Garwood Julie - Buchanan 01 - Przyneta

Szczegóły
Tytuł Garwood Julie - Buchanan 01 - Przyneta
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Garwood Julie - Buchanan 01 - Przyneta PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Garwood Julie - Buchanan 01 - Przyneta PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Garwood Julie - Buchanan 01 - Przyneta - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Konfesjonał to miejsce, do którego zwykle przychochodzą Nie chowaj tej książki przed żoną! I tak kupi sobie nową ludzie, by zrzucać z siebie brzemię grzechów. Ksiądz Tom przeżywa jednak chwilę grozy, kiedy się okazuje że spowiada psychopatycznego mordercę. któremu przyświeca zgoła inny cel. Nieznajomy zjawia się bowiem w konfesjonale, by chełpić się zbrodnią, a co więcej - by zapowiedzieć kolejną, której ofiarą ma być nie kto inny, jak Laurent, ukochana młodsza siostra księdza Toma. Agent FBI i ksiądz... Trudno wyobrazić sobie ludzi bardziej się od siebie różniących. Mimo to księdza Toma i agenta Nicholasa Buchanana od lat łączy prawdziwa męska przyjaźń. Nic więc dziwnego, że kiedy najbliższej osobie księdza Toma grozi niebezpieczeństwo, zwraca się on do przyjaciela. Nicholas Buchanan nie waha się ani chwili •jmując na siebie rolę ochroniarza siostry przyjaciela. Tyle tylko, że nie wic jeszcze, jak bardzo jest atrakcyjna i jak bardzo uparta. Julie Garwood, obok Amandy Quick i Jude Deveraux, należy do czołówki autorek romansów historycznych. Niemal wszystkie jej książki trafiły na listy „New York Timesa" , osiągając w samych tylko Stanach Zjednoczonych kilkumilionowe nakłady. Nakładem Wydawnictwa Da Capo ukażą się sie powieści Julie Garwood. ISBN 83-7157-522-X a OK fuLiE GARWOOD Strona 2 Tytut oryginału HEARTBREAKER Copyright © 2000 by Julie Garwood Koncepcja serii Marzena Wasilewska-Ginalska Ilustracja na okładce Robert Pawlicki Opracowanie graficzne okładki Sławomir Skryśkiewicz Mojemu synowi, Gerry'emu Skład i łamanie To, co jest za nami, i to, co jest przed nami, stanowi „Kolonel" doprawdy drobiazg w porównaniu z tym, co jest w nas. Ralph Waldo Emerson For the Polish translation Niech Twój nieskrępowany entuzjazm przyniesie Ci Copyright © 2000 by Wydawnictwo Da Capo wielką radość z tego, co osiągasz; Niech Twój niezłomny duch prowadzi Cię zawsze do For the Polish edition walki w dobrej sprawie; Copyright © 2000 by Wydawnictwo Da Capo Niech Twoje serce sprawi, że bidzie będą odwzajemniać Ci miłość. Geny, jestem z Ciebie taka dumna! Wydanie I ISBN 83-7157-522-X DRUKARNIA GS: Kraków, tel. (012)65 65 902 Strona 3 1 w konfesjonale panował żar gorszy niż w piekle. Gruba czarna zasłona, ciężka od kurzu, który powbijał się w nią przez lata nieczyszczenia, zakrywała wąskie wejście od samej góry po pokancerowany drewniany parkiet, blokując dostęp światła i świe­ żego powietrza. W środku było trochę tak jak w trumnie, którą ktoś niefrasobliwie oparł pionowo o ścianę, toteż ojciec Thomas Madden gorąco dziękował Bogu, że nie ma klaustrofobii. Coraz bardziej jednak doskwierał mu żar. Powietrze było duszne, parne, a jego oddech urywany jak wówczas, gdy na stadionie pokonywał ostatni metr boiska, ściskając piłkę pod pachą. Wtedy nie zwracał uwagi na ogień w płucach i teraz też niewiele sobie z tego robił. Była to po prostu część jego pracy. Starzy księża powiedzieliby mu, by ofiarował swe cierpienie Bogu za dusze pokutujące w czyśćcu. Tom nie widział w tym nic złego, choć nurtowało go, w jaki sposób jego złe samopoczucie mogłoby przynieść ulgę komukolwiek innemu. Zmienił pozycję na twardej dębowej ławie, zupełnie jak chłopiec z chóru podczas niedzielnej próby. Czuł, że pot spływa mu po policzkach i dalej po karku pod sutannę. Długa czarna szata była już przemoczona, toteż Tom bardzo wątpił, czy nadal pachnie mydłem Irish Spring, którego używał tego ranka pod prysznicem. Na dworze, w cieniu rzucanym przez ganek plebanii, temperatura wynosiła około trzydziestu pięciu stopni Celsjusza, co wskazywał termometr przytwierdzony do pobielonej kamiennej ściany. Najgor­ sza była jednak duża wilgotność powietrza; to przez nią nieszczęśni­ cy, którzy musieli opuścić swoje klimatyzowane domy i dokądś iść, ledwie powłóczyli nogami i z byle powodu wybuchali złością. Że też akurat tutaj musiała nawalić klimatyzacja. Naturalnie 7 Strona 4 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA były w kościele okna, ale te, które nadawały się do otwierania, ny wentylatorek na baterie, który jeden z parafian położył na tacy dawno już zabito gwoździami w próżnym wysiłku zabezpieczenia podczas zbiórki pieniędzy. Gadżet był nie większy od ludzkiej się przed wandalami. Dwa pozostałe znajdowały się wysoko, dłoni. Tom ustawił go więc tak, by strumień powietrza padał prosto w złoconej kopule. Zdobiły je witraże, przedstawiające archaniołów na twarz, i zaczął czytać ostatnie wydanie „Holy Oaks Gazette", Gabriela i Michała z lśniącymi mieczami w dłoniach. Gabriel które wziął ze sobą do Kansas City. z natchnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w niebo, Michał Otworzył gazetę na drugiej stronie z kolumną towarzyską, klóra miażdżył wzrokiem węże, które wiły się u jego nagich stóp. zawsze go interesowała. Najpierw zerknął na sztampowe nowiny przygwożdżone czubkiem miecza do ziemi. Wierni uważali te klubowe i nieliczne ogłoszenia, z których dwa dotyczyły urodzin, witraże za bezcenne dzieła sztuki, zachęcające do modlitwy, trzy - zaręczyn, a jedno - ślubu. Potem zatrzymał wzrok na swojej w walce z upałem były one jednak bezużyteczne. Dodano je dla ulubionej rubryce, zatytułowanej „W mieście". Podtytuł niezmien­ ozdoby, nie dla poprawienia wentylacji. nie dotyczył bingo. Zawsze podawano liczbę ludzi, którzy wzięli Tom był wysokim, krzepkim mężczyzną z byczym karkiem, który udział w ostatniej sesji gry, a także nazwiska szczęśliwców stanowił pamiątkę po dniach chwały na stadionach, ale skórę miał wyróżnionych dwudziestopięciodolarowymi premiami. Dalej na­ wrażliwą jak niemowlę. Od upału pojawiła się na niej piekąca stępowały wywiady; każdy z wygrywających opowiadał, co za­ wysypka. Poddarł więc sutannę aż po uda, tak że wystawały spod niej mierza zrobić z niespodziewanym darem losu. Zawsze też rabin czerwono-białe bokserskie spodenki, które dostał w prezencie od David Spears, organizator cotygodniowych sesji bingo, opowiadał, swojej siostry, Laurant, strzepnął z nóg zaplamione farbą gumowe jak znakomicie wszyscy się bawili. Tom podejrzewał, że redaktorka klapki i wsadził sobie do ust kostkę balonowej gumy do żucia. kolumny towarzyskiej, Lorna Hamburg, w tajemnicy ostrzy sobie Chciał być uprzejmy i skończyło się to dla niego sauną. Czekając zęby na rabina Dave'a, który był wdowcem, i dlatego bingo na wyniki badań, które miały zdecydować o tym, czy będzie się zajmuje tak poczesne miejsce w gazecie. Rabin tydzień w tydzień musiał poddać następnej serii zabiegów chemoterapeutycznych mówił to samo, a Tom niezmiennie pokpiwał sobie z niego, gdy w Kansas University Medical Center, gościł u księdza prałata w środowe popołudnia grywali w golfa. Dave przeważnie rozbijał McKindry'ego, proboszcza w kościele Matki Boskiej Łaskawej, go na miazgę, dlatego nie protestował przeciwko tym dobrotliwym Parafia znajdowała się na peryferiach Kansas City, kilkaset mil na kpinkom, twierdził jednakże, że w ten sposób Tom odwraca uwagę południe od Holy Oaks w stanie Iowa, gdzie Tom odprawiał na co od swych beznadziejnych wyników. dzień swą kapłańską posługę. Straż miejska oficjalnie uznała tę Reszta kolumny służyła powiadomieniu całego miasta o tym. okolicę za strefę wpływów gangów. W sobotnie popołudnia ksiądz kogo zalicza się do dobrego towarzystwa, a jeśli akurat brakowało prałat regularnie słuchał spowiedzi parafian, ale ze względu na upał, świeżych wiadomości, Lorna zapełniała wolną przestrzeń prze­ wiek prałata, zepsutą klimatyzację i nakładające się zajęcia - ksiądz pisami kulinarnymi. McKindry szykował się bowiem do spotkania ze swymi dwoma W Holy Oaks nie było sekretów. Na pierwszej stronie pisano przyjaciółmi z seminarium w opactwie Wniebowzięcia - Tom o planowanej modernizacji rynku i zbliżających się obchodach zaproponował, że wyręczy gospodarza w spełnieniu tego obowiąz­ setnej rocznicy założenia opactwa Wniebowzięcia. Była też życz­ ku. Sądził, że przyjdzie mu siedzieć twarzą w twarz z penitentami liwa wzmianka o siostrze Toma. Dziennikarz nazwał ją niezmor­ w pokoiku na plebanii, gdzie można było otworzyć okna, McKindry dowaną i zawsze uśmiechniętą pomocnicą, a potem dość szcze­ jednakże honorował życzenia swych parafian tradycjonalistów, gółowo opisał jej wkład w przygotowanie obchodów. Nie dość, którzy upierali się przy przyjętym od wieków sposobie słuchania że gromadziła przedmioty, które miały być sprzedane na aukcji spowiedzi. Tom dowiedział się o rym poniewczasie, gdy kościelny, dobroczynnej, to jeszcze zobowiązała się przenieść wszystkie dane Lewis, zaprowadził go do ciasnego konfesjonału, w którym miał z zakurzonych kartotek do komputera, które opactwo niedawno spędzić półtorej godziny. otrzymało w darze. W dodatku wolne chwile chciała poświęcić W dowód wdzięczności ksiądz prałat pożyczył mu mało przydai- na tłumaczenie francuskojęzycznych dzienników niedawno zmar- 8 9 Strona 5 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA łego duchownego, ojca Henri VanKirka. Kończąc czytać super­ sterowaną klimatyzację. Parafia Świętej Trójcy znajdowała się latywy pod adresem siostry, Tom zachichotał pod nosem. W rze­ w samym centrum satelickiego osiedla Kansas City. wybudo­ czywistości do żadnej z tych prac Laurant nie zgłosiła się na wanego po