Grudniowy sztorm - Iny Lorentz
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Grudniowy sztorm - Iny Lorentz |
Rozszerzenie: |
Grudniowy sztorm - Iny Lorentz PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Grudniowy sztorm - Iny Lorentz pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Grudniowy sztorm - Iny Lorentz Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Grudniowy sztorm - Iny Lorentz Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
DEZEMBERSTURM
Copyright © 2009 Droemersche Verlagsanstalt Th. Knaur Nachf. GmbH & Co. KG,
München
Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Grzegorz Krzymianowski
Korekta: Iwona Wyrwisz, Anna Just
ISBN: 978-83-7999-676-6
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2015
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Strona 4
Spis treści
Część pierwsza. Śmierć w płomieniach
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
Część druga. Ucieczka
I
II
III
IV
V
VI
Strona 5
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
Część trzecia. Śmierć w ujściu Tamizy
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
Część czwarta. Uprowadzenie
I
Strona 6
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
Część piąta. W Londynie
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
Część szósta. Ruppert
I
Strona 7
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
Część siódma. Brema
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
Strona 8
XVI
Część ósma. Powrót do domu
I
II
III
IV
V
VI
VII
Posłowie
Osoby
Przypisy
Strona 9
CZĘŚĆ PIERWSZA
Śmierć w płomieniach
Strona 10
I
Dziadek zacisnął palce na ramieniu Lory.
Jęknęła z bólu, uniosła głowę i zobaczyła nad sobą jego bladą, wykrzywioną
gniewem twarz. Przestraszyła się, nie wiedząc, czym tak bardzo go
rozgniewała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że starzec patrzy ze
skupieniem przez okno. Na zewnątrz rozciągał się las skąpany w poświacie
zachodzącego słońca. Przecinała go wąska droga, prosta jak pod sznurek, której
końca nie było widać. Za pół godziny należało spodziewać się zapadnięcia
zmroku, ale na razie było wystarczająco jasno, żeby rozpoznać powóz
freiherra1 von Trettina, aktualnego pana włości o tej samej nazwie. Ciągnięty
przez cztery konie powóz zbliżał się do starej myśliwskiej chaty.
Starszy pan puścił ramię Lory równie niespodziewanie, jak je przedtem
chwycił, odwrócił się i odszedł pospiesznie, kierując się do swego pokoju.
Zaniepokojona dziewczyna ruszyła w ślad za nim. Zobaczyła, jak dziadek
otwiera szafkę z bronią, wyciąga dubeltówkę i ładuje ją drżącymi rękoma.
– Dziadku, proszę, nie rób tego! – błagała, zapomniawszy ze strachu, że
powinna zwracać się do niego, używając liczby mnogiej; kiedy indziej na pewno
surowo by ją złajał, ale teraz popatrzył tylko na broń i odłożył ją z żalem do
szafki.
– Masz rację, Loro! Szczura można zastrzelić, ale dla niego szkoda naboju. –
Wrócił do okna i wyjrzał na zewnątrz. Powóz był coraz bliżej. Na czole staruszka
pojawiła się głęboka bruzda. – Szubrawiec! – mruknął pod nosem. – Pewnie chce
na własne oczy zobaczyć moją nędzę. Zaraz powiem temu niegodziwemu
łachudrze, żeby poszedł do diabła!
Wolfhard Nikolaus von Trettin zaczął już w myślach składać zdania, które
zamierzał przekazać swojemu bratankowi, gdy wtem jego spojrzenie padło na
Lorę.
– Sądzę, że będzie lepiej, jeśli wrócisz do domu. Za chwilę czeka mnie tu
niemiła rozmowa z Ottokarem. Zapewne padną w jej trakcie słowa
nieodpowiednie dla uszu dziecka.
Lora chciała przypomnieć starszemu panu, że cztery tygodnie temu
Strona 11
obchodziła piętnaste urodziny i że inne dziewczęta w jej wieku już same muszą
zarabiać na chleb, ale widząc skamieniałą twarz staruszka, postanowiła zmienić
strategię.
