Garcia Emma - Złamane serca w sieci

Szczegóły
Tytuł Garcia Emma - Złamane serca w sieci
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Garcia Emma - Złamane serca w sieci PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Garcia Emma - Złamane serca w sieci PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Garcia Emma - Złamane serca w sieci - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Dla moich trzech Lwów z miłością i wdzięcznością. Strona 5 Spójrz, tam widać skrawek błękitnego nieba. Maureen Tucker Illegitimi non carborundum. Nie daj się gnębić tym draniom. John Tucker Strona 6 PROLOG – CZĘŚĆ I Rob Waters oświadczył mi się trzy miesiące po tym, jak się z nim przespałam. Sądziłam, że to jeden z tych szalonych romansów, o których się czyta w magazynach powykładanych u fryzjera. Pięć lat i dwa przełożone śluby później pogodziłam się z myślą, że to raczej romans wolnopalny. Za dwa miesiące jednak w końcu naprawdę staniemy przed ołtarzem. Tym razem wszystko jest już zarezerwowane: Błękitna Sala w zamku Burnby niedaleko jego rodziców, fotograf ślubny i rolls royce. Rob bierze czynny udział w przygotowaniach, co niesamowicie mnie cieszy; chrupiące koszyczki z musem truskawkowym to jego wybór. Naszych strojów nie będzie cechować przesadna elegancja. Rob wystąpi w granatowym garniturze Hugo Bossa i jasnoróżowej koszuli, komponującej się idealnie z różami w moim bukiecie. Mam sukienkę o prostym kroju, a i koronki chantilly jest w niej w sam raz. Dwie poprzednie bezy sprzedałam na eBayu. Musimy jeszcze odebrać obrączki. Platynowe, aby pasowały do pierścionka zaręczynowego. To zabawne, ale odkąd Rob wsunął mi go na palec, ani razu go nie zdjęłam, nawet wtedy, gdy chciał przełożyć ślub po raz pierwszy (boi się kościołów) czy po raz drugi (dziwnie się czuł, skończywszy trzydzieści pięć lat). Chyba po prostu kocham Roba Watersa. Kocham go i wcale nie z tych wszystkich oczywistych powodów, choćby tego, że jest na czym zawiesić oko i że ma kasy jak lodu. Uwielbiam go za to, jak jest zbudowany, przepadam za jego nadąsanymi ustami i jasnymi lokami. Uwielbiam sposób, w jaki się porusza, i to, że śpi zwinięty w kulkę. sposób, w jaki marszczy nos, kiedy jest skupiony. Nauczyłam się kochać to, że nazywa mnie Króliczkiem. Nie przeszkadza mi nawet, gdy podczas seksu woła: „Kto jest sprośnym króliczkiem?”. Odpowiadam po prostu: „Ja”. Strona 7 Niedługo wróci z siłowni, więc szykuję na kolację jego ulubioną sałatkę z łososia z ryżem i cykorią. Krzątam się po kuchni i łapię się na tym, że nucę pod nosem. Ależ mam szczęście, że mieszkam w tym bajecznym apartamencie w samym sercu Londynu, najwspanialszego miasta świata. Jestem młoda (w miarę), zakochana i niedługo wychodzę za mąż. Mam wszystko, o czym zawsze marzyłam. Słyszę trzaśnięcie drzwi. Szybko wrócił. Staję u szczytu schodów. Rob unosi głowę, a jego uroda budzi w mojej duszy srebrzyste dzwoneczki. – Cześć. – Uśmiecham się. – Kolacja prawie gotowa. – Hej, Viv – mówi i po jego głosie wyczuwam, że coś jest nie tak. Wchodzę do salonu i czekam. Pewnie miał kiepski dzień w pracy. Staje w progu i wyraz jego oczu mrozi mi krew w żyłach. To wzrok, który miałam już okazję widzieć. I to dwa razy. Jego spojrzenie napotyka moje i Rob powoli i ze smutkiem kręci głową. – O nie – szepczę i zapadam się w