Enklawa - Logmansbo Ove
Szczegóły |
Tytuł |
Enklawa - Logmansbo Ove |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Enklawa - Logmansbo Ove PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Enklawa - Logmansbo Ove PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Enklawa - Logmansbo Ove - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
WROCŁAW 20 16
Strona 5
Proje kt okładki
MARIUS Z BANACHOWICZ
Fotografia na okładce
© L orraine Kourafas/S hutte rstock
Re dakcja
IWONA G AWRYŚ
Kore kta
BOG US ŁAWA OT FINOWS KA
Re dakcja te chniczna
LOREM IPS UM
Polish e ditions © Publicat S . A ., Ove L øgm ansbø MMX VI (w ydanie
e le ktroniczne )
Wykorzystyw anie e -booka nie zgodne z re gulam ine m dystrybutora,
w tym nie le galne je go kopiow anie i rozpow sze chnianie , je st zabronione .
Wsze lkie praw a zastrze żone .
je st znakie m tow arow ym Publicat S . A .
Wydanie e le ktroniczne 20 16
IS BN 9 78-83 -271-550 9 -2
Publicat S. A .
61-0 0 3 Poznań, ul. Chle bow a 24
te l. 61 652 9 2 52, fax 61 652 9 2 0 0
e -m ail: office @publicat .pl, w w w .publicat .pl
Strona 6
Oddział w e Wrocław iu
50 -0 10 Wrocław , ul. Podw ale 62
te l. 71 785 9 0 40 , fax 71 785 9 0 66
e -m ail: w ydaw nictw odolnoslaskie @publicat .pl
Konw e rsja publikacji do w e rsji e le ktroniczne j
Strona 7
Spis treści
De dykacja
1. S obota, 12 grudnia, godz . 17.40
2. Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 12.11
3 . Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 13 .0 8
4. Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 16.40
5. Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 18.0 1
6. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 0 0.0 4
7. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 0 9 .10
8. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 15.12
9 . Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 18.24
10. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 20.3 3
11. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 22.0 0
12. Wtore k, 15 grudnia, godz . 11.40
13 . Wtore k, 15 grudnia, godz . 12.0 1
14. Wtore k, 15 grudnia, godz . 12.29
15. Wtore k, 15 grudnia, godz . 12.50
16. Wtore k, 15 grudnia, godz . 22.10
17. Środa, 16 grudnia, godz . 0 8.13
18. Środa, 16 grudnia, godz . 11.15
19 . Środa, 16 grudnia, godz . 11.49
20. Środa, 16 grudnia, godz . 12.3 4
21. Środa, 16 grudnia, godz . 22.40
Strona 8
22. Czw arte k, 17 grudnia, godz . 0 6.17
23 . Czw arte k, 17 grudnia, godz . 12.58
24. Czw arte k, 17 grudnia, godz . 17.0 0
25. Piąte k, 18 grudnia, godz . 0 7.3 3
26. Piąte k, 18 grudnia, godz . 23 .3 2
27. S obota, 19 grudnia, godz . 0 1.3 3
28. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 0 8.15
29 . Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 0 8.3 7
3 0. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 12.3 7
3 1. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 13 .3 0
3 2. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 13 .45
3 3 . Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 15.49
3 4. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 17.10
3 5. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 19 .3 0
3 6. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 19 .3 5
3 7. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 21.3 0
3 8. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 22.0 5
3 9 . Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 0 6.40
40. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 0 8.15
41. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 0 9 .0 1
42. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 10.10
43 . Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 11.12
44. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 12.3 0
45. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 16.0 5
46. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 16.10
47. Wtore k, 22 grudnia, godz . 12.0 0
48. Nie dzie la, 14 lute go, godz . 18.0 4
Strona 9
49 . Czw arte k, 17 m arca, godz . 0 8.40
Przypisy
Strona 10
D la D ag fríð. Z aw sz e.
I dla Bartosz a. Z a pom oc .
