J. Grzędowicz - Wypychacz Zwierząt

Szczegóły
Tytuł J. Grzędowicz - Wypychacz Zwierząt
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

J. Grzędowicz - Wypychacz Zwierząt PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie J. Grzędowicz - Wypychacz Zwierząt PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

J. Grzędowicz - Wypychacz Zwierząt - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Ilustracje Dominik Broniek 2008 Strona 5 Strona 6 Hobby ciotki Konstancji Amen – zaśpiewał ksiądz, po Strona 7 czym mahoniowa trumna ciotki Konstancji zapadła się na parcianych pasach w głąb dołu miękko, niczym zanurzający się okręt podwodny. Wszystko wyglądało jak trze- ba. Stary cmentarzyk, pozieleniałe kamienne nagrobki spowite mgłą, bezlistne gałęzie drzew, krakanie wron i grupka krewnych obleczona w czerń. Strona 8 Nastrój psuło jedynie pobzykiwanie muzyki ze słuchawek na uszach mojej kuzynki i pełne nienawiści spojrzenia pozostałych żałobników. Wyglądali, jakby mieli ogromną ochotę po- móc mi rzucić się w dół zaraz za trumną, a potem szyb- ciutko zasypać grób i odtańczyć na nim kaczuczę. Na pogrzebach starych ludzi rzadko dochodzi do Strona 9 scen rozpaczy. Ciotka żyła bardzo długo. Do końca po- została sprawna i los oszczędził jej żenujących objawów demencji starczej. Nie ma rozpaczy, bo śmierć kogoś w jej wieku nie wywołuje raczej szoku. Tyle że ciotka 8 Jarosław Grzędowicz wydawała się niezniszczalna. Do ostatnich dni prowa- Strona 10 dziła ożywione życie towarzyskie. Jeszcze parę lat temu podróżowała po świecie, a pewnej lutowej nocy zgasła nagle cicho i spokojnie w czasie snu, jakby Bóg wyłączył jej zasilanie. Każdy by tak chciał. Kiedy pytałem lekarza pogotowia o przyczynę zgo- nu, burknął tylko: „Dziewięćdziesiąt dwa lata, a czego Strona 11 się pan spodziewał?!”. Od tego momentu zaczynało się moje życie. Opuści- łem bractwo bezdomnych. Koniec tułaczki. Koniec upy- chania całego życia na czterech metrach kwadratowych pokoju w mieszkaniu rodziców. W wieku dwudziestu ośmiu lat stawałem się człowiekiem mającym dach nad głową. Dzięki ciotce. Wcale nie byłem jej najbliższym Strona 12 krewnym, tylko że mnie lubiła, a tamtych nie. I dlatego przepisała na mnie swoje mieszkanie wraz z wyposaże- niem i jeszcze opłaciła notariusza. To z tego powodu po zakończeniu pogrzebu wszyscy bez słowa rozeszli się grupkami w swoją stronę i nikt na mnie nawet nie spojrzał. Ukradłem im mieszkanie ciotki. To, jak wiele się zmieniło, zrozumiałem, Strona 13 dopiero kie- dy zamknąłem za sobą drzwi na zasuwę i odłożyłem pęk kluczy na komodę. Moje klucze. Na mojej komodzie. I po raz pierwszy w życiu moje własne drzwi. Mieszkanie, w którym byłem tysiące razy, wyglądało obco i dziwnie. Dom otaczał mnie zapachem ciotki, jej przyzwyczajeniami i dziwactwami. Nie przepadam za Strona 14 antykami. Nie wierzę w skarb kryjący się w posagowych kufrach na strychu. Kicham, przeglądając stare papiery. Hobby ciotki Konstancji 9 Nie mam serca do porcelanowych durnostojek. A teraz miałem wśród nich żyć. Pierwszym makabrycznym odkryciem było łóżko. Łóżko z rozgrzebaną pościelą, w którym Strona 15 umarła. Nie był- bym w stanie się w nim położyć. Wyrzuciłem pościel, ale to niewiele zmieniło. Wiedziałem, że wyrzucę również i łóżko. W lodówce na talerzyku spoczywała nadgryziona kromka chleba z twarożkiem. Porcelanowe zęby ciotki zostawiły na kanapce ślad w kształcie półksiężyca. Stół. Okrągły stolik, przy którym spotykała się razem Strona 16 ze swoimi czterema przyjaciółkami. Siadywały z herbatą, ciasteczkami i konfi turami, a potem po osuszeniu kolej- nej butelki „Nalewki Babuni” zapalały świece, łączyły dłonie i wywoływały duchy. Okrągły blat dawno temu wyrzeźbiono i inkrustowano w przedziwne znaki. Po- środku przeplatające się wielokąty ozdobione dziwnymi symbolami, a wokół nich pierścień Strona 17 zawierający ozdobne litery alfabetu. Tysiące razy po tym blacie ślizgał się specjalny talerzyk prowadzony przez połączone dłonie pię- ciu staruszek, które chciały rozmawiać ze zmarłymi. A teraz same wymarły. Ciotka była najstarsza z nich, ale odeszła ostatnia. Koniec. Nie będzie więcej sabatów. Teraz będą tu stały tace z kanapkami, butelki, czasem Strona 18 mój laptop. Figurynki wylądują w kartonach i powędru- ją do piwnicy. Tak samo jak większość rozpadających się podręczników okultyzmu, ksiąg wiedzy tajemnej, amuletów i szklanych kul. Płomyki świec nie będą już bez powodu odchylać się od pionu, za wydętymi nieist- niejącym przeciągiem fi rankami nie zamajaczy widmo Mickiewicza. Koniec. Strona 19 10 Jarosław Grzędowicz Teraz ja tu mieszkam. A jednak bałem się tej pierwszej nocy spędzonej na kupionym w supermarkecie nadmuchiwanym matera- cu. W mieszkaniu panowały niezwykła cisza i ciemność. Gdzieś znikły odgłosy miasta: wizg syren, szum opon, zgrzyt tramwajów. Były tylko cisza i Strona 20 uroczyste tykanie wielkiego zegara. A także skrzypienie desek starego par- kietu pod wpływem zmian temperatury, trzask, z jakim otwierały się wypaczone drzwi szafek, zgrzyt, z jakim wysuwały się i zasuwały szufl ady. Wiedziałem, że tak się dzieje ze starymi meblami. Wibracje. Zmiany temperatury. Słabe zamki.