designerską sofę. – Nie mogę tego zrobić, Viv – mówi, a ja czuję, jak moje serce pęka niczym tafla lodu. Strona 8 PROLOG – CZĘŚĆ II Nevergoogleheartbreak.com – Internetowy poradnik dla kochanków Rob Waters i ja mamy „przerwę”. Pobędziemy osobno, ażeby się przekonać, czego pragniemy. A raczej, żeby on mógł się przekonać, że beze mnie zupełnie sobie nie radzi. To ja podjęłam decyzję o wyprowadzce. Było to koszmarnie trudne, ale konieczne, coś jak przycięcie ślicznego, ale zbyt wybujałego krzaku róży. Robi się to po to, aby zakwitło coś piękniejszego. I tak się właśnie stanie, kiedy do Roba dotrze, co stracił, i zapragnie mnie odzyskać. No więc tak, żeby sprawa była jasna... My się nie rozstaliśmy; my robimy sobie przerwę – a to coś innego. Jasne, że byłam zdruzgotana, kiedy odwołał nasz ślub... po raz kolejny (nie czuje się w pełni dorosły, ujmując to w sposób duchowy). I wcale nie chciałam się wyprowadzać, ale nie mogłam przecież zostać, czekając jak pajęczyca ze swoją pajęczyną w postaci sukni ślubnej, no nie? Tamtego wieczoru udałam się na górę i cicho zaczęłam się pakować. Rob mówił, żebym tego nie robiła, ale tym razem miałam wrażenie, że coś między nami pękło. Suknię i welon zostawiłam na drzwiach szafy. Teraz wynajmuję małe mieszkanko w północnej części Londynu. Nie jest takie złe. Można je nawet nazwać eleganckim. Poczułam ulgę, kiedy panom z firmy transportowej udało się w końcu wtaszczyć sofę (po zdemontowaniu nóżek i godzinnym wpychaniu jej przez drzwi). To zabawne, że w mieszkaniu Roba ta sofa wydawała się niewielka. Strona 9 Każdego dnia budzę się i powtarzam sobie, że lada chwila on zapuka do mych drzwi i wyzna, że popełnił straszliwy błąd, że chce się ze mną ożenić i że wszystko będzie, jak było. No ale na razie, odkąd się wyprowadziłam, w zasadzie się ze mną nie kontaktował (z wyjątkiem SMS-a z pytaniem, czy wiem, gdzie są hokejowe ochraniacze). A mnie dopadła dziwna fascynacja: przyłapuję się na tym, że badam przypadki osób, którym złamano serce. Mam na tym punkcie prawdziwą obsesję. Gromadzę informacje na temat rozstań innych ludzi i gugluję frazy w rodzaju „złamane serce”, „stara panna” i „porzucona”, aby się dowiedzieć, jak przeżywają to inni. Nie zostałam porzucona, to oczywiste, po prostu mnie to ciekawi. I wiecie co, w Internecie można znaleźć całe mnóstwo cierpienia. Zaczęłam także kolekcjonować poradniki. Całe wieczory spędzam w księgarniach, przeczesując działy z pozycjami na temat rozwoju osobistego. Istnieje wiele, z których można skorzystać, aby sobie pomóc. Gdyby tylko wiedzieli o tym ci wszyscy cierpiący ludzie na necie! I zaczęłam się zastanawiać, czyby nie zebrać tego wszystkiego do kupy na stronie internetowej. Tak sobie myślę, że będzie to coś pomocnego i optymistycznego, wręcz zabawnego, coś na kształt internetowego magazynu poświęconego związkom. Miejsce, gdzie udzielanie rad łączy się ze złamanym sercem, o ile coś takiego ma w ogóle sens. Tak sobie myślę, że znajdą się tam studia przypadków, najlepsze wskazówki, forum porad osobistych, a nawet zakładka randkowa. W pracy znam kogoś, kto mógłby mi postawić taką stronę. Tak, a więc właśnie o tym myślę najczęściej przez te kilka tygodni, odkąd odeszłam od Roba. Można to uznać za projekt, któremu się oddaję, aby nie spędzać każdej wolnej chwili na wzdychaniu