– Już późno, panie dziadku, nie dotrę tam przed nocą.
Staruszek prychnął gniewnie.
– Czy Elsie znowu naopowiadała ci tych strasznych historii o duchach
błąkających się po lesie? To bzdury zrodzone w głowie tej głupiej gęsi.
– Nie, panie dziadku – zapewniła Lora. – O niczym mi nie opowiadała.
Zniecierpliwiony dał wnuczce lekkiego kuksańca.
– Nie chcę cię tu widzieć. Powóz Ottokara zaraz stanie pod domem. Nie chcę,
żeby cię tu zobaczył.
Lora pomyślała, że mogłaby ukryć się przed nowym właścicielem Trettina
gdzieś na strychu albo w piwnicy, ale znała dziadka i wiedziała, że nie można
mu się sprzeciwiać. Dlatego dygnęła i wypadła przez tylne drzwi dokładnie
w tym samym momencie, w którym gość wszedł do chaty frontowym wejściem.
Mężczyzna wkroczył do pokoju dziadka na szeroko rozstawionych nogach.
Freiherr Ottokar von Trettin w ogóle nie przypominał wysokiego i mimo
podeszłego wieku wciąż jeszcze postawnego stryja. Braki wzrostu nadrobił
objętością w pasie i dlatego sprawiał wrażenie, że jest równie szeroki, co wysoki.
Na jego pyzatej twarzy kwitły zdrowe rumieńce, małe oczka miał osadzone
blisko siebie, a jego nos przypominał ziemniaka. Przerzedzone brązowe włosy
nakrył cylindrem z przystrzyżonego futra bobrzego. Te i inne niedostatki urody
próbował zrekompensować przesadnie wytwornym odzieniem. Surdut i spodnie
z pewnością pochodziły z modnej pracowni krawieckiej. W porównaniu ze
stryjem – ubranym w skromny garnitur z lodenu2 – bratanek wyglądał jak
dobrze utuczony paw.
Na chudej twarzy starszego pana malowały się naprzemiennie obrzydzenie,
nienawiść i gniew, ale Ottokar von Trettin zupełnie to ignorował.
Podszedł bliżej i dłoń, w której trzymał laskę, podniósł tak, że pozłacana gałka
na jej końcu znalazła się tuż pod nosem stryja. Można było odnieść wrażenie, że
gotów jest uderzyć starca.
– Muszę się z tobą rozmówić, stryju.
Chociaż próbował mówić spokojnie, po jego głosie można było poznać, że on
też stara się trzymać gniew na wodzy.
– Czego jeszcze ode mnie chcesz, Ottokarze? – zapytał staruszek. – Ty i twoi
Strona 12
przyjaciele pozbawiliście mnie już całego majątku, została mi jedynie ta nędzna
chata. A może dranie wreszcie poszli po rozum do głowy i uznali, że Trettin
wcale ci się nie należy?
Ottokar von Trettin tak się zdenerwował, że zaczął mówić falsetem:
– Trettin jest moją własnością! Miałem prawo żądać, żebyś mi go wydał.
Przepisy rodowe mówią wyraźnie, że włości wedle zasady majoratu muszą
zostać przekazane następcy wraz z całym nieuszczuplonym mieniem. Nie
dostosowałeś się do tego, doprowadziłeś majątek do ruiny, aby mnie, swego
spadkobiercę, pozbawić tego, co mi się prawnie należy.
Dwa miesiące temu młody freiherr na podstawie decyzji sądu wyeksmitował
stryja z pałacu i przejął cały majątek, ale uważał, że powinien wyjaśnić jeszcze
pewne kwestie.
Twarz starszego pana spochmurniała, zrobił krok w kierunku szafki z bronią,
gdzie znajdowała się naładowana dubeltówka. Już wyciągał po nią dłoń, ale się
zmitygował. Śmierć Ottokara nic by nie zmieniła. I tak nie odzyskałby majątku,
który przeszedłby na żonę Ottokara i ich bezczelne dzieciaki. Poza tym nie
chciał kalać nazwiska skandalem – gdyby zabił Ottokara, zostałby aresztowany
i osadzony w Królewcu, a może nawet w Berlinie.