Strona 11
Nie m iałe m praw a w dzie rać się w coś,
co nie nale ży do m nie .
J oste in G aarde r, D z iew cz yna z pom arańcz am i
Strona 12
1
Sobota, 12 grudnia, godz . 17.40
Hallbjørn Olse n spojrzał na w yśw ie tlacz na de sce rozdzie lcze j. T rzy stopnie ,
jak zw ykle . Miał w raże nie , że te m pe ratura ustaliła się na najbliższe czte ry
m ie siące . Dopie ro w kw ie tniu drgnie o dw ie , m oże trzy kre ski, aby
w szczycie se zonu turystyczne go dojść do trzynastu. L iczba pe chow a, ale nie
tutaj – bo tutaj oznaczało to, że przyje zdni bę dą zadow ole ni. Być m oże naw e t
pojaw i się ich trochę w ię ce j i Hallbjørn dostanie zastrzyk gotów ki.
Poza se zone m Olse n żył z zaję ć doryw czych, takich jak dzisie jsze
zre pe row anie okie nnic u starsze j kobie ty w porcie . Znał ją od daw na, jak
w szystkich w Ve stm annie , o co nie trudno było w m iaste czku, które
zam ie szkiw ało nie w ie le ponad tysiąc m ie szkańców . Wynikał z te go pe w ie n
proble m , bo czę ść je go klie ntów ocze kiw ała, że w ykona robotę za darm o lub
półdarm o. S taruszka także . Wrę czyła m u sie de m dzie siąt koron i zaproponow ała
skerpikjøt – Olse n zapłatę przyjął, ale baraniny odm ów ił. Pod konie c m ie siąca
naje się je j tyle , że bę dzie m iał dosyć na cały rok .
S ie dział w sam ochodzie , m yśląc o tym , że bę dą to trze cie św ię ta be z
żony. Radził sobie nie najgorze j, biorąc pod uw agę , że sam otnie w ychow yw ał
sze snastole tnią Ann-Mari. Wpraw dzie na fali zaurocze nia Am e ryką córka
zam iast „tato” m ów iła do nie go „Hal”, ale zaw sze m ogło być gorze j.
Nagle rozle gło się pukanie w szybę od strony pasaże ra i Hallbjørn drgnął.
S pojrzał w praw o i zobaczył kole żankę Ann-Mari, które j im ie nia nie m ógł
sobie przypom nie ć . Nachylała się do okna i uśm ie chała do nie go.
Hallbjørn opuścił szybę .
– Wszystko w porządku, panie Olse n? – zapytała dzie w czyna.
Potrząsnął głow ą. Nic nie było w porządku.
– T ak – odparł.
– A w ygląda pan, jakby coś się stało. Albo m iało stać .
– S łucham ?
Dzie w czyna roze jrzała się , rozkładając rę ce .
– No w ie pan – pow ie działa. – S ie dzi pan sam w sam ochodzie , je st już
cie m no, m ożna by pom yśle ć , że pan na kogoś czyha. – Zaśm iała się .
Strona 13
Ow sze m , m ożna by pom yśle ć , gdyby zdarzyło się to gdzie kolw ie k
indzie j, pom yślał Olse n. Mie szkańcom Ve stm anny poję cie prze stę pstw a było
w łaściw ie obce , nie znali go z autopsji. Zre sztą podobnie było na całym
archipe lagu. Od 19 88 roku na Wyspach Ow czych doszło do je dne go
m orde rstw a, w dodatku pope łnił je przyje zdny Chorw at na w yspie S uðuroy.
– Po prostu się zam yśliłe m – ode zw ał się Hallbjørn.
Nie przyszło m u do głow y, by zapytać dzie w czynę , co tutaj robi. Portow e
zaułki w zim ow e w ie czory spraw iały m roczne w raże nie , ale nie m ogło je j tu
spotkać nic złe go.
– Rozum ie m – rzuciła. – W takim razie proszę pozdrow ić Ann-Mari.
