Goodkind Terry - Miecz Prawdy (06) - Nadzieja pokonanych
Szczegóły |
Tytuł |
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (06) - Nadzieja pokonanych |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (06) - Nadzieja pokonanych PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (06) - Nadzieja pokonanych PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (06) - Nadzieja pokonanych - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Terry Goodkind
Nadzieja pokonanych
Tom VI serii
Przełożyła Lucyna Targosz
Dom Wydawniczy REBIS
Strona 3
Strona 4
Russelowi Galenowi,
mojemu pierwszemu prawdziwemu fanowi,
za jego niewzruszoną wiarę we mnie
Strona 5
ROZDZIAŁ 1
Nie pamiętała umierania.
Z nieokreślonym uczuciem lęku zastanawiała się, czy płynące ku niej
gniewne głosy oznaczają, że znów ma doświadczyć owego
transcendentnego kresu - śmierci.
Jeżeli tak, to nic nie mogła na to poradzić.
Chociaż nie pamiętała umierania, przypominała sobie mgliście
późniejsze pełne powagi szepty głoszące, że umarła, że zabrała ją śmierć, ale
że on przycisnął usta do jej warg i napełnił oddechem jej znieruchomiałe
płuca, że tchnął w nią swoje życie i na nowo rozniecił jej. Nie miała pojęcia,
kto opowiadał o tak nieprawdopodobnym wyczynie, nie miała pojęcia, kim
był ów „on”.
Tamtej pierwszej nocy, kiedy wychwyciła odległe, bezcielesne głosy,
pojęła, że są wokół niej ludzie, którzy nie wierzą, że choć powróciła do życia,
to przetrwa do rana. Jednak teraz wiedziała, że tak się stało; przeżyła wiele
nocy, być może dzięki rozpaczliwym modłom i żarliwym przysięgom
szeptanym nad nią tamtej pierwszej.
Ale chociaż nie pamiętała umierania, przypominała sobie ból sprzed
utraty świadomości. Ból, którego nigdy nie zapomni. Pamiętała, jak
samotnie desperacko walczyła z tamtymi mężczyznami, szczerzącymi zęby
niczym zgraja dzikich psów atakujących zająca. Pamiętała grad brutalnych
ciosów, który powalił ją na ziemię, kopniaki ciężkich buciorów, kiedy już
upadła, i suchy trzask pękających kości. Pamiętała krew, mnóstwo krwi - na
ich pięściach, na ich butach. Pamiętała przeraźliwy strach, że brakuje jej
tchu, żeby krzyczeć z potwornego bólu.
Jakiś czas później - nie wiedziała, czy godziny, czy dni - kiedy leżała w
obcym łożu pod czystymi prześcieradłami i spojrzała w jego szare oczy,
pojęła, że dla niektórych świat rezerwował ból o wiele gorszy od tego, który
sama wycierpiała.
Nie znała jego imienia. Straszliwa udręka, tak wyraźnie widoczna w jego
oczach, uświadomiła jej, że powinna je znać. Wiedziała, że powinna znać
jego imię - lepiej niż własne, lepiej niż samo życie - lecz nie znała go. Nigdy
nic jej bardziej nie zawstydziło.
Strona 6
I od tej pory, ilekroć opuściła powieki, widziała jego oczy, widziała w
nich nie tylko bezsilną udrękę, ale i blask tak niepohamowanej nadziei, jaki
mogła rozniecić jedynie szczera miłość. I w głębi swej duszy - nawet
wówczas, gdy najgorszy mrok zaćmiewał jej umysł - odmawiała zgody na to,
by blask w tych oczach zgasł, kiedy zawiedzie jej wola życia.
W pewnej chwili przypomniała sobie jego imię. Przeważnie je pamiętała.
Ale czasem nie. Czasami, kiedy szarpał nią ból, zapominała nawet własne.
Teraz, kiedy Kahlan słyszała, jak tamci burkliwie wymawiają jego imię,
rozpoznawała je, rozpoznawała i jego. Twardo, nieustępliwie czepiała się
owego imienia - Richard - i swoich wspomnień o nim, o tym, kim był, i o
tym, jak wiele dla niej znaczył.
Później zaś, kiedy ludzie obawiali się, że jednak umrze, wiedziała, że
będzie żyć. Musiała żyć: dla Richarda, dla swojego męża. Dla dziecka, które
nosiła w łonie. Jego dziecka. Ich dziecka.
Gniewne głosy, wymawiające imię jej męża, sprawiły, że Kahlan w końcu
otworzyła oczy. I zaraz je przymrużyła, porażona okropnym bólem, do tej
pory tłumionym przez sen. Małą izdebkę, w której leżała, wypełniało
bursztynowe światło. Nie było zbyt jaskrawe, więc domyśliła się, że albo
tłumi je zasłona, albo jest już zmrok. Ilekroć się tak budziła, nie miała
poczucia czasu, nigdy nie wiedziała, jak długo spała.
Poruszyła językiem w zaschniętych ustach. Ciało miała bezwładne,
ciężkie od snu. Mdliło ją tak jak w dzieciństwie, kiedy zjadła trzy
kandyzowane jabłka przed wyprawą na łodzi w gorący, wietrzny dzień.
Teraz było właśnie tak ciepło: letni upał. Starała się całkiem wybudzić, ale
świadomość odpływała, dryfowała po bezkresnym mrocznym morzu.
Żołądek jej się skurczył. Musiała z całej siły powstrzymywać mdłości. Aż
nazbyt dobrze wiedziała, że w jej stanie mało co sprawiało taki ból jak
wymioty. Powieki znów zasłoniły oczy i Kahlan zatonęła w jeszcze większym
mroku.
