King Willam - Mrok nad światem

Szczegóły
Tytuł King Willam - Mrok nad światem
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

King Willam - Mrok nad światem PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie King Willam - Mrok nad światem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

King Willam - Mrok nad światem - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mrok nad Światem William King - "Mrok pod światem" Wrzask rozległ się echem w chłodnym górskim powietrzu. Felix Jeager wyszarpnął miecz z pochwy i stanął w pogotowiu. Padał śnieg, zimny wiatr targał jego długie, jasne włosy. Zarzucił czerwoną, wełnianą pelerynę za ramię, żeby nie utrudniała ruchów jego ręki z mieczem. Posępna okolica była idealnym miejscem na zasadzkę - nierówna i kamienista, bardziej surowa niż powierzchnia tarczy większego z księżyców, Mannslieba. Spojrzał w lewo, w górę. Kilka karłowatych sosen czepiało się górskiego zbocza powykrzywianymi korzeniami. Po prawej widniała niemal pionowa przepaść. Ani z jednej strony, ani z drugiej nic nie zapowiadało niebezpieczeństwa. Żadnych bandytów, orków, żadnej z mroczniejszych rzeczy, które czaiły się na tych odległych szczytach. - Hałas dobiegał z przodu, człeczyno - oznajmił Gotrek Gurnisson, pocierając opaskę na oku wielką, wytatuowaną dłonią. Łańcuch w jego nosie dzwonił, poruszany wiatrem. - Tam toczy się walka. Felix poczuł, iż ogarnia go niezdecydowanie. Wiedział, że Gotrek ma rację. Nawet z jednym tylko okiem krasnolud dysponował ostrzejszymi zmysłami niż on. Problem leżał w czymś innym - czy stać i czekać, czy też iść do przodu i zbadać, co się dzieje. Góry Krańca Świata pełne były potencjalnych wrogów, a szanse spotkania przyjaciół raczej niewielkie. Wrodzona ostrożność skłaniała go do bierności, do niepodejmowania żadnych działań. Gotrek ruszył biegiem po zasypanej piargiem ścieżce, trzymając swój ogromny topór nad ufarbowanym na czerwono grzebieniem włosów. Felix zaklął. Czy Gotrek chociaż raz nie mógłby pamiętać, że nie każdy jest zabójcą trolli? - Nie wszyscy przysięgliśmy szukać śmierci w walce - mruknął pod nosem, zanim ruszył za Gotrekiem. Szedł wolno, ponieważ nie potrafił równie pewnie jak krasnolud poruszać się po zdradzieckim podłożu. *** Felix jednym szybkim spojrzeniem ogarnął scenę rzezi. W długim wąwozie banda obrzydliwych, zielonoskórych orków walczyła z mniejszą grupką ludzi. Zmagano się nad wartkim strumieniem, który płynął dnem dolinki, a potem w chmurze srebrnego pyłu wodnego znikał za krawędzią góry. Woda była czerwona od krwi ludzi i koni. Nietrudno było domyślić się, co się tu stało - zasadzka, w którą ludzie wpadli w chwili, gdy przeprawiali się przez potok. Potężny mężczyzna w lśniącej zbroi, stojąc pośrodku strumienia walczył z trzema krzepkimi, krzywonogimi napastnikami. Bez wysiłku władając dwuręcznym mieczem, zamarkował cios w lewo i natychmiast niespodziewanym, potężnym ciosem ściął zupełnie innego przeciwnika. Siła uderzenia niemal pozbawiła go równowagi, Felix domyślił się więc, że dno strumienia musi być śliskie. Na bliższym brzegu mężczyzna w szatach z ciemnego brokatu wyśpiewał zaklęcie i z jego lewej ręki wytrysnęła kula ognia. Ciemnowłosy wojownik w futrzanej czapce i skórzanej bluzie trapera osłaniał czarodzieja przed dwoma wrzeszczącymi orkami, walcząc jedynie mieczem trzymanym w lewej ręce. Gdy Felix przyglądał się walce, na ziemię zwalił się jasnowłosy giermek, próbując przytrzymać wnętrzności, które wypuściło mu cięcie krzywą szablą przez brzuch. Kiedy upadł, na wpół nadzy dzikusi rozsiekali go na strzępy. Z napadniętej grupy zostało już tylko trzech. Napastnicy mieli nad nią przewagę pięciu do jednego. - Przeklęte orki! Ośmieliliście się zbezcześcić święte okolice Karak Osiem Szczytów. Uruk mortari! Szykujcie się na śmierć wrzasnął Gotrek, szarżując w dół zbocza pomiędzy walczących. Gigantyczny ork odwrócił się, by stawić mu czoło i na jego twarzy na zawsze zastygł wyraz zdziwienia, gdy Gotrek jednym potężnym uderzeniem zdjął mu głowę z ramion. Szmaragdowa krew opryskała wytatuowane ciało zabójcy trolli. Krasnolud, warcząc wściekle, wbił się między orków, zataczając toporem wielkie półkola w lewo i w prawo. Tam, gdzie uderzał, padały martwe ciała. Felix częściowo zbiegł, częściowo zsunął się po zboczu i na samym dole upadł. Mokra trawa załaskotała go w nos. Przetoczył się w bok, gdy wymachujący szablą potwór, półtora raza większy od niego, ciął go z góry. Zerwał się gwałtownie, zrobił unik przed ciosem, który mógłby przeciąć go na pół i odpowiedział cięciem, które pozbawiło atakującego ucha. Zaskoczony ork złapał się za ranę, próbując powstrzymać krew, zalewającą mu twarz. Felix wykorzystał nadarzającą się szansę i pchnięciem od dołu wbił mu ostrze przez podgardle w mózg. Kiedy starał się wyszarpnąć klingę, kolejny potwór skoczył na niego, wznosząc szablę wysoko nad głową. Felix wypuścił broń, rzucił się na spotkanie atakującego i schwycił za wzniesione nad nim przeguby. Ork upadł na niego i cuchnący oddech przyprawił Felixa o mdłości. Potwór upuścił broń i zmagali się na ziemi, tocząc po zboczu do strumienia. Miedziane pierścienie, wszczepione w ciało orka, szczypały Felixa, a jednocześnie zielonoskóry napastnik usiłował wbić mu w gardło ostre kły. Felix wił się i szarpał, starając się nie dać przegryźć sobie grdyki. Ork wepchnął mu głowę pod wodę i gdy Jaeger spojrzał do góry piekącymi oczyma, zobaczył nad sobą wykrzywioną dziwacznie twarz. Straszliwie zimna woda wypełniła mu płuca. Szarpnął się rozpaczliwie, próbując zrzucić z siebie napastnika. Potoczyli się i teraz Felix siedział na orku, starając się wepchnąć mu głowę pod wodę. Ork schwycił go za przeguby i szarpnął. Spleceni w śmiertelnym uścisku zaczęli