Kot i mysz - GRASS GUNTER
Szczegóły |
Tytuł |
Kot i mysz - GRASS GUNTER |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kot i mysz - GRASS GUNTER PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kot i mysz - GRASS GUNTER PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kot i mysz - GRASS GUNTER - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gunter Grass
Kot i mysz
Dziela Guntera Grassa pod redakcja SLAWOMIRA BLAUTA I JOANNY KONOPACKIEJ
Przelozyli
Irena i Egon Naganowscy
POLNORD WYDAWNICTWO
Tytul oryginaluKatz und Maus
Opracowanie graficzne Piotr PIORKO
Grafika na okladce Gunter GRASS
ISBN 83-86181-25-7
Copyrighted 1993 by Steidl Verlag. Gottingen
(C) Copyright for the Polish translation by Egon i Tomasz Naganowski. 1999
(C) Copyright for the Polish edition by POLNORD -Wydawnictwo OSKAR. Gdansk 1996
I
...a pewnego dnia, kiedy Mahlke nauczyl sie juz plywac, lezelismy na trawie kolo boiska do gry w palanta. Wlasciwie mialem pojsc do dentysty, ale oni mnie nie puscili, poniewaz trudno mnie bylo zastapic. Moj zab podnosil gwalt. Kot skradal sie na skos przez lake i nikt w niego nie rzucal kamieniami. Niektorzy zuli albo skubali zdzbla. Kot byl wlasnoscia zarzadcy boiska i mial czarna siersc. Hotten Sonntag pocieral swoj kij welniana skarpetka. Moj zab dreptal w miejscu. Rozgrywka trwala juz dwie godziny. Przegralismy bardzo wysoko i czekalismy wlasnie na mecz rewanzowy. Kot byl mlody, ale nie byl juz kociakiem. Na stadionie czesto i z obu stron padaly bramki w szczypiorniaku. Moj zab powtarzal wciaz jedno i to samo. Na biezni chlopcy cwiczyli start do biegu na sto metrow i denerwowali sie. Kot kluczyl. Po niebie pelzal powoli i z glosnym pomrukiem trojsilnikowy samolot, ale nie mogl zagluszyc mego zeba. Poprzez zdzbla trawy przeswiecal bialy sliniaczek czarnego kota zarzadcy boiska. Mahlke spal. Krematorium pomiedzy cmentarzami a politechnika dymilo przy wschodnim wietrze. Profesor Mallenbrandt zagwizdal: zmiana, "dwa ognie", przejscie druzyn na druga strone boiska. Kotek gimnastykowal sie. Mahlke spal, przynajmniej tak wygladalo. Lezac obok niego cierpialem na bol zeba. Kot gimnastykujac sie podszedl blizej. Jablko Adama na szyi Mahlkego zwracalo uwage, bo bylo duze, wciaz sie poruszalo i rzucalo cien. Czarny kot zarzadcy boiska wyprezyl sie pomiedzy mna a Mahlkem do skoku. Tworzylismy trojkat. Moj zab umilkl, przestal dreptac w miejscu: jablko adamowe Mahlkego wydalo sie kotu mysza. Taki mlody byl ten kotek czy tez tak ruchliwa grdyka Mahlkego - w kazdym razie kot skoczyl mu do gardla; a moze to jeden z nas chwycil kota i posadzil go na szyi Mahlkego; albo ja, zapominajac o bolu zeba, zlapalem kota i pokazalem mu mysz Mahlkego: Joachim Mahlke krzyknal, odniosl jednak tylko nieznaczne zadrapania.Ale ja, ktory pokazalem twoja mysz temu kotu i wszystkim innym kotom, musze o tym pisac. Nawet gdybysmy obaj byli wymyslonymi postaciami, musialbym pisac. Ten, kto nas z racji swego zawodu wymyslil, zmusza mnie, abym wciaz dotykal reka twego jablka Adama, prowadzil je wszedzie, gdzie zwyciezalo lub ponosilo kleske; dlatego kaze na poczatek myszy, zeby przeskakiwala przez srubokret, ciskam stado obzartych mew wysoko, ponad glowe Mahlkego, w porywy polnocno-wschodniego wiatru, okreslam dzien jako pogodny lub dosc pogodny, przyjmuje, ze chodzi o wrak okretu klasy "Czajka", nadaje Baltykowi barwe grubego szkla butelek od wody sodowej, a teraz, skoro miejsce akcji zostalo juz ustalone na poludniowy wschod od boi kierunkowej Nowego Portu, sprawiam, ze skora Mahlkego, ociekajaca wciaz jeszcze strumyczkami wody, staje sie drobnoziarnista, jakby pokryta kasza; ale to nie strach, lecz zwykle dreszcze po zbyt dlugiej kapieli wywolaly u Mahlkego gesia skorke i odebraly gladkosc jego skorze.
A przeciez nikt z nas, chudych, dlugorekich chlopakow, przykucnietych na resztkach kapitanskiego mostku, z kolanami sterczacymi na boki, nie zazadal od Mahlkego, zeby jeszcze raz nurkowal do wnetrza pomieszczen dziobowych zatopionego minowca i sasiadujacej z nimi maszynowni i odkrecal cos swoim srubokretem - gwint, kolko albo cos fantastycznego: szyldzik mosiezny, zapisany gesto po polsku i po angielsku wskazowkami obslugi jakiejs maszyny; obsiedlismy bowiem wszystkie sterczace nad poziom wody nadbudowki mostku bylego, spuszczonego w Modlinie na wode, w Gdyni wykonczonego, polskiego minowca klasy "Czajka", ktory zatonal przed rokiem na poludniowy wschod od boi kierunkowej", a wiec poza obrebem toru wodnego, nie hamujac ruchu statkow.
Od tego czasu wiele lajna mewiego zaschlo na rdzy. Mewy, wypasione i gladkie, z oczkami jak szklane paciorki po bokach glowek, lataly przy kazdej pogodzie, niekiedy tuz ponad resztkami kabiny nawigacyjnej, tak nisko, ze mozna by je chwycic, to znow wysoko w gorze, chaotycznie lub wedlug planu, ktorego niepodobna bylo odcyfrowac, pryskaly w locie sluzowatym lajnem i nie trafialy nigdy w miekka ton morza, tylko zawsze w zardzewiale nadbudowki mostku. Twarde, matowe, przypominajace wapno grudki odchodow lezaly gesto obok siebie albo tez kupkami jedne
na drugich. I zawsze, ilekroc siedzielismy na wraku, czyjes paznokcie nog czy rak usilowaly oderwac te grudki. Dlatego wlasnie lamaly nam sie paznokcie, a nie dlatego, zebysmy je obgryzali - z wyjatkiem Schillinga, ktory stale to robil i mial paznokcie jak nity. Tylko Mahlke posiadal dlugie, chociaz zzolkle od ciaglego nurkowania, paznokcie i zachowywal je w tym stanie, bo ani ich nie ogryzal, ani nie wyskubywal mewiego lajna. On jeden tez nigdy nie jadl odskrobanych ekskrementow, podczas gdy my zulismy wapienne grudki jak okruchy muszli, skoro okazja sama nam sie narzucala, i wypluwalismy pieniacy sie sluz za burte. Nie mialo to zadnego smaku albo tylko smak gipsu, maczki rybnej lub wszystkiego, co tylko mozna sobie bylo wyobrazic: szczescia, dziewczyny, Pana Boga. Winter, ktory wcale dobrze spiewal, powiadal: "Wiecie, ze tenorzy codziennie jadaja lajno mew?" Ptaki czesto lapaly w locie nasza z wapnem zmieszana sline i widocznie nic nie zauwazaly.
