Kidaj Andrzej - Okno
Szczegóły |
Tytuł |
Kidaj Andrzej - Okno |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kidaj Andrzej - Okno PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kidaj Andrzej - Okno PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kidaj Andrzej - Okno - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej 'Andy' Kidaj
Okno
Chciałbym podziękować Ice, Groschowi i
mojej ukochanej Reni za pomoc, bez której obecna wersja opowiadania nie byłaby
taka jaka jest. Stare zdjęcia mają w sobie coś magicznego.
Może to wiekowa emulsja na czarno-białych odbitkach, może to stary, pożółkły
papier - z jednej strony śliski, z drugiej szorstkawy, dzięki czemu lubi się
wyginać. Oglądając zdjęcia lub nawet tylko je dotykając jestem w stanie
przeżywać sceny na nich utrwalone. Potrafię wyobrazić je sobie tak dokładnie,
jakbym tam był. Na większości zresztą jestem. Najbardziej lubię te z
dzieciństwa. Mam trzy duże albumy: w szarej, zielonej i niebieskiej okładce, z
grubymi kartkami poprzedzielanymi cienką bibułą. Kiedyś, gdy zdjęcia wywoływało
się ręcznie i tak też robiono odbitki (ach te ciemnie, one też miały w sobie coś
magicznego), nie było znormalizowanych rozmiarów zdjęć. I nie było albumów z
foliowymi kieszonkami jak teraz. Do czarnych stron trzeba było samemu
poprzyklejać specjalne rożki, w które wkładało się odbitki. Kochałem tamte czasy
i tamte albumy. Czasy, kiedy życie wydawało się prostsze (może i takie zresztą
było) a ludzie szanowali zdjęcia i traktowali je z należytą im czcią. Wtedy
wszystko było inne. No, może nie wszystko, ale dużo. To było bardzo, bardzo
dawno. A przeglądając stare albumy (szary, zielony i niebieski) wracam myślami
do tamtych lat, kiedy byłem dzieckiem, młodym chłopcem, mającym swoje problemy i
cele. Wydawać by się mogło, że to całkiem inny człowiek, ale to ten sam ja tylko
dużo młodszy. Ostatnio coraz częściej sięgam po te albumy. Dla takiego
starego człowieka jak ja wspomnienia są jedną z najcenniejszych rzeczy jakie ma.
Drugą jest ulubiona fajka. A moja stoi w stojaku na tamtej półce. Czy ktoś
mógłby mi ją podać? Nie, nie tą, tą z lewej... O tak. Właśnie tą. I tamto
pudełko tytoniu... Dziękuję. Nie zachęcam was do palenia, ale jeśli już
koniecznie musicie to zamiast papierosów polecam właśnie fajkę. To naprawdę coś
wspaniałego. Pamiętam taką jedną historię, którą do tej pory nie
podzieliłem się z nikim, a która nie daje mi spokoju. Nie mogę przestać o tym
myśleć i z dnia na dzień wydaje mi się, że pamiętam ją coraz dokładniej. Nikt o
niej nie wiedział prócz mnie, Michała i Karola. Karol już nie żyje a mnie i
Michałowi też niewiele zostało. Doszedłem do wniosku, że czas już przekazać ją
dalej. Dlaczego chcę wam o tym opowiedzieć? Ponieważ wiem, że interesują
was takie niezwykłe historie. Nawet jeśli nie uwierzycie i potraktujecie ją jako
czystą fantastykę, nie będę miał do was o to żalu. Przez długi czas sam w to nie
wierzyłem i traktowałem jako fantazje nastolatka. Ale te wspomnienia wracają do
mnie z coraz większą siłą i muszę, po prostu muszę wam ją przybliżyć. Było to
tuż po wojnie...* * * Miałem wtedy dwanaście lat. Od kilku miesięcy panował
pokój. Wróg odszedł a my powoli zaczynaliśmy odbudowywać miasta. Nie było łatwo.
Nie wszyscy chcieli ciężko pracować. Licząc na szybki i łatwy zysk wiele osób
zajmowało się szabrem, kradzieżami i rozbojem. Tak więc oprócz normalnej pracy
trzeba było także pilnować przed bandami tego, co już mieliśmy. Nie muszę chyba
dodawać, że panowała bieda. Podobnie zresztą jak teraz, ale to była inna bieda.
