Klatwa siedmiu kosciolow - URBAN MILOS

Szczegóły
Tytuł Klatwa siedmiu kosciolow - URBAN MILOS
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Klatwa siedmiu kosciolow - URBAN MILOS PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Klatwa siedmiu kosciolow - URBAN MILOS PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Klatwa siedmiu kosciolow - URBAN MILOS - podejrzyj 20 pierwszych stron:

URBAN MILOS Klatwa siedmiu kosciolow MILOS URBAN Przelozyl Zbigniew MachejProszynski i S-ka Tytul oryginalu SEDMIKOSTELI Copyright (C) 1999 Milos Urban Projekt okladki Dorota Ostaszewska Ilustracja na okladce Jacek Kopalski Redakcja Lucja Grudzinska Redakcja techniczna Elzbieta UrbanskaKorekta Bronislawa Dziedzic-Wesolowska Lamanie Aneta Osipiak Niniejszy przeklad ukazal sie dzieki wsparciu finansowemu Ministerstwa Kultury RepublikiCzeskiej This translation has been subsidized by the Ministry of Culture of the Czech Republic ISBN 83-7469-324-X Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 www. proszynski. pi Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddzial Polskiej Agencji Prasowej SA 03-828 Warszawa, ul. Minska 65 Wszystkie osoby tej opowiesci - oprocz jednej -sa fikcyjne, a wszystkie budowle - oprocz jednej - prawdziwe. Opisane w niej instytucje sa tworami wylacznie literackimi. Pradze Z nowego napiecia miedzy rozumem i czuciem, z nowej ciekawosci dla swiata wewnetrznych przezyc rodzila sie powiesc gotycka... Proza nie tylko wracala do swoich romantycznych i fantastycznych korzeni. Rozpatrywala takze relacje miedzy rozumem i wyobraznia, staloscia i rewolucja. R. Ruland, M. Bradbury Opowiesc grozy i relacja historyczna moga oswietlac sie nawzajem, przywolywac przezycia historyczne i wzbudzac emocje u tych, ktorym przeszlosc byla obojetna. M. Prochazka Romantyczny artysta odrywa wzrok od siebie i swojego spoleczenstwa, zeby spojrzec w przeszlosc. F. Nietzsche I Mowie o czasie obecnym. Wiosna nastala w zimie. Teraz snieg z drzew opada jak platki kwiatow.T.S. Eliot ak na poczatek listopada poranek byl nadzwyczaj pogodny. Babie lato przeciagnelo sie na caly pazdziernik, powstrzymujac nadejscie jesieni. Az pierwszy mroz, niby smagniecie rozga, przynaglil wszystko i miasto zdretwialo od leku. Nie minelo pol roku, odkad skonczyly sie czasy Byly to miesiace, kiedy metropolia zmagala sie z zima: szybko ubywalo swiatla, kominy oddychaly goraczkowo i okna domow zraszaly sie biala poswiata. To byly wyziewy rozkladu. To byl smiertelny pot. Makijaze nowych fasad i klejnoty szybkich aut nie mogly jednak przycmic prawdy nagiej jak czarne drzewa na placu Karola: stary to byl rok, stary wiek i stare milenium. Starosc wyzierala ze wszystkich oczu, a liczni odwracali glowy, ze scisnietym gardlem poddajac sie kasaniu ostatniej jesieni. Pies trzyglowy wdarl sie do Pragi, biegnac bez przeszkod prosto przed siebie. Trzy glodne pyski rzucaly sie na wszystko, co osmielilo sie podniesc glowe w tej ostatniej godzinie ludzkosci. I dlawily, dlawily bezlitosnie. Tak bylo w zeszlym roku. Potem zmienilo sie wszystko. Nadszedl czas zmilowania. Niskie biale slonce przelazlo przez mur szpitala i grzeznac w pajeczynie z galezi okolicznych klonow, z wolna i jakby wbrew sobie rozgrzewalo mrozne, suche powietrze pachnace liscmi, ktore pokryly chodnik. Na Katarzynskiej nie wygladalo to gorzej niz w poprzednich latach, ale Winniczna na calej dlugosci zasypana byla szeleszczaca wydma, pod ktora znikly kostki bruku i asfalt. 9 Gdzies pierzchla solidnosc gruntu pod nogami, kazdy krok oznaczal teraz nieokreslona przygode. W czerwonej zaspie lisci podeszwa zostawiala slad nieczytelny, niepewny i zlowieszczy. Przedzieranie sie grzaska od lisci ulica moze byc jednak niebezpieczne. Jak przechadzka po zamarznietej rzece.Szedlem zboczem Wiatrowskiego Wzgorza w kierunku Karlowa, rozbijajac swoimi krokami zolte odmety lisci i wymijajac rozbryzgi ochry, cynobru, sjeny i umbry. Ulica przemieniona byla w koryto rzeki o prostopadlych brzegach: po lewej stal mur szpitalny, po prawej wznosily sie budynki Instytutu Nauk Przyrodniczych. Gdyby tak w wyobrazni przedluzyc te droge, przecinajac nia wzgorze i przerzucajac ja przez doline, doszloby sie niechybnie do kosciola. A pobozny pielgrzym nigdy nie zbladzi. Ulica przejechala karetka pogotowia, zaraz po niej druga, a po dluzszej chwili trzecia. Czyli niewiele. Przedtem zawsze naliczalem ich tu wiecej. Nosilem wtedy mundur i nie chodzilem tedy dla przyjemnosci. W spokojnej okolicy, gdzie nie bylo narkotykow i podrobionej forsy, moglem sobie skrocic przydluga chwile bez ryzyka, ze ktos mnie nakryje. Co mnie tu jednak sprowadzalo teraz? Moze tylko przyzwyczajenie, moze radosc z porannego spaceru, ktora obiecuje, ze dzien moze dac wiecej niz trzasniecie kontaktu, kiedy o zmierzchu zapala sie swiatlo. Ktoz wolalby pedzic karetka na sygnale przez Nowe Miasto, naruszajac cichy majestat takiego poranka? Ulica Winniczna ma trzysta metrow dlugosci, mozna jednym spojrzeniem ogarnac ja cala, z jednego konca na drugi. Wlasnie doszedlem prawie do jej polowy, kiedy spostrzeglem kobiete idaca niedaleko przede mna. Jak to sie stalo, ze nie zauwazylem jej wczesniej? Niewysoka, przygarbiona, ale nie sterana wiekiem, choc obciete na krotko wlosy miala siwe; ubrana byla w brazowy plaszcz, a w reku trzymala brazowa torebke, rekwizyt typowy dla starszych pan. Zwolnilem kroku z obawy, zeby jej nie przestraszyc. Niepotrzebnie. Mimo ze liscie siegaly jej niemal kolan, szla przed siebie bez wahania. Brnac przez czerwonozlote odmety, co chwila patrzyla w lewo, tak jakby na pozolklej fasadzie szukala czerwonej tabliczki z nazwa ulicy lub jakims innym znakiem orientacyjnym. Nie byla stad. Znow popatrzyla w lewo. Zauwazylem, ze ma na nosie okulary, ktore zakrywaja cala gorna polowe jej twarzy. Widzialem, jak odwraca glowe w prawo i zatrzymuje sie na chwile, zeby przez otwarta brame zajrzec na jedno z podworek. Wlasnie w tej chwili nad kolumnami bramy, dokladnie nad glowa kobiety, pojawila sie wyniosla wieza kosciola Swietego Apolinarego ze spiczastym dachem. Wygladala jak kaptur nikczemnego mnicha czyhajacego przed 10 kosciolem na pielgrzymow przybywajacych z daleka. Juz chcialem krzyknac, zeby ja ostrzec, ale uswiadomilem sobie, ze byla to tylko igraszka