Ponieważ stryj się nie odezwał, Ottokar von Trettin uderzył laską w podłogę.
– Przejrzałem księgi i odkryłem, że ponosiłeś wydatki zupełnie
nieproporcjonalne do przychodów. Poza tym obciążyłeś włości dużą hipoteką.
Był już naprawdę najwyższy czas, żeby odebrać ci prawo dysponowania
majątkiem.
– Okradłeś mnie, Ottokarze! Trettin był moją własnością i powinien nią być aż
do mojej śmierci! – ryknął Wolfhard von Trettin, z trudem kryjąc obrzydzenie,
jakim napawał go ten nażarty ropuch, który ze względu na prawo majoratu był
jego spadkobiercą.
Ottokar zacisnął palce w pięść.
– Wydaje mi się, stryju, że mnie nie zrozumiałeś. Chcę wiedzieć, gdzie
podziały się pieniądze, które zarobiłeś na Trettinie. Przy odpowiednim
zarządzaniu majątek może być kopalnią złota!
Stary freiherr machnął ręką.
– Nigdy nie byłem jak ten chłop, co liczy na polu kłosy. Najwidoczniej ty taki
jesteś. A że nie mam syna, to po co miałbym obracać w palcach każdy talar?
Ottokar zazgrzytał zębami.
Strona 13
– Przywłaszczyłeś sobie pieniądze, żeby przekazać je córce i temu łachmycie,
jej mężowi. Przyznaj się! Odzyskam je, zobaczysz! One przynależą do Trettina!
– Powodzenia – zadrwił stary. – Ale możesz mi wierzyć, zawsze żyłem na
wysokiej stopie i nie odmawiałem sobie żadnych przyjemności.
Ottokar nie mógł temu zaprzeczyć. Stryj znany był z ekscentrycznego trybu
życia. Od lat strzępiono sobie na jego temat języki. Miejscowi notable wyrazili
zadowolenie, że niedbałe zarządzanie Trettinem wreszcie się skończy.
Ale mimo wszystkich ekscesów starszego pana na koncie powinna być, jak
uważał Ottokar, dużo większa kwota.
– Stryju, jeśli w ciągu miesiąca nie zwrócisz brakujących pieniędzy, to pozwę
cię do sądu. Twoja córka i jej bachory nie mają do nich żadnych praw.
– Domyślam się, że chcesz odebrać mi nawet ten dom i kawałek lasu, który
jeszcze posiadam. Ale nawet twoi przyjaciele prawnicy nie zdołają mi tego
wydrzeć. Dom i las dostałem w spadku po teściu, one nie należą do majoratu.
Choć Ottokar von Trettin trzymał w ręce laskę, cofnął się z obawy, że stryj
mógłby posunąć się do rękoczynów. Ale ponieważ starzec się nie ruszył, znów
hardo zadarł głowę.
– Celowo udajesz, że nie wiesz, o co mi chodzi. Nic nie mówiłem o tej
zrujnowanej chacie i kilku morgach lasu, znajdujących się, za pozwoleniem,
w haniebnym stanie. Chodzi mi o pieniądze, które potajemnie zagarnąłeś, żeby
przekazać córce. Ona nie dostanie z nich ani talara, przysięgam!
– Twój ojciec był głupcem, Ottokarze, i ty jesteś dokładnie taki sam. Żyłem
zbyt wystawnie, żeby móc odłożyć jakieś pieniądze.
Wolfhard von Trettin uspokoił się i roześmiał siostrzeńcowi w nos. Ten
poruszył szczękami jak krowa przeżuwająca trawę, a potem wrzasnął ze złością:
– W takim razie znów zobaczymy się w sądzie! Ale nie miej pretensji, jak
sędzia zabierze ci ostatnią koszulę. Twoją córkę mógł spotkać lepszy los. Ale
zamiast wyjść za mnie, wolała związać się z tym belfrem. Ten nędznik nigdy
niczego się nie dorobi.
