiooo, czarcie syny!
Setnik Longin nieco pochylil sie na bok. Do jego ucha przylgnal ustami zuchwaly
rumiany staruch i nikt nawet nie pomyslal o tym, by pognac natretnego dziadyge, co zwykle nalezalo do podstawowych obowiazkow porzadnych i znajacych swoj fach przybocznych. Na setnikowym czole pojawily sie zmarszczki jak na tiulowej zaslonie - nie wiadomo czemu przypomnialem sobie, jak wiatr falduje cienka, biala tkanine.
Na twarz Longina wypelzla chmura gniewu. I oto podniosl reke, by samemu przegnac dziadyge, ten jednak nie czekal na pchniecie, tylko sam uskoczyl w tlum.
-Wio!
Byki szarpnely sie ku przodowi. I wtedy pekly postronki. Wszystkie jednoczesnie. Byki chybnely sie w przod i zrobily po kilka krokow, niezwyczajnie szybkich, jak na
tak powolne stworzenia. Ludzie ledwo zdazyli uskoczyc - niektorzy nawet poprzewracali sie
na sasiadow, ale otworzyli bykom szerokie przejscie. Baby podniosly wrzask, ktos tam zaczal klac, sypiac wymyslami pietrowo i niezrozumiale, a do lawki przyskoczyl esaul, trzymajacy w reku obnazona szable.
-Znamy te czarcie sztuczki! Ale nic z tego, nie wykreca sie sianem! Dawajcie tu popa, niech czyta egzorcyzmy!
-Poczekaj!
Byc moze, w ogolnej wrzawie glos setnika Longina niewielu nawet uslyszalo. Ale my z Judka doskonale go slyszelismy. Setnik stal, blady jak smierc, nagle postarzaly i kompletnie zbity z tropu, jakby
zupelnie nie wiedzial, co robic. Obok niego usmiechal sie niewinnie ow tutejszy dziadyga... Jakze mu bylo?
Ach tak! Rudy Panko!
Czumak Grin, starszy syn wdowy Kiriczychy
-Po prostu nie wiem, panienko Jaryno, co mamy robic! Setniczanka siedziala na lozku - przedtem zylasta, teraz byla podobna do obciagnietego skora szkieletu. Promienie slonca padaly ukosnie na jej pozolkla twarz, poglebiajac czern kregow pod jej oczami. Wyglada jak Smierc - pomyslal Grin w przyplywie naglego strachu. Co tam pan Judka mowil o Smierci? W lesie... na drodze... na zbryzganym krwia sniegu...
-Po prostu nie wiem - zaczal ponownie, odpedzajac od siebie straszne wspomnienie. - Oni niczego nie rozumieja. Nikt tu nie slyszal o Walkach, Poltawie, ani nawet o samym Kijowie!
Setniczanka milczala. Przez chwile nawet Griniowi wydawalo sie, ze nie zostanie zaszczycony odpowiedzia.
-Tatarskiego tez nie znaja - odpowiedziala wreszcie dziewczyna, nie patrzac na
czumaka. - Ale ty mowiles, ze dobry jestes w machaniu rekoma i wykrecaniu geby.
Dogadales sie z nimi jakos?
Grin przypomnial sobie palacy wzrok zielarki bez chlopa i wciagnal glowe w ramiona. Wobec innych jego grzechow...
I cerkwi tu nie masz, zeby msze za grzechy zamowic. A na mysl o Oksanie nie milosc, ale zgroze czuje. Cudze wesele, a pan mlody pod sufitem na wlasnym pasie wisi...
-Co z toba, czumaku?
-Nie wiem - mruknal, odwracajac sie w druga strone. - Nie mam pojecia, co robic!... Jaryna patrzyla teraz prosto na niego. Widzisz go, znalazl sobie pore na rozterki - w jej
oczach widac bylo poga