Glupiec na wzgorzu - RUFF MATT

Szczegóły
Tytuł Glupiec na wzgorzu - RUFF MATT
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Glupiec na wzgorzu - RUFF MATT PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Glupiec na wzgorzu - RUFF MATT pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Glupiec na wzgorzu - RUFF MATT Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Glupiec na wzgorzu - RUFF MATT Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

MATT RUFF Glupiec na wzgorzu Przelozyla Ewa Gorzadek Tytul oryginalu: Fool on the Hill Cyganerii - z wdziecznosciaSzarym Damom - z uczuciem Pani Przypadek - z najglebsza miloscia OD AUTORA Uniwersytet Cornella jest, oczywiscie, miejscem rzeczywistym i mozna by o nim opowiedziec, a takze opowiada sie, niezliczona ilosc prawdziwych historii. Jednak powiesc "Glupiec na Wzgorzu", nawet jesli pojawiaja sie w niej odwolania do aktualnych wydarzen i lokalnych legend, jest, po pierwsze i przede wszystkim, dzielem fikcyjnym. Opisany na tych stronach Uniwersytet Cornella jest cieniem Cornella, podobnym do prawdziwego, ale nierzeczywistym. Postacie, ktore tam mieszkaja i kochaja sie, nigdy nie istnialy, chociaz z cala pewnoscia moglyby.Fanom historii nalezy wyjasnic, ze nawet jesli autorowi zdarzylo sie wplesc do ksiazki rzeczywiste wydarzenia, czesto zmienial je tak, aby lepiej odpowiadaly fabule. O jednym fakcie nalezaloby jednak wspomniec oddzielnie, a dotyczy to opanowania w 1969 roku gmachu Willard Straight Hall przez czarnych studentow. W ksiazce tej atak w sobotni poranek, w wyniku ktorego grupa bialych usilowala odbic budynek, zostal przypisany mitycznemu bractwu Rho Alpha Tau; w rzeczywistosci zas wiekszosc napastnikow pochodzila z organizacji pod nazwa Delta Ipsylon. Czyniac taka zamiane, autor nie zamierzal w zaden sposob sugerowac, ze Delta Ipsylon jest podobna do wymyslonego przez niego bractwa Rho Alpha Tau. Na szczescie zadne Bractwo studenckie nie bylo do niego podobne, chociaz moze byloby przyjemnie odnalezc gdzies w okolicy prawdziwy Dom Tolkiena. Chcialbym zlozyc podziekowania nastepujacym osobom i organizacjom, wierzac, ze nikogo i niczego nie pominalem: profesorom Bobowi Farrellowi, Alison Lurie, Lamar Herrin i Kenowi McClane z Katedry Literatury Angielskiej na Uniwersytecie Cornella; mojej agentce Melanie Jack son, moim wydawcom Antonowi Muellerowi i Morganowi Entrekin za przegladanie tej ksiazki az do bladego switu; miastu Itaka, Uniwersytetowi Cornella i Prudence Risley Residential College za to, ze przez cztery lata mialem tam co robic; Jeffowi Schwanerowi i Lisie V. za wspaniala przyjazn, poezje i tanie piwo, kiedy tylko tego potrzebowalem; Susan Hericks za to, ze byla jedyna swieta w calym miescie, Thalii za matczyne rady; Suzie Q. za utrate niewinnosci; Julie K. za utrate zaufania, zas Muffy za prawdziwego McCoya; Chuckowi za jeszcze wiecej taniego piwa, a Jenny New Wave za to, ze po prostu byla soba. Chcialbym takze podziekowac Erice Ando, dla ktorej tak naprawde napisalem te ksiazke; ludziom z Dewitt Historical Society, ktorzy pomogli mi w ostatnich, goraczkowych poszukiwaniach materialow; Bradowi Krakow ze stolowki w Risley za to, ze trzymal mnie przy zyciu darmowa kawa; ludziom z administracji Risley Hall, wsrod ktorych jest bardzo wiele aniolow; wreszcie czlonkom Bezpieczenstwa Publicznego Uniwersytetu Cornella i Wydzialowi Policji w Itace, ktorzy udzielili mi wielu technicznych wskazowek i ktorzy w rzeczywistosci sa duzo bardziej odprezeni i mniej przypominaja Clinta Eastwooda, niz moze sie wydawac z opisow w ksiazce. A lubilbym ich jeszcze bardziej, gdyby kiedys odeslali mi odciski palcow mojej narzeczonej. BOHATEROWIE Stephen Titus George - opowiadaczAurora Borealis Smith - corka nonkonformisty Pan Sloneczny - Prawdziwy Grek Kaliope - najpiekniejsza kobieta na swiecie CYGANERIA Lwie Serce - Krol CyganeriiMyoko - Krolowa Szarych Dam Ragnarok - Minister Obrony Cyganerii Kaznodzieja - Minister Duszpasterstwa Cyganerii Z.Z. Top - Minister Zlego Smaku Cyganerii Fujiko - Szara Dama Woodstock - Minister Porywczosci Cyganerii Panhandle - Minister Rozkoszy Cyganerii Afrodyta - Minister Milosci Cyganerii POZOSTALE POSTACIE LUDZKIE Jinsei - ukochana Ragnaroka i kochanka KaznodzieiWalter Smith - ojciec Aurory Brian Garroway - narzeczony Aurory Nattie Hollister - policjantka z Itaki Samuel Doubleday - policjant z Itaki Shen Han, Amos Noldorin i Lucius DeRond - trzech Prezydentow Domu Tolkiena Larretta, Curlowski i Modine - troje Architektow Catherine Reinigen - przyjaciolka Aurory SKRZATY Hobart - Najstarszy, opiekun Dzwonow Zephyrjego wnuczkaPuck - kochanek Zephyr, Hamlet - najlepszy przyjaciel Pucka i romantyczny doradca Saffron Dey - kochanka Pucka POSTACIE PSIE I KOCIE Luther - kundelBlackjack - kot bez ogona z wyspy Man Excalibur III - niemrawy Owczarek i Dziekan Psiego Wydzialu na Uniwersytecie Cornella Gallant - Bernardyn Skippy - Beagle (angielski gonczy) Rover A To Pech! - Rastafarian Puli Bucklette - prawicowa suczka Collie Rex Malcolm - Krol okolicy, w ktorej mieszali Luther i Blackjack CZARNE CHARAKTERY Rasferret RobalSzczur Lomot - General wojska Rasferreta Zielony Smok Gumowa Dziewica Poslaniec Smok - Wilczarz Irlandzki Jack Baron i bracia z Rho Alpha Tau Laertes - msciwy brat Saffron Dey EFEMERYDY Denman Halfast IV - glowny wlasciciel slumsow w ItaceFantasy Dreadlock i Interwencyjny Patrol Niebieskich Zebr Joe Scandal - czarnoskory dzialacz i sam Ezra Cornell 1866 - ZMIERZCH W DOLINIE Po raz pierwszy pan Sloneczny wkroczyl do miasta o zmierzchu pewnego wiosennego dnia w 1866 roku, kiedy po dlugotrwalych deszczach drogami i ulicami plynela blotnista breja. Nie byla to ulubiona pogoda pana Slonecznego, ale przywiodl go tu zapach, slodki zapach, ktorego nie mogla zmyc ani pochlonac won deszczu: zapach Opowiesci.Miasto lezy w dolinie ciagnacej sie wzdluz wybrzeza dlugiego jeziora, a swoja nazwe zawdziecza greckiej wyspie, tak odleglej, ze wydaje sie niemal snem. Itaka, ojczysta kraina mitycznego Ulissesa. Panu Slonecznemu bardzo sie podoba ta nazwa, poniewaz, tak jak ona, takze pochodzi z Grecji, on zas byl Prawdziwym Grekiem. Jako mlody czlowiek zjezdzil kawal swiata, ale teraz wiekszosc wolnego czasu