Higgins George - Bankier
Szczegóły |
Tytuł |
Higgins George - Bankier |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Higgins George - Bankier PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Higgins George - Bankier PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Higgins George - Bankier - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
D2C
Strona 2
Przełożył: Stanisław Głąbiński
VARIA - APD WARSZAWA 1993
Strona 3
Strona 4
Projekt okładki: Jarosław Kosiorek Redaktor: Renata
Duczyńska - Surmacz Korekta: Janina Słomińska
Autor: George V. Higgins
Tytuł oryginału: The Mandeville Talent
Copyright © 1991 by George V. Higgins
Copyright © 1993 for the Polish édition by Varia - APD
Copyright © for the Polish translation by Stanisław
Głąbiński
Wydawnictwo VARIA - APD %KP
Warszawa ul. Hoża 63/67, tel. 625-63-44, 625-62-54
Skład: ELPAMECH Warszawa, tel. 20-82-45, fax: 24-27-
27
ISBN 83 - 85761 - 0 7 - 1
Strona 5
I
21 grudnia 1967 roku przyjezdny wypełnił kartę
meldunkową motelu „Pod Mosiężną Latarnią" w
Easthampton. Podpis był całkowicie nieczytelny z
wyjątkiem dwóch spółgłosek przed nazwiskiem - J. i M.
Recepcjonista nie zwrócił jednak na to uwagi i nie
usiłował odcyfrować nazwiska. Był nazbyt
zaabsorbowany lekturą Losu człowieka Malraux. Zaraz
po świętach czekał go egzamin w Uniwersytecie w
Amherst. Zapytał jedynie:
- Płaci pan gotówką czy kartą kredytową? Akceptujemy
jedynie Bankamericard i Mastercard. Przepraszam.
- Gotówką - gość sięgnął po portfel. Był to biały, o
mocno przerzedzonych czarnych włosach. Miał około
czterdziestki, metr siedemdziesiąt pięć wzrostu i ważył
blisko siedemdziesiąt kilo. Spod brązowego
londyńskiego płaszcza przeciwdeszczowego
zapinanego na zamek błyskawiczny, teraz rozsunięty,
widać było tweedową marynarkę i szare, flanelowe
spodnie. Biała koszula była pod szyją nie zapięta, a
krawat rozwiązany. Siedzący za kontuarem
recepcjonista nie widział "butów przybysza, ale gdyby
się wychylił, zobaczyłby czarne botki z białymi
nalotami, popękane od długiego noszenia przy
wilgotnej pogodzie.
- Muszę wstać bardzo wcześnie. - Akcent przybysza i
modulacja jego głosu wskazywały wyraźnie, że
pochodził spoza Nowej Anglii. Nie zwróciło to jednak
uwagi recepcjonisty. Gość wyglądał na zmęczonego.
- Mój zmiennik zaczyna pracę około szóstej rano -
odparł recepcjonista.
Strona 6
Przyjezdny potrząsnął głową.
Strona 7
7
HIGGINS
- O tej porze od dawna już mnie tu nie będzie -
powiedział. -Mam przed sobą długą jazdę. - Wyjął dwa
dziesięciodolarowe banknoty i położył na stole.
Recepcjonista zmarszczył czoło i po raz pierwszy
spojrzał na kartę meldunkową.
- Przepraszam, ale zapomniał pan wpisać numer
samochodu. Musimy to mieć w papierach. Takie
zarządzenie.
Przyjezdny uśmiechnął się. Był to jeden z tych
zdawkowych, do niczego nie zobowiązujących
uśmiechów, stosownych na każdą okazję.
- No cóż - powiedział - mogę wyjść na zewnątrz i spisać
numer, ale jest potwornie zimno, a poza tym to nie
miałoby sensu. To samochód wynajęty od Avisa i nawet
nie wiem, z jakiego stanu są tablice rejestracyjne. -
Umilkł na chwilę. - Jeśli to panu tak bardzo potrzebne,
to proszę wyjść i zanotować. Zielony samochód z
tablicami z innego stanu. Jedyny zresztą samochód na
parkingu.
Recepcjonista otworzył kasę, włożył banknoty
dziesięciodo-' larowe do przegródki po prawej stronie,
chwilę się zastanawiał i z przegródki z lewej wyjął
banknot pięciodolarowy oraz trzy jedynki. Zwrócił
resztę i powiedział:
- Gdyby pan zamawiał rozmowy zamiejscowe...