– Pe w nie – odparł Olse n i uniósł le kko kąciki ust .
Dzie w czyna poże gnała go i ruszyła w kie runku Havnargøta. Odprow adził
ją w zrokie m , gdy znikała m ię dzy rozgarnię tym i prze z odśnie żarki pryzm am i
śnie gu. Pote m zam knął okno, zapuścił silnik i skie row ał się w stronę dom u.
Mie szkał przy Fjalsve gur, na obrze żach m iaste czka. Ze stoku, na którym
raze m z te ście m postaw ił budyne k, rozciągał się w idok na całą Ve stm annę .
Kie dyś stanow iło to pow ód do dum y, te raz było je dynie e le m e nte m
m onotonne j e gzyste ncji.
Minął ke m ping przy porcie i skrę cił w He ygagøta. Dopie ro w te dy
prze m knę ło m u prze z m yśl, że kole żanka córki nie m iała cze go szukać
w porcie . Przynajm nie j nie o te j porze . Hallbjørn doskonale w ie dział, kto
m ie szka w te j okolicy, i nie było tam żadnych dzie ciaków . Dzie w czyna nie
odw ie dzała kole żanki, nie m ogła te ż m ie ć tam chłopaka. W jakim ce lu się
w ię c tam krę ciła?
Myśl szybko zaw ie ruszyła się gdzie ś pośród innych. Hallbjørn Olse n nie
zastanaw iał się nad tym , ponie w aż nie m ógł w ie dzie ć , że w idział dzie w czynę
jako ostatni.
2
Niedziela, 13 grudnia, godz . 12.11
– Hal? – rozle gł się głos Ann-Mari.
Hallbjørn otw orzył oczy, ale prze z m om e nt nie w ie dział, co się dzie je .
– Wszystko w porządku? – spytała córka.
Strona 14
Podniósł się , odrzucając kołdrę na bok . Dopie ro te raz zrozum iał, że je st
w sw oim łóżku, a na dw orze zrobiło się jasno. O które j się położył? J ak trafił
do łóżka? I ile w ypił prze d sne m ? Były to tylko trzy pytania z kilkunastu, które
zakołatały się w je go głow ie .
– Która godzina? – ode zw ał się zachrypnię tym głose m .
– Dw unasta.
S pojrzał na Ann-Mari, licząc na to, że dzie w czyna się uśm ie chnie i zaraz
doda, że tylko żartow ała. Córka je dnak obróciła się na pię cie , a pote m zniknę ła
w korytarzu. Olse n z prze raże nie m pom yślał, że zape w ne m iał dzisiaj rano
w ykonać jakie ś zle ce nie . Ze rw ał się z łóżka i w połow ie drogi do łazie nki
uśw iadom ił sobie , że je st nie dzie la.
Uspokoił się na tyle , by poukładać w czorajsze zdarze nia w logiczny ciąg.
Najpie rw był na m e czu piłki rę czne j, lokalny VÍ F w ygrał z VB Vá gur różnicą
kilku bram e k . Pote m Hallbjørn poje chał do kobie ty w porcie , która zapłaciła
m u sym boliczną kw otę i zaproponow ała danie z baraniny. Nastę pnie w siadł
do sam ochodu, spotkał dzie w czynę , które j im ie nia nie pam ię tał, a późnie j...
Hallbjørn stał prze d lustre m , starając się przypom nie ć sobie , co było
dale j. Poje chał w kie runku dom u, po drodze pe w nie kupił bute lkę . Ale gdzie
i jaką? Na całym archipe lagu obow iązyw ał zakaz sprze daży trunków
o zaw artości alkoholu pow yże j 2,8% . Można było je nabyć je dynie
w państw ow e j sie ci Rúsdre kkasøla L andsins, a najbliższy punkt był
w Hoyviku, czte rdzie ści m inut sam ochode m od Ve stm anny. W dom u Olse n
nie trzym ał m ocne go alkoholu.
Na Boga, skąd ta dziura w pam ię ci?
