Grudniowy sztorm - Iny Lorentz

Szczegóły
Tytuł Grudniowy sztorm - Iny Lorentz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Grudniowy sztorm - Iny Lorentz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Grudniowy sztorm - Iny Lorentz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Grudniowy sztorm - Iny Lorentz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginału: DEZEMBERSTURM Copyright © 2009 Droemersche Verlagsanstalt Th. Knaur Nachf. GmbH & Co. KG, München Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska Redakcja: Grzegorz Krzymianowski Korekta: Iwona Wyrwisz, Anna Just ISBN: 978-83-7999-676-6 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2015 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl Strona 4 Spis treści Część pierwsza. Śmierć w płomieniach I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII Część druga. Ucieczka I II III IV V VI Strona 5 VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV Część trzecia. Śmierć w ujściu Tamizy I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV Część czwarta. Uprowadzenie I Strona 6 II III IV V VI VII VIII IX X Część piąta. W Londynie I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV Część szósta. Ruppert I Strona 7 II III IV V VI VII VIII IX X XI Część siódma. Brema I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV Strona 8 XVI Część ósma. Powrót do domu I II III IV V VI VII Posłowie Osoby Przypisy Strona 9 CZĘŚĆ PIERWSZA Śmierć w płomieniach Strona 10 I Dziadek zacisnął palce na ramieniu Lory. Jęknęła z bólu, uniosła głowę i zobaczyła nad sobą jego bladą, wykrzywioną gniewem twarz. Przestraszyła się, nie wiedząc, czym tak bardzo go rozgniewała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że starzec patrzy ze skupieniem przez okno. Na zewnątrz rozciągał się las skąpany w poświacie zachodzącego słońca. Przecinała go wąska droga, prosta jak pod sznurek, której końca nie było widać. Za pół godziny należało spodziewać się zapadnięcia zmroku, ale na razie było wystarczająco jasno, żeby rozpoznać powóz freiherra1 von Trettina, aktualnego pana włości o tej samej nazwie. Ciągnięty przez cztery konie powóz zbliżał się do starej myśliwskiej chaty. Starszy pan puścił ramię Lory równie niespodziewanie, jak je przedtem chwycił, odwrócił się i odszedł pospiesznie, kierując się do swego pokoju. Zaniepokojona dziewczyna ruszyła w ślad za nim. Zobaczyła, jak dziadek otwiera szafkę z bronią, wyciąga dubeltówkę i ładuje ją drżącymi rękoma. – Dziadku, proszę, nie rób tego! – błagała, zapomniawszy ze strachu, że powinna zwracać się do niego, używając liczby mnogiej; kiedy indziej na pewno surowo by ją złajał, ale teraz popatrzył tylko na broń i odłożył ją z żalem do szafki. – Masz rację, Loro! Szczura można zastrzelić, ale dla niego szkoda naboju. – Wrócił do okna i wyjrzał na zewnątrz. Powóz był coraz bliżej. Na czole staruszka pojawiła się głęboka bruzda. – Szubrawiec! – mruknął pod nosem. – Pewnie chce na własne oczy zobaczyć moją nędzę. Zaraz powiem temu niegodziwemu łachudrze, żeby poszedł do diabła! Wolfhard Nikolaus von Trettin zaczął już w myślach składać zdania, które zamierzał przekazać swojemu bratankowi, gdy