spedza w bibliotece, chyba ze chwyta go nagla potrzeba, aby wyjsc i zdobyc nowy material. Tak wiec wkroczyl do centrum miasta i kierowal sie na wschod, idac Owego Street, ktora wkrotce zostanie przemianowana na State Street. Za jego plecami zaszlo slonce i dookola zapalily sie lampy gazowe, majace za zadanie choc troche rozproszyc nadciagajace ciemnosci. Przejezdzajacy Fulton Street powozik i ciagnacy go kon byli niemilosiernie ochlapani blotem, ale panu Slonecznemu udalo sie przejsc na druga strone, nie brudzac sie. Nie napotkal tez zadnych przeszkod ze strony mieszkancow haki, ktorzy z pewnoscia zrobiliby zbiegowisko, gdyby zauwazyli jego przedziwne odzienie - juz same antyczne sandaly na jego stopach bylyby wystarczajacym powodem, aby potraktowano go jak cudaka. Jednak obserwujac mieszkancow miasteczka i bedac takze przez nich obserwowanym, pan Sloneczny nie dostrzegl zadnego niechetnego spojrzenia, nie spotkaly go z ich strony najmniejsze nawet klopoty. Na Corn Street dwoch policjantow gonilo zbuntowanego wieprza. Swinia, ktora do niedawna jeszcze likwidowala domowe smiecie w pobliskim domu, najwyrazniej postanowila zakosztowac zycia na wolnosci. Pan Sloneczny obserwowal przez chwile, jak miota sie miedzy domami, jak policjanci usiluja schwycic ja na line, a potem odwrocil sie i po raz pierwszy spojrzal na Wzgorze. Miasto otaczaly liczne wzgorza, ale tylko jedno interesowalo pana Slonecznego. Owo Wzgorze wznosilo sie po wschodniej stronie Itaki. Z obu jego stron wily sie wawozy Cascadilla i Fali Creek, ale poza tymi naturalnymi atrakcjami niewiele wiecej mozna bylo polecic uwadze turystow... na razie. Juz niedlugo jednak pojawi sie tu mezczyzna, przewidywal pan Sloneczny, rozgladajac sie po sciezkach Przyszlosci z nieco wiekszym trudem niz po zabloconych ulicach miasta, mezczyzna marzyciel, za pan brat z miloscia, mezczyzna z latawcem, noszacy imie swietego. A takze kobieta o imieniu ksiezniczki, umiejaca wykorzystac to, co on jej ofiaruje... Widzial wokol nich takze inne postacie: przedziwna gromade wspolczesnie wygladajacych rycerzy, ktorzy beda przejezdzac ta wlasnie ulica, psa, ktory poszukuje Nieba, wrozke latajaca na skrzydlach zrobionych z sosnowych patyczkow i pajeczyny. Ale oni nie nadejda szybko. Opowiesc, ktora go tu przywiodla, rozpocznie sie nie wczesniej niz za sto lat. Nic nie szkodzi. Bedzie mial wiecej czasu na przygotowania, na Wtracanie sie. Zmierzchalo. Ostatni slad minionego dnia zniknal z nieba, ukazujac nagle czarny aksamit haftowany w srebrne gwiazdy. Nie bylo ksiezyca, co wplywalo na pana Slonecznego depresyjnie, ale przeciez nie mozna miec wszystkiego. Prowadzony swiatlem gazowych latarni, zblizyl sie do skrzyzowania Owego Street i Aurora Street, gdzie stal hotel haka (ten i caly tuzin innych budynkow w okolicy splona za piec lat doszczetnie w nocnym pozarze). Przed hotelem sprzeczalo sie dwoch mezczyzn, a raczej konczyli juz klotnie. -Jestes skonczonym durniem - krzyczal nizszy i grubszy - jesli sadzisz, ze mieszkancy Itaki beda siedziec spokojnie, patrzac na tworczosc tego, tego Oberlina na swoim terenie! -Koedukacja to rozsadny plan - nieco spokojniej upieral sie drugi. Wysoki, w czarnym plaszczu i kapeluszu, z siwa broda tak dluga jak twarz jego adwersarza, sprawial wrazenie czlowieka majetnego. - Nie sadze, aby narzekali, gdy zobacza, jak dziala uniwersytet. Mam nadzieje, ze z czasem bedziemy mogli oferowac zajecia z kazdego przedmiotu... dla wszystkich, mezczyzn i kobiet. -Moze pan byc pewien - oswiadczyl gruby facet kategorycznie - ze zadne z moich dzieci, czy to synowie, czy corki, nie popra tego typu instytucji. -Nie mam co do tego najmniejszych watpliwosci - przytaknal wysoki mezczyzna. - Mowiac, ze beda sie tam odbywaly zajecia z kazdego przedmiotu, bynajmniej nie mialem na mysli nauki zachowywania sie jak nadete dupki, a to jedyny przedmiot, jaki mogloby studiowac pana potomstwo. Na tym skonczyla sie cywilizowana dyskusja. Niski mezczyzna nadal policzki, jakby zamierzal eksplodowac i rozerwac na strzepy swojego rozmowce. Poniewaz wybuch nie nastapil, wykonal rekami gest, ktory rzadko mozna zobaczyc w tej okolicy, odwrocil sie na piecie, stopy mu sie splataly i upadl twarza w bloto. Po raz kolejny zapragnal byc bomba i wybuchnac, a gdy znowu nic z tego nie wyszlo, podniosl sie z wysilkiem. Gdy odchodzil w mrok, w jego butach chlupalo, a drogi, czarny plaszcz ociekal blotem i konskim lajnem. Pan Sloneczny podszedl blizej, dajac sie zauwazyc, a wysoki mezczyzna takze nie okazal zaskoczenia jego ubiorem. -Denman Halfast - wyjasnil mu, wskazujac odchodzacego mezczyzne. - Tutejszy wlasciciel ziemski. Gdyby jego rozum powiekszal sie wraz ze wzrostem jego majatku, moglby byc filarem tej spolecznosci. -Z kim mam przyjemnosc? -Cornell. - Wysoki mezczyzna uchylil kapelusza i zakaslal. Juz od dawna nie byl mlodym czlowiekiem. - Ezra Cornell. -Milioner - pokiwal glowa pan Sloneczny, nie przedstawiajac sie. - Jeden z zalozycieli Western i Union Telegraph. Slyszalem o panu. Jesli sie nie myle, wspominal pan cos o otwarciu uniwersytetu? -Wlasnie tutaj. Cornell wskazal dlonia w kierunku Wzgorza, ktore teraz ledwo majaczylo w mroku. Slonce zniknelojuz calkowicie za horyzontem i nalezalo sie spodziewac, ze lada chwila zapadna zupelne ciemnosci. -Wlasnie tutaj - powtorzyl jak echo pan Sloneczny, kiwajac glowa. - To rozsadne. W przyszlosci przyjedzie tu wielu ludzi. Wiele postaci... -Nie wydaje mi sie, abym spotkal pana wczesniej - powiedzial Cornell. - Jest pan podroznikiem? -Od czasu do czasu - przytaknal pan Sloneczny. -Co pana sprowadza do haki? -Opowiesc - uslyszal w odpowiedzi. - Jestem Opowiadaczem, szukajacym nowych tematow, aby je potem wykorzystac. Ezra Cornell uniosl brwi. -Narratorem? Pisze pan powiesci? -Tak, pisze. Nie aprobuje pan tego? -Skadze. - Cornell przelknal sline. - Bardzo cenie literature piekna... -Ja takze - powiedzial pan Sloneczny. - Lubie zwlaszcza klasyke: Chaucera, sagi skandynawskie, zywoty swietych, Szekspira, no i oczywiscie grecka mitologie... -...oczywiscie - przerwal mu Cornell - ale jestem gleboko przekonany, ze literatura popularna to calkowita strata czasu. -A zatem nie ma obaw - zapewnil go pan Sloneczny. - Prosze zrozumiec, nie