Staruszek przypomniał sobie ze zgrozą, jak natarczywie Ottokar starał się
swego czasu o względy Leonory. Kilka razy trzeba było nawet interweniować,
żeby powstrzymać nachalnego zalotnika. Do tej pory Wolfhard nie był pewien,
czy córka naprawdę pokochała wiejskiego nauczyciela Clausa Huppacha, czy
związała się z tym poczciwym jak baranek mężczyzną, by uniknąć dalszej
namolności kuzyna. W każdym razie Leonora wmówiła ojcu, że może być
Strona 14
szczęśliwa tylko w małżeństwie z Huppachem. Ponieważ, ku zdziwieniu
Wolfharda, poza Ottokarem nikt więcej nie ubiegał się o jej rękę, z ciężkim
sercem zgodził się wydać ją za mąż za nauczyciela.
Zdążył się już pogodzić, że ma takiego, a nie innego zięcia; radowała go
nawet wesoła dziatwa rozrabiająca w domu nauczyciela, chociaż dzieciaki
w obecności dziadka robiły się ciche jak myszki. Ponieważ wiedział już
wcześniej, że Trettin jako majorat przejdzie w ręce obrzydliwego krewnego,
robił, co tylko mógł, żeby Leonora i jej potomstwo miały zapewniony byt po jego
śmierci. Nie odwiodłyby go od tego żadne groźby Ottokara.
Dlatego spojrzał ironicznie na bratanka i rzekł:
– Rób, co chcesz. Ale obawiam się, że niewiele zdziałasz.
Ottokar prychnął gniewnie.
– Wiem, że masz pieniądze! W zeszłym roku wyrzuciłeś przecież w błoto dwa
tysiące talarów, żeby spłacić długi Fridolina i uchronić go przed więzieniem.
– To były ostatnie moje pieniądze. Wolałem wydać je na Fridolina, niż
trzymać tylko po to, żebyś mi je potem odebrał.
Ironia w głosie Wolfharda von Trettina sprawiła, że Ottokar zrobił się
purpurowy na twarzy. Chciał wykrzyczeć starcowi swój gniew prosto w oczy, ale
dobrze wiedział, że stryj tylko na to czeka. Staruszek chętnie odpłaciłby mu za to
jakimiś obelgami. Dlatego młody freiherr pohamował się, zrobił kilka głębokich
wdechów i jeszcze raz spokojnie spróbował przemówić staremu do rozumu:
– Lepiej by było, gdybyś te pieniądze spalił, zamiast marnować je na
Fridolina. Ten człowiek jest zepsuty do szpiku kości! Mimo młodego wieku pije
jak smok i zadaje się z kobietami o wątpliwej reputacji. Przynosi hańbę naszej
rodzinie. Twoja dusza powinna boleć nad każdym wydanym na niego talarem.
– Ha! Za młodych lat ja też grałem w karty, piłem i zadawałem się
z kobietami. I do dzisiaj tego nie żałuję – powiedział Wolfhard von Trettin
i zaśmiał się bratankowi w twarz.
Ottokar zrozumiał, że nic nie zdziała ani dobrym słowem, ani groźbą.
Rozeźlony pogroził starcowi laską.
– Jeszcze o mnie usłyszysz! – ryknął i bez słowa pożegnania wypadł z domu.
Wolfhard von Trettin zamknął za nim drzwi. Uznał, że dobrze zrobił,
odesławszy Lorę do domu. Dziewczę na pewno przestraszyłoby się, słysząc tę
kłótnię, i powtórzyłoby wszystko rodzicom. Starzec wolał, żeby o pewnych
sprawach jego córka Leonora nie wiedziała.
Strona 15
II
Ottokar von Trettin wskoczył energicznie do powozu, opadł na siedzenie
i laską uderzył kilka razy w dach.
– Ruszaj, Florinie, i nie szczędź bata. Chcę jak najszybciej znaleźć się
w domu.