drzacego powietrza.Kobieta znowu ruszyla ulica przed siebie. A ja mialem nastepna halucynacje. Wydalo mi sie, ze jej szurajace w lisciach buty slysze tuz za soba, aczkolwiek szla w pewnej odleglosci przede mna. Wiedzialem, ze nikt za mna nie idzie, jednak odwrocilem sie niepewnie. Ulica byla pusta. Na wilgotnej jezdni czernialy slady kol, a przestrzen po przejezdzie karetek pogotowia wypelniona byla cisza jeszcze glebsza niz przedtem. Powial wiatr i slady po kolach samochodow znikly zupelnie. Skwitowawszy usmiechem wlasna nerwowosc, zamierzalem isc dalej. Starsza pani zapodziala sie gdzies. Musiala skrecic w Apolinarska, poszla w prawo w kierunku kosciola albo w lewo w strone magistrali. A moze poszla dalej prosto i zeszla po starych schodach na Albertow? Czyzby sie odwazyla? Wiatrow to wzgorze nieprzyjazne i zlosliwe dla glupcow, ktorzy znajduja w nim upodobanie. Wiatry przelatujace Winniczna i Apolinarska tworza na ich skrzyzowaniu wiry podobne do malego tornada. Nieraz porywaly mi tutaj sluzbowa czapke, rzucajac ja gdzies za plot lub pod samochod, a deszcz zaskakiwal mnie tu zawsze wtedy, gdy w poblizu nie bylo gdzie sie przed nim schowac. Tego ranka obaj ci dreczyciele panoszyli sie gdzie indziej, moze po drugiej stronie doliny, wiec wzgorze zastawilo na mnie inna pulapke. Niedaleko skrzyzowania potknalem sie w zaspach lisci, rozdarlem but i bolesnie uderzylem sie w palec. Pod liscmi, ktore rozgarnalem noga, pojawil sie bruk. Kostki mialy zielonkawy odcien i gdzieniegdzie ich brakowalo. W tych miejscach z szarej gleby kielkowala biala trawa, wyblakle wspomnienie lata. Na rozdrozu, tam gdzie kiedys stala Jadowita Chata, gospoda o zlej slawie, eldorado praskiej studenterii i miejscowych zlodziei, skrecilem w prawo. W ogrodzie apolinarskiej fary zaskoczyly mnie - jak wiele razy przedtem - jasne kolory kwiatow. Moze one tak tu kwitna na pamiatke tej wyburzonej gospody, bo wiernie je podlewaly pokolenia bywalcow jadowitych pijatyk. Znam sie troche na kwiatach, lecz nigdy nie umialem rozroznic georginii od astrow. Podobaja mi sie i te, i te. "Wysokie astry, ten ostatni gwiazdozbior gasnacego lata, pstrokatym palaly blaskiem". Owego ranka przypomnialem sobie to zdanie i uznalem je za wskazowke. Nie wiem, kto je napisal i gdzie je czytalem, ale to, ze mi sie teraz przypomnialy, bylo dla mnie istotne. Przechodzac kolo Swietego 11 Apolinarego pamietajcie, ze te nastroszone kwiaty za plotem to astry. Bo nazwy maja tu znaczenie.Z rozowych i fioletowych kwiatow przerzucilem wzrok na potezne mury kosciola i ciemne okna na chorze. Idacego z tej strony kosciol Swietego Apolinarego poraza swoja potega i zmusza do przyspieszenia kroku. Z bliska sprawia bowiem wrazenie niedostepnej twierdzy pochylajacej sie nad przechodniem, grozacej zmiazdzeniem go ktoryms ze swoich niezliczonych, precyzyjnie ustawionych blokow. Lepszy niz od wschodu jest widok z poludnia. Tylko stamtad widac cala swiatynie. Stamtad Swiety Apolinary wyglada jasniej i przyjemniej. Dopiero patrzac z poludniowego wschodu, kiedy ma sie przed soba jak na dloni wieze, nawe i prezbiterium, widzi sie kosciol wspanialy i nieporownywalny z innymi, choc jeszcze do niedawna zupelnie zaniedbany. Moje spojrzenie slizgalo sie po kolumnach, przeskakiwalo z okna na okno, od szyb w ramach z lanego olowiu do lamanych lukow i z powrotem. Mur pod prezbiterium byl nadwerezony. Zolta elewacja miejscami zzieleniala i obrosla mchem. Z powodu wilgoci tynk gdzieniegdzie odsunal sie od sciany, tworzac kruche kieszenie zasiedlone przez robactwo. Blyszczace od wilgoci przypory z nagiego kamienia porysowane byly bliznami. Spoiny pomiedzy blokami pokryly sie porostem, zgnilizna i sadza. Cieplo wywabialo ze szczelin pajaki, ktore tez lubia slonce. Na osciezy wysokiego okna siedzial karaluch. Chyba wlasnie sie obudzil i byl nie w humorze. Kiedys mieszkal tu ktos inny. Do przypor przywiazane byly daszki z dragow. Spod takich podcieni nedzarze wyciagali rece, cale w strupach, zebrzac o jalmuzne u spieszacych tedy rzemieslnikow, urzednikow i kupcow. Nawet ci nieboracy mieli swoj cech i bronili swoich nedznych siedzib przed przybyszami ze wsi, ktorzy nie mieli nic. Po tych zebraczych przybudowkach nie zostalo sladu, ale samarytanski duch tego miejsca przetrwal. Nieopodal kosciola powstal teraz osrodek leczenia narkomanii, tradu XX wieku. Owego ranka nikt sie tu jednak nie walesal, nikt nie wychodzil na slonce klujace w oczy. Ulica Apolinarska byla pusta i cicha, a kosciol byl zamkniety nawet dla najwierniejszych parafian z powodu prac remontowych. Nic sie nie dzialo. Tylko na placu po drugiej stronie ulicy, przed betonowym budynkiem przedszkola, obok figury kleczacej dziewczynki ktos stal. To byla ta starsza pani, za ktora przed chwila szedlem. Sciskajac w rece swoja brazowa torbe wpatrywala sie w kamienna alegorie dziecinstwa. Widzialem, ze kobieta porusza ustami. Moze cos sobie przypominala. Podszedlem blizej, bo zaniepokoil mnie widok staruszki rozmawiajacej z kamienna rzezba. 12 Zupelnie zapomnialem, ze juz nie nosze munduru. Zblizylem sie wolno do kobiety i zapytalem cicho, czy moge jej w czyms pomoc. Pokazala na rzezbe i powiedziala:-To niemozliwe... O co chodzilo? Czy o ten brzydki budynek, ktory zupelnie nie pasuje do okolicy? Czy moze o instytucje, ktora sie w nim miesci? Najpierw tutaj byla Jadowita Chata, oslawiona mordownia, a po jej wyburzeniu - coz za oswiecona zmiana! - mamy tu przedszkole. Genius loci tak latwo nie zginie... Jednak w oczach starszej pani nie widzialem oburzenia. Raczej panike. Przyszlo mi do glowy, ze to wariatka. Moze szla do lekarza. O rzut kamieniem stad jest przychodnia psychiatryczna. Moze zapomniala, dokad idzie. Zabladzila w obcych uliczkach pograzona w swoich wspomnieniach. Jeszcze raz odezwalem sie do niej zyczliwie i z wyrozumialoscia. -To tylko figura z betonu. Jezeli idzie pani do lekarza i zgubila pani droge, to chetnie pania zaprowadze, gdzie trzeba. -Czy pan tego nie widzi? - zwrocila sie do mnie z oburzeniem. - Nie poznaje pan tych kwiatow? Rzeczywiscie wariatka, teraz juz nie mialem watpliwosci. Zawadzilem jednak wzrokiem o rzezbe. Kawal szarego, poplamionego betonu. Zamiast urwanej reki sterczal zardzewialy drut. Pokryta rosa glowa okaleczonej dziewczynki byla