wtem jego spojrzenie padło na Lorę. – Sądzę, że będzie lepiej, jeśli wrócisz do domu. Za chwilę czeka mnie tu niemiła rozmowa z Ottokarem. Zapewne padną w jej trakcie słowa nieodpowiednie dla uszu dziecka. Lora chciała przypomnieć starszemu panu, że cztery tygodnie temu Strona 11 obchodziła piętnaste urodziny i że inne dziewczęta w jej wieku już same muszą zarabiać na chleb, ale widząc skamieniałą twarz staruszka, postanowiła zmienić strategię. – Już późno, panie dziadku, nie dotrę tam przed nocą. Staruszek prychnął gniewnie. – Czy Elsie znowu naopowiadała ci tych strasznych historii o duchach błąkających się po lesie? To bzdury zrodzone w głowie tej głupiej gęsi. – Nie, panie dziadku – zapewniła Lora. – O niczym mi nie opowiadała. Zniecierpliwiony dał wnuczce lekkiego kuksańca. – Nie chcę cię tu widzieć. Powóz Ottokara zaraz stanie pod domem. Nie chcę, żeby cię tu zobaczył. Lora pomyślała, że mogłaby ukryć się przed nowym właścicielem Trettina gdzieś na strychu albo w piwnicy, ale znała dziadka i wiedziała, że nie można mu się sprzeciwiać. Dlatego dygnęła i wypadła przez tylne drzwi dokładnie w tym samym momencie, w którym gość wszedł do chaty frontowym wejściem. Mężczyzna wkroczył do pokoju dziadka na szeroko rozstawionych nogach. Freiherr Ottokar von Trettin w ogóle nie przypominał wysokiego i mimo podeszłego wieku wciąż jeszcze postawnego stryja. Braki wzrostu nadrobił objętością w pasie i dlatego sprawiał wrażenie, że jest równie szeroki, co wysoki. Na jego pyzatej twarzy kwitły zdrowe rumieńce, małe oczka miał osadzone blisko siebie, a jego nos przypominał ziemniaka. Przerzedzone brązowe włosy nakrył cylindrem z przystrzyżonego futra bobrzego. Te i inne niedostatki urody próbował zrekompensować przesadnie wytwornym odzieniem. Surdut i spodnie z pewnością pochodziły z modnej pracowni krawieckiej. W porównaniu ze stryjem – ubranym w skromny garnitur z lodenu2 – bratanek wyglądał jak dobrze utuczony paw. Na chudej twarzy starszego pana malowały się naprzemiennie obrzydzenie, nienawiść i gniew, ale Ottokar von Trettin zupełnie to ignorował. Podszedł bliżej i dłoń, w której trzymał laskę, podniósł tak, że pozłacana gałka na jej końcu znalazła się tuż pod nosem stryja. Można było odnieść wrażenie, że gotów jest uderzyć starca. – Muszę się z tobą rozmówić, stryju. Chociaż próbował mówić spokojnie, po jego głosie można było poznać, że on też stara się trzymać gniew na wodzy. – Czego jeszcze ode mnie chcesz, Ottokarze? – zapytał staruszek. – Ty i twoi Strona 12 przyjaciele pozbawiliście mnie już całego majątku, została mi jedynie ta nędzna chata. A może dranie wreszcie poszli po rozum do głowy i uznali, że Trettin wcale ci się nie należy? Ottokar von Trettin tak się zdenerwował, że zaczął mówić falsetem: – Trettin jest moją własnością! Miałem prawo żądać, żebyś mi go wydał. Przepisy rodowe mówią wyraźnie, że włości wedle zasady majoratu muszą zostać przekazane następcy wraz z całym nieuszczuplonym mieniem. Nie dostosowałeś się do tego, doprowadziłeś majątek do ruiny, aby mnie, swego spadkobiercę, pozbawić tego, co mi się prawnie należy. Dwa miesiące temu młody freiherr na podstawie decyzji sądu wyeksmitował stryja