Garcia Emma - Złamane serca w sieci
Szczegóły |
Tytuł |
Garcia Emma - Złamane serca w sieci |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Garcia Emma - Złamane serca w sieci PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Garcia Emma - Złamane serca w sieci PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Garcia Emma - Złamane serca w sieci - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Dla moich trzech Lwów z miłością i wdzięcznością.
Strona 5
Spójrz, tam widać skrawek błękitnego nieba.
Maureen Tucker
Illegitimi non carborundum.
Nie daj się gnębić tym draniom.
John Tucker
Strona 6
PROLOG – CZĘŚĆ I
Rob Waters oświadczył mi się trzy miesiące po tym, jak się z
nim przespałam. Sądziłam, że to jeden z tych szalonych romansów,
o których się czyta w magazynach powykładanych u fryzjera. Pięć
lat i dwa przełożone śluby później pogodziłam się z myślą, że to
raczej romans wolnopalny.
Za dwa miesiące jednak w końcu naprawdę staniemy przed
ołtarzem. Tym razem wszystko jest już zarezerwowane: Błękitna
Sala w zamku Burnby niedaleko jego rodziców, fotograf ślubny i
rolls royce. Rob bierze czynny udział w przygotowaniach, co
niesamowicie mnie cieszy; chrupiące koszyczki z musem
truskawkowym to jego wybór.
Naszych strojów nie będzie cechować przesadna elegancja.
Rob wystąpi w granatowym garniturze Hugo Bossa i jasnoróżowej
koszuli, komponującej się idealnie z różami w moim bukiecie.
Mam sukienkę o prostym kroju, a i koronki chantilly jest w niej w
sam raz. Dwie poprzednie bezy sprzedałam na eBayu.
Musimy jeszcze odebrać obrączki. Platynowe, aby pasowały
do pierścionka zaręczynowego. To zabawne, ale odkąd Rob wsunął
mi go na palec, ani razu go nie zdjęłam, nawet wtedy, gdy chciał
przełożyć ślub po raz pierwszy (boi się kościołów) czy po raz
drugi (dziwnie się czuł, skończywszy trzydzieści pięć lat). Chyba
po prostu kocham Roba Watersa. Kocham go i wcale nie z tych
wszystkich oczywistych powodów, choćby tego, że jest na czym
zawiesić oko i że ma kasy jak lodu. Uwielbiam go za to, jak jest
zbudowany, przepadam za jego nadąsanymi ustami i jasnymi
lokami. Uwielbiam sposób, w jaki się porusza, i to, że śpi zwinięty
w kulkę. sposób, w jaki marszczy nos, kiedy jest skupiony.
Nauczyłam się kochać to, że nazywa mnie Króliczkiem. Nie
przeszkadza mi nawet, gdy podczas seksu woła: „Kto jest
sprośnym króliczkiem?”. Odpowiadam po prostu: „Ja”.
Strona 7
Niedługo wróci z siłowni, więc szykuję na kolację jego
ulubioną sałatkę z łososia z ryżem i cykorią. Krzątam się po kuchni
i łapię się na tym, że nucę pod nosem. Ależ mam szczęście, że
mieszkam w tym bajecznym apartamencie w samym sercu
Londynu, najwspanialszego miasta świata. Jestem młoda (w
miarę), zakochana i niedługo wychodzę za mąż. Mam wszystko, o
czym zawsze marzyłam.
Słyszę trzaśnięcie drzwi. Szybko wrócił. Staję u szczytu
schodów. Rob unosi głowę, a jego uroda budzi w mojej duszy
srebrzyste dzwoneczki.
– Cześć. – Uśmiecham się. – Kolacja prawie gotowa.
– Hej, Viv – mówi i po jego głosie wyczuwam, że coś jest nie
tak. Wchodzę do salonu i czekam. Pewnie miał kiepski dzień w
pracy. Staje w progu i wyraz jego oczu mrozi mi krew w żyłach.
To wzrok, który miałam już okazję widzieć. I to dwa razy. Jego
spojrzenie napotyka moje i Rob powoli i ze smutkiem kręci głową.
– O nie – szepczę i zapadam się w designerską sofę.
– Nie mogę tego zrobić, Viv – mówi, a ja czuję, jak moje
serce pęka niczym tafla lodu.