Wzięła się w garść, zebrała myśli, ponownie zmusiła się do otwarcia
oczu. Przypomniała sobie: dawali jej zioła, żeby przytłumić ból i umożliwić
sen. Richard dużo wiedział o ziołach. Te napary przynajmniej pozwalały jej
zapaść w letargiczny sen. A ból, choć nie tak dotkliwy, i tak był.
Ostrożnie, powoli - żeby nie poruszyć tych obosiecznych sztyletów
tkwiących tu i ówdzie pomiędzy żebrami - wciągnęła głębiej powietrze.
Strona 7
Płuca Kahlan wypełniła woń balsamu i sosny i uspokoiła buntujący się
żołądek. Nie był to aromat drzew, zmieszany z innymi zapachami lasu, z
wilgocią ziemi, wonią muchomorów i cynamonowym zapachem paproci,
lecz woń świeżo pociętego drewna. Kahlan skupiła wzrok i zobaczyła za
nogami łóżka ścianę z jasnych, niedawno okorowanych belek; ze śladów
siekiery jeszcze sączył się sok. Widać było, że drewno pocięto i ociosano w
pośpiechu, ale dokładność roboty zdradzała precyzję, jaką może dać jedynie
wiedza i doświadczenie.
Izdebka była malutka; w Pałacu Spowiedniczek, w którym Kahlan
dorastała, tak małe pomieszczenie nie służyłoby nawet za schowek na
bieliznę. No a poza tym byłoby z kamienia, jeśli nie z marmuru. Spodobała
się jej ta malutka drewniana izdebka; domyślała się, że to Richard ją dla niej
zbudował. Czuła się tu niemal tak bezpiecznie jak w jego ramionach.
Marmur, wyniośle dostojny, nigdy jej tak nie dodawał otuchy.
Za nogami łóżka dostrzegła wyrzeźbionego ptaka w locie. Sylwetkę
zarysowano kilkoma pewnymi pociągnięciami noża na płaskim fragmencie
belki niewiele większym niż dłoń Kahlan. Richard dał jej coś, na co mogła
patrzeć. Czasami, kiedy siedzieli przy ognisku, widywała, jak rzeźbił w
kawałku drewna twarz lub zwierzę. Czuwający nad nią ptak, z szeroko
rozpostartymi skrzydłami, symbolizował wolność.
Dziewczyna zwróciła oczy w prawo i zobaczyła brązowy wełniany koc
zasłaniający drzwi. To zza niego dolatywały gniewne, groźne głosy.
- To nie nasz wybór, Richardzie… Musimy myśleć o własnych rodzinach…
o żonach i dzieciach…
Kahlan chciała się dowiedzieć, co się dzieje, i spróbowała się podeprzeć
na lewym łokciu. Ale ręka nie zareagowała tak, jak powinna. Błyskawica bólu
śmignęła wzdłuż kości dziewczyny i eksplodowała w barku. Kahlan
wstrzymała oddech, porażona przeraźliwym bólem, i osunęła się ciężko,
zanim zdołała choć na cal unieść ramię. Przyspieszony oddech sprawiał, że
tkwiące w bokach sztylety raniły jeszcze dotkliwiej. Zmusiła się do
zwolnienia oddechu, bo tylko tak mogła zapanować nad bólem. W końcu
zelżał ból w ramieniu i kłucie w żebrach; dopiero teraz cichutko jęknęła. Z
wykalkulowanym spokojem spojrzała na lewą rękę. Była w łubkach. Jak tylko
Kahlan to zobaczyła, przypomniała sobie. Wyrzucała sobie, że nie pomyślała
o tym, zanim spróbowała się podeprzeć na łokciu. Wiedziała, że zioła
Strona 8
przyćmiewają jej umysł. Skoro i tak nie mogła usiąść, no i bała się kolejnego
nieostrożnego ruchu, skoncentrowała wysiłki na przywróceniu jasności
myślenia.
Ostrożnie przesunęła ku górze prawą rękę i otarła palcami pot z czoła,
pot wywołany bólem. Stawy bolały, ale ręka była dość sprawna. Ucieszyło to
Kahlan. Dotknęła opuchniętych oczu i dopiero teraz pojęła, dlaczego
patrzenie ku drzwiom tak bolało. Ostrożnie muskała palcami obrzmiałą
twarz. Wyobraźnia podsunęła jej czarne i sine barwy. Palce dotknęły ran na
policzku - miała wrażenie, że gorące iskry sypią się na obnażone nerwy. Nie
potrzebowała lustra, żeby wiedzieć, jak przeraźliwie wygląda. Ilekroć
spojrzała w oczy Richarda, pojmowała, w jak fatalnym jest stanie. Tak chciała
ładnie wyglądać dla niego, choćby po to, by z jego oczu zniknął wyraz
cierpienia. Gdyby odczytał jej myśli, powiedziałby:
- Nic mi nie jest. Przestań się o mnie martwić i myśl jedynie o powrocie
do zdrowia.
Kahlan tęsknie przypomniała sobie, jak leżała z Richardem; odpoczywali
rozkosznie znużeni, czuła dotyk jego rozpalonej skóry, duża dłoń chłopaka
leżała na jej brzuchu. Tak bardzo chciała go wziąć w ramiona, a nie mogła
tego zrobić. Upomniała się, że to przecież tylko kwestia czasu i choć
częściowego wyzdrowienia. Byli razem i to jest najważniejsze. Sama
obecność Richarda dodawała otuchy i leczyła.
Zza koca osłaniającego drzwi Kahlan usłyszała Richarda. Dokładnie
kontrolował głos i tak podkreślał słowa, jakby każde z nich kosztowało go
fortunę.