- Nigdy nie zamawiam - przerwał mu przybysz. - Nie z
pokoju. Mój pracodawca nie zwraca za rozmowy po
piątej. Twierdzi, że to rozmowy prywatne. Kiedy
dzwonię do szefa, zamawiam rozmowę na jego
Strona 8
rachunek. Czasami on dzwoni i oczywiście płaci. A
teraz niech pan posłucha. Jeśli wyłączy pan telefon w
moim pokoju, ubiorę się, zejdę na dół i powybijam panu
zęby. Proszę o klucz.
Strona 9
BANKIER
9
Recepcjonista chciał coś powiedzieć, ale mężczyzna
powtórzył:
- Klucz.
Recepcjonista odwrócił się do tablicy, na której wisiały
klucze.
- Z numerem parzystym - usłyszał głos klienta. -
Pierwsza cyfra, jedynka.
Recepcjonista zatrzymał rękę już wyciągniętą do tablicy,
odwrócił głowę i zapytał:
- Co proszę?
- Pokoje nieparzyste są od strony autostrady - wyjaśnił
klient. - Panuje tam duży ruch i przypuszczam, że tak
będzie przez całą noc. Wszyscy się spieszą, by zdążyć
przed świętami. Tak jak i ja. Zależy mi na odpoczynku.
Chcę mieć pokój z numerem parzystym od strony
parkingu i na pierwszym piętrze. Nie mam zamiaru
drapać się na górę zimną klatką schodową.
Recepcjonista wręczył mu klucz do pokoju nr 14. Gość
uśmiechnął się kwaśno.
- Założę się, że obok jest dwunastka - mruknął - Niech
będzie. Wesołych świąt. Proszę mi jeszcze powiedzieć,
gdzie znajdę automat z kostkami lodu i automat
telefoniczny,
- U zbiegu dwóch skrzydeł budynku.
- Który z automatów?
- Oba. Automat telefoniczny tuż obok automatu z
lodem.
- Dziękuję - powiedział gość, odwrócił się i ruszył ku
drzwiom kuląc się w oczekiwaniu chłodu.
Strona 10
Ale zmarzluch - pomyślał recepcjonista i wrócił do
lektury Losu człowieka.
Strona 11
11
HIGGINS
Podróżny otworzył drzwi do pokoju, postawił walizkę
na ławie, wziął stojące na stole wiaderko na lód i
wyszedł. W miejscu gdzie korytarz się załamywał,
odnalazł automat z lodem. Postawił wiaderko na jego
pokrywie. Wsadził rękę do kieszeni marynarki i
wyłowił kilka żetonów telefonicznych. W otwór
automatu telefonicznego wrzucił żeton za dziesięć
centów, wykręcił zero, a kiedy odezwała się telefonistka,
podał jej numer w Nowym Jorku. Telefonistka zapytała,
czy zna kierunkowy.
- Przepraszam, dwa, jeden, dwa.
Telefonistka poprosiła, by za pierwsze trzy minuty
wrzucił siedemdziesiąt pięć centów.
Wykonał polecenie i odzyskał wrzucony poprzednio
żeton dziesięciocentowy. Z drugiej strony podniesiono
słuchawkę natychmiast. Odezwał się głos kobiecy:
-Słucham?
- Jestem w Easthampton w stanie Massachusetts -
powiedział. - Do niego mam jakąś godzinę drogi.
Wczoraj i dziś byłem w mieście. Nic się nie zmieniło.
Bank na starym miejscu. I on się nie zmienił.
Rozmawialiśmy .
- Będą jakieś problemy? - zapytała kobieta - Czy nie
domyśli się czegoś?
- Nie - brzmiała odpowiedź. - Ten facet to taki króliczek.
Wesoły, radosny króliczek. Wpadłem do jego biura na
drinka. Drzwi szafy były uchylone. Trzyma w niej
browning. Mój będzie mi niepotrzebny, chyba jako
argument perswazji. Poczęstował mnie, a nawet zaprosił
Strona 12
na przyjęcie. Nie sądzę, bym na nie poszedł. - Zamilkł
na chwilę - Przypuszczam, że nikt nie pójdzie. Będzie
tam tylko on. Jeszcze przed przyjęciem.
-A więc...?
Strona 13
BANKIER
13
- A więc - powiedział - jeśli nie zajdzie nic
nieprzewidzianego, będzie tak, jak uzgodniliśmy...