Potrząsnął głow ą, po czym opłukał tw arz zim ną w odą i um ył zę by.
Wsze dł z pow rote m do sypialni i roze jrzał się . Przy łóżku stała otw arta danzka.
T uż obok zobaczył dw ie puste bute lki po piw ie Föroya Bjór, pochodzącym
z je dyne go brow aru na w yspach.
Zrobiło m u się nie dobrze . Uśw iadom ił sobie , że zapach, który m usiała
poczuć je go córka, nie nale żał do najprzyje m nie jszych. S kie row ał się
na korytarz i usłyszał, że te le w izor je st w łączony.
W dom u przy Fjalsve gur salon był połączony z kuchnią. Wym yśliła to
żona Olse na, która chciała m ie ć am e rykańską „otw artą prze strze ń”. Hallbjørn
próbow ał je j w ytłum aczyć , że open space dotyczy racze j biur i m ie jsc pracy,
ale Karla była nie ugię ta. A te raz tę sam ą ce chę charakte ru – i to sam o
zam iłow anie do S tanów – prze jaw iała ich córka.
Olse n stanął przy płycie indukcyjne j i zaczął grzać m le ko na ow siankę .
– S łyszałe ś? – zapytała z nie pokoje m Ann-Mari.
Podniósł w zrok i zobaczył, że córka odw raca się do nie go. Prze z m om e nt
Strona 15
w yglądała, jakby to ona urządziła sobie nocną libację . Zbladła, a usta je j
zadrżały.
– Zaginę ła m oja znajom a – oznajm iła.
– Co takie go?
– Poula L økin.
– O czym ty m ów isz?
– Zobacz . – Ann-Mari w skazała na te le w izor.
Hallbjørn w yłączył płytę i obsze dł w yspę kuche nną. Popatrzył na e kran,
le ciało w łaśnie spe cjalne w ydanie D agur og V ika na KVF. J e dyny program
inform acyjny na w yspach te go dnia nadaw ano prosto z portu, który Olse n znał
doskonale .
– Co się dzie je ? – zapytał skołow any.
– Mów ią, że Poula nie w róciła na noc do dom u.
Podsze dł do kanapy i położył rę ce na oparciu, stając tuż za córką.
– J ak to?
– Ostatnim raze m w idziano ją w okolicach He ygane sgøta około
sie de m naste j.
Hallbjørn m iał nadzie ję , że to w szystko je st tylko złym , alkoholow ym
sne m .
– Ape lują, że by pom óc w poszukiw aniach – dodała Ann-Mari, podnosząc
się z kanapy. – Poje dzie m y?
Olse n słyszał te ż , jak dzie nnikarz prosił, by zgłaszali się w szyscy ci,
którzy w idzie li dzie w czynę po południu lub w ie czore m . Policja uruchom iła
spe cjalną infolinię i prosiła o prze kazyw anie jakichkolw ie k szcze gółów ,
naw e t je śli m ogą w ydaw ać się błahe .
– Hal?
– T ak, tak ... poje dzie m y, oczyw iście – odparł be zm yślnie .
Córka nie rozum ow ała tak, jak każdy dorosły na w yspie . Zarów no Olse n,
jak i w ie lu je go znajom ych rozpoczynało dzie ń od zastanow ie nia się , czy
m ogą w siąść za kółko. Alkohol nie był plagą w śród Fare rów – był
nie odłącznym tow arzysze m ich codzie nne j e gzyste ncji. Młodzi urozm aicali ją
sobie , zanurzając się coraz bardzie j w w irtualnym św ie cie , starsi – zanurzając
się w gorzale .
Hallbjørn w ie dział, że te go dnia nie pow inie n w ogóle zbliżać się
do sam ochodu, a co dopie ro go prow adzić . Ann-Mari pognała je dnak
do sw oje go pokoju, jakby liczyła się każda se kunda.