toczyć się w dół potoku wśród lodowatej wody. Raz za razem głowa Felixa zanurzała się i raz za razem pojawiał się na powierzchni, łapiąc oddech. Ostre skały szarpały jego ciało. Nagle uświadomił sobie inne niebezpieczeństwo - prąd wody i własny rozpęd niosły ich w stronę krawędzi urwiska. Felix spróbował się uwolnić, porzucając zamiar utopienia przeciwnika. Gdy jego głowa po raz kolejny pojawiła się nad powierzchnią, odszukał wzrokiem chmurę pyłu wodnego i z przerażeniem stwierdził, że dzieli go od niej zaledwie jakieś siedem metrów. Podwoił wysiłki, aby się wyswobodzić, ale ork trzymał się go jak pijawka i nieubłaganie toczyli się dalej. Trzy metry. Felix słyszał już huk wodospadu, czuł szarpiące go prądy wzburzonej wody. Uniósł pięść i wyrżnął orka w twarz. Jeden z kłów złamał się, ale potwór nie puszczał. Półtora metra. Uderzył jeszcze raz, tłukąc głową orka o dno strumienia. Jego chwyt osłabł. Felix był już prawie wolny. Nagle poczuł, że leci, koziołkując przez powietrze i wodę. Rozpaczliwie wymachiwał rękami, starając się czegoś, czegokolwiek złapać. Jego dłoń uderzyła o skałę i udało mu się schwycić oślizgły występ kamiennego dna. Napór lodowatej wody na głowę i ramiona był niemal nie do zniesienia, ale ośmielił się zerknąć w dół. Daleko pod sobą dostrzegł doliny u podnóża gór. Wysokość była tak wielka, że kępy drzew wyglądały na tle ziemi jak plamki pleśni. Spadający ork był coraz mniejszą, wrzeszczącą, zieloną kropką. Ostatnim wysiłkiem Felix przerzucił ciało przez krawędź, przebijając się przez prąd zdrętwiałymi z zimna palcami. Przez chwilę miał wrażenie, że mu się nie uda, aż nagle zorientował się, że leży twarzą w strumieniu i dyszy ciężko w spienionej wodzie. Wyczołgał się na brzeg. Po śmierci swoich przywódców orkowie rzucili się do panicznej ucieczki. Felix zdjął namokniętą opończę, zastanawiając się, czy przeziębi się w mroźnym, górskim powietrzu. *** - Na Sigmara, przybyliście w samą porę. Byliśmy w niezłych opałach - oznajmił wysoki, ciemnowłosy mężczyzna i, mówiąc te słowa, nakreślił na piersi znak młota. Był przystojny w jakiś surowy, prymitywny sposób. Jego zbroja, choć powgniatana, była najwyższej jakości. Natarczywość jego spojrzenia sprawiała, że Felix poczuł się niepewnie. - Wszystko wskazuje, że zawdzięczamy wam, panowie, nasze życia - oznajmił mag. Również byt bogato odziany. Brokatowa szata była wykończona złotą nicią, a we wszytych w nią pierścieniach tkwiły zwoje, pokryte magicznymi symbolami. Długie blond włosy były dziwnie przystrzyżone. Pośrodku opadających na ramiona loków widniał grzebień włosów bardzo przypominający ten, który ozdabiał głowę Gotreka, z tą tylko różnicą, że był krótko przycięty i nie ufarbowany. Felix zastanawiał się, czy nie jest to przypadkiem znak jakiegoś mistycznego zakonu. Mężczyzna w zbroi roześmiał się dudniącym głosem. - Spełniła się przepowiednia, Johannie. Czyż bóg nie powiedział, iż jeden z naszych starodawnych braci przyjdzie nam z pomocą! Chwała Sigmarowi! Zaiste dobry to znak. Felix spojrzał na trapera. Ten rozłożył ręce i bezradnie wzruszył ramionami. W sposobie, w jaki uniósł brew, dawało się dostrzec pewne cyniczne rozbawienie. - Jestem Felix Jaegar z Altdorfu, a mój towarzysz to Gotrek Gurnisson, zabójca trolli - przedstawił się Felix, kłaniając się rycerzowi. - A jam jest Aldred Keppler, znany jako Srogie Ostrze, rycerz zakonu Płonącego Serca - oznajmił człowiek w zbroi. Felix z wysiłkiem opanował nagły dreszcz. W jego kraju rodzinnym, w Imperium, zakon znany był z fanatyzmu, z jakim prowadził krucjatę przeciwko wszystkim goblinim rasom. Oraz tym ludziom, których uważali za heretyków. - A oto - rycerz wskazał czarodzieja - mój doradca w sprawach magii, doktor Johann Zauberlich z uniwersytetu w Nuln. - Do usług - rzekł Zauberlich, kłaniając się. - A ja nazywam się Jules Gascoigne, niegdyś z Quenelles w Bretonii. Ale to było bardzo dawno temu - oznajmił z bretońską wymową mężczyzna ubrany w skóry. - Herr Gascoigne jest zwiadowcą. Wynająłem go, aby przeprowadził nas przez te góry - wyjaśnił Aldred. - Mam do spełnienia wielkie zadanie w Karak Osiem Szczytów. Felix i Gotrek wymienili spojrzenia. Felix wiedział, że krasnolud wolałby, aby podróżowali w poszukiwaniu zagubionych skarbów miasta krasnoludów tylko we dwóch. Z drugiej jednak strony chęć rozstania się z ich przypadkowo napotkanymi towarzyszami mogłaby jedynie wzbudzić podejrzenia. - Może powinniśmy połączyć siły - zaproponował Felix w nadziei, że Gotrek pojmie jego sposób rozumowania. - My również zmierzamy do miasta ośmiu szczytów, a droga ta nie jest bezpieczna. - Wspaniała propozycja - oświadczył czarodziej. - Niewątpliwie pański towarzysz idzie z odwiedzinami do swoich krewniaków - rzekł Jules, nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie Gotreka. - W dalszym ciągu mieści się tam niewielki posterunek imperialnych krasnoludów. - Najlepiej będzie, jeżeli pogrzebiemy waszych towarzyszy zaproponował Felix, chcąc wypełnić ciszę. *** - Czemuż jesteś taki ponury, przyjacielu Felixie? Czyż noc nie jest cudowna? - zapytał sardonicznym tonem Jules Gascoigne, dmuchając w dłonie, aby je ogrzać. Było bardzo zimno. Felix owinął kolana zapasowym płaszczem i trzymał ręce nad niewielkim ogniskiem, które Zauberlich rozpalił magicznym zaklęciem. Spojrzał na Bretończyka, którego podświetlona od dołu twarz stwarzała wrażenie demonicznej maski. - Te góry są mroźne i groźne - odparł Felix. - Kto wie, jakie kryją niebezpieczeństwa? - Zaiste, kto wie? Jesteśmy blisko Mrocznych Krain. Niektórzy powiadają, że tu właśnie jest wylęgarnia orków i wszystkich innych zielonoskórych diabłów. Słyszałem również opowieści, że góry te są nawiedzone. Felix wskazał ręką ognisko. - Czy uważasz, że powinniśmy