jestem zwyklym pisarzem ani tez pismakiem, ktory produkuje tanie opowiastki. Jestem Opowiadaczem. Pisze bez papieru, a wszystkie moje fikcje, Ezro, sa prawdziwe. Cornell przygladal mu sie z niedowierzaniem, nie rozumiejac. Pan Sloneczny usmiechnal sie do niego. -W porzadku - powiedzial Prawdziwy Grek. - Prosze pojsc ze mna. Chcialbym obejrzec to panskie Wzgorze... zobaczyc, co moge z nim zrobic. KSIEGA PIERWSZA Droga na wzgorze PATRON TYCH, KTORZY SNIA NA JAWIE W bezwietrzny dzien pewnego roku, troche wiecej niz sto lat od zalozenia Uniwersytetu Cornella, mezczyzna, ktory zyl z opowiadania klamstw, wspinal sie na Wzgorze, gdzie zamierzal puszczac latawce. Byl mlody, niespotykanie zamozny, nawet jak na zawodowego klamce, i mieszkal samotnie w zabytkowym, zoltym domu na Steward Avenue. Klamca (znany takze jako powiesciopisarz) wspinal sie dziarskim krokiem po zboczu, a przyzwyczajony do czestego wchodzenia na Wzgorze nie byl z tego powodu rozdrazniony i nie mial nawet zadyszki. W polowie drogi zatrzymal sie na chwile, aby spojrzec na niebo. Zanosilo sie na deszcz, ale dopiero za jakis czas, ruszyl wiec w dalsza droge. Byla niedziela i wybral sie na Dziedziniec Wydzialu Nauk Humanistycznych, ktory, jego zdaniem, byl sercem uniwersytetu. W ciagu miniotego roku bylo to zdecydowanie najaktywniejsze miejsce w calym kampusie. Odbywaly sie tam wszystkie studenckie imprezy, od Greckiego Festiwalu we wrzesniu po spalenie Zielonego Smoka w marcu, a poza tym to wlasnie tam wszystko sie zaczelo. Pierwsze trzy budynki uniwersytetu, Morrill Hall, White Hall i McGraw Hall, przycupnely na szczycie Wzgorza jak sedziwi starcy," nie spuszczajacy oczu z rozciagajacego sie ponizej miasteczka. Od strony poludniowej, gdzie znajdowala sie Biblioteka Uris, mierzyla w niebo Wieza Zegarowa McGraw, niby jeszcze jeden straznik. Dzwieki dzwonow byly jak uderzenia serca, chociaz czasami brzmialy nieco poza tonacja. Dziedziniec byl takze wspanialym miejscem na puszczanie latawcow, nawet w bezwietrzny dzien. Znalazlszy sie na szczycie, czlowiek, ktory klamal, aby zarobic na zycie, przeszedl miedzy Morrill Hall i McGraw Hall. Oba, przysadziste i pudelkowate, byly holdem zlozonym calkowitemu brakowi poczucia estetyki, jakim odznaczal sie Ezra Cornell. Wyjasnialy takze, dlaczego inne obiekty uniwersyteckie wybudowali architekci o bardziej wyrobionym poczuciu piekna. Zawodowy klamca, zadowolony, ze dotarl wreszcie na Dziedziniec, zasalutowal pomnikom Ezry Cornella i Andrew White'a, a nastepnie usiadl na trawie, aby przygotowac latawiec. O tej porze - wskazowki zegara na Wiezy Zegarowej McGraw pokazywaly piec po dwunastej - byl jedyna osoba na szczycie Wzgorza. Cornell przechodzil wlasnie coroczny czas hibernacji, okres, gdy juz go opuscili ostatni studenci letniego semestru, a jeszcze nie przyjechali ci z semestru jesiennego. Kampusy Polnocny i Zachodni, gdzie w przewazajacej czesci znajdowaly sie domy akademickie, wygladaly teraz jak wymarle miasteczka. W kampusie Centralnym mieszkali jeszcze tu i owdzie jacys profesorowie, ale o tej porze wiekszosc z nich lezala w lozkach, sniac o korzystnych stypendiach. Tylko psy byly juz na spacerze. Jak zwykle zreszta. W poznych latach trzydziestych niejaki Ottomar Lehenbaur, jeden z pierwszych akcjonariuszy gieldowych Ford Motor Company, przeznaczyl dwa miliony dolarow na Wydzial Inzynierii Uniwersytetu Cornella. Poniewaz "Lehenbaur Hall" bylo dosc trudna do wymowienia zbitka slowna - a takze, jak na owe czasy, za bardzo niemiecko brzmiaca - Rada Nadzorcza przekonala Ottomara, aby przekazal dotacje na inny cel. Przemyslal to i spisal kodycyl, gwarantujacy wszystkim psom wolnosc w poruszaniu sie po kampusie, "tym, ktore sie zablakaly, i wszystkim innym, tak dlugo, jak bedzie istnial uniwersytet". Wlasnie dzieki temu kodycylowi psia populacja na Wzgorzu stale sie powiekszala i obecnie bylo ich tam trzy razy wiecej niz przecietnie w tej czesci stanu Nowy Jork. Kiedy czlowiek, ktory klamal dla chleba, uniosl wzrok znad latawca, zobaczyl Bernardyna przygladajacego mu sie zza drzewa. Jedna reka wykonal zapraszajacy gest, a druga siegnal do plecaka. Wyciagnal z niego garsc psich ciasteczek i rozrzucil je na trawie. -Jestes glodny? - zapytal psa. Bernardyn wstal i niespiesznie podszedl blizej. Po wstepnym obwachaniu ciasteczek zjadl je wszystkie. Nastepnie zwalil sie na ziemie i pozwolil sie glaskac. -Dobry piesek - powiedzial czlowiek, ktory klamal dla chleba, i poglaskal go po brzuchu. - Zawsze milo jest miec towarzystwo. Chcesz posluchac historii o tym, jak stalem sie bogaty i slawny? Szczekniecie psa nie zabrzmialo zachecajaco. -Daj spokoj, stary. To jest naprawde dobra historia. Jest w niej takze piekna kobieta. A w zasadzie siedem lat wartych pieknych kobiet. I co ty na to? Pies zaszczekal znowu, tym razem nieco przyjazniej. -Wspaniale! To rozumiem! - zawolal zawodowy klamca. Nazywal sie Stephen Titus George, chociaz na okladce jego pierwszej ksiazki zapisano to w formie S.T. George. Pewien krytyk - bardzo mily typ - poszedl nawet dalej i zwracal sie do niego per "St. George". Okazalo sie to zreszta bardziej trafne, niz ktokolwiek mogl przypuszczac. II -Nie znalem rodzicow - George zaczal opowiesc, nie przerywajac skladania latawca. - Wychowywal mnie wujek Erazm. Z uwagi na swoj zawod uwazany byl przez rodzine za czarna owce, ale tylko on zgodzil sie wziac odpowiedzialnosc za nie swoje dziecko. Byl rzezbiarzem, utalentowanym i bardzo ambitnym, chociaz w owym czasie zarabial glownie na sprzedazy betonowych zwierzat. Mozesz sie zastanawiac, czy bylo to intratne zajecie, ale musisz pamietac, ze mieszkalismy w Nowym Jorku.Trzy dni w tygodniu jezdzil furgonetka z Queens na Manhattan, stawial stolik na jakims ruchliwym chodniku i sprzedawal po piec dolarow za sztuke betonowe wiewiorki, swistaki, golebie - prawdziwa betonowa dzungla. Nazywal to sztuka. Byly to najmniej praktyczne prezenty, jakie moglem sobie wyobrazic - kto mialby ochote dzwigac ze soba przez caly dzien betonowego golebia - ale turysci szaleli za nimi, zwlaszcza ci z Poludnia. Wyprzedanie calego zapasu nigdy nie zabieralo Erazmowi wiecej niz trzy godziny, po czym wracal do domu, wypelnial na nowo swoje formy i przygotowywal kolejna