Kiedy piorun uderza - CABOT MEG
Szczegóły |
Tytuł |
Kiedy piorun uderza - CABOT MEG |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kiedy piorun uderza - CABOT MEG PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kiedy piorun uderza - CABOT MEG PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kiedy piorun uderza - CABOT MEG - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jenny Carroll
Kiedy piorun uderza
1
Mam to opisac. Dokladnie. To sie nazywa oswiadczenie. Wlasnie. Oswiadczenie. Mam opisac, jak do tego doszlo. Od poczatku do konca.W telewizji zwykle wyglada to tak, ze skladajacy oswiadczenie siedzi sobie wygodnie i mowi, a ktos inny to zapisuje. Potem daja do przeczytania i juz, wystarczy tylko podpisac. Poza tym serwuja kawe i paczki, i rozne pysznosci. Mnie dali tylko kupe papieru i cieknacy dlugopis. Nie szarpneli sie nawet na dietetyczna cole.
To jeszcze jeden dowod na to, ze telewizja klamie.
Chcecie oswiadczenia? Dobra, oto moje oswiadczenie.
To wszystko przez Ruth.
Naprawde. Zaczelo sie tego popoludnia w kafeterii, w kolejce po hamburgery, kiedy Jeff Day powiedzial Ruth, ze jest taka gruba, ze beda musieli ja pochowac w pudle fortepianu, tak jak Elvisa.
To kompletna bzdura, bo - o ile mi wiadomo - Elvisa nie pochowano w pudle fortepianu. Owszem, byl okropnie gruby, kiedy umarl, ale jestem pewna, ze Priscilla Presley mogla sobie pozwolic na lepsza trumne dla Krola niz fortepian.
A po drugie, co wlasciwie Jeff Day sobie wyobraza? Ze bedzie bezkarnie wygadywal takie rzeczy o mojej najlepszej przyjaciolce?
No wiec zrobilam to, co zrobilaby kazda najlepsza przyjaciolka w takich okolicznosciach. Wyszlam z kolejki i dolozylam mu piescia.
Nie myslcie sobie, ze Jeff Day nie zasluguje na to, zeby obrywac piescia, i to regularnie. To skonczony dupek.
I wcale nieprawda, ze dostal za mocno. No, owszem, zachwial sie i polecial w pojemniki z przyprawami. No i co? Nie skaleczyl sie. Nawet nie dostal po gebie. Zobaczyl moja piesc i uchylil sie w ostatniej chwili, wiec zamiast rabnac go w nos, jak zamierzalam, trafilam go ostatecznie w szyje.
Mocno watpie, czy zrobil mu sie od tego siniak.
Ale, jasna sprawa, chwile pozniej na moim ramieniu wyladowala wielka, miesista lapa i trener Albright odwrocil mnie twarza do siebie. Okazalo sie, ze stal w kolejce za mna i Ruth po talerz karbowanych frytek. Wszystko widzial...
Z wyjatkiem tego momentu, kiedy Jeff mowi Ruth, ze beda ja musieli pochowac w pudle fortepianu. Tego akurat nie widzial. Ale jak grzmotnelam gwiazde jego druzyny pilkarskiej piescia w szyje, to oczywiscie musial zobaczyc.
-Idziemy, mloda damo - powiedzial trener Albright. Wyprowadzil mnie z kafeterii i zabral na gore, tam gdzie sa gabinety pedagogow.
Moj pedagog, pan Goodhart, siedzial za biurkiem, pozywiajac sie zawartoscia brazowej, papierowej torby. Ale nie ma co sie nad nim uzalac; na tej brazowej, papierowej torbie byly zlote luki. Zapach frytek czulo sie na korytarzu. Nie zauwazylam, zeby pan Goodhart przez ostatnie dwa lata, odkad przychodze do jego gabinetu, przejal sie choc przez chwile dawka nasyconego tluszczu, jaka pochlania dziennie. Powiada, ze ma szczescie, bo jego metabolizm z natury jest bardzo wysoki.
Podniosl glowe i usmiechnal sie, kiedy trener Albright powiedzial "Goodhart" tym swoim glosem, od ktorego przechodza ciarki.
-O, Frank - odezwal sie. - I Jessica! Co za mila niespodzianka. Frytke?
Wyciagnal w nasza strone wiadro frytek. Pan Goodhart nie oszczedzal na posilkach.
-Dzieki - powiedzialam i wzielam pare. Trener Albright nie wzial ani jednej.
-Ta dziewczyna uderzyla piescia w szyje mojego najlepszego obronce - oznajmil.
Pan Goodhart spojrzal na mnie z dezaprobata.
-Jessico - powiedzial. - Czy to prawda?
-Chcialam dac mu po twarzy, ale sie uchylil - wyjasnilam. Pan Goodhart potrzasnal glowa.
-Jessico, rozmawialismy juz na ten temat.
-Wiem - westchnelam. Wedlug pana Goodharta nie radze sobie z uczuciem gniewu. - To nie moja wina. Ten gosc naprawde jest skonczonym dupkiem.
To chyba nie bylo dokladnie to, co trener Albright i pan Goodhart spodziewali sie uslyszec. Pan Goodhart tylko przewrocil oczami, ale trener Albright wygladal jak ktos, kto za chwile dostanie zawalu.
-W porzadku - pan Goodhart zareagowal natychmiast, usilujac, jak sadze, podtrzymac u trenera zamierajaca akcje serca. - Dobrze. Siadaj, Jessico. Dziekuje, Frank. Zajme sie tym.
Trener Albright nie ruszal sie jednak z miejsca, nawet kiedy usiadlam przy oknie na moim ulubionym, winylowym krzesle w kolorze pomaranczowym. Grube, serdelkowate palce zwinal w piesci, zupelnie jak rozzloszczone dziecko. Zrobil sie czerwony na twarzy, a na srodku czola pulsowala mu drobna zylka.
-Zranila go w szyje - powiedzial trener Albright.
Pan Goodhart mrugnal do niego okiem. Powiedzial uspokajajacym tonem, jakby trener Albright byl bomba, ktora trzeba rozbroic:
-Szyja musi go okropnie bolec. Wcale nie watpie, ze mloda kobieta o wzroscie metr piecdziesiat moze dotkliwie pobic obronce, ktory ma ponad metr osiemdziesiat i wazy dziewiecdziesiat kilo.
-Taak - potwierdzil trener Albright. Trener Albright jest odporny na sarkazm. - Chlopak nie moze mi sie rozkleic.
-To na pewno bylo dla niego bardzo traumatyczne przezycie - powiedzial pan Goodhart. - Prosze, nie martw sie o Jessice. Odpokutuje swoj czyn w sposob adekwatny.
Trener Albright prawdopodobnie nie rozumial znaczenia takich slow jak "traumatyczne" czy "adekwatny", bo powiedzial tylko:
-Nie chce, zeby sie czepiala moich chlopakow! Trzymaj ja z daleka od nich!
Pan Goodhart odlozyl hamburgera, wstal i podszedl do drzwi. Polozyl dlon na ramieniu trenera, mowiac:
-Zajme sie tym, Frank.
Potem wypchnal lagodnie trenera Albrighta do holu i zamknal drzwi.
-Uff - powiedzial, kiedy zostalismy sami, a potem usiadl, zabierajac sie ponownie do jedzenia. - No wiec - odezwal sie, zujac. W kaciku jego ust pojawil sie ketchup. - I co z naszym postanowieniem, zeby nie wdawac sie w bojki z ludzmi, ktorzy nas przewyzszaja wzrostem i masa?
Gapilam sie na ketchup.
-To nie ja zaczelam - stwierdzilam. - To Jeff.
-O co chodzilo tym razem? - pan Goodhart znowu podal mi frytki. - O twojego brata?
-Nie - zaprzeczylam. Wzielam dwie frytki i wlozylam je do ust. - O Ruth.
-O Ruth? - Pan Goodhart odgryzl kolejny kes hamburgera. Plama ketchupu jeszcze sie powiekszyla. - A co z Ruth?
-Jeff powiedzial, ze Ruth jest taka gruba, ze beda musieli ja pochowac w pudle fortepianu, jak Elvisa.
