Goodkind Terry - Miecz Prawdy (02) - Kamień łez
Szczegóły |
Tytuł |
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (02) - Kamień łez |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (02) - Kamień łez PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (02) - Kamień łez PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (02) - Kamień łez - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Terry Goodkind
Kamień Łez
Tom II serii
Przełożyła Lucyna Targosz
Dom Wydawniczy REBIS
Strona 3
Strona 4
Dla moich rodziców, Natalie i Leo
Strona 5
PODZIĘKOWANIA
Chciałbym podziękować mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za to,
że domagał się ode mnie najlepszego i nie zadowalał się niczym mniejszym;
mojemu brytyjskiemu wydawcy, Caroline Oakley, za wsparcie i słowa
zachęty; moim przyjaciołom, Bonnie Moretto i Donaldowi Schassbergerowi
MD, za cenne rady, a także Keithowi Parkinsonowi za znakomitą okładkę.
Strona 6
ROZDZIAŁ 1
Rachel mocniej przytuliła lalkę i wpatrzyła się w ciemnego stwora, który
przyglądał się jej z krzaków. Prawdę mówiąc - podejrzewała, że się jej
przyglądał. Nie wiedziała tego na pewno, bo oczy bestii były równie ciemne
jak cała reszta i tylko czasem złociście połyskiwały, odbijając światło.
Dziewczynka widziała już przedtem leśne zwierzęta: króliki, szopy,
wiewiórki i jeszcze inne, lecz ten stwór był od nich większy. Był tak duży jak
ona sama, a może i większy. Niedźwiedzie były ciemne. Rachel zastanawiała
się, czy to aby nie niedźwiedź.
Poza tym to nie był przecież prawdziwy las, bo rósł pod dachem pałacu,
w jednym z pomieszczeń olbrzymiej budowli. Rachel nigdy wcześniej nie
była w takim wewnętrznym lesie. Czy żyją tu takie same zwierzęta jak w
prawdziwym?
Dziewczynka na pewno by się wystraszyła, gdyby nie obecność Chase’a.
Wiedziała, że przy nim jest bezpieczna. Chase to najdzielniejszy ze znanych
Rachel mężczyzn. Ale i tak trochę się bała. Strażnik powiedział małej, że
jeszcze nigdy nie widział dziewczynki tak dzielnej jak ona. Toteż Rachel nie
chciała, żeby pomyślał, że się wystraszyła jakiegoś sporego królika.
Bo może to i był tylko spory, siedzący na kamieniu królik. Ale króliki
mają długie uszy. Więc może to jednak niedźwiedź. Dziewczynka wsunęła
do buzi nóżkę lalki.
Rachel odwróciła się i popatrzyła w dół, wzdłuż dróżki - ponad ładnymi
kwiatami, niskimi murkami i zieloną trawą - na Chase’a, rozmawiającego z
Zeddem, tym czarodziejem. Stali obaj przy kamiennym stole, przyglądali się
szkatułom i zastanawiali, co z nimi zrobić. Rachel cieszyła się, że nie dostał
ich ten paskudny Rahl Posępny i że okrutnik już nigdy nikogo nie skrzywdzi.
Dziewczynka obejrzała się, sprawdzając, czy ciemny stwór nie podszedł
bliżej. Zniknął. Rozejrzała się, lecz nigdzie go nie dostrzegła.
- Gdzie się podział, Saro? - szepnęła.
Lalka nie odpowiedziała. Rachel przygryzła stopkę Sary i ruszyła ku
strażnikowi granicy. Chętnie by pobiegła, ale nie chciała, żeby Chase
pomyślał, iż się wystraszyła; ona, taka dzielna. Przecież powiedział, że jest
dzielną dziewczynką, i bardzo była zadowolona z tej pochwały. Mała zerkała
Strona 7
przez ramię, lecz nigdzie nie spostrzegła ciemnego stwora. Pewno mieszkał
w jakiejś norze i tam się teraz schronił. Bardzo chciała pobiec, jednak nie
zrobiła tego.
Dziewczynka dotarła wreszcie do strażnika i przytuliła się do jego nogi.
Chase rozmawiał z Zeddem, a Rachel wiedziała, że niegrzecznie jest
przerywać rozmowę, więc ssała stopkę lalki i czekała, aż skończą.
- A co by się stało, gdybyś po prostu opuścił wieko? - spytał Chase
czarodzieja.
- Skąd niby mam to wiedzieć!? - Zedd wyrzucił w górę kościste ramiona,
przygładził siwe włosy, ale i tak sterczało kilka niesfornych kosmyków. -
Wiem, czym są szkatuły Ordena, lecz to wcale nie znaczy, że mam pojęcie, co
z nimi teraz zrobić, zwłaszcza kiedy Rahl otworzył jedną z nich. I magia
Ordena zabiła go za to. Mogła zniszczyć świat. Może zginąłbym, gdybym
zamknął szkatułę? A może stałoby się coś jeszcze gorszego?
- Nie możemy ich przecież tak zostawić, nieprawdaż? - westchnął Chase.
- Chyba powinniśmy coś z nimi zrobić?
Czarodziej zmarszczył brwi. Wpatrywał się w szkatuły i zastanawiał.
Przez chwilę panowała cisza. Rachel pociągnęła strażnika za rękaw i Chase
spojrzał na nią.