byli je rozpalać? - Z sąsiedztwa dobiegało uspokajające chrapanie Gotreka i regularne oddechy pozostałych. Jules zachichotał. - Wybór między dwoma złymi rozwiązaniami, prawda? Widziałem ludzi, którzy w noce, takie jak ta zamarzali na śmierć. A gdyby coś nas zaatakowało, lepiej, abyśmy mieli światło. Zielonoskórzy może są w stanie dostrzec w ciemnościach człowieka, ale my nie, prawda? Nie, nie sądzę, aby ogień miał sprawić nam kłopoty. I nie przypuszczam, że z tego powodu jesteś smutny. Popatrzył na Felixa z wyczekiwaniem. Nie wiedząc właściwie dlaczego, Felix opowiedział mu całą smutną historię o tym, jak razem z Gotrekiem przyłączyli się do wyprawy von Diehla do Granicznych Księstw. Von Diehl i jego świta szukali pokoju na nowych ziemiach, a znaleźli jedynie straszną śmierć. Opowiedział o spotkaniu ze swoją ukochaną Kirsten. Bretończyk słuchał uważnie. Gdy Felix skończył mówić o śmierci Kirsten, Jules pokręcił głową. - Ach, żyjemy w smutnym świecie, prawda? - Niewątpliwie. - Nie zaprzątaj sobie myśli przeszłością, przyjacielu. Nie można jej zmienić. Czas leczy wszystkie rany... - Ja, niestety, tego tak nie widzę. Zamilkli. Felix spojrzał na śpiącego krasnoluda. Gotrek siedział jak gargoyla, nieruchomy, z zamkniętymi oczami, ale z toporem w ręku. Jaegar zastanawiał się przez chwilę, w jaki sposób krasnolud przyjąłby radę zwiadowcy. Gotrek, jak wszyscy przedstawiciele jego rasy, bez przerwy rozmyślał o naukach, płynących z przeszłości. Jego poczucie historii nieubłaganie kierowało go ku przyszłości. Twierdził, że ludzie mają niedoskonałą pamięć i pod tym względem krasnoludy górują nad nimi. Czy dlatego szuka zagłady? - myślał Felix. Czy hańba pali go równie silnie teraz, jaki wówczas, kiedy popełnił tę jakąś zbrodnię, którą obecnie chce odpokutować? Jak bym się czuł, gdyby przeszłość tak silnie oddziaływała na teraźniejszość, że nie mógłbym o niej zapomnieć? Chyba bym zwariował, doszedł do wniosku. Przyjrzał się własnemu bólowi i spróbował wyobrazić sobie, że odczuwa go z taką samą intensywnością, jak na początku. Miał wrażenie, że zmniejszył się nieco, został rozmyty przez czas i że proces ten będzie trwał nadal. Nie czuł się ani trochę lepiej wiedząc, że jest skazany na to, by zapomnieć, by jego wspomnienia stały się bladymi cieniami. Być może sposób życia krasnoludów jest lepszy, pomyślał. Nawet chwile, które spędził z Kirsten wydawały mu się teraz bardziej blade i bezbarwne. *** Podczas swojej warty Felix dostrzegł wysoko na zboczu zielonkawe światło wiedźm. Gdy patrzył na nie, ogarnął go niepokój. Światło błąkało się, jakby czegoś szukając. W jego centrum widniała postać o kształcie przypominającym człowieka. Felix słyszał opowieści o demonach, nawiedzających te góry. Popatrzył w stronę Gotreka, zastanawiając się, czy powinien go obudzić. Światło zniknęło. Felix obserwował to miejsce przez dłuższy czas, ale nie dostrzegł już niczego. Być może był to powidok ognia lub złudzenie, wywołane przez odblaski i zmęczony umysł. Ale mimo wszystko miał wątpliwości. *** Rankiem machnął ręką na swoje podejrzenia. Grupa wędrowała drogą, okrążającą występ górski i nagle przed ich oczyma otworzył się widok na nową krainę, przykrytą szarym, zachmurzonym niebem. Spojrzeli w dół, na długą, zagnieżdżoną pomiędzy ośmioma górami dolinę. Szczyty wznosiły się jak pazury gigantycznej łapy. Na jej dłoni spoczywało miasto. Potężne mury, wzniesione z kamiennych, przewyższających wzrost człowieka bloków, zamykały wejście do doliny. W obrębie murów, tuż obok srebrnego jeziora, stał potężny donżon. Miasto rozpościerało się poniżej. Od fortecy do mniejszych wież u podstawy każdej góry prowadziły drogi. Kamienne groble przecinały dolinę, tworząc szachownicę zarośniętych pól. Gotrek szturchnął Felixa w bok i wskazał w stronę szczytów. - Patrz! -powiedział, a w jego głosie zabrzmiały nutki podziwu. - Karak Zilfin, Karak Yar, Karak Mhonar i Srebrny Róg. - To wschodnie góry - rzekł Aldred. - Karak Lhune, Karak Rhyn, Karak Nar i Biała Dama strzegą podejść od zachodu. Gotrek spojrzał na wyznawcę Sigmara z szacunkiem. - Mówisz prawdę, rycerzu. Od dawna te góry nawiedzały moje sny i od dawna pragnąłem stanąć w ich cieniu. Felix spojrzał w dół, na miasto. Wokół tego miejsca unosiła się aura nieprzemijającej potęgi. Karak Osiem Szczytów został wzniesiony z kości tych gór, aby trwać aż do końca świata. - Jest piękne - powiedział. Gotrek spojrzał na niego z niepohamowaną dumą. - W starożytnych czasach to miasto było znane jako Królowa Srebrnych Głębin - powiedział. - Było najwspanialszą z naszych posiadłości i gorzko opłakiwaliśmy jego upadek. Jules przyjrzał się na potężnym murom. - Jak to mogło się stać? Wszystkie armie, wszystkich królów ludzi mogły rozbić się o te góry. A te pola mogłyby wyżywić ludność Quenelles. Gotrek pokręcił głową, przyglądając się miastu z takim napięciem, jakby wpatrywał się w dawne lata. - Wybudowaliśmy Osiem Szczytów, kiedy znajdowaliśmy się w zenicie naszej potęgi. Było cudem świata, piękniejsze niż Wieczny Szczyt, otwarte na niebo. Znak naszego bogactwa i mocy, silne ponad miarę krasnoludów, elfów czy ludzi. Myśleliśmy, że nigdy nie upadnie, a kopalnie, których strzeże, będą nasze na zawsze. Zabójca trolli mówił z gorzką, niepowstrzymaną namiętnością, jakiej Felix nigdy dotąd nie słyszał w jego głosie. - Jakimiż byliśmy głupcami - kontynuował. - Jakimiż byliśmy głupcami. Pełni pychy wznieśliśmy Osiem Szczytów, pewni, że opanowaliśmy kamień i mrok pod światem. A jednak, gdy zbudowaliśmy miasto, zasialiśmy nasiona jego zagłady. - Co się stało? - spytał Felix. - Zaczął się nasz spór z elfami, wygnaliśmy je z lasów i przepędziliśmy z tych ziem. Z kim potem mieliśmy handlować? Handel między naszymi rasami stanowił przecież