Pan Goodhart przelknal.
-To smieszne. Elvisa nie pochowano w pudle fortepianu.
-Wiem - wzruszylam ramionami. - Rozumie pan, ze nie mialam innego wyjscia, tylko mu dolozyc.
-No, coz, szczerze mowiac, Jess, nie bardzo rozumiem. Widzisz, problem polega na tym, ze jesli bijesz tych chlopcow, to ktoregos dnia oni ci oddadza, wtedy bedzie bardzo nieprzyjemnie.
-Przez caly czas probuja mi oddac - powiedzialam. - Ale jestem dla nich za szybka.
-Taak - powiedzial pan Albright. W kaciku ust ciagle mial ketchup. - Ale pewnego dnia potkniesz sie czy cos i wtedy cie stluka.
-Nie wydaje mi sie - stwierdzilam. - Widzi pan, ostatnio zaczelam cwiczyc kick boxing.
-Kick boxing - powiedzial pan Goodhart.
-Tak - potwierdzilam. - Mam wideo.
-Wideo - powiedzial pan Goodhart. Zadzwonil telefon. - Przepraszam cie na moment, Jessico - dodal pan Goodhart i podniosl sluchawke.
Podczas gdy pan Goodhart rozmawial przez telefon ze swoja zona, ktora ma, zdaje sie, problem z kolejnym dzieckiem, Russelem, wygladalam przez okno. Z okna pana Goodharta niewiele mozna zobaczyc. Glownie parking nauczycielski i kawal nieba. Miasto, w ktorym mieszkam, jest dosc plaskie, wiec z kazdego miejsca widac mnostwo nieba. Akurat wtedy niebo bylo szare i pokryte chmurami. Za myjnia samochodowa, naprzeciwko szkoly, na niebie ciagnal sie pas ciemnoszarych chmur.
W sasiednim hrabstwie pewnie padalo. Patrzac na te chmury, trudno bylo jednak powiedziec, czy deszcz przyjdzie rowniez do nas. Sadzilam, ze raczej przyjdzie.
-Jesli nie chce jesc - mowil pan Goodhart do telefonu - nie probuj go zmuszac... Nie, nie chcialem powiedziec, ze go zmuszasz. Chcialem powiedziec, ze moze teraz akurat nie jest glodny... Tak, wiem, ze powinien jadac regularnie, ale...
Myjnia byla pusta. No pewnie, kto by myl samochod tuz przed deszczem. Ale w McDonaldzie, tuz obok, gdzie pan Goodhart kupil swoja bule i frytki, siedzial tlum. Tylko najstarszym rocznikom wolno wychodzic w porze lunchu i wszyscy rzucaja sie do McDonalda i Pizza Hut po drugiej stronie ulicy.
-W porzadku - powiedzial pan Goodhart, odkladajac sluchawke. - No, o czym to mowilismy, Jess?
Powiedzialam:
-Mowil pan, ze musze sie nauczyc panowac nad soba. Pan Goodhart pokiwal glowa.
-Tak - powiedzial. - Tak, naprawde musisz, Jessico.
-Albo ktoregos dnia oberwe.
-Swietnie to ujelas.
-I ze zanim cos zrobie, kiedy wpadne w zlosc, powinnam policzyc do dziesieciu.
Pan Goodhart znowu pokiwal glowa, z jeszcze wiekszym entuzjazmem.
-Tak, to takze prawda.
-Co wiecej, jesli chce sie nauczyc, jak odnosic sukcesy w zyciu, musze sobie uswiadomic, ze przemoc nie jest skuteczna metoda.
Pan Goodhart klasnal w dlonie.
-Otoz to! Zaczynasz rozumiec, Jessico. Wreszcie zaczynasz rozumiec.
Podnioslam sie z krzesla. Przychodzilam do gabinetu pana Goodharta juz prawie dwa lata i znalam jego punkt widzenia.
Dodatkowa korzysc z tych spotkan polegala na tym, ze spedzilam kupe czasu w poczekalni, przegladajac rozne broszurki, i odrzucilam ostatecznie mozliwosc zrobienia kariery w silach zbrojnych.
-Tak - powiedzialam. - Chyba zaczynam rozumiec, panie Goodhart. Bardzo dziekuje. Sprobuje sie poprawic.
Juz prawie bylam na zewnatrz, kiedy mnie zatrzymal.
-Och, jeszcze jedno, Jess - powiedzial przyjaznie. Obejrzalam sie przez ramie.
-Ehe?
-Jeszcze przez tydzien bedziesz zostawac za kare dluzej w szkole - oznajmil, zujac frytke. - Na dokladke do tych siedmiu tygodni, ktore zarobilas poprzednio.
Usmiechnelam sie.
-Panie Goodhart?
-Tak, Jessico?
-Ma pan ketchup na wardze.
Dobra, moze to nie byla szczegolnie cieta odpowiedz. Ale przeciez nie zagrozil, ze zadzwoni do moich rodzicow. Gdyby to zrobil, mozecie byc pewni, ze uslyszalby cos, co by mu poszlo w piety. Ale nie zrobil. A kolejny tydzien dodatkowej odsiadki w szkole to dla mnie betka w porownaniu z telefonem do starych.
Poza tym, cholera, mam tyle tygodni odsiadki, ze mysl o normalnym zyciu juz i tak wydaje mi sie nierealna. Niedobrze, w gruncie rzeczy, ze odsiadka nie liczy sie jako zajecia dodatkowe. W przeciwnym razie juz teraz moje szanse na dostanie sie do college'u znacznie by wzrosly.
Zreszta tak naprawde odsiadka to nic strasznego. Po prostu zostaje sie godzine dluzej. Mozna odrabiac lekcje, jak sie chce, mozna czytac. Nie wolno tylko rozmawiac. Chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, ze po odsiadce juz na pewno sie nie zalapiesz na szkolny autobus. Ale z drugiej strony, co za przyjemnosc wracac do domu autobusem z pierwszakami i calym tym towarzystwem? Odkad Ruth zrobila prawo jazdy, kazdy pretekst jest dla niej dobry, zeby sie przejechac, wiec co wieczor mam zapewniony transport. Moi rodzice jeszcze sie nie polapali. To znaczy, w tych odsiadkach. Powiedzialam im, ze wstapilam do zespolu muzycznego grajacego na uroczystosciach szkolnych.
Moi rodzice sa teraz zaabsorbowani innymi, duzo wazniejszymi rzeczami i na pewno nie przyjda na zaden wystep. Cale szczescie, bo mieliby problem z wypatrzeniem mnie w sekcji fletow.
W kazdym razie, kiedy Ruth przyszla po mnie tego dnia - tego dnia, kiedy wszystko sie zaczelo, tego samego, kiedy rabnelam Jeffa Daya w szyje - byla cala skruszona, bo to przez nia wpadlam w tarapaty.
-O, Boze, Jess - powiedziala, kiedy spotkalysmy sie o czwartej przed drzwiami audytorium. W Liceum im. Ernesta Pyle'a tyle osob siedzi za kare po lekcjach, ze zaczeli upychac nas w audytorium. To troche przeszkadza kolku dramatycznemu, ktore odbywa proby na scenie codziennie od godziny trzeciej, ale nam nie wolno im przeszkadzac i nawzajem, chyba ze potrzebuja duzych chlopakow z ostatniego rzedu do przesuniecia czesci dekoracji albo ustawienia czegos.
Dobra strona takiego ukladu jest to, ze sztuke Nasze miasto znam w tej chwili na pamiec. Jest tylko jedno "ale": na cholere mi to?
-O, Boze, Jess - paplala Ruth. - Szkoda, ze tego nie widzialas. Jeff ubabral sie po lokcie w przyprawach. Po tym, jak go rabnelas, oczywiscie. Mial cala koszule w majonezie. Bylas wspaniala. Oczywiscie w ogole nie musialas nic robic, ale to bylo wspaniale.
-Taak - powiedzialam. Chcialam juz jechac do domu. Odsiadka nie jest moze taka straszna, ale do przyjemnosci nie nalezy. Jak w ogole cala szkola. - No, dobra. Jedzmy.
