Prolog Eisenhorn 02 - Malleus Zastrzezona dokumentacja, dostep wylacznie dla upowaznionych osob Nazwa pliku 112:67B:AA6:XadDziekuje, inkwizytorze Dokumentacja zostala udostepniona Klasyfikacja: Najwyzszy stopien utajnienia Poziom dostepu: Obsydian System kodujacy: Cryptox ver. 2.6 Data: 337.M41 Autor: Inkwizytor Javes Thysser, Ordo Xenos Temat: Sprawa najwyzszej wagi Odbiorca: lord inkwizytor Phlebas Alessandro Rorken, Wysoka Rada Inkwizycji, Sektor Scarus, Scarus Major Sle wyrazy szacunku, mistrzu! W imieniu Boga-Imperatora, niechaj czczona jest po wsze czasy jego troska o nas, oraz w imieniu Wielkiej Rady Terry polecam sie uwadze Waszej czcigodnej osoby i wierze, iz moge poruszyc w tym pismie sprawe niezwykle delikatna. Wpierw pozwole sobie oswiadczyc, ze moja misja na Vogel Passionata dobiegla konca, a zaszczytna sluzba w szeregach Inkwizycji zostala zwienczona kolejnym sukcesem. Pelny raport uzupelniony o szereg zalacznikow nadejdzie za kilka dni, kiedy prace nad jego kompilacja ukoncza moi savanci i wierze, iz Wasza Dostojnosc poczuje zadowolenie z lektury jego zawartosci. Skracajac ow raport dla potrzeb niniejszego listu z duma informuje, ze diaboliczne machinacje dzikich psionikow zostaly wykorzenione z metropolii Vogel Passionata, a wewnetrzny krag tego bluznierczego kultu stracono w plomieniach jedynie slusznej kary. Samozwanczy prorok kultu, Gaethon Richter, zginal z mej wlasnej reki. W trakcie tej misji na swiatlo dzienne wyszla pewna niepokojaca sprawa. Jestem nia niezwykle zatroskany i nie wiem, jakie w tej kwestii dalsze kroki powinienem podjac, dlatego tez pozwolilem sobie napisac do Waszej Dostojnosci z prosba o rade. Zgodnie z oczekiwaniami Richter nie poddal sie bez walki. Podczas ostatniego etapu operacji, w krwawej bitwie o fortece zbudowana gleboko pod stoleczna metropolia, prorok przyzwal na pomoc istote o przerazajacej mocy. Zamordowala ona dziewietnastu imperialnych gwardzistow przydzielonych do mojej obstawy oraz inkwizytora Bluchasa, sledczych Faruline i Seetmola i kapitana Ellena Ossela, mojego pilota. Ja sam zginalbym rowniez, gdyby nie niezwykly przypadek. Istota ta byla bluznierczym tworem, uksztaltowanym na podobienstwo czlowieka, lecz promieniujacym wewnetrznym swiatlem. Jej glos byl miekki, jej dotyk parzyl niczym ogien. Jestem pewien, iz stanelismy w obliczu spetanego demona o niezwykle brutalnej i nieludzkiej osobowosci. Pelny raport bedzie zawieral szczegoly perwersyjnych tortur, jakim istota ta poddala Seetmola i Ossela przed ich usmierceniem, tutaj pozwole sobie pominac te wstrzasajace detale. Zabiwszy Bluchasa, demon zapedzil mnie do kata gornego poziomu fortecy, gdzie probowalem wczesniej odnalezc przejscie wiodace w serce fortyfikacji i sanktuarium heretykow. Moja bron nie byla w stanie skrzywdzic tego tworu. Zasmial sie diabolicznie i jednym ciosem dloni zrzucil mnie w dol klatki schodowej. Oszolomiony upadkiem, patrzylem z poziomu podlogi, jak demon nadchodzi w mym kierunku, bezradny i bezbronny. Jak sadze, bezwiednie szukalem wtedy rekami lezacej gdzies w poblizu broni. Widzac me ruchy bestia przemowila. Pozwalam sobie zacytowac dokladnie jej slowa. Powiedziala: Nie martw sie, Gregorze. Jestes zbyt cenny, by cie mozna bylo utracic. Nie boj sie, to bedzie tylko niewielka blizna, by nadac calej sprawie pozory autentycznosci. Szpony demona przeoraly moja klatke piersiowa i gardlo i zerwaly z twarzy moj respirator. Medycy sa zgodni w stwierdzeniu, iz rany te mozna uleczyc, sa jednak glebokie i niezmiernie bolesne. Stwor przerwal swa krwawa robote jakby dopiero teraz przyjrzal sie po raz pierwszy mej twarzy, odkrytej po zerwaniu maski. W jego oczach pojawil sie wyraz przerazajacego gniewu. Powiedzial - prosze o wybaczenie Wasza Dostojnosc, lecz to szczera prawda - powiedzial Ty nie jestes Eisenhorn! Zostalem zwiedziony! Jestem pewien, ze zginalbym w nastepnej chwili z reki tego potwora, gdyby nie nieoczekiwany frontalny atak Marines z zakonu Aurory, ktorzy uderzyli na cytadele dokladnie w tym momencie. Posrod bitewnego zametu bestia zdolala umknac, chociaz nie wiem, w jaki sposob tego dokonala. Musze tez stwierdzic, iz nawet w porownaniu z potega fizyczna Astartes istota ta dysponowala po stokroc wieksza moca. Pozniej, kleczac u mych stop z bronia przystawiona do glowy, na sekundy przed swa egzekucja, Gaethon Richter blagal Cherubaela, by ten powrocil. Heretyk zawodzil rozpaczliwie nie mogac pojac, dlaczego ow Cherubael go porzucil. Jestem przekonany, ze mowil w ten sposob o spetanym demonie. Wierze, ze Wasza Dostojnosc dostrzega teraz moje zatroskanie. Mylac ma tozsamosc z innym czlonkiem naszej instytucji, bardzo wplywowym i powazanym czlonkiem, istota ta darowala mi zycie. Odnosze wrazenie, ze uczynila to w mysl uprzednio zawartego porozumienia. Inkwizytor Gregor Eisenhorn jest szanowanym i postrzeganym za wzor dla nas pracownikiem Ordo, uosabiajacym wszystko, co prawe, silne i dogmatyczne w naszej organizacji. Lecz w obliczu tych wydarzen zaczynam sie zastanawiac, zaczynam sie lekac... Czuje, iz nie moge oswiadczyc wprost tego, co budzi ma najwyzsze obawy, ale jestem pewien, ze Wasza Dostojnosc powinna jak najszybciej otrzymac ten list. Uwazam tez za wskazane powiadomienie o calym zdarzeniu Ordo Malleus, nawet jesli mialaby to byc tylko procedura profilaktyczna. Mam nadzieje i modle sie o to, by moje podejrzenia okazaly sie falszem. Lecz, jak Wasza Dostojnosc sam mnie uczyl, lepiej zawsze z wyprzedzeniem zyskac pewnosc. Poswiadczajac wlasnorecznym podpisem wiarygodnosc przedstawionych tu faktow, 276 dnia roku 337.M41 oddany sluga Thysser 1 Rozdzial I Odkrywam, ze jestem martwy Pod mrocznym ksiezycem, w kazamatachSadii Nieprzyjazny Tantalid Kiedy zaczalem sie starzec, odkrylem, ze historia mego zycia sklada sie z ciagu kamieni milowych, epizodow o ogromnym znaczeniu, ktorych nie sposob wymazac z pamieci: przyjecie w szeregi swietej Inkwizycji, pierwszy dzien sluzby w randze neofity u wielkiego Hapshanta, pierwsze zwienczone sukcesem przesluchanie, sprawa heretyka Lemete Syre, awans do rangi inkwizytora w wieku dwudziestu czterech lat, dlugo ciagnace sie Dochodzenie Nassaryjskie, Necroteuch, Konspiracja na P'glao.Kamienie milowe, naznaczone misternymi runami moich wspomnien. Jeden z nich pamietam ze szczegolna dokladnoscia, nadejscie Czasu Mroku pod koniec miesiaca Umbrisu, w roku 338.M41. Wtedy wlasnie rozpoczal sie moj dramat. Wielki kamien milowy mego zycia. Pracowalem na Lethe XI w mysl instrukcji Ordo Xenos, depczac po pietach przekletej Beldame Sadii. Dziesiec tygodni poszukiwan, dziesiec godzin do chwili zatrzasniecia pulapki. Od trzech dni nie zmruzylem oka, od dwoch nic nie jadlem i pilem. Mentalne fantomy powodowane astronomiczna natura Czasu Mroku nekaly moj umysl. Umieralem od binarnej trucizny. Wtedy pojawil sie Tantalid. Lethe XI to gesto zaludniony swiat na obrzezu podsektora Helican, specjalizujacy sie w produkcji kompozytowych konstrukcji i tarcz silowych. Pod koniec kazdego Umbrisu najwiekszy ksiezyc Lethe ustawia sie wskutek kosmicznego fenomenu dokladnie pomiedzy planeta, a jej sloncem. Caly swiat pograza sie wtedy na pelne dwa tygodnie w ciemnosci zwanej Czasem Mroku. Jest to zadziwiajace zjawisko. W przeciagu czternastu dni przestworza planety przybieraja lodowaty kolor ciemnej czerwieni przywodzacy na mysl zakrzepla krew, a ksiezyc - Kux - wyglada niczym kruczoczarna tarcza otoczona bursztynowa poswiata promieni zaslonietego slonca. Czas Mroku oznacza dla lokalnej populacji okres wielkiego swieta. Ogniska wszelkiego rodzaju i wielkosci rozswietlaja ulice metropolii, a ich mieszkancy czuwaja, by nikt nie opuscil swiatecznych uroczystosci. Fabryki wstrzymuja na ten czas produkcje, robotnicy otrzymuja urlopy. Niekonczace sie karnawaly i parady przewalaja sie przez miejskie place. Kwitnie przestepczosc, prosperuje czarny rynek. Ponad tym wszystkim mroczne promienie ukrytego slonca obramowuja czarny ksiezyc. Wsrod miejscowych istnieje nawet tradycja przepowiadania przyszlosci i powodzenia w interesach na podstawie natezenia poswiaty slonecznej korony Kuxa. Zywilem nadzieje, ze uda mi sie pochwycic Beldane przed nadejsciem Czasu Mroku, ale ona zawsze wyprzedzala mnie o jeden krok. Jej przyboczny truciciel, Pye, w latach mlodosci podobno wiezien eldarskich renegatow, zdolal umiescic w mojej wodzie pitnej toksyne pozostajaca w stanie uspienia do chwili spozycia aktywujacego ja katalizatora. Bylem martwym czlowiekiem. Beldane zabila mnie za zycia. Moj savant, Aemos, odkryl przez przypadek zazyta trucizne i ostrzegl mnie w pore przed dalszym przyjmowaniem pokarmu oraz plynow. Nekany wizja smierci glodowej, moglem sie uratowac wylacznie poprzez schwytanie Beldane oraz jej wasala Pye i zmuszenie ich do zdradzenia skladu antidotum. Na mrocznych ulicach metropolii moi podwladni toczyli desperacki wyscig z czasem. Mialem pod rozkazami osiemdziesieciu lojalnych wywiadowcow. Czekalem w wynajetym mieszkaniu na hipodromie, wyczerpany, niespokojny, roztrzesiony. Ravenor przyslal dobre wiesci. Ktoz inny jak nie Ravenor. Wierzylem, ze dzieki swemu profesjonalizmowi czlowiek ten juz niedlugo zostawi za soba range sledczego i stanie sie pelnoprawnym inkwizytorem. Znalazl kryjowke Beldane Sadii w katakumbach opuszczonego kosciola pod wezwaniem sw. Kiodrusa. Zaczalem pospiesznie szykowac sie do drogi. -Powinienes zostac tutaj - oswiadczyla Bequin, ale machnalem przeczaco reka. Alizebeth Bequin miala w tym czasie sto dwadziescia piec lat, ale wciaz byla rownie piekna i zywotna jak w wieku trzydziestu, dbajac o regularne zabiegi chirurgiczne i kuracje oparte na lagodzacych proces starzenia narkotykach osobistych. Okolona dlugimi wlosami twarz pochylila sie w mym kierunku, blyszczaly w niej ciemne oczy. -To cie zabije, Gregorze - powiedziala. -Bedzie to zatem znaczylo, ze czas Gregora Eisenhorna dobiegl konca. Bequin spojrzala z wyrzutem na stojacego po drugiej stronie mrocznego pokoju Aemosa, ale ten tylko potrzasnal starcza glowa. Wiedzial doskonale, ze bywaly chwile, kiedy zadne argumenty nie mogly mnie odwiesc od przedsiewzietych poczynan. Wyszedlem na ulice, gdzie plonely ceremonialne ogniska i tanczyli ludzie o twarzach ukrytych za karnawalowymi maskami. Ubralem sie calkowicie na czarno, moja postac okrywal siegajacy ziemi ciezki plaszcz z czarnej skory. Pomimo cieplego ubrania, pomimo gorejacych wokol ogni, bylo mi zimno. Zmeczenie i depresja zzeraly me cialo do kosci. Spojrzalem na ksiezyc. Niesmiale promyczki ciepla wokol chlodnego czarnego serca. Podobny do mnie, pomyslalem, podobny do mnie. Nadjechal przywolany powoz. Szesc nakrapianych kucykow parskalo i stukalo kopytami w ulice ciagnac odkryty pojazd. Kilku czlonkow mojej swity czekalo na zewnatrz budynku i pospieszylo ku mnie widzac, ze wychodze. Przesunalem po nich wzrokiem. Wszyscy byli dobrymi agentami, w przeciwnym razie nie trafiliby tu wraz ze mna. Kilkoma pozbawionymi slow gestami wybralem czterech z nich i odeslalem reszte do domu. Czworka przybocznych wsiadla wraz ze mna do powozu. Mescher Qus, ex-gwardzista z Vladislava; Arianrhod Esw Sweydyr, mistrzyni miecza z Carthae oraz Beronice i Ze Zung, dwie dziewczyny z Zespolu AP Bequin. W ostatniej chwili Beronice zostala wywolana z powozu, a jej miejsce zajela Alizebeth Bequin. Moja przyjaciolka wycofala sie z aktywnej pracy terenowej szescdziesiat osiem lat temu tworzac i nadzorujac Zespol AP, ale czasami wciaz okazywala brak zaufania do swoich podwladnych i zajmowala ich miejsce u mego boku. Nagle pojalem, ze Bequin nie sadzi, bym powrocil zywy z tej misji i chce w ostatnich chwilach mego zycia stac przy mnie. Mowiac szczerze, sam tez nie zywilem nadzieje, ze dotrwam do switu. Powoz ruszyl z miejsca przy akompaniamencie trzaskajacego bata, potoczyl sie gwarnymi ulicami mijajac plonace kosze z weglem i korowody niosacych pochodnie tubylcow. Wszyscy milczeli. Qus sprawdzil i zaladowal reczny karabin maszynowy, po czym zapial klamry swego pancerza osobistego. Arianrhod wyciagnela z pochwy szable i testowala jej ostrze za pomoca wlasnego wlosa. Zu Zeng, urodzona Vitrianka, siedziala ze spuszczona ku podlodze glowa, jej dlugie zdobione kawalkami szkla szaty szczekaly dzwiecznie w rytm podskakujacego powozu. Bequin swidrowala mnie wzrokiem. -O co chodzi? - w koncu nie wytrzymalem. Odwrocila glowe i zaczela kontemplowac otoczenie. Kosciol sw. Kiodrusa wznosil sie w dystrykcie wodnych handlarzy, na granicy metropolii i bezkresnych slonych pustyni zamieszkanych przez liczne drapiezne gady. W nocnych ciemnosciach uwijaly sie stada latajacych insektow. Powoz zatrzymal sie na ulicy okolonej poczernialymi ze starosci kamiennymi filarami, jakies dwiescie metrow od majaczacej w mroku zrujnowanej bryly kosciola. Niebo mialo kolor bardzo ciemnego bursztynu. Za naszymi plecami miasto tetnilo zyciem, rozswietlone jaskrawymi ognikami. Sasiedztwo kosciola bylo wymarla okolica, popadajaca z wolna w ruine zagarniana przez pustynne wydmy. -Szpon zyczy sobie Ciernia, gwaltowne bestie wewnatrz - w komunikatorze rozbrzmial szept Ravenora. -Ciern, komplikacje roznorakie, ostrza odrazy - odpowiedzialem. Moje gardlo bylo wyschniete i szorstkie. -Szpon obserwuje ruch. Sugerowana sciezka Torusa, ebonitowy wzor. -Wzor odrzucony, wzor kluczowy. Rozany Ciern zyczy sobie hiacynta. -Potwierdzam. Rozmawialismy uzywajac Glossii, nieformalnego werbalnego kodu znanego wylacznie mojej swicie. Nawet na otwartym kanale komunikacyjnym nasza rozmowa bylaby calkowicie niezrozumiala dla podsluchujacego ja nieprzyjaciela. Przelaczylem moj komunikator na inny kanal. -Ciern zyczy sobie Aegisa, do mnie, wzor kluczowy. -Aegis powstaje - padla odpowiedz Betancore, mojego pilota - Wzor potwierdzony. Moj wahadlowiec i jego budzaca respekt sila ognia byly juz w powietrzu. Spojrzalem na reszte ukrytego w mroku zespolu i wyjalem z kabury wlasna bron. -Przyszedl nasz czas - oswiadczylem. Wkradlismy sie do porosnietych bluszczem i mchem ruin kosciola. W powietrzu unosil sie silny zapach zgnilizny i wilgoci, na scianach i podlodze skrzyly sie malutkie krysztalki soli. Stada malych robakow biegaly po kamiennej posadzce uciekajac przed snopami swiatla naszych latarek. Qus szedl przodem, omiatajac otoczenie lufa karabinu maszynowego. ciemnosciach tanczyl waziutki promien laserowego celownika 2 W ciemnosciach tanczyl waziutki promien laserowego celownika wbudowanego w cybernetyczne lewe oko mezczyzny. Qus byl swietnie zbudowanym zolnierzem, z trudem wbijajacym umiesnione cialo w ceramitowy pancerz osobisty. Twarz pomalowal w barwy swego dawnego regimentu, Dziewiecdziesiatego Vladislava.Arianrhod i ja stapalismy tuz za nim. Dziewczyna pokryla ostrze swej szabli pylem, ale bron wciaz lsnila zywym blaskiem poruszajac sie w jej dloniach. Arianhod Esw Sweydyr miala ponad dwa metry wzrostu i byla najwyzsza kobieta, jaka mialem okazje w zyciu zobaczyc, chociaz wzrost taki byl czyms powszednim na odleglym o wiele lat swietlnych Carthae. Jej wysoka sylwetka okryta byla ciasnym skorzanym kombinezonem z mosieznymi guzikami oraz dlugim plaszczem z wyprawionych futer. Srebrzyste wlosy zaplotla w warkocze. Szabla zwala sie Barbarisater i byla w posiadaniu kobiet ze szczepu Esw Sweydyr od dziewietnastu pokolen. Od konca zdobionej rekojesci po ostry czubek zakrzywionego, pokrytego runami ostrza mierzyla ponad poltora metra. Dluga, waska, zgrabna - przypominala swym wygladem wlascicielke. Juz zaczynalem wyczuwac mentalne wibracje swiadczace o psychicznym sprzezeniu jazni kobiety i broni. Czlowiek i metal stawali sie jednoscia. Arianrhod sluzyla w moim zespole od pieciu lat, a mimo to wciaz jeszcze uczylem sie tajnikow jej mistrzowskiego kunsztu we wladaniu bronia biala. Chociaz zazwyczaj nigdy nie przepuszczalem okazji do przygladania sie metodom dzialania tej fechtmistrzyni, teraz jednak bylem na to zbyt zmeczony, zbyt zaabsorbowany meka glodu i pragnienia. Bequin i Ze Zung szly za nami, ramie w ramie - Alizabeth w dlugiej czarnej sukni z wysokim kolnierzem, Ze Zung w matowych szatach wykonanych z vitrianskiego szkla. Znajdowaly sie kilka krokow za nami utrzymujac dystans dostatecznie odlegly, by swa psioniczna pustka nie zaklocac nadnaturalnych zdolnosci Arianrhod i moich, a jednoczesnie odpowiednio blisko, by w krytycznym momencie nas ubezpieczyc. Inkwizycja - oraz wiele innych imperialnych instytucji, jawnych i utajnionych - od dawna swiadoma byla uzytecznosci nietknietych, niezwykle rzadkich istot nie posiadajacych psionicznej sygnatury, a przez to zdolnych do zaklocenia lub calkowitego zanegowania efektow najpotezniejszych nawet mocy psionicznych. Kiedy spotkalismy sie na Hubrisie, jakies sto lat temu, Alizebeth Bequin byla pierwsza nietknieta, z jaka zetknal mnie los. Pomimo jej irytujacej aury - nawet ludzie zupelnie pozbawieni talentu mentalnego odczuwaja znaczny dyskomfort w obecnosci ktoregos z nietknietych - dolaczylem te kobiete do swej swity, a ona sama bardzo szybko dowiodla, iz jest dla mnie wrecz bezcenna. Po wielu latach sluzby wycofala sie z operacji terenowych i stworzyla Zespol AP, kadre nietknietych werbowanych we wszystkich zakatkach Imperium. Zespol AP byl moja prywatna wlasnoscia, chociaz czesto uzyczalem jego czlonkow moim wspolpracownikom wewnatrz Inkwizycji. Liczyl blisko czterdziestu antypsionikow, szkolonych i nadzorowanych przez Bequin. W moim osobistym przekonaniu ta wlasnie formacja stanowi w obecnej chwili jedna z najpotezniejszych broni przeciwko mentatom w obrebie Imperium. Otulone mrokiem ruiny pelne byly skrystalizowanej soli. Wielkie zuki biegaly po mozaikach stanowiacych portrety dawno zmarlych notabli, ulozonych misternie w licznych alkowach. Wszedzie wokol dostrzegalem stada insektow. Ustawiczne dzwieki wydawane przez jakis gatunek zamiesz-kujacych pustynie cykad brzmialy niczym grzechot kosci potrzasanych wewnatrz metalowego kubka. Kiedy zapuscilismy sie w glab budowli, weszlismy pomiedzy wewnetrzne placyki i niewielkie cmentarze, gdzie czas naruszyl niektore nagrobki i odslonil kosci umarlych spoczywajace od wielu lat w ilastej ziemi. Gdzieniegdzie dostrzegalem brazowe czaszki wykopane z grobow i ulozone na niewielkich piramidkach. Widok tego wstretnie sprofanowanego swietego miejsca napawal mnie ogromnym smutkiem. Kiodrus byl wielkim czlowiekiem, walczyl jako prawa reka swietej Beati Sabbat podczas jej legendarnej krucjaty. Lecz swych czynow dokonal dawno temu, daleko stad, i jego kult w koncu odszedl w niepamiec. Uwazalem, ze dopiero kolejna krucjata na odleglych Swiatach Sabbat mogla powtornie rozkrzewic wiare w tego swietego. Qus wstrzymal nasz pochod i wskazal wejscie na schody wiodace do podziemnej czesci swiatyni. Przywolalem go do siebie zwracajac uwage na niewielki fragment czerwonego materialu przycisnietego kamieniem do pierwszego ze stopni. Pozostawiony przez Ravenora znacznik informowal, ze nie wolno nam bylo skorzystac z tego przejscia. Lustrujac wzrokiem wiodaca w dol klatke schodowa dostrzeglem to samo, co wczesniej zauwazyl moj agent: czesciowo przysypany ziemia detektor ruchu podlaczony do przedmiotow przypominajacych ladunki wybuchowe. Znalezlismy jeszcze trzy podobne wejscia, wszystkie oznakowane przez Ravenora w identyczny sposob, co pierwsze. Beldame bardzo dobrze zabez-p zabezpieczyla swoja kryjowke. -Tedy, nie sadzi pan, sir? - wyszeptal Qus wskazujac na kolumny pozba wionej dachu zakrystii. Wlasnie mialem potwierdzic jego propozycje, gdy Arianrhod zasyczala: -Barbarisater laknie... Spojrzalem na nia. Skradala sie w lewo, ku podstawie glownej dzwonnicy. Jej ruchy byly bezszelestne, szable trzymala oburacz, ostrzem ku gorze, dlugi plaszcz unosil sie za smuklym cialem dziewczyny niczym anielskie skrzydla. Machnalem dlonia w kierunku Qusa i kobiet, by wraz ze mna podazyli w slad Arianrhod. Wyjalem z kabury moj bezcenny boltowy pistolet, podarowany mi przez kronikarza Brytnotha z zakonu Strazy Smierci podczas Oczyszczania Izaru, niemal sto lat temu. Nigdy jeszcze podarunek ten nie zawiodl mnie w potrzebie. Sludzy Beldame wychyneli sposrod ciemnosci nocy. Bylo ich osmiu, zaledwie cienie poruszajace sie na tle glebszej ciemnosci. Qus zaczal strzelac, pociski odrzucily do tylu skaczacy w jego kierunku ksztalt. Ja tez pociagnalem za spust, mierzac w pedzace na nas duchy. Beldame Sadia byla heretycka wiedzma, utrzymywala tez zakazane kontakty z obcymi. Znalem jej fascynacje na punkcie wierzen i obyczajow Mrocznych Eldarow oraz dazenie do zdobycia poprzez te bluzniercza obsesje wiedzy i potegi. Byla jedynym znanym mi czlowiekiem, ktory zdolal zawrzec kolaboracyjne pakty z przekletymi obcymi. Pogloski mowily, ze calkiem niedawno Beldame stala sie czlonkiem kultu Kaela Mensha Khaine w aspekcie Boga Mordu, tak czczonego przez eldarskich renegatow. Doceniajac ten plugawy gest lojalnosci, Sadia rekrutowala do swej swity wylacznie najlepszych mordercow. Ludzie atakujacy nas na mrocznym dziedzincu katedry byli zawodowymi zabojcami, skrytymi za tarczami kamuflujacych pol silowych, ktore ich pani otrzymala, pozyczyla lub skradla swym nieludzkim sojusznikom. Jeden z nich rzucil sie na mnie z halabarda o podluznym ostrzu w rekach. Przestrzelilem mu glowe. W ostatniej chwili. Moje cialo bylo oslabione, a reakcje tak przeklecie powolne. Dostrzeglem Arianrhod. Tanczyla niczym baletnica, jej wlosy falowaly ponad furkoczacym plaszczem. Barbarisater wibrowal w jej dloniach. Sciela glowe jednego z cieni uderzeniem z polobrotu, wykonala w miejscu blyskawiczny piruet i rozczlonkowala drugiego napastnika na dwie polowy od barku po krocze. Szabla poruszala sie tak szybko, ze ledwie nadazalem za nia wzrokiem. Dziewczyna zaparla sie stopami w ziemie i zmienila kierunek swego obrotu wprowadzajac tym unikiem w blad trzeciego przeciwnika. Jego glowa smignela w powietrzu, a szabla wystrzelila do przodu przebijajac czwartego zabojce w jednym plynnym finezyjnym ruchu. Arianrhod postapila o krok, Barbarisater uniosla w horyzontalnej pozycji ponad swymi ramionami. Stalowy uchwyt broni piatego mordercy zostal przeciety wpol blyskawicznym uderzeniem, cien zachwial sie oszolomiony. Barbarisater zakreslil w powietrzu osemke i kolejny zabojca runal na ziemie, rozciety na kilka czesci. Ostatni sluga Beldame rzucil sie do ucieczki. Strzal z lasera Bequin zatrzymal go w miejscu. Serce walilo mi jak szalone i zrozumialem, ze musze przynajmniej na chwile usiasc na dziedzincu, by ochlonac. Qus ujal mnie za ramie i pomogl spoczac na duzym kamiennym bloku. -Gregor? -Wszystko w porzadku, Alizebeth... daj mi tylko moment... -Nie powinienes tu byl przychodzic, stary glupcze! Powinienes byl zostawic te sprawe swoim pracownikom! -Zamknij sie, Alizebeth. -Nie uciszysz mnie, Gregor. To najwyzszy czas, zebys pojal granice swego organizmu. Spojrzalem w gore na jej twarz. -Moj organizm nie zna granic - oswiadczylem. Qus zasmial sie w wymuszony sposob. -Wierze mu, pani Bequin - powiedzial Ravenor wyslizgujac sie z mroku otoczenia. Na Imperatora, jakze on mial skryty chod, nawet Arianrhod nie zdolala go dostrzec na czas. Dziewczyna musiala pchnac w dol ostrze szabli, aby z zaskoczenia nie uderzyc nia przybysza. Gideon Ravenor byl odrobine nizszy ode mnie, ale silny i dobrze zbudowany. Mial zaledwie trzydziesci cztery lata. Dlugie czarne wlosy okalaly dumna twarz o silnie zarysowanych kosciach policzkowych. Jego cialo okrywal szary kombinezon i dlugi plaszcz. Zamontowane na lewym ramieniu dzialko antypsioniczne przesunelo sie z cichym warkotem i pisnelo namierzajac Arianrhod. -Ostroznie, fechtmistrzyni - powiedzial - Jestes na celowniku. -I ciagle jeszcze bede, kiedy twoja glowa wyladuje na ziemi - odparla. Oboje rozesmiali sie cicho. Wiedzialem, ze od blisko roku byli kochankami, ale w otoczeniu innych osob wciaz utrzymywali stonowane stosunki i a 3 ustawicznie sie ze soba droczyli.Ravenor strzelil palcami i jego towarzysz, odpychajacy mutant imieniem Gonvax, wychynal z kryjowki. Struzka sliny ciekla ze zdeformowanych grubych warg najemnika. Dzwigal miotacz ognia, ciezki zbiornik z paliwem kolysal sie na jego garbatym grzbiecie. Wstalem z kamienia. -Co znalazles? - zapytalem Ravenora. -Beldame. I bezpieczna do niej droge - odparl. Kryjowka Beldame Sadii znajdowala sie w sacrarium gleboko pod glownym oltarzem kosciola. Ravenor drobiazgowo przeszukal ruiny i odkryl ukryte przejscie w jednej ze zrujnowanych krypt - przejscie, o ktorym nawet Sadia zapewne nie miala pojecia. Moj szacunek dla Ravenora rosl niemal z dnia na dzien. Nigdy wczesniej nie mialem tak niezwyklego ucznia jak on. Byl perfekcjonista w kazdej dziedzinie niezbednej dla przyszlego inkwizytora. Oczekiwalem niecierpliwie dnia, w ktorym moglbym podpisac jako promotor jego petycje o przyznanie statusu pelnoprawnego inkwizytora. Zasluzyl sobie na to. Inkwizycja potrzebowala takich ludzi. Idac gesiego wslizgnelismy sie do krypty w slad za Ravenorem. Zwracal nasza uwage na kazdy obsuniety kamien, na kazdy ostry kant sciany. Odor soli i starych kosci stawal sie wrecz nie do zniesienia, a gorace stechle powietrze jeszcze bardziej mnie oslabialo. Przedostalismy sie na kamienna galerie obiegajaca wkolo obszerna podziemna komnate. Przenosne lampy staly w jej katach rozswietlajac ciemnosc. Czulem silny zapach suszonych lisci i innych, bardziej odrazajacych pachnidel. W komnacie odprawiano jakis rytual, przy czym rytual to jedyne adekwatne slowo, jakie przychodzi mi na mysl w tym przypadku. Dwudziestka calkowicie nagich, wysmarowanych krwia ludzkich degeneratow uczestniczyla w jakiejs ceremonii zapozyczonej od Mrocznych Eldarow, otaczajac ciasnym kregiem stol tortur, na ktorym lezal zmaltretowany, skuty lancuchami czlowiek. Do moich nozdrzy dotarl smrod krwi i ekskrementow. Probowalem powstrzymac sie od wymiotow, ale czulem, ze to zbyt wielki wysilek. -Tam, widzisz go? - wyszeptal mi prosto do ucha Ravenor, kiedy pod- czolgalismy sie do krawedzi galerii. Pochwycilem wzrokiem bladoskory ksztalt tkwiacy w bezruchu posrod mroku komnaty. -Haemonculus, przyslany przez Bractwo Upadlych Wiedzm. Ma czuwac nad praktykami Beldame. Probowalem dojrzec jakies szczegoly wskazanej postaci, ale stala w zbyt ciemnym miejscu. Widzialem tylko wyszczerzone zeby i jakies najezone ostrzami urzadzenie nalozone na prawa dlon obcego. -Gdzie Pye? - wyszeptala Bequin. Ravenor pokrecil glowa, po czym chwycil mnie za ramie i scisnal. Teraz nawet szept nie byl juz dluzej dozwolony. Do komnaty weszla Beldame. Poruszala sie na osmiu pajeczych nogach, wielkim cybernetycznym implancie w ksztalcie cielska arachnoida, stukajacym zakrzywionymi lapami w kamienna posadzke. Inkwizytor Atelath, niechaj Imperator ma go w swej opiece, zniszczyl normalne nogi wiedzmy dobre sto piecdziesiat lat przed moim przyjsciem na swiat. Byla ukryta pod zwiewna czarna woalka, ktora przywodzila na mysl pajeczyne. Czulem wyraznie bijaca od tej istoty aure zla. Przystanela na moment na skraju stolu tortur, podniosla zgrabialymi palcami woalke i splunela na ofiare. Slina zawierala jad, saczacy sie z gruczolow umieszczonych za jej sztucznymi klami. Zracy plyn trafil wieznia prosto w twarz. Mezczyzna zaczal miotac sie w agonii podczas gdy jad wyzeral mu przednia czesc czaszki. Sadia zaczela cos mowic, glosem sciszonym i syczacym. Mowila w jezyku Mrocznych Eldarow, a jej nadzy sludzy wili sie spazmatycznie i zawodzili. -Ujrzalem juz dosyc - szepnalem - Ona jest moja. Ravenor, mozesz zajac sie haemonculusem? Skinal w odpowiedzi glowa. Na moj sygnal przypuscilismy atak, skaczac z galerii i strzelajac w ruchu. Kilku czcicieli Beldame zostalo scietych seriami z ciezkiej broni Qusa. Arianrhod wykrzyczala przeciagle zawolanie bitewne swego carthanskiego szczepu i rzucila sie na haemonculusa, wyprzedzajac biegnacego w tym samym kierunku Ravenora. Zrozumialem, ze posunalem sie zbyt daleko. Zrozumialem to w chwili, gdy wyladowalem na posadzce komnaty, a zmeczone nogi zalamaly sie pode mna. Krzeszac metalowymi konczynami iskry Beldame Sadia runela na mnie zawodzac wysokim przenikliwym glosem. Poderwala w gore woalke, aby splunac. I zachwiala sie znienacka, cofnela uderzona aura Bequin i Zu Zeng skaczacych na flanki wiedzmy. Pozbieralem sie jakos z posadzki i wystrzelilem do heretyczki odrywajac pociskiem jedno z jej metalowych odnozy. Splunela w koncu, ale chybila. Jad zaczal trawic zimna kamienna podloge tuz przed moimi stopami. -Imperialna Inkwizycja! - krzyknalem - W imie najswietszego Boga- Imperatora, ty i twoi pobratymcy zostajecie oskarzeni o praktykowanie po ganskich praktyk i jawna herezje! Podnioslem wyzej lufe broni. Sadia runela na mnie w tej samej chwili. Zostalem doslownie przygnieciony do posadzki masa jej wielkiego cielska. Jedna z pajeczych lap przebila na wylot moje lewe udo. Stalowe kly wiedzmy, przywodzace na mysl zakrzywione igly, zatrzasnely sie tuz nad ma twarza. Dostrzeglem na ulamek chwili jej oczy, smoliscie czarne, bezdenne, calkowicie szalone. Splunela. Wykrzywilem z desperacja glowe, by uniknac strumienia zracego jadu i wypalilem z boltowego pistoletu prosto w cialo wiedzmy. Mikroeksplozja cisnela nia w tyl, odrzucila czterysta kilogramow starego ciala i cybernetycznych wszczepow. Przetoczylem sie po posadzce. Hemonkulus przyjal szarze Arianrhod, ostrza na jego prawej rece zawyly wirujac w powietrzu. Obcy byl niezwykle szczuply, okryty czarnym plaszczem. Jego nie schodzacy z ust przerazajacy usmiech okazal sie efektem naciagniecia bezbarwnej skory na kosciach czaszki. Mial na sobie metalowa bizuterie wykonana z broni swych ofiar. Uslyszalem jak Ravenor wykrzykuje imie Arianrhod. Barbarisater smignal w kierunku obcego, ale eldarski potwor uskoczyl przed ostrzem z niewiarygodna wrecz szybkoscia. Dziewczyna zawirowala w miejscu wyprowadzajac dwa perfekcyjne i teoretycznie mordercze ciecia, ktore w jakis niezrozumialy sposob nie zdolaly dosiegnac obcego. Uderzenie reki Eldara odrzucilo fechtmistrzynie posrod chmury krwawej mgielki. Po raz pierwszy od poczatku naszej wspolnej znajomosci uslyszalem krzyk bolu Arianrhod. Plomienie skapaly czesc komnaty. Gonvax potoczyl sie do przodu, do konca fanatycznie lojalny wobec swego pana... i jego wybranki serca. Probowal pochwycic w wiazke ognia hemonkulusa, ten jednak znalazl sie znienacka za plecami mutanta. Gonvax wrzasnal przerazliwie, kiedy eldarska bron doslownie go wypatroszyla. Z przeciaglym skowytem Arianrhod runela prosto na Mrocznego Eldara. Pochwycilem ja na moment wzrokiem, zastygla w skoku, z opadajaca w dol szabla. W nastepnym ulamku sekundy obie sylwetki zderzyly sie ze soba i polecialy w przeciwne strony. Szabla odjela lewe ramie Eldara na wysokosci barka. Lecz jego ostrze... Wiedzialem od razu, ze umarla. Nikt nie mogl tego przezyc, nawet dumna corka fechtmistrzow z odleglego Carthae. Bequin ciagnela mnie w gore za ramie probujac postawic na nogi. -Gregor! Gregor! Beldame Sadia uciekala na swych pajeczych odnozach w kierunku klatki schodowej. Gdzies za moimi plecami cos wybuchlo z hukiem. Ravenor krzyczal przerazajaco, glosem pelnym wscieklosci i cierpienia. Pobieglem w slad za Beldame. W naziemnej kaplicy wzniesionej ponad sacrarium bylo chlodno i cicho. Poswiata rzucana przez metropolie saczyla sie do srodka poprzez rzedy szklanych witrazy. -Nie zdolasz uciec, Sadia! - krzyknalem chrapliwym i slabym glosem. Dostrzeglem ja przemykajaca za kolumnadami po mojej lewej stronie. Cien posrod mroku. -Sadia! Sadia, ty stara wiedzmo! Skazalas mnie na smierc, ale ty sama zginiesz tez dzisiaj z mojej reki! Po prawej, kolejny cien skradajacy sie w ciemnosciach, ledwie widoczny. Ruszylem w jego kierunku. Zostalem silnie dzgniety w plecy, prosto pomiedzy lopatki. Odwrocilem sie upadajac i ujrzalem wykrzywiona szalenczo twarz przybocznego truciciela Beldame, Pye. Trzasl sie i chichotal, w dloni sciskal pusta strzykawke. -Trup! Trup, trup, trup, trup! - wrzeszczal. Wstrzyknal mi drugi element trucizny. 4 Runalem na plecy, miesnie niemal natychmiast zaczely odmawiac mi posluszenstwa.-Jak sie czujesz, inkwizytorze? - zachichotal Pye pochylajac sie nade mna. -Badz przeklety - sapnalem i strzelilem mu prosto w twarz. Stracilem przytomnosc. * * * * * Kiedy sie ocknalem, Sadia Beldame trzymala mnie za gardlo szarpiac silnie swymi cybernetycznymi lapami.-Ocknij sie! - syczala, jej woalka byla odrzucona w tyl, a woreczki jadowe pulsowaly pod pomarszczona skora policzkow - Chce, zebys byl swiadom, gdy poczujesz bol! Jej glowa eksplodowala posrod chmury krwi, kawalkow kosci i mozgu. Pajakopodobne cielsko wpadlo w konwulsje, pozbawione kontroli rece cisnely mna w kat pomieszczenia. Cybernetyczny korpus wiedzmy dygotal i szarpal sie chaotycznie przez dobra minute, miotajac martwa biologiczna czescia ciala Beldame, ale w koncu runal na posadzke i znieruchomial. Lezalem twarza ku podlodze rozpaczliwie probujac sie odwrocic, lecz moje miesnie wiotczaly pod wplywem coraz silniej dzialajacej trucizny. Tracilem sily w zastraszajacym tempie. Masywna stopa pojawila sie znienacka w moim polu widzenia, opancerzona stopa okryta gruba warstwa ceramitu. Przekrecilem sie w koncu nieznacznie i spojrzalem w gore. Lowca czarownic Tantalid stal nade mna chowajac do kabury boltowy pistolet, z ktorego zastrzelil Beldame Sadie. Jego cialo okrywal pozlacany pancerz osobisty, szeroki napiersnik zdobily liczne pieczecie Ministorum. -Jestes przekletym heretykiem, Eisenhorn. A teraz przyjdzie ci za to zapla cic zyciem. Tylko nie Tantalid, pomyslalem czujac, ze trace przytomnosc. Tylko nie Tantalid. Nie teraz. Rozdzial II Metody typowe dla Betancore Rekonwalescencja Wezwanie Od momentu utraty swiadomosci u stop lowcy czarownic Tantalida nie pamietalem juz nic az do chwili ponownego odzyskania przytomnosci dwadziescia dziewiec godzin pozniej, na pokladzie mojego wahadlowca. Nie mialem pojecia o siedmiu probach elektrycznego pobudzenia mnie do zycia, o kardiologicznych masazach, surowicy wstrzykiwanej bezposrednio w miesnie serca, o szalenczym wyscigu mych przyjaciol z siedzaca mi na ramieniu smiercia. Dowiedzialem sie o tym wszystkim dopiero pozniej, w trakcie dlugich dni rekonwalescencji. Przez pierwsze kilka z nich czulem sie slaby i bezbronny niczym nowonarodzone jagnie.Nie wiedzialem tez rzecz jasna, w jaki sposob ocalalem przed gniewem Tantalida. Bequin opowiedziala mi o tym dzien czy dwa po pierwszym przebudzeniu. Cale zajscie okazalo sie klasycznie typowe dla Betancore. Alizebeth przybiegla za mna po schodach prowadzacych z sacrarium w tej samej chwili, gdy pojawil sie Tantalid. Rozpoznala go od razu, bo zlowieszcza slawa lowcy czarownic siegala granic podsektora. Zamierzal mnie zabic, a ja lezalem u jego stop nieprzytomny, pograzony w smiertelnej spiaczce wywolanej obecnoscia krazacej w zylach toksyny. Bequin wykrzyczala ostrzezenie probujac jednoczesnie siegnac desperacko po swa bron. Wtedy swiatlo - jaskrawe oslepiajace swiatlo - rozpalilo ciemnosc wpadajac do srodka pomieszczenia poprzez kolorowe okna. Powietrzem wstrzasnal potworny ryk turbin. Moj wahadlowiec zawisl ponad zrujnowanym dachem katedry, baterie reflektorow podwieszone pod kokpitem plonely porazajacym blaskiem. Bequin wiedziala juz, co zaraz sie stanie, totez bez wahania rzucila sie na podloge. Glos Betancore zostal wzmocniony przez glosniki wbudowane w kadlub wahadlowca. -Imperialna Inkwizycja! Natychmiast odstap od inkwizytora! Tantalid odwrocil sie w kierunku zrodla jaskrawej poswiaty, jego przypominajaca zolwi leb glowa przechylila sie w kolnierzu masywnego kara-paksu. -Oficer Ministorum! - wykrzyczal w odpowiedzi, a jego slowa zostaly metalicznie znieksztalcone przez wzmacniacz dzwiekowy pancerza - Precz stad! Precz! Ten heretyk jest moj! Bequin usmiechnela sie przekazujac mi odpowiedz Betancore. -Nigdy nie dyskutuj z kanonierka, dupku! Monozadaniowi serwitorzy siedzacy w wiezyczkach artyleryjskich na skrzydlach wahadlowca zasypali swiatynie deszczem pociskow. Witraze rozprysly sie w drobne kawalki, sakralne rzezby zostaly obrocone w pyl, marmurowa posadzka popekala i skruszala. Trafiony co najmniej jednym pociskiem Tantalid zniknal z pola widzenia strzelcow, cisniety impetem uderzenia pomiedzy szczatki demolowanego pomieszczenia. Nie odnaleziono pozniej jego ciala, totez uznalem, ze przeklety bekart zdolal uniesc calo swa glowa. Okazal sie dostatecznie bystry, by natychmiast uciec z miejsca swej porazki. Moje wyprezone cialo nie zostalo nawet drasniete, chociaz cala kaplica wokol zostala doslownie obrocona w perzyne. Typowa dla Betancore brawura. Typowa dla Betancore finezja. Byla dokladnie taka sama jak jej ojciec. 5 -Przyslij ja do mnie - powiedzialem do Bequin odpoczywajac w swym lozku, polzywy i obolaly.Medea Betancore zjawila sie kilka minut pozniej. Podobnie jak jej ojciec nosila czarny kombinezon glavianskich pilotow z czerwonym szamerunkiem, a na wierzch zakladala z duma znoszona pocerowana kurtke Midasa. Jej skora, podobnie jak skora Midasa, jak skora wszystkich Glavian, byla ciemna. Usmiechnela sie do mnie wchodzac. -Jestem twoim dluznikiem - powiedzialem. Medea potrzasnela glowa. -Nie zrobilam niczego, czego nie zrobilby moj ojciec - usiadla na skraju lozka - Chociaz... on zabilby Tantalida - dodala po chwili namyslu. -Byl lepszym strzelcem. Ponownie sie usmiechnela, snieznobiale zeby blysnely kontrastujac z ebonitowa skora. -Owszem, byl. -Lecz ty mu kiedys dorownasz - powiedzialem miekko. Zasalutowala mi i wyszla. Midas Betancore nie zyl od dwudziestu szesciu lat, lecz ja wciaz jeszcze za nim tesknilem. To on byl moim najblizszym przyjacielem przez cale dorosle zycie. Bequin i Aemos stanowili pare zaufanych i wiernych sojusznikow i gotow bylem w kazdej chwili powierzyc swoj los w ich rece, ale Midas... Niech boski Imperator ukarze przekletego Fayde Thuringa za to, co uczynil. Niech pozwoli, bym ponownie skrzyzowal swe drogi z Fayde Thu-ringiem pewnego dnia - bym razem z Medea mogl w koncu pomscic jej ojca. Medea nigdy nie poznala Midasa. Przyszla na swiat miesiac po jego smierci, dorastala wychowywana przez matke na Glavii, pod moja zas opieke trafila przez przypadek. Bylem jej nieformalnym ojcem chrzestnym, zwiazanym z dzieckiem obietnica zlozona Midasowi. Wierny slowom przysiegi, przybylem na Glavie w dniu, kiedy Medea osiagnela pelnoletnosc i mialem okazje zobaczyc na wlasne oczy jak w trakcie ceremonii przyjecia w poczet doroslych obywateli Glavii leci swym smuklym grawilotem poprzez szalencza platanine kanionow Wzgorz Palowych. Ten wlasnie widok mnie przekonal. Arianrhod Esw Sweydyr nie zyla. Nie zyli tez Gonvax i Qus. Konfrontacja w sacrarium okazala sie zaciekla i bezlitosna. Ravenor zabil szalejacego po pomieszczeniu hemonculusa, ale ten zdazyl jeszcze rozpruc brzuch mego podopiecznego i odciac lewe ucho Zu Zeng. Gideon Ravenor lezal teraz na oddziale intensywnej terapii w glownym szpitalu Lethe. Mial trafic pod nasza prywatna opieke medyczna dopiero po stabilizacji swego powaznego stanu zdrowia. Zastanawialem sie jak dlugo potrwa jego rekonwalescencja. I jakim okaze sie czlowiekiem, gdy wroci ponownie do zdrowia. Kochal Arianrhod, kochal szalenczo i z calego serca. Balem sie, by ten cios nie zlamal go psychicznie. Oplakalem w milczeniu Qusa i fechmistrzynie. Qus byl ze mna od dziewietnastu lat. Mroczna noc w katedrze odebrala mi tak wiele... Qus zostal pochowany z pelnymi honorami na cmentarzu Imperialnej Gwardii w Lethe Majeure. Arianrhod splonela na pogrzebowym stosie wzniesionym na jednym z plaskich wzgorz opodal granic bezdrozy. Bylem zbyt oslabiony, by uczestniczyc w ktorejkolwiek z tych ceremonii. Aemos przyniosl mi Barbarisatera zaraz po rytualnym spopieleniu fechmistrzyni. Owinalem szable w plachte materialu i przewiazalem jedwabna szarfa. Wiedzialem, ze honor nakazuje mi oddac te bron jak najszybciej starszym szczepu Esw Sweydyr na Carthae. Lecz to oznaczaloby blisko roczna podroz. Nie mialem tyle czasu. Umiescilem zapakowana szable w pokladowym sejfie wahadlowca. Z trudem sie tam zmiescila. Powracajac do zdrowia rozmyslalem czesto o Tantalidzie. Arnaut Tantalid otrzymal tytul koscielnego lowcy czarownic siedemnascie lat temu, wczesniej sluzyl w randze konfesora w formacji Missionaria Galaxia. Podobnie jak wielu innych funkcjonariuszy sluzb bezpieczenstwa Eklezjar-chii przestrzegal doktryn Sebastiana Thora z poswieceniem, ktore przywodzilo na mysl kliniczna obsesje. Dla wiekszosci zwyklych obywateli Imperium nie istnieje zadna roznica pomiedzy inkwizytorem Ordo Xenos takim jak ja i lowca czarownic Eklezjarchii takim jak Tantalid. Obaj polujemy na ciemnosc nawiedzajaca ustawicznie swiaty ludzkosci, obaj wzbudzamy strach i respekt, obaj tez w mniemaniu zwyklych ludzi samodzielnie stanowimy prawo i porzadek. Tak blizniaczo podobni w wielu kwestiach, wciaz skrajnie sie od siebie roznimy. W mojej prywatnej opinii Adeptus Ministorum, wszechwladna i wszechobecna instytucja religijna Imperium, powinna poswiecic wszystkie swe zasoby i wysilki wylacznie krzewieniu wiary w boskiego Imperatora, zas eliminacje heretykow pozostawic w gestii Inkwizycji. Jurysdykcja naszych organizacji czesto sie naklada na siebie rodzac wiele konfliktow. Wiadomo mi przynajmniej o dwoch swietych wojnach majacych miejsce w przeciagu ostatnich stu lat, wojnach wywolanych wlasnie poprzez zatargi miedzy naszymi organizacjami. Tantalid i ja skrzyzowalismy swe ostrza dwukrotnie w przeszlosci. Na Swiecie Bradella, piecdziesiat lat temu, nasza konfrontacja sprowadzila sie do zazartej debaty na marmurowej posadzce siedziby lokalnego synodu. Powodem klotni bylo prawo do ekstradycji psionika Elbone Parsuvala. Wowczas zwyciezyl lowca czarownic, w znacznej mierze dzieki silnie thorian-skiemu nurtowi w dogmatach Eklezjarchii na Swiecie Brandella. Potem, zaledwie osiem lat temu, spotkalismy sie ponownie na Kuumie. W czasie tym doskonale byla juz znana fanatyczna nienawisc Tantalida do ludzi o talencie mentalnym - nienawisc, ktora ja osobiscie postrzegalem raczej jako skrywany lek przed czyms, czego lowca nie potrafil zrozumiec. Nigdy nie czynilem tajemnicy z faktu, iz w swej pracy korzystam z psio-nicznych metod i narzedzi. Zatrudniam pod swa komenda mentatow, a i sam od lat pracuje nad swym osobistym talentem mentalnym. Mam do tego prawo jako oficjalny pracownik imperialnej Inkwizycji. W mojej opinii Tantalid byl zaslepionym dewota o zdeformowanej osobowosci. On bez watpienia postrzegal mnie za diabelski pomiot i heretyka. Na Kuumie nie bylo okazji do debaty w koscielnych wnetrzach, w zamian doszlo tam do malej wojny. Trwala prawie cala noc, toczona na ulicach i w budynkach pustynnego miasta Unat Akim. Dwudziestu osmiu malych psionikow, zaden z nich nie starszy niz czternascie lat, zostalo odkrytych podczas rutynowej kontroli spolecznosci zamieszkujacej stolice Kuumy. Dzieci natychmiast odizolowano do czasu przybycia Czarnych Statkow. Malcy byli rekrutami, bezcennymi byc moze kandydatami do studiow na uczelniach Adeptus Astropathicus. Niektorzy z nich mieli szanse dostapic w przyszlosci najwiekszego dla psionika zaszczytu i dolaczyc do choru Astronomicanu. Byli mlodziutcy, przerazeni i zagubieni, ale to wlasnie mialo ich uratowac przed czystka. Lepiej zostac odkrytym wczesnie i podjac sluzbe ku chwale Imperium niz przetrwac w ukryciu ulegajac postepujacej degeneracji i stanowiac coraz powazniejsze zagrozenie dla ludzkiego mocarstwa. Lecz zanim Czarne Statki zdazyly dotrzec do systemu, mali mentaci znikli uprowadzeni przez lowcow niewolnikow wspolpracujacych ze skorumpowanymi urzednikami lokalnych organow Administratum. Na czarnym rynku placono ogromne sumy za dziewiczych nierejestrowanych psionikow. Tropilem lowcow niewolnikow poprzez pustynne wydmy az do Unat Akim, zdecydowany uwolnic malych wiezniow. Tantalid przybyl tam na wlasna reke zamierzajac unicestwic wszystkie dzieci pod zarzutem praktykowania zakazanej magii. Pod koniec bitwy zdolalem wyprzec lowce czarownic i jego towarzyszy, w wiekszosci szeregowych pracownikow sluzb swieckich Kosciola, poza granice miasta. Dwaj mali psionicy zgineli podczas wymiany ognia, ale reszta trafila szczesliwie pod opieke przedstawicielstwa Astropathicusu. Tantalid uciekl z Kuumy lizac swe rany i probujac mnie jednoczesnie oskarzyc formalnie o herezje. Jego zarzuty zostaly z miejsca obalone. W okresie tym Ministorum mialo pewne powody, aby unikac jakichkolwiek powazniejszych zatargow z Inkwizycja. Oczekiwalem, w zasadzie zas bylem niemal pewien, ze Tantalid powroci ktoregos dnia, by odplacic mi za swa porazke. Nasza konfrontacja stala sie prywatna sprawa, kwestia honoru, ktory w mniemaniu lowcy zostal splamiony. Ostatni raz slyszalem o nim przy okazji wylotu misji Eklezjarchii do podsektora Ophidian. Dowodzony przez Tantalida zespol Kosciola mial wesprzec trwajaca w podsektorze blisko stuletnia kampanie pacyfikacyjna. Zachodzilem w glowe, jakie okolicznosci sprowadzily go na Lethe XI w tak dla mnie niefortunnym momencie. * * * * * Kiedy dwa tygodnie pozniej wrocilem do w miare stabilnego stanu i Czas Ciemnosci dobiegl konca, znalem juz odpowiedz na dreczace mnie pytanie, przynajmniej w ogolnym tego slowa znaczeniu.Krzatalem sie wlasnie po kuchni prywatnej kamienicy, ktora wynajalem w Lethe Majeure, gdy Aemos przyniosl mi wiesci. Kampania Ophidianska dobiegla konca. -Niezwykly sukces - oswiadczyl savant - Ostatnie dzialania militarne mialy miejsce na Dolsene cztery miesiace temu. Marszalek oficjalnie oglosil calkowite oczyszczenie podsektora. Prawdziwy tryumf, nie sadzisz? -Tak. A przynajmniej chcialbym tak uwazac. Zajelo im to troche czasu. -Gregor, Gregor... nawet z silami takimi jak Zgrupowanie Floty Scarus pacyfikacja calego podsektora jest niezwykle skomplikowanym zadaniem. To nic, ze kampania trwala dobre sto lat. Oczyszczanie podsektora Extem- pus pochlonelo czterysta lat... Urwal na moment. -Zgrywasz sie ze mnie, prawda? Skinalem glowa. Jakze latwo mozna go bylo wprowadzic w ten charakterystyczny stan naukowej fascynacji. Aemos wzruszyl ramionami i usiadl na jednym z wygodnych skorzanych foteli. -Jak slyszalem, prawo wojenne wciaz jeszcze obowiazuje, a na kluczowych swiatach rzady tymczasowe pelnia wyznaczone odgornie garnizony mili tarne. Niemniej jednak marszalek wojny powraca wraz z cala flota opromie- a 6 niony gloria i chwala, stawiajac swa stope w tym podsektorze po raz pierwszy od wieku.Stalem przy otwartym oknie patrzac z wysokosci pierwszego pietra na szare dachy Lethe Majeure, ktore pokrywaly wzgorza Basenu Tito niczym luski skore jakiegos prehistorycznego jaszczura. Niebo mialo barwe lazuru, powiewal lekki zefirek. Nie potrafilem sobie wyobrazic tego miejsca ponownie jako mrocznej metropolii pograzonej w mroku Czasu Ciemnosci. Teraz wiedzialem juz, dlaczego Tantalid powrocil. Kampania Ophi-dianska dobiegla konca, a wraz z nia i jego swieta misja. -Pamietam jak stad odlatywali, ty tez? - zapytalem. Zadalem glupie pytanie. Moj savant byl czlowiekiem uzaleznionym od gromadzenia i przetwarzania informacji, zakazonym w wieku czterdziestu dwoch lat memowirusem. Nie istniala taka mozliwosc, aby mogl cokolwiek zapomniec. Podrapal haczykowaty nos w miejscu, gdzie stykaly sie ze soba okulary jego optycznych implantow. -Jak ktorykolwiek z nas moglby nie pamietac? - odparl - Lato roku 240. Polowalismy na klan Glawow z Gudrun w trakcie gwardyjskiej Fundacji. Owszem, odegralismy niechcacy znaczaca role w opoznieniu terminu rozpoczecia Kampanii Ophidianskiej. Marszalek wojny, a wowczas wlasciwie jeszcze Lord Militant zaczynal wlasnie rzucac w droge swoj korpus pacyfikacyjny, gdy prowadzone przeze mnie sledztwo zwiazane z Domem Glaw spowodowalo masowa rewolte w calym podsektorze, znana pozniej pod nazwa Schizmy Helicanskiej. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu i niezadowoleniu marszalek wojny zostal znienacka zmuszony do porzucenia ambitnych planow konkwisty i pospiesznego pacyfikowania wlasnego terytorium. Marszalek wojny Honorius. Honorius Magnus. Nigdy nie mialem okazji go spotkac i nigdy tez nie mialem na takie spotkanie ochoty. Byl to brutalny i bezwzgledny czlowiek, podobnie jak wielu innych jego pokroju i statusu. Zycie wymagalo od takich osobnikow specjalnego rodzaju charakteru, umyslu dostatecznie wyrachowanego, aby mogl on podejmowac decyzje o unicestwianiu calych swiatow i populacji. -Na Thracian Primaris odbedzie sie wielka ceremonia - oswiadczyl Aemos -Swieta Nowenna zwolana przez Synod Eklezjarchii. Plotki glosza, ze lord Helican osobiscie wezmie w niej udzial, by uroczyscie nadac marszalkowi wojny tytul Feudalnego Protektora. -Nie watpie, ze marszalek bardzo sie ucieszy. Kolejny ciezki medalion, ktorym bedzie mogl rzucac w swych adiutantow w chwilach frustracji. -Nie masz ochoty na udzial w uroczystosciach? Rozesmialem sie. W glebi duszy od dluzszego czasu myslalem o powrocie na stoleczny swiat podsektora Helican. Thracian Primaris - najwieksza, najbardziej zindustrializowana i najgesciej zamieszkana planeta podsektora - odebrala status swiata stolecznego starozytnemu Gudrun po nielasce, jakim okryl sie ten system w trakcie Schizmy Helicanskiej. Thracian Primaris bylo teraz kluczowa planeta w calym podsektorze. Mialem na glowie mnostwo urzedniczej pracy, sterty raportow do wypelnienia i analizy, a najlepszym miejscem dla tego rodzaju zajec byla wlasnie moja prywatna posiadlosc na Thracian, niedaleko Palacu Inkwizycji. Lecz jednoczesnie nie zywilem do tej planety cieplych uczuc. Bylo to brzydkie miejsce i wybralem je na swe centrum dowodzenia tylko ze wzgledu na zwyczajowo przyjete zasady. Sama mysl o pompatycznych ceremoniach i festiwalach budzila we mnie zimne ciarki. Byc moze zrobilbym lepiej, gdybym polecial na Messine lub tez ukryl sie w ciszy spokojnego Gudrun, gdzie utrzymywalem niewielka posiadlosc na prowincji... -Przedstawicielstwo Inkwizycji zbiera sie w wyjatkowo licznym gronie. Sam lord Rorken osobiscie... Machnalem dlonia w kierunku Aemosa. -Czy sam masz taka ochote? -Nie. -Nie moglibysmy lepiej spozytkowac naszego czasu? Jakies nie cierpiace zwloki sprawy? Postepowania sledcze, ktore mozna zamknac spokojnie z dala od calego tego tryumfalnego zgielku i halasu? -Bez watpienia - odparl. -Zatem znasz juz moja opinie na ten temat. -Znam, Gregorze - odrzekl wstajac z fotela i siegajac do jednej z kieszeni swego zielonego ubrania - I jestem tez calkowicie przygotowany na przeklenstwa pod moim adresem, ktore posypia sie niezawodnie w chwili, gdy to otrzymasz. W dloni savant trzymal niewielki elektroniczny notes z zakodowanym przekazem mentalnym nagranym przez astropatow. Na ekranie urzadzenia widnial emblemat Inkwizycji. Rozdzial III Swiat stoleczny Dom Oceaniczny Intruzi, dawni i obecni Thracian Primaris, swiat stoleczny podsektora Helican, siedziba rzadu, podsektor Helican, sektor Scarus, Segmentum Obscurus. Opis ten mozna przeczytac w kazdym ze stu tysiecy przewodnikow turystycznych, podrecznikow geograficznych, kronik historycznych, ulotek religijnych, przemyslowych instrukcji, manifestow handlowych i kosmicznych map. Brzmi imponujaco, autorytarnie, wladczo.W niczym nie oddaje jednak prawdziwego charakteru tego monstrum. Znam smiertelnie niebezpieczne planety, ktore z orbity wydaja sie przepieknym rajem kuszacym podroznikow barwami zieleni lasow i blekitu morz, blaskiem ksiezycow i pasow asteroidow o cudownym zabarwieniu - wszystkimi naturalnymi cudami, ktore pod kurtyna piekna skrywaja mordercze zagrozenie. Thracian Primaris nie probowalo ludzic przybyszy wizja nieistniejacego uroku. Z glebi kosmosu swiat ten wygladal niczym wielkie pokryte katarakta oko. Byl opasly i odpychajacy, zasnuty gruba warstwa szarych przemyslowych wyziewow, spod ktorych przebijal sie z trudem blask miliardow swiatelek tworzacych monstrualne metropolie. Glob przyciagal w zlowieszczy sposob wzrok wszystkich wchodzacych do systemu podroznikow. A iluz ich wciaz tam wchodzilo! Istne lawice statkow glebokiej przestrzeni krazyly ustawicznie w granicach systemu, przyciagane do opaslego swiata jego bogactwem i industrialna potega. Planeta nie posiadala ksiezycow, przynajmniej w naturalnym tego slowa znaczeniu. Piec kosmicznych fortow klasy Ramilies krazylo wokol globu, a ich gotyckie wiezyczki artyleryjskie i skomplikowane skanery sledzily trajektorie lotu kazdej jednostki lecacej w obrebie orbity planety. Gildia zrzeszajaca czterdziesci tysiecy pilotow systemowych odpowiadala tylko i wylacznie za obsluge ruchu na orbicie parkingowej. Na powierzchni swiata stacjonowal silny garnizon Sil Obrony Planetarnej, zlozony z osmiu milionow zolnierzy. Populacja planety liczyla dwadziescia dwa miliardy mieszkancow, do tego nalezalo doliczyc miliard gosci i rezydentow. Siedem dziesiatych powierzchni globu pokrywaly metropolie, wzniesione rowniez ponad znaczacymi obszarami oceanow. Stalowe mrowiska piely sie w niebo nad falami morz, a morska otchlan trwala w mrocznym uspieniu pod najnizszymi poziomami miast. Nie cierpialem tego swiata. Nie cierpialem pozbawionych slonecznego swiatla ulic, halasu, scisku ludzkich cial. Nie cierpialem odoru ustawicznie wentylowanego powietrza. Nie cierpialem sadzy i brudu przywierajacych natychmiast do mojej skory i wierzchnich warstw ubrania. Lecz los i obowiazki wielokrotnie zmuszaly mnie do odwiedzania tego miejsca. Zaszyfrowany przekaz z logo Inkwizycji zawieral precyzyjne rozkazy: wraz ze znaczaca grupa innych pracownikow mojej organizacji zostalem zobowiazany do wziecia udzialu w Swietej Nowennie i oczekiwania na ewentualne dalsze polecenia Lorda Wielkiego Mistrza Inkwizytora Ubertino Orsiniego. Orsini byl najwyzszym ranga przedstawicielem Inkwizycji w calym podsektorze Helican, rownym wplywami i statusem wobec kazdego kardynala palatyna. Takiego wezwania nie moglem zignorowac. Podroz z Lethe XI trwala caly miesiac. Zabralem ze soba wszystkich wspolpracownikow. Dotarlismy do celu zaledwie cztery dni przed rozpoczeciem Nowenny. Kiedy niewielki statek pilotujacy prowadzil moja jednostke tranzytowa poprzez skupiska czekajacych na orbicie okretow, ujrzalem ciemne ksztalty jednostek Zgrupowania Floty Scarus, przywierajace do dokow kosmicznego fortu niczym prosieta do matki. Byla to zaiste chwila chwaly dla tej formacji, heroiczny powrot do domu. W powietrzu wyczuwalem namacalny zapach zwyciestwa. Tryumf militarny Imperium na tak wielka skale wymagal odpowiedniej ceremonialnej oprawy, widowiska mogacego posluzyc Ministorum za narzedzie wzmocnienia wiary i morale spoleczenstwa. * * * * * -Panski program pobytu zostal juz przygotowany - oswiadczyl Alain von Baigg, mlodszy sledczy sluzacy mi za sekretarza. Znajdowalismy sie na pokladzie wahadlowca, opadajacego ku powierzchni planety. 