Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Knaak Richard A. - Diablo _ Wojna grzechu (2) - Smocze łuski PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
SPIS GRZECHU
STRONA TYTUŁOWA
STRONA REDAKCYJNA
DEDYKACJA
PROLOG
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
OSIEM
DZIEWIĘĆ
DZIESIĘĆ
JEDENAŚCIE
DWANAŚCIE
TRZYNAŚCIE
CZTERNAŚCIE
PIĘTNAŚCIE
SZESNAŚCIE
SIEDEMNAŚCIE
OSIEMNAŚCIE
DZIEWIĘTNAŚCIE
DWADZIEŚCIA
DWADZIEŚCIA JEDEN
DWADZIEŚCIA DWA
Strona 3
DWADZIEŚCIA TRZY
O Autorze
Strona 4
Strona 5
Tytuł oryginału
Diablo. The Sin War
Book Two: Scales of the Serpent
Copyright © 2007 by Blizzard Entertainment. All rights reserved.
Diablo i Blizzard Entertainment są znakami handlowymi i/lub zarejestrowanymi znakami
handlowymi Blizzard Entertainment, Inc. w Stanach Zjednoczonych i/lub w innych
krajach. Wszelkie pozostałe znaki handlowe w niniejszym dziele należą do ich
poszczególnych właścicieli.
Niniejsza powieść jest literacką fikcją. Jakiekolwiek występujące w niej nawiązania do
wydarzeń historycznych, rzeczywistych osób i rzeczywistych miejsc również są fikcją.
Pozostałe imiona, nazwiska, postaci i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora
i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi
bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.
Wszelkie prawa zastrzeżone, wraz z prawem do przedruku i publikacji niniejszej książki
w całości lub fragmentach w jakiejkolwiek dostępnej formie.
Przekład
Dominika Repeczko | ragana.com.pl
Redakcja i korekta
Dominika Pycińska, Lidia Kowalczyk
Pracownia 12A | pracownia12a.pl
Konwersja
Tomasz Brzozowski
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2015
Wszelkie prawa zastrzeżone.
ISBN-13: 978-83-63944-95-7
Insignis Media
ul. Szlak 77/228–229, 31-153 Kraków
telefon / fax +48 (12) 636 01 90
[email protected], www.insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
Strona 6
twitter.com/insignis_media (@insignis_media)
(@insignis_media)instagram.com/insignis_media (@insignis_media)
Strona 7
Dla lojalnych i niezwykle cierpliwych
fanów świata Sanktuarium
Strona 8
PROLOG
I świat zmienił się wraz z powtórnym przyjściem nefalemów, ale
najbardziej zmienił się pierwszy z nich, Uldyzjan ul-Diomed. Swego czasu
jedyne, czego pragnął, to wieść proste życie farmera, jednak okoliczności
zmusiły go, by zapoczątkował wielkie zmiany. To za sprawą Uldyzjana
została odkryta część prawdy dotycząca Sanktuarium – jak nazywali ten
świat ci, którzy walczyli o władzę nad nim. To za sprawą Uldyzjana ludzie
dowiedzieli się o wojnie, jaką anioły i demony prowadziły od wieków,
ukrywając się za Katedrą Światłości i Świątynią Trójcy. A dostrzegłszy
w Uldyzjanie zagrożenie dla swych planów, zarówno Katedra, jak
i Świątynia starały się uczynić go swą marionetką, a może i zniszczyć na
zawsze. Co gorsza, Uldyzjan zdradzony przez kogoś, kogo mylnie uważał
za miłość swego życia, stał się zagrożeniem dla siebie samego. Przestał
dostrzegać bowiem, co działo się wokół niego, nawet gdy próbował
uwolnić ludzi spod jarzma tych, którzy uważali się za prawowitych panów
wszystkich śmiertelników.
Choć Uldyzjan miał wrażenie, jakoby to na jego zmęczonych barkach
spoczywa los całego Sanktuarium, to inni od setek już lat walczyli
przeciwko temu samemu wrogowi, i to walczyli niestrudzenie, mimo że
walka ta zdawała się skazana na porażkę.
Strona 9
Uldyzjan nie mógł o nich wiedzieć, co najpewniej wyszło mu jedynie na
dobre, albowiem jego nieznani sprzymierzeńcy nie mieli pewności, czy
nefalema powitać w swoich szeregach, czy jednak zniszczyć na zawsze, tak
jak chciały anioły i demony.