ciemniejsza niz reszta jej ciala. Na niej, wokol ciemienia, polozony byl wianek z jaskrawych zoltych kwiatow. Zostawila go tu pewnie jakas inna dziewczynka, zywa, z krwi i kosci. -Sa swieze - powiedziala niewysoka starsza pani w okularach. - Ktos je dzisiaj nazrywal i uwil z nich wianek dla tej dziewczynki. Ale gdzie? Jak swiat swiatem te kwiatki rosna tylko na wiosne. -Nie ma w tym nic niezwyklego - uspokajalem ja. - Tu niedaleko jest Instytut Brozka czy ten, jak mu tam, Wydzial Nauk Przyrodniczych, maja tam uprawy genetyczne. To niedaleko stad. Moze im sie udalo zmutowac gatunek, co kwitnie jesienia. Spojrzala na mnie tak, jakbym to ja zwariowal, a nie ona. -Widzial to kto? Jakby sie to komu udalo, modlilabym sie do niego. Bo to jest, panie, lekarstwo, bardzo cenne lekarstwo. Moze panu tez pomoglo, a nawet pan nie wie. Ale rosnie tylko wczesna wiosna. Przez glowe przelecial mi jakis obraz z dziecinstwa. Chodzilem z babcia zbierac zolte kwiatki... Miod i syrop na kaszel. Babska, domowa medycyna. 13 Przypatrzylem sie dokladniej. Niewysoka starsza pani odsunela sie, zeby mi zrobic miejsce. Podnioslem reke i ostroznie zdjalem wianek z kamiennej glowy. Pare razy obrocilem go w rekach i podnioslem kwiatki do nosa. I nagle przypomnialem sobie ich nazwe. Podbial.Trzymalem jeszcze wianek w dloniach, kiedy rozlegl sie jakis straszliwy lomot, a zaraz po nim obrzydliwy, gluchy odglos metalu. Te nieprzyjemne halasy dolatywaly z gory, z powietrza, z wysokosci wiezy. Kiedy zrobilo sie znow cicho, rozejrzalem sie dookola. W palcach nadal trzymalem wianek, ale starszej pani nie bylo. Stalem kolo betonowej rzezby sam. I znowu jal sie rozlegac ten straszliwy lomot, raz za razem, dziwnie, niejednorodnie. Dang dong, dang dong, dang dong - rozchodzilo sie po calej okolicy, choc jakos inaczej, nizby nalezalo. To dzwonil dzwon na wiezy kosciola Swietego Apolinarego, ale ton mial falszywy. Spojrzalem na zegarek - byla za kwadrans dziewiata. Przestraszylem sie. Przeciez kosciol jest zamkniety, a dzwon dzwoni na msze. Nie jestem bohaterem. Z portierni pobliskiej kliniki zadzwonilem na policje. Automatycznie wykrecilem numer mojego przelozonego i odetchnalem z ulga, kiedy to nie on podniosl sluchawke, tylko jego zastepca. Cztery minuty pozniej przyjechal patrol dwoch policjantow, ktorych znalem. Powietrze drzalo od wscieklego dzwonienia, az rozdzieralo uszy. Weszlismy bocznym wejsciem, drzwi byly otwarte. W nawie glownej panowal polmrok. Brudne okna prezbiterium przepuszczaly metne swiatlo dzienne. Nawet ono czekalo na remont kosciola. Wnetrze bylo puste, oltarze zakurzone, za organami wisialy ciemne smugi pajeczyn. Wstapilismy w ciemnosc pod kruchta i po omacku, idac za ogluszajacym halasem dzwonu, znalezlismy drzwiczki prowadzace do schodow na dzwonnice. Byly otwarte. Za nimi czekala ciemnosc. Wchodzac na schody, swiecilismy sobie zapalniczka jednego z policjantow, a potem, gdy ogarnelo nas jasne swiatlo sloneczne, wspinalismy sie po trzy stopnie naraz. W koncu stanelismy pod rusztowaniem wielkiego dzwonu. Huk byl nie do zniesienia, jeszcze chwila, a wszyscy trzej ucieklibysmy stamtad, skaczac przez okna wiezy. Z powodu klebow kurzu prawie nic nie bylo widac. W dodatku oslepialo nas slonce, ktore rozbijalo sie tu na scianach w tysiace refleksow. Wyraznie odcinal sie tylko czarny cien ogromnego pajaka szarpiacego sie w te i we w te na swojej dlugiej nici. Czyzby to jakies widmo? Albo upiorna zabawka dla 14 niegrzecznych dzieci? Nie. To byl czlowiek. Biedna ofiara potworow nocy, a zarazem jeden z nich. Nie wzbudzal jednak grozy. Straszne bylo tylko to, co mu zrobili. Podrygiwal jak drewniana kukla. To stal na rekach, podskakujac w rytm uderzen dzwonu, to wspinal sie po scianie, to znow rzucal sie jak ryba na wedce. Zelazne serce dzwonu ciagnelo go tam i nazad wedlug swojego rytmu. Miedzy dzwonem a noga ofiary rozciagal sie napiety sznur.Rzucilismy sie w kierunku nieszczesnika, ale sila bezwladu odrzucala go raz po raz w przeciwna strone, uderzajac cialem ponownie o sciane wiezy. Kiedy sznur z zywym wahadlem polecial znowu w nasza strone, zlapalismy biedaka pod ramiona, trzymajac go tak, dopoki rozkolysane serce dzwonu sie nie uspokoilo. Targnelo nim jeszcze raz na ostatek w prawo i w lewo, a my kolysalismy sie razem z nim lekko jak rybacy na falach. Dzwon zatrzymal sie wreszcie... Strasznie bolaly mnie uszy, glowa i cale cialo. Policjanci przytrzymali biedaka, a ja odcialem go od sznura. Jego skrwawiona glowa kiwala sie na wysokosci naszych piersi, oczy mial zamkniete, skore sinawa. Ale zyl, bo jeczal cicho. Polozylismy go ostroznie na podlodze. Byl nieprzytomny. Kiedy upewnilem sie, ze oddycha, ostroznie go zbadalem, szczegolnie brzuch, czy nie pojawily sie krwiaki. Na pewno mial sporo potluczen, moze zlamane zebra i najprawdopodobniej wstrzas mozgu, skoro dzwon tak niemilosiernie walil jego glowa o kamienny mur. Nie byl to jednak przypadek beznadziejny. Jeden z policjantow wezwal przez nadajnik centrale, Wiecej nie mozna bylo nic zrobic. Wyprostowalem sie i wytarlem chustka twarz. Dopiero teraz zobaczylem, z jakim okrucienstwem zmieniono tego nieboraka w mimowolnego dzwonnika. Przedtem wydawalo nam sie, ze sznur byl zawiazany wokol jego kostki. Okazalo sie, ze lina przechodzi przez noge. Wytrzeszczalismy ze zdumienia oczy, widzac, jak sznur znika w okropnej ranie po wewnetrznej stronie lydki, miedzy kostka a sciegnem Achillesa; noga byla w tym miejscu strasznie napieta. Sznur wychodzil po drugiej stronie jak nic przewleczona przez ucho igielne. Zwiazano go w mocny, podwojny wezel. Rana niemal nie krwawila, ale jej okolica spurpurowiala az po golen i gdzieniegdzie pojawily sie sine plamy. Pod kosciol podjechala karetka na sygnale, buty zadudnily na schodach i pojawili sie pielegniarze w czerwonych kombinezonach. Widac bylo, ze ten przypadek ich zaskoczyl, ale bez slow polozyli rannego na noszach, przywiazali go do nich rzemieniami i zniesli w dol po ciasnych, stromych schodach. Podejrzewalem, ze ktos dzwonil skrepowana ofiara az do naszego przyjscia i 15 stamtad w ostatniej chwili, a wiec sprawca musi byc w poblizu. Policjanci zgodzili sie ze mna, ze nalezy sie rozejrzec. Spenetrowalismy okolice dzwonu w osmiokatnej nadbudowie wiezy, wylezlismy nawet po