Greene Vanessa - Klub porcelanowej filiżanki
Szczegóły |
Tytuł |
Greene Vanessa - Klub porcelanowej filiżanki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Greene Vanessa - Klub porcelanowej filiżanki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Greene Vanessa - Klub porcelanowej filiżanki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Greene Vanessa - Klub porcelanowej filiżanki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Vanessa Greene
Klub Porcelanowej
Filiżanki
The vintage teacup club
Przełożyła Barbara Górecka
Strona 2
Mojej matce i siostrze
Strona 3
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO
(maj – czerwiec)
PROLOG
Jenny
Delikatne, niemal przezroczyste, z pozłacanymi
brzegami – cztery prześliczne filiżanki stoją na czterech
prześlicznych spodeczkach, a pomiędzy nimi lśni nieduży
kształtny imbryczek. Serwis do herbaty zdaje się
rozświetlać otwarty bagażnik soczyście zielonego morrisa
minora i kiedy nieśmiało wyciągam rękę, by dotknąć
chińskiej porcelany, jestem pewna, że słyszę chóry
anielskie. Tak. Tutaj, pośród tłoku i zgiełku na targu
staroci w Charlesworth, gdzie w sobotnie przedpołudnia
spotykają się polujący na okazje mieszkańcy naszego
starego miasteczka, w końcu udało nam się odnaleźć.
Strona 4
– Szukasz czegoś konkretnego, moja droga? – pyta
zachęcająco łagodny głos nad moim ramieniem.
Dobry Boże, czy to naprawdę dzbanuszek do mleka i
cukiernica od kompletu, częściowo zapakowane w
pożółkły gazetowy papier? Odsuwam róg opakowania,
żeby sprawdzić. Nie mylę się; poniżej pozłacanych
brzegów widnieje ten sam przepiękny wzór w
niezapominajki. Stoję jak zaczarowana. Z trudem
odrywam spojrzenie od filiżanek i z miłym uśmiechem
odwracam się w kierunku głosu, nie tyle, by pomyślnie
rozpocząć negocjacje, ile dlatego, że nie mogę przestać się
szczerzyć jak głupia. Napotykam wzrok handlarza, mądre
szaroniebieskie oczy pod krzaczastymi brwiami.
Domyślam się, że w moich orzechowych tęczówkach czai
się cień szaleństwa, albowiem desperacko próbuję ustalić
w głowie maksymalną cenę za coś, w czym się
zakochałam na zabój. Zanim jednak zdążę zamienić ze
staruszkiem choć słowo, widzę, że spogląda on ponad
moim ramieniem. Chwileczkę...
Strona 5
– Oho, przez cały ranek nikogo, a potem zjawiają się
naraz trzy urocze panie.
Odwracam się na pięcie i widzę, że dwie pary
wypielęgnowanych rąk podpełzły do mojego serwisu do
herbaty, dotykając bezcennych filiżanek, które – kiedy już
je kupię – naprawią wszystko w moim życiu. Zaskoczone
kobiety podnoszą wzrok i równocześnie cofają się od
otwartego bagażnika, nie wypuszczając z rąk po filiżance.
Jedną z nich delikatnie trzyma wiotka rudowłosa piękność
w jedwabnej kremowej kamizelce i spodniach khaki,
drugą pulchna brunetka w sukience z kraciastej bawełny,
z ustami mocno umalowanymi czerwoną szminką i
włosami upiętymi wysoko w stylu lat czterdziestych
ubiegłego wieku. Kilka luźnych kosmyków okala jej ładną
twarz.
– Ale... – zaczynam. „Byłam tutaj pierwsza” – chcę
zaprotestować. Lecz widzę ich miny i nie umiem
wypowiedzieć tych słów. W powietrzu zawisa chmura
gorzkiego rozczarowania.
Strona 6
– Niech pan posłucha – mówi ruda, otrząsając się ze
smutku i przygważdżając handlarza pewnym siebie
spojrzeniem. Staruszek dawno skończył osiemdziesiąt lat i
obawiam się, że mógłby zasłabnąć, gdyby nasz konflikt
jeszcze się rozwinął. – Wygląda na to, że wróci pan
dzisiaj do domu z bardziej pustym bagażnikiem i
pełniejszą kieszenią.