Wyjeżdżam o trzeciej trzydzieści. Za piętnaście piąta
szef dzwoni, czy wysłał naszego zajączka do banku.
Zadzwonię jeszcze, żeby sprawdzić, czy wszystko w
porządku. Jeśli nic się nie zmieni, odczekam piętnaście
minut, wejdę do banku, zrobię swoje i wyjdę. Uda mi
się.
Odwiesił słuchawkę i otworzył pojemnik z lodem.
Kiedy plastikową łopatką napełniał nim wiaderko,
pomyślał, że szczęście mu sprzyja - nie było wiatru.
Gdyby był wiatr, przemarzłby jeszcze bardziej. Wrócił
do pokoju, zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku.
Następnie zdjął marynarkę i rzucił na łóżko. Z tacki na
stole wziął szklankę i napełnił ją kostkami lodu. Z
walizki wyjął szarą, papierową torbę, a z niej
półlitrówkę smirnowki z czerwoną kartką. Nalał pół
szklanki i w łazience dopełnił ją wodą z kranu. Wrócił
do pokoju i włączył telewizor. Właśnie nadawano
audycję publicystyczną. Położył się o 22.00.
Budzik turystyczny marki Westclox, nastawiony na 3.15,
działał bezbłędnie. Mężczyzna zerwał się, wszedł pod
prysznic, ubrał się i nalał sobie wódki. Tym razem dolał
mniej wody i nie wziął lodu. Pustą butelkę owinął w
brudny ręcznik i wsadził do walizki. Wyjął z niej
natomiast pudełko z nabojami do sztucera marki
Remington - trzy z nich włożył do lewej kieszeni
płaszcza - oraz rewolwer Colt automat 45 i wprowadził
kulę do lufy. Rewolwer wsunął do prawej kieszeni
Strona 14
płaszcza. Omiótł spojrzeniem pokój, sprawdzając, czy
niczego nie zostawił.
Na zewnątrz było bezwietrznie, ciemno. Autostradą nr 5
ruszył w kierunku południowym na Plymouth, dotarł
do Massachusetts Turnpike i przez jakiś czas jechał na
West Springfield do autostrady nowojorskiej. Zjechał
zjazdem na Stockbridge 1 ciągle kierując się na południe
znalazł się przy drodze nr 7. Zatrzymał się, by
dwukrotnie zatelefonować z automatu. Na
Strona 15
15
HIGGINS
pierwszą rozmowę potrzebował siedemdziesięciu pięciu
centów, na drugą dwudziestu pięciu. Wrócił do wozu
klnąc zimno. Zapalił silnik, ale zaraz zgasił. Wysiadł i z
walizki w bagażniku wyjął pudełko z nabojami do
sztucera. Naboje wyrzucił do potoczku płynącego za
stacją benzynową, pudełko zmiął i wrzucił do kosza na
śmieci.
O 5.35 od strony północnej podjeżdżał pod Foothills
Natio- j nal Bank w Shropshire w stanie Massahusetts.
Zaczynał padać śnieg. Na drugim piętrze budynku z
cegły paliło się światło. Wjechał na parking. Stał już tam
jeden samochód, cadillac cou- \ pe de ville w kolorze
czarnym. Wiatr przycichł, śnieg padał le- i niwie.
Mężczyzna założył cienkie, skórzane rękawiczki. Zgasił
światła wozu i ostrożnie zamknął drzwi. Idąc starał się
stawiać nogi w ślady zrobione przez tego, który
przyjechał cadillac-kiem. Lekko pchnięte drzwi ustąpiły
bez oporu. Wszedł i schodami pomaszerował na drugie
piętro. Poruszał się ze swobodą kogoś, kto doskonale
zna miejsce. Skierował się od razu do gabinetu prezesa.
James Mandeville spacerował po pokoju wzdłuż okien
wychodzących na Washington Street. Przybysz
najpierw otworzył drzwi, a potem zapukał.
Mandeville odwrócił się.
- To ty? - zdziwił się. Widzieliśmy się dopiero co. Nic
nie ; mówiłeś. On mi powiedział, że przysyła kogoś, kto
musi ze mną natychmiast porozmawiać. Sądziłem, że
potrzebuje pomocy.
- No właśnie. Ja potrzebuję pomocy.
Strona 16
Mandeville miał minę zakrystiana, który w oczekiwaniu
dat-'j ków podsuwa wiernym tacę pod nos.