Kiedy wkrotce po wybuchu wojny Joachim Mahlke skonczyl czternascie lat, nie umial ani plywac, ani jezdzic na rowerze, w ogole niczym sie nie wyroznial i nie mial jeszcze owego jablka Adama, ktore pozniej zwabilo kota. Byl zwolniony z gimnastyki i plywania, poniewaz przedstawil zaswiadczenie lekarskie, stwierdzajace, ze jest chorowity. Zanim jeszcze Mahlke nauczyl sie jezdzic na rowerze i sztywny, zaciekly, z odstajacymi czerwonymi uszami i wygietymi na boki kolanami, ktore skakaly w gore i w dol, przedstawial komiczny widok, zglosil sie w czasie zimowego sezonu w krytej plywalni w Niederstadt[1] na nauke plywania, ale zrazu przydzielono go do suchej zaprawy razem z chlopcami od osmiu do dziesieciu lat. Jeszcze i nastepnego lata nie dal rady. Kapielowy w Brosen, typowa postac kapielowego z cienkimi, pozbawionymi owlosienia nogami, dzwigajacymi tulow jak boja, ciasno opiety materialem zakrywajacym marynarski tatuaz, musial najpierw pomusztrowac Mahlkego na piasku, a potem wziac go na wedke. Kiedy jednak odplywalismy mu kazdego popoludnia sprzed nosa i opowiadali potem cuda o zatopionym minowcu, nabral poteznego rozpedu, w ciagu dwoch tygodni nauczyl sie i zaczal plywac swobodnie.Z powaga i pilnie sunal pomiedzy molem z duza trampolina i zakladem kapielowym tam i z powrotem i nabral juz pewnej wprawy, kiedy rozpoczal kolo falochronu mola cwiczenia w nurkowaniu; poczatkowo wydobywal zwykle baltyckie muszle, potem nurkowal po butelke z piaskiem, ktora rzucal dosyc daleko. Widocznie w krotkim czasie doprowadzil do tego, ze za kazdym razem podnosil z dna swoja flache, bo kiedy zaczal nurkowac u nas, z okretu, nie byl juz poczatkujacym.
Blagal, zebysmy pozwolili mu poplynac z nami. Zamierzalismy wlasnie, szesciu czy siedmiu chlopa, rozpoczac nasz codzienny kurs i moczylismy sie ceremonialnie w plytkim kwadracie ogolnego kapieliska, kiedy Mahlke stanal na molo:
-Wezcie mnie ze soba. Na pewno dam rade.
Na szyi wisial mu srubokret i odwracal uwage od grdyki.
-No, dobrze! - Mahlke poplynal z nami, przescignal nas pomiedzy pierwsza a druga lacha, a mysmy nie zadali sobie trudu, zeby go dogonic.
-Niech sie wyhasa!
Kiedy Mahlke plynal zabka, srubokret tanczyl wyraznie pomiedzy jego lopatkami, poniewaz mial drewniany trzonek. Kiedy plynal na wznak, drewniany trzonek skakal mu po piersi, ale nigdy zupelnie nie zaslanial owej fatalnej chrzastki pomiedzy podbrodkiem a obojczykami, ktora prula wode niby pletwa grzbietowa i pozostawiala za soba slad na wodzie.
Potem Mahlke pokazal, co potrafi. Nurkowal kilka razy z rzedu, na krotko, ze swoim srubokretem i przynosil to, co sie dalo odsrubowac po dwu- lub trzykrotnym zanurzeniu: pokrywy, czesci oszalowania, kawalek generatora, znalazl tez na dole line i przy pomocy przezartego rdza splotu drutow wyciagnal z dziobu autentycznego Minimaxa; no i aparat - zreszta niemieckiej produkcji - okazal sie jeszcze zdatny do uzytku; Mahlke udowodnil nam to, gasil piana, pokazal nam, jak sie to robi, gasil piana zieloni jak szklo morze - i od pierwszego dnia objawil sie nam w calej swej wspanialosci.
Strzepki piany lezaly jeszcze w ksztalcie wysepek i wydluzonych pasemek na plytkich, rownych falach, wabily mewy, odpychaly je, wpadaly na siebie i dryfowaly w kierunku plazy jak platki skwasnialej smietanki; wtedy i Mahlke zrobil fajrant, przykucnal w cieniu kabiny nawigacyjnej, a skora jego zrobila sie, nie, byla juz od dawna, ziarnisto-sciagnieta, jeszcze zanim zablakane strzepki piany osiadly znuzone na mostku i zaczely drzec za lada powiewem. Mahlke trzasl sie, a grdyka mu latala; srubokret plasal na drgajacych obojczykach. Nawet plecy Mahlkego, czesciowo serowatobiale, od ramion w dol spalone na raka, z ktorych skora luszczyla sie wciaz od nowa po obu stronach kregoslupa o wystajacych, zebatych kregach, nawet jego plecy byly pokryte gesia skorka i wstrzasaly sie od dreszczy. Zoltawe wargi Mahlkego mialy sine obwodki i odslanialy dzwoniace zeby. Wielkimi, wymoczonymi rekami usilowal przytrzymac kolana obtarte na grodzi pokrytej muszlami, by w ten sposob zapanowac nad swym cialem i zebami. Hotten Sonntag - a moze to bylem ja? - natarl na Mahlkego:
-Czlowieku, zebys tylko czego nie zlapal. Musimy przeciez wracac.
Srubokret nabral rozsadku.
W tamta strone plynelismy dwadziescia piec minut liczac od mola, a trzydziesci piec od kapieliska. Droga powrotna zajmowala dobre trzy kwadranse. Mogl byc nie wiem jak wypompowany, ale zawsze przyplywal przynajmniej minute przed nami do granitowego mola. Przewage z pierwszego dnia utrzymywal i nadal. Za kazdym razem, zanim dotarlismy do krypy - tak nazywalismy minowiec - Mahlke zdazyl juz raz dac nurka i w chwili, gdy prawie rownoczesnie dotykalismy rekami, wymoczonymi jak rece praczek, rdzy i mewiego lajna na mostku lub chwytalismy za wystajace tarcze obrotowe, pokazywal nam bez slowa jakies zawiasy, cos, co sie dalo latwo odsrubowac, i trzasl sie juz, chociaz od czasu drugiej czy trzeciej wyprawy smarowal sie zawsze grubo i obficie Nicea, bo kieszonkowych pieniedzy Mahlke mial zawsze dosyc.
Mahlke byl w domu jedynym dzieckiem.
Mahlke byl polsierota.
Ojciec Mahlkego nie zyl.
Zarowno w zimie, jak i w lecie Mahlke chodzil w staromodnych wysokich butach, ktore odziedziczyl chyba po ojcu.
Na sznurowadle do wysokich czarnych butow Mahlke zawieszal na szyi srubokret.
Teraz dopiero przypomina mi sie, ze Mahlke nosil jeszcze cos na szyi i robil to z okreslonych powodow; ale srubokret bardziej wpadal w oczy.
Nosil go prawdopodobnie od dawna, tylko mysmy na to nigdy nie zwrocili uwagi; z pewnoscia jednak od czasu, kiedy w kapielisku przechodzil sucha zaprawe i musial wykonywac rozne ruchy na piasku, mial na szyi srebrny lancuszek, na ktorym wisialo cos srebrzyscie katolickiego: Matka Boska.
Mahlke nigdy nie zdejmowal lancuszka z szyi, nawet podczas gimnastyki; bo ledwie rozpoczal sucha zaprawe i plywanie na wedce w zimowej krytej plywalni w Niederstadt, pojawil sie rowniez w sali gimnastycznej i nigdy juz nie okazywal zaswiadczen domowego lekarza. Medalik chowal sie w wycieciu koszulki gimnastycznej, albo tez srebrna Madonna spoczywala na bialym materiale tuz pod czerwonym pasem na piersi.
