Eisenhorn 02 - Malleus - ABNETT DAN
Szczegóły |
Tytuł |
Eisenhorn 02 - Malleus - ABNETT DAN |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Eisenhorn 02 - Malleus - ABNETT DAN PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Eisenhorn 02 - Malleus - ABNETT DAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Eisenhorn 02 - Malleus - ABNETT DAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Prolog
Eisenhorn 02 - Malleus
Zastrzezona dokumentacja, dostep wylacznie dla upowaznionych osob Nazwa pliku 112:67B:AA6:XadDziekuje, inkwizytorze Dokumentacja zostala udostepniona
Klasyfikacja: Najwyzszy stopien utajnienia
Poziom dostepu: Obsydian
System kodujacy: Cryptox ver. 2.6
Data: 337.M41
Autor: Inkwizytor Javes Thysser, Ordo Xenos
Temat: Sprawa najwyzszej wagi
Odbiorca: lord inkwizytor Phlebas Alessandro Rorken, Wysoka Rada
Inkwizycji, Sektor Scarus, Scarus Major
Sle wyrazy szacunku, mistrzu! W imieniu Boga-Imperatora, niechaj czczona jest po wsze czasy jego troska o nas, oraz w imieniu Wielkiej Rady Terry polecam sie uwadze Waszej czcigodnej osoby i wierze, iz moge poruszyc w tym pismie sprawe niezwykle delikatna.
Wpierw pozwole sobie oswiadczyc, ze moja misja na Vogel Passionata dobiegla konca, a zaszczytna sluzba w szeregach Inkwizycji zostala zwienczona kolejnym sukcesem. Pelny raport uzupelniony o szereg zalacznikow nadejdzie za kilka dni, kiedy prace nad jego kompilacja ukoncza moi savanci i wierze, iz Wasza Dostojnosc poczuje zadowolenie z lektury jego zawartosci. Skracajac ow raport dla potrzeb niniejszego listu z duma informuje, ze diaboliczne machinacje dzikich psionikow zostaly wykorzenione z metropolii Vogel Passionata, a wewnetrzny krag tego bluznierczego kultu stracono w plomieniach jedynie slusznej kary. Samozwanczy prorok kultu, Gaethon Richter, zginal z mej wlasnej reki.
W trakcie tej misji na swiatlo dzienne wyszla pewna niepokojaca sprawa. Jestem nia niezwykle zatroskany i nie wiem, jakie w tej kwestii dalsze kroki powinienem podjac, dlatego tez pozwolilem sobie napisac do Waszej Dostojnosci z prosba o rade.
Zgodnie z oczekiwaniami Richter nie poddal sie bez walki. Podczas ostatniego etapu operacji, w krwawej bitwie o fortece zbudowana gleboko pod stoleczna metropolia, prorok przyzwal na pomoc istote o przerazajacej mocy. Zamordowala ona dziewietnastu imperialnych gwardzistow przydzielonych do mojej obstawy oraz inkwizytora Bluchasa, sledczych Faruline i Seetmola i kapitana Ellena Ossela, mojego pilota. Ja sam zginalbym rowniez, gdyby nie niezwykly przypadek.
Istota ta byla bluznierczym tworem, uksztaltowanym na podobienstwo czlowieka, lecz promieniujacym wewnetrznym swiatlem. Jej glos byl miekki, jej dotyk parzyl niczym ogien. Jestem pewien, iz stanelismy w obliczu spetanego demona o niezwykle brutalnej i nieludzkiej osobowosci. Pelny raport bedzie zawieral szczegoly perwersyjnych tortur, jakim istota ta poddala Seetmola i Ossela przed ich usmierceniem, tutaj pozwole sobie pominac te wstrzasajace detale.
Zabiwszy Bluchasa, demon zapedzil mnie do kata gornego poziomu fortecy, gdzie probowalem wczesniej odnalezc przejscie wiodace w serce fortyfikacji i sanktuarium heretykow. Moja bron nie byla w stanie skrzywdzic tego tworu. Zasmial sie diabolicznie i jednym ciosem dloni zrzucil mnie w dol klatki schodowej.
Oszolomiony upadkiem, patrzylem z poziomu podlogi, jak demon nadchodzi w mym kierunku, bezradny i bezbronny. Jak sadze, bezwiednie szukalem wtedy rekami lezacej gdzies w poblizu broni.
Widzac me ruchy bestia przemowila. Pozwalam sobie zacytowac dokladnie jej slowa. Powiedziala: Nie martw sie, Gregorze. Jestes zbyt cenny, by cie mozna bylo utracic. Nie boj sie, to bedzie tylko niewielka blizna, by nadac calej sprawie pozory autentycznosci.
Szpony demona przeoraly moja klatke piersiowa i gardlo i zerwaly z twarzy moj respirator. Medycy sa zgodni w stwierdzeniu, iz rany te mozna uleczyc, sa jednak glebokie i niezmiernie bolesne. Stwor przerwal swa krwawa robote jakby dopiero teraz przyjrzal sie po raz pierwszy mej twarzy, odkrytej po zerwaniu maski. W jego oczach pojawil sie wyraz przerazajacego gniewu. Powiedzial - prosze o wybaczenie Wasza Dostojnosc, lecz to szczera prawda - powiedzial Ty nie jestes Eisenhorn! Zostalem zwiedziony!
Jestem pewien, ze zginalbym w nastepnej chwili z reki tego potwora, gdyby nie nieoczekiwany frontalny atak Marines z zakonu Aurory, ktorzy uderzyli na cytadele dokladnie w tym momencie. Posrod bitewnego zametu bestia zdolala umknac, chociaz nie wiem, w jaki sposob tego dokonala. Musze tez stwierdzic, iz nawet w porownaniu z potega fizyczna Astartes istota ta dysponowala po stokroc wieksza moca.
Pozniej, kleczac u mych stop z bronia przystawiona do glowy, na sekundy przed swa egzekucja, Gaethon Richter blagal Cherubaela, by ten powrocil. Heretyk zawodzil rozpaczliwie nie mogac pojac, dlaczego ow Cherubael go porzucil. Jestem przekonany, ze mowil w ten sposob o spetanym demonie.
Wierze, ze Wasza Dostojnosc dostrzega teraz moje zatroskanie. Mylac ma tozsamosc z innym czlonkiem naszej instytucji, bardzo wplywowym i powazanym czlonkiem, istota ta darowala mi zycie. Odnosze wrazenie, ze uczynila to w mysl uprzednio zawartego porozumienia.
Inkwizytor Gregor Eisenhorn jest szanowanym i postrzeganym za wzor dla nas pracownikiem Ordo, uosabiajacym wszystko, co prawe, silne i dogmatyczne w naszej organizacji. Lecz w obliczu tych wydarzen zaczynam sie zastanawiac, zaczynam sie lekac...
Czuje, iz nie moge oswiadczyc wprost tego, co budzi ma najwyzsze obawy, ale jestem pewien, ze Wasza Dostojnosc powinna jak najszybciej otrzymac ten list. Uwazam tez za wskazane powiadomienie o calym zdarzeniu Ordo Malleus, nawet jesli mialaby to byc tylko procedura profilaktyczna.
Mam nadzieje i modle sie o to, by moje podejrzenia okazaly sie falszem. Lecz, jak Wasza Dostojnosc sam mnie uczyl, lepiej zawsze z wyprzedzeniem zyskac pewnosc.