Wtedy po porostu nie było jedzenia i ludzie współpracowali ze sobą, żeby jakoś
temu zaradzić. Należało sobie nawzajem pomagać. No i pomagaliśmy sobie. Teraz
wszystkiego jest w bród, tylko gorzej z pieniędzmi. Teraz każdy jest zmuszony
myśleć najpierw o sobie. Jeśli o mnie chodzi, to wolałem tamte czasy. Nie było
wtedy zabawek. Nikt o nich nawet nie myślał. Były ważniejsze sprawy. A my w
wolnym czasie graliśmy w piłkę nożną lub bawiliśmy się wśród gruzów. Teraz
dopiero zdaję sobie sprawę, jakie to było niebezpieczne, ale wtedy o tym nie
myślałem. Nikt z nas nie myślał. Z Michałem i Karolem tworzyliśmy paczkę
naprawdę zgranych przyjaciół. Takich na śmierć i życie, jak to się mówi.
Faktycznie nasza przyjaźń przetrwała wiele prób i lat, z Michałem wciąż
utrzymuję kontakt. Tak więc bawiliśmy się wśród gruzów. Wbrew pozorom wcale
nie w wojnę. To znaczy chcieliśmy się w nią bawić, ale z kim tu walczyć, skoro
każdy chciał być zwycięskim Polakiem? Doszliśmy więc do wniosku, że lepiej bawić
się w coś innego. Na przykład w odkrywców, poszukiwaczy skarbów lub po prostu w
chowanego. Mieliśmy takie ulubione miejsce. Kawałek frontowej ściany
zniszczonego budynku. Wysokiej do połowy drugiego piętra, z dziurami zamiast
okien i drzwi, przez które niegdyś wchodziło się na klatkę schodową a teraz
tylko na drugą stronę, na gruzowisko. Bawiliśmy się zazwyczaj na tym
gruzowisku, bo tam najczęściej można było znaleźć różne ciekawe rzeczy. W tych
czasach nie można było sobie pozwolić na grymaszenie, wszystko mogło się
przydać. Więc zbieraliśmy różne drobiazgi i zanosiliśmy do domu. Michał znalazł
kiedyś krzesło, które jego ojciec zreperował a ja niepełny komplet srebrnych
widelców. Mam go zresztą do dzisiaj. Ale nie o tym miałem... Jak już
powiedziałem, ta ściana, to był właściwie sam mur, bez drzwi, bez okien... Poza
jednym. Na wysokości pierwszego piętra znajdowało się jedno całe okno. Nie mam
pojęcia, jak ono przetrwało. Faktem jednak było, że szyba wyglądała na całą, a
nawet w miarę czystą. Jakby ktoś ją niedawno mył. Tylko po co? Ale, co
najbardziej interesujące, przez to okno widać było jakby jakiś pokój czy coś. Na
pewno pomalowaną na różowy kolor ścianę. A przecież z drugiej strony nic nie
było! W każdym razie nie powinno. Sprawdziliśmy. W ogóle sprawa była dziwna, bo
już nieraz chodziliśmy w tamto miejsce w poszukiwaniu skarbów i nie widzieliśmy
szyby w żadnym oknie. Może po prostu nikt z nas jej nie zauważył. Mieliśmy, że
tak powiem, inne, ciekawe zajęcia. Gdy pierwszy raz zobaczyliśmy okno, Karol
niewiele myśląc rozbił je kamieniem. Miał dobre oko, więc nie musiał poprawiać.
Wiem, że nie pochwalacie tego, co zrobił, ale przecież byliśmy tylko dziećmi.
