Gunter Grass Kot i mysz Dziela Guntera Grassa pod redakcja SLAWOMIRA BLAUTA I JOANNY KONOPACKIEJ Przelozyli Irena i Egon Naganowscy POLNORD WYDAWNICTWO Tytul oryginaluKatz und Maus Opracowanie graficzne Piotr PIORKO Grafika na okladce Gunter GRASS ISBN 83-86181-25-7 Copyrighted 1993 by Steidl Verlag. Gottingen (C) Copyright for the Polish translation by Egon i Tomasz Naganowski. 1999 (C) Copyright for the Polish edition by POLNORD -Wydawnictwo OSKAR. Gdansk 1996 I ...a pewnego dnia, kiedy Mahlke nauczyl sie juz plywac, lezelismy na trawie kolo boiska do gry w palanta. Wlasciwie mialem pojsc do dentysty, ale oni mnie nie puscili, poniewaz trudno mnie bylo zastapic. Moj zab podnosil gwalt. Kot skradal sie na skos przez lake i nikt w niego nie rzucal kamieniami. Niektorzy zuli albo skubali zdzbla. Kot byl wlasnoscia zarzadcy boiska i mial czarna siersc. Hotten Sonntag pocieral swoj kij welniana skarpetka. Moj zab dreptal w miejscu. Rozgrywka trwala juz dwie godziny. Przegralismy bardzo wysoko i czekalismy wlasnie na mecz rewanzowy. Kot byl mlody, ale nie byl juz kociakiem. Na stadionie czesto i z obu stron padaly bramki w szczypiorniaku. Moj zab powtarzal wciaz jedno i to samo. Na biezni chlopcy cwiczyli start do biegu na sto metrow i denerwowali sie. Kot kluczyl. Po niebie pelzal powoli i z glosnym pomrukiem trojsilnikowy samolot, ale nie mogl zagluszyc mego zeba. Poprzez zdzbla trawy przeswiecal bialy sliniaczek czarnego kota zarzadcy boiska. Mahlke spal. Krematorium pomiedzy cmentarzami a politechnika dymilo przy wschodnim wietrze. Profesor Mallenbrandt zagwizdal: zmiana, "dwa ognie", przejscie druzyn na druga strone boiska. Kotek gimnastykowal sie. Mahlke spal, przynajmniej tak wygladalo. Lezac obok niego cierpialem na bol zeba. Kot gimnastykujac sie podszedl blizej. Jablko Adama na szyi Mahlkego zwracalo uwage, bo bylo duze, wciaz sie poruszalo i rzucalo cien. Czarny kot zarzadcy boiska wyprezyl sie pomiedzy mna a Mahlkem do skoku. Tworzylismy trojkat. Moj zab umilkl, przestal dreptac w miejscu: jablko adamowe Mahlkego wydalo sie kotu mysza. Taki mlody byl ten kotek czy tez tak ruchliwa grdyka Mahlkego - w kazdym razie kot skoczyl mu do gardla; a moze to jeden z nas chwycil kota i posadzil go na szyi Mahlkego; albo ja, zapominajac o bolu zeba, zlapalem kota i pokazalem mu mysz Mahlkego: Joachim Mahlke krzyknal, odniosl jednak tylko nieznaczne zadrapania.Ale ja, ktory pokazalem twoja mysz temu kotu i wszystkim innym kotom, musze o tym pisac. Nawet gdybysmy obaj byli wymyslonymi postaciami, musialbym pisac. Ten, kto nas z racji swego zawodu wymyslil, zmusza mnie, abym wciaz dotykal reka twego jablka Adama, prowadzil je wszedzie, gdzie zwyciezalo lub ponosilo kleske; dlatego kaze na poczatek myszy, zeby przeskakiwala przez srubokret, ciskam stado obzartych mew wysoko, ponad glowe Mahlkego, w porywy polnocno-wschodniego wiatru, okreslam dzien jako pogodny lub dosc pogodny, przyjmuje, ze chodzi o wrak okretu klasy "Czajka", nadaje Baltykowi barwe grubego szkla butelek od wody sodowej, a teraz, skoro miejsce akcji zostalo juz ustalone na poludniowy wschod od boi kierunkowej Nowego Portu, sprawiam, ze skora Mahlkego, ociekajaca wciaz jeszcze strumyczkami wody, staje sie drobnoziarnista, jakby pokryta kasza; ale to nie strach, lecz zwykle dreszcze po zbyt dlugiej kapieli wywolaly u Mahlkego gesia skorke i odebraly gladkosc jego skorze. A przeciez nikt z nas, chudych, dlugorekich chlopakow, przykucnietych na resztkach kapitanskiego mostku, z kolanami sterczacymi na boki, nie zazadal od Mahlkego, zeby jeszcze raz nurkowal do wnetrza pomieszczen dziobowych zatopionego minowca i sasiadujacej z nimi maszynowni i odkrecal cos swoim srubokretem - gwint, kolko albo cos fantastycznego: szyldzik mosiezny, zapisany gesto po polsku i po angielsku wskazowkami obslugi jakiejs maszyny; obsiedlismy bowiem wszystkie sterczace nad poziom wody nadbudowki mostku bylego, spuszczonego w Modlinie na wode, w Gdyni wykonczonego, polskiego minowca klasy "Czajka", ktory zatonal przed rokiem na poludniowy wschod od boi kierunkowej", a wiec poza obrebem toru wodnego, nie hamujac ruchu statkow. Od tego czasu wiele lajna mewiego zaschlo na rdzy. Mewy, wypasione i gladkie, z oczkami jak szklane paciorki po bokach glowek, lataly przy kazdej pogodzie, niekiedy tuz ponad resztkami kabiny nawigacyjnej, tak nisko, ze mozna by je chwycic, to znow wysoko w gorze, chaotycznie lub wedlug planu, ktorego niepodobna bylo odcyfrowac, pryskaly w locie sluzowatym lajnem i nie trafialy nigdy w miekka ton morza, tylko zawsze w zardzewiale nadbudowki mostku. Twarde, matowe, przypominajace wapno grudki odchodow lezaly gesto obok siebie albo tez kupkami jedne na drugich. I zawsze, ilekroc siedzielismy na wraku, czyjes paznokcie nog czy rak usilowaly oderwac te grudki. Dlatego wlasnie lamaly nam sie paznokcie, a nie dlatego, zebysmy je obgryzali - z wyjatkiem Schillinga, ktory stale to robil i mial paznokcie jak nity. Tylko Mahlke posiadal dlugie, chociaz zzolkle od ciaglego nurkowania, paznokcie i zachowywal je w tym stanie, bo ani ich nie ogryzal, ani nie wyskubywal mewiego lajna. On jeden tez nigdy nie jadl odskrobanych ekskrementow, podczas gdy my zulismy wapienne grudki jak okruchy muszli, skoro okazja sama nam sie narzucala, i wypluwalismy pieniacy sie sluz za burte. Nie mialo to zadnego smaku albo tylko smak gipsu, maczki rybnej lub wszystkiego, co tylko mozna sobie bylo wyobrazic: szczescia, dziewczyny, Pana Boga. Winter, ktory wcale dobrze spiewal, powiadal: "Wiecie, ze tenorzy codziennie jadaja lajno mew?" Ptaki czesto lapaly w locie nasza z wapnem zmieszana sline i widocznie nic nie zauwazaly. Kiedy wkrotce po wybuchu wojny Joachim Mahlke skonczyl czternascie lat, nie umial ani plywac, ani jezdzic na rowerze, w ogole niczym sie nie wyroznial i nie mial jeszcze owego jablka Adama, ktore pozniej zwabilo kota. Byl zwolniony z gimnastyki i plywania, poniewaz przedstawil zaswiadczenie lekarskie, stwierdzajace, ze jest chorowity. Zanim jeszcze Mahlke nauczyl sie jezdzic na rowerze i sztywny, zaciekly, z odstajacymi czerwonymi uszami i wygietymi na boki kolanami, ktore skakaly w gore i w dol, przedstawial komiczny widok, zglosil sie w czasie zimowego sezonu w krytej plywalni w Niederstadt[1] na nauke plywania, ale zrazu przydzielono go do suchej zaprawy razem z chlopcami od osmiu do dziesieciu lat. Jeszcze i nastepnego lata nie dal rady. Kapielowy w Brosen, typowa postac kapielowego z cienkimi, pozbawionymi owlosienia nogami, dzwigajacymi tulow jak boja, ciasno opiety materialem zakrywajacym marynarski tatuaz, musial najpierw pomusztrowac Mahlkego na piasku, a potem wziac go na wedke. Kiedy jednak odplywalismy mu kazdego popoludnia sprzed nosa i opowiadali potem cuda o zatopionym minowcu, nabral poteznego rozpedu, w ciagu dwoch tygodni nauczyl sie i zaczal plywac swobodnie.Z powaga i pilnie sunal pomiedzy molem z duza trampolina i zakladem kapielowym tam i z powrotem i nabral juz pewnej wprawy, kiedy rozpoczal kolo falochronu mola cwiczenia w nurkowaniu; poczatkowo wydobywal zwykle baltyckie muszle, potem nurkowal po butelke z piaskiem, ktora rzucal dosyc daleko. Widocznie w krotkim czasie doprowadzil do tego, ze za kazdym razem podnosil z dna swoja flache, bo kiedy zaczal nurkowac u nas, z okretu, nie byl juz poczatkujacym. Blagal, zebysmy pozwolili mu poplynac z nami. Zamierzalismy wlasnie, szesciu czy siedmiu chlopa, rozpoczac nasz codzienny kurs i moczylismy sie ceremonialnie w plytkim kwadracie ogolnego kapieliska, kiedy Mahlke stanal na molo: -Wezcie mnie ze soba. Na pewno dam rade. Na szyi wisial mu srubokret i odwracal uwage od grdyki. -No, dobrze! - Mahlke poplynal z nami, przescignal nas pomiedzy pierwsza a druga lacha, a mysmy nie zadali sobie trudu, zeby go dogonic. -Niech sie wyhasa! Kiedy Mahlke plynal zabka, srubokret tanczyl wyraznie pomiedzy jego lopatkami, poniewaz mial drewniany trzonek. Kiedy plynal na wznak, drewniany trzonek skakal mu po piersi, ale nigdy zupelnie nie zaslanial owej fatalnej chrzastki pomiedzy podbrodkiem a obojczykami, ktora prula wode niby pletwa grzbietowa i pozostawiala za soba slad na wodzie. Potem Mahlke pokazal, co potrafi. Nurkowal kilka razy z rzedu, na krotko, ze swoim srubokretem i przynosil to, co sie dalo odsrubowac po dwu- lub trzykrotnym zanurzeniu: pokrywy, czesci oszalowania, kawalek generatora, znalazl tez na dole line i przy pomocy przezartego rdza splotu drutow wyciagnal z dziobu autentycznego Minimaxa; no i aparat - zreszta niemieckiej produkcji - okazal sie jeszcze zdatny do uzytku; Mahlke udowodnil nam to, gasil piana, pokazal nam, jak sie to robi, gasil piana zieloni jak szklo morze - i od pierwszego dnia objawil sie nam w calej swej wspanialosci. Strzepki piany lezaly jeszcze w ksztalcie wysepek i wydluzonych pasemek na plytkich, rownych falach, wabily mewy, odpychaly je, wpadaly na siebie i dryfowaly w kierunku plazy jak platki skwasnialej smietanki; wtedy i Mahlke zrobil fajrant, przykucnal w cieniu kabiny nawigacyjnej, a skora jego zrobila sie, nie, byla juz od dawna, ziarnisto-sciagnieta, jeszcze zanim zablakane strzepki piany osiadly znuzone na mostku i zaczely drzec za lada powiewem. Mahlke trzasl sie, a grdyka mu latala; srubokret plasal na drgajacych obojczykach. Nawet plecy Mahlkego, czesciowo serowatobiale, od ramion w dol spalone na raka, z ktorych skora luszczyla sie wciaz od nowa po obu stronach kregoslupa o wystajacych, zebatych kregach, nawet jego plecy byly pokryte gesia skorka i wstrzasaly sie od dreszczy. Zoltawe wargi Mahlkego mialy sine obwodki i odslanialy dzwoniace zeby. Wielkimi, wymoczonymi rekami usilowal przytrzymac kolana obtarte na grodzi pokrytej muszlami, by w ten sposob zapanowac nad swym cialem i zebami. Hotten Sonntag - a moze to bylem ja? - natarl na Mahlkego: -Czlowieku, zebys tylko czego nie zlapal. Musimy przeciez wracac. Srubokret nabral rozsadku. W tamta strone plynelismy dwadziescia piec minut liczac od mola, a trzydziesci piec od kapieliska. Droga powrotna zajmowala dobre trzy kwadranse. Mogl byc nie wiem jak wypompowany, ale zawsze przyplywal przynajmniej minute przed nami do granitowego mola. Przewage z pierwszego dnia utrzymywal i nadal. Za kazdym razem, zanim dotarlismy do krypy - tak nazywalismy minowiec - Mahlke zdazyl juz raz dac nurka i w chwili, gdy prawie rownoczesnie dotykalismy rekami, wymoczonymi jak rece praczek, rdzy i mewiego lajna na mostku lub chwytalismy za wystajace tarcze obrotowe, pokazywal nam bez slowa jakies zawiasy, cos, co sie dalo latwo odsrubowac, i trzasl sie juz, chociaz od czasu drugiej czy trzeciej wyprawy smarowal sie zawsze grubo i obficie Nicea, bo kieszonkowych pieniedzy Mahlke mial zawsze dosyc. Mahlke byl w domu jedynym dzieckiem. Mahlke byl polsierota. Ojciec Mahlkego nie zyl. Zarowno w zimie, jak i w lecie Mahlke chodzil w staromodnych wysokich butach, ktore odziedziczyl chyba po ojcu. Na sznurowadle do wysokich czarnych butow Mahlke zawieszal na szyi srubokret. Teraz dopiero przypomina mi sie, ze Mahlke nosil jeszcze cos na szyi i robil to z okreslonych powodow; ale srubokret bardziej wpadal w oczy. Nosil go prawdopodobnie od dawna, tylko mysmy na to nigdy nie zwrocili uwagi; z pewnoscia jednak od czasu, kiedy w kapielisku przechodzil sucha zaprawe i musial wykonywac rozne ruchy na piasku, mial na szyi srebrny lancuszek, na ktorym wisialo cos srebrzyscie katolickiego: Matka Boska. Mahlke nigdy nie zdejmowal lancuszka z szyi, nawet podczas gimnastyki; bo ledwie rozpoczal sucha zaprawe i plywanie na wedce w zimowej krytej plywalni w Niederstadt, pojawil sie rowniez w sali gimnastycznej i nigdy juz nie okazywal zaswiadczen domowego lekarza. Medalik chowal sie w wycieciu koszulki gimnastycznej, albo tez srebrna Madonna spoczywala na bialym materiale tuz pod czerwonym pasem na piersi. Mahlke nie pocil sie na poreczach. I nie opuszczal nawet cwiczen na koniu, ktore wykonywalo tylko trzech czy czterech najlepszych z pierwszej grupy; zgiety i grubokoscisty, szybowal od odskoczni ponad dlugim skorzanym walkiem i z lancuszkiem oraz przekrzywiona Madonna ladowal na macie, wzbijajac tuman kurzu. Kiedy uczepiony zgietymi kolanami drazka wykonywal przewroty - pozniej udawalo mu sie w brzydkiej postawie przekrecic sie nawet o dwa razy wiecej niz Hottenowi Sonntagowi, naszemu najlepszemu gimnastykowi - kiedy zatem na sile wyduszal z siebie trzydziesci siedem obrotow, medalik wysuwal sie spod koszulki gimnastycznej i srebrny wisiorek trzydziesci siedem razy wirowal wokol trzeszczacego drazka, wyprzedzajac ciemnoblond wlosy, nie mogac oderwac sie od szyi i odzyskac wolnosci, bo Mahlke procz wybujalej grdyki mial jeszcze wystajaca potylice, ktora u nasady wlosow wyraznym zalamaniem hamowala zsuwajacy sie, rozhustany przewrotami lancuszek. Srubokret wisial ponad medalikiem i sznurowadlo zakrywalo czesciowo lancuszek. Pomimo to narzedzie nie spychalo medalika na drugi plan, bo zakonczony drewniana raczka przedmiot nie byl dopuszczony do sali gimnastycznej. Nasz nauczyciel wychowania fizycznego, profesor Mallenbrandt, znany w srodowisku gimnastykow z tego, ze napisal podrecznik gry w palanta, zabronil Mahlkemu noszenia srubokretu na sznurowadle podczas cwiczen. Amuletu na szyi Mahlkego Mallenbrandt nigdy nie kwestionowal, gdyz poza wychowaniem fizycznym i geografia uczyl jeszcze religii i az do drugiego roku wojny zdolal utrzymac przy drazku i na poreczach niedobitki Zwiazku Gimnastycznego Robotnikow Katolickich. Tak wiec srubokret musial czekac w szatni, zawieszony na haczyku nad koszula, podczas gdy srebrna, troche juz wytarta Madonna na szyi Mahlkego mogla uczestniczyc w jego karkolomnych cwiczeniach. Zwyczajny srubokret: masywny i tani. Zeby odkrecic i wydobyc na powierzchnie waski szyldzik, nie wiekszy od tabliczki z nazwiskiem u drzwi wejsciowych mieszkania, przytwierdzony dwiema srubkami, Mahlke czesto musial nurkowac piec lub szesc razy, zwlaszcza kiedy szyldzik byl umocowany na czesciach metalowych i obie sruby zardzewialy. Za to czasami, kiedy uzywal srubokretu jako lomu, udawalo mu sie wieksze i gesto zapisane tabliczki wyrywac wraz ze srubami ze zbutwialej deski oszalowania i prezentowac nam swa zdobycz na mostku kapitanskim. Gromadzil te szyldziki bez zapalu, wiele z nich podarowal Winterowi i Jurgenowi Kupka, ktorzy bez wyboru zbierali wszystko, co sie dalo odsrubowac, nawet tabliczki z oznaczeniem ulic i mniejsze, z publicznych ustepow; Mahlke zabieral do domu tylko takie rzeczy, ktore nadawaly sie do jego rupieciarni. Mahlke nie ulatwial sobie zycia: kiedy mysmy drzemali na krypie, on pracowal pod woda. My odskrobywalismy mewie lajno, brazowielismy jak cygara, a ktory z nas mial jasne wlosy, temu plowialy one na kolor slomy; Mahlke zas nabawial sie wciaz nowych oparzen od slonca. Podczas gdy my obserwowalismy ruch okretow na polnoc od boi kierunkowej, on mial wzrok nieprzerwanie skierowany w dol: zaczerwienione, troche podraznione powieki z skapymi rzesami dokola jasnoniebieskich, zdaje mi sie, oczu, ktore dopiero pod woda rozblyskiwaly zaciekawieniem. Wielokrotnie Mahlke wracal bez tabliczki, bez zdobyczy, ale ze zlamanym lub beznadziejnie wygietym srubokretem. Pokazywal nam go i to robilo na nas wrazenie. Ruch, jakim przez ramie rzucal srubokret w morze i draznil mewy, nie wyplywal ani z tepego rozczarowania, ani z bezsensownej wscieklosci. Nigdy tez Mahlke nie rzucal zepsutego narzedzia z udawana lub prawdziwa obojetnoscia. Nawet ten gest mial nam powiedziec: teraz pokaze wam cos lepszego! ...a pewnego dnia - wlasnie zawinal do portu dwukominowy statek szpitalny i po krotkim zgadywaniu ustalismy, ze jest to "Kaiser" z linii do Prus Wschodnich - Joachim Mahlke opuscil sie do pomieszczen dziobowych bez srubokretu, zniknal w wylamanym, zielonym jak lupek luku tuz pod powierzchnia wody, dwoma palcami zatkal sobie nos, glowa i gladko przylegajace, od plywania i nurkowania na srodku rozdzielone przedzialkiem wlosy zniknely pierwsze, potem wciagnal plecy i posladki, raz jeszcze odbil sie w lewo, po czym obiema stopami odepchnal sie od brzegu luku skosnie w dol, w mroczne, chlodne akwarium, do ktorego przez otwarte iluminatory dochodzilo swiatlo: zaniepokojone kolki, nieruchoma lawica minogow, kolyszace sie, wciaz jeszcze mocno uczepione hamaki w kubryku, sfilcowane i opasane zwojami morszczynu, w ktorych sledzie mialy swoje pokoje dziecinne. Z rzadka jakis zablakany dorsz. O wegorzach tylko pogloski. Ani jednej fladry. Przytrzymywalismy lekko drzace kolana, przezuwalismy mewie lajno na papke, bylismy srednio zaciekawieni, na wpol zmeczeni, na wpol pochlonieci, liczylismy kutry plynace w szyku, czepialismy sie widoku kominow statku szpitalnego, wypuszczajacych wciaz jeszcze pionowo dym, spogladalismy na siebie z ukosa - dlugo tkwil tam na dole! - mewy zataczaly kregi, fale nad dziobem bulgotaly, zalamywaly sie na podstawie wymontowanego dziala dziobowego - klaskanie za mostkiem, gdzie miedzy wentylatorami woda odbijala sie, lizac wciaz te same nity, wapno pod paznokciami, swedzenie suchej skory, migotanie, dolatujacy z wiatrem terkot silnikow, odcisniete posladki, na wpol sztywne czlonki, siedemnascie topoli pomiedzy Brosen a Clettkau - wtedy nagle wyprysnal: z sina broda, zoltawy ponad koscmi policzkow, z przedzialkiem dokladnie na srodku glowy, porwal za soba wode w luku i po kolana w wodzie zatoczyl sie na dziobie, chwycil sie sterczacej podstawy dziala, opadl na kolana, patrzyl nieprzytomnie, musielismy go wciagnac na mostek. Ale chociaz ciekla mu jeszcze woda z nosa i kacikow ust, pokazal nam swoj lup: stalowy srubokret z jednej sztuki. Bylo to narzedzie angielskiego pochodzenia. Widnial na nim napis: Sheffield. Ani odrobiny rdzy, bez szczerb, jeszcze pokryty warstwa tluszczu - woda zbierala sie na nim w kuleczki, staczajace sie w dol. Ten ciezki, powiedzmy niezniszczalny srubokret Joachim Mahlke nosil stale przeszlo rok, uwiazany na sznurowadle u szyi, nawet wtedy, gdy rzadziej lub nawet wcale nie wyplywalismy do krypy, i uprawial w stosunku do niego rodzaj kultu, pomimo, a moze wlasnie dlatego, ze byl katolikiem; dawal go na przyklad przed lekcja gimnastyki profesorowi Mallenbrandtowi na przechowanie w obawie przed kradzieza i zabieral nawet do kaplicy Marii Panny. Mahlke chodzil bowiem nie tylko w niedziele, ale rowniez w powszednie dni, przed rozpoczeciem nauki, na wczesna msze do kaplicy przy Marineweg, za spoldzielczym osiedlem Neuschottland. On i jego angielski srubokret nie mieli daleko do kaplicy Marii Panny; z Osterzeile przez Barenweg. Duzo dwupietrowych budynkow, rowniez wille z dwuspadowymi dachami, kolumnowymi portalami i karlowatymi drzewkami owocowymi. Potem dwa rzedy szeregowych domkow, nie otynkowanych lub z zaciekami na tynkach. Tramwaj skrecal na prawo, a wraz z nim przewody na tle przewaznie na wpol pokrytego chmurami nieba. Z lewej strony piaszczyste, mizerne ogrodki dzialkowe kolejarzy: altany i klatki dla krolikow z czerwonoczarnego drewna z wycofanych wagonow towarowych. Za nimi semafory nad torami w kierunku wolnoclowego portu. Silosy, ruchome lub martwe dzwigi. Obce, jaskrawe nadbudowki frachtowcow. Wciaz jeszcze te same dwa szare okrety liniowe ze staromodnymi wiezyczkami, plywajacy dok, zaklady piekarnicze "Germania"; a niewysoko w gorze kilka lagodnie kolyszacych sie, sytych, srebrzystych balonow na uwiezi. Po prawej rece zas, na wpol wysuniete przed dawna szkole im. Heleny Lange, obecnie im. Gudrun, ktora zaslaniala stalowy, chaos stoczni Schichaua z wyjatkiem ogromnego zurawia obrotowego, starannie pielegnowane kryte boiska sportowe, swiezo malowane bramki, na krotko strzyzonej trawie bialo oznaczone pola karne; w niedziele niebiesko-zolci przeciwko Schellmuhl 98: bez trybun, ale nowoczesna, na jasnozolto otynkowana hala gimnastyczna o wysokich oknach, rzecz osobliwa, z wylanym smola krzyzem na jasnoczerwonym dachu; z kaplicy Marii Panny bowiem, dawnej sali gimnastycznej klubu sportowego Neuschottland, musiano zrobic prowizoryczny kosciol, poniewaz kosciol Serca Jezusowego byl zbyt odlegly i mieszkancy Neuschottland, Schellmuhl oraz osiedla pomiedzy Osterzeile a Westerzeile, przewaznie stoczniowcy, pracownicy poczty i kolejarze, latami calymi slali podania do Oliwy, gdzie znajdowala sie siedziba biskupa, az wreszcie, jeszcze za czasow Wolnego Miasta, zakupiono, przebudowano i konsekrowano hale gimnastyczna. Poniewaz jednak, pomimo barwnych obrazow i ozdobnych dekoracji, pochodzacych z piwnic i rupieciarni prawie wszystkich kosciolow parafialnych biskupstwa, a nawet od prywatnych wlascicieli, sportowy charakter wnetrza kaplicy Marii Panny nie dal sie zaprzeczyc ani ukryc - nawet won kadzidla i swiec woskowych nie zawsze i w niedostatecznej mierze zagluszala stechly zapach kredy, skory i potu gimnastykow z ubieglych lat i mistrzostw w pilce recznej - kaplica miala w sobie cos niezniszczalnie ewangelicko-surowego, fanatyczna trzezwosc sali modlow. W neogotyckim, z koncem dziewietnastego stulecia zbudowanym z cegiel kosciele Serca Jezusowego, ktory wznosil sie poza osiedlami, w poblizu dworca podmiejskiego, stalowy srubokret Joachima Mahlkego wydawalby sie czyms razacym i swietokradczo brzydkim. W kaplicy Marii Panny mogl on to wysokogatunkowe angielskie narzedzie nosic zupelnie otwarcie: bowiem, pomimo ze we wszystkich katach staly pomalowane, pozlacane i plastycznie blogoslawiace gipsowe figury, kaplica ze swa starannie utrzymana podloga, wylozona linoleum, z kwadratowymi, siegajacymi tuz pod strop szybami z mlecznego szkla, z porzadnie wykonanymi zelaznymi uchwytami w podlodze, dawniej gwarantujacymi dobre umocowanie i bezpieczenstwo drazkow, z zelaznymi, chociaz na bialo otynkowanymi dzwigarami pod sufitem z gruboziarnistego betonu, noszacego slady oszalowania, dzwigarami, do ktorych ongis byly przytwierdzone kolka, trapez i pol tuzina lin do wspinania, byla jednak raczej nowoczesna, chlodna, rzeczowa kaplica, tak ze swobodnie zwisajacy stalowy srubokret, ktoremu modlacy sie, potem przyjmujacy komunie gimnazjalista pozwalal dyndac na swojej piersi, nie urazilby z pewnoscia uczuc ani nielicznych uczestnikow wczesnej mszy swietej, ani ksiedza Guzewskiego czy tez jego zaspanego ministranta, ktorym czesto ja bywalem. Nieprawda! Mojej uwagi ten przedmiot na pewno by nie uszedl. Kiedy tylko sluzylem do mszy, nawet podczas modlitwy na stopniach oltarza staralem sie zawsze miec ciebie na oku, i to z kilku powodow; ale ty widocznie nie chciales do tego dopuscic, chowales srubokret na sznurowadle pod koszule i dlatego miales wyrazne, przypominajace ksztaltem srubokret plamy od smarow na materiale koszuli. Mahlke kleczal - patrzac od strony oltarza - w drugiej lawce po lewej stronie i spojrzenie szeroko otwartych, zdaje mi sie, jasnoszarych, zaognionych od nurkowania i plywania oczu kierowal ku Matce Boskiej, ku jej oltarzowi. ...a pewnego dnia - nie pamietam, ktorego to bylo roku: czy podczas pierwszych letnich wakacji na krypie, wkrotce gdy skonczyla sie draka we Francji, czy nastepnego lata? - pewnego goracego, parnego dnia, kiedy w ogolnym kapielisku panowal tlok, choragiewki zwisaly sflaczale, ciala pecznialy, kioski z napojami chlodzacymi robily duze obroty, spalone stopy przebiegaly po kokosowych chodnikach przed zamknietymi kabinami, pelnymi chichotow, pomiedzy rozbrykanymi dziecmi, ktore tarzaly sie, brudzily, rozcinaly sobie nogi, i kiedy posrod dzisiejszego dwudziestotrzyletniego pokolenia, u stop troskliwie pochylonych doroslych, mniej wiecej trzyletni bachor uderzal monotonnie drewniana paleczka w dzieciecy blaszany bebenek, zamieniajac popoludnie w piekielna kuznie - otoz tego dnia urwalismy sie, poplynelismy do naszej krypy, stalismy sie dla lornetki kapielowego na plazy szostka malejacych glow; a jedna byla na przedzie i jako pierwsza u celu. Rzucilismy sie na ochlodzona wiatrem, a zarazem rozpalona rdze i mewie lajno i nic nas nie moglo poruszyc z miejsca, podczas gdy Mahlke zdazyl juz dwa razy byc na dole. Wrocil z czyms ciezkim w lewej rece, szperal w dziobie i w kubryku, w na wpol przegnilych, bezwladnie zwisajacych lub wciaz jeszcze mocno napietych hamakach i pod nimi, w morszczynowych zaroslach, posrod rojow migocacych kolek i pierzchajacych minogow, w pozarastanych i rozmoklych rupieciach, bedacych ongis workiem mata Witolda Duszynskiego albo Lisinskiego, i znalazl brazowa plakietke wielkosci dloni, na ktorej po jednej stronie, pod malym, wypuklym polskim orlem widnialo nazwisko jej wlasciciela oraz data przyznania, po drugiej zas plaskorzezba wasatego generala: po chwili pocierania piaskiem i sproszkowanym lajnem mew napis obiegajacy plakietke objasnil nas, ze Mahlke wydobyl na swiatlo dzienne podobizne marszalka Pilsudskiego. Przez dwa tygodnie Mahlke polowal juz tylko na plakietki, znalazl tez cos w rodzaju cynowego talerza pamiatkowego z regat zeglarskich na redzie w Gdyni w trzydziestym czwartym roku - a w srodokreciu, jeszcze przed maszynownia, w waskiej i trudno dostepnej mesie oficerskiej, wyszperal srebrny ryngraf wielkosci marki, ze srebrnym uszkiem do zawieszania; odwrotna strona ryngrafu byla niezwykle plaska i starta, przednia zas bogato rzezbiona i ozdobiona: mocno wypuklym wizerunkiem Marii Panny z Dzieciatkiem. Byla to, jak glosil rowniez wypukly napis, slynna Matka Boska Czestochowska; i Mahlke, odkrywszy na mostku, co mu sie udalo wylowic, nie oczyscil srebra, pozostawil czarniawa patyne, chociaz proponowalismy mu piasek do szorowania. Podczas gdy my klocilismy sie jeszcze i koniecznie chcielismy, zeby srebro sie swiecilo, on uklakl w cieniu kabiny nawigacyjnej i tak dlugo przesuwal znalezisko przed swoimi koscistymi kolanami, az wizerunek znalazl sie pod odpowiednim katem dla jego spuszczonych do modlitwy oczu. Smielismy sie, kiedy siny i trzesacy sie kreslil wymoczonymi palcami znak krzyza, usilowal odmawiac pacierz drzacymi wargami i mamrotal cos po lacinie za kabina nawigacyjna. Dzis mysle, ze juz wowczas bylo to cos z jego ulubionych sekwencji, rozbrzmiewajacych tylko w piatek przed Niedzielna Palmowa: "Virgo virginum, praeclara, mihi iam non sis amara..." Pozniej, kiedy nasz dyrektor, profesor Klohse, zabronil Mahlkemu publicznego noszenia polskiego medalu w szkole - Klohse byl amtsleiterem, ale z rzadka tylko wykladal w mundurze partyjnym - Joachim zadowalal sie dawnym malym amuletem i stalowym srubokretem, dyndajacym pod jablkiem Adama, ktore pewnemu kotu wydalo sie myszka. Mahlke powiesil sczerniala srebrna Matke Boska pomiedzy brazowym profilem Pilsudskiego a pocztowkowym zdjeciem komodora Bontego, bohatera spod Narviku. II Czy ta adoracja byla jedynie zartem? Wasz dom stal przy Westerzeile. Twoje poczucie humoru, jezeli je w ogole posiadales, bylo osobliwego rodzaju. Alez nie, wasz dom znajdowal sie przy Osterzeile. Zreszta i tak wszystkie ulice osiedla wygladaly jednakowo. Wystarczylo, zebys jadl kawalek chleba z maslem, a juz pekalismy ze smiechu, zarazajac sie nim nawzajem. Dziwilismy sie, kiedy musielismy sie smiac z ciebie. Gdy jednak profesor Brunies zapytal wszystkich uczniow z naszej klasy o ich przyszly zawod, a ty - wowczas umiales juz plywac - odpowiedziales mu: "Ja zostane klownem i bede rozsmieszal ludzi", w czworokatnej klasie nikt sie nie rozesmial - a ja przestraszylem sie, bo kiedy Mahlke oswiadczyl, ze pragnie byc klownem w cyrku lub gdzie indziej, zrobil bardzo powazna mine i naprawde mozna sie bylo obawiac, ze pobudzi kiedys ludzi do okropnego smiechu, chocby wsunieta miedzy numer z dzikimi zwierzetami a akrobacje na trapezie publiczna adoracja Marii Panny; ale to chyba bylo serio, ta modlitwa na krypie - czy tez chciales nam tylko zrobic kawal?Mieszkal przy Osterzeile, a nie przy Westerzeile. Jednorodzinny dom znajdowal sie obok, pomiedzy i naprzeciw takich samych domkow jednorodzinnych, ktore roznily sie tylko numeracja, ewentualnie roznymi wzorami lub sposobem podpiecia firanek, ale bynajmniej nie roslinnoscia w waskich ogrodkach przed domami. W kazdym takim ogrodku byl tez umieszczony na slupku domek dla ptakow i glazurowane ozdoby: zaby, muchomory albo karzelki. Przed domem Mahlkego przykucnela ceramiczna zaba. Ale rowniez przed nastepnym i jeszcze dalszym domkiem siedzialy zielone ceramiczne zaby. Krotko mowiac, byl to numer dwudziesty czwarty i Mahlke mieszkal, jesli szlo sie od strony Wolfsweg, w czwartym domu po lewej stronie ulicy. Osterzeile, podobnie jak rownolegla do niej Westerzeile, stykala sie pod katem prostym z Barenweg, rownolegla do Wolfsweg. Kto szedl przez Westerzeile od strony Wolfsweg, widzial, ponad czerwonymi dachowkami, po lewej rece przednia i zachodnia strone wiezy z oksydowana cebulasta kopula. Kto szedl w tym kierunku przez Osterzeile, widzial ponad dachami po prawej rece przednia i wschodnia strone tej samej dzwonnicy; kosciol Serca Jezusowego znajdowal sie bowiem dokladnie pomiedzy Osterzeile a Westerzeile, po przeciwleglej stronie Barenweg, i czterema tarczami zegarowymi pod zielona cebulasta kopula wskazywal czas calej dzielnicy, od placu Maxa Halbego po katolicka kaplice Marii Panny, ktora nie miala zegara, od Magdeburger Strasse po Posadowskiweg, w poblizu Schellmuhl, i dzieki niemu zarowno ewangeliccy jak katoliccy robotnicy, urzednicy, sprzedawczynie, uczniowie szkol podstawowych i gimnazjalisci, niezaleznie od wyznania, mogli stawiac sie punktualnie do pracy czy w szkole. Ze swego pokoju Mahlke widzial tarcze zegara po wschodniej stronie wiezy. Urzadzil sobie izdebke na poddaszu, miedzy lekko pochylonymi scianami, z deszczem i gradem tuz nad swoja czupryna z przedzialkiem posrodku glowy; byla to mansarda pelna chlopiecych rupieci, od zbioru motyli po fotosy ulubionych aktorow, lotnikow z wysokimi odznaczeniami i generalow wojsk pancernych; pomiedzy nimi zas nie oprawiona reprodukcja Madonny Sykstynskiej z dwoma pyzatymi aniolkami na samym dole obrazu, wspomniany juz medal Pilsudskiego i pobozny, poswiecony amulet z Czestochowy obok fotografii komodora zespolu niszczycieli spod Narviku. Juz podczas pierwszych odwiedzin zwrocila moja uwage wypchana biala sowa. Mieszkalem niedaleko, na Westerzeile; ale nie o mnie mamy mowic, tylko o Mahlkem albo o Mahlkem i o mnie, lecz zawsze ze wzgledu na Mahlkego, poniewaz on mial przedzialek na srodku glowy, nosil wysokie buty, mial to lub owo zawieszone na szyi, zeby odwrocic uwage wiecznego kota od wiecznej myszy, kleczal przed oltarzem Marii Panny, byl nurkiem z wciaz swiezymi oparzeniami od slonca, wyprzedzal nas zawsze, choc brzydko skurczony, o dobry kawalek, i ledwie nauczyl sie plywac, chcial pozniej, po ukonczeniu szkoly i tak dalej, zostac klownem w cyrku i doprowadzac ludzi do smiechu. Sowa miala rowniez pelen powagi przedzialek na srodku glowy i tak samo jak Mahlke miala cierpiaca, lagodna i zdecydowana, jak gdyby wewnetrznym bolem zeba wywolana mine Zbawcy. To ojciec pozostawil mu w spadku tego dobrze spreparowanego, tylko lekko podbarwionego ptaka, ktorego szpony obejmowaly brzozowa galaz. Dla mnie, starajacego sie nie widziec ani sowy, ani reprodukcji Madonny, ani srebrnego ryngrafu z Czestochowy, centralnym punktem izdebki byl gramofon, ktory Mahlke z mozolem wydobyl z okretu. Plyt na dole nie znalazl. Widocznie rozpuscily sie. Dosyc nowoczesne pudlo z korba i ruchomym ramieniem na igly wyszperal