7 -Doprawdy? Przez kogo?Mezczyzna umilkl na chwile. Von Baigg byl niesmialym i malo blyskotliwym mlodym czlowiekiem, ktory w mej opinii nie mial szans na zdobycie rangi inkwizytora. Dolaczylem go do mojego zespolu majac nadzieje, ze wspol-praca z Ravenorem bedzie stanowila dla niego inspiracje. Zawiodlem sie w tej kwestii. -Wydawalo mi sie, ze w ramach przygotowan planu pobytu mozna by uwzglednic rowniez moje sugestie i pomysly. Von Baigg wymamrotal cos pod nosem. Wyjalem mu z dloni trzymany notes. Lista zajec nie byla jego dzielem, od razu to pojalem. Spogladalem na oficjalny dokument opracowany przez nuncjature Ministorum w porozumieniu z centrala Inkwizycji. Dziewiec dni udzialu w Swietej Nowennie wypelnione zostalo do konca przez audiencje, ceremonie religijne, bankiety, oficjalne prezentacje i wizyty. Pelne dziewiec dni Nowenny plus kilka dni przed jej rozpoczeciem i po zakonczeniu. Dobrze, przylecialem tutaj! Stawilem sie na oficjalne wezwanie! Nie zamierzalem jednak marnotrawic swego cennego czasu na wszystkie te pompatyczne pokazowki. Wzialem do reki swietlne pioro i podkreslilem te punkty programu, ktorych realizacje uwazalem za koniecznosc: formalne ceremonie religijne, audiencje w siedzibie Inkwizycji oraz Wielka Nominacje. -Oto korekta - oswiadczylem oddajac notes sekretarzowi - Reszte programu pomijamy. Von Baigg wygladal na zmartwionego. -Natychmiast po przybyciu jest pan oczekiwany na posiedzeniu Konklawy Post-Apostolicznej. -Natychmiast po przybyciu zamierzam udac sie do domu - odparlem ostrym tonem. Moje mieszkanie w tym miejscu miescilo sie w Oceanicznym Domu, prywatnej rezydencji polozonej w najbardziej luksusowej dzielnicy Metropolii 70. Na wielu swiatach przemyslowych najbogatsi i najbardziej uprzywilejowani obywatele mieszkaja w apartamentach na szczytach piramidalnych miast, odcieci od brudu i tloku srednich i dolnych poziomow metropolii. Na Thracian Primaris nawet na najwyzszych pietrach miast krolowal smog i skazone toksynami powietrze. Tutaj ekskluzywne habitaty budowano gleboko pod miastami, w ich podmorskiej czesci. Mroczne oceaniczne glebiny oferowaly przynajmniej namiastke spokoju. Medea Betancore przeprowadzila wahadlowiec przez zatloczona przestrzen suborbitalna i wpadla pomiedzy oplywowe kopuly habitatow, strzeliste wieze, maszty i anteny wlaczajac sie do rzedu pojazdow aerodynamicznych zmierzajacych ku wlotowi sieci komunikacyjnej wewnatrz metropolii. Niebiesko-biale jarzeniowe lampy wbudowane w sciany wielkiego tunelu migaly rytmicznie za oknami kokpitu. Po blisko godzinie podrozy dotarlismy do komory tranzytowej polozonej jakies trzy kilometry ponizej szczytu metropolii. Tam Medea posadzila wahadlowiec na masywnej windzie. Platforma zabrala nasz pojazd oraz kilkanascie innych aerodyn w glab ziemi, na dolne poziomy miasta. Tam wahadlowiec zostal przeladowany do prywatnej sekcji trakcyjnej i poprzez siec kolejki magnetycznej dotarl w koncu do celu podrozy. Mialem serdecznie dosyc Thracian Primaris, zanim jeszcze przekroczylem prog Oceanicznego Domu. Zbudowany z hartowanych plazma stopow metalu Dom Oceaniczny byl jedna z tysiaca rezydencji polozonych wzdluz podmorskiej czesci Metropolii 70. Apartamenty znajdowaly sie dziewiec kilometrow ponizej szczytu miasta i dwa kilometry ponizej poziomu morza. Ten w opinii zwyklych obywateli swiata niewielki palac byl dostatecznie duzy, by pomiescic bez trudu mieszkania wszystkich moich wspolpracownikow, rozlegle biblioteki, zbrojownie i sale treningowe, a takze prywatna kaplice, pokoj audiencyjny oraz osobny kompleks mieszkalny dla zespolu Bequin. Byl to bezpieczny dom, cichy i goscinny. Jarat, przelozona mej domowej sluzby, oczekiwala na nas w pomieszczeniu pelniacym role przedpokoju. Jak zawsze miala na sobie jasnoszara suknie i wysoka czarna czapke owinieta biala wstazka. Kiedy wielki kompozytowy wlaz otworzyl sie w koncu z sykiem i wciagnalem w usta haust czystego zimnego powietrza, klasnela w pulchne dlonie nakazujac serwitorom odebrac nasze wierzchnie ubrania i rozniesc do pokojow podreczne bagaze. Przystanalem na chwile w hallu, przesuwajac wzrokiem po kamiennych scianach i wysoko sklepionym suficie. Nigdzie nie bylo zadnych obrazow, popiersi i statuetek, zadnych skrzyzowanych ze soba broni, zadnych draperii i zaslon - tylko skromny emblemat Inkwizycji umieszczony na przeciwnej do wejscia scianie, ponad wiodacymi na wyzszy poziom kompleksu schodami. Nie przepadalem za ostentacyjnymi dekoracjami, preferowalem prostote i funkcjonalnosc wystroju. Czlonkowie zespolu przechodzili obok mnie. Bequin i Aemos znikli w bibliotece. Ravenor i von Baigg wydawali precyzyjne dyspozycje serwito-rom majacym zajac sie pewnymi cennymi z naukowego punktu widzenia bagazami. Medea przepadla bez sladu w swym prywatnym pokoju. Reszta wspolpracownikow powoli rozchodzila sie po calym domu. Jarat przywitala sie z nimi wszystkimi, po czym podeszla do mnie. -Witamy w domu, sir - sklonila glowe - Dlugo pana tutaj nie bylo. -Szesnascie miesiecy, Jarat. -Rezydencja jest przygotowana, poczynilismy ku temu wszelkie starania natychmiast po otrzymaniu wiesci o panskim powrocie. Wszyscy czujemy zal i smutek z powodu tych, ktorzy odeszli z tego swiata. -Czy w miedzyczasie wydarzylo sie cos szczegolnego? -Zespol bezpieczenstwa dwukrotnie skontrolowal systemy zabezpieczen Domu przed pana przylotem, nadeszlo tez kilka wiadomosci. -Przejrze je niebawem. -Jest pan zapewne glodny? Miala racje, co tez natychmiast uswiadomil mi nagly skurcz zoladka. -Kuchnia przygotowuje obiad. Pozwolilam sobie osobiscie dobrac menu na dzis i mam nadzieje, ze sprosta ono panskim wymaganiom. -Jak zawsze, Jarat, pokladam niewzruszona wiare w twe zdolnosci kulinarne. Chcialbym zjesc na podmorskim tarasie, wraz z wszystkimi mieszkancami chcacymi mi towarzyszyc. -Zatroszcze sie o to, sir. Witamy w domu. Wykapalem sie, wlozylem ubranie z szarej welny i posiedzialem przez chwile w swoim prywatnym pokoju, saczac leniwie amasec i przegladajac w jasnym swietle lampy lezace na biurku wiadomosci. Bylo ich wiele, w przewazajacej mierze listow od dawnych wspolpracownikow - urzednikow rzadowych, innych inkwizytorow, zolnierzy - informujacych mnie o swym przybyciu na planete i przesylajacych kurtuazyjne pozdrowienia. Dla wiekszosci z nich miala wystarczyc oficjalna odpowiedz sporzadzona przez mojego sekretarza. W kilku przypadkach napisalem wlasnorecznie kilka slow, wyrazajac nadzieje, iz zdolam znalezc dostatecznie sporo czasu, by w trakcie Nowenny spotkac sie z adresatem listu. Trzy wiadomosci w szczegolny sposob przyciagnely moja uwage. Pierwsza byla prywatnym, zaszyfrowanym listem nadeslanym przez lorda inkwizytora Phlebasa Alessandro Rorkena. Rorken byl glowa Ordo Xenos w podsektorze Helican, moim bezposrednim przelozonym i jednym z czlonkow triumwiratu wyzszych ranga inkwizytorow odpowiadajacych przed samym mistrzem Orsinim. Rorken chcial sie ze mna spotkac natychmiast po przylocie na Thracian Primaris. Sporzadzilem natychmiast odpowiedz, informujac mistrza, iz przybede do Palacu Inkwizycji nastepnego dnia o swicie. Druga wiadomosc pochodzila od mojego starego przyjaciela Titusa Endora. Wiele czasu uplynelo od chwili, gdy ostatni raz mielismy okazje sie spotkac. Tresc niekodowanego listu brzmiala: "Gregor. Pozdrowienia. Czy jestes w domu?". Prostota tego przekazu byla rozbrajajaca. Odeslalem potwierdzenie, rownie zwiezle co list nadawcy. Endor najwyrazniej nie zamierzal bawic sie w pisemna korespondencje. Czekalem niecierpliwie na kolejny kontakt z jego strony. Trzecia wiadomosc rowniez nie byla zakodowana, a przynajmniej nie zaszyfrowano jej za pomoca elektronicznego klucza. Zapisana w Glossii tresc brzmiala: "Skalpel tnie szybko, niecierpliwe jezyki rozwiazane. Na Cadii, w jednej tercji. Ogar zyczy sobie Ciernia. Ciern musi byc ostrozny". Podmorski taras byl glownym powodem, dla ktorego zakupilem Oceaniczny Dom. Podluzne, wykonane z ceramitu pomieszczenie posiadalo panoramiczna sciane z pancernego szkla oddzielajaca kompleks od morskiej otchlani. Industrializacja Thracian Primaris zabila wiekszosc zycia w oceanach planety, ale na tej glebokosci wciaz mozna bylo natrafic na drapiezne luminescencyjne ryby glebinowe czy stada opalizujacych sledzi. Oswietlony za pomoca swiec taras wypelniony byl ruchliwa szmaragdowa poswiata rzucana przez morska ton. 8 Serwitorzy kuchenni przygotowali przy dlugim stole miejsca dla dziesieciu osob i dziewiatka moich towarzyszy znajdowala sie juz na tarasie, przystawiajac do blatu krzesla i saczac orzezwiajace drinki. Podobnie jak reszta biesiadnikow, ubralem sie bardzo nieformalnie, w prosty czarny stroj domowy. Kucharze podali smazone grzyby i grilowana rybe ketel, a nastepnie pieczone kawalki bardzo rzadkiego miesa z orkunu, gruszkowe i truskawkowe ciastka z cynamonowa posypka. Gudrunicki klaret i slodkie wytrawne wino z piwnic Messiny dopelnialy w perfekcyjny sposob caly jadlospis. Zdazylem juz zapomniec wysmienite zalety domu, jaki prowadzila dla mnie Jarat, odizolowany od niego na dlugo z powodu uciazliwej pracy w terenie.Przy stole zasiedli Aemos, Bequin, Ravenor, von Baigg, moj kronikarz i skryba Aldemar Psullus, szef ochrony Domu Jubal Kircher, zaufany agent terenowy Harmon Nayl oraz Thula Surskova, ktora pelnila role zastepczyni Bequin w zespole AP. Medea Betnacore zrezygnowala z udzialu w obiedzie, ale zdawalem sobie doskonale sprawe z tego, jak bardzo musial ja wyczerpac lot poprzez strefe orbitalna planety. Ucieszyla mnie obecnosc Ravenora. Jego rany szybko sie goily, przynajmniej te fizyczne, i chociaz sprawial wrazenie dziwnie cichego i zamyslonego, czulem, iz zaczyna sie podnosic po ciosie, jakim byla dla niego smierc Arianrhod. Surskova, niska korpulentna kobieta po czterdziestce, rozmawiala polglosem z Bequin na temat postepow w szkoleniu najmlodszych kandydatow do Zespolu AP. Aemos opowiadal Psullusowi i Nyalowi o wydarzeniach majacych miejsce na Lethe XI, ci zas sluchali go z glebokim skupieniem. Psullus, watly mezczyzna wyniszczony przez ciezka chorobe, nigdy nie opuszczal Oceanicznego Domu poswiecajac cale swe zycie opiece nad moimi zbiorami bibliotecznymi. Gdyby Aemos nie zdal mu przy stole sprawozdania z przebiegu naszej misji, zrobilbym to ja. Te opowiesci byly dla Psullusa jedynym zrodlem kontaktu ze swiatem zewnetrznym i nasza dzialalnoscia zawodowa, totez uwielbial ich sluchac. Nayl, byly lowca nagrod z Loki, zostal ranny w trakcie misji majacej miejsce w ubieglym roku, totez nie mogl nam towarzyszyc w wyprawie na Lethe XI. On rowniez chlonal chciwie opowiesc Aemosa, wtracajac od czasu do czasu rzeczowe pytanie. Czulem, ze wrecz rozsadza go chec natychmiastowego powrotu do pracy. Von Baigg i Kircher rozmawiali leniwie o przygotowaniach do Nowenny oraz zaostrzeniu rygorow bezpieczenstwa na czas swieta. Kircher byl zdolnym profesjonalista w swym fachu, bylym funkcjonariuszem Adeptus Arbites, bardzo kompetentnym, chociaz czasami nieco pozbawionym wyobrazni. Kiedy serwitorzy podali deser, pogawedki przy stole przybraly na sile. -Powiada sie, ze Nominacja ma byc zarazem ceremonia wyniesienia do wyzszej rangi naszego marszalka wojny - oswiadczyl Nyal zatrzymujac w drodze do ust pelna lyzeczke. -Jest juz marszalkiem - sprostowalem. -Nyal ma racje, Gregor, tez o tym slyszalem - powiedzial Ravenor - Feudalny Protektor. W ten sposob Lord Helican czyni z marszalka wojny persone rowna mu statusem i wladza. -To zwykla synekura. -Nie do konca. Ta promocja sprawi, ze Honorius stanie sie glownym faworytem w wyscigu o fotel naczelnego dowodcy w Acrotarze po smierci marszalka Hijo, a Hijo swego czasu usilnie zabiegal o miejsce w Senatorum Imperialis, byc moze nawet w samej Wielkiej Radzie Terry. -Honorius moze byc zwany Magnusem, ale wcale nie stanowi przez to odpowiedniego materialu na czlonka Wielkiej Rady - odparlem. -Teraz byc moze juz tak - skomentowal Nyal - Najwyrazniej lord Helican uwaza, ze Honorius posiada stosowne zalety, w przeciwnym razie nie zapewnilby mu przeciez tak wplywowej pozycji. Polityka budzi we mnie zimne ciarki, a sam osobiscie nie przejawiam praktycznie zadnych politycznych ambicji. Interesuje sie ta tematyka wylacznie poprzez koniecznosc posiadania zawodowej wiedzy. Imperialny lord Helican, znany tez jako Jeromya Faurlitz IV, byl najwyzszym ranga dostojnikiem panstwowym w calym podsektorze, dlatego tez w swym nazwisku umiescil jego nazwe. Formalnie nawet kardynalowie Ministorum, Wielki Mistrz Inkwizycji, przelozeni Administratum i Lordowie Militanci znajdowali sie ponizej niego, w praktyce jednak wygladalo to nieco inaczej, podobnie zreszta jak wiele innych rzeczy w imperialnej polityce spolecznej. Kosciol, rzad cywilny i armia, scalone w jeden mechanizm uparcie probujacy funkcjonowac po mysli ktoregos z elementow. Faworyzujac marszalka wojny Honoriusa poprzez promocje do tytulu Feudalnego Protektora Heli-can stawial za swym pupilem potege militarna podsektora dajac wyrazny sygnal pozostalym organom lokalnej wladzy i niezawodnie oczekujac stosownej rekompensaty za przysluge, gdy marszalek wojny wstapi juz na szczeble kariery siegajace daleko poza pojedynczy podsektor. Byla to niebezpieczna gra, rzadko podejmowana w tak otwarty sposob przez wysokich ranga dostojnikow Imperium, niemniej jednak zwycieska gloria opromieniaj jaca marszalka Honoriusa czynila ten polityczny ruch Helicana calkowicie zrozumialym. To zas moglo stac sie zarzewiem niebezpiecznych czasow. Podejrzewalem, ze ktos zechce szybko zachwiac tym ukladem. Osobiscie stawialem na Eklezjarchie, chociaz byc moze wyborem tym kierowaly osobiste animozje. Niemniej jednak historia wyraznie dowodzi, ze Kosciol nie przejawia tolerancji wobec tych osobistosci wojskowych lub cywilnych, ktore probuja mu odebrac czesc wplywow. -Istnieja rowniez inne elementy w tej ukladance - chrzaknal Aemos przyj mujac z rak serwitora kieliszek wytrawnego wina - Linia Faurlitzow jest slaba i nie posiada ani poparcia wsrod Adeptus Terra ani zyczliwego ucha w Senatorum Imperialis i otoczeniu Zlotego Tronu. Dwa potezne rody, De Vensii i Fulvatore, znajduja sie w stanie konfliktu z Faurlitzami i potraktuja te promocje jako otwarty gest samozachowawczy. Jest tez Dom Eirswaldow, ktory uwaza, iz jedynie wywodzacy sie z tej rodziny Lord Militant Strefon jest godnym nastepca marszalka wojny Hijo. I nie nalezy zapominac o dynastii Augustynow, ktora probuje odzyskac wladze po tym, jak Wielki Lord Terry Giann Augustyn zmarl czterdziesci lat temu. Beda usilowali powrocic na scene promujac swego wlasnego kandydata, lorda Cosimo, z wyjatkowa polityczna zaciekloscia. Jesli Nayl ma racje i wyniesienie Honoriusa do obiecanej mu rangi uczyni z niego pewnego sukcesora Hijo, stanie sie on zarazem wraz z Cosimo czlonkiem wyscigu o fotel w Wielkiej Radzie Terry. Kilka krzesel dalej Bequin ziewnela dyskretnie i poslala mi znudzone spojrzenie. -Cosimo nigdy tego wyscigu nie wygra - wtracil swa uwage Psullus - Jego rod jest wyjatkowo niepopularny wsrod Adeptus Mechanicus, a bez po parcia tej sily nikt jeszcze, niewazne jak zreczny politycznie i wplywowy, nie zdolal zasiasc w Wielkiej Radzie. Poza tym przeciwko takiej kandy daturze bedzie Eklezjarchia. Giann Augustyn nie zyskal sobie w Kosciele przyjaciol po probach wprowadzenia pewnych istotnych reform religijnych. Chodza plotki, ze to nie zawal zabil starego Gianna, tylko Callidus w sluzbie Officio Assassinorum, dzialajacy na bezposrednie zlecenie Ministorum. -Uwazaj na swoje slowa, przyjacielu, albo ktos przysle jednego z nich po ciebie - powiedzial Ravenor. Psullus zakryl koscistymi dlonmi oczy pro bujac schowac sie w demonstracyjny sposob przed rozbrzmiewajacym w jadalni smiechem. -Wszystko to jest wciaz bardzo niepokojace - podjal temat Aemos - Nomi nacja moze doprowadzic do wybuchu wojny Domow. Oprocz oczywistych przeciwnikow politycznych koalicja lorda Helicana i marszalka Honoriusa moze sie znienacka znalezc pod atakiem tych osobistosci, ktore w chwili obecnej deklaruja swa neutralnosc. Istnieje na imperialnej scenie wiele person uwazajacych swoja aktualna pozycje polityczna za satysfakcjonujaca i gotowych posunac sie do kazdego kroku, byle tylko uniknac wciagniecia w otwarty konflikt. Przy stole zapadla cisza. -Psullus - odezwal sie pospiesznie Ravenor zmieniajac temat z iscie dyplomatyczna zrecznoscia - Przywiozlem dla ciebie szereg ciekawych ma terialow z Lethe, w tym rowniez referaty zwiazane z Fenomenem Analec- tanskim... Psullus wdal sie ochoczo w dyskusje z mlodym sledczym. Aemos, von Baigg i Nayl kontynuowali debate poruszajaca temat imperialnej polityki wewnetrznej. Bequin i Surskova pozegnaly sie z reszta gosci i opuscily taras. Wzialem do reki karafke amasecu i podszedlem do przeszklonej sciany spogladajac w mrok oceanicznych glebin. Kircher dolaczyl do mnie po chwili. Zanim sie odezwal, zapial wpierw swa niebieska kurtke i zalozyl czarne rekawiczki. -Mielismy w zeszlym miesiacu nieproszonych gosci - powiedzial sciszo nym glosem. Zerknalem na niego z ukosa. -Kiedy? -Trzykrotnie - odparl - chociaz nie zdawalem sobie z tego sprawy do trze ciego razu. Podczas nocnego cyklu szesc tygodni temu system monitoringu zarejestrowal sygnal alarmowy ukladu wentylacyjnego po morskiej stronie rezydencji. Nie wykrylem zadnych niepokojacych sladow, totez serwitorzy wymienili rzekomo szwankujacy uklad na nowy. Tydzien pozniej sytuacja powtorzyla sie przy wejsciu sluzbowym do pomieszczen kuchennych oraz zewnetrznym wejsciu do kompleksu Zespolu AP, tej samej nocy w obu miejscach. Zaczalem podejrzewac trwale uszkodzenie systemu monitoruja cego i zaplanowalem calkowita wymiane sieci alarmowej. W zeszlym tygodniu kody zabezpieczajace na wszystkich zewnetrznych terminalach wejsciowych zostaly wyzerowane. Ktos wszedl do srodka, a potem wyszedl. Przeszukalem caly kompleks i znalazlem pluskwy umieszczone w scianach szesciu pokoi, rowniez w panskim prywatnym apartamencie, oraz miniatu rowe kamery pracujace w systemie naszego ukladu monitoringu. Ktos probowal tez sforsowac wejscie do panskiego skarbca, ale ta proba okazala si 9 sie nieudana, intruz nie zdolal zlamac kodow dezaktywujacych tarcze pola silowego.-Nie pozostawil zadnych sladow? -Zadnych odciskow, wlosow, feromonow. Przeskanowalem powietrze za pomoca odpowiednich czytnikow. System monitoringu wizualnego nie zawiera niczego niepokojacego... z wyjatkiem przepieknie zamaskowanego przeskoku czasowego o dlugosci trzydziestu czterech sekund. Nasi astropaci niczego nie wyczuli. W jednym miejscu intruz pokonal czterometrowy odcinek korytarza bez uruchomienia czujnikow alarmowych polozonych tuz pod plytkami podlogi. Dopiero wtedy pojalem, ze dwa wczesniejsze incydenty nie mialy nic wspolnego z defektem sieci alarmowej. To musialy byc testy naszych systemow zabezpieczajacych, probne podejscia do finalnej akcji. Przy glownym wejsciu bez watpienia uzyto elektronicznego lamacza kodow. Po sforsowaniu zewnetrznego zamka intruz bez problemu mogl wyzerowac wszystkie kody zabezpieczajace, a ja nie mialem o tym najmniejszego pojecia. -Skontrolowales wszystko dwukrotnie? Zadnych dalszych podsluchow w scianach? Zaprzeczyl ruchem glowy. -Mistrzu, moge tylko wyrazic ubolewanie z powodu... Przerwalem mu podnoszac dlon. -Nie ma potrzeby skladania przeprosin, Kircher. Wykonales poprawnie swe obowiazki. Pokaz mi, co zostawili po sobie nasi goscie. Kircher rozwinal plachte czerwonej materialu zlozona na blacie stolu w zaciszu mojej prywatnej czytelni. Byl wyraznie zdenerwowany, kropelki potu blyszczaly na jego skrytym pod grzywa bialych wlosow czolem. Nie chcialem szerzyc zbednego niepokoju, totez zaprosilem do biblioteki tylko Ravenora i Aemosa. Pokoj pachnial ksiazkami i atramentem, w powietrzu unosila sie won ozonu wytwarzanego przez miniaturowe pola silowe chroniace wyjatkowo cenne manuskrypty. Plachta zostala rozwinieta do konca. Spoczywalo na niej dziewiec malutkich urzadzen - szesc aparatow podsluchowych i trzy kamery - opakowanych szczelnie w plastikowe kapsuly. -Po wyjeciu wszystkich zalalem je zelem ekranujacym, by uzyskac pew nosc, ze przestaly dzialac. Zaden egzemplarz nie posiadal ukladu zagrazaja cego zyciu i zdrowiu. Gideon Ravenor schylil sie nad blatem i podniosl w strone swiatla jeden z aparatow podsluchowych. -Imperialny model - oswiadczyl - Nie oznakowany, ale bez watpienia im perialny. Bardzo wysokiej jakosci i wyjatkowo zaawansowany technicznie. -Potwierdzam te uwagi - skinal glowa Kircher. -Pochodzenie wojskowe? Ravenor wzruszyl ramionami. -Mozemy dotrzec do producenta tych urzadzen, ale to pewne, ze zaopatruje on wszystkie stosowne instytucje w Imperium. Optyczne implanty Aemosa zawarczaly cichutko skalujac ostrosc widzenia savanta, pochylajacego sie z ciekawoscia nad stolem. -Kamery tez sa bardzo nowoczesne. Intruz musial posiadac wyjatkowe umiejetnosci, jesli zdolal podlaczyc je do naszego systemu monitoringu wizualnego. -Juz samo wejscie do tego domu wymagalo wyjatkowych umiejetnosci - zauwazylem. -Nie posiadaja tabliczek znamionowych, ale bez watpienia sa to modele pochodzace z serii Amplox. Znacznie bardziej zaawansowane niz ich wojskowe odpowiedniki. Moge rowniez zauwazyc, iz w mej osobistej opinii ograniczony dostep do tych aparatow wyklucza z kregu podejrzanych takze Ministorum. Kosciol zawsze znajdowal sie daleko w tyle w dziedzinie technologii. -A wiec kto? - zapytalem. -Adeptus Mechanicus? - zaproponowal Aemos. Parsknalem. Wzruszyl ramionami usmiechajac sie lekko. -A przynajmniej instytucja posiadajaca dostateczne wplywy w Adeptus Mechanicus, by uzyskac dostep do tak rzadkich i cennych urzadzen. -Na przyklad? -Officio Assassinorum? -Oni wlamuja sie po to, by zabic, a nie podsluchiwac. -No dobrze. Zatem jakis wplywowy Dom, posiadajacy dojscia w Senato- rum Imperialis. -Mozliwe... - skomentowalem. -Albo... -Albo? -Albo pewna imperialna instytucja regularnie korzystajaca z tego rodzaju urzadzen i posiadajaca dostatecznie wysoki prestiz, aby zapewnic sobie dos tep tep do najnowszego wyposazenia w calym mocarstwie. -Co to za instytucja? - zapytalem. Aemos spojrzal na mnie, jakbym byl skonczonym glupcem. -Inkwizycja, rzecz jasna. Spalem bardzo zle tej nocy. Jakies trzy godziny przed koncem cyklu nocnego usiadlem znienacka na lozku, calkowicie rozbudzony. Owiniety jedynie w kapielowy recznik zszedlem do hallu sciskajac w dloni matowoszary automatyczny pistolet spoczywajacy zawsze w futerale za tylnym oparciem mojego lozka. Slabe niebieskie swiatlo saczylo sie po pomieszczeniu rozmazujac ostrosc widzenia. Stapalem ostroznie do przodu. Sluch mnie nie mylil. Ktos krecil sie na dolnym poziomie rezydencji. Spojrzalem w dol schodow probujac dostosowac wzrok do panujacego wszedzie glebokiego polmroku. W pierwszej chwili zamierzalem uruchomic alarm, by sciagnac do pomocy Kirchera i jego ludzi, ale jesli w srodku znajdowal sie intruz zdolny ponownie sformowac moje zabezpieczenia, chcialem zlapac go na goracym uczynku, a nie odstraszyc rykiem syren. W ciagu kilku godzin pobytu w Oceanicznym Domu w moj prywatny swiat wkradl sie posmak podejrzliwosci i zdrady. Byc moze stawalem sie para-noikiem, ale tym bardziej zamierzalem wyjasnic te sprawe do konca. Biale swiatlo rozlewalo sie po podlodze hallu tuz pod niedomknietymi drzwiami do kuchni. Dobiegaly zza nich odglosy ludzkich krokow. Podkradlem sie do futryny drzwi, sprawdzilem raz jeszcze bezpiecznik pistoletu, po czym zaczalem wsuwac sie w szczeline pomiedzy drzwiami i framuga. Glowne pomieszczenie kuchenne, kraina snieznobialych plytek i aluminium, bylo puste. Rzedy naczyn staly na polkach, garnki i inne utensylia wisialy na haczykach. W cieplym powietrzu unosil sie zapach przypraw. Lampy swiecily w niewielkim pomieszczeniu kuchennym przy chlodni. Dwa kroki, trzy, cztery. Lodowata posadzka ziebila mnie w nagie stopy. Dotarlem do kolejnych drzwi. Odglosy ludzkiej obecnosci jeszcze sie nasilily. Kopnalem w drzwi i wskoczylem do srodka, omiatajac pomieszczenie lufa broni. Medea Betancore, ubrana jedynie w naciagniety wojskowy podkoszulek, pisnela przestraszona i wypuscila z rak metalowa tace pelna rybnych filetow. Naczynie runelo z loskotem na posadzke tuz przy otwartej lodowce. -Na Boga, Eisenhorn! - wrzasnela z dzika furia podskakujac w miejscu - Nie rob tego nigdy wiecej! Bylem zly. Nie opuscilem od razu broni. -Co tutaj robisz? -Moze jem? Halo? - parsknela ze zloscia - Czuje sie, jakbym spala przez tydzien. Umieram z glodu. Zaczalem znizac ku podlodze lufe pistoletu. W moj napiety do granic mozliwosci umysl zaczelo saczyc sie przemozne uczucie zaklopotania. -Przepraszam... przepraszam. Moze powinnas... stosowniej sie ubrac przed pustoszeniem lodowki - moja uwaga zabrzmiala pewnie jeszcze glupiej niz mi sie wydawalo. Zrozumialem to chwile pozniej, w pierwszym bowiem momencie zbyt pochlonal ma uwage widok jej dlugich ciemnoskorych nog i podkoszulka opinajacego ciasno piekny biust. -I ty udzielasz mi takiej rady... Gregor? - odparla unoszac znaczaco jedna brew. Spojrzalem w dol. Upuscilem recznik podczas skoku do kuchni, totez znalazlem sie nagle w sytuacji, ktora Midas Betancore nazywal "uczuciem calkowitej nagosci". Moglem sie co najwyzej zaslonic odbezpieczonym pistoletem. -Psiakrew. Przepraszam - odwrocilem sie w poszukiwaniu recznika. -Nie licz na moje pochlebstwa - rozesmiala sie z odrobina zlosliwosci. Zamarlem w bezruchu. Lufa automatu Tronsvasse mierzyla z mroku prosto w moja glowe. Lufa opadla w dol. Harmon Nayl zmierzyl mnie wzrokiem od stop po glowe z wyrazem calkowitego zaskoczenia na twarzy, po czym podniosl do ust palec w gescie nakazujacym zachowac cisze. Do diabla z nim, byl kompletnie ubrany. Owinalem sie w recznik. -Co? - zasyczalem. -Ktos jest w domu. Czuje to - wyszeptal - Slyszalem halas, ktory narobiliscie we dwojke i bylem przekonany, ze to intruz. Nie wiedzialem, ze jestes tak dalece zainteresowany Medea. -Zamknij gebe. Przekradlismy sie obaj z powrotem do zewnetrznej czesci kuchni. Nayl naciagnal na swa gladko ogolona czaszke czarny kaptur elastycznego kombinezonu. Byl wysokim mezczyzna, wyzszym ode mnie o dobra glowe, lecz 10 wtopil sie w polmrok niczym duch. Czekalem cierpliwie na jego znak.Machnal mi reka nakazujac przejsc na lewa strone kompleksu. Nie wahalem sie nawet na chwile. Nayl tropil przez trzydziesci lat najbardziej wyrachowanych i przebieglych przestepcow w Imperium. Jesli w moim domu znajdowali sie intruzi, wlasnie on bez watpienia mogl ich dopasc. Wslizgnalem sie do glownego hallu Oceanicznego Domu i ujrzalem wejsciowe drzwi, uchylone. Na wyswietlaczu zamka kodowego migotal ciag zer. Obrocilem sie w miejscu slyszac przerazliwy huk wystrzalu. Nayl krzyknal w tej samej chwili, gdy wpadalem do sasiedniego pomieszczenia. Harmon miotal sie po podlodze wraz z niezidentyfikowanym czlowiekiem. -Poddaj sie! Poddaj sie! Jestem uzbrojony! - wrzasnalem. W odpowiedzi na wezwanie intruz uderzyl potylica Nayla o posadzke pozbawiajac go przytomnosci, po czym cisnal we mnie ciezkim pistoletem Harmona. Pociagnalem bez wahania za spust, ale pocisk spudlowal. Rzucona w mym kierunku bron uderzyla mnie w czolo i zbila z nog. Uslyszalem serie trzaskow i gluche stekniecie. -Swiatlo - krzyknela Medea Betancore. Podnioslem sie z posadzki. Dziewczyna stala nad intruzem, z jedna dlonia zacisnieta w piesc, druga ciagnaca w dol rabek podwinietego podkoszulka. -Mam go - oswiadczyla patrzac w moim kierunku. Ogluszony napastnik byl okryty od stop po glowe w czern. Zdarlem jego kaptur. Titus Endor. -Gregor - wyszeptal przez rozbite zakrwawione usta - Mowiles, ze jestes w domu. Pomiedzy przyjaciolmi Spotkanie z lordem Rorkenem Kongres Apotropaiczny -Zbozowa joiliqa, z lodem i odrobina cytryny.Siedzacy w mym prywatnym apartamencie Endor wzial do reki zaoferowany mu drink i wyszczerzyl w usmiechu zeby. -Pamietales - powiedzial. -A ilez bylo tych nieprzespanych nocy w starych dobrych czasach? Titus, mieszalem twoj ulubiony drink tyle razy, ze nie sposob juz tego zliczyc. -Ha! Wiem. Jak nazywal sie ten lokal na ulicy Zansiple? Tam, gdzie przepijalismy nasze pensje? -Spragniony Orzel - odparlem. Wiedzialem, ze pamietal doskonale te nazwe. Odnioslem wrazenie, iz probuje mnie w jakis sposob testowac. -Spragniony Orzel, wlasnie! Masz racje, spedzilismy tam wiele nocy. Podniosl w gore szklanke czystego zimnego plynu. -W gore z nim, wychylic i nastepnego! Powtorzylem nasz stary toast i stuknalem karafka amasecu w jego szklanke. Przez ulamek chwili poczulem ponownie smak tamtych starych czasow, kiedy obaj jako dziewietnastoletni mlodziency, pelni mocnego alkoholu i dumy z awansu na sledczych, gotowi bylismy wziac sie za bary z cala przekleta galaktyka. Uczniowie inkwizytora Hapshanta. Piec lat pozniej, niemalze co do dnia, stalismy sie pelnoprawnymi inkwizytorami i rozpoczelismy swe indywidualne kariery. Majac dziewietnascie lat i alkohol zamiast krwi w zylach, przesiadywalismy po godzinach pracy w lokalu na ulicy Zansiple, drwiac sobie i zartujac z naszego mentora oraz calego swiata i czujac te niezwykla wiare we wlasne sily, jaka potrafia przejawiac tylko bardzo mlodzi ludzie. To bylo zupelnie inne zycie, zupelnie inny swiat, tak odlegly, ze niemal calkowicie zapomniany. Nie bylem juz tym Gregorem Eisenhornem, a ten siedzacy naprzeciwko mnie mezczyzna w pochlaniajacym cieplo maskujacym kombinezonie, o dlugich przyproszonych siwizna wlosach i pokrytej bliznami twarzy, nie byl tym samym Titusem Endorem. -Powinienes byl sie zapowiedziec. -Zrobilem to. Wzruszylem ramionami. -Mogles do nas dolaczyc na wieczornej kolacji. Jarat przeszla sama siebie. -Wiem. Lecz wtedy... - urwal na chwile i zamieszal plywajacy w drink lod z wyrazem zamyslenia na twarzy - Wtedy szybko staloby sie wiadome, ze inkwizytor Endor odwiedzil inkwizytora Eisenhorna. -Wszyscy doskonale wiedza, ze ci dwaj to starzy przyjaciele. Jaki klopot moglaby sprawic taka wizyta? Endor odstawil swoja szklanke, rozsznurowal zapiecia na brzuchu i odciagnal w tyl kaptur kombinezonu, a nastepnie odpial go calkowicie. -Za goraco - stwierdzil. Jego podkoszulek byl mokry od potu. Na szyi dostrzeglem zawieszony na czarnym lancuszku zakrzywiony kiel saurapta. Ten kiel. Lata temu wyciagnalem go z nogi Endora po tym jak Titus odpedzil bestie. Na Brontotaphu, dwanascie dekad temu albo i wiecej. My dwaj i stary Hapshant, zagubieni posrod bagiennych mgiel. -Przylecialem na Nowenne - powiedzial Titus - Otrzymalem wezwanie Orsiniego, pewnie takie same jak i ty. Chcialem porozmawiac mozliwie jak najszybciej. -To dlatego wlamales sie do mojego domu? Westchnal gleboko, dopil swego drinka i wstal z fotela zmierzajac w strone barku. -Masz klopoty - oswiadczyl. -Doprawdy? Niby jakie? Przeciagnal spojrzeniem po scianach obierajac jednoczesnie cytryne. -Nie wiem. Ale slyszalem pewne pogloski. -Ustawicznie slyszy sie jakies pogloski. Odwrocil sie raptownie w moim kierunku. Jego wzrok stwardnial, w oczach pojawil sie ostrzegawczy blysk. -Potraktuj to powaznie. -Dobrze, potraktuje. -Wiesz dobrze, jaki mechanizm kieruje plotka. Zawsze jest ktos, kto bedzie cie chcial oczernic albo wyrownac stary rachunek. Pojawily sie pewne wiesci. Na poczatku odrzucalem je bez wahania. -Jakie wiesci? Westchnal ponownie i powrocil na fotel z napelniona szklanka. -Mowi sie, ze jestes... niepewny. -Co sie mowi? 11 -Cholera, Gregor! Nie jestem na przesluchaniu, przyszedlem tu jako przyjaciel.-Jako przyjaciel wlamujacy sie do cudzego domu w kombinezonie masku jacym i... -Zamknij sie na minute, dobrze? -Dobrze. Przejdz do rzeczy. -Kiedy sprawa wyszla na jaw po raz pierwszy, uslyszalem jak ktos cie obmawia. -Kto taki? -To bez znaczenia. Wtracilem sie do rozmowy i powiedzialem, jakie mam zdanie na ten temat. Lecz potem uslyszalem ten tekst ponownie. Eisenhorn jest niepewny. Eisenhorn zaczyna zacierac granice. -Doprawdy? -Jeszcze pozniej plotki ulegly znaczacej zmianie. Nie mowily juz "Eisen horn jest niepewny", tylko "Ludzie, ktorzy duzo znacza, uwazaja, ze Eisen horn jest niepewny". Tak jakby jakies podejrzenia wzgledem ciebie uzyska ly w miedzyczasie potwierdzenie. -Nic takiego nie slyszalem - odparlem prostujac sie w fotelu. -Pewnie, ze nie slyszales. Kto inny powiedzialby ci to jesli nie przyjaciel... lub sledczy z Wydzialu Wewnetrznego? Unioslem wysoko brwi. -Ty naprawde wygladasz na zaniepokojonego, Titusie. -Pewnie, do diabla. Ktos probuje cie uziemic. Ktos majacy posluch wsrod wyzszych szarz. Twoja dotychczasowa kariera i biezaca dzialalnosc znajduja sie obecnie pod drobiazgowa kontrola. -Dowiedziales sie tego wszystkiego z plotek? Przestan krecic. Jest wielu inkwizytorow, ktorzy chetnie rzuciliby mi cos pod nogi. Orsini to mono-dominanta, a purytanscy idealisci formuja potezny blok za jego plecami. Radykalowie tez za mna nie przepadaja, wiesz o tym. My, Amalathianie, jestesmy dla nich zbyt konserwatywni. Wspominalem juz wczesniej jak bardzo nie cierpie polityki, nic nie jest zas bardziej bezsensowne i wyczerpujace jak wewnetrzne gry polityczne w strukturach samej Inkwizycji. Moi wspolpracownicy sa czlonkami rozlicznych frakcji ideologicznych, ofiarami swoistego intelektualnego sektarianiz-mu. Endor i ja postrzegamy sie za inkwizytorow amalatianskich, co oznacza, iz optymistycznie patrzymy w przyszlosc mocarstwa i dokladamy wszelkich staran, by utrzymac jego integralnosc, poniewaz w naszej opinii funkcjonuje ono zgodnie z wielkim planem boskiego Imperatora. Dazymy do tego, by utrzymac w Imperium status quo. Likwidujemy elementy niebezpieczne dla ladu i porzadku - heretykow, obcych i psionikow: trzy kluczowe zagrozenia bytu ludzkiej rasy - lecz chociaz to one sa naszym glownym celem, nie wahamy sie stawic czola praktycznie kazdemu czynnikowi mogacym wywolac stan destabilizacji w imperialnym spoleczenstwie, a zatem rowniez i wojnom sekt politycznych wewnatrz samej Inkwizycji. Zawsze budzila we mnie ironiczna gorycz swiadomosc, ze stalismy sie frakcja w wojnie przeciwko frakcjonalizmowi. Uwazamy sie za purytanow i bez watpienia nimi jestesmy, jesli ktos porownuje nas z ekstremistycznie radykalnymi frakcjami Inkwizycji takimi jak Istvaanianie czy Rekongrenatorzy. Lecz trzeba wiedziec, ze rownie dla nas obce sa idee skrajnie prawej strony purytanskich odlamow, Monodo-minantow i Thorian, uwazajacych juz samo zatrudnianie wykwalifikowanych mentatow za herezje. Jesli faktycznie znalazlem sie w opresji, nie bylby to pierwszy przypadek, gdy inkwizytor o stonowanych przekonaniach padal ofiara niecheci ze strony jednej z grup ekstremistycznych. -To wykracza dalece poza zwykla wojne frakcji - oswiadczyl cicho Titus - To nie przypadek, kiedy jakis twardoglowy chce dac nauczke zbyt pewnym sobie liberalom. Ta sprawa dotyczy wylacznie ciebie. Oni cos maja. -Co? -Cos konkretnego na ciebie. -Skad o tym wiesz? -Poniewaz dwadziescia dni temu na Messinie zostalem zatrzymany i prze sluchany przez inkwizytora Osme z Ordo Malleus. Dopiero po chwili uswiadomilem sobie, ze wstalem bezwolnie z fotela. -Zostales zatrzymany? Endor machnal uspokajajaco dlonia. -Konczylem wlasnie pewna sprawe, ktora okazala sie czysta strata czasu i juz pakowalem walizki na lot powrotny na Thracian. Osma skontaktowal sie ze mna w bardzo grzeczny sposob i poprosil o spotkanie. Zgodzilem sie. Wszystko odbylo sie w kulturalny sposob. Osma nie okazal zadnego zamia ru ograniczenia mojej swobody... chociaz nie sadze, by pozwolil mi odejsc przed zakonczeniem calego spotkania. Mial obstawe i wyraznie dawal do zrozumienia, ze w przypadku mojej niecheci do kontynuowania rozmowy jego ludzie zatrzymaja mnie sila. -To niedopuszczalne! -Nie, to Osma. Spotkales go juz zapewne kiedys? Jeden z ludzi Orsiniego, prawa reka Beziera. Thorianin do szpiku kosci. Zawsze musi dostac to, czego chce. -I co dostal? -Ode mnie? - Endor zasmial sie krotko - Nic z wyjatkiem goracej wymiany argumentow. Pozwolil mi odejsc po godzinnej rozmowie. Skurwiel osmielil sie nawet zaproponowac, bysmy spotkali sie ponownie i zjedli razem obiad w trakcie Nowenny. -Osma to wytrawny gracz. Bardzo zreczny. Zatem... wybacz to niedyskretne pytanie, ale czego chcial sie od ciebie dowiedziec? -Dowiedziec sie wszystkiego o tobie. Interesowal sie nasza przyjaznia i kontaktami w przeszlosci. Wypytywal mnie o to jakby liczyl, ze w trakcie rozmowy zdradze mu jakis obciazajacy cie detal. Nie mowil zbyt wiele o swoich motywach, ale widac bylo, ze nie ma wzgledem ciebie przyjaznych uczuc. Ktos gdzies napisal jakis raport, ktory cie oczernil, posrednio lub bezposrednio. Pod koniec tej rozmowy wiedzialem juz, ze slyszane wczesniej plotki byly tylko wierzcholkiem gory lodowej. Wiedzialem tez, ze musze cie ostrzec... w taki sposob, by nikt inny sie o tym nie dowiedzial. -To wszystko klamstwa - odparlem. -Wiec o co chodzi? -Nie wiem. Nie mam pojecia, o czym oni mysla, czego sie boja. Nie zrobilem niczego, co zaslugiwaloby na uwage Ordo Malleus. -Wierze ci, Gregorze - oswiadczyl Endor tonem jawnie zdradzajacym jego calkowity brak przekonania. Zabralismy nowe drinki na podmorski taras. Endor sledzil wzrokiem migotliwe gry swiatla fosforyzujacego planktonu. -Oni dopiero zaczynaja - oswiadczyl. Skinalem glowa i utkwilem zamyslone spojrzenie w swym kieliszku. -Na Lethe... Tantalid przybyl po moja glowe. Do tej pory sadzilem, ze zamierzal wyrownac stare porachunki, ale po twoich wiesciach odrzucilem te hipoteze. -Badz ostrozny - mruknal - Sluchaj, Gregor, musze isc. Zaluje, ze dwaj starzy przyjaciele nie mieli mozliwosci spotkac sie w bardziej przyjemnych okolicznosciach. -Dziekuje za twoja pomoc. Za wysilek, jaki podjales, by mnie ostrzec. -Zrobilbys to samo dla mnie. -Zrobilbym. Jeszcze jedna rzecz... jak wszedles? Spojrzal na mnie badawczo. -Slucham? -Do srodka? Dzis w nocy? -Uzylem na drzwiach wejsciowych lamacza kodow. -Wylaczyles system alarmowy. -Nie jestem nowicjuszem, Gregorze. Moj lamacz mial uruchomiona funk cje zerowania calego systemu. -Warty uwagi sprzet. Moge go zobaczyc? Endor wyjal z kieszonki na pasie niewielki czarny skaner i podal mi go bez slowa. -Model Amplox - zauwazylem - Bardzo nowoczesny. -Zawsze korzystam z najlepszego sprzetu. -Ja tez. Poslugiwalem sie juz Amploxami wczesniej. Odnioslem wraze nie... to moja osobista opinia, ze one najlepiej dzialaja po kilku wstepnych testach. -Co masz na mysli? -Suchy test lub dwa, dla wstepnej neutralizacji systemu, ktory zamierzasz zlamac. Kilka podejsc do zabezpieczen, zeby lamacz zebral z wyprzedzeniem potrzebne dane. -Owszem, sam tez tak robie, jesli mam dostatecznie duzo czasu. Ten sprzet uczy sie bardzo szybko. Ale mimo wszystko radzi sobie tez dobrze z lamaniem zamkow w pierwszym podejsciu. -Jak dzis w nocy? - zapytalem oddajac mu skaner. -Tak... co ci chodzi po glowie? -Wszedles dzis do srodka z biegu? Zadnych suchych testow? -Oczywiscie. Ta wizyta byla efektem nagle podjetej decyzji. I dopoki ta twoja sliczna dziwka nie kopnela mnie prosto w nos, bylem dumny, ze udalo mi sie wejsc tak daleko. -Zatem nie byles tutaj wczesniej? Nie wchodziles wczesniej do srodka? -Nie - Endor stezal zauwazalnie. Albo go obrazilem albo... -Idz juz, jesli musisz - powiedzialem. -Dobranoc, Gregorze. -Dobranoc, Titusie. Pokazalbym ci droge do wyjscia, ale jestem pewien, ze sam tez sobie poradzisz. Wyszczerzyl zeby i dopil jednym haustem drinka. -W gore z nim, wychylic i nastepnego! -Taka mam nadzieje - odparlem. 12 Palac Inkwizycji na Thracian Primaris wznosi sie na obramowanych chmurami szczytach metropolii Czterdziesci Cztery. Bedac budowla o rozmiarach malego miasta palac ten pelni role centrali Inkwizycji w podsektorze Helican utrzymujac stala obsade w liczbie szescdziesieciu tysiecy pracownikow. Nie przeszkadzaly mi nigdy czarne sciany palacu, mroczne okna ani opasajace mury pasy metalu najezonego kolcami. Krytycy Inkwizycji moga postrzegac taka architekture za wrecz komiczny przyklad grania na ludzkich lekach przed nasza instytucja, postrzegana za mroczne zagrozenie dla zwyklych obywateli. O to wlasnie chodzilo. Strach trzymal spoleczenstwo w ryzach, strach przed organizacja gotowa wymierzyc przerazajaca kare nawet w trybie profilaktycznym.Na poczatku nastepnego cyklu dziennego udalem sie do Palacu w otoczeniu Aemosa, von Baigga i Thuli Surskovej. Ze szczypta autoironii musze stwierdzic, ze czulem sie dziwnie bezbronny posiadajac u swego boku tylko trojke towarzyszy. Przyzwyczailem sie do znacznie liczniejszego zespolu przez ostatnie kilkadziesiat lat. Nadszedl chyba czas, by sobie przypomniec te odlegle czasy, gdy za caly moj zespol robily trzy, cztery osoby. Palac Inkwizycji nie jest miejscem spotkan towarzyskich ani przypadkowych wizyt. Jego wnetrze to istny labirynt mrocznych korytarzy, migotliwych tarcz silowych i ekranow zagluszajacych. Palacowi urzednicy i ich goscie poruszaja sie dyskretnie za tarczami pol maskujacych, zalatwiajac sobie tylko znane sprawy w poufny sposob. Przy wejsciu do glownego hallu do mojej grupy dolaczyla drona w ksztalcie cybernetycznej czaszki pelniaca role ruchomego ekranu dzwiekowego. Zaproponowano nam rowniez uslugi astropaty majace dodatkowo zwiekszyc stopien dyskrecji wizyty, nie skorzystalem jednak z tej propozycji. Surskova i jej antymentalny dar byly wszystkim, czego potrzebowalem. Zakapturzeni straznicy w burgundowych pancerzach osobistych ze zlotymi ornamentami w formie lisci i insygniami Palacu poprowadzili nas po posadzce z czarnego marmuru, trzymajac oburacz przed soba podluzne energetyczne ostrza. Po obu stronach naszej grupy lsnily brazowe pola maskujace, formujace solidny szeroki korytarz odgradzajacy nas od reszty obecnych w pomieszczeniu osob. Alain von Baigg poluzowal palcami swoj wysoki kolnierz uniformu. Wygladal na zdenerwowanego. Posepna aura Palacu budzila lek nawet wsrod jego pracownikow. Lord Rorken oczekiwal nas w swych prywatnych komnatach. Tarcza silowa znikla z trzaskiem pozwalajac przejsc przez polokragla arkade, po czym zalsnila ponownie za naszymi plecami. Straznicy juz nam nie towarzyszyli w tej czesci kompleksu. Rozkazalem moim przybocznym za-czekac w westybulu, gdzie dwie zelazne lawki kusily gosci biela satynowych poduszek. Wszedlem do apartamentu przez drzwi wejsciowe. Mialem na sobie formalne czarne ubranie z narzuconym na wierzch dlugim plaszczem z brazowej skory, inkwizytorska odznake zawiesilem na szyi. Moi towarzysze rowniez zalozyli sluzbowe stroje. Nikt nie wazylby sie przyjsc do mistrza Ordo Xenos Helican w cywilnym ubraniu. Przedpokoj okazal sie oslepiajaco jasny. Sciany pomieszczenia wylozono lustrami, a posadzke wykonano z kremowego marmuru. Tysiace swiec palily sie wszedzie wokol, na swiecznikach, kandelabrach czy tez wprost na podlodze. Zwierciadla odbijaly ich blask, totez czulem sie jakby mnie zywcem zamknieto w pryzmacie skupiajacym sloneczne swiatlo. Zamrugalem pospiesznie i podnioslem dlon, by oslonic nia oczy. Ujrzalem setke mezczyzn powtarzajacych w tym samym momencie moj gest. Zwielokrotniony Gregor Eisenhorn, obramowany plomykami niezliczonych swiec. Zauwazylem, ze wygladam edgy. Nie powinienem tak wygladac. -Nikt nie zdola ukryc sie przed blaskiem Inkwizycji - powiedzial czyjs glos. -Bo dozwolenie na to oznaczaloby - dokonczylem dffdsadsaasfsdaf sentencje. Rorken podszedl do mnie. -Znasz dobrze Catuldynasa, Eisenhorn. -Zawsze podobaly mi sie jego litanie. Za pozniejszymi pracami nie przepadam. -Zbyt suche? -Zbyt pompatyczne. Zbyt ceremonialne. W mej osobistej opinii Sathescine ma znacznie lepszy jezyk. Mniej... bombastyczny. Rorken usmiechnal sie i uscisnal ma dlon. -Zatem przedkladasz poetyckie piekno ponad tresc dziela? -Piekno jest prawda, a prawda pieknem. Mistrz uniosl nieznacznie brwi. -Czyj to cytat? 13 -Preimperialne dzielo, ktore mialem niegdys okazje przeczytac. Anonim.A nawiazujac do pierwszego pytania waszej dostojnosci, przedkladam Sat- hescine ponad Catuldynasa z czystej przyjemnosci i zawsze nalegam, by moi podwladni czytywali dziela Catuldynasa, dopoki plynnie nie opanuja ich zawartosci. Rorken pokiwal glowa. Byl krepym mezczyzna, o gladko ogolonej czaszce, ale noszacym elegancko przystrzyzona brodke. Mial na sobie kar-mazynowy plaszcz narzucony na czarne ubranie oraz skorzane rekawiczki. Nie potrafilem odgadnac jego wieku, ale musial miec za soba dobre trzysta lat zycia, z czego poltora wieku przypadalo na piastowanie funkcji mistrza Ordo Xenos. Dzieki nowoczesnym wszczepom i zabiegom odmladzajacym wygladal na mezczyzne w drugiej polowie czterdziestki. -Czy moge cie czyms poczestowac? - zapytal. -Dziekuje, sir, ale nie skorzystam z propozycji. Nuncjatura przygotowala dla mnie wyjatkowo pracowity harmonogram zajec w czasie Nowenny, totez bede wdzieczny, jesli od razu przejdziemy do sedna sprawy. -Nuncjusze Ministorum przygotowali pracowite harmonogramy dla nas wszystkich. Lord Helican nakazal im zorganizowanie tak pompatycznego widowiska jak to tylko bylo mozliwe. A Gregor Eisenhorn, ktorego znam nie przykladalby az tak wielkiej wagi do rozkladu zajec wiedzac, ze moze mi w miedzyczasie pomoc. Nic nie odpowiedzialem. To byla celna reprymenda Stalem sie za to czujniejszy. Wspolpraca pomiedzy mna i mistrzem opierala sie na bardzo dobrych stosunkach i odnosilem wrazenie, ze Rorken od czasu sprawy Necroteuchu dziewiecdziesiat osiem lat temu darzy mnie znaczacym zaufaniem. Czesto doradzal mi, udzielal wskazowek i osobiscie nadzorowal moje sledztwa. Lecz nigdy nie moglbym powiedziec, ze bylem przyjacielem mistrza Ordo Xenos Helican. -Zajmij miejsce. Wierze, iz mozesz mi poswiecic chwile czasu. Usiedlismy na wysokich krzeslach ustawionych po obu stronach niskie go stolika. Rorken podal mi karafke pelna zimnej wody importowanej z mineralizowanych zrodel Gidmosu. -Odswiezajacy tonik. Jak rozumiem, Beldame ciezko cie doswiadczyla na Lethe XI? Wyjalem z kieszeni elektroniczny notes. -Konspekt mojego pelnego raportu - oswiadczylem podajac notes mistrzo wi. Odlozyl go na blat stolu nie poswiecajac zapiskom zadnej uwagi. -Czy wiesz, dlaczego poprosilem o twoje przybycie? Milczalem przez chwile, potem podjalem wyzwanie. -Ze wzgledu na historie o moim rzekomym braku lojalnosci. Rorken przechylil z zainteresowaniem glowe. -Slyszales je? -Zwrocono mi na nie uwage. Calkiem niedawno. -Twoja reakcja? -Szczerze? Zmieszanie. Nie wiem, co jest zrodlem tych pomowien. Podejrzewam, iz to czyjas uraza. -Do ciebie? -Do mnie osobiscie. Lord upil nieco wody ze swojej karafki. -Zanim przejdziemy do dalszej czesci, musze cie o cos zapytac... Czy istnieje jakis powod, jakikolwiek uzasadniony powod, by takie pomowienie moglo powstac? -Jak juz powiedzialem, personalna uraza... -Nie - przerwal mi stanowczo - Wiesz dobrze, o co pytam. -Niczego nie zrobilem - odparlem. -Przyjmuje twoje slowa za prawde. Jesli w przyszlosci odkryje, ze sklamales albo nawet tylko zatailes cos przede mna, bede... niezadowolony. -Niczego nie zrobilem - powtorzylem raz jeszcze. Rorken splotl palce dloni i powiodl spojrzeniem po plomykach swiec. -Zatem do sedna sprawy. Pewien inkwizytor, ktorego tozsamosc nie jest tu istotna, zglosil sie do mnie w tajemnicy, by poruszyc kwestie niezwyklego wydarzenia. Spetany demon dokonal pozorowanej sceny ataku na czlowie ka, ktoremu nastepnie darowal zycie bedac przekonanym, iz ma do czynie nia z toba. Slyszac te slowa poczulem fascynacje i groze zarazem. -Nie potrafie calkowicie tego potwierdzic, ale demon ten zostal rzekomo zidentyfikowany jako Cherubael. Teraz dla odmiany wiesci zmrozily mi krew w zylach. Cherubael. -Nie miales zadnego kontaktu z ta istota od czasu 56-Izar? Pokrecilem przeczaco glowa. -Nie, sir. Minelo od tamtego czasu prawie sto lat. -Ale ustawicznie poszukiwales jego sladu? -Nigdy nie czynilem z tego faktu tajemnicy, sir. Cherubael jest sluga wrogiej agendy, ktorej bluzniercze machinacje skorumpowaly nawet czlonka naszego Ordo. -Molitora. -Tak, Konrada Molitora. Poswiecilem wiele czasu i wysilku na odkrycie prawdy o Cherubaelu i jego nieznanym wladcy, ale wszystkie proby spelzly na niczym. Dziesiec dekad poszukiwan i zaledwie kilka watlych tropow. -Zaangazowanie Cherubaela w sprawe Necroteuchu stalo sie podstawa odrebnego postepowania wszczetego przez Ordo Malleus, co jest ci zapewne wiadome. Oni rowniez nie zdolali rozwiklac tej zagadki. -Gdzie doszlo do tego wydarzenia? Rorken milczal przez chwile. -Na Vogel Passionata. -I myslal, ze oszczedza mnie? -Zrodlem komplikacji okazal sie fakt, ze demon najwyrazniej mial wobec ciebie jakies plany. Pojawila sie z jego strony silna sugestia, jakoby... mie dzy wami istniala jakas wiez. -Nonsens! -Chce w to wierzyc... -To calkowity nonsens, sir! -Chcialbym w to wierzyc, Eisenhorn. Wielki mistrz Orsini nie widzi w Inkwizycji miejsca dla radykalow. A nawet jesli on nie bylby dostatecznie konserwatywny w tej kwestii, wystarczy moje zdanie. W Ordo Xenos Heli- can nie ma miejsca dla tych, ktorzy zawieraja przymierze z Chaosem. -Rozumiem. -Taka mam nadzieje - twarz Rorkena sposepniala, jej rysy wyraznie steza ly - Twoj poscig za ta istota wciaz trwa? -Nawet w tej chwili moi agenci terenowi wciaz ja tropia. -Jakiekolwiek sygnaly o potencjalnym sukcesie? Pomyslalem o zakodowanej w Glossii wiadomosci, ktora niedawno otrzymalem. -Nie - sklamalem, pierwszy i ostatni raz w trakcie tej rozmowy. -Inkwizytor bedacy autorem raportu doradzil mi, bym cala sprawe przeka zal Ordo Malleus. Nie zamierzam rzucac jednego z moich najlepszych ludzi na laske psow Beziera, dlatego zdecydowalem o zatrzymaniu calej sprawy na poziomie naszego departamentu. -Skad zatem te pogloski? -To wlasnie budzi moje obawy. Informacje o calym incydencie przeciekly na zewnatrz. Uwazam za sluszne poinformowac cie, ze Ordo Malleus moze w stosunku do ciebie wszczac postepowanie wyjasniajace. Drugie ostrzezenie w ciagu ostatnich dwunastu godzin. -Najchetniej zaproponowalbym ci opuszczenie Thracian Primaris i udanie sie w jakies spokojniejsze miejsce do czasu wyjasnienia calej tej afery, ale zostales zobowiazany do uczestnictwa w Kongresie Apotropaicznym. Fragmenty ukladanki zaczely do siebie pasowac. Ogromna skala ceremonii, waga panstwowa Nowenny, byly niezmiernie istotne, ale spora czesc starszych ranga inkwizytorow bez watpienia najchetniej zignorowalaby cale to wydarzenie. Wojskowi i koscielni notable zazwyczaj bez oporow uczestniczyli w takich swietach, lecz inkwizytorzy byli innym rodzajem ludzkiego gatunku, bardziej niepokornym, bardziej... niezaleznym. Praktycznie nie spotykalo sie sytuacji, w ktorych zbieralibysmy sie w wiekszym gronie, tym bardziej scigani tak kategorycznymi wezwaniami. Poczatkowo bylem przekonany, ze to prywatna inicjatywa mistrza Orsiniego zamierzajacego ukazac lordowi Helicanowi potege swej instytucji. Lecz nie o to chodzilo. Zwolywano Kongres Apotropaiczny. To dlatego wezwano mnie na swiat stoleczny. Studia apotropaiczne odbywaja sie na biezaco i zazwyczaj uczestniczy w nich dwoch, trzech inkwizytorow. W wiekszej skali zwano je seminariami, wymagajacymi obecnosci przynajmniej jedenastu inkwizytorow. Jeszcze liczniejsze stawaly sie kongresem. Takie sluzbowe spotkania nalezaly do ogromnej rzadkosci. W ostatnim kongresie majacym miejsce w tym podsektorze uczestniczyl jeszcze moj dawny mentor Hapshant, dwiescie siedemdziesiat dziewiec lat temu. Celem studiow apotropaicznych, nawet na najnizszym poziomie, jest wnikliwe przesluchanie, analiza zeznan i ocena szczegolnie waznych z naszego punktu widzenia wiezniow Inkwizycji. Trafiajac do kazamat naszej instytucji dziki psionik, charyzmatyczny heretyk, wplywowy przedstawiciel obcej rasy... ktokolwiek, poddawany jest odrebnym badaniom nie majacym wiele wspolnego ze stawianymi mu zarzutami. Czesto osobnik taki jest juz osadzony i oczekuje tylko na wykonanie wyroku. W przypadkach takich Inkwizycja korzysta z okazji do poszerzenia wiedzy na temat wrogow ludzkiego mocarstwa. Wiezniowie poddawani sa sekcji, zazwyczaj psychicznej, czasami tez fizycznej, w celu odkrycia charakterystycznych dla nich slabych i silnych stron, wierzen, przekonan i motywow dzialania. W trakcie takich studiow odkryto szereg istotnych wiadomosci, ktore pozniej bardzo pomogly slugom Imperium. Dla przykladu, slawne zwyciestwo Imperialnej Gwardii nad rasa Ezzel okazalo sie mozliwe wylacznie dzieki opracowaniu metod wykrywania tych obcych opracowanych podczas studiow nad schwytana forma zwiadowcza Ezzel, w trakcie Kongresu Apotropaicznego na Adiemus Ultima w roku 883.M40. Skala zgromadzenia uzalezniona byla od liczebnosci badz tez znaczenia przedmiotu badan. -Trzydziestu trzech heretyckich psionikow klasy alfa i wyzszej zostalo schwytanych przez marszalka wojny na Dolsene, podczas finalowej bitwy Kampanii Ophidianskiej - oswiadczyl Rorken pokazujac mi notes z raportem. Poziom tajnosci sprawozdania widniejacy na ekranie urzadzenia wprawil mnie w glebokie zdumienie - Wyszkoleni w jakis sposob do kontrolowania diabolicznej mocy generowanej przez ich umysly stanowili rdzen struktury dowodczej nieprzyjaciela, jego zywe serce. -W jaki sposob ich schwytano? Pozwolili wziac sie zywcem? - nie potrafilem wyjsc ze zdumienia. Pozbawieni treningu psionicy byli sami w sobie zjawiskiem przerazajacym, poniewaz ich kruche umysly stanowily potencjalna brame umozliwiajaca wejscie do materialnego wymiaru istotom demonicznym, lecz ci... te diably nauczyly sie w jakis sposob panowac nad swoim wypaczonym talentem, by kontrolowac wchodzace w ich jazn demony i korzystac z ich budzacej groze mocy. Pojmowalem doskonale poziom zagrozenia, jakie nioslo ze soba istnienie tych ludzi - nioslo wciaz pomimo faktu, ze byli naszymi jencami. Rorken postukal palcem w podany mi notes. -Wyjasnienie tego fenomenu znajdziesz w streszczeniu ponizej glownej listy zawartosci. Mowiac pokrotce, byl to niezwykly lut szczescia... szczescie i niewiarygodna brawura Astartes dzialajacych we wspolpracy z inkwizytorami Heldane, Lyko i Voke. -Voke... Commodus Voke. -Zapomnialem, jestescie starymi przyjaciolmi, nieprawdaz? On tez byl zaangazowany w sprawe rodu Glawow, tuz przed wybuchem Schizmy. -Termin starzy przyjaciele uznalbym za przesadzony. Pracowalismy razem. Zywimy wzgledem siebie szacunek i respekt. Od czasu sledztwa na Gudrun praktycznie sie nie widywalismy. Jestem szczerze zaskoczony, ze ten stary ogar wciaz jeszcze zyje. -Zyje, pomimo negatywnych diagnoz stawianych przez kilka generacji medykow. I wciaz jest potezny. Takie osiagniecie, u schylku swego zycia... Skinalem potakujaco glowa. Nawet pobiezne zapoznanie sie z trescia sprawozdania mowilo o wyczynie iscie mitycznej wagi. Oddanie Commo-dusa dla sluzby Imperium jak zwykle przekraczalo wszelkie zwyczajowe granice. -Znam tez Heldane. Pupil Voke. Wiec otrzymal w koncu awans do rangi inkwizytora? -Szescdziesiat lat temu... Eisenhorn, wydajesz sie prowadzic samotniczy tryb zycia, nieprawdaz? -Jesli pod pojeciem zycia samotniczego uwaza pan brak zainteresowania promocjami i przebiegiem karier innych inkwizytorow, mozna tak powiedziec, sir. Jestem samotnikiem. Skupiam sie na swojej pracy i potrzebach swojego zespolu. Rorken usmiechnal sie do mnie z nutka poblazliwosci. Mowiac szczerze, preferowany przez mnie tryb zycia nie byl bynajmniej czyms niespotykanym. Jak juz wczesniej wspominalem, my inkwizytorzy jestesmy grupa spoleczna bardzo skryta i dyskretna, niespecjalnie interesujaca sie zyciem. Dojrzalem znienacka pewna istotna roznice pomiedzy soba i mistrzem. Bez wzgledu na swa range wciaz pozostawalem agentem polowym, sledczym, archiwista, czlowiekiem gotowym przepasc na cale miesiace czy lata na pograniczu Imperium. Pozycja i status mistrza przykuwaly go do Palacu, zmuszaly do aktywnego uczestnictwa w intrygach i politycznych machinacjach imperialnej machiny rzadowej, w szczegolnosci zas samej Inkwizycji. Pamietalem Commodusa Voke jako starego zlosliwego weza, ale i wiarygodnego sojusznika. Podczas sledztwa w sprawie Necroteuchu, lezac w swym mniemaniu na lozu smierci, Voke prosil mnie, bym po jego odejsciu roztoczyl opieke nad Heldane. Przyrzeklem mu to wtedy, lecz jak sie pozniej okazalo, moje wsparcie nie bylo potrzebne. Voke mial okazje na wlasne oczy ujrzec, jak Heldane odbiera swa inkwizytorska rozete. Heldane... Jego nigdy nie polubilem. Nigdy nie mialem okazji spotkac Lyko, ostatniego z chwalebnej trojki, ale slyszalem o nim wiele pochlebnych opinii, stwierdzajacych wprost, iz stoi on wlasnie u progu olsniewajacej kariery. Blyskotliwy sukces na Dolse-ne tylko utwierdzil obserwatorow w tym mniemaniu. Przesunalem wzrokiem po liscie inkwizytorow zaproszonych do udzialu w Kongresie, listy zawierajacej rowniez moje nazwisko. Bylo na niej w sumie szescdziesiat osob, posrod nich Titus Endor. Byli tez Osma i Bezier. Niektore nazwiska - Schongarda, Handa czy Reikera - budzily ma niechec, poniewaz nie byli to inkwizytorzy, z ktorymi zgodzilbym sie przebywac dobrowolnie w jednym pomieszczeniu. Inni - Endor dla przykladu, Shilo, Defay czy Cuvier - byli postaciami, ktorych obecnosc budzila moja nieskrywana radosc i przyjemnosc. 