Graham Heather - Pod świetlistym niebem raju
Szczegóły |
Tytuł |
Graham Heather - Pod świetlistym niebem raju |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Graham Heather - Pod świetlistym niebem raju PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Graham Heather - Pod świetlistym niebem raju PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Graham Heather - Pod świetlistym niebem raju - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Heather Graham
Pozzessere
Pod
świetlistym
niebem raju
0
Strona 2
PROLOG
2 czerwca 1863 roku
Fernandina Beach, Floryda
- Panienko Eugenio! Panienko Eugenio! Niech panienka
popatrzy!
Eugenia wyprostowała obolałe plecy, jej wzrok poszybował
ponad rzędem starych sosen ku odległej plaży, a robótka wypadła z
w głowie, serce zalała fala szczęścia.
us
rąk. Dziewczyna gwałtownie poderwała się z fotela. Zakręciło jej się
a lo
Od strony skalistego przylądka zbliżał się mężczyzna. Szedł po
piasku, a fale rozbijały się o jego wysokie kawaleryjskie buty. Z
nd
daleka wyglądał jak uosobienie piękna.
- Pierre! - z ulgą i niedowierzaniem Eugenia wyszeptała jego
c a
imię. Bała się, że jeśli wymówi je głośno, postać zniknie. Gorąco
pragnęła, żeby tym razem nie był to kolejny omam, wywołany przez
falami.
- Pierre!
s
upalny, letni dzień i słoneczne refleksy, igrające ponad morskimi
To naprawdę on - dumny i postawny w szarym konfederackim
uniformie. Zbliżał się do niej, a od złotych medali odbijało się słońce.
Był jeszcze daleko, ale Eugenia czuła, że ją widzi. Że jego błękitne,
sokole oczy spotkały się z jej oczami, wyrażającymi płomienną
miłość.
1
Anula
Strona 3
Mężczyzna szedł coraz szybciej zacienioną, piaszczystą po
dywanie z sosnowych igieł. Słońce i cień, słońce
I cień - nie widziała wyraźnie jego twarzy, wydała jednak okrzyk
radości i zbiegła po schodach z werandy, przytrzymując ciężkie
spódnice. Teraz i ona spieszyła się na spotkanie męża, tak pięknego w
swoim szarym mundurze, by wreszcie znaleźć się w jego ramionach.
Promienie słońca migotały między drzewami, zalewając ich
oboje złotą poświatą. Pod stopami czuła miękki piasek i sosnowe igły.
us
W uszach słyszała szum wiatru i własny, przyspieszony oddech. Jej
mąż był już tak blisko, że mogła dostrzec klasyczne rysy jego twarzy
lo
oraz spojrzenie wyrażające pragnienie i czułość. Rzucił się ku niej, by
a
nareszcie wziąć ją w ramiona.
- Pierre...
nd
- Eugenia! - Jej imię zabrzmiało w jego ustach jak szloch.
Niemal przefrunęła ostatnie dzielące ich metry i zarzuciła mu
c a
ręce na szyję. Uniósł ją w górę, ku słońcu, i obrócił się wokół własnej
osi. Drżąc, spoglądał jej w twarz i wciąż nie mógł uwierzyć, że to
s
rzeczywiście ona i że jest aż taka piękna.
Z bliska nie prezentował się już tak idealnie. Szary mundur był
zszargany i obsypany kurzem, buty porysowane i popękane, a medale
pokryte śniedzią i rdzą.
- Och, Pierre! - wykrzyknęła, wstrząśnięta - nie na widok jego
zniszczonego munduru, lecz ściągniętej, pobrużdżonej twarzy. -
Powiedz mi, co tu robisz? Czy coś się stało?
- Nie cieszysz się, że mąż wrócił? - zapytał z wyrzutem.
2
Anula
Strona 4
- Ależ cieszę się, cieszę, ale...
- Nie mów nic, Eugenio, żadnych ale. Przytul mnie tylko, a ja
także będę cię tulił tej nocy tak czule jak potrafię, z całą miłością...
