Hardie Titania - Różany labirynt
Szczegóły |
Tytuł |
Hardie Titania - Różany labirynt |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hardie Titania - Różany labirynt PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hardie Titania - Różany labirynt PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hardie Titania - Różany labirynt - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
T i t a n i a Hardie
Różany
labirynt
Strona 2
Mojemu mężowi, Gavrikowi Loseyowi, który
był moim spokojem, ilekroć wokół szalała burza.
Strona 3
W wielkich konfliktach każda ze stron twierdzi,
że działa zgodnie z wolą Boga. Obie mogą się
mylić, a jedna myli się na pewno. Bóg nie może
równocześnie być za i przeciw tej samej rzeczy.
- Abraham Lincoln
Strona 4
Strona 5
PROLOG
DZIEŃ ŚW. JERZEGO, KWIECIEŃ 1600
ROKU W GOSPODZIE PRZY LONDYŃSKIM
TRAKCIE
U SZCZYTU DŁUGIEGO DREWNIANEGO
STOŁU, BLISKO OGNIA, SIEDZI LECIWY,
OŚNIEŻONY
mężczyzna. Głowę ma pochyloną, w szczupłych
palcach prawicy ściska ciemny, lśniący
przedmiot. Blat przed nim usłany jest kwieciem
Rosa mundi — białymi płatkami o karminowych i
różowych żyłkach; toteż wszyscy, co przy ławie
zasiadają, wiedzą, iż traktować się tu będzie o
rzeczach tajemnych, o mariażu ducha i dusz
zebranych oraz o narodzinach czegoś
niepowtarzalnego i przez wszystkich
wyczekiwanego: Dziecięcia Filozofa. W
sąsiednich izbach za zamkniętymi drzwiami
hałaśliwie bawią się inni goście, lecz zebrani przy
stole czekają w milczeniu. Drzwi otwierają się i
Strona 6
zamykają ostrożnie, potem ciszę nagle rozdziera
pospieszne szuranie stóp. Liścik wniesiony przez
służącego, który wszedł przez nikogo niemal
niezauważony, trafia w szlachetne dłonie
mężczyzny. Ten czyta powoli; na jego wysokim
czole — zaskakująco gładkim, jeśli zważyć jego
lata—pojawia się wyraz zasępienia. Przez dłuższy
czas mężczyzna patrzy kolejno na twarze ze-
branych. W końcu odzywa się cicho, jakby
odmawiał wieczorny pacierz:
— Nie tak dawno temu, w miesiącu świateł,
signor Bruno spłonął na stosie na Campo de'
Fiori. Miał czterdzieści dni na odwołanie herezji:
że Ziemia nie jest ośrodkiem świata tego, że słońc
i planet takich jak nasze jest wiele oraz że
boskość Zbawiciela nie jest prawdą dosłowną.
Mnisi podsunęli mu krucyfiks do pocałowania w
pokucie za jego błędy, lecz on jeno twarz
odwracał. Dla okazania miłosierdzia władze
kościelne do głowy woreczek z prochem przytro-
czyć mu poleciły przed podpaleniem stosu — by
koniec jego przyśpieszyć. Język
Strona 7
kołkiem drewnianym do gardła mu przybito, by
go od mówienia powstrzymać. — Podnosi oczy
na każdego towarzysza wieczerzy i przez chwil
kilka nie może dobyć głosu.
— Dla niektórych z nas zatem wiele
jasnym się staje, i tu podróż kolejna się
rozpoczyna. —Jego spojrzenie spoczywa na
twarzy mężczyzny, który siedzi zgarbiony nad
kuflem po lewej stronie stołu, przy drugim jego
końcu. Sąsiad szturcha go i szepce, ostrzegając
go, iż oczy mówcy na nim spoczywają. Obaj
patrzą na siebie, niezdolni wzroku odwrócić, aż
rysy młodszego łagodnieją, na ustach wykwita
półuśmiech, na co starszy podejmuje cicho:
— Możemy —pyta już dźwięczniej —
wspólnym wysiłkiem umysłów sprawić, aby jego
myśli o miłości i harmonii we wszechświecie
pozostały świeże jak rosa? Czy Stracone Zachody
Miłości można jeszcze przekuć w Zwycięskie?
Strona 8
1
ŚPIEW KOSA WDARŁ sie w JEGO NIESPOKOJNE SNY, CHOCIAŻ
OKIENNICE WIEJSKIEGO domu były szczelnie
zamknięte.