i tęsknocie. Strona 10 Mimo to spędzam każdą wolną chwilę na wzdychaniu i tęsknocie. Przez cały czas zastanawiam się, co on w danej sekundzie robi. Ale nie mam złamanego serca – jak już mówiłam, mamy tylko małą przerwę. I to właśnie powtarzam sobie co wieczór, kiedy spod poduszki wyciągam jego T-shirt, zanurzam w nim twarz i wdycham ostatnie piżmowe ślady jego zapachu. Strona 11 1 Studia przypadku Pamiętam, że tamtego ranka nalegał na seks. Potem jak zwykle poszłam do pracy. Około wpół do dziewiątej dostałam od niego SMS-a: „Wyprowadzam się”. Tylko tyle. Kiedy wróciłam do domu, nie było już po nim śladu. Najbardziej zabolała mnie ta potajemność, fakt, że zaplanował wszystko za moimi plecami. Zabrał wszystkie sztućce. Po dwóch latach wspólnego mieszkania nie zostawił mi nawet jednej łyżeczki do herbaty. Debbie, 28 lat, Glamorgan Poniedziałkowy wieczór, mieszkanie Wytwornej Lucy, Battersea. Z myślą o mojej stronie wyszukujemy w necie więcej historii związanych z rozstaniami. – Kiedyś pracowałam z pewną dziewczyną – mówię. – Hmm? – odpowiada Lucy, nie podnosząc głowy. – Nakryła narzeczonego w łóżku z ich osiemnastoletnią sąsiadką. – Paskudnie. – Potem miała w zwyczaju kręcić się pod jego domem. Każdego wieczoru. – Czemu? – Żeby go zobaczyć. – A to nie stalking? Strona 12 – I zostawiała anonimowe liściki... Całe mnóstwo, przyklejone taśmą do drzwi. – Biedna, smutna kobieta. – To dopiero oddanie. Wyobraź sobie tylko: każdego wieczoru. – Zastanawiam się, czy nie robić czegoś podobnego, ale po pierwsze Rob mieszka przy bardzo ruchliwej ulicy, a po drugie znam wszystkich sąsiadów, no bo mieszkałam tam przecież pięć lat. Biorę do ręki telefon, aby sprawdzić, czy nie przyszedł SMS. – Zadzwoń do niego – mówi Lucy. – Nie mogę. Już ci tłumaczyłam, że czekam, aby to on zadzwonił do mnie. – Więc lada dzień mieliście się hajtnąć, a teraz nie możesz z nim nawet porozmawiać? – Nie mogę do niego dzwonić, skoro się wyprowadziłam. No bo co miałabym powiedzieć? Hej, tęsknisz już za mną? Mam wracać? Chcesz wziąć ślub? – A jeśli do ciebie nie zadzwoni? – Zadzwoni. Najwyższy czas na to. Przez pierwszy tydzień to wszystko dopiero do niego docierało, w drugim cieszył się wolnością, chodził na siłownię, oglądał mecze rugby i tym podobne, natomiast w trzecim zdał sobie sprawę z tego, że beze mnie jest zagubiony. Zadzwoni lada chwila. To prawda podręcznikowa. – Rzucam jej gniewne spojrzenie. To niesamowicie ważne, aby zgodziła się z tą teorią. Strona 13 – W porządku. – Lucy wzrusza ramionami i dopija zawartość kieliszka. Mój jest pusty już od dziesięciu minut. Nagle strasznie zachciewa mi się papierosa; wieczór stał się całkiem poważny z powodu tych wszystkich historii o porzuceniach. Tym bardziej się cieszę, że nie zostałam porzucona. Lucy zbiera kieliszki. – Dolewka? – pyta. Idealnie wyprostowana udaje się do kuchni. Omiatam spojrzeniem błyszczące powierzchnie i nieskazitelnie biały dywan w mieszkaniu Lucy. Gdzieś kiedyś czytałam, że stan mieszkania kobiety odzwierciedla stan jej umysłu. Jeśli to prawda, Lucy musi mieć niezwykle zdrową psychikę. No ale ona zawsze była poukładana. Jej pokój w akademiku wyglądał jak żywcem przeniesiony ze stron magazynu poświęconego wystrojowi wnętrz. Miała kolor przewodni, nowy telewizor, zasłony z tafty i świeczki zapachowe. Ja, w pokoju po sąsiedzku, miałam nowy kosz na pranie i uważałam się za szykowną. Mało nie umarłam, kiedy zapukała, przedstawiła mi się i zapytała z tym swoim perfekcyjnym akcentem: „Co powiesz na G & T?”