14 O pewnych gosciach zaledwie slyszalem, innych nie znalem wcale. Lista zawierala caly szereg nazwisk inkwizytorow, slawnych i nieslawnych, znanych mi wylacznie z ich reputacji. Zaprawde bylo to niespotykane zgromadzenie, zlozone z pracownikow naszej instytucji sciagnietych z calego sektora.-Moje zaproszenie do uczestnictwa w kongresie? - zaczalem. -Nie powinno to byc dla ciebie zaskoczeniem. Jestes powszechnie znanym i szanowanym inkwizytorem. -Dziekuje za te slowa, sir. Lecz chcialbym sie dowiedziec, czy Voke osobiscie zaproponowal moja kandydature? -Zamierzal to zrobic - odparl Rorken - lecz ktos go zdazyl ubiec skladajac wczesniej stosowny wniosek. -Kto taki? -Inkwizytor Osma. Tryumf Pod Brama Spatiana Pekajaca linia Pomimo calej swej niecheci do tak wystawnego i pompatycznego przedsiewziecia jakim miala byc Nowenna, musze przyznac, ze Wielki Tryumf majacy miejsce pierwszego dnia swiatecznych obchodow napelnil me serce uczuciem dumy i ekscytacji.W obrebie metropolii Primaris, najwiekszego i najbogatszego miasta Thracian, swit przyniosl przeciagly ryk klaksonow i kakofonie dzwonow. Msza odprawiana przez dostojnikow Ministorum, transmitowana na zywo z wnetrza Monumentu Eklezjarchow, pojawila sie na kazdym publicznym ekranie filmowym, w kazdym radioodbiorniku. Chrapliwa liturgia wyglasza-na przez kardynala palatyna Anderuciasa plynela wielopoziomowymi ulica-mi metropolii nakladajac sie na siebie i tworzac wrazenie wszechobecnego dzwiekowego chaosu. Mieszkancy metropolii i pielgrzymi tloczyli sie na ulicach calymi milionami, wypelniajac szczelnie arterie komunikacyjne, deptaki i pasaze, zakrywajac przestworza nad miastem czernia pojazdow latajacych. Wielu chetnych do uczestnictwa w obchodach Nowenny powrocilo do sasiednich metropolii, by ogladac przebieg uroczystosci na gigantycznych telebimach ustawionych na stadionach i w amfiteatrach. Arbitratorzy ustawicznie walczyli z naporem tlumu pilnujac, by trasa przemarszu Tryumfu pozostala wolna. Cykl dzienny rozpoczal sie przepieknym switem. Przez cala noc pracownicy Officium Meteorologicus wypuszczali w powietrze balony majace nasycic wiszace ponad planeta pasmo smogu oraz dolne partie chmur zwiazkami karbonu i innymi skladnikami chemicznymi. Tuz przed switem szeroki na tysiac szescset kilometrow sztucznie wywolany front burzowy runal na metropolie splukujac ich brud i kurz. Po raz pierwszy od kilkudziesieciu lat pokazalo sie czyste niebo. Nie do konca blekitne, ale przynajmniej wolne od charakterystycznej zoltawej barwy skazen przemyslowych. Promienie slonca padaly bezposrednio na szczyty miast sprawiajac, ze ich szpice lsnily niezwyklym blaskiem. Uslyszalem z pewnych nieoficjalnych zrodel, ze ten nie majacy precedensu akt manipulacji stanem pogodowym mial miec zgubny wplyw na klimat calej planety przez dlugie dekady. W poludniowej czesci globu spodziewano sie do konca tygodnia zywiolowych huraganow, a systemy odplywowe stolecznej najwiekszych metropolii doslownie zatykaly sie nadmiarem wody pochodzacej ze sztucznej burzy. Mowiono tez, ze zycie w morzach wyginie w zastraszajacym tempie, usmiercone potezna dawka srodkow chemicznych spadajacych z niebios razem z deszczem. Lord Helican nie zwazal na glosy krytyki zadajac, by slonce opromienilo jego parade. * * * * * Przybylem nieco wczesniej na wyznaczone mi miejsce, obawiajac sie zablokowania drog dojazdowych przez tlumy niecierpliwych gapiow. Zabralem ze soba Ravenora. Obaj mielismy na sobie reprezentacyjne stroje, z dumnie przypietymi insygniami i ceremonialna bronia u boku.Medea Betancore podrzucila nas w poblize parady ladujac na zarezerwowanym uprzednio ladowisku marynarki na poludnie od jednej z wojskowych zbrojowni. W chwili, gdy siadala na plycie parkingowej, w powietrzu utwo-rzyl sie juz tak potworny korek, ze wahadlowiec zostal uwieziony na lado-wisku praktycznie do konca dnia. Objal nas formalny zakaz lotow. Medea pozegnala sie pospiesznie i powedrowala w kierunku ludzi z obslugi tech-nicznej marynarki grzebiacych w silnikach Maraudera. Sluzbowy samochod podstawiony przez nuncjature zabral mnie i Rave-nora z ladowiska i zawiozl na dawne miejsce fundacji metropolii, zwane obecnie Aleja Lempenora. To tam mieli zebrac sie przedstawiciele Inkwizycji zaproszeni do udzialu w pochodzie. Za oknami pedzacej luksusowej limuzyny dostrzegalem kleby pary unoszacej sie znad splukanych niedawno deszczem ulic. Pomimo wysilkow calej armii technikow lord Helican mial juz po poludniu spogladac ponownie na zachmurzone niebo. Pochylilem sie w siedzeniu pasazera i poprawilem przypieta do ubrania Ravenora rozete sledczego. Wygladal na zdenerwowanego, co wczesniej raczej mu sie nie zdarzalo. Ale wygladal tez na pierwszorzednego inkwizytora. W przeblysku mysli pojalem, ze on nie tyle sprawia wrazenie nerwowego, co niezwykle mlodego. Przywodzil mi na mysl mlodzienca spieszacego na spotkanie z przyjaciolmi pod "Spragnionym Orlem" na ulicy Zansiple. - O co chodzi? - zapytal usmiechajac sie nieznacznie. 15 Pokiwalem glowa.-To bedzie wielki dzien, Gideonie. Jestes na niego gotowy? -Calkowicie - odparl. Zauwazylem, ze dopial do piersi klanowa odznake Esw Sweydyr. -To piekny gest - powiedzialem wskazujac palcem emblemat. -Tez tak mysle. * * * * * Tryumf rozpoczal sie o dziesiatej. Ogluszajacy ryk syren i klaksonow przetoczyl sie przez miasto scigany wrzaskiem nieprzeliczonych ludzkich mas doslownie odejmujac obserwatorom mowe. W czasie tym na ulicach metropolii znajdowaly sie dwa miliardy swietujacych Nowenne mieszkancow.Dwa miliardy ludzkich glosow krzyczacych unisono. Nie jestescie w stanie sobie tego wyobrazic. Posrod rozswietlonego slonecznymi promieniami powietrza wibrujacego pod wplywem okrzykow kolosalnego tlumu Wielki Tryumf wyruszyl w swa droge, rozpoczynajac parade pod imperialnym arsenalem. Pochod mial pokonac osiemnastokilometrowa trase wiodaca szeroka na kilometr Aleja Victora Belluma, prosto do serca metropolii i wznoszacego sie tam Monumentu Eklezjarchow. Miliony ludzi oblegaly z obu stron aleje krzyczac, spiewajac, powiewajac flagami Imperium Na przedzie parady toczylo sie osiemdziesiat czolgow Thracianskiego Piatego, sztandary furkotaly na ich antenach radiowych. Za czolgami maszerowala orkiestra wojskowa Piecdziesiatego Regimentu Strzelcow Gudru-nickich grajac Marsz Patriarchow. Nastepne pojawily sie poczty sztandarowe: pieciuset chorazych niosacych flagi i emblematy regimentow uczestniczacych w Kampanii Ophidian-skiej. Juz samo ich przejscie zajelo godzine. Za chorazymi dostrzeglem Wielki Sztandar Imperatora: emblemat w ksztalcie stylizowanego orla wielki niczym maszt pelnomorskiego klipra, tak ciezki i nieporeczny, ze zaszczyt jego poniesienia przypadl niebywale staremu Dreadnoughtowi Bialych Konsulow. Czcigodna machina kroczaca eskortowana byla przez piec superciezkich czolgow Baneblade. Potem nadjechali polegli. Wszystkie szczatki imperialnych zolnierzy zebrane na frontach podsektora zostaly zlozone w przedzialach desantowych tysiaca pieciuset przemalowanych na czarno transporterow Rhino. Setka dumnych Marines z zakonu Aurory maszerowala po bokach zalobnej kolumny niosac ozdobione czarnymi szarfami plyty, na ktorych wypisano zlotymi czcionkami nazwiska poleglych. Dochodzilo juz poludnie, gdy przed moimi oczami przemaszerowala reszta Marines Aurory, w wypolerowanych lsniacych pancerzach silowych klasy Imperator. Ryk rozentuzjazmowanego tlumu wciaz nie slabl. Po zolnierzach zakonnych pojawilo sie szescdziesiat tysiecy gwardzistow z Thra-cian, trzydziesci tysiecy z Gudrun, osiem tysiecy z Messiny, cztery tysiace z Samateru. Blyszczace pancerze i paradne ostrza lsnily w sloncu. Potem przemaszerowali oficerowie marynarki ze Zgrupowania Floty Scarus, idacy w rownych defiladowych rzedach. Potem Biali Konsulowie, budzacy podziw i groze zarazem. Ujrzalem niekonczace sie szeregi pracownikow Munitorium i Administratum oraz jadace za nimi powoli platformy Astropathicusu. Wyczuwalne mentalne wibracje trzeszczaly nad pojazdami i glowami psionikow, pozostawiajac w powietrzu charakterystyczny metaliczny posmak. Nastepne nadeszly Tytany Adeptus Mechanicus. Cztery machiny klasy Warlord, przyslaniajace swymi korpusami slonce, osiem zwrotnych War-houndow, oraz masywny Super-Tytan o nazwie Imperius Volcanus. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze to fragmenty samej metropolii oderwaly sie od podloza i ruszyly przed siebie w paradzie. Gigantyczne tlumy wzdychaly w naboznym podziwie sledzac wzrokiem potezne konstrukty, stworzone na ksztalt humanoida pojazdy wielkie niczym drapacze chmur, w przypadku zas Volcanusa jeszcze wyzsze. Masywne nogi Tytanow podnosily sie i opadaly w perfekcyjnym unisono. Ziemia drzala zauwazalnie. Nie okazujac nawet cienia leku szesciuset techkaplanow maszerowalo spokojnie pomiedzy konczynami Tytanow. Pancerne brygady Narmenianu i Scuteranu toczyly sie tuz za Tytanami. Piec tysiecy pojazdow pancernych jechalo pod chmura spalin, z lufami uniesionymi wysoko w gescie salutu. Ciagniki siodlowe ciagnely haubice typu Earthshaker, po trzy w rzedzie, potem zas pojawil sie pozornie nieskonczony potok samobieznych baterii przeciwlotniczych Hydra, obracajacych swe wielolufowe wiezyczki na prawo i lewo w trakcie przejazdu. Jako kolejni szli przedstawiciele Eklezjarchii prowadzeni przez kardynala Rouchefora: dwa tysiace dostojnikow koscielnych paradujacych na no- gach. Kardynal palatine Anderucias oczekiwal na nas w Monumencie Ek-lezjarchow, gdzie miala sie odbyc ceremonia blogoslawienstwa. Z punktu zbornego na dawnych Polach Fundacji, w slad za klerykami do pochodu wlaczyla sie delegacja Inkwizycji, liczaca dobre szescset osob. Stanowilismy jedyna grupe w Tryumfie, ktora zignorowala zwyczaj maszerowania w zwartych szeregach - szlismy tuz za dostojnikami Eklezjar-chii w luznej gromadzie. Nie mielismy tez jednolitych uniformow. Cale spektrum mezczyzn i kobiet otaczalo mnie z wszystkich stron, rzesza ludzi o roznym wygladzie i zachowaniu. Niektorzy inkwizytorzy szli przed siebie w ciemnych prostych plaszczach, za innymi cale swity przyboczne dzwigaly treny paradnych strojow, niektorych niesiono w lektykach, inni stapali samotnie, byli nawet tacy, ktorzy ukrywali sie za maskujacymi tarczami osobistych pol silowych. Ravenor i ja szlismy posrod tej gromady maszerujac tuz za ekstrawagancko odziana grupa wspolpracownikow inkwizytor Eudory. Prowadzil nas lord Orsini, wielki mistrz, jego dlugie purpurowe szaty podtrzymywalo z tylu trzydziestu serwitorow. Po bokach mojego przelozonego szli lord Rorken z Ordo Xenos, lord Bezier z Ordo Malleus i lord Sakarof z Ordo Hereticus - triumwirat Orsiniego. Poprzez metropolie przebiegla soniczna fala uderzeniowa wieszczaca przelot eskorty honorowej w postaci Thunderhawkow. Sztuczne ognie eksplodowaly na niebie zalewajac je morzem barw. Za naszymi plecami nadciagala procesja samego marszalka wojny. Ho-norius jechal razem z lordem Helicanem, stojac wspolnie ze swym mentorem na platformie przymocowanej do grzbietu najstarszego i najwiekszego aurochothera. Dziesiec tysiecy zolnierzy z elitarnej strazy przybocznej dygnitarzy maszerowalo ramie w ramie obok siebie. W slad za nimi podazalo dwiescie parskajacych i porykujacych behemotow z ciezkiej jazdy auro-chotheranskiej. Nastepnie osiemset czolgow Conqueror. Antygrawitacyjne pojazdy smigaly po obu flankach pochodu. Oszalaly z radosci i podniecenia tlum ciskal na powierzchnie Alei tysiace kwiatow. Potem nadeszli jency. Podobnie jak uczczeni w niezwykly sposob polegli gwardzisci wiezieni w pogrzebowych Rhino, wiezniowie wojenni stanowili jaskrawy symbol imperialnego heroizmu, w szczegolnosci zas heroizmu samego marszalka. Honorius niewatpliwie czerpal ogromna przyjemnosc z ukazania cierpien jencow metropolitalnej spolecznosci. Ten widok byl swoistego rodzaju manifestem jego potegi. Kilkuset zolnierzy, skutych ze soba na wysokosci nadgarstkow i kostek, szlo w dwoch chwiejnych szeregach. Weterani thracianskiej Gwardii pilnowali jencow smagajac ich elektrycznymi palkami i neuralnymi biczami. Tlumy gapiow gwizdaly i pohukiwaly, na bezradnych wiezniow sypal sie grad kamieni i butelek. Szesc ciagnikow siodlowych Trojan, pomalowanych w barwy marszalka i polaczonych ze soba w pojedyncza sekcje napedowa, ciagnelo w slad za jencami wielka kolowa platforme przeznaczona do przewozu superciezkich czolgow. Na platformie, skutych adamitem i uwiezionych w indywidualnych kokonach pol silowych, tkwilo trzydziestu trzech psionikow - najwieksza zdobycz marszalka wojny. Byly to rozmazane, niewyrazne ksztalty, z trudem przypominajace ludzkie sylwetki, otoczone zielonymi bablami energii. Obok strzegacych ciagnikow Bialych Konsulow po obu stronach platformy maszerowalo dwustu astrotelepatow, mentalnie wzmacniajac tarcze silowe ekranujace furie uwiezionych psionikow. Metalowa powierzchnie platformy pokrywala gruba warstwa lodu. W powietrzu jeszcze sie nasilila charakterystyczna aura psionicznych wyladowan. Dwadziescia tysiecy zolnierzy i piec tysiecy pojazdow pancernych z thracianskiej Gwardii Planetarnej zamykalo Tryumf paradujac pod wspolnym podwojnym sztandarem Thracii i marszalka wojny. Po zaledwie pietnastu minutach marszu bylem calkowicie odretwialy. Juz sam ryk tlumow przenikal moje cialo az do szpiku kosci. Moj diagram podskakiwal za kazdym razem, gdy gdzies w gorze przelatywal kolejny samolot albo miejskie syreny alarmowe wybuchaly ogluszajacym dzwiekiem wiwatow. Skala tego calego przedsiewziecia doslownie przekraczala zdolnosci pojmowania. Rzadko zdarzalo mi sie odczuwac rownie wielka dume z potegi swego mocarstwa. Rzadko rownie doglebnie przypominano mi, ze jestem tylko malutkim trybikiem w gigantycznej machinie aparatu wladzy Imperium. Przemieszczajac sie wzdluz Alei Victora Belluma Tryumf zaczal przechodzic pod Brama Spatiana, monolityczna budowla z blyszczacego bialego atrancytu. Bedaca pomnikiem brama miala tak cyklopie rozmiary, ze nawet Tytany przedefilowaly pod nia bez najmniejszego trudu. Budowle te wzniesiono dla uczczenia pamieci admirala Lorpala Spatia-na, ktory zginal we wczesnych latach Kampanii Ophidianskiej podczas wy-b 16 bitnej akcji marynarki kosmicznej zakonczonej zdobyciem Uritule IV. Wewnetrzna czesc bramy zostala pokryta majestatycznymi freskami uwiecz-niajacymi to wydarzenie, zas kopula budowli wznosila sie tak wysoko w gore, iz pod jej sklepieniem regularnie tworzyly sie chmury.Mialem sposobnosc poznac osobiscie Spatiana i podobnie jak kilka innych uczestniczacych w pochodzie osob zatrzymalem sie na chwile pod gigantyczna brama chcac oddac hold plonacemu tam wiecznemu ogniu. Nie, nie byla to do konca prawda. Poznalem Spatiana podczas Schizmy Helicanskiej, ale nie zawarlismy zadnej blizszej znajomosci. Z powodow, ktore dla mnie samego byly niezrozumiale, poczulem przemozna chec zatrzymania sie w tym miejscu. Z pewnoscia nie mialem ochoty na demonstracyjne oddawanie holdu poleglemu admiralowi. -Sir? - Ravenor spojrzal w moja strone, gdy odchodzilem w bok bramy. -Idz dalej, szybko cie dogonie - uspokoilem go. Ravenor poszedl razem z reszta Tryumfu, ja zas zapalilem wotywna swieczke i umiescilem ja posrod tysiecy innych swiec palacych sie wokol grobowca Spatiana. Pochod przesuwal sie obok mnie powolnym rytmem, niektorzy jego uczestnicy odlaczali na chwile od reszty procesji, by pomodlic sie w milczeniu za dusze admirala. -Eisenhorn? Rozejrzalem sie wokol wyrwany czyims glosem z zamyslenia. Starszy wiekiem, ale wciaz krzepki oficer marynarki kosmicznej stal przede mna w eleganckim bialym uniformie galowym floty. -Madorthene - odpowiedzialem poznajac go od razu. Uscisnelismy sobie dlonie. Minelo dobrych pare lat od kiedy ostatni raz widzialem Olma Madorthene - obecnie lorda prokuratora Madorthene. Poznalismy sie na Gudrun podczas sledztwa w sprawie Necroteuchu, gdy Olm byl jeszcze sredniej rangi oficerem w Wydziale Dyscyplinarnym marynarki. Teraz osobiscie dowodzil Wydzialem. Przez wszystkie te lata stanowil dla mnie lojalnego i zaufanego sojusznika. -Wspaniale swieto - oswiadczyl usmiechajac sie lekko. Na zewnatrz Bramy klaksony Tytanow ryknely ponownie, odpowiedzial im pomruk podekscytowanego tlumu. -Przyznaje, ze czuje sie nim ogromnie przytloczony - odparlem - Marszalek wojny musi byc zachwycony. Olm pokiwal glowa. -Taka impreza ma wyjatkowe znaczenie dla morale spolecznosci. W zasadzie nalezalo sie z tym stwierdzeniem zgodzic, ale w glebi serca czulem pewien dyskomfort, ktorego zrodlem raczej nie byla wszechobecna kakofonia halasow ani moja osobista niechec do uczestnictwa w calej tej ceremonii. Od kiedy wraz z Ravenorem zajalem miejsce w Tryumfie, nie opuszczalo mnie nawet na chwile zle przeczucie, ktore zdawalo sie narastac z kazda uplywajaca minuta. Czy to wlasnie te emocje nakazaly mi przystanac na chwile w cieniu wielkiej Bramy? -Masz nieszczegolna mine - zauwazyl Madorthene - Nie lubisz takich pompatycznych obchodow, prawda? -Owszem, nie lubie. -Dobrze sie czujesz, stary druhu? Milczalem przez chwile. Cos... Zawrocilem w kierunku poludniowego kranca Bramy Spatiana i spojrzalem w glab Alei na rzeke ludzi maszerujacych w pochodzie. Madorthene stanal tuz obok. Straz przyboczna marszalka zaczynala wlasnie wchodzic pod luk budowli. Traby i rogi wstrzasaly powietrzem, odpowiadal im nieslabnacy krzyk wiwatujacych ludzkich mas. Nad glowami zolnierzy unosily sie platki. Pamietam ten widok do dzis. Istna burza platkow oderwanych z rzucanych na Aleje kwiatow. Eskadra dwunastu Lightningow nadlatywala na niskim pulapie nad ulice, przesuwajac sie nad Tryumfem. Lecialy w kierunku Bramy, w idealnym szeregu, niemalze stykajac sie koncowkami skrzydel. Perfekcyjny szyk w wykonaniu najlepszych pilotow marynarki. Slonce odbijalo sie od kabin mysliwcow i ich podwojnych tylnych statecznikow. Odczuwane dotad zle przeczucie raptownie wzroslo, jakby ciezkie chmury przyslonily znienacka sloneczna tarcze. -Olm, ja... -Na litosc Imperatora! On ma klopoty, patrz! - krzyknal Olm. Mysliwce byly pol kilometra od Bramy, zblizajac sie z duza predkoscia. Maszyna na lewym krancu szyku nagle zakolysala sie, zachwiala... i odbila w bok. Pilot sasiedniego mysliwca skrecil lekko chcac uniknac kolizji i uderzyl koncem skrzydla w skrzydlo nastepnego Lightninga w szyku. W powietrzu zamigotaly sypiace sie kawalki rozerwanego metalu. Jeden po drugim, niczym perly spadajace z rozerwanego naszyjnika, maszyny wypadaly z perfekcyjnej dotad formacji. Przed chwila jeszcze budzaca podziw rowna linia mysliwcow teraz stala sie znienacka obrazem skrajnego chaosu. Madorthene rzucil sie na mnie i przewrocil na ziemie w tej samej chwili, gdy ponad naszymi glowami zawyly przerazliwie dopalacze mysliwcow. Dwa Lightningi, ktore zderzyly sie na moich oczach spadaly teraz w dol wirujac w powietrzu niczym uszkodzone zabawki cisniete przez dziecko, pozostawiajac za soba potok blyszczacych szczatkow spadajacych w slad za samolotami. Oslupialy i zdjety groza, odnioslem wrazenie, ze rowniez kilka innych mysliwcow wpadlo na siebie podczas desperackiej proby rozluznienia szyku. Jeden Lightning, dziesiec ton lecacego z prawie naddzwiekowa predkoscia metalu, runal w tlum po zachodniej stronie Alei. Odbil sie od ziemi przynajmniej jeden raz siejac na wszystkie strony ludzkimi szczatkami. W miejscu jego finalnego upadku wystrzelila w niebo gigantyczna kula ognia siegajaca stu metrow wysokosci. Przerazenie i zwierzeca panika zawladnely tlumami gapiow. W nozdrza wdarl mi sie odor plonacego metalu i paliwa. Dostrzeglem jaskrawy rozblysk i poczulem drgniecie ziemi, kiedy drugi spadajacy mysliwiec roztrzaskal sie gdzies w glebi Bramy. I wtedy, niemal jednoczesnie z wybuchem drugiego samolotu, z gory dobiegl mnie jeszcze glosniejszy huk detonacji. Trzeci Lightning, mknacy przed siebie bez kontroli pilota, zahaczyl skrzydlem o krawedz Bramy Spatiana i oderwal je wpadajac w korkociag. W obliczu tak przerazajacego wypadku zolnierze maszerujacy w Tryumfie zaczeli uciekac panicznie we wszystkich kierunkach. Wciagnalem Madorthene z powrotem w glab Bramy, z gory sypaly sie na nas szczatki roztrzaskanego skrzydla. Katastrofa. Potworna, straszliwa katastrofa. A byl to zaledwie poczatek. 17 Rozdzial VI Zaglada na Thracian Uwolniony Chaos Strzal w glowe Nawet w tym momencie, zesztywnialy pod wplywem przerazenia i szoku, czulem z glebi swego serca, ze to nie mogl byc zwykly wypadek.Wszedzie wokol widzialem plomienie i wybuchy, masowa panike tlumow. I wtedy uslyszalem pewien dzwiek. Niezwykle niski pomruk, szybko narastajacy. Dopiero po chwili pojalem, ze slysze odglos wydawany przez dwa miliardy ludzkich gardel scisnietych przemoznym strachem o swoje zycie. Tlum wlal sie natychmiast na Aleje, przelamujac w ulamku chwili kordon arbitratorow, umykajac z ogarnietych plomieniami miejsc samolotowej kraksy w przekonaniu, ze pozostanie w bezruchu przyciagnie w jakis sposob kolejne spadajace z nieba mysliwce. Ludzie poruszali sie w plynny sposob, niczym jedna zywa istota, niczym woda. Nikt nie podejmowal decyzji, nikt nie przewodzil tej masie. Ludzkimi umyslami zawladnal instynkt stadny nakazujacy im przec prosto przed siebie, w lamiace sie szeregi Tryumfu pograzone w rownie skrajnej panice. Nie bylo juz slychac dzwieku wojskowych orkiestr, okrzykow radosci, klaksonow i rogow. Zapanowalo calkowite szalenstwo, swiat zostal w jakis sposob postawiony na glowie. Widzialem ludzi ginacych calymi setkami, deptanych przez tlum lub miazdzonych potwornym sciskiem cial. W wielu przypadkach martwi cywile byli niesieni bezwolnie przez swych sasiadow po kilkadziesiat metrow, zanim w koncu osuwali sie na ziemie. Widzialem zolnierzy ze strazy przybocznej marszalka i funkcjonariuszy Arbites strzelajacych do ludzkiej lawiny w slepym przerazeniu na sekundy przed swym stratowaniem na smierc. Trzaskaly przewracane barierki, dumne choragwie upadaly na ziemie. Pomosty przerzucone nad kanalami odplywowymi biegnacymi po obu stronach Alei nie wytrzymywaly ciezaru i pekaly, setki ludzi spadaly z dzikim krzykiem na ich kompozytowe dna. Zgubilem w tym szalenczym pandemonium Madorthene. Probowalem wydostac sie z wneki grobowca na odkryta przestrzen, ale uciekajace w glab Bramy ciala odrzucaly mnie w tyl. Caly dojazd do grobowca Spatiana zaslany byl szczatkami pogietego wraku mysliwca, w kilku miejscach w niebo strzelaly plomienie. Wokol sterty metalu lezalo kilkadziesiat trupow zolnierzy zabitych odlamkami stali i kamieni, ich mundury pokryte byly gruba warstwa sproszkowanego antracytu albo tlily sie od ognia. Ponad morzem krzyczacych przerazliwie ludzi dostrzeglem kilka poteznych aurochotherow stajacych na tylnych lapach, zrzucajacych z grzbietow swych jezdzcow lub pedzacych bezmyslnie przed siebie. Martwe ciala wylatywaly w powietrze uderzane ich masywnymi ogonami. W jakis sposob przecisnalem sie wzdluz sciany Bramy ku jej polnocnemu krancowi i spojrzalem w kierunku Monumentu Eklezjarchow. Wzdluz szerokiej Alei powtarzala sie znana mi juz scena. Szeregi Tryumfu zostaly zalane ludzka masa przerazonych widzow. Tutaj tez plonely slupy ognia, wznoszace sie z trzech miejsc w obrebie zajmowanym przez gapiow oraz w jednym miejscu na samej Alei Victora Belluma, jakies siedemset metrow ode mnie. Widzialem rowniez kleby dymu strzelajace w niebo za nastepna arkada, gdzies w dzielnicy artystow. Oszacowalem, ze przynajmniej piec dalszych Lightningow runelo na ziemie niosac smierc uciekajacym w slepej panice Thracianczykom. Platki sadzy i popiolu spadaly niczym snieg. W oddali, ponad glowami klebiacych sie w dzikim szale ludzi dostrzegalem masywne ksztalty Tytanow, obracajacych sie na swych metalowych nogach, wykonujacych nieskoordynowane chaotyczne ruchy. Watpie, abym to ja pierwszy zauwazyl pozostale Lightningi, lecz chyba tylko mnie widok ten doslownie wryl w ziemie. Nie dostrzegalem niczego innego procz ich sylwetek. Cztery samoloty, jedyne maszyny ocalale z katastrofalnej w skutkach kolizji. Zawrocily w powietrzu i nadlatywaly ponownie nad Aleje. Ich szyk w niczym nie przypominal juz precyzyjnej i cieszacej oko formacji sprzed wypadku. Lecialy teraz znacznie nizej. I znacznie szybciej. Pojalem, co oznacza ten szyk, poniewaz mialem okazje widywac go juz wczesniej. Atak. Na milosierdzie Imperatora, serce doslownie przestalo mi bic, kiedy ten zbrodniczy zamiar zaczal nabierac realnych ksztaltow. Wrzasnalem cos z desperacja, ale byl to bezsensowny gest skazany z gory na calkowita porazke. Jeden ludzki glos przeciwko niecalym dwom miliardom. Strumienie pociskow smugowych wystrzelily z luf ciezkich dzialek automatycznych zamontowanych w nosach mysliwcow, skrzydlowe dzialka laserowe rozblyskiwaly bezglosnie. Dwa Lightningi mknely nad tlumami po bokach ulicy zabijajac na miejscu tysiace cywilow. Dwa pozostale obraly za cel sama Aleje, razac ogniem broni pokladowej Wielki Tryumf. Scena zniszczenia odbierala mowe. Mialem wrazenie, ze jakies niewidzialne, rozpalone do bialosci nozyce wycinaja w ludzkiej masie proste dlugie linie. Albo jakas blyskawicznie przemieszczajaca sie sila wyrzuca w gore ich zakrwawione ciala. Sciegi eksplozji wykwitaly posrod tlumow steb-nujac ludzkie ciala i stal mechanicznych pojazdow. Ponad glowami morza widzow unosila sie mgielka powstala z rozprysnietych plynow organicznych i rozerwanych na drobne kawalki tkanek. Widzialem wylatujace w powietrze czolgi, siejace na wszystkie strony ostrymi kawalkami metalu. Setki gwardzistow i Kosmicznych Marines wciaz znajdujacych sie na trasie pochodu otworzylo ogien do mysliwcow, tworzac na niebie szalencza siateczke przecinajacych sie linii smugowych pociskow i wiazek laserow. Jeden Lightning pedzil wprost na mnie, skrecajac lekko w lewo, by ominac z boku Brame Spatiana. Jego pokladowe dzialka doslownie unicestwialy setki ludzi niebezpiecznie blisko mojej kryjowki. Ubranie mialem zbryzgane gruba warstwa krwi, sciekajacej wartkimi strumieniami po bialym murze Bramy. Setki baterii przeciwlotniczych bioracych udzial w paradzie dolaczylo do kanonady, Hydry wypelnily przestrzen ponad Aleja morzem stali. Nawet czolgi strzelaly z dzial w wiezyczkach, co bylo jedynie dowodem przerazajacej frustracji ich zalog, poniewaz nie istniala najmniejsza szansa, by jakis czolgowy pocisk zdolal stracic tak szybko lecacy samolot. Ktos w koncu zdolal trafic. Drugi w szyku Lightning wlasnie przelatywal nad Brama, gdy jego lewe skrzydlo i tylne stateczniki zostaly rozerwane na strzepy seria malutkich eksplozji. Runal prosto na Aleje, w miejsce stanowiacym prawdopodobnie serce osobistego pochodu marszalka wojny. Eksplozja porazila fala uderzeniowa tlumy miotajace sie po obu stronach Alei, zabijajac samym podmuchem drugie tyle osob, ile zginelo w kraksie. Pozostale trzy Lightningi zawrocily na dalekim krancu Alei i zaczely podchodzic do trzeciego przelotu nad Tryumfem. Zaskoczyl mnie fakt, ze ich piloci nie dzialali w skoordynowany sposob, tylko lecieli wedle swego indywidualnego pomyslu. Czy ci ludzie zostali opetani, popadli w szalenstwo? Dwa mysliwce omal sie ze soba nie zderzyly. Jeden nawet nie drgnal trzymajac sie pierwotnego kursu, jego pilot zbyt byl owladniety mordercza zadza krwi. Drugi odbil w bok, skrecajac lekko skorygowal kurs i popedzil w strone krzyczacych tlumow na zachodnim skraju Alei. Trzeci smignal mi nad glowa i przepadl gdzies bez sladu. Zauwazylem go dopiero po chwili nad rzeka, gdy wykonywal pionowa petle, skrzydla lsnily w promieniach slonca. Podobnie jak pozostale dwie maszyny, ten Lightning rowniez runal bez wahania prosto w kratownice ognia zaporowego ponad Aleja. Kilkaset osob zginelo w tym ostatnim podejsciu mysliwcow. Lojalni wobec wladzy cywile, dla ktorych fascynujacy dzien przemienil sie w istne pieklo; szczesliwi gwardzisci powracajacy z dlugiej wojny i chlonacy chciwie przeznaczony dla nich ceremonial pochwalny; legendarni Kosmiczni Marines uczestniczacy w pochodzie tylko ze wzgledu na wage otrzymanego zaproszenia. Imperialni dostojnicy i dygnitarze umierali calymi dziesiatkami. Kilka wplywowych thracianskich rodow juz nigdy nie podnioslo sie ze strat odniesionych podczas Wielkiego Tryumfu. Wszystkie trzy mysliwce zostaly w trzecim podejsciu zestrzelone. Jeden, przemykajacy ponad Brama Spatiana, zostal doslownie rozerwany w powietrzu salwami Hydr. Drugi wpadl w morze ognia przeciwlotniczego bez sladu jakiegokolwiek wahania ze strony pilota i jakis pocisk siegnal go dopiero w chwili, gdy juz umykal znad pochodu. Przewalil sie przez skrzydlo opadajac lukiem w dol i ciagnac za soba warkocz dymu uderzyl w Monument Eklezjarchow, przestajac istniec w rozblysku eksplozji. Trzeci mysliwiec nadlecial posrod terkotu dzialek wpadajac prosto w gardziel Bramy Spatiana. W czasie tym do walki wlaczyly sie rowniez Tytany i dzwiekowe fale towarzyszace wystrzalom z ich broni doslownie wywracaly mi wnetrznosci. Widzialem wyraznie ksztalty poteznych machin, odlegle o jakies trzy kilometry, gorujace ponad tlumami. Excelcis Gaude, jeden z Tytanow klasy Warlord, trafil bezposrednio w Lightninga, ale nie zdolal go unicestwic w powietrzu. Wirujac niczym bak plonacy mysliwiec uderzyl prosto w zagradzajacego mu droge kolosa i wybuchl dekapitujac eksplozja mostek Tytana. Bylem oslupialy. Bylem skamienialy z grozy. Brakowalo mi slow. Czulem, ze powinienem rzucic sie na kolana posrod przerazonych tlumow ludzi i blagac Boga-Imperatora o ocalenie. Lecz moj udzial w tej przerazajacej tragedii mial sie dopiero teraz rozpoczac. 18 Jadowicie niebieskie plomienie przywodzace na mysl fale kwasu omiotly znienacka ludzka mase przewalajaca sie za Brama. Pochwyceni w ten nieziemski ogien nieszczesnicy - mezczyzni, kobiety i dzieci, zolnierze i cywile - doslownie topili sie przemieniajac w szkielety, ktore chwile pozniej rozsypaly sie w proch.Poczulem nagly bol miesni, paraliz kregoslupa. Wiedzialem, co takiego przyszlo mi zobaczyc. Mentalne zlo. Czysta moc Chaosu uwolniona w materialnym swiecie. Wiezniowie odzyskali wolnosc. Pojmani zolnierze nie mieli dla mnie znaczenia. Zaciekle walki wybuchly juz na calej dlugosci Alei za uszkodzona Brama Spatiana. Thracianscy gwardzisci, Marines Aurory i arbitratorzy rzucili sie do pacyfikacji jencow, korzystajacych z okazji do pochwycenia walajacej sie po ulicy broni. Dzika bezlitosna konfrontacja siegnela swego apogeum. Moje przerazenie budzili psionicy. Schwytani zywcem heretycy. Trzydziestu trzech. Oni tez uwolnili sie ze swych okowow. Scisnalem mocniej energetyczny miecz i boltowy pistolet skaczac pomiedzy oszalalych ze strachu ludzi, kruszac pod butami resztki spalonych cial istot usmierconych psionicznym ogniem. Rebeliancki jeniec skoczyl na mnie znienacka, pozbawilem go glowy jednym szybkim cieciem miecza. Przesadzilem cialo martwego Marine, krew rozlewala sie szeroka kaluza pod jego popekanym pancerzem silowym. Wpadlem pomiedzy spanikowanych cywilow. Czterej thracianscy gwardzisci walczyli tuz przede mna, chowajac sie za truchlem zabitego aurochothera, posylajac jaskrawe wiazki energii w tlum. Bylem zaledwie kilka krokow od nich, kiedy gigantyczne martwe zwierze ozylo sterowane mentalna moca i usmiercilo wszystkich czterech. Moja bron byla w takim przypadku bezuzyteczna. Skoncentrowalem swoj umysl i powalilem bestie silnym psionicznym uderzeniem. Marine Aurory przelecial w powietrzu pod moja glowa, dobre dziesiec metrow nad powierzchnia Alei. Nie mial nog. Rzucilem sie przed siebie, scinajac energetycznym ostrzem probujacych mnie zatrzymac zbuntowanych wiezniow. Ulica zaslana byla martwymi cialami. Jacys ludzie, spowici od stop po glowy plomieniami, przebiegli tuz obok mnie, ale po chwili runeli w konwulsjach na ziemie. Trojanski zespol trakcyjny stal w ogniu, elementy poteznych ciagnikow poniewieraly sie wszedzie wokol. Trzech nieprzyjacielskich psionikow lezalo martwych na platformie, czterech dalszych wciaz pozostawalo uwiezionych wewnatrz kokonow pol silowych. Lecz pozostali... Dwudziestu szesciu heretyckich psionikow klasy alfa i wyzszej zdolalo sie uwolnic i uciec z platformy. Pierwszego z nich, przygarbiona zdeformowana karykature czlowieka, dostrzeglem opodal konca platformy. Wyladowania energetyczne migotaly wokol jego glowy, kiedy probowal pozrec zywcem krzyczacego przerazliwie nowicjusza Astropathicusu. Moj boltowy pistolet przerwal te kanibali-styczna uczte. Osunalem sie na kolana dyszac ciezko i krzyczac, kiedy drugi zbiegly mentat odnalazl mnie. Byla to niezwykle chuda kobieta, spowita w biale zwiewne szaty, o dlugich paznokciach przywodzacych na mysl szpony. Przykucnela za tylnym zderzakiem platformy, smagajac mnie swa psionicz-na moca. Nie miala oczu. Nie jestem mentatem klasy alfa. Moj mozg doslownie sie gotowal. Thracianski gwardzista pojawil sie po lewej stronie wiedzmy, wbiegajac w moje pole widzenia. Dzialajac w instynktowny sposob przeniosla swa uwage na nieoczekiwanego intruza. Glowa zolnierza eksplodowala niczym zgnieciony pomidor. Strzelilem jej prosto w serce przewracajac heretyczke na plecy. Drgajace bezwolnie rece drapaly powierzchnie Alei jeszcze przez dobra minute. Gdzies opodal w tlumie pojawil sie charakterystyczny trzask energetycznych wyladowan. Ogarnieci plomieniami ludzie uciekali z dzikim wrzaskiem przed mezczyzna pedzacym z pochylona glowa w kierunku mieszkalnych dzielnic. Byl karlem, o krociutkich konczynach i powiekszonej czaszce. Wokol jego pulchnych palcow migotaly ogniki energii. Dzgnalem go mentalna wiazka po to tylko, by zwrocic na siebie uwage, a kiedy spojrzal w moja strone, rozerwalem mu twarz boltowym pociskiem. Milosierny Imperatorze, on wciaz biegl. Oslepiony, z przednia czescia glowy obrocona w krwawa ruine. Pedzil prosto na mnie, jego wciaz pracujacy mozg wczepil sie w moja jazn. Pociagnalem ponownie za spust ogarniety skrajna panika, mikroeks-plozja oderwala jedno z ramion mezczyzny. Lecz on wciaz biegl. Moja kurtka, wlosy i brwi zaczely sie zarzyc, mozg pulsowal tak potwornie, jakby zaraz mial eksplodowac. Kosmiczny Marine w barwach zakonu Aurory wyrosl znienacka za plecami karla i rozniosl go na strzepy seria boltow. -Inkwizytorze? - zapytal Astartes, jego glos zatrzeszczal w nahelmowym wz wzmacniaczu - Czy wszystko w porzadku? Pomogl mi podniesc sie z kolan. -Coz to za szalenstwo? - sapnal. -Masz sprawny komunikator, Marine? Musimy zaalarmowac lorda Orsiniego! -Juz to zrobiono, inkwizytorze - odpowiedzial. Za naszymi plecami wylecialy w powietrze siodlowe ciagniki, siejac na wszystkie strony plonacymi odlamkami. Przestraszone dziecko przeslizgnelo sie tuz obok mnie, piszczac przerazliwie. Marine pochwycil je w potezne opancerzone ramiona. -W te strone, w te strone, tam jest bezpieczniej... -Nie - powiedzialem powoli - Nie rob... nie rob... Ukryta pod helmem twarz odwrocila sie w moja strone z wyczuwalnym zmieszaniem, trzymane w ramionach zakonnego zolnierza dziecko skulilo sie jeszcze bardziej. -Czego nie robic? - zapytal Marine. -Popatrz na znak! Na pietno! - krzyknalem wskazujac palcem na runiczny symbol Malleus wypalony w skorze dzieciecej raczki. Mlot czarownic. Symbol uzywany do znakowania dzikich psionikow. Dziecko Chaosu spojrzalo na mnie szczerzac zabki. -Jaki znak? - zapytal nie rozumiejacy niczego Marine - O jakim znaku mowisz? -Ja... ja... Probowalem z tym walczyc, musicie mi uwierzyc. Probowalem powstrzymac bluzniercze macki psionicznej energii wdzierajace sie do mego umyslu. Lecz ta istota, to "dziecko", dalece przerastalo swa potega moje zdolnosci defensywne. Zabij go, powiedzialo. Reka drzala mi konwulsyjnie, ale podnioslem w gore pistolet i strzelilem Marine prosto w glowe. Biala fala agonalnego bolu rozlala sie po calej czaszce. A teraz zabij siebie, zazadalo dziecko. Przystawilem dymiaca lufe pistoletu do swojego czola. Nie widzialem nic wiecej oprocz rozesmianej twarzyczki dziecka, kucajacego na kolanie lezacego nieruchomo bezglowego Marine. Zrob to... No, dalej... -N-nie... nie... Tak, ty przeklety glupcze... tak... Struzka krwi trysnela mi z nosa. Probowalem upasc na kolana, ale ten potwor mi na to nie pozwolil. Chcial ode mnie zrobienia jednej rzeczy, tylko tej jednej. Naciskal z niewiarygodna sila, rozrywajac moja swiadomosc w drobne strzepy. Moj los zostal przesadzony, nieunikniony. Pociagnalem za spust. 19 Rozdzial VII Voke i jego spekulacje Esarhaddon Poprzez tarcze Lecz nie umarlem.Boltowy pistolet, bezcenny dar brata-kronikarza Brytnotha, ktory nie zawiodl mnie ani razu przez te wszystkie dziesiatki lat, teraz nie wystrzelil. Istota ukryta w ciele dziecka zapiszczala i uciekla pomiedzy kleby dymu pozostawiajac za soba trupa Marine. Powietrze stezalo od psionicznych wyladowan i trzy sylwetki przemknely tuz obok mnie w poscigu za malutka bestia. Inkwizytorzy. Wszyscy byli inkwizytorami albo co najmniej sledczymi. Bylem pewien, ze dostrzeglem posrod nich Lyko. Opuscilem wciaz dygoczaca reke. Zarowno moja skora jak i obudowa pistoletu pokryte byly gruba warstwa mentalnego lodu, mechanizm spustowy broni zablokowal sie zapchany twarda substancja. Odwrocilem sie w miejscu napotykajac wzrokiem spojrzenie stojacego kilka krokow dalej Commodusa Voke. Wiekowa twarz inkwizytora wykrzywiona byla w potwornym grymasie nadludzkiego wysilku. Na dlugich czarnych szatach lsnily krysztalki psionicznego lodu. -Odsun... ja... w bok... - powiedzial urwanymi slowami - Juz... dluzej... nie... wytrzymam... Szybko podnioslem bron celujac w niebo. Voke zadrzal z chrapliwym jekiem i pistolet wypalil raptownie. Pocisk poszybowal nieszkodliwie gdzies w gore. Voke dyszal ciezko, zyrostabilizatory wbudowane w jego podskorny egzoszkielet z trudem utrzymywaly w rownowadze kruche cialo starego inkwizytora. Ujalem go pospiesznie pod ramie. -Dziekuje, Commodusie. -Nie trzeba - odparl zdlawionym szeptem. Jego oslabienie zaczelo mijac. Spojrzal na mnie tym swoim badawczym ptasim wzrokiem - Tylko czlowiek niezwykle odwazny albo bezgranicznie glupi wdaje sie w pojedynki z psionikiem klasy alfa. -Zatem jestem jednym z nich albo tez oboma zarazem. Bylem najblizej, nie moglem uciec. szy pielgrzymow i turystow przybylych na Thracian na czas obchodow Nowenny. Podobne zamieszki wybuchly rowniez w sasiednich metropoliach. Przez dzien czy dwa wydawalo sie wrecz, ze cala planeta utonie bezpowrotnie w krwi i ogniu. Male sekcje Hive Primaris pozostale nietkniete: najwyzsze poziomy luksusowych wiezowcow, siedziby arystokratycznych Domow budowane na wzor miejskich fortec, placowki Inkwizycji, Imperialnej Gwardii, Astro-pathicusu, arsenaly Mnunitorium oraz Krolewski Palac lorda Helicana. Wszedzie indziej, szczegolnie zas w dzielnicach biedoty, powstaly prawdziwe strefy wojny. Ministorum odczuwalo te tragedie szczegolnie bolesnie. Widzac plonacy Monument Eklezjrachow tlumy pospolstwa uznaly pozar za znak boskiego przeklenstwa i obrocily swoj gniew w strone Kosciola niszczac wszystkie swiatynie, do ktorych zdolaly sie wedrzec. Juz po kilku pierwszych godzinach dramatu wiedzielismy, ze kardynal palatine Anderucias zginal w plomieniach Monumentu. Jak sie pozniej okazalo, nie byl on jedynym wysokim ranga hierarcha, ktoremu przyszlo umrzec w tej przerazajacej orgii zniszczenia. Powtorne schwytanie lub eksterminacja zbieglych psionikow staly sie najbardziej fundamentalnym zadaniem probujacych opanowac chaos wladz. Dziesieciu z nich zdolalo uciec z Alei Victora Belluma i przedostalo sie do dzielnic mieszkalnych, pozostawiajac za soba pas zniszczen i smierci. Po pietach deptaly im grupy poscigowe Inkwizycji i wszystkie formacje mogace w tym polowaniu Inkwizycje wesprzec. Dwaj psionicy zdolali oddalic sie od platformy na kilometr, moze dwa, zanim o zmierzchu pierwszego przerazajacego dnia zneutralizowali ich imperialni agenci. Trzeci zaszyl sie w kompleksie produkcji zywnosci we wschodniej dzielnicy mieszkalnej. Oblezenie trwalo trzy dni i kosztowalo zycie osmiuset imperialnych gwardzistow, szescdziesieciu dwoch astropa-tow, dwoch Kosmicznych Marines i szesciu inkwizytorow. Kompleks oraz habitaty mieszkalne w obrebie trzech kilometrow kwadratowych wokol kryjowki dzikiego psionika zostaly zrownane z ziemia. Nasze zmysly atakowal potworna kakofonia towarzyszaca szalenstwo Tryumfu. Huk wystrzalow, detonacje granatow, krzyki ludzi i niskie basowe dzwieki wieszczace mentalne rozdzieranie materialnej powloki, kompresje struktury przedmiotow, rozgrzewanie powietrza. Widzialem jakiegos czlowieka w powloczystych szatach, inkwizytora albo astropate, unoszacego sie w powietrzu na slupie zielonego ognia, plonacego, doslownie rozpadajacego sie na kawalki. Widzialem gejzery wody tryskajace posrod tlumow niczym fontanny, widzialem bombardujacy Aleje grad i padajace z nieba krople kwasnego deszczu - efekty anomalii meteorologicznych bedacych skutkami ubocznymi rozpetanej na ulicy wojny mentalnej. Do bezlitosnej konfrontacji na Alei dolaczaly kolejne postacie: inkwizytorzy w otoczeniu swych osobistych ochroniarzy i dziesiatki Adeptus Astar-tes. Ziemia zadrzala pod moimi nogami i ujrzalem jednego z Warhoundow przesuwajacego sie po drugiej stronie Bramy Spatiana, strzelajacego z pokladowych turbolaserow do niewidocznych z mojego miejsca celow na ziemi. Seria nadnaturalnych eksplozji wstrzasnela habitatami po wschodniej stronie szerokiej i obecnie juz nieslawnej Alei Victora Belluma. Imperialne Maraudery przelecialy powoli nad naszymi glowami. Przestworza ponad miastem zasnute byly gestymi klebami dymu, broniacymi dostepu slonecznym promieniom. Platki popiolu sypaly sie z nieba niczym szary snieg. -To... potworna zbrodnia - powiedzial do mnie Voke - To czarny dzien w historii Imperium. Zdazylem juz zapomniec jak wielka wage Commodus przywiazywal do unikania niedopowiedzen. Nie istniala zadna forma centralnej koordynacji dzialan sil rzadowych. Admiral Oetron, ktory w czasie parady pozostawal na orbicie jako dowodca tymczasowy Zgrupowania Floty Scarus, probowal wprowadzic na orbite geosynchroniczna Hive Primaris cztery okrety przekaznikowe i na czas kilku godzin zdolal zapewnic nam stosunkowo sprawny system lacznosci radiowej i astropatycznej. Lecz o zmierzchu pierwszego dnia psioniczne sztormy rozszalaly sie ponad metropolia i caly zmontowany z takim trudem system przekaznikowy przestal dzialac. Byl to mroczny i budzacy lek okres. Przemykajac w niewielkich grupach plonacymi ulicami dzialalismy w sposob calkowicie autonomiczny. Trafiajac z czystego przypadku w towarzystwo Voke stalem sie czlonkiem grupy rezydujacej na posterunku Arbites na ulicy Blammerside, w dzielnicy handlowej. Zdesperowane bandy cywilow ustawicznie dobijaly sie do drzwi posterunku proszac o pomoc i schronienie, a wieksze gangi atakowaly budynek od czasu do czasu dajac upust swemu strachowi, wscieklosci do imperialnego aparatu prawa badz tez po prostu w odwecie za to, ze wpuszczalismy ich do srodka. Nie moglismy tego zrobic. Posterunek zatloczony byl rannymi i trupami, zbyt licznymi, by chirurdzy Arbites i patolodzy nadazali ze swoja biezaca praca. Zapasy zywnosci, lekow i amunicji szybko sie konczyly, musielismy tez racjonowac wode. Doplyw pradu z zewnatrz zostal odciety, ale posterunek posiadal swoj wlasny generator energii. Przez cala noc butelki, kawalki metalu i bomby zapalajace odbijaly sie od zamknietych opancerzonych okien, a czyjes piesci bebnily rozpaczliwie w drzwi. Wieksza czesc Hive Primaris pozostawala w stanie bezprawia i poza jakakolwiek kontrola przez piec dni. Panika, rozruchy, grabieze i cywilne zamieszki przetaczaly sie po ulicach i poziomach zranionej metropolii podczas gdy arbitratorzy i pracownicy calej rzeszy organow rzadowych desperacko probowali zaprowadzic porzadek. Bylo to wyjatkowo ciezkie zadanie. Juz sama populacja metropolii tworzyla ogromna grupe ludzi, a nalezalo do niej jeszcze doliczyc ogromna rze-s Przez wzglad na swoj wiek komende nad grupa objal Voke. Oprocz mnie na posterunku znajdowali sie jeszcze inkwizytor Roban, inkwizytor Yelena, inkwizytor Essidari, dwudziestu sledczych i mlodszych pracownikow Inkwizycji, szescdziesieciu zolnierzy Gwardii Planetarnej, kilkudziesieciu astro-patow i czterech Marines z zakonu Bialych Konsulow. Sami arbitratorzy liczyli stu piecdziesieciu funkcjonariuszy, a budynek sluzyl jednoczesnie za schronienie dla trzystu arystokratow, dostojnikow koscielnych i dygnitarzy aa 20 majacych nieszczescie uczestniczyc w Wielkim Tryumfie oraz kilkuset przedstawicieli pospolstwa.Pamietam jak stalem tuz po polnocy w zdemolowanym gabinecie komendanta posterunku, patrzac przez pancerne szyby na plonace ulice i blyskawice psionicznej energii przeszywajace czarne burzowe niebo. Nie otrzymalem dotad zadnego znaku zycia od Ravenora. Pamietam do dzis jak bardzo trzesly mi sie wtedy rece. Mowiac szczerze, caly czas znajdowalem sie w szoku, po czesci wywolanym tragicznymi wydarzeniami, po czesci bedacym efektem mentalnych pojedynkow, ktore stoczylem. Jestem dumny ze swego bystrego umyslu, ale wtedy nie czulem nawet cienia bystrosci, wylacznie otepienie. Przygnebiony i zszokowany, ustawicznie przekonywalem sam siebie, ze cala ta tragedia zostala z gory zaplanowana. -Nie ma w tym wzgledzie najmniejszych watpliwosci - powiedzial zza moich plecow Voke, najwyrazniej czytajac mi bez pozwolenia w myslach. Wybral sobie jedno ze stojacych w pokoju krzesel i usiadl na nim wygodnie. -Wypadki sie zdarzaja, samoloty ulegaja awariom! - powiedzial podniesionym glosem - Ale te maszyny zawrocily i zaatakowaly tlum. To byl zamierzony akt agresji! Pokiwalem glowa. Co najmniej jeden Lightning rozbil sie posrod orszaku marszalka wojny, inny runal na szeregi przedstawicieli Inkwizycji. Nikt nie znal jeszcze dokladnych strat wsrod moich wspolpracownikow, ale Voke ujrzal dostatecznie duzo, by oszacowac wstepnie, ze smierc ponioslo ponad dwustu agentow Inkwizycji. Przypomniala mi sie rozmowa toczona podczas ostatniego obiadu, pelna spekulacji na temat ugrupowan politycznych niechetnych nominacji Hono-riusa. -Czy to pierwszy akt w wojnie Domow? - zapytalem - Eklezjarchia albo jedna z wplywowych dynastii, probujaca powstrzymac protekcje lorda Heli-cana wzgledem marszalka? Jego awans do rangi Feudalnego Protektora z pewnoscia spotkal sie z niechecia wielu poteznych frakcji. -Nie. Chociaz wiem, ze wielu tak wlasnie bedzie sadzic. Ze podejrzenia wielu zostana skierowane na ten tor. Voke spojrzal na mnie uwaznie. -Celem ataku bylo uwolnienie psionikow - powiedzial - Nie ma zadnego innego wytlumaczenia. Arcynieprzyjaciel rozpetal pieklo stwarzajac wiezniom okazje do ucieczki oraz poczynil zniszczenia w tej czesci parady, ktora najlepiej nadawala sie do zapobiezenia tej ucieczce. -W zasadzie nie zamierzam podwazac tej tezy. Lecz czy naprawde celem zamachu bylo uwolnienie psionikow czy tez uzycie ich jako narzedzi? -Czyli? -Czy byla to zaplanowana proba przywrocenia im wolnosci czy tez tylko zbrodniczy akt przemocy wobec Imperium, ktorego glownym elementem mialo byc wypuszczenie na wolnosc grupy wyjatkowo niebezpiecznych mentatow? -Dopoki nie dowiemy sie, kto stal za zamachem, nie poznamy odpowiedzi na twoje pytanie. -A czy oni sami nie mogli tego dokonac? Przejac kontrole nad umyslami pilotow? Voke wzruszyl ramionami. -Tego tez nie wiemy. Jeszcze nie teraz. Marszalek moze byc oskarzany o glupote za demonstracyjne ukazanie spoleczenstwo swych wiezniow, ale z pewnoscia przedsiewzial srodki bezpieczenstwa dostatecznie rygorystyczne, by czemus takiemu zapobiec. Podejrzewam tu raczej dzialanie sily z zew natrz. Umilklismy na chwile. Honorius Magnus ledwie przezyl eksplozje mysliwca i przechodzil teraz skomplikowane zabiegi chirurgiczne na pokladzie medycznej fregaty stacjonujacej w orbitalnych dokach. Nikt nie wiedzial nic o losie lorda Helicana. Jesli zginal badz tez marszalek wojny skonalby na stole operacyjnym, Chaos odnioslby tego dnia ogromne zwyciestwo. -Ja tez sadze, ze to sprawka kogos z zewnatrz - odezwalem sie pierwszy - Byc moze inny psionik lub wieksza ich grupa, sledzaca