Z Księgi Kalana
Tom piąty, arkusz pierwszy
Strona 10
JEDEN
Toradża płonęła…
Choć to miasto nigdy nie dorównywało ogromem ani sławą wielkiemu
Kedżanowi na wschodzie, to niejedno w nim wciąż godne było obejrzenia
i cieszyło się uznaniem zarówno wśród pielgrzymów, jak i mieszkańców.
Tuż przy północno-zachodniej bramie znajdował się rozległy targ, gdzie
można było nabyć albo i sprzedać wszystko, co tylko znajdowało się na
ziemiach znanych ludziom. Bliżej centrum miasta kwitły ogrody liczące
sobie setki lat, uprawiane starannie, tworzące skomplikowane mozaiki
z kwiatów i innych roślin. Rosły tu nawet spiralne drzewa i słynne Kwiecie
z Falo, mające więcej niż tuzin intensywnych barw na każdym z płatków
i pachnące tak, że nie dorównywały im nawet najbardziej wyrafinowane
z perfum. Za ogrodami wznosiła się Arena Klytos, gdzie odbywały się
Igrzyska Niroliańskie, przyciągające widzów nawet z wielkiego Kedżanu.
Ale te wszystkie słynne i legendarne miejsca, zazwyczaj pełne ludzi,
tego straszliwego wieczoru świeciły pustkami. Tylko w jednej jedynej
części miasta coś się działo – coś, co można było dostrzec z daleka, aż
z samych gęstwin dżungli otaczających Toradżę.
Miasto płonęło… a w samym centrum płomieni stała Świątynia Trójcy.
Strona 11
Krwawa łuna oświetlała niebo wysoko nad trzema wieżami trójkątnego
budynku, największego, jeśli nie liczyć tego pod Kedżanem, przybytku
Świątyni Trójcy. Czarne kłęby dymu spowijały wieżę poświęconą
Mefisowi, jednemu z trzech duchów przewodnich. Ogromny czerwony
krąg, symbol obrządku, a zarazem miłości będącej sferą podległą Mefisowi,
zwisał teraz krzywo i niepewnie, bowiem płomienie pochłonęły część
mocowania. Budowniczowie Świątyni nie przypuszczali, że może ją
spotkać tak straszliwy los, i nie przewidzieli dodatkowego mocowania dla
odlanego z żeliwa kręgu.
Katastrofa, która zagrażała wieży Mefisa, wcześniej pochłonęła już
wieżę poświęconą Dialonowi. Wprawdzie pełen dumy łeb barana,
symbolizujący determinację, wciąż jeszcze wisiał wysoko, ale nad nim
wznosiły się już jedynie zwęglone szczątki wieży. Przy czym niewielka
część budulca, tworzącego wcześniej wyższe kondygnacje, spadła na
ziemię; połamane belki i kamienie zwaliły się do wnętrza wieży jakby
w skutek implozji.
U podnóża schodów tłoczyły się setki ludzi. Ci zgromadzeni bliżej
wejścia do Świątyni odziani byli w lazurowe, złote i czarne szaty trzech
obrządków. Towarzyszyli im liczni Strażnicy Pokoju, jak zawsze
zakapturzeni i chronieni przez metalowe napierśniki, uzbrojeni w miecze
i włócznie. Wierni Świątyni starali się odeprzeć tłum, którego pierwsze
szeregi złożone były z ludzi w prostych strojach wieśniaków i farmerów,
typowych dla mieszkańców wyżyn położonych daleko na północny zachód
od wielkiej dżungli. Mieli przy tym jasną skórę, w przeciwieństwie do
przeważnie smagłych sług Świątyni. Różnili się też karnacją od tych, którzy
postępowali za nimi. Nacierający w stronę Świątyni Trójcy tłum składał się
bowiem w większości z mieszkańców Toradży, których nietrudno było
zidentyfikować po luźnych, powiewających szatach, przeważnie
czerwonych i fioletowych, i długich włosach związanych na karku.
Strona 12
I choć to w rękach atakujących znajdowała się większość pochodni,
płomienie, które trawiły tę część miasta, nie były ich dziełem. Po prawdzie
nie było nikogo, kto zdołałby określić, jak zaczął się pożar. Początkowo
płomienie zdawały się sprzyjać kapłanom… i to wystarczyło, by sympatię
dla Świątyni zmienić w gniew.