Poszlysmy w strone parkingu, ale malego czerwonego kabrioletu, ktory Ruth kupila za pieniadze z bar micwy, nie bylo. Nie chcialam jej nic mowic, bo Ruth kocha ten samochod i nie mialam najmniejszej ochoty byc ta osoba, od ktorej sie dowie, ze zniknal. Kiedy jednak postalysmy tak dobra chwile, a ona dalej plotla, jaka to bylam wspaniala, a ja patrzylam, jak pozostali odsiadkowicze pakuja sie do swoich pikapow albo na motocykle (wiekszosc z nich to wiesniaki albo mlodociani przestepcy - jestem jedyna miastowa), mruknelam cos w rodzaju:
-Eee, Ruth. Gdzie jest twoj samochod? Ruth na to:
-Och, odstawilam go do domu po szkole, a potem Skip mnie tu przywiozl i zostawil.
Skip jest bratem blizniakiem Ruth. Za pieniadze z bar micwy kupil trans ama. Choc wedlug mnie nawet z trans amem Skip mial zero szans, ze kogos poderwie.
-Pomyslalam - ciagnela Ruth - ze byloby fajnie przespacerowac sie do domu.
Popatrzylam na chmury, ktore wczesniejszym popoludniem przeplywaly nad myjnia samochodowa. Teraz znajdowaly sie niemal bezposrednio nad naszymi glowami.
-Ruth, mamy do domu ponad trzy kilometry. A Ruth na to, rozszczebiotana:
-U - hu, wiem. Mozemy spalic mnostwo kalorii, jak bedziemy szly szybko.
-Zaraz bedzie lalo.
Ruth spojrzala w niebo, zezujac.
-Wcale nie - stwierdzila. Chyba miala cos nie tak z glowa.
-Ruth, wlasnie ze bedzie. Bralas cos czy jak?
Mina jej sie wydluzyla. Niewiele, w gruncie rzeczy, potrzeba, zeby jej zepsuc humor. Ciagle byla nie w humorze, chyba z powodu uwagi Jeffa na temat pogrzebu w fortepianie. Dlatego chciala isc do domu na piechote. Miala nadzieje, ze troche schudnie. Wiedzialam, ze na tydzien zrezygnuje z lunchu, wszystko przez tego dupka.
-Nic nie bralam - oswiadczyla. - Po prostu uwazam, ze obie powinnysmy zadbac o figure. Zaraz bedzie lato, a ja nie zamierzam przez kolejne cztery miesiace wykrecac sie od roznych imprez na basenie.
Parsknelam smiechem.
-Ruth, nikt nas nigdy nie zaprasza na imprezy na basenie.
-Mow za siebie - odparowala. - A chodzenie jest niezwykle pozytecznym cwiczeniem. W marszu spala sie tyle samo kalorii co w biegu.
Popatrzylam na nia uwaznie.
-Ruth. To bzdura. Kto ci to powiedzial?
-To stwierdzony fakt - nie ustepowala. - Idziesz czy nie?
-Nie do wiary - powiedzialam - ze cie w ogole obchodzi, co mowi taki dupek, jak Jeff Day.
-Nie obchodzi mnie, co mowi Jeff Day. To nie ma z nim nic wspolnego. Po prostu mysle, ze czas zadbac o linie.
Stalam tak i gapilam sie na nia. A przedstawiala dosc szczegolny widok. Jest moja najlepsza przyjaciolka od przedszkola, to jest odkad wprowadzila sie z rodzicami do domu obok. Zabawne, ale jesli nie liczyc faktu, ze teraz ma biust - calkiem spory, wiekszy, niz ja bede miala kiedykolwiek, chyba ze wstawie sobie implanty, do czego nigdy nie dojdzie - wyglada dokladnie tak samo jak pierwszego dnia, kiedy ja poznalam: jasnobrazowe, krecone wlosy, ogromne niebieskie oczy za okularami w zlotych, drucianych oprawkach, dosc wydatny brzuch i IQ 167 (poinformowala mnie o tym po pieciu minutach naszej pierwszej wspolnej gry w klasy). Ale nigdy byscie sie nie domyslili, ze jest ze wszystkiego w zaawansowanych grupach, gdybyscie zobaczyli, w co byla ubrana. Po pierwsze miala na sobie czarne legginsy, bluze z wielkimi literami EPHS i buty do biegania. Nie tak zle, co? To jeszcze nie koniec.
Ten zestaw uzupelnila opaskami przeciwpotowymi - nie zartuje - na glowie i na nadgarstkach, a przez ramie przewiesila torbe z wielka butla wody. Pewnie myslala, ze wyglada jak sportowiec klasy olimpijskiej, ale tak naprawde wygladala jak zbzikowana gospodyni domowa, ktora wlasnie odebrala zamowione w sprzedazy wysylkowej dzielo Cwicz z Oprali albo cos podobnego.
Kiedy tak stalam, przygladajac sie Ruth, zastanawiajac sie, jak jej powiedziec o tych opaskach, jeden z chlopakow z odsiadki zatrzymal sie kolo nas na indianie.
Czy moge skorzystac z okazji, zeby zaznaczyc, ze jedyna rzecza, jakiej zawsze pragnelam, jest motocykl? Ten w dodatku mruczal cichutko. Nienawidze facetow, ktorzy zdejmuja tlumiki z motocykli, halasuja jak opetani i urzadzaja konkursy skokow przez "spiacego policjanta" na parkingu dla nauczycieli. Ten czlowiek nastroil swoj motor tak, ze mruczal cichutko, jak maly kotek. Pomalowany na czarno, lsniacy chromem w roznych miejscach, to byl naprawde swietny motor. Wiem, co mowie.
A widok chlopaka, ktory na nim siedzial, tez nie razil w oczy.
-Mastriani - zagadnal, stawiajac stope w wysokim bucie na krawezniku. - Podwiezc cie?
Gdyby Ernest Pyle, slawny reporter i szacowny patron naszej szkoly, powstal z grobu i zjawil sie przede mna, proszac o fachowe rady w zakresie dziennikarstwa, nie bylabym bardziej zaskoczona.
Mam nadzieje, ze udalo mi sie to ukryc.
Odparlam bardzo spokojnie:
-Nie, dzieki. Przespacerujemy sie. Popatrzyl w niebo.
-Bedzie lalo.
Kiwnelam glowa w strone Ruth, tak zeby pojal, o co chodzi.
-Przespacerujemy sie - powtorzylam. Wzruszyl ramionami.
-Idziecie na swoj pogrzeb - stwierdzil i odjechal. Popatrzylam w slad za nim, starajac sie nie zwracac uwagi, jak pod opietymi dzinsami pieknie rysuja sie jego perfekcyjne posladki.
Posladki nie byly jedyna pieknie zarysowana czescia jego ciala.
Och, spokojnie. Mam na mysli twarz, jasne? Mial ladna twarz, nie taka z kwadratowa szczeka, jak u wiekszosci chlopcow z mojej szkoly. Na jego twarzy przynajmniej widac bylo jakas inteligencje. I co z tego, ze nos sprawial wrazenie, jakby go zlamano pare razy?
Zgoda, moze mial troche krzywe usta, a jego ciemne, krecone wlosy wolaly o fryzjera. Te drobne usterki wynagradzala z nawiazka para jasnoniebieskich, a wlasciwie bladoszarych oczu oraz ramiona tak szerokie, ze watpie, czy cos bym spoza nich widziala, gdyby zdarzylo mi sie kiedys jechac za jego plecami na motocyklu.
Ruth, jednakowoz, chyba nie zauwazyla zadnej z tych ujmujacych cech. Wpatrywala sie we mnie tak, jakby przylapala mnie na rozmowie z ludozerca.
-O, moj Boze, Jess - powiedziala. - Kto to byl?
-Nazywa sie Rob Wilkins - odparlam. A ona na to:
-Wiesniak. Och, moj Boze, Jess, ten gosc to wiesniak. Nie wierze, ze z nim rozmawialas.
Spokojnie. Wszystko wyjasnie.