drabinie pod stozkowate poddasze. Potem otworzylismy okiennice, zeby sprawdzic, czy ktos nie ukryl sie na gzymsie wokol wiezy. Gzyms jednak szedl skosem, wiec nawet malpa by sie na nim nie utrzymala. Moje podejrzenia sie nie sprawdzily, ale wciaz czulem, ze nie jestesmy w tej wiezy sami. Policjanci zanotowali sobie jakies uwagi i poszli. Nie spieszylo im sie z protokolem, bo znali mnie jako bylego kolege z pracy. Przejrzalem wszystko jeszcze raz, ale innego wyjscia z dzwonnicy niz to, ktorym tam weszlismy, nie znalazlem. Byla to prawdziwa zagadka. Tak jak swiezy kwiat podbialu znaleziony w listopadzie. II Qui vive?To ja, czas przeszly, stoje u twoich drzwi. Przyjaciel twoj, obronca i przestroga. Richard Weiner istoria moich klesk zaczela sie w tym dniu, kiedy nadano mi imie. Albo moze wczesniej, w dniu moich urodzin. A moze nawet jeszcze o dziewiec miesiecy wczesniej. Moze moj los zdeterminowaly juz narodziny mojego ojca, czlowieka o brzydkim przezwisku, ktore odziedziczylem. Bylem niechcianym dzieckiem. Rodzice musieli zalegalizowac swoj zwiazek, bo wpadli. A wpadli z deszczu pod rynne. I wszystkie te okropienstwa, ktore mnie osaczyly, gdy doroslem, byly tylko logicznym skutkiem tamtych nieporozumien. Nie ma chyba nic bardziej zalosnego niz malzenstwa zawierane w XX wieku i uwazam sie za szczesliwca, bo dozylem konca tego ohydnego stulecia jako kawaler. Bez watpienia zawdzieczam to tylko temu, ze zawczasu odwrocilem sie wstecz, do przeszlosci i jej tajemniczych opowiesci. Nie wszystko, co prawda, moze byc opowiedziane i nie wszystko z opowiesci moze przetrwac. Zreszta prawdopodobnie wcale nie jest tego warte. Dzisiaj moja historia tez juz nalezy do przeszlosci. A to wyjatkowo dziwna historia. Zaczne od pewnego wspomnienia, ktore tkwi mocno w mej pamieci i zarazem wydaje mi sie esencja mojego dziecinstwa. Dotyczy ono wycieczki, na ktora ojciec zabral mnie z okazji moich dziesiatych urodzin. Mieszkalismy wtedy w Mlada Boleslaw, miescie lezacym w krainie tysiaca zabytkow architektury. My jednak mieszkalismy na nowym osiedlu. Kazdego lata jezdzilismy na wczasy nad niedalekie jezioro Machy. Po drodze mijalismy malowniczy zamek, ktory bardzo chcialem zwiedzic, ale 17 raz za razem odkladali te wycieczke na nastepny rok.Wreszcie na moje dziesiate urodziny ojciec zrobil mi niespodzianke: zabral mnie na upragniona wycieczke na zamek Bezdez. Pojechalismy autem. Ojciec pozwolil mi usiasc na miejscu kolo kierowcy, gdzie byly pasy bezpieczenstwa dodajace wtedy wiecej waznosci niz generalskie szlify. Uczucie szczescia nie opuszczalo mnie po drodze, choc musialem wysluchiwac utyskiwan taty na moja mame, ktore powtarzaly sie wtedy coraz czesciej. Nie przejmowalem sie tym jednak, zeby nie psuc sobie wyjatkowego dnia. Ojciec jakby zapomnial, ze siedze kolo niego, i zaczal mamie zlorzeczyc. A to, ze ciagle wyleguje sie na kanapie, bo jest po prostu leniwa. A to, ze jak upiecze mi tort na urodziny, to mysli, ze juz ma mnie z glowy. A poza tym, czemu od kilku lat susze im glowe tym idiotycznym zamkiem. I oczywiscie on, a nie ona, musi mnie tam zabrac. No, ale czego on by nie zrobil dla swojego chlopaka? Ojciec sciskal kierownice tak mocno, ze az mu zbielaly przeguby. I caly czas wymyslal mamie, ktora zostala w domu. Siegajac po papierosy, zauwazyl, ze siedze obok niego. Zdziwilo go, ze jade wcisniety w fotel i pasy bezpieczenstwa sa luzne. W tamtych modelach jeszcze nie zwijaly sie samoczynnie. Szybkim ruchem reki rozczochral mi wlosy i rozesmial sie. Glowa palila mnie od jego dotkniecia, tak jakby mnie podrapal. Raptem humor zepsuly mu jakies dziwne dzwieki dobywajace sie z silnika. Zwolnil i jal odwracac glowe do tylu, zeby lepiej uslyszec, co sie dzieje. Potem odpial mi pasy i kazal przelezc na tylne siedzenie, zebym przylozyl ucho do oparcia, za ktorym byl silnik. Zrobilem to, ale nie uslyszalem nic szczegolnego. Nie wsluchiwalem sie jednak specjalnie, bo wlasnie mijalismy Belou pod Bezdezem i na obrzezach tego miasteczka, miedzy ostatnimi domami a polem pszenicy otworzyla sie rozlegla panorama z dwoma szarozielonymi wzgorzami i bialym zamkiem polozonym na wyzszym z nich. Tego widoku nie moglem Za brak zainteresowania praca silnika ojciec ukaral mnie na parkingu pod zamkiem. Nie chcial odejsc od samochodu, poki nie usunie tego zagadkowego stukania w motorze. Podczas kiedy on zginal sie pod maska samochodu, ja latalem miedzy parkingiem a pierwsza kamienna brama u podnoza zamku. Wiedzie przez nia prastara kamienna droga nieprzyjemnie wijaca sie w gore. Czulem, jak roztrzaskane kamienie przyzywaja mnie swoim cieplem, abym wsliznal sie w rozpadliny pomiedzy nimi jak pod pierzyne. I ojciec, idac tedy w gore, nie znalazlby mnie. 18 Sprawdzanie silnika trwalo ponad godzine. Nie udalo sie wykryc usterki i usunac stukania. Mimo to ojciec usmiechal sie do mnie, wzruszajac ramionami. Nie wierzylem wlasnym oczom. Najchetniej rzucilbym sie mu na szyje, ale wiedzialem, ze tego nie lubi. Kiedy pakowal narzedzia, na wiezy wiejskiego kosciola w poblizu bila juz jedenasta. Slonce palilo coraz mocniej i dokuczaly komary. Ojciec wzial mnie za reke i oznajmil, ze mozemy isc. Dlon mial pobrudzona olejem i przyszlo mi do glowy, ze chce wytrzec sie o mnie. Chyba odczul, co mam na mysli, bo zachichotal. Wyrwalem mu sie i ucieklem zboczem jak zajac. Gnaly mnie gniew i niecierpliwosc.Byl goracy, letni dzien i wdrapywanie sie na gore zamkowa bardzo mojego ojca meczylo. Ledwie doczlapal do trzeciej bramy, ktora wchodzi sie za mury obronne. W tym miejscu konczy sie las i zaczynaja glogi. Nad nimi wznosi sie skala, na niej mury z blankami, a dalej Czarna Wieza. Bylem juz przy kasie kolo ostatniej bramy, ale raz po raz biegalem z powrotem do ojca, zawiedziony jego powolnoscia. Po drodze mijalo mnie wielu ludzi. Zblizalo sie poludnie i wszyscy schodzili juz w dol. A w gore szlismy tylko my. Ucieszylem sie, ze bede mial zamek tylko dla siebie. Zawsze uwazalem go za swoj. Radosny nastroj zepsul mi na gorze jakis facet z papierosem w rozgniewanej gebie. Gapil sie na mnie nie wiedziec czemu. Od budy, w ktorej byla kasa, do bukow na szczycie polnocnego zbocza rozciagal sie parkan z desek, wysoki na jakies dwa metry. Zamykal przestrzen przed ostatnia brama z ciezkimi debowymi