- To niczego nie zmienia. Wiem, co jestem winien i kiedy
mam zapłacić. Zapłacę wszystko. Jemu. Nie tobie. Ty nic
nie dostaniesz.
- Nie sądzę, i on tak nie sądzi.
Strona 17
BANKIER 17
- To mnie nie obchodzi - powiedział Mandeville. - Nie
obchodzi mnie, co on myśli. Liczy się umowa. Pożyczka
była na trzy lata. Spłacę za trzy lata. Opłaciło się.
Claretian Shores jest warte o wiele więcej, niż
zapłaciłem. Kiedy on rano zadzwonił i prosił, bym
spotkał się z kimś o tak nieludzkiej godzinie, sądziłem,
że chodzi o nowy biznes. O coś, co ciebie nie dotyczy.
Gość podszedł do szafy, otworzył ją i wyjął z niej
sztucer browning automatic dwunastostrzałowy.
- Co robisz? - zaniepokoił się Mandeville.
Bardzo ładny sztucer, Jimmy - powiedział gość. - Piękna
broń. - Przypatrywał się wygrawerowanej na kolbie
scenie myśliwskiej, na której myśliwy mierzył do
bażanta wystawionego przez psa, po czym wyjął z
kieszeni jeden nabój i wprowadził do lufy.
Mandeville ruszył w jego kierunku.
- Zostaw to - powiedział.
Gość przełożył sztucer do lewej ręki, prawą wyjął z
kieszeni pistolet.
- Do łazienki, Jim - rozkazał. - Nie chciałbym powalać
tak ślicznego dywanu.
- Co ty robisz, do diabła?
- Wykonuję pracę, w której jestem dobry. Do łazienki,
Jim. Jeśli nie chcesz, załatwię to tu. Mnie wszystko jedno
- podszedł i pchnął Mandeville'a lufą pistoletu. - Rusz
się.
- Nie możesz tego zrobić. Złapią cię...
- Do łazienki, Jim - powtórzył mężczyzna. - Plecami do
wanny- O tak. - Schował pistolet do kieszeni i trzymając
Strona 18
oburącz sztucer wcisnął jego lufę w tłusty podbródek
Mandeville'a.
Strona 19
19
HIGGINS
- Nie możesz tego zrobić - Mandeville rękami
podtrzymywał trzęsącą się głowę. - Znamy się, byliśmy
przyjaciółmi. Wiem, żĄ to, co zrobiłem, mogło ci się nie
podobać, ale wiesz, że musisa łem to zrobić.
- To z tamtym nie ma nic wspólnego - odpowiedział
mężczw zna. - Ani wtedy, ani dziś nie mam ci tego za
złe. Wykonuję pracę. Robię, co mi szef każe.
- Znamy się przecież...
Mężczyzna nacisnął spust. Śrut wypełniający pocisk nr 6
dl polowania na ptaki na odległość piętnastu metrów
daje rozrzut o średnicy 90 cm. Śrut wystrzelony z
browninga, którego lufa była wciśnięta w podbródek
Jamesa Mandeville'a, miał rozrzul minimalny i z
łatwością rozrywał miękką tkankę twarzy i mózl gu, a
kiedy trafił na kości czaszki, rozsadził je. Odrzucona drj
tyłu głowa wyrżnęła w wiszące nad wanną lustro i
stłukła je.
Nogi Mandeville'a przez chwilę stały na ziemi, po czym
za| częły się uginać. Ciało delikatnie osunęło się na
wannę. Kafelki na ścianie i zbite lustro pokryte były
krwią i szarą masą mózgu. Krew i szara masa
wypływały również ustami i nosem leżącego. Huk
wystrzału rozpłynął się niemal natychmiast.
Mężczyzna wsunął sztucer w bezwładne ręce
Mandeville'a^ Prawą rękę przesunął na kolbę, lewą
ułożył tak, że palec dotykał cyngla. Zerwał nieco
papieru toaletowego, umaczał we krwi i szarej masie, po
czym pomazał tym sztucer i marynarkę zabitego. Papier
wrzucił do ubikacji i spuścił wodę.
Strona 20
O 7.25 mężczyzna przyjechał do Bradley Field Locks, w
stanie Connecticut. Wysiadł z samochodu, rewolwer
przełożył do walizki, a do kosza na śmiecie wrzucił
czarne rękawiczki, butelkę po wódce i dwa
niepotrzebne już naboje. Potem wszedł do biura Avis,
by oddać wypożyczony samochód.