Może w istocie tak było. J e śli dzie w czynie coś się stało, po tylu
godzinach m ogła znale źć się na skraju w ycze rpania. I pe w nie gdyby
Olse now ie m ie szkali bliże j głów ne j ulicy, ktoś daw no by po nich przysze dł.
Strona 16
Fjalsve gur znajdow ała się je dnak na zboczu w znie sie nia zam ykające go
Ve stm annę od północy, z dala od pozostałych zabudow ań.
– Zje dz tylko coś – rzuciła Ann-Mari, a pote m zam knę ła drzw i.
Olse n prze łknął ślinę . Rze czyw iście , pow inie n zape łnić czym ś żołąde k .
W prze ciw nym razie za godzinę lub dw ie zrobi m u się nie dobrze i pojaw ią
się kole jne proble m y. Roze jrzał się po kuchni, a pote m się gnął po suszone
w ie lorybie m ię so. Zjadł kilka plastrów i zam knął poje m nik .
Chw ilę późnie j je chał już z Ann-Mari w kie runku portu, m ając nadzie ję ,
że w taki dzie ń żade n stróż praw a nie pom yśli o tym , by prze prow adzać
badanie alkom ate m .
– Włączę radio – pow ie działa dzie w czyna.
Hallbjørn skinął głow ą. Rzadko słuchał radia, bo rozgłośnia na 89 ,9 FM
nigdy nie e m itow ała nicze go cie kaw e go, a inne go w yboru nie było
(o lokalne j S taðið FM 10 1 naw e t nie chciał m yśle ć). W takie j sytuacji je dyny
ratune k stanow iły płyty z m uzyką. Hallbjørn chę tnie słuchał Högnie go
Re istrupa, choć bynajm nie j nie dlate go, że lubił e le ktroniczne brzm ie nia
zbliżone do De pe che Mode – Högni był ulubionym m uzykie m je go żony
i Olse n m iał do nie go se ntym e nt .
Ann-Mari prze łączyła radio na odbiór stacji, a pote m ustaw iła Kringvarp
Føroya.
– Policjanci z T órshavn są już na m ie jscu – oznajm ił pre ze nte r. –
Pode jm ują obe cnie czynności w yjaśniające i nie udzie lają m e diom żadnych
inform acji. Przypom nijm y, że Poula L økin zaginę ła w czoraj w ie czore m , ostatnio
w idziana była...
Hallbjørn ściszył radio i spojrzał na córkę .
– Wszystko bę dzie dobrze – m ruknął.
Ann-Mari m ilczała. Pow inie n w ie dzie ć , że rzucanie takich
w yśw ie chtanych fraze sów w niczym nie pom oże . Prze z m om e nt je chali
w m ilcze niu, po czym Olse n podgłośnił radio.
Zaparkow ał nie dale ko portu, dopie ro te raz czując, jak pijany je st je szcze
po w czorajsze j libacji. Właściw ie w cze śnie j nie dotarło do nie go na dobre
naw e t to, że m a dziury w pam ię ci.
Wysiadł z sam ochodu, spoglądając na tłum gapiów , którzy zgrom adzili się
w zdłuż parkingu przy Havnargøta. Nie m iał w ątpliw ości, że posm ak w ódki
w je go ustach w iąże się także z w yraźnym , ostrym zapache m . T rudno, nie
bę dzie pie rw szy i ostatni, który pojaw i się tutaj trochę w staw iony.
Pode szli z Ann-Mari do grupy m ie szkańców i zdaw kow o się z nim i
przyw itali. Hallbjørn w ym ie nił zanie pokojone spojrze nia z kilkom a osobam i,
po czym zobaczył policjantów rozm aw iających z kobie tą, u które j w czoraj
Strona 17
napraw iał okie nnice .
Roze jrzał się i dostrze gł te ż stare go znajom e go – pracow nika Muze um
S aga. O te j porze roku m ógł on pozw olić sobie na w olne naw e t o te j porze ,
bo m uze um św ie ciło pustkam i.
– G dzie re szta ludzi? – zagadnął go Hallbjørn.