Do Liceum im. Ernesta Pyle'a chodza dwa typy ludzi: dzieciaki z obszarow wiejskich hrabstwa, czyli wiesniaki, oraz ludzie z miasta, czyli miastowi. Wiesniaki i miastowi nie zadaja sie ze soba. Kropka. Miastowi uwazaja, ze sa lepsi od wiesniakow, bo maja wiecej pieniedzy. Ich rodzice sa na ogol lekarzami, prawnikami albo nauczycielami. Wiesniaki mysla, ze sa lepsi od miastowych, bo potrafia rozne rzeczy, ktorych miastowi nie potrafia, na przyklad naprawic stary motocykl czy pomoc cielakom przyjsc na swiat i tak dalej. Rodzice wiesniakow to robotnicy albo farmerzy.
W obrebie tych grup sa podgrupy, takie jak mlodociani przestepcy, miesniaki - raczej lubiani sportowcy, a takze cheerleaderki - ale linia glownego podzialu przebiega miedzy wiesniakami i miastowymi.
Ruth i ja jestesmy miastowe. Rob Wilkins, naturalnie, jest wiesniakiem. Dla upiekszenia obrazka dodam, ze prawie na pewno jest rowniez mlodocianym przestepca.
No, ale jak z luboscia powtarza pan Goodhart, ja takze naleze, albo w niedalekiej przyszlosci beda nalezec do tej kategorii, jezeli nie zaczne brac powaznie jego cennych rad dotyczacych panowania nad uczuciem gniewu.
-Skad ty go w ogole znasz? - dopytywala sie Ruth. - Na pewno nie macie zadnych wspolnych zajec. To zdecydowanie nie jest ktos, kto wybiera sie do college'u. Raczej do wiezienia - dodala drwiaco. - Ale on musi juz konczyc szkole, na Boga.
Wiem. Ruth strasznie wybrzydza, no nie?
Wcale nie, w gruncie rzeczy. Po prostu sie boi. Faceci - prawdziwi faceci, nie kretyni, jak jej brat, Skip - przerazaja Ruth. Nawet z jej IQ 167 facetow nigdy nie byla w stanie zrozumiec. Ruth zwyczajnie nie potrafi pojac, ze chlopcy sa tacy jak my.
No, dobra, przy kilku istotnych zastrzezeniach.
-Spotkalam go na odsiadce - powiedzialam. - Czy mozemy sie stad ruszyc, zanim zacznie padac? No, wiesz, mam ze soba flet.
Ruth nie dawala jednak za wygrana.
-Naprawde zgodzilabys sie, zeby cie podwiozl? Ktos, kogo kompletnie nie znasz? Gdyby mnie tu nie bylo?
-Nie wiem - powiedzialam.
Faktycznie, nie wiedzialam. Chyba nie macie wrazenia, ze po raz pierwszy chlopak zaproponowal mi podwiezienie? Przyznaje, moze troche za latwo mi przychodzi wymlocic kogos piesciami, ale przeciez nie gryze. Moze jestem odrobine przymala - tylko metr piecdziesiat piec, o czym pan Goodhart tak lubi mi przypominac - i nie zawracam sobie specjalnie glowy makijazem czy ciuchami, ale, mozecie mi wierzyc, radze sobie calkiem niezle.
Nie jestem supermodelka: wlosy obcinam krotko, dla swietego spokoju, i odpowiada mi ich brazowy kolor - nie bawie sie eksperymentowaniem z pasemkami, jak niektore dziewczyny z mojej szkoly. Brazowe wlosy pasuja do brazowych oczu, ktore pasuja do opalonej cery - no, w kazdym razie, pod koniec lata moja skora zwykle robi sie wlasnie taka.
Ale jedyny powod, dla ktorego nigdzie nie wychodze w sobotnie wieczory, jest taki, ze mam do wyboru albo siedziec w domu, albo paletac sie z takimi typami, jak Jeff Day albo Skip, brat Ruth. Tylko z takimi mama pozwolilaby mi wyjsc.
Taak, na tym to polega. Miastowi. Wolno mi umawiac sie wylacznie z "chlopcami, ktorzy ida do college'u". Czytaj: miastowymi.
Na czym to stanelam? Aa, tak.
No wiec, jesli chcecie wiedziec, Rob Wilkins nie byl pierwszym facetem, ktory zatrzymal sie przy mnie, pytajac, czy gdzies mnie podrzucic.
Ale Rob Wilkins byl pierwszym facetem, ktoremu mialam ochote nie odmowic.
-Taak - zwrocilam sie do Ruth. - Pewnie tak. To znaczy, przyjelabym jego propozycje. Gdyby ciebie tu nie bylo i w ogole.
-Nie moge uwierzyc.
Ruth zaczela isc. Chmury byly tuz za nami. Nie mialysmy szans uciec przed deszczem, chyba ze poruszalybysmy sie z predkoscia stu piecdziesieciu kilometrow na godzine. A Ruth, w najlepszym wypadku, rozwija predkosc dwoch kilometrow na godzine. Sprawna fizycznie to ona nie jest.
-Nie wierze - powtorzyla jeszcze raz. - Nie mozesz sie wloczyc na motocyklach z jakimis wsiokami. Wiesz, jak to sie moze skonczyc? Znajda twojego trupa gdzies w polu.
Prawie kazda dziewczyne, ktora znika w Indianie, znajduja w koncu polnaga, rozkladajaca sie na polu kukurydzy. Ale tego wam pewnie nie trzeba mowic?
-Dziwna jestes - ciagnela Ruth. - Zeby sie zaprzyjazniac z typami z odsiadki?
Raz po raz spogladalam przez ramie na chmury za naszymi plecami. Byly ogromne, jak gory. Tyle ze, w przeciwienstwie do gor, nie trwaly w jednym miejscu.
-Wiesz - powiedzialam - wlasciwie nic nie moge poradzic na to, ze ich znam. Siedzielismy obok siebie przez godzine dziennie w ciagu ostatnich trzech czy czterech miesiecy.
-Ale to wiesniaki - odparla Ruth. - Moj Boze, Jess. Czy ty z nimi rozmawiasz?
-Nie wiem. To znaczy, nie wolno nam rozmawiac. Ale pani Clemmings musi codziennie sprawdzac liste, wiec w ten sposob poznaje sie imiona. Tak po prostu jest.
Ruth potrzasnela glowa.
-Och, moj Boze - powiedziala. - Moj ojciec by mnie zabil - zabilby mnie - gdybym wrocila do domu na motocyklu jakiegos wsioka.
Nic na to nie odpowiedzialam. Szanse, zeby ktos zaproponowal Ruth przejazdzke na motorze, byly bliskie zeru.
-Jednak - odezwala sie Ruth po przejsciu kawalka drogi - jest dosc przystojny. To znaczy, jak na wsioka. Co zrobil?
-Zeby dostac odsiadke? - wzruszylam ramionami. - Skad mam wiedziec? Nie wolno nam rozmawiac.
Opisze teraz, gdzie sie wtedy znajdowalysmy. Liceum im. Ernesta Pyle'a znajduje sie przy nazwanej z fantazja ulicy Szkolnej. Jak sie moze domyslacie, na ulicy Szkolnej nie ma nic specjalnego poza, no wlasnie, szkola. Jeszcze dwie uliczki i wychodzi sie na pola. McDonald, myjnia i inne rzeczy sa na ulicy Pike. Nie szlysmy ulica Pike. Nikt nie lazi ulica Pike, odkad jedna dziewczyna zostala tam przejechana.
Doszlysmy ulica Szkolna prawie do boiska, kiedy spadly pierwsze wielkie, ciezkie krople deszczu.
-Ruth? - odezwalam sie dosc spokojnie, kiedy poczulam deszcz.
-Przeleci - stwierdzila Ruth.
Spadla na mnie kolejna kropla. Do tego ogromna blyskawica rozdarla niebo; piorun trafil chyba w wieze cisnien jakis kilometr dalej. Rozlegl sie grzmot. Bardzo glosny. Tak glosny jak odrzutowce nad baza wojskowa Crane, kiedy przelamuja bariere dzwieku.
-Ruth? - powtorzylam, troche mniej spokojnie. Ruth na to:
-Moze powinnysmy sie gdzies schowac.