Mahlke nie pocil sie na poreczach. I nie opuszczal nawet cwiczen na koniu, ktore wykonywalo tylko trzech czy czterech najlepszych z pierwszej grupy; zgiety i grubokoscisty, szybowal od odskoczni ponad dlugim skorzanym walkiem i z lancuszkiem oraz przekrzywiona Madonna ladowal na macie, wzbijajac tuman kurzu. Kiedy uczepiony zgietymi kolanami drazka wykonywal przewroty - pozniej udawalo mu sie w brzydkiej postawie przekrecic sie nawet o dwa razy wiecej niz Hottenowi Sonntagowi, naszemu najlepszemu gimnastykowi - kiedy zatem na sile wyduszal z siebie trzydziesci siedem obrotow, medalik wysuwal sie spod koszulki gimnastycznej i srebrny wisiorek trzydziesci siedem razy wirowal wokol trzeszczacego drazka, wyprzedzajac ciemnoblond wlosy, nie mogac oderwac sie od szyi i odzyskac wolnosci, bo Mahlke procz wybujalej grdyki mial jeszcze wystajaca potylice, ktora u nasady wlosow wyraznym zalamaniem hamowala zsuwajacy sie, rozhustany przewrotami lancuszek. Srubokret wisial ponad medalikiem i sznurowadlo zakrywalo czesciowo lancuszek. Pomimo to narzedzie nie spychalo medalika na drugi plan, bo zakonczony drewniana raczka przedmiot nie byl dopuszczony do sali gimnastycznej. Nasz nauczyciel wychowania fizycznego, profesor Mallenbrandt, znany w srodowisku gimnastykow z tego, ze napisal podrecznik gry w palanta, zabronil Mahlkemu noszenia srubokretu na sznurowadle podczas cwiczen. Amuletu na szyi Mahlkego Mallenbrandt nigdy nie kwestionowal, gdyz poza wychowaniem fizycznym i geografia uczyl jeszcze religii i az do drugiego roku wojny zdolal utrzymac przy drazku i na poreczach niedobitki Zwiazku Gimnastycznego Robotnikow Katolickich.
Tak wiec srubokret musial czekac w szatni, zawieszony na haczyku nad koszula, podczas gdy srebrna, troche juz wytarta Madonna na szyi Mahlkego mogla uczestniczyc w jego karkolomnych cwiczeniach.
Zwyczajny srubokret: masywny i tani. Zeby odkrecic i wydobyc na powierzchnie waski szyldzik, nie wiekszy od tabliczki z nazwiskiem u drzwi wejsciowych mieszkania, przytwierdzony dwiema srubkami, Mahlke czesto musial nurkowac piec lub szesc razy, zwlaszcza kiedy szyldzik byl umocowany na czesciach metalowych i obie sruby zardzewialy. Za to czasami, kiedy uzywal srubokretu jako lomu, udawalo mu sie wieksze i gesto zapisane tabliczki wyrywac wraz ze srubami ze zbutwialej deski oszalowania i prezentowac nam swa zdobycz na mostku kapitanskim. Gromadzil te szyldziki bez zapalu, wiele z nich podarowal Winterowi i Jurgenowi Kupka, ktorzy bez wyboru zbierali wszystko, co sie dalo odsrubowac, nawet tabliczki z oznaczeniem ulic i mniejsze, z publicznych ustepow; Mahlke zabieral do domu tylko takie rzeczy, ktore nadawaly sie do jego rupieciarni.
Mahlke nie ulatwial sobie zycia: kiedy mysmy drzemali na krypie, on pracowal pod woda. My odskrobywalismy mewie lajno, brazowielismy jak cygara, a ktory z nas mial jasne wlosy, temu plowialy one na kolor slomy; Mahlke zas nabawial sie wciaz nowych oparzen od slonca. Podczas gdy my obserwowalismy ruch okretow na polnoc od boi kierunkowej, on mial wzrok nieprzerwanie skierowany w dol: zaczerwienione, troche podraznione powieki z skapymi rzesami dokola jasnoniebieskich, zdaje mi sie, oczu, ktore dopiero pod woda rozblyskiwaly zaciekawieniem. Wielokrotnie Mahlke wracal bez tabliczki, bez zdobyczy, ale ze zlamanym lub beznadziejnie wygietym srubokretem. Pokazywal nam go i to robilo na nas wrazenie. Ruch, jakim przez ramie rzucal srubokret w morze i draznil mewy, nie wyplywal ani z tepego rozczarowania, ani z bezsensownej wscieklosci. Nigdy tez Mahlke nie rzucal zepsutego narzedzia z udawana lub prawdziwa obojetnoscia. Nawet ten gest mial nam powiedziec: teraz pokaze wam cos lepszego!
...a pewnego dnia - wlasnie zawinal do portu dwukominowy statek szpitalny i po krotkim zgadywaniu ustalismy, ze jest to "Kaiser" z linii do Prus Wschodnich - Joachim Mahlke opuscil sie do pomieszczen dziobowych bez srubokretu, zniknal w wylamanym, zielonym jak lupek luku tuz pod powierzchnia wody, dwoma palcami zatkal sobie nos, glowa i gladko przylegajace, od plywania i nurkowania na srodku rozdzielone przedzialkiem wlosy zniknely pierwsze, potem wciagnal plecy i posladki, raz jeszcze odbil sie w lewo, po czym obiema stopami odepchnal sie od brzegu luku skosnie w dol, w mroczne, chlodne akwarium, do ktorego przez otwarte iluminatory dochodzilo swiatlo: zaniepokojone kolki, nieruchoma lawica minogow, kolyszace sie, wciaz jeszcze mocno uczepione hamaki w kubryku, sfilcowane i opasane zwojami morszczynu, w ktorych sledzie mialy swoje pokoje dziecinne. Z rzadka jakis zablakany dorsz. O wegorzach tylko pogloski. Ani jednej fladry.
Przytrzymywalismy lekko drzace kolana, przezuwalismy mewie lajno na papke, bylismy srednio zaciekawieni, na wpol zmeczeni, na wpol pochlonieci, liczylismy kutry plynace w szyku, czepialismy sie widoku kominow statku szpitalnego, wypuszczajacych wciaz jeszcze pionowo dym, spogladalismy na siebie z ukosa - dlugo tkwil tam na dole! - mewy zataczaly kregi, fale nad dziobem bulgotaly, zalamywaly sie na podstawie wymontowanego dziala dziobowego - klaskanie za mostkiem, gdzie miedzy wentylatorami woda odbijala sie, lizac wciaz te same nity, wapno pod paznokciami, swedzenie suchej skory, migotanie, dolatujacy z wiatrem terkot silnikow, odcisniete posladki, na wpol sztywne czlonki, siedemnascie topoli pomiedzy Brosen a Clettkau - wtedy nagle wyprysnal: z sina broda, zoltawy ponad koscmi policzkow, z przedzialkiem dokladnie na srodku glowy, porwal za soba wode w luku i po kolana w wodzie zatoczyl sie na dziobie, chwycil sie sterczacej podstawy dziala, opadl na kolana, patrzyl nieprzytomnie, musielismy go wciagnac na mostek. Ale chociaz ciekla mu jeszcze woda z nosa i kacikow ust, pokazal nam swoj lup: stalowy srubokret z jednej sztuki. Bylo to narzedzie angielskiego pochodzenia. Widnial na nim napis: Sheffield. Ani odrobiny rdzy, bez szczerb, jeszcze pokryty warstwa tluszczu - woda zbierala sie na nim w kuleczki, staczajace sie w dol.
Ten ciezki, powiedzmy niezniszczalny srubokret Joachim Mahlke nosil stale przeszlo rok, uwiazany na sznurowadle u szyi, nawet wtedy, gdy rzadziej lub nawet wcale nie wyplywalismy do krypy, i uprawial w stosunku do niego rodzaj kultu, pomimo, a moze wlasnie dlatego, ze byl katolikiem; dawal go na przyklad przed lekcja gimnastyki profesorowi Mallenbrandtowi na przechowanie w obawie przed kradzieza i zabieral nawet do kaplicy Marii Panny. Mahlke chodzil bowiem nie tylko w niedziele, ale rowniez w powszednie dni, przed rozpoczeciem nauki, na wczesna msze do kaplicy przy Marineweg, za spoldzielczym osiedlem Neuschottland.