Poswiadczajac wlasnorecznym podpisem wiarygodnosc przedstawionych tu faktow, 276 dnia roku 337.M41
oddany sluga Thysser
1
Rozdzial I
Odkrywam, ze jestem martwy
Pod mrocznym ksiezycem, w kazamatachSadii
Nieprzyjazny Tantalid
Kiedy zaczalem sie starzec, odkrylem, ze historia mego zycia sklada sie z ciagu kamieni milowych, epizodow o ogromnym znaczeniu, ktorych nie sposob wymazac z pamieci: przyjecie w szeregi swietej Inkwizycji, pierwszy dzien sluzby w randze neofity u wielkiego Hapshanta, pierwsze zwienczone sukcesem przesluchanie, sprawa heretyka Lemete Syre, awans do rangi inkwizytora w wieku dwudziestu czterech lat, dlugo ciagnace sie Dochodzenie Nassaryjskie, Necroteuch, Konspiracja na P'glao.Kamienie milowe, naznaczone misternymi runami moich wspomnien. Jeden z nich pamietam ze szczegolna dokladnoscia, nadejscie Czasu Mroku pod koniec miesiaca Umbrisu, w roku 338.M41. Wtedy wlasnie rozpoczal sie moj dramat. Wielki kamien milowy mego zycia.
Pracowalem na Lethe XI w mysl instrukcji Ordo Xenos, depczac po pietach przekletej Beldame Sadii. Dziesiec tygodni poszukiwan, dziesiec godzin do chwili zatrzasniecia pulapki. Od trzech dni nie zmruzylem oka, od dwoch nic nie jadlem i pilem. Mentalne fantomy powodowane astronomiczna natura Czasu Mroku nekaly moj umysl. Umieralem od binarnej trucizny. Wtedy pojawil sie Tantalid.
Lethe XI to gesto zaludniony swiat na obrzezu podsektora Helican, specjalizujacy sie w produkcji kompozytowych konstrukcji i tarcz silowych. Pod koniec kazdego Umbrisu najwiekszy ksiezyc Lethe ustawia sie wskutek kosmicznego fenomenu dokladnie pomiedzy planeta, a jej sloncem. Caly swiat pograza sie wtedy na pelne dwa tygodnie w ciemnosci zwanej Czasem Mroku.
Jest to zadziwiajace zjawisko. W przeciagu czternastu dni przestworza planety przybieraja lodowaty kolor ciemnej czerwieni przywodzacy na mysl zakrzepla krew, a ksiezyc - Kux - wyglada niczym kruczoczarna tarcza otoczona bursztynowa poswiata promieni zaslonietego slonca. Czas Mroku oznacza dla lokalnej populacji okres wielkiego swieta. Ogniska wszelkiego rodzaju i wielkosci rozswietlaja ulice metropolii, a ich mieszkancy czuwaja, by nikt nie opuscil swiatecznych uroczystosci. Fabryki wstrzymuja na ten czas produkcje, robotnicy otrzymuja urlopy. Niekonczace sie karnawaly i parady przewalaja sie przez miejskie place. Kwitnie przestepczosc, prosperuje czarny rynek.
Ponad tym wszystkim mroczne promienie ukrytego slonca obramowuja czarny ksiezyc. Wsrod miejscowych istnieje nawet tradycja przepowiadania przyszlosci i powodzenia w interesach na podstawie natezenia poswiaty slonecznej korony Kuxa.
Zywilem nadzieje, ze uda mi sie pochwycic Beldane przed nadejsciem Czasu Mroku, ale ona zawsze wyprzedzala mnie o jeden krok. Jej przyboczny truciciel, Pye, w latach mlodosci podobno wiezien eldarskich renegatow, zdolal umiescic w mojej wodzie pitnej toksyne pozostajaca w stanie uspienia do chwili spozycia aktywujacego ja katalizatora.
Bylem martwym czlowiekiem. Beldane zabila mnie za zycia. Moj savant, Aemos, odkryl przez przypadek zazyta trucizne i ostrzegl mnie w pore przed dalszym przyjmowaniem pokarmu oraz plynow. Nekany wizja smierci glodowej, moglem sie uratowac wylacznie poprzez schwytanie Beldane oraz jej wasala Pye i zmuszenie ich do zdradzenia skladu antidotum.
Na mrocznych ulicach metropolii moi podwladni toczyli desperacki wyscig z czasem. Mialem pod rozkazami osiemdziesieciu lojalnych wywiadowcow. Czekalem w wynajetym mieszkaniu na hipodromie, wyczerpany, niespokojny, roztrzesiony.
Ravenor przyslal dobre wiesci. Ktoz inny jak nie Ravenor. Wierzylem, ze dzieki swemu profesjonalizmowi czlowiek ten juz niedlugo zostawi za soba range sledczego i stanie sie pelnoprawnym inkwizytorem.
Znalazl kryjowke Beldane Sadii w katakumbach opuszczonego kosciola pod wezwaniem sw. Kiodrusa. Zaczalem pospiesznie szykowac sie do drogi.
-Powinienes zostac tutaj - oswiadczyla Bequin, ale machnalem przeczaco
reka.
Alizebeth Bequin miala w tym czasie sto dwadziescia piec lat, ale wciaz byla rownie piekna i zywotna jak w wieku trzydziestu, dbajac o regularne zabiegi chirurgiczne i kuracje oparte na lagodzacych proces starzenia narkotykach osobistych. Okolona dlugimi wlosami twarz pochylila sie w mym kierunku, blyszczaly w niej ciemne oczy.
-To cie zabije, Gregorze - powiedziala.
-Bedzie to zatem znaczylo, ze czas Gregora Eisenhorna dobiegl konca.
Bequin spojrzala z wyrzutem na stojacego po drugiej stronie mrocznego pokoju Aemosa, ale ten tylko potrzasnal starcza glowa. Wiedzial doskonale,
ze bywaly chwile, kiedy zadne argumenty nie mogly mnie odwiesc od przedsiewzietych poczynan.
Wyszedlem na ulice, gdzie plonely ceremonialne ogniska i tanczyli ludzie o twarzach ukrytych za karnawalowymi maskami. Ubralem sie calkowicie na czarno, moja postac okrywal siegajacy ziemi ciezki plaszcz z czarnej skory.
Pomimo cieplego ubrania, pomimo gorejacych wokol ogni, bylo mi zimno. Zmeczenie i depresja zzeraly me cialo do kosci. Spojrzalem na ksiezyc. Niesmiale promyczki ciepla wokol chlodnego czarnego serca. Podobny do mnie, pomyslalem, podobny do mnie.
Nadjechal przywolany powoz. Szesc nakrapianych kucykow parskalo i stukalo kopytami w ulice ciagnac odkryty pojazd. Kilku czlonkow mojej swity czekalo na zewnatrz budynku i pospieszylo ku mnie widzac, ze wychodze. Przesunalem po nich wzrokiem. Wszyscy byli dobrymi agentami, w przeciwnym razie nie trafiliby tu wraz ze mna. Kilkoma pozbawionymi slow gestami wybralem czterech z nich i odeslalem reszte do domu.
Czworka przybocznych wsiadla wraz ze mna do powozu. Mescher Qus, ex-gwardzista z Vladislava; Arianrhod Esw Sweydyr, mistrzyni miecza z Carthae oraz Beronice i Ze Zung, dwie dziewczyny z Zespolu AP Bequin. W ostatniej chwili Beronice zostala wywolana z powozu, a jej miejsce zajela Alizebeth Bequin. Moja przyjaciolka wycofala sie z aktywnej pracy terenowej szescdziesiat osiem lat temu tworzac i nadzorujac Zespol AP, ale czasami wciaz okazywala brak zaufania do swoich podwladnych i zajmowala ich miejsce u mego boku.
Nagle pojalem, ze Bequin nie sadzi, bym powrocil zywy z tej misji i chce w ostatnich chwilach mego zycia stac przy mnie. Mowiac szczerze, sam tez nie zywilem nadzieje, ze dotrwam do switu.
Powoz ruszyl z miejsca przy akompaniamencie trzaskajacego bata, potoczyl sie gwarnymi ulicami mijajac plonace kosze z weglem i korowody niosacych pochodnie tubylcow.