Zresztą to były gruzy, zgliszcza a my czuliśmy się bezkarni. Kto by chciał robić
aferę o jedną zbitą szybę? Jedna mniej, jedna więcej, co za różnica? Tego dnia
nic nadzwyczajnego się już nie wydarzyło. Za to następnego... Możecie wierzyć
lub nie, ale szyba była cała! Wstawiona? Tego nie wiem. Komu by się chciało
wstawiać szybę, kiedy ściana i tak wkrótce miała być do reszty zburzona? Jaki
miałby w tym cel? Sens? Do dzisiaj tego nie wiem. Ale wtedy nie zaprzątaliśmy
sobie tym głowy. Karol znał skuteczne sposoby nas szyby. Jednak zanim ją rozbił,
w oknie coś się poruszyło. Jakby ktoś szybko zbliżył się od drugiej strony do
okna i natychmiast odsunął. Właściwie mógłbym to uznać za przywidzenie, ale
Karol zawahał się przed rzutem. A na trzeci dzień okno znowu było całe. W
tych dniach przeprowadziliśmy wiele rozmów na ten temat. Kręciliśmy się w tamtej
okolicy, dokładnie oglądaliśmy ścianę. Zauważyliśmy, że z drugiej strony w
miejscu okna nie ma szyby, była tylko od frontu. Przeprowadziliśmy też testy
kamieni. Karol rzucał w okno, a my sprawdzaliśmy, którym oknem przeleci. Cóż,
żaden kamień nie dotarł do gruzowiska. Wkrótce daliśmy sobie spokój, bo nic
nowego się nie wydarzyło i nikt nie pojawił w oknie. Pewnie w końcu
zapomnielibyśmy o całej sprawie, gdyby nie pewno wydarzenie. Któregoś dnia
wracaliśmy późno do domu po zwycięskim meczu z chłopakami zza rzeki. Jak już
wcześniej powiedziałem, piłka nożna była w zasadzie jedną z naszych nielicznych
rozrywek a na pewno jedynym uprawianym przez nas sportem. Muszę się pochwalić,
że byliśmy jedną z lepszych drużyn w mieście, chociaż nie wiązaliśmy swojej
przyszłości z tym sportem. Ale nie odbiegajmy od tematu. Tak więc wracaliśmy
do domu we trzech. Zapadł już zmierzch. Nie była to jeszcze noc tylko taka
szarówka. Mijaliśmy akurat tą ścianę i odruchowo, a może z ciekawości,
spojrzeliśmy "nasze" okno. Oczywiście nie wszyscy na raz, ale jak Karol urwał w
pół słowa rozważania na temat naszego zwycięstwa, od razu wiedzieliśmy dlaczego.
Rozumieliśmy się bez słów. A w pokoju świeciło się światło. Chyba
wyobrażacie sobie, jak to upiornie wyglądało? Kawałek ściany z pustymi
oczodołami okien, że się tak poetycko wyrażę, i to jedno, w którym ujrzeliśmy
światło. Zupełnie jakby na nas patrzyło. I już na widziałem pokój za tym oknem.
Ściany, szafę do samego sufitu i ozdobny żyrandol. Jak to się znalazło po
drugiej stronie, nie mam pojęcia. Podeszliśmy bliżej, a wtedy w oknie pojawiła
się postać. Starsza kobieta. To głupie, bo przecież musiałaby stać na długiej
drabinie - piętra były dosyć wysokie. Ale ona wydawała się stać normalnie na
podłodze w mieszkaniu. I patrzyła w naszą stronę. Widziała nas, jestem tego
pewien. W jej wzroku dostrzegłem coś oskarżycielskiego. Wiedziała, że te zbite
szyby to nasza sprawka. Kim była ta kobieta i co tam robiła? Nie pytajcie mnie
bo nie wiem. Uciekliśmy stamtąd czym prędzej. I więcej się tam nie
bawiliśmy. Ale jeszcze wiele razy śniło mi się to okno. Wiele nieprzespanych
nocy, kiedy bałem się zamknąć oczy.* * * Nikomu nie powiedzieliśmy o tym, co
widzieliśmy. To była nasza tajemnica. I chyba do tej pory nikt z nas jej nie
zdradził. Dopiero dzisiaj... ja. Dlaczego? Może dlatego, że to już nie ma
znaczenia... A może dlatego, żeby się pozbyć tego ciężaru tajemnicy. Żeby poczuć
się lepiej. Wkrótce ściana została zburzona, a w tamtym miejscu zbudowano nową
kamienicę. Potem i ją zburzono i postawiono wieżowiec. Więc możecie potraktować
to jako historyjkę opowiadaną przy kominku w zimie. Tylko ja będę wiedział, że
to wydarzyło się naprawdę. Październik - 2002