- Potrzebujemy tylko trochę czasu…
Tamci zaczęli mówić wszyscy naraz, zapalczywie i nieustępliwie.
- To nie dlatego, że tego chcemy, Richardzie. Powinieneś to wiedzieć,
przecież nas znasz… A jeżeli to ściągnie tu jakieś kłopoty? Słyszeliśmy o
bitwach. Sam mówiłeś, że ona jest z Midlandów… Nie możemy pozwolić…
Nie chcemy…
Kahlan nasłuchiwała, oczekując szczęku dobywanego miecza. Richard
był niemal nieskończenie cierpliwy, ale brakowało mu wyrozumiałości. Cara,
jego strażniczka i ich przyjaciółka, też tam pewnie była; a Carze brakowało
tak cierpliwości, jak i wyrozumiałości. Jednak Richard nie dobył miecza,
tylko rzekł:
Strona 9
- Nikogo o nic nie proszę. Chcę tylko, żeby mnie pozostawiono w spokoju
w bezpiecznym miejscu, gdzie mógłbym się nią opiekować. Chciałem być w
pobliżu Hartlandu, na wypadek gdyby czegoś potrzebowała. - Zamilkł. -
Proszę was… tylko do czasu, aż jej się choć trochę polepszy…
Dziewczyna chciała krzyknąć do niego: „Nie! Nie waż się ich błagać,
Richardzie! Nie mają prawa zmuszać cię do błagania! Nie mają prawa!
Nigdy nie pojmą, na jakie poświęcenia się zdobywałeś”. Ale mogła jedynie ze
smutkiem szeptać jego imię.
- Nie prowokuj nas… Wykurzymy cię ogniem, jeżeli będzie trzeba!
Wszystkim nam nie dasz rady, prawo jest po naszej stronie.
Mężczyźni rzucali gromy, grozili. Kahlan spodziewała się, że teraz
wreszcie usłyszy szczęk dobywanego miecza. Zamiast tego Richard
spokojnie powiedział coś, czego nie dosłyszała. Zapanowała przeraźliwa
cisza.
- To nie dlatego, Richardzie, że tak nam się podoba - powiedział w końcu
czyjś zakłopotany głos. - Nie mamy wyboru. Musimy brać pod uwagę nasze
rodziny i innych też.
- No a poza tym zrobiłeś się nagle taki ważny, w tych paradnych szatkach
i z mieczem, zupełnie inny niż kiedyś, kiedy byłeś leśnym przewodnikiem -
odezwał się ktoś ze szczerym oburzeniem.
- To prawda - potwierdził następny. - Nie możesz się uważać za lepszego
od nas tylko dlatego, że odszedłeś stąd i zobaczyłeś trochę świata.
- Opuściłem miejsce, które mi przypisaliście - powiedział Richard. - Czy
to właśnie staracie się dać mi do zrozumienia?
- Według mnie, odwróciłeś się plecami do swojej społeczności, do swoich
korzeni. Uważasz, że nasze kobiety nie są dość dobre dla wielkiego Richarda
Cyphera. O nie, on musiał się ożenić z kobietą z daleka. A potem wracacie
sobie tutaj i chcecie się nad nas wynosić.
- Jak? Jakimi czynami? Poślubieniem kobiety, którą kocham? To, waszym
zdaniem, dowód pychy? To odbiera mi prawo do życia w spokoju? Odbiera
jej prawo do wyzdrowienia, do życia?
Ci ludzie znali go jako Richarda Cyphera, prostego leśnego przewodnika,
a nie jako osobę, którą - jak się okazało - w rzeczywistości był, nie jako osobę,
którą się stał. Był tym samym człowiekiem co wówczas, lecz oni go pod
wieloma względami nigdy nie znali.
Strona 10
- Powinieneś klęczeć i zanosić modły do Stwórcy, żeby wyleczył twoją
żonę - odezwał się kolejny. - Wszyscy ludzie to nic niewarci nędznicy.
Powinieneś się modlić i błagać Stwórcę o wybaczenie złych uczynków i
grzechów, bo to one sprowadziły kłopoty na ciebie i twoją kobietę. A ty,
zamiast się modlić, chcesz wnieść swoje kłopoty pomiędzy uczciwie
pracujących ludzi. Nie masz prawa zrzucać nam na kark swoich grzechów.
To nie tego chce Stwórca. Powinieneś pomyśleć o nas. Stwórca pragnie,
żebyś był pokorny i pomagał innym. To dlatego tak ją doświadczył: żeby dać
wam obojgu nauczkę.
- Powiedział ci to, Albercie? - spytał Richard. - Czy ten twój Stwórca
przychodzi pogadać z tobą o swoich zamiarach i zwierza ci się, czego
pragnie?
- On rozmawia z każdym, kto go skromnie słucha - uniósł się gniewem
Albert.
- A poza tym - wtrącił się inny - można sporo dobrego powiedzieć o tym
Imperialnym Ładzie, przed którym nas ostrzegasz. Gdybyś nie był taki
uparty, Richardzie, tobyś to dostrzegł. Nie ma nic złego w chęci, żeby każdy
był przyzwoicie traktowany. To po prostu sprawiedliwe. To po prostu
słuszne. Musisz przyznać, że takie są pragnienia Stwórcy, i tego naucza
również Imperialny Ład. Skoro nie dostrzegasz w Ładzie choć tej dobrej
cechy, lepiej, żebyś odszedł, i to szybko.
Kahlan wstrzymała oddech.
- Niech więc się tak stanie - powiedział Richard złowieszczym głosem.