Niósł ją na rękach, po ścieżce wysłanej pachnącym igliwiem i
najmiększym piaskiem. Przez cały czas patrzył jej w oczy. Ona także
nie spuszczała wzroku ze swojego kawalera. Jej Pierre, przystojny,
wspaniały, czuły Pierre o orlich rysach, sokolim wzroku i pięknych,
złotych włosach. Pierre o twardym, pokrytym bliznami ciele, czasami
żony.
us
pełen goryczy, zawsze jednak łagodny i dobry dla swojej ukochanej
lo
Weszli na werandę. Mary wymruczała coś na powitanie, a on
obdarzył ją promiennym uśmiechem. Przystanął, żeby uściskać starą
da
piastunkę i popatrzeć na synka, który spał w jej ramionach. Staruszce
łzy napłynęły do oczu, mimo to mrugnęła porozumiewawczo, gdy
an
zapytał, czy tego wieczoru mogłaby podać kolację nieco później.
Nie wypuszczając z objęć żony, pchnął nogą siatkowe drzwi.
sc
Znał na pamięć ten dom, bo to był jego dom - to on go zbudował. Nie
musiał szukać wzrokiem schodów - wchodząc na górę, spoglądał
Eugenii w oczy. Wniósł ją na rękach do sypialni i choć prócz nich na
całym półwyspie nie było nikogo, zamknął drzwi na klucz.
A potem kochał się z Eugenią.
Z desperacją, nienasyceniem i determinacją. Jakby wciąż nie
mógł dać jej dosyć rozkoszy, a także zaspokoić swojego pragnienia.
Pomyślała, że był przecież żołnierzem. Żołnierzem, który dawno temu
odszedł na wojnę i dopiero co wrócił, prosto z pola bitwy. Nie
3
Anula
Strona 5
przestawał jej dotykać i całować, jakby nie poznał jeszcze smaku jej
ust. Obejmował ją ramionami, udami, jakby nie mógł znieść myśli o
rozłące.
- Mój ukochany - szeptała, wielbiąc go i chłonąc wszystkimi
zmysłami. Na niebie dawno już zapłonęły gwiazdy, a on wciąż szeptał
jej czułe słówka, przepraszając za swoją pospieszną szorstkość.
Uciszała go wtedy pocałunkiem, zapewniając że nigdy nie pragnęła
innego kochanka.
us
Kolację jedli bardzo późno. Mary im usługiwała, Pierre huśtał
synka na kolanach, a Eugenia starała się zabawiać męża lekką, wesołą
lo
rozmową, żeby odciągnąć jego myśli od wojny.
a
Menu było iście królewskie - pieczony dorsz w tradycyjnym
kreolskim sosie z Luizjany, ale Pierre domyślił się, że podano rybę, bo
nd
znikło gdzieś domowe ptactwo. A kiedy Mary poszła położyć małego,
Eugenia niechętnie przyznała, że, owszem, Jankesi znowu wrócili i
a
zabrali cały drób, świnie, a nawet starego muła. Pierre zaczął wściekle
c
s
przeklinać, spoglądając z trwogą na Eugenię. Podeszła do niego i
patrząc mu w oczy, przysięgła, że wprawdzie Jankesi ogołocili dom,
ale poza tym okazali się dżentelmenami i traktowali ją z szacunkiem.
- Oni już tu nie wrócą - powiedziała po chwili wahania. -Nawet
jeśli znowu przyjdą do Jacksonville. Nie wrócą tu z powodu...
- Z powodu twojego ojca - dorzucił z goryczą Pierre, mając na
myśli ojca Eugenii, generała George'a Drew z Baltimore. Wiedział, iż
Jankesi tylko dlatego nie puścili wszystkiego z dymem, bo jego żona
była córką jednego z nich.
4
Anula
Strona 6
- Do diabła!- zaklął i ciężko osunął się na krzesło. Podbiegła do
niego z okrzykiem rozpaczy, a potem uklękła u jego stóp i chwyciła
go za ręce.
- Kocham cię, Pierre. Tak bardzo cię kocham.
- Powinnaś do niego wrócić.
- Nigdy cię nie opuszczę.
Uniósł żonę i posadził ją sobie na kolanach, tuląc do serca.
- Muszę wracać - powiedział cicho. - Generał Lee planuje wypad
na północ. Za dwa dni muszę być w Richmond.