z pałacu i przejął cały majątek, ale uważał, że powinien wyjaśnić jeszcze pewne kwestie. Twarz starszego pana spochmurniała, zrobił krok w kierunku szafki z bronią, gdzie znajdowała się naładowana dubeltówka. Już wyciągał po nią dłoń, ale się zmitygował. Śmierć Ottokara nic by nie zmieniła. I tak nie odzyskałby majątku, który przeszedłby na żonę Ottokara i ich bezczelne dzieciaki. Poza tym nie chciał kalać nazwiska skandalem – gdyby zabił Ottokara, zostałby aresztowany i osadzony w Królewcu, a może nawet w Berlinie. Ponieważ stryj się nie odezwał, Ottokar von Trettin uderzył laską w podłogę. – Przejrzałem księgi i odkryłem, że ponosiłeś wydatki zupełnie nieproporcjonalne do przychodów. Poza tym obciążyłeś włości dużą hipoteką. Był już naprawdę najwyższy czas, żeby odebrać ci prawo dysponowania majątkiem. – Okradłeś mnie, Ottokarze! Trettin był moją własnością i powinien nią być aż do mojej śmierci! – ryknął Wolfhard von Trettin, z trudem kryjąc obrzydzenie, jakim napawał go ten nażarty ropuch, który ze względu na prawo majoratu był jego spadkobiercą. Ottokar zacisnął palce w pięść. – Wydaje mi się, stryju, że mnie nie zrozumiałeś. Chcę wiedzieć, gdzie podziały się pieniądze, które zarobiłeś na Trettinie. Przy odpowiednim zarządzaniu majątek może być kopalnią złota! Stary freiherr machnął ręką. – Nigdy nie byłem jak ten chłop, co liczy na polu kłosy. Najwidoczniej ty taki jesteś. A że nie mam syna, to po co miałbym obracać w palcach każdy talar? Ottokar zazgrzytał zębami. Strona 13 – Przywłaszczyłeś sobie pieniądze, żeby przekazać je córce i temu łachmycie, jej mężowi. Przyznaj się! Odzyskam je, zobaczysz! One przynależą do Trettina! – Powodzenia – zadrwił stary. – Ale możesz mi wierzyć, zawsze żyłem na wysokiej stopie i nie odmawiałem sobie żadnych przyjemności. Ottokar nie mógł temu zaprzeczyć. Stryj znany był z ekscentrycznego trybu życia. Od lat strzępiono sobie na jego temat języki. Miejscowi notable wyrazili zadowolenie, że niedbałe zarządzanie Trettinem wreszcie się skończy. Ale mimo wszystkich ekscesów starszego pana na koncie powinna być, jak uważał Ottokar, dużo większa kwota. – Stryju, jeśli w ciągu miesiąca nie zwrócisz brakujących pieniędzy, to pozwę cię do sądu. Twoja córka i jej bachory nie mają do nich żadnych praw. – Domyślam się, że chcesz odebrać mi nawet ten dom i kawałek lasu, który jeszcze posiadam. Ale nawet twoi przyjaciele prawnicy nie zdołają mi tego wydrzeć. Dom i las dostałem w spadku po teściu, one nie należą do majoratu. Choć Ottokar von Trettin trzymał w ręce laskę, cofnął się z obawy, że stryj mógłby posunąć się do rękoczynów. Ale ponieważ starzec się nie ruszył, znów hardo zadarł głowę. – Celowo udajesz, że nie wiesz, o co mi chodzi. Nic nie mówiłem o tej zrujnowanej chacie i kilku morgach lasu, znajdujących się, za pozwoleniem, w haniebnym stanie. Chodzi mi o pieniądze, które potajemnie zagarnąłeś, żeby przekazać córce. Ona nie dostanie z nich ani talara, przysięgam! – Twój ojciec był głupcem, Ottokarze, i ty jesteś dokładnie taki sam. Żyłem zbyt wystawnie, żeby móc odłożyć jakieś pieniądze. Wolfhard von Trettin uspokoił się i roześmiał siostrzeńcowi w nos. Ten poruszył szczękami