To byli ludzie, których Richard znał; zwracał się do nich po imieniu,
przypominał im spędzone razem lata i wspólne sprawy. Był wobec nich
cierpliwy. Jednak cierpliwość w końcu się wyczerpała i stał się
nietolerancyjny.
Konie parskały i przestępowały z nogi na nogę, skórzana uprząż
chrzęściła, kiedy tamci ich dosiadali.
- Wrócimy rankiem, żeby to spalić. Lepiej, żebyśmy nie złapali w pobliżu
ani ciebie, ani nikogo z twoich, bo was też spalimy.
Padło jeszcze kilka przekleństw i odjechali galopem. Tętent kopyt
wstrząsnął ziemią, aż zadygotały plecy Kahlan. Nawet i to zabolało.
Uśmiechnęła się leciutko do Richarda, choć nie mógł tego widzieć.
Żałowała jedynie, że błagał o coś dla niej; dobrze wiedziała, że nigdy nie
Strona 11
poprosiłby o nic dla siebie.
Odsunięto koc zasłaniający drzwi i na ścianę padła plama światła. Po
natężeniu blasku i jego kierunku Kahlan odgadła, że musi być koło połowy
nieco pochmurnego dnia. Obok niej zjawił się Richard; jego wysoka postać
rzucała cień w poprzek ciała dziewczyny. Ubrany był tylko w czarny,
pozbawiony rękawów podkoszulek odsłaniający muskularne ramiona. Przy
lewym biodrze, od strony Kahlan, błyski światła odbijały się od głowicy jego
niezwykłego miecza. Szerokie barki Richarda sprawiały, że izdebka
wydawała się jeszcze mniejsza niż przed chwilą. Gładko wygolona twarz,
mocno zarysowana szczęka i zdecydowany zarys ust znakomicie pasowały
do potężnej postaci. Włosy, sięgające karku, nie były ani jasne, ani ciemne.
Ale to inteligencja, tak wyraźnie widoczna w jego szarych oczach, przykuła
uwagę Kahlan, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy.
- Richardzie - wyszeptała - nie chcę, żebyś błagał z mojego powodu.
Kąciki jego ust wygięły się w leciutkim uśmiechu.
- Jeżeli zechcę błagać, to zrobię to. - Podciągnął koc, otulając ją
dokładnie, chociaż się pociła. - Nie wiedziałem, że nie śpisz.
- Jak długo spałam?
- Jakiś czas.
Uznała, że to musiał być dłuższy czas. Nie pamiętała, jak tu dotarli ani
jak budował chatę, w której leżała. Kahlan czuła się bardziej jak
osiemdziesięciolatka niż dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Nigdy
przedtem nie była ranna, a przynajmniej ciężko, nigdy wcześniej nie
znalazła się na granicy życia i śmierci, nigdy tak długo nie była tak
rozpaczliwie bezradna. Nienawidziła tego; nie cierpiała faktu, że nie może
zrobić najprostszych rzeczy. Przez większość czasu nienawidziła tego
bardziej niż bólu.
Oszołomiło ją nieoczekiwane i tak całkowite doświadczenie kruchości
życia, własnej kruchości i śmiertelności. Dawniej ryzykowała życie i wiele
razy znajdowała się w niebezpieczeństwie, lecz kiedy teraz patrzyła wstecz,
wątpiła, czy kiedykolwiek naprawdę myślała, że może się jej przydarzyć coś
takiego. Zmierzenie się z tym było druzgocące. Tamtej nocy coś pękło w
Kahlan - wyobrażenie o sobie, pewność siebie. Tak łatwo mogła umrzeć. Ich
dziecko mogło umrzeć, nim miałoby szansę żyć.
- Coraz bardziej zdrowiejesz - rzekł Richard, jakby odpowiadał na jej
Strona 12
myśli. - Nie mówię tego ot tak sobie. Widzę, że zdrowiejesz.
Patrzyła mu w oczy i zbierała się na odwagę. Wreszcie zapytała:
- Skąd oni aż tutaj wiedzą o Ładzie?
- Dotarli tu ludzie uciekający przed walkami. Tu, gdzie dorastałem, też
byli ludzie głoszący doktrynę Imperialnego Ładu. Ich słowa dobrze brzmiały,
miały sens. Miały go dla tych, którzy nie myślą, dla tych, którzy tylko reagują.
Prawda nie tak wiele znaczy - dodał po namyśle. Odpowiedział na widoczne
w jej oczach, nie zadane pytanie: - Ludzie Ładu zniknęli. Ci głupcy tylko
powtarzali zasłyszane słowa.
- Ale chcą, żebyśmy odeszli. Wyglądali na takich, którzy dotrzymują
obietnic.
Skinął głową, ale potem znów się lekko uśmiechnął.
- A wiesz, jak stąd blisko do miejsca, w którym zobaczyłem cię po raz
pierwszy? Pamiętasz?
- Jak mogłabym zapomnieć o dniu, w którym cię spotkałam?
- Wtedy nasze życie było zagrożone i musieliśmy stąd odejść. Nigdy tego
nie żałowałem. To był początek mojego życia z tobą. Dopóki jesteśmy razem,
nic innego się nie liczy.
Do izdebki weszła Cara i stanęła obok Richarda, dodając swój cień do
jego cienia, padającego na niebieski wełniany koc, który okrywał Kahlan aż
po pachy. Ciało Cary, odziane w obcisły czerwony skórzany strój, miało
grację sokoła. Była, jak ów ptak, dumna, władcza, szybka i śmiertelnie
groźna. Mord-Sith zawsze przywdziewały czerwony skórzany strój, kiedy
spodziewały się kłopotów. Długie blond włosy Cary, splecione w gruby
warkocz, były kolejnym znakiem profesji Mord-Sith, członkini elitarnej
straży przybocznej samego lorda Rahla.