w owej mesie oficerskiej, ktora obdarzyla go juz srebrnym medalem i paru innymi przedmiotami. Kabina lezala w srodokreciu, a wiec w miejscu dla nas, nawet dla Hottena Sonntaga, niedostepnym. Bo my nurkowalismy tylko do czesci dziobowej i nie mielismy odwagi przeciskac sie przez ciemna grodz, w ktorej ledwie migotaly czasem ryby, do maszynowni i przylegajacych do niej waskich kajut. Na krotko przed koncem pierwszych wakacji spedzonych na krypie Mahlke zdobyl ten gramofon - zreszta, podobnie jak gasnica, niemieckiej produkcji - nurkujac chyba ze dwanascie razy, przy czym holowal pudlo metr po metrze w kierunku dziobu az pod luk w pokladzie i wreszcie wywindowal je na tej samej linie, za pomoca ktorej wydobyl przedtem Minimaxa do nas, na gore, na mostek. Z drzewa i korka, naniesionego przez wode, musielismy zmajstrowac tratwe, zeby przewiezc na lad skrzynke, ktorej korba byla zardzewiala. Holowalismy ja na zmiane, Mahlke nie ciagnal wcale. Tydzien pozniej gramofon stal w jego izdebce zreperowany, naoliwiony, z pobrazowanymi czesciami metalowymi. Talerz do plyt byl pokryty nowym filcem. Nakreciwszy gramofon, Mahlke puscil w ruch pusty, jaskrawozielony talerz. Stal ze skrzyzowanymi rekami obok bialej sowy na brzozowej galezi. Jego mysz spoczywala nieruchomo. Ja stalem plecami do sykstynskiego oleodruku, spogladalem to na pusty, lekko kolyszacy sie talerz gramofonowy, to przez okno mansardy, ponad jasnoczerwonymi dachami, w kierunku kosciola Serca Jezusowego z zegarem od frontu i zegarem po wschodniej stronie cebulastej wiezy. Zanim wybila szosta, sprezyna gramofonu z minowca rozkrecila sie z monotonnym szumem i mechanizm stanal. Mahlke wielokrotnie nakrecal pudlo, oczekujac ode mnie nie zmniejszonego zainteresowania nowym ceremonialem; wiele roznych, stopniowanych dzwiekow, celebrowany pusty bieg. Wowczas Mahlke nie mial jeszcze plyt. Ksiazki staly na dlugiej, wygietej polce. Czytal przeciez duzo, rowniez ksiazki religijne. Obok kaktusow na parapecie okna, obok modelu torpedowca klasy "Wilk" i modelu awiza "Swierszcz", trzeba jeszcze wymienic szklanke z woda, ktora stala kolo miednicy na komodzie, zawsze byla metna i ukazywala na dnie gruba na palec warstwe cukru. W szklance tej Mahlke co rano mieszal wode z cukrem, z uwaga, az do uzyskania mlecznobialego plynu, ktory mial nadac sztywnosc jego z natury cienkim i rozsypujacym sie wlosom, przy czym jednak nie usuwal osadu z dnia poprzedniego. Zaproponowal mi kiedys ten srodek i wczesalem sobie ocukrzona wode we wlosy. Rzeczywiscie po nasmarowaniu tym utrwalajacym plynem fryzura zrobila sie szklisto-sztywna i trzymala sie az do wieczora: glowa mnie swedziala, rece lepily sie, podobnie jak dlonie Mahlkego, od sprawdzajacego skutki przyczesywania - moze zreszta wyobrazam sobie tylko, ze sie lepily, a one wcale nie byly lepkie. Pod nim, w trzech pokojach, z ktorych tylko dwa byly uzywane, mieszkala jego matka ze swoja starsza siostra. Obie ciche, kiedy on byl w domu, zaleknione i dumne z chlopca, bo Mahlke uchodzil, sadzac po swiadectwach, za dobrego ucznia, chociaz nie za prymusa. Byl o rok starszy od nas - co obnizalo troche wartosc ocen - poniewaz matka i ciotka o rok pozniej poslaly watlego czy, jak one mowily, chorowitego chlopca do szkoly podstawowej. Nie byl lizusem, wkuwal umiarkowanie, kazdemu pozwalal odpisywac, nigdy nie skarzyl, poza lekcjami gimnastyki nie objawial szczegolnych ambicji, mial widoczny wstret do swinskich kawalow, robionych przez uczniow z tercji, i interweniowal, kiedy Hotten Sonntag przyniosl do klasy zatknieta na galaz prezerwatywe, znaleziona pomiedzy lawkami w parku Steffena, i wsunal ja na klamke u drzwi. Chciano zrobic kawal profesorowi Treuge, polslepemu belfrowi, ktory wlasciwie powinien byl byc na emeryturze. Juz ktos krzyknal z korytarza: - Idzie! - kiedy Mahlke przecisnal sie ze swojej lawki, podszedl wolnym krokiem do drzwi i przez papier sniadaniowy usunal prezerwatywe z klamki. Nikt sie temu nie sprzeciwil. Znowu nam zaimponowal; a teraz moge powiedziec: dzieki temu, ze nie byl lizusem, wkuwal umiarkowanie, wszystkim pozwalal odpisywac, nie objawial zadnych ambicji, poza lekcjami gimnastyki, i nie bral udzialu w zwyklych swinstwach, byl w naszych oczach owym niezwyklym Mahlkem, ktory zbieral oklaski to w wyszukany, to w ekstrawagancki sposob; ostatecznie chcial przeciez wystepowac kiedys na arenie, moze nawet na scenie teatralnej, wprawial sie jako klown, usuwajac sliskie prezerwatywy przyjmowal pomruk uznania i byl juz niemal klownem, kiedy zawieszony na zgietych kolanach wykonywal obroty wokol drazka, a srebrna Madonna wirowala w kwasnych wyziewach sali gimnastycznej. Ale najwiekszy aplauz zdobyl Mahlke podczas wakacji letnich na zatopionym okrecie, chociaz nie moglismy sobie wyobrazic jego zapamietalego nurkowania jako przebojowego numeru cyrkowego. Nie smielismy sie tez nigdy, kiedy siny i trzesacy sie zanurzal sie raz po raz w glab wraku i wydobywal z niego cos, zeby nam to pokazac. Zawsze mowilismy z powaznym podziwem: -Byczo, bracie, pierwsza klasa. Chcialbym miec twoje nerwy. Jestes morowy facet, Joachimie. Jakes to znowu skombinowal, co? Uznanie robilo mu dobrze i lagodzilo ruchy skoczka na jego szyi; rownoczesnie jednak wprawialo go w zmieszanie i dodawalo bodzca owemu skoczkowi. Przewaznie machal tylko lekcewazaco reka, czym zyskiwal nowy poklask. Nie byl przeciez pyszalkiem; nigdy nie powiedziales: - Zrob to samo. - Albo: - Niech to ktorys z was sprobuje zrobic. - Albo: - Zaden z was jeszcze tego nie dokazal: zlazlem przedwczoraj cztery razy, raz po razie, na dol do kambuza i przynioslem puszke konserw. Na pewno francuska, w srodku byly zabie udka, smakowaly troche jak cielecina, ale wyscie mieli pietra, nie chcieliscie nawet sprobowac, kiedy ja opchnalem juz polowe puszki. Wyciagnalem jeszcze druga - znalazlem nawet otwieracz - ale ta byla zepsuta: corned beef. Nie, Mahlke nigdy tak nie mowil. Robil cos nadzwyczajnego, przynosil na przyklad z bylego kambuza okretu kilka puszek konserw, ktore wedlug wycisnietych napisow byly pochodzenia angielskiego lub francuskiego, skombinowal nawet jako tako zdatny do uzytku otwieracz, na naszych oczach otwieral puszki, konsumowal owe rzekome zabie udka, przy czym, gdy zul, jego jablko Adama podnosilo sie jak gimnastyk na drazku - zapomnialem powiedziec, ze Mahlke byl z natury lakomy, a pomimo to chudy jak szczapa - i czestowal nas, choc nie natarczywie, kiedy puszka byla juz do polowy oprozniona. Dziekowalismy, bo Winter juz podczas przygladania musial sie wczolgac na jedna z pustych tarcz obrotowych i dluzszy czas dlawil sie bez skutku, zwrocony twarza w strone wejscia do portu. Oczywiscie i ta demonstracyjna uczta wywolala nasze brawa, ale Mahlke machnal tylko reka i nakarmil resztkami zabich udek oraz zepsutym corned beefem mewy, ktore juz od poczatku posilku uwijaly sie w bliskim sasiedztwie. Wreszcie wyrzucil puszki, a wraz z nimi mewy, za burte i oczyscil piaskiem otwieracz; tylko on byl w oczach Mahlkego wart zachowania. Tak jak angielski srubokret i jak jeden z amuletow, Mahlke nosil odtad przez dluzszy czas, choc nie zawsze, tylko wtedy, kiedy wyprawial sie po konserwy do kambuza dawnego polskiego minowca - a nigdy nie zepsul sobie zoladka - ow otwieracz, zawieszony u szyi na sznurowadle; nosil go razem z innymi rupieciami pod koszula do szkoly, nawet bral ze soba na wczesna msze do kaplicy Marii Panny; za kazdym bowiem razem, kiedy Mahlke klekal przy balaskach, zeby przyjac komunie swieta, kiedy odchylal w tyl glowe, wyciagal jezyk, a ksiadz Guzewski udzielal mu sakramentu, ministrant, stojacy u boku kaplana, zapuszczal zurawia za kolnierzyk koszuli Mahlkego: dyndal tam na twojej szyi otwieracz do konserw obok Madonny i natluszczonego srubokretu; podziwialem ciebie, chociaz ty o to nie dbales. Nie, Mahlke nie byl lasy na pochlebstwa. Nawet fakt, ze jesienia tego roku, kiedy nauczyl sie plywac, wyrzucono go z Jungvolku i wcielono do Hitlerjugend, poniewaz kilkakrotnie odmawial pelnienia sluzby w niedziele przed poludniem i prowadzenia swojej grupy - byl jungzugfuhrerem - na poranne uroczystosci w Jaschkentaler Wald, zyskal mu, przynajmniej w naszej klasie, glosny podziw. Jak zwykle, przyjal nasze owacje od "obojetnie" do "z lekkim zazenowaniem" i nadal, juz teraz jako szeregowy czlonek Hitlerjugend, opuszczal sluzbe w niedzielne przedpoludnia; tylko ze w tej organizacji, ktora skupiala cala mlodziez od czternastego roku zycia wzwyz, jego nieobecnosc mniej rzucala sie w oczy, bo HJ prowadzono bardziej niedbale niz Jungvolk, byl to nieruchawy zwiazek, w ktorym tacy ludzie jak Mahlke mogli sie dekowac. Przy tym nie byl on buntownikiem w zwyklym znaczeniu tego slowa, w powszednie dni tygodnia regularnie uczeszczal na wieczorne zebrania i szkolenie, uczestniczyl w coraz czesciej organizowanych akcjach specjalnych, w zbieraniu odpadkow, rowniez w zbiorce na Pomoc Zimowa, o ile tylko potrzasanie puszka nie kolidowalo z jego msza w niedzielne przedpoludnie. Mahlke pozostal w panstwowej organizacji mlodziezowej czlonkiem nieznanym, bezbarwnym, zwlaszcza ze przeniesienie z Jungvolk do Hitlerjugend nie bylo czyms wyjatkowym, natomiast w naszej szkole, juz po pierwszych wakacjach na krypie, przylgnal do niego ani dobry, ani zly, lecz legendarny rozglos. Widocznie nasze gimnazjum w porownaniu z owa organizacja mlodziezowa na dluzsza mete znaczylo dla ciebie cos wiecej, ale normalne gimnazjum, ze swa po czesci sztywna, po czesci mila tradycja, z barwnymi czapkami uczniowskimi, z duchem, na ktory sie czesto powolywano, nie moglo sprostac temu, czego od niego oczekiwales. -Co mu wlasciwie jest? -On ma fiola, mowie ci. -Moze to ma jakis zwiazek ze smiercia jego ojca? -A te klamoty na szyi? -I ciagle lata do kosciola. -A przy tym w nic nie wierzy, mowie wam. -Na to jest zbyt trzezwy. -I te jego rupiecie, a teraz jeszcze cos nowego... -Spytaj go, przeciez to ty mu wtedy tego kota... Gubilismy sie w domyslach i nie moglismy ciebie zrozumiec. Zanim nauczyles sie plywac, byles niczym, uczniem, ktorego od czasu do czasu przepytywano, ktory dawal przewaznie dobre odpowiedzi i nazywal sie Joachim Mahlke. A jednak wydaje mi sie, ze w sekscie albo pozniej, w kazdym razie przed twoimi pierwszymi probami plywania, siedzielismy przez pewien czas w jednej lawce, albo tez miales miejsce za mna lub obok, w srodkowym rzedzie, podczas gdy ja siedzialem w rzedzie kolo okna, obok Schillinga. Potem mowilo sie, ze az do kwinty musiales nosic okulary; ja tego nie zauwazylem. Tak samo twoje odwieczne sznurowane buty spostrzeglem dopiero wtedy, kiedy plywales juz swobodnie i zaczales nosic na szyi sznurowadlo od wysokich butow. Wielkie wydarzenia wstrzasaly wowczas swiatem, ale dla Mahlkego istniala inna rachuba czasu: przed nauczeniem sie plywania i po nauczeniu sie plywania; bo kiedy wszedzie, nie naraz, ale stopniowo, najpierw na Westerplatte, potem w radio, a potem w gazetach, rozpoczela sie wojna, on, gimnazjalista, ktory nie umial ani plywac, ani jezdzic na rowerze, byl jeszcze niczym; tylko minowiec klasy "Czajka", ktory mial mu pozniej dostarczyc pierwszej okazji do zablysniecia, odgrywal juz wtedy, chociaz tylko przez kilka tygodni, swoja wojenna role w Zatoce Puckiej i w porcie rybackim na Helu. Polska flota nie byla wielka, ale ambitna. Znalismy na pamiec jej nowoczesne, przewaznie w Anglii lub we Francji spuszczone na wode jednostki i potrafilismy wymienic ich uzbrojenie, tonaz, predkosc w wezlach rownie bezblednie, jak umielismy na przyklad wyrecytowac jednym tchem nazwy wszystkich lekkich krazownikow wloskich czy wszystkich przestarzalych brazylijskich pancernikow i monitorow. Pozniej Mahlke wyprzedzil nas i w tej dziedzinie, plynnie i bez zajaknienia cytowal nazwy japonskich niszczycieli, od nowoczesnej, dopiero w trzydziestym osmym roku zbudowanej klasy "Kasumi", az do wolniej plynacych okretow zmodernizowanej w dwudziestym trzecim roku klasy "Asagao". Mowil: - "Humiduki", "Satuki", "Yuduki", "Hokaze", "Nadakaze" i "Oite". Recytowanie danych dotyczacych jednostek polskiej marynarki nie zajmowalo wiele czasu; byly to oba niszczyciele: "Blyskawica" i "Grom", o wypornosci dwoch tysiecy ton, okrety, ktore mogly rozwijac predkosc trzydziestu dziewieciu wezlow, ale na dwa dni przed wybuchem wojny wyplynely, zawinely do portow angielskich i zostaly wcielone do brytyjskiej floty. "Blyskawica" dzis jeszcze istnieje. Stoi na kotwicy jako plywajace muzeum marynarki wojennej w Gdyni i zwiedzaja ja wycieczki szkolne. Kurs na Anglie wzial rowniez niszczyciel "Burza", tysiac piecset ton, predkosc trzydziesci trzy wezly. Z pieciu polskich okretow podwodnych tylko "Wilkowi" i - po pelnej przygod podrozy bez map i kapitana - "Orlowi", o wypornosci tysiac sto ton, udalo sie zawinac do angielskich portow. Lodzie "Rys", "Zbik" i "Sep" internowano w Szwecji. W chwili wybuchu wojny w portach w Gdyni, Pucku, Jastarni i na Helu znajdowaly sie tylko: przestarzaly dawny krazownik francuski, sluzacy jako okret szkolny i plywajace koszary, oraz stawiacz min "Gryf, silnie uzbrojony, zbudowany w stoczni "Normand", w Le Havre, okret o wypornosci dwa tysiace dwiescie ton, ktory zawsze mial trzysta min na pokladzie; pozostal takze "Wicher", jedyny niszczyciel, i kilka dawnych niemieckich torpedowcow, jeszcze z floty cesarskiej; no i owe szesc minowcow klasy "Czajka", ktore stawialy i wylawialy miny, plynely z predkoscia osiemnastu wezlow, posiadaly dzialo pokladowe siedemdziesieciopieciomilimetrowe, cztery karabiny maszynowe na tarczach obrotowych i, wedlug oficjalnych danych, zabieraly dwadziescia min. A jeden z tych stoosiemdziesieciopieciotonowych okretow zbudowano specjalnie dla Mahlkego. Wojna morska w Zatoce Gdanskiej trwala od pierwszego wrzesnia do drugiego pazdziernika i po kapitulacji Helu skutki jej, biorac czysto zewnetrznie, przedstawialy sie nastepujaco: polskie jednostki "Gryf, "Wicher", "Baltyk", jak rowniez trzy okrety klasy "Czajka": "Mewa", "Jaskolka" i "Czapla" byly wewnatrz wypalone i zatonely w portach; niemiecki niszczyciel "Leberecht Maass" zostal uszkodzony przez artylerie, poszukiwacz min M 85 najechal na polnocny wschod od Jastarni na polska mine i zatonal, tracac jedna trzecia zalogi. Zdobyto tylko trzy pozostale, lekko uszkodzone okrety klasy "Czajka". Podczas gdy minowce "Zuraw" i "Czajka" wkrotce potem podjely sluzbe pod nazwami "Oxthoft" i "Westerplatte", trzeci okret, "Rybitwa", kiedy holowano go z Helu do Nowego Portu, zaczal nabierac wody, zanurzyl sie i... czekal na Joachima Mahlke; bo to on wlasnie nastepnego lata wydobyl tabliczke mosiezna z wyryta nazwa "Rybitwa". Potem mowiono, ze polski oficer i polski bosman, ktorzy pod straza Niemcow musieli obslugiwac ster, zatopili okret wedlug znanego sposobu Scapa Flow. W kazdym razie "Rybitwa" z tych czy innych powodow zatonela obok toru wodnego i boi kierunkowej w Nowym Porcie, i nie podniesiono jej, chociaz lezala dogodnie na jednej z wielu lawic; tylko jej mostek, resztki relingu, pogiete wentylatory i oszalowania wymontowanego dziala dziobowego sterczaly z wody przez dalsze lata wojny, poczatkowo jak cos obcego, potem zas swojskiego, i dostarczyly tobie, Joachimie Mahlke, celu; podobnie jak pancernik "Gneisenau", ktory w lutym czterdziestego piatego roku zostal zatopiony przed wejsciem do portu w Gdyni, stal sie celem wypraw dla polskich uczniow; ale nie da sie stwierdzic, czy pomiedzy nurkujacymi i patroszacymi wnetrze pancernika chlopakami byl choc jeden, ktory by zanurzal sie w wode z taka zawzietoscia jak Mahlke. III Nie byl przystojny. Powinien byl dac sobie zoperowac jablko Adama. Byc moze ta chrzastka byla powodem wszystkiego.Ale miala ona swoje odpowiedniki. Nie mozna tez wszystkiego udowadniac przy pomocy proporcji. A swojej duszy nigdy mi nie odslonil. Nigdy nie dowiedzialem sie, o czym mysli. W koncu pozostaje jego szyja i wiele jej odpowiednikow. Nawet to, ze taszczyl do szkoly czy do plywalni pekate paczki z chlebem i podczas nauki lub tez krotko przed kapiela pochlanial kromki posmarowane margaryna, wiaze sie tez w jakis sposob z mysza, bo ta mysz zula razem z nim i byla nienasycona. Pozostaja jeszcze modlitwy, kierowane do oltarza Marii Panny. Ukrzyzowanym nie interesowal sie szczegolnie. Rzucalo sie w oczy, ze wprawdzie ten ruch w gore i w dol jego szyi nie znikal i nie uspokajal sie, kiedy Mahlke skladal rece stykajac konce palcow, ale podczas modlitwy przelykal sline w zwolnionym tempie i staral sie przez przesadnie wystylizowane trzymanie rak odwracac uwage od windy, ktora byla w ciaglym ruchu ponad kolnierzykiem jego koszuli i wisiorkami na sznurkach, sznurowadlach i lancuszkach. Dziewczetami zbytnio sie nie interesowal. Moze gdyby mial siostre?... Nawet moje kuzynki nie potrafily mu pomoc Jego stosunku do Tulli Pokriefke nie mozna brac pod uwage, poniewaz mial szczegolny charakter i jego numer cyrkowy - Mahlke chcial przeciez zostac klownem - bylby niczego sobie, bo Tulla, dziewczynisko z nogami jak patyki, przypominala raczej chlopca. W kazdym razie to chucherkowate stworzenie, ktore zaleznie od humoru wyplywalo z nami, kiedy spedzalismy juz drugie lato na krypie, nigdy sie przed nami nie wstydzilo, gdy oszczedzajac kapielowek tarzalismy sie goli na zardzewialym zelazie i nie bardzo wiedzielismy, co z soba poczac. Twarz Tulli mozna by naszkicowac poslugujac sie jedynie kropka, przecinkiem i kreska. Tulla poruszala sie w wodzie tak lekko, ze chyba miala blony pomiedzy palcami. Zawsze, nawet na krypie, pomimo silnego zapachu morszczynu, mew i kwaskowatej rdzy, cuchnela klejem stolarskim, poniewaz jej ojciec mial do czynienia z klejem w stolarni wuja. Skladala sie ze skory, szkieletu i ciekawosci. Podparlszy reka podbrodek, spokojnie przygladala sie, kiedy Winter albo Esch nie mogli juz wytrzymac i musieli zlozyc swa danine. Z wygietym kregoslupem kucala naprzeciw Wintera, ktory zawsze potrzebowal wiele czasu, by osiagnac efekt, i psioczyla: - Chlopaki, chlopaki, alez to dlugo trwa! Kiedy wreszcie nasienie wytryslo i klasnelo o zelazo, zaczynala sie po prostu trzasc z przejecia, rzucala sie na brzuch, mruzyla oczy jak szczur, patrzyla, patrzyla, chciala odkryc niewiadomo-co, znowu przysiadala, przysuwala sie na kleczkach, stawala nad nim z nogami lekko wygietymi w litere X i mieszala to duzym palcem u nogi tak dlugo, az zaczynalo sie pienic, czerwone od rdzy: -Wspaniale, Winter! Teraz ty, Atze. Ta zabawa - odbywalo sie to naprawde zupelnie niewinnie - nigdy nie znudzila sie Tulli. Mowiac przez nos, zebrala: -No, zrobze. Kto jeszcze dzisiaj nie robil? Teraz twoja kolej. Zawsze znajdywala glupich i dobrodusznych, ktorzy, nawet bez wielkiej ochoty, zabierali sie do dziela, zeby tylko ona miala na co popatrzec. Jedynym, ktory w tym nie uczestniczyl, dopoki Tulla nie znalazla odpowiedniego podzegajacego slowka, byl - i dlatego trzeba te olimpiade opisac - wielki plywak i nurek, Joachim Mahlke. Podczas gdy my wszyscy, pojedynczo lub tez - jak to sie nazywa w rachunku sumienia - przywodzac innych do grzechu, oddawalismy sie temu juz w Biblii opisanemu zajeciu, Mahlke nigdy nie zdejmowal kapielowek i spogladal uparcie w kierunku Helu. Bylismy pewni, ze w domu w swojej izdebce, pomiedzy biala sowa a Madonna Sykstynska, uprawia ten sam sport. A teraz wlasnie wynurzyl sie z luku, trzasl sie jak zwykle i nie przyniosl ze soba nic do pokazania. Schilling napracowal sie juz raz tego dnia dla Tulli. Jakis statek zeglugi przybrzeznej wplywal do portu. -Zrob to jeszcze raz - zebrala Tulla, bo Schilling mogl najwiecej. Na redzie nie stal zaden statek. -Po kapieli nie. Jutro - splawil ja Schilling, wtedy Tulla obrocila sie na piecie i na rozstawionych palcach podreptala ku Mahlkemu, ktory, jak zawsze, dzwonil zebami za kabina nawigacyjna, ale jeszcze nawet nie przysiadl. Holownik dalekomorski z dzialem na dziobie wychodzil z portu. -Czy ty tez umiesz? No, zrob choc raz. A moze nie umiesz? Nie chcesz? Nie wolno ci? Mahlke wysunal sie czesciowo z cienia i dal Tulli raz z lewej, raz z prawej, wewnetrzna i zewnetrzna powierzchnia dloni, w mala, skurczona twarz. Chrzastka na jego szyi stracila wszelkie opamietanie. Srubokret tez. Tulla nie uronila oczywiscie ani jednej lzy, rozesmiala sie bekliwie z zamknietymi ustami, przetoczyla sie przed nim jak kulka, wykrecila swoje gumowe konczyny i zrobiwszy bez wysilku mostek, spogladala spomiedzy patykowatych nog tak dlugo w kierunku Mahlkego, az ten, juz znowu ukryty w cieniu - holownik skrecil na polnocny zachod - powiedzial: -No dobrze. Zeby ci nareszcie zamknac gebe. Tulla natychmiast wywinela sie z mostku i przysiadla zwyczajnie, z podwinietymi nogami, podczas gdy Mahlke opuscil kapielowki do kolan. Chlopcy patrzyli zdumieni, jak dzieci w teatrze marionetek: pare krotkich ruchow prawej reki i jego czlonek stanal tak sztywno, ze zoladz wysunela sie z cienia rzucanego przez kabine nawigacyjna i znalazla sie w sloncu. Dopiero kiedy wszyscy utworzylismy polkole, wanka-wstanka Mahlkego cofnela sie znowu w cien. -Moge dotknac, tylko troszke? - Tulla siedziala z otwartymi ustami. Mahlke skinal glowa i opuscil reke, trzymajac ja jednak w pogotowiu. Podrapane, jak zawsze, rece Tulli bladzily po czlonku, ktory pod badawczym dotykiem koniuszkow jej palcow nabieral objetosci, naczynia krwionosne pecznialy, a zoladz ciemniala. -Zmierz go! - zawolal Juargen Kupka. Tulla musiala rozstawic palce lewej reki, raz na cala szerokosc i raz prawie na cala. Ktos tam i jeszcze ktos szepnal: - Co najmniej trzydziesci centymetrow! - Byla to oczywiscie przesada. Schilling, ktory mial z nas wszystkich najdluzszy dyszel, musial swoj wyciagnac, doprowadzic do sztywnosci i przymierzyc: czlonek Mahlkego byl po pierwsze o jeden numer grubszy, po drugie o pudelko zapalek dluzszy, a po trzecie wygladal o wiele doroslej, niebezpieczniej, byl bardziej godny podziwu. Jeszcze raz pokazal nam, co potrafi, a za chwile pokazal to ponownie, wycisnawszy dwa razy, raz po razie, sok ze swojej paly - jakesmy to nazywali. Mahlke stal z lekko zgietymi kolanami przy relingu, za kabina nawigacyjna, gapil sie nieruchomo w strone boi kierunkowej Nowego Portu, jak gdyby sledzac plaski slad dymu oddalajacego sie holownika, nie zwracal uwagi na wyplywajacy torpedowiec klasy "Mewa" i ukazywal nam z profilu swoja sylwetke, od palcow stop, lekko wystajacych poza burte, az po dzial wodny przedzialka na glowie: dlugosc pracia wyraznie zrownowazyla tak zwykle rzucajace sie w oczy jablko Adama i osobliwa, niemniej dobrze wywazona harmonia uporzadkowala proporcje jego ciala. Ledwie Mahlke wybryzgal za burte pierwszy ladunek, zaraz zaczal od nowa. Winter kontrolowal czas na wodoszczelnym zegarku: Mahlke potrzebowal tyluz sekund, co wyplywajacy torpedowiec na przeplyniecie od mola do boi kierunkowej, kiedy okret mijal boje, Mahlke chlusnal taka sama porcja jak za pierwszym razem; smielismy sie do rozpuku, kiedy mewy rzucily sie na sperme, kolyszaca sie na gladkim, tylko tu i owdzie lekko pomarszczonym morzu, i z piskiem domagaly sie wiecej. Mahlke nie musial powtarzac ani poprawiac swego wyniku, bo zaden z nas, zwlaszcza po plywaniu i wycienczajacym nurkowaniu, nie mogl osiagnac jego rekordu; cokolwiek bowiem robilismy, uprawialismy sport i szanowalismy jego reguly. Tulla Pokriefke, na ktorej Mahlke zrobil z pewnoscia najwieksze wrazenie, latala za nim przez pewien czas, siadywala na krypie zawsze w poblizu kabiny nawigacyjnej i wlepiala oczy w spodenki kapielowe Mahlkego. Pare razy zebrala u niego, ale on bez zlosci odprawial ja z niczym. -Czy musisz sie z tego spowiadac? Mahlke skinal glowa i zeby odwrocic jej wzrok, bawil sie srubokretem uwieszonym na sznurowadle. -Wezmiesz mnie kiedy ze soba na dol? Sama sie boje. Zaklad, ze tam jest jeszcze jakis trup. Zapewne ze wzgledow pedagogicznych Mahlke zabral raz Tulle do wnetrza dziobowej czesci okretu. Nurkowal z nia o wiele za dlugo, bo kiedy wyplynal na powierzchnie, zwisala mu szarozolta z ramienia i musielismy jej lekkie, wszedzie zupelnie plaskie cialo odwrocic do gory nogami. Od tego dnia Tulla Pokriefke rzadko bywala z nami i choc byla bardziej morowa od innych dziewczat w tym wieku, denerwowala nas coraz bardziej wiecznym gadaniem o zwlokach marynarza we wraku okretu. Ale to byl jej ulubiony temat. -Kto mi je przyholuje, temu pozwole - obiecywala Tulla jako nagrode. Byc moze, nie przyznajac sie do tego, wszyscy szukalismy w pomieszczeniach dziobowych, a Mahlke w maszynowni, zwlok polskiego marynarza; nie po to zreszta, zeby dostac to niedojrzale stworzenie, tylko po prostu tak sobie. Ale i Mahlke nic nie znalazl, z wyjatkiem zarosnietych morszczynem, rozpadajacym sie manatkow, z ktorych wyskakiwaly kolki, dopoki mewy tego nie spostrzegly i nie powiedzialy sobie "smacznego!" Nie, Mahlke niewiele sobie robil z Tulli, choc pozniej podobno sie z nim puscila. Nie byl lasy na dziewczeta, nie wylaczajac siostry Schillinga. Na moje kuzynki z Berlina patrzyl jak ryba. Jezeli w ogole sie kims interesowal, to raczej chlopcami; przez co nie chce bynajmniej powiedziec, ze Mahlke byl na opak; w owych latach, kiedy stale kursowalismy pomiedzy kapieliskiem a spoczywajaca na dnie krypa, sami nie wiedzielismy dokladnie, czy jestesmy samcami czy samiczkami. Wlasciwie - pomimo ze w przyszlosci mialy temu przeczyc plotki i fakty - jezeli dla Mahlkego istniala jakas kobieta, to tylko Maria Panna. Jedynie dla niej taszczyl do kaplicy wszystko, co sie dalo uniesc i zawiesic na szyi. Wszystko, poczawszy od nurkowania, az po pozniejsze, bardziej wojskowe wyczyny, robil dla niej lub tez po to - juz sobie samemu przecze - zeby odwrocic uwage od swego jablka Adama. W koncu, nie rezygnujac z motywow Marii Panny i myszy, mozna wymienic jeszcze trzeci: nasze gimnazjum. Ta zatechla, nie dajaca sie nigdy wywietrzyc buda, a zwlaszcza aula, znaczyla dla Mahlkego wiele i ostatecznie zmusily cie, Joachimie, do najwiekszych wysilkow. Czas juz powiedziec, jaka twarz mial Mahlke. Niektorzy z nas przezyli wojne, mieszkaja w malych miasteczkach lub w duzych miasteczkach, utyli, wylysieli i zarabiaja niezgorzej. Z Schillingiem rozmawialem w Duisburgu, a z Jurgenem Kupka w Brunszwiku, na krotko zanim wywedrowal do Kanady. Obaj zaczeli od razu od jablka Adama: -Sluchaj no, czy on nie mial czegos na szyi? A czy mysmy mu tam kiedys nie posadzili... Tak, to zdaje sie ty mu tego kota... - az musialem im przerwac: -Nie, nie, mnie chodzi tylko o jego twarz. Wreszcie doszlismy do jakiej takiej zgody: mial szare albo szaroniebieskie, jasne, ale nie blyszczace oczy, w kazdym razie nie piwne. Twarz podluzna, chuda, kolo kosci policzkowych silnie umiesniona. Nos niezbyt wielki, ale miesisty, na zimnie latwo czerwieniejacy. O wystajacej potylicy juz byla mowa. Nie moglismy sie zgodzic co do gornej wargi Mahlkego. Jurgen Kupka byl mego zdania: odstawala, nieco wywinieta, i nie zakrywala calkowicie - chyba ze podczas nurkowania - obu gornych siekaczy, ktore zreszta nie rosly pionowo, lecz troche krzywo, jak kly. Ale juz opadaly nas watpliwosci; przypomnielismy sobie, ze mala Pokriefke miala rowniez wywinieta warge i zawsze widoczne siekacze. W koncu nie bylismy pewni, czy co do gornej wargi nie mylimy Mahlkego z Tulla. Moze tylko ona miala taka warge, bo co do niej, nie ulegalo to zadnej watpliwosci. Schilling - spotkalismy sie w Duisburgu w restauracji dworcowej, poniewaz jego zona nie lubila nie zapowiedzianych wizyt - przypomnial mi karykature, ktora na przeciag kilku dni narobila w naszej klasie sporo halasu. Mniej wiecej w czterdziestym pierwszym roku pojawil sie u nas wysoki chlopak, mowiacy plynna, ale lamana niemczyzna: zostal on razem z rodzina przesiedlony z krajow baltyckich, byl szlacheckiego pochodzenia, zawsze elegancko ubrany, znal greke, gadal jak z ksiazki, mial ojca barona, nosil w zimie futrzana czapke, jak tez on sie nazywal, w kazdym razie na imie mu bylo Karel. A rysowac umial fantastycznie, wedlug wzorow i bez: sanie z konmi, otoczone przez wilki, pijanych kozakow, Zydow jak ze "Sturmera", nagie dziewczeta na lwach, w ogole nagie dziewczeta z bardzo dlugimi, porcelanowymi nogami, ale nigdy po swinsku, dalej bolszewikow rozdzierajacych zebami male dzieci, Hitlera w kostiumie Karola Wielkiego, auta wyscigowe, w ktorych siedzialy przy kierownicy damy z dlugimi, powiewajacymi szalami; zwlaszcza szybko i zrecznie wykonywal pedzlem, piorkiem lub czerwonym olowkiem, na byle kawalku papieru albo tez kreda na tablicy, karykatury nauczycieli i kolegow; w kazdym razie Mahlkego narysowal nie czerwonym olowkiem na papierze, lecz skrzypiaca kreda szkolna na tablicy. Narysowal go z przodu. Juz wowczas Mahlke nosil smieszny, woda z cukrem utrwalony przedzialek na srodku glowy. Twarz przedstawil jako trojkat, spiczasto zakonczony podbrodkiem. Usta kwasno zacisniete. Ani sladu wystajacych siekaczy, ktore jako kly wygladalyby efektownie. Oczy: klujace punkciki pod bolesnie wzniesionymi brwiami. Szyja przekrzywiona, na wpol z profilu, z anormalnie rozwinietym jablkiem Adama. A glowa i cierpietnicza mina na tle okraglej aureoli, jak u swietych: Mahlke-Zbawca byl doskonaly i oczywiscie zrobil duze wrazenie. Kwiczelismy w lawkach i przyszlismy do siebie dopiero wtedy, kiedy ktos zlapal pieknego Karela Jak-mu-tam-bylo za guziki i chcial go kolo katedry zwalic z nog, najpierw gola piescia, a potem, na krotko zanim zdolalismy obu rozdzielic, stalowym srubokretem, zerwanym z szyi. To ja starlem gabka z tablicy twoj portret jako Zbawiciela. IV Zartem i na serio: moze nie wyroslby z ciebie klown, tylko cos w rodzaju tworcy mody; bo to wlasnie Mahlke zima, po drugim naszym lecie na krypie, wylansowal tak zwane "pomponiki": jedno- lub wielobarwne kulki z welny wielkosci pilek pingpongowych, ktore nosilo sie, zawsze po dwie, na plecionym welnianym sznurku pod kolnierzykiem, wiazane jak krawat, tak zeby kule sterczaly na boki i tworzyly cos w rodzaju muszki. Potwierdzono mi z roznych stron, ze mniej wiecej od trzeciej zimy wojennej prawie wszedzie w Niemczech, zwlaszcza na polnocy i na wschodzie, noszono te pileczki czy pomponiki - jak je nazywalismy - glownie w srodowiskach gimnazjalnych. U nas wprowadzil je Mahlke. Moze nawet on je wymyslil, moze byl ich wynalazca. W kazdym razie ciotka Zuzia zrobila wedlug jego wskazowek kilka par pomponikow z jakichs resztek, ze spranej, wytartej welny z gesto pocerowanych skarpet jego zmarlego ojca; Mahlke nosil je do szkoly zawiazane pod szyja, zwracajac nimi powszechna uwage.Dziesiec dni pozniej byly juz wylozone w sklepach tekstylnych, poczatkowo wstydliwie i niepewnie, w kartonach kolo kasy, wkrotce potem pieknie ulozone na wystawach, i co wazniejsze, nie na kartki, nastepnie zas rozpoczely, wciaz nie reglamentowane, swoj triumfalny pochod z Langfuhr przez wschodnie i polnocne Niemcy, noszone - mam na to swiadkow - nawet w Lipsku i w Pirnie, a po kilku miesiacach, kiedy Mahlke juz z nich zrezygnowal, pojawily sie az w Nadrenii i Palatynacie. Znam dokladna date, kiedy Mahlke zdjal z szyi swoj wynalazek, i opowiem o tym pozniej. Nosilismy te pomponiki dlugo, w koncu juz tylko na znak protestu, poniewaz nasz dyrektor, profesor Klohse, nazwal je "babskim wynalazkiem, niegodnym mlodego Niemca" i zabronil pokazywania sie z nimi w obrebie gmachu szkolnego, a nawet podworza rekreacyjnego. Wielu