I gniew ten stał się wystarczającym impulsem dla Uldyzjana, by ruszyć
na Świątynię bez dalszej zwłoki. Kiedy przybył do Toradży i kiedy już
uporał się ze zdumieniem, że taka liczba ludzi może się zmieścić w tym
jednym miejscu, postanowił stopniowo wpływać na mieszkańców miasta,
by pozbyli się kapłanów i ich sług. Ale czyn tak straszliwy, w skutek
którego potraciły życie dziesiątki mieszkańców, a nawet kilku z tych, co
przybyli do Toradży z Uldyzjanem, sprawił, że były farmer stracił resztki
sympatii i żalu, które jeszcze się w nim kołatały.
„Przybyłem tu w nadziei, że będę nauczał, że nawrócę ludzi – myślał,
spiesząc w stronę świątynnych schodów. – Jednak sami to na siebie
sprowadzili”.
Zgromadzeni przed budynkiem ludzie rozstąpili się przed Uldyzjanem,
zanim jeszcze go zobaczyli. Dotknięci jego mocą – mocą nefalema –
wyczuwali jego bliskość. Znieruchomieli, gdy tylko dotarło do nich, że
Uldyzjan ma coś na myśli.
To nie on zapoczątkował dzieło zniszczenia Świątyni. Nie, był to skutek
daleko prymitywniejszych wysiłków uczniów Uldyzjana. Takich jak
Romus, jeden z najzdolniejszych akolitów Uldyzjana. Wywodził się z Party,
miasta, które jako drugie po Seram miało okazję doświadczyć niezwykłej
mocy nefalema. Jednakże gdy w Seram ogłoszono Uldyzjana potworem
i mordercą, w Parcie został prorokiem, a lud bez wahania przyjął proste, ale
i uczciwe prawdy, które głosił.
Uldyzjan nie był prorokiem, jaki w baśniach i legendach wyrusza na
krucjatę w imię wiary. Nie był młodzikiem o anielskiej urodzie, który
przewodził wiernym Katedry Światłości, ani dobrotliwym, srebrnowłosym
Strona 13
mędrcem, jakim był Pierwszy, stojący na czele Świątyni rywalizującej
z Katedrą – ten sam, którego słudzy mieli teraz zmierzyć się z gniewem
Uldyzjana. Uldyzjan ul-Diomed urodził się w chłopskiej chacie. Rysy miał
twarde, częściowo ukryte za krótką brodą, szczękę kwadratową, a budowę
ciała mocną wskutek zmagania się z przeciwnościami losu. Ale w żaden
sposób nie wyróżniał się z tłumu. Jasne włosy spadały mu na kark
w nieładzie. Odziany był w prostą brązową koszulę i spodnie oraz
zniszczone buty. Poza nożem myśliwskim za pasem nie nosił broni, ale
i żadnej nie potrzebował, bo sam stanowił broń o wiele groźniejszą niż
najbieglejsza klinga albo najszybsza strzała.
Czy też, dajmy na to, oddział Strażników Pokoju, którzy pędzili na
niego po świątynnych schodach. Biegnący za nimi kapłan Dialona
wyszczekiwał rozkazy. Uldyzjan widział w nim kolejnego głupca, wiedział
bowiem, że klecha przekazuje jedynie polecenia zwierzchnika ukrytego
gdzieś w głębi zabudowań Świątyni. Jednak zarówno kapłan, jak
i wojownicy będą cierpieć za swą zagorzałą lojalność względem przeklętej
sekty, której byli częścią.
Uldyzjan pozwolił strażnikom podejść blisko, tak blisko, że znalazł się
w zasięgu ich broni, a potem w mgnieniu oka wyrzucił cały oddział
w powietrze. Polecieli we wszystkich kierunkach. Niektórzy uderzyli
w kolumny na szczycie schodów. Dobiegł go trzask łamanych kości. Inni
pofrunęli aż pod ogromne odrzwia z brązu i tam pospadali bezwładnie,
splątani jedni z drugimi. Kilku potoczyło się na boki, pod stopy
zgromadzonych ludzi, którzy okrzykami radości powitali demonstrację
mocy swego przywódcy.