Stangret popędził konie i powóz szybko nabrał prędkości. Ottokar tymczasem
powrócił w myślach do rozmowy ze stryjem. Ku własnemu niezadowoleniu
uznał, że starszy pan znów odniósł zwycięstwo.
– On mnie jeszcze dobrze nie zna! W sądzie pokażę mu, do kogo należy
ostatnie słowo – powiedział sam do siebie i pogroził pięścią w kierunku domku
myśliwskiego.
Ale chata była już poza zasięgiem jego wzroku, ponieważ ciągnięty przez
szybkie konie powóz pędził przez gęsty jodłowy las jak po szerokiej
wybrukowanej alei. Szybko pokonali pół mili pruskiej3 i znaleźli się na drodze
prowadzącej do Bladiau, a niebawem dotarli do wsi Trettin, gdzie skręcili
w kierunku folwarku noszącego tę samą nazwę. Tymczasem zrobiło się już
ciemno i Florin nie śmiał zanadto popędzać koni. Na drodze mogły leżeć gałęzie
albo inne przedmioty. Gdyby jeden z koni się potknął i nabawił kontuzji, winą
obarczono by oczywiście stangreta i to na nim skupiłby się gniew pana.
Tuż za wsią wyłoniły się z półmroku zarysy domu. Ottokar wyjrzał przez
otwarte okno powozu. Na widok niskiej trzcinowej strzechy zazgrzytał zębami.
Był to dom nauczyciela, w którym mieszkała jego kuzynka wraz z rodziną.
W oknach nie dostrzegł żadnego światła. Najwidoczniej mieszkańcy położyli się
już spać.
– Stój! – krzyknął do stangreta.
Zapragnął obudzić Leonorę Huppach oraz jej durnego męża tylko po to, by im
powiedzieć, że wsadzi stryja do więzienia, a nie zrezygnuje z przysługujących
mu pieniędzy. Może uda mu się tak nastraszyć tych dwoje, że dobrowolnie
powiedzą, gdzie starzec ukrył zdefraudowane pieniądze. Jeśli ich także pozwie
do sądu i każe skazać jak złodziei, stracą prawo zamieszkania w domu
nauczyciela i trafią na ulicę, co się im należy.
– Panie, powóz stoi – ponurym głosem oznajmił Florin, ponieważ Ottokar nie
Strona 16
ruszał się z miejsca.
Stangret nie miał pojęcia, dlaczego jego pan kazał mu się zatrzymać właśnie
tu, przed domem nauczyciela, w którym najwidoczniej wszyscy już spali.
W pałacowej kuchni czekała solidna kolacja, a konie tęskniły za żłobem w stajni.
Florin z żalem stwierdził, że Ottokar von Trettin otworzył w końcu drzwiczki
powozu i wysiadł. Freiherr kilka razy głęboko odetchnął, po czym skierował się
w stronę krytego trzciną domu i podniósł laskę, żeby uderzyć gałką w drzwi.
Zastanawiał się przy tym, co ma powiedzieć. W końcu się zawahał. Jeśli
wygarnie tej hołocie całą prawdę, to tylko ich ostrzeże i da im możliwość ukrycia
pieniędzy, które stryj wyprowadził z majątku. Zamyślony odszedł od drzwi
i znalazł się przy małej obórce dla kóz, dobudowanej do budynku mieszkalnego.
Wyciągnął cygarnicę, wyjął z niej cygaro i zapalił. Czuł, jak rośnie w nim gniew,
ponieważ sprawy nie ułożyły się tego dnia tak, jak by sobie tego życzył.
Płonącą zapałkę upuścił na ziemię. Gdy ta po chwili zgasła, rozciągnął wargi
w pełnym zadowolenia uśmiechu. Nie pozwoli, żeby Leonora wywinęła się
zupełnie bezkarnie. Przypomniał sobie, jak minionej jesieni obserwował ją
podczas sianokosów. Podszedł do stojącej w niewielkiej odległości szopy
z sianem i otworzył drzwi. W nos buchnął mu ostry zapach suchej trawy.