jak krowa przeżuwająca trawę, a potem wrzasnął ze złością: – W takim razie znów zobaczymy się w sądzie! Ale nie miej pretensji, jak sędzia zabierze ci ostatnią koszulę. Twoją córkę mógł spotkać lepszy los. Ale zamiast wyjść za mnie, wolała związać się z tym belfrem. Ten nędznik nigdy niczego się nie dorobi. Staruszek przypomniał sobie ze zgrozą, jak natarczywie Ottokar starał się swego czasu o względy Leonory. Kilka razy trzeba było nawet interweniować, żeby powstrzymać nachalnego zalotnika. Do tej pory Wolfhard nie był pewien, czy córka naprawdę pokochała wiejskiego nauczyciela Clausa Huppacha, czy związała się z tym poczciwym jak baranek mężczyzną, by uniknąć dalszej namolności kuzyna. W każdym razie Leonora wmówiła ojcu, że może być Strona 14 szczęśliwa tylko w małżeństwie z Huppachem. Ponieważ, ku zdziwieniu Wolfharda, poza Ottokarem nikt więcej nie ubiegał się o jej rękę, z ciężkim sercem zgodził się wydać ją za mąż za nauczyciela. Zdążył się już pogodzić, że ma takiego, a nie innego zięcia; radowała go nawet wesoła dziatwa rozrabiająca w domu nauczyciela, chociaż dzieciaki w obecności dziadka robiły się ciche jak myszki. Ponieważ wiedział już wcześniej, że Trettin jako majorat przejdzie w ręce obrzydliwego krewnego, robił, co tylko mógł, żeby Leonora i jej potomstwo miały zapewniony byt po jego śmierci. Nie odwiod​łyby go od tego żadne groźby Ottokara. Dlatego spojrzał ironicznie na bratanka i rzekł: – Rób, co chcesz. Ale obawiam się, że niewiele zdziałasz. Ottokar prychnął gniewnie. – Wiem, że masz pieniądze! W zeszłym roku wyrzuciłeś przecież w błoto dwa tysiące talarów, żeby spłacić długi Fridolina i uchronić go przed więzieniem. – To były ostatnie moje pieniądze. Wolałem wydać je na Fridolina, niż trzymać tylko po to, żebyś mi je potem odebrał. Ironia w głosie Wolfharda von Trettina sprawiła, że Ottokar zrobił się purpurowy na twarzy. Chciał wykrzyczeć starcowi swój gniew prosto w oczy, ale dobrze wiedział, że stryj tylko na to czeka. Staruszek chętnie odpłaciłby mu za to jakimiś obelgami. Dlatego młody freiherr pohamował się, zrobił kilka głębokich wdechów i jeszcze raz spokojnie spróbował przemówić staremu do rozumu: – Lepiej by było, gdybyś te pieniądze spalił, zamiast marnować je na Fridolina. Ten człowiek jest zepsuty do szpiku kości! Mimo młodego wieku pije jak smok i zadaje się z kobietami o wątpliwej reputacji. Przynosi hańbę naszej rodzinie. Twoja dusza powinna boleć nad każdym wydanym na niego talarem. – Ha! Za młodych lat ja też grałem w karty, piłem i zadawałem się z kobietami. I do dzisiaj tego nie żałuję – powiedział Wolfhard von Trettin i zaśmiał się bratankowi w twarz. Ottokar zrozumiał, że nic nie zdziała ani dobrym słowem, ani groźbą. Rozeźlony pogroził starcowi laską. – Jeszcze o mnie usłyszysz! – ryknął i bez słowa pożegnania wypadł z domu. Wolfhard von Trettin zamknął za nim drzwi. Uznał, że dobrze zrobił, odesławszy Lorę do domu. Dziewczę na pewno przestraszyłoby się, słysząc tę kłótnię, i powtórzyłoby wszystko rodzicom. Starzec wolał, żeby o pewnych sprawach jego córka Leonora nie wiedziała. Strona 15 II Ottokar von Trettin wskoczył energicznie do powozu, opadł na siedzenie i laską uderzył kilka razy w dach. – Ruszaj, Florinie, i nie szczędź bata. Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu. Stangret popędził konie i powóz szybko nabrał prędkości. Ottokar tymczasem powrócił w myślach do rozmowy ze stryjem. Ku własnemu niezadowoleniu uznał, że starszy pan znów odniósł zwycięstwo. – On mnie jeszcze dobrze nie zna! W sądzie pokażę mu, do kogo należy ostatnie słowo – powiedział sam do siebie i pogroził pięścią w kierunku domku myśliwskiego. Ale chata była już poza zasięgiem jego wzroku, ponieważ ciąg​nięty przez szybkie konie powóz pędził przez gęsty jodłowy las jak po szerokiej wybrukowanej alei. Szybko pokonali pół mili pruskiej3 i znaleźli się na drodze prowadzącej do Bladiau, a niebawem dotarli do wsi Trettin, gdzie skręcili w kierunku folwarku noszącego tę samą nazwę. Tymczasem zrobiło się już ciemno i Florin nie śmiał zanadto popędzać koni. Na drodze mogły leżeć gałęzie albo inne przedmioty. Gdyby jeden z koni się potknął i nabawił kontuzji, winą obarczono by oczywiście stangreta i to na nim skupiłby się gniew pana. Tuż za wsią wyłoniły się z półmroku zarysy domu. Ottokar wyjrzał przez otwarte okno powozu. Na widok niskiej trzcinowej strzechy zazgrzytał zębami. Był to dom nauczyciela, w którym mieszkała jego kuzynka wraz z rodziną. W oknach nie dostrzegł żadnego świat​ła. Najwidoczniej mieszkańcy położyli się już spać. – Stój! – krzyknął do stangreta. Zapragnął obudzić Leonorę Huppach oraz jej durnego męża tylko po to, by im powiedzieć, że wsadzi stryja do więzienia, a nie zrezygnuje z przysługujących mu pieniędzy. Może uda mu się tak nastraszyć tych dwoje, że dobrowolnie powiedzą, gdzie starzec ukrył zdefraudowane pieniądze. Jeśli ich także pozwie do sądu i każe skazać jak złodziei, stracą prawo zamieszkania w domu nauczyciela i trafią na ulicę, co się im należy. – Panie, powóz stoi – ponurym głosem oznajmił Florin, ponieważ Ottokar nie Strona 16 ruszał się z miejsca. Stangret nie miał pojęcia, dlaczego jego pan kazał mu się zatrzymać właśnie tu, przed domem nauczyciela, w którym najwidoczniej wszyscy już spali. W pałacowej kuchni czekała solidna kolacja, a konie tęskniły za żłobem w stajni. Florin z żalem stwierdził, że Ottokar von Trettin otworzył w końcu drzwiczki powozu i wysiadł. Freiherr kilka razy głęboko odetchnął, po czym skierował się w stronę krytego trzciną domu i podniósł laskę, żeby uderzyć gałką w drzwi. Zastanawiał się przy tym, co ma powiedzieć. W końcu się zawahał. Jeśli wygarnie tej hołocie całą prawdę, to tylko ich ostrzeże i da im możliwość ukrycia pieniędzy, które stryj wyprowadził z majątku. Zamyślony odszedł od drzwi i znalazł się przy małej obórce dla kóz, dobudowanej do budynku mieszkalnego. Wyciągnął cygarnicę, wyjął z niej cygaro i zapalił. Czuł, jak rośnie w nim gniew, ponieważ sprawy nie ułożyły się tego dnia tak, jak by sobie tego życzył. Płonącą zapałkę upuścił na ziemię. Gdy ta po chwili zgasła, rozciągnął wargi w pełnym zadowolenia uśmiechu. Nie pozwoli, żeby Leonora wywinęła się zupełnie bezkarnie. Przypomniał sobie, jak minionej jesieni obserwował ją podczas sianokosów. Podszedł do stojącej w niewielkiej odległości szopy z sianem i otworzył