- Chase…
- Chase? Przecież wyjaśniłem ci zasady. - Wsparł się pod boki i
zachmurzył twarz, udając gniew, a mała chichotała i mocniej tuliła się do
niego. - Dopiero od kilku tygodni jesteś moją córką, a już łamiesz zasady!
Mówiłem ci, że masz się do mnie zwracać „ojcze”. Żadnemu z moich dzieci
nie wolno mówić do mnie „Chase”. Rozumiesz?
- Tak, Ch… ojcze. - Rachel uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Strażnik
przewrócił oczami i potrząsnął głową. Zwichrzył czuprynę Rachel.
- O co chodzi?
- Tam, wśród drzew, jest jakieś duże zwierzę. Pewno niedźwiedź albo i
coś gorszego. Powinieneś dobyć miecza i sprawdzić, co to.
- Niedźwiedź! - Chase zaśmiał się. - Tutaj? - Znów się roześmiał. - To
wewnętrzny pałacowy ogród, Rachel. W takich ogrodach nie ma
niedźwiedzi. To musiał być jakiś cień. Światło płata tu różne figle.
- Raczej nie, Ch… ojcze. - Dziewczynka potrząsnęła główką. - To mnie
obserwowało.
Strona 8
Chase się uśmiechnął, zwichrzył jej włoski i wielką dłonią przytulił
główkę Rachel do swojej nogi.
- No to zostań przy mnie i ten stwór nie będzie cię już niepokoił.
Mała przygryzła stopkę Sary i potakująco skinęła głową. Dotknięcie
wielkiej dłoni strażnika uspokoiło ją, więc znów spojrzała między drzewa.
Ciemny potwór, niemal skryty za jednym z obrośniętych pnączami
murków, przyskoczył bliżej. Dziewczynka mocniej przygryzła stopkę Sary i
pisnęła cicho, zerkając na Chase’a. Akurat wskazywał na szkatuły.
- A cóż to za kamień, a może klejnot? Wypadł ze szkatuły?
- Tak - potwierdził Zedd. - Ale nie powiem, co to, dopóki się nie upewnię.
A przynajmniej nie powiem tego głośno.
- On jest coraz bliżej, ojcze - jęknęła Rachel.
- No dobrze. - Chase spojrzał na dziewczynkę. - Obserwuj to coś dla
mnie. - I znów rzekł do Zedda: - Dlaczego nie chcesz powiedzieć? Sądzisz, że
ma to coś wspólnego z ewentualnym rozdarciem zasłony zaświatów?
Czarodziej zmarszczył brwi, pocierając równocześnie kościstymi
palcami gładką brodę i patrząc na czarny klejnot leżący przed otwartą
szkatułą.
- Tego się właśnie boję.
Rachel rzuciła okiem na murek, żeby sprawdzić, gdzie jest ów stwór.
Zadrżała, widząc wysuwające się zza krawędzi ręce. Był dużo bliżej. I to nie
były ręce, a szpony. Długie, zakrzywione szpony. Spojrzała na strażnika, na
broń, którą był obwieszony, by się upewnić, iż mu wystarczy oręża. Chase
miał za pasem noże, mnóstwo noży, zza ramienia sterczał mu miecz, u pasa
wisiał topór i maczugi nabijane ostrymi szpikulcami, a przez plecy
przewiesił łuk. Rachel miała nadzieję, że to wystarczy.
Cała ta broń odstraszała ludzi, lecz nie robiła żadnego wrażenia na
potworze - był coraz bliżej. A czarodziej nie miał nawet noża. Odziany był w
skromną, brązową szatę. I okropnie chudy. Wcale nie tak wielki jak Chase.
Ale czarodzieje znają czary. Może jego zaklęcia odstraszą intruza.
Magia! Rachel przypomniała sobie ogniową pałeczkę, którą dostała od
czarodzieja Gillera. Sięgnęła do kieszeni i zacisnęła paluszki na magicznym
patyczku. Może Chase będzie potrzebował pomocy. Rachel nie pozwoli, żeby
ten stwór zranił jej nowego ojca. Będzie dzielna.
- Czy to niebezpieczne?
Strona 9
- Jeśli to jest to, o czym myślę - Zedd spojrzał na strażnika - i jeżeli się
dostanie w niepowołane ręce, to słowo „niebezpieczne” będzie o wiele za
słabe.
- No to wrzućmy to do jakiejś głębokiej jamy lub zniszczmy.
- Nie. Może się nam przyda.
- A gdybyśmy to ukryli?
- O tym właśnie myślę. Lecz gdzie? Trzeba się nad tym dobrze
zastanowić. Najpierw udam się z Adie do Aydindril, wspólnie zbadamy
przepowiednie i dopiero potem zdecyduję, co uczynić z kamieniem i ze
szkatułami.
- A co przedtem? Zanim będziesz wiedział?
Rachel obejrzała się na mrocznego stwora. Znów był bliżej, tuż za
pobliskim murkiem. Oparł na nim szpony, uniósł łeb i spojrzał dziewczynce
w oczy. Wyszczerzył się do niej w uśmiechu, ukazując długie i ostre zębiska.
Wstrzymała oddech. Ramiona potwora dygotały. Śmiał się. Przerażona
Rachel szeroko otwarła oczy, słyszała szum własnej krwi.