partie towaru. Reszte czasu spedzal na rzezbieniu tego, na co naprawde mial ochote, a my nigdy nie bylismy glodni. To wlasnie on zainteresowal mnie sztuka, gdy bylem jeszcze bardzo mlody. Pamietaj George - zwykl mawiac - ze artysci to istoty magiczne. Poza bogami tylko oni moga osiagnac niesmiertelnosc. Wiesz, to zdanie nie dawalo mi spokoju. Kazdy chce byc podobny do bogow, zwlaszcza gdy jest mlody. Przez moment probowalem swoich sil w rzezbie, ale zdecydowanie mi nie szlo. Ale gdy w szkole zadano mi krotkie wypracowanie, jako prace semestralna z jezyka angielskiego, wowczas zaskoczylo. Poszedlem do wujka i zapytalem, czy zgadza sie, abym zostal pisarzem. Dal mi swoje blogoslawienstwo i podarowal dlugopis. Tak wiec zaczalem pisac, na poczatku z trudem i bez wiekszego talentu, ale... Bernardyn uniosl leb i szczeknal dwa razy. -Za chwile dojde do kobiety - obiecal George. - Badz cierpliwy. No wiec, chcialem wlasnie powiedziec, ze na poczatku moim najwiekszym problemem bylo zbytnie zadowolenie z zycia. Pisarzy powinien dreczyc niepokoj, nawet lek, z ktorego czerpaliby swoje inspiracje, bo jesli wszystko uklada sie sielskoanielsko, jestes, bracie, zgubiony. Na szczescie, w moim przypadku dosc szybko zaczal sie okres dojrzewania. Kiedy bylem w drugiej klasie szkoly sredniej, zapalalem nieposkromionym pozadaniem do pewnej kolezanki, ktora nazywala sie Caterina Sesso. Moglbym powiedziec, ze sie w niej zakochalem, ale nie chce ci klamac: "zadza" jest najlepszym okresleniem. Byla Wloszka, a w tamtych latach Wloszki byly absolutnym krzykiem mody. Pozniej hitem byly rude, a teraz Azjatki, jednak w czasie mojej szkolnej mlodosci najbardziej szpanerska narzeczona byla wlasnie Wloszka. To oczywiscie cholerny rasizm i seksizm, ale nie spotkalem jeszcze czlowieka, ktory nie mialby w tej materii wlasnych preferencji, zgadzasz sie ze mna? Caterina byla Wloszka, ale tez katoliczka (to zwykle chodzi w parze), a to nie wrozylo nic dobrego. Katoliczki od malego sa uczone, ze powinny unikac rozkoszy, zas w moim przypadku rzeczy mialy sie jeszcze gorzej, poniewaz moja rodzina wywodzila sie z tradycji protestanckich. Probowalem zblizyc sie do niej na wszelkie normalne sposoby, ale Caterina stanowczo nie chciala mnie znac. Torturowalem sie tak przez kilka tygodni, az wreszcie wzialem do reki pioro i napisalem opowiadanie. Dwadziescia trzy strony. I byla to najlepsza rzecz, jaka wtedy udalo mi sie stworzyc. Przepisalem je na maszynie, powielilem i dalem jeden egzemplarz Caterinie. Cztery miesiace pozniej, dokladnie w moje szesnaste urodziny, poddala sie i kochalismy sie, tak jak to sobie wymarzylem. (W tym miejscu Bernardyn znowu zaszczekal, a George pokiwal glowa.) Wiem. Mnie takze to zaskoczylo. To nie stalo sie tylko dzieki temu opowiadaniu, rozumiesz, ale ono pomoglo mi otworzyc drzwi, sklonic ja, aby poswiecila mi odrobine czasu. Najpierw poszlismy na spacer, a potem zaprosilem ja na swoje przyjecie urodzinowe, ktore wyprawialem dla przyjaciol u wujka. Reszta wydarzyla sie kolo polnocy. Wybralismy sie we dwoje na przechadzke do Flushing Meadow Park. Usiedlismy, aby napic sie piwa, i nagle znalezlismy sie w trawie, dokladnie pod tym wielkim, stalowym globusem, ktory postawili tam z okazji Miedzynarodowych Targow. Zaczelismy sie calowac i nie zawahalismy sie pojsc na calosc. Nastepna rzecza, jaka zauwazylismy, byl wschod slonca i to, ze ktos rabnal nam piwo. Bernardyn szczeknal pytajaco. -Chcesz wiedziec, co bylo dalej? No wiec, przez tydzien nie bylem w stanie napisac ani slowa. Zycie bylo wspaniale, o nic sie nie martwilem i nad niczym sie nie zastanawialem. Ale problem dosc szybko sam sie rozwiazal, gdyz Caterina wrocila po odbytej spowiedzi i zerwala ze mna, twierdzac, ze popelnilismy smiertelny grzech. Od siedmiu lat, czyli az po dzis dzien, marze, aby przezyc jeszcze jedna taka noc jak wowczas pod stalowym globusem. Szczekniecie. -To proste. Od tamtej pory szczescie mnie opuscilo. Moze nie wiedzac o tym, stluklem jakies lustro. W kazdym razie przez caly ten czas, gdy tylko zblizylem sie do jakiejs kobiety, od razu przypominalem sobie, jak to bylo z Caterina, za bardzo sie podniecalem i dziewczyny zaczynaly sie mnie bac. Za to moj styl literacki stawal sie coraz lepszy i lepszy, az osiagnal najwyzszy poziom w moim dotychczasowym pisarstwie. Gdy mialem siedemnascie lat, na Fifth Avenue podbiegla do mnie nieznana kobieta i pocalowala mnie, a potem zniknela, zanim sie w ogole zorientowalem, co sie stalo. Wrocilem do domu i napisalem krotkie opowiadanie, pierwsze, jakie zostalo opublikowane. Tuz przed koncem sredniej szkoly spotkalem jedna ruda, ktora jezdzila po okolicy corvetta, a skutek tego byl taki, ze "The New Yorker" zaplacil mi trzysta dolarow. Potem zjawilem sie tutaj. Na drugim roku studiow ponownie zapalalem straszliwa zadza, tym razem do tajwanskiej malolaty. Byla to nieslychanie piekna dziewczyna. W czasie zimowych ferii napisalem dla niej powiesc. Czterysta stron w ciagu miesiaca. Nie spalem z nia, nawet nie wiedzialem, jak ma na imie, ale ksiazke wydano i znakomicie sie sprzedawala. Podobnie jak dwie nastepne... Bernardyn wstal i zaczal wsciekle potrzasac lbem. -Przysiegam na Boga! - przekonywal go George. - Dlaczego mialbym klamac psu? Gdy przyjechalem do domu, a mieszkalismy wtedy na Queensie, wujek usmiechnal sie na moj widok. "Odziedziczyles to po mnie, prawda George? - powiedzial. - Dobrze, ze nie ma tu twojego ojca, bo moglby mnie jeszcze oskarzyc o jakies niecne sprawki". Teraz mam dwadziescia trzy lata, forsy tyle, ze wystarczy mi do konca zycia, krytycy sa mi przychylni, skonczylem studia z wyroznieniem, a jeszcze do tego Uniwersytet Cornella przyznal mi stypendium pobytowe. A wszystko to zawdzieczam pewnej upartej dziewczynie. Pies pomachal ogonem i zaczal lizac George'a po reku. Potem zaskomlal cichutko. -Nie - zaprotestowal George. - Nie jestem nieszczesliwy. Jak mozna miec depresje w swiecie, w ktorym czlowiek zarabia na zycie, sprzedajac betonowe zwierzeta? Samotny, moze. Czasami. Za to na pewno pelen niepokoju. Wiesz, mam teorie, ze Ten Najwazniejszy przeznaczyl mnie do czegos wielkiego - moze do napisania drugiej czesci "Moby Dicka", tym razem na kolkach, ksiazki, ktora zmieni