Wszyscy milczeli. Qus sprawdzil i zaladowal reczny karabin maszynowy, po czym zapial klamry swego pancerza osobistego. Arianrhod wyciagnela z pochwy szable i testowala jej ostrze za pomoca wlasnego wlosa. Zu Zeng, urodzona Vitrianka, siedziala ze spuszczona ku podlodze glowa, jej dlugie zdobione kawalkami szkla szaty szczekaly dzwiecznie w rytm podskakujacego powozu.
Bequin swidrowala mnie wzrokiem.
-O co chodzi? - w koncu nie wytrzymalem.
Odwrocila glowe i zaczela kontemplowac otoczenie. Kosciol sw. Kiodrusa wznosil sie w dystrykcie wodnych handlarzy, na granicy metropolii i bezkresnych slonych pustyni zamieszkanych przez liczne drapiezne gady. W nocnych ciemnosciach uwijaly sie stada latajacych insektow.
Powoz zatrzymal sie na ulicy okolonej poczernialymi ze starosci kamiennymi filarami, jakies dwiescie metrow od majaczacej w mroku zrujnowanej bryly kosciola. Niebo mialo kolor bardzo ciemnego bursztynu. Za naszymi plecami miasto tetnilo zyciem, rozswietlone jaskrawymi ognikami. Sasiedztwo kosciola bylo wymarla okolica, popadajaca z wolna w ruine zagarniana przez pustynne wydmy.
-Szpon zyczy sobie Ciernia, gwaltowne bestie wewnatrz - w komunikatorze rozbrzmial szept Ravenora.
-Ciern, komplikacje roznorakie, ostrza odrazy - odpowiedzialem. Moje gardlo bylo wyschniete i szorstkie.
-Szpon obserwuje ruch. Sugerowana sciezka Torusa, ebonitowy wzor.
-Wzor odrzucony, wzor kluczowy. Rozany Ciern zyczy sobie hiacynta.
-Potwierdzam.
Rozmawialismy uzywajac Glossii, nieformalnego werbalnego kodu znanego wylacznie mojej swicie. Nawet na otwartym kanale komunikacyjnym nasza rozmowa bylaby calkowicie niezrozumiala dla podsluchujacego ja nieprzyjaciela.
Przelaczylem moj komunikator na inny kanal.
-Ciern zyczy sobie Aegisa, do mnie, wzor kluczowy.
-Aegis powstaje - padla odpowiedz Betancore, mojego pilota - Wzor potwierdzony.
Moj wahadlowiec i jego budzaca respekt sila ognia byly juz w powietrzu. Spojrzalem na reszte ukrytego w mroku zespolu i wyjalem z kabury wlasna bron.
-Przyszedl nasz czas - oswiadczylem.
Wkradlismy sie do porosnietych bluszczem i mchem ruin kosciola. W powietrzu unosil sie silny zapach zgnilizny i wilgoci, na scianach i podlodze skrzyly sie malutkie krysztalki soli. Stada malych robakow biegaly po kamiennej posadzce uciekajac przed snopami swiatla naszych latarek.
Qus szedl przodem, omiatajac otoczenie lufa karabinu maszynowego. ciemnosciach tanczyl waziutki promien laserowego celownika
2
W ciemnosciach tanczyl waziutki promien laserowego celownika wbudowanego w cybernetyczne lewe oko mezczyzny. Qus byl swietnie zbudowanym zolnierzem, z trudem wbijajacym umiesnione cialo w ceramitowy pancerz osobisty. Twarz pomalowal w barwy swego dawnego regimentu, Dziewiecdziesiatego Vladislava.Arianrhod i ja stapalismy tuz za nim. Dziewczyna pokryla ostrze swej szabli pylem, ale bron wciaz lsnila zywym blaskiem poruszajac sie w jej dloniach. Arianhod Esw Sweydyr miala ponad dwa metry wzrostu i byla najwyzsza kobieta, jaka mialem okazje w zyciu zobaczyc, chociaz wzrost taki byl czyms powszednim na odleglym o wiele lat swietlnych Carthae. Jej wysoka sylwetka okryta byla ciasnym skorzanym kombinezonem z mosieznymi guzikami oraz dlugim plaszczem z wyprawionych futer. Srebrzyste wlosy zaplotla w warkocze. Szabla zwala sie Barbarisater i byla w posiadaniu kobiet ze szczepu Esw Sweydyr od dziewietnastu pokolen. Od konca zdobionej rekojesci po ostry czubek zakrzywionego, pokrytego runami ostrza mierzyla ponad poltora metra. Dluga, waska, zgrabna - przypominala swym wygladem wlascicielke. Juz zaczynalem wyczuwac mentalne wibracje swiadczace o psychicznym sprzezeniu jazni kobiety i broni. Czlowiek i metal stawali sie jednoscia.
Arianrhod sluzyla w moim zespole od pieciu lat, a mimo to wciaz jeszcze uczylem sie tajnikow jej mistrzowskiego kunsztu we wladaniu bronia biala. Chociaz zazwyczaj nigdy nie przepuszczalem okazji do przygladania sie metodom dzialania tej fechtmistrzyni, teraz jednak bylem na to zbyt zmeczony, zbyt zaabsorbowany meka glodu i pragnienia.
Bequin i Ze Zung szly za nami, ramie w ramie - Alizabeth w dlugiej czarnej sukni z wysokim kolnierzem, Ze Zung w matowych szatach wykonanych z vitrianskiego szkla. Znajdowaly sie kilka krokow za nami utrzymujac dystans dostatecznie odlegly, by swa psioniczna pustka nie zaklocac nadnaturalnych zdolnosci Arianrhod i moich, a jednoczesnie odpowiednio blisko, by w krytycznym momencie nas ubezpieczyc.
Inkwizycja - oraz wiele innych imperialnych instytucji, jawnych i utajnionych - od dawna swiadoma byla uzytecznosci nietknietych, niezwykle rzadkich istot nie posiadajacych psionicznej sygnatury, a przez to zdolnych do zaklocenia lub calkowitego zanegowania efektow najpotezniejszych nawet mocy psionicznych. Kiedy spotkalismy sie na Hubrisie, jakies sto lat temu, Alizebeth Bequin byla pierwsza nietknieta, z jaka zetknal mnie los. Pomimo jej irytujacej aury - nawet ludzie zupelnie pozbawieni talentu mentalnego odczuwaja znaczny dyskomfort w obecnosci ktoregos z nietknietych - dolaczylem te kobiete do swej swity, a ona sama bardzo szybko dowiodla, iz jest dla mnie wrecz bezcenna. Po wielu latach sluzby wycofala sie z operacji terenowych i stworzyla Zespol AP, kadre nietknietych werbowanych we wszystkich zakatkach Imperium. Zespol AP byl moja prywatna wlasnoscia, chociaz czesto uzyczalem jego czlonkow moim wspolpracownikom wewnatrz Inkwizycji. Liczyl blisko czterdziestu antypsionikow, szkolonych i nadzorowanych przez Bequin. W moim osobistym przekonaniu ta wlasnie formacja stanowi w obecnej chwili jedna z najpotezniejszych broni przeciwko mentatom w obrebie Imperium.
Otulone mrokiem ruiny pelne byly skrystalizowanej soli. Wielkie zuki biegaly po mozaikach stanowiacych portrety dawno zmarlych notabli, ulozonych misternie w licznych alkowach. Wszedzie wokol dostrzegalem stada insektow. Ustawiczne dzwieki wydawane przez jakis gatunek zamiesz-kujacych pustynie cykad brzmialy niczym grzechot kosci potrzasanych wewnatrz metalowego kubka. Kiedy zapuscilismy sie w glab budowli, weszlismy pomiedzy wewnetrzne placyki i niewielkie cmentarze, gdzie czas naruszyl niektore nagrobki i odslonil kosci umarlych spoczywajace od wielu lat w ilastej ziemi. Gdzieniegdzie dostrzegalem brazowe czaszki wykopane z grobow i ulozone na niewielkich piramidkach.