źródło wielkiego bogactwa, choć było to bogactwo skażone. Co gorsza, straty, jakie ponieśliśmy w tej walce, były o wiele poważniejsze niż straty kupców. W tej zaciekłej walce padli najdoskonalsi wojownicy trzech pokoleń. - A mimo wszystko twój naród sprawował wówczas kontrolę nad wszystkimi ziemiami między Górami Krawędzi Świata a Wielkim Oceanem - stwierdził Zauberlich z wyniosłością pedanta. - Tak przynajmniej twierdzi Ipsen w swojej książce "Wojny starożytnych". Jad w głosie Gotreka mógł przeżreć stal. - Doprawdy? Wątpię. W czasie, gdy walczyliśmy z naszymi niewiernymi sojusznikami, zło nabierało sit. Byliśmy zmęczeni wojną, gdy czarne góry rzygnęły chmurami popiołu. Niebo zachmurzyło się i słońce ukryło twarz. Nasze zbiory ginęły, a nasze bydło chorowało. Nasi wojownicy powrócili do naszych bezpiecznych miast, a wtedy z samego serca naszych władań, z miejsca, które uważaliśmy za jądro naszej potęgi, wypadli nasi wrogowie. Umilkł i Felix odniósł wrażenie, że w zapadłej ciszy słyszy odległe krakanie jakiegoś ptaka. - Z tuneli, położonych o wiele niżej niż te, które sami wykopaliśmy, nasi wrogowie uderzyli w samo serce naszych fortyfikacji. Przez kopalnie, które były źródłem naszego bogactwa runęły armie goblinów, szczuropodobnych skavenów i stworów o wiele, wiele gorszych. - Co zrobili twoi pobratymcy? - zapytał Felix. Gotrek rozłożył szeroko ramiona i popatrzył na twarze towarzyszy. - Cóż mogliśmy począć? Wzięliśmy broń i ruszyliśmy znowu na wojnę. I była to straszliwa wojna. Nasze bitwy z elfami toczyły się pod niebem, na polach i w lasach. Nowa wojna była prowadzona w ciasnych miejscach, w ciemności, przy użyciu straszliwych broni i z niezwykłym okrucieństwem. Zawalaliśmy szyby, korytarze wypalaliśmy miotaczami ognia, zalewaliśmy sztolnie. Nasi wrogowie odpowiadali gazem trującym, okrutnymi czarami, przyzywali demony. Poniżej miejsca, na którym teraz stoimy, walczyliśmy wszystkimi środkami, jakie zdołaliśmy zgromadzić, wszelką naszą bronią i z odwagą zrodzoną z rozpaczy. Walczyliśmy i przegraliśmy. Krok po kroku musieliśmy wycofać się z naszych domów. Felix spoglądał na spokojne miasto. Wydawało mu się niemożliwe, żeby to, o czym opowiedział Gotrek w ogóle mogło się zdarzyć, ale w głosie zabójcy trolli rozbrzmiewała nuta, która zmuszała do wiary w jego słowa. Felix wyobraził sobie rozpaczliwą walkę mieszkających tu niegdyś krasnoludów, ich lęk i oszołomienie, gdy zmuszano ich do odwrotu z miejsca, które uważali za własne. Przedstawił sobie ich skazaną na klęskę walkę, toczoną z uporem przekraczającym wyobraźnię ludzi. - W końcu stało się oczywiste, że nie zdołamy utrzymać miasta, a więc groby naszych królów oraz skarbce zostały zapieczętowane i ukryte przy pomocy sprytnych urządzeń. Oddaliśmy to miejsce naszym wrogom. Gotrek spojrzał ponuro na towarzyszy. - Od tej pory nie byliśmy już na tyle głupi, aby wierzyć, że jakiekolwiek miejsce jest bezpieczne przed ciemnością. *** Przez cały długi dzień, gdy zbliżali się do muru, Felix uświadamiał sobie, jak bardzo musiały ucierpieć stare budowle. To, co z odległości sprawiało wrażenie ponadczasowej potęgi i mocy, przy bliższej obserwacji okazywało się w równym stopniu zniszczone, jak droga, którą podążali. Kurtynowy mur, przegradzający drogę do doliny, był cztery razy wyższy od człowieka i ciągnął się między stromymi, wysokimi urwiskami. Znaki zapuszczenia widoczne były już na pierwszy rzut oka. W szczelinach między wielkimi, kamiennymi blokami rósł mech. Kamienie byty wyżłobione przez deszcz i pokryte plamami żółtych porostów. Niektóre poczerniały, jakby pod wpływem ognia. Duży fragment muru runął. Jego towarzysze milczeli. Ślady zniszczeń kładły się cieniem na całej grupie. Felix czuł się przygnębiony. Miał wrażenie, że obserwują ich duchy dawnych czasów, zadumane nad zniszczonymi pozostałościami dawnej świetności. Dłoń Felixa nigdy nie oddalała się od rękojeści miecza. Popękane skrzydła starodawnej bramy były rozchylone. Ktoś w niezdecydowany sposób próbował oczyścić znak, przedstawiający młot i koronę nad ośmioma szczytami, ale porosty znowu wróciły na swoje niedawne miejsce. - Ktoś tu niedawno był - oznajmił Jules, oglądając uważnie bramę. - Teraz widzę, dlaczego zasłynąłeś jako zwiadowca - odparł z sarkazmem Gotrek. - Nie ruszać się - zagrzmiał nieznajomy głos. - Chyba że chcecie być naszpikowani bełtami kusz. Felix spojrzał w górę, na parapet murów. Zobaczył okryte hełmami głowy tuzina krasnoludów, patrzących w dół z pomiędzy krenelaży, Każdy celował w ich stronę z załadowanej kuszy. - Witajcie w Karak Osiem Szczytów - oznajmił ich siwobrody dowódca. - Mam nadzieję, że macie istotne powody, aby nieproszeni wdzierać się we władania księcia Belegara. *** Maszerowali przez miasto pod szarobiałymi chmurami. Sceneria przypominała moment po dniu sądu ostatecznego, kiedy siły Chaosu powróciły, by ubiegać się o władanie nad światem. Domy zawaliły się, zasypując ulice. Od wielu budynków napływał mdlący odór zgnilizny. Złowieszcze kruki skrzeczały wśród ułomków starych kominów. Stada wychudłych, czarnych ptaków szybowały nad nimi. Towarzysząca im grupa krasnoludzkich wojowników zachowywała ciągłą czujność. Bacznie lustrowali każdy pozostały po drzwiach otwór, jakby spodziewając się zasadzki. Ich kusze były załadowane i w pogotowiu. Sprawiali wrażenie, jakby znajdowali się w samym centrum pola bitwy. W pewnej chwili stanęli i ich dowódca nakazał gestem ciszę. Wszyscy zatrzymali się, nasłuchując. Felixowi wydało się, że usłyszał dźwięk jakby przemykającej się istoty, ale nie był tego pewien. Wbijał spojrzenie w mrok wczesnego wieczoru, ale nie był w stanie dostrzec żadnych oznak zagrożenia. Dowódca oddziału dał znak. Dwóch odzianych w zbroje krasnoludów przemknęło