drugiej stronie granicy stanów Kansas i Missouri. ochotnika. Tak się jednak składało, że przechodziła w pobliżu McKindry żartobliwie nazywał ją parafią Matki Boskiej Le- akurat wtedy, gdy on wpadał na różne dobre pomysły, a że była xuskiej, a sądząc po liczbie eleganckich samochodów, zapar­ wyjątkowo wspaniałomyślna, ani razu mu nie odmówiła. kowanych co niedziela przed kościołem, przydomek był jak Zanim skończył czytać resztę wiadomości, przesiąknięta potem najbardziej uzasadniony. W parafii McKindry'ego niewielu wier­ koloratka kleiła mu się do szyi. Odłożył gazetę na twarde siedzenie, nych miało samochody. Najczęściej przychodzili do kościoła znowu otarł czoło i zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie pieszo. zamknąć kramu kwadrans wcześniej. Tomowi zaczęło burczeć w brzuchu. Było mu gorąco, czuł, że Odrzucił jednak tę myśl prawie natychmiast. Wiedział, że gdyby cały się lepi, a do tego chciało mu się pić. Koniecznie musiał wyszedł przedwcześnie z konfesjonału, zostałby niemiłosiernie wziąć prysznic, a potem wypić zimne jasne. Siedział tu i prażył zbesztany przez prałata, a po dniu spędzonym na ciężkiej pracy się jak indyk w piecu, a tymczasem nawet pies z kulawą nogą nie fizycznej zupełnie nie był w nastroju do wysłuchiwania pouczeń. przyszedł do spowiedzi. Tomowi wydawało się zresztą, że w całym Raz na kwartał, w pierwszą środę miesiąca, którą zwał w myślach kościele nikogo nie ma, może z wyjątkiem Lewisa, który lubił popielcem, odwiedzał prałata McKindry'ego, starego Irlandczyka chować się w składziku za przedsionkiem i po kryjomu pociągać ze złamanym nosem i twarzą pooraną bruzdami, który nigdy nie tandetną whisky, schowaną w skrzynce z narzędziami. Tom tracił okazji, by w ciągu następnego tygodnia wycisnąć z gościa spojrzał na zegarek; przekonał się, że zostało mu jeszcze tylko siódme poty. McKindry był obcesowy i szorstki, ale miał złote kilka minut dyżuru, i doszedł do wniosku, że ma dość. Zgasił serce i miłosierną naturę, nieskażoną jednakże sentymentalizmem. lampkę nad konfesjonałem i właśnie chciał odchylić zasłonę, gdy Żywił niezłomne przekonanie, że próżnowanie jest domeną diabła, usłyszał charakterystyczny świst powietrza, jaki dobywa się z po­ co było tym bardziej uzasadnione, że plebania pilnie potrzebowała duszki klęcznika pod naporem ciężaru. Po stronie penitenta rozległo malowania. Ciężka praca, powtarzał stanowczo, leczy z wszyst­ się dyskretne kaszlnięcie. kiego, nawet z raka. Tom natychmiast się wyprostował, wyjął gumę z ust i schował Czasem Tomowi trudno było sobie przypomnieć, dlaczego tak do opakowania, potem schylił głowę w modlitewnym geście go lubi i czuje z nim duchowe pokrewieństwo. Może była to i podniósł drewnianą płytkę, która zasłaniała kratkę. kwestia domieszki irlandzkiej krwi, płynącej w żyłach tak jednego, - W imię Ojca i Syna... - zaintonował cichym głosem, wyko­ jak i drugiego. A może sprawiała to filozofia staruszka, któremu nując znak krzyża. przekonanie, że tylko głupcy płaczą nad rozlanym mlekiem, Przez kilka następnych sekund panowała cisza. Widocznie pomogło przetrzymać więcej życiowych prób, niż dane było penitent zbierał myśli albo odwagę potrzebną do wyznania grze­ Hiobowi. Zmagania Toma z chorobą były bulką z masłem w porów­ chów. Tom poprawił stułę na szyi i cierpliwie czekał, co nastąpi. naniu z tym, co musiał znieść McKindry. Przez kratkę doleciał go zapach Obsession, wody kolońskiej Tom zrobiłby wszystko, byle mu ulżyć. Prałat bardzo się cieszył Calvina Kleina. Natychmiast poznał ten charakterystyczny, ciężki, na ponowne spotkanie ze starymi przyjaciółmi. Jednym z nich był słodkawy aromat, bo taką samą wodę dostał na ostatnie urodziny opat James Rockhill, przełożony Toma w opactwie Wniebowzięcia, od swej gospodyni w Rzymie. Penitent wyraźnie przesadził. a drugim - ksiądz Vincent Moreno, którego Tom nie znał osobiście. Zapach kosmetyku w połączeniu z pleśnią i potem tworzył odór Ani Rockhill. ani Moreno nie zamierzali korzystać z gościn} trudny do wytrzymania. Tomowi zdawało się, że próbuje oddychać plebanii u Matki Boskiej Łaskawej, woleli bowiem znacznie z głową wsuniętą do plastikowej torby. Żołądek podszedł mu do bardziej luksusowe warunki w parafii Świętej Trójcy, to znaczy gardła. Z największym trudem powstrzymał odruch wymiotny. ciepłą wodę lecącą z kranu dłużej niż pięć minut i centralnie - Jesteś tam, ojcze? 1!) 11 Strona 6 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA - Jestem - odszepnął. - Gdy będziesz gotów wyznać grzechy, - Och, ojcze, jeszcze nie wiesz, o jakie grzechy chodzi. Jak możesz zacząć. możesz odmówić mi rozgrzeszenia? - To jest dla mnie... trudne. Ostatnio spowiadałem się rok - Nazwanie tych grzechów niczego nie zmieni. temu. Nie dostałem wtedy rozgrzeszenia. Czy teraz, ojcze, je - Owszem, zmieni. Rok temu dokładnie opowiedziałem innemu dostanę? księdzu, co zamierzam zrobić, ale mi nie uwierzył, a potem było Dziwnie śpiewne brzmienie głosu i kpiący ton natychmiast już za późno. Nie popełnij tego samego błędu. wzbudziły czujność Toma. Czy penitent jest po prostu zdener­ - Skąd wiesz, że ksiądz ci nie uwierzył? wowany tym, że tak dawno się nie spowiadał, czy może celowo - Nie próbował mnie powstrzymać. Stąd wiem. usiłuje sprawić wrażenie aroganckiego? - Jak długo jesteś katolikiem? - Nie dostałeś rozgrzeszenia? - Od urodzenia. - Nie, ojcze. Wprawiłem spowiednika w gniew. Z tobą będzie - Wobec tego wiesz, że poza konfesjonałem ksiądz nie może podobnie, ojcze. To, co mam do wyznania, wstrząśnie tobą. pamiętać o grzechu ani o grzeszniku. Tajemnica spowiedzi jest I wtedy też wybuchniesz gniewem, tak jak twój poprzednik. święta. Jak tamten ksiądz miałby cię powstrzymać? - Nic, co powiesz, nic może mną wstrząsnąć ani wprawić mnie - Mógł znaleźć jakiś sposób. Wtedy... wtedy jeszcze prak­ w gniew - zapewnił go Tom. tykowałem i byłem ostrożny. Mógł mnie łatwo powstrzymać, więc - Ojciec słyszał już wszystko, co można usłyszeć, tak? to jego wina, a nie moja. Teraz to samo będzie bardzo trudne. Zanim Tom zdążył odpowiedzieć, penitent szepnął znowu: Tom gorączkowo usiłował znaleźć sens w słowach nieznajo­ - Czuj nienawiść do grzechu, nie do grzesznika. - Kpiący ton mego. Praktykował? Co praktykował? I jakiemu grzechowi mógł stał się jeszcze wyraźniejszy. zapobiec tamten ksiądz? Tom zdrętwiał. - Myślałem, że mogę nad tym zapanować - powiedział męż­ - Może zaczniesz spowiedź, synu? czyzna. - Tak - odrzekł nieznajomy. - Pobłogosław mnie, ojcze, bo - Nad czym? zgrzeszę znowu. - Nad żądzą. Skonsternowany Tom pochylił się do kratki i poprosił penitenta, - Jaki grzech wyznałeś? żeby zaczął spowiedź jeszcze raz. - Miała na imię Millicent. Takie ładne staroświeckie imię, nie - Pobłogosław mnie, ojcze, bo zgrzeszę znowu. sądzisz, ojcze? Przyjaciele nazywali ją Millie, ale ja nie. O niebo - Chcesz wyznać grzech, który dopiero popełnisz? wolałem Millicent. Naturalnie nie byłem dla niej nikim, kogo - Tak. nazwałaby przyjacielem. - Czy to jest jakaś zabawa, czy...? W stęchłym powietrzu rozległ się następny wybuch śmiechu. - Nie, nie zabawa - odparł mężczyzna. - Jestem śmiertelnie Tom miał czoło pokryte warstewką potu, ale nagle zrobiło mu się poważny. Czy już wzbiera w tobie gniew? zimno. To nie był dowcipniś. Tom bał się tego, co miał usłyszeć. Przez kratkę doleciał chrapliwy rechot, który zabrzmiał jak a jednak musiał zadać pytanie. wystrzały w nocy. - Co stało się z Millicent? Tom bardzo się pilnował, by zachować obojętny ton głosu, gdy - Złamałem jej serce. odpowiadał: - Nie rozumiem... - Nie wzbiera we mnie gniew, ale niczego nie rozumiem. - A jak myślisz, co się z nią stało? - spytał mężczyzna, Z pewnością wiesz, że nie możesz dostać rozgrzeszenia za grzechy, wyraźnie zniecierpliwiony. - Zabiłem ją. Strasznie to wyglądało. nad których popełnieniem dopiero się zastanawiasz. Miłosierdzie Krew była wszędzie, cały się zachlapałem. Wtedy brakowało mi jest dla tych, którzy uznali swoje błędy i szczerze ich żałują. doświadczenia, nie miałem'odpowiedniej techniki. Poszedłem do Którzy chcą zadośćuczynić za swoje grzechy. spowiedzi jeszcze za jej życia. Dopiero wszystko planowałem 12 13 Strona 7 JULIE GARWOOD PR7.YMJA i ksiądz mógł był mnie powstrzymać, ale tego nie zrobił. Wyznałem Zarechotał. - Darła się jak prosię, och, jak mi się to podobało. mu, co zamierzam zrobić. Strasznie mnie podnieciła. Nawet nie myślałem, że można się tak - Powiedz mi, jak można cię było powstrzymać? podniecić. No, więc musiałem dopilnować, żeby jeszcze powrze- - Modlitwą - odrzekł lekceważąco. Powiedziałem mu, żeby szczała. Kiedy z nią skończyłem, rozsadzała mnie radość. I co, się za mnie modlił. Ale widocznie modlił się nie dość żarliwie. ojcze, nie zapytasz mnie, czy żałuję swoich grzechów? Przecież ją zabiłem. Szkoda, naprawdę. To była taka urocza - Nie. W tobie nie ma skruchy. istotka... o wiele bardziej urocza niż inne. Cisza jeszcze potęgowała duchotę w konfesjonale. Ale wkrótce Wielki Boże, czy były jeszcze inne kobiety? Ile? znów_rozległ się syczący głos: - Ile zbrodni po...? - Żądza wróciła. - Grzechów, ojcze - przerwał Tomowi nieznajomy. - Popeł­ Ramiona Toma okryły się gęsią skórką. niałem grzechy, ale może bym się oparł pokusie, gdyby tamten - Są ludzie, którzy mogą... ksiądz mi pomógł. Nie chciał mi dać tego, czego potrzebowałem. - Myślisz, że powinno się mnie zamknąć? Karzę tylko te - To znaczy? kobiety, które mnie krzywdzą, więc zrozum, że za nic nie ponoszę - Rozgrzeszenia i zrozumienia. Odmówił mi i jednego, i dru­ winy. Pewnie sądzisz, że jestem chory, prawda? To jest spowiedź, giego. ojcze. Musisz mówić prawdę. Niespodziewanie mężczyzna wyrżnął pięścią