Jej zielone oczy miotają iskry, a ja kulę się w sobie –
jak mam konkurować z odzianą w kremowy jedwab
profesjonalistką? Królową porcelany i naczyń stołowych,
prawdziwą tygrysicą? Retro brunetka zdaje się tracić
opanowanie; obraca w palcach czerwone kule naszyjnika i
nerwowo rozgląda się dokoła, ale coś mi mówi, że w razie
czego może rzucić ciężką gotówkę na stół. Za to ja...
spoglądam po sobie, na swoje znoszone dżinsy i trampki,
uświadamiając sobie raptem dziewczynkowaty wygląd
końskiego blond ogona i drobnej sylwetki z
nieistniejącym dekoltem. Mam dwadzieścia sześć lat i tak
też się czuję, natomiast dalej wyglądam jak szesnastka.
Strona 7
Jenny Davis, kompletna amatorka, i to w każdej
dziedzinie. Jedynie zaręczynowy pierścionek w stylu art
déco świadczy o tym, że liznęłam wiedzy na temat rynku
staroci. Ale to moja prawdziwa pasja, co powinno się
chyba liczyć najbardziej, prawda? Mimo to szczerze się
obawiam, że ani sprawność w wyszukiwaniu okazji, ani
zawartość mojej portmonetki nie okażą się wystarczające,
żeby zapewnić mi kupno wymarzonego serwisu. Mam
przynajmniej nadzieję, że moje rywalki nie widzą, jak z
wolna tracę ducha.
– Drogie panie – zwraca się do nas ruda, błyskając w
słońcu kaskadą kasztanowych splotów – coś mi mówi, że
zabranie tego cacka do domu znaczyłoby naprawdę dużo
dla każdej z nas. Nie mylę się, prawda?
Jestem tak zaskoczona tym nieoczekiwanym
przerzutem piłki przez tygrysicę, że tylko kiwam tępo
głową, czując pod powiekami piekące łzy. Instynktownie
spoglądam jeszcze raz na cudowny serwis. Owszem,
szczypce do cukru wymagają starannego oczyszczenia,
Strona 8
ale to czyni całość jeszcze bardziej doskonałą.
– Tak, wszystkie mamy na niego ochotę – odzywam
się nieco piskliwie, patrząc na rozbawionego staruszka. –
Czy może pan zatrzymać dla nas ten serwis na godzinę?
Tak zaczęło się nasze lato.
None
Strona 9
ROZDZIAŁ 1
Maggie
– Dwieście bukietów bławatków, tak, dwieście, po
dziesięć kwiatów w każdym bukiecie. – Maggie
Hawthorne oparła słuchawkę na ramieniu i lekko
przechyliwszy głowę, związała rudokasztanowe włosy
frotką. – Potrzebuję także masę wikliny... Och, znasz
porządnego dostawcę, genialnie! To na olbrzymie bramki
do krokieta, oplecione margerytkami... i pasujące do nich
wielkie młotki. Tak, wiem, ale to nie jest zwykły ślub...
jasne, wiem, że jest niedziela... – Wypuściła powoli
powietrze, usiłując nie okazywać zniecierpliwienia. – Czy
mam wysłać e-mail i jutro sobie na to wszystko
popatrzysz? Racja, nie, nie, rozumiem. I wtedy
porozmawiamy.
Maggie usiadła w bujanym ogrodowym fotelu,
odstawiła dżin z tonikiem na stolik i położyła na kolanach
Strona 10
notebooka. Wystukała na klawiaturze treść e-maila do
swojego duńskiego dostawcy z wyszczególnieniem
ustaleń dokonanych podczas spotkania z nowymi
klientami, Lucy i Jackiem. Zauważony na wczorajszym
targu serwis do herbaty natchnął ją mnóstwem ciekawych
pomysłów i teraz wyobrażała już sobie dokładnie, jak ma
wyglądać ich ślub. Pragnęła jedynie rozpocząć
przygotowania. Choć jednak miała przed sobą cały dzień,
masę wolnego czasu, wyglądało na to, że będzie musiała
zaczekać do początku nowego tygodnia pracy, zanim
otrzyma wszystkie potrzebne szczegóły.