bieg historii - a kiedy juz tego dokonam, Wydawca uwolni mnie i pozwoli mi sie znowu cieszyc seksem, a moze nawet uda mi sie naprawde zakochac. Tylko ze po miesiacu takiego blogostanu znowu sobie o mnie przypomni i da mi kolejne trudne zadanie... Latawiec byl juz gotowy. George uniosl go do gory, aby pies mogl mu sie dokladnie przyjrzec. Mial tradycyjny ksztalt rombu, a na bialym tle wymalowana byla glowa smoka, z ktorej wydobywaly sie czerwone plomienie. Z tylu ciagnal sie czerwonoczarny ogon. -Mam go dopiero od wczorajszego wieczoru - wyjasnil George. - Zobaczmy, jak lata. Wstal, a pies znowu zaczal szczekac. W powietrzu niemal nie czulo sie wiatru. -Wiem, wiem. Nie przejmuj sie. Moze nie mam szczescia do kobiet, aleja i wiatr jestesmy starymi kochankami. I gdy Bernardyn z powatpiewaniem lypal na niego spode lba, George wpatrywal sie w niebo, jakby szukal tam znajomej twarzy. Powoli obracal sie w miejscu, trzymajac w jednym reku latawiec, a w drugim ciezka szpule ze sznurkiem, zwracajac sie najpierw na zachod, potem na polnoc, wschod i poludnie. Obrocil sie trzy razy dookola wlasnej osi, caly czas sie przy tym usmiechajac, jakby wypowiadal zaklecie rownie potezne, co zabawne. W pewnym sensie rzeczywiscie je wypowiadal, chociaz nigdy nie wiedzial do konca, czy zadzialaly czary, czy zwykly zbieg okolicznosci. W kazdym razie nie watpil, ze sie uda. Zatrzymal sie i spojrzal jeszcze raz przenikliwie w niebo. -No chodz - poprosil slodko i nagle pojawil sie wiatr. Przybyl z zachodu, gdzie czekal caly czas, i uniosl latawiec niewidzialnymi rekami. Bernardyn zaszczekal wsciekle. -To dopiero cos, prawda? Gdy zrobilem to pierwszy raz, niezle sie spietralem. Teraz juz sie przyzwyczailem i nawet mnie to smieszy. Stal i wsluchiwal sie w wiatr, wiatr, ktory prawdopodobnie mogl wiac gdziekolwiek indziej, ale ktory nigdy go nie zawiodl i od czasu, gdy majac dwanascie lat nauczyl sie od wujka Erazma puszczac latawce, zawsze przybywal na jego wezwanie. -Moze to nie jest az takie dziwne? - zaczal sie glosno zastanawiac. -Do diabla, przeciez piszac powiesc albo opowiadanie, potrafie stworzyc wiatr, uderzajac palcami w odpowiednie klawisze maszyny do pisania. Mozna sobie przeciez wyobrazic, ze swiat, prawdziwe zycie, tez jest powiescia, tylko taka, ktorej nie trzeba spisywac na papierze. George usmiechnal sie i mrugnal do Bernardyna, a ponad ich glowami latawiec plynal wciaz wyzej i wyzej, smok w klatce, ktory po raz pierwszy wyprobowywal sile swoich skrzydel. III -George znow jest samotny - powiedziala Zephyr, obserwujac go z dzwonnicy Wiezy McGraw.-Czyzby? - w glosie jej dziadka Hobarta wyczuwalo sie roztargnienie. Byl zajety codzienna inspekcja dzwonow. - To mile. -To bardzo optymistyczna samotnosc - dodala Zephyr - ale jednak samotnosc. Westchnela i wsparla dlon na rekojesci miecza, ktory w rzeczywistosci byl dwucalowa spinka do krawata z dorobiona miniaturowa rekojescia z kosci sloniowej. Zephyr takze byla miniaturowa, miala nie wiecej niz pol stopy wysokosci. Poza tym byla niewidzialna dla ludzi, z wyjatkiem bardzo pijanych i bardzo madrych. Dla okreslenia gatunku, do jakiego nalezala, istnialo wiele nazw - elfy, gnomy, wrozki, krasnoludki - ale najczesciej nazywano ich skrzatami. Na Wzgorzu mieszkalo ich ponad tysiac i anonimowo pomagaly ludziom w wielu sprawach. -Chcialabym moc cos dla niego zrobic - powiedziala Zephyr. Wypowiedziala to zdanie pytajacym tonem, a poniewaz Hobart nic jej nie zaproponowal, zawirowala w powietrzu, sprawiajac wrazenie, ze za chwile wybuchnie zloscia. Ale, oczywiscie, Hobart nie nalezal do istot, na ktore mozna sie zloscic. -Dziadku! - zawolala placzliwym glosikiem. - Czy ty mnie sluchasz? -Jednym uchem - odpowiedzial Hobart. - Bez obrazy, dziecinko, ale powtarzasz mniej wiecej to samo juz od szesciu miesiecy. -Uwazasz, ze ze mna dzieje sie cos niedobrego? - zapytala powaznie. -Masz na mysli milosc do ludzi? Nie. Gdyby to byla zbrodnia, ja bylbym z pewnoscia bardziej winien od ciebie. Kiedys tez bylem zakochany w kobiecie. Jak myslisz, dlaczego juz cale stulecie zajmuje sie tymi dzwonami? - Spojrzal na nie z czuloscia. - Kochana, slodka Jenny McGraw. Jakze ja za nia tesknie. Zephyr spojrzala na niego z zainteresowaniem. -Czy byla piekna? -Mnie sie przynajmniej taka wydawala. Moze nie az taka piekna jak twoja babcia Zee, ale prawie. -Czy ona... cie widziala? -Mysle, ze mogla mnie widziec, gdy umierala. Zachorowala na suchoty, bedac w dalekiej podrozy i wrocila do Itaki, aby tu umrzec. Bylem najwierniejszym towarzyszem jej ostatnich dni, spedzalem z nia wiecej czasu niz jej maz. I mysle, ze pod sam koniec, gdy juz odchodzila na tamten swiat, zauwazyla mnie. W oczach Hobarta pojawil sie smutek, staly sie jakby nieobecne. -To sa wlasnie problemy z miloscia do istot ludzkich - powiedzial. -Wiekszosc z nich nie jest w stanie nas dostrzec, chyba ze w skrajnych sytuacjach, ale nawet wowczas nie zawsze wierza w to, co widza. Kochana Jenny... Jestem prawie pewien, ze potraktowala mnie jak zwykla halucynacje. -Wydaje mi sie, ze George moglby mnie zobaczyc - oswiadczyla Zephyr. - I wcale nie wtedy, gdy bylby pijany lub umierajacy. Nie jest szalony, ale... ale potrafi snic na jawie. -Potrafi snic na jawie - zasmial sie Hobart. - 1 co by sie stalo, gdyby ten marzyciel cie zobaczyl, co bys wtedy zrobila? Nie moglabys sie kochac z takim wielkoludem, moja droga. Nieraz probowalem sobie wyobrazic, jak to by bylo ze mna i Jenny McGraw, ale zawsze podobne wizje wywolywaly zazenowanie, zeby nie uzyc mocniejszego slowa. Pewne rzeczy sie po prostu nie zdarzaja. -Ale... jesli byloby cokolwiek... -Jesli o to chodzi - przerwal jej Hobart - skad w ogole przyszedl ci do glowy pomysl, ze moglabys cos dla niego zrobic? Mowisz, ze jest samotny, ale sama widzialas, jak sie smial i wygladal na calkiem zadowolonego. -Ale on przeciez rozmawial z psem. Ludzie nie rozmawiaja ze zwierzetami, chyba ze czuja sie samotni. -Twoj wlasny ojciec mial zwyczaj prowadzic rozmowy z lasicami. -Tak, ale moj ojciec rozumial lasice. -Naprawde? A mnie sie wydaje, ze gdyby je naprawde rozumial, nie zostalby zjedzony przez jedna z nich. Ale moze jestem za stary i za glupi, aby to pojac. Zephyr spuscila oczy. -Teraz sobie kpisz ze