Widok tego wstretnie sprofanowanego swietego miejsca napawal mnie ogromnym smutkiem. Kiodrus byl wielkim czlowiekiem, walczyl jako prawa reka swietej Beati Sabbat podczas jej legendarnej krucjaty. Lecz swych czynow dokonal dawno temu, daleko stad, i jego kult w koncu odszedl w niepamiec. Uwazalem, ze dopiero kolejna krucjata na odleglych Swiatach Sabbat mogla powtornie rozkrzewic wiare w tego swietego.
Qus wstrzymal nasz pochod i wskazal wejscie na schody wiodace do podziemnej czesci swiatyni. Przywolalem go do siebie zwracajac uwage na niewielki fragment czerwonego materialu przycisnietego kamieniem do pierwszego ze stopni. Pozostawiony przez Ravenora znacznik informowal, ze nie wolno nam bylo skorzystac z tego przejscia. Lustrujac wzrokiem wiodaca w dol klatke schodowa dostrzeglem to samo, co wczesniej zauwazyl moj agent: czesciowo przysypany ziemia detektor ruchu podlaczony do przedmiotow przypominajacych ladunki wybuchowe.
Znalezlismy jeszcze trzy podobne wejscia, wszystkie oznakowane przez Ravenora w identyczny sposob, co pierwsze. Beldame bardzo dobrze zabez-p
zabezpieczyla swoja kryjowke.
-Tedy, nie sadzi pan, sir? - wyszeptal Qus wskazujac na kolumny pozba
wionej dachu zakrystii.
Wlasnie mialem potwierdzic jego propozycje, gdy Arianrhod zasyczala:
-Barbarisater laknie...
Spojrzalem na nia. Skradala sie w lewo, ku podstawie glownej dzwonnicy. Jej ruchy byly bezszelestne, szable trzymala oburacz, ostrzem ku gorze, dlugi plaszcz unosil sie za smuklym cialem dziewczyny niczym anielskie skrzydla.
Machnalem dlonia w kierunku Qusa i kobiet, by wraz ze mna podazyli w slad Arianrhod. Wyjalem z kabury moj bezcenny boltowy pistolet, podarowany mi przez kronikarza Brytnotha z zakonu Strazy Smierci podczas Oczyszczania Izaru, niemal sto lat temu. Nigdy jeszcze podarunek ten nie zawiodl mnie w potrzebie.
Sludzy Beldame wychyneli sposrod ciemnosci nocy. Bylo ich osmiu, zaledwie cienie poruszajace sie na tle glebszej ciemnosci. Qus zaczal strzelac, pociski odrzucily do tylu skaczacy w jego kierunku ksztalt. Ja tez pociagnalem za spust, mierzac w pedzace na nas duchy.
Beldame Sadia byla heretycka wiedzma, utrzymywala tez zakazane kontakty z obcymi. Znalem jej fascynacje na punkcie wierzen i obyczajow Mrocznych Eldarow oraz dazenie do zdobycia poprzez te bluzniercza obsesje wiedzy i potegi. Byla jedynym znanym mi czlowiekiem, ktory zdolal zawrzec kolaboracyjne pakty z przekletymi obcymi. Pogloski mowily, ze calkiem niedawno Beldame stala sie czlonkiem kultu Kaela Mensha Khaine w aspekcie Boga Mordu, tak czczonego przez eldarskich renegatow.
Doceniajac ten plugawy gest lojalnosci, Sadia rekrutowala do swej swity wylacznie najlepszych mordercow. Ludzie atakujacy nas na mrocznym dziedzincu katedry byli zawodowymi zabojcami, skrytymi za tarczami kamuflujacych pol silowych, ktore ich pani otrzymala, pozyczyla lub skradla swym nieludzkim sojusznikom.
Jeden z nich rzucil sie na mnie z halabarda o podluznym ostrzu w rekach. Przestrzelilem mu glowe. W ostatniej chwili. Moje cialo bylo oslabione, a reakcje tak przeklecie powolne.
Dostrzeglem Arianrhod. Tanczyla niczym baletnica, jej wlosy falowaly ponad furkoczacym plaszczem. Barbarisater wibrowal w jej dloniach.
Sciela glowe jednego z cieni uderzeniem z polobrotu, wykonala w miejscu blyskawiczny piruet i rozczlonkowala drugiego napastnika na dwie polowy od barku po krocze. Szabla poruszala sie tak szybko, ze ledwie nadazalem za nia wzrokiem. Dziewczyna zaparla sie stopami w ziemie i zmienila kierunek swego obrotu wprowadzajac tym unikiem w blad trzeciego przeciwnika. Jego glowa smignela w powietrzu, a szabla wystrzelila do przodu przebijajac czwartego zabojce w jednym plynnym finezyjnym ruchu. Arianrhod postapila o krok, Barbarisater uniosla w horyzontalnej pozycji ponad swymi ramionami. Stalowy uchwyt broni piatego mordercy zostal przeciety wpol blyskawicznym uderzeniem, cien zachwial sie oszolomiony. Barbarisater zakreslil w powietrzu osemke i kolejny zabojca runal na ziemie, rozciety na kilka czesci.
Ostatni sluga Beldame rzucil sie do ucieczki. Strzal z lasera Bequin zatrzymal go w miejscu.
Serce walilo mi jak szalone i zrozumialem, ze musze przynajmniej na chwile usiasc na dziedzincu, by ochlonac. Qus ujal mnie za ramie i pomogl spoczac na duzym kamiennym bloku.
-Gregor?
-Wszystko w porzadku, Alizebeth... daj mi tylko moment...
-Nie powinienes tu byl przychodzic, stary glupcze! Powinienes byl
zostawic te sprawe swoim pracownikom!
-Zamknij sie, Alizebeth.
-Nie uciszysz mnie, Gregor. To najwyzszy czas, zebys pojal granice swego
organizmu.
Spojrzalem w gore na jej twarz.
-Moj organizm nie zna granic - oswiadczylem.
Qus zasmial sie w wymuszony sposob.
-Wierze mu, pani Bequin - powiedzial Ravenor wyslizgujac sie z mroku
otoczenia. Na Imperatora, jakze on mial skryty chod, nawet Arianrhod nie
zdolala go dostrzec na czas. Dziewczyna musiala pchnac w dol ostrze szabli,
aby z zaskoczenia nie uderzyc nia przybysza.
Gideon Ravenor byl odrobine nizszy ode mnie, ale silny i dobrze zbudowany. Mial zaledwie trzydziesci cztery lata. Dlugie czarne wlosy okalaly dumna twarz o silnie zarysowanych kosciach policzkowych. Jego cialo okrywal szary kombinezon i dlugi plaszcz. Zamontowane na lewym ramieniu dzialko antypsioniczne przesunelo sie z cichym warkotem i pisnelo namierzajac Arianrhod.
-Ostroznie, fechtmistrzyni - powiedzial - Jestes na celowniku.
-I ciagle jeszcze bede, kiedy twoja glowa wyladuje na ziemi - odparla.
Oboje rozesmiali sie cicho. Wiedzialem, ze od blisko roku byli kochankami, ale w otoczeniu innych osob wciaz utrzymywali stonowane stosunki i a
3
ustawicznie sie ze soba droczyli.Ravenor strzelil palcami i jego towarzysz, odpychajacy mutant imieniem Gonvax, wychynal z kryjowki. Struzka sliny ciekla ze zdeformowanych grubych warg najemnika. Dzwigal miotacz ognia, ciezki zbiornik z paliwem kolysal sie na jego garbatym grzbiecie.
Wstalem z kamienia.
-Co znalazles? - zapytalem Ravenora.
-Beldame. I bezpieczna do niej droge - odparl.
Kryjowka Beldame Sadii znajdowala sie w sacrarium gleboko pod glownym oltarzem kosciola. Ravenor drobiazgowo przeszukal ruiny i odkryl ukryte przejscie w jednej ze zrujnowanych krypt - przejscie, o ktorym nawet Sadia zapewne nie miala pojecia.