drzwi. W nos buchnął mu ostry zapach suchej trawy. Kuzynka zmagazynowała wystarczająco dużo siana, żeby w chłodne dni, nieuniknione na tym obszarze, nie było konieczności wypędzania kóz na pastwisko, gdzie musiałyby pilnować ich dzieci. W tym roku będziesz miała siano – pomyślał i roześmiał się złoś​liwie. Dmuchnął na cygaro, które się rozżarzyło, a on rzucił je do wnętrza szopy. Nie zdążył nawet odejść, gdy sucha trawa zajęła się ogniem, a kilka sekund później w szopie pożar szalał już na dobre. Ottokar von Trettin był zaskoczony siłą ognia i nagle zdjął go lęk. Szybciej, niż można by się było spodziewać po jego tuszy, wskoczył do powozu i kazał stangretowi natychmiast ruszać. Florin usłuchał i popędził konie. Jego pan tymczasem wystawił głowę przez okno powozu i patrzył na ogień, którego płomienie sięgały już ponad trzcinowy dach domu. Chłodne uderzenie wiatru przeniosło iskry z płonącej szopy na budynek mieszkalny. Trzcinowy dach natychmiast się zapalił. Coraz silniejsze powiewy wiatru rozniecały ogień, aż w końcu cały dom przypominał płonącą pochodnię. Coś mówiło Ottokarowi, że powinien zatrzymać powóz i obudzić kuzynkę, żeby mogła wraz z rodziną w porę opuścić gorejący dom. Uderzył w dach Strona 17 powozu, żeby wydać odpowiednie polecenie, ale zamiast tego usłyszał własny głos: – Szybciej, Florinie, szybciej! Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu. III Idąc przez las, Lora była zła sama na siebie, że zdecydowała się pójść ścieżką na skróty, zamiast wybrać drogę wprawdzie dłuższą, ale łatwiejszą do pokonania w ciemnościach. Już dwa razy potknęła się o korzeń, którego nie dostrzegła w ciemnościach, a teraz na dodatek rozdarła jeszcze skraj sukienki. A była to jedna z jej dwóch eleganckich sukni, zakładanych tylko wtedy, gdy szła odwiedzić dziadka. Odwiedzała starszego pana regularnie, wcześniej w pałacu, a teraz w małym i nieco podupadłym drewnianym domku myśliwskim, dokąd zmuszony był się przeprowadzić. Chata była jedyną nieruchomością, której staruszek pozostał właścicielem. Znajdowała się pośrodku rozległego lasu, sięgającego prawie do Trettina, ale tylko w niewielkiej części należącego do majątku. Najlepsze sukienki Lory nie pasowały do leśnej chaty, ale dziadek nalegał, żeby ubierała się i zachowywała jak dama z towarzystwa. Teraz żałowała zniszczonej sukni. Miała nadzieję, że zdoła w taki sposób zszyć rozdarcie, by nie było go widać. Przypomniała sobie żonę poprzedniego pastora. To właśnie ona nauczyła ją szyć i haftować. Niestety, staruszka po śmierci męża przeniosła się do córki i zięcia mieszkających w Królewcu. Dziadek zabronił Lorze kontaktować się z rodziną nowego pastora, ponieważ duchowny służalczo chylił karku przed nowym właścicielem Trettina. Znowu źle stąpnęła. Ostry ból w kostce wyrwał ją z zamyślenia. Szła dalej, kulejąc. Jeśli nie będzie uważać, to może zabłądzić w rozleg​łym lesie, a ten na dodatek w kilku miejscach przechodził w bagno. Poza tym na dziewczę w jej wieku czyhały jeszcze inne niebezpieczeństwa. Nie wierzyła natomiast w leśne duchy, którymi nastraszyć ją chciała służąca dziadka. Gdy Lora odkryła pień buka trafionego ostatniego lata przez piorun, odetchnęła z ulgą. Była