za róg i rozejrzało się wokół. Pozostali uformowali kwadrat. Po długiej, pełnej napięcia chwili zwiadowcy dali znak, że wszystko jest w porządku. Ciszę przerwał śmiech Gotreka. - Boicie się paru gobosów? - zapytał. Dowódca spojrzał na niego ponuro. - W noc taką, jak ta są rzeczy gorsze niż gobliny. Możesz być tego pewien - oznajmił. Gotrek przesunął kciukiem po ostrzu topora, przecinając palec do krwi. - No to daj je tu - ryknął. - Daj je tu! Jego krzyk przetoczył się echem wśród min i utonął w złowieszczej ciszy. A potem nawet Gotrek nie odzywał się ani słowem. *** Miasto było większe niż Felix sobie wyobrażał, być może miało rozmiary Altdorfu, największego miasta Imperium. Większa jego część była zniszczona, zdewastowana przez dawne wojny. - Niewątpliwie wasi pobratymcy nie mogli spowodować wszystkich tych zniszczeń. Niektóre z nich wyglądają na zupełnie świeże - oznajmił. - Gobosy - odparł Gotrek. - Przekleństwem ich gatunku jest zwyczaj, że gdy nie mają z kim walczyć, walczą między sobą. Niewątpliwie po upadku miasta podzielono je między różnych przywódców. I jest to pewne, jak zdrada elfów, że zaczęli walczyć między sobą o podział łupów. Poza tym mogły być próby odbicia miasta, przeprowadzane przez moich pobratymców i ludzi z Granicznych Księstw. W dalszym ciągu pod nami znajduje się żyła srebra. - Splunął. - Żadna próba utrzymania miasta się nie powiodła. Zagnieździł się tu mrok. A miejsce, gdzie raz się pojawił, nigdy już nie będzie całkowicie od niego wolne. Weszli do dzielnicy, w której budynki zostały częściowo nareperowane, ale teraz sprawiały wrażenie na nowo opuszczonych. Próba ponownego zasiedlenia miasta nie powiodła się, skazana na klęskę przez gigantyczne rozmiary ruin. Pod ścianami wielkiego donżonu krasnoludy poczuły się bezpieczniej. Ich dowódca pomrukiem nakazał wzmożenie czujności. - Przypomnijcie sobie Lara - powiedział. - Zginął wraz ze swoimi ludźmi na ścieżce do wielkiej bramy. Krasnoludy natychmiast zaczęły mieć się na baczności. Felix trzymał dłoń niedaleko miecza. - To nie jest zdrowe miejsce - szepnął Jules Gascoigne. Gdy tylko przeszli przez bramę, jej wielkie skrzydła zatrzasnęły się z hukiem, jak walące się wieże. *** Hall był ponury, a jego ściany pokryte wytartymi gobelinami. Oświetlały go dziwne, płonące klejnoty, które zwisały na kandelabrze u sufitu. Na inkrustowanym złotem tronie z rzeźbionej kości słoniowej siedział leciwy krasnolud, a po jego obu stronach stały dwa szpalery wojowników w kolczugach i błękitnych tunikach. Popatrzył na nich załzawionymi oczyma, przenosząc wzrok z zabójcy trolli na ludzi. Stojąca obok starca, odziana w purpurową szatę kobieta-krasnolud obserwowała wydarzenia z dziwnym, spokojnym skupieniem... Na jej szyi wisiała na łańcuchu oprawiona w żelazo księga. Felixowi wydawało się, że dostrzega napięcie na twarzach imperialnych krasnoludów. Być może mieszkanie w nawiedzonym i zrujnowanym mieście podkopywało ich morale. A może chodziło o coś więcej - zachowywali się tak, jakby bez przerwy zerkali przez ramię. Wzdrygali się przy najmniejszym dźwięku. - Przedstawcie cel przybycia, nieznajomi - odezwał się leciwy krasnolud głębokim, dumnym głosem. - Po co się tu zjawiliście? Gotrek spojrzał na niego wyzywająco. - Jestem Gotrek Gurnisson, niegdyś z Wiecznego Szczytu. Przybyłem tu zapolować na trolla w mroku pod światem. Człeczyna Felix Jaegar jest moim bratem krwi, poetą i tym, który pamięta. Czy chcecie odmówić mi mego prawa? Mówiąc ostatnie zdanie Gotrek podrzucił topór. Krasnoludzcy żołnierze wznieśli młoty. Starzec roześmiał się. - Nie, Gotreku Gurnissonie, nie chcę. Podążasz szlakiem honoru i nie widzę powodu, aby ci go zagradzać. Chociaż uważam, że źle dobierasz sobie braci. Krasnoludzcy żołnierze zaczęli mruczeć między sobą. Felix był oszołomiony. Domyślił się, że Gotrek złamał jakieś niepojęte tabu. - Jest taki precedens - oświadczyła kobieta-krasnolud w purpurowych szatach. Odgłosy konsternacji ucichły. Felix oczekiwał, że będzie mówiła dalej, rozwinie swoją myśl, ale nie zrobiła tego. Krasnoludom zdawało się wystarczać, że w ogóle przemówiła. - Możecie obaj przejść, Gotreku, synu Gurniego. Dobrze wybierzcie bramę, którą podążycie w ciemność i strzeżcie się, by nie zawiodła was odwaga. - W głosie starca brzmiało nie zatroskanie, ale gorycz i utajony wstyd. Gotrek skłonił się lekko władcy krasnoludów i cofnął się w głąb hallu. Felix wykonał swój najlepszy dworski pokłon i ruszył za zabójcą trolli. - Podajcie powód waszego przybycia, nieznajomi - władca powtórzył wezwanie. Aldred przykląkł przed tronem na jedno kolano i pozostali postąpili tak samo. - Przybyłem tu w sprawie dotyczącej mojej wiary i posłuszny starodawnej przysiędze wzajemnej pomocy, zawartej między waszym ludem i naszym. Moja opowieść jest skomplikowana i może pochłonąć nieco czasu. Krasnolud roześmiał się złośliwie. Felix ponownie wyczuł jakieś ukryte myśli, dręczące leciwego władcę krasnoludów. - Mów. Nie posiadamy żadnego bogactwa, poza czasem. Możemy swobodnie nim dysponować. - Dziękuję. Czy słusznie przypuszczam, że jesteś tym samym księciem Belegarem, który dwadzieścia lat temu poprowadził wyprawę, mającą odbić miasto z łap zielonoskórych? Belegar skinął głową. - Masz rację. - Twoim przewodnikiem, panie, był krasnoludzki poszukiwacz złota zwący się Faragrim, który odnalazł wiele tajemnych dróg, prowadzących do miasta pod Ośmioma Szczytami. Stary krasnolud ponownie skinął głową. Felix i Gotrek spojrzeli po sobie. To właśnie Faragrim opowiedział Gotrekowi o strzeżonym przez trolla skarbie pod górami. - W waszej wyprawie brał udział młody rycerz z mojego zakonu, który, poszukując przygód, towarzyszył Faragrimowi. Nazywał się Raphael. - Był prawdziwym mężem i wrogiem naszych