- Ojcze… - pisnęła cichutko.
Chase nawet na nią nie spojrzał. Po prostują uciszył. Stwór przeskoczył
przez murek i opadł na ziemię, wciąż spoglądając na Rachel i rechocząc.
Błyszczące ślepia łypnęły na Chase’a i Zedda. Zasyczał, znów się zaśmiał i
przygarbił.
Dziewczynka pociągnęła strażnika za nogawkę.
- Ojcze… to się zbliża - wykrztusiła z trudem.
- Dobrze, dobrze, mała. Dalej nie wiem, Zeddzie…
Ciemny potwór z wrzaskiem wyskoczył na otwartą przestrzeń. Gnał tak
szybko, że wyglądał jak smuga czerni. Rachel krzyknęła. Chase obrócił się; w
tym momencie stwór uderzył. Szpony śmignęły w powietrzu. Strażnik
upadł, a napastnik skoczył ku Zeddowi. Czarodziej uniósł ramiona; z palców
strzelały błyskawice, odbijały się od mrocznej istoty i uderzały w ziemię,
wzbijając kurz i rozrzucając odłamki kamieni. Monstrum powaliło Zedda na
ziemię.
Bestia zaśmiała się dziko i skoczyła na Chase’a, sięgającego po wiszący u
pasa topór. Szpony znów spadły na strażnika. Rachel wrzasnęła. Jeszcze
nigdy nie widziała tak szybkiego stworzenia. Z przerażeniem patrzyła, jak
rani jej ojca. Z ohydnym rechotem wyrwało mu z dłoni topór i szarpało
Strona 10
Chase’a pazurami. Dziewczynka złapała ogniową pałeczkę, przyskoczyła do
stwora i przytknęła do jego pleców.
- Zapal to dla mnie! - wykrzyknęła magiczną formułkę.
Mroczne monstrum stanęło w płomieniach. Z przeraźliwym wrzaskiem
okręciło się ku Rachel. Szeroko rozwarło paszczę, kłapało zębiskami, całe w
ogniu. Znów się zaśmiało, ale nie tak, jak się śmieją ludzie, kiedy ich coś
rozbawi. Ten rechot wywołał u dziewczynki gęsią skórkę. Stwór skurczył się i
płonąc, ruszył ku cofającej się przed nim Rachel.
Chase rzucił jedną z nabijanych ostrzami maczug. Wbiła się stworowi w
plecy. Bestia obejrzała się na strażnika, zaśmiała i wyszarpnęła sobie
maczugę z pleców. Zawróciła i znów szła ku strażnikowi.
Zedd zerwał się gwałtownie. Z jego palców strzelił ogień i okrył stwora
jeszcze większym płomieniem. Tylko zarechotał. Płomienie zniknęły. Ciało
potwora dymiło, lecz wyglądało tak samo jak przedtem - ogień go nie tknął.
Prawdę powiedziawszy, jeszcze zanim Rachel go podpaliła, wyglądał jak
zwęglony.
Pokrwawiony Chase poderwał się na nogi. Rachel patrzyła nań ze łzami
w oczach. Strażnik zdjął z pleców łuk i strzelił. Grot utkwił w piersi stwora.
Ów zaśmiał się straszliwie i wyszarpnął strzałę. Chase odrzucił łuk, dobył
miecza, rzucił się ku bestii i ciął. Istota poruszała się tak szybko, że strażnik
chybił. Zedd uczynił coś, co powaliło ją na murawę. Chase stanął przed
Rachel; jedną ręką przytrzymywał dziewczynkę za sobą, w drugiej dzierżył
miecz. Stwór poderwał się na nogi, łypiąc na nich. - Idźcie! - ryknął Zedd. -
Nie biegnijcie! Nie stójcie! Chase złapał małą za rękę i zaczął się cofać.
Czarodziej również. Ciemny potwór przestał się śmiać i przyglądał się im,
mrugając ślepiami. Strażnik ciężko dyszał. Jego kolczugę i skórzaną bluzę
znaczyły ślady szponów. Rachel, widząc rany ojca, z trudem
powstrzymywała płacz. Krew, spływająca mu z ramienia, plamiła dłoń
dziewczynki. Mała nie chciała, żeby cierpiał. Bardzo go kochała. Mocniej
ścisnęła Sarę i ogniową pałeczkę. Zedd przystanął.
- Nie zatrzymuj się - polecił strażnikowi.
Stwór spojrzał na stojącego bez ruchu czarodzieja i wyszczerzył w
uśmiechu ostre zębiska. Znów się ohydnie zaśmiał i skoczył ku Zeddowi jak
błyskawica.
Czarodziej wyrzucił ramiona w górę. Ziemia i trawa uniosły się wokół
Strona 11
bestii, ona także. Błękitne błyskawice uderzyły w mroczną istotę. Ryknęła
śmiechem i głucho uderzyła o ziemię; dymiła.
Wydarzyło się coś jeszcze. Rachel nie wiedziała co, lecz monstrum
zamarło z wyciągniętymi ramionami, jakby próbowało biec i nie mogło
oderwać stóp od murawy. Zedd zatoczył ramionami koła i znów wyrzucił je
w górę. Ziemia zadrżała jak przy uderzeniu pioruna, stwora ugodziły strzały
ognia. Istota zaśmiała się tylko, coś trzasnęło niczym łamane drewno, znów
ruszyła ku czarodziejowi.