- Och Pierre, nie! Przecież dopiero co...
us
lo
- Muszę wracać - powtórzył z uporem.
a
- Twój głos brzmi tak... dziwnie, Pierre. - Eugenia mocniej go
objęła.
nd
- Boję się, Eugenio, choć nie umiem powiedzieć dlaczego. I to
nie bitwy, bo już tyle razy brałem udział w bitwie, tylko... boję się
przyszłości.
c a
s
- Przecież zwyciężymy!
Pierre uśmiechnął się. Jego żona, piękność z Północy, okazała
się bezwzględnie lojalna wobec niego i sprawy Południa.
Chłodny powiew znad oceanu sprawił, że wstrząsnął nim zimny
dreszcz. I wtedy zrozumiał, że nie zwyciężą.
Ukrył twarz w zagłębieniu szyi żony, wdychając delikatny
zapach jej skóry, a jego sercem targał już ból na myśl o rozstaniu.
- Nie musisz się niczego obawiać, Eugenio. - Zamknął ją w
uścisku. - Zabezpieczyłem was. Pomyślałem o wszystkim. Pieniądze
5
Anula
Strona 7
są w domu - mówił gorączkowym szeptem, choć w pokoju byli
zupełnie sami.
- Dobrze, ale nie martw się, ja niczego nie potrzebuję. Wojna się
skończy i znowu będziemy razem, najdroższy.
- Tak, będziemy razem, moja ukochana.
Zbyt mocno go kochała, by mu powiedzieć, że wie, iż Południe
umarło. Nie powiedziała mu też, że konfederacka waluta, którą ukrył
w domu, jest równie bezwartościowa jak papier, na którym ją
us
wydrukowano. Pierre chciał ją zabezpieczyć. Jakże mogłaby mu
powiedzieć, że jego zabezpieczenie warte jest tyle co garstka popiołu?
lo
A on nie powiedział jej, że poczuł lodowaty powiew i usłyszał
a
zawodzenie wiatru, które brzmiało jak rozpaczliwy płacz, jak
ostrzeżenie przed zbliżającą się śmiercią.
nd
Wziął Eugenię na ręce i ponownie zaniósł na górę.
Kiedy ich oczy się spotkały, uśmiechnęła się do niego z nie-
a
wysłowioną czułością.
c
s
- Znowu będziemy mieli dziecko, Pierre.
- Co?
Objął ją mocniej, a jej oczy rozświetliły się szczęściem.
- Będziemy mieli dziecko, Pierre.
- Moja najdroższa!
Delikatnie ucałował żonę.
A potem kochał się z nią tak delikatnie, jak tylko potrafił.
Kiedy się obudził, Eugenia jeszcze spała. Wstał, owinął się
prześcieradłem i pełen niepokoju poszedł sprawdzić skrytkę w ścianie.
6
Anula
Strona 8
Kiedy wyjął cegłę, powitał go kojący błysk. Odetchnął z ulgą.
Musi wracać na wojnę, choć tak bardzo chciałby zabrać synka i
brzemienną żonę i zaszyć się z nimi gdzieś na końcu świata. Jest
jednak żołnierzem i ma do spełnienia swój żołnierski obowiązek!
Jedno go pocieszało - wiedział, że cokolwiek się wydarzy, jego
ukochanej Eugenii nie zabraknie niczego.
Wsunął cegłę na miejsce.
Nie, ani Eugenii, ani dzieciom niczego nie zabraknie.
us
a lo
nd
c a
s
7
Anula
Strona 9
ROZDZIAŁ 1
Alexi zamarła ze strachu. Strach paraliżował jej serce, umysł, a
nawet duszę. Obezwładniał ją i hipnotyzował, w jednej chwili
pozbawił tchu. Jak w sennym koszmarze, nie mogła nawet krzyczeć,
bo z jej ust nie chciał się wydobyć żaden dźwięk. Czuła, że coś ją
dotyka, coś próbuje schwytać. Coś namacalnego i cielesnego.