mnie. Czy ty naprawde myslisz, ze jestem taka glupia? -Nie bardziej niz reszta z nas - zapewnil ja Hobart. - Wydaje mi sie, ze najlepsze, co moglabys zrobic dla George'a, to znalezc mu kobiete, w ktorej moglby sie zakochac. Ale takie rzeczy lepiej pozostawic Losowi. Moge ci powiedziec z wlasnego doswiadczenia, ze jesli skrzaty zaczynaja sie wtracac w prywatne losy ludzi, zwykle przynosi to nieszczescie. -Ale my zawsze... -Powiedzialem, w prywatne losy. Istnieje roznica miedzy pomaganiem administracji uniwersytetu w utrzymywaniu porzadku w aktach a kojarzeniem par. Wtracanie sie w tego rodzaju sprawy zawsze przynosi wiecej klopotow niz korzysci. Jesli masz watpliwosci, zapytaj Szekspira. -Co mam wiec zrobic? -Pozwol mu samemu decydowac o swoim zyciu. Ma po swojej stronie wiatr, co dobrze mu wrozy. A jesli znowu sie zakochasz - mam nadzieje, ze tym razem w skrzacie - nie bedzie to dla ciebie takie bolesne jak teraz. Hobart przerwal na chwile i zawiesil glos. -Pytal o ciebie Puck. -Puck jest kretynem - powiedziala bez zastanowienia Zephyr. -Moze ma swoje wady, ale ma tez zalety. Sama o tym wiesz. -Chyba sie ostatnio troche zmienilam. Hobart wzruszyl ramionami. -Jak uwazasz - powiedzial, zdajac sobie sprawe, ze nie ma o czym dyskutowac. - Powiem ci jednak szczerze, ze to, iz spotkalem Zee, bylo najszczesliwszym zdarzeniem w moim zyciu. -Najszczesliwszym zdarzeniem - powtorzyla Zephyr. - Ale jednak wciaz dbasz o dzwony Jenny McGraw. -No... -Czy bede mogla poleciec za George'em szybowcem, gdy skonczy puszczac latawca? Zgadzasz sie? -Chyba tak - westchnal Hobart. - Chociaz mysle, ze pojdzie na Kosciniec, a tam nie chcialbym cie widziec, nawet latajaca szybowcem. -Zgoda. Jesli tam pojdzie, to zawroce. Obiecuje. Dobrze? -Dobrze - zgodzil sie Hobart niechetnie. Zabral sie z powrotem do ogladania dzwonow, a Zephyr stala na krawedzi parapetu dzwonnicy, nie zwazajac na siedemdziesiat stop, jakie dzielilo ja od ziemi. -Dziadku Hobart? -Tak? -Co zlego dzieje sie na Koscincu? Co tam jest? Odpowiedzial dopiero po dluzszej chwili. -Koszmary. Stare koszmary. IV George spedzil na Dziedzincu niemal godzine. Gdy wreszcie zwinal latawiec, wiatr ani myslal ustac. Wial mocno, napedzajac chmure za chmura, az cale niebo stalo sie stalowoszare. Deszcz byl tuztuz.-Potrzebuje jeszcze godziny - George targowal sie z chmurami. - Mam ochote na spacer. Przechylil glowe, jakby nasluchujac odpowiedzi, a potem zaczal pakowac latawiec do torby. Gdy skonczyl, ruszyl z powrotem tam, skad przyszedl. -Na razie, stary - pozegnal sie z Bernardynem, ktory poczlapal pod drzewo. - Dzieki za towarzystwo. Gdy George mijal posag Ezry Cornella, zasalutowal z usmiechem, przypominajac sobie legende, jaka wiazala sie z tym miejscem: jesli dokladnie o polnocy przejdzie miedzy pomnikami prawdziwa dziewica, Ezra i Andrew ozyja i uscisna sobie dlonie. Jakby na potwierdzenie tego, na chodniku namalowano slady stop ponadnaturalnych rozmiarow, ktore biegly od jednego pomnika do drugiego. Pewnie niezle glowkujecie, co zrobic, gdy ja tedy przechodze, nieprawdaz?, pomyslal George. Raz jeden jako malolat, a potem siedem lat abstynencji, moze jednak dziewictwo odtwarza sie po tak dlugim czasie. Do diabla, przeciez niektorym ludziom wyrastaja po raz trzeci zeby. Zastanawiajac sie nad tym, George opuscil Dziedziniec i zbiegl po zboczu w strone Koscinca. Chmury postanowily pojsc mu na reke i jeszcze troche powstrzymac deszcz. V Szybowiec, starozytny wynalazek, zbudowany z drzewa sosnowego i nitek babiego lata, przechowywany byl w ukrytym hangarze, na samym czubku Wiezy, powyzej dzwonnicy. Zephyr dostala sie tam, korzystajac z tajnych schodow i drabiny. Stojac na szczycie schodow, nacisnela na dzwignie w scianie, wprawiajac w ruch mechanizm, ktory otwieral zewnetrzne drzwi hangaru.Ukryty w najdalszym kacie szybowiec nie wygladal bardziej aerodynamicznie niz trampek ze skrzydlami. Zaprojektowano go tak, aby byl rownie niewidoczny, jak skrzaty. Sosnowa konstrukcja skladala sie z nieprawdopodobnie cienkich patyczkow, zas skrzydla z nitek babiego lata - zebranych w wigilie sw. Jana - i nawet w najbardziej sloneczny dzien trudno go bylo dostrzec. Pasazer siadal w waskim, skorzanym siodelku, podwieszonym pod korpusem i mogl kierowac szybowcem za pomoca dwoch dzwigienek... chociaz najwazniejszy byl i tak kierunek wiatru. Zephyr wskoczyla na siodelko bez wahania i bez strachu. Uwielbiala latac. Byl to zdecydowanie wygodniejszy sposob na przemieszczanie sie od chodzenia piechota lub jezdzenia na grzbiecie wiewiorek. Zupelnie nie rozumiala, czemu wiekszosc skrzatow jest tak przywiazana do ziemi. Wiedziala, ze Puck takze duzo latal - chociaz w jego przypadku nie byla to taka szalona pasja - ale swiadomie nie chciala teraz o tym myslec. Juz od miesiecy nie miala ochoty ani go widziec, ani z nim rozmawiac, a dokladnie od chwili, gdy zobaczyla, jak zaleca sie do Saffron Dey w jednej ze szklanych gablot w Bibliotece Uris. Moze byl to zbieg okolicznosci, ale wlasnie wtedy zaczela czuc cos do George'a. Zephyr ostroznie wyprowadzila szybowiec. Podobnie jak George, miala dobre uklady z wiatrem, co wiecej, aby go przywolac, nie musiala sie nawet krecic w kolko wokol wlasnej osi. Po prostu pomyslala o nim i juz silny powiew wypelnil wnetrze hangaru, podrywajac szybowiec w gore i wyprowadzajac go powoli na zewnatrz, jak korek z butelki. Drzwi hangaru otwieraly sie na polnoc, po opuszczeniu go Zephyr miala wiec znakomity widok na Dziedziniec. Po chwili skrecila w prawo i spiralnym lotem opuszczala sie wzdluz wiezy. -Uwazaj na pogode! - zawolal Hobart, gdy przelatywala obok dzwonnicy. - 1 pamietaj - nie zblizaj sie do Koscinca! Zephyr pomachala mu reka, nie wysilajac sie jednak, aby odpowiedziec. Po chwili byla juz nizej, okrazajac tarcze zegara na wiezy. Kocham cie, Dziadku, pomyslala, tylko chcialabym, abys sie tak o mnie nie troszczyl. Jednak stare skrzaty maja sklonnosci do nadmiernego zamartwiania sie, a Hobart, ktory mial sto siedemdziesiat dwa lata, byl najstarszy na Wzgorzu (Zephyr miala tylko czterdziesci i wlasnie wychodzila z okresu mlodzienczego) i pamietal Wielka Wojne z 1850 roku przeciwko Rasferretowi Robalowi, najstraszliwszy konflikt w calej skrzaciej historii. Zephyr