Moj szacunek dla Ravenora rosl niemal z dnia na dzien. Nigdy wczesniej nie mialem tak niezwyklego ucznia jak on. Byl perfekcjonista w kazdej dziedzinie niezbednej dla przyszlego inkwizytora. Oczekiwalem niecierpliwie dnia, w ktorym moglbym podpisac jako promotor jego petycje o przyznanie statusu pelnoprawnego inkwizytora. Zasluzyl sobie na to. Inkwizycja potrzebowala takich ludzi.
Idac gesiego wslizgnelismy sie do krypty w slad za Ravenorem. Zwracal nasza uwage na kazdy obsuniety kamien, na kazdy ostry kant sciany. Odor soli i starych kosci stawal sie wrecz nie do zniesienia, a gorace stechle powietrze jeszcze bardziej mnie oslabialo.
Przedostalismy sie na kamienna galerie obiegajaca wkolo obszerna podziemna komnate. Przenosne lampy staly w jej katach rozswietlajac ciemnosc. Czulem silny zapach suszonych lisci i innych, bardziej odrazajacych pachnidel.
W komnacie odprawiano jakis rytual, przy czym rytual to jedyne adekwatne slowo, jakie przychodzi mi na mysl w tym przypadku. Dwudziestka calkowicie nagich, wysmarowanych krwia ludzkich degeneratow uczestniczyla w jakiejs ceremonii zapozyczonej od Mrocznych Eldarow, otaczajac ciasnym kregiem stol tortur, na ktorym lezal zmaltretowany, skuty lancuchami czlowiek.
Do moich nozdrzy dotarl smrod krwi i ekskrementow. Probowalem powstrzymac sie od wymiotow, ale czulem, ze to zbyt wielki wysilek.
-Tam, widzisz go? - wyszeptal mi prosto do ucha Ravenor, kiedy pod-
czolgalismy sie do krawedzi galerii.
Pochwycilem wzrokiem bladoskory ksztalt tkwiacy w bezruchu posrod mroku komnaty.
-Haemonculus, przyslany przez Bractwo Upadlych Wiedzm. Ma czuwac
nad praktykami Beldame.
Probowalem dojrzec jakies szczegoly wskazanej postaci, ale stala w zbyt ciemnym miejscu. Widzialem tylko wyszczerzone zeby i jakies najezone ostrzami urzadzenie nalozone na prawa dlon obcego.
-Gdzie Pye? - wyszeptala Bequin.
Ravenor pokrecil glowa, po czym chwycil mnie za ramie i scisnal. Teraz nawet szept nie byl juz dluzej dozwolony.
Do komnaty weszla Beldame. Poruszala sie na osmiu pajeczych nogach, wielkim cybernetycznym implancie w ksztalcie cielska arachnoida, stukajacym zakrzywionymi lapami w kamienna posadzke. Inkwizytor Atelath, niechaj Imperator ma go w swej opiece, zniszczyl normalne nogi wiedzmy dobre sto piecdziesiat lat przed moim przyjsciem na swiat.
Byla ukryta pod zwiewna czarna woalka, ktora przywodzila na mysl pajeczyne. Czulem wyraznie bijaca od tej istoty aure zla.
Przystanela na moment na skraju stolu tortur, podniosla zgrabialymi palcami woalke i splunela na ofiare. Slina zawierala jad, saczacy sie z gruczolow umieszczonych za jej sztucznymi klami. Zracy plyn trafil wieznia prosto w twarz. Mezczyzna zaczal miotac sie w agonii podczas gdy jad wyzeral mu przednia czesc czaszki.
Sadia zaczela cos mowic, glosem sciszonym i syczacym. Mowila w jezyku Mrocznych Eldarow, a jej nadzy sludzy wili sie spazmatycznie i zawodzili.
-Ujrzalem juz dosyc - szepnalem - Ona jest moja. Ravenor, mozesz zajac sie haemonculusem?
Skinal w odpowiedzi glowa.
Na moj sygnal przypuscilismy atak, skaczac z galerii i strzelajac w ruchu. Kilku czcicieli Beldame zostalo scietych seriami z ciezkiej broni Qusa. Arianrhod wykrzyczala przeciagle zawolanie bitewne swego carthanskiego szczepu i rzucila sie na haemonculusa, wyprzedzajac biegnacego w tym samym kierunku Ravenora.
Zrozumialem, ze posunalem sie zbyt daleko. Zrozumialem to w chwili, gdy wyladowalem na posadzce komnaty, a zmeczone nogi zalamaly sie pode mna.
Krzeszac metalowymi konczynami iskry Beldame Sadia runela na mnie zawodzac wysokim przenikliwym glosem. Poderwala w gore woalke, aby splunac.
I zachwiala sie znienacka, cofnela uderzona aura Bequin i Zu Zeng skaczacych na flanki wiedzmy.
Pozbieralem sie jakos z posadzki i wystrzelilem do heretyczki odrywajac pociskiem jedno z jej metalowych odnozy. Splunela w koncu, ale chybila. Jad zaczal trawic zimna kamienna podloge tuz przed moimi stopami.
-Imperialna Inkwizycja! - krzyknalem - W imie najswietszego Boga-
Imperatora, ty i twoi pobratymcy zostajecie oskarzeni o praktykowanie po
ganskich praktyk i jawna herezje!
Podnioslem wyzej lufe broni. Sadia runela na mnie w tej samej chwili. Zostalem doslownie przygnieciony do posadzki masa jej wielkiego cielska. Jedna z pajeczych lap przebila na wylot moje lewe udo. Stalowe kly wiedzmy, przywodzace na mysl zakrzywione igly, zatrzasnely sie tuz nad ma twarza. Dostrzeglem na ulamek chwili jej oczy, smoliscie czarne, bezdenne, calkowicie szalone.
Splunela.
Wykrzywilem z desperacja glowe, by uniknac strumienia zracego jadu i wypalilem z boltowego pistoletu prosto w cialo wiedzmy.
Mikroeksplozja cisnela nia w tyl, odrzucila czterysta kilogramow starego ciala i cybernetycznych wszczepow.
Przetoczylem sie po posadzce.
Hemonkulus przyjal szarze Arianrhod, ostrza na jego prawej rece zawyly wirujac w powietrzu. Obcy byl niezwykle szczuply, okryty czarnym plaszczem. Jego nie schodzacy z ust przerazajacy usmiech okazal sie efektem naciagniecia bezbarwnej skory na kosciach czaszki. Mial na sobie metalowa bizuterie wykonana z broni swych ofiar.
Uslyszalem jak Ravenor wykrzykuje imie Arianrhod. Barbarisater smignal w kierunku obcego, ale eldarski potwor uskoczyl przed ostrzem z niewiarygodna wrecz szybkoscia.
Dziewczyna zawirowala w miejscu wyprowadzajac dwa perfekcyjne i teoretycznie mordercze ciecia, ktore w jakis niezrozumialy sposob nie zdolaly dosiegnac obcego. Uderzenie reki Eldara odrzucilo fechtmistrzynie posrod chmury krwawej mgielki. Po raz pierwszy od poczatku naszej wspolnej znajomosci uslyszalem krzyk bolu Arianrhod.
Plomienie skapaly czesc komnaty. Gonvax potoczyl sie do przodu, do konca fanatycznie lojalny wobec swego pana... i jego wybranki serca. Probowal pochwycic w wiazke ognia hemonkulusa, ten jednak znalazl sie znienacka za plecami mutanta. Gonvax wrzasnal przerazliwie, kiedy eldarska bron doslownie go wypatroszyla.
Z przeciaglym skowytem Arianrhod runela prosto na Mrocznego Eldara. Pochwycilem ja na moment wzrokiem, zastygla w skoku, z opadajaca w dol szabla. W nastepnym ulamku sekundy obie sylwetki zderzyly sie ze soba i polecialy w przeciwne strony.
Szabla odjela lewe ramie Eldara na wysokosci barka. Lecz jego ostrze... Wiedzialem od razu, ze umarla. Nikt nie mogl tego przezyc, nawet dumna corka fechtmistrzow z odleglego Carthae.