– S zukają dzie w czyny – odparł m ę żczyzna, w skazując w kie runku
zaśnie żonych stoków Hægstafjall. – Nie długo bę dą organizow ać kole jną grupę ,
m oże cie dołączyć .
– Chę tnie – ode zw ała się Ann-Mari.
– Mam y zam iar pójść linią brze gow ą na południe . Może gdzie ś zasłabła
i straciła przytom ność .
Olse n poczuł w gardle gę stnie jącą ślinę .
– Musi być gdzie ś w m ie ście – dodał m ę żczyzna.
– Oby – skw itow ał Hallbjørn.
Wie dział, że w prze ciw nym w ypadku m ogła nie prze żyć nocy. J e śli
w e szła na które ś z czte re ch w zgórz otaczających Ve stm annę od strony lądu,
nie było naw e t o czym m ów ić . T e m pe ratura za dnia utrzym yw ała się
na plusie , ale po zm roku szybko spadała. Kilkanaście godzin z pe w nością
by w ystarczyło, że by dzie w czyna w padła w hipote rm ię .
– J ak to się m ogło stać? – zapytała Ann-Mari.
– Nie w ie m , dzie cko – odparł pracow nik m uze um . – Mów ią, że ktoś ją
w idział w porcie około sie de m naste j. Nikt je dnak nie w ie , co tutaj robiła. –
Mę żczyzna przyjrzał się córce Olse na, a pote m pochylił się ku nie j. – Ale ty ją
znałaś, praw da?
Hallbjørnow i nie um knął czas prze szły, je dnak Ann-Mari zdaw ała się te go
nie zauw ażać .
– Chodzim y do je dne j klasy – oznajm iła.
– Znała tutaj kogoś?
– W porcie ? Nie , nikt z naszych znajom ych tu nie m ie szka.
– Wię c po co tu przyszła?
– Nie w ie m .
Olse n czuł rosnący nie pokój. Z każdą upływ ającą m inutą docie rało
do nie go, że pow inie n jak najprę dze j poinform ow ać kogoś o tym , że w idział
dzie w czynę . Policjanci z T órshavn stali kilka m e trów dale j, w ystarczyło
do nich pode jść .
T ylko co m iałby im pow ie dzie ć? Że w idział dzie w czynę w ie czore m ,
prze d szóstą, ale nie potrafi ustalić , co robił późnie j? Odje chał, to pe w ne .
Kupił gdzie ś bute lkę , a pote m w rócił do dom u, ale co było dale j?
Funkcjonariusze z pe w nością nie spojrzą na to przychylnie . Natychm iast dojdą
Strona 18
do w niosku, że Olse n m ógł w rócić do portu.
Wyprostow ał się . S tarał się oddychać prze z nos i nie odzyw ać się , je śli
nie było to konie czne . Raz po raz je dnak ktoś go zagadyw ał, w szyscy byli
pode kscytow ani i zaczynali opow iadać nie stw orzone historie . Nie w ie le było
trze ba, by w m ałe j społe czności popuszczono w odze fantazji.
Hallbjørn obse rw ow ał policjantów prze słuchujących staruszkę
i zastanaw iał się , jaką przyjąć strate gię . Naraz uzm ysłow ił sobie , że już sam o
snucie takich m yśli staw ia go w nie korzystnym św ie tle .
Absurd. Nie m a prze cie ż m ożliw ości, że by zrobił cokolw ie k te j
dzie w czynie . Ani on, ani ktokolw ie k inny. Może w stolicy takie rze czy się
zdarzały – tam pito je szcze w ię ce j, trudniono się prze m yte m narkotyków
z Rosji, S zw e cji czy Norw e gii, dochodziło do bóje k i coraz pow sze chnie jsza
była prze m oc dom ow a. Ale tutaj? Ve stm anna nie m iała naw e t are sztu. T e n
w T órshavn te ż zre sztą nazyw ano tak trochę na w yrost , bo było w nim rapte m
kilka m ie jsc . S kazanych na odsiadkę w ysyłano do Danii, tutaj nikt nie m iał
dośw iadcze nia w takich spraw ach.