nieprzyjaciół - rzekł Belegar. - Wyruszył z Faragrimem na jego ostatnią wyprawę do głębin i już nie powrócił. Kiedy Faragrim nie zechciał go szukać, wysłałem gońców, ale nie zdołali odnaleźć jego ciała. - Dobrze wiedzieć, że uczciliście go, aczkolwiek smuci mnie ogromnie wiadomość, iż przepadł miecz, który miał ze sobą. Była to broń o wielkiej mocy i znaczeniu dla mojego zakonu. - Nie jesteś pierwszym, który tu przybył, aby odzyskać miecz - odezwała się kobieta-krasnolud. Aldred uśmiechnął się. - Mimo to zaprzysięgłem zwrócić ten miecz, Karaghul, do kapituły mojego zakonu. Mam powód wierzyć, że mi się powiedzie. Belegar uniósł brew. - Przed wyruszeniem na poszukiwania, pościłem dwa tygodnie i oczyściłem moje ciało środkami przeczyszczającymi i dyscypliną. W ostatnim dniu sigmarzeitu dostąpiłem wizji. Mój Pan pojawił się przede mną. Oznajmił, iż wejrzał łaskawie na moją misję i że zbliża się czas, aby ponownie wydobyć zaczarowaną klingę. Poza tym objawił mi, że dopomoże mi jeden z naszych dawnych braci. Doszedłem do wniosku, że chodzi tu o krasnoluda, ponieważ tak właśnie mówi się o waszym ludzie w "Nie zakończonej Księdze". Błagam cię, szlachetny Belegarze, nie przeciwstawiaj się mojej misji. Mój brat Raphael, oddając życie, spełnił starodawną przysięgę naszej wiary, aby nigdy nie odmawiać pomocy krasnoludowi. Zezwolenie na odzyskanie miecza będzie znakiem szacunku. - Dobrze powiedziane, człowieku - pochwalił Belegar. Felix widział na jego twarzy wzruszenie, jakiemu krasnoludy zwykle ulegały pod wpływem przemów o honorze i dawnych przysięgach. Ale w spojrzeniu Belegara w dalszym ciągu dawał się dostrzec złośliwy błysk. - Przychylam się do twojej prośby. Życzę ci więcej szczęścia, niż mieli go twoi poprzednicy. Aldred wstał i skłonił się. - Czy mógłbyś panie, zaopatrzyć nas w przewodnika? Belegar roześmiał się ponownie, a w jego wesołości dawało się wyczuć dziwną, szaleńczą nutę. Zachichotał złośliwie. - Jestem pewien, że Gotrek Gurnisson jest gotów dopomóc w zadaniu tak podobnym do jego własnego. Belegar wstał z tronu i kobieta podeszła, aby go podtrzymać. Odwrócił się, by wykuśtykać z sali. Gdy dotarł do tylnego wyjścia, rzucił przez ramię: - Możecie odejść! *** Felix z okna wieży, w której krasnoludy ich zakwaterowały, spojrzał w dół, na brukowaną ulicę. Na dworze puszystymi płatkami padał śnieg. Za jego plecami towarzysze sprzeczali się po cichu. - Nie podoba mi się to - powiedział Zauberlich. - Któż wie, jak rozległy obszar znajduje się pod ziemią? Możemy tam szukać aż do końca świata i nie odnajdziemy miecza. Sądziłem, że strzegą go krasnoludy. - Musimy zaufać wierze - spokojnym, niewzruszonym tonem odparł Aldred. - Sigmar życzy sobie odnalezienia klingi. Musimy ufać, że doprowadzi nas do niej. W głosie Zauberlicha pobrzmiewały nutki histerii. - Aldredzie, jeżeli Sigmar pragnie powrotu miecza, to dlaczego nie oddał go w ręce naszych trzech braci, którzy byli tu przed nami? - Kimże jestem, aby sądzić motywy, którymi kieruje się nasz Pan? Być może czas nie był odpowiedni. Być może jest to próba naszej wiary. Przekona się, że mnie jej nie zbraknie. Ty natomiast, jeżeli nie chcesz, nie musisz nam towarzyszyć. Felix dostrzegł w oddali zimne, zielone światło. Ten widok przejął go lękiem. Przywołał Julesa, aby podszedł do niego, ale zanim Bretończyk dotarł do okna, nic już nie było widać. Zwiadowca przyjrzał mu się ze zdziwieniem. Zakłopotany Felix ponownie zaczął przysłuchiwać się dyskusji. Czy zaczynam wariować? - pomyślał. Próbował wyrzucić z pamięci obraz zielonego światła. - Herr Gurnisson, co pan o tym sądzi? - błagalnym tonem zapytał Zauberlich zabójcę trolli. - Zejdę w ciemność tak czy owak. Nie obchodzi mnie, co wy zrobicie. Załatwiajcie między sobą wasze spory. - Utraciliśmy już trzy czwarte ludzi, z którymi wyruszyliśmy - odezwał się mag, patrząc to na Julesa Gascoigne, to na Aldreda. - Jaka będzie korzyść, jeżeli niepotrzebnie poświęcimy również swoje życie? - A cóż to da, jeżeli poddamy się, poza tym, że uczynimy bezsensownym poświęcenie naszych towarzyszy? - odparł rycerz zakonny. - Jeżeli odstąpimy, ich śmierć pójdzie na marne. Wierzyli, iż my zdołamy odnaleźć Karaghula. Poświęcili swoje żywoty z ochotą. Fanatyzm rycerza zakonnego sprawił, że Felix poczuł się niepewnie. Aldred zbyt beztrosko mówił o ludziach, którzy oddali życie. Mimo to jednak była w nim spokojna pewność, która nadawała jego słowom szczególne znaczenie. Felix wiedział, że wojownicy poszliby za takim człowiekiem. - Złożyłeś tę samą przysięgę, co inni, Johannie. Jeżeli pragniesz ją teraz złamać, niech się tak stanie, ale pamiętaj, że konsekwencje poniesie twoja nieśmiertelna dusza. Felix poczuł zabarwione sarkazmem współczucie dla maga. On sam przysiągł towarzyszyć Gotrekowi po pijanemu, w ciepłej karczmie w cywilizowanym mieście, po tym, jak krasnolud ocalił mu życie. Wtedy niebezpieczeństwo wydawało się czymś odległym. Pokręcił głową. Łatwo składać takie przysięgi, gdy nie ma się pojęcia o konsekwencjach. Co innego, jeżeli trzeba ich dotrzymywać, gdy droga prowadzi do takiego przeklętego miejsca jak Karak Osiem Szczytów. Felix usłyszał zbliżające się kroki. Rozległo się stukanie, drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i stanęła w nich kobieta-krasnolud, towarzysząca Belegarowi w sali tronowej. - Przybyłam, aby was ostrzec - oznajmiła niskim, miłym głosem. - Przed czym? - rzucił ostro Gotrek. - W głębinie grasują straszliwe istoty. Jak sądzisz, czemu żyjemy w takim lęku? - odparła. - Sądzę, że lepiej będzie, jeśli wejdziesz do środka - oznajmił zabójca trolli. - Nazywam się Magda Freyadotter. Przechowuję Księgę Pamięci w świątyni Valayi. Mówię do ciebie głosem Valayi, a więc będziesz wiedział, że to, co powiadam, jest