-I to natychmiast - stwierdzilam.
Jedynym miejscem, gdzie moglysmy sie schronic, byly metalowe trybuny otaczajace boisko. A wiadomo, ze podczas burzy nie nalezy sie chowac pod niczym metalowym.
Wtedy wlasnie zaczal padac grad.
Jesli kiedys zaskoczyl was grad, rozumiecie, dlaczego pobieglysmy pod te trybuny. A jesli wam sie to nigdy nie zdarzylo, to moge tylko stwierdzic, ze mieliscie szczescie. Ten konkretnie grad mial wielkosc pileczek golfowych. Wcale nie przesadzam. Byl olbrzymi. I tlukl niemilosiernie.
Stalysmy z Ruth pod trybunami, a grad padal dokola, zupelnie jakby nas zamknieto w ogromnej maszynce do prazenia popcornu. Tyle ze przynajmniej popcorn nie walil nas juz po glowach.
Raz po raz rozlegal sie grzmot, grad lomotal o metalowe lawki nad naszymi glowami, odbijajac sie od nich rykoszetem i uderzajac w ziemie. W tym potwornym halasie niewiele mozna bylo uslyszec, ale Ruth, niezrazona, wrzasnela:
-Przepraszam!
Na co odparlam jedynie "Auu", bo wielki odlamek gradu odskoczyl od ziemi i wyrznal mnie w lydke.
-Mowie szczerze - krzyknela Ruth. - Jest mi naprawde bardzo, bardzo przykro.
-Przestan sie kajac - odwrzasnelam. - To nie twoja wina.
Tak przynajmniej wtedy myslalam. Pozniej zmienilam zdanie. Co widac, jak sie przeczyta uwaznie pare pierwszych linijek tego mojego oswiadczenia.
Wielka blyskawica oswietlila niebo. Rozpadla sie na cztery czy piec odgalezien. Jedna z nich dotknela widocznego ponad drzewami dachu spichlerza zbozowego. Odglos gromu wstrzasnal trybunami.
-To jest... - powiedziala Ruth takim glosem, jakby miala sie rozplakac. - ...to jest moja wina.
-Ruth, na milosc boska, ty placzesz?
-Tak - odparla, pociagajac nosem.
-Dlaczego? To tylko glupia burza z piorunami. - Juz przedtem zdarzalo nam sie ugrzeznac gdzies podczas burzy. Oparlam sie o jeden ze slupow podtrzymujacych trybuny. - Pamietasz, jak zaskoczyla nas burza w piatej klasie, kiedy wracalysmy z lekcji gry na wiolonczeli?
Ruth wytarla nos rekawem bluzy.
-I musialysmy sie schowac w twoim kosciele?
-A ty nie chcialas wejsc dalej niz pod okap - powiedzialam.
Ruth rozesmiala sie przez lzy.
-Myslalam, ze Bog mnie zabije, jak postawie stope w swiatyni gojow.
Ucieszylam sie, ze Ruth sie smieje. Bywala uciazliwa, ale to moja najlepsza przyjaciolka od przedszkola, a nie odrzuca sie najlepszej przyjaciolki od przedszkola tylko dlatego, ze czasem zaklada opaski przeciwpotowe albo placze, kiedy pada. Ruth jest duzo bardziej interesujaca niz wiekszosc dziewczyn z mojej szkoly, poniewaz czyta jedna ksiazke na dzien - doslownie - i uwielbia grac na wiolonczeli tak bardzo, jak ja kocham grac na flecie, ale i tak, mimo swojego geniuszu, oglada glupawe programy telewizyjne.
Poza tym, na ogol, jest strasznie zabawna.
Teraz akurat nie byla.
-Och, Boze - jeknela Ruth, kiedy wiatr przybral na sile i zaczal ciskac gradem w nas, pod trybuny. - To zupelnie jak przed tornado, prawda?
Poludniowa Indiana lezy posrodku pasa, gdzie szaleje tornado. Zajmujemy trzecie miejsce na liscie stanow, w ktorych najczesciej wystepuja traby powietrzne. Ladnych pare mialam okazje zobaczyc; Ruth nie tak znowu wiele, jako ze spedzila na Srodkowym Zachodzie zaledwie ostatnia dekade. Bylo rowniez prawda, ze huragany zdarzaja sie wlasnie w tej porze roku.
Nie chcialam dobijac Ruth ostatecznie, ale wszelkie znaki wskazywaly na zblizanie sie traby powietrznej. Niebo mialo dziwaczny, zolty kolor, i przy dosc wysokiej temperaturze wial zimny wiatr. Do tego ten przeklety grad...
Wlasnie chcialam zapewnic Ruth, ze to zwykla wiosenna burza i powiedziec, zeby sie nie martwila, kiedy krzyknela:
-Jess, nie...
Nie uslyszalam jednak, co zawolala, poniewaz wlasnie w tamtej chwili nastapil potezny wybuch, ktory zagluszyl wszystko.
2
To nie byl wybuch, jak uswiadomilam sobie pozniej. To byl piorun, ktory uderzyl w metalowe trybuny. A potem powedrowal wzdluz metalowego slupka, o ktory sie opieralam.Wiec na dobra sprawe mozna powiedziec, ze uderzyl mnie piorun.
Nie bolalo. Poczulam sie dziwnie, ale nic mnie nie bolalo.
W chwile potem, kiedy odzyskalam sluch, uslyszalam jedynie krzyczaca Ruth. Nie stalam w tym samym miejscu co przed sekunda. Znalazlam sie jakies poltora metra dalej.
Och, i czulam silne laskotanie. Wiecie, jak to jest, gdy chcecie cos wlaczyc do kontaktu, nie patrzac, i przypadkiem trafiacie palcem do gniazdka?
Odczuwalam wlasnie cos podobnego, tylko jakies trzysta razy mocniej.
-Jess - krzyczala Ruth. Podbiegla i potrzasnela mnie za ramie. - O, moj Boze, Jess, w porzadku?
Spojrzalam na nia. Moja Ruth wygladala tak samo jak przedtem. Nadal miala na sobie opaski przeciwpotowe.
Ale ja wlasnie przestawalam byc dawna Jess. Wtedy to sie zaczelo.
A potem bylo jeszcze gorzej.
-Taak - powiedzialam. - Nic mi nie jest.
Naprawde czulam sie dobrze. Nie oszukiwalam jej. Wtedy nic mi nie bylo. Czulam tylko to laskotanie. To nie bylo nieprzyjemne. Wlasciwie, kiedy minelo zaskoczenie, poczulam sie nawet jakby lepiej. Jakbym zostala naenergetyzowana, rozumiecie?
-Hej - powiedzialam, rozgladajac sie. - Popatrz. Grad ustal.
-Jess - zawolala Ruth, potrzasajac mna jeszcze raz. - Uderzyl cie piorun. Nie rozumiesz? Uderzyl cie piorun!
Popatrzylam na nia. Wygladala zabawnie w tej opasce na glowie. Wybuchnelam smiechem. Kiedys, na wieczorku panienskim ciotki Teresy, kelner ochoczo dolewal mi wina, a nikt z rodziny jakos nie zwrocil na to uwagi. Wtedy czulam sie tak samo. Mialam ochote sie smiac. Na okraglo.
-Lepiej sie poloz - powiedziala Ruth. - Albo usiadz i wloz glowe miedzy kolana.
-Dlaczego? - zapytalam. - Zebym sie mogla pocalowac w tylek na pozegnanie?
To mi sie wydalo strasznie smieszne. Zaczelam chichotac. Dostalam histerii ze smiechu.
Ruth jednak nie widziala w tym nic zabawnego.
-Nie - stwierdzila. - Dlatego, ze jestes blada jak duch. Mozesz zemdlec. Sprobuje zlapac jakis samochod. Trzeba cie zabrac do szpitala.
-Eee, daj spokoj - powiedzialam. - Wcale nie musze isc do szpitala. Juz po burzy. Chodzmy.
I tak po prostu wyszlam spod tych trybun. Jakby nic sie nie stalo.