Zedd zaczął iść. Potwór stanął i zmarszczył brwi. Czarodziej zatrzymał
się, uniósł ramiona. Kula ognia pomknęła ku biegnącej do Zedda bestii.
Mknęła z przeraźliwym rykiem, coraz większa i większa. Uderzyła z siłą, od
której zadrżała ziemia. Błękitne i złote światło było tak jaskrawe, że cofająca
się Rachel musiała zmrużyć oczy. Kula ognia płonęła z rykiem.
Dymiący stwór wyszedł z ognia, trzęsąc się ze śmiechu. Płomienie
rozwiały się maleńkimi iskierkami. - O kurna! - wyrwało się Zeddowi. Zaczął
się cofać.
Rachel nie wiedziała, co to znaczy „kurna”, ale Chase zwrócił kiedyś
czarodziejowi uwagę, żeby nie używał takich słów przy niewinnych
dzieciach. I tego też nie zrozumiała. Siwe, zmierzwione włosy Zedda
sterczały na wszystkie strony.
Rachel i Chase cofali się dróżką wśród drzew, byli już blisko wrót ogrodu.
Czarodziej szedł ku nim tyłem, a stwór przyglądał się temu. Zedd przystanął
i bestia znów ruszyła. Przed mroczną istotą pojawiła się ściana płomieni.
Słychać było huk i łoskot, w powietrzu unosiła się woń dyrnu. Potwór
przeszedł przez ogień. Zedd wywołał kolejną ścianę ognia. Bestia znów
przeszła przez nią bez szwanku.
Czarodziej ponownie zaczął iść i monstrum zatrzymało się obok
niskiego, porośniętego pnączami murku; obserwowało. Grube pnącza
zsunęły się z murku i wydłużyły. Oplotły, omotały mrocznego stwora. Zedd
był już blisko strażnika i Rachel.
- I co teraz? - spytał Chase.
- Przekonajmy się, czy zdołamy go tu zamknąć - odparł zmęczony
czarodziej.
Pnącza przygniatały bestię do ziemi; szarpała je ostrymi pazurami.
Trójka uciekinierów minęła wielkie wrota. Chase i Zedd zatrzasnęli je.
Strona 12
Z wnętrza dobiegł ryk i głośny trzask. Złote drzwi wybrzuszyły się,
powalając czarodzieja na ziemię. Chase wsparł dłonie o oba skrzydła wrót i
naparł na nie całym ciężarem, gdy stwór dobijał się od wewnątrz. Szarpał je
pazurami, wrzeszczał, a metalowe wrota jęczały i trzeszczały pod
uderzeniami jego szponów. Chase spływał potem i krwią. Zedd poderwał się
i pomógł strażnikowi przytrzymywać podwoje.
W szparze pomiędzy skrzydłami wrót ukazał się pazur i przesunął się w
dół, drugi pojawił się od spodu. Rachel słyszała rechot stwora. Chase stękał z
wysiłku. Wrota skrzypiały i trzeszczały.
Czarodziej cofnął się, uniósł ręce, jakby napierał na powietrze. Trzaski
ustały. Stwór zawył głośniej. Zedd złapał strażnika za rękaw.
- Uciekajcie.
- Czy to go powstrzyma? - spytał Chase, cofając się.
- Wątpię. Jeśli znów się na was rzuci, idźcie spokojnym krokiem. Ten, kto
biegnie lub stoi, przyciąga jego uwagę. Powiedz to każdemu, kogo spotkasz.
- Co to za stwór, Zeddzie?
Rozległ się łomot i w skrzydle wrót pojawiło się nowe wybrzuszenie.
Złotą płytę przebiły czubki pazurów, krojąc ją jak noże. Rachel aż uszy bolały
od tego trzasku i huku.
- Uciekajcie! Natychmiast!
Chase podniósł dziewczynkę i pobiegł przez westybul.
Strona 13
ROZDZIAŁ 2
Zedd patrzył na szpony szarpiące złote płyty wrót i machinalnie dotykał
poprzez grubą tkaninę swej szaty tkwiącego w wewnętrznej kieszonce
kamienia. Obejrzał się na niosącego Rachel strażnika granicy. Chase nie
zdążył odejść zbyt daleko, kiedy jedno ze skrzydeł z okropnym łomotem
zostało wyrwane z rarn. Potężne zawiasy puściły, jakby były z gliny.
Czarodziej w ostatniej chwili uskoczył, gdy stalowa, pokryta złotymi
płytami połowa drzwi przeleciała przez westybul i łupnęła w granitową
ścianę. Rozprysnęły się kamienne i metalowe odłamki. Zedd poderwał się i
pobiegł.
Screeling wyskoczył z Ogrodu Życia. Wyglądał jak szkielet obciągnięty
wysuszoną, sczerniałą skórą. Jak trup przez lata palony słonecznym żarem.