prawdą. - Zgadzam się - odparł Gotrek. - A więc mów prawdę. - W ciemności błąka się niespokojny duch. - Przerwała i rozejrzała się po zebranych. Jej spojrzenie spoczęło na zabójcy trolli i zatrzymało się. - Początkowo, gdy przyszliśmy tutaj, było nas pięćset oraz kilku ludzkich sojuszników. Jedynym niebezpieczeństwem, z jakim się zetknęliśmy, byli orkowie i ich poplecznicy. Oczyściliśmy ten donżon i części górnego miasta, uważając to za wstęp do odzyskiwania naszych dawnych kopalni. Przeprowadzaliśmy wycieczki w głębiny, poszukując skarbców naszych przodków, wiedząc, że jeżeli je odnajdziemy, wieść o rym rozejdzie się wśród naszych pobratymców i zbiegnie się ich tu więcej. Felix dobrze rozumiał ten strategiczny plan. Wiadomość o skarbach zwabiłaby tu następne krasnoludy. Poczuł lekkie poczucie winy. Sprowadziła tu w końcu jego i Gotreka. - Wysyłaliśmy ekspedycje w głębiny, w poszukiwaniu dawnych miejsc. W porównaniu ze starymi planami, które zapamiętaliśmy z lat dziecinnych, zaszły jednak duże zmiany. Tunele zawaliły się, sztolnie zostały zablokowane, z naszymi korytarzami łączyły się obrzydliwe przejścia wykopane przez orki. - Czy krasnolud o imieniu Faragrim prowadził którąś z tych ekspedycji? - zapytał Gotrek. - Tak - odparła Magda. Gotrek spojrzał na Felixa. - A więc przynajmniej ta część jego opowieści była prawdziwa - stwierdził. - Faragrim był zuchwały i zapuszczał się głębiej i dalej niż pozostali. Co wam powiedział? Gotrek wpatrywał się w czubki butów. - Że napotkał największego trolla, jakiego kiedykolwiek widział i uciekł. Krasnoludy nie potrafią dobrze kłamać, pomyślał Felix. Wydało mu się niemożliwe, by kapłanka nie domyśliła się, że zabójca trolli coś przed nią ukrywa. Ale Magda zdawała się nie dostrzegać niczego. Wrócił pamięcią do nocy w Nuln, w karczmie "Osiem Szczytów", gdzie straszliwie pijany Faragrim opowiadał Gotrekowi swoją historię. Krasnoludy były tak zalane, że wydawało się, iż zupełnie nie pamiętają o obecności człowieka i z podnieceniem rozmawiały, mieszając reikspiel i khazalidzki. Wtedy Felix przypuszczał, że krasnoludy starają zakasować się nawzajem w opowiadaniu niestworzonych bajek. Teraz nie był tego taki pewien. - A więc tego się przestraszył... A my sądziliśmy, że chodziło o duchy - powiedziała Magda. - Pewnego dnia powrócił z głębin i okazało się, że całkowicie posiwiał. Nie odezwał się ani słowem, a zaraz potem zniknął. - Mówiłaś o koszmarach głębin - przerwał jej Zauberlich. - Tak. Nasze patrole wkrótce zaczęły opowiadać o napotkanych duchach naszych dawnych pobratymców. Upiory wyły, jęczały i błagały nas, abyśmy uwolnili ich z więzów Chaosu. Wkrótce po naszych początkowych sukcesach nastąpiły niepowodzenia. Jakiż krasnolud zniesie widok pobratymca, oderwanego od łona duchów przodków? Morale naszych oddziałów upadło. Książę Belegard poprowadził potężną ekspedycję w poszukiwaniu źródła zła. Jego oddział został zniszczony przez potwory głębin. Powrócił tylko on i kilku zaufanych przybocznych. Nigdy nie powiedzieli, co tam znaleźli. Większość tych, którzy zdołali przeżyć, udała się do naszych ziem rodzinnych. Teraz pozostała nas zaledwie setka, utrzymująca ten donżon. Krew odpłynęła z twarzy Gotreka. Felix nigdy dotąd nie widział, aby kiedykolwiek zabójca trolli okazywał taki lęk. Gotrek mógł bez wahania stawić czoło każdej żywej istocie, ale ta opowieść o duchach podkopywała jego odwagę. Kult przodków musiał być bardzo ważny dla tego narodu, olśniło nagle Felixa. - Ostrzegłam was - oznajmiła kapłanka. - Czy dalej chcesz zejść w głębiny? Gotrek zapatrzył się w ogień. Oczy wszystkich obecnych spoczywały na nim. Felix czuł, że gdyby Gotrek odstąpił od wyprawy, nawet Aldred mógłby się wycofać. Rycerz zakonny wydawał się być przekonany, że zabójca trolli jest krasnoludem z jego przepowiedni. Gotrek zacisnął dłonie na toporzysku z taką siłą, aż pobielały mu kostki palców. Nabrał głęboko powietrza w płuca. Wyglądał, jakby zmuszał się do wydania głosu. - Nie boję się człeka czy ducha, żywego czy martwego - odezwał się cicho, głosem, który nie brzmiał zbyt przekonywająco. - Zejdę na dół. Jest tam troll, którego muszę spotkać. - Dobrze powiedziane - pochwaliła Magda. - Zaprowadzę was do wejścia, prowadzącego do podziemnych włości. Gotrek skłonił się. - Będzie to dla nas zaszczyt. - A więc do jutra. - Wstała, kierując się do wyjścia. Gotrek otworzył przed nią drzwi. Gdy opuściła komnatę, opadł na fotel. Odłożył topór i schwycił podłokietniki tak silnie, jakby obawiał się, że upadnie. Wyglądał na bardzo przestraszonego. *** Ogromne drzwi ziały w zboczu góry. Ponad nimi widniało wielkie okno, przykryte okapem z czerwonych dachówek. Wiele z nich odpadło. Całość sprawiała wrażenie, jakby w tym miejscu stał kiedyś donżon, który potem tak zapadł się pod ziemię, iż nad jej powierzchnią pozo5tała tylko najwyższa jego część. - Oto Srebrne Wrota - poinformowała Magda. - Srebrna Droga prowadzi do Górnych Galerii i Długich Schodów. Przypuszczam, że Droga jest bezpieczna. Potem miejcie się na baczności. - Dziękuję - rzekł Felix. Gotrek tylko skinął kapłance głową. Aldred, Jules i Zauberlich skłonili się. Wszyscy byli niezwykle poważni. Zaczęli sprawdzać lampy i zapasy oliwy. Mieli mnóstwo żywności. Cała broń była naoliwiona i gotowa do walki. Magda sięgnęła do rękawa swojej szaty. Wydostała z niego zwój pergaminu i podała go Gotrekowi. Rozwinął go, zerknął i skłonił się tak nisko, że jego czub dotknął ziemi. - Niech Grungi, Grimmiir i Valaya mają was w swojej opiece - powiedziała Magda i wykonała nad nimi szczególny znak błogosławieństwa. - Niech Sigmar obdarzy łaską ciebie i twój klan - odparł AIdred Srogie Ostrze. - Chodźmy - mruknął Gotrek Gurnisson. Wzięli swój bagaż i weszli pod łuk. Felix