Miny policjantów zdaw ały się to potw ie rdzać . Funkcjonariusze drapali się
po głow ach, odbie rając ze znanie od staruszki. Kobie ta pow iodła w zrokie m
po ze branych i nagle utkw iła spojrze nie w Hallbjørnie .
Olse n poczuł, jak oble w a go fala gorąca. Zaklął w duchu, kie dy staruszka
w skazała go policjantom .
Wie dział, że m usi działać szybko. Musi spraw iać w raże nie , jakby
przysze dł tutaj w łaśnie po to, by z nim i pom ów ić . Odchrząknął i spojrzał
na córkę .
– Zaraz w rócę – pow ie dział.
– Co?
– Muszę zam ie nić kilka słów z panam i policjantam i.
Popatrzyła na nie go, jakby pow ie dział coś totalnie idiotyczne go. Hallbjørn
szybko uśw iadom ił sobie , że okre śle nie „pan policjant” nie w ystę puje
w słow niku sze snastole tnie j dzie w czyny. Pow inie n pow ie dzie ć „z psam i” albo
coś w tym rodzaju.
Ruszył prze d sie bie , ale córka złapała go za połę kurtki. Nie za rę kę ,
co uznał za sym ptom atyczne – była to kw inte se ncja e rozji, która traw iła ich
re lacje .
– O czym chce sz z nim i rozm aw iać? – zapytała Ann-Mari.
– Wydaje m i się , że w idziałe m Poulę .
– Co takie go?
– Wie czore m , po skończone j pracy i...
– O czym ty m ów isz? – zainte re sow ał się znajom y pracow nik m uze um . –
Strona 19
Widziałe ś ją?
Hallbjørn czuł, że zaraz rozpę ta się burza.
– I nic nie pow ie działe ś? – zdziw ił się m ę żczyzna.
Olse n uznał, że pora zaw czasu się ze w szystkie go w yspow iadać .
Uśm ie chnął się blado do córki, a pote m na tyle de likatnie , na ile było to
m ożliw e , w ysw obodził kurtkę z je j uścisku. G dy posze dł w stronę
policjantów , ci w patryw ali się już w nie go pode jrzliw ie . S taruszka m usiała
pow ie dzie ć , o które j skończył re pe row ać okie nnice .
Po kilku krokach Hallbjørn odniósł w raże nie , że nie co się zatoczył. Nie
był je dnak pe w ie n i m iał nadzie ję , że to tylko złudze nie . S tanął prze d
funkcjonariuszam i, czując na sobie ich cię żki w zrok .
– Panow ie , w ybaczcie , że dopie ro te raz, ale ...
– Widział pan zaginioną? – w padł m u w słow o policjant . – Około szóste j?
– T ak, tuż prze d.
J e de n z prze słuchujących m iał koło trzydzie stki, drugi był już dobrze
po czte rdzie stce , w w ie ku Hallbjørna. Mie rzyli go spojrze niam i, nie pe w ni, czy
traktow ać jako św iadka, czy pote ncjalne go pode jrzane go. Olse now i w ydało
się , że to w łaśnie oni dw aj są najbardzie j zagubie ni spośród w szystkich
zgrom adzonych. S tali z w yciągnię tym i notatnikam i, przyw odząc na m yśl
funkcjonariuszy drogów ki gotow ych do w ypisania m andatu.
– G dzie ją pan w idział? – zapytał starszy.
– T utaj – odparł Olse n, w skazując m ie jsce , gdzie zaparkow ał sam ochód. –
Kw adrans prze d szóstą skończyłe m pracę u pani Kie lbe rg , a pote m w siadłe m
do auta. Prze z chw ilę nie odje żdżałe m , zm ie niałe m stacje radiow e , i pode szła
do m nie jakaś nastolatka. Kojarzyłe m ją, ale nie m ogłe m przypom nie ć sobie
je j im ie nia.