Białe kości sterczały przez porozdzieraną w walce skórę, lecz stworowi to nie
przeszkadzało. Nie zwracał na to uwagi: był istotą z zaświatów i nie
obchodziły go takie drobnostki. Nie miał w sobie ani kropli krwi. Pewno
dałoby się go unieszkodliwić, gdyby został rozdarty lub posiekany na
kawałki, ale poruszał się zbyt szybko, by ktoś zdołał go dosięgnąć. A magia
mu najwyraźniej nie szkodziła. Był istotą podległą magii subtraktywnej,
toteż bez żadnej szkody wchłaniał magię addytywną. Może magia
subtraktywna pokonałaby screelinga, jednak Zedd nie był nią obdarzony.
Przez ostatnie kilka tysięcy lat żaden czarodziej nie miał daru magii
subtraktywnej. Niektórzy mieli skłonność - Rahl Posępny na przykład - lecz
nikt nie miał daru.
Hm, moja magia nie powstrzyma tej istoty, dumał Zedd. Przynajmniej
nie wprost. A może by tak sposobem?
Czarodziej cofał się powoli, a screeling w oszołomieniu mrużył ślepia.
Teraz, pomyślał Zedd, dopóki stoi bez ruchu.
Skupił się, zagęścił powietrze, tak by uniosło i utrzymało ciężkie wrota.
Był zmęczony, więc wymagało to znacznego wysiłku. Siłą woli pchnął
powietrze, a skrzydło wrót runęło stworowi na plecy, przygniatając go i
wzbijając chmurę pyłu. Screeling zawył. Czarodziej nie wiedział, czy był to
ryk bólu, czy złości.
Ciężkie wrota uniosły się, zsunęły się z nich odłamki kamieni. Screeling
Strona 14
podniósł je jedną szponiastą łapą i śmiał się; wokół szyi miał nadal okręcone
pnącze, którym Zedd usiłował go udusić w ogrodzie.
- O kurna! - mruknął czarodziej. - Nic nie jest łatwe.
Znów się wycofywał. Wrota uderzyły o podłogę - to screeling wydostał się
spod nich i ruszył za Zeddem. Zaczynał pojmować, że idący człowiek jest tą
samą istotą, która stoi lub biegnie. Ten świat był dlań zupełnie obcy.
Czarodziej musiał coś wymyślić, zanim stwór nauczy się czegoś jeszcze.
Gdybyż tylko Zedd nie był tak zmęczony.
Chase schodził szerokimi marmurowymi schodami. Czarodziej szybkim
krokiem za nim. Gdyby był pewien, iż screeling nie ściga ani strażnika, ani
Rachel, wybrałby inną drogę i odciągnął od nich zagrożenie. Stwór mógł
jednak pójść za nimi, a Zedd nie chciał, żeby Chase samotnie walczył z istotą
z zaświatów.
Po schodach wchodzili kobieta i mężczyzna w białych szatach. Chase
próbował ich zawrócić, ale bez powodzenia.
- Idźcie powoli! - wrzasnął do nich Zedd. - Nie biegnijcie! Zawróćcie, bo
zginiecie!
Spojrzeli nań ze zdumieniem.
Screeling człapał ku schodom, szurając i drapiąc pazurami o marmur.
Czarodziej słyszał jego zduszony, szarpiący nerwy rechot.
Para ludzi w białych szatach dostrzegła ciemnego stwora i skamieniała;
szeroko otworzyli ze zdumienia błękitne oczy. Zedd popchnął ich, obrócił i
zmusił do schodzenia po schodach. Nagle poderwali się i pognali w dół, po
trzy stopnie naraz; białe szaty i złote włosy rozwiewiał pęd.
- Nie biegnijcie! - wrzasnęli chórem Zedd i Chase. Screeling wyprostował
się na zakończonych pazurami łapach, gwałtowny ruch przyciągnął jego
uwagę. Zarechotał i skoczył ku schodom. Czarodziej uderzył stwora w pierś
powietrzną kulą, ale ten ledwo zwrócił na to uwagę. Wyjrzał za rzeźbioną
balustradę i zobaczył biegnących ludzi. Zaśmiał się zgrzytliwie, przeskoczył
przez poręcz i opadł dobre sześć metrów niżej, na biegnące, biało odziane
postacie. Chase natychmiast zakrył Rachel twarz i zawrócił. Strażnik dobrze
wiedział, co się stanie, a nic nie mógł na to poradzić. Zedd czekał nań u
szczytu schodów.
- Szybko - powiedział. - Szybko, dopóki nie zwraca na nas uwagi. Poniżej
zawrzała krótka szamotanina, rozległy się krzyki, które wkrótce umilkły.
Strona 15
Gromki, ohydny rechot zahuczał echem w przepastnej klatce schodowej.
Krew trysnęła wysoko, plamiąc biały marmur niemal u stóp gnającego w
górę schodów strażnika. Rachel mocno trzymała go za szyję i wtulała buzię
w jego ramię. Nawet nie pisnęła.
Zedd był pełen podziwu dla małej. Jeszcze nigdy nie spotkał dziecka tak
rozumnego jak Rachel. Była bystra. Bystra i odważna. Rozumiał, dlaczego
Giller jej właśnie powierzył ostatnią szkatułę Ordena, kiedy próbował ukryć
puzderko przed Rahlem Posępnym. Metoda czarodziejów, pomyślał Zedd -
wykorzystać ludzi do tego, co musi być zrobione. Biegli westybulem i
zwolnili dopiero wtedy, gdy screeling pojawił się u szczytu schodów. Stwór
wyszczerzył w uśmiechu okrwawione zębiska, martwe czarne oczy zalśniły
na chwilę złociście we wpadającym przez wysokie, wąskie okno słonecznym
blasku. Światło sprawiło, że skrzywił się z bólu. Zlizał krew ze szponów i
skoczył za Zeddem i strażnikiem. Ruszyli innymi schodami - screeling za
nimi. Czasem przystawał na chwilę, niepewny, czy to ich ma ścigać.