na właściwej drodze. Wkrótce korony drzew przerzedziły się i znów była w stanie dostrzec ziemię pod stopami. Mimo bólu Strona 18 w kostce przyspieszyła kroku. Miała nadzieję, że rodzice i rodzeństwo jeszcze nie śpią, choć pewnie leżą już w łóżkach. Miała zostać u dziadka przez kilka dni i dlatego nikt się jej w domu nie spodziewał. Znów rozgniewało ją to, że jako najstarsza z rodzeństwa nie miała klucza. Cóż więc ma począć? Będzie musiała obudzić rodziców. Ale jak ma im wyjaśnić swój nocny powrót? Nic nie przychodziło jej do głowy. Czuła, że nie powinna wspominać o wizycie Ottokara, by nie zdenerwować najbliższych. Ale nie chciała też, by pomyśleli, że dziadek odesłał ją do domu, bo go czymś rozgniewała. Wtem zobaczyła przed sobą nad linią horyzontu jasne światło i usłyszała głośne spanikowane głosy. Ze strachu ścisnęło ją w gard​le. Zaczęła biec. Po chwili wypadła na drogę i zobaczyła przed sobą rodzinny dom – buchający jasnymi płomieniami niczym olbrzymi stos. Ludzie biegali w tę i we w tę, gestykulując. Część z nich targała wiadra z wodą, usiłując ugasić pożar. Ale gorąco buchających płomieni było tak wielkie, że większość wody zamieniała się w parę, zanim dosięgła ognia. Lora podbiegła bliżej, rozglądając się za rodzicami i rodzeństwem, ale widziała tylko mieszkańców wsi, którzy zgromadzili się przy domu nauczyciela i robili wrażenie równie struchlałych, co ona. Jakaś kobieta spostrzegła ją. Krzyknęła, jakby zobaczyła ducha, ale potem spojrzała na las, w kierunku, gdzie znajdował się domek myśliwski starego pana von Trettina. – Pewnie znowu byłaś u dziadka? Dziewczyna skinęła głową i wskazała na dom, którego dach właś​nie się zapadł, a w niebo buchnęła chmura iskier. – Mama i tata… Gdzie oni są? I gdzie są…? Twarz właścicielki sklepu z towarami kolonialnymi zdradziła Lorze, co stało się z jej najbliższymi. Jakiś mężczyzna podszedł do dziewczyny, objął ją i przytulił. Lora uniosła wzrok i rozpoznała starego Korda, głównego parobka w folwarku Trettin, który został zwolniony przez nowego pana za lojalność względem poprzedniego. Wysoko buchające płomienie oświetliły wykrzywioną ze zgrozy twarz mężczyzny. – Módl się do Boga, moje dziecko! Nic więcej nie da się już zrobić. Nikomu z twojej rodziny nie udało się wyjść z domu. – Nie! Nie! Boże, mój Boże, nie możesz być aż tak okrutny! Strona 19 Lora wyrwała się z objęć Korda i próbowała podbiec do płonącego domu. Ludzie natychmiast ją chwycili i odciągnęli. – W niczym już nie można im pomóc, moje drogie dziecko! – powtórzył Kord. Właścicielka sklepu dodała: – Dziękuj Bogu, że choć ciebie uratował, Loro! Wprawdzie odebrał ci rodziców i rodzeństwo, ale ocalił ci życie. – Wolałabym zginąć razem z nimi – wykrztusiła Lora. Staruszka Miena, której chatka stała po sąsiedzku, mruknęła coś pod nosem. Wprawdzie Kord zrozumiał tylko strzępy słów, ale miał wrażenie, że smagnięto go batem. – Powtórz to, co powiedziałaś, Mieno! – Córka starego pana von Trettina i jej rodzina mogliby jeszcze żyć. Gdy wybuchł pożar, wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam, że nowy pan przejeżdża właśnie obok. Gdyby przystanął i zawołał, wszyscy zdołaliby się uratować. Ja pobiegłam