Kotolotki z wizyta u mamy - LE GUIN URSULA K_

Szczegóły
Tytuł Kotolotki z wizyta u mamy - LE GUIN URSULA K_
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kotolotki z wizyta u mamy - LE GUIN URSULA K_ PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kotolotki z wizyta u mamy - LE GUIN URSULA K_ PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kotolotki z wizyta u mamy - LE GUIN URSULA K_ - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LE GUIN URSULA K. Kotolotki z wizyta u mamy URSULA K. LE GUIN PrzelozylaAleksandra Wierucka Ilustracje S. D. Schindler IPrdszynsU.'] i S-l?a Warszawa 2001 Tytul oryginalu CATWINGS RETURN Text copyright (C) 1989 by Ursula K. Le Guin Illustrations copyright (C) 1989 by S.D. Schindler Ali rights reserved including theright of reproduction in whole or in part by any form. This edition published by arrangement with Orchard Books Inc., New York Redakcja:Lucja Grudzinska Redakcja techniczna: Jolanta Trzcinska Korekta: Jadwiga Piller Lamanie: Monika Lefler ISBN 83-7255-962-7 Wydawca: Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 Druk i oprawa: Zaklady Graficzne im. KEN S.A. 85-067 Bydgoszcz, ul. Jagiellonska1 1 Pewnego deszczowego poranka Hanki Susan poszli do starej stodoly. Wysoko na jej scianie widac bylo otwory, przez ktore kiedys wlatywaly golebie. Susan po- patrzyla w gore i zawolala: -Kici,kici,kotki,kotolotki! Sniadanko! W otworze golebnika nie pokazal sie zaden dziob, tylko nosek w kolorze cyna- monu, para zoltych oczu, dwie biale lapki, a potem - frrr! - wyfrunal kot. Kot ze skrzydlami. Pregowany, szarobury kot ze skrzydlami w takim samym kolorze. Najpierw pojawila sie Thelma, ktora zwykle wstawala najwczesniej. Potem Ro- ger, pozniej (z innego otworu) mala Har- riet i na koncu James, ktory latal wolniej od pozostalych. Kiedys pokaleczyla go rozgniewana sowa, ale teraz juz bawil sie 7 z innymi, fruwal i wywracal koziolki w po-wietrzu dokola stodoly, co bardzo dener- wowalo dziecioly na pobliskich debach. Wszystkie cztery kotki zakosami i pe- tlami lecialy na sniadanie, miauczac z glo- du i radosci. Hank uwielbial podrzucac drobiny po- karmu i patrzec, jak Roger, ktory tez lubil te zabawe, lapie je w powietrzu. Susan wo- lala trzymac troche jedzenia na dloni i kar- mic Jamesa, ktory laskotal ja wtedy wasi- 8 kami i glosno mruczal. Natomiast Thelmai Harriet traktowaly sniadanie powaznie i nie zamierzaly sie w tym czasie bawic. Tak wiec tego deszczowego poranka dzieci i kotki siedzialy razem w starej sto- dole, a Hank powiedzial do siostry: -Wiesz, mama chyba widziala wczoraj Rogera. Lecial ponad wzgorzem i bylo go widac z domu. -Mama widziala kotolotki juz dawno te- mu. Ale ona nikomu nie powie! - odpowie- dziala Susan, drapiac Thelme pod broda. Dzieci wiedzialy juz od pierwszej chwi- li, ze znalezienie latajacych kociat trzeba zachowac w sekrecie. Inaczej ludzie moga zamknac koty w klatkach, pokazywac pu- blicznie, oddac do cyrku albo laborato- rium i w ten sposob zarabiac pieniadze. -Pewnie, ze mama nikomu nie powie - przyznal Hank. - Ale naprawde sie ciesze, ze nikt juz nie zaglada do tej starej stodoly. -Chyba one same rozumieja, ze nie moga sie pokazywac - powiedziala Susan, 9 laskoczac Harriet w tlusciutki brzuszek. -Przeciez ukrywaly sie w lesie. Kiedy je znalezlismy, byly zupelnie dzikie. Susan i