Wtedy naprawde myslalam, ze nic. To znaczy, ze nic sie nie stalo. Czulam sie dobrze. W gruncie rzeczy nawet lepiej. Lepiej niz w ciagu ostatnich miesiecy. Lepiej, niz sie czulam, odkad moj brat, Douglas, wrocil z college'u.
Ruth pobiegla za mna, zatroskana i przejeta.
-Jess. Naprawde. Nie powinnas probowac...
-Hej - zawolalam. Niebo znacznie pojasnialo, grad pod stopami chrzescil, pomyslalam, ze troche jakby ktos na gorze przypadkiem przewrocil tace z kostkami lodu na jakims niebianskim przyjeciu.
-Hej, Ruth - powiedzialam, wskazujac grad. - Popatrz. Zupelnie jak snieg. Snieg, w kwietniu!
Ruth jednak nie zainteresowala sie gradem, mimo ze brodzila w nim po kostki w swoich nike'ach. Patrzyla na mnie.
-Jessica - powiedziala, biorac mnie za reke. - Jessica, posluchaj. - Sciszyla glos niemal do szeptu. Slyszalam ja dobrze, bo wiatr ustal i przestalo grzmiec. - Jessica, mowie ci, nie jest w porzadku. Widzialam... widzialam, jak piorun z ciebie wychodzil.
-Naprawde? - wyszczerzylam zeby w jej strone. - Fajnie. Ruth puscila moja reke i odwrocila sie zniesmaczona.
-Swietnie - powiedziala, kierujac sie ku drodze. - Nie idz do szpitala. Umrzyj na zawal serca. Akurat mnie to wzrusza.
Szlam za nia, rozkopujac grad moimi pumami na grubych podeszwach.
-Hej - odezwalam sie. - Szkoda, ze piorun nie wystrzelil ze mnie dzisiaj w kafeterii. Jeff Day naprawde mialby za swoje, co?
Ruth sie nie spodobalo. Szla przed siebie, posapujac z powodu zbyt szybkiego tempa. Ale szybko dla Ruth oznacza normalne tempo dla mnie, wiec bez trudu dotrzymywalam jej kroku.
-Czekaj - zawolalam. - Czy nie byloby cool, gdybym mogla stanac w ogniu blyskawicy dzis po poludniu na apelu? Wiesz, kiedy pani Bushey przynudzala, zebysmy sie trzymali z daleka od narkotykow? Zaloze sie, ze to by skrocilo jej mowke.
Gadalam tak przez cala droge do domu. Ruth usilowala sie na mnie gniewac, ale jej nie wyszlo. Nie dlatego, ze jestem taka czarujaca czy zabawna, ale dlatego, ze burza zostawila wszedzie widoczne slady. Widzialysmy zwalone konary drzew, strzaskane gradem szyby samochodowe, zepsuta sygnalizacje uliczna. To bylo niesamowite. Minelo nas kilka karetek i wozow strazy pozarnej, a kiedy dotarlysmy wreszcie do Krogera na rogu ulicy Szkolnej i Pierwszej, "Kro" bylo zerwane i zostalo tylko "ger".
-Ruth, popatrz - zawolalam. - "Ger" jest otwarte, a "Kro" zamkniete.
Nawet Ruth musiala sie na to rozesmiac.
Do momentu, kiedy doszlysmy do naszych domow - wspominalam, ze mieszkamy obok siebie, prawda? - Ruth przestala sie o mnie bac. W kazdym razie, tak sadzilam. Juz mialam pobiec alejka w strone ganku, kiedy Ruth wydala z siebie naprawde ciezkie westchnienie i powiedziala:
-Jessico, naprawde uwazam, ze powinnas pomowic o tym z mama i tata. O tym, co sie zdarzylo.
O, pewnie. Juz lece im oznajmic, ze uderzyl mnie piorun. Mieli teraz duzo powazniejsze rzeczy na glowie.
Nie powiedzialam tego glosno, ale Ruth widocznie czytala w moich myslach, bo dodala:
-Nie, Jess. Mowie powaznie. Powinnas im powiedziec. Czytalam o ludziach, ktorych uderzyl piorun, tak jak ciebie. Czuli sie cudownie, tak jak ty, a potem trach! Zawal serca.
-Ruth!
-Naprawde uwazam, ze powinnas im powiedziec. Wiem, ze maja inne zmartwienia, z Douglasem i w ogole. Ale...
-Nie - przerwalam. - Z Douglasem wszystko w porzadku.
-Wiem. - Ruth przymknela na chwile oczy. - Wiem, ze z Douglasem wszystko w porzadku. No dobrze, posluchaj. Obiecasz mi tylko, ze jesli poczujesz sie... hm, dziwnie, to komus o tym powiesz?
To bylo jeszcze do przyjecia. Przysieglam uroczyscie nie umrzec na zawal serca. Potem pozegnalysmy sie na trawniku przed moim domem.
Juz prawie wchodzilam do srodka, kiedy zdalam sobie sprawe, ze deren przy podjezdzie - ktory tamtego ranka pieknie kwitl - jest kompletnie ogolocony, jak w srodku zimy. Grad zerwal wszystkie liscie i kazdy najdrobniejszy kwiatuszek.
Na lekcjach angielskiego caly czas mowi sie o symbolizmie i takich rzeczach. Na przyklad stary uschly dab w Jane Eyre stanowi zapowiedz nieszczescia i zlego losu. Wiec wydaje mi sie, ze gdyby moje oswiadczenie bylo fikcja literacka, to nalezaloby przyjac, ze deren symbolizowal moja niezbyt sielankowa przyszlosc.
Tyle ze oczywiscie, podobnie jak Jane, nie mialam pojecia, co mnie czeka. Symboliczna wymowa ogoloconego derenia kompletnie umknela mojej uwagi. Przeszlo mi przez mysl cos w rodzaju: "Ojej, szkoda. Takie ladne drzewko".
Potem weszlam do domu.
3
Mieszkam - a jest zapewne istotne, zebym podala swoj adres w oswiadczeniu - z rodzicami i dwoma bracmi w duzym domu na Lumley Lane. Nasz dom jest najladniejszy na tej ulicy.Nie mowie tego, zeby sie przechwalac. Tak po prostu jest. Kiedys to byl dom farmerow, ale nie byle jaki - z witrazowymi oknami i innymi ozdobami. Ludzie z Towarzystwa Historycznego Indiany przybili na nim tabliczke, poniewaz jest to najstarszy dom w naszym miescie.
To, ze mieszkamy w starym domu, wcale nie znaczy, ze jestesmy biedni. Moj ojciec ma trzy restauracje w centrum, tylko osiem czy dziewiec przecznic od naszego domu. Te restauracje to: Mastriani, ktora jest droga, U Joego, ktora nie jest, i najtanszy ze wszystkich bar Joe Junior. Moge tam jesc, kiedy mi sie podoba, i to za darmo. Moi przyjaciele rowniez.
W zwiazku z tym mozna by pomyslec, ze mam wielu przyjaciol. Ale nie liczac Ruth, spotykam sie tylko z kilkoma znajomymi, glownie z orkiestry. Ruth gra pierwsza wiolonczele, a ja trzeci flet. Utrzymuje stosunki towarzyskie z innymi flecistami - glownie z drugim i piatym - i kilkoma osobami z sekcji rogow, a takze z jedna czy dwiema osobami grajacymi na wiolonczeli, ktore zyskaly aprobate Ruth, ale poza tym trzymam sie raczej na uboczu.
No, jesli nie brac pod uwage odsiadkowiczow. Moj pokoj znajduje sie na trzecim pietrze. Trzecie pietro to zaadaptowany strych, stad niski sufit i mansardowe okna. Oprocz mojej sypialni jest tu jeszcze lazienka. Kiedys miescilam sie cala w mansardowym oknie i dlugie godziny spedzalam na obserwowaniu tego, co sie dzialo na Lumley Lane. Raczej niewiele bylo do obserwowania, ale nikt na mojej ulicy nie mogl wejsc wyzej i to mi sie strasznie podobalo. Wyobrazalam sobie, ze jestem latarnikiem na wiezy, a okno jest latarnia morska, ja zas wypatruje statkow, ktorym grozilo rozbicie na zdradzieckiej mieliznie, czyli na naszym trawniku.