Richard, można by rzec, odziedziczył Mord-Sith wraz z panowaniem
nad D’Harą, krainą, o której nigdy przedtem nie słyszał. Nie szukał władzy,
lecz mimo wszystko mu przypadła. Teraz tak wielu ludzi było od niego
zależnych. Cały Nowy Świat - Westland, Midlandy, D’Hara - był od niego
zależny.
- Jak się czujesz? - Cara zapytała z prawdziwą troską.
- Lepiej - wyszeptała ochryple Kahlan, bo tylko na taki głos było ją stać.
- Nooo, skoro się lepiej czujesz - warknęła Mord-Sith - to powiedz
lordowi Rahlowi, że powinien mi pozwolić, bym wykonała swoją robotę i
Strona 13
nauczyła odpowiedniego respektu takich ludzi jak ci tutaj. - Groźne
niebieskie oczy powędrowały na moment ku miejscu, w którym stali ci
rzucający groźby ludzie. - A przynajmniej tych, których bym zostawiła przy
życiu.
- Posłuż się rozumem, Caro - rzekł Richard. - Nie możemy przekształcić
tego miejsca w twierdzę i bronić się przez cały czas. Ci ludzie się boją. Bez
względu na to, jak bardzo się mylą, widzą w nas zagrożenie swojego życia i
życia swych rodzin. Nie jesteśmy tacy głupi, żeby toczyć bezsensowną walkę,
której możemy uniknąć.
- Richardzie - powiedziała Kahlan, ostrożnie wskazując prawą ręką
ścianę przed sobą - przecież zbudowałeś to…
- Tylko tę izbę. Chciałem, żebyś od razu miała schronienie. To nie zabrało
zbyt wiele czasu. Zwyczajnie ściąłem i okorowałem parę drzew. Reszty
jeszcze nie postawiliśmy. Nie ma za co przelewać krwi.
O ile Richard zachowywał spokój, o tyle Cara sprawiała wrażenie, że jest
gotowa pogryźć żelazo i wypluć gwoździe.
- Może byś tak powiedziała swojemu upartemu mężowi, żeby pozwolił
mi kogoś zabić, nim oszaleję? Nie mogę stać bezczynnie i pozwalać, żeby
bezkarnie uchodziło grożenie wam! Jestem Mord-Sith!
Cara bardzo poważnie traktowała swoje zadanie: ochronę Richarda,
lorda Rahla D’Hary, i Kahlan. Kiedy w grę wchodziło życie chłopaka, Cara
była zdecydowana najpierw zabić, a dopiero potem ocenić, czy to było
konieczne. A to była jedna ze spraw, których Richard zupełnie nie tolerował.
Kahlan tylko się uśmiechnęła.
- Matko Spowiedniczko, nie możesz dopuścić, żeby lord Rahl ulegał woli
takich głupców jak ci tutaj. Powiedz mu.
Kahlan prawdopodobnie mogłaby policzyć na palcach jednej ręki ludzi,
którzy w całym jej dotychczasowym życiu zwracali się do niej po imieniu, nie
dodając przynajmniej tytułu „Spowiedniczka”. Mnóstwo razy słyszała swój
najwyższy tytuł - Matka Spowiedniczka - wymawiany głosem, w którym
brzmiała cała gama uczuć, od pełnego czci respektu po przeraźliwy strach.
Wielu klęczących przed nią ludzi nie mogło nawet wyszeptać drżącymi
wargami tych dwóch słów. Inni zaś, kiedy byli sami, szeptali je z
morderczymi zamiarami. Kahlan została mianowana Matką Spowiedniczką
tuż po dwudziestym roku życia - była najmłodszą Spowiedniczką
Strona 14
kiedykolwiek wyniesioną na to najwyższe stanowisko. Ale to było kilka lat
temu. Teraz była jedyną żyjącą Spowiedniczką. Zawsze znosiła ów tytuł,
pokłony, przyklękanie, cześć, strach i mordercze zamiary, bo nie miała
wyjścia. A poza tym była Matką Spowiedniczką - przez sukcesję i wybór, z
prawa, z obowiązku i dlatego, że przysięgła.
Cara zawsze zwracała się do niej „Matko Spowiedniczko”. Jednak w
ustach Mord-Sith te słowa brzmiały inaczej niż u reszty ludzi. To było niemal
wyzwanie, prowokowanie sumiennym oddaniem, lecz z nutką kpiącej
czułości i przywiązania. Kiedy Cara mówiła „Matko Spowiedniczko”, Kahlan
słyszała „siostro”. Mord-Sith pochodziła z dalekiej D’Hary. A tam nikt -
oprócz lorda Rahla - nie przewyższał Cary rangą. Mogła się co najwyżej
zgodzić, żeby Kahlan była jej równa w powinnościach wobec Richarda. Ale
zostać uznanym przez Carę za kogoś jej równego było naprawdę najwyższą
pochwałą.
Kiedy jednak Cara mówiła do Richarda „lordzie Rahlu”, wcale nie
brzmiało to jak „bracie”. Znaczyło to dokładnie to, co mówiła.
Dla tych mężczyzn o gniewnych głosach lord Rahl był równie obcym
pojęciem jak odległa D’Hara. Kahlan pochodziła z Midlandów,
oddzielających Westland od D’Hary. Mieszkańcy Westlandu nic nie
wiedzieli ani o Midlandach, ani o Matce Spowiedniczce. Trzy części Nowego
Świata przez całe dziesięciolecia były rozdzielone niemożliwymi do
pokonania granicami, więc to, co było poza nimi, otaczała nieprzenikniona
tajemnica. Ostatniej jesieni owe granice zniknęły.