w kratkę konfe­ - Tak, sądzę, że jesteś chory. sjonału. Wściekłość, która musiała się w nim kotłować tuż pod - Och, mylisz się. Jestem tylko oddany sprawie. powierzchnią, wybuchła. Zaczął z groteskową dokładnością opi­ - Są ludzie, którzy mogą ci pomóc. sywać, co zrobił nieszczęsnej i niewinnej Millicenl. - Jestem bardzo sprytny. Nie będzie łatwo mnie powstrzymać. Toma ogarnęła trwoga. Wielki Boże. co miał zrobić?! Niedawno Zawsze zbieram informacje, zanim się zajmę klientką. Wiem chełpliwie zapowiedział, że nic nim nie wstrząśnie ani nie wprawi wszystko ojej rodzinie i przyjaciołach. Wszystko. Tak, tym razem go w gniew, ale na pewno nie spodziewał się opisu zwyrodnialstwa, będzie mnie dużo trudniej powstrzymać, ale postanowiłem jeszcze który sprawiał obcemu niewysłowioną rozkosz. bardziej utrudnić sobie zadanie. Widzisz? Nie chcę grzeszyć. Czuj nienawiść do grzechu, nie do grzesznika. Naprawdę nie chcę. - Jego głos znowu zabrzmiał śpiewnie. - Naprawdę miałem na nią chętkę - szepnął szaleniec. - Posłuchaj mnie - odezwał się Tom błagalnym tonem. - - Ile kobiet jeszcze zabiłeś? Odejdź od konfesjonału, usiądziemy razem w pobliżu i wszystko - Millicent była pierwsza. Innymi też byłem zauroczony, a kiedy dokładnie omówimy. Chcę ci pomóc, jeśli tylko mi na to pozwolisz. mnie rozczarowały, musiałem je skrzywdzić, ale żadnej nie zabiłem. - Nie. Pomocy potrzebowałem przedtem i wtedy mi jej od­ Po tym, jak spotkałem Millicent, wszystko się zmieniło. Długo ją mówiono. Daj mi rozgrzeszenie. obserwowałem. Była taka... doskonała. - Jego głos przeszedł - Nie dam. w charczenie. - Ale zdradziła mnie, tak samo jak inne. Myślała, Mężczyzna westchnął przeciągle. że może igrać z innymi mężczyznami, a ja tego nie zauważę. Nie - Dobrze - powiedział. - Tym razem zmienię reguły. Masz mogłem pozwolić, żeby mnie tak dręczyła. Nie, na to za nic bym ode mnie pozwolenie, możesz opowiedzieć o tym komu tylko nie pozwolił - stwierdził bardziej stanowczo, - Musiałem ją ukarać. chcesz. Widzisz, jaki potrafię być układny? Wydał głośne, aktorskie westchnienie, a potem zachichotał. - To nie ma znaczenia, czy dasz mi pozwolenie. Ta rozmowa - Zabiłem tę małą sukę dwanaście miesięcy temu i pocho­ musi pozostać poufna. Trzeba dochować tajemnicy spowiedzi, wałem ją głęboko, naprawdę głęboko. Nikt nigdy jej nie znajdzie. jeśli ma być szczera. O nie, panie. A potem nie było już dla mnie odwrotu. Nie - Bez względu na to, co wyznam? miałem pojęcia, jak bardzo podniecające jest zabijanie. Kazałem - Bez względu na to. Millicent błagać o litość i błagała. Na Boga, jak błagała. - - Żądam, żebyś o tym opowiedział. !4 15 Strona 8 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA - Możesz żądać, co chcesz, ale to niczego nie zmienia. Nie - Skąd wiesz... mogę nikomu powiedzieć, co od ciebie usłyszałem, i nie zrobię tego. - Och, Tommy, ale jesteś naiwniak. Czy nie zastanowiło cię, Na chwilę zapadło milczenie, potem nieznajomy zachichotał. po co pojechałem za tobą taki kawał drogi, żeby wyznać grzechy - Ksiądz mający skrupuły. Niesamowite. Hmmm. Co za roz­ właśnie tobie? Pomyśl o tym w drodze powrotnej do swojego terka! Ale nic się nie martw, ojcze. Jestem dziesięć kroków przed opactwa. Odrobiłem lekcje, co? tobą. Tak, panie. - Kim jesteś? - Jak to? - Jak to kim? Kimś, kto łamie serca. Uwielbiam trudne wy­ - Mam nową klientkę. zwania. Postaraj się, żeby tym razem było mi trudno. Wkrótce - Wybrałeś następną... przyjedzie tu do ciebie policja, żeby z tobą porozmawiać, i wtedy - Władze już powiadomiłem - przerwał mu szaleniec. - Wkrót­ będziesz mógł powiedzieć o tym, komu tylko chcesz - rzekł ce dostaną mój list. Oczywiście wysłałem go, jeszcze zanim się nieznajomy drwiącym tonem. - Wiem, do kogo najpierw za­ przekonałem, że będziesz tak się upierał przy swoich zasadach. dzwonisz. Do tego twojego bystrego kolesia z FBI. Zadzwonisz W każdym razie ładnie postąpiłem, nie sądzisz? Wysłałem do nich do Nicka, prawda? Jestem tego pewien. A on biegiem pospieszy uprzejmy liścik i wyjaśniłem, co zamierzam. Szkoda tylko, że ci na pomoc. Lepiej mu powiedz, żeby ją gdzieś zabrał i schował. zapomniałem go podpisać. Może wtedy za nią nie pojadę i zacznę szukać kogo innego. - Czy podałeś nazwisko osoby, którą zamierzasz skrzywdzić? A przynajmniej spróbuję. - Skrzywdzić? Cóż za dziwne słowo na określenie morderstwa. - Skąd wiesz... Tak, podałem. - Zapytaj mnie. - Czyli następna kobieta - przerwał mu Tom. - O co? - Interesują mnie tylko kobiety. - Ojej imię - szepnął szaleniec. - Spytaj, kto jest moją klientką. - Czy w liście wyjaśniłeś, dlaczego chcesz zabić tę właśnie - Usilnie cię namawiam, żebyś skorzystał z pomocy - zaczął kobietę? znowu Tom. - To, co robisz... - Nie. - Zapytaj mnie. Zapytaj. Zapytaj. - Masz powód? Tom zamknął oczy. - Tak. - Dobrze. Kto to jest? - Podasz mi go? - Jest śliczna. Ma takie piękne pełne piersi i długie ciemne - Praktyka, ojcze. włosy. Na jej ciele nie ma najmniejszej skazy, a twarzy mógłby - Nie rozumiem. jej pozazdrościć anioł. Jest zabójczo piękna. Ale ja zamierzam ją - Praktyka czyni mistrza. Ta kobieta jest jeszcze bardziej zabić. wyjątkowa niż Miliicent. Otaczam się jej zapachem, uwielbiam - Powiedz mi, kim jest - zażądał Tom, modląc się, by starczyło jej się przyglądać, gdy śpi. Jest tak piękna. Spytaj mnie o nią, czasu na zapewnienie ochrony tej nieszczęsnej kobiecie. a kiedy już podam ci jej imię, możesz mi wybaczyć. - Laurant - rozległ się wężowy syk. - Ma na imię Laurant. - Nie dam ci rozgrzeszenia. - Moja Laurant? - spytał przerażony Tom. - A jak przebiega twoja chemoterapia? Masz mdłości? Czy - Właśnie. Wreszcie zrozumiałeś, ojcze. Zamierzam zabić rokowania są dobre? twoją siostrę. Tom poderwał głowę. - Co? - prawie krzyknął. Szaleniec zarechotał. - Powiedziałem ci, że zanim wybiorę klientkę, zbieram o niej informacje. Można by powiedzieć, że ją śledzę - szepnął. 10 Strona 9 PRZYNĘTA tym, jaki skarb wpadł im w ręce, więc przez czternaście lat pracy w FBI Morganstern awansował sześciokrotnie. I nigdy nie spoczął na laurach. Gdy mianowano go szefem wydziału „zgubiono znaleziono", poświęcił się bez reszty budowaniu niesłychanie wydajnej grupy interwencyjnej, znajdującej ślady zaginionych 2 osób, a w konsekwencji również te osoby. Gdy osiągnął ten cel, zawęził zainteresowania. Postanowił stworzyć grupę specjalną, podejmującą się najtrudniejszych spraw z tej dziedziny, w tym poszukiwania zaginionych i uprowadzonych dzieci. Przygotował projekt takiej grupy na papierze, a potem spędził wiele czasu na lansowaniu swojego pomysłu. Przy każdej okazji wymachiwał A g e n t Nicholas Benjamin Buchanan wybierał się na bardzo dyrektorowi pod nosem swoim dwustutrzydziestotrzyslronicowym spóźniony urlop. Od trzech lat nic miał ani jednego dnia wolnego elaboratem. i zaczynało się to odbijać na jego podejściu do pracy, w każdym Upór i wytrwałość opłaciły się, obecnie kierował bowiem tą razie tak oświadczył mu jego zwierzchnik, doktor Peter Morgan- właśnie grupą. Pozwolono mu osobiście dobrać do niej ludzi, stern, zanim wysłał go na miesięczny wypoczynek. Przy okazji pospolite ruszenie, jak można było w najlepszym razie nazwać zarzucił Nickowi, że zaczyna mieć zbyt duży dystans do swoich zespół, którego członkowie rekrutowali się z najprzeróżniejszych obowiązków i że stał się cyniczny, o czym Nick w głębi serca środowisk. Na początku wszyscy musieli przejść szkolenie w aka­ myślał z pewnym niepokojem, nie wiedział bowiem, czy zarzuty demii w Quantico, a potem Morganstern poddał ich specjalnym te nie są przypadkiem słuszne. testom i ćwiczeniom. Bardzo niewiele osób przebrnęło przez Morganstern zawsze mówił wszystko prosto z mostu. Nick morderczy program, ale ci, którym się to udało, byli naprawdę podziwiał go i szanował prawie tak jak swojego ojca, więc rzadko wyjątkowi. Podsłuchano Morgansterna, jak mówił dyrektorowi, wdawał się z nim w spory. Zresztą szef był twardy jak skała. Nie że pracuje dla niego prawdziwa elita, a w ciągu roku przekonali wytrwałby w FBI dłużej niż dwa tygodnie, gdyby ulegał emocjom. się o tym wszyscy niedowiarkowie. Morganstern przekazał wtedy Jeśli miał jakąkolwiek wadę, to była nią irytująca umiejętność dowodzenie wydziałem „zgubiono znaleziono" swojemu zastępcy, zachowywania niewzruszonego spokoju niemal do granic katatonii. Frankowi O'Leary, a sam poświęcił bez reszty czas i wysiłek Nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. stworzonej przez siebie grupie specjalnej. Dwunastu starannie dobranych agentów, znajdujących się pod Był to naprawdę niepowtarzalny zespół. Każda osoba wchodząca jego bezpośrednim zwierzchnictwem, mówiło o nim Prozac Pete, w jego skład miała wyjątkowe umiejętności, pomagające szukać naturalnie za plecami, ale Morganstern wiedział o tym i wcale się zaginionych dzieci. Dwunastu łowców nieustannie ścigało się nie obrażał. Plotka głosiła, że gdy pierwszy raz usłyszał swój z czasem, mając przed sobą jeden tylko cel: odnaleźć i uratować przydomek, nawet się roześmiał, i to był jeszcze jeden powód, ofiarę, zanim będzie za późno. Byli najwspanialszymi obrońcami dla którego znajdował wspólny język ze swoimi agentami. Umiał dzieci i ostatnią instancją w walce z czającymi się w mroku się wykazać poczuciem humoru, co nie było bagatelne, zważywszy ' ludzkimi potworami. na to, jakiej sekcji przewodził. Gdy musiał się powtarzać, twierdził, W stresie, jakiemu byli nieustannie poddani, przeciętny człowiek że traci nad sobą panowanie, niemniej jednak jego chropawy głos, szybko trafiłby na szpitalny oddział kardiologiczny, oni jednak świadczący o latach palenia cygar, nigdy nie podnosił się ani byli pod każdym względem