ujrzał, że jest opatrzony starymi krasnoludzkimi runami, których czas jeszcze nie zdołał zatrzeć. Gdy zeszli w dół i ogarnął ich mrok oraz chłód, Felix nie mógł opanować dreszczy. Światło, padające z wielkiego okna, oświetlało drogę prowadzącą w ciemność. Felix zastanawiał się nad tym, jak precyzyjnie były zbudowane inżynieryjne twory krasnoludów. Na krawędzi zbocza odwrócił się i obejrzał za siebie. Kapłanka i jej eskorta stali tam dalej. Pomachał do niej i uniosła rękę w pożegnalnym geście. A potem ruszyli drogą, prowadzącą w dół i znajdujące się wyżej tereny zniknęły z pola widzenia. Felix zastanawiał się, czy któryś z nich zobaczy jeszcze światło dnia. *** - Co kapłanka panu dała, Herr Gurnisson? - zapytał Johann Zauberlich. Gotrek wcisnął dokument w dłoń maga. - To mapa miasta, skopiowana z głównej mapy, znajdującej się w Świątyni Valayi Pamiętającej. Obejmuje wszystkie tereny, które zbadały ekspedycje księcia Belegara. Mag obejrzał ją w świetle wiszących pod sklepieniem płonących kryształów, a potem podrapał się w głowę. Felix zerknął mu przez ramię i ujrzał jedynie nagryzmolone, drobne runiczne pismo, połączone z nakreślonymi różnobarwnymi atramentami liniami. Niektóre kreski były grube, inne cienkie, jeszcze inne wykropkowane. - Nie przypomina żadnej mapy, jaką do tej pory widziałem - rzekł mag. - Nic z niej nie rozumiem. Górna warga Gotreka podwinęła się w sarkastycznym grymasie. - Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Jest sporządzona runicznym kodem Gildii Inżynierów. - Jesteśmy w rękach twoich i Sigmara, Herr Gurnisson. Prowadź nas - oznajmił rycerz zakonny. *** Felix próbował liczyć stopnie, ale zrezygnował po osiemset sześćdziesiątym drugim. Zauważył korytarze, odchodzące od Srebrnej Drogi i zaczął mniej więcej wyobrażać sobie rozmiary krasnoludzkiego miasta. Przypominało pływające góry lodu, widywane w Morzu Szponów. Ich dziewięć dziesiątych znajdowało się pod powierzchnią. Rozmiary miasta przekraczały jakiekolwiek ludzkie dzieła, widziane przez Felixa. To zmuszało do pokory. Droga mijała wiele otworów w murze. Niektóre były częściowo zamurowane cegłami, sprawiającymi wrażenie nowych. Coś przebiło się przez nie przy pomocy bardzo prymitywnych narzędzi. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny. - Silosy zbożowe - wyjaśnił Gotrek. - Żywiły miasto w zimie. Wygląda na to, że gobosy złożyły wizytę w składach Belegara. - Jeżeli w pobliżu są jakieś gobliny, wkrótce zakosztują mojej stali - rzekł Aldred Srogie Ostrze. Jules i Felix wymienili zaniepokojone spojrzenia. Nie byli tak chętni, jak rycerz i zabójca trolli do starcia z czymkolwiek, co żyło tu na dole. *** Felix stracił poczucie czasu, ale przypuszczał, że minęło pół godziny od chwili, gdy zeszli ze Srebrnej Drogi i wkroczyli do hallu wielkiego jak Koenigspark w Altdorfie. Oświetlały go wielkie szczeliny w sklepieniu. Drobinki kurzu tańczyły w tuzinie kolumn światła wyższych niż wieże Nuln. Dźwięk ich kroków odbijał się echem, budząc dziwne cienie i trzepoczące się istoty, które czaiły się pod sklepieniem. - Plac Merschy - poinformował Gotrek i w jego głosie zabrzmiały nutki podziwu. Popatrzył na hall z dziwną mieszaniną nienawiści i dumy. - Tutaj gwardia przyboczna królowej Hilgi wykonała zwrot i stawiła czoło armii goblinów stukrotnie od niej liczniejszej. Dali królowej i wielu obywatelom czas na ucieczkę. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ujrzę to miejsce na własne oczy. Idźcie ostrożnie. Każdy kamień został uświęcony krwią bohaterów. Felix popatrzył na zabójcę trolli i zobaczył kogoś zupełnie innego. Od chwili, gdy weszli do miasta, Gotrek całkowicie się zmienił. Sprawiał wrażenie wyższego, nie rozglądał się już ukradkiem i nie mruczał do siebie. Po raz pierwszy od chwili poznania krasnolud wyglądał na całkowicie spokojnego. Zupełnie jakby wrócił do domu, pomyślał Felix. Obecnie to my, ludzie, znajdujemy się nie na swoim miejscu, pomyślał, nagle uświadamiając sobie straszliwy ciężar kamieni, oddzielających go od słońca. Musiał zwalczyć w sobie lęk, że cała góra, podtrzymywana jedynie kruchą, wzniesioną przez dawnych krasnoludów konstrukcją, zawali się na niego i pogrzebie na zawsze. Czuł bliskość mroku, starych miejsc pod górami, które nigdy nie poznają światła. W jego sercu zostały zasiane ziarna lęku. Popatrzył na plac większy niż jakakolwiek znana mu budowla i wiedział, że nie zdoła go przekroczyć. Absurdalne, ale głęboko pod powierzchnią ziemi zaczął odczuwać lęk przestrzeni. Nie chciał przejść pod tym sklepieniem, obawiając się, że to sztuczne niebo runie na niego. Czuł zawrót głowy, a jego oddech stał się spazmatyczny i urywany. Na jego ramię spadła uspokajająca dłoń. Felix spojrzał w dół i ujrzał stojącego przy nim Gotreka. Chęć, by rzucić się do ucieczki w górę Srebrnej Drogi, powoli mijała i poczuł jak powraca mu coś, co przypominało spokój. Ogarnięty podziwem jeszcze raz rozejrzał się po placu Marschy. - Zaprawdę, twój lud jest potężny, Gotreku Gurnissonie powiedział. Gotrek podniósł wzrok. W jego oczach malował się smutek. - Tak, człeczyno, tacy byliśmy, ale sztuka, która stworzyła ten hall przekracza nasze obecne możliwości. Nie posiadamy już tak wielu murarzy, niezbędnych do jego zbudowania. Potem odwrócił się, spojrzał na hall i pokręcił głową. - Ach, człeczyno, masz więc pojęcie jak bardzo upadliśmy. Dni naszej chwały już minęły. Kiedyś stworzyliśmy to wszystko. A teraz gnieździmy się w kilku niewielkich miastach i czekamy na koniec świata. Dni krasnoludów minęły i nigdy nie wrócą. Pełzamy jak robaki po dziele dawnych lat i chwała naszej przeszłości szydzi z nas. Wskazał hall toporem, jakby pragnął zniszczyć wszystko jednym jego ciosem. - Oto z czym musimy się równać! - ryknął