stosowalo sie do zarzadzenia Klohsego, ktore odczytano we wszystkich klasach jako okolnik, tylko w czasie jego lekcji. W zwiazku z pomponami przypomina mi sie papa Brunies, emerytowany profesor, ktorego podczas wojny posadzono z powrotem na katedrze: barwne pileczki wyraznie go bawily, raz czy dwa, juz kiedy Mahlke przestal je nosic, zawiazal sobie nawet pomponiki pod stojacym kolnierzykiem i w takim stroju deklamowal Eichendorffa: "Ciemne szczyty, luki okien..." albo cos innego, ale w kazdym razie Eichendorffa, swego ulubionego poety. Oswald Brunies byl lakomy, bardzo lubil slodycze i zostal pozniej w budynku szkolnym aresztowany, rzekomo dlatego, ze przywlaszczyl sobie tabletki witaminowe przeznaczone dla uczniow, prawdopodobnie jednak ze wzgledow politycznych - Brunies byl wolnomularzem. Przesluchiwano wtedy uczniow. Mam nadzieje, ze nie powiedzialem nic na jego niekorzysc. Jego wychowanka, lalkowate stworzenie, ktore pobieralo lekcje tanca, obnosila po ulicach zalobe; wywieziono go do Stutthofu i tam zginal - ponura, zawiklana historia, ktora na innym miejscu, ale nie przeze mnie, a w kazdym razie nie w zwiazku z Mahlkem, powinna byc opisana. Wrocmy do pomponow. Mahlke wynalazl je oczywiscie z mysla o swoim jablku Adama. Na pewien czas zdolaly one uspokoic nieokielznanego skoczka, kiedy jednak wszedzie, nawet w sekscie, weszly w mode, przestaly zwracac uwage na szyi swego wynalazcy. Takiego wlasnie widze przed soba Joachima Mahlke w zimie czterdziestego pierwszego - czterdziestego drugiego roku - ktora musiala byc przykra dla niego, bo nurkowac nie bylo mozna, a pompony zawiodly - jak idzie przez Osterzeile i Barenweg w kierunku kaplicy Marii Panny, zawsze zamkniety w pewnego rodzaju monumentalnej samotnosci: w wysokich sznurowanych butach, po skrzypiacym sniegu, wysypanym popiolem. Bez czapki. Odstajace uszy, czerwone i szkliste. Zesztywniale od cukrzonej wody i mrozu wlosy z przedzialkiem na srodku, biegnacym od kogutka na czubku glowy. Brwi bolesnie sciagniete ku nasadzie nosa. Przerazone, wodnistowyblakle oczy, zdajace sie widziec cos wiecej, niz mozna bylo zobaczyc. Kolnierz plaszcza podniesiony w gore. Plaszcz pozostawil mu rowniez ojciec. - Szary welniany szal, skrzyzowany tuz pod spiczastym, mizernym podbrodkiem, przytrzymany wielka, z daleka widoczna agrafka. Co dwadziescia krokow jego prawa reka wysuwa sie z kieszeni plaszcza i sprawdza polozenie szala na szyi - widzialem komikow, klowna Crocka, a takze Chaplina w kinie, poslugujacego sie podobnie duzymi agrafkami - Mahlke cwiczy sie: mezczyzni, kobiety, wojskowi na urlopie, dzieci, pojedynczo lub grupami wyrastaja naprzeciw niego na sniegu. Wszystkim, rowniez Mahlkemu, oddech biala para ulatuje ponad ramionami. I wszystkie oczy zblizajace sie ku niemu sa skierowane na smieszna, przesmieszna agrafke - mysli zapewne Mahlke. Tej samej surowej i suchej zimy zrobilismy z dwiema kuzynkami, ktore przyjechaly z Berlina na ferie Bozego Narodzenia, i z Schillingiem, zeby bylo do pary, wycieczke po zamarznietym morzu do naszego tkwiacego w okowach lodu minowca. Chcielismy sie troche popisac przed dziewczetami, pokazac cos niezwyklego, nasza krype, tym ladnym, gladkim blondynkom z loczkami, rozpieszczonym przez berlinskie zycie. Mielismy tez nadzieje, ze uda nam sie odstawic jakis nielichy numer, nie wiedzielismy jeszcze jaki, z tym babkami, ktore w tramwaju i na wybrzezu udawaly bardzo wstydliwe. Mahlke popsul nam popoludnie. Poniewaz lamacze lodow musialy wielokrotnie oczyszczac pobliski tor wodny prowadzacy do portu, zlomy lodu zsunely sie az do krypy, a ze spietrzonych, powbijanych w siebie bryl powstal poszarpany, w podmuchach wiatru spiewajacy wal, ktory zakrywal czesc nadbudowek mostku. Spostrzeglismy Mahlkego dopiero wowczas, gdy stalismy juz na owym wale, sterczacym na wysokosc czlowieka, i wciagnelismy na gore dziewczeta. Mostek, kabina nawigacyjna, wentylatory za mostkiem i co sie tam jeszcze uchowalo, tworzyly jeden bialoniebieska glazura pokryty cukierek, ktory zesztywniale od mrozu slonce na prozno lizalo. Nie bylo mew. Krazyly gdzies dalej nad odpadkami z frachtowcow, uwiezionych w lodach na redzie. Mahlke mial oczywiscie podniesiony kolnierz plaszcza oraz szal zwiazany pod broda i spiety agrafka. Byl z gola glowa, ale za to mial nauszniki, takie, jakie nosza sprzatacze uliczni i woznice rozwozacy piwo; te czarne, okragle nauszniki, przytrzymywane metalowym kablakiem, przekreslajacym na krzyz przedzialek na srodku glowy, przyciskaly odstajace zazwyczaj uszy Mahlkego. Nie zauwazyl nas, poniewaz z takim wysilkiem obrabial pokrywe lodowa na dziobowej czesci okretu, ze musial sie przy tym nielicho napocic. Przy pomocy toporka usilowal rozbic lod w miejscu, w ktorym pod powloka powinien byl sie znajdowac otwarty luk. Szybkimi, krotkimi uderzeniami zaznaczyl krag odpowiadajacy wielkosci pokrywy wlazu do kanalu. Schilling i ja zeskoczylismy z walu, chwycilismy dziewczeta i przedstawilismy mu je. Rekawiczek nie potrzebowal zdejmowac. Toporek powedrowal do lewej reki, Mahlke wszystkim podal goraca prawice, ktora zaraz wrocila do narzedzia i pracy nad wyrebem okraglego rowka, skoro tylko uscisnela nasze dlonie. Obie dziewczynki lekko rozdziawily usta. Male zeby ziebly na mrozie. Oddech osiadl szronem na chustkach. Slodkimi oczyma gapily sie w miejsce, gdzie zelazo wgryzalo sie w lod. Mysmy stali obok zignorowani i chociaz bylismy na Mahlkego wsciekli, zaczelismy opowiadac o jego wyczynach jako nurka, a wiec o lecie: -On ma szyldziki, no i gasnice, konserwy, powiadam wam, od razu z otwieraczem, w srodku bylo ludzkie mieso, z gramofonu, a kiedy wydostal go na powierzchnie, cos wypelzlo, a raz... Dziewczeta nie zrozumialy wszystkiego, stawialy idiotyczne pytania i mowily do Mahlkego per pan. On zas rabal nieprzerwanie, potrzasal glowa z nausznikami, kiedy zbyt przesadnie wyslawialismy na lodzie jego wyczyny nurka, nie zapominal jednak wolna reka siegac do szala i agrafki. Kiedy wyczerpalismy temat i juz tylko marzlismy, Mahlke zaczal robic krotkie przerwy co dwudzieste uderzenie i nie prostujac sie calkowicie, wypelnial je skapym, rzeczowym sprawozdaniem. Z mieszanina pewnosci siebie i zazenowania mowil o pomniejszych probach nurkowania, przemilczal ryzykowne wyprawy, wiecej opowiadal o swojej pracy niz o przygodach we wnetrzu zatopionego polawiacza min i coraz glebiej wrabywal sie w lodowa pokrywe. Nie, Mahlke nie oczarowal moich kuzynek; jego slowa byly na to zbyt bezbarwne i pozbawione dowcipu. Obie dziewczyny nie wdalyby sie tez nigdy w blizsza znajomosc z typem noszacym czarne nauszniki, jak jakis dziadzio. Pomimo to bylismy spaleni. Zrobil z nas malych, zmarznietych chlopaczkow, ktorzy z kapkami u nosow stali wyraznie na uboczu; juz w drodze powrotnej dziewczeta traktowaly mnie i Schillinga z gory. Mahlke pozostal przy wraku, chcial wyrabac otwor do konca i sobie samemu udowodnic, ze utrafil dokladnie w miejsce ponad lukiem. Wprawdzie nie powiedzial: "Zostancie, az sie przegryze", ale kiedy bylismy juz na wale lodowym, odwlekl nasze odejscie o niecale piec minut, rzucajac slowa polglosem, w pochylonej pozycji, nie do nas, lecz raczej w kierunku zamarznietych frachtowcow na redzie. Prosil, zeby mu pomoc. Czy tez moze wydal nam rozkaz ubrany w uprzejma forme? W kazdym razie mielismy sie zalatwic do klinowato wyrabanego rowka i goracym moczem roztopic, a przynajmniej zmiekczyc lod. Zanim Schilling lub ja mielismy czas powiedziec: "Mowy nie ma!" albo "Mysmy juz idac w te strone", moje kuzynki zapiszczaly z usluzna gotowoscia: -Oj, tak! Ale musicie sie odwrocic i pan takze, panie Mahlke! Kiedy Mahlke wytlumaczyl im, gdzie maja przykucnac - mowil, ze strumien musi trafiac zawsze w to samo miejsce, inaczej wszystko na nic - wdrapal sie na wal i razem z nami odwrocil sie w strone brzegu. Podczas gdy za naszymi plecami rozlegal sie pluszczacy dwuglos przy akompaniamencie chichotow i szeptow, wpatrywalismy sie w mrowie czarnych punkcikow przed Brosen i w oblodzone molo. Siedemnascie topoli nadbrzeznej promenady, siedemnastokrotnie pocukrzonych. Zlota kula na szczycie pomnika poleglych, ktory sterczal z lasku w Brosen wysokim obeliskiem, slala ku nam przynaglajace swietlne sygnaly. Wszedzie panowala niedziela. Kiedy dziewczeta podciagnely swoje narciarskie spodnie, a mysmy staneli czubkami butow tuz przy rowku, krag dymil jeszcze, zwlaszcza w dwoch miejscach, ktore Mahlke zapobiegliwie zaznaczyl toporkiem. Bladozolty mocz wypelnial rowek i z cichym szelestem saczyl sie dalej. Brzegi rowka nabraly zielonozlotego koloru. Lod zawodzil placzliwie. Goracy odor utrzymywal sie dlugo, bo nie bylo tu innego zapachu i nic go nie rozwiewalo, stal sie nawet silniejszy, gdy Mahlke zaczal rabac toporkiem w cieplej mazi i wydobyl z rynny prawie tyle rozdrobnionego lodu, ile zmiesci sie w zwyklym wiadrze. Zwlaszcza na zaznaczonych miejscach udalo mu sie wydrazyc szyby, wedrzec sie w glab. Kiedy rozmiekczona masa lodu byla juz usunieta na bok i zaraz stwardniala na mrozie, zaznaczyl dwa nowe miejsca. Teraz dziewczeta musialy sie odwrocic, rozpielismy spodnie i pomoglismy Mahlkemu, roztapiajac dalsze centymetry pokrywy lodowej i drazac dwa nowe otwory, ktore jednak wciaz jeszcze nie byly dostatecznie glebokie. On sam nie oddal moczu. Nie zachecalismy go tez, balismy sie nawet, ze dziewczeta moglyby go namawiac. Kiedy skonczylismy i zanim jeszcze dziewczeta zdazyly otworzyc usta, Mahlke odprawil nas. Stanawszy znow na wale, obejrzelismy sie: sciagal przez brode i nos swoj szal razem z agrafka nie obnazajac przy tym szyi. Czerwono-biale, pregowane welniane pileczki czy pomponiki wyjrzaly miedzy szalem a kolnierzem plaszcza na swiat. Mahlke rabal juz znowu w rowku szepcacym o nas i o dziewczetach, pochylal plecy za ulotnymi, jakby pralnianymi oparami, w ktorych grzebalo sie slonce. Podczas drogi powrotnej w strone Brosen byla mowa tylko o nim. Obie kuzynki stawialy na przemian lub jednoczesnie pytania, na ktore nie zawsze moglismy odpowiedziec. Dopiero gdy mlodsza chciala sie dowiedziec, dlaczego Mahlke nosi szal tak wysoko pod broda, jak bandaz na szyi, a starsza tez zaczela cos mowic o szalu, Schilling skorzystal z tej niklej szansy i opisal jablko Adama Mahlkego, jakby to bylo wole. Przelykal przy tym z przesada sline, nasladowal zujacego Mahlkego, zdjal i schowal czapke narciarska, palcami rozdzielil wlosy mniej wiecej na srodku glowy i osiagnal w koncu, ze dziewczeta smialy sie i orzekly, iz Joachim Mahlke jest komiczny i nie ma wszystkich klepek w porzadku. Ale pomimo tego malego zwyciestwa twoim kosztem - ja tez dodalem swoje trzy grosze i przedrzeznialem twoj stosunek do Marii Panny - moje kuzynki odjechaly tydzien pozniej z powrotem do Berlina i nie udal nam sie zaden lepszy numer z nimi, poza zwyklym obmacywaniem sie w kinie. Nie wolno mi na tym miejscu przemilczec, ze nastepnego dnia dosyc wczesnie pojechalem koleja do Brosen, w gestej przybrzeznej mgle pobieglem przez lod, omal nie minalem krypy, przekonalem sie, ze dziura nad dziobem okretu jest, z trudem, przy pomocy obcasa i przezornie zabranej laski ojca, rozkruszylem swieza warstwe lodu, ktora utworzyla sie w ciagu nocy, i ta laska z zelaznym koncem podlubalem w szaroczarnym otworze, pelnym lodowej kaszki. Laska zanurzyla sie az po raczke i zmoczylem juz sobie troche rekawiczke, kiedy ostrze zatrzymalo sie na przednim pokladzie, nie, nie zatrzymalo sie, lecz najpierw zaglebilo w bezdennej studni, a potem dopiero, gdy poprowadzilem laske bokiem do brzegu dziury, napotkalem na dole opor: zelazo przesuwalo sie po zelazie - byl to pozbawiony pokrywy luk, prowadzacy do wnetrza dziobowej czesci okretu. Luk znajdowal sie dokladnie pod dziura w lodzie, jak jeden talerz pod drugim, kiedy sie je na sobie postawi - nie, nieprawda, nic nie moze byc "dokladnie jak" - albo luk byl troche wiekszy, albo dziura; niemniej prawie dokladnie pod nia otwieral sie luk i odczuwalem cos w rodzaju slodkiej jak smietankowy cukierek dumy z Joachima Mahlkego, i bylbym ci chetnie podarowal moj zegarek na reke. Dobre dziesiec minut pozostalem na krypie, przesiedzialem na wale lodowym przeszlo czterdziestocentymetrowej grubosci obok otworu. Na glebokosci dwoch trzecich warstwy wydobytego lodu przebiegal u dolu bladozolty slad moczu. Mahlke pozwolil, zebysmy mu pomogli. Ale bylby tez wyrabal dziure sam. Czyz mogl sie jednak obejsc bez publicznosci? Czy istnialo cos, co by pokazywal tylko sobie samemu? Bo nawet mewy nie podziwialyby twojej dziury w lodzie ponad lukiem, gdybym ja nie przyszedl, zeby ciebie podziwiac. Zawsze mial publicznosc. Jesli mowie, ze zawsze, ze nawet gdy sam jeden na pokrytym lodem statku ryl okragly slad, mial Matke Boska przed soba lub za soba, ze patrzyla ona na jego toporek i byla nim zachwycona, Kosciol powinien mi wlasciwie przyznac racje; ale nawet jezeli Kosciol nie moze w Marii Pannie upatrywac stalego swiadka wyczynow Mahlkego, przypatrywala mu sie ona jednak uwaznie; znam sie na tym: bylem przeciez ministrantem, najpierw u ksiedza Wiehnkego w kosciele Serca Jezusowego, potem u ksiedza Guzewskiego w kaplicy Marii Panny. Sluzylem nawet wtedy jeszcze, gdy juz od dawna, jak gdyby w miare dorastania, tracilem wiare w praktyki przed oltarzem. Ta krzatanina sprawiala mi przyjemnosc. Zmuszala mnie tez do wysilku. Nie pozwalala poprzestac na zwyklym odbebnianiu. Nie bylem tez nigdy pewny, i do dzis nie jestem, czy moze jednak cos za tym albo przed tym, albo w tabernakulum... W kazdym razie ksiadz Guzewski byl zawsze rad, kiedy sluzylem mu jako jeden z dwoch ministrantow, poniewaz miedzy Ofiarowaniem a Przeistoczeniem nigdy nie zamienialem sie obrazkami z pudelek od papierosow, co jego chlopcy zwykle robili, nigdy nie potrzasalem za dlugo dzwonkami i nie handlowalem winem mszalnym. Bo ministranci zawsze byli najgorszymi lobuzami: nie tylko rozkladali na stopniach oltarza zwykle skarby chlopiece, zakladali sie o monety lub zuzyte lozyska kulkowe, ale nawet podczas modlitw, zamiast tekstu liturgicznego albo pomiedzy lacinskimi odpowiedziami, wypytywali sie nawzajem o techniczne dane jeszcze plywajacych lub juz zatopionych okretow wojennych: -Introibo ad altare Dei. W ktorym roku wodowano krazownik "Erytrea"? - W trzydziestym szostym. Przeznaczenie? - Ad Deum, qui laetificat juventutem meam. Jedyny wloski krazownik dla Afryki Wschodniej. Wypornosc? - Deus fortitudo mea. Dwa tysiace sto siedemdziesiat dwie. Ile wezlow? - Et introibo ad altare Dei. Nie wiem. Uzbrojenie? - Sicut erat in principio. Szesc stopiecdziesieciomilimetrowych, cztery siedemdziesiecioszesciomilimetrowe. - Zle! - Et nunc et semper. - Dobrze. Nazwy niemieckich artyleryjskich okretow szkolnych? - Et in saecula saeculorum, Amen. Nazywaja sie "Brummer" i "Bremse". Pozniej nie sluzylem juz regularnie do mszy w kaplicy Marii Panny, przychodzilem tylko wtedy, kiedy ksiadz Guzewski przysylal po mnie, poniewaz jego chlopcy z powodu niedzielnych marszow terenowych albo zbiorek na Pomoc Zimowa sprawili mu zawod. Wszystko to opowiadam tylko po to, zeby opisac moje miejsce przed glownym oltarzem, bo sprzed glownego oltarza moglem obserwowac Mahlkego, kiedy kleczal przed oltarzem Matki Boskiej. A modlic sie naprawde umial! Cielece oczy. Spojrzenie coraz bardziej szkliste. Usta wykrzywione kwasnym grymasem, ciagle w ruchu, bez interpunkcji. Ryby wyrzucone na brzeg z taka sama regularnoscia lapia powietrze. A ponizsza scena niechaj uzmyslowi, jak zapamietale Mahlke potrafil sie modlic: - kiedy ksiadz Guzewski i ja przykrywalismy balaski obrusem do komunii swietej i zblizalismy sie do Mahlkego, ktory kleczal zawsze ostatni na lewo, patrzac od strony oltarza, to kleczal tam ktos, kto zapomnial o wszelkiej ostroznosci, o szalu i ogromnej agrafce, kto mial nieruchome oczy, odchylal glowe z przedzialkiem na srodku w tyl, wyciagal jezyk i w tej postawie odslanial zywa mysz, ruchliwe zwierzatko, ktore moglby schwytac reka, tak bylo bezbronne. Ale Joachim Mahlke spostrzegal widocznie, ze jego przyneta nie ma oslony, i jednym szarpnieciem zmienial pozycje glowy. Byc moze dopomagal sobie przesadnie demonstracyjnym przelykaniem sliny, zeby zwabic spojrzenie szklanych oczu stojacej z boku Marii Panny, bo nie chce i nie moge uwierzyc, zebys kiedykolwiek zrobil, Joachimie, najmniejsza nawet rzecz bez publicznosci. V W kaplicy Marii Panny nigdy nie widzialem go z pomponami. Zreszta nosil je coraz rzadziej, chociaz uczniowska moda dopiero zaczynala sie szerzyc. Czasami, kiedy we trzech stalismy zawsze pod tym samym kasztanem na podworzu szkolnym i ponad bzdurnymi welnianymi ozdobkami gadalismy jeden przez drugiego, Mahlke zdejmowal pomponiki z szyi, zeby je po drugim dzwonku, niezdecydowanym ruchem, z braku czegos lepszego, znowu zawiazac sobie pod kolnierzykiem.Kiedy po raz pierwszy dawny uczen naszej szkoly i jej absolwent wrocil z frontu, odwiedziwszy po drodze glowna kwatere fuhrera, gdzie mu zawieszono na szyi upragnione cacko, specjalny dzwonek w srodku lekcji zwolal nas wszystkich do auli. Mlody czlowiek stal w honorowym koncu sali, na tle trzech wysokich okien przed polkolem doniczek z roslinami o wielkich lisciach i polkolem zebranego ciala pedagogicznego, stal ze swoim cackiem na szyi nie za katedra, lecz obok tego starego, brazowego pudla, i ponad naszymi glowami mowil malymi, jasnoczerwonymi, jakby stworzonymi do pocalunkow ustami, robiac przy tym wyjasniajace gesty. Wtedy zobaczylem, ze siedzacy jeden rzad przede mna i Schillingiem Joachim Mahlke, ktorego uszy stawaly sie coraz bardziej przezroczyste i coraz mocniej nabiegaly krwia, odchylil sie sztywno w tyl, to prawa, to lewa reka siegal do szyi, przelykal sline i wreszcie rzucil cos pod lawke: welniane pomponiki, pileczki, zielono-czerwone, zdaje mi sie. A podporucznik lotnictwa, ktory poczatkowo mowil troche za cicho, ciagnal dalej urywanymi, sympatycznie nieskladnymi slowami i czerwienil sie wielokrotnie, choc jego przemowienie nie dawalo do tego powodu: -...ale nie myslcie sobie, ze to sie odbywa jak polowanie na kroliki, huzia na niego i po krzyku. Czesto tygodniami ani widu, ani slychu. Ale kiedysmy nad Kanalem... to pomyslalem sobie: teraz albo nigdy. No i wyszlo. Zaraz przy pierwszym locie wpakowal nam sie pod sam nos ich klucz pod oslona mysliwcow i zrobila sie karuzela na calego: to pod chmurami, to nad chmurami, fajny lot kolowy. Probuje wywindowac sie w gore, pode mna kraza trzy spitfire'y, oslaniaja sie wzajemnie, mysle sobie, smiechu warte, gdyby teraz nie wyszlo, nurkuje, mam go i juz dymi; akurat udalo mi sie przechylic landare na lewe skrzydlo, a tu juz drugi spitfire w celowniku, mierze w smiglo, albo on, albo ja; no i, jak widzicie, on musial sie skapac, a ja pomyslalem sobie: jesli masz dwoch, sprobuj jeszcze z trzecim i tak dalej, zeby tylko starczylo paliwa. Patrze, a tu pode mna siedem w rozproszonym szyku chce wiac, wtedy ja, z ukochanym sloneczkiem ciagle za plecami, dziabie jednego, dostal swoje, powtarzam numer, udalo sie, cofam drazek az do oporu, kiedy trzeci podlazi pod maszynke: schodzi w dol, musialem go kropnac, instynktownie wale za nim, zgubilem go, chmury, mam go znowu, jeszcze raz naciskam sikawke, juz roluje po wodzie, ale i ja o maly wlos sie nie skapalem; naprawde sam juz nie wiem, jak poderwalem pudlo w gore. W kazdym razie, gdy pomachalem skrzydlami juz nad baza, na pewno wiecie lub widzieliscie w kronice filmowej, ze zawsze machamy skrzydlami, kiedysmy cos upolowali - nagle nie moge wypuscic podwozia, zacielo sie. I tak musialem pierwszy raz ladowac na brzuchu. Pozniej, w kantynie, koledzy mowili, ze z cala pewnoscia mam szesc, sam w trakcie walki nie liczylem, bylem zbyt podniecony, oczywiscie to cholerna radosc, ale kolo czwartej musielismy jeszcze raz poleciec i krotko mowiac: poszlo prawie tak jak dawniej, kiedysmy tu, na naszym starym, poczciwym podworzu szkolnym - boiska wtedy jeszcze nie bylo - grali w szczypiorniaka. Moze profesor Mallenbrandt jeszcze pamieta: albo nie strzelalem ani jednego gola, albo od razu dziesiec; tak samo bylo tamtego popoludnia: do szesciu z przedpoludnia doszly jeszcze trzy, to byly moje od dziewiatego do siedemnastego, ale dopiero dobre pol roku pozniej, kiedy zrobilem pelna czterdziestke, to moj szef, a kiedy potem jechalem do glownej kwatery, mialem juz czterdziesci cztery na rozkladzie; bo my nad Kanalem prawie nie wychodzilismy z maszyn, zostawalismy w srodku, podczas kiedy personel techniczny, nie kazdy mogl to wytrzymac; ale teraz dla odmiany cos wesolego: na kazdym lotnisku jest pies jednostki. A kiedysmy ktoregos dnia naszemu psu Alexowi, bo byla wlasnie wspaniala pogoda... Tak mniej wiecej opowiadal ow udekorowany podporucznik, wtracajac pomiedzy opisy dwoch bitew powietrznych historie psa Alexa, ktorego chcieli nauczyc skokow na spadochronie, albo anegdotke o pewnym gefrajtrze, ktory podczas alarmu zawsze za pozno wygrzebywal sie spod kocow i wielokrotnie musial latac w pizamie. Podporucznik smial sie, kiedy smieli sie uczniowie, nawet ci z primy, a niektorzy nauczyciele pozwalali sobie na lekki usmiech. W trzydziestym szostym zdal w naszej szkole mature, a w czterdziestym trzecim zestrzelono go nad Zaglebiem Ruhry. Mial ciemne wlosy, zaczesane gladko w tyl, bez przedzialka, nie byl bardzo wysoki, wygladal raczej na zwinnego kelnera z nocnego lokalu. Opowiadal trzymajac jedna reke w kieszeni, ale wyciagal ja za kazdym razem, kiedy mial opisac walke powietrzna, aby uplastycznic obraz gestami obu rak. Te wymyslna gre wygietych powierzchni dloni opanowal doskonale, umial nasladowac ramionami skradajacy sie lot kolowy, wobec czego rezygnowal z dlugich, wyjasniajacych zdan, rzucal pojedyncze terminy i przechodzil samego siebie nasladujac, tak ze sie rozlegalo na cala aule, odglosy wydawane przez motor od startu az do ladowania i urywajac je zajakliwie, gdy silnik mial defekt. Mozna bylo przypuszczac, ze wycwiczyl ten numer w kasynie swojej jednostki, zwlaszcza, ze slowko "kasyno" odgrywalo w jego opowiadaniach zasadnicza role: -Siedzielismy sobie wszyscy spokojnie w kasynie i wlasnie... Akurat chcialem wejsc do kasyna, bo... U nas w kasynie wisi... Ale i poza tym, niezaleznie od aktorskich gestow rak i od wiernego nasladowania odglosow, prelekcja jego byla wcale dowcipna, poniewaz potrafil przypinac latki naszym nauczycielom, ktorzy juz za jego czasow mieli te same przezwiska co za naszych. Byl przy tym mily, lobuzerski, troche sie wdzieczyl, bez wielkiego zreszta bujania, a kiedy chodzilo o cos niezwykle trudnego, mowil o szczesciu, a nie o sukcesie: -Jestem po prostu w czepku urodzony, nawet w szkole, kiedy przypominam sobie niektore promocje... Potem, w srodku uczniowskiego kawalu, wspomnial trzech dawnych kolegow z klasy, ktorzy nie mogli, jak sie wyrazil, polec nadaremnie, ale nie zakonczyl swego przemowienia nazwiskami tych trzech poleglych, tylko w lekki sposob, wyznaniem: -Chlopcy, mowie wam: kazdy, kto walczy na froncie, czesto i chetnie powraca mysla do szkolnych czasow! Klaskalismy dlugo, ryczelismy i tupali. Dopiero kiedy dlonie zaczely mnie piec i stwardnialy, zauwazylem, ze Mahlke zachowywal sie powsciagliwie i nie wyrazal swego uznania w kierunku katedry. Przed nami dyrektor Klohse uderzajaco gwaltownie potrzasal obu rekami swego dawnego ucznia, dopoki nie przestano klaskac. Potem z uznaniem chwycil podporucznika za ramiona, wypuscil nagle z rak drobna figurke, ktora natychmiast wrocila na swoje miejsce, i stanal na katedrze. Mowa dyrektora trwala dlugo. Nuda rozlewala sie od bujnych roslin w doniczkach az po olejny portret na tylnej scianie auli, ktory przedstawial fundatora szkoly, niejakiego barona von Conradi. Szczuply podporucznik, wcisniety pomiedzy profesorow Bruniesa i Mallenbrandta, spogladal wciaz na swoje paznokcie. Chlodny, zalatujacy mieta oddech Klohsego, ktory przepajal wszystkie jego lekcje matematyki i stal sie dla nas niejako zapachem czystej wiedzy, ginal w wysokiej sali. Slowa dochodzily ledwie do srodka auli: -Cicoponas - iwtejgodzinie - przechodniukiedybedziesz - aletymrazemojczyzna - iniezechcemynigdyochoczotwardowytrwaleuczciwie - mowilemjuz - uczciwie - aktonietoniech - iwtejgodzinie - uczciwymbyc - zakonczycslowamischillera - ktozycianieskladawofierze owocowzycianiezbierze - aterazdopracy! Zwolniono nas i dwoma winnymi gronami zawislismy przed zbyt waskimi wyjsciami z auli. Pchalem sie za Mahlkem. Pocil sie, a usztywnione ocukrzona woda wlosy sterczaly pozlepiane w straki kolo resztek przedzialka. Nigdy, nawet w sali gimnastycznej, nie widzialem, zeby Mahlke sie pocil. Smrod po trzystu gimnazjalistach tkwil jak korek w drzwiach wyjsciowych auli. Dwa pasma sciegien Mahlkego, siegajace od siodmego kregu szyjnego po wystajaca potylice, plonely i perlily sie. Dopiero w kolumnadzie przed dwuskrzydlowymi drzwiami, gdzie uczniowie z seksty z wielkim halasem zaczeli sie juz bawic w berka, wyprzedzilem Mahlkego i rzucilem mu prosto w twarz pytanie: -No, i co powiesz? Mahlke patrzyl przed siebie. Staralem sie nie widziec jego szyi. Pomiedzy kolumnami stalo gipsowe popiersie Lessinga: ale szyja Mahlkego zwyciezyla. Wtedy doszedl mnie jego spokojny i smetny glos, jak gdyby Mahlke chcial mi opowiedziec o dlugoletnich cierpieniach swojej ciotki: -Teraz musza zestrzelic az czterdziesci, jezeli chca to zdobyc. Na poczatku i kiedy skonczyli we Francji i na polnocy, dostawali juz po dwudziestu - a jesli tak dalej pojdzie? Przemowienie podporucznika widocznie ci nie posluzylo. Bo inaczej, czy siegnalbys po tak tania namiastke? W tych czasach na wystawach sklepow papierniczych i tekstylnych lezaly okragle lub owalne fosforyzujace plakietki i guziki. Niektore mialy ksztalt ryb, inne, swiecac mlecznozielonym swiatlem, ukazywaly w ciemnosci mewe w locie. Plakietki te nosili na klapach plaszczy przewaznie starsi panowie i slabowite staruszki, obawiajac sie zderzenia na zaciemnionych ulicach; istnialy takze laski z fosforyzujacymi paskami. Ty nie byles ofiara obrony przeciwlotniczej, a jednak sprawiles sobie piec czy szesc plakietek, cala lawice swiecacych ryb, pulk zeglujacych mew, bukiety fosforyzujacych kwiatow, umieszczajac je najpierw na klapach plaszcza, potem na szalu; kazales ciotce przyszyc do twego plaszcza pol tuzina guzikow ze swiecacej masy, od gory do dolu, zrobiles z siebie klowna; takim widzialem ciebie, takim cie wciaz widze i dlugo jeszcze bede cie widzial: jest zima, w podwojnym swietle wieczoru, przez ukosnie zacinajacy snieg albo przez ledwie zroznicowane pasma ciemnosci kroczysz po Barenweg i masz: raz, dwa, trzy, cztery, piec, szesc zielonkawo swiecacych guzikow; zalosny upior, ktory moze wystraszyc najwyzej dzieci i babcie i ktory stara sie odwrocic uwage od swojej skazy, i tak niewidocznej czarna noca, ale ty sobie pewnie myslales: zadne ciemnosci nie zdolaja pochlonac tego wybujalego owocu, kazdy go widzi, domysla sie, wyczuwa, chcialby go schwycic, bo on sam sie prosi do reki; zeby ta zima predzej minela - chce znow nurkowac i byc pod woda. VI Ale kiedy nadeszlo lato z truskawkami, komunikatami nadzwyczajnymi i pogoda do kapieli, Mahlke nie chcial plywac. Poplynelismy w polowie czerwca po raz pierwszy do wraku. Nie mielismy wielkiej ochoty. Zloscili nas uczniowie nizszej i wyzszej tercji, ktorzy przed nami i razem z nami plyneli do krypy, stadem obsiedli mostek, nurkowali i wydobyli ostatnie dajace sie odsrubowac zawiasy. Dawniej Mahlke musial prosic: "Pozwolcie mi poplynac z wami, ja juz umiem plywac" - teraz Schilling, Winter i ja nalegalismy na niego:-Chodz z nami. Bez ciebie nudy na pudy. Opalac sie mozemy przeciez i na naszej krypie. Moze znajdziesz znowu cos fajnego tam na dole. Niechetnie, po wielokrotnej odmowie, Mahlke wlazl w ciepla zupe pomiedzy plaza a pierwsza mielizna. Plynal bez srubokretu, trzymal sie pomiedzy nami, na odleglosc dwoch ramion za Hottenem Sonntagiem, robil nareszcie spokojne ruchy i po raz pierwszy posuwal sie wolno, bez kurczowego rzucania sie naprzod i pryskania. Na mostku usadowil sie w cieniu za kabina nawigacyjna i nie mozna go bylo sklonic do nurkowania. Nie odwracal nawet glowy, kiedy ci z tercji znikali w dziobie i wynurzali sie z jakimis fidrygalkami w rekach. A przeciez Mahlke moglby przeszkolic chlopakow. Niektorzy prosili go nawet o wskazowki, ale on ledwie odpowiadal. Wlasciwie Mahlke spogladal wciaz zmruzonymi oczyma na otwarte morze w strone boi kierunkowej, ale nie interesowaly go ani wplywajace frachtowce, ani wyplywajace kutry, ani torpedowce sunace w szyku. Tylko okrety podwodne robily na nim jakie takie wrazenie. Czasami daleko na morzu wysuniety peryskop zanurzonego okretu rozdzieral wode kreska piany. W stoczni Schichaua budowano seriami siedemsetpiecdziesieciotonowe lodzie, odbywaly one w zatoce lub za Helem probne rejsy, wynurzaly sie z glebin toru wodnego, doplywaly do wejscia do portu i rozpraszaly nasza nude. Pieknie wygladalo, kiedy sie wynurzaly: najpierw peryskop. Ledwie wiezyczka znalazla sie nad woda, wypluwala z siebie sylwetke jednego albo dwoch marynarzy. Metnobialymi strumieniami woda splywala z dziala, z dziobu, potem z rufy, z wszystkich lukow cos wylazilo, mysmy krzyczeli i machali rekami - nie jestem pewien, czy z okretu nam odpowiadano, choc widze przed soba z wszelkimi szczegolami scene pozdrawiania i czuje ja znowu jako napiecie w stawie ramienia; ale odpowiadano, czy nie odpowiadano, wynurzanie sie okretu podwodnego bolesnie porusza serce i nie ustaje - tylko Mahlke nigdy nie machal. ...a pewnego dnia - bylo to w koncu czerwca, jeszcze przed wakacjami, i zanim kapitan marynarki mial wyklad w auli naszej szkoly - Mahlke opuscil swoje miejsce w cieniu, poniewaz uczen nizszej tercji nie wynurzal sie z dziobu minowca. Mahlke nurkowal przez luk pomieszczen dziobowych i wydobyl chlopca, ktory zaplatal sie w srodokreciu, ale jeszcze przed maszynownia. Znalazl go pod sufitem, miedzy rurami i zwojami kabli. Dwie godziny Schilling i Hotten Sonntag pracowali na przemian wedlug wskazowek Mahlkego. Powoli twarz chlopca nabierala barwy, ale w drodze powrotnej trzeba go bylo holowac. Nastepnego dnia Mahlke nurkowal znowu jak opetany, ale bez srubokretu. Juz w drodze do krypy wzial dawne tempo, oderwal sie od nas i zanim wciagnelismy sie na mostek, zdazyl juz dac nurka. Zima, oblodzenie i gwaltowne wichry pozbawily nasza krype ostatniej resztki relingu, obu tarcz obrotowych i dachu kabiny nawigacyjnej. Tylko warstwa zaschnietego mewiego lajna przetrwala dobrze zime, a nawet sie powiekszyla. Mahlke nic nie wydobyl, nie odpowiadal tez, gdysmy go zasypywali coraz to nowymi pytaniami. Dopiero poznym popoludniem, kiedy juz z dziesiec czy dwanascie razy byl na dole, a my zaczelismy rozluzniac stawy gotujac sie do drogi powrotnej, Mahlke nie wynurzyl sie i wtedy padl na nas blady strach. Jezeli teraz powiem: piec minut oczekiwania, nic to nie znaczy; ale po pieciu dlugich jak lata minutach, ktore wypelnialismy przelykaniem sliny, az nasze jezyki lezaly obrzmiale i suche w wysuszonej jamie ustnej, zanurzylismy sie jeden po drugim we wnetrzu okretu: w dziobie nic, kolki. Za Hottenem Sonntagiem po raz pierwszy odwazylem sie przeplynac przez grodz, zajrzalem przelotnie do dawnej mesy oficerskiej, musialem wyplynac, wyszedlem z luku, kiedy sie juz dusilem, znow dalem nurka, powtornie przedostalem