Will przyjechał późno, gdy wyblakły
wrześniowy zmierzch już dawno zmienił się w
noc, lecz księżyc świecił dość jasno, by dało się
odszukać klucz do domu, ukryty pośród
pelargonii. Teraz obudził się w panicznym
strachu, w ciemnościach, dziwnie
zdezorientowany, mimo iż wąska struga światła
próbowała wedrzeć się do sypialni.
Niepostrzeżenie wstał nowy dzień.
Zeskoczył z łóżka i zaczął majstrować przy
okiennicach. Przy deszczowej pogodzie drewno
napęczniało i przez moment skrzydła nie chciały
drgnąć, dopóki jego palce nie poznały ich
wnikliwie. Nagle zalało go ostre światło. Był
piękny wczesnojesienny ranek, mgły płożyły się
nisko, przeszyte promieniami słońca. Razem ze
światłem i z wilgotnym powietrzem z zewnątrz
Strona 9
napływał żywiczny zapach róż, przez który
przebijała się charakterystyczna nutka francuskiej
lawendy z żywopłotu gdzieś w dole. Ileż dobrych
i złych wspomnień wkradło się wraz z tym
zapachem, lecz przynajmniej pomógł mu on choć
w pewnym stopniu odzyskać spokój i przegnał
twarze, które nawiedzały go w snach.
Wczoraj tak się śpieszył, by spłukać z siebie
kurz po długiej podróży z Lukki, że zapomniał
włączyć grzałkę. Chłodna woda go orzeźwiła,
lecz mięśnie miał dalej zesztywniałe; może gdyby
poczekał na gorącą... Jego du-cati 998 stanowczo
nie było motocyklem turystycznym:
przypominało raczej kapryśną supermodelkę.
Zawrotnie szybkie, absurdalnie trudne do opano-
wania i zarazem dające niesamowitą przyjemność
z jazdy, idealnie pasowa-
Strona 10
ło do humorów i ekscentryczności Willa: ale
szczerze mówiąc, na dłuższych etapach było po
prostu niewygodne. Pod koniec dnia w
skórzanym kombinezonie czuł ucisk w kolanach,
ale zlekceważył to. Mięczaki nie powinny
dosiadać takiej maszyny.
Spojrzał w lustro. Może rzeczywiście wygląda
jak „anioł nieco upadły", jak mawiała jego matka.
Z tym cieniem zarostu podkreślającym kształt
szczęki przypominał statystę z filmów
Zefirellego. Roześmiał się wstrząśnięty, zdając
sobie sprawę, że jego wygląd w tej chwili
zaniepokoiłby nawet ją. W twarzy, która śmiała
się do niego z lustra, było coś szaleńczego i już
wiedział, że pozwolił demonom podróży odrobinę
za bardzo zbliżyć się do swojej duszy.
Raczej skrócił niż ogolił kilkudniowy zarost, a
kiedy wycierał maszynkę z piany, zauważył nieco
przyblakłą różę, idealnie zasuszoną w starym
kałamarzu przy umywalce. Może jego brat Alex
przywiózł tu kogoś w ciągu ostatnich paru
tygodni? On sam był tak dalece pochłonięty
własnymi sprawami, że nie orientował się w
planach reszty rodziny. Uśmiechnął się
Strona 11
zaintrygowany.
— Zadzwonię do niego pod wieczór -
powiedział, dziwiąc się, jak obco brzmi jego
własny głos - jak już dotrę do Caen. - Prom
odpływał dopiero przed północą, a on miał teraz
jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
W łagodnym porannym świetle w kuchni
poczuł, że po raz pierwszy od wielu tygodni
zaczyna się relaksować, pozbywać się
niepokojącego, ulotnego uczucia, które
prześladowało go w ostatnim czasie. Przez
otwarte drzwi wpływał zapach jabłek z sadu -
przywołując kojące wspomnienia trzydziestu
jeden wcześniejszych jesieni, którymi cieszył się,
nim nastała obecna. Uciekł przed wszystkim i
przed wszystkimi, ale teraz z radością wracał do
domu. Spłukał z kieliszka plamę po winie,
czerwoną jak krew, i na kilka minut wstawił do
piekarnika resztkę bagietki. Postanowił
sprawdzić, co z motorem; ledwie pamiętał, gdzie
go zaparkował. Ostatnie wykańczające mile z
Lyonu pokonał w tak krótkim czasie tylko dzięki
myśli o bezpiecznym schronieniu, które czekało u
celu podróży. Wtedy dobierze się do przenikliwie
Strona 12
pachnącego me-aux brie, który miał w plecaku,
do tego bagietka, kieliszeczek St. Emilion z
zapasów ojca i wygodne łóżko.