A potem, zimą, zniknęła wspólna dla trzech krain granica na południu,
przez trzy tysiące lat chroniąca je przed zagrożeniem ze Starego Świata - i
wszyscy zostali wydani na pastwę Imperialnego Ładu. W minionym roku na
świecie zapanowało zamieszanie, zmieniło się wszystko, do czego ludzie
przyzwyczaili się od dzieciństwa.
- Nie zamierzam pozwolić, żebyś krzywdziła ludzi tylko dlatego, że nie
chcą nam pomóc - oznajmił Richard Carze. - To by niczego nie rozwiązało, a
tylko wpędziło nas w jeszcze większe tarapaty. Wybudowanie tej izdebki
zajęło nam bardzo niewiele czasu. Sądziłem, że to będzie bezpieczne
miejsce, ale tak nie jest. Przeniesiemy się gdzie indziej. - Znów spojrzał na
Kahlan. Z jego głosu zniknął gniew. - Chciałem cię przywieźć w rodzinne
strony, ciche i spokojne, ale wygląda na to, że i tu mnie nie chcą. Przykro mi.
Strona 15
- Tylko ci ludzie, Richardzie. - W Andericie, tuż zanim zaatakowano i
pobito Kahlan, mieszkańcy odrzucili propozycję Richarda, by przyłączyć się
do powstającego imperium D’Hary i pod jego przewodem walczyć o pokój;
mieszkańcy Anderithu woleli przyłączyć się do Imperialnego Ładu. Richard
zabrał Kahlan i odszedł. - A co z twoimi prawdziwymi przyjaciółmi?
- Nie miałem kiedy… Chciałem najpierw zbudować schronienie. A teraz
nie ma już na to czasu. Może później.
Kahlan sięgnęła po jego zwieszoną rękę. Ale palce ukochanego były za
daleko.
- Ale, Richardzie…
- Słuchaj, już nie możemy tu bezpiecznie zostać. I tyle. Przywiozłem cię
tutaj, bo sądziłem, że będziesz tu mogła bezpiecznie wyzdrowieć i odzyskać
siły. Myliłem się. Tak nie jest. Nie możemy tu zostać. Rozumiesz?
- Tak, Richardzie.
- Musimy stąd odejść.
- Tak, Richardzie.
Wiedziała, że kryje się w tym coś jeszcze, coś o wiele ważniejszego niż
ciężka próba, jaką to dla niej oznaczało. Jego oczy miały osobliwy, pełen
rezerwy wyraz.
- A co z wojną? Wszyscy liczą na nas, na ciebie. Ja za wiele nie pomogę,
dopóki nie wyzdrowieję, ale ciebie potrzebują natychmiast. Jesteś potrzebny
imperium D’Hary. Jesteś lordem Rahlem. Przewodzisz im. Co my tutaj
robimy? Richardzie… - Czekała, aż na nią spojrzał. - Dlaczego uciekamy,
skoro wszyscy na nas liczą?
- Robię, co muszę.
- Co musisz? Co to znaczy?
Odwrócił wzrok, twarz mu spochmurniała.
- Ja… miałem wizję.
Strona 16
ROZDZIAŁ 2
- Wizję? - zapytała Kahlan, nie tając zdumienia.
Richard nie chciał mieć nic wspólnego z prorokowaniem. Proroctwa
nieustannie wpędzały go w tarapaty.
Proroctwo - choćby nie wiadomo jak jasne wydawało się na pozór -
zawsze było dwuznaczne i zazwyczaj zagadkowe. Niedoświadczonych bez
trudu wprowadzała w błąd pozornie prosta struktura przepowiedni.
Bezmyślne obstawanie przy dosłownym ich rozumieniu doprowadziło w
przeszłości do ogromnego zamieszania; było przyczyną tak zabójstw, jak i
wojen. W rezultacie ci, którzy mieli do czynienia z proroctwami, zaczęli to
utrzymywać w tajemnicy.
Proroctwo było predestynacją, przynajmniej na pierwszy rzut oka;
Richard zaś uważał, że człowiek jest kowalem własnego losu. Powiedział
kiedyś Kahlan: „Przepowiedzieć można jedynie to, że i jutro wzejdzie słońce.
Ale nie to, na co spożytkujesz dzień. To, co zrobisz, nie będzie wypełnieniem
proroctwa, ale zrealizowaniem twoich zamiarów”.
Wiedźma Shota przepowiedziała, że Kahlan i Richard spłodzą bezecnego
syna. Richard wiele razy dowiódł, że nawiedzające Shotę wizje przyszłości są
albo całkowicie nieprawdziwe, albo o wiele bardziej złożone, niż wiedźma
potrafiła dostrzec. Kahlan, tak jak on, nie akceptowała przepowiedni Shoty.
Za każdym razem okazywało się, że Richard ma rację. Zwyczajnie
ignorował proroctwo i robił to, co - jak sądził - musiał. W końcu często
proroctwo się ziszczało, ale w sposób, którego nie można było wcześniej
przewidzieć. Tak oto przepowiednia była zarazem dowiedziona i obalona,
niczego nie rozwiązywała, a jedynie udowadniała, że jest wiekuistą zagadką.
Zedd, dziadek Richarda, pomagający go wychowywać w miejscu nie tak
odległym od tego, w którym teraz byli, utrzymywał w tajemnicy nie tylko to,
że jest czarodziejem. Żeby ochronić chłopca, zataił również fakt, że ojcem
Richarda był Rahl Posępny, a nie George Cypher, który go kochał i
wychowywał. Rahl Posępny, czarnoksiężnik obdarzony wielką mocą, był
groźnym i krwawym władcą odległej D’Hary. Richard odziedziczył magiczny
dar obu rodów. Kiedy zabił Rahla Posępnego, otrzymał po nim władzę nad
D’Harą, krainą równie dlań tajemniczą jak jego własna magiczna moc.