sie przez grodz i dopiero po dobrej pol godzinie zrezygnowalem. W siedmiu czy w szesciu lezelismy plackiem na mostku, ciezko dyszac. Mewy zataczaly coraz mniejsze kregi, widocznie cos zwachaly. Na szczescie nie bylo na krypie szczeniakow z tercji. Wszyscy milczeli albo tez gadali jednoczesnie. Mewy rzucily sie w bok i przylecialy znowu. Ukladalismy sobie, co powiemy kapielowemu, matce Mahlkego, jego ciotce i dyrektorowi Klohsemu, bo nalezalo liczyc sie z przesluchaniem w szkole. Poniewaz bylem prawie ze sasiadem Mahlkego, wlepili mi wizyte na Osterzeile. Schilling mial powiedziec kapielowemu i w szkole. -Jezeli go nie znajda, musimy przyplynac z wiencem i zrobic uroczyste pozegnanie. -Zlozymy sie. Kazdy da co najmniej po piecdziesiat fenigow. -Albo rzucimy wieniec stad przez burte, albo spuscimy go do wnetrza dziobu. -Musimy tez zaspiewac - powiedzial Kupka; ale ten brzeczacy, pusty smiech, ktory zawtorowal jego propozycji, nie pochodzil od zadnego z nas: ktos smial sie wewnatrz mostku. I podczas gdy nie odwazylismy sie jeszcze spojrzec za siebie i oczekiwalismy powtorzenia tego odglosu, od strony dziobu rozlegl sie normalny, juz nie brzmiacy pusto smiech. Z luku wynurzyl sie Mahlke z ociekajacym woda przedzialkiem na srodku glowy, wcale nie oddychal z trudem, rozcieral sobie swieze oparzenia na karku i na ramionach i powiedzial smiejac sie bekliwie, troche ironicznie, ale raczej dobrodusznie: -No, ulozyliscie juz mowe i skresliliscie mnie z ewidencji? Zanim poplynelismy z powrotem - Winter dostal wkrotce po tej przerazajacej historii ataku placzu i trzeba go bylo uspokajac - Mahlke zanurzyl sie jeszcze raz. Po pietnastu minutach - Winter wciaz jeszcze szlochal - znalazl sie znowu na mostku, majac na uszach zewnetrznie zupelnie nie uszkodzone, troche tylko zaplesniale sluchawki, takie, jakich uzywaja telegrafisci; Mahlke odkryl bowiem w srodokreciu dostep do pomieszczenia, ktore znajdowalo sie wewnatrz mostku kapitanskiego, powyzej poziomu wody: do dawnej kabiny telegrafisty minowca. Opowiadal, ze pomieszczenie ma sucha podloge, ale jest troche wyziebione. W koncu przyznal sie, ze odkryl wejscie do kabiny wtedy, gdy wyzwalal chlopca z tercji spomiedzy rur i kabli. -Wszystko pieknie zamaskowalem. Nawet sam diabel nie znajdzie wejscia. Ale to byla niewaska robota. Teraz ta buda nalezy do mnie, zebyscie wiedzieli. Jest zupelnie przytulna. Moglbym sie tam ukryc, gdyby kiedys bylo ze mna krucho. Duzo tam jeszcze technicznych przyrzadow, nadajnik i tak dalej. Trzeba by go uruchomic. Przy okazji sprobuje. Ale tego Mahlke nie zdolalby dokonac. Zreszta wcale nie probowal. A jezeli nawet cichaczem majstrowal cos na dole, widocznie nie udawalo mu sie. Chociaz byl zreczny w majsterkowaniu i dobrze znal sie na modelarstwie, jego plany nigdy nie szly w kierunku techniki; zreszta, gdyby Mahlke uruchomil aparat i cos zaczal nadawac, nakrylaby nas policja portowa albo marynarka. Wydobywal wiec tylko rozne techniczne rupiecie z kabiny, rozdarowywal je Kupce, Eschowi i chlopakom z tercji, nosil przez dobry tydzien sluchawki na uszach i wyrzucil je za burte dopiero wtedy, gdy zaczal planowo urzadzac dla siebie kabine telegrafisty. W zniszczone koce welniane zawinal ksiazki - nie pamietam juz, jakie, zdaje mi sie, ze byla tam "Cuszima", powiesc o bitwie morskiej, jeden czy dwa tomy Dwingera, rowniez cos religijnego - zapakowal zawiniatko w cerate, zasmarowal szwy smola, dziegciem czy woskiem, zaladowal na poreczna tratwe, zbita z wyrzuconego na brzeg drewna, i plynac przetransportowal to do wnetrza wraku, czesciowo przy naszej pomocy. Podobno udalo mu sie ksiazki i koce przeniesc do kabiny prawie suche. Nastepny transport skladal sie ze swiec woskowych, maszynki spirytusowej, paliwa, aluminiowego garnka, herbaty, platkow owsianych i suszonych jarzyn. Czesto tkwil tam godzine i nie odpowiadal, kiedy gwaltownym pukaniem chcielismy go sklonic do powrotu. Oczywiscie podziwialismy go. Ale Mahlke ledwie to zauwazal, stawal sie coraz bardziej mrukliwy i nawet nie pozwalal nam juz pomagac przy transporcie swoich manatkow. Kiedy przed naszymi oczyma zwinal w rulon barwna reprodukcje Madonny Sykstynskiej, znana mi z jego mansardy, wsunal ja do kawalka mosieznego preta od firanek, otwarte konce zalepil plastelina i przeprawil Madonne w rurze najpierw na krype, a nastepnie do kabiny, wiedzialem juz, dla kogo zadawal sobie tyle trudu, dla kogo przygotowywal kabine. Reprodukcja widocznie niezbyt dobrze zniosla nurkowanie, albo tez papierowi szkodzilo przebywanie w zimnym, byc moze wilgotnym pomieszczeniu z niedostatecznym doplywem swiezego powietrza, poniewaz nie mialo iluminatorow ani polaczenia z wentylatorami, zreszta i tak zatopionymi; w kazdym razie kilka dni po przeprawieniu oleodruku do kabiny Mahlke mial znowu cos uwieszonego na szyi: nie byl to srubokret, lecz ryngraf z wizerunkiem tak zwanej czarnej Matki Boskiej Czestochowskiej, zawieszony za uszko na czarnym sznurowadle ponizej dolka. Podnieslismy juz znaczaco brwi, myslelismy, ze teraz zacznie znowu swoje historie z Madonna, nagle, ledwie zdolalismy zasiasc na pokladzie i troche sie osuszyc, Mahlke zniknal w dziobie, ale po niecalym kwadransie byl juz bez sznurowadla i ryngrafu pomiedzy nami i siedzac za kabina nawigacyjna robil wrazenie zadowolonego. Gwizdal. Po raz pierwszy slyszalem, ze Mahlke gwizdze. Oczywiscie nie gwizdal po raz pierwszy. Ale dopiero wtedy zauwazylem, ze gwizdze, bo rzeczywiscie po raz pierwszy zlozyl w ten sposob wargi; ale tylko ja, jedyny - poza nim - katolik na krypie, wtorowalem mu: gwizdal bowiem jedna maryjna piesn po drugiej, zsunal sie ku resztkom relingu i, wyraznie w dobrym humorze, zwisajacymi nogami zaczal wybijac takt o chwiejne scianki mostku, potem, przy akompaniamencie gluchego dudnienia, nie zatrzymujac sie ani na chwile, odgwizdal cala sekwencje na Zielone Swiatki: "Veni, Sancte Spiritus", wreszcie zas - tylko na to czekalem - sekwencje na piatek przed Niedziela Palmowa. Wszedzie dziesiec strof od "Stabat Mater dolorosa" az do "Paradisi gloria" i "Amen" wymamrotal jak z nut; ja, ktory wowczas jeszcze gorliwie, potem juz tylko sporadycznie sluzylem do mszy ksiedzu Guzewski emu, moglbym sklecic co najwyzej poczatki strof. Ale on bez trudu rzucal lacinskie slowa ku mewom, a inni: Schilling, Kupka, Esch, Hotten Sonntag i kto tam jeszcze byl, podniesli sie, sluchali, mowili: - Popatrzpopatrz! - i - Azczlowiekazatyka! - i prosili Mahlkego, zeby powtorzyl "Stabat Mater", chociaz nic im nie bylo bardziej obce niz lacina i teksty koscielne. Wydaje mi sie jednak, ze nie zamierzales przemienic kabiny telegrafisty w kapliczke Marii Panny. Wiekszosc rzeczy, ktore powedrowaly na dol, nie miala z nia nic wspolnego. Chociaz nigdy nie widzialem twojej kryjowki - nie dalismy po prostu rady do niej sie dostac - wyobrazam ja sobie jako zmniejszone wydanie twojej mansardy na Osterzeile. Tylko geranie i kaktusy, ktore twoja ciotka, czesto wbrew twojej woli, stawiala na parapecie okna i na wielostopniowych poleczkach, nie mialy odpowiednika w dawnej kabinie radiotelegrafisty, poza tym przeprowadzka byla doskonala pod kazdym wzgledem. Po ksiazkach i przyborach do gotowania musialy powedrowac pod poklad modele okretow: awiza "Swierszcz" i torpedowca klasy "Wilk" w skali 1:1250. Zmusil tez do nurkowania atrament, kilka obsadek, linijke, cyrkiel szkolny, swoj zbior motyli i wypchana biala sowe. Mysle, ze graty Mahlkego stawaly sie w zamknieciu oblanym zastala woda coraz bardziej niepozorne. Zwlaszcza motylom w oszklonych pudelkach po cygarach, ktore przebywaly zawsze w suchym powietrzu mansardy, wilgoc musiala zaszkodzic. Ale my podziwialismy wlasnie bezsensownosc i swiadomie niszczycielskie cele wielodniowej przeprowadzki; i gorliwosc Joachima Mahlkego, ktory po kolei zwracal polskiemu minowcowi dwa lata temu z trudem wymontowane czesci wyposazenia - poczciwego, starego Pilsudskiego, tabliczki ze wskazowkami dla obslugi - pozwolila nam, pomimo natretnych i dziecinnych smarkaczy z tercji, spedzic znowu przyjemne, a nawet pelne napiecia lato na okrecie, dla ktorego wojna trwala tylko cztery tygodnie. Zeby przytoczyc tylko jeden przyklad: Mahlke raczyl nas muzyka. Ow gramofon, ktory latem czterdziestego roku, po szescio- czy siedmiokrotnej wyprawie na krype, z wielkim nakladem zmudnej pracy wydobyl przy naszej pomocy z wnetrza pomieszczen dziobowych czy z mesy oficerskiej, zreperowal w swojej izdebce i zaopatrzyl w nowy filcem wylozony talerz na plyty, powedrowal teraz jako jedna z ostatnich rzeczy razem z tuzinem plyt pod poklad i Mahlke nie mogl sobie w ciagu dwoch dni pracy odmowic przyjemnosci noszenia korby gramofonowej na od dawna wyprobowanym sznurowadle u szyi. Gramofon i plyty widocznie zniosly dobrze podroz przez dziob i grodz do pomieszczen srodokrecia i na gore, do kabiny telegrafisty, poniewaz tego samego popoludnia, kiedy Mahlke ukonczyl ostatni etap transportu, zrobil nam niespodzianke muzyka, brzmiaca wprawdzie glucho i chwilami mocno chrapliwie, ale badz co badz pochodzaca z wnetrza okretu. Mogla ona co prawda obluzowac nity i oszalowanie. Nas jednak przyprawiala o gesia skorke, pomimo ze slonce ukosnymi promieniami swiecilo wciaz jeszcze na mostek. Oczywiscie zaczelismy zaraz krzyczec: -Przestan! Graj dalej! Naloz jeszcze jedna! Uslyszelismy slynna, ciagnaca sie jak guma do zucia piesn "Ave Maria", ktora wygladzila pomarszczone morze; bez Matki Boskiej nie mogl sie obejsc. A potem arie, uwertury - czy mowilem juz, ze Mahlke bardzo lubil powazna muzyke? W kazdym razie z wnetrza okretu poczestowal nas na gorze przejmujacym kawalkiem z "Toski", czyms bajkowym Humperdincka i czescia symfonii z motywem dada-da-daaa, znanej nam dobrze z koncertow zyczen. Schilling i Kupka domagali sie czegos skocznego, ale tego on nie mial. Najwspanialszy efekt osiagnal jednak, kiedy puscil plyte z Sara Leander. Jej podwodny glos rozlozyl nas wprost na rdzy i pofaldowanym mewim lajnie. Nie pamietam juz, co spiewala. Wszystko bylo przeciez posmarowane ta sama oliwa. Ale spiewala tez cos z opery, cos znanego nam z filmu "Ojczyzna". Spiewala: "Achstracilemja", buczala przeciagle: "Wiatropowiedzialmipiesn", przepowiadala: "Wiemzestaniesiecud". Umiala nasladowac organy i zaklinac zywioly, proponowala wszelkie mozliwe odmiany melancholii; Winter przelykal sline, nawet nie staral sie ukryc lez, a inni tez trzepotali mokrymi rzesami. Do tego mewy. Zawsze wariujace bez zadnego, ale to zadnego powodu, teraz, kiedy na dole szla plyta z Sara, do cna oszalaly. Ich tnacy, szklisty krzyk, ktory zdawal sie plynac z dusz zmarlych tenorow, unosil sie wysoko ponad grzmiacym, piwnicznoniskim, czesto nasladowanym, lecz nie dajacym sie nasladowac glosem aktorki filmowej, tak bardzo utalentowanej, lubianej i wyciskajacej lzy w latach wojny na wszystkich frontach i w kraju. Mahlke czestowal nas wielokrotnie takim koncertem, az wszystkie plyty sie zdarly i ze skrzynki wydobywalo sie tylko udreczone bulgotanie i zgrzyty. Az do dnia dzisiejszego muzyka nigdy nie dala mi wiekszej niz wowczas rozkoszy, chociaz nie opuszczam prawie zadnego koncertu w sali im. Roberta Schumanna i kupuje sobie, ilekroc jestem przy gotowce, dlugograjace plyty od Monteverdiego po Bartoka. Nienasyceni siedzielismy w milczeniu nad gramofonem, nazywalismy go brzuchomowca. Slowa uznania nie przychodzily nam juz na mysl. Podziwialismy Mahlkego; ale nagle, w srodku peczniejacego halasu, podziw zmienil sie w przeciwienstwo: uwazalismy, ze jest wstretny, i nie moglismy na niego patrzec. Potem, podczas gdy gleboko zanurzony frachtowiec wchodzil do portu, robilo nam sie go troche zal. Balismy sie tez Mahlkego, wodzil nas na pasku. A ja wstydzilem sie pokazac na ulicy z Mahlkem. I bylem dumny, kiedy siostra Hottena Sonntaga albo mala Pokriefke spotkaly mnie w twoim towarzystwie przed kinem albo na wojskowym placu cwiczen. Byles tematem naszych rozmow. Zakladalismy sie: -Co on teraz moze robic? Zalozmy sie, ze znowu boli go gardlo! Trzymam zaklad: on sie jeszcze kiedys powiesi albo wyrosnie na wielkiego czlowieka, albo wymysli cos fantastycznego! A Schilling pytal Hottena Sonntaga: -Powiedz zupelnie szczerze, gdyby twoja siostra chodzila z Mahlkem do kina i w ogole, co bys zrobil, ale powiedz szczerze. VII Wystapienie kapitana marynarki, a zarazem odznaczonego wysokimi orderami dowodcy lodzi podwodnej, w auli naszej szkoly polozylo kres koncertom we wnetrzu dawnego polskiego minowca "Rybitwa". Owszem, gdyby sie nie zjawil, plyty i gramofon halasowalyby jeszcze co najmniej cztery dalsze dni; ale on sie zjawil i mimo ze nie odwiedzil naszej krypy, polozyl kres podwodnym koncertom, a rozmowom o Mahlkem nadal nowy, choc nie zasadniczo nowy, kierunek.Kapitan zdal mature chyba w roku trzydziestym czwartym. Mowiono, ze zanim zglosil sie na ochotnika do marynarki, studiowal troche teologie i germanistyke. Mial plomienne spojrzenie, nie moge go nazwac inaczej. Geste, kedzierzawe, zapewne twarde jak drut wlosy, typ: glowa Rzymianina. Nie mial bujnego zarostu, jaki hoduja zalogi lodzi podwodnych, ale za to krzaczaste, wystajace jak daszek brwi. Nad nimi cos posredniego pomiedzy czolem mysliciela i marzyciela, nie pobruzdzone poziomymi faldami, lecz przeciete pionowo dwiema liniami, biegnacymi od nasady nosa stromo w gore, jakby w poszukiwaniu Boga. Odbicie swiatla na najwyzszym punkcie smialej wypuklosci czola. Nos delikatny i ostry. Usta, ktorymi do nas mowil, miekko zarysowane, stworzone do przemawiania. Aula pelna, takze porannego slonca. Przysiedlismy w niszach okiennych. Na czyje to zyczenie zaproszono na prelekcje, wyglaszana wymownymi ustami, dwie najwyzsze klasy z gimnazjum im. Gudrun? Dziewczeta siedzialy w przednich rzedach; powinny juz nosic biustonosze, ale ich nie nosily. Poczatkowo, kiedy pedel zapowiedzial prelekcje, Mahlke nie chcial isc. Zwietrzywszy dla siebie szanse, pociagnalem go za soba. Jeszcze zanim kapitan otworzyl usta, Mahlke zaczal drzec kolo mnie w niszy - a za nami i za szybami nieruchomo staly kasztany na podworzu szkolnym. Mahlke wsunal rece pomiedzy scisniete kolana, ale drzenie nie ustawalo. Grono profesorskie, wraz z dwiema nauczycielkami z gimnazjum im. Gudrun, zapelnialo polkole debowych krzesel o wysokich oparciach i wybitych skora siedzeniach, ktore pedel pieczolowicie poustawial. Profesor Moeller klaskaniem w dlonie uciszyl sale przed przemowieniem dyrektora Klohsego. Za warkoczami i wlosami zwiazanymi w pytke a la Mozart siedzieli uczniowie z kwarty ze scyzorykami, gotowi do akcji. Wiele dziewczat przerzucilo warkocze na przod. Chlopcom z kwarty pozostaly tylko mozartowskie pytki. Tym razem byl to wstep. Klohse mowil o wszystkich, ktorzy sa na frontach, o wszystkich na ladzie, na morzu i w powietrzu, mowil dlugo i monotonnie o sobie i studentach spod Langemarck, a na wyspie Osel polegl Walter Flex, cytat: - "Dojrzecinieskalacsie", cnota meska. - Zaraz potem Fichte czy Arndt, cytat: - "Odciebieitwychczynow". - Przypomnienie wzorowego wypracowania szkolnego, ktore kapitan napisal jako uczen wyzszej sekundy o Arndcie czy Fichtem: - Jeden z nas, sposrod nas, wyrosly z ducha naszego gimnazjum, i w tym sensie powinnismy... Czy trzeba opowiadac, jakimi okreznymi drogami podczas przemowienia Klohsego kursowaly karteczki pomiedzy nami w niszach okiennych a uczennicami z wyzszej sekundy? Oczywiscie ci z kwarty dopisywali po drodze swoje glupie uwagi. Ja poslalem karteczke z "niewiadomoczym" albo do Very Plotz, albo do Hildy Matuli, nie dostalem jednak ani od tej, ani od tamtej odpowiedzi. Mahlke trzymal wciaz jeszcze rece miedzy scisnietymi kolanami. Drzenie troche ustawalo. Kapitan siedzial na podium, wtloczony miedzy starego profesora Bruniesa, ktory jak zwykle bez zenady ssal cukierki, a dr. Stachnitza, naszego nauczyciela laciny. Podczas gdy przemowienie wstepne dobiegalo konca, gdy nasze karteczki wedrowaly, a scyzoryki byly w ruchu, podczas gdy spojrzenie fuhrera ze zdjecia spotykalo sie ze spojrzeniem olejno namalowanych oczu barona von Conradi, gdy poranne slonce wysuwalo sie z auli, kapitan zwilzal wciaz swoje lagodnie wygiete, wymowne usta, patrzyl ponuro na publicznosc i z wysilkiem omijal wzrokiem gimnazjalistki. Marynarska czapka przepisowo ulozona na rowno zsunietych kolanach. Rekawiczki pod czapka. Mundur wyjsciowy. Cacko u szyi wyraznie widoczne na tle nieprawdopodobnie bialej koszuli. Nagly zwrot glowy, ktoremu order byl tylko czesciowo posluszny, w kierunku bocznych okien auli: Mahlke drgnal, jakby go rozpoznano, ale tak nie bylo. Przez okno, w ktorego niszy przysiedlismy, dowodca lodzi podwodnej wpatrywal sie w zakurzone, nieruchome kasztany; o czym mogl myslec, o czym myslal Mahlke, o czym myslal przemawiajacy Klohse lub profesor Brunies, kiedy ssal cukierki, o czym myslala Vera Plotz, otrzymawszy moja karteczke, lub Hilda Matuli, o czym mogl myslec on, on, on, Mahlke, albo ten mezczyzna z miekko zarysowanymi, wymownymi ustami? Rozwazalem to wowczas albo rozwazam dzisiaj; byloby bowiem ciekawe wiedziec, o czym mysli dowodca podwodnego okretu, kiedy musi przysluchiwac sie, a jego oczy, nawykle do siatki celownika i chyboczacego sie horyzontu, blakaja sie bez celu, wywolujac w gimnazjaliscie Mahlkem wrazenie, ze spoczely wlasnie na nim; ale on wpatrywal sie ponad glowami uczniow przez podwojne szyby okna na zszarzala zielen obojetnych drzew szkolnego podworza i jasnoczerwonym jezykiem raz jeszcze zwilzyl wspomniane wymowne usta, poniewaz Klohse slal wlasnie na mietowym oddechu ostatnie zdanie w glab auli: -A teraz my, w kraju, uwaznie posluchamy, co wy, synowie naszego narodu, opowiecie nam o froncie, o frontach. Ale usta, ktore zdawaly sie jakby specjalnie stworzone do wypowiadania slow, sprawily zawod. Calkiem bezbarwnie kapitan dal przeglad, jaki mozna bylo znalezc w kazdym kalendarzu marynarskim: zadanie okretow podwodnych. Niemieckie lodzie podwodne podczas pierwszej wojny swiatowej: Weddigen, U9, lodzie podwodne rozstrzygaja wynik kampanii dardanelskiej, lacznie zatopiono trzynascie milionow BRT, potem nasze pierwsze dwustopiecdziesieciotonowe okrety, pod woda silniki elektryczne, nad woda Diesla, nazwisko Prien, potem Prien i jego U 47, i ze komandor podporucznik Prien poslal na dno "Royal Oak" - wiedzielismy o tym wszystkim, wiedzielismy - oraz "Repulse", a Schuhart zatopil "Courageous", i tak dalej, i tak dalej. On jednak czestowal nas ograna spiewka: -Zaloga stanowi zaprzysiezona wspolnote, bo z dala od ojczyzny, ogromne napiecie nerwow, musicie to sobie wyobrazic, na srodku Atlantyku albo na Oceanie Lodowatym nasza lodz, pudelko od sardynek, ciasne, wilgotne, gorace, ludzie musza spac na zapasowych torpedach, calymi dniami nic sie nie nawinie, pusty horyzont, potem wreszcie konwoj, silnie ubezpieczony, wszystko musi isc jak w zegarku, ani slowa za wiele; a kiedy dwiema torpedami w sam srodek kadluba zalatwilismy nasz pierwszy tankowiec, "Arndale", siedemnascie tysiecy dwiescie ton, dopiero w trzydziestym siodmym zbudowany, wtedy pomyslalem, czy mi pan uwierzy, czy nie, o panu, drogi doktorze Stachnitz, i zaczalem mowic glosno, nie wylaczywszy telefonu: qui quae quod cuius cuius cuius... az mi nasz L-1 odpowiedzial przez telefon: bardzo dobrze, panie kapitanie, ma pan dzis wakacje! Ale wyprawa na wroga, niestety, nie sklada sie tylko z atakow, wyrzutnia jeden, wyrzutnia dwa: ognia! - calymi dniami jednostajne morze, stukot i kolysanie okretu, w gorze niebo, niebo, az w glowie sie kreci, mowie wam, i zachody slonca... Chociaz kapitan z wysoko pod szyja przypietym orderem zatopil dwiescie piecdziesiat tysiecy BRT, lekki krazownik klasy "Despatsch", wielkiego niszczyciela klasy "Tribal", wyklad swoj wypelnil nie tyle szczegolowa relacja o sukcesach, ile gadatliwymi opisami przyrody, puszczal sie tez na smiale porownania: -...olsniewajaco biale, burzy sie morze za rufa, drogocennym, koronkowym trenem faluje sladem lodzi, ktora niby uroczyscie przystrojona panna mloda, owiana woalami piany, podaza ku smiercionosnym zaslubinom... Rozlegl sie chichot, nie tylko wsrod dziewczat; ale nastepne porownanie wymazalo obraz panny mlodej: -Taka lodz podwodna jest jak garbaty wieloryb, woda, ktora pruje dziobem, wyglada niby mocno podkrecone wasy huzara. Kapitan wypowiadal przy tym suche terminy techniczne jak bajkowe zaklecia. Prawdopodobnie zwracal sie raczej do swego dawnego nauczyciela jezyka niemieckiego, papy Bruniesa, ktory uchodzil za wielbiciela Eichendorffa, niz do nas; Klohse wspomnial przeciez kilkakrotnie o jego szumnych wypracowaniach. Szeptal wiec cos o "pompie odwadniajacej" i "wachtowych przy sterze". Kiedy mowil o "kompasie-matce" i "repetytorach", myslal zapewne, ze to dla nas zupelnie nowe rzeczy. A tymczasem my mielismy od lat cale slownictwo morskie w malym palcu. On jednak robil z siebie bajkarza, wymawial slowa "psia wachta" albo powszechnie zrozumiale okreslenie "zderzenie przeciwnych fal" w taki mniej wiecej sposob, w jaki poczciwy stary Andersen albo bracia Crimm szeptaliby tajemniczo o impulsach azdykowych. Prelekcja stawala sie zenujaca, kiedy bral sie do odmalowywania zachodow slonca: -Zanim atlantycka noc otuli nas zaczarowana kruczoczarna oponcza, barwy ukladaja sie w game, jakiej nigdy nie ogladamy w kraju, pojawiaja sie pomaranczowe smugi miesistego, nienaturalnego koloru, potem staja sie zwiewne i ulotne, po brzegach wyzlocone, jak na obrazach starych mistrzow, a pomiedzy nimi delikatnie upierzone chmurki; jakiez dziwne oswietlenie ponad morzem splywajacym krwia! Ze swoim sztywnym wisiorkiem u szyi grzmial i szelescil na organach barw, od wodnistego blekitu przechodzil poprzez zimno-szklista, cytrynowa zoltosc do brazowej purpury. Na niebie kazal zakwitac makom. Pomiedzy nimi rozsnuwal chmurki, poczatkowo srebrzyste, potem nabierajace barwy: -Tak moglyby wykrwawiac sie ptaki i anioly! - powiedzial doslownie swymi wymownymi ustami i od tego ryzykownego opisu zjawiska przyrody, od sielankowych chmurek przeszedl nagle do wodnoplatowca typu "Sunderland", bioracego kurs na lodz, a potem, kiedy samolot nic nie wskoral, rozpoczal, juz bez porownan, druga czesc prelekcji, lakonicznie, sucho, jakby mimochodem: -Tkwie przy okularze. Atak. Przypuszczalnie statek-chlodnia: nabiera wody rufa. Lodz w dol na sto dziesiec. Zbliza sie niszczyciel, idzie kursem sto siedemdziesiat, bakburta dziesiec, nowy kurs sto dwadziescia, zwrot na sto dwadziescia stopni, halas srub wybrzmiewa, znowu sie rozlega, idziemy na sto osiemdziesiat stopni, miotacze bomb glebinowych: szesc, siedem, osiem, jedenascie bomb; nie ma swiatla, wreszcie swiatlo awaryjne i po kolei meldunki o gotowosci poszczegolnych stanowisk. Niszczyciel zastopowal. Ostatni namiar sto szescdziesiat, bakburta dziesiec. Nowy kurs czterdziesci piec stopni... Niestety, po tym naprawde pasjonujacym wtrecie nastapily zaraz dalsze opisy przyrody, jak "atlantycka zima" albo "mocne fosforescencje na Morzu Srodziemnym", nie braklo tez nastrojowego obrazka: "Boze Narodzenie na lodzi podwodnej" z nieodzowna miotla zamieniona w choinke. Na zakonczenie wyglosil hymn na czesc w mistyczna sfere przeniesionego powrotu po pelnym sukcesow rejsie, z Odyseuszem i wszystkimi szykanami: "Pierwsze mewy zwiastuja macierzysty port". Nie pamietam, czy dyrektor Klohse zamknal impreze dobrze nam znanymi slowami: "A teraz do zajec!", czy tez odspiewano: "Kochamywichryiburze". Przypominam sobie raczej sciszone, ale pelne szacunku oklaski i zrazu pojedyncze glosy odsuwania krzesel, ktore zaczely sie w rzedach dziewczat i warkoczy. Kiedy obejrzalem sie za Mahlkem, juz go nie bylo i dojrzalem tylko jego przedzialek na srodku glowy, wynurzajacy sie raz po raz w prawym wyjsciu; nie moglem jednak zaraz opuscic niszy i stanac na wyfroterowanej podlodze, poniewaz podczas prelekcji zdretwiala mi noga. Dopiero w szatni przy sali gimnastycznej natknalem sie znowu na Mahlkego, ale jakos nie znalazlem odpowiedniego slowa do rozpoczecia rozmowy. Juz przy przebieraniu sie rozeszly sie, a pozniej potwierdzily pogloski, ze spotkal nas nie byle jaki zaszczyt: kapitan marynarki prosil swego dawnego nauczyciela gimnastyki, profesora Mallenbrandta, zeby mu pozwolil, mimo ze prawie nie ma treningu, wziac udzial w lekcji w starej, poczciwej sali gimnastycznej. Podczas dwoch godzin wychowania fizycznego, konczacych, jak zawsze w sobote, nauke, pokazal najpierw nam, a potem uczniom najwyzszej klasy, ktorzy od drugiej lekcji dzielili z nami sale, co potrafi. Byl przysadzisty, czarno owlosiony, dobrze zbudowany. Pozyczyl sobie od Mallenbrandta tradycyjnie czerwone spodenki i biala koszulke z czerwonym poprzecznym pasem na piersi i wyszyta na nim czarna litera C. W czasie przebierania otaczala go gromada chlopakow, Padalo wiele pytan: -...czy moge obejrzec z bliska? Jak dlugo to trwa, zanim... A jezeli juz sie...? Ale przyjaciel mego brata, ktory jest na scigaczu, mowi... Odpowiadal cierpliwie. Czasami smial sie bez powodu, ale zarazliwie. Cala szatnia rzala; i tylko dlatego zwrocilem uwage na Mahlkego: nie smial sie z innymi, byl zajety skladaniem i wieszaniem swojej garderoby. Gwizdek Mallenbrandta wezwal nas na sale, pod drazki. Lekcje prowadzil kapitan, dyskretnie wspierany przez nauczyciela, ale nie musielismy sie za bardzo wysilac, bo oficer przykladal wage do tego, zeby nam cos pokazac, przede wszystkim wielki mlynek na drazku, z zeskokiem w rozkrok. Poza Hottenem Sonntagiem tylko Mahlke potrafil to zrobic, ale nie warto bylo patrzec, poniewaz przewroty i ladowanie w rozkroku wykonywal ze zgietymi kolanami, w brzydkiej postawie. Kiedy kapitan rozpoczal z nami rozluzniajaca i dobrze prowadzona gimnastyke na podlodze, jablko Adama na szyi Mahlkego wciaz jeszcze tanczylo jak szalone. Przy skoku przez siedmiu chlopcow, ktory trzeba bylo zakonczyc koziolkiem w przod, wyladowal krzywo na macie, zdaje sie, ze skrecil sobie noge, siadl ze swa niespokojna chrzastka na uboczu, na drabince, i zadekowal sie, kiedy ci z primy weszli na sale z poczatkiem drugiej lekcji. Dopiero przy koszykowce przeciwko primie przylaczyl sie znowu do nas, rzucil tez trzy czy cztery kosze; pomimo to przegralismy. Nasza neogotycka sala gimnastyczna robila uroczyste wrazenie w tej samej mierze, w jakiej kaplica Marii Panny w Neuschottland zachowala trzezwy, gimnastyczny charakter bylej, nowoczesnie zaplanowanej i szerokimi oknami rozjasnionej hali sportowej, chocby ksiadz Guzewski porozmieszczal w niej nie wiadomo ile pokolorowanego gipsu i wotywnych dewocjonaliow. O ile tam ponad wszystkimi tajemnicami panowala jasnosc, my gimnastykowalismy sie w tajemniczym polmroku: sala miala ostrolukowe okna, a ceglane ornamenty dzielily je na wypelnione maswerkiem rozety. Podczas gdy w kaplicy Panny Marii Ofiarowanie, Przeistoczenie i Komunia w jasnym oswietleniu byly tylko skomplikowanym i odartym z uroku technicznym procesem - zamiast sakramentu oltarza mozna by tu rozdzielac okucia drzwi, narzedzia albo, jak kiedys, przybory do cwiczen fizycznych, na przyklad kije do palanta czy paleczki do sztafety - w mistycznym oswietleniu naszej sali proste losowanie obu druzyn koszykowki, ktore sprezyscie przeprowadzona, dziesieciominutowa rozgrywka zakonczyly lekcje gimnastyki, robilo uroczyste i przejmujace wrazenie, jak swiecenia kaplanskie lub bierzmowanie; a rozchodzenie sie druzyn po wylosowaniu boiska w mroczna glab sali odbywalo sie z pokora naboznej ceremonii. Zwlaszcza kiedy na dworze swiecilo poranne slonce i wiazki promieni przedostawaly sie przez galezie kasztanow na podworzu rekreacyjnym i przez ostrolukowe okna, a my wlasnie cwiczylismy na pierscieniach czy tez na trapezie, powstawaly dzieki ukosnie padajacemu, bocznemu swiatlu nastrojowe efekty. Wytezywszy pamiec, dzis jeszcze widze przysadzistego kapitana w czerwonych jak pelerynki ministrantow spodenkach gimnastycznych naszego gimnazjum, widze, jak lekko i plynnie cwiczy na rozhustanym trapezie, widze jego stopy - cwiczyl boso - bezblednie wyciagniete i zanurzajace sie w snop ukosnych, zlociscie polyskujacych promieni slonecznych, widze jego rece - bo nagle zawisl na kolanach - chwytajace jedno z tych swietlistych pasm, wibrujacych zlotym pylem; tak cudownie staroswiecka byla nasza sala gimnastyczna, nawet w szatni swiatlo padalo przez ostrolukowe okna. Dlatego nazywalismy szatnie zakrystia. Mallenbrandt zagwizdal i zarowno chlopcy z primy jak tez z nizszej sekundy musieli stanac w dwuszeregu, zaspiewac dla kapitana: "Porannejrosieidziemywgoryhej" i potem puszczono nas do szatni. Natychmiast wszyscy obskoczylismy znow kapitana. Tylko ci z primy zachowywali sie troche mniej natarczywie. Podczas gdy kapitan po starannym umyciu rak i pach nad jedyna umywalka - kabin z prysznicami nie mielismy - szybkimi ruchami wciagal na siebie bielizne, zdjawszy pozyczony kostium tak, ze nic nie zobaczylismy, musial wciaz odpowiadac na pytania uczniow, i robil to ze smiechem, dobrodusznie, nie zanadto z gory; potem miedzy dwoma pytaniami nagle zamilkl; niepewnie obmacujace palce, poczatkowo ukradkowe, po chwili nie ukrywane juz poszukiwania, rowniez pod lawka - chwileczke, chlopcy, zaraz bede znow na pokladzie! - i w granatowych marynarskich spodniach, w bialej koszuli, bez butow, ale w skarpetach, kapitan przeciskal sie pomiedzy uczniami i rzedami lawek, przez smrod ogrodu zoologicznego: malego pawilonu dla drapiezcow. Kolnierz mial rozpiety i podniesiony, przygotowany do zawiazania krawata i wstazki z owym orderem, ktorego nazwa nie przechodzi mi przez usta. Na drzwiach nauczycielskiego pokoju Mallenbrandta wisial tygodniowy plan zajec w sali gimnastycznej. Kapitan zapukal i od razu wszedl. Ktoz nie pomyslal, tak jak ja, o Mahlkem? Nie jestem pewien, czy od razu, choc powinienem byl od razu, ale tak czy owak nie zawolalem glosno: "Gdzie podzial sie Mahlke?" Schilling tez nie krzyknal ani Hotten Sonntag, Winter, Kupka czy Esch, zaden z nich; raczej zgodzilismy sie wszyscy, ze to chucherkowaty Buschmann, lobuziak, ktory nawet po tuzinie policzkow nie potrafil zaprzestac wiecznego, wrodzonego mu szczerzenia zebow. Kiedy Mallenbrandt w miekkim plaszczu kapielowym stanal pomiedzy nami z na wpol ubranym kapitanem i ryknal swoje: - Ktotozrobil? Przyznacsie! - podsunieto mu Buschmanna. Ja takze zawolalem, ze to Buschmann, i nawet po cichu bylem gotow tak myslec, bez przekonywania samego siebie: rzeczywiscie, to mogl zrobic jedynie Buschmann, ktoz inny, jesli nie Buschmann. Tylko gdzies gleboko w mozgownicy zaczelo mnie cos laskotac, podczas gdy Buschmanna przesluchiwano ze wszystkich stron i indagowali go kapitan, przewodniczacy samorzadu primy i inni. To laskotanie jeszcze sie wzmoglo, kiedy Buschmann po raz pierwszy oberwal po gebie, poniewaz usmiech nie schodzil mu z twarzy nawet w czasie sledztwa. Czekajac wzrokiem i sluchem na jednoznaczne przyznanie sie Buschmanna do winy, czulem w mozgownicy rosnaca pewnosc: no, no, czy to przypadkiem nie byl ktos zupelnie inny! I wtedy przestalem czyhac na wyjasniajace slowko usmiechnietego Buschmanna, zwlaszcza ze ilosc wymierzonych mu policzkow wskazywala na niepewnosc Mallenbrandta. Nie mowil tez juz o skradzionym przedmiocie, lecz w przerwie miedzy jednym a drugim uderzeniem ryczal: -Przestan sie smiac! Nie smiej sie! Juz ja cie oducze tych usmieszkow! Nawiasem mowiac to sie Mallenbrandtowi