Na dworze panował rozbrajający spokój.
Glicynia porastająca fronton domu uginała się od
późnego wysypu kwiatów. Oprócz
powierzchownych oznak zaniedbania -
nieprzystrzyżonego trawnika i niezamiecionej
dróżki - nic nie zdradzało bolesnej straty, jaką
poniosła ich rodzina, skazując to miejsce na wiele
miesięcy samotności. Najwyraźniej odkąd pod
koniec stycznia
Strona 13
straszną, bolesną śmiercią zmarła chora na raka
matka Willa, nikt z rodziny nie miał ochoty tu
zaglądać. Dojazd z ich domu w Hampshire był na
tyle dogodny, a droga na tyle krótka, iż warto się
tu było wybrać choćby i na trzydniowy weekend,
ale to zawsze było jej miejsce, jej prywatna
przestrzeń. Tu mogła malować i pracować w
ogrodzie, co dawało jej tyle radości; na każdym
kroku wyczuwało się jej obecność, nawet teraz, w
biały dzień. Ojciec cierpiał w milczeniu, mówił
mało i pracował ciężko jak zawsze, byle nie mieć
za dużo czasu na myślenie; Alex wydawał się
jakoś sobie radzić z każdym trudnym
wydarzeniem, nie pokazując innym, jak bardzo je
przeżywa. Will natomiast był nieodrodnym
synem swojej matki, tak jak ona emocjonalnie
podchodził do świata i silnie angażował się w
relacje z innymi. Tutaj, w jej czarodziejskim
królestwie, tęsknił za nią szczególnie mocno.
Omiótł spojrzeniem krótką kamienistą dróżkę,
ciągnącą się od głównej drogi do drzwi
wejściowych, lecz nic szczególnego nie zwróciło
jego uwagi. Pustka, którą tu zastał, niemal
sprawiła mu zawód, ale w pozytywnym zna-
Strona 14
czeniu. Wygląda na to, że nikt nie wie albo też
nikogo nie obchodzi, gdzie się teraz podziewa -
przynajmniej na razie. Bezwiednie bawił się
małym srebrnym przedmiotem, który nosił na
szyi na krótkim łańcuszku; nagle zaborczym
gestem zacisnął na nim palce. Powoli ruszył w
kierunku ogrodu różanego matki. Przez ponad
dwadzieścia lat, w hołdzie dla wielkich
hodowców róż, gromadziła kolekcję starych
odmian, dorównujących tym z Malmaison.
Malowała je, hartowała, towarzyszyły jej w
kuchni; ale jeśli nawet zauważyły, że odeszła, nie
szepnęły nikomu ani słowa skargi. Fontannę
między rabatami zdobiła barwna mozaika z
potłuczonej porcelany. Sama ją ułożyła, kiedy
Will był mały: wzór przedstawiał postać Wenus,
patronki róż, na tle czegoś w rodzaju spirali.
Przyciągała go z magnetyczną siłą.
Stwierdzając z roztargnieniem, że słonecznie
żółty motor jest ubłocony po podróży, niemniej
najzupełniej bezpieczny na swoim miejscu w
cieniu pod ścianą, Will zawrócił w stronę domu.
Gdy wszedł do kuchni, poczuł zapach dobrej
kawy. Przegarnął palcami rozczochrane kręcone
Strona 15
włosy. Były czyste i niemal już suche, ale
zdecydowanie warto byłoby je skrócić. Lepiej
zrobić to przed niedzielnym lunchem z okazji
urodzin Alexa; relacje Willa z ojcem i tak były
lodowate, nie musiał pokazywać mu się z taką
fryzurą. Jego brat, o jaśniejszej karnacji i
prostszych włosach, zawsze był schludny i
uczesany, Will natomiast po miesiącu z okładem
w Rzymie zaczął przypominać miejscowych
mężczyzn. I to mu pasowało. Wolał, o ile to tylko
było możliwe, wtapiać się w tłum.
Strona 16
Nie było masła, lecz i bez niego ciepła
bagietka mu smakowała, posmarowana dżemem z
ostatnich zapasów matki, które wyszperał w
spiżarni. Gdy oblizywał kciuk, jego uwagę
zwróciła widokówka oparta o kredens:
ewidentnie jej charakter pisma. „Willu i Sian..."
brzmiały pierwsze słowa. Sięgnął po kartkę.