Hank nie wiedzieli, ze kotki ze skrzydlami nie urodzily sie wcale w lesie przy Farmie za Wzgorzem. Mu- sialy pokonac daleka droge, zanim sie tu znalazly. Przyszly na swiat w duzym mie- scie, za smietnikiem na ulicy, gdzie czy- halo duzo wiecej niebezpieczenstw niz w lesie. Gdy tego dnia dzieci poszly do szkoly, Thelma powiedziala: -Ciekawe, jak sie miewa nasza mama! Codziennie o niej mysle. -A ja wciaz za nia tesknie - rzekl Roger. -Ja tez - zgodzil sie James. -Wiec odwiedzmy ja! - zaproponowala Harriet. -O nie! - odpowiedzial powaznie Roger. -W miescie jest zbyt duzo ludzi. Mama ka- zala nam stamtad odleciec. Powinnismy zostac tu, gdzie jestesmy bezpieczni. 10 -Ale na pewno zrobilibysmy jej duzaprzyjemnosc - przekonywala Harriet. -Po prostu zlozylibysmy jej "przelot- na" wizyte - dodal James. Thelma potrzasnela glowa. Uwazala, ze racje ma Roger. -To bylby dla ciebie ciezki lot, James - powiedziala. -Juz prawie nic mi nie dolega - odparl James, na dowod machajac z wdziekiem skrzydlami. - A poza tym bylismy napraw- de malymi kociakami, kiedy przefruneli- smy cala te trase. Chcialbym choc razjeszcze zobaczyc nasza ulice! -Pamietacie, jak pieknie pachnialy w smietniku puszki po sardynkach? - wes- tchnela Harriet. -A pamietasz, jak pofrunelas i wystra- szylas ogromnego psa? - dodal James. I tak Harriet i James postanowili odwie- dzic w miescie swoja mame, pania Jane Tabby. Thelma i Roger woleli zostac w sto- dole z przyjaciolmi, Susan i Hankiem. -Dzieciom byloby smutno, gdyby jutro rano zadnego z nas tu nie zastaly! - tluma- czyla Thelma. I rzeczywiscie, dzieci zmartwily sie na- stepnego dnia, gdy zauwazyly brak dwoch kotkow. Dlugo je wolaly. Thelma i Roger mruczeli dwa razy wiecej niz zwykle. Nie potrafili wytlumaczyc, gdzie podziali sie ich siostra i brat. Wszyscy w starej szopie razem niepokoili sie wiec, myslac o Har- riet i Jamesie: Gdzie oni teraz sa? I czy wroca cali i zdrowi? Harriet i James lecieli w drobnym, mi- lym deszczyku. Kiedy wsta! dzien, cieszyli sie, ze dzieki chmurom w ogole ich nie wi- dac, a James powiedzial: -Nikt nie patrzy w gore, gdy pada! Harriet widziala w dole wzgorza, pola i drogi, ale nigdzie ani sladu miasta. -Powinnismy chyba leciec bardziej w lewo, James! - zawolala poprzez deszcz. -Dlaczego? -Instynkt tak mi podpowiada. Musimy zaufac naszemu Instynktowi Powrotu do Domu i wtedy trafimy prosto do miejsca, w ktorym sie urodzilismy! Na Jamesie zrobilo to wrazenie i pole- cial za siostra, ale jakis czas pozniej, kie- dy odpoczywali na galezi, zaczal sie nie- pokoic. 13 -Harriet, lecimy juz kilka godzin. Powin-nismy stad przynajmniej widziec miasto! -Moze sie przenioslo - zasugerowala Harriet. -Wszystko dlatego, ze tak wolno la- tam... - mruknal ponuro James. -Jestes tak samo szybki jak ja - powie- dziala jego siostra rownie ponuro. - Moze to moj Instynkt sie myli. A co mowi twoj? -Nic nie mowi - odparl James. - Ale moj nos... moj nos czuje jakis zapach stamtad! Harriet uniosla nosek koloru cynamo-nu i otworzyla pyszczek, zeby poczuc za- pachy dostepne tylko kotom. Owial ich wiatr. -Aha! Smietnik! Tedy droga! Lecieli, odpoczywajac od czasu do cza- su na czubku drzewa lub na dachu i bu- dzac sie w srodku nocy, by ruszyc dalej. Cel przed soba widzieli wyraznie, bo wiel- kie miasto rozswietlalo chmury zoltawym blaskiem. Gdy nastal ranek, ujrzeli