swych uwiezionych kamratow az do tego miejsca. Voke wydal waskie usta. -Najwiekszy tryumf mojego zycia, Gregorze, pojmanie tych potworow w imie Imperatora... i popatrz, co z tego wyniklo. -Nie mozesz sie obarczac wina za to wszystko, Commodusie. -Nie moge? - spojrzal na mnie z ukosa - A ty, co czulbys znajdujac sie na moim miejscu? Wzruszylem ramionami. -Naprawie to, co tylko mozna - powiedzial - Nie spoczne, dopoki ostatni z tych bluzniercow nie zostanie odnaleziony, a porzadek na ulicach ponownie przywrocony. A wowczas nie spoczne, poki nie odnajde sily, ktora stala za tym zamachem. Patrzyl na mnie przez dluzsza chwile. -O co chodzi? - zapytalem, chociaz domyslalem sie juz, co takiego powie. -Ty... ty byles bardzo blisko krytycznego punktu ataku, sam to stwierdziles. Bardzo blisko, ale osloniety przed niebezpieczenstwem fragmentem Bramy Spatiana. -I? -Wiesz dobrze, o co chce zapytac. -Wydaje ci sie, ze swoje sledztwo zaczniesz ode mnie. Bylem zmeczony, Voke. Przystanalem przy grobowcu, zeby oddac honory admiralowi. Uniosl jedna brew jakby domyslal sie w jakis sposob, ze sam nie wierze w te wyjasnienia, niemniej jednak zachowal sie wobec mnie uprzejmie i nie probowal uzyc swych poteznych sond mentalnych do brutalnej wiwisekcji mojego umyslu. Przez wszystkie te lata powstala miedzy nami nic zrozumienia, a nawet zawdzieczalismy sobie wzajemnie zycia. Znal mnie dostatecznie dobrze, by nie drazyc dluzej tego tematu. Przynajmniej nie w tej chwili. Jakas kobieta w randze sledczego Inkwizycji wpadla pospiesznie do pokoju. -Panowie - oswiadczyla - Inkwizytor Roban pragnie was poinformowac, ze nawiazalismy kontakt z jednym z heretykow. Ze strzepkow otrzymanych informacji dowiedzielismy sie, ze zbieg byl psionikiem klasy alfa plus o imieniu Esarhaddon, jednym z przywodcow grupy dzikich mentatow. Zostawiajac za soba tumult i destrukcje uciekl w glab metropolii z grupa poscigowa na karku, dowodzona przez Lyko i Heldane. Heldane zdolal skontaktowac sie z astropata nalezacym do swity Voke i przekazal mu skapa w detalach prosbe o wsparcie. Wyszlismy na ulice - ja, Voke i Roban, prowadzac grupe szescdziesieciu ludzi, w tym czterech Bialych Konsulow. Zakonnymi zolnierzami dowodzil wyjatkowo potezny fizycznie brat-sierzant Kurvel. Przemierzalismy metropolie na piechote, biegnac posrod chmur dymu, stert gruzu i smieci. Bandy cywilow wyzywaly nas i miotaly z daleka butelkami, ale widok czterech budzacych groze Astartes zniechecal ich skutecznie do bardziej agresywnego zachowania. Voke uprzedzil mnie, ze Esarhaddon byl istota o ponadprzecietnej inteligencji i stanowil przeciwnika, ktorego nie wolno bylo lekcewazyc. Kiedy ujrzelismy miejsce, ktore ten potwor wybral na swa kryjowke, pojalem cala wage ostrzezenia Voke. Czcigodny Dom Lange byl jedna z najbardziej wplywowych arystokratycznych rodzin na Thracian Primaris, utrzymujaca letni palac we wschodniej czesci metropolii, niedaleko dzielnic handlowych stanowiacych glowne zrodlo dochodow rodu. Palac wznosil sie dumnie ponad dachy otaczajacych go habitatow, ukryty za kopula wlasnej tarczy silowej. Bylo to jedno z nielicznych miejsc w metropolii, ktore uwazalismy za calkowicie bezpieczne. Dysponujac poteznym arsenalem i rozlicznymi innymi zasobami czlonkowie Domu mogli przetrwac bez szwanku caly okres rozruchow. Ale nie potrafili obronic sie przed Esarhaddonem. Dziki psionik znalazl sie w srodku fortecy, majac do swej dyspozycji caly jej potencjal obronny. Spotkalismy Heldane na zachodniej drodze dojazdowej do palacu. Dawny pupil Voke mial pod swoja komenda zespol dwudziestu ludzi. Ulica zaslana byla trupami, w wiekszosci majacymi na sobie cywilne ubrania. -Kontroluje tlumy jakby to byly jego marionetki - wyjasnil posepnie Hel- dane bez jakiegokolwiek slowa powitania - Rzuca na nas cale ich gromady, nie pozwalajac dostac sie do murow ogrodu i wejscia kuchennego. Jak juz wspominalem, nie lubilem zbytnio inkwizytora Heldane. Byl to bardzo wysoki, wiecznie ponury mezczyzna o twarzy pokrytej siatka starych blizn: pamiatka po spotkaniu z glodnym carnodonem dawno temu na Gudrun. Kiedy spotkalismy sie po raz pierwszy, byl jeszcze uczniem Voke, teraz jednak posiadal juz status pelnoprawnego inkwizytora o talencie mentalnym, ktory w opinii osob trzecich dalece przewyzszal swa moca umiejetnosci mentora. Kiedy go ujrzalem pod palacem, nie moglem powstrzymac dresz-czu odrazy. Przeszedl zaawansowane zabiegi chirurgiczne, nie po to jednak, by ukryc swe stare rany, lecz by jeszcze bardziej zdeformowac budzaca lek twarz. Jego kosci czaszki sprawialy wrazenie przebudowanych w sposob nadajacy jej niemal kwadratowy ksztalt, usta pelne byly ostrych zebow, a oczy mroczne i niebezpieczne. Mial na sobie kompozytowy pancerz oso-bisty w kolorze zakrzeplej krwi, w reku trzymal segmentowane energetycz-ne ostrze. -Eisenhorn - kiwnal glowa w moim kierunku jakby dopiero teraz zauwazyl ma obecnosc. Gest ten przypominal mi ruch glowy konia kiwajacego ku mnie lbem. 21 -Znowu nadchodza! - krzyknal jeden z ludzi Heldane. W dole ulicy, zaplomieniami licznych ognisk, dostrzeglem zblizajace sie w naszym kierunku sylwetki. Przygotowac bron! Stan gotowosci! Heldane wydal krotka komende nie uciekajac sie do uzycia glosu. Jego mentalny rozkaz rozbrzmial jednoczesnie we wszystkich umyslach. Na twarzach niektorych zolnierzy dostrzeglem grymas zdezorientowania i odrazy. Grad kamieni i butelek posypal sie w nasza strone, zolnierze Gwardii Planetarnej podniesli swe tarcze. Zaraz potem padly tez strzaly z broni krotkiej i jeden ze stojacych obok mnie funkcjonariuszy Arbites upadl ze strzaskanym kula kolanem. Atakujacy nas ludzie, grupa liczaca okolo stu osob, mieli na sobie ubrania mieszkancow metropolii. Na beznamietnych pustych twarzach nie rysowaly sie zadne emocje, ruchy napastnikow przywodzily na mysl sztywne podrygi marionetek. Heldane nie klamal, jakas potezna sila mentalna sterowala nimi niczym zywymi lalkami. Geste od dymu nocne powietrze przesycone bylo psioniczna energia. Nigdy nie sprawialy mi przyjemnosci akcje takie jak ta, ktora miala miejsce chwile pozniej. Esarhaddon wykorzystal cywilow w charakterze zywej tarczy chcac uniemozliwic nam dostep do palacu. Byc moze sadzil, ze zrezygnujemy na widok tlumu i pozostawimy go w spokoju. My jednak bylismy pracownikami Inkwizycji. Kurvel ustawil swoich Konsulow na przedzie naszej grupy. Widzialem jak Marines uderzaja swa bronia w pancerne napiersniki i slyszalem ich bitewne zawolanie. Jakas bomba zapalajaca przeleciala lukiem w powietrzu i rozbila sie na pancerzu silowym jednego z Astartes. Plomienie ogarnely go blyskawicznie, ale Marine nawet nie zwrocil na to uwagi. Zaczelismy strzelac ponad glowami tlumu probujac zastraszyc napastnikow, ale oni nie posiadali juz wlasnych emocji i lekow. Obnizylismy lufy i w ciagu dziesieciu minut z zalem powiekszylismy wciaz rosnacy bilans ofiar zamieszek. Pozwolilo nam to dotrzec do kranca ulicy i wysokich murow palacowego ogrodu widocznych za migotliwa tarcza pola silowego. W moim umysle rozlegl sie niski chichot. Esarhaddon. Gdzie jest Lyko? uslyszalem mentalne pytanie Voke skierowane do Hel-dane. Z grupa ludzi przed frontem palacu, probuje wylaczyc pole silowe. -Ty glupcze! - powiedzialem na glos patrzac ostro na Heldane - Ten potwor potrafi kontrolowac bez problemu tlum takiej wielkosci, a ty rozmawiasz mentalnie tuz pod jego nosem? -Ten potwor - odparl Heldane - potrafi czytac w umysle kazdego czlowieka w tej metropolii i pewnie jeszcze dalej. Wie doskonale, co wszyscy w tej chwili robimy. Nic przed nim nie ukryjemy. Pozostaje dzialac. Czy to cie aby nie przerasta? -Ile mamy czasu do nastepnego ataku? - zapytal Kurvel zmieniajac magazynek w swojej broni. -Czestotliwosc szturmow caly czas maleje - powiedzial Heldane - Czasu mamy tyle, ile go bedzie potrzebowal Esarhaddon na przeskanowanie okolicy i przejecie kontroli nad nastepna grupa ofiar. Za kazdym razem musi bardziej rozciagac swoja mentalna siec. -Jak on dostal sie do srodka? - zapytal Roban. Heldane tylko pokrecil glowa i wzruszyl ramionami. Roban, krzepki inkwizytor w srednim wieku noszacy brazowozolte szaty byl powazanym pracownikiem Inkwizycji, ale nie znalem go zbyt dobrze osobiscie. Wiedzialem za to, ze byl Xanthanitanem i ultrapurytaninem, a to znaczylo, ze bardzo nie lubili sie wzajemnie z Heldane. Voke i Heldane zaczeli dyskutowac z Kurvelem na temat potencjalnych sposobow wejscia do palacu podczas gdy zolnierze uformowali wokol nas defensywny kordon. -To jest cholernie niewdzieczne zadanie - powiedzial do mnie Roban - Nie wiem nawet, co my tutaj robimy! -Jestesmy miesem armatnim - odparl krotko jego mlodziutki sledczy, Inshabel. Wybuchlismy obaj smiechem. -Musi byc jakies rozwiazanie... - oswiadczylem siegajac po kieszeni po lornetke. Zaczalem ogladac tarcze pola probujac odczytac zmienne wzory energetycznych wyladowan i ich spektra. -Hej, ty! - zawolalem do jednego z arbitratorow towarzyszacych naszej grupie, posepnego oficera w pelnym ekwipunku do tlumienia miejskich zamieszek. -Inkwizytorze? -Jak sie nazywasz? -Luclus, sir. -Dobry Boze-Imperatorze! - westchnalem, Roban rozesmial sie krotko. -W porzadku, Luckless, ten palac musi znajdowac sie w obrebie strefy patrolowej waszej prefektury. -Tak jest, sir. -Zatem do waszych obowiazkow nalezy zapewnienie bezpieczenstwa na ulicach wokol palacu. -Tak, sir. -Skoro tak... zgodnie z typowymi procedurami prefektura powinna posiadac informacje na temat typu tarczy palacowej i trybu jej pracy, na wypadek naglych sytuacji alarmowych - z wlasnego doswiadczenia wiedzialem, ze byla to standardowa procedura stosowana w prefekturach Arbites, pozwalajaca zbierac informacje o kluczowych budowlach w obrebie strefy dzialania posterunku. -To zastrzezone informacje, sir. -Oczywiscie - westchnalem ponownie - Lecz teraz bylby chyba odpo wiedni czas... Wlaczyl swoj komunikator i po dluzszej chwili zdolal otworzyc polaczenie radiowe z prefektura. -Chodzi ci cos po glowie? - zapytal Roban. -Byc moze. -Przebiegly inkwizytor Eisenhorn... -Jaki? -Bez urazy. Twoja reputacja znacznie cie wyprzedza. -W jakim sensie? Pozytywnie? Roban usmiechnal sie i potrzasnal glowa gestem czlowieka, ktory byc moze cos kiedys uslyszal, ale wolal zachowac to dla siebie samego. -To tarcza starego typu X o stozkowatej formie - poinformowal nas oficer Arbites Luclus - Tangent osiem-siedem-osiem, fala harmoniczna. Nie posiadamy kodow deaktywacji. Pani Lange nie udzielila zgody na ich udostepnienie. -Ide w zaklad, ze teraz bardzo tego zaluje - stwierdzil krotko i trafnie sledczy Inshabel. Coraz bardziej lubilem tego chlopaka. -Dziekuje za pomoc, Luckless - powiedzialem do arbitratora. -Hmm... Luclus, sir. -Wiem. Desperacko probowalem sobie przypomniec wszystko, co kiedys opowiadal mi o tarczach silowych Aemos. Zalowalem, ze nieuwaznie go wowczas sluchalem. Jeszcze bardziej zalowalem, ze nie bylo go teraz u mego boku. -Mozemy ja zgasic - powiedzialem w koncu z pewna doza pewnosci siebie. -Zgasic aktywna tarcze pola silowego? - zapytal Roban. -To pole powierzchniowe... aktywnie dzialajace ponad poziomem ziemi. I starego typu. Tarcza powstrzyma niemal wszystko pracujac na pelnym zasilaniu, ale wystarczy wylaczyc z akcji jeden lub wiecej generatorow, zeby zgasla. Widzisz tamto zagiecie muru obiegajace mala baszte? To musi byc generator energii tarczy, schowany kilka metrow pod powierzchnia ziemi. Roban pokiwal glowa, w jego oczach pojawil sie blysk zrozumienia. -Rozumiem zagadnienia teoretyczne, ale co z praktyka? Podszedlem do brata-sierzanta Kurvela i bez zbednych ceregieli przerwalem jego rozmowe z Heldane, po czym wylozylem napredce swoj plan. Heldane parsknal z dezaprobata. -Lyko juz probuje to zrobic! -Jak? -Znalazl zewnetrzny panel kontrolny przy glownej bramie i lamie teraz kod dostepu... -Lamie zamki kodowe, ktore zostaly calkowicie zablokowane przez Esar-haddona. Traci tylko czas. Nie mozemy otworzyc recznie bramy, nie zdolamy odebrac Esarhaddonowi kontroli nad palacowym systemem bezpieczenstwa. Ale mozemy dokonac dywersji w samym systemie. Heldane zamierzal cos powiedziec, ale Voke ucial jego opinie jednym ruchem reki. -Sadze, ze Gregor ma dobry pomysl. -Skad taki wniosek? Voke pokazal palcem za nasze plecy. Blisko pieciuset cywilow otaczalo nas z wszystkich stron nadciagajac pospiesznie plonacymi ulicami. -Jak sam wspomniales, Heldane, ten potwor doskonale nas slyszy i caly ten plan bardzo mu sie musial nie spodobac. * * * * * Na rozerwanie za pomoca energetycznych szponow powierzchni chodnika oraz fragmentu podziemnej czesci ogrodowego muru brat-sierzant Kur-vel potrzebowal dziesieciu minut. Przez caly ten czas odpieralismy coraz zacieklejsze ataki rosnacego w sile tlumu marionetek.-Tunel! - krzyknal Kurvel. 22 Odwrocilem sie do pozostalych inkwizytorow, w powietrzu gesto bylo od kul i improwizowanych pociskow.-Commodusie, musicie ich przytrzymac jeszcze przez jakis czas. -Mozesz na nas liczyc. -Roban, wez paru ludzi i chodz ze mna. Heldane nie wygladal na uszczesliwionego. Przestal wzywac pod komendnych do prowadzenia ciaglego ostrzalu i sam chwycil bron rozla dowujac wscieklosc na gromadzie zniewolonych Thracianczykow. Skoczylem w ciemny otwor tunelu serwisowego wraz z Kurvelem, Ro-banem, Inshabelem i trzema zolnierzami Gwardii Planetarnej. Krytyczna sytuacja na ulicy nie pozwalala sciagnac z pozycji obronnych ani jednego czlowieka wiecej. Brudny tunel biegl prosto pod murem wzdluz linii fortyfikacji, potem skrecal raptownie w glab posiadlosci. Fundamenty baszty wylozone byly kamiennymi bloczkami, cieplymi w dotyku i porosnietymi gruba warstwa pasozytniczych grzybow. Inshabel poswiecil mi latarka, bym mogl lepiej przyjrzec sie scianie baszty. Kurvel doskonale widzial w ciemnosciach. Wyjal z zasobnika na pasie dwa ostatnie granaty przeciwpancerne i przymocowal je do cieplych kamieni za pomoca wycisnietej z jakiejs tuby pasty klejacej. -Chcialbym miec ich wiecej - powiedzial - Tak czy owak, mozemy wysadzic te sciane bez specjalnego problemu. -Mozemy, bracie-sierzancie, i co wiecej, mozemy uzyskac dzieki temu znacznie lepszy efekt, niz zakladalem. -Dlaczego? -Jeslibysmy zwyczajnie wylaczyli generator, tarcza pola zgaslaby po krotkim czasie. Jesli wysadzimy go w powietrze, powstanie silny impuls elektromagnetyczny wewnatrz pola. A sadze, ze impuls taki jest ostatnia rzecza, jakiej zyczylby sobie teraz Esarhaddon. Potwierdzajac moje podejrzenia, niewiarygodnie silna wiazka mentalnej energii uderzyla prosto w nasze umysly. Esarhaddon uswiadomil sobie, jak wrazliwy punkt obrony posiada i zwrocil cala swa uwage w nasza strone. Sterowane z wnetrza palacu marionetki byly dla niego zabawkami, lecz stracil nimi dalsze zainteresowanie przymierzajac sie do przejecia kontroli nad nieoczekiwanymi intruzami w tunelu albo spopielenia ich mozgow. Potwor pojal, ze jego zabaweczki lada moment moga przerodzic sie w realne zagrozenie. Psioniczny atak okazal sie katastrofalny w skutkach. Dwaj zolnierze Gwardii Planetarnej zgineli na miejscu, trzeci oszalal i zaczal strzelac trafiajac dwa razy w pancerz Kurvela i raniac Inshabela. Roban zastrzelil go z wyrazem ogromnego zalu na twarzy. Nasze umysly byly odporniejsze na mentalny atak, zwlaszcza w polaczeniu z gruba warstwa ziemi ponad naszymi glowami oraz pracujaca nad tunelem tarcza pola silowego, wytwarzajaca swoistego rodzaju zaslone. Lecz i tak w ciagu najblizszych sekund mielismy wszyscy umrzec: ja, Roban, Inshabel i Kurvel. Tak bardzo pragnalem w tym momencie towarzystwa Alizebeth lub jakiegokolwiek innego czlonka Zespolu AP. -Odpalaj! Odpalaj! - wrzasnalem czujac jak po raz kolejny tej doby z mojego nosa zaczyna tryskac goraca krew. -Jestesmy za blisko... -Zrob to, bracie-sierzancie! Na Boga-Imperatora! przeskakujacych pomiedzy komorkami nerwowymi. Nietknieci w specyficzny dla siebie sposob zaklocaja ten proces chemiczny wplywajac w bardzo silny sposob na fundamentalny system pracy ludzkiego mozgu. To dlatego, jak juz wczesniej wspomnialem, psionicy nie cierpia wspolpracy z nietknietymi... i dlaczego tak przykra dla zwyklego smiertelnika jest bliska obecnosc jednego z pustych psionicznie osobnikow. Zle emocje budzace sie w przecietnym czlowieku ulegaja jeszcze podwojeniu w sytuacji, gdy nietkniety spotyka sie z ludzmi posiadajacymi talent mentalny. Zamienilem stara tarcze silowa w niezwykle silna fale elektromagnetyczna o potencjale nietknietego. I teraz po stokroc przez Imperatora przeklety heretyk Esarhaddon byl moj: slepy, gluchy i calkowicie zdezorientowany. Wybuch rozerwal generator tarczy na strzepy wypelniajac tunel serwisowy morzem ognia. Powinnismy byli zginac tam wszyscy, ale brat-sierzant Kurvel zaslonil nas swoim poteznym opancerzonym cialem. Zaplacil za to zyciem. Przyrzeklem sobie dopilnowac, by jego imie na zawsze otaczano posrod Bialych Konsulow czcia i szacunkiem. Natychmiast po eksplozji generatora tarcza pola silowego znikla ekranujac calkowicie prace wszystkich systemow elektronicznych palacu poteznym impulsem elektromagnetycznym. Ekranujac rownoczesnie umysl samego Esarhaddona. Moje badania nad nietknietymi, poczatkowo sama Alizebeth, pozniej rowniez czlonkami jej zespolu, pozwolily mi wysnuc teorie, ze talent mentalny bez wzgledu na swoj poziom mocy uzalezniony byl w kazdym przypadku od aktywnosci elektrycznej samego mozgu: iskierek impulsow prz 23 Rozdzial VIII Kryjowka Esarhaddona Lyko zwyciezca Szczatki Dostalismy sie na teren palacu Lange skaczac przez ogrodowy mur. W powietrzu unosil sie silny zapach ozonu, a pokrzywione drzewa owocowe sterczaly koslawo dymiac okopconymi konarami.W asyscie Robana i Inshabela ruszylem przed siebie wylozona plytkami sciezka, wiodaca do skrzydla zajmowanego przez sluzbe i wschodniego portyku. Reczne latarki i reflektory podwieszane pod lufy broni omiataly snopami swiatla czesc ogrodu za naszymi plecami wskazujac miejsce, w ktorym Heldane prowadzil glowna grupe poscigowa. Palac byl cichy i ciemny, wszystkie jego obwody energetyczne zostaly zniszczone potezna wiazka elektromagnetycznej energii. Szerokie drzwi w scianie wschodniego portyku lezaly roztrzaskane na mozaikowej posadzce, wyrwane z zawiasow fala uderzeniowa powietrza powstala w chwili zgas-niecia pola silowego. Wszystkie okna palacu rozprysly sie w tym samym momencie w drobny mak. Fotokomorki i panel klimatyzacji wewnatrz wylozonego niebieskim drewnem portyku stopily sie pod wplywem zwarcia instalacji. Z glebi palacu buchaly kleby dymu, dostrzegalem tez poswiate rzucana przez plomienie. Wkradlismy sie do srodka posesji napotykajac na porozrzucane ciala sluzby palacowej i domowych serwitorow. Caly rzad pokojow goscinnych na pierwszym pietrze plonal zajmujac sie ogniem od ornamentowanych lamp naftowych przewroconych na podlogi wstrzasem wybuchu tarczy. Kontrolowalismy starannie kazde mijane pomieszczenie. Roban szedl przodem, omiatajac korytarz lufa swojego laserowego pistoletu. -Jak dlugo jeszcze? - zapytal mnie Inshabel. -Do czego? -Do chwili, w ktorej ocknie sie z wstrzasu? -Nie mam pojecia. Nie sposob stwierdzic, jak bardzo go zranilismy ani jak silny posiada umysl. Tak czy owak, nie mamy wiele czasu. Weszlismy na drugie pietro po szerokich bialych schodach z antracytu, wiodacych wprost do wielkiej sali bankietowej. Dach pomieszczenia, wielka kopula wykonana z wzmocnionego szkla, rozpadl sie i zasypal sale gruba warstwa odlamkow. W gorze dostrzeglem nocne niebo rozswietlone liniami psionicznych blyskawic. Pod butami zgrzytaly kawalki szkla i gruzu. W sali lezalo mnostwo cial, zarowno arystokratycznych czlonkow rodu jak i zwyklych sluzacych. Uslyszalem odglosy ruchu i ciche pochlipywanie dobiegajace zza drzwi sasiedniego pokoiku. Przerazeni ludzie chowajacy sie w ciemnych katach pomieszczenia zaczeli krzyczec, gdy omietlismy ich snopami swiatla latarek. Grupka pracownikow palacowych schronila sie w ciemnosciach pokoju, wielu z nich zdradzalo oznaki poparzen mentalnych. -Imperialna Inkwizycja - powiedzialem cichym twardym glosem - Gdzie jest Esarhaddon? Niektorzy zaczeli dygotac na dzwiek tego imienia, inni jeczec rozpaczliwie. Jakas kobieta w podartej perlowej sukni skulila sie w kacie, po jej twarzy pociekly strugi lez. -Szybko... nie mamy czasu! Gdzie on jest? - przez moment rozwazalem mozliwosc mentalnego wysondowania ich umyslow, ale zaraz porzucilem ten pomysl. Wycierpieli juz zbyt duzo tej przerazajacej nocy i kazda proba naruszenia ich jazni mogla sie dla tych ludzi zakonczyc smiercia. -Kie... kiedy swiatla zgasly, on pobiegl... pobiegl w strone zachodniego wyjscia - wychrypial zakrwawiony mezczyzna majacy na sobie uniform zdradzajacy przynaleznosc do ochrony Domu Lange. -Mozesz pokazac nam droge? -Moja noga jest zlamana... -Zatem ktos inny! Prosze! -Frewa, ty pojdziesz. Frewa! - zolnierz ochrony wskazal dlonia skrajnie przerazonego chlopca chowajacego sie za jedna z kolumn pokoju. -Chodz, chlopcze, pokazesz nam droge - usmiechnal sie do niego zachecajaco Roban. Mlodzieniec podniosl sie na nogi przewracajac okraglymi ze strachu oczami. Nie bylem pewien, czy bardziej leka sie Esarhaddona czy tez gorujacych ponad nim inkwizytorow. * * * * * Szeroki korytarz wiodl z tylnej czesci sali bankietowej do polozonego w zachodniej czesci palacu prywatnego ladowiska. Krople krwi i drobiny szkla znaczyly wylozona plytkami posadzke. Poczulem podmuch powietrza owiewajacy mi twarz. Przeciag od strony otwartego wyjscia palacowego? Ciezkie rozsuwane drzwi staly szeroko otwarte ukazujac przejscie do mrocznego hangaru zaladunkowego. Po jego drugiej stronie, za ciemnymi sylwetkami kilku poteznych nieruchomych serwitorow, znajdowalo sie glowne wyjscie na ladowisko. Przez otwarte wrota do wnetrza hangaru wpadala blada poswiata psionicznej burzy. Trzymajac podniesiona bron skinalem dlonia na Robana i Inshabela, nakazujac im skrecic pod prawa sciane hangaru. Mlody sluzacy przykucnal w progu drzwi wejsciowych. Powietrze w pomieszczeniu zmienialo sie wyraznie, jakby raptownie gestnialo. Jakby jakas potezna istota nabierala oddechu. Esarhaddon przychodzil do siebie, bylem juz tego pewien. Upiorne szmaragdowe swiatlo skapalo znienacka caly hangar. Byla to psychometryczna flara towarzyszaca wybuchowi dzikiej mentalnej energii. Roban i ja zachwialismy sie na nogach czujac miazdzone pluca i lepkie palce wdzierajace sie do naszych umyslow. Inshabel krzyknal, kiedy chlopiec wyladowal mu na plecach. Frewa mial puste bezmyslne oczy, z ust ciekla mu gesta slina. W ulamku chwili przerazony chlopiec zmienil sie w bezwolna marionetke. Inshabel walczyl zaciekle probujac zrzucic z siebie napastnika, ale Frewa wpadl w istny szal i sledczy zostal przygwozdzony ciezarem jego ciala do podlogi hangaru. Glowa niemal pekala mi z bolu, ale wiedzialem, ze Esarhaddon wcale nie odzyskal pelnej kontroli nad swoim talentem. Zabezpieczylem umysl najsilniejszymi znanymi mi blokadami i chwiejnie pobieglem do przodu. W hangarze rozlegl sie donosny zgrzyt serwomotorow. Wielka stalowa belka runela na moja glowe, uskoczylem przed nia w ostatniej chwili. Serwitor zaladunkowy, olbrzym w metalowym korpusie poznaczonym licznymi szramami, wyprostowal sie na pelne swoje trzy metry wzrostu i ruszyl w moim kierunku na krotkich hydraulicznych nogach. Kleby pary buchaly z silownikow w jego gornych konczynach, jaskrawozolte lampki plonely w cybernetycznych oczodolach. Pomimo swego mechanicznego wygladu machina ta podobnie jak wszyscy inni serwitorzy posiadala ludzkie komponenty organiczne: mozg, rdzen kregowy, siec nerwowa - Esarhaddon mogl zatem przejac nad nia kontrole w taki sam sposob jak nad zwyklym czlowiekiem. Serwitor zamachnal sie ponownie metalowymi lapami, ale chybil. Ostre konczyny przeciely powietrze z glosnym swistem. Mechanoid skonstruowany zostal na podobienstwo wielkiego malpoluda: mial krotkie nogi, beczkowaty korpus, szerokie barki i dlugie ramiona. Idealny sprzet do zaladunku ciezkich skrzyn do ladowni frachtowcow. Idealny sprzet do rozsmarowania ludzkiego ciala po podlodze. Roban krzyknal ostrzegawczo. Drugi serwitor towarowy, znacznie wiekszy od pierwszego kolos o czterech dolnych konczynach rowniez zaczal sie poruszac. Mial korpus z powgniatanego brazowego metalu i lopaty wozka widlowego w miejscu glowy, nadajace mu wyglad mechanicznego byka. Ostrza podnosnika runely w strone Robana. Inkwizytor oddal szesc lub sie-dem strzalow, wiazki energii nadtopily pancerny korpus serwitora. Uskoczylem przed dwoma nastepnymi ciosami mojego przeciwnika. Tracilismy coraz wiecej bezcennego czasu, z kazdym tyknieciem zegara Esar-haddon odzyskiwal coraz wiecej energii i samokontroli. Wpakowalem boltowy pistolet w centralna czesc korpusu atakujacego mnie serwitora i odrzucilem go impetem mikroeksplozji w tyl, silowniki dolnych konczyn zawyly przeciazone probujac utrzymac machine w rownowadze. W powietrzu zalsnil moj energetyczny miecz, ostrze plonelo jaskrawo. Poblogoslawiony dla mnie przez Provosta z Inxu, miecz ten byl moja ulubiona bronia. Postrzegalem sie za dobrego fechtmistrza, ale Arianrhod przed swa smiercia zdazyla mnie jeszcze wprowadzic w tajniki carthaenskiej Ewl Wyla Scryi. Termin ten mozna przetlumaczyc jako "geniusz ostrosci" i jest on zbiorem wiedzy na temat carthaenskiej sztuki wladania mieczem. Nakreslilem w powietrzu figure osemki, ghan fasl, po czym wyprowadzilem ciecie z bekhendu, zwane uin lub odwrocona forma tahn wyla. Uderzenie okazalo sie udane. Energetyczne ostrze przeszlo na wylot przez mechaniczne lewe ramie serwitora, masywny manipulator runal z loskotem na podloge hangaru. Serwitor naparl na mnie ze zdwojona szybkoscia, jakby rozgniewany uszkodzeniem, probujac mnie scisnac drugim manipulatorem i machajac dymiacym kikutem odcietej konczyny. Zaslonilem sie ostrzem wykonujac horyzontalna blokade na wysokosci glowy zwana uwe sar, po czym zlozylem dwa dalsze bloki, lewy i prawy, ulsar i uin ulsar. Snopy iskier sypaly sie z miejsc, gdzie energetyczna klinga zderzala sie z pancerzem serwitora. Przykucnalem przed zamaszysta kontra machinoida i wyprowadzilem z polprzysiadu ura wyla bei, niszczycielskie ciecie po przekatnej. Czubek ostrza rozprul metalowa plyte korpusu serwito-ra posrod syku iskier i trzasku pekajacych przewodow. 24 Wymiana ciosow dala mi dostatecznie duzo czasu na mentalne zlokalizowanie osrodka sterowania serwitora, swiecacego zauwazalnym blaskiem dla osoby posiadajacej talent psioniczny. Mozg mechanoida umieszczony zostal w korpusie, gleboko pod kolnierzem metalowego torsu.Jeszcze jedno uwe sar, a nastepnie ewl caer, morderczy sztych. Ostrze miecza przeszlo bez trudu przez okablowanie korpusu i utkwilo w organicznym komponencie serwitora. Nie wyciagalem go, dopoki swiatlo w zoltych slepiach machiny nie zgaslo w koncu. Wtedy wyszarpnalem miecz z metalowej obudowy i uskoczylem w bok przed upadajacym z loskotem cielskiem. -Roban! - krzyknalem przesadzajac jednym skokiem trupa serwitora. Roban nie zyl. Podnosniki drugiego serwitora przebily jego cialo na wysokosci brzucha i uniosly w gore potrzasajac zwlokami. Inshabel stal opodal z oczami pelnymi lez, strzelajac dlugimi seriami z automatycznego karabinka prosto w korpus zabojcy swego mistrza. Rzucilem sie przed siebie z przeklenstwem na ustach, chwytajac miecz oburacz i spuszczajac energetyczne ostrze na grzbiet serwitora. Watpie, by Carthaenczycy posiadali w swej Ewl Wyla Scryi termin odpowiadajacy wscieklemu cieciu, ktore rozcielo mechanoida od podstawy karku po dolna czesc korpusu. Inshabel skoczyl w strone swego martwego pana, probujac sciagnac jego cialo z widel zaladunkowych przewroconego serwitora. -Pozniej! Pozniej! - wdarlem sie do umyslu sledczego silna mentalna komenda. Inshabel tracil zdrowy rozsadek przytloczony ogromna fala zalu i rozpaczy, a ja wciaz potrzebowalem jego pomocy. Podniosl z podlogi automat i podbiegl do mnie. -Co z chlopcem? - zapytalem. -Musialem go uderzyc. Mam nadzieje, ze tylko stracil przytomnosc. Wpadlismy na platforme ladowiska, nocne niebo ponad naszymi glowami kotlowalo sie rozdzierane psioniczna burza. Wielkie blyskawice plonely w przestworzach, wiatr szarpal naszymi ubraniami. Na samym ladowisku nie bylo zywej duszy, ale jakas walka toczyla sie na trawniku po drugiej stronie platformy. Dostrzeglem osiem postaci, niektorych w dlugich plaszczach z kapturami, niektorych w pancerzach Gwardii Planetarnej, probujacych otoczyc mezczyzne skapanego ognikami nienaturalnych plomieni. Na moich oczach wiazki ognia wystrzelily z osaczonej ofiary i powalily na trawnik jednego z gwardzistow. Esarhaddon. Otoczyli Esarhaddona. Zeskoczylismy w biegu z krawedzi ladowiska, trzy metry w dol, ladujac na mokrym grzaskim trawniku. Widzialem teraz wyraznie dzikiego psionika pomimo padajacego ulewnego deszczu. Byl wysokim, niemal calkowicie nagim mezczyzna o zmierzwionych czarnych wlosach i chudym ciele. Po skorze jego rak skakaly migotliwe plomyki mentalnej energii. Bylismy obaj zaledwie dziesiec metrow od kordonu otaczajacego Esarhaddona, gdy jedna z zakapturzonych postaci podniosla pekata bron i wystrzelila do psionika. Karabin plazmowy. Blekitna wiazka swiatla, zbyt jaskrawa, by mozna bylo na nia patrzec, uderzyla w cialo Esarhaddona. Wciaz jeszcze oslabiony, nie mial szans, by sie przed nia obronic. Splonal niczym flara posrodku smaganego deszczem trawnika. Opuszczajac ku ziemi lufy broni podeszlismy z Inshabelem do ludzkiego kordonu otaczajacego zarzacy sie stos popiolow. Stojacy posrod wznoszacych dziekczynne modly akolitow inkwizytor Lyko wylaczyl swoj plazmowy karabin. -Niech laska Imperatora splynie na ciebie, Lyko - powiedzialem. Odwrocil sie ku mnie, dopiero teraz swiadom naszej obecnosci. -Eisenhorn - skinal glowa w gescie powitania. Jego twarz byla szczupla i pociagla, niebieskie oczy ukryte pod wystajacymi lukami brwiowymi. Mial zaledwie piecdziesiat lat, co wedle standardow Inkwizycji oznaczalo bardzo mlody wiek. Byl wystarczajaco mlody, aby tragedia przycmiewajaca juz tryumf na Dolsene nie zdolala znaczaco zawazyc na jego przyszlej karierze. -Nie sluze Imperatorowi dla jego lask, czynie to ku chwale Imperium. -Dobrze powiedziane - odparlem i spojrzalem na sterte goracych popiolow bedacych jeszcze przed chwila naszym zbiegiem. Nie przejmowalem sie faktem, ze to Lyko dopadl psionika. Mogl zebrac glorie zwyciestwa, nie dbalem o to. Ucieczka wiezniow tak zaciazyla na tym wielkim dla niego dniu. Poscig za nimi byl dla Lyko jedynym sposobem na naprawienie choc czastki wielkiej tragedii. Anarchistyczne zamieszki zmalaly zauwazalnie po publicznym komunikacie o polepszajacym sie stanie zdrowia marszalka Honoriusa i cudownym ujsciu z zyciem lorda Helicana, nawet nie drasnietego odlamkami eksplodujacego mysliwca. Obwieszczenie wydano szostego dnia rozruchow, w chwili, gdy imperialne organy wladzy w konczyly zaprowadzac porzadek w stolecznym Thracian Primaris. Komunikat wydatnie w tym pomogl. Zwykli obywatele zagubieni posrod przerazajacego chaosu ostatnich kilku dni pojeli, ze wladza znow trafila w rece prawowitych panow tego swiata. Panika ustapila. Oddzialy Arbites likwidowaly ostatnie grupy zatwardzialych kryminalistow grabiacych dolne poziomy metropolii. Moj nastroj nie ulegl bynajmniej zadnej poprawie. Od samego poczatku bylem swiadom faktu, ze lord Helican zginal na Alei Victora Belluma, pod spadajacym kadlubem imperialnego Lightninga. Eklezjarchia i Senatorum Helican podstawily na jego miejsce sobowtora, ktory pelnil role rzekomego wladcy podsektora przez kilka nastepnych lat. Kiedy w koncu zmarl - z jakoby przyczyn naturalnych - miejsce jego zajal sukcesor wybrany w bardziej spokojnych okolicznosciach. Moge juz bez obaw opowiedziec o tym politycznym falszerstwie w swym prywatnym pamietniku, lecz wowczas sekret ten byl strzezony pod grozba kary smierci i nawet najwyzsze autorytety wladzy mocarstwa nie wazyly sie go zlamac. Ja sam rowniez nie mialem takiego zamiaru. Bylem inkwizytorem i doskonale zdawalem sobie sprawe z fundamentalnego znaczenia zabiegow majacych zaprowadzic spoleczny porzadek. Pomijajac juz potworne zmeczenie i bol odniesionych obrazen, me troski poglebily jeszcze wiesci o Gideonie Ravenorze. Teraz wiemy juz oczywiscie, jak bezcennym i blyskotliwym okazal sie nabytkiem dla grona badaczy Imperium i swiadomi jestesmy faktu, ze nigdy by nie stal sie takim czlowiekiem, jaki jest teraz, gdyby nie tragiczne wydarzenia skazujace go na zycie ograniczone do mentalnych rozpraw i przemyslen. Lecz wowczas, w przesyconych szpitalnym zapachem salach hospicjum na ulicy Nakazow, widzialem przed soba jedynie mlodego czlowieka, spalonego, polamanego i fizycznie sparalizowanego - genialnego inkwizytora zniszczonego przed pelnym rozwinieciem swego talentu. Ravenor w oczach wielu okazal sie szczesliwcem. Nie znalazl sie posrod stu dziewiecdziesieciu osmiu pracownikow Inkwizycji zabitych w kraksie mysliwca rozbitego na Alei za Brama Spatiana. Podobnie jak piecdziesiat innych osob znalazl sie na obrzezach eksplozji maszyny i przezyl. Moj wychowanek zmienil sie nie do poznania. Byl mokrym od krwi stosem poszarpanej tkanki. Sto procent powierzchni ciala uleglo poparzeniu. Slepy, gluchy, niemy, o twarzy tak upiornie stopionej zarem, ze chirurdzy musieli wyciac otwor w miejscu, gdzie wczesniej znajdowaly sie jego usta, by sie nie udusil. Jego los dotknal mnie ogromnie bolesnie. Gideon Ravenor byl najlepszym, najbardziej obiecujacym z grona moich podopiecznych. Stalem przy jego lozku sluchajac szumu wentylatorow, syku pomp sterujacych obiegiem plynow organicznych rannego, dzwieku medycznej aparatury. Wspomnialem slowa, ktore wypowiedzial Commodus Voke podczas naszej rozmowy w siedzibie Arbites na ulicy Blammerside. -Naprawie to, co tylko mozna. Nie spoczne, dopoki ostatni z tych bluznier- cow nie zostanie odnaleziony, a porzadek na ulicach ponownie przywroco ny. A wowczas nie spoczne, poki nie odnajde sily, ktora stala za tym zama chem. Stojac przy lozku mego pupila zlozylem sam identyczna przysiege. Wowczas nie mialem jeszcze pojecia, co to dla nie bedzie oznaczalo i gdzie mnie ostatecznie zaprowadzi. * * * * * Powrocilem do Oceanicznego Domu dziewiatego dnia niechlubnej Swietej Nowenny. Nikt mnie nie przywital w drzwiach, cala posiadlosc sprawiala wrazenie wymarlej i porzuconej.Poszedlem do swojego gabinetu, nalalem sobie kieliszek amasecu i usiadlem w skorzanym fotelu o wysokich oparciach. Odnioslem wrazenie, ze cale wieki minely od chwili, gdy rozmawialem w tym pokoju z Titusem Endorem roztrzasajac sprawy dziwnie teraz nieistotne i niewazne. Drzwi wejsciowe gabinetu otworzyly sie raptownie. Nagla zmiana mentalnej temperatury w pokoju zdradzila mi tozsamosc goscia. Bequin. -Nie wiedzielismy, ze wrociles, Gregor - powiedziala. -Wrocilem, Alizebeth. -Widze. Jak sie czujesz? Wzruszylem ramionami. -Gdzie sa wszyscy? - zapytalem. 25 -Kiedy... - urwala na moment dobierajac starannie slowa - kiedy wydarzyla sie ta tragedia, wybuchlo tutaj spore zamieszanie. Jarat i Kircher zabrali caly personel do schronow, a ja zamknelam sie razem z Zespolem w za chodnim skrzydle palacu. Liczylam na to, ze sie odezwiesz. -Kanaly komunikacyjne wysiadly. -Oczywiscie. Przez osiem dni. -Ale wszyscy sa bezpieczni? -Tak. Wychylilem z fotela spogladajac uwaznie w jej twarz. Byla blada, podkrazone oczy swiadczyly o wielu nieprzespanych nocach. -Gdzie jest teraz Aemos? -Na zewnatrz, z Betancore, Kircherem i Naylem. Von Baigg krecil sie gdzies w poblizu. Czy... czy to prawda, co slyszelismy o Gideonie? -Alizebeth... to... Przykucnela i objela mnie ramionami. To bardzo trudne dla psionika byc przytulonym przez nietknieta, bez wzgledu na charakter ich osobistych kontaktow i okres znajomosci. Lecz wiedzialem, ze miala dobre intencje i tolerowalem ten bezposredni kontakt tak dlugo jak tylko nie sprawial mi znaczacego cierpienia. W koncu odsunalem ja delikatnie od siebie. -Przyslij ich tutaj. Przyjdzcie do mnie wszyscy. -Wszyscy sie tutaj nie zmiescimy, Gregorze. -Dobrze, zatem zbierz ich na podmorskim tarasie. Ten ostatni raz. Siedzac lub stojac w czterech scianach podmorskiego tarasu, czlonkowie mojej swity spogladali z wyczekiwaniem w mym kierunku. Komnata byla do pelna zatloczona. Jarat krazyla wokol roznoszac napoje i przekaski dopoki nie wcisnalem w jej pomarszczone dlonie kieliszka amasecu i nie zmusilem do zajecia miejsca w jednym z foteli. -Zamierzam zamknac Oceaniczny Dom - oswiadczylem. Przez pomieszczenie przebiegl zduszony pomruk zaskoczenia. -Wciaz pozostanie moja wlasnoscia, ale nie mam juz ochoty tutaj miesz kac. Nie mam ochoty pozostac ani dnia dluzej na Thracian. Nie po tej... Swietej Nowennie. Nie ma sensu utrzymywac tu dluzej obsady. -Lecz co stanie sie z biblioteka, sir? - zapytal z tylnych rzedow Psullus. Unioslem ku gorze palec. -Podpisze kontrakt z firma zajmujaca sie obsluga nieruchomosci, by caly palac byl stale pod nadzorem serwitorow. Kto wie, byc moze kiedys jeszcze tu powroce. Napelnilem swoj kieliszek przed podjeciem dalszej przemowy. -Chce przeniesc swoje centrum operacyjne. To juz postanowione. Slyszac te slowa Jubal Kircher zajrzal niespokojnie do swej karafki. -Zamierzam przeniesc cala swite do wiejskiej posiadlosci na Gudrun. Jes tem pewien, ze tamtejsze otoczenie znacznie lepiej wplynie na moj nastroj i zdrowie niz to... metropolitalne pieklo. Jarat, razem z Kircherem zajmiecie sie nadzorem nad pakowaniem sprzetow i przewozem wyposazenia. Chcial bym, zebys objela funkcje gospodyni domu na Gudrun, jesli wyrazisz na to zgode. Jestem swiadom faktu, ze nigdy wczesniej nie opuszczalas Thracian. Pochylila sie w fotelu ze zmarszczonym czolem, rozwazajac pospiesznie w myslach konsekwencje tej naglej zmiany w swym zyciu. -Ja... jestem zaszczycona panska propozycja, sir - odpowiedziala. -Bardzo mnie to cieszy. Wiejskie powietrze przypadnie ci do gustu. Rezy dencja jest dogladana przez szkieletowa obsade, totez bede potrzebowal tam dobrej nadzorczyni. I dobrego szefa ochrony. Jubal... chcialbym, zebys objal to stanowisko. -Dziekuje, sir - odparl Kircher. -Psullus... biblioteka zostaje na stale przeniesiona na Gudrun. To twoje zadanie, podobnie jak funkcja naczelnego bibliotekarza w nowej centrali. Czy moge na ciebie liczyc w tej kwestii? -Alez tak... pojawia sie rzecz jasna pewne klopoty, zwlaszcza z tymi dzielami, ktore wymagaja przechowywania w polach czasowych... -Lecz moge ci powierzyc te misje? Psullus pomachal mi kruchymi dlonmi w gescie dzieciecej ekscytacji wywolujac powszechne rozbawienie. -Zdaje sobie doskonale sprawe z faktu, ze cala przeprowadzka zajmie pare miesiecy. Alain... czy obejmiesz calosciowym nadzorem przebieg tej ope racji? Von Baigg poczul sie jakby niezrecznie. -Oczywiscie... oczywiscie, inkwizytorze. -To odpowiedzialne zadanie, sledczy. Czy sobie z nim poradzisz? -Tak, sir. -Przylece do posiadlosci na Gudrun nie dalej jak za dziesiec miesiecy. Mam nadzieje zastac tam wowczas taki dom, jaki sobie teraz wyobrazam. Zlozylem wlasnie obietnice, ktorej mialem nie dotrzymac. -Co z Zespolem AntyPsionicznym, sir? - zapytala Surskova. -Chce podzielic grupe - odparlem - Szesciu najlepszych czlonkow Zespolu poleci na Gudrun, by pelnic tam funkcje mojej osobistej asysty. Sam Zespol od obecnej chwili bedzie calkowicie niezaleznie ode mnie dzialajaca jed nostka. Posiadam pewna rezydencje na najwyzszych poziomach metropolii na Messinie. To wlasnie bedzie nowa oficjalna baza Zespolu. Surskova, obejmiesz nadzor nad przeniesieniem swoich podopiecznych w to miejsce oraz zajmiesz sie tam rozbudowa szkoly dla nietknietych. Pokiwala tylko glowa, wyraznie zaskoczona. Bequin zesztywniala zauwazalnie. Przesunalem spojrzeniem po blisko setce zolnierzy, sluzacych i asystentow stloczonych na podmorskim tarasie. -To wszystko. Dopoki nie ujrzymy sie ponownie, niechaj Bog-Imperator was strzeze. Gdy czlonkowie swity wyszli, na tarasie pozostali tylko Aemos, Bequin, Medea i Nayl. -Nie dla nas rozgardiasz przeprowadzki - oswiadczylem. -Takie tez mialam przeczucie - burknela Medea. -Przed nami dwie misje. -Przed nami? - zapytala Bequin. -Owszem... chyba, ze uwazasz nas oboje za zbyt starych na powrot do pracy w terenie? -Nie, ja... ja... -Zbyt dlugo siedzialem na tylku. Zbyt dlugo polegalem wylacznie na moim profesjonalnym zespole. Tesknie za robota operacyjna. -Twoja ostatnia robota operacyjna omal cie nie zabila - zauwazyla posepnie Bequin. -Nie, ona tylko ujawnila moj spadek formy. -Co za wstyd - mruknal z usmieszkiem na ustach Nyal. -Czeka na nas zatem pewna wyprawa. Tylko nas kilkorga. Pamietasz jeszcze te stare czasy, Aemos? -Mowiac szczerze niespecjalnie za nimi tesknie, ale tak, pamietam. -Alizebeth? Bequin skrzyzowala rece na piersiach patrzac na mnie zlowieszczo. -Oczywiscie, bardzo chetnie pojde z toba, by popatrzec jak sie komus dajesz zabic. -A wiec wszyscy sie zgadzaja? - zapytalem. Nie moglem nic poradzic na swoj beznamietny wyraz twarzy, Gorgone Locke dobrze o to zadbal. Lecz sam sens pytania wystarczyl, by Nyal i Medea rozesmiali sie glosno, a Aemos zachichotal pod nosem. Alizebeth Bequin wyszczerzyla zeby pomimo zlego humoru. -Jak juz powiedzialem, mamy dwie misje. Zaraz po tej odprawie wybierzecie kilka osob z personelu w charakterze naszej asysty. Nyal, jednego lub dwoch zolnierzy, na ktorych mozna polegac. Aemos, sprawdzonego astro-pate. Alizebeth, jedna lub dwie osoby z Zespolu AP. Maksymalnie dziesiec osob w grupie, rozumiecie? Ani jednej wiecej. Kwestie personalne ustalcie pomiedzy soba, nie zawracajcie mi tym glowy. Wyjezdzamy za dwa dni i nie zycze sobie zadnych klotni ani opoznien. -Co z tymi misjami? - zapytala Medea sadowiac sie wygodniej w fotelu i wyciagajac swe dlugie nogi. Upila nieco wina z kieliszka - Mowiles o dwoch zadaniach. -O dwoch. Nacisnalem niewielki przycisk na trzymanym w dloni pilocie i ponad stolem rozblysnal natychmiast holograficzny ekran. Na jego migotliwej powierzchni pojawily sie slowa wiadomosci otrzymanej tuz przed tragedia na Thracian. Skalpel tnie szybko, niecierpliwe jezyki rozwiazane. Na Cadii, w jednej tercji. Ogar zyczy sobie Ciernia. Ciern musi byc ostrozny -O kurwa! - wyrwalo sie zaskoczonemu Naylowi. -Czy to autentyczny przekaz? - spytala Medea patrzac na mnie badawczo. -Tak. -Boski Imperatorze, on ma klopoty... potrzebuje nas... - szepnela Bequin. -Zapewne masz racje. Medea, zalatw nam jak najszybciej transfer na Ca-die. To nasz pierwszy punkt podrozy. -A co z druga? - odezwal sie Aemos. -Z druga? -Z druga misja. Spojrzalem na nich wszystkich. -Doskonale wiemy jak istotna jest dla nas sprawa cadianska. Lecz ja przy rzeklem cos Gideonowi. Zamierzam odnalezc prawdziwego sprawce tej zbrodni. Odkryc, wytropic i ukarac. Zabawne jakie los potrafi czlowiekowi platac figle. 26 Byla juz pozna pora, kiedy zasiedlismy do przygotowanej przez Jarat kolacji. Nyal opowiadal jakies potwornie prymitywne dowcipy Aemosowi podczas gdy ja wraz z Medea i Bequin dyskutowalismy nad zalozeniami naszych misji i transferami personalnymi w obrebie Zespolu AP.Domyslalem sie, ze Alizebeth jest ogromnie podekscytowana. Podobnie jak ja, zbyt dlugo siedziala w centrali. Kircher wszedl na taras, szmaragdowa poswiata skapala jego postac. -Sir, ma pan goscia. -O tej porze? -Przedstawil sie jako Inshabel, sir. Sledczy Nathun Inshabel. Inshabel czekal na mnie w bibliotece. -Sledczy - powitalem go - Czy moja sluzba zaoferowala panu drinka? -Owszem, dziekuje, sir. -Dobrze. Czemu zatem zawdzieczam te wizyte? Inshabel, mlodzieniec na oko nie starszy niz dwadziescia piec lat, przeczesal palcami swoja jasnowlosa grzywke i spojrzal na mnie z blyskiem w oczach. -Jestem... jestem pozbawiony mentora. Mistrz Roban nie zyje... -Niech spoczywa w swietle Boga-Imperatora. Bedzie nam go brakowalo. -Sir, czy myslal pan kiedykolwiek o tym, co stanie sie, jesli pan umrze? Zaskoczyl mnie tym pytaniem. Nigdy wczesniej nawet nie pomyslalem o takiej ewentualnosci, co dopiero zas o jej konsekwencjach. -Nie, Inshabel, nie myslalem. -To przerazajace, sir. Jako najstarszy akolita Robana stanalem w obliczu obowiazku rozwiazania jego swity, majatku, zbiorow. Musze zwolnic ludzi, uplynnic aktywa. -Jestem przekonany, ze poradzisz sobie z tym zadaniem, sledczy. Usmiechnal sie niepewnie. -Dziekuje, inkwizytorze. Pomyslalem o tym, by przyjsc tutaj i poprosic pana o przyjecie mnie na sluzbe. Bardzo pragne zostac inkwizytorem. Moj nauczyciel nie zyje, a panski... panski sledczy... -To prawda, zwyklem jednak sam sobie dobierac wspolpracownikow... -Inkwizytorze Eisenhornie. Nie przybylem tutaj w celu blagania pana o przyjecie do swity. Jak juz wspomnialem, zajmuje sie likwidacja majatku mistrza Robana. Oznacza to rowniez koniecznosc sporzadzenia raportu opisujacego okolicznosci zgonu mojego mentora. Inkwizytor Roban zostal zabity przez serwitora towarowego bedacego pod kontrola dzikiego psio- nika. -Tak? -Dla zamkniecia raportu niezbedny byl zalacznik w postaci aktu zgonu sa mego Esarhaddona. -Owszem, taka jest standardowa procedura - potwierdzilem. -Raport patologa okazal sie bardzo zwiezly. Cialo Esarhaddona splonelo od kostek w gore ulegajac calkowitemu spopieleniu. Podobnie jak w przy padkach udokumentowanego ludzkiego samospalenia, pozostalosci ofiary po trafieniu z broni plazmowej ograniczaja sie zazwyczaj do nadgarstkow i stop. Niemal calkowity brak szczatkow. -I? -Na kostkach nie bylo wypalonego pietna Ordo Malleus. -A... co?! -Nie mam pojecia, kogo inkwizytor Lyko spalil na trawniku palacu Lange, ale na pewno nie byl to heretyk Esarhaddon. Eechan, szesc tygodni pozniej Rozmowa z Phantem Noze w ciemnosciach Masywny ochroniarz rozpierajacy sie w kanciastych drzwiach baru dla twistow pochylil w nasza strone jedna z pokrytych liszajem glow, druga spogladala beznamietnie gdzies w dal palac fajeczke obscury. -Nie wasze miejsce, nie wasi kumple. Spadajcie. Krople gestego deszczu kapaly mi na glowe przeciekajac przez gnijace dziurawe zadaszenie ponad wejsciem do lokalu. Kiwnalem w strone mego towarzysza, ten zas zdjal z glowy kaptur ukazujac ochroniarzowi rzad malych zrenic pokrywajacych jego policzek i biegnacych w dol bladego gardla. Odchylilem pole swojego przeciwdeszczowego plaszcza i pokazalem czubek karlowatej macki wystajacej przez maly otwor w ubraniu tuz pod prawa pacha. Ochroniarz rozluznil sie nieco, jedna z jego glow pokiwala ze zrozumieniem. Byl wielki i zbudowany rownie masywnie jak ogryn, skore pokrywaly mu liczne tatuaze. -Hmm... - burknal szacujac nas uwaznie wzrokiem - No, moze. Nie czuc was twistami. Ale dobrze. Weszlismy do srodka, do mrocznego klubu zasnutego klebami obscury i pulsujacego odmiana twardej nierytmicznej muzyki zwanej potocznie "loskotem". Klosze z czerwonego szkla nalozone na zarowki nadawaly temu miejscu diabelskiego wygladu. Niemal natychmiast przyszly mi na mysl olejne obrazy szalonego geniusza Omarmettii. Mutanci, hybrydy i mieszancy wszelkiej masci drzemali przy stolikach, grali w karty, pili alkohol lub tanczyli. Na niewielkim podwyzszeniu naga niewidoma dziewczyna o obfitym biuscie i drugich ustach w miejscu pepka wyginala swe cialo w rytm muzyki. Podeszlismy do baru, solidnego kontuaru z polerowanego drewna oswietlonego rzedem zawierzonych nad blatem jarzeniowek. Barman okazal sie tlustym mutantem o przekrwionych oczach i czarnym rozwidlonym jezyku ocierajacym sie nieustannie o jego zepsute zeby. -Hej, twisty. Co podac? -Dwa razy to - odpowiedzialem wskazujac palcem szklanki z wodka zbo zowa niesione na metalowej tacy przez jedna z kelnerek. Bylaby sliczna dziewczyna, gdyby nie zolte plamy szpecace jej skore. Twisty. Wszyscy ludzie w barze byli twistami. Mutant wydaje sie bardzo nieprzyjemnym slowem, jesli jestes mutantem. Klienci tego lokalu lubili zwracac sie do siebie najbardziej prymitywnym i plebejskim slangiem Imperium. Uzywanie dialektu bylo powszechnie akceptowana zasada, istna kwestia honoru. Kazda kasta spoleczna mocarstwa posiada swoja specyficzna nazwe. Osoby pozbawione talentu mentalnego bywaja nazywane przez siebie samych "slepcami"; znani z wysokiego wzrostu mieszkancy Sylvanu czesto uzywaja miana "tyczek". Obrazliwy przydomek czesto przestaje budzic zle emocje, kiedy czlowiek sam go wobec siebie uzywa. Prawo na Eechanie zezwalalo mutantom podejmowac prace w charakterze robotnikow na farmach rolnych i w destylarniach roslinnego soku, pozwalalo im takze osiedlac sie w scisle wydzielonych strefach slumsow na obrzezach glownej metropolii Eechanu. Barman postawil na blacie dwie ciezkie szklanki i napelnil je po brzegi zbozowa wodka. Rzucilem na kontuar garsc monet i siegnalem po szklanke. Przekrwione oczy wbily sie w moja twarz. -Co to jest? Imperialny bilon? Nie pogrywaj, twiscie, wiesz, ze nie wolno nam w tym placic. Zesztywnialem na moment. Rzut oka na kontuar pozwolil mi stwierdzic, ze wszyscy inni klienci baru placili za alkohol kuponami robotniczymi lub brylkami czystego metalu. Wszyscy tez gapili sie teraz na mnie ze zlowieszcza natretna ciekawoscia. Popelnilem podstawowy blad. Moj towarzysz oparl sie wygodniej o kontuar i pociagnal lyk wodki. -Czego zes sie przyssal do dwoch dobrych twistow, ktorym trafil sie nie dawno swietny interesik? Barman usmiechnal sie polgebkiem i oblizal spierzchniete usta. -Wyluzuj, stary. Ostrzeglem was, to juz wiecie, a kase zabieram. Po prostu nie blyskajcie tak ta forsa, dobrze? Zabralismy nasze drinki szukajac jakiegos wolnego stolika. Stracilem szesc tygodni na dotarcie do Eechanu i niecierpliwosc prawie mnie rozsadzala od wnetrza. Rytm muzyki nieco sie zmienil. Przez podwieszone pod sufitem glosniki zaczal wylewac sie loskot kolejnego utworu, chociaz dla mojego niewprawnego ucha byla to co najwyzej wariacja na temat poprzedniego kawalka. Zna- 27 Znajacy sie lepiej na tej odmianie muzyki tlum klientow wzniosl okrzyki aplauzu i pogwizdywania aprobaty. Naga dziewczyna ze szczerzacym zeby pepkiem zaczela wyginac swe biodra w druga strone.