nieprzeciętni. Żaden z nich nie o decybel. Cholera, może inni agenci mieli rację. Może Morganstern spełniał kryteriów stawianych typowemu agentowi FBI, ale z dru­ naprawdę miał w żyłach prozac. giej strony Morganstern nie był typowym szefem. Szybko pokazał, Jedno nie ulegało wątpliwości. Przełożeni umieli poznać się na że ma idealne kwalifikacje do przewodzenia tak eklektycznej 18 10 Strona 10 JULIE GARWOOD PliZYNEJA grupie. W innych departamentach zwano jego agentów „apos­ - To nie jest oficjalne spotkanie, Nick. Jesteśmy tu tylko my tołami", bez wątpienia dlatego, że było ich dwunastu, ale Mor- dwaj, ty i ja. Nie musisz zwracać się do mnie tak oficjalnie, a poza ganstemowi nie podobał się ten przydomek, ponieważ stawiał mu, tym, owszem, uważam, że pytanie jest konieczne. Odpowiedz. jako szefowi, wymagania, którym nie mógł sprostać. Skromność to proszę. Co czułeś? jeszcze jedna cecha, za którą niezwykle go poważano. Podwładni Nick wciąż próbował się bronić, wiercąc się przy tym na krześle agenci doceniali również jego niesztampowość. Zawsze dopingował z twardym oparciem, jak chłopiec zmuszony do wyznania prze­ ich do wykonania zadania, pomagał, jak tylko mógł, i wspierał, winienia. gdy było to potrzebne. Bronił ich tak, jak oni bronili dzieci. - O co ci chodzi z tym czuciem? Z pewnością trudno byłoby znaleźć w FBI kogoś bardziej Przełożony zignorował jego wybuch irytacji i spokojnie po­ oddanego pracy i lepiej wykwalifikowanego. Morganstern miał wtórzył pytanie po raz trzeci. dyplom z psychiatrii i prawdopodobnie dlatego lubił od czasu do - Dobrze wiesz, o co cię pytam. Co czułeś w tamtej sekundzie? czasu odbywać ze swoimi agentami szczere rozmowy w cztery Czy pamiętasz? oczy. Wtedy właśnie, gdy zaszczepiał w ich głowach rozmaite Pokazał mu drogę ucieczki. Nick mógł skłamać, powiedzieć, przekonania, zwracały się wszystkie nakłady czasu i pieniędzy, że nie pamięta, że był zbyt skupiony na czym innym, by pamiętać jakie poniósł na studia w Harvardzie. Było to dziwactwo, z którym swoje uczucia, ale jego i Morgansterna zawsze łączyła bezwzględna inni agenci musieli się pogodzić, choć serdecznie go nie znosili. szczerość i nie chciał tego zepsuć. Zresztą szef na pewno poznałby Akurat teraz Morganstern był w nastroju do rozmowy o sprawie się na kłamstwie. Nick uznał więc, że nie ma sensu dalej stosować Stark. Przyleciał niedawno z Waszyngtonu do Cincinnati i poprosił uników. Nicka, żeby tu właśnie spotkał się z nim w drodze powrotnej - Owszem, pamiętam. To było przyjemne uczucie - powiedział z seminarium w San Francisco. Nick nie chciał mówić o Stark cicho. - Naprawdę przyjemne. Cholera, Pete, wpadłem w euforia. sprawa zakończyła się ponad miesiąc temu i wolał nawet o niej Gdybym nie zawrócił i nie wszedł znowu do tego domu, gdybym nie myśleć - ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Wiedział. wahał się jeszcze pół minuty dłużej i gdybym nie miał wyciągniętej że i tak będzie musiał z szefem porozmawiać. broni, chłopiec by nie przeżył. Ale tym razem zakończyłem sprawę Gdy Morganstern wreszcie się zjawił w okręgowym biurze FBI, stanowczo za późno. Nick usiadł naprzeciwko niego na lakierowanym dębowym stole - Zdążyłeś dotrzeć do dziecka na czas. i przez dwadzieścia minut wysłuchiwał rozważań szefa o niektóiych - Powinienem był domyślić się tego wcześniej. szczegółach tego dziwacznego przypadku. Zachowywał spokój. Morganstern westchął. Ze wszystkich jego agentów Nick zawsze póki Morganstern nie obiecał mu oficjalnej pochwały za bohaterską odnosił się z największym krytycyzmem do swoich czynów. postawę. Słysząc to, omal nie wyszedł z siebie, na szczęście jednak - Ty jeden na to wpadłeś - przypomniał mu. - Nie bądź dla miał wprawę w ukrywaniu uczuć. Nawet jego szef, który u pod­ siebie zanadto surowy. władnych nieustannie wypatrywał czujnym okiem wymownych - Czytałeś gazety? Dziennikarze napisali, że ona była umysłowo śladów zmęczenia materiału lub przeciążenia stresem, dał się chora, ale oni nie widzieli jej spojrzenia. A ja widziałem i mogę ci zmylić i sądził, że na Nicku cała ta historia nie zrobiła najmniej­ powiedzieć, że na pewno nie była chora. Była wcieleniem zła. szego wrażenia; tak w każdym razie uważał sam Nick. - Owszem, w gazetach rzeczywiście napisali o niej, że była W końcu temat prawie się wyczerpał. Morganstern zamilkł i po umysłowo chora. Przypuszczałem, że tak zrobią - rzekł Morgan­ długiej chwili milczenia, podczas której wpatrywał się w stalowo­ stern. - Rozumiem ich i sądzę, że ty również. To jest jedyny niebieskie oczy swojego agenta, zapytał: sposób, żeby opinia publiczna mogła się pogodzić z istnieniem - Co czułeś, kiedy do niej strzelałeś? tak wstrząsających zbrodni. Ludzie chcą wierzyć, że tylko nienor­ - Czy to pytanie jest konieczne, sir? Sprawa ma już ponad malny człowiek może potraktować z takim okrucieństwem drugiego miesiąc. Czy musimy to rozgrzebywać? człowieka, że tylko szaleniec znajduje przyjemność w zabijaniu 20 21 Strona 11 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA niewinnych. Wielu przestępców rzeczy wiście jest nienormalnych, Morganstern pokręcił głową. ale nie wszyscy. Zło istnieje. Obaj je widzieliśmy. I ta Stark - Nie, jesteś trochę zmęczony, ale to wszystko. Niczego z tej świadomie dokonała wyboru, kiedy postanowiła przekroczyć rozmowy nie wpiszę do akt. To naprawdę jest tylko między nami. pewną linię. Naturalnie urlop należy ci się już od dawna, ale to moja wina, że - Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. do tej pory na niego nie pojechałeś. Chcę, żebyś przez miesiąc - Tak - przyznał Morganstern. - Poza tym wielu naukowców odpoczął, a potem znowu się skoncentrował. w ogóle nic wierzy w istnienie zła. A ponieważ nie umieją go Po beznamiętnej twarzy Nicka przemknął ślad uśmiechu. znaleźć na drodze rozumowania ani wytłumaczyć swymi ciasnymi - Mam się skoncentrować? umysłami, twierdzą, że po prostu nie może istnieć. Moim zdaniem, - Najpierw spróbuj trochę ochłonąć. Kiedy ostatnio byłeś między innymi dlatego nasza kultura stanowi taki żyzny grunt dla w Nathan's Bay u tej swojej wielkiej rodziny? wszelkiego rodzaju deprawacji. Niektórzy moi koledzy uważają, - Dość dawno - przyznał Nick. - Ale utrzymuję z nimi łączność że mogą załatwić wszystko napuszonymi diagnozami i kilkoma przez Internet. Oni wszyscy są tak samo zajęci jak ja. środkami odurzającymi. - Jedź do domu - polecił Pete. - Dobrze ci to zrobi. Rodzice - Jeden z twoich kolegów podobno jest zdania, że mąż ją ucieszą się na twój widok. Jak się wiedzie panu sędziemu? tyranizował, a ona tak się go bała, że pomieszało jej się w głowie. - U taty wszystko w porządku - odparł Nick. Innymi słowy, powinniśmy jej współczuć. - A jak ten twój przyjaciel, ojciec Madden? - Tak, ja też to słyszałem. Bzdura. Ta kobieta była zdeprawo­ - Z Tommym rozmawiamy sobie co wieczór. wana nie mniej od swojego męża. Na tych pornograficznych - Przez Internet? kasetach były również jej odciski palców, nie tylko jego. Uczest­ - Tak. niczyła w tym z własnej woli, ale sądzę, że istotnie musiała - Może powinieneś się z nim zobaczyć i odbyć kilka szczerych przeżyć pewien rodzaj załamania. Nigdy przedtem nie zaatakowali rozmów w cztery oczy? dziecka. - Sądzisz, że potrzebuję duchowego wsparcia? - spytał Nick. - Wielki Boże, Pete, ona się do mnie uśmiechała. Trzymając radośnie szczerząc zęby. chłopca na rękach, a nad nim rzeźniczy nóż. Mały był nie­ - Potrzebujesz trochę śmiechu. przytomny, ale jeszcze oddychał. Ona na mnie czekała. Wiedziała, - Pewnie tak - przyznał. Zaraz jednak znowu spoważniał. - że domyśliłem się prawdy. Chyba chciała, żebym był przy tym, Pete, chcę cię o coś spytać. Czy sądzisz, że instynkt zaczyna mnie jak go zabija. - Skinął głową. - Tak, to było naprawdę przyjemne, zawodzić? kiedy mogłem ją skosić. Żałuję tylko, że nie zastałem jej męża. Morganstern parsknął pogardliwie. Chętnie dostałbym i jego. Czy są jakieś ślady? Osobiście - Twój instynkt pracuje doskonale. Ta Stark oszukała wszyst­ nadal uważam, że powinieneś puścić jego tropem naszego kich, tylko nie ciebie. Wszystkich - powtórzył z naciskiem. - przyjaciela Noah. Krewnych, przyjaciół, sąsiadów, znajome z kółka parafialnego. - Zastanawiałem się nad tym, ale szefostwo chce mieć Donalda A ciebie nie. Rzecz jasna miejscowi na pewno w końcu by ją Starka żywego, żeby móc go przesłuchać, a wiadomo, że Noah zdemaskowali, ale tymczasem chłopak już by nie żył, a ona pewnie strzeli bez wahania, jeśli tylko Stark spróbuje mu sprawiać kłopoty. zdążyłaby porwać następnego. Wiesz równie dobrze jak ja, że - Karalucha się zabija, Pete, a nie oswaja. Noah dobrze to kiedy ktoś zaczyna to robić, to już nie przestaje. - Zaczął bębnić wie. - Nick poruszył ramionami, żeby rozluźnić napięte mięśnie, knykciami po dużej, szarej kopercie. - W wywiadach czytałem, roztarł sobie kark i dodał: - Chyba rzeczywiście powinienem jak ta Stark siedziała dniami i nocami przy łożu chorej matki. pojechać w jakieś spokojne miejsce. I była w parafialnej komisji rozjemczej - dodał, kręcąc głową. - Dlaczego to mówisz? Wyglądało to tak, jakby nawet on, który wszystko już widział - Podejrzewam zmęczenie materiału. Jak sądzisz? i słyszał, był wstrząśnięty tupetem pani Stark. 