pod soba rozciagajace sie jak okiem siegnac mokre od deszczu dachy i szerokie ulice pelne samochodow i parasoli. James milczal, choc bolalo go lewe skrzydlo i zalowal, ze jest w miescie. Har- riet tez nic nie mowila, choc bolaly ja oba skrzydla i rownie mocno jak James zalo- wala, ze tu przylecieli. Weszyli na wietrze i - prowadzeni In- stynktem Powrotu do Domu albo znajo- mymi zapachami - mineli wysokie biu- rowce i bloki mieszkalne. Dotarli do najstarszej i najbiedniejszej czesci mia- sta. Wyladowali na narozniku dachu, zlo- zyli skrzydla i spojrzeli w dol. -James, to chyba nie jest nasza ulica - szepnela Harriet. - Gdzie smietnik? Smietnik, za ktorym sie urodzili i bawi- li jako dzieci, uznawali za swoj rodzinny dom, lecz smietnika tam nie bylo. -Nie rozumiem. To wszystko wyglada obco - odpowiedzial szeptem James. - Ale jestem pewien, ze mieszkalismy wlasnie tutaj. 16 Harriet kiwnela glowa.-Jesli nie ma smietnika, to gdzie jest mama? - spytala cichutko. Nastala cisza, ktora po chwili przerwal James: -Poszukajmy czegos do jedzenia, moze potem bedzie sie nam latwiej myslalo. Kamienica, na ktorej dachu wyladowa- li, miala wszystkie okna wybite, a za nimi puste pokoje pelne myszy. Zdobyli snia- Po jedzeniu usiedli znow na dachu, grzejac sie w promieniach bladego slon- ca, ktore pokazalo sie po deszczu. Umyli pyszczki, tak jak nauczyla ich tego mama, a potem zdrzemneli sie troche, przytuleni do siebie. Zbudzily ich dziwne dzwieki: huk, lo- mot, ludzkie wolania, chrzest metalu o ka- mienie. Wychylili sie poza krawedz dachu i ujrzeli przerazajacy widok - wielka me- talowa kula zwisajaca z ogromnego dzwi- gu uderzala w stary budynek na koncu ulicy, az sciany sie zawalily i kamienica runela w gruzy. James znieruchomial z przerazenia, za- krywajac lapa oczy. Harriet ze strachu po- derwala sie w powietrze, fruwala tu i tam, nawolujac na wszystkie strony: -Mamo! Gdzie jestes? Wrocilismy! Wro- cilismy do ciebie! Mamo, gdzie jestes? Nikt nie slyszal cieniutkiego glosu Harriet i nikt nie zwracal na nia uwagi. Wystraszone szczury, myszy i chrzaszcze uciekaly spomiedzy fundamentow znisz- czonego budynku. Dwa miejskie golebie podlecialy obejrzec z bliska chmure pylu. -Rozwalaja kolejne rudery - odezwal sie jeden z nich. -To oznacza postep - dodal drugi i od- lecialy. Ludzie w dole szykowali sie do znisz- czenia nastepnej kamienicy. Harriet, szlo- chajac, wrocila do Jamesa. -Pomoz mi ja wolac! Staneli razem na skraju dachu i krzyk- neli co sil: -Mamo! 20 Nasluchiwali. Maszyny przestaly grzmiec.Ludzie pracujacy przy wyburzaniu przy- siedli na ruinach, by zjesc drugie sniada- nie. Zaden samochod nie przejezdzal ulica zasypana odlamkami murow. Dokola cia- gle szumialo miasto, ale tu, w samym jego srodku, na chwile zapadla cisza, w ktorej Harriet i James uslyszeli cichutki glos: -Mii! Miii! Jamesowi oczy pojasnialy, a Harriet machnela ogonem. Oboje spogladali teraz w ciemne okienko strychu w starym ma- gazynie po drugiej stronie ulicy. -To nie jest glos mamy - szepnela Har- riet. Zauwazyli, ze w okienku poruszylo sie cos czarnego. -Pewnie szpaki zalozyly tam gniazdo - rzekl James. - One potrafia wydawac roz- ne dziwne dzwieki. Sprawdze. Szybko jak jaskolka przelecial do bu- dynku naprzeciwko. Wyladowal na dachu 21 i zlozyl skrzydla. Powoli, lapa za lapa,miekkimi ruchami jak przy polowaniu, zblizyl sie do wybitego okna i zajrzal do srodka. Chwile pozniej byl z powrotem obok Harriet. -To kociak! - powiedzial. - Maly czar-ny kotek. Jest zupelnie sam. Zauwazyl mnie, prychnal i zaraz sie schowal. -Sam? Niemozliwe! Jego mama musi byc gdzies blisko! -Nie wiem. W srodku nic nie widac, ale nie wywachalem nikogo innego. 