Bequin ciagnela mnie w gore za ramie probujac postawic na nogi.
-Gregor! Gregor!
Beldame Sadia uciekala na swych pajeczych odnozach w kierunku klatki schodowej.
Gdzies za moimi plecami cos wybuchlo z hukiem. Ravenor krzyczal przerazajaco, glosem pelnym wscieklosci i cierpienia.
Pobieglem w slad za Beldame.
W naziemnej kaplicy wzniesionej ponad sacrarium bylo chlodno i cicho. Poswiata rzucana przez metropolie saczyla sie do srodka poprzez rzedy szklanych witrazy.
-Nie zdolasz uciec, Sadia! - krzyknalem chrapliwym i slabym glosem.
Dostrzeglem ja przemykajaca za kolumnadami po mojej lewej stronie.
Cien posrod mroku.
-Sadia! Sadia, ty stara wiedzmo! Skazalas mnie na smierc, ale ty sama
zginiesz tez dzisiaj z mojej reki!
Po prawej, kolejny cien skradajacy sie w ciemnosciach, ledwie widoczny. Ruszylem w jego kierunku.
Zostalem silnie dzgniety w plecy, prosto pomiedzy lopatki. Odwrocilem sie upadajac i ujrzalem wykrzywiona szalenczo twarz przybocznego truciciela Beldame, Pye. Trzasl sie i chichotal, w dloni sciskal pusta strzykawke.
-Trup! Trup, trup, trup, trup! - wrzeszczal.
Wstrzyknal mi drugi element trucizny.
4
Runalem na plecy, miesnie niemal natychmiast zaczely odmawiac mi posluszenstwa.-Jak sie czujesz, inkwizytorze? - zachichotal Pye pochylajac sie nade mna.
-Badz przeklety - sapnalem i strzelilem mu prosto w twarz.
Stracilem przytomnosc.
* * * * *
Kiedy sie ocknalem, Sadia Beldame trzymala mnie za gardlo szarpiac silnie swymi cybernetycznymi lapami.-Ocknij sie! - syczala, jej woalka byla odrzucona w tyl, a woreczki jadowe
pulsowaly pod pomarszczona skora policzkow - Chce, zebys byl swiadom,
gdy poczujesz bol!
Jej glowa eksplodowala posrod chmury krwi, kawalkow kosci i mozgu. Pajakopodobne cielsko wpadlo w konwulsje, pozbawione kontroli rece cisnely mna w kat pomieszczenia. Cybernetyczny korpus wiedzmy dygotal i szarpal sie chaotycznie przez dobra minute, miotajac martwa biologiczna czescia ciala Beldame, ale w koncu runal na posadzke i znieruchomial.
Lezalem twarza ku podlodze rozpaczliwie probujac sie odwrocic, lecz moje miesnie wiotczaly pod wplywem coraz silniej dzialajacej trucizny. Tracilem sily w zastraszajacym tempie. Masywna stopa pojawila sie znienacka w moim polu widzenia, opancerzona stopa okryta gruba warstwa ceramitu.
Przekrecilem sie w koncu nieznacznie i spojrzalem w gore. Lowca czarownic Tantalid stal nade mna chowajac do kabury boltowy pistolet, z ktorego zastrzelil Beldame Sadie. Jego cialo okrywal pozlacany pancerz osobisty, szeroki napiersnik zdobily liczne pieczecie Ministorum.
-Jestes przekletym heretykiem, Eisenhorn. A teraz przyjdzie ci za to zapla
cic zyciem.
Tylko nie Tantalid, pomyslalem czujac, ze trace przytomnosc. Tylko nie Tantalid. Nie teraz.
Rozdzial II
Metody typowe dla Betancore
Rekonwalescencja
Wezwanie
Od momentu utraty swiadomosci u stop lowcy czarownic Tantalida nie pamietalem juz nic az do chwili ponownego odzyskania przytomnosci dwadziescia dziewiec godzin pozniej, na pokladzie mojego wahadlowca. Nie mialem pojecia o siedmiu probach elektrycznego pobudzenia mnie do zycia, o kardiologicznych masazach, surowicy wstrzykiwanej bezposrednio w miesnie serca, o szalenczym wyscigu mych przyjaciol z siedzaca mi na ramieniu smiercia. Dowiedzialem sie o tym wszystkim dopiero pozniej, w trakcie dlugich dni rekonwalescencji. Przez pierwsze kilka z nich czulem sie slaby i bezbronny niczym nowonarodzone jagnie.Nie wiedzialem tez rzecz jasna, w jaki sposob ocalalem przed gniewem Tantalida. Bequin opowiedziala mi o tym dzien czy dwa po pierwszym przebudzeniu. Cale zajscie okazalo sie klasycznie typowe dla Betancore.
Alizebeth przybiegla za mna po schodach prowadzacych z sacrarium w tej samej chwili, gdy pojawil sie Tantalid. Rozpoznala go od razu, bo zlowieszcza slawa lowcy czarownic siegala granic podsektora.
Zamierzal mnie zabic, a ja lezalem u jego stop nieprzytomny, pograzony w smiertelnej spiaczce wywolanej obecnoscia krazacej w zylach toksyny.
Bequin wykrzyczala ostrzezenie probujac jednoczesnie siegnac desperacko po swa bron.
Wtedy swiatlo - jaskrawe oslepiajace swiatlo - rozpalilo ciemnosc wpadajac do srodka pomieszczenia poprzez kolorowe okna. Powietrzem wstrzasnal potworny ryk turbin. Moj wahadlowiec zawisl ponad zrujnowanym dachem katedry, baterie reflektorow podwieszone pod kokpitem plonely porazajacym blaskiem. Bequin wiedziala juz, co zaraz sie stanie, totez bez wahania rzucila sie na podloge.
Glos Betancore zostal wzmocniony przez glosniki wbudowane w kadlub wahadlowca.
-Imperialna Inkwizycja! Natychmiast odstap od inkwizytora!
Tantalid odwrocil sie w kierunku zrodla jaskrawej poswiaty, jego przypominajaca zolwi leb glowa przechylila sie w kolnierzu masywnego kara-paksu.
-Oficer Ministorum! - wykrzyczal w odpowiedzi, a jego slowa zostaly
metalicznie znieksztalcone przez wzmacniacz dzwiekowy pancerza - Precz
stad! Precz! Ten heretyk jest moj!
Bequin usmiechnela sie przekazujac mi odpowiedz Betancore.
-Nigdy nie dyskutuj z kanonierka, dupku!
Monozadaniowi serwitorzy siedzacy w wiezyczkach artyleryjskich na skrzydlach wahadlowca zasypali swiatynie deszczem pociskow. Witraze rozprysly sie w drobne kawalki, sakralne rzezby zostaly obrocone w pyl, marmurowa posadzka popekala i skruszala. Trafiony co najmniej jednym pociskiem Tantalid zniknal z pola widzenia strzelcow, cisniety impetem uderzenia pomiedzy szczatki demolowanego pomieszczenia. Nie odnaleziono pozniej jego ciala, totez uznalem, ze przeklety bekart zdolal uniesc calo swa glowa. Okazal sie dostatecznie bystry, by natychmiast uciec z miejsca swej porazki.
Moje wyprezone cialo nie zostalo nawet drasniete, chociaz cala kaplica wokol zostala doslownie obrocona w perzyne.
Typowa dla Betancore brawura. Typowa dla Betancore finezja.
Byla dokladnie taka sama jak jej ojciec.
5
-Przyslij ja do mnie - powiedzialem do Bequin odpoczywajac w swym lozku, polzywy i obolaly.Medea Betancore zjawila sie kilka minut pozniej. Podobnie jak jej ojciec nosila czarny kombinezon glavianskich pilotow z czerwonym szamerunkiem, a na wierzch zakladala z duma znoszona pocerowana kurtke Midasa.