22 23 Strona 12 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA - Policja rozmawiała ze wszystkimi członkami tej komisji i pieprzniczka, ale między nimi wielki plastikowy pojemnik i niczego się nie doszukała - powiedział Nick. - Zabrakło im z tabletkami na nadkwasotę, a obok duża butelka ostrej przyprawy. dokładności. Ale to małe miasto, a nawet szeryf nie wiedział, Zestaw wydał mi się bardzo nietypowy... Zaraz potem spostrzegłem czego szukać. psa. To przeważyło. Czarny cocker-spaniel siedział w kącie przy - Na szczęście był dostatecznie bystry, żeby nie czekać, tylko drzwiach na podwórze. Nie odrywał oczu od swojej pani. Kiedy szybko nas wezwać -odrzekł Morganstem. -1 on, i inni miejscowi postawiła na stole czekoladowe ciasteczka i odwróciła się, żeby byli święcie przekonani, że dziecko porwał ktoś przejezdny, nalać kawy, wziąłem ciasteczko i położyłem obok siebie, żeby i skupili wszystkie wysiłki na tym tropie. sprawdzić, czy pies przyjdzie je wziąć. Nawet na mnie nie spojrzał. - Tak. Trudno uwierzyć w to, że ktoś ze swoich mógłby Niech go, bałby się nawet mrugnąć. W ogóle nie spuszczał z niej popełnić taki czyn. Byli świadkowie, którzy widzieli włóczęgę oka. Gdyby szeryf zobaczył tego jej psa, na pewno zorientowałby kręcącego się w pobliżu boiska szkolnego, tylko że podawali różne się, że coś nie gra, ale kiedy ją przesłuchiwał, pies był na wybiegu. rysopisy tego człowieka. Ale policjanci z Cincinnati już byli - Szeryf wszedł do niej do domu i nie zauważył niczego w drodze. Na pewno szybko rozszyfrowaliby tę grę. niezwykłego. - Co właściwie wprowadziło cię na dobry trop? Skąd wie­ - Ja miałem szczęście, a ona z arogancji popełniła nieostrożność. działeś? - Dlaczego po wyjściu od niej nagle postanowiłeś wrócić? - Drobiazgi, które nie pasują do reszty - odparł. - Teraz nawet - Chciałem zebrać więcej poszlak, zobaczyć, dokąd Stark nie potrafię wyjaśnić, co mi się w niej nie podobało ani dlaczego pójdzie po mojej wizycie, ale gdy tylko stanąłem za progiem, wszedłem za nią do domu. zrozumiałem, że muszę jak najszybciej wrócić. Wiedziała, że ją - Ja ci wyjaśnię. Instynkt. podejrzewam, czułem to. 1 byłem pewien, że chłopiec jest gdzieś - Pewnie tak - przyznał Nick. - Wiedziałem, że muszę ją w tym domu. bardzo dokładnie sprawdzić. Coś mi nie pasowało, ale nie umiałem - Trudno o lepszy instynkt -powiedział Morganstem. - Dlatego tego nazwać. Po prostu miałem dziwne przeczucie związane z jej cię odszukałem, sam wiesz. osobą, zwłaszcza kiedy wszedłem do tego domu. Wiesz, o czym - Wiem, to przez ten nieszczęsny mecz futbolowy. myślę, prawda? Morganstem uśmiechnął się. - Opisz to. Jak wyglądał ten dom? - Nie dalej jak kilka tygodni temu oglądałem tę scenę w spor­ - Nieskazitelnie. Nigdzie ani pyłku. Mały salonik z dwoma towym programie CNN. Pokazują ją przynajmniej dwa razy fotelami, sofą i telewizorem, ale wiesz, co mnie najbardziej do roku. uderzyło? Gołe ściany. Nie było ani obrazów, ani rodzinnych - Mogliby już dać sobie spokój. To stare dzieje. fotografii. Pamiętam, że wydało mi się to niezwykle dziwne. No Obaj mężczyźni wstali. Nick był wyższy od szefa. Morganstem, i na wszystkich meblach leżały plastikowe pokrowce, chociaż tak w czarnych skórzanych pantoflach z frędzlami, miał metr siedem­ pewnie chroni swoje sprzęty przed kurzem wielu ludzi. Sam nie dziesiąt wzrostu, Nick- ponad metr osiemdziesiąt. Szef był wiem. W każdym razie, jak powiedziałem, porządek był nie­ również drobniejszy, rzednące jasne włosy szybko mu siwiały, skazitelny, natomiast zapach bardzo szczególny. a grube szkła ciągle zsuwały się na czubek nosa. Ubierał się - Jaki? niezmiennie w tradycyjne czarne lub granatowe garnitury, do - Ocet... i amoniak. Aż zaczęły mi łzawić oczy. Doszedłem do których wkładał białą koszulę z dhigimi rękawami i stonowany wniosku, że ona jest maniaczką czystości... a potem wszedłem za kolorystycznie, prążkowany krawat. Postronnemu obserwatorowi nią do kuchni. Wszystko zrobione na błysk. Ani jednego przedmiotu Morganstem wydałby się zdziwaczałym profesorem uniwersytetu, na blatach, nawet ścierki przy ziewie nie było. Dosłownie nic. ale podwładni traktowali go pod każdym względem jak giganta, Zaoferowała się, że zaparzy kawy, i poprosiła, żebym usiadł. który bez wysiłku radzi sobie z najtrudniejszymi zadaniami i nic Wtedy zwróciłem uwagę na to, co stoi na stoliku. Była solniczka poddaje się nawet największym naciskom. 24 25 Strona 13 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA - Zobaczymy się za miesiąc, Nick, ale ani dnia wcześniej, w Holy Oaks, w stanie Iowa, spotkać się ze swym najlepszym zgoda? przyjacielem, Tommym, i połowić ryby. Morganstern nie wspo­ - Zgoda. mniał o awansie, który 0'Leary zaproponował Nickowi przed Morganstern zrobił dwa kroki do drzwi, lecz się zatrzymał. dwoma tygodniami. Podczas urlopu Nick zamierzał pomyśleć - Czy wciąż boisz się latać samolotem? o nowym stanowisku i dobrze rozważyć wszystkie za i przeciw. - Jest jeszcze coś, czego o mnie nie wiesz? Liczył, że Tommy pomoże mu podjąć decyzję. Był z nim bliżej - Nie sądzę. niż z pięcioma braćmi i ufał mu bez zastrzeżeń. Przyjaciel jak - Tak? A kiedy ostatnio miałem kobietę? zwykle odegra rolę adwokata diabła, Nick wierzył więc, że zanim Morganstern udał wstrząśniętego. wróci do pracy, będzie zdecydowany, jak postąpić. - Oj, dawno, dawno. Najwidoczniej masz w życiu okres suszy. Wiedział, że Tommy się o niego martwi. Od pół roku nieustannie Nick wybuchnął śmiechem. zapraszał go do Iowy. Podobnie jak Morganstern, rozumiał, jakie - Czyżby? stresy i obciążenia wiążą się z tą pracą i tak samo jak szef był - Ale któregoś dnia spotkasz odpowiednią dziewczynę i niech zdania, że Nickowi należy się urlop. Bóg ma ją wtedy w opiece. Tommy też miał swoje kłopoty, raz na trzy miesiące musiał - Nie szukam odpowiedniej dziewczyny. bowiem zgłaszać się do szpitala w Kansas City na badania. W tym Morganstern przesłał mu ojcowski uśmiech. okresie to Nick chodził z duszą na ramieniu, póki nie dostał pocztą - Mimo to ją znajdziesz. Wcale nie będziesz szukał, po prostu elektroniczną dobrej wiadomości. Jak dotąd przyjaciel miał szczęś­ zobaczysz i stracisz głowę. Ja tak samo straciłem głowę dla Katie. cie, rozwój nowotworu udało się zatrzymać. Ale zagrożenie wciąż Nie miałem najmniejszej szansy i przypuszczam, że tak samo istniało, wróg mógł ni stąd, ni zowąd zaatakować. Tommy nauczył będzie z tobą. Ona gdzieś jest, po prostu na ciebie czeka. się żyć ze swoją chorobą, Nick nie mógł się z nią pogodzić. Gdyby - To będzie musiała cholernie długo czekać - odparł Nick. - mógł, wziąłby na siebie ból i cierpienia przyjaciela; za Tommy'ego Z naszą branżą małżeństwo źle się godzi. byłby gotów oddać prawą rękę, lecz naturalnie nie miał takiej - Katie i ja przetrwaliśmy już dwadzieścia lat. możliwości. Tommy nie mylił się, twierdząc, że tę batalię musi - Ona jest święta. toczyć sam, a Nick może mu pomóc tylko duchowym wsparciem, - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, Nick. niczym więcej. - O samolot? Tak, ciągle boję się latać. Nick nagle poczuł, jak bardzo chce go zobaczyć. Może uda mu Morganstern zachichotał. się nawet namówić Tommy'ego, żeby na jeden wieczór ściągnął - Wobec tego szczęśliwego powrotu do domu. z szyi koloratkę i upił się z nim w trupa, jak to bywało za czasów, - Wiesz, Pete, większość psychiatrów próbowałaby zgłębić gdy dzielili pokój w akademiku Uniwersytetu Stanu Pensylwania. przyczynę mojego lęku, ale ciebie to najwyraźniej bawi. No i wreszcie pozna całą rodzinę, która jeszcze pozostała Szef znowu się roześmiał Tommy'emu, czyli jego siostrę, Laurant. - Do zobaczenia za miesiąc - powtórzył i wyszedł z biura. Laurant była młodsza od brata o osiem lat, a dorastała w klasztor­ Nick pozbierał papiery, odbył niezbędne rozmowy telefoniczne nym internacie szkoły dla bogatych panien w pobliżu Genewy. ze swoim biurem w Bostonie i z Frankiem O'Learym w Quantico, Tommy kilkakrotnie próbował ściągnąć ją do Ameryki, ale prawnicy a potem, korzystając z uprzejmości miejscowego agenta, pojechał powołujący się na warunki zawarte w regulaminie funduszu powier­ z nim na lotnisko. Ponieważ nie było dlań ucieczki przed wymu­ niczego przekonali sędziego, że Laurant powinna pozostać w odosob­ szonym urlopem, zaczął go nieśmiało planować. Postanowił na­ nieniu, póki nic będzie mogła podejmować decyzji we własnym prawdę spróbować odpocząć; może popłynie gdzieś w rejs z bratem, imieniu. Tommy powiedział potem Nickowi, że nie jest to nawet Theo, jeśli uda się go odciągnąć na kilka dni od obowiązków. takie straszne, jak się wydaje, i że prawnicy kładą nacisk na dokładne A potem wsiądzie do samochodu i przejedzie pół kontynentu, by stosowanie się do litery prawa, żeby zabezpieczyć majątek Laurant. 