22 -Jak kotek mogl sam sie dostac tak wy-soko? - zastanowila sie Harriet. -Pewnie mama wniosla go po schodach. -Te maszyny burza domy! - zawolala Harriet. Nie rozumiala, ze maszyny robia tylko to, co kaza im ludzie. - Ten dom tez zburza i zrobia kotkowi krzywde! Musimy cos zrobic, James! - Rozlozyla swoje pre- gowane skrzydla. -Uwazaj, zeby cie nie zobaczyli! - ostrzegl ja brat. -Nie zobacza. Przeleciala szybko nad ulica, tak jak wczesniej James. Nawet jesli ktos by spojrzal akurat do gory, nie zdolalby jej zauwazyc. Wyladowala przy wybitym okienku strychu i zajrzala do srodka. Po chwili przyfrunal James. Na strychu starego magazynu nie bylo nawet podlog, tylko belki pokryte papa. Po katach walaly sie stare pojemniki i kartony. Wyczuwali zapach kurzu, bar- 23 dzo starych szczurzych odchodow i slaby,mleczny, cieply zapach kotka. -Nie boj sie! - zawolala Harriet. - Przy- szlismy ci pomoc! Cisza. -Nie wyjdziesz? - spytal James. Cisza. Wycofali sie na pobliski dach. Ulozyli sie po obu stronach okienka w pozie po- mnikowych lwow i czekali. Przymkneli oczy. Koty sa cierpliwe. Nawet zaniepoko- jone lub wystraszone umieja czekac ci- chutko, by sprawdzic, co sie stanie. Tym razem przez dluzszy czas nic sie nie dzialo. Ludzie i maszyny zakonczyli na dzis prace. Ludzie odeszli, a maszyny zo- staly, czekajac nawet ciszej niz koty, ale znacznie bardziej bezmyslnie. W koncu, kiedy swiatla na ulicach mia- sta zaczely sie zapalac, cos poruszylo sie w okienku strychu. Kociak wytknal pysz- czek na zewnatrz, przeskoczyl przez stlu- czone szklo pozostale we framudze. Pod- 24 czolgal sie do kaluzy deszczowki w rynniena krawedzi dachu i zaczal pic. Musial byc bardzo spragniony, bo chleptal i chleptal. Byl malutki, caly czarny - od noska do czubka ogona, lacznie z nieduzymi, zlozony- mi skrzydelkami. Futerko mial potargane. Harriet i James obserwowali go zupel- nie bez ruchu. Kotek zawrocil, zeby umknac z powrotem na strych, i dopiero wtedy ich zauwazyl. Podskoczyl z przera- zenia, wygial grzbiet w luk, napuszyl ogon, zamachal skrzydelkami. Zolte oczy blyszczaly mu jak lampki. Pokazal ostre zabki i odwaznie krzyknal: 25 -Nienawidze! Nienawidze! Nienawidze!Harriet i James ani drgneli. Tylko mru- czeli uspokajajaco, przyjaznie. Kotek jed- nym susem wrocil na stryszek. Slyszeli, jak przeciska sie przez belki, szukajac schronienia w ktoryms z kartonow. Usiedli przed rozbitym oknem. James myl prawe ucho Harriet, a ona oparla glo- we o jego ramie. -Czy po tym dlugim locie boli cie skrzydlo? - spytala. -Nie bardzo. Mam nadzieje, ze wkrotce odnajdziemy mame - odpowiedzial James. Mowili wystarczajaco glosno, aby kotek w glebi strychu mogl ich uslyszec. -Mama musiala znalezc nowe miejsce do mieszkania, kiedy zabrali smietnik. -Na pewno nie poszlaby daleko. -Tym bardziej ze ma tu malego kotka! -Tak, mama nigdy nie zostawilaby kot- ka samego na dlugo. -Do nas zawsze wracala, gdy bylismy mali. 27 -Oczywiscie, ze wracala. A pamietasz,jak sie zgubilam? Gonilam wrobla, ale nie umialam wtedy jeszcze dobrze latac. Ma- ma znalazla mnie na tylnym siedzeniu ze- psutego samochodu... 