bynajmniej nie udalo. Nie wiem, czy Buschmann jeszcze zyje; ale jezeli gdzies istnieje dentysta, weterynarz czy tez lekarz nazwiskiem Buschmann - Heini Buschmann chcial studiowac medycyne - to z cala pewnoscia istnieje usmiechniety doktor Buschmann, bo takiego grymasu nie mozna sie latwo pozbyc, jest odporny, przetrzymuje wojny i reformy walutowe i juz wowczas, kiedy kapitan z rozpietym kolnierzykiem czekal na rezultat sledztwa, okazal sie silniejszy od uderzen profesora Mallenbrandta. Ukradkiem - chociaz oczy wszystkich byly skierowane na Buschmanna - odwrocilem sie do Mahlkego; nie musialem go szukac, bo przez skore czulem, gdzie jest ze swoimi piesniami maryjnymi w glowie. Zupelnie ubrany, stal rzeczywiscie niedaleko, ale na uboczu, i zapinal sobie ostatni guzik koszuli, ktora, sadzac po kroju i wzorze w paski, mial zapewne po ojcu. Zapinajac koszule musial sie trudzic, zeby swoj znak rozpoznawczy wtloczyc za guzik. Pomijajac mocowanie sie z guzikiem i towarzyszaca temu gre muskulow szczeki, Mahlke robil wrazenie spokojnego. Kiedy zrozumial, ze guzika nie da sie zapiac nad jablkiem Adama, wyciagnal z kieszeni wiszacej na haku marynarki pomiety krawat. Nikt w naszej klasie nie nosil krawata. Tylko w wyzszej sekundzie i w primie kilku elegancikow wiazalo sobie smieszne muszki. Dwie godziny przedtem, gdy kapitan wyglaszal swoj pelen zachwytow nad przyroda wyklad, Mahlke mial jeszcze rozpiety kolnierzyk koszuli; ale w jego kieszeni gniotl sie juz krawat i czekal na wielka okazje. Krawatowa premiera Mahlkego! Przed jedynym i do tego jeszcze calym w plamy lusterkiem w szatni Mahlke, nie podchodzac blizej do swego odbicia, przypatrujac mu sie na dystans i raczej pro forma, zawiazal barwnie nakrapiany, jak mi sie dzis wydaje, niegustowny laszek wokol postawionego kolnierzyka, wywrocil kolnierz, poskubal o wiele za duzy wezel i powiedzial nieglosno, ale z naciskiem, tak ze jego slowa wyraznie rozlegly sie na tle wciaz jeszcze prowadzonego przesluchania i odglosu policzkow, ktorymi Mallenbrandt obrabial usmiechnietego Buschmanna: -Moglbym sie co prawda zalozyc, ze to nie byl Buschmann. Ale czy ktos juz przeszukal jego manatki? Mahlke natychmiast znalazl sluchaczy. A przeciez mowil tylko do lustra; jego krawat, nowy trick, zwrocil uwage dopiero pozniej, i to nie w sposob szczegolny. Mallenbrandt przeszukal wlasnorecznie rzeczy Buschmanna i zaraz mial powod, zeby trzepnac go raz jeszcze po gebie, poniewaz w obu kieszeniach marynarki bylo kilka napoczetych paczek z prezerwatywami, ktorymi Buschmann uprawial handelek w wyzszych klasach; jego ojciec byl drogerzysta. Poza tym, Mallenbrandt nic nie znalazl i kapitan, po prostu zrezygnowawszy z dalszych indagacji, zawiazal swoj oficerski krawat, odwrocil kolnierzyk, dotknal pustego miejsca po wysokim odznaczeniu i zaproponowal, zeby nie brac rzeczy zbyt powaznie. -To sie da odkupic. Nic takiego, panie profesorze. Glupi kawal szczeniecy i tyle! Ale Mallenbrandt kazal zamknac sale gimnastyczna i szatnie i przy pomocy dwoch z primy przeszukiwal nasze kieszenie i kazdy kacik pomieszczenia, ktory moglby sluzyc jako schowek. Poczatkowo kapitan pomagal rozbawiony, potem zniecierpliwil sie i zrobil cos, czego jeszcze nikt nie odwazyl sie zrobic w szatni: zaczal palic jednego papierosa po drugim, gasil niedopalki na wylozonej linoleum podlodze i wpadl wyraznie w zly humor, kiedy Mallenbrandt bez slowa podsunal mu spluwaczke, ktora od lat kurzyla sie nie uzywana kolo umywalki i teraz zostala rowniez przeszukana jako ewentualna kryjowka skradzionego przedmiotu. Kapitan zaczerwienil sie jak sztubak, naglym ruchem wyjal ze swoich miekko zarysowanych ust ledwie napoczety papieros, przestal palic, skrzyzowal ramiona, a potem zaczal nerwowo sprawdzac czas na zegarku, wysuwajac krotkimi, bokserskimi ruchami zegarek z rekawa, zeby zaznaczyc, ze sie spieszy. Pozegnal sie w rekawiczkach, blisko drzwi i dal do zrozumienia, ze sposob przeprowadzania sledztwa nie podoba mu sie i ze przekaze te przykra sprawe dyrektorowi szkoly, bo nie chce, zeby mu zle wychowani gowniarze psuli urlop. Mallenbrandt rzucil klucz jednemu z primy, a ten byl na tyle niezreczny, ze podczas otwierania drzwi szatni powstala klopotliwa chwila oczekiwania. VIII Dalsze dochodzenia spaskudzily nam sobotnie popoludnie, nie doprowadzily do zadnego rezultatu i wryly sie w moja pamiec tylko kilkoma niewartymi wzmianki szczegolami, poniewaz wciaz musialem patrzec na Mahlkego i jego wspomniany juz krawat, ktorego wezel daremnie staral sie od czasu do czasu podsunac wyzej; ale zeby zadowolic Mahlkego, trzeba by uzyc gwozdzia - nie mozna ci bylo nic pomoc.A kapitan? Jezeli to pytanie jest w ogole uzasadnione, to da sie odpowiedziec na nie kilkoma suchymi slowami: nie bylo go podczas popoludniowego przesluchania, a nie potwierdzona, byc moze zgodna z prawda wersja glosila, ze w towarzystwie narzeczonej oblecial trzy czy cztery istniejace w miescie sklepy z orderami. Ktorys z naszej klasy widzial go podobno nastepnej niedzieli w kawiarni "Cztery Pory Roku": siedzial otoczony, nie tylko z narzeczona i jej rodzicami, pod kolnierzykiem takze niczego mu nie brakowalo, a goscie w lokalu zapewne z oniesmieleniem rozpoznali, kto przebywa wsrod nich i stara sie wykwintnie rozdrabniac widelczykiem twarde ciastko trzeciego roku wojny. Ja nie spedzilem niedzieli w kawiarni. Obiecalem ksiedzu Guzewskiemu, ze bede mu sluzyl do wczesnej mszy. Mahlke, w barwnym krawacie, przyszedl zaraz po siodmej i razem z piecioma starymi kobiecinami nie mogl wypelnic pustki dawnej sali gimnastycznej. Jak zwykle przyjal komunie kleczac na koncu po lewej stronie. Poprzedniego wieczora, po zakonczeniu dochodzen w szkole, musial widocznie pojsc do kaplicy i wyspowiadac sie; albo tez, z tych czy innych wzgledow, szeptales tym razem do ucha ksiedzu Wiehnkemu w kosciele Serca Jezusowego. Ksiadz Guzewski zatrzymal mnie, spytal o mego brata, ktory walczyl w Rosji, a moze juz nie walczyl, bo od wielu tygodni nie bylo od niego zadnej wiadomosci. Niewykluczone, ze podarowal mi dwie rolki dropsow malinowych, poniewaz znowu wykrochmalilem mu i uprasowalem wszystkie komze i albe, w kazdym razie, kiedy opuszczalem zakrystie, Mahlkego juz nie bylo. Wyprzedzil mnie przypuszczalnie o jeden tramwaj. Wsiadlem przy placu Maxa Halbego do przyczepnego wagonu dziewiatki. Schilling wskoczyl na Magdeburger Strasse, kiedy tramwaj juz nabral rozpedu. Mowilismy o zupelnie innych sprawach. Moze poczestowalem go dropsami, ktore zafundowal mi ksiadz Guzewski. Pomiedzy Gut-Saspe i Friedhof-Saspe wyprzedzilismy Hottena Sonntaga. Jechal na damskim rowerze i wiozl mala Pokriefke, siedzaca okrakiem na bagazniku. To chude stworzenie wciaz jeszcze mialo zabie uda, ale juz nie wszedzie bylo plaskie. Ped powietrza uwidacznial dlugosc jej wlosow. Poniewaz na mijance Saspe musielismy czekac na tramwaj z przeciwnej strony, z kolei Hotten Sonntag z Tulla wyprzedzili nas. Na przystanku w Brosen czekali oboje. Rower byl oparty o kosz do papierow, ustawiony przez zarzad kapieliska. Bawili sie w braciszka i siostrzyczke, trzymali sie za rece: maly palec zahaczony o maly palec. Tulla miala sukienke niebieska, niebieska jak farbka do bielizny, i wszedzie za krotka, za ciasna, za niebieska. Zawiniatko z plaszczami kapielowymi i tak dalej trzymal Hotten Sonntag. Umielismy porozumiewac sie bez slow, tylko spojrzeniami, i wprost z wymownego milczenia rzucic zdanie: -Jasne, tylko Mahlke, ktoz by inny? Ale facet, co? Tulla chciala dowiedziec sie czegos blizszego, nalegala, tracala nas spiczastymi palcami. Ale zaden z nas nie nazwal rzeczy po imieniu. Pozostalismy przy lapidarnym: - Ktozbyjesliniemahlke, nojasne. - Tylko Schilling... nie, to ja wprowadzilem nowe okreslenie, rzuciwszy w pusta przestrzen pomiedzy glowa Sonntaga a glowka Tulli: -Wielki Mahlke. To zrobil, to mogl zrobic jedynie Wielki Mahlke. I ten przydomek mu pozostal. Wszystkie poprzednie proby zastapienia nazwiska Mahlke jakims przezwiskiem po krotkim czasie konczyly sie fiaskiem: Przypominam sobie jeszcze "podskubanego kurczaka", nazywalismy go tez, kiedy trzymal sie na uboczu "przelykaczem" albo "tym przelykaczem". Ale dopiero moj spontaniczny okrzyk: "To zrobil Wielki Mahlke!" wytrzymal probe czasu. I dlatego w tej opowiesci bedzie niekiedy mowa o Wielkim Mahlkem dla okreslenia Joachima Mahlkego. Przy kasie pozbylismy sie Tulli. Poszla do kapieliska dla kobiet, wystajacymi lopatkami napinajac material sukienki. Z podobnej do werandy przybudowki kapieliska dla mezczyzn widac bylo blade morze, na ktore padal lekki cien rzadkich sunacych oblokow. Woda: dziewietnascie stopni. We trojke i bez dlugiego wypatrywania dojrzelismy za druga mielizna kogos, kto gwaltownymi ruchami, wsrod bryzgow piany, plynal na wznak w kierunku nadbudowek minowca. Uzgodnilismy: tylko jeden pusci sie za nim. Schilling i ja zaproponowalismy to Hottenowi Sonntagowi; ale on wolal lezec z Tulla Pokriefke za sciana ogolnego kapieliska i sypac piasek na zabie uda. Schilling wymowil sie tym, ze za duzo zjadl na sniadanie. -Jajka i tak dalej. Moja babcia w Krampitz ma kury i czasem przywozi na niedziele caly mendel. Mnie nic nie przyszlo na mysl. Sniadanie zjadlem jeszcze przed msza. Rzadko trzymalem sie nakazu, zeby byc na czczo. Poza tym ani Schilling, ani Hotten Sonntag nie powiedzieli: "Wielki Mahlke". Ja to powiedzialem, poplynalem wiec za nim, zbytnio sie nie spieszac. Na pomoscie pomiedzy kapieliskiem dla kobiet a kapieliskiem dla mezczyzn omal nie doszlo do klotni, bo Tulla Pokriefke chciala koniecznie plynac ze mna. Siedziala, nieskladna kupka gnatow, na poreczy. Od lat wciaz ten sam, mysioszary, wszedzie pocerowany, dziecinny kostium kapielowy opinal jej cialo: odrobina splaszczonego biustu, odcisniete uda, miedzy nogami sfilcowany welniany trykot, ktory dokladnie odtwarzal ksztalt jej sromu. Wymyslala marszczac nosek i rozcapierzajac palce u nog. Kiedy Tulla za - obietnice jakiegos podarunku - Hotten Sonntag szepnal jej cos do ucha - zrezygnowala juz z towarzyszenia mi, przelazlo przez - porecz czterech czy pieciu chlopakow z tercji, dobrych plywakow, ktorych czesto widywalem na krypie; widocznie cos zwachali, bo tez chcieli plynac do wraku, choc podawali inny cel wyprawy; mowili: -My chcemy zupelnie gdzie indziej. Na molo albo jeszcze zobaczymy. Hotten Sonntag przyszedl mi z pomoca: -Kto poplynie za nim, temu jaja poprzetracam... Plaskim skokiem na glowe oderwalem sie od pomostu i wyplynalem w wolnym tempie, czesto zmieniajac styl. Kiedy tak plynalem i kiedy teraz o tym pisze, staralem sie i staram sie myslec o Tulli Pokriefke, bo nie chcialem i nie chce myslec wciaz tylko o Mahlkem. Dlatego wlasnie plynalem na wznak i dlatego pisze plynalem na wznak. Jedynie w ten sposob moglem i moge widziec Tulle Pokriefke, koscista, w mysioszarym kostiumie kapielowym, na poreczy: widze, jak staje sie coraz mniejsza, coraz bardziej zwariowana, coraz bardziej bolesna; bo nam wszystkim Tulla utkwila w myslach jak zadra - ale kiedy minalem druga mielizne, zniknela jak wymazana, nie byla juz punktem, zadra, dziura, juz nie odplywalem od Tulli, lecz plynalem ku Mahlkemu, pisze w twoim kierunku: plynalem zabka i nie spieszylem sie. A pomiedzy dwoma ruchami notuje - przeciez woda mnie unosi: to byla ostatnia niedziela przed letnimi wakacjami. Co sie wowczas dzialo? Zajeto Krym, a w polnocnej Afryce Rommel posuwal sie znowu naprzod. Od Wielkanocy bylismy w nizszej sekundzie. Esch i Hotten Sonntag zglosili sie na ochotnika, obaj do lotnictwa, ale potem, tak samo jak ja, ktory wahalem sie i wahalem, chcialem pojsc do marynarki, to znow nie chcialem, dostali sie do grenadierow pancernych, rodzaju lepszej piechoty. Mahlke nie zglosil sie, jak zawsze byl wyjatkiem, i powiedzial: -Chyba macie krecka! A przeciez, jako starszy od nas o rok, mial najlepsze szanse, zeby wydostac sie przed nami; ale kiedy sie pisze, nie nalezy wybiegac naprzod. Ostatnie dwadziescia metrow przeplynalem jeszcze wolniej, wciaz zabka, zeby sie nie zmeczyc. Wielki Mahlke siedzial jak zawsze w cieniu kabiny nawigacyjnej. Tylko jego kolana sterczaly w sloncu. Musial juz raz byc na dole. Gulgoczace tony jakiejs uwertury dolatywaly z lekkim wiatrem, plynely ku mnie wraz i z szumem drobnych fal. Lubowal sie w takich efektach: nurkowal do swojej kryjowki, nakrecal gramofon, nakladal plyte, z ociekajacym woda przedzialkiem wydostawal sie z powrotem na gore, przysiadal w cieniu i sluchal swojej muzyki, podczas gdy mewy udowadnialy krzykiem wiare w wedrowke dusz. Nie, zanim bedzie za pozno, chce sie jeszcze odwrocic na wznak i poobserwowac wielkie chmury, ksztaltem przypominajace worki kartofli, ktore w zawsze rownym ordynku wedrowaly od Zatoki Puckiej ponad naszym okretem w kierunku poludniowego wschodu i dostarczaly nam zmian w oswietleniu i chlodu na dlugosc chmury. Nigdy nie widzialem tak pieknych, tak bialych, tak podobnych do workow kartofli chmur - chyba moze na wystawie pod haslem: "Dzieci z naszej parafii maluja lato", ktora ojciec Alban z moja pomoca urzadzil przed mniej wiecej dwoma laty w naszym Domu im. Kolpinga[2]. Dlatego jeszcze raz, zanim pogiete zardzewiale zelastwo lodzi znajdzie sie w zasiegu moich rak: dlaczego ja? Dlaczego nie Hotten Sonntag albo Schilling? Moglem przeciez wyslac na krype chlopcow z tercji albo Tulle z Hottenem Sonntagiem. Albo wszystkich razem, z Tulla na okrase, tym bardziej ze ci z tercji, a zwlaszcza jeden z nich, podobno spokrewniony z Tulla - nazywano go zawsze jej kuzynem - lecieli na tego chudzielca. A tymczasem plynalem sam, kazalem Schillingowi uwazac, zeby nikt sie za mna nie wypuscil, i nie spieszylem sie. Ja, Pilenz - moje nazwisko nie ma zreszta nic do rzeczy - byly ministrant, chcialem zostac Bog wie czym, a jestem sekretarzem w Domu im. Kolpinga[3], nie moge wyzwolic sie od tego wszystkiego, czytam Bloya, gnostykow, Bolla, Friedricha Heera i czesto z przejeciem wertuje "Wyznania" starego, poczciwego Augustyna, dyskutuje calymi nocami przy mocnej herbacie na temat Krwi Chrystusa, Trojcy Swietej i sakramentu laski z ojcem Albanern, oswieconym, nawpol wierzacym franciszkaninem, opowiadam mu o Mahlkem i jego Marii Pannie, o grdyce Mahlkego i o ciotce Mahlkego, o przedzialku Mahlkego, cukrzonej wodzie, gramofonie, bialej sowie, srubokrecie, pomponikach z wloczki, swiecacych guzikach, o kocie, myszy, a takze, mea culpa, jak Wielki Mahlke siedzial na krypie, a ja, nie spieszac sie, zabka i na wznak, plynalem do niego; bo tylko ja bylem z Mahlkem prawie zaprzyjazniony, jezeli w ogole mozna sie bylo przyjaznic z Mahlkem. W kazdym razie staralem sie o to. A wlasciwie, nie. Bieglem z wlasnej woli obok niego, wpatrzony w jego zmieniajace sie atrybuty. Gdyby Mahlke powiedzial: "Zrob to i to!", zrobilbym to, a nawet jeszcze wiecej. Ale Mahlke nic nie mowil, bez slowa i bez gestu godzil sie, ze za nim lazilem, ze nakladajac drogi wstepowalem do niego na Osterzeile, zeby isc do szkoly u jego boku. A kiedy wprowadzil mode pomponikow, bylem pierwszym, ktory jej ulegl i nosil pomponiki na szyi. Przez pewien czas chodzilem nawet, ale tylko w domu, z srubokretem zawieszonym na sznurowadle. I jezeli w dalszym ciagu zarabialem na wdziecznosc ksiedza Guzewskiego jako ministrant, chociaz od czasow nizszej tercji nic we mnie nie zostalo z wiary wraz z wszelkimi zwiazanymi z nia zalozeniami, to tylko dlatego, zeby moc podczas komunii wpatrywac sie w krtan Mahlkego. Z tego samego powodu, kiedy Wielki Mahlke po feriach wielkanocnych czterdziestego drugiego roku - na Koralowym Morzu trwaly wtedy walki z lotniskowcami - po raz pierwszy sie ogolil, ja rowniez w dwa dni pozniej oskrobalem moja brode, choc nie bylo na niej jeszcze sladu zarostu. I gdyby Mahlke po przemowieniu dowodcy lodzi podwodnej powiedzial do mnie: "Pilenz, zwedz mu ten wisiorek!", zdjalbym z haczyka czarno-bialo-czerwona wstazke i schowal ja dla ciebie.Ale Mahlke sam troszczyl sie o swoje sprawy, siedzial oto na mostku w cieniu, przysluchiwal sie wybrzmiewajacym tonom skrzekliwej podwodnej muzyki: "Cavalleria rusticana" - w gorze mewy - morze to gladkie, to lekko pomarszczone, to rozkolysane krotkimi falami - dwie pekate lajby na redzie - przemykajace sie cienie chmur - zespol scigaczy w kierunku Pucka: szesc fal dziobowych, pomiedzy nimi kutry rybackie - juz bulgocze woda kolo wraku, plyne powoli zabka, patrze w bok, na resztki wentylatorow - ile ich bylo wlasciwie? - zanim rece moje schwytaja zardzewiale zelastwo, widze ciebie od dobrych pietnastu lat: ciebie! Plyne, chwytam sie zardzewialego zelastwa, widze ciebie: Wielki Mahlke przysiadl nieruchomo w cieniu, skrzekliwa plyta w kabinie, zakochana wciaz w tym samym miejscu, skonczyla sie, mewy odfruwajaj a ty - masz ow przedmiot zawieszony na wstazce u szyi. Wygladalo to zabawnie, bo poza tym nie mial nic na sobie. Nagi, koscisty, ze skora jak zawsze spalona przez slonce, siedzial skulony w cieniu. Tylko na kolana padal blask. Dlugi, na wpol sztywny czlonek i jadra rozplaszczone na przezartym rdza zelazie. Rece miedzy scisnietymi kolanami. Wlosy kosmykami opadajace na uszy, ale wciaz jeszcze, mimo nurkowania, przedzielone po srodku. Twarz, a raczej mina Zbawiciela - a ponizej, jako jedyna czesc "ubrania": wielki, bardzo wielki lizak, zwisajacy nieruchomo o dlon pod obojczykiem. Po raz pierwszy jablko Adama, ktore, jak do dzis przypuszczam, bylo motorem i hamulcem Mahlkego - choc mial rowniez motory zastepcze - zyskalo calkowity rownowaznik. Cicho spalo pod skora i przez pewien czas nie musialo sie poruszac, bo to, co sprawialo mu ulge i wisialo w postaci dobrze wywazonego krzyza, mialo swoja prehistorie; juz w tysiac osiemset trzynastym roku, kiedy zloto oddawano za zelazo, zostalo zaprojektowane, chwytliwe dla oka i w duchu klasycystycznym, przez poczciwego, starego Schinkla; potem wprowadzono male zmiany w latach siedemdziesiat-siedemdziesiat jeden, male zmiany w latach czternascie-osiemnascie i obecnie. Nie mialo jednak nic wspolnego z rozwinietym z krzyza maltanskiego orderem "Pour le merite", chociaz schinkelowski plod byl pierwszym odznaczeniem, ktore z piersi powedrowalo na szyje i obwiescilo zasade symetrii. -No, Pilenz! Wcale ladne cacuszko, co? -Klasa, daj dotknac. -Uczciwie zasluzone, no nie? -Zaraz pomyslalem sobie, ze tys je zwedzil. -Co znaczy zwedzil? Nadano mi je wczoraj, poniewaz z konwoju do Murmanska zatopilem piec lajb i procz tego krazownik klasy "Southampton"... Wpadlismy w idiotyczny nastroj, chcielismy udowodnic sobie, ze jestesmy w doskonalych humorach, wyryczelismy wszystkie zwrotki piesni: "Plyniemy przeciw Anglii", wymyslalismy nowe, w ktorych zamiast tankowcow i transportowcow dziurawilismy "srodokrecia" pewnych dziewczat i nauczycielek z gimnazjum im. Gudrun, przez rece zlozone w trabke oglaszalismy komunikaty nadzwyczajne z czesciowo nieprzyzwoicie przeinaczonymi, czesciowo bombastycznie wyolbrzymionymi cyframi zatopien, bebnilismy piesciami i pietami w poklad mostku: krypa dudnila, brzeczala, zeschniete lajno odpadalo, mewy wrocily, scigacze wchodzily do portu, ponad nami wedrowaly na horyzoncie piekne biale chmury, zwiewne jak pioropusze dymu, ruch, szczescie, migotanie, rybki nie tanczyly, bylo nadal pogodnie, wprawdzie chrzastka skakala, ale nie z powodu krtani, nie, bo caly Mahlke byl ozywiony i po raz pierwszy troche niedorzeczny, bez zbawicielskiej miny, bzikowal, zdjal sobie cacko z szyi, ceremonialnym gestem przylozyl konce wstazki z obu stron ponad biodrami i zabawnie nasladujac pozycje nog, ramion i przekrzywionej glowy dziewczyny, ale nie jakiejs okreslonej, tylko tak w ogole, zawiesil wielki metalowy lizak na czlonku i jadrach: ale order zdolal zakryc zaledwie jedna trzecia jego narzadow plciowych. Tymczasem twoj numer cyrkowy zaczal mnie powoli irytowac - zapytalem go, czy ma zamiar zatrzymac zdobycz, powiedzialem, ze najlepiej byloby, gdyby ukryl ja w swojej kabinie pod mostkiem, pomiedzy biala sowa, gramofonem i Pilsudskim. Wielki Mahlke mial inne plany i przeprowadzil je. Bo gdyby Mahlke schowal order pod pokladem; albo lepiej, gdybym nigdy nie przyjaznil sie z Mahlkem; albo jeszcze lepiej, gdyby jedno i drugie zbieglo sie razem: gdyby ow przedmiot znikl w kabinie telegrafisty, a ja tylko luzno, z ciekawosci i poniewaz chodzilismy do tej samej klasy, bylbym zwiazany z Mahlkem - wtedy nie musialbym teraz pisac, nie musialbym mowic do ojca Albana: "Czy to moja wina, ze Mahlke pozniej..." Ale ja pisze, bo musze sie od tego uwolnic. Wprawdzie przyjemnie jest uprawiac akrobacje na papierze - ale co mi pomoga biale chmury, wietrzyk, w precyzyjnym szyku wchodzace do portu scigacze i stado mew, odgrywajacych role greckiego choru; co mi po czarodziejskich sztuczkach z gramatyka; i gdybym nawet wszystko pisal mala litera i bez interpunkcji, musialbym i tak powiedziec: Mahlke nie ukryl zdobyczy w dawnej kabinie telegrafisty bylego polskiego minowca "Rybitwa", nie powiesil jej pomiedzy marszalkiem Pilsudskim i czarna Matka Boska, ponad gramofonem-gruchotem i rozkladajaca sie biala sowa, zlozyl tylko na dole krotka polgodzinna wizyte z lizakiem na szyi, podczas gdy ja liczylem mewy, chelpil sie - jestem tego pewien - przed swoja Madonna pieknym orderem, wyniosl go znowu przed luk w dziobie na swiatlo dzienne, nalozyl na siebie i swoje cacko spodenki kapielowe, poplynal razem ze mna w wyrownanym tempie z powrotem na plaze i na oczach Schillinga, Hottena Sonntaga, Tulli Pokriefke i chlopcow z tercji przeszmuglowal metalowy przedmiocik w scisnietej rece do swojej kabiny w kapielisku dla mezczyzn. Jesli o mnie chodzi, to tylko polowicznie i polgebkiem poinformowalem Tulle i jej towarzyszy, potem rowniez zniknalem w swojej kabinie, przebralem sie szybko i zlapalem Mahlkego na przystanku dziewiatki. Przez cala droge tramwajem staralem sie go namowic, zeby oddal order - jezeli w ogole chce to zrobic - osobiscie kapitanowi, o ktorego adres mozna sie bedzie wystarac. Mysle, ze wcale mnie nie sluchal. Stalismy stloczeni na tylnym pomoscie. Wokolo nas scisk, jak zwykle w pozne popoludnie niedzielne. Pomiedzy przystankami otwieral reke, ktora trzymal miedzy swoja a moja koszula, i obaj patrzylismy w dol na ciemny metal z mokra jeszcze, pomieta wstazka. Kolo Gut Saspe Mahlke przylozyl sobie na probe order do wezla krawatu i nie zawiazujac wstazki probowal przejrzec sie w szybie na pomoscie jak w lustrze. Poki tramwaj stal na mijance, czekajac na woz z przeciwnej strony, spogladalem uparcie ponad uchem Mahlkego, ponad zaniedbanym cmentarzem w Saspe i pokrzywionymi sosnami nadbrzeznymi, ku lotnisku i mialem szczescie: gruby trojmotorowy Ju 52 powoli schodzil do ladowania i dopomogl mi. Ale niedzielni pasazerowie tramwaju i tak nie zwrociliby chyba uwagi na przedstawienie, ktore urzadzil Wielki Mahlke. Z malymi dziecmi i zwinietymi plaszczami kapielowymi na rekach, zmeczeni plazowaniem, staczali glosne boje ponad lawkami. Miedzy przednim a tylnym pomostem tramwaju przelewal sie glosny, to cichnacy, to nasilajacy sie, to znow dlawiony placz dzieci, przechodzacy w senne kwilenie, unosily sie wyziewy, ktore potrafilyby skwasic mleko. Na koncowej stacji Brunshoferweg wysiedlismy i Mahlke rzucil przez ramie, ze ma zamiar zaklocic poobiednia drzemke dyrektora Waldemara Klohsego; zamierza pojsc sam - nie ma tez sensu czekac na niego. Klohse mieszkal - o czym wszyscy wiedzielismy - przy Baumbachallee. Towarzyszylem jeszcze Wielkiemu Mahlkemu przez wykaflowany tunel pod torami kolejowymi, a potem puscilem go samego: szedl zygzakami, nie spieszac sie. W lewej rece trzymal konce wstazki pomiedzy kciukiem a wskazujacym palcem i krecil mlynka orderem, jakby to bylo smiglo pchajace nas ku Baumbachallee. Przeklety plan i przeklete wykonanie! Gdybys byl cisnal to swiecidelko miedzy konary lip: w tej willowej dzielnicy, ocienionej lisciastymi drzewami, bylo dosyc srok, ktore pochwycilyby je i zaniosly do swoich kryjowek, do srebrnych lyzeczek, pierscionkow i broszek, do wielkiej ptasiej rupieciarni. W poniedzialek Mahlkego nie bylo w szkole. W klasie cos przebakiwano. Profesor Brunies mial lekcje niemieckiego. Nad otwartym tomem Eichendorffa znowu ssal tabletki cebionu, ktore powinien byl rozdzielic pomiedzy uczniow. Od strony katedry dochodzil jego starczy, slodko-lepki belkot: pare stronic z "Nicponia", potem "Kolo mlynskie", "Koleczko", "Grajek" - "Wedrowali dwaj rzescy czeladnicy..." - "Jesli sarenke kochasz ponad inne..." - "We wszystkim drzemie piesn..." - "Wiew lagodny tchnie niebiesko" - o Mahlkem ani slowa. Dopiero we wtorek wszedl do klasy dyrektor Klohse z szara teczka pod pacha, stanal obok profesora Erdmanna - ktory zmieszany zacieral rece - i ponad naszymi glowami wional chlodnym oddechem, ze zdarzylo sie cos nieslychanego, i to w chwili dziejowej, kiedy wszyscy powinni byc solidarni. Dany uczen - Klohse nie wymienil nazwiska - zostal usuniety ze szkoly. Postanowiono jednak nie zawiadamiac innych instancji, na przyklad wladz rejonowych. Wszystkim uczniom zaleca sie zachowac calkowite milczenie i dla dobra imienia szkoly starac sie powetowac haniebny postepek. Takie jest zyczenie dawnego ucznia, kapitana marynarki, dowodcy lodzi podwodnej, odznaczonego, i tak dalej... Wprawdzie Wielki Mahlke wylecial z naszej budy, ale zostal przeniesiony do gimnazjum im. Horsta Wessela, bo w czasie wojny rzadko sie zdarzalo, zeby kogos zupelnie wydalano ze szkol. Rowniez w tamtej uczelni nie robiono wiele halasu z powodu jego historii. IX Gimnazjum im. Horsta Wessela nazywalo sie przed wojna gimnazjum realnym im. Kronprinca Wilhelma i pachnialo kurzem tak samo jak nasza szkola. Jego gmach, zbudowany, zdaje sie, w tysiacdziewiecset dwunastym roku, tylko zewnetrznie weselszy niz nasza buda z czerwonej cegly, znajdowal sie na poludniu przedmiescia, u stop Jaschkentaler Wald, tak wiec, kiedy jesienia rozpoczela sie znowu nauka, moja droga do szkoly nigdzie nie przecinala sie z droga Mahlkego. Rowniez w czasie wielkich ferii Mahlke przepadl bez wiesci - lato bez Mahlkego - bo, jak mowiono, zglosil sie na oboz przysposobienia wojskowego, aby przejsc kurs przygotowawczy do sluzby lacznosci. Nie pokazywal swoich oparzen ani w Brosen, ani na plazy kapieliska w Glettkau. Poniewaz nie bylo sensu szukac go w kaplicy Marii Panny, ksiadz Guzewski nie mogl liczyc podczas tych wakacji na najpewniejszego ze swoich ministrantow - ministrant Pilenz powiedzial sobie: nie ma mszy bez Mahlkego. Opuszczeni przez Mahlkego, siadywalismy od czasu do czasu na krypie, ale bez przyjemnosci. Hotten Sonntag bezskutecznie usilowal znalezc dojscie do kabiny telegrafisty. Takze pomiedzy chlopcami z tercji chodzily wciaz nowe sluchy o fantastycznej i w zwariowany sposob urzadzonej kryjowce we wnetrzu nadbudowki mostku. Jakis wisus z blisko osadzonymi oczami, ktorego smarkateria z kornym podziwem nazywala Stortebekerem[4], nurkowal niezmordowanie. Kuzyn Tulli Pokriefke, raczej chucherkowaty chlopczyna, byl raz czy dwa na krypie, ale nie nurkowal. W myslach albo tez naprawde probowalem rozpoczac z nim rozmowe o Tulli; zalezalo mi na niej. Ale, tak jak mnie, zawrocila ona rowniez kuzynowi glowe - i to czym? - sfilcowana welna, nieodlacznym zapachem kleju stolarskiego. - Gowno cie to obchodzi! - odpowiedzial mi kuzyn, albo tez mogl tak odpowiedziec.Tulla nie pokazywala sie na krypie, przesiadywala na plazy, ale zerwala z Hottenem Sonntagiem. Wprawdzie bylem z nia dwa razy w kinie, ale nie stalo sie to dla mnie zrodlem szczescia: do kina chodzila z kazdym. Mowiono, ze zadurzyla sie w owym Stortebekerze, i to nieszczesliwie, poniewaz Stortebeker byl przede wszystkim zapatrzony w nasza lajbe i szukal wejscia do kabiny Mahlkego. Pod koniec wakacji wiele szeptano o jego nurkowaniu, uwienczonym rzekomo pomyslnym skutkiem. Dowodow nie bylo: nie wydobyl ani jednej wygietej od wilgoci plyty, ani jednego przegnilego piora bialej sowy. Pomimo to plotki utrzymywaly sie; a kiedy dwa i pol roku pozniej nakryto owa dosyc osobliwa bande mlodocianych, ktorej przywodca mial byc Stortebeker, podczas procesu byla podobno mowa o naszej krypie i o kryjowce we wnetrzu mostku kapitanskiego. Ale ja bylem juz wowczas w wojsku, dowiedzialem sie o tym tylko z napomkniec, gdyz ksiadz Guzewski az do konca, dopoki dzialala poczta, pisywal do mnie na wpol duszpasterskie, na wpol przyjacielskie listy. W jednym z ostatnich, ze stycznia czterdziestego piatego roku - kiedy wojska rosyjskie docieraly juz do Elblaga - byla wzmianka o swietokradczym napadzie, ktorego dokonala tak zwana "banda sprzataczy", okradajac kosciol Serca Jezusowego, teren dzialalnosci ksiedza Wiehnke. Mlody Stortebeker byl w liscie wymieniony po nazwisku; czytalem tez, zdaje sie, cos o trzyletnim dziecku, ktore banda czcila jako talizman, maskotke. Niekiedy jestem tego pewien, a niekiedy waham sie, czy w ostatnim lub przedostatnim liscie ksiedza Guzewskiego - caly plik, podobnie jak moj dziennik, przepadl wraz z chlebakiem kolo Cottbus - byla mowa o minowcu, ktory przed poczatkiem letnich wakacji w czterdziestym drugim roku swiecil swoj wielki dzien, ale potem podczas ferii stracil caly swoj urok; nawet dzis wakacje te zachowaly mdly posmak, poniewaz zabraklo podczas nich Mahlkego. Bez niego nie bylo lata! Nie to, zeby nieobecnosc Mahlkego wprawila nas w rozpacz, bynajmniej. W szczegolnosci ja bylem nawet zadowolony, ze sie go pozbylem, ze nie musze za nim biegac; ale dlaczego zaraz po rozpoczeciu roku szkolnego zglosilem sie znow do ksiedza Guzewskiego na ministranta? Twarz ksiedza zrazu usmiechnela sie spoza okularow bez oprawki tysiacem zyczliwych zmarszczek, lecz potem, kiedy czyszczac jego sutanne - siedzielismy w zakrystii - spytalem o Joachima Mahlkego, za tymiz okularami wygladzila sie i spowazniala. Ksiadz odpowiedzial spokojnie, przytrzymujac reka okulary: - Oczywiscie, zawsze jest jednym z najgorliwszych, nigdy nie opuszcza mszy niedzielnej, choc przez cztery tygodnie przebywal w tak zwanym obozie przysposobienia wojskowego; ale nie , chcialbym przypuszczac, ze tylko z powodu Mahlkego pragniesz znow sluzyc do mszy. Slucham twego wyjasnienia, Pilenz! Otoz niespelna dwa tygodnie przedtem otrzymalismy wiadomosc, ze moj brat Klaus polegl w stopniu podoficera nad Kubaniem. Jego smierc podalem wiec jako powod powrotu do ministrantury. Zdawalo sie, ze ksiadz Guzewski uwierzyl, albo przynajmniej staral sie uwierzyc, w nawrot mojej poboznosci. Nie bardzo przypominam sobie szczegoly twarzy Hottena Sonntaga lub Wintera, ale jezeli chodzi o ksiedza Guzewskiego, to wiem, ze mial geste, grube jak drut i czarne, tylko z rzadka Kpoprzetykane srebrnymi nitkami, kedzierzawe wlosy, z ktorych sypal sie na sutanne lupiez. Starannie wygolona tonsura odcinala sie niebieskawo na ciemieniu. Pachnial woda brzozowa i mydlem Palmolive. Czasami palil tureckie papierosy w misternie szlifowanym bursztynowym ustniku. Uchodzil za postepowego i gral z ministrantami oraz chlopcami, ktorych przygotowywal do pierwszej komunii, w ping-ponga w zakrystii. Wszystkie szaty liturgiczne, humeral i albe, kazal przesadnie mocno krochmalic niejakiej pani Tolkmit albo, kiedy staruszka byla chora, zrecznym ministrantom, czesto mnie. Manipularze, stuly i inne szaty, czy lezaly w szafach, czy tez wisialy, osobiscie obkladal i obciazal woreczkami z lawenda. Kiedy mialem okolo trzynastu