Jakieś gorące, wibrujące ciało próbowało jej dotknąć. Ciało
Ciało...
us
twarde jak stal. Długie palce, poruszane przez jakieś nadnaturalne siły.
a lo
Wreszcie, po chwili, która zdawała się wlec w nieskończoność,
uświadomiła sobie, że została napadnięta. Otaczała ją smolista
nd
ciemność - nigdy w życiu nie doświadczyła tak kompletnych
ciemności jak tej nocy. Żadnych gwiazd, żadnego księżyca, żadnych
c a
świateł ulicznych - zupełnie jakby wpadła w czarną kosmiczną dziurę,
a nie leżała na zakurzonej podłodze starej, popadającej w ruinę
s
rezydencji. Atakowana przez kogoś albo coś, co było... ciałem.
Ciało. Twarde, gorące i silne, napierające na jej własne -
zlodowaciałe i osłabłe ze strachu. Wszystko wydarzyło się tak szybko.
Weszła przez okno i wtedy czyjeś ramiona zamknęły ją w stalowym
uścisku. Upadła na podłogę i po chwilowym szoku odczuła obecność
jakiegoś żywego, muskularnego ciała.
Nadal jednak nie mogła krzyczeć. Nie mogła też znieść
przemocy. Doświadczyła jej już wcześniej. Dlatego właśnie tu
przyjechała - żeby uniknąć zagrożenia.
8
Anula
Strona 10
Rozpaczliwie próbowała krzyknąć, ale z jej ust wyrwał się tylko
stłumiony jęk. Nagłe uświadomiła sobie, że to jakiś mężczyzna
przyciska ją do ziemi. Mimo ciemności wyczuła, że napastnik jest
szczupły, lecz muskularny, zręczny i bardzo silny. Jednym
szarpnięciem przewrócił ją na plecy i unieruchomił rękę nad głową. A
potem znowu przygniotło ją ciężkie, gorące ciało.
Zaczęła się dusić. Resztką sił spróbowała walczyć - szarpiąc się
spazmatycznie, usiłowała zrzucić z siebie ten obcy ciężar, a także
us
nieznośne brzemię strachu. Jednak stalowe palce wymacały w
ciemności jej drugą rękę i na dobre ją unieszkodliwiły.
lo
Mimo to paraliż nagle ustąpił. Głośno krzyknęła, a potem
a
zaczęła się wyrywać. Umiała przecież walczyć - nauczyła się tego.
Zaczęła kopać, wić się i przewracać na boki, żeby zrzucić z
nd
siebie to atakujące ją ciało. Krzyczała coraz głośniej i coraz bardziej
histerycznie. W końcu udało jej się trafić napastnika w szczękę.
a
Zaklął chrapliwie, a ona poniewczasie zadała sobie pytanie, czy
c
s
nie powinna raczej milczeć. Co to za człowiek? Skąd się wziął w jej
domu? Przecież niczego nie słyszała i nie widziała, a tu nagle ten ktoś
ją zaatakował. Czy to tylko zwykły złodziej? A może gwałciciel i
morderca? Krzyk nic tu nie pomoże. Na tym pogrążonym w
ciemności półwyspie, gdzie diabeł mówi dobranoc, jest sam na sam z
napastnikiem. Przecież nikt nie przyjdzie jej z pomocą. A wszelkie
próby walki są z góry skazane na niepowodzenie.
Mimo to znowu krzyknęła. I znowu. I znowu. I nadal walczyła.
Dławiąc się i krztusząc, słyszała szybki, urywany oddech mężczyzny.
9
Anula
Strona 11
Czuła ten oddech na twarzy. Był gorący i przesycony miętą. Jego
ciało napierało na nią coraz mocniej. W milczeniu próbował ją sobie
podporządkować.
Znowu nadgarstki Alexi znalazły się w stalowym uścisku, a
potem nagle jej ręce wylądowały unieruchomione nad głową.
Zrozumiała, że jest zdana na łaskę napastnika ukrywającego się w
ciemności.
- Nie...
us
Łzy trysnęły z jej oczu. Nie po to tak daleko uciekała, żeby na
koniec miało ją spotkać coś tak okropnego! W desperackim
lo
przypływie energii wyswobodziła jedną rękę i na oślep zadała cios.
a
Trafiła! Usłyszała głuchy jęk, a potem pełne zdumienia:
- Cholera!
jej rękę.
nd
Stalowe ramię wypełzło z ciemności, żeby znów unieruchomić
c a
A potem znowu usłyszała oddechy.