On i jego angielski srubokret nie mieli daleko do kaplicy Marii Panny; z Osterzeile przez Barenweg. Duzo dwupietrowych budynkow, rowniez wille z dwuspadowymi dachami, kolumnowymi portalami i karlowatymi drzewkami owocowymi. Potem dwa rzedy szeregowych domkow, nie otynkowanych lub z zaciekami na tynkach. Tramwaj skrecal na prawo, a wraz z nim przewody na tle przewaznie na wpol pokrytego chmurami nieba. Z lewej strony piaszczyste, mizerne ogrodki dzialkowe kolejarzy: altany i klatki dla krolikow z czerwonoczarnego drewna z wycofanych wagonow towarowych. Za nimi semafory nad torami w kierunku wolnoclowego portu. Silosy, ruchome lub martwe dzwigi. Obce, jaskrawe nadbudowki frachtowcow. Wciaz jeszcze te same dwa szare okrety liniowe ze staromodnymi wiezyczkami, plywajacy dok, zaklady piekarnicze "Germania"; a niewysoko w gorze kilka lagodnie kolyszacych sie, sytych, srebrzystych balonow na uwiezi. Po prawej rece zas, na wpol wysuniete przed dawna szkole im. Heleny Lange, obecnie im. Gudrun, ktora zaslaniala stalowy, chaos stoczni Schichaua z wyjatkiem ogromnego zurawia obrotowego, starannie pielegnowane kryte boiska sportowe, swiezo malowane bramki, na krotko strzyzonej trawie bialo oznaczone pola karne; w niedziele niebiesko-zolci przeciwko Schellmuhl 98: bez trybun, ale nowoczesna, na jasnozolto otynkowana hala gimnastyczna o wysokich oknach, rzecz osobliwa, z wylanym smola krzyzem na jasnoczerwonym dachu; z kaplicy Marii Panny bowiem, dawnej sali gimnastycznej klubu sportowego Neuschottland, musiano zrobic prowizoryczny kosciol, poniewaz kosciol Serca Jezusowego byl zbyt odlegly i mieszkancy Neuschottland, Schellmuhl oraz osiedla pomiedzy Osterzeile a Westerzeile, przewaznie stoczniowcy, pracownicy poczty i kolejarze, latami calymi slali podania do Oliwy, gdzie znajdowala sie siedziba biskupa, az wreszcie, jeszcze za czasow Wolnego Miasta, zakupiono, przebudowano i konsekrowano hale gimnastyczna.
Poniewaz jednak, pomimo barwnych obrazow i ozdobnych dekoracji, pochodzacych z piwnic i rupieciarni prawie wszystkich kosciolow parafialnych biskupstwa, a nawet od prywatnych wlascicieli, sportowy charakter wnetrza kaplicy Marii Panny nie dal sie zaprzeczyc ani ukryc - nawet won kadzidla i swiec woskowych nie zawsze i w niedostatecznej mierze zagluszala stechly zapach kredy, skory i potu gimnastykow z ubieglych lat i mistrzostw w pilce recznej - kaplica miala w sobie cos niezniszczalnie ewangelicko-surowego, fanatyczna trzezwosc sali modlow.
W neogotyckim, z koncem dziewietnastego stulecia zbudowanym z cegiel kosciele Serca Jezusowego, ktory wznosil sie poza osiedlami, w poblizu dworca podmiejskiego, stalowy srubokret Joachima Mahlkego wydawalby sie czyms razacym i swietokradczo brzydkim. W kaplicy Marii Panny mogl on to wysokogatunkowe angielskie narzedzie nosic zupelnie otwarcie: bowiem, pomimo ze we wszystkich katach staly pomalowane, pozlacane i plastycznie blogoslawiace gipsowe figury, kaplica ze swa starannie utrzymana podloga, wylozona linoleum, z kwadratowymi, siegajacymi tuz pod strop szybami z mlecznego szkla, z porzadnie wykonanymi zelaznymi uchwytami w podlodze, dawniej gwarantujacymi dobre umocowanie i bezpieczenstwo drazkow, z zelaznymi, chociaz na bialo otynkowanymi dzwigarami pod sufitem z gruboziarnistego betonu, noszacego slady oszalowania, dzwigarami, do ktorych ongis byly przytwierdzone kolka, trapez i pol tuzina lin do wspinania, byla jednak raczej nowoczesna, chlodna, rzeczowa kaplica, tak ze swobodnie zwisajacy stalowy srubokret, ktoremu modlacy sie, potem przyjmujacy komunie gimnazjalista pozwalal dyndac na swojej piersi, nie urazilby z pewnoscia uczuc ani nielicznych uczestnikow wczesnej mszy swietej, ani ksiedza Guzewskiego czy tez jego zaspanego ministranta, ktorym czesto ja bywalem.
Nieprawda! Mojej uwagi ten przedmiot na pewno by nie uszedl. Kiedy tylko sluzylem do mszy, nawet podczas modlitwy na stopniach oltarza staralem sie zawsze miec ciebie na oku, i to z kilku powodow; ale ty widocznie nie chciales do tego dopuscic, chowales srubokret na sznurowadle pod koszule i dlatego miales wyrazne, przypominajace ksztaltem srubokret plamy od smarow na materiale koszuli. Mahlke kleczal - patrzac od strony oltarza - w drugiej lawce po lewej stronie i spojrzenie szeroko otwartych, zdaje mi sie, jasnoszarych, zaognionych od nurkowania i plywania oczu kierowal ku Matce Boskiej, ku jej oltarzowi.
...a pewnego dnia - nie pamietam, ktorego to bylo roku: czy podczas pierwszych letnich wakacji na krypie, wkrotce gdy skonczyla sie draka we Francji, czy nastepnego lata? - pewnego goracego, parnego dnia, kiedy w ogolnym kapielisku panowal tlok, choragiewki zwisaly sflaczale, ciala pecznialy, kioski z napojami chlodzacymi robily duze obroty, spalone stopy przebiegaly po kokosowych chodnikach przed zamknietymi kabinami, pelnymi chichotow, pomiedzy rozbrykanymi dziecmi, ktore tarzaly sie, brudzily, rozcinaly sobie nogi, i kiedy posrod dzisiejszego dwudziestotrzyletniego pokolenia, u stop troskliwie pochylonych doroslych, mniej wiecej trzyletni bachor uderzal monotonnie drewniana paleczka w dzieciecy blaszany bebenek, zamieniajac popoludnie w piekielna kuznie - otoz tego dnia urwalismy sie, poplynelismy do naszej krypy, stalismy sie dla lornetki kapielowego na plazy szostka malejacych glow; a jedna byla na przedzie i jako pierwsza u celu.
Rzucilismy sie na ochlodzona wiatrem, a zarazem rozpalona rdze i mewie lajno i nic nas nie moglo poruszyc z miejsca, podczas gdy Mahlke zdazyl juz dwa razy byc na dole. Wrocil z czyms ciezkim w lewej rece, szperal w dziobie i w kubryku, w na wpol przegnilych, bezwladnie zwisajacych lub wciaz jeszcze mocno napietych hamakach i pod nimi, w morszczynowych zaroslach, posrod rojow migocacych kolek i pierzchajacych minogow, w pozarastanych i rozmoklych rupieciach, bedacych ongis workiem mata Witolda Duszynskiego albo Lisinskiego, i znalazl brazowa plakietke wielkosci dloni, na ktorej po jednej stronie, pod malym, wypuklym polskim orlem widnialo nazwisko jej wlasciciela oraz data przyznania, po drugiej zas plaskorzezba wasatego generala: po chwili pocierania piaskiem i sproszkowanym lajnem mew napis obiegajacy plakietke objasnil nas, ze Mahlke wydobyl na swiatlo dzienne podobizne marszalka Pilsudskiego.