Strona 8
PROLOG – CZĘŚĆ II
Nevergoogleheartbreak.com
– Internetowy poradnik dla kochanków
Rob Waters i ja mamy „przerwę”. Pobędziemy osobno, ażeby
się przekonać, czego pragniemy. A raczej, żeby on mógł się
przekonać, że beze mnie zupełnie sobie nie radzi.
To ja podjęłam decyzję o wyprowadzce. Było to koszmarnie
trudne, ale konieczne, coś jak przycięcie ślicznego, ale zbyt
wybujałego krzaku róży. Robi się to po to, aby zakwitło coś
piękniejszego. I tak się właśnie stanie, kiedy do Roba dotrze, co
stracił, i zapragnie mnie odzyskać.
No więc tak, żeby sprawa była jasna... My się nie
rozstaliśmy; my robimy sobie przerwę – a to coś innego.
Jasne, że byłam zdruzgotana, kiedy odwołał nasz ślub... po
raz kolejny (nie czuje się w pełni dorosły, ujmując to w sposób
duchowy). I wcale nie chciałam się wyprowadzać, ale nie mogłam
przecież zostać, czekając jak pajęczyca ze swoją pajęczyną w
postaci sukni ślubnej, no nie?
Tamtego wieczoru udałam się na górę i cicho zaczęłam się
pakować. Rob mówił, żebym tego nie robiła, ale tym razem
miałam wrażenie, że coś między nami pękło. Suknię i welon
zostawiłam na drzwiach szafy.
Teraz wynajmuję małe mieszkanko w północnej części
Londynu. Nie jest takie złe. Można je nawet nazwać eleganckim.
Poczułam ulgę, kiedy panom z firmy transportowej udało się w
końcu wtaszczyć sofę (po zdemontowaniu nóżek i godzinnym
wpychaniu jej przez drzwi). To zabawne, że w mieszkaniu Roba ta
sofa wydawała się niewielka.
Strona 9
Każdego dnia budzę się i powtarzam sobie, że lada chwila on
zapuka do mych drzwi i wyzna, że popełnił straszliwy błąd, że
chce się ze mną ożenić i że wszystko będzie, jak było.
No ale na razie, odkąd się wyprowadziłam, w zasadzie się ze
mną nie kontaktował (z wyjątkiem SMS-a z pytaniem, czy wiem,
gdzie są hokejowe ochraniacze). A mnie dopadła dziwna
fascynacja: przyłapuję się na tym, że badam przypadki osób,
którym złamano serce. Mam na tym punkcie prawdziwą obsesję.
Gromadzę informacje na temat rozstań innych ludzi i gugluję frazy
w rodzaju „złamane serce”, „stara panna” i „porzucona”, aby się
dowiedzieć, jak przeżywają to inni. Nie zostałam porzucona, to
oczywiste, po prostu mnie to ciekawi. I wiecie co, w Internecie
można znaleźć całe mnóstwo cierpienia. Zaczęłam także
kolekcjonować poradniki. Całe wieczory spędzam w księgarniach,
przeczesując działy z pozycjami na temat rozwoju osobistego.
Istnieje wiele, z których można skorzystać, aby sobie pomóc.
Gdyby tylko wiedzieli o tym ci wszyscy cierpiący ludzie na necie!
I zaczęłam się zastanawiać, czyby nie zebrać tego
wszystkiego do kupy na stronie internetowej. Tak sobie myślę, że
będzie to coś pomocnego i optymistycznego, wręcz zabawnego,
coś na kształt internetowego magazynu poświęconego związkom.
Miejsce, gdzie udzielanie rad łączy się ze złamanym sercem, o ile
coś takiego ma w ogóle sens. Tak sobie myślę, że znajdą się tam
studia przypadków, najlepsze wskazówki, forum porad osobistych,
a nawet zakładka randkowa. W pracy znam kogoś, kto mógłby mi
postawić taką stronę.
Tak, a więc właśnie o tym myślę najczęściej przez te kilka
tygodni, odkąd odeszłam od Roba. Można to uznać za projekt,
któremu się oddaję, aby nie spędzać każdej wolnej chwili na
wzdychaniu i tęsknocie.
Strona 10
Mimo to spędzam każdą wolną chwilę na wzdychaniu i
tęsknocie. Przez cały czas zastanawiam się, co on w danej
sekundzie robi. Ale nie mam złamanego serca – jak już mówiłam,
mamy tylko małą przerwę. I to właśnie powtarzam sobie co
wieczór, kiedy spod poduszki wyciągam jego T-shirt, zanurzam w
nim twarz i wdycham ostatnie piżmowe ślady jego zapachu.