wrotami. Chcac zobaczyc okoliczne krajobrazy, trzeba bylo troche zawrocic i przez korony drzew mozna bylo dojrzec niedaleki staw Brzechynski, a za nim, na polnocny zachod, jezioro Machy. Mozna tez bylo - ale wtedy jeszcze tego nie wiedzialem - przejsc na druga strone zamkowego dziedzinca, skad widac zamek Houska, a za nim, po skosie, gore Rzip. Bardzo rzadko, przy najlepszej widocznosci, mozna stad dostrzec nawet iglice katedry na Hradczanach. Ale tylko przy wietrznej pogodzie i wysokich chmurach. Wpadlem na pomysl, zeby obejsc parkan i popatrzec na polnocna strone. Chcialem sie przesliznac za parkan na samej krawedzi skarpy, ale jak tylko przekroczylem teren wyznaczony dla zwiedzajacych, przyskoczyl do mnie ten facet z papierosem, zlapal mnie za ramie i warknal z obcym akcentem: -Tu nie mozna. Przyjrzalem mu sie ze zdziwieniem. Wlosy mial przylizane wzdluz rownego przedzialka. Wygladalo to nieprzyjemnie i odstreczajaco. Tak jak jego kanciasty wasik i czarna kurtka ze sztucznej skory, ktora mial na sobie. 19 Nie mialem zielonego pojecia, o co temu cieciowi chodzi. W tej chwili zza jego plecow wychynal moj ojciec. Spodziewalem sie, ze zwymysla gbura, ale tylko wytrzeszczyl na mnie oczy, wykonal jakis nieokreslony gest i bez slowa odwlokl mnie od kasy. Dopiero potem syknal mi w ucho, ze mam nikogo nie zagadywac. Obejrzalem sie na tego faceta z papierosem w gebie. Patrzyl na nas przymruzonymi oczami jakims szczegolnym, niezrozumiale podejrzliwym i nienawistnym spojrzeniem. Dzisiaj wiem, co ono wyrazalo. To bylo spojrzeniePrzeszlismy z biletami przez furte w bramie i znalezlismy sie na pierwszym dziedzincu. Ojciec zwolnil uscisk na moim ramieniu i zyczliwszym juz tonem wyjasnil mi, ze zaledwie kilka kilometrow stad na polnocny zachod znajduje sie lotnisko, sowieckie lotnisko wojskowe, a parkan i ten gbur sa na Bezdezie dlatego, aby w tym kierunku nikt nie patrzyl i nie robil tam zdjec. Odpowiedzialem mu, ze nie interesuje mnie lotnisko, ale Ralsko, gora jeszcze bardziej stroma niz Bezdez i w dodatku ze straszna ruina w ksztalcie tronu na szczycie. Siada na nim - wiedzialem to od zawsze - niewidzialny olbrzym z rekami opartymi na ruinach i nogami wiszacymi ze stromego zbocza, trzymajac straz nad prastarym terytorium Berkow z Duby, ktore jest tez moim terytorium, bo przeciez w Mlada Boleslaw jestem u siebie. Jakie tam wiec lotnisko? Jacy Sowieci? Ten ich straznik w porownaniu z moim jest smieszny! Ojciec nie sluchal mnie jednak. Schodami jednego z palacow zblizala sie do nas atrakcyjna kobieta. Dzis powiedzialbym "dziewczyna", ale wtedy wydawala mi sie bardzo dojrzala, niedosieznie dorosla. Przywitala sie z nami i stwierdziwszy, ze oprocz nas nie ma innych zwiedzajacych, powiedziala z usm- Przynajmniej szybciej skonczymy. Nie moglismy oderwac od niej oczu, od jej ladnej twarzy i dlugich blond wlosow, od jej zgrabnej figury w zoltej minispodniczce. Miala na sobie kurteczke ze spranego dzinsu, a pod nia zielony podkoszulek. Jak owce za pasterzem szlismy za nia przez komnaty i ciemne kuchnie zrujnowanych palacow, patrzac glownie na jej nogi i nagie stopy w sandalach, ktore byly niedopiete, a ich stukot rozlegal sie po pustych salach biesiadnych. Pokazywala nam gotyckie okna z maswerkami i kwietne ornamenty na glowicach i wspornikach, ale ja chodzilem z glowa pochylona i spojrzeniem utkwionym w jej kostki, a nasze zainteresowanie zabytkami podtrzymywal moj ojciec, ktory byl oczarowany przewodniczka bardziej niz ja. Co do tego nie mialem zadnych watpliwosci. Dziewczyna byla mloda, atrakcyjna i calkiem wspolczesna. 20 Choc zupelnie nie pasowala do tych ruin, poruszala sie w ich przestrzeni jak pani na wlosciach, zdobiac je przy tym swoim teczowym blaskiem. Spekane sciany i rozeschle rupiecie konkurowaly z nami o jej cien. Tam, gdzie sie zatrzymywala, wszystko cichlo, zeby udawac zasluchanie i uwage dla jej slow.Chociaz jej wyklad malo nas interesowal, udawalismy milosnikow historii, niby to z ciekawosci przescigajac sie w pytaniach, czasem nawet wysilajac dowcip. Moj ojciec, oczywiscie, gorowal w tym nade mna, zyskujac przychylne spojrzenia dziewczyny. Dla mnie zostala tylko jej poblazliwosc. Irytowalo mnie to i jeszcze bardziej pobudzalo do okazywania mojej rzekomej doroslosci, az ojciec musial mnie upomniec. Przeprosil za moje zachowanie, ale dziewczyna tylko gryzla w ustach zdzblo tymotki. Zeby miala biale i wilgotne, jej rozbawione usta usmiechaly sie od niechcenia. Wyobrazalem sobie w tej chwili, ze to ja jestem tym szczesliwym zdzblem, ktore ona kaprysnie oblizuje i owija wokol jezyka. Od tej wizji slonce, ktore wlasnie bylo w zenicie, pociemnialo mi Urazony odszedlem na bok. Strofowanie dzieci uwazam za niesprawiedliwosc, a ja nie chcialem byc bezczelny, tylko dowcipny. Znajdujace sie pod sciana stare murarskie niecki wypelnione deszczowka zaczalem wychwalac jako laznie rycerska i mrugajac porozumiewawczo, zapytalem nasza przewodniczke, czy tez czasem korzysta z tego prysznica. Ten zalosny zarcik uwazalem wtedy za dowcipne lobuzerstwo. Ojciec pogrozil mi, ze jak nie przestane przeszkadzac, odprowadzi mnie do kasy i dokonczy zwiedzanie beze mnie. Bylem pewien, ze zrobi to z prawdziwa radoscia. Przestalem sluchac wykladu. Patrzylem na dziewczyne z pewnej odleglosci i probowalem ja sobie wyobrazic jako swoja matke. Podobal mi sie ten pomysl. Fajnie by bylo miec taka atrakcyjna, mila i mloda mame. Ale zaraz zawstydzilem sie tych mysli i poczulem wyrzuty sumienia. Nie powinienem zdradzac mamy w taki sposob. Ta dziewczyna moglaby byc raczej moja siostra albo ciocia. Nie pozwalalem sobie wtedy jeszcze na wiecej fantazjowania. Zauwazylem, ze przewodniczka i ojciec przypadli sobie do gustu. Dziewczyna chwilami odbiegala od tematu. Opowiadala, ze studiuje w Pradze historie, a to jest tylko jej letnia praktyka, ktora nazywala "wakacyjna aktywnoscia". Ojcu wydalo sie to zabawne i zapytal, czy jest dostatecznie aktywna i czy nie mialaby ochoty na wiecej aktywnosci. Bylem zazenowany tym dowcipem, z moja laznia rycerska nie dalo sie tego porownac. Ona jednak sie smiala. Zdziwilo mnie to i rozrzewnilo. Aby mnie nie widzieli, zostawalem jeszcze bardziej z tylu. 21 Ozywilem sie w chwili, kiedy zwiedzanie dobieglo konca i dziewczyna zaproponowala, zebysmy