Chase jedną ręką przytrzymywał Rachel, w drugiej dzierżył miecz. Zedd
trzymał się pomiędzy nimi a screelingiem. Wycofywali się małym
korytarzem. Stwór wspinał się na ściany, orząc pazurami gładki kamień i
rozrywając gobeliny.
Screeling przewracał stojące pod ścianami bogato zdobione, trójnogie
konsolki z orzechowego drewna, śmiał się i cieszył, słysząc brzęk
kryształowych waz, rozbijających się na kamiennej posadzce. Woda
rozlewała się, a kwiaty spadały na dywany. Screeling rozerwał na strzępy
bezcenny, błękitno-złoty tanimurański kobierzec, ryknął śmiechem i
wdrapał się po ścianie na sufit. Szedł nim niczym pająk, obserwując
uciekinierów. - Jak on to robi? - szepnął Chase.
Zedd tylko potrząsnął głową. Dotarli do olbrzymiego głównego
westybulu Pałacu Ludu. Strop składający się z czterodzielnych żebrowanych
przęseł, wsparty na kolumnach, znajdował się dobre piętnaście metrów w
górze.
Stwór nagle pomknął sufitem bocznego korytarza, z którego tamci już
wyszli, i skoczył na uciekinierów.
Zedd posłał w stronę szybującej bestii strzałę ognia. Chybił: strzała trafiła
w granitową ścianę i osmaliła ją.
Za to Chase tym razem trafił. Potężnym uderzeniem miecza odciął
Strona 16
screelingowi ramię. Stwór po raz pierwszy zawył z bólu, zachwiał się,
zatoczył i śmignął za kolumnę z szarego, zielono żyłkowanego marmuru.
Odcięte ramię leżało na posadzce, wijąc się i zaciskając dłoń.
Z głębi olbrzymiego westybulu nadbiegli żołnierze z mieczami w
dłoniach. Szczęk oręża i zbroi odbijał się echem od wysokiego sklepienia,
buty dudniły na płytach okalających sadzawkę modlitewną. D’haranscy
wojownicy byli waleczni i groźni, tym groźniej więc wyglądali teraz, kiedy do
pałacu wtargnął wróg.
Wzbudzili w Zeddzie przelotny lęk. Jeszcze przed paroma dniami
zawlekliby go przed ówczesnego mistrza Rahla, na śmierć. Teraz byli
lojalnymi stronnikami nowego mistrza Rahla - Richarda, wnuka Zedda.
Czarodziej zobaczył nadbiegających żołnierzy i w tej samej chwili zdał
sobie sprawę, że westybul jest wypełniony ludźmi. Właśnie skończyły się
popołudniowe modły. Screeling miał tylko jedno ramię, ale i tak groziło to
krwawą łaźnią. Stwór mógłby zabić mnóstwo ludzi, zanim pomyśleliby o
ucieczce. I jeszcze więcej, gdyby zaczęli uciekać. Trzeba ich wszystkich jak
najszybciej stąd usunąć.
Żołnierze byli już obok Zedda, ich twarde, bystre oczy wypatrywały
przyczyny zamieszania. Czarodziej obrócił się ku dowódcy, potężnie
umięśnionemu mężczyźnie w skórzanym uniformie. Na jego lśniącym
napierśniku widniała ozdobna litera „R”, znak domu Rahlów. Na
przedramionach okrytych jedynie rękawami kolczugi było widać nacięcia
świadczące o randze. Spod błyszczącego hełmu spojrzały na Zedda czujne
niebieskie oczy.
- Co tu się dzieje? - spytał dowódca. - O co chodzi?
- Usuń tych ludzi z holu. Grozi im niebezpieczeństwo.
- Jestem żołnierzem, a nie jakimś cholernym pastuchem! - Tamten
zdenerwował się, a twarz mu poczerwieniała.
- A pierwszym i najważniejszym obowiązkiem żołnierza jest obrona
ludzi. - Zedd aż zgrzytnął zębami. - Jeśli nie usuniesz ich wszystkich z holu,
dowódco, to już ja się postaram, żebyś został pastuchem.
Żołnierz zasalutował, kładąc pięść na sercu. Opanował się, gdy zdał sobie
sprawę, z kim się sprzecza.
- Wedle rozkazu, czarodzieju Zoranderze - rzekł potulnie i wyładował
gniew na swoich ludziach: - Wyrzućcie stąd wszystkich! Ale już! Rozwinąć
Strona 17
szyk! Oczyścić hol!
Żołnierze ustawili się w wachlarz i ruszyli, wypychając z holu
wystraszonych ludzi. Zedd miał nadzieję, że zdołają usunąć wszystkich i że
potem uda się im osaczyć screelinga i rozsiekać go na strzępy.
Wtem stwór niczym czarny cień wyskoczył zza kolumny i wpadł w
stłoczoną grupę wypędzanych przez żołnierzy ludzi; wielu upadło. W holu
rozległy się wrzaski, zawodzenia i ohydny rechot bestii.