Strona 11
1
Studia przypadku
Pamiętam, że tamtego ranka nalegał na seks. Potem jak
zwykle poszłam do pracy. Około wpół do dziewiątej dostałam od
niego SMS-a: „Wyprowadzam się”. Tylko tyle. Kiedy wróciłam do
domu, nie było już po nim śladu. Najbardziej zabolała mnie ta
potajemność, fakt, że zaplanował wszystko za moimi plecami.
Zabrał wszystkie sztućce. Po dwóch latach wspólnego
mieszkania nie zostawił mi nawet jednej łyżeczki do herbaty.
Debbie, 28 lat, Glamorgan
Poniedziałkowy wieczór, mieszkanie Wytwornej Lucy,
Battersea. Z myślą o mojej stronie wyszukujemy w necie więcej
historii związanych z rozstaniami.
– Kiedyś pracowałam z pewną dziewczyną – mówię.
– Hmm? – odpowiada Lucy, nie podnosząc głowy.
– Nakryła narzeczonego w łóżku z ich osiemnastoletnią
sąsiadką.
– Paskudnie.
– Potem miała w zwyczaju kręcić się pod jego domem.
Każdego wieczoru.
– Czemu?
– Żeby go zobaczyć.
– A to nie stalking?
Strona 12
– I zostawiała anonimowe liściki... Całe mnóstwo,
przyklejone taśmą do drzwi.
– Biedna, smutna kobieta.
– To dopiero oddanie. Wyobraź sobie tylko: każdego
wieczoru. – Zastanawiam się, czy nie robić czegoś podobnego, ale
po pierwsze Rob mieszka przy bardzo ruchliwej ulicy, a po drugie
znam wszystkich sąsiadów, no bo mieszkałam tam przecież pięć
lat.
Biorę do ręki telefon, aby sprawdzić, czy nie przyszedł SMS.
– Zadzwoń do niego – mówi Lucy.
– Nie mogę. Już ci tłumaczyłam, że czekam, aby to on
zadzwonił do mnie.
– Więc lada dzień mieliście się hajtnąć, a teraz nie możesz z
nim nawet porozmawiać?
– Nie mogę do niego dzwonić, skoro się wyprowadziłam. No
bo co miałabym powiedzieć? Hej, tęsknisz już za mną? Mam
wracać? Chcesz wziąć ślub?
– A jeśli do ciebie nie zadzwoni?
– Zadzwoni. Najwyższy czas na to. Przez pierwszy tydzień to
wszystko dopiero do niego docierało, w drugim cieszył się
wolnością, chodził na siłownię, oglądał mecze rugby i tym
podobne, natomiast w trzecim zdał sobie sprawę z tego, że beze
mnie jest zagubiony. Zadzwoni lada chwila. To prawda
podręcznikowa. – Rzucam jej gniewne spojrzenie. To
niesamowicie ważne, aby zgodziła się z tą teorią.
Strona 13
– W porządku. – Lucy wzrusza ramionami i dopija zawartość
kieliszka. Mój jest pusty już od dziesięciu minut. Nagle strasznie
zachciewa mi się papierosa; wieczór stał się całkiem poważny z
powodu tych wszystkich historii o porzuceniach. Tym bardziej się
cieszę, że nie zostałam porzucona.
Lucy zbiera kieliszki.
– Dolewka? – pyta.
Idealnie wyprostowana udaje się do kuchni. Omiatam
spojrzeniem błyszczące powierzchnie i nieskazitelnie biały dywan
w mieszkaniu Lucy. Gdzieś kiedyś czytałam, że stan mieszkania
kobiety odzwierciedla stan jej umysłu. Jeśli to prawda, Lucy musi
mieć niezwykle zdrową psychikę. No ale ona zawsze była
poukładana. Jej pokój w akademiku wyglądał jak żywcem
przeniesiony ze stron magazynu poświęconego wystrojowi wnętrz.