Stojący obok kapłana łucznik wypuścił strzałę. Nie mógł podjąć gorszej
decyzji. Uldyzjan zmarszczył brwi, bowiem nagle odżyło w nim
wspomnienie śmierci przyjaciela, który poległ, gdy stanął przeciwko
demonowi Lucionowi. Lucion, przybrawszy postać Pierwszego, założył
Świątynię Trójcy, by zdeprawować Ludzkość i uzyskać nad nią
Strona 14
niepodzielną władzę. Wypuszczona teraz w kierunku Uldyzjana strzała
przypomniała mu inną – wypuszczoną przez Achiliosa, która, kierowana
wolą demona, zawróciła i przebiła gardło łucznika.
Teraz Uldyzjan tak samo pokierował wycelowaną weń strzałą. Pocisk
zawrócił i popędził w przeciwnym kierunku. Łucznik patrzył na nią
osłupiały… Ale to nie on był celem.
Strzała przebiła na wylot pierś kapłana, jakby go tam w ogóle nie było,
i mknęła dalej, przyspieszając jeszcze, póki nie dotarła do drzwi
z czerwonym symbolem Mefisa. Tam, posłuszna woli Uldyzjana, wbiła się
głęboko w sam środek metalowego kręgu.
Wszystko działo się tak szybko, że dopiero gdy strzała znieruchomiała,
trafiony kapłan się zachwiał. Zacharczał, krew trysnęła mu nie tylko z rany,
ale i z ust. Twarz straciła jakikolwiek wyraz, policzki zwiotczały, a sam
kapłan runął w dół schodów niczym upiorna lalka.
Łucznik cisnął broń na ziemię i padł na kolana w głębokim szoku.
Wpatrywał się w Uldyzjana wytrzeszczonymi oczami, oczekując śmierci
z rąk proroka.
Śmiertelna cisza spowiła okolicę. Uldyzjan podszedł do strażników.
Poza jednym klęczącym wojownikiem, reszta próbowała zewrzeć szeregi.
Krew tych co bardziej porywczych uczniów Uldyzjana barwiła posadzkę,
będąc widomym dowodem na determinację Strażników Pokoju, by nie
przepuścić żadnego żywego.
Uldyzjan zacisnął zęby i położył dłoń na ramieniu klęczącego strażnika.
– Niech ten zostanie żywy… dla przykładu. – Spojrzeniem pełnym
gniewu obrzucił pozostałych. – Reszta może dołączyć do swojego
Pierwszego w piekle.
Słowa te wywołały niewielkie poruszenie wśród tych, którzy nie
wiedzieli o śmierci Luciona z ręki Uldyzjana.
Nie po raz pierwszy zresztą Uldyzjan widział taką reakcję, zakładał
więc, że ta wieść nie dotarła jeszcze do wszystkich zakątków. Najwyraźniej
Strona 15
najwyżsi kapłani postarali się, by słuchy o tym nieszczęściu nie niepokoiły
ich trzódki, ale Uldyzjan miał zamiar dopilnować, by cały świat dowiedział
się prawdy.
Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie dla Toradży. Nim wstanie
świt, niejeden z mieszkańców będzie przeklinał Trójcę. I najpewniej też
Uldyzjana.
Ale teraz on powiódł spojrzeniem po strażnikach i kapłanach.
– Dość już przelaliście krwi niewinnych ludzi. Teraz nadszedł czas,
byście zapłacili za to swoją.
Jeden ze Strażników Pokoju gwałtownie nabrał powietrza. Na jego
gardle pojawiła się rysa… i wojownik zaczął broczyć posoką. Przerażony
próbował zatamować krwotok dłońmi, ale i one obficie krwawiły. Kolejne
miejsca na jego ciele poczęły spływać szkarłatem, zupełnie jakby ze
wszystkich stron cięły go niewidzialne miecze.
Obrońcy Świątyni już chcieli się wycofać, lecz najpierw jeden, potem
drugi, a naraz kolejni zalali się krwią z licznych ran i cięć. Sączyła się
nawet spod ich napierśników i kapturów.
Strażnik, który zaczął krwawić pierwszy, upadł w kałużę własnej krwi,
plamiącej nieskazitelny marmur posadzki. Niedługo później kolejny osunął
się na kamień… Po chwili strażnicy i kapłani przewracali się jeden za
drugim. Doznali niezliczonych, straszliwych ran, identycznych z tymi,
które w ostatnich latach zadali nie tylko ludziom Uldyzjana, ale i innym
ofiarom. Nikt, na kim spoczęło pełne nienawiści spojrzenie Uldyzjana, nie
został oszczędzony.