Wiedziała – przypominali jej o tym nieustannie
przyjaciele i krewni – że powinna przeznaczyć weekendy
na odpoczynek, mimo to nie potrafiła opanować przymusu
wykorzystania tego czasu na pracę. Organizacja ślubów
miała to do siebie, że w ostatniej chwili pojawiały się
niespodziewane problemy. Nawet po piętnastu latach
działalności w branży kwiaciarskiej nie udało jej się
opanować sztuki unikania „paniki i popłochu ostatniej
Strona 11
godziny”, ale czynione przez nią drobiazgowe
przygotowania sprawiały, że wszystko przebiegało bez
zakłóceń, przynajmniej w ocenie klientów.
Czuła ciepły dotyk słońca na twarzy, gdy odstawiła
komputer i upiła łyk zimnego drinka. Wcisnęła w trawę
czubki czarnych zamszowych pantofli na płaskim obcasie
i rozkołysała fotel, rozparłszy się w nim wygodnie.
Niewiele było milszych rozrywek niż siedzenie w
ogrodzie w wiosenny dzień. Przyjaciół nieodmiennie
zaskakiwał jego wygląd – układ był raczej prosty, z
naciskiem na kolory, a nie intrygująco rzadką roślinność.
Wokół świetnie utrzymanego, sprężystego trawnika
kwitły bujne krzewy azalii. Ogród w niczym nie
przypominał egzotycznej dżungli, którą z upodobaniem
wykorzystywała do dekoracji ślubnych, i stanowił żywy
kontrast ze sposobem umeblowania domu. Klasyczne
rośliny i niezakłócona symetria uspokajały jej umysł.
Tutaj, zaledwie dwadzieścia minut jazdy od głównej
ulicy, jedynym dźwiękiem był śpiew ptaków.
Strona 12
Maggie bawiła się szeroką złotą bransoletą, którą
rano założyła do sukienki koloru fuksji. Dziś nawet tutaj,
w otoczeniu przyrody w pełnej krasie, odczuwała
niepokój. Dlaczego weekendy były takie ważne? Czasem
presja odpoczynku, relaksu wydawała się nieznośna.
Czemu relaks był właściwie tak istotny?
Piątkowe spotkanie tak ją rozstroiło, że nawet dwa
dni później pobyt w ogrodzie nie zdołał jej przynieść
zbawczego ukojenia. Przywykła do współpracy przy
organizacji dużych imprez – od lat wykonywała na nie
dekoracje kwiatowe – ale ślub w Darlington Hall był
czymś absolutnie wyjątkowym, nawet jak na jej
standardy. Kiedy po raz pierwszy przejechała przez bramę
posiadłości swoim kabrioletem vw beetle, na widok
majestatycznej rezydencji zabrakło jej tchu. Była jeszcze
bardziej imponująca niż na fotografiach. Dom został
zbudowany w stylu georgiańskim, z kolumnami przy
drzwiach i stajniami opodal, a otaczające go tereny
zielone rozciągały się na wiele kilometrów dookoła.
Strona 13
Jednak nie tyle posiadłość, ile wizja panny młodej zwaliła
ją z nóg. Lucy Mackintosh wymarzyła sobie przyjęcie
ślubne rodem z Alicji w Krainie Czarów, z partią krokieta
na trawie i podwieczorkiem na stołach z muchomorów jak
u Kapelusznika. Bajońskie koszty nie były najwyraźniej
przeszkodą; Lucy była jedyną córką milionera, który
dorobił się majątku własną pracą, i Maggie wiedziała, że
ojczulek chętnie zaimponuje przyjaciołom, a latorośl
ustali wysoką stawkę za prawa do publikacji zdjęć na
wyłączność.
W cieniu Lucy, oprowadzającej Maggie po włościach
tatusia, trzymał się pan młody, Jack. W workowatych
dżinsach i znoszonych butach sportowych pasował tam
jak karaluch na torcie. Był jednak wyjątkowo przystojny i
odznaczał się ciepłem i łagodnością (co nie uszło uwagi
Maggie, mimo różnicy wieku wynoszącej dziesięć lat),
więc nietrudno było pojąć, dlaczego Lucy się w nim
zakochała.
– Skąd zazwyczaj bierzesz kwiaty? – zapytał Jack,
Strona 14
podnosząc wzrok na Maggie i szybko opuszczając go z
powrotem na buty. Jego zainteresowanie wydawało się
szczere.
– Właściwie z całego świata, Jack – odrzekła Maggie.