Jego, kontrolowany, tak blisko, że muskał jej policzki. I swój
s
własny, spazmatyczny, przyspieszony. Strach jak żywa istota
zawładnął jej ciałem i duszą. Zaprzestała walki, leżała, uwięziona, i
rozmyślała nad własnym końcem.
Tylko tyle zostało. Śmierć. Tak bardzo chciała uciec na koniec
świata, a kiedy tu dotarła, okazało się, że musi umrzeć. Jeszcze tylko
nie wiedziała jak. Może napastnik ją udusi. Zaciśnie palce na gardle...
- Przestań! Nie chcę ci zrobić krzywdy! Tylko się nie ruszaj!
Nawet nie próbuj! Rozumiesz?
10
Anula
Strona 12
Głos był stłumiony, opanowany i szorstki.
„Nie chcę ci zrobić krzywdy". Słowa zrazu nic nie znaczyły, ale
kiedy w końcu dotarł do niej ich sens, bardzo chciała w nie uwierzyć.
Alexi miała wrażenie, że to nieprzenikniona ciemność pozbawia
ją zdrowego rozsądku. Mężczyzna ją puścił i stał teraz nad nią,
usiłując zachować równowagę.
A ona wciąż drżała jak zaszczute zwierzę. Chciała go znowu
zaatakować, a potem rzucić się do ucieczki. Oszołomiona, próbowała
us
zebrać myśli. Powinna przecież działać rozumnie, jednak jej mózg
spowijała czarna mgła. W tej przerażającej ciemności czuła zapach
lo
mężczyzny i to wprawiało ją w jeszcze większy popłoch, bo był to
a
zapach przyjemny, jak słona bryza napływająca znad oceanu,
delikatny i orzeźwiający. Co się z nią działo? Szczyciła się przecież
nd
swoją rezerwą, umiejętnością chłodnego rozumowania w sytuacjach
stresowych. Tymczasem, kiedy przyszło co do czego, tkwiła tu,
a
ogarnięta paniką, niezdolna do myślenia. Czy jednak kiedykolwiek
c
s
byłaby w stanie wyobrazić sobie taką sytuację? Przecież właśnie przed
czymś takim uciekła. I znowu została zaskoczona w chwili, gdy się
tego najmniej spodziewała.
Walcz! - nakazała sobie. Nie wolno ci się poddawać!
- Proszę... - wyszeptała z wysiłkiem.
A potem nagle rozbłysło światło. Jasne i oślepiające. Zamrugała,
próbując dostrzec cokolwiek, i machinalnie uniosła rękę, żeby
zasłonić oczy przed ostrymi promieniami.
- Kim pani jest? - zapytał głos.
11
Anula
Strona 13
Świat się kończy! Nie tylko została napadnięta, ale na domiar
wszystkiego ten złodziej czy morderca Zadawał jej pytania! Któreś z
nich musiało postradać zmysły. Pewnie ona. Przyjechała, żeby tu
zamieszkać. A on czaił się w ciemnościach. Musiał widzieć, jak
mocowała się z opornym zamkiem, a potem poszedł za nią pod okno,
odczekał, aż się włamie do jego mrocznego królestwa, i wtedy ją
zaatakował...
Drżała tak silnie, że nie mogła wykrztusić słowa.
rozkazujący.
us
- Kim pani jest? - powtórzył głos. Szorstki, zdecydowany,
lo
Przecież ma wolne ręce! Zamachnęła się i uderzyła. Mężczyzna
a
chwycił ją jedną ręką za nadgarstki, trzymając w drugiej latarkę,
wycelowaną w jej twarz.
mnie.
nd
- Nie zabijaj mnie! - wyszeptała, drżąc. - Proszę, nie zabijaj
c a
- Dlaczego miałbym cię zabijać?
- Jestem warta niezłe pieniądze, ale tylko żywa. Za mojego trupa
s
nie dostaniesz złamanego grosza. Nie opłaciłam ubezpieczenia.
Przysięgam, jeżeli mnie puścisz, to ci się opłaci. Ja...
- Mój Boże, nie zamierzam cię zabić! Nie chciałbym też zrobić
ci krzywdy.
Czy mogła sobie pozwolić na ulgę? Ogarnęła ją dziwna słabość,
a potem, ku swemu zdumieniu, usłyszała swój własny głos:
- A pan kim jest?