I nagle dalsze szeregi obrońców straciły zapał do walki. Porzucali swe
pozycje, a kapłani nie robili niczego, by ich zatrzymać, bo i oni przerażeni
byli mocą, jaką władał ten jeden niewyróżniający się niczym człowiek.
Tłum zaryczał w przeczuciu rychłego zwycięstwa i znów ruszył do
ataku. Teraz Strażnicy Pokoju byli w mniejszości i zgodnie z tym, co
powiedział Uldyzjan, nie mogli liczyć na litość. Sam Uldyzjan nie brał
Strona 16
udziału w krwawych zmaganiach, szedł dalej, w głąb świątyni. Strażnicy
Pokoju i pomniejsi klerycy nie mieli dlań żadnego znaczenia. Prawdziwe
zagrożenie czekało w samym sercu kompleksu w sanktuarium najwyższego
kapłana, który odpowiadał bezpośrednio przed Pierwszym, a zatem był
doskonale świadomy odrażającej prawdy dotyczącej pochodzenia Trójcy
i jej celów.
Uldyzjan przystanął, mając przed sobą troje drzwi. Każde oznaczone
były innym symbolem – łbem barana dla obrządku Dialona, kołem Mefisa
i liściem Bali. Strzała, którą posłał wcześniej, nadal tkwiła w środkowych
drzwiach i właśnie w ich stronę Uldyzjan skierował swe kroki, choć
wyczuwał, że zostały zabarykadowane od przeciwnej strony.
Drzwi jęknęły rozdzierająco, zadygotały, jakby miały wybuchnąć,
i wreszcie rozwarły się z taką siłą, że para zawiasów została wyrwana
z kamienia. Jedno skrzydło zawisło krzywo.
Uldyzjan czuł, że podąża za nim kilku z jego uczniów. Nawet gdyby
chciał, nie zdołałby ich powstrzymać – zbyt gorąco płonęła w nich żądza
zemsty.
Ta świadomość nagle zaniepokoiła Uldyzjana. Wiedział przy tym
doskonale, co rozpaliło ich gniew. Kiedy zaledwie przed dwoma
tygodniami wraz z bratem Mendelnem, ich przyjaciółką Serentią i grupą
partan wkroczyli do Toradży, patrzyli zdumieni na cuda miasta. Wtedy też
Uldyzjan zdecydował, że swój dar zademonstruje tutejszym ludziom
w sposób całkowicie pokojowy i zaoferuje go tylko tym, którzy chętni będą
go przyjąć. Niestety, dla Świątyni Trójcy równie dobrze w mieście mogłoby
się pojawić gniazdo żmij.
Wystarczyło, by przez dwa dni toradżanie zbierali się wokół Uldyzjana
na targu i słuchali jego historii, a już straż siłą przegnała jego uczniów
z miasta. Uldyzjana zawleczono do jakiejś celi – sam nie wiedział, gdzie
umiejscowionej. Nikt mu niczego nie wyjaśniał, ale szybko stało się jasne,
że takie rozkazy strażnicy otrzymali z samej Świątyni.
Strona 17
Do tej chwili Uldyzjan wierzył, że Toradża okaże się podobna do Party.
Z drugiej strony jednak może i była nad wyraz podobna, bo przecież
i w Parcie zaatakowali go wysłannicy Trójcy! Pod wodzą okrutnego
Malika, arcykapłana Mefisa, Strażnicy Pokoju wymordowali przyjaciół
Uldyzjana, a on sam ledwo im umknął.
Krzyk rozbrzmiał za jego plecami i urwał się nagle na przejmująco
wysokiej nucie. Uldyzjan odwrócił się błyskawicznie.
Dwóch ludzi leżało rozciągniętych na marmurowej posadzce, u trzech
innych dostrzegł poważne rany. Z ich gardeł, piersi i kończyn sterczały
niewielkie metalowe gwiazdki. Obaj polegli byli partanami i strata tych
kolejnych z grupy, którzy za niechętnym wówczas Uldyzjanem podążyli
w głąb toradżańskich dżungli, wstrząsnęła nim wyjątkowo mocno.