-Mam wrazenie, ze powinienem cala robote zostawic tobie - szepnalem do swego towarzysza. -Niezle sobie radzisz. -Nie przysysaj sie, twiscie... na Boga-Imperatora, gdzies sie nauczyl takich zwrotow? -Nigdy nie miales do czynienia z twistami? -Nie z taka menazeria jak ta tutaj... -To kumam, ze cie niespecjalnie rajcuje ten muzyczny kawalek, twiscie? -Wylacz to albo cie zastrzele. Harmon Nyal wyszczerzyl w usmiechu zeby i mrugnal do mnie drwiaco wszystkimi szesnastoma oczyma. -Rozluznij sie, twiscie. Jesli to nie jest Phant Mastik, to sobie osobiscie wydlubie slepia. -Chetnie ci pomoge - burknalem i wlalem do gardla zawartosc szklanki - W gore z nim i do dna i dawac nastepnego! - wymamrotalem pod nosem czujac jak palaca ciecz splywa mi w dol przelyku. Natychmiast porwalem dwie nastepne szklanki z tacy niesionej przez mijajaca nas kelnerke. Phant Mastik siedzial z swymi kompanami w bocznej alkowie baru. Dziesiatki lat wystawiania organizmu na sloneczna radiacje poczynily w jego ciele potwornych spustoszen. Byl istota o pomarszczonej groteskowo skorze, powiekszonej twarzy, ogromnych miesistych uszach i nosie w ksztalcie ociekajacej sluzem traby. Gesta grzywa ogniscie czerwonych wlosow spadala mu na czolo. Gleboko osadzone w twarzy oczy byly czarne. I niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne. Pil wodke z wielkiego kufla za pomoca zanurzonego w naczyniu nosa. Usta, zdeformowane rzedami zwierzecych klow, byly dla swego wlasciciela bezuzyteczne. Siedzaca u boku Phanta dziwka o nadmiarowej liczbie rak pila swojego drinka, palila fajeczke obscury, poprawiala makijaz i robila pod blatem stolu jakies czynnosci manualne, ktore najwyrazniej sprawialy Mastikowi ogromna przyjemnosc. Podeszlismy do alkowy. Ochroniarze Phanta wyrosli niemal natychmiast na naszej drodze blokujac cialami przejscie. Jeden mial rogata glowe, pozbawiona owlosienia czaszka drugiego przywodzila na mysl skorzany kaptur naciagniety na nienaturalnie wielkie oczy. Obaj wsadzili prawe rece za poly swych plaszczy. -Dobrze sie dzisiaj bawicie, twisty? - zapytal ten rogaty. -Spoko. Wyluzuj, stary, chcielismy pogadac z Phantem - powiedzial Nayl. -Nic z tego - odparl Wielkie Oczy zduszonym glosem. Imperator jeden raczyl wiedziec, gdzie ten stwor mial usta. -A ja mysle inaczej, bo mamy dla niego swietny interesik - Nayl nawet nie drgnal. -Pusc ich - powiedzial metalicznym glosem Phant. Implant dzwiekowy. Niewielu twistow stac bylo na takie wszczepy. Phant bez watpienia nie narzekal na brak pieniedzy. Ochroniarze cofneli sie na boki pozwalajac nam przejsc. Usiedlismy na skorzanej sofie przy stoliku. -Gadajcie. -Zesmy slyszeli, ze mozna u kogos dostac za gotowke mozgowcow klasy alfa. Podobno wiesz cos na ten temat? -A kto cos takiego powiedzial? -Slyszalo sie co nieco tu i owdzie - odparl Nayl. -Uh huh. A wy coscie za jedni? -Dwa twisty chcace ubic interes - powiedzialem wtracajac sie do rozmo wy. -Doprawdy? Posiedzielismy przez chwile w milczeniu pozwalajac Phantowi zamowic nastepne drinki. Jego panienka poprawiala sobie z ozywieniem wlosy i malowala usta. Jedna z jej wolnych dloni spoczywala pod blatem, dokladnie na moim kolanie. Mrugnela do mnie dyskretnie. Okiem tkwiacym na czubku jej dlugiego jezyka. -Mam pewien towar, twisty, ale to nie klasa alfa. Mam alfe plus. -Takiego wlasnie towaru szukamy, Phant. Zaplacimy kazda cene. -A jak bedziecie placic? Nayl polozyl na blacie stolika zloty samorodek. -Czysty kruszec. I mamy tez sztabki. No to jak bedzie? Kiedy, kiedy? -Musze pogadac z pewnymi ludzmi. -Spoko. -Gdzie was znajde? -"Pod Spiacym Twistem". -Nie spijcie gleboko, moze kogos do was posle. Audiencja dobiegla konca. Zabralismy swoje szklanki wracajac do pustego stolika, gdzie posiedzielismy jeszcze jakis czas udajac zainteresowanie wygibasami slepej tancerki. Po niecalej godzinie Phant wyniosl sie razem z kompanami z lokalu korzystajac dyskretnie z bocznych drzwi. -Spadamy - szepnalem. Dopilismy drinki wstajac od stolika. Nyal podal jednej z kelnerek garsc monet klepiac ja jednoczesnie po posladkach. Usmiechnela sie w pozbawiony ciepla zawodowy sposob. Stojacy przed lokalem bramkarz nie poswiecil nam nawet szczypty uwagi. Za rogiem baru, w malym ciemnym zaulku, podalem Nyalowi jedna z dwoch chowanych w kieszeni metalowych strzykawek z detoksem. Wbilismy sobie igly w zyly przeprowadzajac polowy zabieg neutralizacji krazacego w naszych krwioobiegach alkoholu. Byl srodek nocy, ale na zewnatrz nie dostrzegalo sie specjalnie gestych ciemnosci. Przecinajacy niebo wielki luk pierscienia asteroid obiegajacego Eechan lsnil w promieniach niewidocznego slonca niczym lancuch diamentow. Glowna ulica miasteczka biedoty byla grzaskim deptakiem pelnym starych smieci, ogrodzonym po obu stronach blaszanymi barierkami. Swiatlo rachitycznych neonow i kilku dzialajacych jeszcze lamp ulicznych odbijalo sie w kaluzach blota. Poza granicami slumsow, na zachodzie, gigantyczna bryla metropolii wystrzeliwala w nocne niebo niczym gorski masyw migoczacy milionami miniaturowych swiatelek. Na wschodzie dostrzegalem szpecace krajobraz zoltobrazowe grzyby dymow unoszacych sie nad farmami i przetworniami. Na poludniu, posrod rozleglych zielonych pol uprawnych mozna bylo dojrzec swiatla pozycyjnie kilku ogromnych kombajnow. Byly to masywne machiny rolnicze o rozmiarach malych statkow kosmicznych, tnace rosliny za pomoca gigantycznych obrotowych kos i mielace zebrane plony w pokladowych komorach przetworczych. Wystajace z ich tylnych czesci obudowy rury wyrzucaly wysoko w niebo odwirowana z roslin wilgoc i drobiny lodyg. Resztki te unosily sie w atmosferze spadajac po jakims czasie ponownie na ziemie w postaci zielonego deszczu o gestych jak syrop kroplach. Odplywy w ulicznych studzienkach byly zapchane, woda wylewala sie z nich na deptak. Wszedzie unosil sie zapach gnijacej roslinnosci i celulozy. -Myslisz, ze chwycil przynete? - zapytalem. Nayl kiwnal glowa. -Sam widziales, ze byl zainteresowany. Zloto jest rzadkie na Eechanie. Slepia az mu sie zaswiecily jak rzucilem grudke na stol. -Niemniej jednak bedzie nas chcial sprawdzic. -Oczywiscie. To rasowy czlowiek interesu. Szlismy niespiesznie wzdluz ulicy naciagajac na glowy kaptury, by uchronic sie przed padajacym caly czas deszczem. Wokol krecily sie grupki mutantow ubranych w jakies poszarpane brudne szmaty. Niektorzy cisneli sie do ustawionych pod scianami budynkow koksownikow, inni oparci o futryny uchylonych drzwi palili obojetnie fajeczki z obscura. Dzwiek ostrzegawczych syren przetoczyl sie wzdluz ulicy, Nayl szarpnal mnie za rekaw i wciagnal w boczna uliczke. Czarny opancerzony slizgacz z bateria reflektorow zamontowana za metalowa kratownica na masce przelecial tuz obok nas. Dostrzeglem emblemat metropolitalnych Arbites na burcie pojazdu i funkcjonariusza policji siedzacego w gornym wlazie slizgacza, przy obrotowym szperaczu. Snop swiatla omiotl nasze postacie i pobiegl dalej. Syreny zawyly ponownie, po czym nocna cisze przerwal wzmocniony pokladowym naglosnieniem anonimowy rozkaz: -Identyfikatory i papiery, was pieciu! Natychmiast! Pokrzykujaca cos niechetnie grupka twistow wyszla na srodek ulicy, oswietlona promieniem reflektora. Arbitratorzy wysiedli ze slizgacza sku-wajac ich i wlokac do maszyny w celu pobrania odciskow palcow. Nie moglismy dopuscic, by i nas cos takiego spotkalo. Nie w sytuacji, kiedy za wszelka cene musielismy zachowac status anonimowych mutantow. Jedno machniecie mojego identyfikatora natychmiast odebraloby rezon arbitratorom, ale zarazem mogloby zaalarmowac Lyko. Bardzo zabiegalem o calkowite utajnienie tej misji. Nikt nie mial pojecia, ze moj zespol znajduje sie na Eechanie. Aemos poczynil bardzo ostrozne rozpoznanie i nie znalazl zadnego sladu po Lyko, ale tego tez wlasnie sie spodziewalem. Nie mialem pojecia jak wielu metropolitalnych dygnitarzy zdolal przekonac do tego, by natychmiast doniesli mu o obecnosci innego agenta Inkwizycji na powierzchni planety. Na nastepnym skrzyzowaniu skrecilismy na zachod zapuszczajac sie w labirynt blotnistych uliczek i mrocznych zaulkow otaczajacych kwatery robotnikow. Chcielismy dostac sie do gospody "Pod Spiacym Twistem" okrezna droga biegnaca z dala od tras patrolowanych przez Arbites. Jak sie rychlo okazalo, droga ta wiodla prosto w klopoty. 28 W pierwszej chwili wcale nie wygladalo to na klopoty. Jakis niewysoki wloczega w podartym ubraniu zaszedl nam droge szczerzac zeby niczym obwozny handlarz. Puste dlonie trzymal przed soba w przyjaznym gescie.-Twisty, moje twisty, moi przyjaciele... odpalcie troche imperialnych krazkow biednemu kolesiowi, ktoremu ostatnio sie nie wiedzie. -Nie dzisiaj, twiscie - uslyszalem odpowiedz Nayla - Nie dzisiaj. Zjezdzaj z drogi. Poczulem alarmujacy niepokoj. Skad ten obdartus wiedzialby, ze moze poprosic o imperialny bilon, jesliby nie widzial zakazanej waluty w barze? Musial nas zatem sledzic. Towarzysze wloczegi wychyneli z deszczowego polmroku. Wbilem w umysl Nayla mentalna komende Uskocz! i ugialem nogi w kolanach. Masywna, najezona kolcami bron smignela w powietrzu przecinajac miejsce, w ktorym jeszcze przed chwila znajdowaly sie nasze glowy. Sprawiajacy wrazenie przyjaznego zebraka mezczyzna zaczal nas wyzywac w wyjatkowo plugawy i odrazajacy sposob, po czym skoczyl wprost na mnie. W rece sciskal ciezki sztylet. Pochwycilem go za podniesiony do ciosu nadgarstek, zlamalem reke w lokciu i jednym kopniakiem poslalem wyjacego z bolu napastnika za biegnace wzdluz ulicy drewniane ogrodzenie. -Uwazaj! - krzyknal Nayl. Rzucilem sie przed siebie, twarza w bloto slyszac za soba dzwiek prutego ciezkim przedmiotem powietrza. Przedmiot okazal sie kawalem twardego drewna w ksztalcie maczugi o glowicy nabitej ostrzami nozy i gwozdziami. Jej koniec spoczywal w zadziwiajaco wielkich dloniach nalezacych do istnego potwora o wadze dwustu kilogramow, pokrytego matowymi rybimi luskami i koscianymi naroslami. Mutant mial na sobie jedynie pare niebieskich spodni, w komiczny sposob utrzymujacych sie na jego cielsku dzieki czerwonym szelkom. Machnal w moim kierunku maczuga, totez ponownie uskoczylem przewracajac sie przez ramie w tyl. Nayl uwiklal sie w walke z dwoma innymi przeciwnikami: parskajaca wsciekle kobieta w czarnej kurtce, ktorej usta i nos tworzyly jeden ruchliwy wilgotny organ, oraz wysokim szczuplym mezczyzna o twarzy naznaczonej deformacjami kosci czaszkowych. Kobieta trzymala w kazdej dloni sierp, mezczyzna zas wymachiwal palka najezona zabkami wbitych w drewno dwoch brzeszczotow. Wywijajac swym krotkim zebatym mieczem i nozem Nayl parowal zwinnie ciosy obu antagonistow. Miecz energetyczny, bolter, laser... kazda z tych broni natychmiast zakonczylaby to niepozadane spotkanie, lecz na czas misji musielismy zrezygnowac z wszystkich tych elementow ekwipunku, ktore zdradzalyby nasza prawdziwa tozsamosc w spolecznosci twistow. Poziom technologiczny slumsow byl zenujaco niski. Moze plazmowy karabin zalatwilby sprawe od reki, ale pospolstwo opowiadaloby potem przez dlugi czas niezwykle historie o tej potyczce. Luskowaty gigant sunal wprost na mnie i uciekajac przed wymachem jego broni potknalem sie o niszczejace ogrodzenie wpadajac prosto pod sciane jednego z budynkow. Wyladowalem na plecach, lezac posrod stert smieci. W jednym z okien nad moja glowa zapalilo sie znienacka swiatlo i jakis wyrwany ze snu mieszkaniec poslal prosto na mnie zawartosc nocnika oraz garscie kamieni. Gigant przesadzil ogrodzenie, wymachiwal maczuga z jednej strony na druga. Gwozdzie i ostrza nozy byly ciemne od pokrywajacej je zakrzeplej krwi. Przycisnal mnie do sciany domu i podniosl bron do uderzenia. Nie, krzyknalem uzywajac mentalnego talentu. Mutant zamarl w miejscu, przestal tez na mnie padac grad kamieni i ekskrementow sypiacy sie dotad obficie z gory. Olbrzym stracil kilka sekund na odzyskanie pelnej swiadomosci. Rzucilem sie wprost na niego i uderzylem dlonia w miejsce, gdzie powinien byl znajdowac sie jego nos. Rozlegl sie suchy trzask pekajacej kosci, trysnela krew. Mutant runal z lomotem na plecy, kawalki jego kosci nosowej utkwily gleboko w mozgu olbrzyma. Nayl wydawal sie czerpac prawdziwa przyjemnosc z nieoczekiwanego pojedynku. Skakal wokol napastnikow parujac ciosy sierpow ostrzem swego miecza i odbijajac wymierzane palka uderzenia za pomoca noza. Ujrzalem jak wygina sie i z wyskoku kopie mezczyzne w brzuch posylajac go na ziemie, po czym odwraca sie w strone kobiety. Lecz z mroku nocy wynurzyly sie kolejne postacie. Odstreczajacy, brudni opryszkowie. Trzech... czterech. Uprzedzilem Nayla glosnym okrzykiem i wyszarpnalem zza pasa kro-cice. Byl to antyczny pistolet prochowy kupiony przeze mnie podczas postoju na Swiecie Fronta i dodatkowo przerobiony pod katem poziomu technologicznego Eechanu na bardziej prymitywna wersje pozbawiona ornamentowanych nakladek na rekojesc. Mechanizm spustowy dzialal bez zastrzezen. Zamek szczeknal glosno, ujrzalem rozblysk ognia, sila odrzutu szarpnela ma reka, a olowiana kula przebila czolo najblizszego rzezimieszka wychodzac tylem jego czaszki posrod wilgotnych rozbryzgow tkanki. Niestety, pistolet byl jednostrzalowa bronia, a ja nie mialem czasu na jego powtorne zaladowanie. Dwaj pozostali napastnicy rzucili sie na mnie, trzeci zaczal zachodzic od boku Nayla. Wybilem zeby pierwszemu z bandytow za pomoca ciezkiej rekojesci pistoletu, po czym uchylilem sie przed niewprawnie wykonanym pchnieciem rapiera drugiego opryszka. Cofajac sie o krok wyciagnalem wlasne ostrze, rowniez rapier. Krotszy o dobre dziesiec centymetrow od ostrza mojego przeciwnika, ale dobrze wywazony i wyposazony w zbudowana z metalowej siatki garde. Zderzylismy swe ostrza. Twist byl calkiem niezly, wprawiony w sztuce zabijania przez lata przestepczego zycia w slumsach. Lecz ja mialem po swej stronie swe doswiadczenie i wiedze. Zdezorientowalem go wykonujac ulsar i uin ulsar, odepchnalem w tyl poczworna kombinacja pel ighan i uin pel ihnarr i wytracilem ze sztywnych palcow rapier za pomoca szybkiego tahn asaf wyla. Nastepnie ewl caer. Moja klinga przebila jego tors. Spojrzal na mnie z niemym zdumieniem w gasnacych oczach i osunal sie na ziemie. Towarzysz zabitego rzucil sie na mnie broczac krwia tryskajaca z rozbitych ust. Uderzylem go z polobrotu scinajac plynnym ruchem glowe. Carthaenscy fechtmistrze uwazaja, ze ciosy zadawane za pomoca boku ostrzy swiadcza o lenistwie i braku profesjonalizmu wojownika, w zamian kladac ogromny nacisk na klasyczne pchniecia. Do diabla z ich teoria. Nayl zabil trzeciego napastnika przeszywajac mieczem jego korpus, po czym pochwycil oba sierpy kobiety ostrzem noza i przeciagnal mieczem po jej brzuchu i klatce piersiowej. Spojrzal na mnie i podniosl skrwawiony miecz na wysokosc nosa oddajac mi salut. Odpowiedzialem mu rapierem. Gdzies w dole alei narastal ryk policyjnych syren. - Czas sie stad wynosic - powiedzialem. -Myslalam, zescie zgineli! - warknela ze zloscia Bequin chwile po tym jak wpadlismy z Naylem do wynajetego pokoju w gospodzie. -Mielismy troche zabawy w drodze powrotnej - odpowiedzial Nyal - Nie martw sie, Lizzie, przyprowadzilem szefa calego i zdrowego. Usmiechnalem sie pod nosem odkrecajac nakretke z buteleczki amasecu. Bequin nienawidzila zdrobnienia swego imienia i tylko Nayl mial dostatecznie duzo odwagi, by sie w ten sposob do niej zwracac. Aemos stal przy oknie. Zauwazylem, ze okrywajace go szmaty doskonale kamufluja prawdziwa tozsamosc savanta. -To bardzo niepokojace... arbitratorzy biegna w te strone. -Co? Nayl doskoczyl do parapetu. -Aemos ma racje. Podjechaly trzy samochody Arbites. Cholera, juz tu wchodza. -Kryc sie, natychmiast! - rozkazalem. Aemos wpadl do sasiedniego pokoju i wslizgnal sie pospiesznie pod sto jace tam lozko. Nayl zatrzasnal za soba drzwi lazienki i odkrecil kurki chla piac woda pod prysznicem. Alizebeth spojrzala na mnie z desperacja. -Do lozka! Juz! - syknalem. Kopniete drzwi wejsciowe otworzyly sie z hukiem, snopy swiatla latarek zaczely skakac po pokoju. -Miejscy arbitratorzy! Kto jest w srodku? -Co sie stalo? - zapytalem owijajac sie szczelniej koldra. -Szukamy ulicznych mordercow... swiadek powiedzial, ze uciekali w te strone - warknal sierzant arbitratorow zmierzajac w kierunku lozka. -Bylem cala noc w domu, razem z przyjaciolmi. -I moga za ciebie poreczyc, twiscie? - zapytal sierzant podnoszac wyzej bron. -Co sie dzieje? Skad to swiatlo? - wymamrotala Bequin wygladajac spod zmierzwionej poscieli. Zdolala w jakis sposob zrzucic z siebie wierzchnie ubranie. Okryta tylko skapym podkoszulkiem oparla sie na moim ramieniu. -Co pan robi, funkcjonariuszu? Przeszkadza uczciwej dziewczynie w jej pracy? Wstyd! - burknela kladac znaczaco swe dlonie na moim torsie. Sierzant przesunal po jej gibkim ciele promieniem latarki. Usmiechnalem sie lubieznie w jego strone. Zgasil w koncu latarke. -Przepraszam za klopot, panienko - powiedzial z sarkazmem i wyszedl za mykajac za soba drzwi. Tupot butow Arbites oddalil sie, by po chwili uci- ccc 29 calkowicie.Spojrzalem na Bequin i mrugnalem znaczaco. -Niezla improwizacja - pochwalilem ja. Odskoczyla ode mnie jak oparzona szukajac swego ubrania. -Tylko sobie czegos nie wyobrazaj, Gregor! Prawde mowiac, snulem na jej temat pewne fantazje od dlugich lat. Byla niezwykle piekna kobieta, pelna uroku osobistego i erotyzmu. Lecz byla tez nietknieta. Juz sama jej obecnosc w mym poblizu sprawiala mi bol, czysty fizyczny bol. Nienawidzilem tak okrutnego zrzadzenia losu. Zywilem w stosunku do tej kobiety silne uczucia, wzmocnione dlugim okresem czasu jaki wspolnie spedzilismy, lecz nigdy nie mialo miedzy nami do niczego dojsc. Nigdy, przenigdy. Byla to jedna z moich najwiekszych osobistych tragedii w zyciu. Jej rowniez, jak sie czasami pocieszalem w chwilach przyplywu meskiej dumy. Lezalem w lozku patrzac jak ubiera sie pospiesznie i kolejny raz poczulem nagly przyplyw fizycznego pozadania. Lecz nie istnial zaden sposob na jego zaspokojenie. Zaden. Ona byla nietknieta, ja psionikiem. Seksualny kontakt oznaczalby dla mnie szalenstwo i niewyobrazalnie cierpienie. Rozdzial X Rozwazania o Lyko Sciernisko Najwyzsza oferta Przed switem na miasteczko twistow lunal kolejny deszcz, ciezkie krople zabebnily w dachowki i zaciagniete drewniane okiennice. Nad dachami przetoczyl sie grzmot gromu. Kiedy ulewa w koncu ustala, cala okolice spowila gesta zielona mgla, a poranna cisze wypelnil bulgot wody sciekajacej do przepelnionych studzienek odplywowych i bzyczenie skrzydel chmar natretnych owadow.Nayl wyszedl wczesnie rano razem z Aemosem po cieple sniadanie do jadlodajni dla twistow na koncu ulicy, obslugujacej czekajacych na zmiane fabrycznych robotnikow. Zanim obaj powrocili z jedzeniem, do naszego towarzystwa dolaczyli Inshabel i Husmaan, spiacy tej nerwowej nocy w pokoju po drugiej stronie gospody. Nie zdazylem jeszcze oficjalnie powiadomic Ordo, ze Inshabel dolaczyl do mego zespolu, ale mlody sledczy zdazyl juz stac sie jego integralna czescia. Czulem w glebi serca, ze mial niezbywalne prawo do uczestnictwa w tej misji, dla sprawy Robana i dla siebie samego. Przyniosl wiesci o Esar-haddonie wprost do mnie, szczerze i bezinteresownie. Niewielu czlonkow mojej swity zwracalo sie do niego stosujac nalezny tytul, poniewaz bolesne wspomnienia zwiazane ze sledczym Ravenorem wciaz dreczyly wszystkich mych wspolpracownikow, niemniej jednak Inshabel zostal przyjety cieplo w nasze szeregi. Docenilismy natychmiast bystry umysl i trzezwy rozsadek. Sluzac pod ma komenda przez tak krotki okres czasu juz zdazyl zrobic wiecej niz Alain von Baigg przez cale lata. Duj Husmaan byl lowca skor na swym macierzystym swiecie Wind-hover, kiedy Harmon Nayl spotkal go po raz pierwszy w zyciu. Poznali sie jeszcze w czasach poprzedniej profesji Nayla, przed jego zaciagiem w szeregi mej swity. Przyjalem Husmaana na etat osiem lat temu po stosownej rekomendacji wystawionej mu przez Nayla. Okazal sie bardzo praktycznym, choc nieco przesadnym wspolpracownikiem, specjalizujacym sie w pracy terenowej. Harmon przydzielil go na czas biezacej misji do naszego zespolu i nie dostrzegalem zadnych ku temu wyborowi przeciwwskazan. Husmaan byl szczuplym mezczyzna w srednim wieku, o miedzianej skorze oraz snieznobialych wlosach i krotkiej brodce. Podobnie jak my wszyscy na Eechanie ukrywal sie pod czarnymi zniszczonymi szmatami twista. Zignorowal sterte drewnianych lyzek przyniesionych przez Aemosa i zaczal jesc goracy posilek za pomoca palcow. Zajalem sie wlasna porcja przezuwajac jedzenie z calkowitym brakiem apetytu. Zastanawialem sie jak blisko dotarlismy do Lyko. 30 Lyko okazal sie glupcem i sam na siebie sciagnal przeklenstwo Imperatora. Nieoczekiwane wiesci o falszywej tozsamosci osobnika spalonego przy ladowisku Domu Lange mogly nie zawazyc na jego pozycji, gdyby zachowal spokoj. Wystarczyloby, gdyby zwalil wszystko na karb pomylki lub kolejnego dowodu mentalnej ingerencji z zewnatrz.Lecz Lyko uciekl. Umknal porazony strachem lub probujac zyskac na czasie, tego nie wiedzialem. Niemniej jednak zbiegl i samym tym faktem pograzyl sie w moich oczach. Udalem sie do jego rezydencji, posiadlosci wynajmowanej wysoko na gornych poziomach metropolii, natychmiast po wysluchaniu sledczego Inshabela. Lyko zniknal zabierajac ze soba wszystkich wspolpracownikow. Jego rezydencja byla calkowicie pusta, w ogoloconych pokojach pozostaly zaledwie nieliczne smieci. Przestawilem caly zespol w tryb pracy sledczej poszukujac jakiegokolwiek sladu zbiega, wydajac polecenia swym agentom posrod chaosu komunikacyjnego wciaz trawiacego cala planete. Od razu zadecydowalem, ze w poscig rusze na wlasna reke, nie informujac Inkwizycji. Moze uznac te decyzje za niewskazana, ja jednak mialem ku temu stosowne powody. Lyko byl inkwizytorem o nieposzlakowanej reputacji, posiadajacym wielu przyjaciol i sojusznikow. Istnialo powazne ryzyko, ze moja informacja o poscigu za potencjalnym porywaczem szczegolnie niebezpiecznego psionika, adresowana do wyzszych ranga przedstawicieli Ordo, mogla przedostac sie do samego zainteresowanego, jego przyjaciele mogli tez czynic mi pewne klopoty. Do przyjaciol tych zaliczalem oczywiscie Heldane i Commodusa Voke, dwoch pozostalych czlonkow tria odpowiedzialnego za ujecie trzydziestu trzech dzikich psionikow na Dolsene. Jakze bezwartosciowa wydawala mi sie obecnie cala ta akcja. Pamietalem doskonale jaki podziw wzbudzil we mm mnie raport przedstawiony przez lorda Rorkena. Byc moze pojmanie heretykow okazalo sie tak latwe, bo w rzeczywistosci mielismy do czynienia z wielka mistyfikacja autorstwa Lyko i Esarhaddona. Byc moze wielka akcja na Dolsene byla zaledwie elementem sekretnego planu zwienczonego zbrodniczym zamachem na Thracian Primaris. Dreczyly mnie nieustannie posepne, pozbawione jasnych odpowiedzi spekulacje. Nie mialem zadnego dowodu na zamierzona zdrade Lyko, nawet w obecnej chwili, pomimo mych oczywistych podejrzen. Mogl byc jedynie nieswiadoma marionetka na Dolsene lub w palacu Domu Lange, ale mogl tez uczestniczyl w spisku z calkowita premedytacja. Istniala tez mozliwosc, ze jego ucieczka z Thracian byla powodowana innymi motywami, ktore ja opacznie zinterpretowalem. Nie bylby to pierwszy przypadek, kiedy inkwizytor schodzil do podziemia rozpoczynajac prywatne prace sledcze. Byc moze nawet Lyko zlapal jakis goracy trop natychmiast po zamachu i musial bez namyslu podjac poscig za organizatorami zbrodni. Albo tez uciekl ogarniety zwyklym ludzkim wstydem... Istnialo tak wiele mozliwosci, nie wiedzialem, ktora z nich obrac za pewnik. Przyjalem, ze Lyko byl tak czy owak winny w pewnym stopniu za cala tragedie, totez postanowilem pojsc jego sladem. Nawet jesli sam scigal tylko w dobrych intencjach Esarhaddona, mogl naprowadzic mnie prosto na cel. Nie moglem przekazac zadnych informacji Inkwizycji, nie moglem porozumiec sie z Voke i Heldane. Moje zdezorientowanie i niepewnosc byly tak wielkie, ze chwilami nawet ich bylem gotow uznac za wspolautorow zbrodniczej operacji. Na wlasciwy trop skierowala mnie cala rzesza pozornie niepowiazanych ze soba sladow. Oszczedze tutaj nuzacych szczegolow ciezkiej pracy analitycznej bedacej sporym fragmentem codziennego zycia kazdego inkwizytora. Wystarczy wspomniec, ze monitorowalismy wszystkie dostepne kanaly komunikacyjne, ze skanowaniem astropatycznych przekazow, lokalnych i wychodzacych poza planete, wlacznie. Obserwowalismy transfery statkow kosmicznych, ruch orbitalny, listy zaladunkowe i manifesty, wykazy pasazerow. Mialem licznych agentow na ulicach miast, pilnujacych kluczowych lokacji, zadajacych dyskretne pytania w barach, korzystajacych z przyslug i zobowiazan starych znajomych. Wynajalem miejskich tropicieli i ludzi szkolacych psy goncze, by podjeli kazdy trop pozostawiony przez zbiegow w porzuconej rezydencji. Posiadalem kod feromonow Lyko zaprogramowany w pamieciach serwoczaszek, ktore dyskretnie przeczesywaly porty na gornych poziomach metropolii oraz orbitalne stacje. Nad cala sprawa pracowalo ponad stu moich bezposrednich podwladnych, ale moglbym przysiac, ze ogrom naplywajacych z wszystkich stron informacji rychlo wypali nam wszystkim mozgi. Nie podolalibysmy temu zadaniu, gdyby nie Aemos. Moj stary savant z ochota podjal nadludzkie wyzwanie, nigdy sie nie poddajac, nie okazujac sladu zmeczenia, korelujac i analizujac w myslach tysiace danych na godzine - osiagajac mentalna wydajnosc, ktorej ja nie zdolalbym przebic pracujac przez caly dzien z maszyna obliczeniowa. Moglbym przysiac, ze czerpal ze swej pracy autentyczna przyjemnosc. Slady pojawialy sie jeden po drugim, stopniowo. Okretowy ladunek zdeponowany w jednej z firm magazynowych w Metropolii Osiem za oplata dokonana przez dobrego znajomego Lyko. Dwusekundowa rejestracja pasma feromonow w komercjalnym porcie kosmicznym na wybrzezu, przy metropolii Far Hive Beta. Ledwie czytelny zapis video utrwalony przez kamere straznicza Munitorium na ulicach Thracian. Pasazer widniejacy na wykazie lotow lokalnych, serii polaczen pomiedzy roznymi portami naziemnymi przed kursem na orbite planety, sprawiajacy wrazenia czlowieka usilujacego zgubic za soba potencjalny poscig. Potem znalezlismy bardziej namacalne dowody. Rutynowa kontrola listow zaladunkowych wykazala obecnosc w ladunku przeznaczonym do wyekspediowania na orbite ekwipunku do ekranowania energii psionicznej. Doszly mnie wiesci o serii pospiesznych i niestarannie ukrytych prob przekupienia kilku znanych przewoznikow w glownym porcie kosmicznym Pri-maris. Statek Wolnej Floty Princeps Amalgum pozostal na wysokiej orbicie planety dzien dluzej niz pierwotnie zglosil, po czym jego kapitan dokonal raptownej zmiany planu lotu. Zamiast dlugiej podrozy do Ursoridae Reef skierowal sie poprzez Swiat Fronta prosto tutaj, na Eechan. Krotko po wschodzie slonca rozleglo sie pukanie do drzwi. Odeslalem wszystkich procz Nayla do bocznych pomieszczen. Bequin i Inshabel mieli dosc oleju w glowie, by zebrac ze stolu wszystkie tacki z jedzeniem procz dwoch. Stanalem przy oknie, Nayl usiadl na krzesle z prawa reka zalozona aa nonszalancko za oparcie mebla, w sposob uniemozliwiajacy gosciowi dostrzezenie trzymanego w dloni automatu. Skoncentrowalem na moment swoj umysl aktywujac nasz iluzyjny kamuflaz w postaci rzekomych mutacji. -Wejsc - powiedzialem. Drzwi otworzyly sie natychmiast i do srodka weszla porcupine dziewczyna z baru twistow. Miala na sobie blyszczacy plastikowy plaszcz przeciwdeszczowy. Zdjela z glowy kaptur spogladajac na nas czujnie. -Usmiechnelo sie do was szczescie, twisty - oswiadczyla. -Masz do nas konkretna sprawe, sloneczko, czy tez chcesz wyprobowac niezly towarek, ktory puscilas kantem wczoraj w nocy? - usmiechnal sie do niej oblesnie Nayl. Parsknela ze zloscia, a pokrywajacy jej czaszke kosciany grzebien zjezyl sie w gescie zdenerwowania. -Mam wiadomosc. Wiecie, od kogo. -Phanta? -Ja niczego nie powiem, slodziutki. Ja ja tylko przynosze. -No to dalej. Siegnela pod plaszcz i wyjela stary prymitywny lokalizator, poobijany i brudny. Trzymajac urzadzenie oburacz przed soba wlaczyla je i pokazala nam palaca sie zielona kontrolke na obudowie, po czym wylaczyla lokaliza-tor i rzucila go z metalicznym trzaskiem na blat stolu. -Bedzie aukcja. Ostra licytacja, wiec zabierzcie duzo zoltego, tak powiedzial. Bardzo duzo. -Gdzie? Kiedy? -Dzis o drugiej zmianie. Na sciernisku. To wam pokaze droge. -To wszystko? - zapytalem. -Wszystko, co mialam przekazac i przyniesc - zawahala sie na moment przy drzwiach - Moglibyscie okazac troszke wdziecznosci. Wsadzilem dlon do kieszeni kurtki i wyjalem ciezka zdenominowana imperialna monete. -Bierzesz takie? Jej oczy rozblysnely. -Biore wszystko. Cisnalem moneta w powietrze, a dziewczyna pochwycila ja w locie jedna dlonia. -Dzieki - powiedziala wychodzac za prog, zaraz jednak odwrocila sie do nas spogladajac z namyslem, jakby moj ostatni gest zmienil jej zdanie na nasz temat. Co, zwazywszy na panujaca w tym miejscu powszechna nedze, najpewniej bylo prawda. -Nie ufajcie mu - powiedziala, zamknela drzwi i odeszla. * * * * * Sciernisko bylo potoczna nazwa nadawana wielkim polaciom upraw scinanym przez pracujace ustawicznie zniwiarki. Pasy skoszonej roslinnosci odnawialy sie w przeciagu kilku dni, tak bujna i zywiolowa byla flora na Eechanie. W kazdej godzinie dnia pracy wokol stolecznej metropolii znajdowalo sie kilka tysiecy kilometrow kwadratowych wycietych upraw.Udalismy sie na poludnie, w strone rejonu ostatnich pokosow, kierujac sie wskazaniami przenosnego lokalizatora. * * * * * Poludnie. To wlasnie miala na mysli dziewczyna mowiac o drugiej zmianie. Pora drugiej zmiany roboczej w przeciagu dnia. Pozostawaly nam w zapasie jeszcze dwie godziny na dotarcie do celu.Zawila ukladanka z postacia Lyko posrodku uparcie nie pozwalala sie dopasowac do konca. Nayl bez wiekszych problemow zidentyfikowal Phan-ta Mastika jako lokalnego handlarza zywym towarem specjalizujacego sie w obrocie psionikami. Lecz dlaczego Lyko korzystal z jego pomocy? Dlaczego chcial sprzedac Esarhaddona? Aemos sugerowal, ze sprzedaz Esarhaddona swiadczyla o koncu jego udzialu w planie zamachowcow, to jednak oznaczaloby, ze Lyko sprawowal nad cala zbrodnia kontrole, a w taka hipoteze watpilem. Jesli zas zamierzal uwolnic heretyka w ramach zawartego porozumienia, nie sprzedawalby go przeciez? I po co uciekal tak daleko? Inshabel uwazal, ze byc moze Lyko zaczal obawiac sie Esarhaddona i postanowil pozbyc sie go jak najszybciej. Ja mialem swa wlasna teorie. Lyko sprowadzil Esarhaddona na Eechan w zupelnie innym celu. Zaaranzowana przez Phanta rzekoma licytacja miala zapewne sprowokowac potencjalny poscig do ujawnienia sie i wejscia wprost w przemyslnie przygotowana pulapke. 31 Kiedy cala sprawa dotarla do kulminacyjnego momentu, moje podejrzenia zyskaly potwierdzenie. Nie poczulem bynajmniej zaskoczenia. Ja sam na miejscu Lyko zrobilbym dokladnie to samo. * * * * * Sciernisko bylo miazmatycznym ugorem. Jak daleko siegalem wzrokiem, a niezbyt daleko pozwalala unoszaca sie wszedzie wokol wilgotna zielona mgla, dostrzegalem plaska kraine zlozona z posiekanych lodyg, zgniecionych lisci, wyrwanych korzeni, grzaskich kaluz roslinnego soku oraz zgniecionej ziemi. Masywne gasienice zniwiarek wyryly w powierzchni pola bruzdy siegajace czlowiekowi po pas. Na ich dnie gruba warstwa sprasowanych roslinnych odpadkow tworzyla szkliste jednolite pasy.Geste powietrze bylo wilgotne od kropel padajacego zielonego deszczu i pelne latajacych wszedzie chmar owadow. Motyle i zuki klebily sie calymi stadami wokol naszych postaci, czulismy je nawet pod ubraniami. Chociaz nasze sylwetki chronil wciaz stosowny kamuflaz, wszyscy bylismy dobrze uzbrojeni i opancerzeni. Nie zamierzalem wchodzic w zasadzke z pistoletem prochowym w jednej rece i zaostrzonym kolkiem w drugiej. Mialem na sobie lekki pancerz osobisty, nioslem energetyczny miecz i bol-towy pistolet. Reszta grupy rowniez solidnie sie wyekwipowala. Jesli mielismy zostac zaatakowani, falszywa tozsamosc twistow bylaby naszym najmniejszym zmartwieniem. Jakies dziesiec kilometrow dalej na poludniu, za zaslona zielonej mgly, slyszelismy dzwiek sunacych poprzez pola zniwiarek. Co kilka metrow dostrzegalem posrod szczatkow roslin krwawa miazge, resztki polnego gryzonia pochwyconego w wirujace szalenczo kosy kombajnow. -Mozna by sadzic - odezwal sie Inshabel przystajac na chwile, by otrzec z potu czolo - ze lokalna fauna powinna juz dawno nauczyc sie omijac szerokim lukiem farmy. -Niektore stworzenia nigdy niczego sie nie naucza - mruknal Husmaan - Pewne stworzenia zawsze wracaja do zrodla. -Ma na mysli karme. On zawsze mysli o jedzeniu - rozesmial sie cicho Nayl - Dla Duja wszystko sprowadza sie do zarcia. -W nawiazaniu do statystyk firm rolniczych - powiedzial Aemos - mozna oszacowac populacje gryzoni w obrebie jednego hektara na cztery miliardy osobnikow. Istne rzeki tych stworzen uciekaja przed zniwiarkami. Srednio widzimy jedne truchlo na kazde dwadziescia dwa metry, co oznacza, ze tylko dwa koma dwa procenta populacji pada ofiara kombajnow. To zatem swiadczy o fakcie, ze ogromna czesc gryzoni uchodzi z zyciem. Sa madrzejsze niz wam sie wydaje. Savant umilkl zmieszany. Wszyscy pozostali czlonkowie zespolu staneli w miejscu gapiac sie na niego niemo. -Co? - wydusil z siebie - No co? Mowilem tylko... -Ten stary zrzeda fantazjuje na temat matematyki i statystyki czesciej niz ja na temat kobiet - powiedzial do Bequin Nayl, kiedy juz ruszylismy w dalsza droge. -Nie jestem pewna, ktorego z was mam bardziej zalowac - odparowala. Husmaan podniosl w gore otrzymany od kelnerki lokalizator i potrzasnal nim silnie. Kiedy zabieg ten najwyrazniej nie pomogl, uderzyl urzadzenie kilka razy dlonia. Zrownalismy sie z nim mijajac ostroznie bardziej grzaskie podloze i sterty odpadow. -Jakis problem? - zapytalem. -Przeklety rzech... zbyt stary. -Pokaz mi go. Husmaan podal mi lokalizator. Faktycznie byl to kawal zlomu. Niemal calkowicie zuzyty, z ledwie dzialajaca bateria. Niezly pomysl, pochwalilem w myslach starannie dopracowany plan Lyko. Zdezelowany lokalizator czynil cala mistyfikacje bardziej wiarygodna. Nowiutkie urzadzenie albo pelna bateria oznaczalaby tyle samo, co wielki transparent z napisem Drodzy intruzi depczacy mi po pietach, przyjdzcie do mnie i dajcie sie zabic... Potrzasnalem namiernikiem i pudelko powrocilo poslusznie do pracy. Bateria miala juz tylko tyle mocy, by doprowadzic nas do miejsca kazni. -Tedy - powiedzialem. * * * * * Dochodzilo poludnie. Slonce wisialo wysoko na niebie, ale mgliste opary wcale nie znikly. Bylismy skapani w gestej, zoltawej, lepkiej pajeczynie. ZZZ Zgodnie z wskazaniami lokalizatora do miejsca aukcji mielismy jeszcze jakies pol kilometra marszu. -Oczekuja mnie i Nayla, ale zabierzemy ze soba Bequin - chcialem miec nietknieta blisko siebie - Inshabel, odbij na wschod z Aemosem. Husmaan, na zachod. Stanowicie standardowe ubezpieczenie. Nie podejmujecie zad nych dzialan, dopoki nie uslyszycie mojego wyraznego rozkazu. Jasne? Wszyscy trzej skineli glowami. -Jesli odkryjecie cokolwiek, przekazcie mi to w Glossi i przekazcie to szybko. Ruszajcie. Nathun Inshabel odbezpieczyl swoj laserowy karabin i poszedl wraz z Aemosem w lewo, dnem bruzdy wyrytej w ziemi przez gasienice zniwiarki. Ich buty pozostawily w szklistej warstwie odpadkow glebokie odciski stop. Snajperski laser Husmaana, owiniety w gruba warstwe materialu, szczeknal cicho. Tropiciel pobiegl w prawo, znikajac posrod mgiel. -Mozemy isc? - zapytalem Bequin i Nayla. -Zawsze jeden krok za toba - wyszczerzyl zeby Harmon. Szepnalem do komunikatora ostatnia komende kodujac ja w Glossii, po czym weszlismy na bedace miejscem aukcji sciernisko. Ludzie Phanta oczyscili spory fragment scierniska za pomoca miotaczy ognia. Czulem ciezki odor spalonych lisci i lodyg. Mgla wciaz pozostawala gesta, ale dostrzegalem w niej ksztalty kilku ciezarowek i slizgaczy zaparkowanych na spopielonym ugorze. Wokol pojazdow krecily sie ludzkie sylwetki. -Co widzisz? - zapytalem Nayla. Przylozyl ponownie do oczu magnokulary. -Phant... i jego obstawa. Rogaty goryl, jest tez wylupiastooki. Chyba jakis tuzin ochroniarzy, czesc z nich na pewno kryje sie na obrzezach scierniska. Sa tez inni klienci. Trzech... czterech, typy metropolitalne, razem z ochrona. W sumie szesnascie osob. Naciagnalem na glowe kaptur. -Idziemy - powiedzialem. -Tutaj jest rozciagnieta linka alarmowa. -To ja nadepniemy. Po to tutaj przeciez jest. System alarmowy otaczajacy miejsce aukcji wykonany zostal z metalowych linek rozciagnietych na wysokosci lydki, przemyslnie zamaskowanych wsrod korzeni roslin. Na linkach wisialy w metrowych odstepach wyschniete odwloki wielkich polnych zukow tworzace niewielkie grzechot-liwe dzwonki. Zaczely stukac glosno, kiedy pociagnalem za linke. Zaraz potem sposrod krzakow wychyneli obdarci mutanci mierzacy do nas z broni palnej i wymachujacy groznie ostrzami. -Mysmy tu na aukcje - powiedzialem im pokazujac lokalizator - Zaproszeni. -Imie? - wymamrotal majacy klopoty z wymowa twist o glowie zaby, uzbrojony w naciagnieta kusze. -Okogor, zza swiata. I jego twisty. Zabioglowy przepuscil nas w strone miejsca licytacji. Pozostali uczest nicy spotkania zebrali sie przed niewielkim podwyzszeniem, na ktorym stal Phant, spogladajac na nas badawczo. -Okogor! Obcoswiatowy twist i dwaj inni - zapowiedzial mnie glosno mutant o glowie zaby. Phant skinal potakujaco i pilnujacy nas mutanci odeszli z powrotem na swe posterunki. -Milo, zescie tu trafili, twisty? -Ty jestes Phant, twist z towarem. Slyszalem juz glosno moje imie, ale nie znam pozostalych. -Niech sie inni przedstawia i zaczynajmy licytacje. Phant spojrzal z podwyzszenia na innych kupcow. Bardzo atrakcyjna wysoka kobieta w ciasnym drogim kombinezonie sklonila sie lekko. -Frovys Vassik - przedstawila sie poprzez lewitujaca tuz nad jej ramieniem serwoczaszke lingwistyczna. Mowila w jakims niezrozumialym dla mnie arystokratycznym dialekcie, ktory serwoczaszka przekladala w locie na slang twistow. Oszacowalem w myslach ja i jej dwoch ochroniarzy: zamozni mieszkancy metropolii, byc moze kultysci, dobrze uzbrojeni i wyekwipowani w najlepszy sprzet dostepny w miescie. -Merdok - powiedzial nastepny kupiec, noszacy sie na bialo kruchy starzec, ktory przysiadl na niewielkiej skrzynce i ocieral pot z czola chustka wykonana z japanagarskiej koronki, drozsza zapewne od calego eleganckiego 32 go stroju Phanta. Mial ze soba czteroosobowa obstawe zlozona z kobiet w gumowych kombinezonach. Na szyi kazdej z nich wisiala elektroniczna obroza niewolnicza.-Tanselman Fybes - powiedzial mezczyzna o beznamietnej twarzy stojacy na lewo od Merdoka. Uklonil sie grzecznie. Mial na sobie jaskrawopoma- ranczowy kombinezon chlodzacy z wielkimi wymiennikami powietrza ster czacymi ponad ramionami czlowieka. Oddech mezczyzny tworzyl niewiel kie obloczki pary unoszace sie wewnatrz otulajacego go kokonu zimna. Byl sam, co z miejsca czynilo go znacznie bardziej niebezpiecznym osobnikiem od pozostalych. -Mozesz do mnie mowic Erotik - oswiadczyla ostatnia uczestniczka aukcji, stara kobieta o zniszczonej zyciem twarzy, ktora wepchnela swe pomarsz czone cialo w czarny skorzany kombinezon pelen kolcow, symbol jakiegos kultu smierci. Lub pseudokultu, pomyslalem. Miala ze soba piatke zamaskowanych niewolnikow pocacych sie obficie w goracym powietrzu. Poznalem sie na nich od razu. Ci ludzie bawili sie w kult smierci w bezpiecznych rezydencjach metropolii, byc moze nacinajac sobie skore i upijajac krew. Lecz z prawdziwym kultem mogly ich co najwyzej laczyc nielegalne holograficzne filmy ogladane wraz z przyjaciolmi po wieczornych bankietach. -Witam was wszystkich. Jestem Okogor, zza swiata, jak i moi przyjaciele. Uklonilem sie. Vassik i Fybes odpowiedzieli mi tym samym gestem. Merdok wydal usta, a Erotik nakreslila w powietrzu tak prostacki symbol Prawdziwej Smierci, ze Nayl ledwie zdolal powstrzymac wybuch smiechu. -Czy mozemy zaczynac, moj przyjacielu? - zapytal Phanta Merdok wycierajac ponownie mokre od potu czolo - Minelo juz poludnie, a tutaj jest okropnie goraco. -A ja mam morderstwa do poczynienia i krew do wypicia! - wrzasnela Erotik. Jej zamaskowani towarzysze wydali z siebie szereg zachwyconych okrzykow probujac jednoczesnie poluzowac wpijajace sie w ich ciala ciasne skorzane uprzeze. -Na Boga-Imperatora... oni nigdy nie wyjda stad z zyciem - wyszeptala Bequin. -Skonczeni glupcy - odparlem jej szeptem. -Piec i pol tysiaca - wyrzucila z siebie serwoczaszka Vassik. -Szesc tysiecy - powiedzial Fybes. Merdok odsunal sie na ubocze i zaczal palic fajeczke obscury podana mu przez jedna z niewolnic. Erotik i jej konkubenci dyskutowali z ozywieniem z rogatym ochroniarzem Phanta, ktory wraz z para innych mutantow blokowal im przejscie. -Osiem i pol tysiaca - zaproponowala Vassik. -Dziewiec - nie ustepowal Fybes. -Piecdziesiat tysiecy - powiedzialem cicho rzucajac na ziemie pelna garsc zlotych samorodkow. Zapadla cisza. Dluga, ciagnaca sie niebywale chwila calkowitej ciszy. -Piecdziesiat tysiecy po raz pierwszy - oswiadczyl Phant. Handlarz zywym towarem spojrzal na nas wszystkich z gory, pytajacym wzrokiem. Merdok, Erotik i ich towarzysze po prostu stali z otwartymi ustami, nie mogac wykrztusic slowa. Vassik odwrocila sie z przerazliwym krzykiem frustracji, a jej ochroniarze pochwycili kobiete za ramiona probujac opanowac jej nagly wybuch wscieklosci. Fybes spojrzal na mnie, jego regularny krotki oddech przemienial sie w niewielkie obloczki pary. -Piecdziesiat? -Piec dych, przeliczone. Masz lepsza oferte? -A co, jesli mam, Okogorze? I prosze cie... przestan poslugiwac sie tym smiesznym mutanckim zargonem. Dziala mi na nerwy. Fybes ruszyl w moja strone. Podniosl w gore dlonie, chwycil za skore twarzy i zdarl ja jednym ruchem. Tkanka znikala pod wplywem dotyku jego palcow ukazujac przenikliwe swidrujace oczy. -Gregorze, ty zawsze lubiles efektowne wejscia, nieprawdaz? - zapytal Cherubael. Ludzie Phanta za pomoca palek elektrycznych i biczow wypedzili przedmiot aukcji z paki zaparkowanej obok podwyzszenia ciezarowki. Byl to mezczyzna, solidnie zwiazany i skuty, z ciezkim antypsionicznym helmem nalozonym na glowe. -Alfa plus. Tylko jeden. Kto ile da? -Dziesiec sztabek! - wrzasnela natychmiast Erotik. -Dwadziescia - powiedziala Vassik. -Dwadziescia piec - przebil ja Merdok. Fybes chrzaknal znaczaco, przed jego ustami pojawil sie gesty oblok skondensowanej pary powstalej z cieplego oddechu trafiajacego w zimne powietrze generowane przez kombinezon. -Mysle, ze nalezy ustalic pewien minimalny poziom tej aukcji. Nienawidze mieszania sie z pospolstwem. Tysiac sztabek. Erotik i jej towarzysze jekneli glosno. Merdok pobladl z wrazenia. Vassik spojrzala na Fybesa z blyskiem zainteresowania w oku. -Ach, nareszcie ktos docenil prawdziwa wartosc przedmiotu sprzedazy. Mozemy zatem zaczac konkretna licytacje - chrzaknela, a serwoczaszka powtorzyla poslusznie ten dzwiek - Tysiac dwiescie sztabek. -Tysiac trzysta - krzyknela z desperacja w glosie Erotik. -Tysiac piecset - powiedzial Merdok - To moja najwyzsza oferta. Nie mialem pojecia, ze ta licytacja okaze sie tak zaciekla... a jej uczestnicy tak bogaci. -Dwa tysiace - oswiadczyla poprzez serwoczaszke Vassik. -Trzy - odezwal sie Fybes. Merdok zaczal krecic przeczaco glowa. Erotik odwrocila sie i poszla w kierunku granicy scierniska, pokrzykujac z bezsilna wsciekloscia na swoje seksualne zabawki. -Trzy i pol tysiaca - podwyzszyla oferte Vassik. -Cztery - nie ustepowal Fybes. -Masz cos - wyszeptalem do ucha Bequin. -Nawet najmniejszego mentalnego sladu. Ale ten helm moze faktycznie go ekranowac. -A wiec to moze byc Esarhaddon? -Tak. Osobiscie w to watpie, ale moze byc. -Nayl? Harmon spojrzal na mnie z ukosa. -Nic. Ochroniarzom Phanta troche puszczaja nerwy, bo ta stara suka i jej popychadla chca opuscic aukcje przed jej zakonczeniem. Nic wiecej... 33 Rozdzial XI Twarza w twarz Zadnych swiadkow Linia smierci Jego twarz byla ostatnia rzecza, jakiej spodziewalem sie w tym miejscu, chociaz nawiedzala mnie w nocnych koszmarach od blisko stu lat.-Minelo sporo czasu, prawda, Gregorze? - spytal spokojnym, wrecz przy jaznym tonem demon - Czesto o tobie myslalem, naprawde. Pokonales mnie na 56-Izarze... i mialem do ciebie za to uraz, musze przyznac. Lecz kiedy sie dowiedzialem, ze przezyles mimo wszystko, poczulem zadowolenie. Ozna czalo to, ze kiedys byc moze spotkamy sie ponownie. Pomaranczowy kombinezon ochronny zaczal sie palic i rozpadac na kawalki odslaniajace nagie cialo demona. Istota wzniosla sie w gore z rekami rozrzuconymi na boki, niczym tancerz, lewitujac w powietrzu kilka metrow nad powierzchnia ziemi. Wciaz byla wysoka i silnie zbudowana, chociaz otaczajaca ja aura miala teraz barwe chorobliwej zieleni, a nie zlota, ktore pamietalem z naszego poprzedniego spotkania. Masywne pulsujace niezdrowo zyly biegly tuz pod skora demona, a jego niewielkie kiedys narosle na czole przerodzily sie w zakrecone rogi. -Tak wiec spotkalismy sie ponownie. Nie zamierzasz nic powiedziec z tej okazji? Czulem jak Bequin dygocze z grozy tuz za mymi plecami. -Badz spokojna i nie ruszaj sie - poinstruowalem ja. Demon spojrzal na nia i jego usmiech jeszcze sie poszerzyl. -Nietknieta! Jak cudownie! To niemal dokladna powtorka z naszego ostatniego spotkania. Co u ciebie slychac, moja droga? -Czego chcesz? - zapytalem. -Slucham? -Ty zawsze czegos chcesz. Na 56-Izarze to byl Necroteuch. O, przepra szam... przeciez ty nie chciales go dla siebie, prawda? Jestes zaledwie nie wolnikiem, spelniajacym rozkazy kogos innego. Cherubael zmarszczyl nieco czolo. -Nie zachowuj sie prostacko, Gregorze. Powinienes docenic fakt, ze tak sie toba interesuje. Wiele przeszkod na mej drodze zostalo zniszczonych od reki. Moglem cie dopasc juz wiele lat temu. Lecz... wiedzialem, ze istnieje pomiedzy nam wiez. -Stek bredni. Stek klamstw. Powiedz mi cos innego, cos konkretnego. Opowiedz o Vogel Passionata. Zasmial sie, a byl to brzydki, zlowieszczy dzwiek. -Slyszales o tym wypadku, prawda? -Raport zwiazany z tym incydentem oszkalowal mnie w oczach moich przelozonych. -Wiem. I uwierz mi, nie takie byly moje intencje. Popelnilem drobny blad. Przykro mi, ze pociagnal za soba tak powazne dla ciebie konsekwencje. -Nie chce byc postrzegany za czlowieka utrzymujacego kontakty z demonami! -Jestem pewien, ze nie chcesz. Tak sie jednak stalo, czy tego sobie zyczysz czy nie. To przeznaczenie, Gregorze. Nasze sciezki losu sa za soba powiazane w sposob, ktorego ty nie dostrzegasz. Dlaczego tak czesto snisz o mnie? -Poniewaz najwiekszym celem mojego zycia jest pokonanie cie i ukaranie. -Och, to troche wiecej niz tylko zwykla zawodowa obsesja. Pomysl, dla czego tak naprawde o mnie snisz? Dlaczego szukasz mnie tak uparcie, tak desperacko, ukrywajac szczegoly polowania nawet przed swymi mistrzami? -Ja... - krecilo mi sie w glowie. Ten stwor wiedzial tak wiele. -I dlaczego ja cie oszczedzilem? Gdybys to ty pojawil sie na Vogel Passio nata, tez uszedlbys z zyciem. Pozwolilem ci zyc na Thracian. -Co?! -Zatrzymales sie przy grobowcu Spatiana i konstrukcja Bramy oslonila cie przed odlamkami. Dlaczego sie zatrzymales? Sam tego nie wiesz, nie po trafisz tego faktu wytlumaczyc, prawda? To bylem ja. Czuwalem nad toba. Tworzylem sugestie w twoim umysle. Zmusilem cie do wstrzymania kroku bez specjalnego ku temu powodu. Przez caly czas pracowalismy wspolnie. -Nie! -Wiesz, ze to prawda, Gregorze. Po prostu nie wiedziales tego wczesniej. Cherubael uniosl sie nieco wyzej i rozejrzal wokol. Miejsce licytacji trwalo w calkowitym bezruchu. Wszyscy gapili sie oniemiali na demona, nikt nie probowal poczynic najmniejszego ruchu, nawet najbardziej tepe twisty z obstawy Phanta. Rowniez ci uczestnicy spotkania, ktorzy nie rozpoznali od razu prawdziwej natury lewitujacej istoty, czuli wyraznie bijaca od od niej aure niewiarygodnego zla i fizycznej potegi. -Na co czekasz? - zapytal czyjs glos. Kilku uzbrojonych mezczyzn wyszlo z kryjowek w gaszczu otaczajacym sciernisko i ruszylo w nasza strone. Lyko i szesciu ponurych najemnikow. -Popatrz, kogo znalazlem, Lyko. Zastawilem pulapke zgodnie z twymi sugestiami, by sprawdzic, czy ktos za nami nie idzie i popatrz tylko, kto w nia wpadl. -Eisenhorn... - wycedzil Lyko, a jego twarz wykrzywil na ulamek sekundy grymas strachu. Spojrzal na demona. -Pytalem, na co czekasz? Zabij ich i bedziemy mogli stad odejsc. W ulamku chwili stalo sie dla mnie jasne, ze Lyko nie byl wcale panem demona. Podobnie jak Konrad Molitor wiele lat temu, zdrajca okazal sie kolejnym pionkiem, skorumpowanym agentem kogos... czegos... innego. -Musze? - zapytala lewitujaca postac. -Zrob to! Zadnych swiadkow! -Blagam! - krzyknal rozpaczliwie Merdok - Ja tylko chcialem... Lyko obrocil sie w miejscu i unicestwil starszego czlowieka strzalem ze swego plazmowego karabinu. Impas zostal przelamany. Ochroniarze Phanta i kupcy rozpierzchli sie w panice, krzyczac i wyciagajac bron. Wybuchla chaotyczna kanonada. Przyboczni Lyko, bez watpienia byli wojskowi wyposazeni w bron maszynowa, zaczeli likwidowac krotkimi seriami uciekinierow. Ujrzalem trafionego kilkoma pociskami Phanta Mastika, przewracajacego sie na ziemie za podwyzszeniem. Rogaty ochroniarz handlarza rzucil sie na Cherubaela strzelajac ze starego pekatego pistoletu laserowego. Demon nie poruszal sie spogladajac spokojnie na dokonywana wokol rzez. Kiedy laserowe wiazki nadpalily jego skore, opuscil wzrok na twista niczym wyrwany z glebokiego namyslenia. Pomiot Osnowy nawet nie podniosl reki, nawet palca. Skinal tylko lekko glowa w kierunku szarzujacego mutanta i rogaty twist zostal w jakis niezrozumialy sposob wypatroszony w biegu, fale niewidzialnej energii odarly jego kosci z zywej tkanki pozostawiajac wyprostowany szkielet. Poczulem moc Osnowy przesycajaca sciernisko w momencie, gdy demon zabral sie do swej roboty. Raz wyrwany z letargu, wpadl w niekontrolowana furie. Niewolnice Merdoka znikly w miniaturowej czarnej dziurze umierajac stopione ze soba w jednosc. Grzaska ziemia pod nogami Vassik zaczela gotowac sie i kipiec. Krzyczaca przerazliwie, wymachujaca rekami kobieta zapadla sie w glab bulgoczacej mazi wraz ze swymi ochroniarzami. Stalem niczym skamienialy w miejscu, czujac przyciskajaca sie do mnie Bequin. Pociski gwizdnely mi kolo glowy. Odwrocilem sie i ujrzalem dwoch najemnikow Lyko biegnacych w moja strone. Jeden z nich runal znienacka na ziemie z przestrzelona glowa. Wiedzialem, ze ta wiazka laserowej energii mogla pochodzic wylacznie z karabinu ukrytego w polu Husmaana. Nayl przebiegl obok mnie zabijajac strzalami z Tronsvasse drugiego napastnika. -Ruszaj sie! Musimy stad uciekac! - krzyknal. W powietrzu wirowaly drobiny krwi, grudki blota, polamane badyle. Nad scierniskiem rozpetala sie psioniczna burza, tak silna i mroczna, ze z trudem dostrzegalem w niej pulsujaca nadnaturalnym blaskiem postac Che-rubaela. Wlaczylem energetyczny miecz i rzucilem sie w jego kierunku. -Gregor! Nie! - krzyknela Bequin. Nie mialem wyboru. Czekalem na to spotkanie dobre sto lat. Nie mog lem teraz pozwolic mu uciec. Opadl nieco w dol usmiechajac sie do mnie. -Daj spokoj, Gregorze. Nie boj sie, nie zabije cie, Lyko nie ma nade mna wladzy. Potem sie rozlicze z jego zarzutami i... -Kto ma nad toba wladze? Kto jest twoim panem? Powiedz mi! To ty sterowales zbrodnia na Thracian, prawda? Dlaczego? Na czyje rozkazy? -Po prostu odejdz, Gregorze. To nie jest w tej chwili twoja sprawa. Idz stad natychmiast. Jestem pewien, ze poczul autentyczne zaskoczenie, kiedy moj energetyczny miecz wbil sie w jego klatke piersiowa. Do dzis nie wiem jak moglem sobie wyobrazac, ze zdolam mu cokolwiek zrobic. Blogoslawione ostrze prawie rozpolowilo demona nim bateria zasilajaca bron eksplodowala odrzucajac mnie na plecy. Cherubael spojrzal z niedowierzaniem na przecinajaca jego tors rane. Swiatlo Osnowy, jaskrawe i chorobliwe, saczylo sie z wnetrza demona. W ulamku chwili krawedzie rany zetknely sie ze soba zamykajac ja calkowicie. -Ty maly glupcze - syknal Cherubael. Poczulem, ze lece w powietrzu gdzies w tyl, z ustami pelnymi krwi. Impet ladowania wstrzasnal moim obolalym cialem, stracilem oddech. GG 34 Glowa pulsowala mi jakby zaraz miala peknac. Moc demona cisnela mna dobre trzydziesci metrow ponad scierniskiem, prosto w geste zarosla po drugiej jego stronie.Szalencze mentalne detonacje wstrzasaly powietrzem. Zawodzace przerazliwie, po czesci posiadajace wlasna swiadomosc wiatry z otchlani Osnowy omiataly miejsce licytacji dopadajac i unicestwiajac ostatnich twistow oraz kupcow. Sprobowalem sie podniesc z ziemi i wtedy wlasnie stracilem przytomnosc. Kiedy odzyskalem swiadomosc, uprawy wokol scierniska staly w ogniu. Nigdzie nie dostrzegalem sladu Cherubaela. Inshabel i Aemos podnosili mnie na nogi. -Bequin! Nayl! - wykrztusilem z trudem. -Zaraz ich znajde - obiecal Inshabel. -Gdzie jest Lyko? - zapytalem Aemosa, kiedy mlody sledczy odbiegl z wyciagnieta bronia. -Uciekl razem ze swymi ludzmi, w dwoch slizgaczach. -A demon? -Nie wiem. Po prostu zniknal. Moze mial przy sobie jakis generator pola maskujacego. Pobieglem z powrotem w kierunku podwyzszenia, chociaz moje cialo plonelo zywym ogniem bolu. Aemos krzyczal cos do mnie niezrozumiale. Wiekszosc pojazdow palila sie albo lezala przewrocona na burty, ale kilka wciaz nadawalo sie do uzytku. Wskoczylem do niewielkiego czarnego slizgacza: eleganckiej sportowej maszyny nalezacej zapewne do Vassik. Uruchomilem naped podrywajac sie z ziemi. Nawet nie zdazylem zapiac pasow bezpieczenstwa. Slizgacz mial potezna moc i wrecz przesadnie czule stery. Stracilem chwile na zaznajomienie sie z regulacja przepustnicy tak, by przyspieszenia predkosci nie rzucaly maszyny w ciag skokow. Pochylilem nieco tor lotu, poniewaz zbyt szybko nabieralem wysokosci. Daleko w dole pochwycilem wzrokiem Nayla, brudnego i zakrwawionego, krzyczacego, bym po niego zawrocil. Wylatujac na pulapie stu metrow ponad plaszcz dymow rozejrzalem sie uwaznie wokol. Wszedzie dostrzegalem odrastajace polacie scierniska przechodzace w zielone lany upraw. Daleko w oddali majaczyla we mgle bryla stolecznej metropolii. Gdzie oni byli? Gdzie oni byli? Dostrzeglem w powietrzu dwa czarne punkty, lecace jakies trzy kilometry na zachod ode mnie. Popedzilem w slad za nimi. Ciezkie antygrawi-tacyjne slizgacze zmierzaly w strone najblizszej gigantycznej zniwiarki. Przesunalem przepustnice do konca i pomknalem tuz przy powierzchni ziemi za mniej zwrotnymi pojazdami uciekinierow. Zaraz tez uswiadomilem sobie, ze mnie dostrzegli: w powietrzu zaczely gwizdac wystrzeliwane chaotycznie pociski z broni maszynowej. Zaczalem rzucac maszyne w uniki w sposob, ktorego nauczyl mnie Mi-das, uniemozliwiajac strzelcom odlozenie poprawki. Przez chwile zastanawialem sie, czy nie odpowiedziec ogniem, ale sportowy slizgacz wymagal uzycia obu rak w trakcie pilotazu, totez zarzucilem ten pomysl. Pedzilismy ponad obszarem dojrzalych upraw, szmaragdowym morzem przemykajacym pod brzuchem slizgaczy w alarmujacym pedzie. Powietrze przeciely kolejne smugowe pociski. Wielki cien przyslonil sloneczne swiatlo. -Mam ich zdjac? - zatrzeszczal komunikator. Sypiac plomieniami z wylotow silnikow korekcyjnych wahadlowiec znalazl sie znienacka tuz za moim slizgaczem, zrownujac nasze predkosci. Wygladal niczym monstrum w porownaniu z moja maszyna - sto piecdziesiat ton, osiemdziesiat metrow od smuklego nosa po ogon. Wypuszczone podwozie przywodzilo na mysl lapy metalowego insekta. Za szyba kokpitu dostrzeglem usmiechajaca sie do mnie Medee. Nie moglem oderwac rak od drazka sterowniczego, by wlaczyc nadajnik. Zamiast tego otworzylem swoj umysl. Tylko wtedy, kiedy bedziesz musiala. Sprobuj zmusic ich do ladowania. -Och! - padla zaskoczona odpowiedz - Uprzedz mnie nastepnym razem, kiedy bedziesz chcial cos takiego zrobic. Wielka sylweta wahadlowca skoczyla raptownie do przodu ciagnac za soba warkocze ognia tryskajace z dopalaczy, zniklo natychmiast wciagane podwozie. Statek odbil w prawo, a turbulencje wywolane tym manewrem wprawily we wstrzasy moj slizgacz. Katem oka widzialem jak wahadlowiec mknie szerokim lukiem tuz nad polami, kladac rosliny na ziemie podmuchem powietrza. Przypominal wielkiego drapieznego ptaka zblizajacego sie a do ofiary. Posiadajac znacznie potezniejsze silniki wahadlowiec wyprzedzil bez trudu dwa uciekajace slizgacze i zawrocil lecac im na spotkanie. Wyczulem wiazke mentalnej energii. Moi wrogowie procz psioniki nie posiadali zadnej skutecznej broni w obliczu nadlatujacej kanonierki. Wahadlowiec zakolysal sie gwaltownie, przechylil na lewo, natychmiast wyrownal jednak lot. Dostali Medee, przynajmniej na moment. Byla wsciekla, dostrzegalem to w sposobie, jakim prowadzila kanonier-ke. Sypiac ogniem silnikow hamujacych wprowadzila wahadlowiec w stan zawisu obracajac go w miejscu w chwili, gdy oba slizgacze przemknely tuz obok. Wiezyczka na nosie statku ozyla i wielkokalibrowe pociski rozerwaly lecacy w tyle slizgacz przemieniajac go w jaskrawa kule ognia. Szarpiac sterami przeslizgnalem sie tuz obok wiszacego w miejscu wahadlowca goniac drugi slizgacz. Wstrzymaj ogien, rozkazalem Medei, chce dostac ich zywcem, jesli to tylko mozliwe. Umykajaca maszyna byla tuz przede mna. Wyczuwalem obecnosc Lyko na jej pokladzie. Slizgacz dolatywal do pancernego grzbietu zniwiarki, wznoszacego sie wysoko ponad zielona powierzchnia ziemi. Kombajn byl prawdziwym kolosem, dlugim na szescset metrow i siegajacym w najwyzszym punkcie swego przypominajacego owadzi odwlok kadluba dziewiecdziesiat metrow wysokosci. Z kominow w jego tylnej czesci buchaly kleby pary i dymu. Szczek gigantycznych kos niosl sie ponad rykiem turbin mojego slizgacza. Moj zbieg obnizyl pulap i pomknal wzdluz grzbietu zniwiarki w kierunku otwartych wrot pokladowego hangaru. Ostrzegawcze sygnaly rozbrzmiewaly ustawicznie w moim komunikatorze, nadawane przez system naprowadzania kombajnu. Ciezki slizgacz siadl niezgrabnie, z rozpedu, na platformie tuz przed wrotami hangaru. Pedzac w jego kierunku ujrzalem wyskakujace z maszyny postacie. Wszystkie znikly w hangarze zniwiarki, wszystkie z wyjatkiem jednej: mezczyzny, ktory przykleknal na platformie startowej i zaczal do mnie strzelac z broni maszynowej. Serie pociskow smignely wpierw po obu stronach sportowego slizgacza, ale zaraz potem kilka z nich przestebnowalo bok karoserii rozrzucajac na wszystkie strony kawalki metalu oraz snopy iskier. Alarmowe kontrolki zaplonely na panelu sterowniczym. Opadlem dziesiec metrow w dol, rozpaczliwie podnoszac ku gorze nos slizgacza. I wyskoczylem. Pod wplywem uderzenia w kadlub zniwiarki zlamalem lewy nadgarstek i cztery zebra. Wspominajac teraz ten wypadek moge stwierdzic szczerze, ze mialem wowczas niewiarygodne szczescie, iz nie zabilem sie na miejscu ani tez nie spadlem na pole. Wykonalem skok z naprawde duzej wysokosci. Osuwajac sie po pochylym kadlubie kombajnu zdolalem pochwycic prawa dlonia kabel antenowy. Moj slizgacz uderzyl w grzbiet zniwiarki i odbil sie od niego sypiac na wszystkie strony kawalkami karoserii. Rozpadajaca sie maszyna przekoziolkowala, zmiazdzyla strzelca na platformie, uderzyla w zaparkowany przed hangarem slizgacz Lyko i doslownie wepchnela drugi pojazd do pomieszczenia, ktore sekunde pozniej eksplodowalo ogniem i szrapnelami. Przebieglem przez platforme omijajac ostroznie palace sie kawalki rozbitego slizgacza i przepchnalem cialo obok dymiacych wrakow w przedniej czesci hangaru. Klaksony alarmowe zawodzily glosno, a automatyczne zraszacze zalewaly hangar kroplami chemikaliow. W tylnej czesci pomieszczenia dojrzalem na wpol otwarty wlaz, umieszczony w scianie tuz obok skrzyn z czesciami zamiennymi i klatkach wind. Przeskoczylem na druga strone wlazu. Metalowa klatka schodowa wiodla w dol mobilnej fabryki, u swej podstawy przechodzila zas w szeroki korytarz biegnacy wzdluz osi zniwiarki. Zaskoczeni robotnicy, w wiekszosci mutanci w poplamionych roslinnym sokiem kombinezonach, gapili sie na mnie niemo. Pokazalem im swoja rozete. -Imperialna Inkwizycja. Gdzie oni uciekli? -Kto? -Gdzie oni uciekli? - warknalem niecierpliwie wzmacniajac pytanie mentalna sonda. Efekt psionicznego uderzenia byl tak silny, ze zaden z robotnikow nie zdolal wykrztusic slowa, a kilku stracilo przytomnosc. Wszyscy wciaz stojacy na nogach zgodnie wskazali palcami korytarz biegnacy w strone przedniej czesci kombajnu. Kolejny wlaz, kolejna klatka schodowa. Przerazliwy dzwiek pracujacych ostrzy gorowal ponad innymi halasami. Wbieglem do wielkiej hali bedacej linia przetworcza. Ogromne pomieszczenie pelne bylo celulozowych oparow. 