Przez dwa tygodnie Mahlke polowal juz tylko na plakietki, znalazl tez cos w rodzaju cynowego talerza pamiatkowego z regat zeglarskich na redzie w Gdyni w trzydziestym czwartym roku - a w srodokreciu, jeszcze przed maszynownia, w waskiej i trudno dostepnej mesie oficerskiej, wyszperal srebrny ryngraf wielkosci marki, ze srebrnym uszkiem do zawieszania; odwrotna strona ryngrafu byla niezwykle plaska i starta, przednia zas bogato rzezbiona i ozdobiona: mocno wypuklym wizerunkiem Marii Panny z Dzieciatkiem.
Byla to, jak glosil rowniez wypukly napis, slynna Matka Boska Czestochowska; i Mahlke, odkrywszy na mostku, co mu sie udalo wylowic, nie oczyscil srebra, pozostawil czarniawa patyne, chociaz proponowalismy mu piasek do szorowania.
Podczas gdy my klocilismy sie jeszcze i koniecznie chcielismy, zeby srebro sie swiecilo, on uklakl w cieniu kabiny nawigacyjnej i tak dlugo przesuwal znalezisko przed swoimi koscistymi kolanami, az wizerunek znalazl sie pod odpowiednim katem dla jego spuszczonych do modlitwy oczu. Smielismy sie, kiedy siny i trzesacy sie kreslil wymoczonymi palcami znak krzyza, usilowal odmawiac pacierz drzacymi wargami i mamrotal cos po lacinie za kabina nawigacyjna. Dzis mysle, ze juz wowczas bylo to cos z jego ulubionych sekwencji, rozbrzmiewajacych tylko w piatek przed Niedzielna Palmowa: "Virgo virginum, praeclara, mihi iam non sis amara..."
Pozniej, kiedy nasz dyrektor, profesor Klohse, zabronil Mahlkemu publicznego noszenia polskiego medalu w szkole - Klohse byl amtsleiterem, ale z rzadka tylko wykladal w mundurze partyjnym - Joachim zadowalal sie dawnym malym amuletem i stalowym srubokretem, dyndajacym pod jablkiem Adama, ktore pewnemu kotu wydalo sie myszka.
Mahlke powiesil sczerniala srebrna Matke Boska pomiedzy brazowym profilem Pilsudskiego a pocztowkowym zdjeciem komodora Bontego, bohatera spod Narviku.
II
Czy ta adoracja byla jedynie zartem? Wasz dom stal przy Westerzeile. Twoje poczucie humoru, jezeli je w ogole posiadales, bylo osobliwego rodzaju. Alez nie, wasz dom znajdowal sie przy Osterzeile. Zreszta i tak wszystkie ulice osiedla wygladaly jednakowo. Wystarczylo, zebys jadl kawalek chleba z maslem, a juz pekalismy ze smiechu, zarazajac sie nim nawzajem. Dziwilismy sie, kiedy musielismy sie smiac z ciebie. Gdy jednak profesor Brunies zapytal wszystkich uczniow z naszej klasy o ich przyszly zawod, a ty - wowczas umiales juz plywac - odpowiedziales mu: "Ja zostane klownem i bede rozsmieszal ludzi", w czworokatnej klasie nikt sie nie rozesmial - a ja przestraszylem sie, bo kiedy Mahlke oswiadczyl, ze pragnie byc klownem w cyrku lub gdzie indziej, zrobil bardzo powazna mine i naprawde mozna sie bylo obawiac, ze pobudzi kiedys ludzi do okropnego smiechu, chocby wsunieta miedzy numer z dzikimi zwierzetami a akrobacje na trapezie publiczna adoracja Marii Panny; ale to chyba bylo serio, ta modlitwa na krypie - czy tez chciales nam tylko zrobic kawal?Mieszkal przy Osterzeile, a nie przy Westerzeile. Jednorodzinny dom znajdowal sie obok, pomiedzy i naprzeciw takich samych domkow jednorodzinnych, ktore roznily sie tylko numeracja, ewentualnie roznymi wzorami lub sposobem podpiecia firanek, ale bynajmniej nie roslinnoscia w waskich ogrodkach przed domami. W kazdym takim ogrodku byl tez umieszczony na slupku domek dla ptakow i glazurowane ozdoby: zaby, muchomory albo karzelki. Przed domem Mahlkego przykucnela ceramiczna zaba. Ale rowniez przed nastepnym i jeszcze dalszym domkiem siedzialy zielone ceramiczne zaby.
Krotko mowiac, byl to numer dwudziesty czwarty i Mahlke mieszkal, jesli szlo sie od strony Wolfsweg, w czwartym domu po lewej stronie ulicy. Osterzeile, podobnie jak rownolegla do niej
Westerzeile, stykala sie pod katem prostym z Barenweg, rownolegla do Wolfsweg. Kto szedl przez Westerzeile od strony Wolfsweg, widzial, ponad czerwonymi dachowkami, po lewej rece przednia i zachodnia strone wiezy z oksydowana cebulasta kopula. Kto szedl w tym kierunku przez Osterzeile, widzial ponad dachami po prawej rece przednia i wschodnia strone tej samej dzwonnicy; kosciol Serca Jezusowego znajdowal sie bowiem dokladnie pomiedzy Osterzeile a Westerzeile, po przeciwleglej stronie Barenweg, i czterema tarczami zegarowymi pod zielona cebulasta kopula wskazywal czas calej dzielnicy, od placu Maxa Halbego po katolicka kaplice Marii Panny, ktora nie miala zegara, od Magdeburger Strasse po Posadowskiweg, w poblizu Schellmuhl, i dzieki niemu zarowno ewangeliccy jak katoliccy robotnicy, urzednicy, sprzedawczynie, uczniowie szkol podstawowych i gimnazjalisci, niezaleznie od wyznania, mogli stawiac sie punktualnie do pracy czy w szkole.
Ze swego pokoju Mahlke widzial tarcze zegara po wschodniej stronie wiezy. Urzadzil sobie izdebke na poddaszu, miedzy lekko pochylonymi scianami, z deszczem i gradem tuz nad swoja czupryna z przedzialkiem posrodku glowy; byla to mansarda pelna chlopiecych rupieci, od zbioru motyli po fotosy ulubionych aktorow, lotnikow z wysokimi odznaczeniami i generalow wojsk pancernych; pomiedzy nimi zas nie oprawiona reprodukcja Madonny Sykstynskiej z dwoma pyzatymi aniolkami na samym dole obrazu, wspomniany juz medal Pilsudskiego i pobozny, poswiecony amulet z Czestochowy obok fotografii komodora zespolu niszczycieli spod Narviku.
Juz podczas pierwszych odwiedzin zwrocila moja uwage wypchana biala sowa. Mieszkalem niedaleko, na Westerzeile; ale nie o mnie mamy mowic, tylko o Mahlkem albo o Mahlkem i o mnie, lecz zawsze ze wzgledu na Mahlkego, poniewaz on mial przedzialek na srodku glowy, nosil wysokie buty, mial to lub owo zawieszone na szyi, zeby odwrocic uwage wiecznego kota od wiecznej myszy, kleczal przed oltarzem Marii Panny, byl nurkiem z wciaz swiezymi oparzeniami od slonca, wyprzedzal nas zawsze, choc brzydko skurczony, o dobry kawalek, i ledwie nauczyl sie plywac, chcial pozniej, po ukonczeniu szkoly i tak dalej, zostac klownem w cyrku i doprowadzac ludzi do smiechu.
Sowa miala rowniez pelen powagi przedzialek na srodku glowy i tak samo jak Mahlke miala cierpiaca, lagodna i zdecydowana, jak gdyby wewnetrznym bolem zeba wywolana mine Zbawcy. To ojciec pozostawil mu w spadku tego dobrze spreparowanego, tylko lekko podbarwionego ptaka, ktorego szpony obejmowaly brzozowa galaz.