Strona 17
Kahlan pochodziła z Midlandów i dorastała wśród czarodziejów, ale
żaden z nich nie miał takiego daru jak Richard. Bo on władał wieloma
odcieniami daru i oboma rodzajami magii: był czarodziejem wojny. Niektóre
szaty Richarda pochodziły z Wieży Czarodzieja i nikt nie nosił ich od trzech
tysięcy lat - od czasów ostatniego czarodzieja wojny.
Magiczny dar zanikał wśród ludzi i coraz mniej było czarodziejów;
Kahlan nie znała nawet dwunastu. A czarodziejów z darem prorokowania
było jeszcze mniej - dziewczyna wiedziała o istnieniu zaledwie dwóch.
Jednym z nich był przodek Richarda, co sprawiało, że prorocze zdolności
były jak najbardziej prawdopodobne. A przecież Richard zawsze patrzył na
proroctwa jak na przyczajonego jadowitego węża.
Richard uniósł jej dłoń tak czule i delikatnie, jakby była najcenniejszym
klejnotem na świecie.
- Pamiętasz, jak opowiadałem o znanych tylko mi przepięknych
okolicach w górach na zachód od miejsca, w którym dorastałem? Okolicach,
które zawsze chciałem ci pokazać? Zamierzam cię tam zabrać, będziemy tam
bezpieczni.
- D’Harańczyków łączy z tobą więź, lordzie Rahlu - przypomniała mu
Cara - i odnajdą cię dzięki niej.
- Ale naszych wrogów nie łączy ze mną żadna więź. I nie będą wiedzieć,
gdzie jesteśmy.
Wyglądało na to, że Mord-Sith trafiło to do przekonania.
- Skoro ludzie tam nie bywają, to pewno nie prowadzą tam żadne drogi.
Jak się tam dostaniemy powozem? Matka Spowiedniczka nie może chodzić.
- Zrobię nosze. Będziemy ją nieść.
Cara potaknęła, zadumana.
- Owszem, zaniesiemy ją. Jeżeli tam nikt nie mieszka, to przynajmniej w
końcu będziecie bezpieczni.
- Bezpieczniejsi niż tutaj. Wydawało mi się, że tutejsi ludzie zostawią nas
w spokoju. Nie sądziłem, że Ład zasieje niepokój aż tak daleko, a
przynajmniej, że uczyni to tak szybko. Ci ludzie wcale nie są tacy źli, ale sami
wprawiają się w bojowy nastrój.
- Ci tchórze już wrócili pod spódnice swoich kobiet. Nie zjawią się przed
rankiem. Możemy dać Matce Spowiedniczce wypocząć i ruszymy przed
świtem.
Strona 18
Richard posłał Carze znaczące spojrzenie.
- Jeden z tych mężczyzn, Albert, ma syna Lestera. Lester i jego koleżka
Tommy Lancaster próbowali mnie niegdyś ustrzelić z łuku, bo popsułem im
zabawę, gdy Tommy chciał kogoś skrzywdzić. Teraz i Lesterowi, i
Tommy’emu brakuje wielu zębów. Albert powie synowi, że tu jesteśmy, a
wkrótce potem dowie się o tym i Tommy Lancaster. A skoro Imperialny Ład
nabił im głowy gadaniem o szlachetnej walce w słusznej sprawie, wyobrażą
sobie, że spełnią czyn godny wojennych bohaterów. Ci ludzie zazwyczaj nie
są brutalni, ale jeszcze nigdy nie widziałem u nich takiego braku rozsądku
jak dzisiaj. Zaczną pić, żeby umocnić w sobie odwagę. Wtedy będą już z nimi
Lester i Tommy, a ich opowieści o tym, jak ich źle potraktowałem i jaki
jestem groźny dla uczciwych ludzi, tylko doleją oliwy do ognia. Mają znaczną
przewagę liczebną, więc zaczną dostrzegać zalety zabicia nas: uznają, że to
czyn dokonany w obronie ich rodzin, dla dobra ich społeczności i ku chwale
ich Stwórcy. Oszołomieni trunkiem i chwałą, na pewno nie będą czekać do
rana. Powrócą jeszcze tej nocy. Musimy natychmiast wyruszać.
Na Carze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
- Uważam, że powinniśmy na nich zaczekać i raz na zawsze pozbyć się
zagrożenia.
- Niektórzy z nich na pewno sprowadzą swoich przyjaciół. I wrócą w o
wiele większej kompanii. Musimy myśleć o Kahlan. Nie mogę ryzykować, że
któreś z nas zostanie ranne. Walka z nimi nic nam nie da.
Richard zdjął przez głowę starożytny skórzany pendent, do którego
przyczepiona była srebrno-złota pochwa z mieczem, i powiesił go na
sterczącym z kłody kikucie konaru. Cara, niezadowolona z tej decyzji, splotła
ramiona. Ona wolałaby uśmiercić zagrażających im ludzi. Richard podniósł
z podłogi czarną koszulę. Wsunął ramię w rękaw i włożył ją.
- Wizję? - spytała ponownie Kahlan; w tej chwili nie zaprzątała sobie
głowy tamtymi, choć mogli narobić kłopotów. - Miałeś wizję?
- Nagłość i wyrazistość wskazywały na wizję, ale właściwie było to
objawienie.
- Objawienie. - Ogromnie żałowała, że może jedynie ochryple szeptać. - I
jaką formę przybrała ta wizja, to objawienie?