– Holandia jest dużym dostawcą, a róże przylatują z
Ameryki Południowej... Każdy ślub jest jednak
oddzielnym przedsięwzięciem, a ponieważ akurat ten jest
największym, z jakim miałam dotąd do czynienia,
prawdopodobnie będę musiała sprowadzić kwiaty z wielu
różnych krajów. Czy masz jakiś konkretny zamysł?
– Yy, nie, nie... – wyjąkał – zostawiam to Lucy, ona
jest w tym dobra, nie ja... Zastanawiałem się po prostu,
jak to jest prowadzić własną firmę.
Maggie była ciekawa, czy pod nieśmiałością i długą,
opadającą na oczy grzywką nie kryje się czasem
początkujący przedsiębiorca. Otworzyła usta, żeby
odpowiedzieć, gdy wtrąciła się Lucy.
– Pomyślałam, że podwieczorek mógłby się odbyć
tutaj, a kiedy przybędą goście, zostaną powitani filiżanką
Strona 15
herbaty ze wspaniałego zabytkowego serwisu. Czy
rozumiesz, o co mi chodzi, Maggie? – Lucy odwróciła się,
żeby spojrzeć jej w oczy, a wówczas szmaragd z jej
naszyjnika zalśnił w promieniach słońca. – Tutaj zaczyna
się twoja rola. Dekoracje kwiatowe powinny współgrać z
kwiatowym wzorem na serwisie. Nie mam przy tym na
myśli filiżanek kupionych w sklepie z porcelaną, tylko
prawdziwą, autentyczną – podkreśliła – starą
chińszczyznę. Boże, organizatorka ślubów, z którą
najpierw nawiązałam współpracę, w ogóle nie rozumiała
mojej wizji. – Lucy przewróciła oczami i znów spojrzała
na Maggie, przewiercając ją wzrokiem, by się upewnić, że
jej rozmówczyni wszystko dokładnie pojęła. –
Zrezygnowałam z niej równie łatwo jak ze złego nawyku.
Ale ty mnie rozumiesz, prawda, Maggie? – Maggie
skinęła głową i dalej słuchała wynurzeń klientki. –
Sprowadzisz dla mnie zastawę stołową, wiklinę...
Ujmijmy to tak: oczekuję wszystkiego, co najlepsze... jeśli
Bluebelle du Jour nie rzuci mnie na kolana, to nie można
Strona 16
się spodziewać, że zaimponuje moim gościom, prawda?
Lucy szczegółowo przedstawiała swoje plany,
nawijając na palce kosmyk idealnie rozjaśnionych włosów
i poruszając się szybko po całym ogrodzie, pokazując to i
owo i żywo gestykulując. Gdy wszyscy troje znów
znaleźli się na podjeździe od frontu, Maggie była lekko
zdyszana.
– Masz sporo naprawdę oryginalnych pomysłów,
Lucy – zauważyła, taktownie gryząc się w język, by nie
powiedzieć nic więcej, bo tego nauczyły ją lata
doświadczeń w branży florystycznej. Mimo woli zerknęła
z sympatią na młodego mężczyznę, który wkrótce miał
podpisać cyrograf z oświadczeniem, że nigdy nie
wypowie słowa sprzeciwu. – Natychmiast zabieram się do
pracy, takie wyzwania to moja specjalność. Jest tylko
jedna rzecz...
Zawahała się. Instynkt podpowiadał, że powinna
milczeć, nie przyznawać się do słabości, zwłaszcza przed
osobą przyzwyczajoną do przeprowadzania swoich
Strona 17
zamiarów.
– Twoja wizja jest absolutnie fantastyczna, jak już
wspomniałam, ale to naprawdę wielkie plany, czyż nie?
Oczywiście, dostarczę wszystko wedle zamówienia, w
Bluebelle zawsze tak jest... ale dekoracje typu wielki
muchomor nie są, ściśle biorąc, moją specjalnością, ja
mam doświadczenie przede wszystkim z kwiatami.
Lucy wydała piskliwy śmiech, odrzucając głowę do
tyłu i potrząsając kaskadą lśniących włosów. Maggie
czekała, aż klientka odzyska opanowanie – jej śmiech
graniczył z szyderstwem – a kiedy tak się stało, Lucy
położyła jej dłoń na ramieniu.