lat, wsunal mi pewnego razu mala, nieowlosiona reke pod koszule i powiodl nia od karku w dol az do spodenek gimnastycznych, potem jednak cofnal ja, poniewaz spodenki nie mialy wciagnietej gumki i wiazalem je z przodu na tasiemki. Nie robilem sobie wiele z tego, tym bardziej, ze ksiadz Guzewski swym przyjacielskim, czesto mlodzienczym sposobem bycia zaskarbil sobie moja sympatie. Wspominam go dzis jeszcze z nieco drwiaca zyczliwoscia; dlatego juz ani slowa wiecej o przypadkowych i nieszkodliwych chwytach, szukajacych w gruncie rzeczy tylko mojej katolickiej duszy. W sumie byl kaplanem jak setki innych, utrzymywal starannie dobrana biblioteke dla swojej malo czytajacej gminy robotniczej, nie byl przesadnie gorliwy, wierzyl z zastrzezeniami - na przyklad jezeli chodzi o wniebowziecie Marii Panny - i kazde slowo wymawial z jednakowa, troche namaszczona a zarazem wesola intonacja, bez wzgledu na to, czy mowil ponad korporalem o Krwi Chrystusowej, czy tez w zakrystii o ping-pongu. Niepowazne wydalo mi sie tylko, ze juz na poczatku czterdziestego roku zlozyl podanie o zmiane nazwiska i niespelna rok pozniej nazywal sie i kazal sie nazywac Gusewing, ksiadz Gusewing. Ale modzie germanizowania brzmiacych po polsku nazwisk, konczacych sie na "ski", "ske" lub "a" - jak Formella - ulegalo wowczas wielu ludzi: Lewandowski przeobrazil sie w Lengnischa; z pana Olczewskiego, naszego rzeznika, wyklul sie mistrz rzeznicki Ohlwein; rodzice Jurgena Kupki chcieli sie nazywac z pruska Kupkat - ale podanie zostalo, nie wiadomo dlaczego, odrzucone. Moze wedlug wzoru: Szawel przemienil sie w Pawla, niejaki Guzewski chcial sie stac Gusewingiem - ale w tej opowiesci ksiadz Guzewski nadal nazywa sie Guzewski; bo ty, Joachimie Mahlke, nie zabiegales o zmiane nazwiska. Kiedy po raz pierwszy po letnich wakacjach sluzylem do wczesnej mszy, zobaczylem go znowu i na nowo. Juz zaraz po modlitwach na stopniach oltarza - ksiadz Guzewski stal po stronie Lekcji i byl wlasnie przy Introitus - odkrylem go w drugiej lawce przed oltarzem Marii Panny. Ale dopiero pomiedzy Epistola a Gradualem, a nastepnie w czasie odczytywania przypadajacej na ten dzien Ewangelii, znalazlem dosyc czasu, zeby mu sie dokladniej przyjrzec. Chociaz jego wlosy nadal byly przedzielone na srodku i jak zwykle usztywnione ocukrzona woda, mial je teraz dluzsze co najmniej o zapalke. Zlepione i stezale od cukru, zwisaly nad uszami jak spadzista strzecha: moglby wystepowac w roli Chrystusa, skladal dlonie w powietrzu na wysokosci czola, nie podpierajac sie lokciami, a pod daszkiem rak odslanial widok szyi, ktora, naga i nie oslonieta, nic nie ukrywala; kolnierzyk koszuli byl bowiem wylozony na marynarke, ani sladu krawatu, pomponikow, wisiorkow, srubokretow czy innych przedmiotow z bogatego arsenalu. Jedynym zwierzeciem herbowym na czystym polu byla owa niespokojna mysz, ktora mial pod skora zamiast krtani, a ktora kiedys zwabila kota i mnie skusila, zeby kota na niej posadzic. Do tego pomiedzy jablkiem Adama a broda widnialo kilka strupkow po goleniu. Omal nie spoznilem sie z dzwonieniem na Sanctus. Przy balaskach Mahlke zachowywal sie mniej afektowanie. Zlozone rece opuscil ponizej obojczyka i pachnialo mu z ust, jakby w jego wnetrzu, w garnuszku na malym plomieniu, gotowala sie ustawicznie wloska kapusta. Ledwo otrzymal oplatek, zwrocila moja uwage nastepna smiala innowacja: droge powrotna od oltarza do miejsca w drugim rzedzie lawek, owa cicha droge, ktora Mahlke dotychczas, jak kazdy komunikujacy, odbywal bez nadkladania, wydluzyl teraz i przerwal, gdyz powolnymi, sztywnymi krokami doszedl do miejsca naprzeciw srodka oltarza, padl na kolana, ale nie na linoleum, tylko na szorstkowlosy dywan, zaczynajacy sie blisko stopni. Zlozone rece wzniosl w gore, ponad oczy, ponad przedzialek, jeszcze wyzej i juz z wyrazna zarliwoscia gipsowej figurze ponadnaturalnej wielkosci, ktora bez Dzieciatka, jako Dziewica wybrana sposrod dziewic, stala na posrebrzonym sierpie ksiezyca, w niebieskim jak farbka, wysadzanym gwiazdami plaszczu, zwisajacym od ramion do kostek, ze zlozonymi na plaskiej piersi dlonmi o dlugich palcach, patrzac lekko wypuklymi, szklanymi oczyma w sufit dawnej sali gimnastycznej. -Gdy Mahlke podniosl sie z kleczek i opuscil znow rece na wysokosc wykladanego kolnierzyka, mial na zaczerwienionych kolanach - odcisniety wzor dywanu. Ksiedza Guzewskiego rowniez uderzyly szczegoly nowej mody Mahlkego. Nie zadawalem oczywiscie pytan. To on sam, zaniepokojony, jakby chcac pozbyc sie ciezaru lub podzielic sie nim, zaczal mowic zaraz po mszy o nadmiernej poboznosci Mahlkego, o jej przesadnych zewnetrznych przejawach i o trosce, ktora go w zwiazku z tym od dlugiego czasu gnebi. Powiedzial, ze kult, jakim Mahlke otacza Matke Boska, graniczy z poganskim balwochwalstwem, niezaleznie od tego, jaka wewnetrzna potrzeba sprowadza go do stop oltarza. Czekal na mnie przed wyjsciem z zakrystii. Strach omal ze nie wepchnal mnie z powrotem do wnetrza, ale Mahlke ujal moje ramie, zasmial sie w nowy, swobodny sposob i zaczal beztrosko gawedzic. On, zazwyczaj taki malomowny, rozprawial o pogodzie - babie lato, zlote nitki w powietrzu - i nagle tym samym tonem, nie znizajac glosu, powiedzial: -Aha, zglosilem sie na ochotnika. Sam kiwam glowa nad soba. Wiesz przeciez, co ja o tym sadze: wojsko, zabawa w wojne i to przesadne podkreslanie zolnierskosci. Zgadnij, do jakiej broni. Nic podobnego. Do lotnictwa juz dawno nie warto. Spadochroniarze! Kon by sie usmial. A czemu nie pytasz, czy nie do lodzi podwodnych? No wiec, nareszcie! To jedyna bron, ktora ma jeszcze jakies szanse; chociaz bede sie sobie wydawal dziecinny w takim pudle i o wiele chetniej robilbym cos celowego albo przynajmniej zabawnego. Wiesz przeciez, ze chcialem kiedys zostac klownem. Co za pomysly ma sie w chlopiecym wieku! Ale i dzis jeszcze uwazam ten zawod za zupelnie niezly. Poza tym powodzi mi sie nijako. Och, szkola jak szkola. Jakie glupstwa robilo sie dawniej. Pamietasz? Nie moglem sie po prostu przyzwyczaic do mojej grdyki. Myslalem, ze to rodzaj choroby, a to jest zupelnie normalne. Znam ludzi, albo przynajmniej widzialem takich, ktorzy maja wieksze i wcale sie tym nie przejmuja. Zaczelo sie od tej historii z kotem. Pamietasz jeszcze, lezelismy na boisku Heinricha Ehlersa. Odbywala sie wlasnie rozgrywka palanta. Spalem albo drzemalem sobie, a ta szara bestia, moze zreszta byla czarna, zobaczyla moja szyje i skoczyla, albo jeden z was, zdaje sie, ze Schilling, po nim mozna sie bylo tego spodziewac, wzial kota... No, mniejsza z tym. Nie, na krypie juz potem nie bylem. Stortebeker? Slyszalem o tym. Niech sobie, co mi tam. Nie wydzierzawilem przeciez lajby, prawda? Zajdz kiedys do nas. Dopiero w trzecia niedziele adwentu, gdy juz przez cala jesien bylem dzieki Mahlkemu najgorliwszym ministrantem, skorzystalem z jego zaproszenia. Jeszcze w adwencie sluzylem do mszy sam jeden, bo ksiadz Guzewski nie mogl znalezc drugiego ministranta. Wlasciwie chcialem odwiedzic Mahlkego juz w pierwsza niedziele i przyniesc mu swiece, ale dostalismy przydzial za pozno i Mahlke mogl postawic poswiecona swiece przed oltarzem Marii Panny dopiero w druga niedziele. Kiedy spytal mnie: - Czy mozesz postarac sie o swiece? Guzewski nie chce mi dac - powiedzialem: - Zobacze. - I postaralem sie dla niego o rzadka w latach wojennych, dluga, blada jak kartoflany kielek swiece; poniewaz brat moj polegl, rodzina nasza miala prawo do tego racjonowanego artykulu. Poszedlem pieszo do Urzedu Gospodarki, po przedstawieniu dowodu smierci otrzymalem talon, pojechalem tramwajem do specjalnego sklepu w Oliwie, dowiedzialem sie, ze swiec nie ma na skladzie, odbylem te droge jeszcze dwukrotnie i dopiero w druga niedziele adwentu moglem ci dostarczyc swiece i zobaczyc cie, tak jak to sobie wyobrazalem i jak tego pragnalem, kleczacego przed oltarzem Marii Panny. Podczas gdy ksiadz Guzewski i ja mielismy na sobie adwentowe fiolety, twoja szyja wyrastala z bialego wykladanego kolnierza, ktorego przenicowany i przerobiony plaszcz zabitego ongi w wypadu maszynisty kolejowego nie mogl zakryc, zwlaszcza ze ty - nastepna innowacja - nie zawiazales sobie na szyi szala spietego wielka agrafka. W druga i trzecia niedziele adwentu Mahlke kleczal dlugo i sztywno na szorstkim dywanie. Wtedy to postanowilem wziac go za slowo i odwiedzic po poludniu. Jego szkliste spojrzenie, ktore nie drgnelo ani na chwile - albo moze ozywialo sie tylko wtedy, kiedy bylem zajety przy oltarzu - bylo skierowane ponad ofiarowana swieca na brzuch Matki Boskiej. Rece Mahlkego utworzyly stromy daszek nad czolem i snujacymi sie w nim myslami, przy czym skrzyzowane kciuki nie dotykaly glowy. Pomyslalem sobie: dzisiaj pojde. Pojde i obejrze go sobie. Zupelnie dokladnie obejrze. Raz wreszcie. Przeciez za tym cos sie musi... No i przeciez mnie zaprosil. Mimo ze Osterzeile byla krotka ulica, to jednak jednorodzinne domki, z golymi szpalerami kolo szorstko tynkowanych fasad, i w rownych odstepach zasadzone wzdluz chodnikow drzewa - mlode lipy po niecalym roku potracily juz swoje paliki, ale podporki byly im jeszcze potrzebne - choc odebraly mi jakos odwage i zmeczyly mnie, choc nasza Westerzeile byla identyczna albo moze dlatego wlasnie, ze tak samo pachniala i ze swoimi lilipucimi ogrodkami tak samo wygladala przez wszystkie pory roku. Jeszcze dzisiaj, kiedy opuszczam Dom im. Kolpinga, co sie rzadko zdarza, by odwiedzic znajomych czy przyjaciol w Stockum lub Lohhausen, pomiedzy lotniskiem a polnocnym cmentarzem, i musze przejsc przez ulice osiedla, ktore sa rownie meczace - i zniechecajaco jednostajne, dom po domu, drzewo po drzewie, mam wrazenie, jakbym wciaz jeszcze byl w drodze do matki Mahlkego, do ciotki Mahlkego, do ciebie, Wielki Mahlke: a na furtce ogrodowej, ktora mozna by przesadzic jednym duzym, nawet niezbyt duzym susem, wisi dzwonek. Potem przejscie przez zimowy, ale nie osniezony ogrodek z krzakami roz, otulonymi w chocholy. Klomby bez kwiatow, ozdobione calymi lub uszkodzonymi muszlami morskimi, ulozonymi w ornamenty. Ceramiczna zielona zaba wielkosci siedzacego krolika, na podstawie z ciosanego marmuru, obramowanej przekopana ziemia ogrodowa, ktora tu i owdzie pokrywa kamien zaschnietymi grudkami. A na klombie, po drugiej stronie waskiej drozki, ktora, odkad siegam pamiecia, wiodla mnie od furtki do trzech stopni z klinkieru, przed pobejcowane na kolor ochry, zakonczone okraglym lukiem drzwi, w tej samej odleglosci od sciezki stoi prawie ze pionowo wbity drag wysokosci czlowieka, z zawieszonym na nim domkiem dla ptakow w ksztalcie gorskiego szalasu. Wroble nie odlatuja od karmy, kiedy robie siedem czy osiem krokow pomiedzy jednym a drugim klombem; mozna by sadzic, ze osiedle pachnie odpowiednio do pory roku swiezoscia, czystoscia i piaskiem - ale nie tylko na Osterzeile, Westerzeile czy Barenweg, lecz wszedzie, w Langfuhr, Prusach Zachodnich i w calych Niemczech pachnialo w owych latach wojennych cebula duszona w margarynie, zreszta nie upieram sie: pachnialo cebula gotowana, swiezo pokrojona, choc cebuli brakowalo i trudno bylo ja zdobyc, choc o nieosiagalnej cebuli, wspomnianej w jakims przemowieniu radiowym przez samego marszalka Goringa, krazyly dowcipy po Langfuhr, Prusach Zachodnich i calych Niemczech; dlatego powinienem na dobra sprawe posmarowac moja maszyne do pisania sokiem cebuli i w ten sposob wywolac w sobie ow zapach, ktory w tamtych latach psul powietrze w calych Niemczech, w Prusach Zachodnich, w Langfuhr, na Osterzeile czy na Westerzeile, zagluszajac nawet dominujacy odor trupow. Z`Jednym susem przemierzylem trzy stopnie i chcialem wlasnie zgieta juz do chwytu dlonia ujac klamke, kiedy drzwi otworzyly sie od wewnatrz. Przede mna stal Mahlke w filcowych pantoflach i w koszuli z wykladanym kolnierzem. Widac bylo, ze przed chwila zrobil sobie na nowo przedzialek. Ni to jasne, ni to ciemne kosmyki wlosow, sztywne i porozdzielane zebami grzebienia, biegly od przedzialka ukosnie w dol, ku tylowi glowy, i jeszcze sie trzymaly; ale kiedy po godzinie wychodzilem, zdazyly juz opasc i przy kazdym wypowiadanym przez Mahlkego slowie chwialy sie nad duzymi, silnie przekrwionymi uszami. Siedzielismy po przeciwnej stronie domu, w pokoju mieszkalnym, do ktorego swiatlo wpadalo przez oszklona werande. Podano - ciasto wedlug jakiejs wojennej recepty: kartoflane ciasto o smaku wody rozanej, imitujace marcepan. Potem jedlismy sliwki z wekow, ktore mialy normalny smak i dojrzaly jesienia w ogrodzie Mahlkego - przez lewe oszklone okno werandy widac bylo bezlistne drzewo z pobielonym pniem. Z krzesla, ktore mi wskazal, mialem widok na dwor; siedzialem po wezszej stronie stolu, naprzeciwko Mahlkego, obroconego plecami do werandy. Na lewo ode mnie, w bocznym oswietleniu, tak ze siwe wlosy kedzierzawily sie srebrzyscie, siedziala ciotka Mahlkego; po prawej, oswietlona z prawej strony, mniej polyskujaca srebrem, bo gladziej uczesana, matka Mahlkego. A brzegi jego uszu i porastajacy je meszek oraz lekko drzace konce kosmykow wlosow byly jakby obwiedzione zimnym zimowym swiatlem, chociaz pokoj byl przegrzany. Gorna czesc szeroko wylozonego kolnierza blyszczala sniezna biela, a dolna wydawala sie szara: szyja Mahlkego rysowala sie plasko w cieniu. Obie kobiety, grubokosciste, urodzone i wychowane na wsi, niepewne, co robic z rekami, mowily duzo, nigdy jednoczesnie, ale zawsze w kierunku Joachima Mahlkego, nawet kiedy zwracaly sie do mnie i wypytywaly o zdrowie mojej matki. Obie wyrazily poprzez niego, grajacego role tlumacza, swoje wspolczucie: -Tera i panski brat Klaus tarn sie zostal. Znalam go ino z widzenia, ale zawsze... Taki dzielny czlowiek! Mahlke posredniczyl w sposob lagodny, ale stanowczy. Zbyt osobiste pytania - podczas gdy ojciec przebywal w Grecji i przysylal stamtad listy poczta polowa, moja matka utrzymywala intymne stosunki przewaznie z wyzszymi szarzami wojskowymi - pytania zatem zmierzajace w tym kierunku Mahlke zdecydowanie ucinal: -Zostaw to, ciociu. Kto moze bawic sie w sedziego w czasach, gdy wszystko mniej lub wiecej przewraca sie do gory nogami. A poza tym to cie nic a nic nie obchodzi, mamo. Gdyby tato jeszcze zyl, sprawiloby mu to przykrosc i nie pozwolilby ci tak mowic. Obie kobiety byly posluszne jemu czy tez owemu zmarlemu maszyniscie, ktorego ducha w nie narzucajacy sie sposob zaklinal, by nakazal milczenie, kiedy ciotka czy matka stawaly sie zbyt gadatliwe. Rowniez rozmowy o polozeniu na froncie - obie mieszaly dzialania wojenne w Rosji z walkami w polnocnej Afryce, mowily El Alamein majac na mysli Morze Azowskie - Mahlke umial skierowywac na wlasciwe tory geograficzne spokojnie, bez rozdraznienia: -Nie, ciociu, ta bitwa odbyla sie kolo Guadalcanal, a nie w Karelii. Ale tak czy owak ciotka dala haslo i zaczelismy snuc przypuszczenia co do japonskich i amerykanskich lotniskowcow, ktore uczestniczyly i ewentualnie zostaly zatopione w bitwie kolo Guadalcanal. Mahlke byl zdania, ze okrety "Hornet" i "Wasp", jednostki podobne do lotniskowca "Ranger", ktorych budowa rozpoczela sie dopiero w trzydziestym dziewiatym roku, tymczasem podjely sluzbe i uczestniczyly w bitwie, bo albo "Saratoge", albo "Lexington", byc moze nawet oba te okrety, juz przedtem nalezalo umiescic na liscie strat. Jeszcze mniej jasna byla sprawa obu najwiekszych japonskich lotniskowcow: "Akagi" i stanowczo zbyt powolnej "Kagi". Mahlke wyglaszal ryzykowne poglady, mowil, ze w przyszlosci beda sie toczyly walki tylko pomiedzy lotniskowcami, ze budowa okretow bojowych juz sie nie oplaca i ze - gdyby mialo jeszcze kiedykolwiek dojsc do wojny - przyszlosc nalezy do szybkich, lekkich jednostek i do lotniskowcow. No i zaczal sypac szczegolami; obie kobiety nie mogly wyjsc z podziwu, a kiedy plynnie wymienil nazwy wszystkich wloskich esploratori, ciotka tak glosno i z tak dziewczecym entuzjazmem klasnela w kosciste rece, ze po zapanowaniu ciszy w pokoju zawstydzila sie i jela sobie poprawiac wlosy z zazenowania. Na temat gimnazjum im. Horsta Wessela nie padlo ani jedno slowo, wydaje mi sie tylko, ze Mahlke powstajac z krzesla wspomnial ze smiechem swoje zamierzchle, jak sie wyrazil, perypetie z szyja, opowiedzial tez - matka i ciotka smialy sie razem z nim - historyjke o kocie: tym razem Jurgen Kupka mial mu posadzic bestie na grdyce; gdybym tylko wiedzial, kto wlasciwie wymyslil te bajke, on, czy ja, czy ten, kto to pisze? W kazdym razie - i to jest pewne - gdy sie zegnalem, jego matka zapakowala mi w papier dwa kawalki ciasta kartoflanego. Na korytarzu, kolo schodow wiodacych na pietro i do mansardy, Mahlke objasnil mi zdjecie, ktore wisialo obok woreczka na szczotki. Podluzna fotografia przedstawiala dosyc nowoczesnie wygladajacy parowoz z weglarka dawnych polskich kolei panstwowych - znak PKP wyraznie widoczny byl w dwoch miejscach. Przed lokomotywa stali ze skrzyzowanymi ramionami dwaj mezczyzni, drobni, lecz z wladczymi minami. Wielki Mahlke powiedzial: -Moj ojciec i palacz Labuda, na krotko zanim w trzydziestym czwartym zgineli w katastrofie w poblizu Tczewa. To znaczy, niemu ojcu udalo sie nie dopuscic do najgorszego i otrzymal posmiertne odznaczenie. X Z poczatkiem nowego roku zapragnalem brac lekcje muzyki - moj brat pozostawil skrzypce - ale powolano nas do sluzby pomocniczej w lotnictwie, a dzis jest juz chyba za pozno, chociaz ojciec Alban niezmordowanie mnie namawia, zebym sie jednak jeszcze zdecydowal. To on rowniez zachecal mnie do opowiedzenia historii o kocie i myszy:-Niech pan po prostu usiadzie, drogi panie Pilenz, i wszystko swobodnie spisze. Mimo ze panskie pierwsze poetyckie proby i nowelki byly mocno kafkowskie, ma pan jednak oryginalne pioro; niech pan siegnie po skrzypce albo piszac zrzuci z siebie to, co pana dreczy - Pan Bog nie bez powodu obdarzyl pana talentami. A wiec: wzieto nas do baterii nadbrzeznej, bedacej jednoczesnie bateria szkoleniowa Brosen-Clettkau, do polozonych za wydmami, kolyszacymi sie wydmuchrzyca, i za wyzwirowana promenada barakow, ktore wypelnial zapach smoly, brudnych skarpetek i materacow z trawy morskiej. Wiele mozna by opowiadac o powszednim dniu chlopca powolanego do lotniczej sluzby pomocniczej, umundurowanego gimnazjalisty, ktorego przed poludniem uczyli wedlug tradycyjnej metody posiwiali nauczyciele, a ktory po poludniu musial wkuwac na pamiec regulamin sluzby kanoniera oraz tajemnice balistyki; ale nie chodzi tu przeciez o mnie ani o naiwne i junackie dzieje Hottena Sonntaga, ani wreszcie o zupelnie banalna historie Schillinga, lecz tylko o ciebie; tylko o tobie ma tu byc mowa; a Joachim Mahlke nigdy nie nalezal do lotniczej sluzby pomocniczej. Uczniowie z gimnazjum im. Horsta Wessela, ktorych rowniez szkolono w baterii nadbrzeznej Brosen-Clettkau, dostarczyli nam mimochodem nowych informacji, nie wdajac sie zreszta w dluzsza od kota i myszy wywodzaca sie rozmowe: -A jego to krotko po Bozym Narodzeniu powolali do Reichsarbeitsdienst. Dali mu wojenna mature. No, egzaminy nigdy nie byly dla niego problemem. Byl starszy od nas. Jego oddzial stacjonuje podobno w Borach Tucholskich. Moze wydobywaja tam torf? Gadaja, ze to niespokojne strony. Partyzanci i tak dalej. W lutym odwiedzilem Escha w szpitalu lotniczym w Oliwie. Lezal ze zlamanym obojczykiem i chcial papierosow. Dalem mu pare, a on poczestowal mnie lepkim likierem. Nie pozostalem dlugo. Idac do przystanku w strone Clettkau, poszedlem droga okrezna przez park palacowy. Chcialem zobaczyc, czy poczciwa stara grota szeptow jeszcze istnieje. Istniala i odbywajacy rekonwalescencje strzelcy gorscy wyprobowywali ja z pielegniarkami. Szeptali z obu stron w porowaty kamien, chichotali, szeptali, chichotali. Ja nie mialem z kim szeptac i z jakimis tam myslami w glowie poszedlem podobna do tunelu ciernista aleja bez ptakow, ktora, w gorze zamknieta nagimi galeziami, biegla prosciutko jak strzelil od stawu palacowego i groty w kierunku niepokojaco waskiego wylotu na szose sopocka. Po dwoch pielegniarkach, ktore prowadzily kustykajacego-smiejacego sie porucznika, po dwoch babciach i moze trzyletnim, uparcie osobno kroczacym chlopcem, ktory mial dzieciecy bebenek, ale wen nie uderzal, w szarym, lutowym, ciernistym tunelu ukazala sie i zaczela zblizac jeszcze jakas postac: natknalem sie na Mahlkego. Spotkanie zmieszalo nas obu. Do tego zblizanie sie ku sobie w uczepionej cierniami nieba i nie posiadajacej bocznych odgalezien alei parkowej mialo w sobie cos uroczystego, az przygnebiajacego: los albo rokokowa fantazja jakiegos francuskiego architekta ogrodow sprowadzily nas razem - jeszcze dzis omijam palacowe ogrody przypominajace labirynt, ktore zaprojektowano w duchu starego, poczciwego Le Notre'a. Oczywiscie zaraz zaczelismy rozmawiac, ale ja, jak urzeczony, nie moglem oderwac oczu od jego nakrycia glowy; bo czapka Arbeitsdienst byla na kazdej glowie, nie tylko Mahlkego, unikatem brzydoty: przesycona barwa wyschnietych ekskrementow, wybrzuszala sie wysoko i nieproporcjonalnie ponad daszkiem; miala wprawdzie glowke przypominajaca meski kapelusz, ale dwie rownolegle faldy biegly tu blizej siebie, laczyly sie i tworzyly owa waska, plastyczna szczeline, z powodu ktorej nakrycie glowy czlonkow Reichsarbeitsdienst nazywano "dupa z uchwytem". Czapka ta wygladala na glowie Mahlkego szczegolnie zle. Byla jakby drastycznym wyolbrzymieniem jego przedzialka na srodku glowy, mimo ze Mahlke musial go w Arbeitsdienst zarzucic; stalismy tak naprzeciwko siebie, cienkoskorzy pod i pomiedzy cierniami - chlopczyk wrocil sam, bez babci, bijac teraz glosno w blaszany bebenek, zatoczyl wokolo nas magiczne polkole i zniknal wreszcie razem ze swym halasem w wylocie alei. Pozegnalismy sie spiesznie, zaraz potem gdy Mahlke odpowiedzial mi polslowkami i mrukliwie na pytania o walki z partyzantami w Borach Tucholskich, o wyzywienie w Arbeitsdienst i o to, czy w poblizu stacjonuja tez zenskie oddzialy. Bylem rowniez ciekaw, co robi w Oliwie i czy odwiedzil juz ksiedza Guzewskiego. Dowiedzialem sie, ze wyzywienie jest znosne i ze dziewczat nie ma ani sladu. Pogloski o walkach z partyzantami uwazal za przesadzone, ale niezupelnie wyssane z palca. Do Oliwy wyslano go po jakies czesci zamienne: podroz sluzbowa na dwa dni. -Z Guzewski m rozmawialem dzis krotko zaraz po rannej mszy. - Potem dodal z gestem dezaprobaty: - Ten nigdy sie nie zmieni, chocby swiat sie walil! - i odstep pomiedzy nami powiekszyl sie, poniewaz oddalalismy sie juz od siebie. Nie, nie obejrzalem sie za nim. Nieprawdopodobne, co? Ale takie zdanko, jak: "Mahlke nie obejrzal sie za mna", nie wzbudzi niczyjej watpliwosci. Tak, wielokrotnie ogladalem sie za siebie, ale nikt, nawet chlopczyk ze swa halasliwa zabawka, nie szedl w moja strone i nie pomogl mi. Potem, jak wyliczylem sobie, nie widzialem ciebie przeszlo rok; ale nie widziec ciebie nie znaczylo i nie znaczy zapomniec o tobie i o twojej usilnie przestrzeganej symetrii. Przy tym pozostaly trwale slady w pamieci: ile razy zobaczylem kota, szarego, czarnego czy pregowanego, zawsze ukazywala mi sie w polu widzenia mysz; ale wciaz sie wahalem i bylem niezdecydowany, czy nalezy chronic mysz, czy tez podjudzac kota do jej zlapania. Az do lata przebywalismy w baterii nadbrzeznej, rozgrywalismy nie konczace sie zawody pilki recznej, tarzalismy sie podczas niedzielnych odwiedzin mniej lub wiecej zrecznie z zawsze tymi samymi dziewczetami i siostrami tych dziewczat w nadbrzeznych ostach wydm; tylko ja nie mialem nikogo i do dzis nie pozbylem sie niesmialosci i ironizowania tej mojej slabosci. Co dzialo sie poza tym? Przydzialy dropsow mietowych, pogadanki na temat chorob wenerycznych, przed poludniem "Herman i Dorota", po poludniu karabin 98 K, poczta, czteroowocowa marmolada, konkurs spiewu? - w czasie wolnym od sluzby plywalismy do naszej krypy, zastawalismy tam z reguly stado podrosnietych chlopcow z tercji, zloscilismy sie i plynac z powrotem nie moglismy zrozumiec, czym nas przez trzy lata urzekal ten mewim lajnem pokryty wrak. Potem przeniesiono nas do baterii osiemdziesiecioosmiomilimetrowych - dzial w Pelonken, nastepnie do baterii w Zigankenberg. Trzy czy cztery razy mielismy alarm i nasza bateria brala udzial w zestrzeleniu czterosilnikowego bombowca. Wiele tygodni wyklocano sie w kancelariach roznych baterii o to przypadkowe zestrzelenie - a tymczasem byly dropsy, "Herman i Dorota", oddawanie honorow przechodzacym szarzom. Jeszcze przede mna Hotten Sonntag i Esch dostali sie jako ochotnicy do Arbeitsdienst. Ja zas, wahajac sie jak zwykle i nie mogac zdecydowac na wybor broni, przegapilem termin i w lutym czterdziestego czwartego, razem z polowa naszej klasy, zdalem w baraku wykladowym prawie ze normalna, pokojowa mature, dostalem natychmiast powolanie do Arbeitsdienst, zostalem zwolniony ze sluzby pomocniczej w lotnictwie, a poniewaz mialem dobre dwa tygodnie czasu, zapragnalem innego, pozamaturalnego potwierdzenia mojej dojrzalosci - u kogoz by innego, jesli nie u Tulli Pokriefke, ktora miala juz szesnascie lat albo i wiecej i dopuszczala do siebie prawie kazdego, kto mial ochote; ale nie poszczescilo mi sie i z siostra Hottena Sonntaga nie doszedlem rowniez do ladu. W tym stanie rzeczy - pocieszaly mnie tylko listy jednej z moich kuzynek, ktora wskutek bombardowania stracila dach nad glowa i zostala ewakuowana wraz z rodzina na Slask - zlozylem pozegnalna wizyte ksiedzu Guzewski emu, obiecalem mu sluzyc jako ministrant w czasie przyszlych urlopow frontowych, dostalem poza nowym mszalikiem maly metalowy krucyfiks - specjalne wykonanie dla powolanych do wojska katolikow i w drodze powrotnej, na rogu Barenweg i Osterzeile, spotkalem ciotke Mahlkego, ktora na ulicy uzywala okularow o grubych szklach i ktorej nie udalo mi sie wyminac. Zanim jeszcze przywitalismy sie, zaczela pytlowac po wiejsku, rozwlekle, a zarazem szybko. Kiedy zblizali sie do nas przechodnie, lapala mnie za ramie, przyciagala moje ucho do swoich ust. Gorace zdania, wyszeptywane wilgotnymi wargami. Na poczatku rzeczy niewazne. Klopoty z zakupami: - Nawet tego nie mozna dostac, co sie czlowiekowi nalezy na kartki. - W ten sposob dowiedzialem sie, ze juz znowu nie ma cebuli, ale ze u Matzeratha mozna dostac zolty cukier i kasze jeczmienna, a takze, ze rzeznik Ohlwein czeka na konserwy z boczku. - Czysto wieprzowe. - Wreszcie, bez slowa zachety z mojej strony, przeszla do wlasciwego tematu: - Chlopcu idzie tera lepiej, ino ze o tym nie pisze. Ale on ta nigdy sie nie skarzyl, akuratnie jak jego ojciec, co byl moim szwagrem. A dali go jednak do czolgow. Tam pewnikiem lepiej sie uchowa jak w piechocie, a i w deszcz bedzie mial suszej. Potem jej szept zaczal saczyc sie do mego ucha i dowiedzialem sie o nowych dziwactwach Mahlkego, o bazgrotach wygladajacych tak, jakby dziecko cos rysowalo pod podpisem na listach wysylanych poczta polowa. -A przeciez jako dziecko nigdy nie rysowal, tylko jak kazali mu tuszem cos malowac do szkoly. Ale tu mam w torbie jego list, co ta niedawno przyszedl, tylko juz taki zmiety. Wie pan, panie Pilenz, tylu ludzi chce dokumentnie przeczytac, jak chlopcu idzie. I ciotka Mahlkego pokazala mi jego list z poczty polowej. - Na, niech se pan poczyta. Ale ja nie czytalem. Papier szelescil w palcach bez rekawiczek. Od strony placu Maxa Halbego wial suchy wiatr, wirowal, zwijal sie w spiczasty lejek, nie mozna sie bylo przed nim obronic. Serce tluklo mi gwaltownie w piersi, jak obcas, ktorym ktos dobija sie do drzwi. Siedmiu ludzi mowilo we mnie, ale zaden nie zapisywal slow. Zawiewalo sniegiem, ale list pozostal czytelny, chociaz szaro-brazowy papier byl w kiepskim gatunku. Dzis moge powiedziec, ze natychmiast wszystko zrozumialem, ale wpatrywalem sie w list nie chcac go widziec, nie chcac go zrozumiec; bo jeszcze zanim papier zaszelescil tuz przed moimi oczyma, pojalem, ze Mahlke znowu byl w transie: nabazgrane rysunki pod starannym pismem sutterlinowskim[5]. Mimo widocznych wysilkow zachowania prostej linii przy rysowaniu bez podkladki, osiem, dwanascie, trzynascie, czternascie nierowno naniesionych kolek, podobnych do splaszczonych nerek, a na kazdej nerce narosl przypominajaca brodawke, z ktorej wystawaly dlugie na paznokiec i sterczace ponad krzywe kolka belki, biegnace ku lewej stronie kartki; wszystkie te czolgi - bo choc rysunki byly nieporadne, rozpoznalem od razu rosyjskie T 34 - mialy w jednym punkcie, zwykle pomiedzy wieza a podstawa, maly, przekreslajacy brodawke znaczek, krzyzyk, ktory markowal miejsce trafienia; a ponadto - poniewaz rysownik liczyl sie z niezbyt pojetnymi odbiorcami swojej ryciny, na wszystkich czternastu - tyle ich bylo widocznie - czolgach widnialy wielkie krzyze, zrobione niebieskim olowkiem i przerastajace rozmiarami szkice.Nie bez dumy wytlumaczylem ciotce Mahlkego, ze chodzi tu niewatpliwie o czolgi, ktore Joachim zniszczyl. Ale ciotka wcale sie nie zdziwila, to juz wiele osob jej powiedzialo, natomiast nie mogla zrozumiec, dlaczego jest ich czasem wiecej, czasem mniej; raz tylko osiem, a w przedostatnim liscie az dwadziescia siedem sztuk. -Moze to i poczta winna, bo ja nieregularnie do domu przynosza. Ale tera to pan musi przeczytac, co nasz Joachim pisze, panie Pilenz. O panu tez pisze, wedle swiec - ale mysmy juz dostaly. Przebieglem list kacikami oczu: Mahlke wyrazal troske, dopytywal sie o drobne i powazne dolegliwosci matki i ciotki - list byl skierowany do obu kobiet - pytal o zylaki i bole w krzyzach, interesowal sie ogrodem: "Czy sliwa dobrze obrodzila? Jak rosna moje kaktusy? Lakoniczne zdania o sluzbie, o ktorej pisal, ze jest wyczerpujaca i odpowiedzialna: "Oczywiscie mamy tez straty. Ale Najswietsza Panienka bedzie mnie i nadal ochraniac". W zakonczeniu prosba, zeby matka i ciotka byly tak dobre i ofiarowaly ksiedzu Guzewski emu jedna czy tez - o ile to mozliwe - dwie swiece na oltarz Matki Boskiej: "Moze Pilenz moglby sie postarac, oni je dostaja na kartki". Procz tego prosil, zeby zamowic msze i modlitwy do sw. Judy Tadeusza, siostrzenca drugiego stopnia Matki Boskiej - Mahlke znal cala Swieta Rodzine - na intencje tragicznie zmarlego ojca. - "Opuscil nas przeciez nie opatrzony sakramentami". U dolu arkusika znowu blahostki, troche blady opis kraju: "Nie mozecie sobie wyobrazic, jak tu wszystko jest zapuszczone, w jakiej nedzy zyja ludzie i liczne dzieci. Nie ma swiatla elektrycznego ani biezacej wody. Czasem chcialoby sie zapytac o sens - ale widocznie tak musi byc. A jesli bedziecie mialy kiedys ochote i bedzie ladna pogoda, pojedzcie tramwajem do Brosen - ale ubierzcie sie cieplo - i popatrzcie, czy na lewo od wejscia do portu, ale nie bardzo daleko, widac resztki zatopionego okretu. Dawniej lezal tam wrak. Mozna go dojrzec golym okiem, a ciotka ma przeciez okulary - interesowaloby mnie, czy jeszcze..." Powiedzialem do ciotki Mahlkego: -Moze pani tam nie jechac. Okret znajduje sie wciaz na tym samym miejscu. Serdeczne pozdrowienia dla Joachima, kiedy pani bedzie do niego pisala. Moze byc spokojny. Tutaj nic sie nie zmienia, a okretu nikt tak latwo nie zwedzi. A nawet gdyby stocznia Schichaua go zwedzila, to znaczy podniosla, pociela na zlom albo odbudowala, czy to by ci pomoglo? Czy przestalbys wtedy z dziecieca, nieporadna dokladnoscia rysowac na listach poczty polowej rosyjskie czolgi i przekreslac je niebieskim olowkiem? A kto pocialby na zlom Matke