12
Anula
Strona 14
- Ja zapytałem pierwszy. A poza tym... - mogłaby przysiąc, że w
jego głosie zabrzmiała nuta rozbawienia - przecież to pani błaga mnie
o litość.
Niech on wreszcie zabierze tę cholerną latarkę! Może wtedy
zdoła wymyślić, jak wyjść z twarzą z tej niegodnej sytuacji.
- Jak się nazywasz? Odpowiadaj! - zażądał.
Dlaczego tak boleśnie ściskał jej nadgarstki? Zacisnęła zęby, w
poczuciu kompletnej bezsilności.
- Jestem Alexi Jordan.
- Nieprawda!
us
lo
Powiedział to takim tonem, że na chwilę sama w to zwątpiła.
a
- Prawda!
Mężczyzna poruszył się, zwolnił uścisk. Wstał i mocnym
nd
szarpnięciem poderwał ją na nogi.
- Pani Jordan ma przyjechać dopiero jutro. Kim jesteś? Mów, bo
a
jak nie, to wzywam policję.
c
s
- Policję?
- Oczywiście. Wtargnęłaś na teren cudzej posiadłości.
- Nie, to ty wtargnąłeś na teren cudzej posiadłości!
- Dobrze. Dzwonię na policję. Niech oni to ustalą.
- Dzwoń, dzwoń! Proszę bardzo. Tak będzie najlepiej. Szedł,
ciągnąc ją za rękę. Kiedy skierował latarkę na podłogę,
Alexi znowu zamrugała. Próbowała się wyrwać, a snop światła
tańczył po zakurzonej, pokrytej pajęczynami podłodze salonu i
zniszczonych, pozapadanych kanapach.
13
Anula
Strona 15
Gdy Alexi poczuła, że znowu ma swobodę ruchów, zareagowała
histerycznie. Sama nie wiedziała, czy to szloch, śmiech, czy płacz.
Zupełnie nie radziła sobie w takiej sytuacji.
- Pójdziesz za to do więzienia! - krzyknęła.
- Naprawdę? Zapomniałaś, jak mnie błagałaś, żeby cię nie
zabijać?
Umilkła i cofnęła się o krok. Byle jak najdalej od tego obcego
mężczyzny. Serce tłukło się w jej piersi jak spłoszony ptak. Czuła
miarowe.
us
swój przyspieszony puls i tętno tego człowieka, silniejsze, bardziej
lo
Nadal nie udało jej się zobaczyć jego twarzy. Czy był stary, czy
a
młody? Jakie miał oczy? Ciemne czy niebieskie? Nigdy nie zapomni
jego głosu. Niskiego, lekko schrypniętego barytonu. Przywykłego
wydawać rozkazy...
nd
Znowu wymówił to słowo „zabić". Zapomniała, że jest zdana na
jego łaskę.
c a
s
- Czego chcesz? - wyszeptała, oblizując wargi.
Nim zdążyła zaprotestować, uniósł ją i położył na zakurzonej
sofie, a potem przysunął sobie krzesło i usiadł. Wyraźnie słyszała
szuranie i skrzypnięcie starego mebla. Snop światła wyłowił z mroku
jej torebkę. Mężczyzna trzymał ją teraz w rękach. W pierwszym
odruchu chciała mu ją wyrwać, ale wiedziała, że i tak nie uda jej się
uciec. Widziała zarys jego sylwetki. Siedział na krześle i grzebał w jej
torebce. Była jednak pewna, że gdyby spróbowała się podnieść,
okazałby się szybszy niż wiatr.
14
Anula
Strona 16
Chrząknęła. Chociaż to tylko jej torebka, poczuła się, jakby ją
gwałcił.
- Nie wolno... nie masz prawa...
Glos jej zamarł. Poczuła na sobie jego wzrok. Nadal nie widziała
twarzy, ale czuła na sobie to spojrzenie - rozkazujące, a może...
rozbawione?
- Pięć szminek do ust? Szczotka, grzebień, ołówek, puderniczka,
jeszcze jedna pomadka, podkład, klucze, znowu szminka... aha!
us
Nareszcie mamy portfel! I rzeczywiście jesteś Alexi Jordan!