Dla mnie, starajacego sie nie widziec ani sowy, ani reprodukcji Madonny, ani srebrnego ryngrafu z Czestochowy, centralnym punktem izdebki byl gramofon, ktory Mahlke z mozolem wydobyl z okretu. Plyt na dole nie znalazl. Widocznie rozpuscily sie. Dosyc nowoczesne pudlo z korba i ruchomym ramieniem na igly wyszperal w owej mesie oficerskiej, ktora obdarzyla go juz srebrnym medalem i paru innymi przedmiotami. Kabina lezala w srodokreciu, a wiec w miejscu dla nas, nawet dla Hottena Sonntaga, niedostepnym. Bo my nurkowalismy tylko do czesci dziobowej i nie mielismy odwagi przeciskac sie przez ciemna grodz, w ktorej ledwie migotaly czasem ryby, do maszynowni i przylegajacych do niej waskich kajut.
Na krotko przed koncem pierwszych wakacji spedzonych na krypie Mahlke zdobyl ten gramofon - zreszta, podobnie jak gasnica, niemieckiej produkcji - nurkujac chyba ze dwanascie razy, przy czym holowal pudlo metr po metrze w kierunku dziobu az pod luk w pokladzie i wreszcie wywindowal je na tej samej linie, za pomoca ktorej wydobyl przedtem Minimaxa do nas, na gore, na mostek.
Z drzewa i korka, naniesionego przez wode, musielismy zmajstrowac tratwe, zeby przewiezc na lad skrzynke, ktorej korba byla zardzewiala. Holowalismy ja na zmiane, Mahlke nie ciagnal wcale.
Tydzien pozniej gramofon stal w jego izdebce zreperowany, naoliwiony, z pobrazowanymi czesciami metalowymi. Talerz do plyt byl pokryty nowym filcem. Nakreciwszy gramofon, Mahlke puscil w ruch pusty, jaskrawozielony talerz. Stal ze skrzyzowanymi rekami obok bialej sowy na brzozowej galezi. Jego mysz spoczywala nieruchomo. Ja stalem plecami do sykstynskiego oleodruku, spogladalem to na pusty, lekko kolyszacy sie talerz gramofonowy, to przez okno mansardy, ponad jasnoczerwonymi dachami, w kierunku kosciola Serca Jezusowego z zegarem od frontu i zegarem po wschodniej stronie cebulastej wiezy. Zanim wybila szosta, sprezyna gramofonu z minowca rozkrecila sie z monotonnym szumem i mechanizm stanal. Mahlke wielokrotnie nakrecal pudlo, oczekujac ode mnie nie zmniejszonego zainteresowania nowym ceremonialem; wiele roznych, stopniowanych dzwiekow, celebrowany pusty bieg. Wowczas Mahlke nie mial jeszcze plyt.
Ksiazki staly na dlugiej, wygietej polce. Czytal przeciez duzo, rowniez ksiazki religijne. Obok kaktusow na parapecie okna, obok modelu torpedowca klasy "Wilk" i modelu awiza "Swierszcz", trzeba jeszcze wymienic szklanke z woda, ktora stala kolo miednicy na komodzie, zawsze byla metna i ukazywala na dnie gruba na palec warstwe cukru. W szklance tej Mahlke co rano mieszal wode z cukrem, z uwaga, az do uzyskania mlecznobialego plynu, ktory mial nadac sztywnosc jego z natury cienkim i rozsypujacym sie wlosom, przy czym jednak nie usuwal osadu z dnia poprzedniego. Zaproponowal mi kiedys ten srodek i wczesalem sobie ocukrzona wode we wlosy. Rzeczywiscie po nasmarowaniu tym utrwalajacym plynem fryzura zrobila sie szklisto-sztywna i trzymala sie az do wieczora: glowa mnie swedziala, rece lepily sie, podobnie jak dlonie Mahlkego, od sprawdzajacego skutki przyczesywania - moze zreszta wyobrazam sobie tylko, ze sie lepily, a one wcale nie byly lepkie.
Pod nim, w trzech pokojach, z ktorych tylko dwa byly uzywane, mieszkala jego matka ze swoja starsza siostra. Obie ciche, kiedy on byl w domu, zaleknione i dumne z chlopca, bo Mahlke uchodzil, sadzac po swiadectwach, za dobrego ucznia, chociaz nie za prymusa. Byl o rok starszy od nas - co obnizalo troche wartosc ocen - poniewaz matka i ciotka o rok pozniej poslaly watlego czy, jak one mowily, chorowitego chlopca do szkoly podstawowej.
Nie byl lizusem, wkuwal umiarkowanie, kazdemu pozwalal odpisywac, nigdy nie skarzyl, poza lekcjami gimnastyki nie objawial szczegolnych ambicji, mial widoczny wstret do swinskich kawalow, robionych przez uczniow z tercji, i interweniowal, kiedy Hotten Sonntag przyniosl do klasy zatknieta na galaz prezerwatywe, znaleziona pomiedzy lawkami w parku Steffena, i wsunal ja na klamke u drzwi. Chciano zrobic kawal profesorowi Treuge, polslepemu belfrowi, ktory wlasciwie powinien byl byc na emeryturze. Juz ktos krzyknal z korytarza: - Idzie! - kiedy Mahlke przecisnal sie ze swojej lawki, podszedl wolnym krokiem do drzwi i przez papier sniadaniowy usunal prezerwatywe z klamki.
Nikt sie temu nie sprzeciwil. Znowu nam zaimponowal; a teraz moge powiedziec: dzieki temu, ze nie byl lizusem, wkuwal umiarkowanie, wszystkim pozwalal odpisywac, nie objawial zadnych ambicji, poza lekcjami gimnastyki, i nie bral udzialu w zwyklych swinstwach, byl w naszych oczach owym niezwyklym Mahlkem, ktory zbieral oklaski to w wyszukany, to w ekstrawagancki sposob; ostatecznie chcial przeciez wystepowac kiedys na arenie, moze nawet na scenie teatralnej, wprawial sie jako klown, usuwajac sliskie prezerwatywy przyjmowal pomruk uznania i byl juz niemal klownem, kiedy zawieszony na zgietych kolanach wykonywal obroty wokol drazka, a srebrna Madonna wirowala w kwasnych wyziewach sali gimnastycznej. Ale najwiekszy aplauz zdobyl Mahlke podczas wakacji letnich na zatopionym okrecie, chociaz nie moglismy sobie wyobrazic jego zapamietalego nurkowania jako przebojowego numeru cyrkowego. Nie smielismy sie tez nigdy, kiedy siny i trzesacy sie zanurzal sie raz po raz w glab wraku i wydobywal z niego cos, zeby nam to pokazac. Zawsze mowilismy z powaznym podziwem:
-Byczo, bracie, pierwsza klasa. Chcialbym miec twoje nerwy. Jestes morowy facet, Joachimie. Jakes to znowu skombinowal, co?
Uznanie robilo mu dobrze i lagodzilo ruchy skoczka na jego szyi; rownoczesnie jednak wprawialo go w zmieszanie i dodawalo bodzca owemu skoczkowi. Przewaznie machal tylko lekcewazaco reka, czym zyskiwal nowy poklask. Nie byl przeciez pyszalkiem; nigdy nie powiedziales: - Zrob to samo. - Albo: - Niech to ktorys z was sprobuje zrobic. - Albo: - Zaden z was jeszcze tego nie dokazal: zlazlem przedwczoraj cztery razy, raz po razie, na dol do kambuza i przynioslem puszke konserw. Na pewno francuska, w srodku byly zabie udka, smakowaly troche jak cielecina, ale wyscie mieli pietra, nie chcieliscie nawet sprobowac, kiedy ja opchnalem juz polowe puszki. Wyciagnalem jeszcze druga - znalazlem nawet otwieracz - ale ta byla zepsuta: corned beef.