pragnela, aby Dziadek nauczyl sie wypoczywac i odprezac. Szybowala teraz na wysokosci okolo trzydziestu stop, podazajac za George'em, ktory zszedl ze zbocza i przemierzajac West Avenue, kierowal sie w strone czasowo wymarlego Zachodniego kampusu. Byla juz dosc blisko George'a, gdy nagle uslyszala jakis znajomy warkot. Rozpoznajac ten dzwiek, Zephyr zaczela sie rozgladac za jakas kryjowka, ale niczego nie znalazla. Chwile pozniej z jej szybowcem zrownal sie dwuplatowiec. -Hello, Zeph - zawolal do niej Puck. Jego samolot mial jeden silnik i byl typowym modelem budowanym przez hobbistow, sterowanym przez pilota. W przypadku tego samolotu wszystkie zminiaturyzowane przyrzady sterownicze znajdowaly sie w kokpicie. -Dawno sie nie widzielismy. Mialem nadzieje, ze wreszcie na siebie wpadniemy. -Zegnam - chlodno oswiadczyla Zephyr, podrywajac w gore nos swojego szybowca. Jej samolot zwolnil i Puck, niezdolny do powtorzenia tego manewru bez grozby zablokowania silnika, przemknal obok. Dwuplatowiec natychmiast zaczal wykrecac, zas Zephyr skierowala szybowiec w dol i wzywajac na pomoc wiatr, zblizala sie do zbocza. -Daj spokoj, Zeph! - blagal Puck. - Chce z toba tylko porozmawiac! -Aleja nie chce rozmawiac z toba! Przeleciala nad West Avenue, a nastepnie pod arkada laczaca Lyon Hall i McFaddin Hall i skrecila ostro w prawo, majac nadzieje, ze zgubi Pucka, kluczac miedzy akademikami Zachodniego kampusu. George, ktory takze przeszedl pod lukiem arkady, zatrzymal sie na moment dokladnie w chwili, gdy szybowiec go mijal, chociaz oczywiscie nie widzial go ani nie slyszal. Za to pare sekund pozniej wpadlo mu w ucho brzeczenie dwuplatowca Pucka, ale uznal, ze to jakas mucha, i poszedl dalej. -Daj spokoj, Zeph! - jeszcze raz zawolal Puck. Zamiast odpowiedzi Zephyr kluczyla miedzy budynkami, wyczyniajac rozne powietrzne akrobacje w nadziei, ze go zgubi. Puck lecial z maksymalna predkoscia i wciaz siedzial jej na ogonie. Byl dobrym pilotem, tak dobrym jak ona, i spodziewal sie, ze wkrotce odechce jej sie tej zabawy. Zapomnial jednak, ze Zephyr byla bardzo uparta i miala sprzymierzenca w wietrze. To wlasnie dzieki niemu szybowiec poruszal sie z nieprawdopodobna wrecz predkoscia, czego nie mozna bylo powiedziec o dwuplatowcu. Puck ledwo nadazal za Zephyr. Nagle zobaczyl, jak po wykonaniu bardzo ostrego skretu jego przyjaciolka skierowala szybowiec miedzy dwa blisko siebie rosnace drzewa. Chociaz miejsca bylo tyle co nic, przyjazny wietrzyk odchylil galezie, aby szybowiec mogl bezpiecznie przeleciec. Widzac, ze Zephyr zrecznie sie tamtedy przeslizgnela, Puck zamierzal zrobic to samo. Jednak galezie blyskawicznie zaslonily mu wlot. -Przerazajace! - zawolal Puck. Usilowal raptownie poderwac samolot w gore, ale tylko zablokowal silnik. Dwuplatowiec zanurkowal w gaszcz galezi. Przez kilka sekund trwala kotlowanina i zamet, ale potem jakims cudem samolot wynurzyl sie po drugiej stronie drzew z nienaruszonymi skrzydlami i smiglem. Niestety, silnik byl wciaz zablokowany i samolot lecial w dol na leb na szyje. -Przerazajace! - zawolal znowu Puck, gdy dwuplatowiec wciaz nie reagowal na jego komendy. Byl za ciezki, aby szybowac. Ziemia zblizala sie z szybkoscia krewnego, ktory spieszy sie z witaniem na zjezdzie rodzinnym, i nie bylo juz czasu, aby jeszcze raz sprobowac uruchomic silnik. Wszystko wskazywalo na to, ze za moment roztrzaska sie na chodniku. -Przerazajace! - zawolal Puck po raz trzeci i wydawalo mu sie, ze ostatni. Uratowal go wiatr. Silny podmuch uniosl samolot miekko, jak na poduszce, pomagajac mu utrzymac wysokosc. Puck nawet nie zdazyl sie zdziwic. Z calej sily zaczal walic w przycisk uruchamiajacy silnik, az smiglo zacharczalo i zaczelo sie wreszcie obracac. W tej samej chwili powietrzna poduszka zniknela, zostawiajac Pucka samemu sobie. -Wszystko w porzadku? - uslyszal kolo siebie glos Zephyr. Jej szybowiec zrownal sie z dwuplatowcem Pucka i byli tak blisko, ze nie musieli nawet przekrzykiwac warkotu silnika. -Jeszcze oddycham - odpowiedzial Puck, nie rozwodzac sie nad szczegolami. - Jestes okropna, gdy sie zloscisz, wiesz o tym? -To twoja wina. Teraz, gdy byla juz pewna, ze nie grozi mu niebezpieczenstwo, zlosc wrocila ze zdwojona sila. -Tak czy inaczej, ten twoj samolot to smiertelna pulapka. Nie powinienes ufac prawom fizyki. Gdybym nie poprosila wiatru, aby cie uratowal... -Uratowal mnie! To wlasnie przez ciebie mialem te klopoty. -Przesada. I beze mnie wpakowalbys sie w tarapaty - troche nieprzekonywajaco spierala sie Zephyr. - A wtedy, co by sie z toba stalo? -Mam spadochron - poinformowal ja Puck, chociaz to zapewnienie rowniez zabrzmialo dosc slabo. Przez chwile nie odzywali sie do siebie, skrecajac w lewo, aby uniknac kolejnych drzew. Jaskolka podniosla na ich widok lepek i zaswiergotala. -No widzisz? Robisz za duzo halasu i latwo cie zauwazyc - oswiadczyla Zephyr. -Mozliwe. Ale ludzie zwykle nie zauwazaja rzeczy oczywistych. Nawet ten George... -Nie mow nic o George'u! - zabronilamu Zephyr. -W porzadku. Ale nie boje sie ludzi, Zephyr. Slowo daje, ze nie. -A co ze zwierzetami? One cie widza. Wiekszosc z nich bylaby prawdopodobnie zbyt przerazona, aby zrobic ci krzywde, ale stado krukow lub sowa... -Na Boga, Zephyr, czy naprawde az tak sie o mnie martwisz? - Puck usmiechnal sie cierpko, a Zephyr poslala mu wrogie spojrzenie. - No wiec posluchaj, ja sam tez myslalem o krukach i sowach, poprosilem wiec Pajeczynke, aby pomogl mi cos wymyslic. Wzniosl sie pare stop wyzej, aby mogla zobaczyc zamocowane pod skrzydlami dwa czarne pojemniki w ksztalcie cylindrow. -Co to jest? - zapytala Zephyr. Jak wszystkie skrzaty, bardzo fascynowala ja wszelka bron. -To minipociski. Pajeczynka polaczyl je z elektronicznym systemem sterujacym strzelaniem i napelnil srutem. To powinno powstrzymac sowy. -Albo odstrzelic ci skrzydla. -Moze. Ale mam jeszcze spadochron... Zephyr raz jeszcze spojrzala na pociski. To naprawde dobry pomysl - nawet jesli same w sobie sa dosc niebezpieczne - chociaz musiala przyznac, ze tego typu broni nie mozna uzyc w szybowcu. -Sprytne, nieprawdaz? - zapytal Puck, czytajac w jej myslach. -Dosc sprytne - przyznala. - Ja... Nagle, jak przebudzona ze snu, zdala sobie sprawe, ze George zniknal