Miała kolor przewodni, nowy telewizor, zasłony z tafty i świeczki
zapachowe. Ja, w pokoju po sąsiedzku, miałam nowy kosz na
pranie i uważałam się za szykowną. Mało nie umarłam, kiedy
zapukała, przedstawiła mi się i zapytała z tym swoim
perfekcyjnym akcentem: „Co powiesz na G & T?”. Zdumiewał
mnie fakt, że nic jej nigdy nie peszy. Nazwałam ją „Wytworną
Lucy”, a ona zaczęła się tak przedstawiać podczas balu dla
studentów pierwszego roku, jakby to był jakiś tytuł. „Cześć, jestem
Wytworna Lucy, a to moja przyjaciółka Vivienne”.
W każdym razie świetnie jej się powodzi. Zasługuje na to.
Ciężko pracuje. Przed oczami staje mi moje mieszkanie. Prawdę
powiedziawszy, jeszcze się nie skończyłam rozpakowywać, ale
wiem, że nawet gdy to zrobię, i tak będzie tam przygnębiająco.
Wiecie dlaczego? Bo to mieszkanie singielki. Nie mam nic
przeciwko singielkom, w żadnym razie; chodzi po prostu o to, że
ja nią nie jestem. Może i się wyprowadziłam, ale nadal mam
Strona 14
narzeczonego. Jestem „w związku”. Pocieram serdeczny palec.
Bez pierścionka zaręczynowego jest jakby nie mój.
Boże, ależ mi źle.
Calutki miesiąc bez Roba. Okej, wiem, że zrobiliśmy sobie
przerwę, ale nie sądziłam, że tak to będzie wyglądać. To całkowite
odcięcie od siebie... Jak śmierć.
Kładę nogi na ławie obok starannie poukładanego stosiku
kolorowych magazynów. Mój wzrok pada na okładkę, na której
widnieje dziewczyna z rozwianymi włosami i karmelowymi
ustami. „Kobiety, które mają wszystko” – głosi napis na jej
koszulce. Kartkuję magazyn, aż natrafiam na artykuł o takim
samym tytule. Kobieta, która ma wszystko, jest w szpilkach i ma
fryzurę wyglądającą na kosztowną; oto siedzi w swoim gabinecie,
w ręku trzyma pióro i otacza ją aura władzy. Następnie w
satynowej piżamie oddaje się przyjemnemu lenistwu; stoi przed
tacą z croissantami, choć ostatniego zjadła pewnie jeszcze w latach
osiemdziesiątych. Aż w końcu kuca na swojej prywatnej plaży,
tuląc do siebie troje ślicznych dzieci (chociaż, chwileczkę, czy
jedno z nich nie ma przypadkiem zeza?).
Rzeczywiście ma wszystko: piękny dom, kierownicze
stanowisko w stabilnej firmie, jest szczęśliwą mężatką i na dodatek
potrafi znaleźć czas na pieczenie. To nie typ kobiety, która siedzi i
czeka na telefon od byłego narzeczonego. Zabieram się za
znajdującą się na końcu artykułu psychozabawę.
Czy jesteś dziewczyną, która „ma wszystko”?
Wiek: Trzydzieści dwa – ale wiek to przecież tylko cyfra, tak
samo jak rozmiar ubrania.
Związek: Mamy przerwę.
Strona 15
Jakbyś oceniła swój związek w skali od jednego do pięciu,
przy czym pięć oznacza „idealny”? Nie dotyczy.
Jakbyś oceniła swoją karierę zawodową w skali od
jednego do pięciu, przy czym pięć oznacza „w pełni
satysfakcjonująca”? Także nie dotyczy – sposobu, w jaki
zarabiam na życie, raczej nie nazwałabym „karierą”.
Jakbyś oceniła swoje relacje z przyjaciółmi? Hmm,
przyjaciele... Chyba Lucy i Max. To z nimi znam się najdłużej.
Zakreślam „dobre”, po czym zmieniam na „doskonałe”, bo
przecież Lucy może to zobaczyć.
Potem trzeba dodać uzyskane punkty i przeczytać
odpowiedni opis. Dowiaduję się zatem, że powinnam popracować
nad swoimi priorytetami i ustalić „życiowe cele”. Oczywiście! To
właśnie życiowych celów mi trzeba.
Cóż, to oczywiste, że nie postrzegam siebie przez pryzmat
tego, czy jestem w związku, czy nie, ale muszę być ze sobą szczera
i przyznać, że cel to Rob: ślub z Robem, urodzenie Robowi
dzieci... Tak sobie jednak myślę, że kariera zawodowa także
powinna być moim celem. Nie jestem w końcu totalnym
nieudacznikiem i zawsze byłam zdania, że fajnie by było zdobyć
posadę nabywcy w Barnes and Worth, sieci domów towarowych,
gdzie pracuję, a dopiero potem pójść na urlop macierzyński.