Boska? Kto zaczarowalby nasze stare, poczciwe gimnazjum i przemienil w pokarm dla ptakow? A kot i mysz? Czy istnieja historie, ktore sie koncza? XI Z nabazgranymi dowodami sukcesow Mahlkego przed oczyma musialem wytrzymac w domu dalsze trzy czy cztery dni: moja matka pochlonieta byla wtedy podtrzymywaniem swoich stosunkow z budowniczym z organizacji Todta - czy tez kurowala chorego na zoladek porucznika Stewego przy pomocy bezsolnej diety, ktora go tak do niej przywiazala? - W kazdym razie ten czy tamten pan poruszal sie bez zenady po naszym mieszkaniu i nosil, nie zdajac sobie sprawy z wymowy tego symbolu, sfatygowane ranne pantofle mego ojca. Matka zas, w skrzetnej zalobie, obnosila wsrod przytulnego otoczenia, jakby wycietego z ilustrowanego magazynu, czarne twarzowe suknie, to znaczy chodzila w nich nie tylko po ulicy, ale tez w domu, pomiedzy kuchnia a bawialnia. Na kredensie urzadzila cos w rodzaju oltarzyka ku czci mego poleglego brata; po pierwsze ustawila powiekszone az do zatarcia podobienstwa zdjecie paszportowe, przedstawiajace go jako podoficera bez czapki, po drugie kazala oprawic pod szklem w czarne ramki oba nekrologi z "Vorposten" i "Neueste Nachrichten", po trzecie zwiazala czarna wstazeczka plik listow z poczty polowej, po czwarte obciazyla tenze plik Zelaznym Krzyzem drugiej klasy i Odznaka Krymska, umieszczajac go po lewej stronie zdjecia, podczas gdy, po piate, skrzypce brata wraz ze smyczkiem i podlozonym, zapisanym papierem nutowym - wielokrotnie probowal komponowac sonaty na skrzypce - mialy tworzyc z prawej strony optyczna przeciwwage dla listow.Dzisiaj brak mi czasami mego starszego brata Klausa, ktorego zreszta malo znalem, ale wowczas bylem raczej zazdrosny o ten oltarzyk i wyobrazalem sobie moja wlasna powiekszona fotografie w czarnych ramkach; czulem sie pokrzywdzony i czesto obgryzalem paznokcie, kiedy bylem sam, w bawialni i nie moglem ominac wzrokiem urzadzonego ku czci brata oltarzyka. Czuje, ze ktoregos przedpoludnia, kiedy porucznik pielegnowal na tapczanie swoj zoladek, a matka gotowala w kuchni kleik owsiany bez soli, bylbym odmawiajaca posluszenstwa piescia zniszczyl owa fotografie, nekrologi, a nawet, byc moze, skrzypce - ale wlasnie nadszedl dzien powolania do Arbeitsdienst i okradl mnie z mozliwosci wystapienia, ktore do dzis i jeszcze przez wiele lat daloby sie z powodzeniem odgrywac - tak swietnie zainscenizowali je: smierc nad Kubaniem, moja matka przy kredensie i ja, wielki kunktator. Wyruszylem w podroz z walizka z imitacji skory, pojechalem przez Koscierzyne do Chojnic i w ciagu trzech miesiecy mialem okazje poznawac Bory Tucholskie pomiedzy Osiem a Reczem. Po drodze wciaz wiatr i piasek. Wiosna dla milosnikow owadow. Jalowiec pokrywal sie kuleczkami. W ogole krzaki i podawanie celu: czwarta sosna na lewo, za nia dwoch tekturowych kolegow, ktorych nalezy trafic. Ale ponad brzozami piekne chmury i motyle, ktore nie wiedzialy, dokad leciec. Ciemne, polyskujace, okragle stawki wsrod moczarow, w ktorych mozna bylo przy pomocy recznych granatow lowic karasie lub obrosniete mchem karpie. Jednym slowem: przyroda, gdziekolwiek sie sralo. Kino bylo w Tucholi. Ale pomimo brzoz, chmur i karasi prezentuje jak modelowany w piasku ten oddzial Arbeitsdienst - z kwadratem barakow w oslaniajacym je lasku, z masztem sztandarowym, rowami przeciwlotniczymi i latryna, polozona w bok od budynku szkoleniowego - tylko dlatego, ze rok przede mna, Winterem, Jurgenem Kupka i Bansemerem w tym samym kwadracie poruszal sie w drelichu i butach z cholewami Wielki Mahlke i najdoslowniej pozostawil tu trwaly slad swego nazwiska: w latrynie, otwartej u gory zagrodzie, polozonej pod szumiacymi karlowatymi sosnami i otoczonej krzakami janowca, widnialo naprzeciw gladkiej belki to dwusylabowe slowo, bez imienia, wyrzezbione czy raczej wyryte na desce - a pod nim wypisany nieskazitelna lacina, ale literami bez zaokraglen, raczej pismem runicznym, poczatek jego ulubionej sekwencji: "Stabat Mater dolorosa..." Franciszkanin Jacopone da Todi mialby powod do radosci; ale ja nawet w Arbeitsdienst nie moglem pozbyc sie Mahlkego. Bo kiedy chcialem sobie ulzyc, a za mna i pode mna gromadzila sie rojaca sie od robakow kupa odchodow mego rocznika, ty nie dawales mi spokoju: zmudnie wyryty tekst wolal glosno, natretnie wskazywal na Mahlkego i Marie Panne, chocbym nie wiem co robil, zeby temu zaprzeczyc. Jestem przy tym przekonany, ze ze strony Mahlkego nie byly to kpiny. Mahlke nie umial kpic. Niekiedy probowal. Ale wszystko, cokolwiek robil, czego tknal, co wyrazal, stawalo sie powazne, I znaczace i monumentalne; tak tez bylo z napisem na desce sosnowej w latrynie obozu Reichsarbeitsdienst pomiedzy Osiem a Reczem, zwanego: Tuchola-Polnoc. Tekst Mahlkego bil wszystkie k inne mniej lub wiecej dowcipnie sformulowane swinstewka, sentencje defekacyjne, wierszyki o kobietach, ordynarne lub aluzyjne opisy anatomii, ktore, wyryte lub nabazgrane, pokrywaly od gory, do dolu ochronny plot z desek i kazaly przemawiac scianom. Niewiele brakowalo, a bylbym wowczas, dzieki trafnemu, w ustronnym miejscu umieszczonemu cytatowi Mahlkego, stal sie czlowiekiem poboznym i nie musialbym teraz z niezupelnie czystym sumieniem wykonywac kiepsko platnej pracy w Domu im. Kolpinga, nie musialbym doszukiwac sie w naukach Nazarenczyka wczesnego komunizmu, a w ukrainskich kolchozach poznego chrzescijanstwa, bylbym wreszcie uwolniony od calonocnych rozmow z ojcem Albanem, od dociekan, w jakim stopniu bluznierstwo moze zastapic modlitwe, moglbym wierzyc, rowniez w cos, w cokolwiek lub w zmartwychwstanie ciala; ja jednak, rabiac drewno na rozpalke dla kuchni oddzialu, wydziobalem siekiera ulubiona sentencje Mahlkego z deski i wymazalem tez twoje nazwisko. Istnieje stara bajka o nie dajacej sie zetrzec plamie, troche przerazajaca, troche moralizujaca i troche transcendentna; w kazdym razie czyste, swiezo wydlubane miejsce przemawialo do mnie jeszcze wyrazniej niz przedtem wyryte znaki. Twoje swiadectwo zwielokrotnilo sie tez widocznie wraz z odlupanymi drzazgami, bo w oddziale, pomiedzy kuchnia, wartownia a magazynem odziezowym, kursowaly, zwlaszcza w niedziele, kiedy z nudow liczylismy muchy na scianie, niestworzone historyjki. Byly one, z drobnymi zmianami, zawsze takie same i dotyczyly pewnego chlopaka z Arbeitsdienst, nazwiskiem Mahlke, ktory rok temu sluzyl w oddziale Tuchola-Polnoc i widocznie odstawil nieliche numery. Dwaj kierowcy ciezarowek, szef kuchni i magazynier, ktorzy byli tu juz w owym czasie i dotychczas unikneli przeniesienia, mowili mniej wiecej w ten sposob, nie przeczac sobie w zasadniczych sprawach: -Ten ci wygladal, kiedy tu przybyl! Wlosy potad. No, przede wszystkim musial pojsc do fryzjera. Ale to nic nie pomoglo. Uszy mial odstajace, ze nic, tylko piane nimi ubijac, a grdyke! Mial tez... - i pewnego razu, kiedy tutaj... - a kiedy na przyklad... - Ale najfantastyczniejsze bylo, kiedy jako magazynier pognalem cale to swiezo spedzone towarzystwo do odwszenia do Tucholi. Stoja wszyscy pod prysznicem, a ja mysle sobie, ze zle widze, spojrz no jeszcze raz, mowie do siebie, tylko nie peknij z zazdrosci: jego kutas, powiadam wam, istny dyszel, jak ci stanal, to byl taki albo i dluzszy, w kazdym razie zone oberfeldmeistra, czterdziestoletnia babke na chodzie, obrobil nim z przodu i z tylu ze az ho, bo mu ten idiota oberfeldmeister, dziwak nie z tej ziemi - pozniej zostal przeniesiony do Francji - kazal budowac klatki dla krolikow przy swoim domu, drugim po lewej w osiedlu dowodztwa. Mahlke, bo tak sie nazywal, poczatkowo odmowil, ale bez ciskania sie, tylko zupelnie spokojnie i rzeczowo, cytujac regulamin sluzbowy. Wtedy szef wzial go do galopu, ze az dupa ryl po ziemi, a potem musial przez dwa dni wybierac rekami miod z latryny. Inni nie chcieli go pozniej wpuscic do umywalni, musialem go wezem ogrodowym i to z dobrego dystansu... Wreszcie ustapil, poszedl z deskami ze skrzyn i narzedziami, ale diabla tam do krolikow. Musial stara niezle nawyobracac. Zazadala potem, zeby przychodzil przez tydzien do pracy w ogrodzie, i Mahlke szorowal do niej co rano, a na apel wracal. Dopiero kiedy klatki dla krolikow wciaz nie byly i nie byly gotowe, widocznie szefowi cos zaswitalo. Nie wiem, czy ich zaskoczyl, kiedy stara wlasnie na plecach, na stole kuchennym, czy tez moze jak ojciec i matka pod pierzyna, w kazdym razie odjelo mu pewnie mowe, gdy zobaczyl kutasa Mahlkego, ale tu w oddziale nigdy pary z geby nie puscil: sztuka! A Mahlkego wysylal odtad co rusz w podroz sluzbowa do Oliwy i Oksywia po czesci zamienne, zeby byczek ze swymi jajami nie petal sie w poblizu. Bo stara szefa musiala sie niezle nasmiewac z powodu i tak dalej. Gadaja w kancelarii, ze oni i teraz jeszcze pisuja do siebie listy. Za tym krylo sie cos wiecej. Wszystkiego sie czlowiek nigdy nie dowie. A ten sam Mahlke - przy tym bylem osobiscie - odkryl na wlasna reke kolo Byslawia podziemny magazyn partyzantow. To takze fantastyczna historia. Bo to byl zupelnie zwyczajny staw, jak wszedzie tutaj. Robilismy w okolicy troche sluzby terenowej i troche patrolowej, lezymy juz z pol godziny kolo tej sadzawki, a Mahlke wciaz patrzy i patrzy, potem nagle powiada: "Chwileczke, tam cos jest". No, zastepca szefa, jak mu tam bylo, usmiecha sie, my tez, ale niech tam, a Mahlke w mgnieniu oka wyskakuje z lachow i nic tylko do stawu. I co wam powiem: juz przy czwartym nurkowaniu znalazl w samym srodku brunatnego bajora, ale nie wiecej niz piecdziesiat centymetrow pod powierzchnia wody, wejscie do zupelnie nowoczesnego bunkra-magazynu z hydraulicznym urzadzeniem do ladowania; bylo co wywozic: starczylo na cztery pelne ciezarowki i szef musial go pochwalic przed frontem calego oddzialu. Podal go tez podobno, pomimo tej historii ze stara, do odznaczenia. Poslano mu je pozniej do wojska. Chcial isc do czolgow, jezeli go tam przyjeli. Poczatkowo trzymalem sie z daleka od tej gadaniny. Winter, Jurgen Kupka i Bansemer takze stawali sie malomowni, kiedy rozmowa schodzila na Mahlkego. Czasami przy fasowaniu jedzenia albo gdy przechodzilismy przez osiedle dowodztwa na cwiczenia terenowe, a drugi dom po lewej stronie wciaz jeszcze nie mial klatek na kroliki, spogladalismy na siebie ukradkiem. Wystarczylo tez, zebysmy zobaczyli kota czatujacego nieruchomo na zielonej, lekko rozkolysanej lace, a juz porozumiewalismy sie znaczacymi spojrzeniami, stawalismy sie sprzysiezona grupa, chociaz Winter i Kupka, a zwlaszcza Bansemer, byli mi dosyc obojetni. Niecale cztery tygodnie przed naszym zwolnieniem - uganialismy sie wciaz za partyzantami, ale nikogosmy nie zlapali i nie mielismy tez zadnych strat - zatem w okresie, kiedy prawie nie zdejmowalismy z siebie lachow, zaczeto to i owo przebakiwac. Tamten magazynier, ktory umundurowal Mahlkego i zaprowadzil go do odwszenia, przyniosl z kancelarii plotke: -Po pierwsze: znowu nadszedl list od Mahlkego do zony dawnego szefa. Posla go jej do Francji. Po drugie: z samej gory przyszlo zapytanie w jego sprawie. Odpowiedz jeszcze opracowuja. Po trzecie, i to ja wam mowie: u Mahlkego zapowiadalo sie to od poczatku. Ale w tak krotkim czasie! No, dawniej toby mu zadne ciagotki nie pomogly, gdyby nie byl oficerem. Ale dzis moga wszyscy, w kazdym stopniu sluzbowym. Bedzie chyba najmlodszy. Kiedy go sobie wyobrazam z tymi uszami... Wtedy nie wytrzymalem i rozpuscilem jezyk. Winter za mna. Jurgen Kupka i Bensemer tez musieli wylozyc, co wiedzieli. -Och, wie pan, tego Mahlkego znamy juz od dawna. -Chodzilismy z nim do jednej budy. -Jego zawsze korcilo, kiedy jeszcze nie mial czternastu lat. -No, a ta historia z kapitanem marynarki? Kiedy w czasie lekcji gimnastyki gwizdnal mu jego blyskotke razem ze wstazka z wieszaka? To bylo tak... -Nie, musimy zaczac od gramofonu. -A te puszki konserw, to nic? Wiec zupelnie na poczatku nosil zawsze srubokret... -Chwileczke! Jezeli chcesz zaczac od poczatku, to od rozgrywki w palanta na boisku Heinricha Ehlersa. To bylo tak: lezelismy sobie, a Mahlke drzemal. Nagle pojawil sie szary kot, ktory biegl przez lake wprost w strone szyi Mahlkego. A kiedy ja dostrzegl, pomyslal pewnie, ze to mysz sie tam tak rusza, i skoczyl... -Pleciesz, bracie! To przeciez Pilenz wzial kota i posadzil mu - moze nie? Dwa dni pozniej przyszlo oficjalne potwierdzenie. Podczas rannego apelu podano nam do wiadomosci, ze byly szeregowiec Arbeitsdienst, oddzialu Tuchola-Polnoc, biorac bez przerwy udzial w akcji bojowej, poczatkowo jako zwykly strzelec, potem kapral i dowodca czolgu, zniszczyl na waznym odcinku strategicznym tyle a tyle rosyjskich czolgow, a ponadto... i tak dalej, i tak dalej... Zaczelismy juz zdawanie manatkow, nastepni mieli przyjechac, kiedy matka przyslala mi wycinek z "Vorposten". Bylo tam wyraznie podane drukiem: "Syn naszego miasta, biorac bez przerwy udzial w akcji bojowej, poczatkowo jako zwykly strzelec, potem jako dowodca czolgu...", i tak dalej, i tak dalej. XII Obsuwajacy sie margiel, piasek, swiecace bagno, zarosla karlowatej sosny, uciekajace grupy drzew, stawy, granaty reczne, karasie, chmury ponad brzozami, partyzanci w janowcu, jalowce, jalowce, stary, poczciwy Lons - pochodzil z tych stron - i kino w Tucholi - wszystko to pozostalo za mna zabralem ze soba tylko swoja walizke z imitacji skory i bukiecik zeschlego wrzosu. Ale juz podczas podrozy, kiedy za Kartuzami wyrzucilem wrzos pomiedzy tory, na wszystkich podmiejskich dworcach, potem na glownym dworcu, przed okienkami, w tlumie urlopowanych, przy wyjsciu i w tramwaju do Langfuhr zaczalem bez sensu, ale uparcie poszukiwac Joachima Mahlkego. Wydawalem sie sobie smieszny i obnazony w zbyt ciasnym ubraniu cywilnym, mundurku szkolnym - nie pojechalem do domu, co mnie tam moglo oczekiwac? - i wysiadlem w poblizu naszego gimnazjum, na przystanku kolo hali sportowej.Oddalem walizke u pedela, nie pytalem go jednak o nic, wiedzialem przeciez, gdzie i co, i popedzilem na gore szerokimi granitowymi schodami, przeskakujac po trzy stopnie na raz. Nie dlatego, zebym oczekiwal, ze zlapie go w auli - drzwi byly otwarte, ale tylko sprzataczki ustawialy lawki do gory nogami i szorowaly podloge chyba na specjalna okazje. Skrecilem w lewo: przysadziste kolumny granitowe, ochloda dla goracych czol. Marmurowa tablica pamiatkowa z nazwiskami poleglych w obu wojnach, jeszcze sporo pustego miejsca. Lessing w niszy: Wszedzie odbywala sie nauka, bo w korytarzach wzdluz drzwi do klas nie bylo nikogo. Raz tylko mignal chlopaczek z kwarty na cienkich nozkach, niosacy zwinieta mape przez zaduch, ktory wypelnial wszystkie katy. 3-a, 3-b, sala rysunkowa, 5-a, oszklona gablotka na wypchane ssaki, co w niej teraz bylo? Oczywiscie kot. A gdzie goraczkowala sie mysz? Minalem sale konferencyjna. Tam gdzie korytarz mowil amen, pomiedzy sekretariatem a gabinetem dyrektora, na tle jasnego frontowego okna, stal Wielki Mahlke bez myszy: bo mial na szyi ow szczegolny wisiorek, to cos, magnes, przeciwienstwo cebuli, galwanizowany czterolistek, produkt starego, poczciwego Schinkla, ten przedmiot, lizak, te rzecz, rzecz, rzecz-ktorej-nie-nazwe. A mysz? Spala, spala zimowym snem w czerwcu. Drzemala pod gruba pokrywa, bo Mahlke utyl. Nie znaczy to, ze ktos, los albo autor, ja wytepil czy wymazal, tak jak Racine skreslil ze swego herbu szczura i pozostawil tylko labedzia. Myszka byla wciaz jeszcze zwierzeciem herbowym i poruszala sie nawet przez sen, kiedy Mahlke przelykal; bo od czasu do czasu, mimo wysokiego odznaczenia, Wielki Mahlke musial jednak przelykac sline. Jak wygladal? Mowilem juz, ze utyles w czasie dzialan wojennych, tylko odrobine, o grubosc dwoch bibul. Stales na wpol oparty o parapet okna, na wpol siedziales na bialo lakierowanej desce. Jak wszyscy, ktorzy sluzyli w oddzialach pancernych, miales na sobie fantazyjny mundur, po rozbojnicku upstrzony czarnymi i szarozielonymi plamami, wyrzucone nogawki spodni przykrywaly cholewy na wysoki polysk wyglansowanych butow. Czarna, szykowna kurtka czolgisty, troche za ciasna i marszczaca sie pod pachami - bo twoje rece odstawaly jak ucha dzbana - nadawala, pomimo paru przybranych funtow, szczuplosc twojej sylwetce. Na kurtce nie bylo orderu. A miales przeciez oba krzyze i jeszcze cos tam, z wyjatkiem odznaczenia za rany: dzieki pomocy Marii Panny kule sie ciebie nie imaly. Wlasciwie to zrozumiale, ze na piersi nie bylo nic, co by moglo odciagac wzrok do tego nowego nabytku. Popekany, niedbale wyczyszczony pas opinal tylko waski skrawek materialu: tak krotkie byly kurtki czolgistow, zwane tez malpimi kurteczkami. Podczas gdy pas z pistoletem, wiszacym daleko w tyle, prawie na siedzeniu, nadawal twojej sztywnej, wymuszonej postawie odrobine niedbalej zawadiackosci, szara czapka polowa tkwila na twojej glowie bardzo prosto, bez ulubionego, zarowno wowczas, jak i dzisiaj, przekrzywienia w prawo, i przypominala swoja podluzna falda twoje upodobanie do symetrii, twoj przedzialek na srodku glowy z lat nauki szkolnej i nurkowania, kiedy twierdziles, ze chcesz zostac klownem. Przy tym, zanim kawalkiem metalu wyleczono twoje chroniczne dolegliwosci szyi, a takze potem, nie nosiles juz wlosow a la Zbawiciel. Owa szczotke dlugosci zapalki, ktora wowczas zdobila glowy rekrutow, dzis natomiast nadaje palacym fajki intelektualistom wyraz nowoczesnej ascezy, przycieto ci, albo ty sam ja sobie przyciales. Pomimo to mina Zbawiciela: orzel na czapce, siedzacej na glowie jak przylutowana, rozpinal skrzydla nad twoim czolem niby Duch Swiety w postaci golebicy. I ta twoja cienka, wrazliwa na slonce skora. Wagry na miesistym nosie. Gorne powieki, przetkane czerwonawymi zylkami, miales lekko opuszczone. A kiedy stanalem przed toba zdyszany, majac za plecami wypchanego kota w szklanej gablotce, twoje spojrzenie nie wyrazilo zdziwienia. Pierwsza proba zazartowania: -Dzien dobry, podoficerze Mahlke! - Proba nie udala sie. -Czekam tu na Klohsego. Ma gdzies matematyke. -No, to sie ucieszy! -Chce z nim pomowic na temat prelekcji. -Byles juz w auli? -Mam juz prelekcje przygotowana slowo po slowie. -A widziales sprzataczki? Szoruja juz lawki. -Zajrze tam potem z Klohsem i omowie sposob ustawienia krzesel na podium. -Ale sie ucieszy! -Zazadam, zeby prelekcja odbyla sie tylko dla uczniow od nizszej tercji wzwyz. -Czy Klohse wie, ze czekasz tutaj na niego? -Panna Hersching z sekretariatu zameldowala mu o tym. -No, ale sie ucieszy! -Wyglosze prelekcje bardzo krotka, ale tresciwa. -No, chlopie, opowiedzze, jakes to zrobil, i to w tak krotkim czasie? -Moj drogi Pilenz, troche cierpliwosci: w mojej prelekcji zostana poruszone i omowione niemal wszystkie problemy zwiazane z tym odznaczeniem. -No, ale sie Klohse ucieszy! -Poprosze, zeby mnie nie wprowadzal, ani nie przedstawial. -To moze Mallenbrandt, co? -Nie, po prostu pedel zapowie prelekcje i basta. -No, ale sie... Glos dzwonka skakal z pietra na pietro i zakonczyl lekcje we wszystkich klasach gimnazjum. Dopiero teraz Mahlke zupelnie otworzyl oczy obramowane krotkimi, rzadkimi rzesami. Jego postawa miala sie wydawac niedbala - ale stal gotowy do skoku. Jakby zagrozony od tylu, na wpol odwrocilem sie od szklanej gablotki: to juz nie byl szary kot, lecz raczej czarny, ktory skradal sie w naszym kierunku na bialych lapkach i pokazywal swoj bialy sliniaczek. Wypchane koty umieja czaic sie prawdziwiej niz zywe. Na umieszczonej w gablotce tekturowej karteczce widnial pieknie wykaligrafowany napis: kot domowy. Poniewaz po dzwonku zrobilo sie za cicho, poniewaz mysz sie obudzila, a kot nabieral coraz wiekszego znaczenia, powiedzialem w kierunku okna cos zartobliwego i jeszcze cos, cos o jego matce i ciotce, mowilem, zeby mu dodac sil, o jego ojcu, o parowozie ojca, o smierci ojca kolo Tczewa i przyznanym mu posmiertnie odznaczeniu za odwage: -No, twoj ojciec, gdyby jeszcze zyl, ucieszylby sie na pewno. Zanim jednak zdolalem przywolac zakleciem ojca i wyperswadowac myszy kota, pomiedzy nami stanal dyrektor Waldemar Klohse i odezwal sie wysokim, czystym glosem. Klohse nie gratulowal, nie mowil "panie kapralu, odznaczony tak i tak", ani nawet "panie Mahlke, ogromnie sie ciesze", tylko podkresliwszy swoje zywe zainteresowanie dla mojej sluzby w Arbeitsdienst i dla piekna krajobrazu Borow Tucholskich - Lons tam sie wychowal - wypowiedzial jakby mimochodem kilka starannie uporzadkowanych slow ponad czapke Mahlkego: -Widzi pan, Mahlke, jednak pan swego dokonal. Byl pan juz w gimnazjum Horsta Wessela? Moj szanowny kolega, dyrektor doktor Wendt, ucieszy sie. Na pewno nie omieszka pan wyglosic malej prelekcji dla swoich dawnych kolegow, ktora umocni w nich wiare w nasz orez. Czy moge prosic pana na minute do mego gabinetu? Wielki Mahlke, z rekami wygietymi jak ucha dzbana, poszedl za dyrektorem Klohsem do jego gabinetu i w drzwiach zmiotl polowa czapke z krotko ostrzyzonej glowy: jego guzowata potylica! Oto umundurowany gimnazjalista w drodze na powazna rozmowke; nie czekalem na jej wynik, mimo ze bylem ciekaw, co tez zupelnie juz rozbudzona i bardzo przedsiebiorcza mysz powie po tej rozmowie do kota, ktory byl wprawdzie wypchany, ale wciaz czail sie do skoku. Drobny, zlosliwy triumf: znowu ja bylem gora. No, poczekaj! Ale on nie bedzie mogl ustapic, nie bedzie mogl chciec ustapic. Pomoge mu. Musze porozmawiac z Klohsem. Poszukam slow, ktore trafiaja do serca. Szkoda, ze wywiezli pape Bruniesa do Stutthofu. Ten bylby go chwycil pod ramie, ze starym, poczciwym Eichendorffem w kieszeni. Ale Mahlkemu nikt nie mogl pomoc. Moze, gdybym byl porozmawial z Klohsem... Ale ja z nim przeciez rozmawialem, przez pol godziny dmuchal mi w twarz zaprawione mieta slowa, na ktore odpowiadalem pokornie i chytrze: -Wedlug zwyklej ludzkiej miary ma pan zapewne racje, panie dyrektorze. Ale czy nie mozna by, biorac pod uwage, mam na mysli, w tym szczegolnym wypadku. Z jednej strony doskonale pana rozumiem. Zasady, na ktorych opiera sie zaklad, to rzecz nienaruszalna. To, co bylo, nie moze stac sie niebylym, alez drugiej strony i poniewaz tak wczesnie stracil ojca... Rozmawialem tez z ksiedzem Guzewskim i z Tulla Pokriefke, zeby ona z kolei porozmawiala ze Stortebekerem i jego kompania. Poszedlem do mego dawnego jungbannfuhrera. Mial drewniana noge, pamiatke z Krety, siedzial za biurkiem w kierownictwie okregu na Winterplatz, byl zachwycony moim projektem i wymyslal na belfrow. -Jasne, oczywiscie, zrobi sie. Niech tu przyjdzie ten Mahlke. Przypominam go sobie mgliscie. Czy nie bylo z nim jakiejs historii? Mniejsza z tym. Strabie, kogo sie da. Nawet Bund Deutscher Madel i organizacje kobiet. Zdobede sale naprzeciwko, w glownej dyrekcji poczty, trzysta piecdziesiat miejsc... A ksiadz Guzewski podjal sie zgromadzic w zakrystii swoje starsze panie i kilkunastu katolickich robotnikow, poniewaz nie rozporzadzal sala parafialna. -Moze panski przyjaciel moglby na poczatku powiedziec cos o swietym Jerzym, a przy koncu wskazac na znaczenie i moc modlitwy w wielkiej potrzebie i w niebezpieczenstwie, zeby nadac wykladowi ramy odpowiednie dla kosciola - zaproponowal ksiadz Guzewski i obiecywal sobie wiele po prelekcji. Na marginesie wspomne jeszcze o owej piwnicy, ktora wyrostki spod znaku Stortebekera i Tulli Pokriefke chcialy mu oddac do dyspozycji. Niejaki Rennwand, ktorego znalem z widzenia - byl ministrantem w kosciele Serca Jezusowego - a teraz zostal mi przedstawiony przez Tulle, napomknal cos tajemniczo o liscie zelaznym dla Mahlkego, tyle tylko, ze bedzie musial oddac pistolet. -Oczywiscie zawiazemy mu oczy, kiedy bedzie szedl do nas. Musi takze podpisac krotkie oswiadczenie w miejsce przysiegi, ze bedzie milczal i tak dalej, czysta formalnosc. Ma sie rozumiec, ze zaplacimy mu przyzwoicie. Albo w gotowce, albo zegarkami. My takze nic nie robimy za darmo. Ale Mahlke nie chcial ani tego, ani tamtego, ani tez honorarium. Szturchnalem go: -Czego ty wlasciwie chcesz? Nic a nie dogadza. No, to pojedz do oddzialu Tuchola-Polnoc. Tam jest teraz nowy rocznik. Szef kuchni i magazynier pamietaja cie jeszcze z tamtych czasow i na pewno beda sie cieszyli, kiedy sie u nich zjawisz i palniesz mowke. Mahlke spokojnie wysluchal wszelkich propozycji, chwilami usmiechal sie, kiwal glowa, zadawal rzeczowe pytania dotyczace organizacji planowanej imprezy, a kiedy juz nic jej nie stalo na przeszkodzie, odrzucal krotko i mrukliwie wszystko, nawet zaproszenie od wladz okregowych; bo dla niego istnial od poczatku tylko jeden cel: aula naszej szkoly. Chcial stanac w przesyconym kurzem swietle, saczacym sie przez neogotyckie, ostrolukowe okna. Chcial mowic w smrodzie trzystu glosno lub cicho pierdzacych gimnazjalistow. Chcial miec poczucie, ze kolo niego i za nim zgromadzone sa wylysiale glowy jego dawnych nauczycieli. Chcial miec jako swoje vis-r-vis w koncu sali ow olejny obraz, przedstawiajacy fundatora szkoly, barona von Conradi, serowato bladego i niesmiertelnego pod gruba warstwa polyskujacego pokostu. Chcial wejsc do auli przez stare brazowe drzwi i po krotkim, mozliwie udanym przemowieniu wyjsc przez drugie drzwi; ale Klohse, w pumpach w drobna kratke, zastawil mu jednoczesnie oba przejscia. -Jako zolnierz powinien pan to rozumiec, Mahlke. Nie, tamte sprzataczki szorowaly lawki bez specjalnego powodu, nie dla pana, nie w zwiazku z panskim przemowieniem. Panski plan moze byc nie wiem jak dobrze obmyslony, pomimo to nie doczeka sie realizacji: wielu ludzi - prosze pozwolic to sobie powiedziec - przez cale zycie kocha sie w kosztownych dywanach, a pomimo to umiera na golych deskach. Niech pan sie nauczy rezygnowac, Mahlke. W koncu Klohse na tyle zmiekl, ze zwolal konferencje, na ktorej jednak, w porozumieniu z dyrektorem gimnazjum im. Horsta Wessela, postanowiono: "Dobro zakladu wymaga..." Klohse postaral sie o potwierdzenie ze strony rady pedagogicznej, ze byly uczen, ktorego przeszlosc, nawet jezeli... nie przywiazujac przesadnie wielkiego znaczenia do tamtego incydentu, zwlaszcza ze wydarzyl sie dawno temu... jednak wlasnie w obliczu ciezkich i powaznych czasow... z uwagi na to, ze wypadek ten byl bez precedensu... kolegia obu zakladow doszly zgodnie do wniosku, ze... Potem Klohse napisal list, zupelnie prywatny. Mahlke dowiedzial sie z niego, ze Klohse nie moze postapic tak, jak dyktuje mu serce. Niestety, czasy i okolicznosci sa tego rodzaju, ze doswiadczony i obarczony brzemieniem odpowiedzialnosci pedagog nie moze kierowac sie po prostu i po ojcowsku glosem serca; prosi wiec o meskie zrozumienie dla swego stanowiska w duchu zasad starego zakladu; chetnie wyslucha prelekcji, ktora Mahlke, miejmy nadzieje, chyba wkrotce i to bez gorzkich mysli, wyglosi w gimnazjum im. Horsta Wessela; albo tez, jak to z dawien dawna przystoi bohaterom, niechaj wybierze raczej rzecz lepsza od mowy - milczenie. Ale Wielki Mahlke znajdowal sie w alei podobnej do tamtej, zrosnietej u gory jak tunel, ciernistej i pozbawionej ptakow, alei parku w Oliwie, ktora nie miala odgalezien, a jednak byla labiryntem: w dzien spal, gral z ciotka w mlynka albo znuzony zdawal sie bezczynnie czekac na koniec urlopu, w nocy zas wloczyl sie ze mna, ja zawsze za nim, nigdy przed nim, rzadko kolo niego, po ulicach Langfuhr. Nie snulismy sie bez celu: wedrowalismy wzdluz cichej, eleganckiej, scisle trzymajacej sie przepisow obrony przeciwlotniczej Baumbachallee, w ktorej klaskaly slowiki, przy ktorej mieszkal dyrektor Klohse. Wszeptywalem zmeczony w jego plecy, okryte suknem munduru: -Nie rob glupstw. Widzisz przeciez, ze glowa muru nie przebijesz. Co ci tak na tym zalezy? Te kilka dni urlopu, jakie ci jeszcze pozostaly. Kiedy sie wlasciwie konczy twoj urlop? Czlowieku, tylko nie zrob jakiegos glupstwa... Ale w odstajacych uszach Wielkiego Mahlkego brzmiala inna melodia niz moja monotonnie napominajaca litania. Az do drugiej w nocy oblegalismy Baumbachallee i jej dwa slowiki. Dwukrotnie musielismy go przepuscic, poniewaz szedl w towarzystwie. Kiedy jednak po czterech nocach czatowania, okolo jedenastej wieczorem, dyrektor Klohse, wysoki i szczuply, w pumpach, ale bez kapelusza i bez plaszcza - powietrze bylo lagodne - skrecil z Schwarzer Weg w Baumbachallee, Wielki Mahlke wyciagnal lewa reke i chwycil go za kolnierz z cywilnym krawatem. Przydusil belfra do kutych zelaznych sztachet, za ktorymi kwitly roze, pachnace szczegolnie mocno i glosniej, niz spiewaly slowiki - bo bylo tak ciemno. Mahlke wzial doslownie listowna porade Klohsego, wybral rzecz lepsza do mowy, bohaterskie milczenie, i bez slowa walil na odlew, z lewa, z prawa, grzbietem i powierzchnia dloni, w ogolona twarz dyrektora. Obaj sztywni i w nalezytej postawie. Tylko klaskanie uderzen, zywe i wymowne; bo Klohse takze nie otwieral swoich malych ust i nie chcial mieszac zapachu miety z wonia roz. Stalo sie to w czwartek i nie trwalo nawet minuty. Zostawilismy Klohsego przy zelaznych sztachetach. To znaczy, Mahlke pierwszy odszedl, kroczyl wysokimi butami po chodniku wysypanym zwirem, pod czerwonym klonem, ktory jednak wszystko od gory oslanial czernia. Probowalem jakby przeprosic Klohsego za Mahlkego i za siebie. Zbity skinal reka, nie wygladal juz wcale na zbitego; wspierany przez kwiaty na klombach i z rzadka odzywajace sie ptaki, stal wyprostowany, a jego czarne kontury uosabialy zaklad, szkole, fundacje Conradiego, ducha Conradiego, Conradinum - tak nazywalo sie nasze gimnazjum. Stamtad, od tamtej chwili, bieglismy przez puste ulice przedmiescia i nie poswiecilismy Klohsemu juz ani sloweczka. Mahlke z przesadna rzeczowoscia mowil o problemach, ktore jego i czesciowo takze mnie mogly interesowac w tym wieku. Na przyklad: czy istnieje zycie po smierci? Albo: czy ty wierzysz w wedrowke dusz? Mahlke opowiadal: -Ostatnio czytam dosc duzo Kierkegaarda. Powinienes kiedys koniecznie przeczytac Dostojewskiego, zwlaszcza jezeli bedziesz w Rosji. Wtedy mase rzeczy zrozumiesz, mentalnosc i tak dalej. Wielokrotnie stawalismy na mostach przerzuconych przez Striessbach, strumien pelen pijawek. Przyjemnie bylo zwisnac na poreczy i czekac na szczury. Na kazdym moscie rozmowa przechodzila z rzeczy banalnych, na przyklad od powtarzania uczniowskich wiadomosci o okretach wojennych, ich uzbrojeniu, grubosci opancerzenia i predkosci w wezlach, na religie i tak zwane sprawy ostateczne. Na Neuschottlandbrucke wpatrywalismy sie najpierw dlugo w czerwcowe wygwiezdzone niebo, potem gapilismy sie - kazdy z osobna - w strumien. Podczas gdy pod nami plytki odplyw ze stawu zalamywal sie na puszkach od konserw, unoszac ze soba zapach drozdzy z browaru towarzystwa akcyjnego, Mahlke mowil polglosem: -Oczywiscie nie wierze w Boga. To zwykle oszustwo, zeby oglupiac lud. Wierze jedynie w Marie Panne. Dlatego tez nie ozenie sie. To bylo zdanko dostatecznie lakoniczne i zawile, zeby je wypowiedziec na moscie. Ale utkwilo mi w pamieci. Kiedy tylko widze jakis most, przerzucony nad rzeczka czy kanalem, w ktorym woda bulgocze i zalamuje sie na odpadkach wrzuconych przez nieporzadnych ludzi, jacy wszedzie sie trafiaja, stoi kolo mnie Mahlke w wysokich butach, w wypuszczonych na cholewy spodniach i w malpiej kurteczce czolgisty, i przechylony przez porecz, tak ze wielki wisiorek zwisa mu z szyi pionowo w dol, triumfuje z powaga lub z mina klowna nad kotem i mysza, pelen glebokiej wiary: "Oczywiscie nie w Boga. Oszustwo, zeby oglupiac lud. Jedynie w Marie. Nie ozenie sie." Wypowiedzial jeszcze wiele slow, ktore spadaly do wody. Okrazylismy chyba z dziesiec razy plac Maxa Halbego, przebieglismy ze dwanascie razy Heeresanger tarn i z powrotem. Stalismy niezdecydowani na koncowym przystanku piatki. Nie bez zazdrosci, bo bylismy glodni, patrzylismy, jak konduktorzy i konduktorki z trwala ondulacja siedzieli w zaciemnionym na niebiesko wagonie przyczepnym, jedli chleb i popijali go herbata z termosow. ... a w pewnej chwili nadjechal tramwaj - albo mogl nadjechac tramwaj, w ktorym by siedziala Tulla Pokriefke w przekrzywionym kepi na glowie, jako konduktorka, poniewaz od kilku tygodni pelnila wojenna sluzbe pomocnicza. Odezwalibysmy sie do niej i ja na pewno umowilbym sie z nia, gdyby miala sluzbe na linii numer piec. Ale zobaczylismy tylko jej delikatny profil za metna niebieska szyba i nie bylismy pewni, czy to ona. Powiedzialem: -Z ta moglbys kiedys sprobowac. Mahlke z udreka w glosie: -Slyszales przeciez, ze sie nie ozenie. Ja: -To by cie naprowadzilo na inne mysli. On: -A co mnie potem naprowadzi znow na inne mysli? Probowalem zazartowac: -Maria Panna, oczywiscie. Mahlke mial watpliwosci: -A jezeli Ona bedzie sie czula obrazona? Znalazlem wyjscie: -Jesli chcesz, bede jutro rano sluzyl do mszy u ksiedza Guzewskiego. Nadspodziewanie szybko rzucil: - Dobra! - i juz szedl w kierunku wagonu przyczepnego, ktory wciaz jeszcze obiecywal, ze majaczacy za szyba profil konduktorki jest profilem Tulli Pokriefke. Zanim wsiadl, zawolalem: -Jak dlugo masz jeszcze urlop? Wtedy Wielki Mahlke powiedzial stojac w drzwiach wagonu: -Moj pociag odjechal przed czterema i pol godzinami i jezeli nic nie zaszlo, powinien byc teraz niedaleko Modlina. XIII -Misereatur vestri omnipotens Deus, et dimissis peccatis vestris...