Nie, Mahlke nigdy tak nie mowil. Robil cos nadzwyczajnego, przynosil na przyklad z bylego kambuza okretu kilka puszek konserw, ktore wedlug wycisnietych napisow byly pochodzenia angielskiego lub francuskiego, skombinowal nawet jako tako zdatny do uzytku otwieracz, na naszych oczach otwieral puszki, konsumowal owe rzekome zabie udka, przy czym, gdy zul, jego jablko Adama podnosilo sie jak gimnastyk na drazku - zapomnialem powiedziec, ze Mahlke byl z natury lakomy, a pomimo to chudy jak szczapa - i czestowal nas, choc nie natarczywie, kiedy puszka byla juz do polowy oprozniona. Dziekowalismy, bo Winter juz podczas przygladania musial sie wczolgac na jedna z pustych tarcz obrotowych i dluzszy czas dlawil sie bez skutku, zwrocony twarza w strone wejscia do portu.
Oczywiscie i ta demonstracyjna uczta wywolala nasze brawa, ale Mahlke machnal tylko reka i nakarmil resztkami zabich udek oraz zepsutym corned beefem mewy, ktore juz od poczatku posilku uwijaly sie w bliskim sasiedztwie. Wreszcie wyrzucil puszki, a wraz z nimi mewy, za burte i oczyscil piaskiem otwieracz; tylko on byl w oczach Mahlkego wart zachowania. Tak jak angielski srubokret i jak jeden z amuletow, Mahlke nosil odtad przez dluzszy czas, choc nie zawsze, tylko wtedy, kiedy wyprawial sie po konserwy do kambuza dawnego polskiego minowca - a nigdy nie zepsul sobie zoladka - ow otwieracz, zawieszony u szyi na sznurowadle; nosil go razem z innymi rupieciami pod koszula do szkoly, nawet bral ze soba na wczesna msze do kaplicy Marii Panny; za kazdym bowiem razem, kiedy Mahlke klekal przy balaskach, zeby przyjac komunie swieta, kiedy odchylal w tyl glowe, wyciagal jezyk, a ksiadz Guzewski udzielal mu sakramentu, ministrant, stojacy u boku kaplana, zapuszczal zurawia za kolnierzyk koszuli Mahlkego: dyndal tam na twojej szyi otwieracz do konserw obok Madonny i natluszczonego srubokretu; podziwialem ciebie, chociaz ty o to nie dbales. Nie, Mahlke nie byl lasy na pochlebstwa.
Nawet fakt, ze jesienia tego roku, kiedy nauczyl sie plywac, wyrzucono go z Jungvolku i wcielono do Hitlerjugend, poniewaz kilkakrotnie odmawial pelnienia sluzby w niedziele przed poludniem i prowadzenia swojej grupy - byl jungzugfuhrerem - na poranne uroczystosci w Jaschkentaler Wald, zyskal mu, przynajmniej w naszej klasie, glosny podziw. Jak zwykle, przyjal nasze owacje od "obojetnie" do "z lekkim zazenowaniem" i nadal, juz teraz jako szeregowy czlonek Hitlerjugend, opuszczal sluzbe w niedzielne przedpoludnia; tylko ze w tej organizacji, ktora skupiala cala mlodziez od czternastego roku zycia wzwyz, jego nieobecnosc mniej rzucala sie w oczy, bo HJ prowadzono bardziej niedbale niz Jungvolk, byl to nieruchawy zwiazek, w ktorym tacy ludzie jak Mahlke mogli sie dekowac. Przy tym nie byl on buntownikiem w zwyklym znaczeniu tego slowa, w powszednie dni tygodnia regularnie uczeszczal na wieczorne zebrania i szkolenie, uczestniczyl w coraz czesciej organizowanych akcjach specjalnych, w zbieraniu odpadkow, rowniez w zbiorce na Pomoc Zimowa, o ile tylko potrzasanie puszka nie kolidowalo z jego msza w niedzielne przedpoludnie. Mahlke pozostal w panstwowej organizacji mlodziezowej czlonkiem nieznanym, bezbarwnym, zwlaszcza ze przeniesienie z Jungvolk do Hitlerjugend nie bylo czyms wyjatkowym, natomiast w naszej szkole, juz po pierwszych wakacjach na krypie, przylgnal do niego ani dobry, ani zly, lecz legendarny rozglos.
Widocznie nasze gimnazjum w porownaniu z owa organizacja mlodziezowa na dluzsza mete znaczylo dla ciebie cos wiecej, ale normalne gimnazjum, ze swa po czesci sztywna, po czesci mila tradycja, z barwnymi czapkami uczniowskimi, z duchem, na ktory sie czesto powolywano, nie moglo sprostac temu, czego od niego oczekiwales.
-Co mu wlasciwie jest?
-On ma fiola, mowie ci.
-Moze to ma jakis zwiazek ze smiercia jego ojca?
-A te klamoty na szyi?
-I ciagle lata do kosciola.
-A przy tym w nic nie wierzy, mowie wam.
-Na to jest zbyt trzezwy.
-I te jego rupiecie, a teraz jeszcze cos nowego...
-Spytaj go, przeciez to ty mu wtedy tego kota...
Gubilismy sie w domyslach i nie moglismy ciebie zrozumiec.
Zanim nauczyles sie plywac, byles niczym, uczniem, ktorego od czasu do czasu przepytywano, ktory dawal przewaznie dobre odpowiedzi i nazywal sie Joachim Mahlke. A jednak wydaje mi sie, ze w sekscie albo pozniej, w kazdym razie przed twoimi pierwszymi probami plywania, siedzielismy przez pewien czas w jednej lawce, albo tez miales miejsce za mna lub obok, w srodkowym rzedzie, podczas gdy ja siedzialem w rzedzie kolo okna, obok Schillinga. Potem mowilo sie, ze az do kwinty musiales nosic okulary; ja tego nie zauwazylem. Tak samo twoje odwieczne sznurowane buty spostrzeglem dopiero wtedy, kiedy plywales juz swobodnie i zaczales nosic na szyi sznurowadlo od wysokich butow. Wielkie wydarzenia wstrzasaly wowczas swiatem, ale dla Mahlkego istniala inna rachuba czasu: przed nauczeniem sie plywania i po nauczeniu sie plywania; bo kiedy wszedzie, nie naraz, ale stopniowo, najpierw na Westerplatte, potem w radio, a potem w gazetach, rozpoczela sie wojna, on, gimnazjalista, ktory nie umial ani plywac, ani jezdzic na rowerze, byl jeszcze niczym; tylko minowiec klasy "Czajka", ktory mial mu pozniej dostarczyc pierwszej okazji do zablysniecia, odgrywal juz wtedy, chociaz tylko przez kilka tygodni, swoja wojenna role w Zatoce Puckiej i w porcie rybackim na Helu.
Polska flota nie byla wielka, ale ambitna. Znalismy na pamiec jej nowoczesne, przewaznie w Anglii lub we Francji spuszczone na wode jednostki i potrafilismy wymienic ich uzbrojenie, tonaz, predkosc w wezlach rownie bezblednie, jak umielismy na przyklad wyrecytowac jednym tchem nazwy wszystkich lekkich krazownikow wloskich czy wszystkich przestarzalych brazylijskich pancernikow i monitorow.
Pozniej Mahlke wyprzedzil nas i w tej dziedzinie, plynnie i bez zajaknienia cytowal nazwy japonskich niszczycieli, od nowoczesnej, dopiero w trzydziestym osmym roku zbudowanej klasy "Kasumi", az do wolniej plynacych okretow zmodernizowanej w dwudziestym trzecim roku klasy "Asagao". Mowil: - "Humiduki", "Satuki", "Yuduki", "Hokaze", "Nadakaze" i "Oite".
Recytowanie danych dotyczacych jednostek polskiej marynarki nie zajmowalo wiele czasu; byly to oba niszczyciele: "Blyskawica" i "Grom", o wypornosci dwoch tysiecy ton, okrety, ktore mogly rozwijac predkosc trzydziestu dziewieciu wezlow, ale na dwa dni przed wybuchem wojny wyplynely, zawinely do portow angielskich i zostaly wcielone do brytyjskiej floty. "Blyskawica" dzis jeszcze istnieje. Stoi na kotwicy jako plywajace muzeum marynarki wojennej w Gdyni i zwiedzaja ja wycieczki szkolne.