Jestem product managerem w dziale prezentów dla pań i
moja praca polega na zestawianiu ze sobą „pakietów
prezentowych”, tak by klienci mogli łatwo i przyjemnie nabyć
upominki dla niezamężnych ciotek i teściowych.
Żel pod prysznic o zapachu letniego deszczu w zestawie z
balsamem do ciała (gratis otrzymuje się kosmetyczkę, która
Strona 16
wygląda jak opryskana kroplami deszczu), składane parasolki,
zestawy do manikiuru, rękawice do masażu, rękawiczki z
mięciutkiej skóry, pikowane kosmetyczki, breloczki do kluczy w
kształcie zwierząt z wbudowanymi latarkami, świąteczne nakrycia
głowy, zestawy do doniczkowej uprawy ziół. No wiecie, tego
rodzaju rzeczy.
Zerkam na milczący telefon. W tym miesiącu Rob ma
urodziny. Powinnam zadzwonić z życzeniami? Kiedy przestaje się
pamiętać o urodzinach swego chłopaka? Muszę się tego
wywiedzieć, bo właśnie takie informacje powinny znajdować się
na mojej stronie.
W zeszłym roku w ramach prezentu urodzinowego zabrałam
go na wycieczkę-niespodziankę do Rzymu. Było bardzo
romantycznie, tyle że powiedział, abym go więcej nie zaskakiwała
wycieczkami, gdyż czuł się „nabierany”. Ale nie wolno mi
rozpamiętywać dobrych czasów. Twarda rzeczywistość – oto,
czego mi trzeba. I zachowywania dystansu. Biorę do ręki jedną z
gazet Lucy.
„Uznany lekarz twierdzi, że kobiety odkładające
macierzyństwo na później ryzykują niepłodnością”.
Przyglądam się uważnie zdjęciu, na którym kobieta w
garniturze ze smutkiem unosi do twarzy robione na drutach
maleńkie buciki, a podpis pod nim głosi: „Gdy ma się trzydzieści
pięć lat, płodność spada na łeb, na szyję”. O rany, teraz to dopiero
fatalnie się czuję. Przyglądam się kobiecie od bucików, która zbyt
długo zwlekała. Wygląda jak ja. Czemu drukuje się tego rodzaju
rzeczy? Czemu, skoro mogą to przeczytać trzydziestoparolatki? I
co niby mamy zrobić – wybiec na ulicę, dopaść pierwszego
lepszego faceta, który porusza się bez pomocy laski, i zajść w
ciążę, nim ładniutki balon płodności odfrunie na zawsze? Rzucam
gazetę na podłogę.
Strona 17
Zresztą nie mam jeszcze trzydziestu pięciu lat. Zostało mi
jeszcze parę lat do tego spadania na łeb, na szyję, a przez ten czas
zejdę się z Robem.
Lucy wraca z szampanem – prawdziwym szampanem, proszę
ja was, a nie winem musującym. Stać ją: ma bajerancką posadę w
wielkim bajeranckim biurze na Berkeley Street. Właściwie to
zabawne – znam szczegóły jej życia seksualnego, ale o pracy Lucy
wiem niewiele. Raz próbowała mi to wyjaśnić. I usłyszałam:
„Akcje, udziały, giełda, byk, niedźwiedź, ocena ryzyka, bla, bla”.
Z tego, co mi wiadomo, piastuje całkiem wysokie stanowisko.
Siorbię łaskoczące bąbelki.
– Tak sobie pomyślałam – mówię – że na stronie
mogłybyśmy mieć coś w rodzaju zakładki randkowej, gdzie ludzie
są oceniani przez swoich byłych. No wiesz, tak jak na Amazonie
przyznaje się gwiazdki książkom. Przed dokonaniem zakupu
można sprawdzić, co myślą o tym inni. Coś takiego mogłoby być
fajne.
– Tyle że wszyscy twoi byli uważają cię za pomiot szatana.
– Nie wszyscy... Mówisz poważnie?
– Przez ciebie Ginger Roge został gejem, pamiętasz?
– Nie da się zrobić z kogoś geja, Lucy. To przecież nie sekta.