Gniewnym gestem posłał falę powietrza ku przeciwległej ścianie
komnaty. Zrobił to w najlepszym możliwym momencie. Zawiesił
w bezruchu kolejną chmurę metalowych gwiazdek, wypuszczonych
najwyraźniej przez jakiś mechanizm umieszczony w ścianach. Uldyzjan
pozwolił, by większość tych niepozornych narzędzi zbrodni opadła
z grzechotem na posadzkę, ale kilka posłał z powrotem do niewidocznej
wyrzutni, żeby ją unieruchomić, i nie zwlekając, ruszył ku rannym.
Na marmurze konali toradżanie. Jednego z nich Uldyzjan znał
doskonale, był to Jezran Rhasheen – pierwszy z mieszkańców, który
podszedł do bladolicego przybysza, przemawiającego na placu targowym.
Ciemnoskóry młodzieniec był jedynym synem liczącego się w mieście
kupca. Nie miał właściwie żadnego powodu, by tak chętnie słuchać nauk
obcego, a co dopiero je akceptować – Jezran miał w życiu wszystko, czego
mógł zapragnąć. A jednak słuchał, i to nad wyraz uważnie. Kiedy Uldyzjan
zaoferował podzielić się swym darem z każdym z toradżan, to właśnie
Jezran pierwszy wystąpił z tłumu.
Jezran spojrzał na pochylającego się nad nim Uldyzjana, któremu białka
oczu chłopaka, tak jak i innych mieszkańców miasta, wydawały się
Strona 18
wyjątkowo jasne, wręcz śnieżnobiałe. Wiedział, że to tylko złudzenie
spowodowane kontrastem z ciemną skórą tubylców, ale i tak nieustannie go
to zadziwiało.
Jezran zdołał jeszcze uśmiechnąć się blado. Rozchylił wargi… i skonał.
Uldyzjan zaklął – nawet przy użyciu całej swojej mocy nie zdołałby
przywrócić chłopcu życia.
Ale pozostałym mógł jeszcze pomóc. Gdy tylko to sobie uświadomił,
złożył delikatnie głowę Jezrana na podłodze i odwrócił się do kolejnej
z ofiar. Położył rannemu dłoń na czole. Mężczyzna gwałtownie nabrał
powietrza. Mordercze gwiazdki wysunęły się z ciała z niepokojącym
dźwiękiem… a rany natychmiast się zamknęły. Toradżanin uśmiechnął się
z wdzięcznością.
Uldyzjan uleczył jeszcze i trzecią ofiarę, kobietę, a potem z goryczą
popatrzył na ciało Jezrana. „Dwóch przeżyło, ale jeden zginął. I to by było
tyle, jeśli chodzi o cały ten mój dar” – pomyślał.
– On nie żywi do ciebie żalu – odezwał się Mendeln z tyłu. Brat
Uldyzjana przemawiał tonem nieskończenie spokojnym nawet w obliczu
katastrofy. – A teraz lepiej poznał prawdę o naturze wszystkich rzeczy niż
którykolwiek z nas.
Mendeln był drobniejszej budowy niż starszy brat. Od zawsze miał
zadatki na uczonego. Choć Uldyzjan dotknął go swą mocą, jak i każdego
innego ze swych uczniów, Mendeln zmienił się inaczej niż pozostali.
Uldyzjan czuł, że jego jedyny pozostały przy życiu brat stał się naczyniem
dla mocy całkowicie odmiennej od tej, która przepełniała jego samego.
Zupełnie jakby Mendelna wypełniał powoli cień. Aczkolwiek Uldyzjan nie
mógł powiedzieć, że ów cień pochodził od czegoś złego.
Jednak nie mógł też powiedzieć, że pochodził od czegoś dobrego.
– Rozumiem tylko tyle, że on i wielu innych stracili życie – prychnął,
patrząc prosto w przenikliwe, czarne oczy brata. – Ale czy to wina Trójcy,
czy moja, chyba nigdy nie będę umiał ocenić.
Strona 19
– Nie o tym mówiłem… – i Mendeln zamilkł.
Uldyzjan minął brata odzianego w ciemną szatę i znów skierował się
w głąb świątyni. Jego akolici podążyli za nim, trzymając się w pewnej
odległości zarówno od swego przywódcy, jak i jego brata. Choć w wypadku
Mendelna nie tyle z szacunku, co bardziej dlatego, że nikt nie kwapił się, by
przebywać blisko niego. Nawet ci niedotknięci mocą nefalema wyczuwali
coś dziwnego w młodszym z synów Diomedesa.