Kurs na Anglie wzial rowniez niszczyciel "Burza", tysiac piecset ton, predkosc trzydziesci trzy wezly. Z pieciu polskich okretow podwodnych tylko "Wilkowi" i - po pelnej przygod podrozy bez map i kapitana - "Orlowi", o wypornosci tysiac sto ton, udalo sie zawinac do angielskich portow. Lodzie "Rys", "Zbik" i "Sep" internowano w Szwecji.
W chwili wybuchu wojny w portach w Gdyni, Pucku, Jastarni i na Helu znajdowaly sie tylko: przestarzaly dawny krazownik francuski, sluzacy jako okret szkolny i plywajace koszary, oraz stawiacz min "Gryf, silnie uzbrojony, zbudowany w stoczni "Normand", w Le Havre, okret o wypornosci dwa tysiace dwiescie ton, ktory zawsze mial trzysta min na pokladzie; pozostal takze "Wicher", jedyny niszczyciel, i kilka dawnych niemieckich torpedowcow, jeszcze z floty cesarskiej; no i owe szesc minowcow klasy "Czajka", ktore stawialy i wylawialy miny, plynely z predkoscia osiemnastu wezlow, posiadaly dzialo pokladowe siedemdziesieciopieciomilimetrowe, cztery karabiny maszynowe na tarczach obrotowych i, wedlug oficjalnych danych, zabieraly dwadziescia min.
A jeden z tych stoosiemdziesieciopieciotonowych okretow zbudowano specjalnie dla Mahlkego.
Wojna morska w Zatoce Gdanskiej trwala od pierwszego wrzesnia do drugiego pazdziernika i po kapitulacji Helu skutki jej, biorac czysto zewnetrznie, przedstawialy sie nastepujaco: polskie jednostki "Gryf, "Wicher", "Baltyk", jak rowniez trzy okrety klasy "Czajka": "Mewa", "Jaskolka" i "Czapla" byly wewnatrz wypalone i zatonely w portach; niemiecki niszczyciel "Leberecht Maass" zostal uszkodzony przez artylerie, poszukiwacz min M 85 najechal na polnocny wschod od Jastarni na polska mine i zatonal, tracac jedna trzecia zalogi.
Zdobyto tylko trzy pozostale, lekko uszkodzone okrety klasy "Czajka". Podczas gdy minowce "Zuraw" i "Czajka" wkrotce potem podjely sluzbe pod nazwami "Oxthoft" i "Westerplatte", trzeci okret, "Rybitwa", kiedy holowano go z Helu do Nowego Portu, zaczal nabierac wody, zanurzyl sie i... czekal na Joachima Mahlke; bo to on wlasnie nastepnego lata wydobyl tabliczke mosiezna z wyryta nazwa "Rybitwa". Potem mowiono, ze polski oficer i polski bosman, ktorzy pod straza Niemcow musieli obslugiwac ster, zatopili okret wedlug znanego sposobu Scapa Flow.
W kazdym razie "Rybitwa" z tych czy innych powodow zatonela obok toru wodnego i boi kierunkowej w Nowym Porcie, i nie podniesiono jej, chociaz lezala dogodnie na jednej z wielu lawic; tylko jej mostek, resztki relingu, pogiete wentylatory i oszalowania wymontowanego dziala dziobowego sterczaly z wody przez dalsze lata wojny, poczatkowo jak cos obcego, potem zas swojskiego, i dostarczyly tobie, Joachimie Mahlke, celu; podobnie jak pancernik "Gneisenau", ktory w lutym czterdziestego piatego roku zostal zatopiony przed wejsciem do portu w Gdyni, stal sie celem wypraw dla polskich uczniow; ale nie da sie stwierdzic, czy pomiedzy nurkujacymi i patroszacymi wnetrze pancernika chlopakami byl choc jeden, ktory by zanurzal sie w wode z taka zawzietoscia jak Mahlke.
III
Nie byl przystojny. Powinien byl dac sobie zoperowac jablko Adama. Byc moze ta chrzastka byla powodem wszystkiego.Ale miala ona swoje odpowiedniki. Nie mozna tez wszystkiego udowadniac przy pomocy proporcji. A swojej duszy nigdy mi nie odslonil. Nigdy nie dowiedzialem sie, o czym mysli. W koncu pozostaje jego szyja i wiele jej odpowiednikow. Nawet to, ze taszczyl do szkoly czy do plywalni pekate paczki z chlebem i podczas nauki lub tez krotko przed kapiela pochlanial kromki posmarowane margaryna, wiaze sie tez w jakis sposob z mysza, bo ta mysz zula razem z nim i byla nienasycona.
Pozostaja jeszcze modlitwy, kierowane do oltarza Marii Panny. Ukrzyzowanym nie interesowal sie szczegolnie. Rzucalo sie w oczy, ze wprawdzie ten ruch w gore i w dol jego szyi nie znikal i nie uspokajal sie, kiedy Mahlke skladal rece stykajac konce palcow, ale podczas modlitwy przelykal sline w zwolnionym tempie i staral sie przez przesadnie wystylizowane trzymanie rak odwracac uwage od windy, ktora byla w ciaglym ruchu ponad kolnierzykiem jego koszuli i wisiorkami na sznurkach, sznurowadlach i lancuszkach.
Dziewczetami zbytnio sie nie interesowal. Moze gdyby mial siostre?... Nawet moje kuzynki nie potrafily mu pomoc Jego stosunku do Tulli Pokriefke nie mozna brac pod uwage, poniewaz mial szczegolny charakter i jego numer cyrkowy - Mahlke chcial przeciez zostac klownem - bylby niczego sobie, bo Tulla, dziewczynisko z nogami jak patyki, przypominala raczej chlopca. W kazdym razie to chucherkowate stworzenie, ktore zaleznie od humoru wyplywalo z nami, kiedy spedzalismy juz drugie lato na krypie, nigdy sie przed nami nie wstydzilo, gdy oszczedzajac kapielowek tarzalismy sie goli na zardzewialym zelazie i nie bardzo wiedzielismy, co z soba poczac.
Twarz Tulli mozna by naszkicowac poslugujac sie jedynie kropka, przecinkiem i kreska. Tulla poruszala sie w wodzie tak lekko, ze chyba miala blony pomiedzy palcami. Zawsze, nawet na krypie, pomimo silnego zapachu morszczynu, mew i kwaskowatej rdzy, cuchnela klejem stolarskim, poniewaz jej ojciec mial do czynienia z klejem w stolarni wuja. Skladala sie ze skory, szkieletu i ciekawosci. Podparlszy reka podbrodek, spokojnie przygladala sie, kiedy Winter albo Esch nie mogli juz wytrzymac i musieli zlozyc swa danine. Z wygietym kregoslupem kucala naprzeciw Wintera, ktory zawsze potrzebowal wiele czasu, by osiagnac efekt, i psioczyla: - Chlopaki, chlopaki, alez to dlugo trwa!
Kiedy wreszcie nasienie wytryslo i klasnelo o zelazo, zaczynala sie po prostu trzasc z przejecia, rzucala sie na brzuch, mruzyla oczy jak szczur, patrzyla, patrzyla, chciala odkryc niewiadomo-co, znowu przysiadala, przysuwala sie na kleczkach, stawala nad nim z nogami lekko wygietymi w litere X i mieszala to duzym palcem u nogi tak dlugo, az zaczynalo sie pienic, czerwone od rdzy:
-Wspaniale, Winter! Teraz ty, Atze.
Ta zabawa - odbywalo sie to naprawde zupelnie niewinnie - nigdy nie znudzila sie Tulli. Mowiac przez nos, zebrala:
-No, zrobze. Kto jeszcze dzisiaj nie robil? Teraz twoja kolej. Za