. Zdumiewał mnie fakt, że nic jej nigdy nie peszy. Nazwałam ją „Wytworną Lucy”, a ona zaczęła się tak przedstawiać podczas balu dla studentów pierwszego roku, jakby to był jakiś tytuł. „Cześć, jestem Wytworna Lucy, a to moja przyjaciółka Vivienne”. W każdym razie świetnie jej się powodzi. Zasługuje na to. Ciężko pracuje. Przed oczami staje mi moje mieszkanie. Prawdę powiedziawszy, jeszcze się nie skończyłam rozpakowywać, ale wiem, że nawet gdy to zrobię, i tak będzie tam przygnębiająco. Wiecie dlaczego? Bo to mieszkanie singielki. Nie mam nic przeciwko singielkom, w żadnym razie; chodzi po prostu o to, że ja nią nie jestem. Może i się wyprowadziłam, ale nadal mam Strona 14 narzeczonego. Jestem „w związku”. Pocieram serdeczny palec. Bez pierścionka zaręczynowego jest jakby nie mój. Boże, ależ mi źle. Calutki miesiąc bez Roba. Okej, wiem, że zrobiliśmy sobie przerwę, ale nie sądziłam, że tak to będzie wyglądać. To całkowite odcięcie od siebie... Jak śmierć. Kładę nogi na ławie obok starannie poukładanego stosiku kolorowych magazynów. Mój wzrok pada na okładkę, na której widnieje dziewczyna z rozwianymi włosami i karmelowymi ustami. „Kobiety, które mają wszystko” – głosi napis na jej koszulce. Kartkuję magazyn, aż natrafiam na artykuł o takim samym tytule. Kobieta, która ma wszystko, jest w szpilkach i ma fryzurę wyglądającą na kosztowną; oto siedzi w swoim gabinecie, w ręku trzyma pióro i otacza ją aura władzy. Następnie w satynowej piżamie oddaje się przyjemnemu lenistwu; stoi przed tacą z croissantami, choć ostatniego zjadła pewnie jeszcze w latach osiemdziesiątych. Aż w końcu kuca na swojej prywatnej plaży, tuląc do siebie troje ślicznych dzieci (chociaż, chwileczkę, czy jedno z nich nie ma przypadkiem zeza?). Rzeczywiście ma wszystko: piękny dom, kierownicze stanowisko w stabilnej firmie, jest szczęśliwą mężatką i na dodatek potrafi znaleźć czas na pieczenie. To nie typ kobiety, która siedzi i czeka na telefon od byłego narzeczonego. Zabieram się za znajdującą się na końcu artykułu psychozabawę. Czy jesteś dziewczyną, która „ma wszystko”? Wiek: Trzydzieści dwa – ale wiek to przecież tylko cyfra, tak samo jak rozmiar ubrania. Związek: Mamy przerwę. Strona 15 Jakbyś oceniła swój związek w skali od jednego do pięciu, przy czym pięć oznacza „idealny”? Nie dotyczy. Jakbyś oceniła swoją karierę zawodową w skali od jednego do pięciu, przy czym pięć oznacza „w pełni satysfakcjonująca”? Także nie dotyczy – sposobu, w jaki zarabiam na życie, raczej nie nazwałabym „karierą”. Jakbyś oceniła swoje relacje z przyjaciółmi? Hmm, przyjaciele... Chyba Lucy i Max. To z nimi znam się najdłużej. Zakreślam „dobre”, po czym zmieniam na „doskonałe”, bo przecież Lucy może to zobaczyć. Potem trzeba dodać uzyskane punkty i przeczytać odpowiedni opis. Dowiaduję się zatem, że powinnam popracować nad swoimi priorytetami i ustalić „życiowe cele”. Oczywiście! To właśnie życiowych celów mi trzeba. Cóż, to oczywiste, że nie postrzegam siebie przez pryzmat tego, czy jestem w związku, czy nie, ale muszę być ze sobą szczera i przyznać, że cel to Rob: ślub z Robem, urodzenie Robowi