Bylam wtedy malym dzieckiem, to chyba jasne? Schody w moim domu zaczynaja sie za drzwiami frontowymi, w miejscu, ktore moja mama nazywa z francuska foyer (lubi takze wtracac inne francuskie slowka, na przyklad dosc czesto mowi voila. Ale oczywiscie zartem. Taka jest moja mama). Problem polega na tym, ze zaraz obok foyer znajduje sie, za oszklonymi drzwiami, salon, ktory ma oszklone drzwi prowadzace do jadalni, z ktorej, przez oszklone drzwi, przechodzi sie do kuchni. Tak wiec, kiedy ktos otwiera drzwi frontowe, moja mama widzi go przez te wszystkie oszklone drzwi, nawet jesli jest akurat gdzies w glebi domu. Zero szans, zeby dostac sie niepostrzezenie na gore.
Tamtego wieczoru oczywiscie zobaczyla mnie i wrzasnela - kuchnia jest dosc daleko od drzwi - "Jessico! Chodz tutaj!"
A to wrozylo klopoty.
Zastanawiajac sie, o co moze chodzic tym razem - nie tracac nadziei, ze pan Goodhart nie pospieszyl sie i nie zadzwonil do niej - polozylam plecak i flet, i wszystko inne na laweczce przy schodach i ruszylam przez salon i jadalnie, wymyslajac po drodze jakas historyjke usprawiedliwiajaca moje spoznienie, na wypadek gdyby wsciekala sie akurat z tego powodu.
-Mielismy probe zespolu - zagailam po drodze. Gdy znalazlam sie na wysokosci stolu w jadalni - ktory ma wbudowany w podloge pod krzeslem brzeczyk, tak aby gospodyni mogla nacisnac go stopa, dajac sluzbie znak, ze pora na deser, co, zwazywszy, ze nie mamy sluzby, jest okropnie denerwujace, zwlaszcza przy malych dzieciach, bo jak bylismy mlodsi, trudno nam sie bylo powstrzymac od naciskania czegos takiego bez przerwy, a to doprowadzalo mame do szalu - dodalam jeszcze:
-Taak, proba trwala strasznie dlugo. Z powodu gradu. Musielismy gnac galopem i chowac sie pod trybunami, i ciagle grzmialo, i...
-Spojrz!
Mama podetknela mi jakis list pod nos. Moj brat Mike siedzial zgarbiony na blacie w kuchni. Wygladal na nieszczesliwego, ale on nigdy nie sprawial innego wrazenia, o ile dobrze pamietam, z wyjatkiem dnia, kiedy dostal maca na gwiazdke. Tak, ten komputer go uszczesliwil. Spojrzalam na list, ktory trzymala mama. Z tak bliskiej odleglosci nie moglam go przeczytac, co zreszta nie bylo istotne.
-Wiesz, co to jest, Jessico? - mowila mama. - Wiesz, co to jest? To list z Harvardu. A czego, jak myslisz, dotyczy?
A ja na to:
-Ojej, Mikey. Gratuluje.
-Dziekuje - powiedzial Mike, ale nie wydawal sie specjalnie poruszony.
-Moj kochany chlopczyk. - Mama zaczela wymachiwac listem. - Kochany Mikey! Idzie do Harvardu! O, moj Boze, az trudno w to uwierzyc! - Odtanczyla cos w rodzaju tanca zwyciestwa.
Moja mama zazwyczaj nie zachowuje sie tak dziwnie. Na ogol zachowuje sie calkiem podobnie jak inne mamy. Czasami pomaga tacie przy prowadzeniu restauracji, zwlaszcza jesli chodzi o rachunki i personel, ale przewaznie siedzi w domu, zajmujac sie takimi rzeczami, jak wymiana kafelkow w lazienkach. Mama, jak wiekszosc mam, swiata nie widzi poza swoimi dziecmi i dlatego fakt, ze Mike dostal sie do Harvardu - chociaz nic w tym zaskakujacego, bo na egzaminach koncowych w szkole uzyskal znakomity wynik - poruszyl ja do glebi.
-Dzwonilam juz do taty - powiedziala. - Idziemy do Mastrianiego na homara.
-Super - oswiadczylam. - Czy moge zaprosic Ruth? Mama machnela nieznacznie reka.
-Naturalnie, czemu nie? Czy kiedykolwiek udalismy sie na rodzinny obiad bez Ruth? - W jej glosie zabrzmial sarkazm, ale tak naprawde nie miala nic przeciwko temu. Mama lubi Ruth. Tak sadze. - Michael, moze ty tez chcialbys kogos zaprosic?
Ze sposobu, w jaki wymowila "kogos" jasno wynikalo, ze ma na mysli dziewczyne. Ale Mike'owi w ciagu calego jego zycia podobala sie tylko jedna dziewczyna, a mianowicie Claire Lippman, ktora mieszka dwa domy dalej, Claire Lippman mlodsza od niego o rok, a ode mnie o tylez starsza. Chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, ze Mike w ogole jest na swiecie. Claire, gwiazda wszystkich szkolnych sztuk i musicali, nie bedzie sobie przeciez zawracac glowy dziwakiem ze starszej klasy, ktory ja podglada. A moj brat robi to regularnie, przez cale wakacje, kiedy Claire opala sie w bikini na dachu garazu. Ona nie zlazi z tego dachu az do konca sezonu, chyba ze jakis przystojniak w samochodzie zaproponuje jej wycieczke nad jeziorko.
Claire jest albo uzalezniona od promieni ultrafioletowych, albo tez cierpi na zaawansowany ekshibicjonizm. Jeszcze tego nie rozgryzlam.
Tak czy tak, bylo raczej nie do pomyslenia, zeby moj brat zaprosil "kogos" na obiad. Nawet gdyby jakims cudem sie na to zdobyl, Claire Lippman zapytalaby pewnie: "Ojej, a kim ty wlasciwie jestes?".
-Nie - odparl Mike zaklopotany. Zaczerwienil sie jak burak, chociaz bylam tam tylko ja i mama. A gdyby tak Claire Lippman byla przy tym obecna? - Nie chce nikogo zaprosic.
-Zajecze serce nigdy nie zdobedzie pieknej damy - powiedziala mama. Moja mama nie tylko czesto nasladuje francuski akcent, ale rowniez cytuje Szekspira oraz operetki Gilberta i Sullivana.
Jak sie blizej zastanowic, moze nie jest az tak podobna do matek innych ludzi ze szkoly.
-Zrozumialem, mamo - wydusil Mike przez zacisniete zeby. - Tylko nie dzisiaj, dobrze?
Mama wzruszyla ramionami.
-W porzadku. Jess, jesli sie wybierasz, to nie ma mowy, zebys poszla w tym. - Mowiac "to", miala na mysli stroj, jaki nosze zazwyczaj - T - shirt, dzinsy i adidasy. - Przebierz sie w te sukienke z niebieskiego perkalu, ktora uszylam ci na Wielkanoc.
No tak. Mamie troche odbija na tym punkcie, zebysmy ubieraly sie tak samo. Absolutnie nie zartuje. To bylo slodkie, kiedy mialam szesc lat, ale w wieku szesnastu, slowo daje, nie ma nic slodkiego w noszeniu uszytych w domu sukienek, ktore pasuja do sukienek mamy. Zwlaszcza ze wszystkie sukienki wykonane przez moja mame sa jak z Domku na prerii.
Mozna by pomyslec, ze skoro nie mam problemow z przylozeniem piescia wysportowanemu chlopakowi, to nie powinno mi byc trudno powiedziec mamie, zeby przestala szyc dla mnie blizniacze sukienki.
Ale gdyby wasz ojciec obiecal kupic wam harleya na osiemnaste urodziny, pod warunkiem ze bedziecie nosic te sukienki bez protestu, tez byscie na to poszli.
-Dobrze - zgodzilam sie i zaczelam wspinac sie tylnymi schodami, ktorych kiedys, na przelomie wiekow - dziewietnastego i dwudziestego, oczywiscie, kiedy ten dom zbudowano - uzywala sluzba. - Powiem Douglasowi.