28 -Podniosla cie za kark i przyniosla dodomu! Pamietam! Ale ci dala bure! A po- tem dokladnie cie umyla. Dwa razy. -I mruczala... Pamietasz, jak mama za- wsze usypiala nas mruczeniem? -Pamietam. O, tak... -1 Harriet zaczela mruczec kolysanke. Po chwili James jej zawtorowal i mru- czeli glosno, kojaco, az w koncu z okienka wyjrzal odwaznie maly, wystraszony ko- tek. Wydawalo sie, ze Harriet i James go nie zauwazyli, bo podjeli przerwana roz- mowe. -Wiesz, Harriet, mamie na pewno nic zlego sie nie stalo. Umie sobie poradzic, przeciez mieszkala na tej ulicy przez cale zycie. -Wiem. Czasami zdarza sie, ze ktos z rodziny sie zgubi, ale potem sie odnaj- duje. -Oczywiscie. Mamusia nie umie latac, wiec to my musimy znalezc ja, bo mamy skrzydla. 29 -Biedna mamusia! - westchnela Har-riet ze wspolczuciem. Uslyszeli cichy glosik. -Miii! - plakal kotek na strychu. Harriet miauknela kojaco - pamietala, ze zwykle tak robila mama wracajaca do smietnika - wstala, podeszla cicho do kot- ka i zaczela myc mu uszko. Kotek drzal na calym ciele, ale nie uciekl. -Co powiecie na male co nieco do je- dzenia? - zawolal radosnie James i odle- cial na polowanie do pustych pomiesz- czen magazynu. Wrocil po chwili ze zdobycza. Harriet chciala uszczknac cos dla siebie, ale nie miala szans. Kociak byl tak glodny, ze prychnal, porwal jedzenie i zaciagnal je na strych, gdzie wszystko zjadl. Pozniej, gdy juz spal przytulony do cieplego boku Jamesa w kartonie, Harriet poleciala upo- lowac cos dla siebie. Polowe kolacji zosta- wila na sniadanie dla kociaka. 30 Dwie kolejne noce i caly dzien spedziliz kotkiem. Kladli sie obok niego w karto- nie, mruczeli, rozmawiali, spali i myli sie. Czarny kotek potrzebowal bardzo duzo mycia. -To biedactwo ma pchly, James! - szep- nela Harriet. (Pchly nie byly wcale zadowolone z cze- stego mycia i wiele odeszlo na poszukiwa- nia spokojniejszego miejsca). Po kilku do- brych posilkach, dlugotrwalym myciu i mruczeniu kotek nie byl juz taki brudny i potargany, wciaz jednak chowal sie i pry- chal, kiedy tylko zatrzeszczala jakas bel- ka, i caly czas milczal. Nie mogl wiec wy- jasnic, jak sie zgubil ani gdzie moze byc jego mama. Potrafil tylko miauczec swoje smutne, placzace "mii" i prychac wyzywa- jace "nienawidze!". Kazdego ranka i wieczora Harriet i Ja- mes na zmiane wylatywali, szukajac w oko- licy informacji o pani Jane Tabby, ale nie 31 mieszkal tu juz zaden kot ani pies, a tymbardziej zaden czlowiek. Robotnicy przy- chodzili tylko w ciagu dnia, do pracy. Pozo- staly wylacznie szczury, myszy, chrzaszcze i pchly, ktore po prostu nie wiedzialy, do- kad isc. I maszyny, ktore z dnia na dzien by- ly coraz blizej magazynu. Harriet i James, zajeci poszukiwaniem mamy, przestali zwracac uwage na dzwig. Zapomnieli o nim i dlatego spali jeszcze w kartonie, kiedy dzwig stanal przed ma- gazynem, w ktorym spedzili ostatnie dni, i rozhustal ogromna metalowa kule. We frontowej scianie zrobila sie wielka dziu- ra. Dopiero wtedy James rzucil sie do okna, wolajac: -Lec, Harriet, lec! Wystraszony czarny kotek, prychajac, wcisnal sie w rog kartonu. Harriet nie tra- cila czasu na tlumaczenia, tylko chwyciw- szy go mocno, lecz delikatnie zebami za skore na karku, podbiegla po belkach do