35 row. Masywny tasmociag transportowal skoszone rosliny wprost spod kos, w tempie kilku ton na sekunde. Noszacy maski i fartuchy mutanci pracowali wzdluz tasmociagu za pomoca lancuchowych nozy i laserowych palnikow podlaczonych grubymi kablami do przewodow zasilajacych biegnacych pod sufitem hali. Sortowali pokos oddzielajac od lodyg korzenie i uschniete badyle, a tasma przesuwala ich przerobiony surowiec dalej, do polozonych w glebi zniwiarki urzadzen prasujacych.W chwili uruchomienia alarmow linia produkcyjna zatrzymala sie i zaskoczeni robotnicy rozgladali sie wokol wciaz trzymajac w rekach bezuzyteczne narzedzia. Plynna celuloza kapala z ich grubych rekawic. Wpadlem pomiedzy ludzkie ciala, jacys nadzorcy zaczeli na mnie krzyczec z polozonych ponad tasmociagiem platform. Dostrzeglem Lyko, jakies trzydziesci metrow z przodu, biegnacego wraz z ostatnim najemnikiem i spetanym mezczyzna, ktory mogl byc tylko Esarhaddonem. Najemnik odwrocil sie i zaczal do mnie strzelac poprzez hale. Trzej robotnicy runeli ugodzeni pociskami, jeden z nich przewrocil sie na tasmociag. Pociski krzesaly iskry na obudowach maszyn. Kiedy robotnicy pierzchali wszedzie wokol w poszukiwaniu kryjowki, przypadlem na kolano siegajac po swoj boltowy pistolet. Lecz go nie znalazlem. Cala kabura zostala oderwana od pasa. Nie wiedzialem nawet, kiedy go zgubilem: podczas walki z Esarhaddonem czy po ladowaniu na zniwiarce, tak czy owak stracilem go. A moj ukochany energetyczny miecz ulegl dezintegracji w kontakcie z demonem. Kolejne pociski gwizdnely w powietrzu wgniatajac bok tasmociagu. Schowalem sie za obudowa sprezarki sluzacej do mycia narzedzi. Wyjalem z miniaturowej kabury w bucie zapasowa bron. Byl to niewielki pistolet automatyczny, z muszka ledwie wystajaca poza oslone spustu. Prawde mowiac, sam magazynek byl dluzszy od lufy pistoletu i skrywal w swym wnetrzu dwadziescia pociskow malego kalibru. Przestawiajac bron w tryb ognia pojedynczego oddalem kilka strzalow na oslep. Predkosc wylotowa pociskow byla kiepska, a porecznosc fatalna. Czekalo mnie starcie na naprawde bliskim dystansie. Stojacy wciaz w dole linii produkcyjnej strzelec nie okazal zadnego leku przed moja zalosna demonstracja sily i przestawil bron w tryb seryjny zasypujac hale kulami. Przycisnieci do podlogi robotnicy zaczeli krzyczec. Kanonada ustala. Wyjrzalem ostroznie zza obudowy sprezarki. Rozlegl sie metaliczny trzask i tasmociag ruszyl ponownie. Strzelec biegl w slad za swoim zleceniodawca. Lyko znikal juz z mojego pola widzenia, pchajac brutalnie wieznia. Dlaczego Esarhaddon byl wiezniem? Nie potrafilem tego wyjasnic. Wciaz gubilem sie w probach zdefiniowania stosunkow pomiedzy Lyko, dzikim psionikiem i Cherubaelem. * * * * * Rzucilem sie biegiem w slad za uciekinierami. Strzelec, Lyko i jego wiezien znikli za masywnymi drzwiami. Posuwajac sie ich droga ucieczki ryzykowalem zycie. Na miejscu Lyko wykorzystalbym drzwi jako punkt zwrotny i przygotowal za nimi zasadzke.Moj instynkt i tym razem mnie nie zawiodl. Ignorujac krzyki robotnikow wskoczylem na szeroki tasmociag i przetoczylem sie po nim brudzac ubranie wilgotna warstwa odpadow. Kaluze roslinnego soku i szybki przesuw samej tasmy uniemozliwialy utrzymanie sie na niej w pozycji stojacej. Przez chwile balem sie, ze nie zdaze przeturlac sie przez tasmociag i wjade prosto pod jedna z hydraulicznych pras. Zeskoczylem na podloge po drugiej stronie tasmy, ociekajac zielonym plynem, pobieglem wzdluz linii produkcyjnej rownolegle do drogi ucieczki Lyko. Z tej strony tez dostrzeglem drzwi. Wskoczylem w nie skulony. Najemnik czekal za drugimi drzwiami, po przeciwnej stronie tasmociagu. Dostrzegl mnie katem oka, zaklal i zaczal obracac lufe broni. W tym samym czasie ja juz pociagalem za spust. Nawet na tak krotkim dystansie patetyczna sila razenia mej broni stala sie bolesnie oczywista. Unioslem bron oburacz, przesunalem przelacznik w tryb auto i wystrzelilem caly magazynek. Nie posiadajac dostatecznej sily razenia dokonalem swego za pomoca ilosci wystrzelonych pociskow. Trafilem przeciwnika szesc lub siedem razy, w lewe ramie i bark, przebijajac lekki pancerz osobisty. Ciezki automat wypadl z jego rak i wyladowal na tasmociagu. Poniesiony w glab zniwiarki zniknal nam niemal natychmiast z oczu. Najemnik daleki byl od smierci, chociaz broczyl obficie krwia cieknaca z licznych przestrzelin w pancerzu. Bylem pewien, ze przed akcja zazyl jakis stymulant zwiekszajacy odpornosc na fizyczne obrazenia. Wykrzykujac necromundianskie bluznierstwa wyszarpnal z kabury na pasie laserowy pistolet i wskoczyl na podwyzszenie po swojej stronie tasmy chcac uzyskac lepsze pole razenia. Jego pierwszy strzal ledwie minal moje a ramie. Probowalem pchnac go krajarka do korzeni, lancuchowe ostrze narzedzia zaszczekalo glosno wibrujac ponad tasma. Nie potrafilem siegnac ciala przeciwnika majac do dyspozycji tylko jedna sprawna reke. Cisnalem podluznym narzedziem przed siebie niczym harpunem. Lancuchowe ostrze przebilo korpus najemnika. Skonal krzyczac przerazliwie, szarpiac rekami tkwiacy w piersi wibrujacy szpic krajarki. Naprezony pod wplywem rzutu przewod laczacy narzedzie z gniazdem zasilania pociagnal trupa prosto na tasme. Przesuwajacy sie tasmociag powiozl zwloki tak daleko w glab hali jak na to pozwalala dlugosc kabla, po czym cialo zatrzymalo sie na uwiezi. Sterty mokrych lodyg zaczely pietrzyc sie przed trupem, spadac calymi kupami po obu stronach zablokowanego tasmociagu. Eisenhorn, w moim umysle rozlegl sie czyjs glos. Odwrocilem sie w miejscu i ujrzalem Lyko stojacego na metalowym pomoscie biegnacym ponad tasmociagiem. Plazmowy karabin uzyty niegdys do spopielenia falszywego Esarhaddona mierzyl wprost we mnie. Dostrzeglem tez skulonego psionika, wciaz zaslonietego przylbica ekranujacego helmu, przywiazanego do jednej z biegnacych wzdluz sciany hali rur. Powinienes byl zostawic mnie w spokoju, Eisenhorn. Powinienes byl zrezygnowac z poscigu. Spelniam swoj obowiazek, ty sukinsynu. Co ty robisz? To, co musze zrobic. To, co zrobic nalezy. Zszedl schodkami z pomostu i podszedl do mnie. W jego oczach dostrzeglem wyraz przerazenia, wzrok zaszczutego zwierzecia. A co nalezy zrobic? Cisza. Dlaczego, Lyko? Zbrodnia na Thracian... jak mogles na to pozwolic? Jak mogles w tym uczestniczyc? Ja... ja nie wiedzialem. Nie mialem pojecia, co oni zamierzaja. Kto? Dotknal mego policzka lufa swej broni. -Dosyc tego - powiedzial uzywajac po raz pierwszy glosu. -Jesli zamierzasz mnie zabic, zrob to. I tak jestem zaskoczony, ze jeszcze trzymasz mnie przy zyciu. -Musisz cos wpierw powiedziec. Kto jeszcze wie? Kto wie to, co ty? -O tobie i twoim pakcie z demonem? O zaplanowanej kradziezy mentata klasy alfa plus? O twojej bezczynnosci w obliczu rzezi na Thracian? Ha! Wszyscy wiedza. Wszyscy. Osobiscie poinformowalem o tym Rorkena i Orsiniego zanim wyruszylem w poscig. -Nie! Wtedy nie tylko ty jeden przybylbys tutaj... -Bo jest nas tu wiecej. -Klamiesz! Jestes sam! Jestes zgubiony. Desperacko wbil swa jazn w moj umysl probujac dotrzec do prawdy. Sadze, ze doskonale zdawal sobie sprawe z tego, jak daleko posunal sie na sciezce przekletych. Zablokowalem jego chaotyczny mentalny atak i sam zaczalem sondowac umysl renegata. Tam znajdowala sie odpowiedz, bylem tego pewien. Tozsamosc jego pana. Twarz, imie... Pojal, co zamierzam zrobic, pojal, ze goruje nad nim moca talentu psio-nicznego. Probowal strzelic do mnie z plazmowego karabinu, ale zdazylem sparalizowac jego uklad nerwowy i zablokowac wszystkie autonomiczne funkcje mozgu. Skanowalem jego umysl. Stal skamienialy, bezradny, nie mogac powstrzymac grabiezy czynionej w swej jazni pomimo licznych mentalnych blokad. Blokad jego autorstwa lub tez zalozonych przez kogos innego. Tutaj. Tutaj. Odpowiedz. Wydal z siebie agonalny, charkotliwy skowyt. I odlecial ode mnie. Cherubael lewitowal nad nami, wysoko pod sufitem hali, roztaczajac wokol siebie slaba aure swiatla Osnowy. Krztuszac sie i dygoczac, z opuszczonymi w dol rekami, Lyko uniosl sie w powietrze lecac w strone demona. Z jego ust i nosa buchaly kleby dymu. -No, no, Gregorze - powiedzial Cherubael - Niezla proba, ale pewne tajemnice musza tajemnicami pozostac. Skinieciem glowy odrzucil od siebie Lyko. Zdrajca wypadl przez otwor we frontowej scianie zniwiarki, odbil sie od metalowych plyt kadluba i runal prosto w wirujace szalenczo ostrza kos. Jego cialo zostalo doslownie zdezintegrowane. Cherubael opadl nieco nizej i pochwycil nieruchome cialo dzikiego psio-nika niczym dziecko podnoszace lalke. -Nie puszcze w niepamiec tego, co zrobiles - oswiadczyl demon - Kiedys przyjdzie czas splaty twoich zobowiazan. Zniknal, a Esarhaddon przepadl wraz z nim. 36 Rozdzial XII Na Cadii, w jednej tercji Pylony Rozmowa z Neve Przenikliwy jesienny wiatr dal od strony wrzosowisk. W powietrzu unosily sie zeschle liscie toporosli, opadaly wokol mnie niczym czarne skrawki materialu i gromadzily sie na szeleszczacych stertach pod scianami nagrobkow i niskim kamiennym murkiem.Niebo pelne bylo ciemnych burzowych chmur. Przeszedlem wzdluz starej, zarastajacej powoli sciezki biegnacej w dol wzniesienia, przystanalem na chwile samotny przygladajac sie w milczeniu rozleglemu cmentarzowi i strzegacej go niewielkiej swiatynnej wiezy. Nigdzie nie dostrzegalem sladu zycia i - z wyjatkiem podrzucanych wiatrem lisci - zadnego ruchu. Nawet przewoznik, ktory dostarczyl mnie tutaj z ladowiska w Kasr Tyrok, dawno juz odjechal. Niemal brakowalo mi jego marudzenia o tak dalekim od miasta celu podrozy. Daleko na horyzoncie, niemal poza zasiegiem wzroku, ponad mokradlami dojrzalem najblizszy z oslawionych tajemniczych pylonow, obla wielka sylwete. Pomimo tak ogromnej odleglosci dobiegal mnie ledwie slyszalny zawodzacy dzwiek tworzony przez wiatr przenikajacy przez otwory w pylonie: platanine tunelikow, ktorej przez tysiace lat ludzcy uczeni nie zdolali zbadac. Po raz pierwszy w zyciu postawilem noge na swiecie zwanym Brama Imperium i jak dotad, wizyta ta nie wprawila mnie w oszolomienie. -Zatem, Cierniu... nie byles dosc ostrozny, prawda? Odwrocilem sie powoli. Stal za mna, bezszelestny niczym sama kosmiczna pustka. -I? - zapytal - W jaki sposob skomentujesz swa karygodna beztroske? -Uwazam sie za dostatecznie ukaranego twoja krytyka - odparlem. Stal przez chwile niewzruszony, a pozniej blizna pod jego mlecznobia-lym okiem drgnela pod wplywem usmiechu. -Witaj na Cadii, Eisenhorn - powiedzial Fischig. Godwyn Fischig byl drugim po Aemosie czlonkiem mego zespolu o najdluzszym stazu sluzby, chociaz czesto spieral sie na ten temat z Bequin. Spotkalem ich oboje na Hubrisie podczas polowania na agenta Chaosu Eyclone; polowania bedacego wstepem do sprawy Necroteuchu. Mowiac szczerze, jako pierwszego z tej dwojki poznalem Fischiga. Byl oficerem sledczym w lokalnej delegaturze Arbites, przydzielonym mi w charakterze opiekuna. W pozniejszym okresie zostal moim sojusznikiem. Na Bequin wpadlem, o ile pamiec mnie nie myli, dzien pozniej, lecz ja wcielilem do zespolu niemal natychmiast, natomiast Fischig z technicznego punktu widzenia przez dlugi czas towarzyszyl mi z zachowaniem statusu funkcjonariusza Adeptus Arbites. To dlatego Bequin upierala sie, ze posiadala dluzszy staz pracy dla mnie od Fischiga i oboje wielokrotnie dyskutowali na ten temat poznymi nocami, gdy sennosc nas omijala, a butelki amasecu nie znikaly ze stolu. Fischig byl wielkim mezczyzna, moim rowiesnikiem, o jasnym niegdys wlosach, ktore teraz przybraly barwe srebra. Lecz mimo swego wieku byl zwawy jak zawsze. Mial na sobie czarny futrzany plaszcz, grube ubranie i podkute metalem buty. Uscisnal ma dlon. -Zaczynalem juz myslec, ze nie zdolasz tu dotrzec. -Zaczynalem juz myslec, ze faktycznie nie dam rady. Przechylil lekko glowe. -Klopoty? -I to z rodzaju tych, w ktore ledwie mozna uwierzyc. Przejdzmy sie, wszystko ci opowiem. Ruszylismy razem w dol ocienionej drzewami sciezki. Fischig slyszal ogolnikowe wiesci o thracianskiej zbrodni, ktora miala miejsce dobre sie-dem miesiecy temu, ale nie mial najmniejszego pojecia, ze ja rowniez bylem uczestnikiem tamtych tragicznych wydarzen. Kiedy opowiedzialem mu o szczegolach, zwlaszcza zas losie Ravenora, jego twarz stezala wyraznie, spochmurniala. Bardzo lubil Gideona - mowiac szczerze, trudno bylo Gideona nie polubic - i czasami odnosilem wrazenie, ze Ravenor byl takim wlasnie typem czlowieka, jakim chetnie stalby sie Fischig, gdyby tylko mogl. Wielka zaleta Fischiga byla jego znajomosc wlasnych mozliwosci. Wiedzial doskonale o swych granicach. Mogl sie pochlubic lojalnoscia, sila fizyczna, umiejetnosciami bitewnymi, bystrym analitycznym umyslem. Brak cierpliwosci i wrecz przesadny wstret do pracy papierkowej uniemozliwialy mu jednak awans chociazby do rangi sledczego Inkwizycji. Wiedzialem jak wiele znaczylaby dla niego kariera po szczeblach mojej organizacji, ale nigdy nawet nie podjal takiej proby, zadowalajac sie rola jednego z fundamentow zespolu. Wiedzial bowiem, ze proba taka skonczylaby sie porazka, a Godwyn Fischig nienawidzil przegrywac. Na cmentarz weszlismy przez niewielka furtke w murze. Opowiedzialem Fischigowi o Lyko i Esarhaddonie. O ostrzezeniach otrzymanych od En-dora i Rorkena. O krwawej rzezi na Eechanie. O Cherubaelu. -Chcialem przyleciec tak szybko jak to tylko bylo mozliwe, ale Rorken praktycznie mnie uziemil. A potem sprawy wymknely sie spod kontroli. Pokiwal glowa. -Nie martw sie, jestem cierpliwym czlowiekiem. Przystanelismy na chwile posrodku rozleglego cmentarza. Kilku klerykow w grubych czarnych szatach krazylo wzdluz rzedow nagrobkow zatrzymujac sie przy kazdym na moment. -Co oni robia? -Odczytuja nazwiska. -Po co? -Sprawdzaja, czy sa czytelne. -No, dobrze... ale po co? -Zapewne potrafisz sobie wyobrazic, iz taki militarny swiat jak Cadia posiada wielki globalny bilans ofiar. Dawno temu gubernator wydal edykt ograniczajacy scisle miejsca pochowku zmarlych. Przestrzen wyznaczona pod cmentarze jest bardzo cenna. Tak powstalo Prawo Czytelnosci. -Co takiego stanowi? -Przepisy mowia, ze kiedy uplyw czasu i erozja naturalna zatra ostatnie inskrypcje na nagrobkach, anonimowi zmarli moga byc ekshumowani i spaleni w krematorium, a caly cmentarz oczyszcza sie pod nowe pochowki. -Zatem spoczywaja w grobach, dopoki ich nazwiska mozna odczytac? Fischig wzruszyl ramionami. -Taki panuje tu zwyczaj. Kiedy nazwiska znikaja, znika tez pamiec o po leglych, a wowczas nie ma juz potrzeby dalszego oddawania im holdu. Kres nadciaga i dla tego cmentarza. Slyszalem, ze do ekshumacji pozostal tu jeszcze rok, moze dwa. Informacja ta wprawila mnie w melancholijny nastroj. Cadia byla militarnym swiatem, strzegacym jedynej umozliwiajacej nawigacje trasy wiodacej do nieslawnego Oka Grozy. Region ten, znany pod nazwa Bramy Ca-dianskiej, byl najczestszym celem inwazji Chaosu, a sama Cadia przez wielu mieszkancow Imperium postrzegana byla za pierwsza linie obrony przed heretykami. Slynela z elitarnych formacji wojskowych, a miliardy synow i corek tego surowego globu oddaly bohatersko swe zycie broniac naszej ludzkiej rasy. Oddaly zycie, a potem zostaly skazane na powolne zapomnienie na polach swego ojczystego swiata. Bylo to dziwnie smutne, ale perfekcyjnie wspolgralo ze slawnym stoickim charakterem Cadian. Fischig pchnal ciezkie drewniane drzwi wejsciowe swiatynnej wiezy i razem weszlismy do jej srodka uciekajac przed chlodnym wiatrem. Wieza miala tylko jedno okragle pomieszczenie, przywodzace na mysl kamienna studnie, z niewielkimi prostokatnymi okienkami tuz pod sufitem. Rzedy prostych drewnianych lawek otaczaly polozony w srodku oltarz, ponad ktorym wisial na ciezkich lancuchach masywny zelazny kandelabr w postaci dwuglowego orla. W ten mroczny jesienny dzien jedynym zrodlem swiatla w wiezy byly wotywne swiece palace sie w metalowych uchwytach na skrzydlach orla. Tworzyly nikla sfere zlotego swiatla, pozornie delikatna i krucha. W powietrzu unosil sie zapach starego drewna. * * * * * Usiedlismy razem na jednej z lawek, oddajac hold emblematowi orla poprzez przylozenie do serc splecionych dloni.-To dziwne - westchnal po dluzszej chwili milczenia Fischig - Wyslales mnie ponad rok temu na poszukiwania jakichkolwiek sladow tego diabelskiego bekarta Cherubaela i wlasnie teraz, kiedy znalazlem takie slady, ty ww 37 sam wpadles wprost na niego po przeciwnej stronie sektora.-Dziwne nie jest slowem, jakiego bym tutaj uzyl. -Ale ten zbieg okolicznosci... czy mamy do czynienia ze zbiegiem okolicznosci? -Nie wiem. Takie odnosze wrazenie. Ale... ta istota... Cherubael... nie mam pojecia, co o nim myslec. -To zrozumiale, stary druhu. Pokrecilem glowa. -Nie mam na mysli jego mocy, nie o to chodzi. -A o co? -O sposob, w jaki do mnie mowi. O sposob, w jaki mnie rzekomo wyko rzystuje. -Klamstwa demona! -Byc moze. Lecz on wie tak wiele. On wie... ech, do diabla z tym! Wypowiada sie jakby byl pewien, ze nasze przeznaczenia sa ze soba powia zane. Jakby wiele dla mnie znaczyl i vice versa. -Faktycznie wiele dla ciebie znaczy. -Wiem, wiem. Jest moim celem. Moja zwierzyna lowna. Moja nemezis. Lecz on zachowuje sie tak, jakby chodzilo o cos wiecej. Jakby znal przysz losc, potrafil w nia spojrzec albo juz tam byl. Mowi do mnie jakby... wie dzial doskonale, co kiedys zrobie. Fischig zesztywnial lekko. -A co takiego twoim zdaniem mozesz zrobic? Podnioslem sie z lawki i podszedlem do oltarza. -Nie mam pojecia! Nie przypominam sobie, bym zrobil cokolwiek, co mogloby przyniesc przyjemnosc lub korzysc demonowi! Nawet nie potrafie sobie wyobrazic czynu tak szalonego! -Wierz mi, Eisenhorn, gdyby mnie kiedys choc przez chwile naszla mysl, ze zrobiles cos takiego, zastrzelilbym cie na miejscu. Spojrzalem na niego przez ramie. -To mile z twojej strony. Przystanalem przy oltarzu sledzac wzrokiem migotliwe plomyki swiec, patrzac na moje liczne cienie przesuwajace sie w ich blasku po kamiennej podlodze. Przywodzily na mysl mrowie alternatywnych wersji przyszlosci. Staralem sie omijac wzrokiem bardziej mroczne cienie. -Ten pomiot Osnowy po prostu sie toba bawil - powiedzial Fischig - To wszystko. Chcial cie zbic z tropu i odwrocic uwage od wazniejszych spraw. -Jesli tak, dlaczego ustawicznie ratuje mi zycie? Wyszlismy z powrotem na lodowaty jesienny wiatr. Zawodzenie odleglego pylonu zdawalo sie nabierac sily. -Kto z toba przylecial? - zapytal Fischig. -Aemos, Bequin, Nayl, Medea, Husmaan... i chlopak, ktorego nie znasz, Inshabel. Przybylismy tu wprost z Eechanu. -Dluga podroz? -Prawie szesc miesiecy. Do Mordii dotarlismy na pokladzie statku Wolnej Floty Best of Eagles, a reszte drogi bylismy goscmi Adeptus Mechanicus. Zabral nas superciezki liniowiec Mont Olympus, wiozacy nowe Tytany dla garnizonow w obrebie Bramy Cadianskiej. -To prawdziwy zaszczyt. -Inkwizytorska rozeta gwarantuje pewne przywileje. Lecz powiem ci szczerze, ze marsjanscy techkaplani sa bardzo kiepskim towarzystwem na dwumiesieczna podroz. Chybabym oszalal, gdyby nie regularne turnieje regicide organizowane przez Bequin. -Nayl poprawil forme? -Nie. Sadze, ze w chwili obecnej jest mi winien... jak to bylo? Hmm. Swego pierworodnego i swoja dusze. Fischig rozesmial sie szczerze. -Chociaz nie bylo az tak tragicznie. Lecial z nami pewien weteran, prin- ceps z Legionow Tytanow. Stary zolnierz, mial kilkaset lat zycia za soba. Wycofany z liniowej sluzby, o ile ci ludzie w ogole znaja takie pojecie. Nadzorowal transfer nowych maszyn. Nazywal sie Hekate. Spedzilismy nad kieliszkami kilka nocy. Przypomnij mi kiedys, zebym ci opowiedzial o jego wojennych wyczynach. -Na pewno przypomne. Chodzmy. Pod rozlozystymi galeziami toporosli stal zaparkowany slizgacz. Strza-snelismy opadle liscie z naciagnietego na karoserie pokrowca i wsiedlismy do maszyny. -Pozwol mi pokazac, co znalazlem. Potem odprawimy wspolna ceremonie powitalna w bezpiecznym miejscu. -Jak bezpiecznym? -Najbezpieczniejszym z wszystkich. Polecielismy nad mokradlami i wrzosowiskami, w strumieniach kasliwego zimnego wiatru, unoszac sie nad powierzchnia ziemi. Zmierzch zapadal coraz szybciej. Wszedzie wokol dostrzegalem posepny majestat Cadii. To tu znajdowaly sie bezlitosne, omiatane wichrami pustkowia rodzace najlepszych regularnych zolnierzy Imperium. Tu, na skalistych wyspekach morza Caducades porzucano nagich mlodych ludzi poddajac ich rytualowi przetrwania. Tu wznosily sie gorskie forty, gdzie nastoletni obywatele tego swiata uczestniczyli w paramilitarnych obozach i toczyli bezkrwawe wojny ze swymi rowiesnikami nalezacymi do konkurencyjnych fortow. Tutaj rozciagaly sie gorskie lancuchy, pokryte warstwa lodu jeziora i wiecznie zielone lasy toporosli, gdzie Cadianie poznawali tajniki polowego kamuflazu. Tutaj mialem sposobnosc ujrzec rozlegle rowniny, na ktorych Cadianie odbywali manewry z uzyciem ostrej amunicji. Istnieje takie powiedzenie: "Jesli nie ma ostrej amunicji, nie sa to ca-dianskie cwiczenia". Od chwili otrzymania pierwszej osobistej broni - co ma zazwyczaj miejsce w tym samym czasie, kiedy dzieci dostaja do rak swoj elementarz - mali Cadianie posluguja sie ostra amunicja. Wiekszosc z nich potrafi strzelac, zabijac na rozkaz i wykonywac podstawowe komendy polowe w chwili osiagniecia dziesiatego roku zycia. Nic dziwnego, ze cadianskie oddzialy Gwardii postrzegane sa za elite regularnych wojsk Imperium. Lecz my nie odbywalismy przejazdzki majacej na celu kontemplacje surowego cadianskiego krajobrazu. Lecielismy obejrzec pylony. -Cherubael byl tutaj - oswiadczyl Fischig korygujac trajektorie lotu lekkimi ruchami drazka sterowniczego - O ile mi wiadomo, dziewiec razy w przeciagu ostatnich czterdziestu lat. -Jestes pewien? -Za to mi placisz. Twoj demon i jego tajemniczy zleceniodawca sa zafascynowani Cadia. -Dlaczego Inkwizycja nigdy nie wpadla na slad tych wizyt? -Daj spokoj, Gregorze. Galaktyka jest ogromna. Aemos powiedzial kiedys, ze rozmiary zbiorow informacji generowanych przez Imperium wypalilyby w ulamku chwili obwody wszystkich terminali i maszyn logicznych Terry, gdyby naplynely tam w tej samej chwili. To kwestia korelacji danych, szukania powiazan. Inkwizycja, rowniez ty sam, tropiliscie Cherubaela. Nie zawsze mozna odnalezc bezposrednio taki trop. Mialem sporo szczescia. -Jak ci sie udalo? -W trakcie standardowej pracy. Pomogl mi stary przyjaciel, Isac Actte, znajomy z czasow sluzby w Arbites. Prawde mowiac, to moj byly przelozo ny. Awansowal z biegiem czasu, zostal ranny na Hydraphurze bedac w ran dze generala arbitratorow, potem zostal przeniesiony tutaj jako koordynator sluzb porzadkowych w Gwardii Planetarnej. Odnowilem z nim kontakty kilka lat temu, a niedawno otrzymalem wiadomosc, ktora musialem spraw dzic. -Zaciekawiles mnie. Slizgacz obnizyl pulap lotu, jego maly cien scigal nas po blyszczacej powierzchni jakiegos jeziora. -Actte przekazal mi informacje, ze arbitratorzy zlikwidowali dziesiec lat temu dzialajaca na Cadii komorke Chaosu. Kult zwal sie Synami Baela. Nie stwarzali zadnego zagrozenia, byli praktycznie nieszkodliwi, lecz podczas przesluchan przyznali sie do przyjmowania polecen od demonicznej istoty, ktora nazywali Baelem. Lokalny inkwizytor-general spedzil z nimi nieco czasu, a pozniej nakazal spalic wszystkich na stosie. -Jak sie nazywa? -Gorfal. Ale on juz nie zyje, od trzech lat. Jego nastepca to kobieta. Inkwi-zytor-general Neve. Wracajac do tematu, sekta jeszcze kilkakrotnie ozywala na nowo. Nie stanowila problemu, z ktorym nie poradzilby sobie oddzial Arbites, bo jak juz wspomnialem, jej czlonkowie byli praktycznie nieszkodliwi. Interesowala ich tylko jedna rzecz. -Co takiego? -Wymiary pylonow. * * * * * Pylon majaczyl w mroku po naszej zawietrznej. Fischig rzucil maszyne w bok zataczajac wokol konstruktu ciasny krag, niemalze dotykajac kadlubem czarnej skaly.Zawodzenie wiatru przeplywajacego poprzez siec tunelikow w glebi pylonu bylo tak glosne, ze przytlumialo nawet ryk napedu slizgacza. Pylon okazal sie ogromny: wysoki na pol kilometra i na cwierc szeroki. Gorna czesc czarnej kamiennej bryly pelna byla wyrytych pieczolowicie okraglych otworow, nie wiekszych od ludzkiej glowy. To wlasnie poprzez te 38 te waskie, dlugie na dwiescie piecdziesiat metrow tunele biegnace przez bryle pylonu przelatywal wiatr.A nie byly one bynajmniej proste, tworzyly bowiem szalencza platanine przywodzaca na mysl korytarze kornikow ukryte pod kora drzew. Techkap-lani probowali za pomoca miniaturowych sond sporzadzic mapy tej sieci tunelikow, ale zdecydowana wiekszosc sond nigdy nie powrocila z wnetrza pylonow. Kiedy nabralismy wysokosci zataczajac luk w celu kolejnego podejscia do konstruktu, ponad pustkowiem dostrzeglem ciemny ksztalt sasiedniego pylonu, polozonego jakies szescdziesiat kilometrow dalej. Powierzchnie Cadii znaczylo piec tysiecy osiemset dziesiec znanych pylonow, nie wspominajac o dwoch tysiacach obeliskow czesciowo zrujnowanych lub zagrzebanych pod ziemia. Zaden z nich nie byl identyczny z innym w ksztalcie. Wszystkie wznosily sie dokladnie na piecset metrow w gore, ich podziemna czesc mierzyla dwiescie piecdziesiat metrow. Staly juz w tym systemie w chwili, gdy pojawila sie tutaj ludzka rasa, nie mamy tez pojecia na temat metod wykorzystanych do ich budowy. Ekranowaly calkowicie prace wszelkich skanerow i czytnikow, ale wielu imperialnych badaczy uwaza, ze to wlasnie ich obecnosc wyjasnia zadziwiajacy spokoj sztormow podprzestrzennych w obrebie Bramy Cadianskiej i istnienie jedynego stabilnego przejscia w galaktyce wiodacego do Ocularis Terribus. -Probowali to zmierzyc? -Aha - Fischig z trudem przekrzyczal halas wpadajacego w nastepny zakret slizgacza - Ten pylon i kilka innych. Mieli ze soba skanery, lokali- zatory geotermiczne i magnetyczne. Wykonanie dokladnych pomiarow, a mam na mysli absolutna precyzje, bylo jedynym celem istnienia Synow Baela. -W jaki sposob powiazales ich z Cherubaelem? Poza tym Baelem? -W raportach z przesluchan doszukalem sie pelnego imienia istoty, ktorej sluzyli. Nazywali ja Cherubem z Baela, przybylym posrod nich z zadaniem wykonania pomiarow pylonow i obiecujacym w zamian ogromna wiedze i bogactwo. -A inkwizytor-general... ten Gorfal, zignorowal cala sprawe? -Nie do konca. Mysle, ze po prostu byl przeciazony obowiazkami. -Chce porozmawiac z obecnym inkwizytorem-generalem... wspominales, ze nazywa sie Neve, tak? -Tak. Podejrzewalem, ze bedziesz chcial sie z nia spotkac. * * * * * Scigajac ostatnie promienie zachodzacego szybko slonca polecielismy na zachod do Kasr Derth, najwiekszego castellum w tym regionie i siedziby wladz prowincji Caducades. Fischig wlaczyl radiowy identyfikator slizga-cza i przeslal obowiazujace tego dnia kody autoryzacji do centrum kontroli zewnetrznego pierscienia fortyfikacji miasta. Pomimo poprawnej identyfikacji baterie Hydr i Manticor zaczely obracac sie na swych platformach celujac w nas, kiedy przelatywalismy nad fortyfikacjami.Radar slizgacza popiskiwal rytmicznie sygnalizujac namierzanie maszyny przez liczne naziemne systemy kierowania ogniem. -Nie martw sie - powiedzial Fischig widzac moje zaniepokojone spojrze nie - Jestesmy bezpieczni. Cadianie nie przepuszcza zadnej okazji do po cwiczenia standardowych procedur. Przemknelismy nad jadacym powoli konwojem zlozonym z wielkich dwunastokolowych transporterow opancerzonych ubezpieczanych przez ruchliwe Sentinele, i lecac ponad wiodaca do miasta autostrada zblizylismy sie do pierwszego pasa ziemnych walow. Za tymi umocnieniami oraz blizniaczymi dwoma pasami fortyfikacji w glebi wznosily sie w ciemnosciach zapadajacej nocy szare mury Kasr Derth. Potezne reflektory plonely na metalowych wiezach wienczacych blanki murow, linie obrony najezone byly wiezami artyleryjskimi i ciezko opancerzonymi bunkrami. Radar slizgacza ponownie zaczal piszczec. Fischig zmniejszyl szybkosc i wysokosc lotu kierujac maszyne w kierunku wschodniego barbakanu, istnej miniaturowej fortecy blyszczacej od luf ciezkich dzial. Wielki stylizowany emblemat imperialnego orla wienczyl gorna czesc masywnych murow barbakanu. Przelecielismy przez brame fortecy i hydraulicznie opuszczany most nad wewnetrzna fosa, po czym znalezlismy sie na kretych waskich ulicach samego castellum. Najstarsze cadianskie kasry budowane byly w oparciu o styl terranski, z szerokimi ulicami o regularnym ksztalcie. Na poczatku trzydziestego drugiego tysiaclecia inwazja wojsk Chaosu w przerazajaco krotkim czasie zrownala z ziemia trzy takie metropolie. Szerokie proste aleje okazaly sie niemozliwe do obrony. Od tego czasu kolejne kasry wznoszono na bazie zawilych geometrycznych wzorcow, o ulicach w ksztalcie zebow klucza. Widziane z powietrza, K Kasr Derth wygladalo niczym skomplikowane kanciaste puzzle. Wziawszy pod uwage specyficzny talent i znajomosc miejskich sztuk walki Cadian kasr mogl byc skutecznie broniony, ulica po ulicy i metr po metrze, przez dlugie miesiace, jesli nawet nie lata. Lecielismy zatloczonymi arteriami komunikacyjnymi, posrod zapalajacych sie ulicznych lamp i zamykanych na noc sklepow. Zamierzalem zwrocic Fischigowi uwage, ze caly ten swiat wyglada niczym gigantyczny oboz wojskowy, kiedy pojalem znienacka, ze nawet ubrania cywilow maja barwy kamuflujace. Szybko nauczylem sie odrozniac miejscowych od gosci. Bia-loszare mundury zolnierzy stacjonujacych w tundrze lub zielonobezowe tych z garnizonow na wrzosowiskach pozwalaly rozpoznac w tlumie ludzi korzystajacych z przepustek. Mieszkancy Kasr Derth nosili szarobrazowe uniformy maskujace przeznaczone do stref walk miejskich. Przelecielismy obok kominow Imperialnego Cadianskiego Spichlerza, potem wzdluz rezydencji bogatszych i bardziej wplywowych obywateli miasta. Nawet mansardowe dachy posesji zamoznych Cadian byly silnie opancerzone. Po lewej stronie dostrzeglem jaskrawo oswietlone kasyno, gdzie tlum gromadzil sie juz gotow sprzeniewierzyc w hazardowych grach swe zarobki. Po prawej stronie wznosilo sie senaculum w ksztalcie lsniacej piramidy wylozonej ceramitowymi plytami. Przed nosem slizgacza pojawilo sie przedstawicielstwo Inkwizycji. Komunikator wyrzucil z siebie sekwencje identyfikacyjna w tej samej chwili, gdy lufy wiezyczek strzeleckich na murach przedstawicielstwa spoczely na naszej maszynie. Fischig posadzil slizgacz na ladowisku w obrebie murow placowki, posrodku krzyza tworzonego przez migajace metnie swiatla naprowadzajace. Zolnierze ochrony Inkwizycji w ornamentowanych zlotem burgundowych pancerzach podeszli do nas, kiedy wysiadalismy z maszyny. Pokazalem najblizszemu z nich swoja rozete. Wyprezyl sie w salucie strzelajac obcasami. -Moj panie. -Chce sie zobaczyc z inkwizytor-general. -Natychmiast poinformuje jej swite - oswiadczyl skwapliwie i szybko oddalil sie idac po szklistej bialej nawierzchni ladowiska, sciagajac palcami przewieszony przez piers pas tak, by pokrowiec energetycznego miecza nie przeszkadzal mu w marszu. -Nie polubisz jej - powiedzial Fischig obchodzac wkolo slizgacz, by do mnie dolaczyc. -Dlaczego? -Uwierz mi. Po prostu nie polubisz. -Jest juz pozno. Skonczylam prace na dzisiaj - oswiadczyla inkwizytor-general Neve wstawiajac swe swietlne pioro do stojacej na biurku ladowarki. -Prosze o wybaczenie, madam. -Bez obaw. Nie zamierzam zatrzaskiwac drzwi przed nosem oslawionego inkwizytora Eisenhorna. Do podsektora Helican daleka droga, ale twoja reputacja dalece cie wyprzedza. -Mam nadzieje, ze w pozytywnym tego slowa znaczeniu. Inkwizytor-general wstala zza swego biurka i wygladzila rekami przod zielonego sluzbowego ubrania. Byla niska krepa kobieta okolo setki, jesli mnie oko nie mylilo, ze srebrzystymi wlosami upietymi w kok. Miala typowa dla Cadian blada skore i blekitne oczy. -Byc moze - odparla. Stalismy w jej prywatnym gabinecie, oktagonalnej komnacie o podlodze wylozonej bialoczarnymi plytkami i scianach z antracytu ozdobionych motywem wodnych roslin. Gabinet rozswietlaly lampy podkreslajace swym blaskiem urok plaskorzezb w ksztalcie lotosow. Inkwizytor-general Neve obeszla biurko, by sie do nas zblizyc. Wspierala sie na srebrnej, bogato zdobionej lasce. -Chcesz przejrzec protokoly sprawy Baela, jak mniemam? -Jak pani zgadla? Przeniosla ciezar ciala na zdrowa noge i wycelowala czubek laski w postac Fischiga. -Znam go. Byl tutaj wczesniej. Jak sadze, to jeden z twoich pracownikow, inkwizytorze? -Jeden z najlepszych. Uniosla znaczaco brwi. -Hmm. Duzo to o tobie mowi. Chodzcie za mna. Musimy przejsc do archiwum. 39 Kiepsko oswietlone schody zawiodly nas do polozonego w podziemiach przedstawicielstwa archiwum. Stroma kreta klatka schodowa bez watpienia przysparzala trudu idacej nia starszej kobiecie, ale Neve sarknela na mnie natychmiast, gdy tylko uprzejmie zaproponowalem jej pomoc.-Nie chcialem pani urazic, inkwizytor-general - oswiadczylem. -Wy nigdy nie macie nic zlego na mysli - odburknela. Uznalem, ze nie jest to najlepszy moment, by zapytac ja, kogo wlasciwie miala na mysli mowiac "wy". Archiwum okazalo sie dluga komnata oswietlona jedynie podwojnym rzedem lamp stojacych na umieszczonych posrodku pokoju stolach do czytania. -Drona swietlna! - warknela Neve i spod kopulastego sufitu sfrunela serwoczaszka. Ustawiajac sie w powietrzu nad prawym ramieniem kobiety urzadzenie wlaczylo swe wbudowane w oczodoly halogeny. -Bael, Synowie. Odnalezc - rozkazala Neve i serwoczaszka oddalila sie natychmiast krazac wokol ksiegozbiorow, przesuwajac po rzedach tomow snopami rzucanego przez siebie swiatla. Serwitor zatrzymal sie osiem regalow dalej i zaczal lewitowac nad polka pelna zakurzonych elektronicznych notesow, tub z manuskryptami i starych papierowych rejestrow. Wraz z Fischigiem udalismy sie za idaca sladem serwitora Neve. -Synowie... Synowie... Synowie Teutha, Synowie Machariusa, sukinsyno- wie... - zerknela na mnie z ukosa - To byl zart, Eisenhorn. -Bez watpienia, madam. Jej palce przesuwaly sie po grzbietach ksiag i panelach notesow, idac za strumieniem swiatla serwoczaszki. -Synowie Barabusa... Synowie Balkaru... Tutaj! Tutaj jest. Synowie Baela. Zdjela z polki zakurzone pudlo, zdmuchnela z niego warstwe brudu prosto na moja twarz, po czym mi je wreczyla. -Odstaw je z powrotem na miejsce, kiedy skonczysz - polecila surowo i odwrocila sie, by odejsc. -Prosze o jeszcze chwile uwagi - zatrzymalem ja w pol kroku. Dwa stukniecia srebrnej laski pozniej stala ze mna twarza w twarz. -Pani poprzednik... uhm... -Gorfal - wyszeptal Fischig. -Gorfal. Nakazal stracic czlonkow tego kultu bez dokladnego sledztwa. Nigdy nie otworzyla pani ponownie sprawy? Usmiechnela sie do mnie, ale nie byl to przyjazny usmiech. -Wiesz, Eisenhorn... zawsze uwazalam, ze tacy niezalezni inkwizytorzy jak ty musza wiesc fascynujace zycie. Wrecz przesycone heroizmem, slawa i chwala. Czasami marzylam, by stac sie taka jak wy. Nigdy bys o tym nie pomyslal, prawda? -Z calym szacunkiem, inkwizytor-general... o czym? Wskazala skrzynke, ktora sciskalem w rekach. -Ze to smieci. Nonsens. Synowie Baela? A po coz do diabla mialabym otwierac ponownie te sprawe? Jest zamknieta, zamknieta raz na zawsze. To byla banda glupcow lazaca posrodku nocy wokol pylonu w Westmoorland ze skanerami w rekach. Och! Jestem autentycznie przerazona! Wyobraz sobie tylko, oni nas probowali zmierzyc! Masz pojecie, jak ogromne to dla nas zagrozenie?! -Inkwizytor-general, ja... -Nie rozumiesz? To jest Cadia, glupcze! Cadia! Drzwi do dominiow Chaosu. Najkrotsza droga do serca piekiel. Aura zla jest tutaj tak ogromna, ze kazdego miesiaca musze likwidowac setke aktywnych kultow. Setke! To miejsce plodzi recydywistow niczym staw drobiny mulu. Jesli mam szczes cie, sypiam po trzy, cztery godziny dziennie. Telefon dzwoni i juz jestem na nogach lecac do nastepnego gniazda trucizny odkrytego przez Arbites. Toczymy otwarte wojny na ulicach, Eisenhorn! Walczymy z regularnymi zolnierzami Nieprzyjaciela. Ledwie nadazam z codziennymi egzorcyzma- mi, nie mam czasu na przegladanie starych spraw. To jest Cadia! Brama Oka! Tutaj wlasnie Inkwizycja odwala swa czarna robote! Nie zawracaj mi glowy historiami o jakims klubie milosnikow inzynierii! -Prosze o wybaczenie, madam. -Przeprosiny przyjete. Prosze sie obsluzyc - ruszyla w strone schodow. -Neve? Odwrocila sie raz jeszcze. Polozylem skrzynke na blat stolu. -Moze to i byli idioci, ale wlasnie oni stanowia moj jedyny solidny lacznik ze spetanym demonem, ktory moze zniszczyc nas wszystkich... -Spetanym demonem? - zapytala. -Tak. I bestia, ktora go kontroluje. Bestia, ktora w mej opinii... jest jednym z nas. Zawrocila z powrotem w nasza strone. -Zapoznaj mnie ze szczegolami. Rozdzial XIII Spotkanie starych przyjaciol Wojenne dzwony Poczatek dlugiej uciazliwej pracy Nie wiem, czy zdolalem przekonac inkwizytor-general. Nie wiem, czy bylem w stanie przedstawic jej dostatecznie wiarygodne argumenty. Lecz wysluchala mnie do konca i pozostala z nami jeszcze dwie godziny, pomagajac w poszukiwaniach powiazanych ze sprawa materialow. Po dziewiatej zostala wezwana do asysty w sprawie zamieszek na jednej z wysp Caduca-des. Przed wyjsciem zaoferowala mi i mej swicie kwatery w przedstawicielstwie Inkwizycji, za co grzecznie odmowilem, wyrazila tez zgode na moje dalsze sledztwo w Kasr Derth pod warunkiem regularnego jej informowania o postepach.-Slyszalam opowiesci o twoich... przygodach, Eisenhorn. Nie zycze sobie niczego takiego na terenie objetym moja jurysdykcja. Czy dobrze sie zrozu mielismy? -Tak. -Zatem dobrej nocy. I udanego polowania. Zostalismy z Fischigiem sami w archiwum. -Pomyliles sie - powiedzialem mu. -W czym? -Polubilem ja. -Co? Te wredna suke? -Owszem. Wlasnie za to, ze jest taka wredna suka. Czerpalem niezmiennie ogromna przyjemnosc z towarzystwa inkwizytorow traktujacych powaznie i uczciwie swe obowiazki, nawet jesli ich metody dalece roznily sie od moich. Neve byla radykalna purytanka i nie nalezala do osob obdarzonych szczegolna cierpliwoscia. Byla szczera do bolu. Byla wyjatkowo przepracowana. Lecz mimo to z odwaga nazywala sprawy po imieniu i powaznie podchodzila do wszystkich zagrozen dla ladu spolecznego i bezpieczenstwa Imperium. Uosabiala w moich oczach etos prawdziwego inkwizytora. Pracowalismy w archiwum do polnocy, przegladajac zawartosc setek akt i protokolow. Okolo dwunastej w nocy wezwany przez komunikator wahadlowiec przylecial po nas z ladowiska w Kasr Tyrok. Fischig odnalazl jednego z asystentow Neve i polecil mu przygotowac elektroniczne kopie najbardziej obiecujacych materialow zrodlowych do rana nastepnego dnia, kiedy to zapowiedzielismy swoj powrot. Potem wsiedlismy do slizgacza i polecielismy kretymi uliczkami castellum na podmiejskie ladowisko. Gwiazdy lsnily na nocnym niebie, powietrze bylo chlodne. Chmary ciem uwijaly sie wokol wlaczonych reflektorow wahadlowca. Daleko, tuz nad linia wschodniego horyzontu, mozna bylo dostrzec jasnofioletowa smuge znaczaca nocne niebo. Mglawica Oka Grozy. Nawet z tak ogromnej odleglosci, bedac zaledwie rozmazanym punktem w przestworzach, widok ten napawal mnie lekiem. Jesli dwuglowy orzel reprezentowal wszystko, co prawe, dumne i godne szacunku w naszej rasie, Oko uosabialo najbardziej diaboliczne cechy naszego odwiecznego wroga. Na pokladzie wahadlowca powitaly Fischiga smiechy i radosne glosy. Aemos dlugo potrzasal jego dlonia, Bequin pocalowala zas sledczego w policzek wywolujac wyrazne zawstydzenie Godwyna. Hubrisjanin wymienil kilka przyjacielskich docinkow z Naylem i Medea, po czym zapytal Husma-ana, czy ten nie jest przypadkiem glodny. -Dlaczego? - odparl pytaniem mysliwy, a jego oczy rozszerzyly sie z ozy wieniem. -Bo to najwyzszy czas na kolacje - odpowiedzial Fischig - Betancore, po- derwij twoje pudlo z ziemi. Lecielismy w bezpieczne miejsce, o ktorym wczesniej wspominal. * * * * * Nie odwiedzilem pokladu kupieckiego statku Essene od dobrych pieciu lat. Klasyczny kliper typu Isolde przypominal swym ksztaltem kosmiczna katedre, dluga na trzy kilometry, wygladajaca rownie majestatycznie na niskiej orbicie Cadii jak wtedy, kiedy ujrzalem ja po raz pierwszy, sto lat temu nad mroznym globem Hubrisu.Medea skierowala wahadlowiec w kierunku jednej z ladowni klipra. 40 -Kupiec Wolnej Floty? - zapytal podejrzliwie Inshabel spogladajac ponadmoim ramieniem na zblizajacy sie za oknem kokpitu ksztalt statku. -Stary przyjaciel - odparlem uspokajajaco. Kapitan Tobias Maxilla byl bez watpienia mym najbardziej nietypowym sojusznikiem. Spedzil wiekszosc swego zycia wozac legalne oraz mniej legalne dobra luksusowe pomiedzy swiatami calego podsektora Helican. Nadal to zreszta robil. Byl kupcem i taka wlasnie profesja szczycil sie przed kazdym rozmowca, ktory o to pytal. Lecz mial tez romantyczna dusze awanturnika i korsarza, tak podobna do dusz dawno zapomnianych prekursorow ludzkiej ekspansji w kosmos. Wynajalem jego statek podczas sledztwa zwiazanego z Necroteuchem, nie majac na mysli niczego wiecej procz tymczasowego srodka transportu, on jednak zaangazowal sie w cala te sprawe z autentyczna przyjemnoscia i tak juz pozostal zaangazowany w moja prace do dnia dzisiejszego. Co kilka lat w ciagu ostatniego wieku wynajmowalem go w celu krotkich tranzytow dla mnie lub czlonkow mego zespolu, albo tez on sam zglaszal sie z zapytaniem, czy aby nie potrzebuje wlasnie jego pomocy. Tylko dlatego, ze byl akurat znudzony. Albo przebywal wlasnie "w sasiedztwie". Maxilla byl wyksztalconym erudyta z subtelnym poczuciem humoru i slaboscia do najdrozszych rzeczy w galaktyce. Byl rowniez czarujacym gospodarzem i wysmienitym kompanem i ogromnie go lubilem. W zadnym przypadku nie stanowil formalnie czlonka mojego zespolu, ale przez wszystkie te lata, w trakcie wszystkich przezytych razem przygod, stal sie zywotna czescia naszej grupy. Rok temu, kiedy zdecydowalem o wyslaniu Fischiga na dlugie zmudne sledztwo na Cadii, poprosilem Maxille, by ten zapewnil Godwynowi srodek transportu na tak dlugi okres, jaki mialby sie okazac niezbedny. Kapitan zgodzil sie bez wahania i nie zrobil tego bynajmniej ze wzgledu na sowite wynagrodzenie, jakie mu zaproponowalem. Dla niego zlecenie to sprawialo wrazenie kolejnej awanturniczej misji i obiecywalo zarazem rzucenie starej Essene w nieco dluzszy rejs, wiodacy daleko poza uczeszczane zazwyczaj szlaki w obrebie podsektora Helican. Prawdziwa podroz. Odyseja. Tym wlasnie zyl Tobias Maxilla. Eleganccy pozlacani serwitorzy Maxilli, bedacy w zasadzie indywidualnymi dzielami sztuki, przygotowali pozny posilek w wielkiej sali bankietowej. Podano pieczone kraby, zlowione tego samego dnia w Caducades, kwiaty ontol zasmazane w ich wlasnych lodygach, filety z cadianskich dzikow oraz owocowe lody ze smietana i intianskim syropem. Jeden ze sluzacych serwowal samatanski likier, ciezki cadianski klaret, slodki tokaj z rowniez Hydraphuru oraz kieliszki mocnej mordianskiej wodki. Dobre humory dopisywaly wszystkim, a wysmienita kolacja przerodzila sie w luzne przyjacielskie rozmowy. Nikt nie wspominal o biezacej sprawie oraz jej potencjalnym rozwoju. Wypoczynek ma zbawienny wplyw na trzezwosc umyslu. Bardzo potrzebowalem trzezwego umyslu. Powrocilismy do Kasr Derth wahadlowcem, nastepnego dnia o swicie. Stalowoszare niebo nad archipelagiem Caducadesu rozswietlila czerwona tarcza wschodzacego slonca. Kiedy wlecielismy nad dzikie pustkowia, gorskie szczyty i rozlegle wrzosowiska mialy polyskliwa rozowa barwe. Pomimo wyslania prawidlowych kodow identyfikacyjnych w ciagu polgodzinnego lotu szesciokrotnie poddano nas kontroli. W pewnym momencie para cadianskich Marauderow towarzyszyla nam przez jakis czas po obu flankach, weryfikujac otrzymane kody. Kwestie bezpieczenstwa wojskowego calkowicie zdominowaly zycie codzienne na Cadii. Kazdy cywilny samolot, prom i statek kosmiczny byl pieczolowicie obserwowany, w szczegolnosci wowczas, gdy zachowywal sie w podejrzany sposob albo zbaczal z autoryzowanych korytarzy powietrznych. Aemos powiedzial mi, ze szesc miesiecy temu nad morzem Kansk zostal zestrzelony prom diakona z Arnushu przebywajacego na Cadii z zamiarem wygloszenia religijnego seminarium - tylko dlatego, ze zaloga promu pomylila sie podajac kontrolerom swoj identyfikator. Nie potrafilem pojac, jak nasz tajemniczy nieprzyjaciel przemieszczal na powierzchnie globu swych agentow, a pozniej ich stad odbieral. O ile nie posiadal podobnej jak my tozsamosci i rangi pozwalajacej mu na obejscie bez trudu standardowych kontroli. Chcac nas powitac wpadl do ladowni, zanim jeszcze wentylatory oczyscily powietrze z gryzacych klebow dymu buchajacych z turbin wahadlowca. Ubral sie odswietnie na te okazje, w zwyczajowy dla siebie sposob: mial na sobie niebieska bluze z szerokimi rekawami i zabotowym kolnierzem, peascot doublet z japanagarskiego jedwabiu, obcisle skorzane spodnie ze zlotymi guzikami oraz ekstrawagancki dlugi plaszcz, ktory ciagnal sie za nim po podlodze. Jego twarz byla snieznobiala od pudru i przyozdobiona szmaragdowymi kolczykami. Roztaczal wokol siebie won wody kolonskiej silniejsza od oparow paliwa. -Moj drogi, drogi Gregorze! - krzyknal ujmujac w swe rece moja dlon i potrzasajac nia z uniesieniem -To prawdziwy zaszczyt moc cie ponownie goscic na pokladzie tej nedznej lajby. -Tobiasie. Ogromna to dla mnie przyjemnosc, jak zawsze. -I kochana Alizebeth! Jeszcze piekniejsza i mlodziej wygladajaca niz zwykle - ujal dlon Bequin i pocalowal ja w policzek. -Ostroznie, moj drogi... rozmazesz sobie makijaz. -Czcigodny Aemos! Witaj, savancie! Aemos zachichotal tylko podajac Maxilli reke. Mysle, ze moj stary sa-vant nigdy tak do konca nie zdecydowal, jak wlasciwie powinien traktowac ekscentrycznego kapitana. -Pan Nayl! -Maxilla. -I Medea! Olsniewajaca! Doprawdy olsniewajaca! -Pan z pewnoscia tez - odparla zalotnie Medea podajac Maxilii do pocalowania jedna ze swych pokrytych ukladami elektronicznymi dloni. -Wiedziales, ze przylecimy, Maxilla. Mogles troszeczke zmadrzec - rzekl zartobliwym tonem Fischig. Posrod smiechu uscisneli sobie wzajemnie rece. Pojalem znienacka, ze stosunki pomiedzy tymi dwoma ulegly pewnej zmianie. Spedzili razem rok. Wczesniej Fischig nigdy nie okazywal sympatii wobec Maxilli, ich zyciorysy i poglady znaczaco sie bowiem od siebie roznily. Lecz teraz widzialem, ze wspolnie spedzony rok wytworzyl w koncu miedzy nimi przyjacielskie wiezi. Bardzo mnie to ucieszylo. Zespol inkwizytorski dziala znacznie sprawniej, kiedy jego czlonkow lacza kolezenskie uczucia. Maxilla odwrocil sie w strone Husmaana i Inshabela. -Was dwoch jeszcze nie znam, ale poznam niezawodnie, gdyz ku temu wlasnie sluza bankiety. Witajcie na Essene. Nadlozylismy ponad szescdziesiat kilometrow drogi na zachod od Kasr Derth, poniewaz na naszej pierwotnej trasie przelotu toczyla sie wojna. Blask poranka pulsowal swietlnymi rozblyskami i ognistymi krechami znaczacymi zmasowany ostrzal rakietowy. Osiem regimentow cadianskiej piechoty, majacych jeszcze tylko kilka dni do odlotu na jeden z granicznych swiatow garnizonowych przy Bramie Cadianskiej, odbywalo wlasnie manewry z uzyciem ostrej amunicji. Dotarlismy na ladowisko przedstawicielstwa Inkwizycji godzine pozniej niz wstepnie zakladalem. Dzwony alarmowe na kazdej wiezy Kasr Derth bily glosno obwieszczajac mieszkancom, ze kanonada dobiegajaca z pobliskich wrzosowisk to tylko odglosy cwiczen. Rozdzielilismy pomiedzy siebie zadania. Fischig zabral Aemosa do archiwum przedstawicielstwa, aby przestudiowac tam skopiowane na nasze polecenie materialy i przeszukac reszte zbiorow. Eskortowana przez Hus-maana Bequin udala sie do kancelarii Eklezjarchii. Inshabel i Nayl zajeli sie rejestrami przechowywanymi w siedzibie Administratum. Ja zas zabralem Medee do Ministerstwa Bezpieczenstwa Wewnetrznego. Na Cadii nie istnialy klasyczne struktury Adeptus Arbites spotykane na innych planetach. Permanentny stan wojenny regulowal wszelkie sprawy codzienne tego swiata, a w rezultacie tego faktu wszystkie cywilne sprawy kryminalne kontrolowane byly odgornie przez Gwardie Planetarna, departament militarny cadianskiej Imperialnej Gwardii. W Kasr Derth, administracyjnej stolicy regionu, siedziba wojskowych sluzb policyjnych bylo Ministerstwo Bezpieczenstwa Wewnetrznego, wzniesiona z szarego kamienia forteca stojaca w samym centrum miasta, tuz obok biura miejscowego rezydenta gubernatora. Czlonkowie Gwardii Planetarnej dobierani byli metoda losowa. We wszystkich prowincjach Cadii jeden zolnierz z kazdej dziesiatki zwerbowanej do sluzby zawodowej byl po ukonczeniu szkolenia podstawowego przenoszony do tej formacji, bez wzgledu na jego osiagniecia i szanse na awans w jednostkach gwardyjskich. W ten sposob wielu wybitnych zolnierzy zrodzonych na tym militarnym swiecie nie opuscilo nigdy swej ojczystej planety i dlatego tez Cadia utrzymywala na swoim terytorium jedne z najlepszych i najbardziej efektywnych formacji obrony planetarnej w calym Imperium. 41 Przyjal nas pulkownik Ibbet, dobrze zbudowany, szczuply mezczyzna okolo czterdziestki, sprawiajacy wrazenie oficera gotowego bez wahania poprowadzic szarze w glab Oka Grozy. Byl niezwykle uprzejmy, ale nie okazywal specjalnej ochoty do wspolpracy.