razem z nia zjedli obiad. Mielismy urzadzic sobie zaimprowizowany piknik. Ojciec uznal to za znakomity pomysl, a ja bylem zadowolony, ze mozemy z ta slicznotka zostac dluzej, niz uprawnialy nas do tego bilety wstepu. Usiedlismy osobno, ojciec u podnoza Wielkiej Wiezy, a ja pod ruina najstarszego palacu. Bylem ciekaw, do kogo przysiadzie sie piekna przewodniczka, kiedy z bufetu kolo kasy przyniesie kanapki i lemoniade. Ojciec mierzyl mnie nieprzeniknionym spojrzeniem i krojac zolty ser, pochylil ostrze noza tak, zeby promienie slonca uderzyly mnie pare razy w oczy. A moze tylko tak mi sie wydawalo? Ja tez mialem scyzoryk, ale nie mialem nic do krojenia, wiec tylko sie bawilem tym swoim nozykiem z flaga brytyjska na rekojesci. Rzucalem nim w trawe. Wbijal sie swietnie. Ojciec zauwazyl to i jakby sie lekko przestraszyl, bo ser wypadl mu z reki. No, ale zaraz wrocila nasza przewodniczka. Najpierw zrobila pare krokow w moim kierunku, ale potem zawahala sie i podeszla do ojca. Uniosl brwi i poslal mi spojrzenie rzymskiego tryumfatora. Podnioslem z ziemi garsc piasku i rzucilem do gory. PiaskowyOjciec znowu rozmawial z przewodniczka. Jezyk rozwiazywal mu sie coraz bardziej. Siedzieli przy scianie pod wieza, a ja rozlozylem sie na sloncu kilka metrow dalej. Pojadalem chleb z serem, ktory nieprzyjemnie chrzescil mi w ustach. Potem zamknalem oczy i sluchalem owadziego brzeczenia, w ktore wplataly sie tamte dwa rozpalone upalem glosy. Nie rozumialem poszczegolnych slow i nie zalezalo mi na tym. Gapilem sie na schnaca trawe, gdzieniegdzie nakrapiana stokrotkami i jakimis niebieskimi kwiatkami, ktorych nazwy, niestety, nie znalem. Poludniowa sciana palacu byla juz bardzo rozgrzana i mialem wrazenie, ze wypali mi w plecach dziure. Wyobrazalem sobie, ze ojciec, ktory teraz tak beztrosko flirtowal z przewodniczka, zauwazy to dopiero wtedy, gdy stare kamienie przepala mnie na wylot i z piersi wystrzela mi plomienie. Na ratunek bedzie juz za pozno... Zatarlem rece z zadowolenia. Chyba zdrzemnalem sie przez chwile i przysnila mi sie blyskawica. Nie bylo przeciez mozliwe, zeby przy tej upalnej, slonecznej pogodzie nad zamkiem blyskalo sie naprawde. Jednak razem z blyskawica zadudnil grom. Podnioslem oczy i zobaczylem, ze ze szczytu wiezy cos spada, jakas czarna konstrukcja leci w dol i za chwile rozwali wszystko, co jest pod wieza. Zanim to monstrum spadlo, obudzilem sie. Moj ojciec nadal rozmawial z przewodniczka, a z rozpadliny w scianie odzywal sie swierszcz. Pot lal sie ze 22 mnie, bolala mnie glowa, ale nie przejmowalem sie tym. Wytrzeszczylem oczy na dwa czarne prety sterczace spoza niskiego dachu za Wielka Wieza. Podnioslem sie i poszedlem w tamta strone, ale ojciec zawolal, ze mam przyjsc sie czegos napic. Kiedy zauwazyl, ze pot scieka mi po twarzy, dotknal reka mojego czola i gniewnym tonem powiedzial, ze powinienem byl zabrac czapke. Piekna przewodniczka miala zatroskana mine. Wiedzialem, ze jest nieszczera, i odwrocilem glowe. Wskazalem pobliskie krzaki i powiedzialem, ze to, co tam lezy, to triangulacja. Powiedzialem, ze nie wiem, co to jest triangulacja, ale mysle, ze to byla taka piramida, co kiedys stala na wiezy, a potem spadla dokladnie w to miejsce, gdzie oni teraz stoja i gadaja. Nie mialem pojecia, skad to wszystko wiedzialem, ale mina tej dziewczyny swiadczyla, ze nie tylko ja jestem zaskoczony.Przewodniczka zapytala, czy bylem juz kiedys przedtem na tym zamku albo moze cos o nim czytalem - na pewno duzo czytam - a moze slyszalem cos o nim w szkole i gdzie chodze do szkoly, w Mlada Boleslaw? A ja tylko pokrecilem glowa i w duchu cieszylem sie ze swego sukcesu. Zaciekawilem ja! Zadziwilem ja! Zwyciezylem! Na ojca nawet sie nie obejrzalem, tylko chlonalem slowa dziewczyny. Miala na imie Olga. Z ojcem juz byla na ty. Wziela mnie za reke i zaprowadzila do tego dziwnego obiektu, ktory umialem wlasciwie nazwac, a nawet prawidlowo zlokalizowac jego miejsce na wiezy. Ojciec wlokl sie za nami i milczal zaciety. Wykonana z zelaza konstrukcja miejscami byla sczerniala i zupelnie przerdzewiala. Miala ksztalt piramidy z resztka poprzecznych pretow i szpicem wbitym w ziemie, a z jej podstawy zostaly tylko dwa prety o przekroju w ksztalcie litery L, ktore dostrzeglem z drugiej strony dziedzinca. Mierzyly jakies dwa i pol metra. Olga wrocila do roli przewodniczki i opowiedziala nam o dziwnych okolicznosciach powstania tej piramidy. Nie byla to historia zbyt odlegla. Wszystko zaczelo sie w 1824 roku. Podczas prac budowlanych na zamku zdarzyl sie wypadek. Pod murarzami zawalilo sie sklepienie, ale na szczescie nikomu nic sie nie stalo. Murarze pozostali jednak odcieci w waskim kruzganku na szczycie wiezy az do nastepnego dnia, kiedy ze wsi przyszli im na pomoc ludzie z napredce skleconymi drabinami. W nastepnym roku znow omal nie doszlo do nieszczescia. Pewien inzynier robil pomiary triangulacyjne przy pieknej pogodzie i dobrej widzialnosci, a tu nagle w konstrukcje triangulacyjna z jasnego nieba uderzyl piorun i zrzucil ja w dol. Poturbowany inzynier stracil przytomnosc na kilka godzin. Kiedy potem opowiadal o tym wydarzeniu kasztelanowi, musial go 23 spytac o swoje nazwisko. Nie pamietal, biedak, jak sie nazywa. Kasztelan opisal to w kronice zamkowej pod data czwarty kwietnia 1825 roku. Zniszczona wieze triangulacyjna przeniesiono pod sciane, gdzie do dzis rdzewieje. Olga dodala jeszcze, ze historie o tym, jak Bezdez bronil sie przed postepem, ostatni raz opowiadano zwiedzajacym przed wojna, i jeszcze raz zdziwila sie, skad o tym wiem.Bylem dumny jak paw, a tymczasem moj ojciec powstrzymywal ziewanie. Olga spojrzala na zegarek i powiedziala, ze juz na nia czekaja nastepni goscie. Podajac mi reke przy bramie, zapytala, jak mam na imie. Nie moglem tego powiedziec, bo zepsulbym sobie caly dzien i wrazenie, jakie na niej zrobilem. Milczalem zawziecie. Ojciec tylko machnal reka i z grymasem wyjasnil pieknej przewodniczce, ze wstydze sie swojego imienia. Jak tylko otworzyla brame, natychmiast wyskoczylem na zewnatrz, zeby nie mogla mnie o to spytac jeszcze raz. Przy kasie czekalo z pietnascie osob i wszyscy, nie wiedziec czemu, patrzyli na mnie. Z wyjatkiem faceta, ktory opieral sie o parkan. Nie byl to ten sam gbur co przed poludniem. Mial na glowie