– Dałem wam dar – Uldyzjan zwrócił się do ludzi idących za nim,
w tym samym czasie umysłem szukając niebezpieczeństw, jakie mogły
czaić się na ich drodze. – Pamiętajcie, by go używać. To wasze życie. To
wy sami.
Naraz poczuł, że oni nadchodzą. Zimny dreszcz przebiegł mu po
plecach. Uldyzjan modlił się, by ludzie go posłuchali, w przeciwnym razie
niejeden z nich zginie dziś straszną śmiercią.
Stali w przestronnej komnacie, w której wierni trzech obrządków
zbierali się przed modlitwami. Trzy wysokie posągi, przedstawiające duchy
przewodnie, stały przy kolejnych wejściach prowadzących do miejsc, gdzie
odbywały się ceremonie poszczególnych obrządków. Każda
z nieśmiertelnych istot ubrana była w powłóczyste szaty, a kontury ich
twarzy były zaledwie zarysowane. Po lewej Bala z młotkiem i torbą,
zawierającą nasiona wszelkiego życia. Po prawej Dialon, trzymający przy
piersi Tablice.
Pośrodku Mefis… zawsze Mefis… niczego nie niósł, tylko składał ręce,
jakby w jego ramionach miało spocząć niewinne dziecię.
Dziecię przeznaczone na rzeź, jak zawsze myślał Uldyzjan.
I z tym obrazem płonącym w myślach podniósł rękę w geście
ostrzeżenia, bowiem w każdych drzwiach stanęły groteskowe, potworne
postaci zakute w czarne zbroje. Z okrzykiem, w którym pobrzmiewała
żądza krwi, makabryczni wojownicy unieśli broń i ruszyli do ataku. Było
ich stosunkowo niewielu, a jednak robili przerażające wrażenie, zwłaszcza
Strona 20
na Uldyzjanie, który spotkał ich już wcześniej. Niewiele zostało w nich ze
śmiertelników, przywodzili na myśl istoty, które od dawna powinny
spoczywać w grobie. Uldyzjan wyczuł przerażenie towarzyszących mu
ludzi i zrozumiał, że musi pokazać swym akolitom, że morlu, choć
potworni, nie są niezniszczalni.
Zanim jednak zdążył uderzyć, oślepiająco jasne światło rozbłysło mu
przed oczyma. Z krzykiem zatoczył się na tych, którzy szli za nim. Po raz
kolejny tak bardzo skupił się na chronieniu innych, że przecenił swoje
możliwości. Powinien był przewidzieć, że kapłani przygotują jakiś podstęp,
by zapewnić przewagę morlu.
Czyjeś dłonie odciągnęły Uldyzjana i w tym samym momencie coś
uderzyło go w prawy bok. Mężczyzna okręcił się wokół własnej osi i zwalił
na podłogę.
Walczył ze ślepotą, słysząc rozlegające się wokół przerażające wrzaski.
Ohydny odgłos pękających kości przejął go dreszczem. Dobiegł go
ochrypły śmiech – natychmiast rozpoznał demoniczny głos morlu,
uradowanego rozlewem krwi.
Uldyzjan nie spodziewał się w Toradży tych straszliwych sług Trójcy.
Był przekonany, że makabryczni wojownicy rezydują zwykle w ogromnej
świątyni blisko wielkiego miasta, a oddział, który towarzyszył Malikowi,
został wysłany przez Pierwszego specjalnie po to, by pojmać synów
Diomedesa. Teraz Uldyzjan zaczął podejrzewać, że każda świątynia
posiadała własne oddziały złożone z morlu, a to nie wróżyło najlepiej.
Oznaczało bowiem, że istnieje więcej morlu, niż Uldyzjan mógłby…
chciałby sobie wyobrażać.
Zaczął odzyskiwać wzrok. To, że nie mógł w żaden sposób przyspieszyć
tego procesu, doprowadzało go do pasji. Powoli z jednolitej mgły wyłaniały
się kształty.
A jednym z nich okazał się morlu sięgający ku Uldyzjanowi. Jak na tak
potężnie zbudowaną istotę był zaskakująco szybki. Pochwycił Uldyzjana za