– Wobec tego ten koleś z RAC. Ten, z którym się przespałaś
po tym, jak ci naprawił samochód. Twierdzi, że zrujnowałaś mu
życie.
Piorunuję ją wzrokiem.
Strona 18
– Wiesz co, walenie prosto z mostu przychodzi ci z taką
łatwością, że powinnaś prowadzić własną rubrykę porad
osobistych.
– Hmmm, taaaak... Zapytaj Lucy. Podoba mi się – mówi
marzycielskim tonem.
Biorę do ręki telefon, po czym wyłączam go i włączam, żeby
mieć pewność, że nie ma jakiejś usterki.
– Czemu po prostu nie zadzwonisz do Roba? Nie rozumiem,
czego się tak boisz.
– Niczego się nie boję.
– No to zrób to. Ukróć cierpienia swoje i moje.
– W porządku, zadzwonię.
Naprawdę nie chcę do niego dzwonić. Nie rozmawiałam z
nim od czasu wyprowadzki. Jestem przekonana, że zgodnie z
zasadami „zrobienia sobie przerwy” to ja odeszłam, więc to on
powinien zadzwonić. No bo przecież nie zostawia się kogoś, by
potem wydzwaniać do niego dniami i nocami. Lucy patrzy na mnie
gniewnie. Może tylko będę udawać, że do niego dzwonię...
– I nie waż mi się tylko udawać, że rozmawiasz – oświadcza.
Wybieram jego numer i wciskam „zadzwoń”. Pokazuję jej
napawający przerażeniem wyświetlacz – „dzwonię do Roba” – po
czym przykładam telefon do ucha, patrząc Lucy prosto w oczy.
Jestem przerażona. Słyszę sygnał wywoławczy. Serce wali mi jak
młotem.
– Rob Waters, słucham?
Strona 19
Rozłączam się i rzucam telefon, jakby parzył.
– Pięknie – mówi Lucy.
Telefon zaczyna dzwonić. Obie patrzymy w jego stronę.
Gramolę się z sofy, aby go podnieść.
– To on – mówię.
– Pieprzysz. – Otwiera szeroko oczy, co wcale nie dodaje jej
urody.
Wciskam przycisk.
– Vivienne Summers, słucham?
– Cześć, z tej strony Rob... Dzwoniłaś przed chwilą?
Na dźwięk jego cudnego głosu czuję ból.
– Nie wydaje mi się – odpowiadam nonszalancko.
– Wyświetlił mi się twój numer.
– No dobrze... Rzeczywiście zadzwoniłam, ale przez
pomyłkę.
– Och, no tak. Co u ciebie, Viv? Wszystko dobrze?
– Świetnie. Jestem bardzo, eee... zdrowa i zajęta, no wiesz...
A u ciebie?
– Dobrze. – Milknie i do moich uszu dobiega odgłos
zbieranych talerzy.
Strona 20
– Jesz coś właśnie? – pytam.
– Wybierasz się w sobotę? – mówi w tym samym momencie.
– W sobotę? W sobotę, eee... – Tak, świetnie! Udawaj, że nie
wiesz, iż to dzień ślubu Jane i Hugo. Udawaj, że w ogóle nie
obchodzi cię fakt, iż to właśnie tę sobotę braliście pod uwagę przy
wyborze daty waszego ślubu.
– Ślub Hugo? – dodaje.
– Ano tak. Wybieram się.
– Ja też. Zapowiada się niezła impreza. – On też udaje, że go
to nie obchodzi, ale po jego głosie poznaję, że nie może się
doczekać spotkania ze mną. Będziemy przebywać w tym samym
miejscu. Już ja dopilnuję, aby wyglądać olśniewająco. Myślę, że to
właśnie spotkania ze mną mu trzeba; będzie błagał, żebym do
niego wróciła. Miesiąc rozłąki to betka. Pewnego dnia będziemy
się z tego śmiać, siedząc przy kominku. – Właściwie to
zamierzałem zadzwonić do ciebie w tej sprawie – mówi.
– Naprawdę? – Poprosi mnie, abym była jego osobą
towarzyszącą. Naturalnie odmówię; nie chcę się wydać zbyt
chętna.
– Tak, chciałem po prostu dać ci znać, że przyjdę z kimś...
eee... z osobą towarzyszącą.
Coś ściska mnie za gardło.
– Osobą towarzyszącą? Och. Z kim? – pytam dziwnie
wysokim tonem.