– Ależ Maggie, kochanie. – Maggie zerknęła na
opalony nadgarstek i perłową bransoletkę na swej bladej
irlandzkiej skórze, świadoma bliskości fizycznej, do której
wcale nie zapraszała. – Tym wszystkim zajmie się
przyjaciel Jacka, Owen. Jest projektantem krajobrazu,
prawda, Jack? – Zagadnięty potaknął z uśmiechem,
przestępując z nogi na nogę.
Strona 18
– No tak, zgadza się... Owen właśnie otworzył własną
firmę, dlatego zacząłem myśleć, żeby... Tak, Owen jest
świetnym...
– Skończył naukę dopiero rok temu – przerwała mu
narzeczona konfidencjonalnym szeptem – więc jest tani
jak barszcz.
– Ach tak – bąknęła Maggie. Nie podobało jej się to,
co sugerowała Lucy, ale odczuła prawdziwą ulgę. Już się
martwiła, jak zdoła zorganizować wszystko sama. – To
wspaniale. Muszę pędzić, ale cudownie było z wami
porozmawiać. Kiedy ustalę już kilka szczegółów, może
moglibyśmy się umówić na kolejne spotkanie? Owen i ja
omówilibyśmy nasze postępy i przedstawilibyśmy wam
dalsze plany. Bądź pewna, Lucy, że Bluebelle du Jour
sprawi, że ten dzień będzie dla ciebie wyjątkowy. Zaufaj
mi. Zaplanowane śluby wychodzą nam najlepiej.
Stojąc przy samochodzie Maggie, podały sobie ręce i
ceremonialnie cmoknęły się na odległość. Gdy wargi
Jacka przelotnie musnęły policzek Maggie i poczuła
Strona 19
ukłucie jego zarostu na skórze, ledwo stłumiła uśmiech.
Był tak prostolinijny i szczery. Lucy zdrowo się
napracuje, żeby go od tego odzwyczaić.
Maggie zadrżała z chłodu. Słońce schowało się za
ciemną chmurą i w samej sukience było jej zwyczajnie
zimno. Chwyciła notebooka, telefon i pustą szklankę i
skierowała się do dwupiętrowego wiejskiego domu z lat
dwudziestych ubiegłego wieku.
Mork, prześliczny birmański kocur, otarł jej się o
nogi, po czym czmychnął przed nią do środka. Była także
niejaka Mindy, kotka jej siostry Carrie z tego samego
miotu, ale Mork trafił zdecydowanie lepiej, nie będąc
narażony na ciąganie za ogon przez rozbrykane bobasy.
Maggie starannie zamknęła drzwi i włączyła sprzęt
stereo. Pokój wypełnił kojący głos Billie Holiday. Niskie
z początku dźwięki stopniowo pięły się w górne rejestry,
zdając się sięgać do każdej ze wspaniałych orchidei,
zdobiących salon i przylegającą do niego kuchnię. Maggie
chwyciła spryskiwacz i rozpoczęła codzienną rutynę,
Strona 20
śpiewając piosenkarce do wtóru i spryskując po kolei
wszystkie rośliny, najpierw te o delikatnych białych
pąkach, potem bladoróżowe, a na koniec śmiałe fiolety.
Każdy kwiat cieszył się przez chwilę jej pełną uwagą, gdy
oceniała jego stan, wzrost i barwę, szukając uszkodzeń lub
niedoskonałości.
Maggie była ciekawa, co by się stało, gdyby
kiedykolwiek równie starannie i szczegółowo oceniła
swoje ciało. W wieku trzydziestu sześciu lat wyglądała
całkiem nieźle... ale kiedy co wieczór wychodziła z
kąpieli, pozostałe czynności wykonywała raczej
pospiesznie. Szybkimi ruchami wmasowywała balsam
nawilżający, starając się unikać patrzenia na swoje odbicie
w szerokim lustrze. Obecnie zadawała sobie nawet
pytanie, czemu kiedyś sądziła, że takie lustro jest dobrym
pomysłem. Wiedziała, co zobaczy, jeżeli stanie przed nim
na dłuższą chwilę – pomarszczoną skórę, siatkę żył i
rozstępy, czyli mapę życiowych przygód, rozrysowaną na
udach, brzuchu i pośladkach. Umiała się odpowiednio