-Nie posiadamy zadnych dokumentow potwierdzajacych istnienie niele galnej imigracji. -Dlaczego, pulkowniku? -Bo nigdy sie to nie wydarzylo. System na to nie pozwala. -Z pewnoscia istnieja jakies niefortunne wyjatki od tej zasady? Ibbet, majacy na sobie szarobialy mundur polowy o tak zaprasowanych kantach, ze mozna na nich bylo pociac sobie skore, splotl w wymownym gescie palce dloni. -No dobrze - powiedzialem zmieniajac przynete - A co, jesli ktos chcialby dostac sie na powierzchnie planety w sposob anonimowy? Jak mozna cos takiego zrobic? -Nie mozna - odparl. Uparty czlowiek, nie zamierzal sie poddac - Kazda tozsamosc goscia oraz cel jego podrozy sa rejestrowane i wielokrotnie kontrolowane, a wszelkie nieprawidlowosci szybko wychwytujemy. -W takim razie rozpoczne swoja prace od zapoznania sie z aktami zawierajacymi informacje o takich nieprawidlowosciach. Godzac sie z moim uporem zrezygnowany Ibbet zaprowadzil nas do jednego z gabinetow i przyslal wojskowego urzednika do pomocy. Sortowalismy raporty przez trzy godziny, mozolnie i z rosnacym zmeczeniem brnac przez niekonczace sie wykazy orbitalnych akcji abordazowych, operacji przechwytywania nieautoryzowanych obiektow powietrznych i rajdow naziemnych. Zyskalem przerazajaca pewnosc, ze samo pobiezne przejrzenie wszystkich tych raportow bedzie wymagalo tygodni pracy. I tak sie tez stalo. Spedzilismy prawie jedenascie tygodni przeszukujac archiwa i biblioteki Kasr Derth, pracujac na zmiany i sypiajac na pokladzie wahadlowca. Co kilka dni wracalismy na noc na Essene, by zrelaksowac sie odrobine. Byl srodek miejscowej zimy, kiedy praca dobiegla wreszcie konca. Rozdzial XIV Zimowy przelom Nieprzyjaciel zyskuje imie Pylon w Kasr Gesh Pora zimowa na Cadii. W stalowoszarych wodach morza Caducades unosily sie tego poranka blyszczace bryly lodu, a na wrzosowiskach padal lekki snieg. O tej porze roku odrazajacy owal Oka Grozy widoczny byl na niebie nawet podczas nielicznych godzin dziennego swiatla. Jasnofioletowa plama widoczna w nocy w dzien przeistaczala sie w niebieskawy ksztalt przywodzacy na mysl wielki kleks brudzacy biala kartke papieru.Wszyscy odnosilismy wrazenie jakby ktos nas ustawicznie obserwowal. Oko, przekrwione i glodne, gapilo sie na nas prosto z gory. Najgorsze byly jednak wiatry znad wrzosowisk, lodowate i ostre niczym cadianski bagnet, nadciagajace z arktycznej polnocy. Okoliczne jeziora dawno juz zamarzly, a na skalistych plaskowyzach szalaly niebezpieczne zamiecie. Wedrujac przez Kasr Derth mozna bylo odniesc wrazenie, ze tutejsi mieszkancy zywia zabobonny lek przed cieplymi kaloryferami i uszczelnianiem okien. W korytarzach Ministerstwa i gmachu Administratum panowal ziab. Niejednokrotnie woda zamarzala w kranach. Pomimo tak mroznej aury ostrzegawcze dzwony rozbrzmiewaly co kilka dni, a wiatr przynosil znad okolicznych wrzosowisk odglosy zimowych manewrow. Zaczalem w koncu podejrzewac, ze Cadianie strzelali do siebie wzajemnie po to tylko, by sie choc troche rozgrzac. Od blisko jedenastu dlugich, coraz zimniejszych tygodni prowadzilismy systematyczne poszukiwania w Kasr Derth. Tego poranka odbylem swoj zwyczajowy codzienny spacer z przedstawicielstwa Inkwizycji do gmachu Ministerstwa Bezpieczenstwa Wewnetrznego. Mialem na sobie gruba futrzana narzute i podkute metalowymi kolcami buty, by sie przypadkiem nie poslizgnac na pokrytych gruba warstwa lodu ulicach. Bylem zmeczony. Bezskuteczne poszukiwania wyczerpaly nas wszystkich, nasza skora pobladla zauwazalnie skazana na dlugie godziny pobytu w ciemnych pomieszczeniach. A tyle bylo obiecujacych sladow. Powiazan z Synami Baela, nieautoryzowanych lotow, podejrzanych manifestow towarowych. Wszystkie okazaly sie falszywe. Nasze sledztwo dowiodlo, ze zaden czciciel Baela, ani tez zaden czlonek ich rodzin nie pozostal juz przy zyciu. Nie natrafilismy na zadne aktualne dowody zainteresowania pylonami, nawet rzadowych ekspedycji archeologicznych. Odbylem spotkania z kilkoma profesorami miejscowego uniwersytetu specjalizujacymi sie w tematyce pylonow jak rowniez techkaplanami Adeptus Mechanicus postrzegajacymi sie za ekspertow w tej dziedzinie. Wszystko na nic. Razem z Inshabelem, Naylem i Fischigiem zwiedzilem caly region od Kasr Tyrok po Kasr Bellan. Robotnik pracujacy w zakladach zbrojeniowych Kasr Bellan, zidentyfikowany jako czlonek Synow Baela, okazal sie niewinnym czlowiekiem, ktorego z kultysta laczylo jedynie takie samo nazwisko. Zmarnowane dziesiec godzin lotu slizgaczem. Aemos opracowal maszyne logiczna analizujaca odnotowane przez nas niescislosci w rejestrach pod katem udokumentowanej dzialalnosci kultu w przeszlosci. Maszyna nie potrafila wykazac zadnych powiazan miedzy tymi danymi. 42 Wspialem sie po schodach Ministerstwa Bezpieczenstwa Wewnetrznego i podszedlem do punktu kontrolnego przy wejsciu do gmachu. Powinno to juz w zasadzie byc zwykla formalnoscia. Przychodzilem tu o tej samej godzinie niemal codziennie przez siedemdziesiat piec minionych dni. Juz nawet rozpoznawalem z widzenia niektorych gwardzistow.Lecz kontrola wciaz wygladala tak samo jak za pierwszym razem. Dokumenty byly nie tylko otwierane, lecz skrupulatnie czytane i skanowane. Moja rozeta poddawana byla drobiazgowej kontroli. Oficer dyzurny zglaszal przez komunikator moje dane, by uzyskac pozwolenie na otwarcie wejscia. -Czy was to nigdy nie meczy? - zapytalem jednego z oficerow znajduja cych sie w punkcie kontrolnym, kiedy chowalem swoje dokumenty do kie szeni plaszcza. -Co ma nas meczyc, sir? - odparl pytaniem. Po pierwszym tygodniu nie spotkalem juz wiecej pulkownika Ibbeta. Opiekowali sie mna stale ulegajacy zmianom zolnierze. Jeden z nich oswiadczyl, ze rotacje te spowodowane byly grafikami dyzurow, ale ja wiedzialem swoje: zaden z nich nie chcial utrzymywac dluzszych kontaktow z inkwizytorem. Zwlaszcza tak ciekawskim inkwizytorem jak ja. Tego poranka role mej eskorty pelnil major Revll. Revll, posepny mlody mezczyzna, pracowal ze mna po raz pierwszy. -Jak moge panu pomoc, sir? - zapytal sucho. Westchnalem. Otwarte rejestry i elektroniczne notesy walaly sie na blacie stolu tak jak je pozostawilem poprzedniego dnia wieczorem. Zanim zdazylem wyjasnic, ze to ja zrobilem caly ten balagan, Revll wzywal juz podniesionym tonem jakiegos urzednika, by ten posprzatal gabinet. Spojrzal na mnie podejrzliwie slyszac wyjasnienia. -Byl pan juz tutaj wczesniej? Westchnalem ponownie. Mialem dwie godziny czasu. O jedenastej umowilem sie z Inshabelem i Bequin na lot do jednej z rybackich osad na wyspach Caducades, gdzie rzekomo mozna bylo znalezc czlowieka wiedzacego cos o przemycie. Bylem przekonany, ze czekalo nas kolejne rozczarowanie. Zaczalem od wykazu lotow atmosferycznych i transferow orbitalnych obejmujacego pore letnia dwadziescia cztery miesiace temu. W polowie wykazu natrafilem na zapis rejestrujacy tranzyt promu z orbity planety na ladowisko w Kasr Gesh. Gesh znajdowalo sie niedaleko jednego z pylonow bedacych zrodlem zainteresowania Synow Baela. Co wiecej, przegladajac szczegoly rejestru zauwazylem, ze tranzyt odbyl sie trzy dni przed ostatnim incydentem z udzialem kultystow. Wlaczylem roboczy terminal i zazadalem dalszych informacji. Moje zadania zostaly natychmiast odrzucone. Posluzylem sie wyzszym kodem dostepu i otrzymalem raport, w ktorym utajniono zarowno tozsamosc osoby objetej tranzytem jak i nazwe czekajacego na orbicie statku. Poczulem fale podekscytowania. Nawet cel wizyty w Kasr Gesh byl utajniony. Wsunalem do terminala moj najwyzszy klucz kodowy. Urzadzenie chrobotalo i rzezilo, przetwarzajac w pamieci zbiory danych i kody dostepu. Na ekranie pojawilo sie nazwisko. Moja ekscytacja natychmiast uleciala, zastepiona uczuciem zrezygnowania. Neve. Utajniony wpis do rejestru byl zastrzezona misja inkwizytor-gene-ral Neve. Powrocilem z powrotem do punktu wyjscia. Na wyspie bylo lodowato i pustawo. Mala rybacka osada przycupnela na skraju zatoki po zachodniej stronie ladu. Inshabel posadzil slizgacz na zbudowanym z kamieni placyku obok wiszacych na palach sieci. -Jak dlugo jeszcze, Gregorze? - zapytala mnie Bequin zawiazujac wokol szyi szal. -Jak dlugo do czego? -Do chwili, kiedy sie poddamy i odlecimy stad. Czuje sie chora od pobytu na tym przekletym swiecie. Wzruszylem ramionami. -Jeszcze tydzien. Do Mszy Swiec. Jezeli do tego czssu nic nie znajdzie my, obiecuje pozegnac sie z Cadia. W trojke poszlismy do ponurej tawerny zbudowanej opodal falochronu. Zlowione niedawno ryby, dlugie na prawie dwa metry, wisialy na sznurach suszac sie w zimowym sloncu. Barman nie chcial z nami w ogole rozmawiac, ale jeden z jego pomocnikow zaprowadzil nas do mniejszej przybudowki. Przyznal sie, ze to on wyslal mi wiadomosc o przemytniku. Powiedzial tez, ze szmugler czeka w pokoiku na spotkanie z nami. Weszlismy do przybudowki. Oczekujacy nas mezczyzna siedzial przy kominku grzejac swe upierscienione dlonie. Poczulem silny zapach wody kolonskiej. -Dzien dobry, Gregorze - powiedzial Tobias Maxilla. Nie baczac na dobiegajace z pokoiku podniesione glosy pomagier barmana przyniosl omlety i miski rybnej zupy oraz butelke wina. -Moze bys tak sie wytlumaczyl? - zazadal ze zloscia Inshabel. -Oczywiscie, drogi Nathunie, oczywiscie - odparl Maxilla ostroznie rozle wajac wino do przyniesionych na tacy kieliszkow - Cierpliwosci. -Natychmiast, Tobiasie! - sarknalem. -Och! - spowaznial widzac moj wyraz twarzy. Usiadl na krzesle. -Przyznaje, ze przez ostatnie kilka tygodni czulem sie odstawiony na bocz ny tor. Wiedzialem, ze dreczy cie obsesyjne pragnienie poznania sposobu podrozy na te planete z obejsciem kordonu bezpieczenstwa. Anonimowo. Powiedzialem sobie: Tobiasie, to jest cos, co potrafisz zrobic, nawet jesli Gregor nie bedzie zadowolony. Przemyt, Tobiasie, to twoja specjalnosc. Tak wiec postanowilem sprobowac przeszmuglowac siebie tutaj. I zgadnij cie, jak mi poszlo? Upil nieco wina z kieliszka patrzac na nas z wyrazem ogromnej dumy. -Przeszmuglowales siebie na powierzchnie planety po to, by udowodnic, ze jest to mozliwe? - zapytala wolno Bequin. Skinal potakujaco glowa. -Moj prom stoi ukryty w lasku za osada. To zadziwiajace jak wiele ust i oczu mozna zamknac odpowiednia iloscia gotowki. -Nie mam pojecia, co ci odpowiedziec - oswiadczylem. Maxilla rozlozyl rece. -Kilka tygodni temu powiedziales mi, ze Gwardia Planetarna nie posiada zadnych dowodow na istnienie nielegalnej imigracji. Niemniej jednak jes tem teraz tutaj, by udowodnic, ze to bledne zalozenie. Cadia to twardy orzech do zgryzienia, musze to przyznac, jeden z najtwardszych w mojej karierze. Ale nie jest to niemozliwe, jak zreszta sam widzisz. Pochlonelem jednym lykiem zawartosc swego kieliszka. -Za cos takiego powinienem zerwac z toba wszelka wspolprace, Tobiasie. Dobrze o tym wiesz. -Daj spokoj, Gregorze! Tylko dlatego, ze udowodnilem, iz cadianska Planetarna Gwardia to gromada glupcow? -Poniewaz zlamales prawo! -Nie, nie zlamalem. Byc moze nagialem nieco, ale nie zlamalem. Moja obecnosc tutaj jest calkowicie legalna, zarowno wedlug lokalnego prawa cadianskiego jak i uniwersalnego imperialnego. -Jakim sposobem? -Pomysl, moj stary druhu. Jak sadzisz, dlaczego moj prom nie zostal rozrzucony w kawalkach po niebie dzisiejszego poranka przez tych napalonych cadianskich pilocikow? To pytanie retoryczne. Odpowiedz brzmi... poniewaz w chwili przechwycenia przez mysliwce podalem droga radiowa wlasciwe kody autoryzujace i to ich zadowolilo. -Ale kody dzienne sa zastrzezone! Zabezpieczone potrojna procedura weryfikacyjna! Podaje sie je wylacznie wysokim ranga osobnikom. Na kogo mogles sie powolac, by uzyskac do nich dostep? -Alez na ciebie, Gregorze, na ciebie. * * * * * Rozwiazanie zagadki przez caly ten czas lezalo w zasiegu moich rak, ale dopiero Maxilla zdolal mnie oswiecic, w dodatku w najbardziej denerwujacy z jego sposobow. Gwardia Planetarna nie posiadala zadnych danych o nielegalnej imigracji, poniewaz imigracja o charakterze nielegalnym faktycznie nie istniala. Ci przybysze, ktorzy probowali przebic sie przez kordon kontrolny Cadii i zostali na tym przylapani, gineli. Ci, ktorzy zdolali sie przemknac, nigdy nie byli odnotowywani.Poniewaz uzywali wysoce utajnionych kodow autoryzacyjnych, podszywajac sie pod pracownikow Imperium omijajacych rutynowe kontrole. Ludzi takich jak ja. Takich jak Neve. * * * * * -Nigdy nie wykonalam takiego kursu - oswiadczyla Neve patrzac na ekran mojego elektronicznego notesu - Tego tez.-Oczywiscie. Lecz ktos pozyczyl sobie pani kod autoryzacyjny i uzyl go do uzyskania pozwolenia na tranzyt orbitalny. W ten wlasnie sposob sie tutaj dostawali. Prosze spojrzec, pani kod, tu i tu. A wczesniej kody pani poprzednika, Gonfala. Falszerstwa ciagna sie czterdziesci lat wstecz. Kazdy przejaw aktywnosci Synow Baela... oraz innych zakazanych kultow... jest scisle powiazany z tranzytami orbita-ziemia zarejestrowanymi jako rutynowe loty pracownikow Inkwizycji. -Niech mnie Imperator strzeze! - Neve podniosla wzrok znad notesu. Odlozyla urzadzenie i ochryplym glosem zazadala od serwitora, by ten natychmiast doniosl wiecej lamp do jej gabinetu. -Lecz moj kod autoryzacyjny jest zastrzezony. W jaki sposob go ukradzio no? Eisenhorn, twoj kod uzyto do udowodnienia tych przypadkow. Jak ktos tego dokonal? Milczalem przez chwile. -Niezupelnie go skradziono. Jeden z moich wspolpracownikow wypozyczyl go, by mi udowodnic zasadnosc swoich racji. -Dlaczego nie czuje sie zbytnio zaskoczona? Zreszta, to bez znaczenia! Eisenhorn, istnieje pewna roznica pomiedzy toba i mna. Ty mozesz sobie pozwolic na zatrudnianie niepokornych pomocnikow, ktorzy za twoimi ple-x 43 cami stosuja razaco nieortodoksyjne metody. Ja nie. Nikt w taki sposob nie mogl ukrasc mojego kodu.-Zgadzam sie, ale tak sie wlasnie stalo. Kto ma dostep do tego kodu? -Nikt! Nikt poza mna! -A ponad pania? -Ponad? -Wspominalem juz, ze przeciwnik moze nalezec do naszego grona. Starszy ranga inkwizytor, moze nawet jakis mistrz. Z pewnoscia doswiadczony we teran posiadajacy dosc wiedzy i wplywow, by pociagnac za odpowiednie sznurki. -To wymagaloby bezposredniego dostepu do moich danych na najwyz szym poziomie utajnienia. -Dokladnie. Sprawdzmy to. Tak wlasnie odkrylem slaby punkt mego tajemniczego przeciwnika. Ta przelana dotad krew, wscieklosc, gniew i cierpienia byly niczym wobec tak prostego sposobu odkrycia jego tozsamosci. By przywlaszczyc sobie identyfikator Neve oraz kody autoryzacyjne jej poprzednika, moj nieprzyjaciel zmuszony zostal do pozostawienia sladu wlasnej tozsamosci w pamieci terminali. Rejestr tej operacji byl rzecz jasna zaszyfrowany. Siedzac wspolnie przed monitorem w gabinecie Neve, szybko odnalezlismy stosowny zapis. Nawet nie byl ukryty. Wrog nigdy nie pomyslal, ze ktos wpadnie na pomysl odszukania tego pliku. Lecz wciaz pozostawala kwestia szyfru. Poziom programu kodujacego wykraczal poza mozliwosci moje i Neve. Podpisujac sie wspolnie pod odpowiednim zadaniem za pomoca Astropathi-cusu poprosilismy naszych przelozonych o udostepnienie odpowiedniego klucza dekodujacego. Na odpowiedz przyszlo nam czekac piec godzin. * * * * * Tuz po polnocy skryba Officio Astopathicus przyniosl elektroniczny notes z wiadomoscia. Silny zimowy wicher zawodzil za scianami wprawiajac w drzenie grube mury przedstawicielstwa.Siedzielismy z Neve w jej gabinecie, sami. Uznalismy, ze powaga sprawy nakazuje ograniczyc do minimum obecnosc swiadkow. Stanelismy wobec odpowiedzi na krytycznie wazne pytanie. Rozmawialismy o roznych rzeczach, tak dla zabicia czasu, chociaz oboje bylismy zmeczeni i spiacy. Neve miala ze soba butelke cadianskiej wodki, ktora przynajmniej troche nas rozgrzewala. Jej asystnent zapowiedzial przybycie skryby. Mezczyzna wszedl do gabinetu klaniajac sie nisko, ukryte pod jego szatami cybernetyczne implanty zgrzytaly metalicznie. Notes sciskal w peku ruchliwych wtyczek interfejsowych, ktore sluzyly mu za dlon. Neve odebrala notes i odeslala skrybe na zewnatrz gabinetu. Wstalem z krzesla odstawiajac na blat stolu ledwie napoczety kieliszek wodki. Neve odwrocila sie w moja strone, wsparta na swej srebrnej lasce. Pokazala mi trzymany w dloni notes. - Mozemy zaczynac? - zapytala. Przeszlismy do malego pokoiku roboczego. Neve wlozyla notes do stacji czytnika danych w obudowie starego terminala. Na zielonym ekranie urzadzenia pojawily sie rzedy migoczacych runow. Inkwizytor-general otworzyla plik, ktorego nie potrafilismy rozszyfrowac, po czym wlaczyla program dekodujacy. Zlamanie szyfru zajelo kilka sekund. I wtedy na malym zielonym wyswietlaczu terminala pojawila sie tozsamosc czlowieka, ktory skradl kod autoryzacyjny Neve, by posluzyc sie nim dla wlasnych celow. Przeklety nareszcie odkryl swe imie. Tozsamosc ta zaszokowala nawet mnie. -Na chwale niebios! - wyszeptala inkwizytor-general Neve - Quixos. * * * * * Aemos klocil sie z Cutchem, glownym savantem Neve.-Quixos nie zyje, nie zyje od dawna - utrzymywal Cutch - To bez watpie nia sprawka kogos, kto posluzyl sie jego nazwiskiem... -W rejestrach Inkwizycji wciaz figuruje jako zyjacy agent. -Z braku lepszych wyjasnien. Nie odnaleziono ciala ani dowodu zgonu... -Dokladnie rzecz ujmujac... -Zniknal. Nie otrzymano zadnego sladu zycia ani slowa od Quixosa od ponad stu lat. -Zadnego nie zauwazylismy - wtracilem swoja opinie. -Eisenhorn ma racje - poparla mnie Neve - Inkwizytor Utlen byl uwazany za zmarlego przez siedemdziesiat lat. Pojawil sie w przeciagu jednej nocy, obalajac tyranie na Esquestorze II. -To wszystko jest bardzo niepokojace - wymruczal Aemos. Quixos. Quixos Wielki. Quixos Swiatly. Jeden z najczcigodniejszych in kwizytorow sluzacych kiedykolwiek sprawie Imperium. Jego opracowania byly naszymi lekturami obowiazkowymi w latach szkolenia. Stanowil zywa legende. Majac zaledwie dwadziescia jeden lat wypedzil demony z Artum. Potem oczyscil podsektor Endorian z jego falszywych bozkow. Przelozyl na gothic Ksiege Eibonu. Zniszczyl sekretny kult Nurgla majacy swa kryjowke w jednym z palacow samej Terry. Wytropil i zabil heretyckiego Marine Baneglosa. Zlikwidowal Szepczacych z Domactoni. Ukrzyzowal Wiedz- miego Krola z Sarpethu na blankach jego plonacej metropolii. Lecz przez caly ten czas otaczaly go niejasne pogloski. Twierdzono, jakoby zbytnio zblizal sie do zla, ktore niszczyl. Bez watpienia byl radykalem. Niektorzy czlonkowie Ordo twierdzili, ze byl oszczepiencem. Inni, w bardziej prywatnych rozmowach, uwazali go za kogos znacznie gorszego. Dla mnie byl zawsze wybitnym czlowiekiem, ktory byc moze posunal sie za daleko w swej pracy. Z ogromnym szacunkiem traktowalem jego imie i zawodowe osiagniecia. Poniewaz bylem pewien, ze dawno juz nie zyje. -A zatem, czy on moze nadal zyc? - zapytala Neve. -Madam, nie nalezy... - zaczal Cutch. -Nie mam pojecia, dlaczego go pani zatrudnia - przerwalem slowa cadian-skiego savanta patrzac na niego z politowaniem - Opinie tego czlowieka nie maja odniesienia do rzeczywistosci. -Doprawdy?! - obruszyl sie Cutch. -Zamilcz i wyjdz! - polecila mu Neve. Podeszla blizej i wyjela mi z dloni pusty kieliszek. -No dobrze. Przedstaw swoja opinie. -Na pewno chce ja pani uslyszec? Od takiego awanturnika jak ja? Jest pani pewna, inkwizytor-general? Wcisnela mi napelniony wodka kileiszek w dlon tak gwatlownie, ze omal nie rozlala trunku. -Po prostu przedstaw swoja cholerna opinie! Upilem lyczek alkoholu. Aemos zerkal na mnie nerwowo z krzesla tuz przy drzwiach gabinetu. -Quixos nadal moze zyc. Mialby obecnie... ile lat, Aemos? -Trzysta czterdziesci dwa, sir. -Wlasnie. Nie jest to przeciez az tak ekstremalny wiek, prawda? Nie, jezeli wezmiemy pod uwage cybernetyczne implanty, zabiegi odmladzajace czy... czarna magie. -Psiakrew! - warknela Neve. -Jest niebywale utalentowanym indywidualista, dobitnie tego dowodzi je go biografia. Ma tez reputacje, nie potwierdzona do konca, zdecydowanego radykala. Lubil... igrac z Osnowa. I tyle mozemy o nim powiedziec. Fakt, ze od stu lat niczego o nim nie slyszelismy nie oznacza bynajmniej, jakoby nie jest juz aktywny. -A co z ta jego aktywnoscia? - Neve dwukrotnie stuknela szpicem laski w podloge - Co? Co? Wykorzystywanie spetancyh demonow? Przeciaganie na swa strone inkwizytorow? Poszukiwania zakazanych tekstow, jak chociazby ten twoj Necroteuch? Zaplanowanie przerazajacej zbrodni na Thra-cian? -Byc moze. Dlaczego nie? -Bo to uczyniloby z niego potwora. Dokladne przeciwienstwo wszystkiego tego, co stanowi sedno naszej organizacji! -Owszem, to prawda. I zdarzalo sie to juz w przeszlosci. Potezny czlowiek zblizajacy sie zbytnio do zrodla zla, ktore poprzysiagl niszczyc i ulegajacy jego podszeptom. Przykladem moze byc inkwizytor Ruberu. -Dobrze! Ruberu, znam te sprawe... -Wielki mistrz Derkon? -Zgadza sie, pamietam... -Kardynal Palfro z Mimigi? Swiety Bonifacy, zwany rowniez Deathshead Tysiaca Lez? - wtracil sie do rozmowy Aemos. -Na litosc boska! -Wielki Lord Vandire? - zasugerowalem. -W porzadku, w porzadku. -Horus? - Aemos znizyl glos do szeptu. Zapadla dluga chwila milczenia. 44 -Wielki Quixos - wymruczala Neve spogladajac mi w oczy - Czy jegorowniez musimy dodac do tej bluznierczej listy? Czy musimy przeklnac imie jednego z naszych najwiekszych braci? -Tak, jesli to prawda - odparlem. -Co zatem zrobimy? - zapytala. -Znajdziemy go. Sprawdzimy, czy poprzednie dekady faktycznie prze istoczyly go w czlowieka, jakiego sie slusznie obawiamy. A jesli to okaze sie prawda, niech Imperator mi wybaczy, oglosimy go mianem heretyka i Extremis Diabolus i zniszczymy za wszystkie te zbrodnie. Neve usiadla ciezko na krzesle gapiac sie do wnetrza swego kieliszka. Uslyszelismy stukanie do drzwi. Aemos otworzyl. Przyszedl Fischig. -Sir... madam... - powiedzial wykonujac uklon w strone Neve. -Slucham, Fischig? -W zwiazku z waszymi odkryciami dzis w nocy przystapilismy do monito ringu tranzytow orbitalnych. Dwie godziny temu w Kasr Gesh wyladowal prom. Wszedl w cadianska przestrzen powietrzna poslugujac sie kodem autoryzacyjnym inkwizytor-general. Gesh bylo ostatnim znanym nam miejscem aktywnosci Synow Baela. Chwycilem pospiesznie swoj plaszcz. -Za pani pozwoleniem, inkwizytor-general? Neve wstala ze swojego miejsca z zacieta twarza. -Za twoim pozwoleniem, Eisenhorn. Mam zamiar ci towarzyszyc. * * * * * Kasr Gesh dzielily trzy godziny lotu od Kasr Derth. Silne zimowe wiatry dely od strony gorskich wyzyn i wahadlowiec wibrowal ustawicznie pod wplywem uderzen snieznej burzy.Moja grupa znajdowala sie w komplecie na pokladzie statku, szykujac swoj sprzet i bron. Identyczne przygotowania czynila inkwizytor-general Neve i towarzyszaca jej druzyna szesciu cadianskich zolnierzy. Mezczyzni w zimowych pancerzach osobistych sprawdzali swoje matowobiale lasery i reczne karabiny maszynowe. -Na boski Tron, to dopiero sa prawdziwi dranie - mruknal do mnie Nayl, kiedy mijalem go idac wzdluz przedzialu pasazerskiego. -Jestes pod wrazeniem? -Raczej przestraszony. Regularny Cadianin jest dla mnie wystarczajacym przeciwnikiem. Ci tutaj to elita. Elita elit. Kasrkini. -Kto taki? - zapytalem zdziwiony nieco zachowaniem Nayla, doswiadczonego w koncu wojownika. -Kasrkini. Najlepsi cadianscy zolnierze, a potrafisz sobie chyba wyobrazic, co takie okreslenie oznacza. To urodzeni zabojcy. -Skad wiesz? -Daj spokoj... spojrz na ich karki. Tatuaze w postacie morskiego orla z Caducades. A zreszta odpusc sobie tatuaz. Popatrz na same karki. Widywa lem juz bardziej watle pnie drzew. -Dobrze, ze sa po naszej stronie - odparlem. -Mam nadzieje, ze sa - burknal Nayl. Ruszylem w swoja droge. Poklad wahadlowca zakolysal sie pod naszymi nogami. Stapajac ostroznie i lapiac za wiszace pod sufitem skorzane petle podszedlem do Neve. Miala na sobie lekki wojskowy pancerz i zimowy plaszcz z kapturem. Swoja srebrna biurowa laske wymienila na jej wspomagany hydraulicznie odpowiednik z wbudowanym cylindrycznym granatnikiem. Majac na sobie futrzany plaszcz i pancerz osobisty czulem sie dziwnie odsloniety. -Czy to pani standardowe wyposazenie? - zagadnalem. -Niezbedny stroj wyjsciowy. Powinienes kiedys wyskoczyc ze mna na noc na jedna z tutejszych wysp, zapolowalibysmy na jakis kult. -Moi ludzie sa nieco... zaklopotani. Czy pani eskorta to kasrkini? -Tak. -Ich reputacja dalece ich wyprzedza. -Podobnie jak twoja ciebie. -Dziekuje za komplement. Niemniej jednak... Neve odwrocila glowe w kierunku Cadian. -Kapitanie Echbar! - krzyknela ponad rykiem silnikow wahadlowca. -Inkwizytor-general ma'am! - odkrzyknal stojacy w tyle grupy zolnierz. -Inkwizytor Eisenhorn pragnie zapewniania, iz jestescie najlepszymi z naj lepszych i bedziecie dostatecznie ostrozni, by przez przypadek nie postrze lic jego lub ktoregos z jego towarzyszy. Szesc ukrytych pod bialymi helmami twarzy spojrzalo jednoczesnie w moim kierunku. -Wprowadzilismy sygnatury optyczne pana i panskich wspolpracownikow do 45 do naszych ukladow celowniczych, sir - poinformowal mnie Echbar - Nie bedziemy mogli nikogo z was postrzelic, nawet jesli bysmy tego chcieli.-Wolalem sie upewnic. To moi ludzie poprowadza grupe. Byc moze nie dojdzie do koniecznosci uzycia sily, jesliby jednak tak sie stalo, haslem radiowym lub komenda mentalna bedzie "Rozany Ciern". Kanal lacznosci to gamma dziewiec osiem. Jestescie przygotowani na psioniczne manife stacje? -Jestesmy przygotowani na wszystko - odparl krotko Echbar. Wahadlowiec przestal sie trzasc. -Opuscilismy strefe burzowa - oglosila przez komunikator Medea. Chwile pozniej odezwala sie ponownie. -Widze swiatla naprowadzajace. Ladowisko w Kasr Gesh za dwie minuty. * * * * * Pylon wznosil sie trzy kilometry od zewnetrznych umocnien Kasr Gesh. Noc byla czysta, niebo skrzylo sie blaskiem gwiazd. Oko Grozy pulsowalo metna aura nad naszymi glowami i odnosilem wrazenie, ze tej nocy swiecilo mocniej niz kiedykolwiek wczesniej.Wiedzialem, ze gdzies w gorze statki systemowe cadianskiej Gwardii Planetarnej scigaly tajemniczy okret, na ktorego pokladzie przylecieli do Kasr Gesh intruzi. Neve polaczyla sie z centrala Gwardii wydajac scisle rozkazy dotyczace tego polowania, chcac zyskac pewnosc, iz nikt nie rozpocznie poscigu, zanim nie znajdziemy sie przy pylonie. Nie chcielismy sploszyc naszych gosci. Moj zespol przemieszczal sie po zamarznietym zboczu rozleglego wrzosowiska. Pylon byl czarna plama rysujaca sie na tle nieba, zaslaniajaca blask gwiazd. Slyszalem wyraznie jego zawodzenie. Wyjalem z pokrowca moja glowna bron: stormbolter pomalowany przeze mnie na zielono w gescie pamieci po zgubionej na Eechanie bezcennej broni bedacej podarunkiem kronikarza Brytnotha. Stormbolter byl wiekszy i posiadal znaczniejsza sile razenia, ale daleko mu bylo do swietnego wywazenia i niezawodnosci boltowego pistoletu. Przy pasie powiesilem krotka zakrzywiona cadianska szable o obosiecznej klindze, majaca zastapic moj ukochany energetyczny miecz. Byl to tylko kawalek ostrej stali, ale uprosilem kaplanow Ministorium w Kasr Derth, by nieco go wzmocnili. Lecz caly czas odnosilem wrazenie dziwnej bezbronnosci. Nayl szedl po mojej lewej stronie, dzwigajac automatyczny karabin. Husmaan po prawej, ze swym wiernym snajperskim laserem. Inshabel za mysliwym, sciskajac dwa antyczne laserowe pistolety, ktore nalezaly niegdys do inkwizytora Robana. Fischig, uzbrojony w policyjny automat srutowy, szedl daleko na lewej flance grupy. Bequin, trzymajaca w okrytej rekawiczka dloni dlugolufy automatyczny pistolet, stapala ostroznie tuz przy moim boku. W tyle skradali sie Neve i jej karskini, czekajacy na moj sygnal. Aemos pozostal na pokladzie wahadlowca razem z Medea, unoszac sie w poblizu ladowiska z wylaczonymi swiatlami pozycyjnymi. To oni raczej, a nie Neve i jej wojskowa elita byli moim ubezpieczeniem w tej misji. * * * * * -Co widzicie? - wyszeptalem do komunikatora.-Nic - odpowiedzieli Husmaan i Nayl. -Widze podstawe pylonu - zglosil sie Inshabel - Swiatla. -Potwierdzam - dodal ukryty po lewej Fischig - Sa tam ludzie. Widze osmiu, dziesieciu... dwunastu. Maja przenosne reflektory. Maja tez maszy ny. -Maszyny? -Przenosne skanery. -Znowu mierza - wyszeptala do komunikatora Neve. -Wiem - odparlem i dodalem w Glossii - Ciern widzi cialo, gwaltowne bestie w rece. Aegis w gotowosci, wzor kluczowy. Wszystkie punkty cowled. Sciezka torusa, wzor ebonitowy. * * * * * Stormbolter szczeknal, kiedy odciagnalem bezpiecznik. Zakapturzeni ludzie pracujacy w swietle rozstawionych u podstawy pylonu reflektorow zamarli zaskoczeni, po czym odwrocili sie powoli w moja strone.Zszedlem w dol wzniesienia dzielacego pylon od wrzosowiska, przez inkrustowane krysztalkami lodu rosliny, z bronia trzymana tak, by w razie koniecznosci moglem zabic ktoregokolwiek z nich. Bequin szla kilka krokow za mna, z pistoletem opuszczonym wzdluz uda, ale gotowym do natychmiastowego uzycia. Wiedzialem, ze w ciemnosciach ubezpieczaja nas Husmaan, Inshabel, Nayl i Fischig. -Kto tu jest przywodca? - zapytalem omiatajac grupe lufa broni. -Ja - odpowiedziala jedna z zakapturzonych postaci. -Podejdz blizej i przedstaw swoja tozsamosc - zazadalem. -Komu? Podnioslem lewa reke pokazujac trzymana w niej rozete. -Imperialnej Inkwizycji. Niektorzy z zamaskowanych ludzi jekneli z przerazenia. Przywodca nie okazal sladu leku. Postapil kilka krokow do przodu. Poczulem znienacka chlodny metaliczny zapach, ktory nie byl mi bynajmniej obcy. Ostrzezenie przyszlo zbyt pozno. Przywodca grupy powoli sciagnal z glowy swoj kaptur. Jego kanciasta, grubo ciosana czaszka byla pozbawiona jakiegokolwiek zarostu, a spod skory zdawala sie emanowac zimna niebieska poswiata.Zaostrzone, okryte stalowymi nakladkami rogi sterczaly z wysokiego czola. Oczy istoty byly krechami jaskrawego swiatla. Spetany demon! -Cherubael? - zapytalem oglupiony, wytracony z rownowagi. -Twojego upartego protektora tutaj nie ma, Eisenhorn - odparla istota szczerzac zeby i promieniujac bluznierczym swiatlem. -Jam jest Prophaniti. Rozany Ciern Do czego stworzeni sa Cadianie Ostatnia rzecz, jakiej moglbym siespodziewac Istnialy dwa wyjscia z sytuacji. Moglem dalej prowadzic te konwersacje i gadac sobie do chwili, w ktorej demon zabilby mnie, a potem cisnal dymiace cialo na stos trupow moich towarzyszy. Moglem tez krzyknac do radia "Rozany Ciern" i polozyc calkowite zaufanie w umiejetnosci bitewne swych towarzyszy oraz protekcje wiecznie czujnego Boga-Imperatora.-Rozany Ciern! - krzyknalem. Demoniczna istota, Prophaniti, postapila w moja strone. Otworzylem do niej ogien ze stormboltera i z rosnacym przerazeniem patrzylem jak bestia wylapuje w powietrzu rozpalone do bialosci pociski swymi dlugimi palcami. Bolty przybraly w jej szponach barwe ciemnej czerwieni, a wowczas odrzucila je na ziemie. Demon skupil cala swa uwage na mnie. To byl jego blad. Pierwszy strzal z ustawionego na pelna moc laseru Husmaana trafil istote w bok czaszki i wyrwal jej spory fragment. Kiedy materialna postac demona zachwiala sie na nogach, jej szaty zaczely sie rozpadac trawione wiazkami energii wystrzeliwanej z pistoletow Inshabela. Srutowy automat Fischiga ryknal i powalil bestie na kolana gradem miniaturych pociskow. Byly oficer Arbites spedzil sporo wolnego czasu recznie wykonujac amunicje do swej broni. Wszystkie sruciny odlane zostaly ze srebra, na kazdej z nich widnial wyryty pieczolowicie run ochronny, ktorego forme przekazalem kiedys Fis-chigowi. Prophaniti zawyl przeciagle, blogoslawione pociski palily jego cialo zywym ogniem. Zaczal podnosic sie z kolan, rozwscieczony i oszalaly z furii, lecz wtedy po mojej lewej stronie rozlegl sie donosny warkot przywodzacy na mysl uruchamiana pile tartaczna. Zasilany bebnowymi magazynkami karabin maszynowy Nayla zasypal demona gradem kul raniac go straszliwie, kaleczac metarialne cialo bestii. Kule urwaly jedna z nog potwora na wysokosci kolana, pozbawily go palcow lewej dloni. Diabelska energia, biala i zimna niczym lod, tryskala z ran na podobienstwo lawy, a ziemia dymila w miejscach, gdzie jej krople kapaly na wrzosowisko. Kultysci opamietali sie w koncu siegajac po bron i strzelajac chaotycznie. Noc wypelnila sie hukiem dzikiej kanonady. Gdzies z tylu rozlegl sie szczek laserow i wiazki swiatla syknely niebezpiecznie blisko naszych cial, tnac powietrze ponad glowami i barkami moich ludzi. Dwaj kultysci runeli na ziemie, jeden z nich zahaczyl o przenosny reflektor i przewrocil go na siebie. Echbar i jego karskini przemkneli tuz obok nas rzucajac sie w wir walki. Mowiac szczerze, teraz moge przyznac, ze w pewien sposob wydawali mi sie bardziej przerazajacy od demona. Prophaniti byl istota nadnaturalna i mozna bylo po nim oczekiwac czegos koszmarnego. Karskini byli tylko ludzmi i to wlasnie czynilo ich dzialania tak niezwyklymi. Szesc bialych rozmazanych plam wpadlo pomiedzy kultystow, lasery szczekaly rytmicznie. Zolnierze nie marnowali amunicji. Jeden strzal, jeden trup. Jakis heretyk przebiegl obok mnie i karskin podniosl w jego kierunku bron. Uklad celowniczy karabinu pisnal blokujac mechanizm spustowy, poniewaz znalazlem sie w polu razenia lasera. Sekunde pozniej kultysta oddalil sie dostatecznie od mojej postaci. Bron wypalila. Uciekajacy heretyk przewrocil sie i potoczyl bezwladnie po ziemi. Wieksza grupa czcicieli Chaosu wychynela zza drugiej strony pylonu, uslyszalem dobiegajace z tamtej strony dzwieki strzelaniny. Karabin Nayla terkotal metalicznie, wystrzaly laserowych pistoletow Inshabela nakladaly sie na siebie w charakterystyczny sposob. -Fischig! - wrzasnalem - Obejdz pylon wkolo! Zobacz, co jest po drugiej stronie! Sprobuj wziac jakiegos cholernego jenca, zanim karskini wszyst kich pozabijaja! Odwrocilem sie z powrotem w strone okaleczonego demona. Zranilismy go powaznie, ale nie mialem zludzen w kwestii jego fizycznej odpornosci. Lub raczej... sadzilem, ze nie mam. Prophaniti zniknal bez sladu, ziemia wciaz jeszcze dymila i syczala w miejscu, gdzie przed chwila stal. -Cholera! Cholera! Neve zbiegla po zboczu wzniesieniu w moim kierunku. -Eisenhorn! -Demon! Widzialas go gdzies?! Pokrecila przeczaco glowa. Donosna eksplozja wstrzasnela powietrzem gdzies po drugiej stronie pylonu. 46 -Zabiles go, prawda?-Nie, nawet po czesci - odparlem. -Gregor! - pisnela Bequin. Prophaniti znajdowal sie za mna, lewitujac w powietrzu pulsujac plugawa energia. Byl nagi, jego cialo szpecily potworne rany, ktore mu zadalismy. Prawa noga, urwana na wysokosci kolana, lsnila biala posoka. Otwarte przestrzeliny i poparzenia dymily na szerokiej klatce piersiowej, glowa zwisala z karku zlamanego laserowa wiazka Husmaana. Demon rozlozyl swe rece i z pozbawionej palcow dloni wystrzelila blyskawica trawiaca plomieniami zmarznieta trawe. -Niezla... proba... - wymamrotala przekrzywiona groteskowo glowa. Poniewaz nie okrywalo go juz zadne odzienie, widzialem wyraznie liczne lancuchy, klodki i pieczecie opasajace jego cialo. Pekate strzykawki i metalowe ogniwa wisialy wbite w skore, na oczkach lancuchow i kolczastej obrozy zacisnietej na szyi kolysaly sie rozliczne amulety. -Uciekajcie - powiedzialem do Neve i Bequin - Uciekajcie! Neve podniosla swoja laske i wypalila z granatnika. Pocisk trafil demona w podbrzusze, rozerwal je sypiac na wszystkie strony kawalkami korpusu. Stwor odlecial w tyl na kilka metrow, ale natychmiast zawrocil zblizajac sie do nas z belkotliwym zawodzeniem. Bequin ujela pod ramiona zarowno mnie jak i Neve. Jej antymentalny talent byl jedyna skuteczna bronia w przypadku tego pomiotu Osnowy i doskonale zdawala sobie z tego sprawe. Prophaniti zatrzymal sie jakis metr przed nami, unoszac sie w powietrzu, lsniac jaskrawo niczym gwiazda. Wyczuwalem odor smierci unoszacy sie wokol jego postaci. Zlamany kark wydal z siebie serie trzaskow, kiedy przekrzywiona glowa obrocila sie mierzac nas wzrokiem. Z oczodolow i ust demona buchalo lodowate swiatlo martwych slonc. Zacisniete kurczowo palce Bequin wbily mi sie gleboko w miesnie. Cala nasza trojka gapila sie na demona niczym zaczarowana, z wlosami targanymi powiewem nienaturalnego wiatru. -Tenacious - oswiadczyla istota - Nic dziwnego, ze Cherubael cie lubi. Mowil, ze zatrudniasz nietknietych. Madre posuniecie. Wy nie mozecie mi nic zrobic wasza bronia, ale ja w obliczu tej kobiety nic wam nie zrobie mo ca swego umyslu. -Na szczescie nie musze ubiegac sie do psioniki - dodala. Zdeformowana lapa przeciela znienacka powietrze. Neve krzyknela przerazliwie odrzucona w bok. Na szponach Prophaniti pojawila sie krew. Mentalna pustka Alizebeth chronila nas przed psionicznym atakiem demona, nie miala jednak zadnego wplywu na jego agresje fizyczna. Bestia ponownie machnela szponami, uskoczylem jednak przed nimi ciagnac za soba Bequin. Prophaniti zasmial sie chrapliwie. -Alizebeth! - krzyknalem chwytajac ja mocniej za ramie - Trzymaj sie mnie! Wyciagnalem z pochwy swoja szable. Krotkie zakrzywione ostrze lsnilo w blasku demonicznego swiatla, runy nakreslone na klindze przez klerykow Ministorum jarzyly sie zauwazalnie. Cialem niewprawnie ostrzem, desperacko i bez elegancji, przeciagajac klinga po piersi demona. Stwor zawyl i cofnal sie nieco, z szerokiej rany zaczal buchac gesty dym. Okrazalem bestie sciskajac kurczowo rekojesc szabli, Bequin trzymala sie tuz za moimi plecami. -Dobrze odrobiles swoja lekcje. Runiczne pentagramy na ostrzu. Swietny pomysl. Zabolalo mnie. Demon rzucil sie znienacka wprost na mnie. -Lecz ty zasmakujesz o wiele gorszego bolu! Alizebeth krzyknela rozpaczliwie. Potknela sie i upadla, a ja omal nie wypuscilem z uscisku jej dloni. Gdybysmy zerwali ze soba kontakt fizyczny, w ulamku sekundy poznalbym na wlasnej skorze potencjal psioniczny demona. Cialem szabla odrabujac fragment tkanki po lewej czesci klatki piersiowej Prophaniti, odslaniajac zebra. Szpony bestii wbily sie gleboko w moje lewe ramie i bok, drac na strzepy gruby pancerz osobisty. Czulem goraca krew cieknaca wartkim strumieniem po skorze torsu. Zamachnalem sie ponownie szabla probujac wykonac uin ulsar. Demon pochwycil ostrze broni w swa zdrowa prawa dlon. Dym buchnal z piesci zacisnietej kurczowo na klindze szabli. Prophaniti wyszczerzyl w grymasie cierpienia zeby. -Runy... bola... ale nie sa... silniejsze... niz bron... powinienes sie nauczyc... dokonywac lepszego doboru broni... nastepnym razem... -Chociaz... nastepnego razu... juz nie bedzie - szabla stala sie tak goraca, ze musialem wypuscic ja z reki krzyczac z bolu. Prophaniti odrzucil wygiety nadtopiony kawalek metalu gdzies w bok. Jego prawa reke pokrywaly aaa potworne oparzeliny, ale demon wydawal sie w ogole ich nie zauwazac. - Nadeszla pora, by umrzec - powiedzial i wyciagnal po mnie swe szpo-niaste lapy. Nastepne kilka sekund juz na zawsze wrylo mi sie w pamiec i jestem calkowicie pewien, ze nigdy nie spotkalem sie z rownie ogromnym aktem herozimu. Kapitan Echbar i dwaj jego karskini zaatakowali Prophaniti od tylu. Ich lasery byly zablokowane, poniewaz w celownikach broni znajdowaly sie sylwetki mnie i Bequin. Echbar staranowal swym cialem demona odrzucajac go w bok. Prophaniti uderzyl oficera wyrzucajac go w powietrze, po czym spopielil drugiego karskina swym spojrzeniem, gdy ten wlasnie skakal na demona. Trzeci Ca-dianin wbil bagnet po lufe lasera w klatke piersiowa bestii. Z rany wystrzelily diabelskie plomienie, ogarnely rece zolnierza i zmienily go w zywa kule ognia. Kiedy plonacy karskin runal na ziemie krzyczac przerazliwie, przy demonie pojawil sie ponownie Echbar. Krew tryskala z ran na szyi i policzku kapitana. Sciskajac oburacz ciezki wojskowy noz cadianski oficer rozprul brzuch Prophaniti az do kosci kregoslupa, a wtedy potworna eksplozja mentalnej energii rozerwala Echbara na strzepy. Wyjac potepienczo Prophaniti zwijal sie i dygotal w powietrzu. Wiedzialem, ze bestia nie kona. Wiedzialem, ze tak naprawde nie mogla umrzec. Lecz cadianska elita poswiecajac swe zycie dala mi szanse na zdobycie przewagi w tym pojedynku. Karskini polegli w imie Boga-Imperatora czyniac to, do czego kazdy Cadianin zostal zrodzony. -Aegis! Szkarlatne pieklo! Ciernisty redux ! Wykrzyczalem te slowa do komunikatora schylajac sie jednoczesnie, by podniesc z ziemi Bequin. Prophaniti znow zaczal sie do mnie zblizac. Rozswietlajac reflektorami czern nocy wahadlowiec wystrzelil znad grzbietu wzniesienia, lecac tuz przy powierzchni ziemi. Podmuch powietrza kladl zmarznieta trawe. Medea leciala tak nisko, tak niewiarygodnie nisko... Serwitorzy strzeleccy skierowali swe wiezyczki na postac demona. Kiedy pokladowe dzialka wahadlowca zaczely strzelac, sila ich ognia okazala sie tak monumentalna, ze materialna forma Prophaniti doslownie wyparowala. Swiatla statku znikly. Przycisnalem do siebie Bequin czujac jak z zimnego nieba spadaja na nas kropelki bedace plynna pozostaloscia po esencji demona. Uslyszalem wykrzykujacego me imie Fischiga. -Pomoz jej - powiedzialem do Hubrisjanina, gdy tylko do mnie podbiegl. Objal Alizebeth ramieniem. Rozejrzalem sie wokol. Podstawa pylonu uslana byla cialami zabitych, w wiekszosci zwlokami kultystow. Inshabel znalazl Neve, pokaleczona, ale zywa, lezaca dwadziescia metrow w gorze zbocza. Zaczal wzywac przez radio pomoc medyczna. Dopalacze wahadlowca zaplonely bialym blaskiem na tle nocnego nieba. Medea rzucila maszyne w szeroki luk zawracajac w naszym kierunku. Krwawiacy z rany na ramieniu Nayl oparl sie plecami o podstawe pylonu i wylaczyl obracajace sie wciaz lufy swego karabinu. -Musimy... musimy sie przegrupowac - powiedzialem. -Popieram - skinal glowa Fischig. -Nie macie pojecia, przeciwko czemu walczycie, prawda? - zapytal Hus- maan. Odwrocilismy sie wszyscy w jego kierunku. Stary lowca skor z Windho-ver schodzil z wrzoskowiska, swoj snajperski karabin trzymal w zagieciu jednej z rak. Z zachmurzonego nieba zaczal padac grad. -Wiecie? - syknal ponownie. Poczulem jak Bequin sztywnieje raptownie. To nie byl Husmaan. Mysliwy spojrzal wprost na mnie, biale swiatlo wypelnilo jego zrenice. Mowil glosem Prophaniti. -Nie macie najmniejszego pojecia - demon skwitowal swe wczesniejsze pytanie - Mozecie zniszczyc moja materialna manifestacje, ale nigdy nie zdolacie zerwac wiezi z mym panem. -Husmaan! - krzyknal z rozpacza Nayl. -Juz go tutaj nie ma. Mial najbardziej otwarty umysl z was wszystkich, wiec go sobie wzialem. Jego cialo posluzy mi przez jakis czas. Postapilem krok do przodu. Husmaan uniosl dlon. -Nie lekaj sie, Eisenhorn - oswiadczyl Prophaniti - Moglbym cie bez tru du zabic, tu i teraz... lecz to, co ma sie rychlo wydarzyc jest znacznie bar dziej interesujace. Husmaan rozlozyl szeroko rece i odrzucil w tyl glowe, po czym zaczal wznosic sie w powietrze, porzucajac swa bezcenna bron. Lecial coraz wyzej 47 i wyzej, az w koncu zniknal ponad wrzoskowiskami, wtapiajac sie w rozpalajaca stopniowo niebo poswiate switu.-Co on mial na mysli? - zapytala Bequin. -Nie mam... Ponad grzbietem wzniesienia pojawily sie znienacka snopy swiatel rzucanych przez silne reflektory, uslyszalem metaliczny zgrzyt gasienic. Dwadziescia cadianskich transporterow opancerzonych zatrzymalo sie na zboczu ponad niecka pylonu, ich pokladowe szperacze skapaly nas w morzu jaskrawego swiatla. Cadianscy zolnierze zbiegali w dol wzgorza mierzac do nas z odbezpieczonych karabinow. -Co to jest, do diabla?! - wrzasnal zdezorientowany Nayl. Nie wiedzialem, co mam mu odrzec. Czegos takiego najmniej sie spodziewalem. -Inkwizytorze Eisenhorn! - zatrzeszczal glosnik umieszczony na jednym z najblizszych transporterow - Za zbrodnie przeciwko Imperium, za ludo bojstwo na Thracian, za paktowanie z demonami zostajesz niniejszym aresztowany i wstepnie skazany na kare smierci. Rozpoznalem ten glos. Osma. Mlot Czarownic Trzy miesiace w Carnificinie Odlot z Cadii Inkwizytor Leonid Osma schodzil ku mnie po zboczu wrzosowiska, po jego bokach kroczylo szesciu zakapturzonych sledczych czytajacych glosno wybrane ustepy Ksiag Cierpienia i Wersetow Kary. Bladorozowe swiatlo poranka rozlewalo sie po chlostanych zimnym i wiatrem pustkowiach, szron inkrustowal lodygi traw. Gdzies daleko, ponad wybrzezem, morskie ptaki pokrzykiwaly witajac wschodzace slonce.Osmas byl silnie zbudowanym mezczyna o szerokich ramionach, okolo piecdziesiatki. Mial na sobie pokryty warstwa brazu pancerz silowy, ktory lsnil w pierwszych promieniach slonca pomaranczowym blaskiem. Bogato ornamentowane insygnia Malleus zdobily jego naramienniki i napiersnik, podobnie jak szesc wielkich pieczeci czystosci wiszacych przy pasie. Dlugie biale futro opadalo z jego barkow az do ziemi muskajac wierzcholki zmarznietych wrzosow. Mial blunt i pungacious twarz. Oczy blyszczaly ponad pulchnymi policzkami, przykryte masywnymi lukami brwiowymi. Krotko przyciete wlosy mialy barwe metalu. Kilka lat temu Osma stracil dolna szczeke walczac z oszalalym berserkerem Khorna. Zastepujacy ja cybernetyczny wszczep wykonany zostal z metalu pokrytego chromem, z reszta czaszki laczyly go miniaturowe silowniki. Emblemat Inkwizycji wznosil sie ponad glowa Osmy, umieszczony na metalowym precie wbudowanym w opancerzony akumulator pancerza. W jednej rece trzymal energetyczny mlot, symbol swego Ordo. W drugiej sciskal zamknieta ebonitowa tube na pergaminy. Rozpoznalem ja od razu. Carta extremis. -To jakies szalenstwo! - warknal Fischig. Otaczajacy go Cadianie podniesli wyzej swe karabiny. -Zamilcz! - ostrzeglem Hubrisjanina. Spojrzalem na moich towarzyszy. Wydawali sie tacy zagubieni, zaleknieni, pelni niepewnosci. -Nie bedziemy walczyc z naszymi bracmi - oswiadczylem - Zlozcie bron. Wyjasnie to nieporozumienie tak szybko jak tylko bedzie to mozliwe. Bequin i Inshabel podali swa bron otaczajacym nas cadianskim zolnierzom. Fischig niechetnie pozwolil gwardzistom zabrac strzelbe. Nayl otworzyl zamek karabinu mszynowego, odpial bebny i oddal je najblizszemu straznikowi. Pozbawiona amunicji ciezka bron zawisla na opasujacej cialo agenta uprzezy. Skinalem glowa z zadowoleniem. -Ciern do Aegisa, zimna woda, miekko - wyszeptalem do komunikatora, po czym stanalem przed Osma. Inkwizytor podniosl na moment swoj energetyczny mlot i towarzyszacy mu sledczy umilkli zamykajac swe ksiegi. -Gregorze Eisenhorn - powiedzial poslugujac sie formalnym Wysokim Gothicem - W imieniu Boga-Imperatora, naszego niesmiertelnego pana oraz w obliczu chwaly Zlotego Tronu, w imieniu Ordo Malleus i Inkwizycji obwieszczam, iz jestes diabolusem i w obliczu twych zbrodni przedstawiam te oto karte. Niech imperialna sprawiedliwosc zatryumfuje. Chwala Impera torowi. Wyjalem z pokrowca swoj stormbolter, wyciagnalem z niego magazynki i podalem bron Osmie ujmujac ja za lufe. -Przyjalem do wiadomosci twe zarzuty i twe slowa i poddaje sie formalnej procedurze - wypowiedzialem starozytna formulke - Niech imperialna spra wiedliwosc zatryumfuje. Chwala Imperatorowi. -Czy przyjmiesz z mej reki te karte? -Przyjmuje ja, gdyz moge udowodnic, iz jest po trzykroc falszywa. -Czy chcesz oswiadczyc, iz jestes niewinny, tu i teraz? -Oswiadczam to w pelni swiadomie. Niech tak zostanie zapisane. Audiodrony lewitujace ponad ramionami sledczych rejestrowaly caly przebieg naszej rozmowy, ale najmlodszy asystent Osmy zapisywal jej tresc swietlnym piorem w elektronicznym notesie unoszacym sie przed nim na antygrawitacyjnej podstawce. Poczulem pewne zadowolenie na ten widok. Bez wzgledu na groteskowosc i bezzasadnosc stawianych mi zarzutow Osma postepowal z absolutna dbaloscia o zachowanie formalnej procedury. -Prosze cie o oddanie twej odznaki. -Odmawiam. Zgodnie z przyslugujacym mi prawem domagam sie jej zachowania do chwili zakonczenia procesu. Osma skinal glowa na znak zgody. -Tego oczekiwalem - przeszedl plynnie z ceremonialnego Wysokiego Gothicu na jego potoczna odmiane - Dziekuje, iz zdecydowales sie na unik niecie nieprzyjemnosci. 