Jej skora, podobnie jak skora Midasa, jak skora wszystkich Glavian, byla ciemna. Usmiechnela sie do mnie wchodzac.
-Jestem twoim dluznikiem - powiedzialem. Medea potrzasnela glowa.
-Nie zrobilam niczego, czego nie zrobilby moj ojciec - usiadla na skraju lozka - Chociaz... on zabilby Tantalida - dodala po chwili namyslu.
-Byl lepszym strzelcem.
Ponownie sie usmiechnela, snieznobiale zeby blysnely kontrastujac z ebonitowa skora.
-Owszem, byl.
-Lecz ty mu kiedys dorownasz - powiedzialem miekko.
Zasalutowala mi i wyszla.
Midas Betancore nie zyl od dwudziestu szesciu lat, lecz ja wciaz jeszcze za nim tesknilem. To on byl moim najblizszym przyjacielem przez cale dorosle zycie. Bequin i Aemos stanowili pare zaufanych i wiernych sojusznikow i gotow bylem w kazdej chwili powierzyc swoj los w ich rece, ale Midas... Niech boski Imperator ukarze przekletego Fayde Thuringa za to, co uczynil. Niech pozwoli, bym ponownie skrzyzowal swe drogi z Fayde Thu-ringiem pewnego dnia - bym razem z Medea mogl w koncu pomscic jej ojca.
Medea nigdy nie poznala Midasa. Przyszla na swiat miesiac po jego smierci, dorastala wychowywana przez matke na Glavii, pod moja zas opieke trafila przez przypadek. Bylem jej nieformalnym ojcem chrzestnym, zwiazanym z dzieckiem obietnica zlozona Midasowi. Wierny slowom przysiegi, przybylem na Glavie w dniu, kiedy Medea osiagnela pelnoletnosc i mialem okazje zobaczyc na wlasne oczy jak w trakcie ceremonii przyjecia w poczet doroslych obywateli Glavii leci swym smuklym grawilotem poprzez szalencza platanine kanionow Wzgorz Palowych.
Ten wlasnie widok mnie przekonal.
Arianrhod Esw Sweydyr nie zyla. Nie zyli tez Gonvax i Qus. Konfrontacja w sacrarium okazala sie zaciekla i bezlitosna. Ravenor zabil szalejacego po pomieszczeniu hemonculusa, ale ten zdazyl jeszcze rozpruc brzuch mego podopiecznego i odciac lewe ucho Zu Zeng.
Gideon Ravenor lezal teraz na oddziale intensywnej terapii w glownym szpitalu Lethe. Mial trafic pod nasza prywatna opieke medyczna dopiero po stabilizacji swego powaznego stanu zdrowia.
Zastanawialem sie jak dlugo potrwa jego rekonwalescencja. I jakim okaze sie czlowiekiem, gdy wroci ponownie do zdrowia. Kochal Arianrhod, kochal szalenczo i z calego serca. Balem sie, by ten cios nie zlamal go psychicznie.
Oplakalem w milczeniu Qusa i fechmistrzynie. Qus byl ze mna od dziewietnastu lat. Mroczna noc w katedrze odebrala mi tak wiele...
Qus zostal pochowany z pelnymi honorami na cmentarzu Imperialnej Gwardii w Lethe Majeure. Arianrhod splonela na pogrzebowym stosie wzniesionym na jednym z plaskich wzgorz opodal granic bezdrozy. Bylem zbyt oslabiony, by uczestniczyc w ktorejkolwiek z tych ceremonii.
Aemos przyniosl mi Barbarisatera zaraz po rytualnym spopieleniu fechmistrzyni. Owinalem szable w plachte materialu i przewiazalem jedwabna szarfa. Wiedzialem, ze honor nakazuje mi oddac te bron jak najszybciej starszym szczepu Esw Sweydyr na Carthae. Lecz to oznaczaloby blisko roczna podroz. Nie mialem tyle czasu. Umiescilem zapakowana szable w pokladowym sejfie wahadlowca. Z trudem sie tam zmiescila.
Powracajac do zdrowia rozmyslalem czesto o Tantalidzie. Arnaut Tantalid otrzymal tytul koscielnego lowcy czarownic siedemnascie lat temu, wczesniej sluzyl w randze konfesora w formacji Missionaria Galaxia. Podobnie jak wielu innych funkcjonariuszy sluzb bezpieczenstwa Eklezjar-chii przestrzegal doktryn Sebastiana Thora z poswieceniem, ktore przywodzilo na mysl kliniczna obsesje.
Dla wiekszosci zwyklych obywateli Imperium nie istnieje zadna roznica pomiedzy inkwizytorem Ordo Xenos takim jak ja i lowca czarownic Eklezjarchii takim jak Tantalid. Obaj polujemy na ciemnosc nawiedzajaca ustawicznie swiaty ludzkosci, obaj wzbudzamy strach i respekt, obaj tez w mniemaniu zwyklych ludzi samodzielnie stanowimy prawo i porzadek.
Tak blizniaczo podobni w wielu kwestiach, wciaz skrajnie sie od siebie roznimy. W mojej prywatnej opinii Adeptus Ministorum, wszechwladna i wszechobecna instytucja religijna Imperium, powinna poswiecic wszystkie swe zasoby i wysilki wylacznie krzewieniu wiary w boskiego Imperatora, zas eliminacje heretykow pozostawic w gestii Inkwizycji. Jurysdykcja naszych organizacji czesto sie naklada na siebie rodzac wiele konfliktow. Wiadomo mi przynajmniej o dwoch swietych wojnach majacych miejsce w przeciagu ostatnich stu lat, wojnach wywolanych wlasnie poprzez zatargi miedzy naszymi organizacjami.
Tantalid i ja skrzyzowalismy swe ostrza dwukrotnie w przeszlosci. Na Swiecie Bradella, piecdziesiat lat temu, nasza konfrontacja sprowadzila sie do zazartej debaty na marmurowej posadzce siedziby lokalnego synodu. Powodem klotni bylo prawo do ekstradycji psionika Elbone Parsuvala. Wowczas zwyciezyl lowca czarownic, w znacznej mierze dzieki silnie thorian-skiemu nurtowi w dogmatach Eklezjarchii na Swiecie Brandella.
Potem, zaledwie osiem lat temu, spotkalismy sie ponownie na Kuumie.
W czasie tym doskonale byla juz znana fanatyczna nienawisc Tantalida do ludzi o talencie mentalnym - nienawisc, ktora ja osobiscie postrzegalem raczej jako skrywany lek przed czyms, czego lowca nie potrafil zrozumiec. Nigdy nie czynilem tajemnicy z faktu, iz w swej pracy korzystam z psio-nicznych metod i narzedzi. Zatrudniam pod swa komenda mentatow, a i sam od lat pracuje nad swym osobistym talentem mentalnym. Mam do tego prawo jako oficjalny pracownik imperialnej Inkwizycji.
W mojej opinii Tantalid byl zaslepionym dewota o zdeformowanej osobowosci. On bez watpienia postrzegal mnie za diabelski pomiot i heretyka.
Na Kuumie nie bylo okazji do debaty w koscielnych wnetrzach, w zamian doszlo tam do malej wojny. Trwala prawie cala noc, toczona na ulicach i w budynkach pustynnego miasta Unat Akim.
Dwudziestu osmiu malych psionikow, zaden z nich nie starszy niz czternascie lat, zostalo odkrytych podczas rutynowej kontroli spolecznosci zamieszkujacej stolice Kuumy. Dzieci natychmiast odizolowano do czasu przybycia Czarnych Statkow. Malcy byli rekrutami, bezcennymi byc moze kandydatami do studiow na uczelniach Adeptus Astropathicus. Niektorzy z nich mieli szanse dostapic w przyszlosci najwiekszego dla psionika zaszczytu i dolaczyc do choru Astronomicanu. Byli mlodziutcy, przerazeni i zagubieni, ale to wlasnie mialo ich uratowac przed czystka.