okna. Poleciala z kociakiem hustajacym 32 sie pomiedzy jej przednimi lapami, a w tejsamej chwili kula znow uderzyla w mur. Caly budynek zadrzal, zachwial sie i runal. -Tedy, Harriet! - zawolal James. Nic nie widziala przez chmure pylu, ale podazyla za jego glosem. Na ulicy opera- 33 tor dzwigu spojrzal w gore i zamrugalz niedowierzaniem. -Ptaki - mruknal. - To musialy byc ptaki. Pozniej, jedzac kanapke z szynka na sniadanie, zapytal jednego z kolegow, kto- ry siedzial na tej samej stercie cegiel: -Widziales kiedys ptaka z wasami i czterema lapami? -Nie - odpowiedzial mu kolega. - Ni- gdy czegos takiego nie widzialem. Chcesz ogorka? 4 Z poczatku kociak dal sie Harrietniesc, zwisajac grzecznie i nieruchomo z jej pyszczka. Nie bylo to jednak kocie niemowle, wkrotce wiec zaczal sie wier- cic. Harriet nie byla duzym kotem i ni- gdy dotad nie nosila w locie podrosnie- tych kociakow. Im bardziej kotek sie wiercil, tym bardziej jej lot stawal sie chwiejny i musiala mocno pracowac skrzydlami, zeby nie zboczyc z kursu. W koncu kociak okrecil sie w kolko i wy- padl jej z pyszczka nad ulica pelna sa- mochodow. Spadal w dol, a Harriet ze wszystkich sil starala sie go dogonic. Ja- mes rozpaczliwie usilowal podfrunac pod niego, ale kociak spadal wciaz nizej i ni- zej. Nagle rozpostarl czarne skrzydelka i zaczal nimi bic powietrze. Wzniosl sie 36 ponad samochody, kable telefoniczne, po-nad dachy i odlecial. -Czekaj! - wolali za nim rozradowani, ale tez rozzloszczeni Harriet i James. - Ki- ciu, poczekaj! Wkrotce kociak opadl z sil. James pod- frunal, pozwolil mu ulozyc sie na swoim grzbiecie, pomiedzy skrzydlami, po czym poszybowal prosto na najblizszy plaski dach. Cala trojka przycupnela tam, dy- szac ze zmeczenia. Na szczycie komina bylo gniazdo szpa- ka, ktory podniosl krzyk: -Wynoscie sie stad! Nie potrzeba nam wiecej kotow na dachach! -Kotow? - zapytal James. - Powiedz nam, gdzie sa inne koty, to sobie pojdziemy. -Nastepna ulica - rzekl szpak, wskazu- jac dziobem. - Tam gdzie donice z kwiata- mi. - 1 gwizdnal niegrzecznie. -Dziekujemy - odpowiedziala uprzej- mie Harriet. - Chodz, kiciu, pojdziemy po- szukac mamy. 37 Ulica, ktora wskazal im szpak, byla ci-cha, ale nie tak posepna jak ta, ktora nie- dawno opuscili. Jakis pudelek zaszczekal smutno za zamknietym oknem, gdy prze- lecieli obok. Nikt nie spacerowal po chod- nikach. -Mamo! - zawolala Harriet. -Mamo! - powtorzyl James. -Mii! - pisnal kotek, ktory lecial dziel- nie pomiedzy nimi. I wtedy uslyszeli tak dobrze znany glos: 38 -Dzieci?Na plaskim dachu najwyzszego budyn- ku na ulicy stala mala przybudowka w ksztalcie chatki, otoczona ogrodem, kto- ry rosl wprawdzie w donicach i skrzyn- kach, ale byl prawdziwym ogrodem. I wla- snie tam, pomiedzy donicami, konewkami i sznurami do wieszania bielizny, stala ich mama, pani Jane Tabby, mruczac z radosci. -Moja kochana Harriet! Moj kochany James! I moja malutka, biedniutka, zagu- 39 biona koteczka! - Pani Tabby nigdy nieplakala, ale glos jej drzal, gdy mruczala i calowala ich wszystkich. Zaczela od razu myc szyje i uszka czar- nej koteczki, ale jak tylko skonczyla, za- pytala: -Jak sie wam powodzi? Wygladacie bardzo dobrze, wyrosliscie na piekne ko- ty. Jak sie czuje Thelma? A Roger? -Wszyscy jestesmy zdrowi, mamo... -Mieszkamy w golebniku na wsi... -Nikt tam nie przychodzi, to znaczy nie