dzieci... Tak sobie jednak myślę, że kariera zawodowa także powinna być moim celem. Nie jestem w końcu totalnym nieudacznikiem i zawsze byłam zdania, że fajnie by było zdobyć posadę nabywcy w Barnes and Worth, sieci domów towarowych, gdzie pracuję, a dopiero potem pójść na urlop macierzyński. Jestem product managerem w dziale prezentów dla pań i moja praca polega na zestawianiu ze sobą „pakietów prezentowych”, tak by klienci mogli łatwo i przyjemnie nabyć upominki dla niezamężnych ciotek i teściowych. Żel pod prysznic o zapachu letniego deszczu w zestawie z balsamem do ciała (gratis otrzymuje się kosmetyczkę, która Strona 16 wygląda jak opryskana kroplami deszczu), składane parasolki, zestawy do manikiuru, rękawice do masażu, rękawiczki z mięciutkiej skóry, pikowane kosmetyczki, breloczki do kluczy w kształcie zwierząt z wbudowanymi latarkami, świąteczne nakrycia głowy, zestawy do doniczkowej uprawy ziół. No wiecie, tego rodzaju rzeczy. Zerkam na milczący telefon. W tym miesiącu Rob ma urodziny. Powinnam zadzwonić z życzeniami? Kiedy przestaje się pamiętać o urodzinach swego chłopaka? Muszę się tego wywiedzieć, bo właśnie takie informacje powinny znajdować się na mojej stronie. W zeszłym roku w ramach prezentu urodzinowego zabrałam go na wycieczkę-niespodziankę do Rzymu. Było bardzo romantycznie, tyle że powiedział, abym go więcej nie zaskakiwała wycieczkami, gdyż czuł się „nabierany”. Ale nie wolno mi rozpamiętywać dobrych czasów. Twarda rzeczywistość – oto, czego mi trzeba. I zachowywania dystansu. Biorę do ręki jedną z gazet Lucy. „Uznany lekarz twierdzi, że kobiety odkładające macierzyństwo na później ryzykują niepłodnością”. Przyglądam się uważnie zdjęciu, na którym kobieta w garniturze ze smutkiem unosi do twarzy robione na drutach maleńkie buciki, a podpis pod nim głosi: „Gdy ma się trzydzieści pięć lat, płodność spada na łeb, na szyję”. O rany, teraz to dopiero fatalnie się czuję. Przyglądam się kobiecie od bucików, która zbyt długo zwlekała. Wygląda jak ja. Czemu drukuje się tego rodzaju rzeczy? Czemu, skoro mogą to przeczytać trzydziestoparolatki? I co niby mamy zrobić – wybiec na ulicę, dopaść pierwszego lepszego faceta, który porusza się bez pomocy laski, i zajść w ciążę, nim ładniutki balon płodności odfrunie na zawsze? Rzucam gazetę na podłogę. Strona 17 Zresztą nie mam jeszcze trzydziestu pięciu lat. Zostało mi jeszcze parę lat do tego spadania na łeb, na szyję, a przez ten czas zejdę się z Robem. Lucy wraca z szampanem – prawdziwym szampanem, proszę ja was, a nie winem musującym. Stać ją: ma bajerancką posadę w wielkim bajeranckim biurze na Berkeley Street. Właściwie to zabawne – znam szczegóły jej życia seksualnego, ale o pracy Lucy wiem niewiele. Raz próbowała mi to wyjaśnić. I usłyszałam: „Akcje, udziały, giełda, byk, niedźwiedź, ocena ryzyka, bla, bla”. Z tego, co mi wiadomo, piastuje całkiem wysokie stanowisko. Siorbię łaskoczące bąbelki. – Tak sobie pomyślałam – mówię – że na stronie mogłybyśmy mieć coś w rodzaju zakładki randkowej, gdzie ludzie są oceniani przez swoich byłych. No wiesz, tak jak na Amazonie przyznaje się gwiazdki książkom. Przed dokonaniem zakupu można sprawdzić, co myślą o tym inni. Coś takiego mogłoby być fajne. – Tyle że wszyscy twoi byli uważają cię za pomiot szatana. – Nie wszyscy... Mówisz