Kuzynka zmagazynowała wystarczająco dużo siana, żeby w chłodne dni,
nieuniknione na tym obszarze, nie było konieczności wypędzania kóz na
pastwisko, gdzie musiałyby pilnować ich dzieci.
W tym roku będziesz miała siano – pomyślał i roześmiał się złośliwie.
Dmuchnął na cygaro, które się rozżarzyło, a on rzucił je do wnętrza szopy.
Nie zdążył nawet odejść, gdy sucha trawa zajęła się ogniem, a kilka sekund
później w szopie pożar szalał już na dobre. Ottokar von Trettin był zaskoczony
siłą ognia i nagle zdjął go lęk. Szybciej, niż można by się było spodziewać po
jego tuszy, wskoczył do powozu i kazał stangretowi natychmiast ruszać.
Florin usłuchał i popędził konie. Jego pan tymczasem wystawił głowę przez
okno powozu i patrzył na ogień, którego płomienie sięgały już ponad trzcinowy
dach domu. Chłodne uderzenie wiatru przeniosło iskry z płonącej szopy na
budynek mieszkalny. Trzcinowy dach natychmiast się zapalił. Coraz silniejsze
powiewy wiatru rozniecały ogień, aż w końcu cały dom przypominał płonącą
pochodnię.
Coś mówiło Ottokarowi, że powinien zatrzymać powóz i obudzić kuzynkę,
żeby mogła wraz z rodziną w porę opuścić gorejący dom. Uderzył w dach
Strona 17
powozu, żeby wydać odpowiednie polecenie, ale zamiast tego usłyszał własny
głos:
– Szybciej, Florinie, szybciej! Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu.
III
Idąc przez las, Lora była zła sama na siebie, że zdecydowała się pójść ścieżką
na skróty, zamiast wybrać drogę wprawdzie dłuższą, ale łatwiejszą do
pokonania w ciemnościach. Już dwa razy potknęła się o korzeń, którego nie
dostrzegła w ciemnościach, a teraz na dodatek rozdarła jeszcze skraj sukienki.
A była to jedna z jej dwóch eleganckich sukni, zakładanych tylko wtedy, gdy szła
odwiedzić dziadka.
Odwiedzała starszego pana regularnie, wcześniej w pałacu, a teraz w małym
i nieco podupadłym drewnianym domku myśliwskim, dokąd zmuszony był się
przeprowadzić. Chata była jedyną nieruchomością, której staruszek pozostał
właścicielem. Znajdowała się pośrodku rozległego lasu, sięgającego prawie do
Trettina, ale tylko w niewielkiej części należącego do majątku. Najlepsze
sukienki Lory nie pasowały do leśnej chaty, ale dziadek nalegał, żeby ubierała
się i zachowywała jak dama z towarzystwa. Teraz żałowała zniszczonej sukni.
Miała nadzieję, że zdoła w taki sposób zszyć rozdarcie, by nie było go widać.
Przypomniała sobie żonę poprzedniego pastora. To właśnie ona nauczyła ją
szyć i haftować. Niestety, staruszka po śmierci męża przeniosła się do córki
i zięcia mieszkających w Królewcu. Dziadek zabronił Lorze kontaktować się
z rodziną nowego pastora, ponieważ duchowny służalczo chylił karku przed
nowym właścicielem Trettina.
Znowu źle stąpnęła. Ostry ból w kostce wyrwał ją z zamyślenia. Szła dalej,
kulejąc. Jeśli nie będzie uważać, to może zabłądzić w rozległym lesie, a ten na
dodatek w kilku miejscach przechodził w bagno. Poza tym na dziewczę w jej
wieku czyhały jeszcze inne niebezpieczeństwa. Nie wierzyła natomiast w leśne
duchy, którymi nastraszyć ją chciała służąca dziadka.