Żołnierze rzucili się na potwora i cofnęli, okrwawieni. Ruszyły ku nim
posiłki. Lecz w takim ścisku nie mogli się posłużyć mieczem ani toporem, a
screeling torował sobie krwawą ścieżkę. Nie dbał, czy to zbrojny żołnierz, czy
bezbronny człowiek - rozszarpywał każdego, kto mu stanął na drodze.
- Kurczę blade! - zaklął Zedd i popatrzył na Chase’a. - Trzymaj się blisko
mnie. Musimy go stąd odciągnąć. - Rozejrzał się. - O, tam. Sadzawka
modlitewna.
Pobiegli ku kwadratowemu zbiornikowi wodnemu umieszczonemu pod
otworem w dachu. Z góry wpadał snop słonecznego światła i na jednej z
narożnych kolumn odbijał się falującym, nieregularnym wzorem. Wystająca
z wody, położona z boku czarna skała unosiła dzwon modlitewny. W płytkiej
wodzie mignęła pomarańczowa ryba, obojętna wobec krwawej jatki w holu.
Czarodziejowi zaczął świtać pewien pomysł. Screeling na pewno był
odporny na ogień: nieco się tylko osmalił, kiedy spadł nań czarodziejski
płomień. Zedd ogłuchł na docierające z holu jęki i krzyki i wyciągnął ręce
nad wodę: zbierał jej ciepło, przygotowując do tego, co chciał uczynić. Tuż
nad powierzchnią dostrzegał migotliwe fale ciepła. Utrzymywał narastający
żar na granicy wybuchnięcia płomieniem.
- Kiedy screeling się tu zjawi - odezwał się do strażnika granicy - musimy
go zepchnąć do wody.
Chase potaknął. Czarodziej był zadowolony, że strażnik nie należał do
osób, które wciąż żądają wyjaśnień, i że nie marnował cennego czasu na
pytania.
- Stań za mną - nakazał Chase Rachel, stawiając małą na podłodze.
Dziewczynka także nie zadawała zbędnych pytań. Skinęła potakująco
główką i mocniej przytuliła lalkę. Zedd dostrzegł, że w drugiej rączce ściska
ogniową pałeczkę. Naprawdę odważna i zmyślna dziewuszka. Czarodziej
zwrócił się w stronę holu, ku tumultowi i wrzawie, uniósł dłoń i posłał języki
Strona 18
płomieni ku czarnemu stworowi. Żołnierze się cofnęli. Screeling
wyprostował się i odwrócił, wypuszczając przy tym z zębisk oderwane
komuś ramię. Dym buchnął z muśniętej płomieniem skóry stwora.
Straszydło zarechotało urągliwie ku stojącemu przy sadzawce Zeddowi.
Żołnierze spychali ocalałych w głąb holu, choć tym razem ludzi nie trzeba
było zachęcać do wycofywania się, Zedd posłał w kierunku screelinga
toczące się po podłodze kule ognia. Ów odrzucał je na bok i rozpadały się na
snopy iskier. Czarodziej wiedział, że ogień nie zrani stwora: po prostu chciał
zwrócić na siebie jego uwagę. I udało mu się.
- Pamiętaj, do wody z nim - przypomniał Chase’owi.
- Chyba się nie zmartwisz, jeśli chlupnie już martwy?
- Nawet byłoby lepiej.
Screeling gnał ku nim, zgrzytając pazurami po kamiennej posadzce.
Ciągnął za sobą smugę kamiennego pyłu i odłamków, zdzieranych w pędzie
z posadzki. Zedd bił w stwora kulami zagęszczonego powietrza,
rozpraszając tym jego uwagę i starając się na tyle przyhamować jego pęd,
żeby wraz ze strażnikiem łatwiej mógł sobie poradzić ze straszydłem. To za
każdym razem natychmiast się podrywało i pędziło ku nim. Chase ugiął
lekko kolana, w garści trzymał maczugę wzmocnioną sześcioma ostrzami.
Screeling jednym niesamowitym susem spadł na Zedda, zanim ten
zdołał go odepchnąć. Czarodziej upadł, tkając powietrzną sieć wiążącą łapę
stwora, gdy kły monstrum sięgały już chciwie do jego gardła. Człowiek i
bestia potoczyli się po podłodze. Kiedy screeling znalazł się na górze, Chase
zdzielił go maczugą. Stwór okręcił się ku niemu i wtedy strażnik uderzył
ponownie, strącając go z czarodzieja. Zedd usłyszał trzask pękających kości,
lecz screeling zdawał się tego nie czuć. Wyrzucił ramię, podbił strażnikowi
nogi, a gdy Chase padł na podłogę, wskoczył mu na pierś. Czarodziej starał
się jak najszybciej pozbierać. Rachel przytknęła ogniową pałeczkę do pleców
potwora, buchnęły płomienie. Zedd tymczasem zagęszczał powietrze,
starając się zepchnąć bestię do wody, ale ta krzepko trzymała się strażnika.
Wśród płomieni błyskały wściekłe czarne ślepia, wykrzywione wargi. Chase
uniósł oburącz maczugę i z całej siły trzasnął stwora w plecy. Uderzenie
zmiotło screelinga do sadzawki. Buchnęły kłęby pary.