kaszkiet i spod krzaczastych brwi tak samo jak tamten surowo patrzyl na zwiedzajacych, zeby odstraszyc ich ciekawskie spojrzenia. I tak samo jak tamten palil papierosa, ktory sterczal mu spod wielkiego, opadajacego na usta wasa. Ojciec zegnal sie z Olga podejrzanie Chociaz byly moje urodziny, po kolacji moj tata oznajmil, ze musi pojechac do pracy. Mama byla zaskoczona nie mniej ode mnie, a najbardziej tym, ze ojciec pojechal autem. Zazwyczaj jezdzil autobusem. Przypuszczalem, dokad jedzie, ale nie pisnalem slowka. W rywalizacji o wzgledy Olgi pobil mnie na glowe, zamierzalem jednak zniesc te porazke meznie. Ojciec mnie zawiodl. Co wiecej, to byla zdrada. Ale ja nie zamierzalem go zdradzic i cieszylem sie na dzien, kiedy to sobie uswiadomi i pozna moja wielkodusznosc. Nie doczekalem sie. Za to coraz bardziej bylem pewny, ze swoim milczeniem zdradzilem mame. Sama upiekla tort, ktory dostalem na urodziny. Byl pyszny, najlepszy, jaki w zyciu jadlem. A mimo to rosl mi w ustach i zjadlem tylko jeden kawalek. Moja mama sama wykryla niewiernosc mojego ojca. W koncu nie zdarzalo sie to pierwszy raz. Przez jakis czas w domu znowu wszystko bylo bez sensu, ale takie okresy cichej nienawisci nauczylem sie przewidywac i przywyklem do nich, tak jak przywyklem do swoich rodzicow. Nauczylem sie ignorowac ich wady i infantylne fochy. Pogodzilem sie z tym, ze nie umieli i nie chcieli sie porozumiec. Mscilem sie w taki sposob, ze wykluczylem ich ze swojego swiata. 24 Ale w dniu moich dziesiatych urodzin najgorsze bylo to, ze po raz pierwszy mialem swoj udzial w tych domowych katastrofach. Maly streczyciel - tak widzialem siebie jeszcze przez wiele lat i wstydzilem sie tego zarowno przed matka, jak i przed ojcem. A najbardziej wstydzilem sie przed soba samym. Wolalbym juz wiecej o tym nie myslec, bo chcac nie chcac, myslalem o tym codziennie az do ubieglej jesieni, kiedy czas wszystko zawrocil. Nie skarze sie z tego powodu. Wrecz przeciwnie. Dalej i tak nic by juz nie mialo sensu. III Ide przez kraine suchych kamieni. Kiedy ich dotykam, krwawia.T.S. Eliot roblemy z moim imieniem mialem od czasu, kiedy zaczalem chodzic do szkoly. Z poczatku dzieci reagowaly na nie jak na kazde inne imie. Drwiny posypaly sie wtedy, kiedy ich rodzice zwrocili na moje imie uwage. Ale jeszcze wtedy mozna bylo to wytrzymac. Dopiero w wyzszych klasach, ciaki rozejrzaly sie troche wokolo i odkryly w sobie zdolnosc i przyjemnosc krzywdzenia innych, nastalo prawdziwe szkolne pieklo. Normalne kolezenstwo czy szkolne przyjaznie staly sie niemozliwe. Na porzadku dziennym byly nienawisc i pogarda. Nalezalo obrazac i byc obrazanym. Taka byla regula uczniowskiego kodeksu. Szkola uniemozliwiala przyjazn. Jezeli ktos nie przestrzegal tej niepisanej reguly, odrzucano go na margines szkolnej spolecznosci. Urodzilem sie wiele lat po smierci Hitlera i Stalina, ale przewodniczacy Mao wtedy jeszcze zyl. Rodzice mnie nie ochrzcili. Imie, ktore od nich dostalem, imie slabeuszy i pechowcow, bylo wyjatkowe i niespotykane. Jedno jedyne, osamotnione imie - tak jak ja. Chcialem po stokroc je zmienic, ale nie bylo to mozliwe. Rodzicow sobie czlowiek nie wybiera. Przyjaciol owszem, ale gdzie ich szukac? Dlugo nie moglem zapomniec o Oldze, zamkowej kusicielce. Snila mi sie po nocach, zwidywala na jawie. Po wielu latach wciaz mialem przed oczami jej twarz. Postanowilem sobie, ze kiedys odnajde te kobiete i powiem jej, co dla mnie znaczy. Bylem naiwny. Potem obraz Olgi wyparly dziewczyny, ktore znalazly sie w moim szkolnym polu widzenia. Moj gust pozostawal jednak taki sam, tylko z biegiem czasu stawalem sie coraz bardziej wymagajacy, glownie z powodu mojej niesmialosci. Ideal piekna powinien byc nieprzystepny. Im bardziej niedosiezny byl przedmiot westchnien, tym bardziej zajmowal moja wyobraznie. 26 Zuchwalosc i bezposredniosc, z jakimi do tych spraw podchodzili szkolni koledzy, zniechecaly mnie, choc - z drugiej strony - zazdroscilem im. A ja juz z powodu wlasnego imienia czulem sie uposledzony. Nie moglbym nawet sie przedstawic, a przeciez wlasnie od imienia zaczynamy dzielic sie soba z innymi. Stronilem wiec od ludzi, ale nie bylo mi z tym zle, bo nosilem w sobie wiele osob jednoczesnie. Z czasem ich towarzystwo zupelnie mi wystarczylo -przynajmniej umialem to sobie wmowic. I duzo, bardzo duzo czytalem.W gimnazjum zaczalem nazywac siebie K. Przez pierwszy rok wszyscy w szkole szydzili ze mnie, potem zaakceptowali ten inicjal. Zgodzili sie mnie tak nazywac, bo byl w koncu znacznie krotszy niz moje imie w wolaczu. A wiecej niz jedna litere i tak nie bylem wart. Uczylem sie zle, swoimi wynikami obnizalem poziom technicznie sprofilowanej klasy i bylem pod scisla obserwacja belfrow. Jako jednemu z najgorszych uczniow w szkole nieraz mi sugerowali jej zmiane. Interesowala mnie nauka jezykow obcych, ale nie dostalem sie do klasy jezykowej. Takich, co jak ja nie umieli rozwiazywac rownan z dwoma niewiadomymi, bylo o wiele wiecej niz miejsc w klasach jezykowych. Ciezszy material - logarytmy, calki czy wyliczenia z geometrii wykreslnej - omijal mnie jak przepelniony autobus, z ktorego nikt nie wysiada: podjezdzal, juz-juz chcialem skoczyc do otwierajacych sie drzwi, ale on tylko zwalnial, a ja nie odwazylem sie na skok. Potem moglem tylko patrzec, jak znika za zakretem. Z powodu przedmiotow scislych co roku grozilo mi powtarzanie klasy. Moja wiedza byla mizerna, nauczyciele spisywali mnie na straty i twierdzili, ze po maturze - jezeli w ogole ja zdam - nie powinienem myslec o studiach. Katastrofalne oceny w szkole wywolywaly we mnie strach i manie przesladowcza. Ojciec lamentowal, ze nie poslal mnie do szkoly wojskowej, ktora mogl skonczyc byle kto. Od takich nastrojow uciekalem w objecia krainy rozciagajacej sie miedzy Czeskim Rajem a czeskim sredniowieczem. Wyczuwalem w niej zdumiewajaca obojetnosc dla swiata, dla okrucienstwa XX wieku, ktory na tym obszarze tez odcisnal sie krwawo. Czulem wdziecznosc za to, ze ta kraina przetrwala, i uwazalem to za przejaw laski. Nie uciekalem jednak do przyrody nietknietej przez czlowieka. Lesne gestwiny zawsze zdawaly mi sie puste, przygnebiajace. W tym krajobrazie wazny byl dla mnie kamien opracowany ludzka reka, ktora uzyla Bozej architektury, przysposabiajac ja na