ma tam zadnych ludzi... -Tylko dwoje milych dzieci, ktore nas karmia i glaszcza... -A co u ciebie, mamo? Czemu juz nie mieszkasz na naszej ulicy? -I jak ta mala sie zgubila? Harriet i James przekrzykiwali sie w pytaniach, az w koncu mama zaczela opowiadac, ulozywszy sie dokola czarnej koteczki, ktora tak byla zmeczona, ze juz zapadala w sen. 40 -To byl najgorszy dzien mego zycia, moikochani. Od tego czasu az do dzis bylam bardzo smutna, bo myslalam, ze moja naj- mlodsza koteczka zginela! Jest jedynacz- ka, corka pana Toma Jonesa, pewnie go pa- mietacie. - Harriet i James przytakneli, a ich mama ciagnela z duma: - Jest bardzo do niego podobna. Odwolali go w intere- sach do innej czesci miasta i zanim wrocil, stala sie rzecz straszna. Wywieziono smiet- nik, ktory byl mi domem przez cale zycie. Jakis czlowiek zauwazyl mala, gdy cwiczy- la latanie, tak jak wy robiliscie to kiedys: wdrapywala sie na szczyt smietnika i sfru- wala w dol. Zbiegli sie ludzie, narobili ha- lasu, chcieli ja zlapac. Stanelam w jej obronie, ale biedna mala ze strachu pole- ciala wysoko do gory, prosto do okienka na szczycie dachu. Nie moglam tam sie do- stac, na szczescie ludzie tez nie, bo budy- nek byl zamkniety. Bardzo ich to rozzlosci- lo i wtedy zaczeli mnie gonic. Uciekalam tak przerazona, ze sie zgubilam. 41 -Och, mamusiu! - szepnela Harriet.-Calymi godzinami bladzilam po uli- cach i wolalam mala. Gonily mnie psy... bylam prawie nieprzytomna ze zmecze- nia, kiedy podniosly mnie jakies rece. Sama nie wiedzialam, co sie ze mna dzie- je. Wniesiono mnie do budynku, potem po schodach, az w koncu znalazlam sie tutaj. Od tamtego czasu mam tu dom i prawdziwa przyjaciolke. To mila starsza pani, ktora mnie tu przyniosla, karmi mnie i glaszcze, i bardzo lubie siedziec na jej kolanach. Jestem juz za stara, by cieszyc sie zyciem na ulicy, i bylabym bardzo szczesliwa, gdyby nie fakt, ze cia- gle myslalam o mojej malej, zagubionej kotce. Drzwi na dol sa zamkniete, nie mo- glam wyjsc na poszukiwania. Ale teraz moje kochane dzieci ocalily ja i przypro- wadzily do mnie z powrotem! Czarna koteczka spala. Pani Tabby za- prowadzila dzieci do misek wypelnio- nych jedzeniem dla kotow i woda. Kiedy 43 Harriet i James sie najedli i napili, za-pytala: -Jak myslicie, czy kicia zdola doleciec z wami na wies? -Chyba tak - powiedzial James. - Przez czesc drogi moze siedziec na moim grzbiecie. -I na moim - dodala Harriet. - Ale nie chcielibysmy znow ci jej zabierac, ma- mo... -Och, moi kochani, niech leci z wami. Wystarczy mi swiadomosc, ze jest jej do- brze i ma opieke. Najwazniejsze, zeby by- la bezpieczna, a w miescie nie ma bez- piecznego miejsca dla uskrzydlonego kota. Sami dobrze o tym wiecie. Harriet i James smetnie przytakneli. -Zabierzcie ja ze soba, wtedy mi spra- wicie radosc - mowila pani Tabby. - Be- de kladla sie w sloncu w moim ogrodzie na dachu i snila, ze mala jest wolna i fru- wa z wami. Nic mi juz nie zbraknie do szczescia, j 44 Niedlugo potem trzy uskrzydlone kotkii ich mama ulozyly sie po raz ostatni ra- zem do snu, mruczac sobie nawzajem ko- lysanke glosno i kojaco. Pierwsza noc tej podrozy byla najgor- sza. Czarna koteczka leciala dzielnie, ale miala skrzydelka nieduze i byla oslabiona przezyciami na strychu. Po niedlugim cza- sie musiala skorzystac z grzbietu Jamesa, a potem Harriet, i wkrotce