Willu i Sian, spróbujcie odpocząć, kilka dni. W
zamrażalce jest trochę dziczyzny - możecie ją
jakos wykozystać? Tylko iejcie oko na mój ogród.
Do zo-baczenia w domu w Boże Narodzenie. D.
Kiedy mogła to napisać? Pewnie w listopadzie
zeszłego roku. On i Sian już wtedy żarli się z
sobą, by ostatecznie rozstać się późną wiosną, ale
do spięć między nimi dochodziło co najmniej od
jego zeszłorocznych urodzin. Wobec jej
niekończących się żądań, aby jakoś się
zadeklarował, zarzucił pomysł spędzenia z nią
tygodnia w Normandii. Sian nie miała tam
żadnych znajomych, a ze swoją mizerną
znajomością francuskiego byłaby zdana
wyłącznie na niego, on zaś szczerze wątpił, czy
ich związek zdołałby przetrwać taką próbę. Nie
Strona 17
przyjechali więc tu i nie znaleźli kartki od matki,
nie spacerowali po jej uzdrawiającym ogrodzie,
nie zjedli ostatniej kolacji w Pays D'Auge.
Teraz na myśl o niej już potrafił się uśmiechać:
trzy miesiące w drodze złagodziły jego gniew.
Sian była niezwykłą kobietą, jedyną w swoim
rodzaju - nie w guście każdego, lecz w pewnym
sensie właśnie z tego powodu jemu podobała się
dwa razy bardziej. I nieoczekiwanie poczuł
przypływ wielkiej fizycznej tęsknoty, zupełnie jak
gdyby dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę z
pustki u swego boku i w swoim sercu. Pomijając
jednak namiętność - namiętność, która była
rdzeniem ich związku - wiedział, że decydując o
zerwaniu, nie popełnił błędu. Ich miłość była
niczym wiosna, ale pogoda się zmieniła. Nie był
wyrozumiały i pragmatyczny jak Alex, podobnie
jak nie zawsze kończył to, co zaczynał, i nigdy
nie byłby mężem, jakiego chciała -
karierowiczem, który ducati zamieniłby na volvo,
snobem, z którym co niedziela mogłaby robić
zakupy w Conran Shop. Sian podobno uwielbiała
jego dzikość, ale od samego początku usiłowała
go poskromić. Z przyjemnością dla niej gotował,
Strona 18
zabawiał ją, śpiewał jej i kochał się z nią jak nikt
do tej pory, wiedział jednak, że nigdy nie zdoła
postępować wbrew sobie, zamilknąć ze swoimi
zdecydowanymi poglądami, których ujawnienie
nieodmiennie prowadziło do burzliwych kłótni z
jej głupawymi koleżankami i ich pierdołowatymi
chłopakami.
Strona 19
Nie potrafiłby żyć w jej bezpiecznym - i jego
zdaniem, pozbawionym wyrazu - świecie.
Obiecał sobie doświadczać życia za wszelką
cenę.
Obrócił widokówkę: rozeta z Chartres. Matka
często ją malowała, widzianą z zewnątrz i z
wnętrza katedry. Uwielbiała patrzeć, jak światło
przedostaje się przez witraż - tak ostre, że aż
kłuło w oczy - i przeszywa mrok.
Przez moment bawił się telefonem
komórkowym, którego bateria zdążyła naładować
się przez noc. Nie odrywając wzroku od
widokówki, wystukał esemesa do brata:
Wreszcie najechałem Normandię! Byłeś tu
ostatnio? Wypływam z Caen dziś 23:15.
Dryndnę do Ciebie ok. 4, to pogadamy. Pzdr.
W.
Włożył skórzaną kurtkę, schował komórkę do
kieszeni, a pocztówkę wsunął do wewnętrznej
kieszeni na piersi, tuż przy cennym dokumencie,
który skłonił go do wariackiego wyjazdu do
Włoch i gorączkowych poszukiwań
prowadzonych przez całe lato. Ledwie zaczął się
Strona 20
dokopywać do jakichś informacji, pojawiły się
nowe pytania i wszystko stało się jeszcze bardziej
tajemnicze. Wciągnął zakurzone buty i szybko
zamknąwszy dom, odłożył klucz do skrytki pod
pelargoniami. Nawet nie przetarł motoru irchą,
tylko założył kask, wyjął ze schowka rękawice i
wskoczył na siodełko. Będzie musiał zatankować,
żeby przejechać te siedemdziesiąt kilometrów do
Chartres.