Zedd natychmiast zapalił powietrze nad powierzchnią wody,
wykorzystując zawartą w niej energię. Czarodziejski płomień pozbawił wodę
Strona 19
całego ciepła. Sadzawka w mgnieniu oka zmieniła się w twardy lodowy blok
ze screelingiem w środku. Ogień zużył całe ciepło i zgasł. Zapadła cisza,
słychać było tylko jęki rannych.
Rachel przypadła do strażnika.
- Nic ci nie jest, Chase? - dopytywała się poprzez łzy.
- Nic mi nie jest, mała - uspokajał ją, siadająci tuląc dziewczynkę. Zedd
widział, że wcale tak nie było.
- Usiądź na tamtej ławce, Chase - polecił. - Muszę się zająć rannymi i nie
chcę, by oczy dziecka widziały, co się tam stało.
Czarodziej dobrze wiedział, że te słowa odniosą lepszy skutek niż
namowy, aby strażnik siedział spokojnie, dopóki on, Zedd, nie będzie się
mógł zająć jego ranami. Trochę się jednak zdziwił, iż Chase przystał na to
bez żadnych protestów.
Nadbiegł dowódca z ośmioma żołnierzami. Kilku z nich odniosło rany,
na metalowym napierśniku jednego widniały ślady pazurów stwora.
Popatrzyli na zakutego w blok lodu screelinga.
- Dobra robota, czarodzieju Zoranderze. - Dowódca lekko skłonił głowę i
uśmiechnął się z uznaniem. - Trochę ludzi przeżyło. Czy mógłbyś im jakoś
pomóc?
- Obejrzę ich. Czy twoi żołnierze, dowódco, mogliby rozsiekać tego
stwora, nim wymyśli, jak stopić lód?
- To on wciąż żyje!?
Zedd burknął potakująco i dodał:
- Im szybciej to zrobią, tym lepiej.
Żołnierze już odczepili od pasów topory o półksiężycowatych ostrzach,
czekając na rozkaz. Dowódca kiwnął przyzwalająco głową i skoczyli na lód.
- Co to za stwór, czarodzieju Zoranderze? - spytał cicho dowódca. Zedd
przeniósł wzrok na strażnika, który bacznie się im przysłuchiwał. Spojrzał
mu prosto w oczy.
- To screeling.
Twarz Chase’a ani drgnęła, zresztą prawie nigdy nie reagował na to, co
słyszał. Czarodziej znów patrzył na dowódcę. W szeroko otwartych,
błękitnych oczach było zdumienie i strach.
- To screelingi grasują??? - wyszeptał. - Nie… nie żartuj sobie, czarodzieju
Zoranderze.
Strona 20
Zedd wpatrywał się uważnie w twarz żołnierza. Dostrzegł blizny, których
wcześniej nie zauważył, pozostałości walk na śmierć i życie. D’haranscy
żołnierze rzadko walczyli inaczej. Ten człowiek nie zwykł okazywać strachu.
Nawet w obliczu śmierci.
Czarodziej westchnął. Nie spał od kilku dni. Od czasu, kiedy bojówki
próbowały pojmać Kahlan, a ona uwierzyła, że Richard nie żyje, wpadła w
Con Dar, Krwawy Gniew, i zabiła napastników. Potem ona, Zedd i Chase szli
przez trzy dni i trzy noce do Pałacu Ludu, żeby Kahlan mogła się zemścić.
Nie można powstrzymać Spowiedniczki w Con Dar, w mocy starożytnej
magii. Na koniec schwytano ich i odkryli, że Richard żyje. To było wczoraj, a
zdawało się, iż wieki temu.
Rahl Posępny przez całą noc pracował nad uwolnieniem magii Ordena z
trzech szkatuł, a oni patrzyli na to bezsilnie. Dopiero tego ranka Rahl zginął,
otworzywszy niewłaściwą szkatułę. Zabiło go pierwsze prawo magii, którym
posłużył się Richard. Niezbity dowód na to, że miał dar - choć chłopak nie
chciał w to wierzyć - bo tylko ktoś z wrodzonym darem mógł się posłużyć
pierwszym prawem magii przeciwko takiemu czarnoksiężnikowi jak Rahl
Posępny.
Zedd zerknął na żołnierzy rąbiących lód ze screelingiem.
- Twe imię, dowódco?
- Naczelny dowódca Trimack, Pierwsza Kompania Gwardii Pałacowej -
padła dumna odpowiedź.
- Pierwsza Kompania? Co to takiego? Dowódca wyprostował się jeszcze
dumniej.
- Otaczamy żelaznym pierścieniem samego mistrza Rahla, czarodzieju
Zoranderze. Dwa tysiące gwardzistów gotowych umrzeć w jego obronie.
- Tuszę naczelny dowódco Trimacku, że zdajesz sobie sprawę, iż jedną z
powinności wyższego oficera jest dźwiganie brzemienia wiedzy w
samotności i milczeniu.
- Wiem to.
- Owym brzemieniem jest też świadomość, że ten stwór to screeling.
Zamilcz o tym, przynajmniej na razie.
Trimack ciężko westchnął i potakująco skinął głową.
- Rozumiem. - Obejrzał się na leżących na posadzce ludzi. - A co z
rannymi, czarodzieju Zoranderze?