jej z pola widzenia. Szybowiec i dwuplatowiec opuscily teren Zachodniego kampusu i skierowaly sie w strone wawozu Fali Creek. Nie zegnajac sie, Zephyr zmienila nagle kierunek lotu, skrecajac ku Koscincowi, gdzie, jak sie domyslala, mogla znalezc George'a. -Co takiego? - zawolal Puck, widzac, ze leci sam. -Wracaj do domu - zawolala Zephyr. - Nie chce juz z toba rozmawiac. -Przerazajace - stwierdzil Puck, obserwujac, jak jego przyjaciolka znika w oddali. Po raz kolejny dodal gazu i ruszyl za nia w poscig. -Jezus, Troilus i Kresyda - znowu to samo! VI Musisz pamietac, George, ze artysci sa istotami magicznymi. Tylko oni, poza bogami, moga zyskac niesmiertelnosc...Kosciniec znajdowal sie ponizej Stewart Avenue, mniej wiecej w polowie wysokosci Wzgorza. George odkryl to miejsce dla siebie kilka lat temu i od tej pory regularnie je odwiedzal, szukajac natchnienia. Lubil spacerowac pomiedzy nagrobkami, zatrzymujac sie, aby odczytac wyryte tam nazwiska, daty, epitafia i zadajac sobie pytania: Jaka byla ta osoba? Jak zmarla? Tu napisano, ze miala meza. Czy byli szczesliwi? Ten zmarl bardzo mlodo. Czy zdazyl poczuc radosc zycia? Co robil na swoje szesnaste urodziny? Grobow byly setki. Setki opowiesci, z ktorych kazda zbyt dluga, aby ja w calosci opowiedziec. Ale nawet bywajac tam stosunkowo czesto, George za kazdym razem znajdowal cos, co go intrygowalo. Na przyklad jakies niezwykle imie, ktore wprowadzal pozniej do swoich powiesci, probujac je tym samym uwiecznic. To naprawde nieslychane, ze spedzajac tyle czasu na Koscincu, ciagle odkrywal nowe rzeczy. Tego dnia spostrzegl dwa niezwykle nagrobki, ktorych dziwnym trafem nigdy dotad nie zauwazyl. Na jednym z nich, na kawalku marmuru o standardowym, prostokatnym ksztalcie, wyryto nastepujace slowa: Poswiecone ukochanej pamieci Harolda Lazarusa 1912-1957 przez wdzieczna zone Wieczny odpoczynek racz mu dac, Panie Napis byl dosc przyjemny, nawet troche wzruszajacy, ale dekoracje na kamieniu wygladaly groteskowo. Ponizej napisu Wieczny odpoczynek racz mu dac, Panie znajdowal sie wizerunek jakiegos demona z lukiem i strzala polujacego na lanie. Wiecej demonicznych postaci znajdowalo sie w gornych rogach nagrobka, zas jego szczyt wienczyla fantazyjnie wyrzezbiona figura gargulca, ktory z ukosa spogladal na patrzacego. George potrzasnal glowa, powstrzymujac smiech. Biedny Harold Lazarus. Co takiego uczynil, ze zasluzyl sobie na taki pomnik? A moze po prostu jego zona miala paskudny gust? -Co mowisz, Harold? - zapytal George. Przykucnal obok nagrobka i wyciagnal notatnik. - Jak ci sie podoba zycie wieczne? Naszkicowal figurke gargulca, lagodzac nieco jego rysy, tak ze wygladal raczej zalosnie niz zlowrogo. Pod rysunkiem napisal: Lazarus - mial wierna, ale pozbawiona gustu zone. George nie mial na razie pojecia, jak to wykorzysta w powiesci, ale obiecal sobie, ze dolozy staran, aby przywrocic Haroldowi nieco utraconej godnosci. Drugi nagrobek nie byl taki zabawny. Osadzony na niewielkim wzniesieniu wydawal sie, w porownaniu z otaczajacymi go pomnikami, ktore byly kosztowne i przypominaly zminiaturyzowany Monument Waszyngtona, zupelnie nie wykonczony. Nie mial nawet okreslonego ksztaltu, sprawial wrazenie, jakby ktos zaczal rzezbic w otoczaku, odlupujac z niego kawalek po kawalku tak dlugo, az pozostalo z niego tylko tyle, ze wystarczylo na plyte pamiatkowa. Napis rowniez pozostawial wiele do zyczenia, jesli chodzi o wykonanie, ale mimo to mozna go bylo odczytac. George wpatrywal sie w niego dluzsza chwile. Tutaj lezy Alma Renat Jessop urodzona 23 kwietnia 1887 zmarla 23 kwietnia 1887 Ojciec kochal ja. Niebo przybieralo coraz ciemniejsza barwe. Deszcz z pewnoscia nie bedzie juz dlugo czekal, a George chcial jeszcze odwiedzic pewne szczegolne miejsce na polnocnym krancu cmentarza. Mimo to wciaz stal przed nagrobkiem i wpatrywal sie w niewprawnie wyrzezbione litery. W koncu zrozumial. -Ty skurczybyku - wyszeptal ze zgroza. - Sam to dla niej zrobiles. VII -Wiesz, ze to miejsce moze byc niebezpieczne - powiedzial Puck, usilujac nadazyc za Zephyr, ktora kluczyla miedzy nagrobkami.Oboje zostawili swoje samoloty przed brama cmentarza i podazali za George'em na piechote. Puck nie mogl sobie przypomniec, dlaczego podjeli taka decyzje, ale z pewnoscia nie byla ona madra. -Tam sa szczury. -Chyba nie boisz sie szczurow? - zapytala Zephyr. -No, pewnie, ze nie. Oczywiscie, jesli jest ich kilka. Wiem, jak pilnowac swojej skory. Zephyr zasmiala sie, po raz pierwszy odkad Puck sie do niej przyczepil. -Jesli chcesz mi w ten sposob dac do zrozumienia, ze ja nie umiem dbac o wlasna, przypomnij sobie, kto cie nauczyl szermierki. -Uczyl mnie tego twoj Dziadek. Ty bylas tylko sparingowym partnerem. -Tak, ale nigdy nie byles ode mnie lepszy, prawda? Ani razu... och, daj spokoj, Puck. Jesli uparles sie, aby za mna lazic, przynajmniej ruszaj sie troche zwawiej. Puck mruknal cos niezrozumiale i staral sieja dogonic, ale Zephyr nawet bez szybowca byla duza szybsza od niego. Poza tym Puck byl obladowany bronia, oprocz miecza dzwigal tez kusze na igly, ktora z kazdym krokiem wydawala mu sie coraz ciezsza. -Posluchaj, Zeph - wy sapal Puck, niemal plynac nad grzbietami aw. - Chcialbym cie zapytac... -Nie zgadzam sie. Czego ty wlasciwie ode mnie chcesz? -No wiec, wspolnie z Pajeczynka i grupa naszych znajomych chcielibysmy zorganizowac za kilka tygodni kolejny Rajd w Obronie Zwierzat Laboratoryjnych i moze chcialabys sie do nas przylaczyc... -Nie, dziekuje - przerwala mu Zephyr. - Doskonale wiesz, ze to niepowazna akcja. A poza tym, czemu nie zaprosisz Saffron Dey? Jestem pewna, ze bedzie szczesliwa, jesli pojdzie tam z toba. -Posluchaj mnie Zeph, Saffron... Saffron jest piekielnie milym skrzatem, i w ogole, musze tez przyznac, ze przez moment sie w niej durzylem, ale prawde mowiac, ona nie ma takiej klasy jak ty! -Tak uwazasz? - zapytala bez cienia zainteresowania. -Jestem tego pewien! Uwierz mi, naprawde jest mi przykro, jesli cie zranilem, ale chyba juz sie na mnie nie gniewasz... -Gniewasz!!? - Rzucila mu przez ramie miazdzace spojrzenie. - Gniewasz! Na Boga, robiles to z nia w gablocie wystawowej! Jak myslisz, jak sie wtedy czulam?

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!