Lepiej zostac odkrytym wczesnie i podjac sluzbe ku chwale Imperium niz przetrwac w ukryciu ulegajac postepujacej degeneracji i stanowiac coraz powazniejsze zagrozenie dla ludzkiego mocarstwa.
Lecz zanim Czarne Statki zdazyly dotrzec do systemu, mali mentaci znikli uprowadzeni przez lowcow niewolnikow wspolpracujacych ze skorumpowanymi urzednikami lokalnych organow Administratum. Na czarnym rynku placono ogromne sumy za dziewiczych nierejestrowanych psionikow.
Tropilem lowcow niewolnikow poprzez pustynne wydmy az do Unat Akim, zdecydowany uwolnic malych wiezniow. Tantalid przybyl tam na wlasna reke zamierzajac unicestwic wszystkie dzieci pod zarzutem praktykowania zakazanej magii.
Pod koniec bitwy zdolalem wyprzec lowce czarownic i jego towarzyszy, w wiekszosci szeregowych pracownikow sluzb swieckich Kosciola, poza granice miasta. Dwaj mali psionicy zgineli podczas wymiany ognia, ale reszta trafila szczesliwie pod opieke przedstawicielstwa Astropathicusu.
Tantalid uciekl z Kuumy lizac swe rany i probujac mnie jednoczesnie oskarzyc formalnie o herezje. Jego zarzuty zostaly z miejsca obalone. W okresie tym Ministorum mialo pewne powody, aby unikac jakichkolwiek powazniejszych zatargow z Inkwizycja.
Oczekiwalem, w zasadzie zas bylem niemal pewien, ze Tantalid powroci ktoregos dnia, by odplacic mi za swa porazke. Nasza konfrontacja stala sie prywatna sprawa, kwestia honoru, ktory w mniemaniu lowcy zostal splamiony.
Ostatni raz slyszalem o nim przy okazji wylotu misji Eklezjarchii do podsektora Ophidian. Dowodzony przez Tantalida zespol Kosciola mial wesprzec trwajaca w podsektorze blisko stuletnia kampanie pacyfikacyjna.
Zachodzilem w glowe, jakie okolicznosci sprowadzily go na Lethe XI w tak dla mnie niefortunnym momencie.
* * * * *
Kiedy dwa tygodnie pozniej wrocilem do w miare stabilnego stanu i Czas Ciemnosci dobiegl konca, znalem juz odpowiedz na dreczace mnie pytanie, przynajmniej w ogolnym tego slowa znaczeniu.Krzatalem sie wlasnie po kuchni prywatnej kamienicy, ktora wynajalem w Lethe Majeure, gdy Aemos przyniosl mi wiesci. Kampania Ophidianska dobiegla konca.
-Niezwykly sukces - oswiadczyl savant - Ostatnie dzialania militarne mialy miejsce na Dolsene cztery miesiace temu. Marszalek oficjalnie oglosil calkowite oczyszczenie podsektora. Prawdziwy tryumf, nie sadzisz?
-Tak. A przynajmniej chcialbym tak uwazac. Zajelo im to troche czasu.
-Gregor, Gregor... nawet z silami takimi jak Zgrupowanie Floty Scarus
pacyfikacja calego podsektora jest niezwykle skomplikowanym zadaniem.
To nic, ze kampania trwala dobre sto lat. Oczyszczanie podsektora Extem-
pus pochlonelo czterysta lat...
Urwal na moment.
-Zgrywasz sie ze mnie, prawda?
Skinalem glowa. Jakze latwo mozna go bylo wprowadzic w ten charakterystyczny stan naukowej fascynacji.
Aemos wzruszyl ramionami i usiadl na jednym z wygodnych skorzanych foteli.
-Jak slyszalem, prawo wojenne wciaz jeszcze obowiazuje, a na kluczowych
swiatach rzady tymczasowe pelnia wyznaczone odgornie garnizony mili
tarne. Niemniej jednak marszalek wojny powraca wraz z cala flota opromie-
a
6
niony gloria i chwala, stawiajac swa stope w tym podsektorze po raz pierwszy od wieku.Stalem przy otwartym oknie patrzac z wysokosci pierwszego pietra na szare dachy Lethe Majeure, ktore pokrywaly wzgorza Basenu Tito niczym luski skore jakiegos prehistorycznego jaszczura. Niebo mialo barwe lazuru, powiewal lekki zefirek. Nie potrafilem sobie wyobrazic tego miejsca ponownie jako mrocznej metropolii pograzonej w mroku Czasu Ciemnosci.
Teraz wiedzialem juz, dlaczego Tantalid powrocil. Kampania Ophi-dianska dobiegla konca, a wraz z nia i jego swieta misja.
-Pamietam jak stad odlatywali, ty tez? - zapytalem.
Zadalem glupie pytanie. Moj savant byl czlowiekiem uzaleznionym od gromadzenia i przetwarzania informacji, zakazonym w wieku czterdziestu dwoch lat memowirusem. Nie istniala taka mozliwosc, aby mogl cokolwiek zapomniec. Podrapal haczykowaty nos w miejscu, gdzie stykaly sie ze soba okulary jego optycznych implantow.
-Jak ktorykolwiek z nas moglby nie pamietac? - odparl - Lato roku 240.
Polowalismy na klan Glawow z Gudrun w trakcie gwardyjskiej Fundacji.
Owszem, odegralismy niechcacy znaczaca role w opoznieniu terminu rozpoczecia Kampanii Ophidianskiej. Marszalek wojny, a wowczas wlasciwie jeszcze Lord Militant zaczynal wlasnie rzucac w droge swoj korpus pacyfikacyjny, gdy prowadzone przeze mnie sledztwo zwiazane z Domem Glaw spowodowalo masowa rewolte w calym podsektorze, znana pozniej pod nazwa Schizmy Helicanskiej. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu i niezadowoleniu marszalek wojny zostal znienacka zmuszony do porzucenia ambitnych planow konkwisty i pospiesznego pacyfikowania wlasnego terytorium.
Marszalek wojny Honorius. Honorius Magnus. Nigdy nie mialem okazji go spotkac i nigdy tez nie mialem na takie spotkanie ochoty. Byl to brutalny i bezwzgledny czlowiek, podobnie jak wielu innych jego pokroju i statusu. Zycie wymagalo od takich osobnikow specjalnego rodzaju charakteru, umyslu dostatecznie wyrachowanego, aby mogl on podejmowac decyzje o unicestwianiu calych swiatow i populacji.
-Na Thracian Primaris odbedzie sie wielka ceremonia - oswiadczyl Aemos
-Swieta Nowenna zwolana przez Synod Eklezjarchii. Plotki glosza, ze lord
Helican osobiscie wezmie w niej udzial, by uroczyscie nadac marszalkowi
wojny tytul Feudalnego Protektora.
-Nie watpie, ze marszalek bardzo sie ucieszy. Kolejny ciezki medalion,
ktorym bedzie mogl rzucac w swych adiutantow w chwilach frustracji.
-Nie masz ochoty na udzial w uroczystosciach?
Rozesmialem sie. W glebi duszy od dluzszego czasu myslalem o powrocie na stoleczny swiat podsektora Helican. Thracian Primaris - najwieksza, najbardziej zindustrializowana i najgesciej zamieszkana planeta podsektora - odebrala status swiata stolecznego starozytnemu Gudrun po nielasce, jakim okryl sie ten system w trakcie Schizmy Helicanskiej. Thracian Primaris bylo teraz kluczowa planeta w calym podsektorze.
Mialem na glowie mnostwo urzedniczej pracy, sterty raportow do wypelnienia i analizy, a najlepszym miejscem dla tego rodzaju zajec byla wlasnie moja prywatna posiadlosc na Thracian, niedaleko Palacu Inkwizycji. Lecz jednoczesnie nie zywilem do tej planety cieplych uczuc. Bylo to brzydkie miejsce i wyb