wprawdzie na pomoc i krzyczałam, jak tylko mogłam, ale było już za późno. – Co ty bredzisz? Nie gadaj więcej takich bredni, ty stara czarownico! – zabrzmiał z tyłu cierpki głos. Ludzie spojrzeli za siebie. Zobaczywszy nadchodzącego pastora, pospiesznie się rozeszli. Nikt nie lubił tego człowieka. Jego poprzednik był uosobieniem dobroci i zawsze miał życzliwe słowo dla swoich parafian. Nowy pastor mówił zaś tylko uczonym językiem i w swej wyniosłości nawet nie próbował nauczyć się dialektu wiejskiego ludu. Poza tym był bliskim przyjacielem nowego pana na Trettinie, a ten od dwóch miesięcy, odkąd przejął majątek, zachowywał się jak sam cesarz Wilhelm, tak więc zdążyli go znienawidzić wszyscy chłopi i cała służba. Widok łamiących się belek i wzbijających się w górę iskier przypomniał pastorowi, że w tej chwili obrona nowego właściciela majątku nie jest być może priorytetem. – Co się stało? – zapytał stojącego obok Korda. Staruszek wskazał ręką ogień. – Wybuchł pożar. Poza Lorą spalili się wszyscy mieszkańcy domu. Spojrzenie pastora powędrowało po ludziach i zatrzymało się na dziewczynie. Podszedł do niej i wypowiedział jakieś pobożne zdanie. Lora nie słyszała jego słów. Stała nieruchomo jak słup soli. Zgromadzeni ludzie czynili za plecami Strona 20 pastora pogardliwe gesty, nikt jednak nie odważył się czegokolwiek powiedzieć, bo pastor – poza panem von Trettinem – był najważniejszym człowiekiem w parafii, a już boleśnie doświadczyli, że duchowny powtarzał potem panu Ottokarowi ich pochopne skargi. Stara Miena także położyła uszy po sobie. Jeśli pastor doniesie panu, co powiedziała, ten przepędzi ją z jej chatki i staruszka zamieszka w przytułku dla ubogich, gdzie nikt nie chciałby trafić z własnej woli. Gdy mieszkańcy wsi stwierdzili, że nie zdołają niczego uratować, odwrócili się do zgliszczy plecami i ruszyli do swoich domów. Kord został, bo nie wiedział, co stanie się z Lorą. W tym stanie dziewczyna nie mogła wracać sama do domku myśliwskiego. Pastor podjął decyzję za niego, przywołując Lorę kiwnięciem ręki. – Tę noc spędzisz u mnie na plebanii, a jutro zawiozę cię do pałacu. Do Lory zaczęło stopniowo docierać, jaką stratę poniosła tej nocy. Ogarnęła ją taka żałość, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Słowo „pałac” wdarło się jednak do jej świadomości. Uniosła ręce w obronnym geście. – Nie chcę do pałacu! Nie mam nic wspólnego z nowym panem na Trettinie. – Dziewczyna ma rację, wielebny pastorze – przytaknął Kord. – Po śmierci rodziców jedynym człowiekiem, który mógłby się o nią zatroszczyć, jest jej dziadek. Pastor nie zaoponował. – W takim razie dobrze, jutro rano zawiozę Lorę do starszego pana – oznajmił, chociaż wcale nie miał ochoty spotykać się z byłym właścicielem włości; starzec nie bawił się w ceregiele i potrafiłby zwyzywać pastora tak samo jak zwykłego stajennego. Kord nie był pewien, czy nie powinien pójść do starszego pana i powiedzieć mu o nieszczęściu. Ale już po kilku krokach przystanął. Czuł, że nie dorósł do tego zadania. Powiedział sobie, że pastor jako człowiek wykształcony na pewno lepiej dobierze słowa. IV Lora spędziła noc w pokoju gościnnym na plebanii, ale następnego ranka nie