cala trojka by- la tak zmeczona, ze zatrzymali sie na ja- kims dachu na odpoczynek. Znow pofru- neli, ale nie dolecieli daleko, kiedy okazalo sie, ze znowu musza gdzies przy- cupnac. Miasto i noc zdawaly sie nie miec konca. W skrytosci ducha James obawial sie, ze nie odnajda drogi do Farmy za Wzgo- rzem. Harriet tez sie tym martwila, lecz zadne sie do tego nie przyznawalo. Lecieli radosnie naprzod, majac nadzieje, ze ich Instynkt Powrotu do Domu wie, co robi. 47 -James! - zawolala nagle Harriet,wskazujac lapa w dol. - Pamietasz ten dach? To byl ten sam dach kosciola, na ktore- go wiezyczce Harriet usiadla, gdy byla jeszcze malym kociakiem i razem z siostra i bracmi opuszczala miasto. -Tak, pamietam! Lecimy w dobrym kierunku! - zawolal James. 48 Byl tak rozradowany, ze zatoczyl kolkodokola koscielnej iglicy, az koteczka na jego grzbiecie ze strachu wbila mu ostre jak igly pazurki w futro. -Nie martw sie, kiciu, i trzymaj sie mocno - powiedzial. - Wracamy do domu! Thelma siedziala na dachu starej sto- doly. Slonce juz zaszlo i niebo na zacho- dzie zlocilo sie ponad pagorkami, ale Thelma patrzyla na wschod. Roger usiadl na najwyzszej galezi wielkiego debu ro- snacego tuz za stodola. Gdyby ktos go za- uwazyl, z pewnoscia by pomyslal, ze to so- wa czeka nieruchomo na zapadniecie nocy. On tez patrzyl na wschod. Niedaleko Susan i Hank siedzieli w milczeniu na wzgorzu. Wrocili wlasnie z lasu, gdzie nawolywali Harriet i Jamesa. W jednej chwili Thelma sfrunela ze stodoly, a Roger z debu, wolajac jedno- czesnie: -Tam sa! Wracaja! 49 Zmeczeni i glodni podroznicy lecielipowoli na tle ciemniejacego nieba. Hank i Susan zbiegli zboczem wzgorza. -Sa! Sa! - wolali. - Harriet! James! Gdziescie byli?! James! Harriet! Po chwili zobaczyli czarna koteczke. -Mama prosila, zeby z nami zamieszka- la - powiedzial James. -Jest nasza siostrzyczka - dodala Har- riet. Kicia rozgladala sie dookola. Kiedy uj- rzala Susan i Hanka, wygiela grzbiet w luk, nastroszyla futerko i rozlozyla swo- je sliczne czarne skrzydelka, jakby do lo- 50 tu. Potem usiadla, podrapala sie w ucho,przewrocila na bok i zaczela sie turlac, patrzac na Susan. -Mii? Wszyscy sie rozesmiali. -Pewnie chce mleka! - krzyknal Hank. Zerwal sie z ziemi i pobiegl, a chwile pozniej wrocil ze sloikiem swiezego mle- ka. Tymczasem kicia fruwala, krecac salta w powietrzu i uganiajac sie za cmami po calej stodole. Susan usiadla na ziemi i wziela na kolana zmeczonych Harriet 51 i Jamesa. Mowila im, jacy sa dzielni i jakwszyscy za nimi tesknili. -Chodzcie, kici, kici, kotolotki! - zawo- lal Hank, nalewajac mleko do pokrywki od sloika. - Nie, Roger, poczekaj, az kicia sie napije. Ciekawe, jak ma na imie. -Mii? - miauknela koteczka, pikujac wprost do mleka. -Moze Mimi? - zaproponowal Hank. -Nie, raczej nie - odparla Susan. - My- sle... mysle, ze moze miec na imie Jane. Kicia nagle przestala pic i spojrzala na nich. -Mi! - powiedziala glosno i z zadowole- niem, a potem znow zaczela chleptac. Za- chlapala sobie caly pyszczek. -Dobrze - powiedzial Hank. - Zatem ma na imie Jane! -Oczywiscie, ze Jane - uznala Thelma. -Dokoncz mleko, Jane, bo zaraz sie myje- my i idziemy spac. To byl bardzo dlugi dzien dla tak malego kociaka! This file was created with BookDesigner program [email protected] 2011-02-25 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/