wlasne potrzeby. Do kamiennych siedzib dawnych wlodarzy tych okolic uciekalem w zimie, porze milczenia, w lecie, kiedy panowal tam zgielk zwiedzajacych, a takze wiosna, kiedy kamienie 27 odmarzaja, wydajac swoje tajemnice. Ruiny mialy poetyckie nazwy: Bezdez, Kwitkow, Milsztejn, Dziewin, Slup, Ronow, Bersztejn, Deba. Najchetniej wedrowalem tam jesienia, poniewaz o tej porze roku kamienie mowia najwiecej. Wystarczy przylozyc do nich dlon i sluchac. Nie dziwilo mnie to, bylo oczywiste.Nie interesowaly mnie organizacje szkolne i mlodziezowe ani zwiazane z nimi funkcje. Szacunek grona pedagogicznego zyskalem gazetkami sciennymi. To one uchronily mnie przed totalna kleska. Nasz wychowawca sumiennie wycinal i przyszpilal na gazetce hasla upamietniajace rozne rocznice socjalistycznego panstwa. Pozniej robil to ktorys z prymusow. Pamietam, ze wcale nie byl tym zachwycony, a kiedy ktos krecil nosem, tlumaczyl, ze w ten sposob zyskuje dodatkowe punkty na wyzsza uczelnie. Choc nikt mi tego nie polecil, zrobilem wlasna gazetke scienna. Umiescilem na niej reprodukcje rysunkow Karla Hynka Machy przedstawiajacych czeskie zamki. Zajelo mi to kilka wieczorow. Pod reprodukcjami umiescilem opisy, krotkie streszczenia legend wiazacych sie z tymi miejscami. Niektore wymyslilem sam. Zawsze jednak respektowalem lokalna historie. Wszystkie legendy bez wyjatku byly krwawe. Swoja gazetke scienna powiesilem w klasie obok gazetki poswieconej rocznicy zwyciestwa komunistow w 1948 roku. Po dzwonku na lekcje ktorys kolega mi poradzil, zebym zdjal swoja gazetke, bo ktos moze ja uznac za prowokacje. Nie wierzylem wlasnym uszom. Przyszedl wychowawca. Od razu zauwazyl moja prace, podszedl do gazetki, zalozyl okulary, obejrzal sobie wszystkie obrazki z bliska i przeczytal dolaczone teksty. Potem zdjal okulary, odwrocil sie do klasy i spokojnym tonem zapytal, kto to powiesil i dlaczego. Wstalem i wyjasnilem, jaki mialem pomysl: chcialem uczcic rocznice przyjazdu Machy - najwiekszego czeskiego poety - do Mlada Boleslaw. Nauczyciel mial niepewny wyraz twarzy, ale poniewaz w klasie nikt sie nie rozesmial, zapytal, co mnie wlasciwie w tym zainteresowalo. Odpowiedzialem, ze Mache fascynowala nazwa gory, ktora wtedy jeszcze stala tuz za miastem. Gora nazywala sie Groby. Poeta spedzil na niej noc, a potem napisal o tym opowiadanie. Niedawno Rada Miejska zdecydowala o wysadzeniu jej w powietrze z powodu budowy osiedla, ktore pozniej stanelo w tym miejscu. Chcialem te skale przypomniec mojej klasie. Nauczyciel spojrzal na mnie badawczo i przeciagle, a potem zdecydowal sie, ze mi uwierzy. Pod koniec lekcji nawet mnie pochwalil. Nie posiadalem sie z radosci. Byla to pierwsza pochwala w moim zyciu. 28 Wychowawca przedstawil moja inicjatywe na zebraniu rady pedagogicznej i poprosil dyrektora szkoly, aby ja zglosil jako dodatkowa aktywnosc klasy do jakiegos powiatowego konkursu szkolnego. Otrzymalem zadanie regularnego przygotowywania wystaw tematycznych, a przy tym uslyszalem, ze z moimi nadziejami na studia wyzsze nie jest az tak beznadziejnie, jak sie dotad wydawalo; dadza mi szanse na zdawanie.Gazetki scienne z tematyka historyczna - czy tez "komiksy", jak sie o nich zartem mowilo - przyniosly mi niebawem pewna slawe. Klasa uznala mnie za lizusa, a nauczyciele uwazali, ze nadskakuje dyrektorowi. Tylko jeden jedyny czlowiek mi sprzyjal. Byl to pan Nietrzask, nauczyciel historii. Powiedzial mi kiedys, ze choc uciekam w przeszlosc z bezkrytycznym i niebezpiecznie idealistycznym podziwem, widzi, ze moje zainteresowania sa szczere. Wzruszylo mnie to i zawstydzilem sie w duchu, bo przeciez zupelnie inny cel mi przyswiecal. Jego lekcje o antyku byly pasjonujace, a sredniowiecze rozpalilo mnie jak pochodnie. Uczylem sie trzy razy wiecej, niz bylo trzeba na piatke, i wkrotce wiedzialem tyle co studenci historii. Nietrzask wypytywal mnie przed cala klasa o role cechow budowlanych w XIII wieku, o poczucie odpowiedzialnosci owczesnego czlowieka za grzech pierworodny, o sens kaprysow formalnych w gotyku plomienistym, o przemoc i dworskosc jako rysy szczegolne sredniowiecznej mentalnosci. Bylem mu za to wdzieczny. Z zapalem wyglaszalem referaty, ktore przygotowywalem po nocach. Czasami nawet razem z Nietrzaskiem prowadzilem lekcje, ktore mialy charakter seminaryjny. Nauczyciel historii znaczyl dla mnie wiecej niz ktokolwiek inny. Bylem mu bez reszty oddany. To on dal mi nadzieje, ze moja egzystencja na tym swiecie nie jest zbyteczna. Im bardziej jednak wczytywalem sie w ksiazki, tym mniejsza przywiazywalem wage do bezposrednich swiadectw przeszlosci, ktore oferowaly kamienie. Spogladajac w przeszlosc, tak sobie to tlumacze: w mlodosci oddalilem sie od siebie, zszedlem z drogi wyznaczonej mi przez los. Porzucilem ja, ale los zawrocil mnie do wyznaczonych kolein. Nie stalo sie tak od razu, dopiero po pewnym czasie, zebym za szybko nie przejrzal jego zamiarow. Nietrzask mnie zdradzil. Ozenil sie ze swoja byla uczennica, dziewczyna starsza ode mnie o trzy lata, a o czterdziesci lat mlodsza od niego. Absurdalny zwiazek. Jednak rzeczywisty, ku mojej rozpaczy. 29 Aby uciec od drobnomieszczanskich szyderstw i moich niemych pretensji, Nietrzask wyprowadzil sie ze swoja mloda zona do Pragi, a ja zostalem znowu sam w powiatowym miescie. W szkole pojawil sie nowy historyk, dawny ksiadz, taki, co to w latach piecdziesiatych wyrzekl sie swojej przeszlosci, zeby zostac nauczycielem historii. Byl specjalista od dziejow ruchu robotniczego, inne rzeczy niewiele go interesowaly.Zima, w polowie maturalnej klasy, zlozylem papiery na uniwersytet. W tym samym czasie zorganizowalem wystawe z dziejow szkolnictwa w regionie Mlada Boleslaw z obszernymi materialami, dlugo pozyskiwanymi w roznych archiwach. Wydzial Oswiaty zalecil obejrzenie jej wszystkim srednim szkolom pedagogicznym regionu i nasze gimnazjum az do wakacji bylo celem licznych wycieczek klasowych. Zwyciezylem. Zdalem mature z tak nadzwyczajnym wynikiem, ze az przestalem ja sobie cenic. W nastepnym miesiacu zostalem studentem historii Uniwersytetu Karola w Pradze. Mimo wstydu zamierzalem swoj sukces wykorzystac jak najlepiej. IV Dzien za dniem mija. To tylko pozor, ze jestesmy blizej przyszlosci.Oldfiich Mikulasek owie o epoce obecnej. Bog wie, jak byl