– S kąd ją pan znał?
– T o m ała m ie ścina.
Zupe łnie , jakby T órshavn było dużą.
– Córka pana Olse na chodzi do klasy z Poulą – dodała staruszka. – T o dobre
dzie ci, nie takie , jak te z w ie lkich m iast . Cały czas się słyszy, co tam
w ypraw iają, i w głow ie się to nie m ie ści...
Hallbjørn przytaknął.
– Co stało się pote m ? – zapytał m łodszy z policjantów .
– Poszła tam tę dy – pow ie dział Olse n, w skazując kie rune k ku Havnargøta.
– Uruchom iłe m silnik i odje chałe m .
– Dokąd się pan udał?
– Do dom u.
– Ktoś m oże to potw ie rdzić?
Strona 20
Policjant zastygł w be zruchu z długopise m nad notatnikie m . Było to
standardow e pytanie , zadaw ane naw e t prze z funkcjonariuszy zupe łnie
nie znających się na sw oim fachu. Mim o to spraw iło, że ślina w gardle
Hallbjørna stę żała je szcze bardzie j.
– Ann-Mari, m oja córka – odparł, obracając się .
– Proszę ją zaw ołać .
Olse n przyw ołał Ann-Mari ruche m rę ki. Dzie w czyna szybko w ym inę ła
kilku gapiów i ruszyła żw aw o w stronę policjantów . Hallbjørn nie m iał
poję cia, o które j w rócił do dom u, tym bardzie j nie w ie dział, czy córka w idziała
je go pow rót .
Uśw iadom ił sobie , że pope łnił błąd. W norm alne j sytuacji nic by go to
nie kosztow ało, ale te raz policja bę dzie jak stado w ygłodniałych w ilków ,
które rzucą się na w szystko, co spraw i ape tyczne w raże nie . A jakie kolw ie k
nie ścisłości w ze znaniach z pe w nością bę dą stanow iły łakom y kąse k .
– Ann-Mari, tak? – zapytał m łodszy funkcjonariusz, spoglądając
w notatnik .
– T ak .
– Mam y tylko krótkie pytanie – w yjaśnił. – Pam ię tasz, o które j tata w rócił
w czoraj do dom u?
– S łucham ?
Policjanci spojrze li na sie bie . S tarszy odchrząknął, przygotow ując się ,
by prze jąć inicjatyw ę .
– Co to za pytanie ? – w ypaliła Ann-Mari.
Oburze nie w je j głosie przypom niało Olse now i je j m atkę . Karla nale żała
do kobie t , które nie daw ały dm uchać sobie w kaszę , i najw yraźnie j córka
odzie dziczyła po nie j nie tylko zam iłow anie do kultury am e rykańskie j.
– Chce m y po prostu w ie dzie ć , czy...
– Czy co? – w e szła m u w słow o. – Czy m ój ojcie c nie m iał cze goś
w spólne go ze zniknię cie m Pouli? Oszale liście ?
Policjanci znów w ym ie nili spojrze nia, nie pe w ni, jak się zachow ać .
– S pokojnie , Ann-Mari – w trącił Hallbjørn, kładąc rę kę na ple cach córki.
Dzie w czyna natychm iast ją odtrąciła, zupe łnie tak, jak zw ykła to robić Karla,
kie dy była na nie go zła.
– T o zw ykła proce dura – ode zw ał się m łodszy.
– Które j m usim y dope łnić – dodał bardzie j stanow czo starszy. – Wię c
uspokój się , drogie dzie cko, i pow ie dz, o które j tw ój tata w rócił do dom u.
– Nie ch pan tak do m nie nie m ów i – obruszyła się Ann-Mari.
Mów iła opryskliw ym tone m , ale przynajm nie j tytułow ała policjanta pe r
„pan”. Zaw sze to jakiś postę p, skw itow ał w duchu Olse n.