26 27 Strona 14 JULIE GARWOOD PR/.YNFJA Od pewnego czasu dziewczyna była już pełnoletnia i przed James T. Sorensky. Nick leciał z tym pilotem przynajmniej sześć rokiem przeprowadziła się do Holy Oaks, żeby być bliżej brata. razy przez ostatnie trzy lata, wiedział więc, że jest to znakomity Nick nic miał okazji jej poznać, pamiętał jednak zdjęcia, które i bardzo sumienny fachowiec. W swoim czasie Nick bardzo Tommy miał przyczepione do lustra. Laurant wyglądała na nich drobiazgowo sprawdził przeszłość kapitana, żeby się upewnić, czy jak ulicznik: rozczochrana i brudna, w plisowanej spódniczce nie ma w niej czegoś podejrzanego, czegoś, co mogłoby się stać i białej bluzce, częściowo wystającej zza paska. Jedna z pod- przyczyną nerwowego załamania podczas lotu. Wiedział nawet, kolanówek opadła aż do kostki, zwinięta w obwarzanek. Dziew­ jakiego gatunku pasty do zębów używa kapitan, lecz mimo to nie czynka miała podrapane kolana i długie, kręcone kasztanowe zdołał uciszyć swoich niepokojów. Sorensky ukończył akademię włosy, zasłaniające jedno oko. Obaj z Tommym śmiali się z tego lotniczą jako prymus na swoim roku i pracował dla linii Delta od zdjęcia. Laurant mogła mieć na nim osiem, najwyżej dziewięć lat, osiemnastu lat. Miał czyste akta, ale i to nie stanowiło dla Nicka Nickowi najbardziej jednak zapadły w pamięć jej radosny uśmiech wystarczającego argumentu. Jego żołądek wyprawiał bardzo do­ i roziskrzony wzrok, który kazał przypuszczać, że nieustanne kuczliwe harce. Nick naprawdę nie cierpiał latania samolotem. narzekania sióstr na wychowankę były nie bez podstaw. Laurant Wiedział, że sprowadza się to do kwestii zaufania, lecz chociaż wyglądała tak, jakby miała w sobie odrobinę diabła, no i tyle Sorensky nie był dla niego całkiem obcym człowiekiem, bo nawet wigoru, że któregoś dnia musiało się to dla niej skończyć kłopotami. zwracali się do siebie po imieniu, Nick i tak nie lubił myśli o tym, Tak, urlop jest mi naprawdę potrzebny, pomyślał. Kluczem do że kapitan musi utrzymać w powietrzu prawie 159 ton stali. wszystkich planów urlopowych był jednak powrót do Bostonu, Sorensky mógłby pozować do plakatu reklamującego linie gdzie mieszkał na stałe, to zaś oznaczało, że nic pozostaje mu nic lotnicze. Miał przyprószone siwizną, krótko ostrzyżone włosy, innego, jak wsiąść na pokład jakiejś cholernej latającej maszyny. idealnie wyprasowany granatowy mundur z ostrymi jak żyletka Trudno było sobie wyobrazić, że ktoś może nienawidzić latania kantami spodni i wysoką, szczupłą sylwetkę. Nick co prawda nie samolotem bardziej niż Nick. Prawdę mówiąc, bał się tego okropnie. miał nadwagi, ale i tak przy nim czuł się jak stary łoś. Od Gdy wszedł do terminalu portu lotniczego w Cincinnati, poczuł kapitana biła pewność siebie. Sztywno trzymał się ustalonych natychmiast, że jest cały zlany potem. Nie wątpił, że zanim przez siebie zasad, za co go Nick cenił. Agent miał oficjalne znajdzie się na pokładzie samolotu, będzie zielony na twarzy. pozwolenie na wnoszenie broni na pokład, wiedział jednak, że Boeing 777 leciał do Londynu z międzylądowanicm w Bostonie, gdyby próbował skorzystać z tego uprawnienia, zdenerwowałby gdzie Nick, dzięki Bogu, miał wysiąść, żeby już bez przeszkód tym Sorensky'ego, tego zaś ani nie chciał, ani nie potrzebował. pojechać do swojego domu na Beacon Hill. Kupił tę nieruchomość Na wszelki wypadek zawczasu rozładował pistolet i gdy kapitan od wuja przed trzema laty, nadal jednak nie rozpakował większości witał go na pokładzie, wcisnął mu w dłoń magazynek. kartonowych pudeł, zostawionych pośrodku salonu przez ludzi - Miło znów cię widzieć, Nick. z firmy organizującej przeprowadzki. Nie zmontował też aparatury - Jak się dziś miewasz, Jim? hi-fi, wybranej specjalnie dla niego przez najmłodszego brata, Sorensky uśmiechnął się. Zachary'cgo. - Wciąż się martwisz, że dostanę ataku serca w czasie, gdy Gdy zbliżał się do bramki, żołądek podszedł mu do gardła. Znał będziemy w powietrzu? tę procedurę. Dał bilet pracownikowi ochrony. Przesadnie ugrzecz- Nick wzruszył ramionami, żeby ukryć zmieszanie. niony mężczyzna w średnim wieku, nazwiskiem Johnson, nerwowo - Owszem, przemknęło mi coś takiego przez myśl - przyznał. - przygryzł wargę i czekał, aż komputer potwierdzi nazwisko i kod To przecież mogłoby się zdarzyć. pasażera. Potem przeprowadził Nicka obok stanowiska z wy­ - Mogłoby, ale nie jestem jedynym człowiekiem na pokładzie, krywaczem metali, wręczył mu kartę pokładową i skinieniem dłoni który umie pilotować tę maszynę. pokazał drogę do rękawa. - Wiem. W kuchennym pomieszczeniu samolotu czekał na niego kapitan - Tylko że to wcale nie poprawia ci samopoczucia, tak? 28 29 Strona 15 JUUE GARWOOD PRZYNĘTA - Właśnie. - Dobra robota. Chłopak wrócił do rodziny i tylko to się liczy. - Nie masz wyjścia, skoro musisz latać, musisz się do tego - Jak powiedziałem, tym razem dopisało nam szczęście. przyzwyczaić. Sorensky, wyczuwając zakłopotanie agenta pochwałami, szybko - Na razie mi się to nie udaje. zmienił temat. - Czy twój szef wie, że w samolocie zawsze jesteś chory? - Mamy dziś na pokładzie szeryfa Downinga. Musiał oddać - Jasne - odparł Nick. - To sadysta. mi broń. - Uśmiechnął się szeroko. - Może przypadkiem go znasz? Sorensky wybuchnął śmiechem. - Nazwisko nic mi nie mówi. Szeryf jest konwojentem, tak? - Obiecuję ci dzisiaj naprawdę spokojny lot. Do Londynu - Tak. z nami nie lecisz, prawda? - Dlaczego korzysta z ogólnodostępnego połączenia? Przecież - Miałbym przelecieć nad oceanem? - Od samej myśli o tym do tego celu są specjalne samoloty. robiło mu się słabo. - Wracam do domu. - Podobno sytuacja jest wyjątkowa. Downingowi się spieszy, - Byłeś kiedyś w Europie? bo musi dostarczyć więźnia do Bostonu na proces - wyjaśnił - Jeszcze nie. Bywam tam, gdzie można dojechać samochodem. kapitan. - Powiedział mi, że przyskrzynili chłopaka na sprzedaży Kapitan zerknął na trzymany magazynek. narkotyków i sprawa jest zupełnie oczywista. Więzień nie powinien - Dziękuję, że mi to oddałeś. Wiem, że nie mam prawa stawiać sprawiać kłopotów. Downing uważa zresztą, że adwokaci złożą ci takich żądań. kaucję za chłopaka, zanim sędzia zdąży podnieść młotek. Obaj - Ale denerwujesz się na myśl o tym, że masz człowieka wsiedli wcześniej, podobnie jak ty. Szeryf jest z Teksasu. Słychać z nabitą bronią na pokładzie, a mnie nie zależy na tym, żeby to po jego akcencie, wydaje mi się zresztą, że to równy gość. zdenerwowany pilot kierował maszyną. Powinieneś się z nim przywitać. Nick chciał wyminąć Sorensky'ego i iść na swoje miejsce, ale Nick skinął głową. kapitan był w nastroju do pogawędki. - Gdzie oni siedzą? - Szybko rozejrzał się po kabinie gigan­ - Nawiasem mówiąc, jakiś miesiąc temu czytałem bardzo tycznego samolotu. ciekawy artykuł o tym, jak uratowałeś życie chłopcu. Dowiedziałem - Stąd ich nie zobaczysz. Są po lewej stronie, blisko ogona. się z niego dużo o twojej przeszłości i o tym, że przyjaźnicie się Downing dokładnie skuł chłopaka. Ale mówię ci, Nick, ten z tym księdzem... Ale rozeszły wam się drogi. Teraz ty nosisz szczeniak jest niewiele starszy od mojego Andy'ego, który dopiero plakietkę FBI, a on krzyż. W każdym razie po przeczytaniu co skończył czternaście lat. To straszne, że taki dzieciuch spędzi artykułu zrobiłem się dumny., że cię znam. resztę życia w pace. - Po prostu wykonałem swoją pracę. - Przestępcy są coraz młodsi i coraz głupsi - stwierdził Nick. - - W artykule była też mowa o twojej grupie. Jak to nazwano Dziękuję, że mi powiedziałeś. Pójdę się przywitać z szeryfem. waszą dwunastkę? - Zanim Nick zdążył odpowiedzieć, kapitan Będzie dzisiaj tłok w samolocie? sobie przypomniał. - Ach, tak, apostołowie. - N i e - odparł Sorensky i wsunął magazynek do kieszeni - Nie mam pojęcia, skąd autor wytrzasnął tę informację. Są­ spodni. - Do pierwszego lądowania mamy zajętą tylko połowę dziłem, że nikt poza naszym wydziałem nie zna tej nazwy. miejsc. Komplet będzie dopiero od Bostonu. - W każdym razie jest odpowiednia. Uratowaliście życie temu Sorensky poprosił jeszcze, żeby Nick koniecznie dał mu znać chłopcu. w razie jakiejś potrzeby, po czym odszedł w stronę kabiny pilotów, - Tym razem mieliśmy szczęście. gdzie czekał na niego mężczyzna w granatowym mundurze z iden­ - Dziennikarz napisał, że nie zgodziłeś się na wywiad. tyfikatorem, trzymający w ręce plik dokumentów na podkładce. - Tego nie robi się dla chwały, Jim. Taką mam pracę, koniec, Wszedł za kapitanem do pomieszczenia i zamknął drzwi. kropka. Nick wsadził torbę podróżną do schowka nad siedzeniem, Skromność Nicka zrobiła duże wrażenie na kapitanie. Skinął głową. położył starą porysowaną aktówkę na swoim miejscu, a potem 30 31 Strona 16 JULIE GARWOOD PR/.YNEJA przeszedł na lewą stronę samolotu i ruszył ku ogonowi, gdzie już nie najgorzej, ale panika wróci, gdy maszyna zacznie pod­ siedział szeryf Downing. W pół drogi zmienił jednak zamiar, na chodzić do lądowania na lotnisku Logan. W tej chwili klaustro- pokładzie szybko bowiem przybywało ludzi. Postanowił poczekać fobicznego, neurotycznego lęku wydawało mu się ironią losu, że z zawarciem znajomości do czasu, aż znajdą się w powietrzu 0'Lcary chce go przenieść do grupy antykryzysowej. i będzie już można wstać z miejsca. Zanim się odwrócił, zdążył Duch zwycięża materię, przemknęło mu przez myśl. Jeśli nawet jednak dobrze przyjrzeć się szeryfowi i jego więźniowi. Downing ogarniał go lęk, to i tak podczas lotu musiał uporządkować różne miał jedną nogę wyciągniętą w poprzek przejścia, więc Nick mógł papierowe sprawy. Wcześniej sprawdził diagram i wiedział, że zachwycić się misternym zdobieniem jego kowbojskiego buta. miejsce przy oknie pozostanie wolne. Zawsze siadał przy przejściu, Wysoki żylasty człowiek miał twarz spaloną słońcem, gęsty nawet jeśli oznaczało to, że trzeba przesadzić innego pasażera, brunatny wąs i czarną skórzaną kamizelkę, krótko mówiąc, wy­ musiał bowiem widzieć twarze wszystkich osób wchodzących do glądał na kowboja. Nick nie zobaczył pasa noszonego przez samolotu. Wiedział więc, że po starcie będzie mógł rozłożyć Downinga, mógłby się jednak założyć o swą miesięczną płacę, że wszystkie teczki na sąsiednim siedzeniu, odcyfrować notatki ma on wielką srebrną klamrę. i przenieść dane do laptopa. Kapitan Sorensky trafnie ocenił więźnia. Na pierwszy rzut oka Cholera, irytowało go, że jest takim maniakiem panowania nad chłopak sprawiał bardzo dziecinne wrażenie. Ale była w jego sobą. Podczas gdy był w całą grupą na ćwiczeniach, Morganstem rysach twardość, którą Nick widywał nieskończenie wiele razy. próbował go nauczyć różnych technik relaksacyjnych, ale z tamtych Ten młody człowiek z pewnością już długo rozprowadza! narkotyki dwóch tygodni Nickowi nic już nie zostało w głowie i wiedział, i dawno zabił w sobie sumienie. że to samo dotyczy innych członków grupy. Wszyscy przystali Rzeczywiście, są coraz młodsi i coraz głupsi, pomyślał Nick. na warunki Pete'a. A on kazał im usiąść, wyjaśnił, co chce zrobić, Chłopak