Oświetlił jej twarz. Zacisnęła wargi i nie wiadomo czemu
lo
poczerwieniała. Jeżeli zamierzał ją zabić, nie powinna rumienić się
a
przed mordercą. Ale on powiedział coś o wezwaniu policji.
Powiedział, że nie chce jej zrobić nic złego.
nd
- Proszę. ?. - odezwała się cicho.
Przyglądał jej się w milczeniu, a snop światła bezlitośnie
c a
przewiercał jej mózg.
Pomyślał, że wygląda jak księżniczka z bajki. Albo postać z
s
jakiejś legendy. Jej rozszerzone strachem oczy były niewiarygodnie
zielone, a falujące włosy w świetle latarki połyskiwały jak
najszlachetniejszy z kruszców, otaczając szczerozłotą ramą
najpiękniejszą twarz, jaką w życiu widział: lekko wystające kości
policzkowe, mały, prosty nosek, zdecydowany podbródek, miodowe,
lekko wygięte brwi. Nawet w tak żałosnej sytuacji nieznajoma była
wręcz oszałamiająca, a jej uroda zapierała dech.
15
Anula
Strona 17
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że nadal
bezmyślnie świeci jej w oczy. Zobaczył też, że dygocze jak w
gorączce.
Więc to była Alexi Jordan. Wnuczka Gene'a, który prosił go,
żeby pilnował tego miejsca. A on ją zaatakował. I nie życzył sobie jej
obecności - tak naprawdę nie życzył sobie niczyjej obecności w tym
domu. Oczywiście nie miał zamiaru z nią walczyć. Otworzył usta,
żeby coś powiedzieć, i zrozumiał, iż to nie wystarczy. Musi do niej
podejść, musi jej dotknąć. Jest wciąż taka przerażona.
Wzdrygnęła się ze strachu, a potem zaczęła spazmatycznie
chwytać powietrze. Nachylił się nad nią, dotknął jej policzka, później
ujął ją za rękę.
- Mój Boże, drżysz jak liść!
-Ty, ty...
- Nic ci nie zrobię!
- Napadłeś na mnie!
- Musiałem się dowiedzieć, kim jesteś. Kiedy zobaczyłem, jak
zakradasz się przez okno, pomyślałem, że jesteś włamywaczką.
Uspokój się. Nic już ci nie grozi. Jesteś bezpieczna.
Nie, wcale nie czuła się bezpieczna. Tkwiła w ciemnościach, tuż
obok obcego mężczyzny, który ją zaatakował, i nie mogła opanować
drżenia. Tymczasem on mówił coś, czego właściwie nie rozumiała,
cichym, łagodnym głosem. Potem - ku swemu przerażeniu -
uświadomiła sobie, że ni to szlocha, ni się śmieje, a ten obcy
16
Strona 18
mężczyzna trzyma ją w objęciach i głaszcze po głowie. A ona nadal
nie ma pojęcia, ani kto to jest, ani jak wygląda.
- Cicho, już wszystko dobrze. - Te same ręce, które trzymały ją z
brutalną siłą, okazały się teraz tak niebywale delikatne. Tulił ją, jakby
była przerażonym dzieckiem. - Wszystko w porządku. Mój Boże,
przepraszam. Nie wiedziałem.
Znała już jego głos, znała zapach. Znała brutalność i delikatność
rąk, ale nadal nie wiedziała, jak ma na imię ani jaki ma kolor oczu.
topniał.
us
Pod kojącym wpływem jego słów i cielesnej bliskości, lęk powoli
lo
- Przepraszam. - Odsunęła się, czując irytujące zażenowanie. Za
a
co przepraszała tego człowieka? Przecież jest intruzem w jej domu, w
domu Gene'a. - Kim jesteś?
nd
Wstał. Natychmiast wyczuła dzielący ich dystans. Co było -
minęło. I przemoc, i czułość.
a
- Nazywam się Rex Morrow.
c
s
Rex Morrow. Jej umysł pracował teraz bardzo szybko. Rex
Morrow... I nie zamierzał jej zabić. Wprawdzie Rex uśmiercał ludzi
bez skrupułów - ale tylko na kartach książek. Alexi dawno już doszła
do wniosku, jeszcze przed tym żałosnym spotkaniem, że jego książki
to wytwór chorej wyobraźni.