- Zrozumienia.
Kahlan wpatrywała się w niego przez chwilę.
Strona 19
- Zrozumienia czego?
Richard zaczął zapinać koszulę.
- Dzięki temu objawieniu pojąłem większą całość. Zrozumiałem, co
muszę uczynić.
- Taaak - mruknęła Cara. - Poczekaj, aż usłyszysz resztę. No dalej,
powiedz jej.
Richard spojrzał gniewnie na Mord-Sith, a ona odpłaciła się mu tym
samym. Ostatecznie znów popatrzył na Kahlan.
- Przegramy, jeżeli doprowadzę do wojny. Niepotrzebnie zginie
mnóstwo ludzi. A świat popadnie w niewolę Imperialnego Ładu. Jeżeli nie
poprowadzę naszych do walki, Ład omroczy świat, ale zginie o wiele mniej
ludzi. Tylko w ten sposób będziemy mieć jakąkolwiek szansę.
- Przegrywając? Chcesz najpierw ustąpić, a potem walczyć? Jak w ogóle
możemy rozważać odstąpienie od walki o wolność?
- Anderith dał mi nauczkę - odparł chłopak; głos miał głuchy, jakby
żałował, że to mówi. - Nie mogę narzucać komukolwiek tej walki. Wolność
wymaga wysiłku, jeśli chce się ją zdobyć, i czujności, jeśli chce się ją
zachować. Ludzie nie cenią wolności, dopóki nie zostanie im odebrana.
- Wielu ją ceni - sprzeciwiła się Kahlan.
- Zawsze jest kilku takich, ale większość ani jej nie pojmuje, ani nie ceni,
tak samo jak magii. Ludzie bezrozumnie wzbraniają się przed nią, nie
dostrzegając prawdy. Ład proponuje im świat bez magii i gotowe
odpowiedzi na wszystko. Życie niewolnika jest proste. Myślałem, że zdołam
przekonać ludzi, jak cenne jest ich życie i wolność. Mieszkańcy Anderithu
pokazali mi, jakim byłem głupcem.
- Anderith to zaledwie jedna z krain…
- Anderith nie był wyjątkiem. Przypomnij sobie, jakie kłopoty mieliśmy
gdzie indziej. Jakie mamy nawet tutaj, gdzie dorastałem. - Richard wsuwał
koszulę w spodnie. - Zmuszanie ludzi do walki o wolność to całkowicie
chybiony pomysł. Przekonałem się, że żadne moje słowa ich nie przekonają.
Ci, którzy cenią wolność, będą musieli uciec, ukryć się, spróbować przeżyć i
przetrzymać to, co na pewno nadejdzie. Nie zdołam temu zapobiec. Nie
mogę im pomóc. Teraz to wiem.
- Ależ Richardzie, jak możesz choćby pomyśleć o…
- Muszę zrobić to, co jest dla nas najlepsze. Muszę być egoistą, bo życie
Strona 20
jest zbyt cenne, żeby je bezsensownie narażać. Nie ma nic gorszego. Ludzi
tylko wtedy można by ocalić przed nadciągającymi mrocznymi czasami
uciemiężenia i niewolnictwa, gdyby zaczęli pojmować i cenić wartość
swojego życia oraz wolności i zechcieli działać w swoim interesie. Musimy
się starać zachować życie w nadziei, że nadejdzie taki dzień.
- Przecież możemy zwyciężyć w tej wojnie. Musimy.
- Uważasz, że mogę poprowadzić ludzi do walki i że zwyciężymy, bo tego
chcę. Nie zwyciężymy. Do tego trzeba nie tylko mojego pragnienia
zwycięstwa. Potrzeba rzesz ludzi całkowicie oddanych tej sprawie. A tego
nam brak. Jeżeli rzucimy nasze siły przeciwko Ładowi, Ład nas zniszczy i na
zawsze zniknie szansa, by w przyszłości wywalczyć wolność. - Richard
przeczesał włosy palcami. - Nie wolno nam prowadzić naszych sił do walki z
armią Ładu.
Chłopak zaczął wkładać przez głowę czarną, rozciętą na bokach tunikę.
Kahlan dołożyła wszelkich starań, by zawrzeć w głosie ogrom swojego
zatroskania i zaniepokojenia.
- A co z tymi wszystkimi, którzy już są gotowi do walki, z armiami, które
już wyruszyły w pole? To dobrzy, wyszkoleni żołnierze, gotowi uderzyć na
Jaganga, powstrzymać jego Imperialny Ład i odepchnąć go do Starego
Świata. Kto poprowadzi naszych żołnierzy?
- Do czego? Na śmierć? Nie zdołają wygrać.
Kahlan była przerażona. Wyciągnęła rękę i złapała Richarda za rękaw,
nim zdążył się schylić po szeroki pas.
- To przez to, co mi się przydarzyło, Richardzie, chcesz się wycofać z
walki.
- Nie. Zdecydowałem się na to tej samej nocy, ale zanim cię napadnięto.
Kiedy po głosowaniu poszedłem samotnie na spacer, wiele rozmyślałem.
Doznałem tego objawienia i podjąłem decyzję. To, co cię spotkało, nie miało
na to żadnego wpływu, choć potwierdziło, że miałem rację i że powinienem
wcześniej dojść do tego wniosku. Gdybym to zrobił, nigdy by cię tak nie
pokaleczono.
- A gdyby Matce Spowiedniczce nic się nie stało, rano poczułbyś się lepiej
i zmieniłbyś zdanie.
Światło wpadające przez drzwi za plecami Richarda rozjarzyło
starodawne złote symbole obramowujące czarną tunikę.