-Och - uslyszalam glos mamy. - Jess?
Nie zatrzymalam sie. Wiedzialam, co chce powiedziec. Zebym nie zawracala Douglasowi glowy. Zawsze to mowi.
A ja lubie mu zawracac glowe. Rozmawialam o tym rowniez z panem Goodhartem, ktory przypuszcza, ze Douglasowi pewnie nawet dobrze robi, kiedy mu sie zawraca glowe. Wiec czesto do niego zagladam. Otoz podchodze do drzwi jego pokoju, na ktorych jest wielki napis "Nie wchodzic" i pukam bardzo glosno. Potem wrzeszcze: "Doug! To ja, Jessica!", i wlaze.
Douglasowi nie wolno sie zamykac na klucz. Od zeszlych swiat, kiedy musielismy z tata wywazyc drzwi jego pokoju.
Douglas lezal na lozku, czytajac komiks. Na okladce byl wiking i dziewczyna o wydatnym biuscie. Odkad wrocil z college'u, nie robi nic poza czytaniem komiksow. A we wszystkich komiksach wystepuja dziewczyny z wielkim biustem.
-Wiesz co? - powiedzialam, siadajac na jego lozku.
-Mikey dostal sie do Harvardu - stwierdzil Douglas. - Juz slyszalem. Przypuszczam, ze wszyscy sasiedzi tez.
-A tam - odparlam. - Nie o to chodzi. Spojrzal na mnie znad komiksu.
-Wiem, ze mama ma ochote zabrac nas wszystkich do Mastrianiego, zeby to uczcic, ale ja nie pojde. Musi sie przyzwyczaic do rozczarowan w zyciu. A ty lepiej trzymaj lapy przy sobie. Nie rusze sie stad. Nawet jak mi przylozysz. I tym razem, kto wie, czy ci nie oddam.
-Tez nie o to chodzi - powiedzialam. - I nie zamierzalam cie bic. Niespecjalnie.
-No to co jest? Wzruszylam ramionami.
-Piorun mnie uderzyl.
Douglas zaglebil sie ponownie w komiksie.
-Aha. Zamknij drzwi, wychodzac.
-Mowie powaznie - powiedzialam. - Razem z Ruth chcialysmy przeczekac burze pod trybunami kolo szkoly...
-Trybuny - przerwal mi Douglas, ponownie kierujac na mnie wzrok - sa metalowe.
-No wlasnie. Opieralam sie o slup, a piorun uderzyl w trybune, a potem wiem tyle, ze znalazlam sie poltora metra dalej i wszystko mnie swedzialo, i...
-Bzdura - powiedzial Douglas. Ale usiadl. - To wszystko bzdura, Jess.
-Przysiegam, ze to prawda. Mozesz zapytac Ruth.
-Nie uderzyl cie piorun. Nie rozmawialabys teraz ze mna, gdyby tak bylo.
-Douglas, mowie ci, tak bylo.
-Gdzie jest, wobec tego, rana wejsciowa? - Douglas chwycil mnie za prawa reke i odwrocil ja do gory dlonia. - A rana wyjsciowa? Piorun wszedlby w jednym miejscu, a wyszedl drugim. W obu miejscach zostawilby rane o gwiazdzistym ksztalcie.
Chwycil moja lewa reke i rowniez odwrocil ja do gory dlonia. Na zadnej nie bylo gwiazdzistej blizny.
-Sama widzisz.
Odsunal moja reke z pogarda. Douglas zna sie na takich rzeczach, poniewaz jedynym jego zajeciem jest czytanie, a niekiedy czyta prawdziwe ksiazki, nie tylko komiksy.
-Nie trafil cie piorun. Nie opowiadaj glupot, Jess. Wiesz, piorun zabija co roku setki ludzi. Gdyby cie uderzyl, bylabys, w najlepszym wypadku, w stanie spiaczki.
Wrocil do poprzedniej pozycji i siegnal po komiks.
-A teraz spadaj - powiedzial, tracajac mnie stopa. - Jestem zajety.
Podnioslam sie z westchnieniem.
-W porzadku - powiedzialam. - Ale na pewno tego pozalujesz. Mama mowila, ze zjemy homara.
-Jedlismy homara, kiedy przyslali zawiadomienie o moim przyjeciu na uczelnie - odparl Douglas, nie podnoszac glowy znad komiksu - i popatrz, jak to sie skonczylo.
Wyciagnelam reke, zlapalam go za duzy palec u nogi i scisnelam mocno.
-No, dobrze, duzy chlopczyku. Lez tu sobie jak worek kartofli, z kapitanem Larsem i jego cycata pieknoscia Helga.
Douglas poslal mi niechetne spojrzenie.
-Ona sie przypadkiem nazywa Oona - oswiadczyl. Schowal sie z powrotem za komiksem. Zamknelam za soba drzwi i poszlam do swojego pokoju. Nie martwie sie o Douglasa az tak bardzo. Wiem, ze pewnie powinnam, ale sie nie martwie. Pod tym wzgledem jestem chyba wyjatkiem w mojej rodzinie. Ja i moze jeszcze tata. Douglas zawsze byl dziwakiem. Mam wrazenie, ze przez cale zycie tluklam ludzi, ktorzy nazywali mojego starszego brata downem, przyglupem albo dziwadlem. Nie potrafie tego wytlumaczyc, ale mimo ze na ogol jestem od nich mniejsza, czuje sie zobowiazana, zeby im dac po gebie. Nie beda obrazac mojego brata. To doprowadza do szalu moja mame, ale tate nie. Tata nauczyl mnie bic skuteczniej. Pokazal mi na przyklad, jak prawidlowo zwijac dlon w piesc. Chodzi o to, ze kciuk trzeba trzymac na zewnatrz. Przedtem chowalam kciuk do srodka i pare razy go zwichnelam.
Douglas wsciekal sie, kiedy wdawalam sie w te bojki, wiec w koncu bilam sie za jego plecami. Musial czuc sie upokorzony - mlodsza siostrzyczka wystepuje w obronie starszego brata. Nie sadze jednak, zeby to mialo jakis wplyw na pozniejsze wydarzenia. Mam na mysli jego probe samobojcza. W koncu kto by sie chcial zabijac tylko dlatego, ze mlodsza siostra bila sie za niego w szkole.
Prawda?
W kazdym razie, kiedy dotarlam do swojego pokoju, zadzwonilam do Ruth i zaprosilam ja na kolacje. Wiedzialam, ze chociaz dzis, dzieki Jeffowi Dayowi przeszla na kolejna diete, nie bedzie w stanie sie oprzec. Nie tylko z powodu homara, ale rowniez z powodu Michaela. Ruth probuje udawac, ze Michael jej sie nie podoba, ale mowiac miedzy nami, zadurzyla sie w nim. Nie pytajcie, dlaczego. Zadna z niego gratka, slowo daje.
Zareagowala dokladnie tak, jak oczekiwalam:
-No, naprawde nie powinnam. Homar jest taki tuczacy. Moze nie tyle homar, co cale to maslo... ale w koncu to specjalna okazja, bo Michael dostal sie do Harvardu i w ogole. Chyba powinnam pojsc. Dobra, ide.
-Poczekaj - powiedzialam. - Daj mi dziesiec minut. Musze sie przebrac.
-Chwileczke - zapytala Ruth podejrzliwie. - Twoja mama nie kaze ci chyba wlozyc jednej z tych lesbowatych sukienek, co? - Milczalam, wiec po chwili Ruth odezwala sie znowu: - Wiesz, wydaje mi sie, ze motocykl to za malo. Twoj tata powinien ci kupic cholernego maserati za to, na co ta kobieta cie naraza.
Ruth uwaza, ze moja mama cierpi z powodu ucisku ze strony patriarchalnego spoleczenstwa, reprezentowanego glownie przez mojego tate. Ale to nieprawda. Moj tata bylby zachwycony, gdyby mama znalazla prace. To by ja wyleczylo z obsesji na punkcie Douglasa. Teraz, kiedy wrocil do domu, mama twierdzi, ze nawet nie ma co myslec o pojsciu d