poważnie? – Przez ciebie Ginger Roge został gejem, pamiętasz? – Nie da się zrobić z kogoś geja, Lucy. To przecież nie sekta. – Wobec tego ten koleś z RAC. Ten, z którym się przespałaś po tym, jak ci naprawił samochód. Twierdzi, że zrujnowałaś mu życie. Piorunuję ją wzrokiem. Strona 18 – Wiesz co, walenie prosto z mostu przychodzi ci z taką łatwością, że powinnaś prowadzić własną rubrykę porad osobistych. – Hmmm, taaaak... Zapytaj Lucy. Podoba mi się – mówi marzycielskim tonem. Biorę do ręki telefon, po czym wyłączam go i włączam, żeby mieć pewność, że nie ma jakiejś usterki. – Czemu po prostu nie zadzwonisz do Roba? Nie rozumiem, czego się tak boisz. – Niczego się nie boję. – No to zrób to. Ukróć cierpienia swoje i moje. – W porządku, zadzwonię. Naprawdę nie chcę do niego dzwonić. Nie rozmawiałam z nim od czasu wyprowadzki. Jestem przekonana, że zgodnie z zasadami „zrobienia sobie przerwy” to ja odeszłam, więc to on powinien zadzwonić. No bo przecież nie zostawia się kogoś, by potem wydzwaniać do niego dniami i nocami. Lucy patrzy na mnie gniewnie. Może tylko będę udawać, że do niego dzwonię... – I nie waż mi się tylko udawać, że rozmawiasz – oświadcza. Wybieram jego numer i wciskam „zadzwoń”. Pokazuję jej napawający przerażeniem wyświetlacz – „dzwonię do Roba” – po czym przykładam telefon do ucha, patrząc Lucy prosto w oczy. Jestem przerażona. Słyszę sygnał wywoławczy. Serce wali mi jak młotem. – Rob Waters, słucham? Strona 19 Rozłączam się i rzucam telefon, jakby parzył. – Pięknie – mówi Lucy. Telefon zaczyna dzwonić. Obie patrzymy w jego stronę. Gramolę się z sofy, aby go podnieść. – To on – mówię. – Pieprzysz. – Otwiera szeroko oczy, co wcale nie dodaje jej urody. Wciskam przycisk. – Vivienne Summers, słucham? – Cześć, z tej strony Rob... Dzwoniłaś przed chwilą? Na dźwięk jego cudnego głosu czuję ból. – Nie wydaje mi się – odpowiadam nonszalancko. – Wyświetlił mi się twój numer. – No dobrze... Rzeczywiście zadzwoniłam, ale przez pomyłkę. – Och, no tak. Co u ciebie, Viv? Wszystko dobrze? – Świetnie. Jestem bardzo, eee... zdrowa i zajęta, no wiesz... A u ciebie? – Dobrze. – Milknie i do moich uszu dobiega odgłos zbieranych talerzy. Strona 20 – Jesz coś właśnie? – pytam. – Wybierasz się w sobotę? – mówi w tym samym momencie. – W sobotę? W sobotę, eee... – Tak, świetnie! Udawaj, że nie wiesz, iż to dzień ślubu Jane i Hugo. Udawaj, że w ogóle nie obchodzi cię fakt, iż to właśnie tę sobotę braliście pod uwagę przy wyborze daty waszego ślubu. – Ślub Hugo? – dodaje. – Ano tak. Wybieram się. – Ja też. Zapowiada się niezła impreza. – On też udaje, że go to nie obchodzi, ale po jego głosie poznaję, że nie może się doczekać spotkania ze mną. Będziemy przebywać w tym samym miejscu. Już ja dopilnuję, aby wyglądać olśniewająco. Myślę, że to właśnie spotkania ze mną mu trzeba; będzie błagał, żebym do niego wróciła. Miesiąc rozłąki to betka. Pewnego dnia będziemy się z tego śmiać, siedząc przy kominku. – Właściwie to zamierzałem zadzwonić do ciebie w tej sprawie – mówi. – Naprawdę? – Poprosi mnie, abym była jego osobą towarzyszącą. Naturalnie odmówię; nie chcę się wydać zbyt chętna. – Tak, chciałem po prostu dać ci znać, że przyjdę z kimś... eee... z osobą towarzyszącą. Coś ściska mnie za gardło. – Osobą towarzyszącą? Och. Z kim? – pytam dziwnie wysokim tonem.