bez wątpienia podjął niejedną błędną decyzję i był lecz nie powiedział jak, a potem poprosił, żeby mu zaufali. naznaczony przez los fatalną kombinacją genów. Miał trądzik na Nickowi najtrudniej było się zdecydować, ponieważ oznaczało to, twarzy, a zimne jak marmur oczy były osadzone tak blisko siebie. że będzie musiał zrezygnować z bycia panem samego siebie. że wydawały się zezowate. Ktoś ciężko napracował się nad jego W końcu i on się poddał. Pete ostrzegł ich, że niczego nie fryzurą. Na całej głowie sterczały mu pasemka włosów, tak jakby zapamiętają, i miał co do tego rację. były to niezliczone statuy wolności. Być może jednak chłopak był Czasem pod wpływem jakiegoś zapachu albo odgłosu przypo­ zadowolony ze swojego wyglądu. Zrcsztąjakie to miało znaczenie? minały mu się tamte dwa tygodnie i natychmiast sztywniał, ale Tam, dokąd jechał, i tak na pewno znajdzie mnóstwo przyjaciół, wrażenie znikało równie szybko, jak się pojawiło. Wiedział, że którzy będą zabiegać o jego względy. byli w lesie gdzieś w Stanach, miał jeszcze blizny, które tego Nick wrócił do dziobowej części samolotu i zajął swoje miejsce. dowodziły. Jedna w kształcie półksiężyca została mu na ramieniu, Tym razem wybrał pierwszą klasę, ale chociaż fotel był szerszy, druga, mniejsza, dokładnie nad prawnym okiem. Z lasu wracał, uczucia skrępowania i tak nie dało się uniknąć. Nick miał zbyt mając niezliczone skaleczenia i sińce na rękach i nogach. W dodatku długie nogi, by móc swobodnie je wyciągnąć. Wsunął więc Bóg jeden raczył wiedzieć, ile moskitów musiało go ukąsić, żeby aktówkę pod fotel z przodu, a potem przysunął plecy do oparcia. poświadczyć ich wędrówkę przez dzicz. Czy inni apostołowie zapiął pas i przymknął oczy. Cieszyłby się, gdyby mógł przynaj­ mieli blizny? Tego nie wiedział, a pytanie nigdy nie zajmowało mniej spróbować wygodnie się rozsiąść, ale, niestety, nie wchodziło do dostatecznie długo, by je komuś zadać. to w grę, ponieważ gdyby zdjął marynarkę, przestraszyłby innych Raz w prywatnej rozmowie Pete wrócił do tamtych ćwiczeń pasażerów widokiem broni w kaburze. Nie mogli przecież wiedzieć, w lesie. Nick spytał go wtedy, czy to było pranie mózgów. Szef że w pistolecie nie ma magazynka, a Nick nie byl w nastroju do aż się wzdrygnął, słysząc ten termin. uspokajania kogokolwiek. Sam był bliski paniki i wiedział, że ten - -Wielki Boże, nie - odparł. - Próbowałem was po prostu stan ustąpi częściowo, jak znajdą się w powietrzu. Wtedy będzie nauczyć, jak najlepiej wykorzystać to, co macie w darze od Boga. 32 33 Strona 17 JULIE GARWOOD PRZYNFJA Innymi słowy, ćwiczenia umysłu zaordynowane przez Petc'a mijając Nicka, otworzył jedną pięść i upuścił mu na kolana uczyły ich, zgodnie z wojskowym hasłem, być wszystkim, czym magazynek. mogli być. Nick zerwał się z miejsca jak wyrzucony sprężyną, chwycił Samolot przemieścił się na koniec pasa startowego i znierucho­ młodego stewarda za ramię i przygniótł je do oparcia fotela, który miał. Nick sądził, że czekają na swoją kolejkę do startu, jako że był przed nim. Młodzieniec nawet nie zdążył mrugnąć, a już nie port lotniczy w Cincinnati należał do najbardziej ruchliwych miał w dłoni pistoletu i leżał twarzą do podłogi, a stopa Nicka w kraju, ale minął kwadrans i nic się nie działo, nie przesunęli przyciskała jego kark. Magazynek znalazł się na właściwym się naprzód ani o cal. Gdy pochylił się nad wolnym siedzeniem miejscu; lufa lśniącego sig sauera mierzyła prosto w stewarda, obok, zobaczył przez okienko dwa samoloty bardzo szybko kołujące zanim jeszcze kapitan zdążył się odwrócić. tak, by oddalić się od ich maszyny. Wszystko stało się tak szybko, że inni pasażerowie nie zdążyli Młoda blondynka uśmiechnęła się do niego z siedzenia po nawet krzyknąć. Sorensky uniósł ręce i zawołał: drugiej stronie przejścia i próbowała wciągnąć go do rozmowy - Nic się nie stało, proszę państwa! - Zwrócił się do agenta pytaniem, czy denerwuje się przed lotem. Pobielałe knykcie jego i powiedział z podziwem: - Aleś ty szybki. dłoni, ściskających poręcze fotela, były aż nadto wymowną od­ - Mam wprawę - odparł Nick, chowając broń do kabury. powiedzią. Skinął głową i odwrócił się do okna, żeby zniechcęcić Potem przykląkł, żeby przeszukać kieszenie napastnika. kobietę do zadawania dalszych pytań. Nie wyglądała źle, a obcisła - Powiedział mi, że jest kuzynem więźnia i chce mu pomóc spódniczka i równie obcisła góra dowodziły, że ma ładne ciało, wysiąść z tego samolotu. ale nie miał ani ochoty na pogawędki o niczym, ani nastroju do - Nie przemyślał swojego planu do końca, co? - Nick otworzył flirtowania. Widocznie był bardziej zmęczony, niż mu się zdawało. portfel młodzieńca i głośno przeczytał z prawa jazdy, wydanego Coraz mocniej upodabniał się do swojego brata, Theo, który w stanie Kentucky: - William Robert Hendricks. - Szturchnął go ostatnio nie widział niczego oprócz pracy. i spytał: - Kumple nazywają cię Billy Bob? Dostrzegł samochód straży pożarnej i dwie karetki policyjne, W odpowiedzi chłopak zaczął się wyrywać jak ryba wrzucona pędzące w stronę ich samolotu. W tej samej chwili przez głośnik do łodzi i pełną piersią domagać sprowadzenia adwokata. Nick rozległ się głos kapitana Sorensky'ego. Był napięty, mimo pozornej zignorował jego żądania i poprosił kapitana, żeby sprawdził, czy swobody. szeryf Downing może pożyczyć zapasową parę kajdanków. - Panie i panowie, odlot nieco się opóźnia, musimy jeszcze Moment zaskoczenia już minął; pasażerowie otrząsnęli się poczekać na swoją kolejkę. Wkrótce znajdziemy się w powietrzu, z osłupienia. Przez samolot przetoczył się szmer, który niczym proszę więc z powrotem usiąść i się odprężyć. Życzę miłego lotu. lawina z każdą chwilą nabierał mocy. Kapitan Sorensky, wy­ Zaraz potem drzwi kabiny otworzyły się i uśmiechnięty Sorensky, czuwając bliski wybuch paniki, wziął sprawy w swoje ręce. promieniejący pewnością siebie, przeszedł do pomieszczenia ku­ - Proszę o spokój, bardzo proszę o spokój. Nic się nic stało chennego. Zawahał się na ułamek sekundy, skupił spojrzenie na Wszystkich zapraszam na miejsca. Proszę się odprężyć. Zaraz Nicku i ruszył między fotelami ku tyłowi samolotu. Tuż za nim obecny tu przedstawiciel prawa upora się do końca z tym drobnym szedł młody blady steward. Odległość między tymi dwoma była tak problemem i będziemy mogli startować. Nikomu nic się nie mała, jakby steward trzymał kapitana za marynarkę munduru. stało. - Potem kapitan poprosił jedną ze stewardes o sprowadzenie Nick powoli rozpiął pas bezpieczeństwa. szeryfa Downinga z końca samolotu. - Kapitanie, czy to nie pan powinien pilotować ten samolot? - Szeryf, ciągnący za sobą więźnia, zjawił się no chwili i podał spytała z uśmiechem długonoga blondynka. Nickowi kajdanki. Ten skuł drugiemu więźniowi ręce na plecach, Sorensky nie spojrzał na nią, gdy odpowiadał: po czym postawił go na nogi. Zwrócił uwagę, że szeryf Downing - Muszę jeszcze coś sprawdzić z tyłu. kręci głową i marszczy czoło. Miał opuszczone ramiona i dłonie zaciśnięte w pięści, ale - Co się stało? - spytał Nick. 34 35 Strona 18 JULIE GARWOOD PRZYNĘTA - Wie pan, co to znaczy, nie? - mruknął Downing z typowym metra ściany okrywała ciemna orzechowa boazeria, a powyżej, teksaskim akcentem. na suficie, zwracały uwagę misterne stiukowe zdobienia. Na - Co takiego? - zainteresował się kapitan Sorensky. dwóch ścianach stały półki, lekko uginające się pod ciężarem - Dużo więcej cholernych papierów do wypełnienia. ksiąg. Aby mieć łatwiejszy dostęp do gómych półek, na mosiężnej szynie można było przesuwać wzdłuż ścian drabinę. Mahoniowe biurko Nicka, dar od wuja, stało przed kominkiem, na którego Nick wpadł do biura w Bostonie, żeby zostawić tam kilka gzymsie tłoczyły się rodzinne fotografie. Naprzeciwko znajdowały teczek, załatwić parę drobiazgów, a przy okazji wysłuchać dowcip­ się podwójne przeszklone drzwi, które zwieńczono palladiańskim kujących kolegów, którzy nie wiadomo czemu uważali jego lęki łukiem. Gdy pociągnął za sznur, rozsunął draperie i otworzył za bardzo zabawne i byli zdania, że zapobiegł porwaniu samolotu drzwi, jego oczom ukazał się ogród ze starą fontanną w kształcie wyłącznie po to, by odwlec chwilę wzniesienia się w powietrze. cherubina oraz stare ceglane patio. W końcu jednak znalazł się w domu. Ruch na ulicach był wściekły, Bibliotekę zalało słoneczne światło, a do środka zaczęły się ale nie gorszy niż zwykle. Kusiło go, żeby wyjechać swym porsche sączyć kwietne zapachy. Wiosną pierwszy był zawsze bez, potem model 1984 na autostradę i sprawdzić, jak sprawuje się wyremon­ kapryfolium, teraz jednak dominowała intensywna woń heliotropu. towany silnik, zrezygnował jednak z tego pomysłu. Był zanadto Przez kilka minut Nick, stojąc, przyglądał się swej zacisznej zmęczony. Wkrótce więc manewrował w znajomym labiryncie przystani, wreszcie zaczęło mu doskwierać gorąco i wtedy usłyszał zaułków. Porsche prowadziło się jak marzenie. 