-unosilo sie lekko jak banka mydlana z sciagnietych ust ksiedza Guzewski ego, mienilo sie barwami teczy, kolysalo, wypuszczone z niewidzialnej slomki, niezdecydowane, wreszcie ulecialo w gore, odbijajac w sobie okna, oltarz, Matke Boska, odbijajac ciebie, mnie, wszystko, wszystko - i peklo bezbolesnie, kiedy nowymi bankami wzbilo sie blogoslawienstwo: - Indulgentiam, absolutionem et remissionem peccatorum vestrorum... A gdy "Amen" siedmiu czy osmiu wiernych przebilo i te wychuchane kuleczki, ksiadz Guzewski podniosl hostie, starannie zlozonymi ustami wypuscil najwieksza, lekliwie drzaca w przewiewie banke mydlana i zepchnal ja z warg czerwonym koncem jezyka: unosila sie dlugo, zanim opadla i pekla w poblizu drugiej lawki przed oltarzem Matki Boskiej: - Ecce Agnus Dei... Mahlke uklakl pierwszy przy balaskach, jeszcze przed trzykrotnym "Panieniejestemgodzienabyswszedldoprzybytkusercamego". Zanim sprowadzilem ksiedza Guzewski ego po stopniach w dol i przez balaski, odchylil glowe w tyl, ulozyl swa spiczasta i niewyspana twarz rownolegle do pobielonego betonowego sklepienia kaplicy i rozdzielil jezykiem wargi. Chwila, kiedy ksiadz robi przeznaczonym dla niego oplatkiem maly, pospieszny znak krzyza; jego twarz pokryla sie potem. Jasna rosa wystapila mu z porow skory i perelkami splywala w dol, rozdzielajac sie na wlosach nie ogolonej brody. Oczy wyszly mu na wierzch, stezaly jak ugotowane. Byc moze, ze czern kurtki czolgisty uwydatniala jeszcze bardziej bladosc jego twarzy. Pomimo skolowacialego jezyka nie przelykal sliny. Metalowy wisiorek, ktory mial byc zaplata za dziecinne bazgroty i przekreslenia niebieskim olowkiem tylu rosyjskich czolgow, tkwil nieruchomo ponad gornym guzikiem kolnierzyka i nie bral w niczym udzialu. Dopiero kiedy ksiadz Guzewski polozyl hostie na jezyku Joachima Mahlkego i jezyk przyjal lekki oplatek, musiales przelknac: temu ruchowi i metal byl posluszny. Przezyjmy jeszcze raz we trojke i wciaz od nowa ten moment komunii: ty kleczysz, ja stoje, moja skora jest sucha. Tobie pot rozszerza pory. Na oblozonym jezyku ksiadz sklada hostie. Przed chwila jeszcze bylismy nastrojeni na jeden ton, ale juz mechanizm odruchu kaze ci cofnac jezyk. Wargi zwieraja sie lepko. Twoje przelykanie przenosi sie dalej i kiedy wisiorek zaczyna wtorowac mu drzeniem, wiem, ze Wielki Mahlke opusci kaplice wzmocniony, ze pot jego wyschnie; i jezeli zaraz potem twarz jego jednak polyskiwala wilgocia, to dlatego, ze zwilzyl ja deszcz. Na dworze, przed kaplica, mzylo. W suchej zakrystii ksiadz Guzewski powiedzial: -Pewnie stoi pod drzwiami. Nalezaloby go moze zawolac do srodka, ale... Odpowiedzialem: -Dajmy temu spokoj, prosze ksiedza. Juz ja sie nim zajme. Ksiadz Guzewski, z rekami na lawendowych woreczkach w szafie: -Chyba nie zrobi jakiegos glupstwa? Pozostawilem go tak, jak stal, nie pomoglem przy rozbieraniu sie. -Niech sie ksiadz lepiej do tego w ogole nie miesza. Ale takze do Mahlkego, ktory stal przede mna w mokrym od deszczu mundurze, powiedzialem stanowczo: -Ty idioto, czego tu jeszcze sterczysz? Jedz w te pedy do Hochstriess, do komendy garnizonu. Wymysl sobie jakis rozsadny powod przedluzenia urlopu. Nie chce z tym miec nic wspolnego. Po tych slowach powinienem byl odejsc, ale zostalem i moklem: deszczowa pogoda laczy. Probowalem po dobremu: -Glowy ci przeciez od razu nie utna. Mozesz powiedziec, ze stalo sie cos twojej matce albo ciotce. Po kazdym moim zdaniu, zakonczonym kropka, Mahlke kiwal glowa, chwilami opuszczal dolna szczeke, smial sie bez powodu, wreszcie trysnelo z niego: -Wczoraj bylo fantastycznie z mala Pokriefke. Nigdy bym nie myslal. Jest zupelnie inna, niz udaje. Mowiac szczerze: z jej powodu nie chce juz isc na front. Ostatecznie zrobilem swoje - moze nie? Zloze podanie. Moga mnie wyslac do Gross-Boschpol na instruktora. Niech teraz inni nadstawiaja karku. Nie, zebym sie bal, po prostu mam juz dosc. Mozesz to zrozumiec? Nie dalem sie nabrac i przygwozdzilem go od razu: -Ach tak, z powodu malej Pokriefke. Ale to wcale nie byla ona. Tulla jezdzi w dwojce do Oliwy, a nie w piatce. Kazdy to tutaj wie. Robisz w portki ze strachu - to rozumiem doskonale! Ale on upieral sie, ze wlasnie z nia cos mial: -Z Tulla, mozesz mi wierzyc. Nawet u niej w domu, Eisenstrasse. Jej matka patrzy przez palce. Ale to sie zgadza, ze mi sie odechcialo. Moze sie boje. W kazdym razie przedtem, przed msza, balem sie. Teraz juz mi lepiej. -Pomysl, nie wierzysz przeciez w Boga i te rzeczy... -Jedno nie ma nic wspolnego z drugim. -No dobrze, jechal go sek, a co dalej? -Moze moglbym u Stortebekera i jego chlopakow, znasz ich przeciez. -Nie, moj drogi. Z ta ferajna nic mnie nie laczy. Mozna sobie palce sparzyc i tak dalej. Trzeba bylo raczej zapytac sie malej Pokriefke, jezeli z nia rzeczywiscie, u niej w domu... -Zrozumze: na Osterzeile nie moge sie juz pokazac. Jezeli ich jeszcze nie ma, to lada chwila przyjda - powiedz, czy nie daloby sie u was w piwnicy, tylko na pare dni? Ale ja nie chcialem miec z tym nic wspolnego: - Ukryj sie gdzie indziej. Macie przeciez krewnych na wsi, albo i u Pokriefkow w szopie stolarni, ktora jej wuj... Albo na krypie. To chwycilo. Wprawdzie Mahlke powiedzial jeszcze: - Przy takiej pogodzie? - ale decyzja juz zapadla. I chociaz uparcie i wymownie bronilem sie przed towarzyszeniem mu do wraka, napomykajac rowniez o cholernej pogodzie, czulem coraz wyrazniej, ze musze z nim zostac: deszczowa pogoda laczy. Dobra godzine chodzilismy z Neuschottland do Schellmuhl i z powrotem, i jeszcze raz cala Posadowskiweg. Na chwile schronilismy sie przed wiatrem za dwoma slupami ogloszeniowymi, opaslymi od nalepiania wciaz tych samych plakatow nawolujacych do oszczedzania wegla, i pospieszylismy dalej. Sprzed glownego wejscia do miejskiej kliniki polozniczej rozciagal sie dobrze nam znany widok: poprzez nasyp kolejowy i rozrosniete kasztany przyzywal nas szczyt frontonu i zwienczenie wiezy masywnego budynku gimnazjum; ale Mahlke nie patrzyl tamta strone albo tez widzial cos innego. Potem stalismy przeszlo pol godziny w poczekalni tramwajowej na przystanku Reichskolonie, gdzie pod bebniacym blaszanym dachem czekalo razem z nami trzech czy czterech uczniow szkoly podstawowej. Chlopcy boksowali sie troche i spychali z lawki. Nic nie pomoglo, ze Mahlke odwrocil sie do nich plecami. Dwaj podeszli z otwartymi zeszytami, gadali jeden przez drugiego najprawdziwszym dialektem. Spytalem: -Czy nie macie dzis lekcji? -Nie. Dopiero o dziewiatej, jezeli w ogole pojdziemy. -No, to dajcie, ale szybko. Mahlke wpisal na ostatniej stronie oby zeszytow w lewym gornym rogu swoje nazwisko i stopien sluzbowy. Ale chlopcy nie byli zadowoleni, chcieli, by podal tez dokladna liczbe zniszczonych czolgow - i Mahlke ustapil, pisal, jakby wypelnial przekazy pocztowe, najpierw cyframi, potem slownie, i musial uwiecznic sie moim piorem jeszcze w dwoch dalszych zeszytach. Juz chcialem mu odebrac pioro, kiedy jeden z chlopcow zadal nowe pytanie: -A gdzie je pan ustrzelil, pod Bielgorodem czy pod Zytomierzem? Mahlke powinien byl skinac glowa i uspokoic chlopcow. Ale on szepnal zduszonym glosem: -Nie, chlopcy, wiekszosc w rejonie Kowel-Brody-Brzezany. I w kwietniu, kiedy zamknelismy pierwsza armie wojsk pancernych kolo Buczacza. Jeszcze raz musialem odkrecic wieczne pioro. Chlopcy chcieli miec wszystko na pismie i gwizdnieciem wezwali jeszcze dwoch dalszych uczniakow z deszczu do poczekalni. Zawsze te same chlopiece plecy sluzyly jako podkladka do pisania. Malec chcial sie wyprostowac i podac takze swoj zeszyt, ale reszta zaoponowala: jeden musi sie poswiecic. I Mahlke wypisywal coraz bardziej drzacym pismem - pot wystapil mu znowu na skore - Kowel, Brody, Brzezany, Czerkasy i Buczacz. Polyskujace, umorusane twarze, wciaz nowe pytania: -Czy pan byl takze pod Krzywym Rogiem? - Wszystkie geby rozdziawione. W kazdej brak zebow. Oczy po dziadku ze strony ojca. Uszy po rodzinie matki. Kazdy mial dziurki w nosie. -A dokad pana teraz przenosza? -Glupi, tego mu przeciez nie wolno mowic, po co pytasz? -Zaklad, ze do wojsk inwazyjnych. -Nie, zachowuja go sobie na po wojnie. -Spytaj go, czy byl tez u fuhrera? -Byl pan? -Czy nie widzisz, ze to kapral? -Czy nie ma pan przy sobie swojej fotografii? -Bo my zbieramy. -A jak dlugo ma pan jeszcze urlop? -Wlasnie, jak dlugo? -Czy jutro jeszcze pan tu bedzie? -A moze pana urlop juz sie konczy? Mahlke wyrwal sie. Potknal sie o tornistry. Moje pioro zostalo w poczekalni. Dlugotrwaly bieg w pochylonej postawie. Bok przy boku przez kaluze: deszczowa pogoda laczy. Dopiero za boiskiem sportowym chlopcy pozostali w tyle. Jeszcze dlugo wolali za nami, nie spieszno im bylo do szkoly. Jeszcze dzis pragna mi zwrocic pioro. Dopiero pomiedzy ogrodkami dzialkowymi za Neuschottland odetchnelismy spokojniej. Bylem wsciekly i moja wscieklosc rodzila nowa wscieklosc. Wskazujacym palcem tracilem przynaglajaco w przeklety lizak i Mahlke zdjal go szybko z szyi. Wisial na sznurowadle, jak swego czasu srubokret. Mahlke chcial mi go dac, ale ja nie przyjalem. -Zostaw, dziekuje za ulegalki. Ale on nie wyrzucil metalowego cacka w mokre krzaki, schowal je do tylnej kieszeni spodni. Jak sie wydostac z tej sytuacji? Agrest tuz za prowizorycznymi plotami byl niedojrzaly; Mahlke zaczal go zrywac obu rekami. Szukalem odpowiedniego pretekstu. On zajadal i wypluwal skorki. -Poczekaj tutaj pol godziny. Musisz koniecznie zabrac prowiant, inaczej nie wytrzymasz dlugo na krypie. Gdyby Mahlke powiedzial: "Tylko wroc", bylbym zwial. Ale on ledwo kiwnal glowa, kiedy odchodzilem, dalej rwal oburacz agrest, siegajac palcami pomiedzy deski plotu, i pelnymi ustami zmuszal mnie do uleglosci: deszczowa pogoda laczy. Otworzyla mi ciotka Mahlkego. Dobrze, ze jego matki nie bylo w domu. Moglbym wziac od nas cos do jedzenia. Pomyslalem jednak: od czego ma rodzine? Bylem tez ciekaw, co powie ciotka. Ale rozczarowala mnie. Stala przepasana kuchennym fartuchem i nie zadawala zadnych pytan. Przez otwarte drzwi pachnialo czyms, od czego cierply zeby: w domu Mahlkego gotowano rabarbar. -Chcemy urzadzic Joachimowi mala uroczystosc. Do picia mamy dosyc, ale gdybysmy byli glodni... Bez slowa przyniosla z kuchni dwie kilowe puszki boczku razem z otwieraczem. Ale to nie byl ten sam, ktory Mahlke przyniosl z krypy, kiedy znalazl w kambuzie puszki z zabimi udkami. Podczas gdy przynosila jedzenie i zastanawiala sie, co by tu jeszcze - u Mahlkow szafy byly zawsze dobrze zaopatrzone, mieli krewnych na wsi, czerpali z pelnego - przestepowalem w korytarzu niespokojnie z nogi na noge i ogladalem sobie tamto podluzne zdjecie, ktore przedstawialo ojca Mahlkego z palaczem Labuda. Lokomotywa nie byla pod para. Kiedy ciotka wrocila z siatka na zakupy i gazeta do zapakowania puszek, powiedziala: -A gdybysta chcieli jesc boczek, musita go troche podgrzac. Bo inaczej za tlusty i bedzie was cisnal w dolku. Gdybym spytal odchodzac, czy byl ktos i dowiadywal sie o Joachima, odpowiedzialaby mi zapewne przeczaco. Ale ja nie spytalem, powiedzialem tylko w drzwiach: -Serdeczne pozdrowienia od Joachima - chociaz Mahlke nie polecil mi pozdrowic nikogo, nawet swojej matki. Mahlke takze nie byl niczego ciekaw, kiedy znalazlem sie znowu naprzeciw jego munduru, miedzy ogrodkami dzialkowymi, we wciaz padajacym deszczu, i powiesiwszy siatke na plocie zaczalem sobie rozcierac czerwone pregi na palcach. Wciaz jeszcze pochlanial niedojrzaly agrest i zmusil mnie, abym tak jak ciotka zatroszczyl sie o jego zdrowie: -Zepsujesz sobie zoladek! Kiedy powiedzialem: - Chodzmy juz! - Mahlke zerwal trzy garscie owocow z ociekajacych woda krzakow, napelnil nimi kieszenie spodni i podczas kiedy obchodzilismy lukiem Neuschottland i osiedla pomiedzy Wolfsweg a Barenweg, wypluwal co chwila twarde skorki. Obzeral sie tez jeszcze na tylnym pomoscie przyczepnego wozu tramwajowego, kiedy przejezdzalismy obok zasnutego deszczem lotniska. Draznil mnie tym swoim agrestem. I deszcz juz ustawal. Szarosc stala sie bardziej mleczna, zachecala, zeby wysiasc i zostawic go z jego agrestem. Ale powiedzialem tylko: -U was w domu juz dwa razy pytali o ciebie. Faceci w cywilu. -Tak? - Mahlke w dalszym ciagu wypluwal skorki miedzy listwy podlogi. - A moja matka? Domysla sie czegos? -Twojej matki nie bylo, tylko ciotka. -Pewnie poszla po zakupy. -Nie sadze. -No, to byla u Schielkow i pomagala przy prasowaniu. -Niestety, nie byla tam. -Chcesz troche agrestu? -Zabrano ja do Hochstriess. Wlasciwie nie chcialem ci mowic. Dopiero tuz przed Brosen agrest mu sie skonczyl. Ale jeszcze w drodze przez plaze, ktora deszcz pokryl deseniem, przeszukiwal obie przemoczone kieszenie. Kiedy zas Wielki Mahlke uslyszal, jak morze pluszcze uderzajac o brzeg, kiedy zobaczyl je i dostrzegl w oddali zarysy wraku i cienie kilku statkow na redzie, powiedzial - a horyzont przecial kreska jego obie zrenice: -Nie przeplyne. Tymczasem ja juz zdjalem spodnie i buty. -Tylko nie zaczynaj teraz z jakimis historiami. -Naprawde nie moge, brzuch mnie boli. Przeklety agrest. Klalem i klnac szukalem, az znalazlem w kieszeni marynarki jedna marke i troche drobnych. Pobieglem z tym do Brosen i u starego Krefta wypozyczylem na dwie godziny lodke. Nie bylo to wcale takie latwe, jak sie teraz przy pisaniu wydaje, chociaz Kreft wiele nie pytal i pomogl mi zepchnac lodke na wode. Kiedy przybijalem do brzegu, Mahlke tarzal sie w mundurze po piasku. Musialem go kopnac, zeby wstal. Drzal, pocil sie, wpychal sobie piesci w okolice zoladka; ale pomimo niedojrzalego agrestu na pusty zoladek do dzis jakos nie moge uwierzyc w te jego bole. -Idz miedzy wydmy, no, jazda! Poszedl zgiety w pol, powloczac nogami po piasku, i zniknal za kepami wydmuchrzycy. Moze moglbym dojrzec jego czapke, ale patrzylem w kierunku mola, chociaz zaden statek nie przybijal ani nie odbijal. Wprawdzie Mahlke wrocil jeszcze zgiety, ale pomogl mi uporac sie z lodka. Posadzilem go na rufie, polozylem mu na kolanach siatke z konserwami i wetknalem w lape otwieracz, zawiniety w gazete. Kiedy za pierwsza, a potem za druga mielizna morze pociemnialo, powiedzialem: -Teraz ty moglbys troche powioslowac. Wielki Mahlke nawet nie kiwnal glowa, siedzial skurczony, trzymal sie zawinietego w papier otwieracza i patrzyl poprzez mnie: bo siedzielismy naprzeciwko siebie. Chociaz juz nigdy, az do dnia dzisiejszego, nie wsiadlem do lodki, wciaz jeszcze siedzimy naprzeciw siebie; jego palce poruszaja sie niespokojnie. Na szyi nie ma nic. Ale czapka nasadzona jest prosto. Z fald munduru sypie sie piasek. Deszcz nie pada, lecz czolo jego jest zroszone. Wszystkie miesnie napiete. Oczy wychodza na wierzch. Z kim zamienil sie na nosy? Oba kolana rozlatane. Na morzu nie ma kota, lecz mysz ucieka. Przy tym wcale nie bylo zimno. Tylko kiedy chmury sie rozdzieraly, a przez szczeliny padaly promienie slonca, plamiaste dreszcze przebiegaly ledwie oddychajaca powierzchnie wody i siegaly lodzi. -Pomachaj troche wioslami, to rozgrzewa. Rufa odpowiedziala tylko dzwonieniem zebami, a wsrod stekania padaly zduszone slowa: -...ma sie z tego. Mogl mi ktos wczesniej powiedziec. Z powodu takiego glupstwa. A prelekcje mialbym naprawde dobra. Poczawszy od opisu celownika, potem o granatach, silnikach Maybacha i tak dalej. Jako ladowniczy musialem wychodzic z czolgu, zeby wbijac obluzowane bolce, nawet w czasie ostrzalu. Ale chcialem nie tylko o sobie. Chcialem o moim ojcu i o Labudzie. Tylko krotko o katastrofie pod Tczewem. I jak moj ojciec dzieki osobistej odwadze. I ze ja przy celowniku zawsze o moim ojcu. Nie mialem nawet zapewnionego bytu, kiedy on. Dziekuje ci takze za swiece wtedy. O, zawsze Czysta, Ty w nieskalanym blasku. Przez Twoje oredownictwo stane sie godny. Pelna milosci. Laski pelnaTak jest. Bo zaraz moja pierwsza akcja na polnoc od Kurska to udowodnila. I w samym srodku tego bajzlu, kiedy pod Orlem ruszyl kontratak. I jak w sierpniu nad Worskla Maria Panna. Wszyscy smieli sie i sciagneli mi na kark kapelana dywizji. Ale potem zatrzymalismy front. Niestety, przeniesiono mnie na srodkowy odcinek. Inaczej pod Charkowem nie poszloby tak latwo. Wkrotce, pod Korosteniem, ukazala mi sie znowu, kiedysmy piecdziesiaty dziewiaty korpus. Przy tym nigdy nie trzymala Dzieciatka, tylko obraz. Wie pan, panie dyrektorze, on wisi u nas na korytarzu kolo woreczka z przyborami do czyszczenia butow. Nie trzymala go na wysokosci piersi, lecz nizej. Mialem dokladnie na srodku celownika parowoz. Musialem tylko mierzyc pomiedzy mojego ojca i palacza Labude. Czterysta. Bezposredni ostrzal. Widziales przeciez, Pilenz, rabie zawsze w srodek, miedzy wiezyczke a dol. To daje niezly efekt. Nie, nie mowila nic, panie dyrektorze. Ale jezeli mam byc zupelnie szczery: ze mna moze nie rozmawiac. Dowody? Mowie przeciez, trzymala obraz. Albo w matematyce. Kiedy pan wyklada i wychodzi z zalozenia, ze linie rownolegle spotkaja sie w nieskonczonosci, to wynika z tego, sam pan musi przyznac, cos transcendentnego. Tak samo bylo na pozycji na wschod od Kazatynia. Trzeciego dnia swiat Bozego Narodzenia. Poruszala sie od lewej w strone lasku z szybkoscia marszowa trzydziesci piec. Musialem sie tylko tego trzymac, tego trzymac, ognia. Uderz dwa razy lewym wioslem. Pilenz, oddalamy sie od kursu na krype. W czasie tego skrotowego wykladu, wygloszonego poczatkowo wsrod szczekania zebami, a potem juz z opanowaniem, Mahlke potrafil czuwac nad kursem naszej lodzi i nadac mi przez rytm swojej dykcji takie tempo wioslowania, ze az pot wystapil mi na czolo; jego skora obeschla, pory sie zamknely. Ani przez jedno uderzenie wiosla nie bylem pewien, czy nie widzi ponad rosnacymi nadbudowkami minowca czegos wiecej procz krazacych tam jak zawsze mew. Zanim dobilismy do wraku, siedzial swobodnie na rufie, bawil sie niedbale wyjetym z papieru otwieraczem do konserw i nie skarzyl sie juz na bole brzucha. Na pokladzie stanal przede mna i kiedy umocowywalem lodke, jego rece manipulowaly kolo szyi: wielki lizak powrocil z tylnej kieszeni spodni na swoje dawne miejsce. Zacieranie rak, slonce przebilo sie przez chmure, rozluznianie miesni: Mahlke stapal po pokladzie pewnym krokiem wlasciciela, mruczal pod nosem urywki litanii, machal reka mewom i gral role dobrego wujaszka, ktory po dlugoletniej, pelnej przygod nieobecnosci przyjezdza w odwiedziny, przywozi siebie samego w podarunku i cieszy sie powrotem do bliskich: "Halo, moi kochani, wcalescie sie nie zmienili!" Trudno mi bylo wpasc w jego nastroj. -Pospiesz sie, pospiesz! Stary Kreft pozyczyl mi lodke na poltorej godziny. Poczatkowo chcial tylko na godzine. Mahlke uderzyl od razu w rzeczowy ton: -No dobrze. Nie nalezy zatrzymywac podroznych. Swoja droga ten statek, tak, ten obok tankowca, ma dosyc glebokie zanurzenie. Zalozmy sie, ze to szwedzki. Jeszcze dzisiaj do niego powioslujemy, zebys wiedzial. I to zaraz, jak tylko sie sciemni. Postaraj sie byc tu okolo dziewiatej. Tego moge chyba zadac od ciebie, co? Oczywiscie przy tak zlej widocznosci nie mozna bylo stwierdzic, jaka bandere ma frachtowiec na redzie. Mahlke zaczal sie rozbierac ceremonialnie i gadatliwie. Plotl trzy po trzy. Troche o Tulli Pokriefke: - To scierwo, jezeli chcesz wiedziec. - Plotki o ksiedzu Guzewskim: - Podobno robil jakies machlojki z materialami, a nawet z obrusami na oltarze czy raczej z talonami na nie. Przychodzil kontroler z wydzialu gospodarczego. - Potem cos zabawnego o ciotce: - Ale jedno trzeba jej przyznac, z moim ojcem zawsze dobrze sie rozumiala, jeszcze kiedy oboje byli dziecmi na wsi. - I wreszcie stare historyjki o lokomotywie: - Moglbys jednak przedtem zajrzec na Osterzeile i zabrac fotografie z ramka lub bez ramki. Nie, niech lepiej wisi tam, gdzie wisi. To tylko balast. Stal w czerwonych spodenkach gimnastycznych, bedacych dla nas kawalkiem tradycji naszego gimnazjum. Mundur zlozyl starannie w przepisowa kostke i ukryl za kabina nawigacyjna, na swoim stalym miejscu. Buty z cholewami ustawil jak przed polozeniem sie spac. Powiedzialem jeszcze: -Masz wszystko, puszki tez? Nie zapomnij otwieracza. Przesuwal order to w lewo, to w prawo, plotl glupstwa jak sztubak, bawil sie w dawna gre pytan: -Ile ton ma argentynski okret bojowy "Moreno"? Predkosc w wezlach? Grubosc opancerzenia na linii zanurzenia? Rok budowy? Kiedy przebudowany? Ile dzial stopiecdziesieciodwumilimetrowych mial "Vittorio Veneto"? Odpowiadalem niechetnie, choc bylem zadowolony, ze to wszystko jeszcze pamietam. -Czy zabierzesz obie puszki za jednym razem na dol? -Zobacze. -Nie zapomnij otwieracza, lezy tutaj. -Troszczysz sie o mnie jak matka. -Wiesz, gdybym byl toba, nie zwlekalbym juz dluzej z zejsciem. -Tak, oczywiscie. Wyobrazam sobie, jak wszystko pieknie zaplesnialo. -Przeciez nie bedziesz tam zimowal. -Najwazniejsze, zeby maszynka jeszcze dzialala, spirytusu mam na dole dosyc. -Tego wisiorka bym na twoim miejscu nie wyrzucal. Moze uda ci sie go po drugiej stronie przehandlowac jako pamiatke. Nigdy nie wiadomo. Mahlke przerzucal metalowe cacko z reki do reki. Nawet kiedy opuscil mostek i drobnymi krokami szedl w kierunku luku, robil to jedna, to druga reka odwazajace ruchy, chociaz siatka z obu puszkami wrzynala mu sie w prawe ramie. Kolanami zataczal luki. Wystajacy kregoslup rzucal cien w lewo, bo wlasnie na krotka chwile wyjrzalo slonce. -Bedzie juz pol do jedenastej albo i pozniej. -Woda wcale nie jest taka zimna, jak myslalem. -Po deszczu zawsze tak bywa. -Moim zdaniem: woda siedemnascie, powietrze dziewietnascie. Przed boja kierunkowa stala na torze wodnym poglebiarka. Widac bylo, ze pracuje, ale wszelkie odglosy byly urojeniem, bo wiatr wial w jej strone. Urojeniem byla tez mysz Mahlkego, gdyz namacawszy stopami brzeg luku byl do mnie w dalszym ciagu odwrocony plecami. Ustawicznie dreczy mnie jedno i to samo ukute przez mnie pytanie: czy powiedzial jeszcze cos, zanim sie zanurzyl? Na wpol pewien jestem tylko spojrzenia, rzuconego z ukosa przez lewe ramie na mostek. Przysiadlszy na chwile, zamoczyl sie troche, szkolne spodenki gimnastyczne nabraly matowej, ciemnej czerwieni, prawa reka chwycil siatke z puszkami - ale wisiorek na szyi? Na szyi nic nie mial. Czy wyrzucil go ukradkiem? Jaka ryba odniesie mi go? Czy powiedzial cos jeszcze przez ramie? W gore, do mew? W kierunku plazy lub statkow na redzie? Czy przeklinal gryzonie? Nie sadze, zebym naprawde slyszal twoje slowa: "A wiec do wieczora!" Glowa naprzod, obciazony dwiema puszkami konserw, dal nurka: okragle plecy i posladki zanurzyly sie w slad za karkiem. Biala stopa odepchnela sie od prozni. Woda ponad lukiem powrocila do zwyklej gry krotkich fal. Podnioslem noge, pod nia lezal otwieracz do puszek. Ja i otwieracz pozostalismy sami. Gdybym od razu wskoczyl do lodki, odwiazal line i odplynal: "No, on sobie i tak poradzi", ale nie, zostalem, liczylem sekundy, przekazalem te funkcje poglebiarce stojacej przed boja kierunkowa z obracajacymi sie czerpakami na gasienicach, liczylem z wysilkiem razem z nia: trzydziesci dwie, trzydziesci trzy zardzewiale sekundy. Trzydziesci szesc, trzydziesci siedem wyciagajacych mul sekund. Czterdziesci jeden, czterdziesci dwie zle naoliwione sekundy, czterdziesci szesc, czterdziesci siedem, czterdziesci osiem sekund, poglebiarka robila, co mogla, wznoszacymi sie, przewracajacymi, zaglebiajacymi sie w wode czerpakami: poglebiala tor wodny wejscia do Nowego Portu i pomagala mi liczyc czas: Mahlke musi juz byc u celu, juz wszedl z puszkami konserw, bez otwieracza, z lizakiem, ktorego slodycz byla blizniacza siostra goryczy, lub tez bez niego, do dawnej, ponad powierzchnia wody lezacej kabiny telegrafisty polskiego minowca "Rybitwa". Chociaz nie umowilismy sie co do sygnalow, mogles jednak zastukac. Jeszcze raz i jeszcze raz poglebiarka odliczyla dla mnie trzydziesci sekund. Jak to sie mowi? Na ile da sie ocenic, musial juz... Mewy irytowaly mnie. Kreslily wzory pomiedzy lodzia a niebem. Ale kiedy nagle, bez widocznego powodu, odfrunely, irytowal mnie ich brak. I zaczalem najpierw wlasnymi obcasami, potem butami Mahlkego obrabiac poklad mostku: rdza odpryskiwala platami, zwapniale lajno mew kruszylo sie i tanczylo przy kazdym uderzeniu. Pilenz, z otwieraczem do puszek w bebniacej piesci, krzyczal: -Wyjdz na gore, chlopie! Zapomniales otwieracza do konserw, otwieracza... - Przerwy po dzikich, potem rytmicznie uporzadkowanych uderzeniach i krzykach. Niestety, nie umialem wystukiwac alfabetem Morsego, walilem: dwa trzy, dwa trzy. Ochryplem: - O-twie-racz-do-kon-serw! O-twie-racz-do-kon-serw! Od tego piatku wiem, co znaczy cisza. Cisza nastepuje, kiedy mewy zawracaja. Nic nie moze bardziej podkreslic ciszy niz pracujaca poglebiarka, ktorej zelazne zgrzyty wiatr zwiewa. Ale najwieksza cisze wywolal Joachim Mahlke, nie odpowiadajac na moj krzyk. A wiec: powioslowalem z powrotem. Ale zanim wyruszylem, cisnalem otwieraczem w kierunku poglebiarki, lecz nie trafilem w nia. A wiec: cisnalem otwieracz, powioslowalem z powrotem, oddalem lodke rybakowi Kreftowi, musialem doplacic jeszcze trzydziesci fenigow i powiedzialem: -Moze przyjde nad wieczorem i jeszcze raz wezme lodke. A wiec: cisnalem, powioslowalem z powrotem, oddalem, doplacilem, chcialem jeszcze raz, wsiadlem w tramwaj i pojechalem, jak to sie zazwyczaj mowi, do domu. A wiec: po tym wszystkim nie pojechalem od razu do domu, tylko zadzwonilem do drzwi na Osterzeile, nie zadawalem zadnych pytan, kazalem sobie dac lokomotywe w ramce, bo powiedzialem przeciez do niego i do rybaka Krefta: "Moze przyjde jeszcze raz nad wieczorem..." A wiec: kiedy przyszedlem do domu z fotografia, moja matka miala wlasnie gotowy obiad. Jadl z nami jakis pan z komendy strazy fabryki wagonow. Na obiad nie bylo ryby; a dla mnie lezal obok talerza list z Dowodztwa Okregu Wojskowego. A wiec: czytalem i czytalem, i czytalem moje powolanie do wojska. Matka zaczela plakac, a pan ze strazy zmieszal sie. -Pojade dopiero w niedziele wieczor - powiedzialem, a potem, nie zwracajac uwagi na tamtego pana: - Nie wiesz, gdzie sie podziala lorneta polowa ojca? A wiec: z ta lorneta i z fotografia w sobote przed poludniem, a nie, jak bylo umowione, tego samego wieczora - widocznosc byla zla z powodu mgly i znowu padalo - pojechalem do Brosen, wyszukalem sobie najwyzszy punkt na wydmach nadbrzeznych: plac przed pomnikiem poleglych. Stanalem na najwyzszym stopniu cokolu i trzymalem pol godziny, jezeli nie trzy kwadranse, lornete przed oczyma - nade mna wyrastal obelisk ze zlota kula na szczycie, mokra od deszczu. Dopiero kiedy wszystko zamazalo mi sie przed oczyma, opuscilem lornete i patrzylem na krzaki glogu. A wiec: na krypie nic sie nie poruszalo. Wyraznie widzialem dwa puste buty z cholewami. Wprawdzie nad zelastwem unosily sie znowu mewy, przysiadaly, pudrowaly poklad i buty; ale czegoz dowodza mewy? Na redzie staly te same statki co poprzedniego dnia. Ale nie bylo wsrod nich zadnego szwedzkiego, w ogole zadnego neutralnego. Poglebiarka prawie sie nie przesunela. Pogoda zdawala sie poprawiac. Znowu pojechalem, jak to sie mowi, do domu. Moja matka pomogla mi spakowac tekturowa walizke. A wiec pakowalem: owa fotografie w poprzecznym formacie, wyjeta z ram, polozylem na samym spodzie, poniewaz ty nie zglaszales juz do niej pretensji. Na twoim ojcu, palaczu Labudzie i na lokomotywie twojego ojca, ktora nie byla pod para, lezal stos mojej bielizny, rozne manatki i moj dziennik, ktory potem razem z fotografia i listami zginal kolo Cottbus. Kto mi napisze dobre zakonczenie? Bo to, co sie zaczelo od kota i myszy, dreczy mnie dzisiaj widokiem nurow na stawach zarosnietych trzcina. Chociaz unikam przyrody, filmy oswiatowe ukazuja mi te zwinne ptaki wodne. Albo tez kronika filmowa podchwytuje jako aktualnosc tygodnia proby podniesienia zatopionych na Renie berlinek, podwodne prace w porcie hamburskim; bunkry kolo stoczni Howaldta maja byc wysadzone w powietrze, miny rozbrojone. Mezczyzni w blyszczacych, lekko wgniecionych helmach schodza na dol, wracaja na gore, ramiona wyciagaja sie ku nim, odsrubowuje im sie i podnosi helmy: ale nigdy Wielki Mahlke nie zapala sobie papierosa na migotliwym plotnie ekranu; zawsze pala inni. Kiedy do miasta przyjezdza cyrk, zarabia na mnie. Znam prawie wszystkie, rozmawialem z tym i z owym klownem prywatnie za wozem mieszkalnym; ale ci panowie bywaja czesto w zlych humorach i nic nie wiedza o jakims koledze Mahlke. Czy musze jeszcze dodawac, ze w pazdzierniku tysiac dziewiecset piecdziesiatego dziewiatego roku pojechalem do Regensburga na spotkanie tych pozostalych przy zyciu, ktorzy, tak jak ty, zdobyli Krzyz Rycerski? Nie wpuszczono mnie na sale. Grala tam orkiestra Bundeswehry czy tez miala przerwe. Przez porucznika, ktory dowodzil oddzialem porzadkowym, kazalem podczas przerwy zawezwac ciebie z podium dla orkiestry: -Kapral Mahlke proszony do drzwi wejsciowych! Ale ty nie chciales sie wynurzyc. [1] Wszystkie nazwy miejscowosci, dzielnic, ulic itp. na terenie bylego Wolnego Miasta Gdanska zgodnie z zastosowana przez autora konwencja pozostawiono w brzmieniu niemieckim. [2] Ksiadz Adolf Kolping (1813-1865) - zalozyciel katolickich stowarzyszen czeladnikow, tzw. Gesellenvereine, skupiajacych mlodych rzemieslnikow we wlasnych domach imienia tworcy ruchu. [4] Klaus Stortebeker - jeden z najslynniejszych sredniowiecznych korsarzy obszaru baltyckiego, bohater licznych powiesci ludowych i legend. [5] Pismo zaprojektowane przez grafika berlinskiego L Sutterlina (18SS-1917) i wprowadzone w szkolach wielu prowincji niemieckich. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-14 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/