Gdy Lora odkryła pień buka trafionego ostatniego lata przez piorun,
odetchnęła z ulgą. Była na właściwej drodze. Wkrótce korony drzew
przerzedziły się i znów była w stanie dostrzec ziemię pod stopami. Mimo bólu
Strona 18
w kostce przyspieszyła kroku. Miała nadzieję, że rodzice i rodzeństwo jeszcze
nie śpią, choć pewnie leżą już w łóżkach. Miała zostać u dziadka przez kilka dni
i dlatego nikt się jej w domu nie spodziewał. Znów rozgniewało ją to, że jako
najstarsza z rodzeństwa nie miała klucza. Cóż więc ma począć? Będzie musiała
obudzić rodziców. Ale jak ma im wyjaśnić swój nocny powrót? Nic nie
przychodziło jej do głowy. Czuła, że nie powinna wspominać o wizycie Ottokara,
by nie zdenerwować najbliższych. Ale nie chciała też, by pomyśleli, że dziadek
odesłał ją do domu, bo go czymś rozgniewała.
Wtem zobaczyła przed sobą nad linią horyzontu jasne światło i usłyszała
głośne spanikowane głosy. Ze strachu ścisnęło ją w gardle. Zaczęła biec. Po
chwili wypadła na drogę i zobaczyła przed sobą rodzinny dom – buchający
jasnymi płomieniami niczym olbrzymi stos.
Ludzie biegali w tę i we w tę, gestykulując. Część z nich targała wiadra
z wodą, usiłując ugasić pożar. Ale gorąco buchających płomieni było tak wielkie,
że większość wody zamieniała się w parę, zanim dosięgła ognia.
Lora podbiegła bliżej, rozglądając się za rodzicami i rodzeństwem, ale
widziała tylko mieszkańców wsi, którzy zgromadzili się przy domu nauczyciela
i robili wrażenie równie struchlałych, co ona.
Jakaś kobieta spostrzegła ją. Krzyknęła, jakby zobaczyła ducha, ale potem
spojrzała na las, w kierunku, gdzie znajdował się domek myśliwski starego pana
von Trettina.
– Pewnie znowu byłaś u dziadka?
Dziewczyna skinęła głową i wskazała na dom, którego dach właśnie się
zapadł, a w niebo buchnęła chmura iskier.
– Mama i tata… Gdzie oni są? I gdzie są…?
Twarz właścicielki sklepu z towarami kolonialnymi zdradziła Lorze, co stało
się z jej najbliższymi.
Jakiś mężczyzna podszedł do dziewczyny, objął ją i przytulił. Lora uniosła
wzrok i rozpoznała starego Korda, głównego parobka w folwarku Trettin, który
został zwolniony przez nowego pana za lojalność względem poprzedniego.
Wysoko buchające płomienie oświetliły wykrzywioną ze zgrozy twarz
mężczyzny.
– Módl się do Boga, moje dziecko! Nic więcej nie da się już zrobić. Nikomu
z twojej rodziny nie udało się wyjść z domu.
– Nie! Nie! Boże, mój Boże, nie możesz być aż tak okrutny!
Strona 19
Lora wyrwała się z objęć Korda i próbowała podbiec do płonącego domu.
Ludzie natychmiast ją chwycili i odciągnęli.
– W niczym już nie można im pomóc, moje drogie dziecko! – powtórzył Kord.
Właścicielka sklepu dodała:
– Dziękuj Bogu, że choć ciebie uratował, Loro! Wprawdzie odebrał ci rodziców
i rodzeństwo, ale ocalił ci życie.
– Wolałabym zginąć razem z nimi – wykrztusiła Lora.
Staruszka Miena, której chatka stała po sąsiedzku, mruknęła coś pod nosem.
Wprawdzie Kord zrozumiał tylko strzępy słów, ale miał wrażenie, że smagnięto
go batem.
– Powtórz to, co powiedziałaś, Mieno!
– Córka starego pana von Trettina i jej rodzina mogliby jeszcze żyć. Gdy
wybuchł pożar, wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam, że nowy pan przejeżdża
właśnie obok. Gdyby przystanął i zawołał, wszyscy zdołaliby się uratować. Ja
pobiegłam wprawdzie na pomoc i krzyczałam, jak tylko mogłam, ale było już za
późno.