1 co go obchodziło, trzask cenralnego przełącznika klimatyzacji. Zamknął drzwi, głośno że Jordan i Sidney, jego siostry, przezwały ten samochód „kom­ ziewnął, po czym pociągnął długi łyk piwa. Potem odpiął pistolet, pensacją", sugerując tym, że mężczyzna prowadzący taki seksowny wyjął z niego magazynek i schował go do sejfu w ścianie. Usiadł sportowy samochód kompensuje tym sobie braki w życiu miłosnym. przy biurku na miękkim obrotowym krześle, zakasał rękawy Wprowadził porsche do garażu swego ceglanego domu, za i włączył komputer. Napięcie, usztywniające mu ramiona, z wolna pomocą pilota zamknął za sobą drzwi i poczuł, jak nagle opada ustępowało, ale gdy zobaczył, ile internetowych listów czeka, by z niego napięcie. Nareszcie był w domu. Wszedł po schodach do je przeczytał, głośno jęknął. W dodatku poczta głosowa zarejest­ kuchennej sieni, cisną! torbę podróżną na podłogę przed pralnią rowała dwadzieścia osiem wiadomości. Z westchneniem strzep­ był dobrze wychowany przez swą gospodynię, Rosie - zdjął nąwszy z nóg buty, zaczął przeglądać korespondencję, jednocześnie marynarkę i krawat, wreszcie wszedł do niedawno przebudowanej odsłuchując wiadomości przekazane telefonicznie. kuchni. Położył aktówkę i okulary przeciwsłoneczne na lśniąco- Pięć z nich pochodziło od jego brata, Zachary'ego, najmłodszego brązowej wyspie z granitowym blatem, wziął puszkę piwa z lodów­ w rodzinie, który bardzo chciał pożyczyć porsche na weekend ki, która zawsze przy zamykaniu drzwi wydawała dziwny syczący czwartego lipca i gorliwie zapewniał, że odda wóz w dobrym odgłos, i mógł się już skierować do swego sanktuarium, starannie stanie. Siódmą wiadomość nagrała matka, która nie mniej zapal­ omijając stertę nierozpakowanych pudeł, którą Rosie ustawiła czywie oświadczyła, że pod żadnym pozorem nie wolno dać pośrodku salonu i opatrzyła mało przyjaznymi liścikami, przyle­ Zachary'emu kluczyków do wozu. Jego nad wyraz bystra siostra pionymi taśmą do kartonu. Jordan poinformowała Nicka, że cena ich akcji sięgnęła właśnie Ulubionym pomieszczeniem Nicka była biblioteka. Tylko temu poziomu stu pięćdziesięciu dolarów za sztukę, co oznaczało, że pokojowi poświęcił dość uwagi, by go umeblować. Znajdowała na dobrą sprawę mógłby przejść w stan spoczynku i żyć, opływając się na parterze, w głębi domu. Gdy otworzył drzwi, uderzył go w luksusy, do których zawsze miał skłonność. Na myśl o tym bynajmniej nie przykry zapach cytrynowej pasty do mebli, skóry mimowolnie się uśmiechnął. Jego ojciec ze swą etyką pracy i starego papieru. Pokój był przestronny, mimo to wydawał się dostałby zawału serca, gdyby któreś z jego dzieci okazało się ciepły i przytulny w zimowe wieczory, gdy na dworze szalała takim bezproduktywnym pasożytem. Sędzia uważał, że życiowym zawieja, a w kominku trzaskał ogień. Do wysokości trzech i pół celem każdego człowieka jest uczynienie świata odrobinę lepszym. 36 37 Strona 19 JULIE GARWOOD Od czasu do czasu Nicka nachodziła pewność, że umrze, starając się wcielić tę maksymę w czyn. Po dwudziestej czwartej wiadomości zmartwiał. - Nick, to ja. Tommy. Mam poważny kłopot. Według mojego czasu jest teraz piąta trzydzieści w sobotę. Dzwonię z plebanii kościoła Matki Boskiej Łaskawej w Kansas City. Wiesz, gdzie to jest. Zamierzam zadzwonić również do Morganstema. Może on 3 będzie wiedział, gdzie cię znaleźć. Policja jest teraz na plebanii, ale nie wiedzą, co robić, w dodatku zniknęła Laurant. Wiem, że mówię dużo i bez sensu, więc po prostu zatelefonuj, pora nie ma znaczenia. n a b i t o Daddy'ego, więc Bessie Jean Vanderman postanowiła odkryć, kto jest temu winien. Wszyscy twierdzili, że pies zdechł ze starości i nikt go nie otruł, ale Bessie Jean wiedziała lepiej. Daddy był w doskonałej formie, dopóki nagle nie ugięły się pod nim łapy i nie padł, by więcej nie wstać. To na pewno był skutek otrucia, toteż Bessie Jean zamierzała tego dowieść. Tak czy owak, sprawiedliwość zatriumfuje. Trzeba było wytropić zbrodniarza i aresztować go, tyle przynajmniej należało się z jej strony Daddy'emu. Gdzieś musiał istnieć dowód przestępstwa, może nawet na ich podwórzu przed domem, gdzie w słoneczne dni pies był trzymany na łańcuchu, żeby mógł odetchnąć świeżym powietrzem. W każdym razie, jeśli jakiś dowód rzeczywiście istniał, Bessie Jean była pewna, że go znajdzie. Śledztwo stanowiło jej obowiązek i tylko ona była za nie odpowiedzialna. Na wieść o śmierci zwierzaka siostra Bessie Jean przerwała krótki od­ poczynek w Des Moincs i poprosiła kuzynkę o odwiezienie do domu. Próbowała pomóc, ale niewielki był z niej pożytek, ponieważ miała bardzo słaby wzrok, a próżność nie pozwalała jej włożyć okularów z grubymi soczewkami. Bessie Jean gorzko teraz żałowała swego braku powściągliwości, kiedyś bowiem wypomniała siostrze, że w szylkretowych okularach wygląda tak, jakby miała wytrzeszcz oczu. A teraz nikt inny nie mógł jej pomóc w poszukiwaniach dowodu z tej prostej przyczyny, że nikogo ani trochę to nie obchodziło, nawet tego beznadziejnego szeryfa, Lloyda Mac- Govema. Ten nie przepadał zresztą za Daddym, zwłaszcza odkąd pies wyrwał się kiedyś Bessie Jean i ugryzł stróża prawa w jego tłuste cztery litery. Ale mimo wszystko szeryf powinien mieć dość przyzwoitości, by wpaść do nich i złożyć kondolencje z powodu odejścia Daddy'ego, tym bardziej że mieszkały zaledwie przecznicę w Strona 20 JULIE GARWOOD PkZYNEJA od rynku, przy którym znajdowało się jego biuro. To doprawdy bliźniaków Winstonów, a ona pojechała do Kansas City, mówiąc, wstyd, powiedziała Bessie Jean do siostry. Nieważne, czy szeryf że chce zrobić niespodziankę bratu, temu przystojnemu jak ma­ lubił Daddy'ego, jego obowiązkiem było znaleźć mordercę. lowanie księdzu z gęstą czupryną, na widok której dziewczęta Siostra przypomniała jej jednak, że nie wszyscy w Holy Oaks z Holy Oak College aż się oblizywały. Z pieczeniem trzeba było są tacy gruboskórni. Inni mieszkańcy doliny okazali Bessie Jean poczekać do poniedziałku, bo wtedy Laurant miała wrócić do domu. wiele taktu i wrażliwości. Powszechnie wiedziano, jak wiele Gdy siostry zgodnie uznały, że ich sąsiadka nie jest już w Holy znaczył dla niej Daddy. A ta młoda dama o wymyślnym francuskim Oaks obca, naturalną koleją rzeczy zaczęły się wtrącać do jej życia imieniu, Laurant, ich najbliższa sąsiadka, zachowała się naprawdę i przejawiać wielką troskliwość, jaką niechybnie okazywałyby wyjątkowo sympatycznie. Co by w ogóle bez niej zrobiły? Gdy własnym córkom, gdyby tylko takowe miały. Bessie Jean zamartwia­ usłyszała szloch, natychmiast przybiegła na pomoc. Bessie Jean ła się, czy Laurant będzie pamiętać o zamykaniu drzwi samochodu. klęczała nad biednym, martwym Daddym, więc Laurant pomogła Była przecież taka młoda, co w odczuciu sióstr było równoznaczne jej wstać, zaprowadziła ją do swojego samochodu, a potem z naiwnością, zwłaszcza w zestawieniu z ich doświadczeniem biegiem wróciła na podwórko, odczepiła z łańcucha Daddy'ego, i wiedzą o zepsuciu tego świata. Niby żadna z sióstr nigdy nie ruszyła wzięła go na ręce, naprawdę bardzo delikatnie, i wsadziła do się dalej niż do Des Moines, gdzie mieszkali kuzynostwo, Ida i James bagażnika. Daddy był już sztywny i zimny jak kamień, ale Laurant Perkinsowie, nie znaczyło to jednak, że nie wiedzą nic o okropnoś­ błyskawicznie pojechała do doktora Bashama i wbiegła z psem ciach, jakie zdarzają się w tych czasach. Nie należały do ignorantek. do gabinetu, jakby miała nadzieję, że weterynarz może sprawić cud. Czytywały gazety i słyszały o istnieniu seryjnych morderców, którzy W ten ponury dzień cud się jednak nie zdarzył, więc doktor czyhają na wszystkich przydrożnych parkingach na piękne młode wsadził martwe zwierzę do lodówki, żeby zrobić potem sekcję, kobiety, decydujące się tam zatrzymać wskutek nierozwagi lub awarii na przeprowadzenie której nalegała Bessie Jean. Potem Laurant samochodu. Tak urocza istota jak Laurant z pewnością przyciągała zawiozła ją do doktora Swecneya, aby zmierzył jej ciśnienie, bo wzrok wszystkich mężczyzn. Wystarczyło zresztą popatrzeć na tych Bessie Jean była głęboko wstrząśnięta. młokosów ze szkoły średniej, którzy wystawali przed jej jeszcze Okazało się, że Laurant wcale nic jest zarozumiałą damą. Bessie nieotwartym sklepem. Wszyscy trwali w nadziei, że Laurant zamieni Jean nie należała do ludzi, którzy łatwo zmieniają raz wyrobione z nimi kilka słów. Na szczęście, przypomniała Bessie Jean siostrze, zdanie, w tym wypadku jednak musiała odstąpić od swych przy­ Laurant jest nie tylko piękna, lecz również rozsądna. zwyczajeń. Gdy wreszcie otrząsnęła się z szoku i pokonała atak Postanowiła przestać się o nią martwić, usiadła więc przy stole histerii po śmierci Daddy'ego, przyznała, że młoda sąsiadka ma w salonie i otworzyła drewnianą kasetkę na papeterię, którą dostała naprawdę dobre serce. Naturalnie była cudzoziemką. Przyjechała od mamy jako mała dziewczynka. Wyjęła karkę różowego, nasy­ tu z Chicago, siedliska zła i występku, ale z tym można się było conego olejkiem różanym papieru, na którym odciśnięto jej inicjały. pogodzić. Wielkie miasto nie odcisnęło na niej swego piętna. i sięgnęła po pióro. Skoro szeryf Lloyd nie zamierzał niczego Pozostała życzliwą panną. Zakonnice, które wychowywały ją w tej zrobić w sprawie morderstwa na Daddym, Bessie Jean postanowiła ekskluzywnej szkole z internatem w Szwajcarii, zaszczepiły jej wziąć sprawy w swoje ręce. Napisała już jeden list do FBI, żądając silne przywiązanie do wartości. Bessie Jean, która uważała się za przysłania agenta, który zbadałby tę sprawę, ale widocznie przesył­ osobę o ustalonych i słusznych przekonaniach, doszła do wniosku, ka zaginęła na poczcie, bo minęło osiem długich dni, a wciąż nie­ że właściwie może mieć wśród przyjaciółek jedną czy dwie było żadnego odzewu. Tym razem postanowiła działać z większą cudzoziemki. To nie ulegało wątpliwości. ostrożnością. Zaadresowała list osobiście do szefa FBI, a chociaż Siostra zaproponowała, żeby przerwały opłakiwanie Daddy'ego było to kosztowne, zdecydowała się zainwestować w dodatkową i upiekły szarlotkę dla Laurant w dowód sąsiedzkiej sympatii, ale opłatę i wysłać polecony. Bessie Jean natychmiast ją skarciła za kiepską pamięć i przypo­ Siostra zaczęła sprzątać. Bądź co bądź, należało spodziewać się mniała, że przecież narożny sklepik Laurant został pod opieką gości. Lada dzień do ich drzwi mogło zapukać FBI. 40