Poderwała się, rozpaczliwie pragnąc światła. Rex Morrow. Gene
ją uprzedzał. Powiedział jej przecież, że na półwyspie mieszka prócz
niego jeszcze jeden człowiek - pisarz Rex Morrow. I że to właśnie on
pilnuje domu.
17
Anula
Strona 19
Zapewniał ją też, że w domu jest światło. Potykając się, ruszyła
tam, gdzie spodziewała się napotkać ścianę z kontaktem. Przygryzła
wargi, próbując opanować wzburzenie. Wszelkie emocje były dla niej
szkodliwe i niebezpieczne. A może lepiej pozostać przy zgaszonym
świetle? Napaść tego człowieka wpędziła ją w panikę, a ulga rzuciła w
jego ramiona. Czy to możliwe, żeby ona, która tak bardzo ceniła sobie
swoją zimną krew, krzyczała histerycznie ze strachu?
Strumień światła przeciął brutalnie mrok, wyławiając z niego
us
wyłącznik. Podeszła i wcisnęła klawisz, a potem oparła się o ścianę i
spojrzała na mężczyznę, który aż za dobrze poznał jej słabe strony.
lo
Może zapalone światło położy kres tej absurdalnej intymności? Kto
a
wie, może nawet częściowo przywróci jej godność?
Mężczyzna okazał się zaskakująco młody. Z jakiegoś powodu
nd
żywiła przekonanie, że brał udział w drugiej wojnie światowej i w
swoich powieściach szpiegowskich opierał się na własnych
a
doświadczeniach. Tymczasem on nie mógł mieć więcej niż trzydzieści
c
s
pięć lat. Był też niepokojąco przystojny. Miał na sobie stare dżinsy i
koszulę tak czarną jak hebanowa czerń jego włosów. Oczy także miał
ciemne - nigdy dotąd nie widziała tak wyjątkowego, czekoladowego
odcienia. Był opalony, miał wystające kości policzkowe, kształtny,
prosty nos i pełne usta -zmysłowe a zarazem cyniczne. Jej badawczy
wzrok, pełen mimowolnej aprobaty, wcale go nie krępował. Z
pewnym zażenowaniem odkryła, że patrzył na nią w podobny sposób.
Zaczęła się nawet zastanawiać, jak ją oceniał.
18
Anula
Strona 20
Pomyślała, że musi wyglądać okropnie. Z drugiej strony, trudno
wymagać od kogoś, kto musiał włamać się do domu, gdzie został
napadnięty, żeby wyglądał nienagannie.
- Alexi Jordan we własnej osobie - powiedział tonem, który
dowodził, że i on odczuwał skrępowanie na wspomnienie tego, co
zaszło między nimi w ciemności. Potrząsnął głową, jakby chciał
zebrać myśli, ruszył ku Alexi, a potem minął ją i poszedł w głąb
domu.
us
Spojrzała na niego, marszcząc brwi i ruszyła za nim.
Przeciął wielki hol, który musiał być kiedyś bardzo piękny, i
lo
zniknął za wahadłowymi drzwiami.
a
Drzwi te omal nie uderzyły jej w twarz, wzmagając tylko jej
irytację - pozostałość po doznanym szoku. Miała wszelkie prawo tu
przeprosić.
nd
być, a on ją brutalnie zaatakował i nawet nie czuł się w obowiązku
a
Światło, błogosławione światło! Poczuła, że zaczyna odzyskiwać
c
s
tę osobowość, której ukształtowanie kosztowało ją tyle wysiłku. Na
myśl o tym, jak przed chwilą krzyczała ze strachu, okryła się
rumieńcem, który jeszcze się pogłębił, kiedy sobie przypomniała, jak
płakała w ramionach Rexa na wieść o tym, że nie zamierza jej
zamordować. Powinna wezwać policję. Miała prawo się wściekać. -
Pchnęła ze złością drzwi i weszła do kuchni.
Rex stał z butelką piwa w ręku. Salon, jak zauważyła, oddano
we władanie pająkom, natomiast kuchnia była wysprzątana i ktoś
nawet pomyślał o czymś takim jak piwo.
19
Anula