– Co ty bredzisz? Nie gadaj więcej takich bredni, ty stara czarownico! –
zabrzmiał z tyłu cierpki głos.
Ludzie spojrzeli za siebie. Zobaczywszy nadchodzącego pastora, pospiesznie
się rozeszli. Nikt nie lubił tego człowieka. Jego poprzednik był uosobieniem
dobroci i zawsze miał życzliwe słowo dla swoich parafian. Nowy pastor mówił
zaś tylko uczonym językiem i w swej wyniosłości nawet nie próbował nauczyć się
dialektu wiejskiego ludu. Poza tym był bliskim przyjacielem nowego pana na
Trettinie, a ten od dwóch miesięcy, odkąd przejął majątek, zachowywał się jak
sam cesarz Wilhelm, tak więc zdążyli go znienawidzić wszyscy chłopi i cała
służba.
Widok łamiących się belek i wzbijających się w górę iskier przypomniał
pastorowi, że w tej chwili obrona nowego właściciela majątku nie jest być może
priorytetem.
– Co się stało? – zapytał stojącego obok Korda.
Staruszek wskazał ręką ogień.
– Wybuchł pożar. Poza Lorą spalili się wszyscy mieszkańcy domu.
Spojrzenie pastora powędrowało po ludziach i zatrzymało się na dziewczynie.
Podszedł do niej i wypowiedział jakieś pobożne zdanie. Lora nie słyszała jego
słów. Stała nieruchomo jak słup soli. Zgromadzeni ludzie czynili za plecami
Strona 20
pastora pogardliwe gesty, nikt jednak nie odważył się czegokolwiek powiedzieć,
bo pastor – poza panem von Trettinem – był najważniejszym człowiekiem
w parafii, a już boleśnie doświadczyli, że duchowny powtarzał potem panu
Ottokarowi ich pochopne skargi.
Stara Miena także położyła uszy po sobie. Jeśli pastor doniesie panu, co
powiedziała, ten przepędzi ją z jej chatki i staruszka zamieszka w przytułku dla
ubogich, gdzie nikt nie chciałby trafić z własnej woli.
Gdy mieszkańcy wsi stwierdzili, że nie zdołają niczego uratować, odwrócili
się do zgliszczy plecami i ruszyli do swoich domów. Kord został, bo nie wiedział,
co stanie się z Lorą. W tym stanie dziewczyna nie mogła wracać sama do domku
myśliwskiego.
Pastor podjął decyzję za niego, przywołując Lorę kiwnięciem ręki.
– Tę noc spędzisz u mnie na plebanii, a jutro zawiozę cię do pałacu.
Do Lory zaczęło stopniowo docierać, jaką stratę poniosła tej nocy. Ogarnęła ją
taka żałość, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Słowo „pałac” wdarło się
jednak do jej świadomości. Uniosła ręce w obronnym geście.
– Nie chcę do pałacu! Nie mam nic wspólnego z nowym panem na Trettinie.
– Dziewczyna ma rację, wielebny pastorze – przytaknął Kord. – Po śmierci
rodziców jedynym człowiekiem, który mógłby się o nią zatroszczyć, jest jej
dziadek.
Pastor nie zaoponował.
– W takim razie dobrze, jutro rano zawiozę Lorę do starszego pana –
oznajmił, chociaż wcale nie miał ochoty spotykać się z byłym właścicielem
włości; starzec nie bawił się w ceregiele i potrafiłby zwyzywać pastora tak samo
jak zwykłego stajennego.
Kord nie był pewien, czy nie powinien pójść do starszego pana i powiedzieć
mu o nieszczęściu. Ale już po kilku krokach przystanął. Czuł, że nie dorósł do
tego zadania. Powiedział sobie, że pastor jako człowiek wykształcony na pewno
lepiej dobierze słowa.
IV
Lora spędziła noc w pokoju gościnnym na plebanii, ale następnego ranka nie