48 -Nie sadze, aby udalo nam sie uniknac jakichkolwiek nieprzyjemnosci,Osma. Nie doszlo wylacznie do rozlewu krwi. Twoje dzialania sa oburza jace. -Wszyscy mowia tak samo - sarknal cicho i odwrocil sie, by odejsc. -Nie - zaprzeczylem, a on zatrzymal sie slyszac me slowa - Winni i sko rumpowani walcza. Odmawiaja wspolpracy. Stawiaja opor. W moim zyciu schwytalem dziewieciu formalnie oskarzonych diabolusow. Zaden z nich nie poddal sie bez walki. Zapisz to w swoich notatkach - powiedzialem do sledczego-skryby - Jesli bylbym winny, nigdy nie oddalbym sie w wasze rece w taki sposob. -Niech to zostanie zapisane - Osma warknal na wahajacego sie skrybe. Spojrzal na mnie ponownie. -Przeczytaj karte, Eisenhorn. Jestes zywym ucielesnieniem grzechu. Ta kiego wlasnie pokazu dobrej woli i checi do wspolpracy mozna bylo sie spodziewac po czlowieku o ogromnej inteligencji i sprycie. -Czy to forma komplementu, Osma? Inkwizytor splunal na ziemie. -Byles jednym z najlepszych, Eisenhorn. Mowiac prawde, lord Rorken blagal o laske dla ciebie. Podziwiam twoje poprzednie dokonania, ale ty przeszedles na druga strone. Jestes Malleus. Jestes renegatem. I za to przyj dzie ci zaplacic. -To bezsensowne... - zaczela mowic obolalym glosem Neve idac powoli w nasza strone. -To nie jest pani sprawa, inkwizytor-general - odpowiedzial Osma. Neve spojrzala na niego gniewnie, jej rozdarty pancerz pokryty byl warstwa krwi. -To moja prowincja, inkwizytorze. Eisenhorn znajduje sie pod moim zwierzchnictwem. Cala ta operacja lamie obowiazujace tu procedury. -Prosze przeczytac karte, inkwizytor-general - powiedzial Osma - I prosze sie zamknac! Eisenhorn jest przebiegly i bystry. Oszukal pania. Niech sie pani cieszy, iz nie jest wspoloskarzona w tej sprawie. Moi towarzysze zostali przeniesieni do Kasr Derth, gdzie objela ich swa opieka Neve. Dla mnie nie przewidziano takich luksusow. O swicie zostalem zabrany na poklad wojskowego promu. Maszyna poleciala na poludnie, na najdalej polozony skrawek archipelagu Caducades, do nieslawnego ca-dianskiego wiezienia. Carnificiny. Skuto mi rece i nogi. Siedzialem na ciasnym fotelu wbudowanym w sciane opancerzonej ladowni, otoczony przez cadianskich straznikow, czytajac w swietle wpadajacym przez male okienka tresc karty. Niedowierzalem swoim oczom. -I jak? - zapytal Fischig siedzacy na swoim fotelu, wcisnietym w rog kabiny. Mialem prawo do zabrania ze soba jednego rzecznika i wybralem do tej roli wlasnie Godwyna, majac na wzgledzie jego doswiadczenie w kwestiach prawnych imperialnego wymiaru sprawiedliwosci. -Przeczytaj sam - odpowiedzialem wyciagajac w jego strone karte. Jeden ze stoicko spokojnych Cadian zabral mi rulon i przekazal go mruczacemu cos ze zloscia Fischigowi. Po kilku minutach niezbednych na przestudiowanie dokumentu Godwyn zaczal bluznic w wyjatkowo obsceniczny sposob. -To samo pomyslalem - skomentowalem jego przeklenstwa. Carnificina wznosila sie posrod wzburzonego morza niczym pniak wielkiego drzewa, odartego z kory. Nie tyle ja zbudowano, co wykuto w skalnym masywie wyspy. W calym wiezieniu nie mozna bylo znalezc sciany, ktora mialaby mniej niz piec metrow grubosci. Fale roztrzaskiwaly sie z sykiem piany na granitowej podstawie fortecy, a jej zachodnie skrzydla smagal przenikliwy wicher nadciagajacy znad otwartego oceanu. Gory lodowe pochodzace z Cadu Sound i odleglych lodowcow w Caducades Isthmus unosily sie w lodowatych wodach pomiedzy wyspa wiezienna i skalistymi atolami dzielacymi ja od oceanicznych pustkowi. Powykrecane karlowate toporosle kurczowo trzymaly sie korzeniami nizszych czesci fortecy. Prom zwisl nad wschodnia czescia wiezienia, wyladowal na wycietym z kamiennego bloku pasie. Wojskowa eskorta poprowadzila mnie przez oswietlony chlodnymi promieniami zimowego slonca dziedziniec, powiodla w mroczne korytarze. Pomalowane na bialo sciany ociekaly wilgocia, w powietrzu unosil sie slony zapach morza. Zardzewiale lancuchy opadaly spod sufitu w strone dawno juz nie otwieranych studzienek kanalizacyjnych. Do moich uszu docieraly krzyki i zawodzenia wiezniow. W Carnificinie a 49 przetrzymywano glownie tych Cadian, ktorzy postradali rozum, w wiekszosci bylych zolnierzy oszalalych podczas przerazajacych wojen toczonych wokol Oka Grozy.Cadianscy gwardzisci przekazali mnie w rece grupy straznikow wieziennych noszacych czerwone uniformy, cuchnace starym potem i brudem. Przy ich pasach wisialy palki wstrzasowe i skorzane bicze. Moi nadzorcy otworzyli gruby na piecdziesiat centymetrow wlaz tkwiacy w jednej ze scian i wepchneli mnie do srodka celi. Pomieszczenie bylo niewielkie, cztery na cztery kroki, wyciete w skale, pozbawione okien. W powietrzu unosil sie dziwny odor. Moj poprzednik zmarl tutaj... i nigdy nie opuscil swej celi. Odsunalem na bok jego pozolkle kosci i usiadlem na drewnianej lawce. Nie mialem najmniejszego pojecia o biezacej sytuacji. Nikt nie powiedzial mi, czy Cadianie zdolali przechwycic tajemniczy statek scigany po orbicie planety lub czy ktokolwiek sledzil trajektorie lotu istoty bedacej niedawno nieszczesnym Husmaanem. Trop wiodacy do Quixosa, trop dopiero podjety dzieki szczesliwemu trafowi, stygnal z kazda sekunda zmarnowana na proceduralne gierki. A ja nie moglem uczynic nic, by temu zapobiec. -Kiedy po raz pierwszy zdecydowales sie zbratac z demonami? - zapytal sledczy Riggre. -Nigdy tego nie uczynilem ani nie zamierzalem uczynic. -Lecz spetany demon Cherubael znal cie osobiscie - stwierdzil sledczy Palfir. -Czy to pytanie? -To... - Palfir zawahal sie na chwile -Jakie sa twoje powiazania z demonem Cherubaelem? - podjal przesluchanie sledczy Moyag. -Nie utrzymuje kontaktow z zadnym demonem - odparlem. Siedzialem skuty na drewnianym krzesle ustawionym posrodku glownego hallu Carnificiny, rozswietlonego slonecznymi promieniami wpadajacymi do srodka sali przez wysokie okna. Trzej sledczy Osmy krazyli wokol mnie niczym zadne lupu drapiezniki, ich szaty powiewaly w powietrzu. -Zna twoje imie - stwierdzil Moyag. -A ja znam twoje, Moyag. Czy daje mi to nad toba jakakolwiek wladze? -W jaki sposob zorganizowales akt ludobojstwa w stolicy Thracian Prima-ry? - zapytal Palfir. -Nie ja to uczynilem. Nastepne pytanie. -Czy wiesz, kto jest autorem tej zbrodni? - pytanie zadal Riggre. -Nie do konca. Lecz jestem przekonany, iz to dzielo istoty, ktora nazywacie Cherubaelem. -Pojawila sie ona juz wczesniej w twym zyciu. -Zmierzylismy sie ze soba wczesniej. Sto lat temu, na 56-Izar. Musicie posiadac stosowne raporty na ten temat. Riggre zerknal na swych towarzyszy, zanim odpowiedzial. -Posiadamy. Lecz wiemy, ze poszukiwales tego demona az do chwili obecnej. -Tak. W ramach obowiazkow sluzbowych. Cherubael jest wyjatkowym bluznierstwem. Czy tak was dziwi fakt, iz go scigalem? -Nie wszystkie twoje kontakty z ta istota zostaly zarejestrowane. -Doprawdy? -Posiadamy zeznania Alaina von Baigga. Twierdzi on, iz wyslales agenta operacyjnego o pseudonimie Ogar w celu nawiazania kontaktu z Cheruba-elem. Nie powiadomiles o tym swych przelozonych. -Nie chcialem zajmowac uwagi lorda Rorkena tak blahym tematem. -Zatem nie zaprzeczasz? -Czemu mam zaprzeczac? Ze polowalem na Chaos? Nie, nie wypieram sie tego. -Rowniez tego, ze dzialales w tajemnicy? -A ktory inkwizytor nie dziala w tajemnicy? -Kim jest Ogar? - spytal Palfir. Nie zamierzalem utrudniac jeszcze bardziej zycia biednemu Fischigowi. -Nie znam jego tozsamosci - odparlem - Pracuje anonimowo. Sadzilem, ze beda mnie naciskac w omawianej kwestii, ale Moyag natychmiast zmienil temat przesluchania. -Jak udalo ci sie ocalic zycie podczas zajsc na Thracian? -Mialem szczescie. Palfir obszedl mnie wkolo, jego wypastowane buty piszczaly na gladkiej kamiennej posadzce. -Pozwol mi jasno wylozyc sprawe. Obecne przesluchanie to dla ciebie za ledwie wstep. W gescie poszanowania dla twojej rangi i dotychczasowych osiagniec rozpoczelismy od Pierwszej Akcji. Pierwsza Akcja jest... Przerwalem mu natychmiast ruchem reki. -Sluze w randze inkwizytora od wielu lat, Palfir. Wiem, czym jest Pierw sza Akcja. Werbalne przesluchanie bez ubiegania sie do przemocy. -Zatem znasz tez Trzecia i Piata Akcje? - sarknal Riggre. -Lekkie tortury fizyczne i skanowanie mentalne. Przez samo pytanie juz ubiegles sie do Drugiej Akcji, grozb werbalnych polaczonych z opisem pro cedur sledczych wyzszego stopnia. -Czy byles kiedykolwiek torturowany, Eisenhorn? - spytal Moyag. -Tak, przez bardziej bezwzglednych ludzi od ciebie. Sam rowniez stoso walem te metody. Druga Akcja nie ma na mnie zadnego wplywu. -Inkwizytor Osma upowaznil nas do zastosowania wszystkich Akcji z Dziewiata wlacznie - oswiadczyl Palfir. -I znowu grozba. Druga Akcja. To na mnie nie dziala, juz wam mowilem. Staram sie wspolpracowac. -Kim jest Ogar? - zapytal Riggre. A wiec przyjeli schemat arytmiki zadawanych pytan majacej oslabic moja czujnosc. Przez chwile poczulem cien uznania dla ich technik sledczych. -Nie znam jego prawdziwej tozsamosci, pracuje anonimowo. -Czy to aby nie Godwyn Fischig? Czlowiek wybrany przez ciebie na swego rzecznika? Czlowiek czekajacy teraz w sasiednim pomieszczeniu? Bywaly takie chwile, kiedy cierpienia zadane mi przez Gorgone Locke na Gudrun przynosily nieoczekiwane korzysci. Moja twarz nie potrafila okazac emocji, ktore sledczy spodziewali sie ujrzec. Lecz w glebi umyslu czulem chaos. Ich wiedza byla naprawde rozlegla, dostatecznie wysoka, by nawet zlamac Glossie, chociazby czesciowo. Wiedzialem, z jakiego zrodla czerpali informacje. Juz wczesniej wspomnieli o tym psie von Baiggu. Kilka miesiecy temu, jeszcze przed zbrodnia na Thracian, zaczalem zywic pewne podejrzenia wobec von Baigga. Wowczas sadzilem, iz to obserwator podstawiony przez lorda Rorkena. Teraz pojalem, ze Alain byl szczesliwy mogac opowiadac o mnie kazdemu chetnemu. Odkrylem niegdys slabosci von Baigga i zablokowalem jego kariere, on zas postanowil zaskarbic sobie wplywy innych inkwizytorow sprzedajac mnie w zamian. -Jesli chcesz mi powiedziec, ze Fischig jest agentem o pseudonimie Ogar, poczuje sie zaskoczony - oswiadczylem powoli, starannie dobierajac slowa. -Rozmowimy sie z nim w stosownym czasie - oswiadczyl Palfir. -Nie zrobicie tego, dopoki pelni role mojego rzecznika. To zlamie przyslu gujace mi prawa. Jesli chcecie go przesluchac, wpierw musialbym wyzna czyc drugiego rzecznika. Wedle wlasnego uznania. -Dojdziemy do tego tematu pozniej - odparl Riggre. -W jaki sposob przezyles na Thracian? - zapytal Moyag. -Mialem szczescie. -Sprecyzuj pojecie szczescia. -Zatrzymalem sie przy grobowcu admirala. Brama Spatianska ochronila mnie przed lotniczym atakiem - po klamstwach uslyszanych od Cherubaela na Eechanie balem sie powtorzenia tego wlasnie pytania w trakcie sledztwa psionicznego. Klamstwa demona lub przynajmniej proby zatajenia ich z pewnoscia zostalyby odkryte przez moich oprawcow. -Masakra byla tylko zaslona dymna majaca pozwolic ci na uwolnienie i wyprowadzenie z Thracian heretyckiego psionika Esarhaddona. -W normalnych okolicznosciach potraktowalbym taka teorie z politowaniem. Jesli cale wydarzenie zostaloby faktycznie zainicjowane w celu przejecia psionika, byloby niezwyklym marnotrawstwem srodkow. Niemniej jednak po czesci podzielam wasze podejrzenia dotyczace celow tej zbrodni. Chodzilo o uwolnienie Esarhaddona. Ale nie przeze mnie. Moyag oblizal niecierpliwie swoje zoltawe zeby. -Utrzymujesz, iz w rzeczywistosci przebiegiem zbrodni kierowal inkwi zytor Lyko? -W porozumieniu z demonem. -Lecz Lyko nie moze odpowiedziec na twoje zarzuty, prawda? Poniewaz zabiles go na Eechanie. -Lyko zginal jako zdrajca Imperium. -Podejrzewamy, ze zabiles go, poniewaz deptal ci po pietach. Postanowiles go zlikwidowac. -Po co ja tu wlasciwie siedze? Widze, ze doskonale radzicie sobie sami z odpowiadaniem na wlasne pytania. -Gdzie jest Esarhaddon? -Tam, gdzie go zabral Cherubael. -A zatem gdzie? - spytal Palfir. Wzruszylem ramionami. -Do swego pana. Do Quixosa. Wszyscy trzej sledczy wybuchneli smiechem. -Quixos nie zyje. Zmarl dawno temu! - parsknal Moyag. -Dlaczego wiec razem z general-inkwizytor odkrylismy, ze przejal jej kody dostepu dla uzyskania dostepu do cadianskiej przestrzeni powietrznej? -Poniewaz tak to upozorowales. Twierdzisz, ze Quixos uzyl swych wplywow do zdobycia kodow Neve. Jesli to prawda, przestepstwa takiego mogl sie dopuscic kazdy inkwizytor o dostatecznie wysokiej reputacji i doswiadczeniu. czeniu. Ty sam mogles tego dokonac. A wykorzystanie przykrywki pod postacia martwego czlowieka pozwalalo oddalic od siebie wszelkie podejrzenia. -Quixos nie umarl - chrzaknalem probujac oczyscic gardlo - Quixos to he retyk i Extremis Diabolus. Przeciaga na swoja strone takich inkwizytorow jak Lyko i Molitor. Korzysta ze spetanych demonow. Dokonuje masowych rzezi w celu ukrycia kradziezy psionikow klasy alfa. Trzej sledczy umilkli na moment. -Tracimy tutaj czas - dodalem - Nie jestem czlowiekiem, ktorego szuka cie. Lecz marnotrawstwo czasu nadal trwalo. Minal tydzien, potem drugi. Kazdego dnia bylem zabierany do glownego hallu i poddawany trwajacym od dwoch do szesciu godzin przesluchaniom na poziomie Pierwszej Akcji. Stawiane mi pytania powtarzane byly tyle razy, ze czulem juz szczere obrzydzenie na ich dzwiek. Zaden ze sledczych nie sprawial wrazenia zainteresowanego moimi sugestiami. Domyslalem sie, ze nawet nie probowano zweryfikowac zeznan. Niemniej jednak sledczy starali sie nie przechodzic do technik przemocy fizycznej lub mentalnej. Poniewaz posiadalem talent psioniczny, moglem w znaczacym stopniu utrudnic im sondowanie mentalne i doskonale o tym wiedzieli. Osma najwyrazniej kazal mnie wykonczyc psychicznie za pomoca niekonczacego sie potoku tych samych pytan. Kazdego wieczoru przyslugiwalo mi prawo do pietnastu minut rozmowy z Fischigiem. Nasze konwersacje byly niezwykle jalowe. Wiedzialem, ze cele nafaszerowano aparatura podsluchowa, a nalezalo przyjac za pewnik, iz moi przeciwnicy zlamali tez Glossie. Fischig niewiele mi powiedzial, z jego slow wywnioskowalem jednak, ze Medea, Aemos i wahadlowiec nie wpadli w rece Osmy, podobnie jak Essene. Nie odnaleziono zadnych sladow Prophaniti-Husmaana, Fischig byl tez pewien, ze tajemniczy statek kosmiczny odpowiedzialny za dostarczenie demona na Cadie nie zostal tamtej pamietnej nocy zatrzymany. Za posrednictwem Fischiga wyslalem petycje adresowane do Osmy, Rorkena i Neve, kwestionujac zasadnosc mego uwiezienia i domagajac sie podjecia dalszego sledztwa w sprawie Quixosa. Nie otrzymalem zadnej odpowiedzi. Msza Swiec dawno juz minela. Stracilem kolejne trzy tygodnie, nim pojalem, ze nastal juz nowy rok. Za grubymi wilgotnymi murami Carni-ficiny imperialny kalendarz wskazywal date 340.M41. Pod koniec trzeciego miesiaca pobytu w wiezieniu wszedlem do hallu na codzienne przesluchanie i ujrzalem Osme. -Usiadz - powiedzial wskazujac mi reka krzeslo ustawione posrodku sali. W hallu bylo ciemno i zimno. Lodowate zimowe wichry nadciagaly od wschodu i chociaz na zewnatrz panowal dzien, sloneczne swiatlo nie potrafilo przebic sie przez okna oblepione szczelnie warstwa sniegu. Moj oddech przemienial sie w obloczki pary, ustawicznie drzalem z zimna. Chcac rozproszyc mrok Osma rozstawil wokol scian pomieszczenia szesc przenosnych lamp. Usiadlem wciskajac zziebniete dlonie do kieszeni kurtki. Nie chcialem, by Osma dostrzegl moj dyskomfort. Stal opodal, ogrzewany cieplym powietrzem krazacym wewnatrz wypolerowanego silowego pancerza. Przegladal zawartosc elektronicznego notesu. Dostrzegalem swe odbicie w jego napiersniku. Mialem na sobie podarte i brudne ubranie, moja skora pobladla. Stracilem dobre siedem kilogramow, w zamian zas moglem pochlubic sie gesta broda, rownie kedzierzawa jak i moja grzywa. Jedynym prywatnym przedmiotem jaki pozwolono mi zatrzymac byla inkwizytorska rozeta wsunieta do kieszeni kurtki. Dodawala mi przez caly czas otuchy. Osma odwrocil sie i spojrzal mi w twarz. -W ciagu trzech miesiecy twoja historia nie zmienila sie nawet na jote. -Powinno ci to cos mowic. -Mowi mi to wiele o twej sile woli i przebieglym intelekcie. -A moze o mojej prawdomownosci? Odlozyl notes na blat jednego ze stolikow sluzacych za podstawki pod lampy. -Pozwol mi wyjasnic, co cie czeka. Lord Rorken uprosil wielkiego mistrza Orsiniego o twoja ekstradycje na Thracian Primaris. Tam staniesz przed Trybunalem Ordo Malleus oraz sledczymi Wydzialu Wewnetrznego. Ror- ken nie jest szczesliwy z kompromisu, ale Orsini nie pozwolilby mu wywal czyc nic wiecej. Twoj mistrz, jak slyszalem, uwaza, iz Trybunal bedzie mogl 50 mogl ostatecznie potwierdzic twa wina lub cie oczyscic z zarzutow.-Efekt pracy Trybunalu moze pograzyc ciebie i twego mistrza, lorda Be- ziera. Osma rozesmial sie krotko. -Mowiac szczerze, przyjalbym z przyjemnoscia taki dyskomfort, jesli tyl ko oznaczaloby to oczyszczenie z zarzutow tak cennego i wartosciowego inkwizytora jak ty, Eisenhorn. Lecz nie sadze, by tak sie stalo. Na Thracian trafisz na stos za wszystkie zbrodnie jakich sie dopusciles. -Wykorzystam wszystkie mozliwosci obrony, Osma. Skinal twierdzaco glowa. -Ja skorzystam z wszystkich moich mozliwosci. Czarne Statki przybeda za trzy dni, by zabrac cie na Thracian Primaris. To daje mi cale trzy dni na zlamanie cie, zanim sprawa wymknie mi sie z rak. -Lepiej uwazaj, Osma. -Zawsze uwazam. Jutro moj zespol rozpocznie przesluchania z uzyciem technik Dziewiatej Akcji. Bedzie ono trwalo nieprzerwanie do chwili przy bycia Czarnych Statkow lub wyznania przez ciebie tego, co chce uslyszec. -Dwa dni tortur Dziewiatej Akcji wystarcza, abym nie dozyl do chwili przybycia Czarnych Statkow. -Prawdopodobnie. Coz za wstyd. I padnie wiele pytan. Niemniej jednak to bardzo dyskretne wiezienie, a ja sprawuje nad nim wladze. To dlatego dzisiaj tylko sobie rozmawiamy. Tylko ty i ja. To twoja ostatnia szansa. Wyznaj mi teraz cala prawde, Eisenhorn, jak przyjaciel przyjacielowi. Ulatw nam obu zycie. Ujawnij grzechy nim rozpocznie sie jutrzejsze prze sluchanie, a oszczedzisz sobie rozprawy na Thracian, ja zas doloze wszel kich staran, bys umarl szybko i bezbolesnie. -Chetnie wyznam ci prawde. Jego oczy blysnely na dzwiek moich slow. -Wszystko jest juz tutaj, w notesie, ktory studiowales. Prawda jest to, co powtarzalem tu nieustannie od trzech miesiecy. Kiedy straznicy poprowadzili mnie z powrotem do celi, wiodac kamiennymi korytarzami, posrod ktorych rozbrzmiewal szum oceanu, Fischig czekal juz w celi. Nasz codzienny kwadrans. Przyniosl ze soba lampe oraz tace z moja kolacja: miske rzadkiej zupy rybnej, kawalki stechlego chleba i kubek rozcienczonego woda rumu. -Zostane deportowany przed Trybunal - oswiadczylem. Fischig skinal glowa. -Jak slyszalem, jutro maja sie rozpoczac tortury. Napisalem juz protest, ale jestem pewien, ze przez czysty przypadek wyladuje w smietniku. -Tez tak uwazam. -Powinienes zjesc kolacje. -Nie jestem glodny. -Po prostu jedz. Bedziesz potrzebowal sily, a po twoim wygladzie widac, ze nie masz jej w nadmiarze. Pokrecilem przeczaco glowa. -Gregor - Fischig znizyl ton - Musze ci zadac pytanie. Nie spodoba ci sie, ale jest bardzo wazne. -Wazne? -Dla mnie. I dla twoich przyjaciol. -Pytaj. -Czy pamietasz... na Boga-Imperatora, jakze to dawno temu bylo! ubiegly rok, kiedy spotkalismy sie ponownie, na cmentarzu przy Kasr Tyrok? -Oczywiscie. -W swiatyni powiedziales mi, ze nigdy nie uczyniles niczego, co mogloby przyniesc korzysc demonowi. Stwierdziles nawet nie potrafie sobie wyobrazic czynu tak szalonego. -Pamietam dobrze te rozmowe. Odparles, ze gdybys mnie o cos takiego podejrzewal, zastrzelilbys mnie na miejscu. Pokiwal glowa z pozbawionym wesolosci usmiechem. Zapadla chwila ciszy przerywanej jedynie trzaskiem plomienia lampy i szumem fal uderzajacych w klify wieziennej wyspy. -Chcesz zyskac pewnosc, prawda, Godwynie? - spytalem. Spojrzal na mnie przepraszajacym wzrokiem. - Potrafie to zrozumiec. Oczekuje calkowitej lojalnosci wobec moich wspolpracownikow. Wy macie prawo oczekiwac tego samego ode mnie. -Zatem znasz juz moje pytanie. Spojrzalem mu prosto w oczy. -Chcesz mnie spytac, czy klamalem. Czy w postawionych mi zarzutach nie kryje sie cien prawdy. Czy pracowales dla czlowieka, ktory bratal sie z demonami. -To glupie pytanie, wiem. Jesli bylbys winien, nie zawahalbys sie przed kolejnym klamstwem. -Jestem zbyt zmeczony, by probowac jakichkolwiek sztyczek, Godwynie. a 51 Przysiegam na Zloty Tron, iz nie jestem czlowiekiem, za jakiego postrzega mnie Osma. Jestem sluga Imperatora i Inkwizycji. Znajdz mi jakiegos orla, a przysiegne na niego. Nie wiem, co jeszcze moge uczynic, by cie przekonac.Wstal ze swojego miejsca. -To mi wystarcza. Chcialem tylko sie upewnic. Twoje slowo zawsze wystarczalo, a po tych wszystkich latach, ktore spedzilismy razem bylem pewien, ze powiesz mi prawde nawet jesli... nawet... -Masz racje, stary druhu. Zrobilbym to. Nawet bedac tym, za kogo ma mnie Osma, nawet ukrywajac ten fakt przed nim... nie moglbym sklamac wobec bezposredniego pytania z twojej strony. Ciebie bym nie oklamal, oficerze sledczy Fischig. Wiezienny straznik zalomotal piescia w drzwi. -Jeszcze minute! - krzyknal Fischig - Zjedz swoja zupe. -Osma cie naklonil do tej rozmowy? - spytalem. -Nie, do diabla - zmarszczyl gniewnie czolo. -W porzadku, tez tak myslalem. Straznik ponownie walnal w drzwi. -Cholera, juz ide! warknal Fischig. -Zobaczymy sie jutro - powiedzialem. -Tak - odparl - Zrob dla mnie jedna rzecz. -Jaka? -Zjedz swoja zupe. Skurcze zaczely sie krotko po polnocy, wyrywajac mnie z plytkiego snu. Fale bolu targaly moim cialem, nie potrafilem zebrac mysli. Nie czulem sie tak zle od czasu spotkania z Pye na Lethe XI, ponad dwa lata temu. Sprobowalem wstac z lozka, ale zaraz upadlem na nie z powrotem. Szarpaly mnie spazmy, wymiotowalem wpol przetrawiona zupa. Czulem na przemian zar goraczki i lodowate zimno. Nie wiem, ile czasu zajelo mi doczolganie sie do drzwi celi, nie mialem tez pojecia, jak dlugo uderzalem w nie zacisnietymi piesciami, zanim ktos otworzyl. Moglo to trwac cale godziny. Tracilem przytomnosc i odzyskiwalem ja z powrotem w rytm fal agonii przeszywajacych obolale cialo. -Swiety Imperatorze! - jeknal straznik, kiedy ujrzal mnie w swietle swej latarki. Zaczal cos krzyczec, do moich uszu dobiegl zblizajacy sie tupot butow. -Jest chory - powiedzial straznik. -Zostawmy go do rana - odparl ktos niepewnie. -Prosze... - wycharczalem probujac wyciagnac przed siebie dlon. Byla wykrzywiona i sparalizowana, przypominala swym ksztaltem szponiasta lape. Przy celi pojawili sie nastepni ludzie, uslyszalem glos Fischiga. -On potrzebuje doktora. Wykwalifikowanego medyka - powiedzial glosno Hubrisjanin. -Nie wolno - odparl straznik. -Popatrz na niego, czlowieku! On umiera! To jakis atak! -Przepusccie mnie - ktos zazadal stanowczo. Byl to wiezienny lekarz. Towarzyszyl mu sledczy Riggre, zdradzajacy swa aparycja fakt wyrwania z glebokiego snu. -On udaje, zostawcie go - warknal lekcewazaco Riggre. -Zamknij sie! - wrzasnal Fischig - Patrz na niego! To nie oszustwo! -To mistrz pozorow - upieral sie Riggre - Moze zlizal olow z drzwi, zeby uwiarygodnic te sztuczke, tym gorzej dla niego. To podstep. Zostawic go. -On umiera - powtorzyl Fischig. -Wyglada cholernie zle - dodal jeden ze straznikow. Poczulem serie kolejnych konwulsji. Lekarz ukleknal przy mnie, slyszalem ciche pisniecia jego medycznego skanera wyjetego z przybornika. -To nie sztuczka - mruknal - Jest w stanie zapasci. Zawartosc powietrza we krwi spadla do trzydziestu procent, serce ulega defibrylacji. Umrze w przeciagu godziny. -Daj mu zastrzyk! Zrob cos! - krzyknal rozpaczliwie Riggre. -Nie moge, sir. Nie tutaj. Wiezienie nie ma odpowiedniego zaplecza technicznego. Ahh! Na Imperatora! Zaczal krwawic z oczu i nosa! -Zrob cokolwiek - wrzasnal jeszcze glosniej Riggre. -Musimy go zabrac do szpitala. Najblizszy jest w Kasr Derth. Musimy go tam dostarczyc jak najszybciej albo umrze. -To wykluczone, doktorze - odpowiedzial Riggre - Musisz zrobic cos... -Nie tutaj. -Sciagnij prom, Riggre - zazadal Fischig. -To wiezien Inkwizycji pierwszego stopnia! Nie mozemy ot tak sobie go stad zabrac! -Wiec dawaj tu Osme! -Osma polecial na noc na kontynent. -Chcesz byc czlowiekiem, ktory poinformuje Osme, ze jego bezcenny wie zien skonal na podlodze swojej celi? - zapytal znizonym tonem Fischig. -N-nie... -Dobrze, ja mu powiem. Powiem Osmie, ze jego asystent Riggre pozbawil go najwiekszego tryumfu w zyciu, poniewaz nie potrafil zalatwic autory zacji dla srodka transportu i tym samym pozwolil, by inkwizytor Eisenhorn zmarl w tym cholernym wiezieniu! -Wezwijcie prom! - krzyknal do straznikow Riggre - Natychmiast! Straznicy wyniesli mnie na noszach na ladowisko, ludzkie krzyki probowaly przebic sie ponad ryk sniezycy. Lekarz podpial mi kroplowke i zdolal nieco zlagodzic przerazajace objawy choroby za pomoca saczacej sie do moich zyl mieszanki narkotykow. Swiatla ladowiska migotaly zimnym bialym blaskiem, zmieniajac barwe wirujacych w powietrzu platkow sniegu na czern. Cadianski prom usiadl na plycie startowej, podmuch goracego powietrza buchajacego z silnikow topil sniezne chmury. Wniesiono mnie do zalanego zielona poswiata przedzialu pasazerskiego, chlod zimowej nocy zniknal natychmiast, gdy tylko zatrzasnal sie wlaz. Poczulem raptowny ruch, gdy maszyna poderwala sie z ladowiska i zawrocila w miejscu kierujac sie w strone wybrzeza. Fischig siedzial przy mnie, poprawiajac pasy, ktorymi przywiazano mnie do noszy. Ponad rykiem silnikow docieral do mnie podniesiony glos Riggre, krzyczacego cos do pilotow. Skrytym ruchem Fischig wyjal z kieszeni niewielka strzykawke i wbil mi jej igle w skore odpinajac jednoczesnie kroplowke wieziennego lekarza. Niemal natychmiast poczulem sie lepiej. -Nie ruszaj sie i oddychaj powoli - wyszeptal mi do ucha Fischig - Zaraz zaczna sie... niespodzianki. -Kontakt! Trzy kilometry i szybko sie zbliza! - uslyszalem okrzyk drugiego pilota. -Co do diabla? - wrzasnal Riggre. W kabinie promu rozleglo sie donosne pisniecie. -Tronie Terry! Zablokowali na nas systemy strzeleckie! -Uwaga, zaloga promu - metaliczny glos zatrzeszczal na glownym kanale komunikacyjnym - Ladujcie na wysepce po waszej zachodniej stronie, koordynaty piec dwa na trzy szesc. Zrobcie to albo zostaniecie zestrzeleni! Odzyskalem prawie calkowicie kontrole nad wzrokiem. Rozgladajac sie po przedziale dostrzeglem Riggre wyciagajacego laserowy pistolet. -Co to za zdrada? - zapytal spogladajac na Fischiga. -Mysle, ze powinienes zrobic to, o co cie poproszono i ladowac - odpal chlodnym tonem Godwyn. Riggre probowal pociagnac za spust, ale polmrok kabiny rozswielil natychmiast jaskrawy snop swiatla. Fischig spalil sledczego wiazka lasera wbudowanego w wykonany przez jokaero pierscien, noszony na prawym palcu wskazujacym Godwyna. Jeden z elementow kolekcji Maxilli, pojalem znienacka. Druga wiazka swiatla zniszczyla komunikator w kabinie pilotow. -Ladowac! - rozkazal Fischig celujac pierscieniem w czlonka zalogi. Prom wyladowal posrod sniezycy na skalistej powierzchni malej bezludnej wysepki. -Rece na glowy! - warknal do pilotow Fischig wypychajac mnie poprzez otwarty wlaz na zewnatrz maszyny. Z trudem stawialem kroki, wiec musial mnie wesprzec ramieniem. -Otruliscie mnie - wydyszalem. -Ja tylko pomagalem. Aemos przygotowal miksture pozwalajaca reakty wowac binarna trucizne pozostajaca w twym organizmie. Trucizne Pye. -Sukinsyny! -Ha! Czlowiek majacy dosc sily, by przeklinac nie jest umierajacy. Powlokl mnie w strone brzegu wysepki. Na naszych twarzach osiadaly sniezne platki. Swiatla reflektorow skapaly wybrzeze w chwili, gdy wahadlowiec wyladowal w stylu charakterystycznym dla Betancore tuz przy linii oceanu. Fischig wciagnal mnie po rampie wprost w ramiona Bequin i Inshabela. -Dobry Panie, wyscie to obmyslili? - jeknalem wyczerpany. -Oczywiscie - parsknela Bequin - Nathun! Podaj mi szybko jedna dawke antiveninu! Po raz drugi w ciagu ostatnich dwoch lat bylem martwy. Wpierw konalem od trucizny w rekach Beldame Sadii na Lethe, teraz zas zginalem w katastrofie promu, rozbitego podczas sniezycy gdzies nad Caducadesem. Wahadlowiec uniosl sie nad plaza, przelecial spory jej fragment, po czym zawrocil gwaltownie kierujac sie z powrotem w strone stojacego na wysepce promu. Niech mi Imperator wybaczy smierc Rigrre i obu pilotow. Tylko kosztem ich zycia moglem utrzymac w tajemnicy swa ucieczke. -Strzelaj - powiedzial do Medei Nayl. Serie z pokladowych dzialek wahadlowca rozerwaly na strzepy cadian- ska maszyne. O swicie tylko osmalone kawalki blachy rozrzucone wzdluz brzegu wyspy mialy znaczyc miejsce tragicznej kraksy spowodowanej fatalna pogoda. * * * * * Wykorzystujac w formie oslony sniezne burze przedostalismy sie na orbite Cadii. Chociaz nikt mi nic nie powiedzial na ten temat, bylem pewien, ze ktos musial autoryzowac nasz lot.Stawialem na Neve. Najpewniej to ona udzielila pozwolenia na wykorzystanie swoich kodow. Essene juz na nas czekala. -Co teraz? - zapytalem chrapliwym glosem Fischiga. -Cholera, zaryzykowalem wszystkim, co dla mnie drogie, zeby cie tu zaciagnac - odparl - Liczylem, ze to ty powiesz, co dalej robic. -Cinchare - oswiadczylem - Powiedz Maxilli, ze lecimy na Cinchare. Byly tam pewne tajemnice warte pieczolowitego ich strzezenia. -Co takiego jest na Cinchare? - zapytala Bequin. -Stary przyjaciel - wyjasnilem. -Nie tak do konca przyjaciel - sprostowal Aemos. -Owszem, Aemos ma racje. Stary wspolpracownik. -Precyzyjnie mowiac, dwaj starzy wspolpracownicy - dodal savant. Bequin wykrzywila twarz w gniewnym grymasie. -Wy dwaj i wasze pokretne polslowka. Nigdy nie potraficie udzielic prostej odpowiedzi? -Im mniej wiesz, tym mnie cie Inkwizycja skrzywdzi, jesli zostaniemy schwytani - odpowiedzialem. -Zmieniles sie znaczaco - oswiadczyl Maxilla, kiedy wszedlem na mostek Essene. Zgolilem swoja brode, przycialem dlugie wlosy, na wychudzone cialo wciagnalem czarne ubranie. Czulem sie wciaz potwornie wyczerpany i nie mialem nastroju do wysluchiwania zarcikow Maxilli. -Kierujemy sie na Cinchare - powiedzial kapitan bezblednie wyczuwajac moj podly nastroj. Jego noszacy zlote maski serwitorzy sklonili sie w gescie potwierdzenia. Zakapturzony nawigator, najwyrazniej pograzony w zupelnie innym swiecie, nic nie odpowiedzial. -Mam pytanie - odezwal sie Inshabel, siedzacy w drugim fotelu nawigacyjnym i przegladajacy gwiezdne mapy - Dlaczego Cinchare? To gorniczy swiat na krancu Segmentum, prawie przy pasie Halo. Myslalem, ze bedziemy szukac Quixosa. -To bez sensu. -Dlaczego? - zapytali unisono Maxilla i Inshabel. Usiadlem na jednym z wygodnych skorzanych foteli. -Po co mamy scigac Quixosa, jesli ten zabije nas przy pierwszym spotkaniu? Ledwie przetrwalismy indywidualne spotkania z dwoma jego demonami. Nie mamy dosc sily, by z nim walczyc. -Wiec? - spytal Inshabel. -Wiec najpierw znajdziemy te sile. Przygotujemy sie. Uzbroimy. Staniemy sie gotowi do upolowania jednej z najbardziej diabolicznych istot zagrazajacych Imperium. -I po to lecimy na Cinchare? - wyszeptal Inshabel. -Cinchare to tylko poczatek, Nathunie - odparlem - Zaufaj mi. 52 Rozdzial XVII Dzika gwiazda Doktor Savine, Cora i pan Horn W techkaplicy Lecac z pelna predkoscia poprzez Osnowe Essene potrzebowala az trzydziestu tygodni na dotarcie do Cinchare.Mowiac prawde, nadlozylismy znaczaco drogi wybierajac okrezne trasy tranzytowe, unikajac wszelkiego kontaktu z silami Imperium. Nienawidzilem tej koniecznosci. Po raz pierwszy w zyciu nienawidzilem skrytego dzialania. Po kilku tygodniach podrozy dowiedzielismy sie posrednio o odkryciu mej ucieczki z Cadii. Inkwizycja oraz inne instytucje panstwowe rozpoczely nas nas polowanie. Ciazyl na mnie formalny termin heretyka i Extremis Diabolusa. Lord Rorken parafowal w koncu akt oskarzenia Osmy. Bylem teraz kims, kim nigdy nie spodziewalem sie zostac. Zbiegiem. Renegatem. A udzielajac mi pomocy, grono mych przyjaciol rowniez zostalo wyjetych spod prawa. Mielismy troche klopotow. Uzupelniajac zapas paliwa na Mallidzie zostalismy odkryci, a nastepnie scigani przez niezidentyfikowany okret wojenny, ktory zgubilismy w Osnowie. Na Avignorze eskadra statkow patrolowych Eklezjarchii strzegaca granic diecezji probowala nas zmusic do ladowania na powierzchni planety. Ucieklismy im wylacznie dzieki doswiadczeniu Maxilli i umiejetnosciom mysliwskim Medei. Na Trexii Beta Nayl i Fischig zostali zidentyfikowani przez grupe funkcjonariuszy Arbites podczas proby zwerbowania astropaty. Nigdy nie powiedzieli mi, ilu z nich musieli zabic w trakcie ucieczki, ale widzialem wyraznie przygnebienie, ktore nie opuszczalo ich przez dlugie tygodnie. Na Anemae Gulfward Bequin zdolala wynajac astropatke, chorowita kobiete o nazwisku Tasaera Ungish. Kiedy Ungish poznala ma prawdziwa tozsamosc, blagala o wysadzenie jej z powrotem na zacofana planete, z ktorej ja zabralismy. Stracilem duzo czasu przekonujac ja, ze nie jestem dla niej zagrozeniem i w koncu zmuszony zostalem do otwarcia przed nia swoj umysl. Na Gwiezdzie Oeta podczas uzupelniania zapasow odkryl nas inkwizytor Frontalle. Podobnie jak w przypadku Riggre i cadianskich pilotow, zawsze bedzie mnie przesladowalo wspomnienie tych niepotrzebnych ofiar. Probowalem negocjowac z Frontalle, bardzo usilnie probowalem. Bedac mlodym czlowiekiem moj przesladowca uwazal, ze dokonana na mej osobie egzekucja bedzie dla niego wstepem do blyskotliwej kariery. Eisenhorn Heretyk, tak mnie nazywal. To byly jego ostatnie slowa, gdy zrzucalem go w wylot komina geotermicznej elektrowni. Od Trexii Beta docieraly do mnie ustawiczne pogloski, jakoby naszym sladem podazal caly czas zespol Szarych Rycerzy Ordo Malleus. Straz Smierci Ordo Xenos takze. Modlilem sie do Boga-Imperatora, bym zdazyl ukonczyc swa misje, zanim sily prawosci dostana mnie w swe rece. Modlilem sie tez o to, by moi przyjaciele zostali wowczas oszczedzeni. Incydenty te rozdzielaly od siebie dlugie nuzace tygodnie tranzytu w Osnowie. Wypelnialem swoj wolny czas badaniami naukowymi oraz cwiczeniami praktycznymi z udzialem Nayla, Fischiga i Medei. Usilnie staralem sie odzyskac forme. Carnificina wyniszczyla mnie, zarowno fizycznie jak i duchowo. Utracone kilogramy nie powracaly pomimo wystawnych bankietow Maxilli. Czulem sie potwornie powolny. Powolny z ostrzem, osowialy i apatyczny. Niezdarnie poslugiwalem sie bronia palna. Nawet moj umysl utracil swa rzutkosc. Zaczalem sie lekac, ze Osma faktycznie mnie zlamal. Tasaera Ungish byla czesciowo sparalizowana kobieta w wieku piecdziesieciu lat. Niszczycielskie rytualy odcisnely na niej swe pietno i wypalily talent mentatki skazujac ja na spedzenie reszty zycia w charakterze mlodszej astropatki na Anemae Gulfward. Jej wychudzone cialo wspomagal zewnetrzny egzoszkielet. Zgadywalem, iz kiedys byla piekna kobieta, teraz jednak skora opinala w groteskowy sposob pociagle kosci jej twarzy, a wlosy nie potrafily zaslonic miejsc, w ktore wszczepiono jej neuralne implanty. - Znowu czegos chcesz, heretyku? - zapytala, kiedy wszedlem do jej kabiny. Mijal dwudziesty tydzien naszej podrozy. -Wolalbym, zebys tak do mnie nie mowila - burknalem. -To czysta zlosliwosc - odparla - Twoja kobieta Bequin wyrwala mnie z bezpiecznego zycia na Anemae Gulfward i zmusila do udzialu w prywatnej heretyckiej krucjacie. -Bezpiecznego zycia, Ungish? Czekal cie marny koniec. Umarlabys w ciagu nastepnych szesciu miesiecy wskutek astropatycznego zgielku, jaki za nami podaza. Odwrocila sie, jej serwomotory zawarczaly cicho, kiedy nalewala do dwoch kieliszkow amasec. Do swojego naczynia wrzucila jakies pastylki, w pokoju wyczuwalem wyrazny zapach lisci lho. Wiedzialem, ze rygor astro-patycznego zycia pozostawil jej meke ustawicznych cierpien fizycznych, ktore zwalczala kazdym dostepnym sobie srodkiem. -Zmarla i pochowana na Anemae Gulfward za szesc miesiecy... lub konajaca w meczarniach w twej sluzbie. -To nie tak - oswiadczylem dziekujac jej skinieniem glowy za podany kieliszek. -Nie tak? -Nie. Pozwolilem ci zajrzec do mojego umyslu. Znasz jego czystosc. Zesztywniala nieznacznie. -Byc moze - miala klopoty z uniesieniem wlasnego kieliszka. Zastepujace jej prawa dlon mechaniczne uchwyty byly stare i nieporeczne. Odpedzila mnie ruchem drugiej reki, kiedy probowalem jej pomoc. -Widzialam twoj umysl, heretyku. Nie jest tak czysty jak bys to sobie wy obrazal. Usiadlem na jednym z foteli. -Nie jest? - zapytalem. Ungish zapalila skreta z lisci lho. Kiedy westchnela, wypuscila z pluc chmurke narkotycznego dymu. -Dajmy temu spokoj. Jestem wyniszczona mentatka, ktora za duzo gada. -To mnie ciekawi. Co takiego widzialas? Jej egzoszkielet wydawal z siebie ciche pomruki, kiedy podchodzila do drugiego fotela, hydrauliczne podnosniki syknely sadowiac kobiete na wygodnym meblu. Zaciagnela sie gleboko uzywka. -Przepraszam - powiedziala - Chcesz jednego? Pokrecilem przeczaco glowa. -Sluzylam Astropathicusowi przez cale zycie, jako pracownik Gildii oraz wolny strzelec. Kiedy twoja kobieta przybyla do mnie oferujac prace i praw dziwe pieniadze, zgodzilam sie. Ale... ale... -Od astropatow oczekuje sie zachowania neutralnosci - zauwazylem. -Od astropatow oczekuje sie lojalnosci wobec Imperatora, heretyku - odparla. -Co widzialas w moim umysle? - zapytalem z uporem. -Zbyt duzo - odpowiedziala wymijajaco wydmuchujac z ust wielkie kolko dymu. -Opowiedz mi. Pokrecila glowa, a przynajmniej tak zinterpretowalem ruch jej ukrytej w hydraulicznej klatce czaszki. -Zakladam, iz powinnam ci byc wdzieczna. Wyrwales mnie z zycia pelnego stagnacji, by zaoferowac udzial w tej... przygodzie. -Nie oczekuje od ciebie wdziecznosci. -Zmarla i pochowana na Anemae Gulfward za szesc miesiecy... lub konajaca w meczarniach w twej sluzbie - powtorzyla wczesniejsze stwierdzenie. -Tak sie nie stanie. Wypuscila w powietrze kolejne kolko narkotycznego dymu. -Oj, stanie sie, widzialam to. Widzialam wyraznie. -Widzialas? -Wiele razy. Przyjdzie mi umrzec z twego powodu, heretyku. Ungish byla uparta defetystka. Wiedzialem, ze widziala rzeczy, o ktorych nie chciala rozmawiac, totez po jakims czasie przestalem ja o nie wypytywac. Spotykalismy sie co kilka dni, by mogla psychometrycznie zdejmowac z mego umyslu zachowane w nim obrazy. Cadianskie pylony. Cherubaela. Prophaniti oraz runiczne znaki, ktore na sobie nosil. Kiedy dotarlismy do Cinchare, mialem juz album pelen psychometrycz-nych zdjec oraz - dzieki zgryzliwosci starej astropatki - bardzo niepokojaca wizje swej przyszlosci. Cinchare. Pelna mineralow bryla orbitujaca wokol dzikiej gwiazdy. Dewastowany grawitacyjnymi burzami, system Cinchare wedrowal powoli przez obrzeza strefy Halo, na samym krancu terytorium ludzkiego mocarstwa. Dziesiec tysiecy lat temu sasiadowal z systemem 3458 Dornal i liczyl dziewiec planet oraz pas asteroidow. Kiedy w koncu dotarlismy do cel 53 celu, Cinchare wpychalo sie wlasnie pomiedzy systemy Pymbyle, Duzy i Maly, niosac na sobie slady przynajmniej dwoch powaznych kosmicznych kolizji. Cinchare liczylo teraz zaledwie szesc planet, zwiekszyla sie za to ilosc jego silnie radioaktywnych pasow asteroidow. Gwiazda stanowiaca serce systemu tanczyla ze sloncem Pymbyle Minor, uwieziona w grawitacyjnym flircie, ktorego los mial sie rozstrzygnac za jakis milion lat.Samo Cinchare, a raczej czwarta planeta systemu oznakowana kodem X181B, byla niebieska bryla skaly krazaca pomiedzy dwoma sloncami po orbicie przypominajacej niemal idealna osemke. Bogaty w ultrarzadkie surowce mineralne, w tym ancylitum i phoryd-num, swiat ten byl prawdziwym niebem dla imperialnych gornikow od chwili jego odkrycia. -Zadnych statkow patrolowych. Szczatkowa liczba boi naprowadzajacych -oswiadczyl Maxilla prowadzac Essene w glab systemu - Zlokalizowalem kompleksy pochodzenia sztucznego. Zakladam, ze to gornicza kolonia. -Zaparkuj na niskiej orbicie - polecilem - Medea, przygotuj wahadlowiec. Aemos, lecisz ze mna. -Whooo! - syknela Medea wzmacniajac nacisk swych pokrytych mikro-obwodami palcow na panel sterujacy wahadlowca. Maszyna znow konwul-syjnie zadygotala. -Wszedzie wokol wystepuja silne anomalie grawitacyjne. Zauwazylam nakladajace sie na siebie pola i punkty antytrojanskie. -Male cudo - wymamrotal Aemos poprawiajac sie w siedzeniu i luzujac nieco pasy bezpieczenstwa - Dzika gwiazda i jej planeta bardzo negatywnie wplywaja na poziom bezpieczenstwa calego systemu... -Hmmm... - mruknela Medea nie okazujac sladu niepokoju na widok omijanego pospiesznie czarnego asteroidu. Podejscie do Cinchare okazalo sie wyjatkowo uciazliwe ze wzgledu na mrowie kosmicznego gruzu krazacego wokol planety po dziwacznych i wyjatkowo egzotycznych orbitach. Czesc pola asteroidow przyjela forme skoncentrowanego pasa, ale jego obrzeza caly czas podlegaly wplywom sil grawitacyjnych pozostalych cial niebieskich. Przestrzen wokol wahadlowca mienila sie zlota poswiata tworzona przez promienie sloneczne rozszczepiane miriadami malutkich krysztalkow. Pole silowe wahadlowca radzilo sobie calkiem dobrze z miniaturowymi asteroidami, ale natrafilismy po drodze na kilka kolosow, ktore wymusily na nas wykonanie unikow. Poprzez zloty blask zaczelismy dostrzegac Cinchare: blyszczacy niebieski obiekt o nieregularnym ksztalcie, wirujacy szybko wokol zmieniajacej sie osi. Polowa planety znajdowala sie w mroku nocy, a jej pelne mineralow gorskie masywy skrzyly sie blaskiem pierwszych padajacych na nie promieni kolejnego dnia. -Im blizej planety, tym powazniejsze beda anomalie - oswiadczyl glosno Aemos. Dla Medei uwaga ta byla calkowicie zbedna. Nawet ja wiedzialem, ze cialo niebieskie o tak nieregularnym ksztalcie i zbudowane z surowcow o roznym stopniu gestosci bedzie obfitowac w grawitacyjne wybryki. Uzna lem, ze Aemos mowil sam do siebie probujac opanowac w ten sposob tra wiace jego umysl napiecie. Medea przemknela miedzy trzema lecacymi na siebie bolidami i wpadla w cos, co zidentyfikowalem jako szczyt grawitacyjnej studni. Powierzchnia Cinchare, postrzepiona lodowata skala, wystrzelila w naszym kierunku wypelniajac okna kokpitu. Alarm dzwiekowy wysokosciomierza zlal sie w jedno z klaksonem sygnalizujacym rosnace ryzyko kolizji. Medea uciszyla oba systemy niecierpliwym uderzeniem palcow w klawiature. Szybkosc opadania zmalala. -Systemy naprowadzajace kolonii wlasnie sie wlaczyly - oswiadczyla - Odbieram wstepny sygnal telemetryczny. Zadaja identyfikacji obiektu. -Zrob to. Medea uruchomila nadajnik wahadlowca i wyslala w eter impuls zawierajacy nasz identyfikator. Byl to jeden z falszywych wzorcow przechowywanych w bankach pamieci na potrzeby sekretnych misji, przykrywka pieczolowicie skonstruowana przez Medee i Aemosa. Zgodnie z nadawana sygnatura bylismy zespolem naukowym Krolewskiej Akademii Geologicznej na Mendalinie. -Identyfikacja przyjeta - Medea skorygowala kurs maszyny uderzonej ko lejna grawitacyjna anomalia - Promien naprowadzajacy wlasnie zaczal dzia lac. -Jakikolwiek kontakt radiowy? Pokrecila przeczaco glowa. -Cala procedura moze byc calkowicie zautomatyzowana. -Ladujmy. Kopalnia Cinchare byla skupiskiem starych industrialnych budowli wzniesionych na dnie rozleglego krateru. Platforma ladowiska zostala wybu-dowana na zboczu depresji. W pierwszym momencie ujrzane budynki spra-wialy wrazenie prymitywnych i niedokonczonych, wycietych wprost z niebieskiej skaly. Dopiero po chwili uswiadomilem sobie, ze widze standardowe imperialne habitaty modulowe przysypane gruba warstwa skalistego pylu. Wedlug znajdujacych sie w mym posiadaniu informacji kolonia gornicza wznosila sie w tym miejscu od dziewieciu wiekow. Wahadlowiec wyladowal na platformie oznakowanej pasem pulsujacych rytmicznie swiatel ostrzegawczych. Podmuchy silnikow korekcyjnych cisne-ly w pozbawione tlenu powietrze kleby niebieskawego pylu. Po krotkiej chwili z mroku hangaru wyjechali w naszym kierunku dwa monozadaniowi serwitorzy - ciezkie jednostki poruszajace sie na gasienicach. Po zalozeniu magnetycznych zatrzaskow na kadlub maszyny pociagneli nas do wnetrza hangaru. Bylo to posepne miejsce pelne brudnego metalu i zardzewialych silownikow. Dwa poobijane slizgacze gornicze wisialy na zaczepach parkingowych, w kacie po drugiej stronie hali majaczyl w polmroku ksztalt promu towarowego, ktorego dni swietnosci nalezaly juz do przeszlosci. Zewnetrzne wrota hangaru zamknely sie za nami, a migoczace wsciekle lampy na suficie zmienily swoj kolor z bursztynowego na zielony, sygnalizujac przywrocenie normalnego skladu powietrza w zdehermetyzowanym na czas ladowania pomieszczeniu. Poza serwitorami nie dostrzegalismy wokol zadnego sladu zycia. -Czujniki kadlubowe nie wykryly zadnych niebezpieczenstw w otoczeniu zewnetrznym - oswiadczyla Medea wstajac ze swego fotela. -Jestescie gotowi? - zapytalem. -Oczywiscie - odparla. Wymienila swoj zwyczajowy glavianski kombinezon z charakterystycznymi zdobieniami kurtki na znacznie bardziej anonimowy standardowy stroj pilota. Uniform ten, ciezki i niewygodny, przypominal swym ksztaltem opancerzony skafander. Powierzchnia kombinezonu pelna byla gniazdek, paneli kontrolnych i wtyczek pozwalajacych podlaczyc pilota do elektronicznych obwodow maszyny. Medea nie zalozyla helmu wygladajac na swiat zza krawedzi ciezkiego wysokiego kolnierza. Miala na sobie robocze rekawice i buty ze stalowymi czubkami, wlosy spiela i schowala pod czapka z daszkiem zwienczonym emblematem imperialnego orla. Aemos ustawil silowniki swego egzoszkieletu tak, by utrzymywaly jego postac w mozliwie jak najbardziej wyprostowanej pozycji. W dlugim plaszczu z czarnej welny i bialej czapce, dzierzac w dloni grawerowana laske z wbudowanym przenosnym terminalem, w kazdym calu przywodzil na mysl dostojnego akademika. Ja sam w najmniejszym stopniu nie przypominalem inkwizytora. Mialem na sobie skorzane spodnie i wysokie buty, stara kamizelke kuloodporna z brudnymi plytkami ceramitu wszytymi w jej material oraz pelnotwarzowy pochlaniacz powietrza o waskich wizjerach, ktory kojarzyl sie niezmiennie z wyszczerzona czaszka. Pozyczony od Nayla skaner ruchu przewiesilem przez prawe ramie, w kaburze pod kamizelka chowalem ciezki laserowy pistolet. Na plecach miedzy lopatkami powiesilem sobie automatyczna strzelbe, schowana w pokrowcu, przez moja piers biegl pas pelen naboi. Wygladalem i czulem sie jak najemny zbir... i takie tez mialem sprawiac wrazenie. Medea otworzyla wlaz i wszyscy wyszlismy na podloge hangaru. W hali bylo zimno, a powietrze mialo charakterystyczny posmak ze wzgledu na wielokrotnie powtarzany proces jego filtrowania w zamknietym obiegu. Dziwne mechaniczne dzwieki dobiegaly nas sporadycznie z oddali. Mali kanciasci serwitorzy krecili sie przy otwartych turbinach towarowego promu. Wspielismy sie po wykonanych z siatki schodach do wewnetrznego wlazu hangaru. Na powierzchni drzwi widnial symbol Adeptus Mechanicus, a umieszczony pod nim napis glosil, ze bractwo techkaplanow sprawuje najwyzsza wladze nad kompleksem gorniczym Cinchare. Wlaz wsunal sie z warkotem w sciane ukazujac kiepsko oswietlony korytarz. Po obu stronach przejscia wisialy na hakach puste skafandry prozniowe. W glebi korytarza znajdowal sie pusty pokoj kontrolny, jakies nieczynne biuro o wejsciu zablokowanym elektronicznym zamkiem oraz rownie opustoszala poczekalnia z wylaczonymi hologramami. -Gdzie sie wszyscy podziali? - zapytala Medea. Szlismy pustymi korytarzami powtarzajacymi echo naszych krokow. Niszczejacy gorniczy ekwipunek walal sie na stertach pod scianach i w katach mijanych pomieszczen. Mala stacja medyczna sluzaca dla celow pierwszej pomocy zostala pozbawiona wszelkich srodkow opatrunkowych, zastawiono ja natomiast skrzynkami rozkladajacych sie ryb. W bocznym pokoiku nie bylo niczego procz setek rozbitych butelek po piwie. Z ustawionej na jed- 54 nym z korytarzy lodowki buchal przez uchylone drzwi fetor psujacego sie miesa. Gdzieniegdzie z sufitow kapaly krople wody, lancuchy kolysaly sie zgrzytliwie pod wplywem przeciagow.Kiedy wiszace na scianach glosniki ozyly raptownie, wszyscy podskoczylismy na nogach. -Robotnicy Imperialnego Sojuszu! Rotacja zmian za pietnascie minut! Glos pochodzil z automatycznego nagrania. Kiedy umilkl, zaden dzwiek nie zdradzal sladu odpowiedzi na jego wezwanie. -To bardzo niepokojace - mruknal Aemos - Zgodnie z ostatnimi danymi kopalnia Cinchare pracowala jako w pelni sprawny obiekt. Imperialny So jusz utrzymuje tu obsade gornicza w sile tysiaca dziewieciuset ludzi pracuja cych w odkrywkach glebinowych, Ortog Promethium ma dalszych siedmiu set robotnikow w kamieniolomach. Do tego nalezy jeszcze doliczyc gorni kow niezaleznych, sluzby pomocnicze, sluzby bezpieczenstwa i personel Adeptus. Powinno tu mieszkac okolo trzech tysiecy osob. Dotarlismy do glownej promenady, skapo oswietlonej uszkodzonymi ulicznymi lampami. Puste sklepy i bary ciagnely sie po obu stronach szerokiego deptaku. -Rozejrzyjmy sie wokol - polecilem. Rozeszlismy sie w roznych kierun kach. Pomaszerowalem na polnocny kraniec zaslanej startami smieci prome nady, gdzie szerokie niskie schody spacerowe zawiodly mnie w dol na rozlegly plac, straszacy pustymi witrynami jeszcze wiekszej liczby sklepow i biur. Uslyszalem gdzies z lewej strony dzwiek elektrycznego silnika i udalem sie w jego kierunku. Za rogiem zamknietej kantyny stal na chodniku samochod terenowy o szerokich oponach, zaparkowany przed wejsciem do jakiegos biura. Wslizgnalem sie do srodka budynku. Na podlodze dostrzeglem sterty pozolklych dokumentow i szczatki polamanych elektronicznych notesow. Tu i owdzie poniewieraly sie rozprute kartonowe pudla po racjach zywnosciowych. Skaner ruchu Nayla pisnal i zawarczal cichutko. Urzadzenie przeslalo impuls informacyjny na powierzchnie prawego wizjera pochlaniacza. Poruszajacy sie obiekt, tyl biura, odleglosc osiem metrow. Podkradlem sie do drzwi pomieszczenia i stanalem bezszelestnie w progu, prawa dlon kladac na rekojesci pistoletu. Dlugoreki mezczyzna w brudnym kombinezonie kleczal na podlodze plecami do mnie, pladrujac otwarta szeroko lodowke. -Halo? - odezwalem sie glosno. Skoczyl na rowne nogi, wstajac i odwracajac sie tym samym ruchem. Widzac mnie odskoczyl do tylu uderzajac grzbietem w szereg metalowych polek. Szczupla podluzna twarz pobladla ze strachu. Mezczyzna uniosl przed soba dlonie w obronnym gescie. -O kurwa! Moj Boski Imperatorze! Prosze... prosze... -Uspokoj sie. -Cos ty za jeden?! Kurwa! Tylko mi nic nie rob! -Nic ci nie zrobie. Nazywam sie Horn. Kim jestes? -Bandelbi... Fyn Bandelbi... gorniczy superintendent drugiej klasy, Ortog Promethium... nie probuj mi nie robic! -Nic ci nie zrobie - powtorzylem spokojnie. Jego naszywka na ubraniu potwierdzala tozsamosc czlowieka: "Bandelbi F. Super II kl. O.P.". -Mozesz opuscic rece - oswiadczylem - Dlaczego myslisz, ze moglbym ci cos zrobic? Przestal sie zaslaniac dlonmi. Slyszac moje pytanie wzruszyl ramionami. -Nie wiem... cos takiego... nie wiem... Najwyrazniej odzyskal nieco pewnosci siebie, bo spojrzal na mnie z badawczym wyrazem twarzy. -Skad sie tu wziales? - zapytal. Byl brzydkim facetem o nieuczesanych wlosach. Na skorze jego szyi dostrzeglem rozowe znamie. -Spadlem z nieba. Tak po prostu. I zastanawiam sie, gdzie sa wszyscy pozostali. -Wszyscy odeszli. -Odeszli? -Tak. Odlecieli stad. Zwiali. Z powodu Grawow. -Grawow? Nie dowiedzialem sie, czy w ogole mial zamiar odpowiedziec. Skaner ruchu zapalil ostrzegawcza ikone na wizjerze pochlaniacza. Kiedy obrocilem sie na pietach, dostrzeglem stojacego za moimi plecami mezczyzne. Byl poteznym czlowiekiem o ciemnej skorze oraz bialych wlosach i brodzie. Trzymany przez niego automatyczny pistolet mierzyl prosto w moja twarz. -Grzecznie i powoli - oswiadczyl - Poloz na podlodze bron. I zdejmij maske. -Co sie dzieje? Kto tutaj dowodzi? - na zewnatrz rozlegl sie znienacka wladczy glos. Aemos. Mezczyzna z pistoletem obejrzal sie przez ramie, a potem gestem dloni kazal mi wyjsc z pokoju. Aemos, wyprostowany niczym deska i pelen dostojenstwa, stal na ulicy tuz przy samochodzie. -Oczekuje jasnej odpowiedzi. Jestem doktor Savine z Krolewskiej Akade mii Geologicznej na Mendalinie. Czy to w taki sposob kopalnia Cinchare wita swoich gosci? - bylem zdumiony. W glosie savanta pobrzmiewala nu ta wladczej wyzszosci i niekwestionowanego autorytetu. Aemos ujawnil nie-oczekiwanie talenty, o ktorych istnienie nigdy go nie podejrzewalem. -Masz jakies dokumenty? - spytal mezczyzna z pistoletem wciaz nie spuszczajac ze mnie wzroku. Bandelbi stanal w progu sledzac wzrokiem przebieg konfrontacji. -Oczywiscie! - warknal Aemos - I okaze je komus z kierownictwa tego obiektu! Czlowiek z bronia wsunal swa pusta dlon za kolnierz bluzy i wyjal spod ubrania zawieszona na lancuszku odznake. -Funkcjonariusz Kaleil, sluzby bezpieczenstwa kopalni Cinchare. Oba wiam sie, ze nikogo innego z kierownictwa tutaj nie znajdziecie. Aemos stuknal swa laska w chodnik. Galka przedmiotu szczeknela glosno, po czym wyemitowala w powietrzu niewielki trojwymiarowy hologram: tozsamosc doktora Savine, pieczec Krolewskiej Akademii oraz obracajacy sie wolno skan glowy savanta. -W porzadku, doktorze - skinal glowa Kaleil i wskazal lufa broni moja postac - A co to za typek? -Sadzisz, ze przylecialbym na te skale bez stosownej ochrony? Ten typek to pan Horn. -Przed chwila probowal niegrzecznie molestowac mojego przyjaciela Ban-delbi. Aemos spojrzal na mnie z potepieniem w oczach. -Rozmawialismy juz o tym wczesniej, Horn, do diabla! To nie sa mordian- skie wojny gangow! Doktor przeniosl wzrok z powrotem na Kaleila. -Czasami zdradza nadmierny entuzjazm do pracy. O jeden stymulator pod wyzszajacy poziom testosteronu za duzo. Niemniej jednak potrzebne mi byly miesnie, a nie mozg, ten tam zas okazal sie znacznie tanszy od cyber- mastiffa. Ciesz sie, ze nie mozesz dojrzec moich oczu za ta maska, stary przyjacielu. -W porzadku, ale trzymaj go na smyczy - powiedzial Kaleil chowajac pistolet do kabury - Chodzmy na posterunek kontrolny, tam opowiecie mi, co tu wlasciwie robicie. -A ty nam powiesz, gdzie sie podziali wszyscy miejscowi - dodal Aemos. Kaleil skinal ponownie glowa i poprosil nas ruchem dloni, bysmy sie wraz z nim udali chodnikiem w dol ulicy. -Wiec nie ma potrzeby przestrzelenia nikomu czaszki, doktorze Savine? - zapytal dziewczecy glos. Kaleil i Bandelbi zamarli w bezruchu. Medea wyslizgnela sie z kryjowki w otwartych drzwiach sklepu po drugiej stronie ulicy. Trzymany oburacz glavianski pistolet iglowy mierzyl prosto w glowe Kaleila. -Psiakrew! - sapnal Bandelbi. -Moj pilot - przedstawil dziewczyne Aemos, po czym pomachal jej dlonia - Nie, Cora, to przyjaciele. Medea usmiechnela sie i mrugnela znaczaco do Kaleila chowajac swa bron z powrotem pod lotniczy kombinezon. -Mial pan dobry dzien, funkcjonariuszu Kaleil. Ciemnoskory mezczyzna poslal jej mordercze spojrzenie, po czym poprowadzil nas do posterunku sluzb bezpieczenstwa. Posterunek miescil sie na drugim pietrze okraglego budynku w rogu opustoszalego placu. Siegajaca pasa barierka obiegala cale pomieszczenie, a znajdujace sie tuz za nia wielkie okna ukazywaly panoramiczny obraz calego placu. Kaleil nacisnal jakis guzik na sciennym panelu kontrolnym i szyby przechylily sie nieco w futrynach wpuszczajac do pokoju wiecej swiatla. Rzad foteli otaczal polozona na srodku pomieszczenia stacje robocza z holograficznym ekranem. Puste opakowania po jedzeniu oraz butelki walaly sie na terminalach stacji, obklejonej recznie pisanymi karteczkami i stronami wydrukow. W katach posterunku dostrzeglem rozkladane krzesla i jakies sterty zlomu. Para drzwi w tylnej scianie pomieszczenia wiodla do zbrojowni oraz przebieralni. Powietrze bylo duszne i stechle, unosil sie w nim zapach potu oraz brudnych ubran. Kaleil zdjal swoja kurtke i rzucil ja na oparcie jednego z krzesel. Pod spodem nosil lekka kamizelke kuloodporna odslaniajaca umiesnione rece i tors oraz liczne tatuaze bedace ewidentna pozostaloscia po sluzbie w Imperialnej Gwardii. Odznaka wisiala na jego szyi niczym medal atlety. - Przynies cos do picia - polecil Bandelbiemu. Gornik zaczal przegladac poniewierajace sie na obudowach terminali butelki w poszukiwaniu resztek napoju. 55 -Przynies cos swiezego - dodal Kaleil - Jestem pewien, ze doktor wolalbycos lzejszego... lub mocniejszego. -Poprosze amasec, jesli mozna - odparl Aemos. -Piwo wystarczy - usmiechnela sie Medea siadajac na fotelu i krzyzujac dlugie nogi. -Dla mnie nic - pokrecilem przeczaco glowa. Bandelbi wyszedl z pokoju. Kaleil usiadl na fotelu przy jednym z terminali w taki sposob, by mogl sie wygodnie oprzec rekami o jego obudowa. -Dobrze, doktorze, prosze mi opowiedziec swoja historie. -Jestem dziekanem wydzialu metalurgii w Krolewskiej Akademii. Zna pan Mendalin? Kaleil zaprzeczyl ruchem glowy. -Nigdy tam nie bylem. -Piekny swiat, dostojny swiat. Slawny ze swej uczelni - Aemos usiadl w dystyngowany sposob na miejscu obok Medei. Ja stanalem przy oknach, oparty o barierke. Moglbym przysiac, ze Kaleil obserwowal mnie caly czas jednym okiem. -Wydzial zaangazowany jest w dwudziestoletni program badawczy, zleco ny przez samego arcydiuka Frederika, majacy przebadac wlasciwosci pew nych niezwykle rzadkich surowcow mineralnych pod katem... coz, cele ba dan sa niestety okryte tajemnica. Rezultaty badan maja szanse znaczaco wplynac na potencjal produkcyjny Mendalinu. Arcydiuk jest gorliwym me- talurgiem-amatorem. A takze wybitnym patronem Akademii. -Do rzeczy - burknal Kaleil. -Phorydnum jest jednym z mineralow objetych naszym programem, a ta planetoida to najblizsze Akademii zrodlo rudy. Administratum chetnie wy dalo mi wize pozwalajaca zwiedzic Cinchare i pobrac stosowne probki, mam tez pismo przewodnie sygnowane przez naczelnego dyrektora Impe rialnego Sojuszu zezwalajace na obejrzenie kopalni phorydnum. Czy zyczy pan sobie je przejrzec? Kaleil machnal przeczaco dlonia. -Zywie rowniez nadzieje, iz bede mogl sie spotkac z techkaplanami za mieszkujacymi to miejsce, by przedyskutowac z nimi zagadnienia zwiazane z tyk cennym mineralem. -Zatem to wizyta akademicka? -Misja badawcza - skorygowal rozmowce Aemos. Bandelbi powrocil do pokoju niosac trzy butelki piwa i emaliowany kubek. Dzwigal to wszystko na porysowanych drzwiczkach do kuchennej szafki, wykorzystanych w roli tacy. -Nie jest to najlepszy rocznik - powiedzial do Aemosa podajac mu kubek - Butelka ze sluzbowego przydzialu. Aemos pociagnal lyk trunku nie okazujac sladu niezadowolenia. -Mocne, ale ma odpowiedni smak - stwierdzil. Kaleil wzial swoja butelke piwa i zerwal z niej kapsel. -Obawiam sie, ze odbyliscie niepotrzebna podroz - oswiadczyl posepnie - Imperator jeden wie, co Imperialny Sojusz kombinowal wydajac wam poz wolenie na wizyte. Musieli przeciez wiedziec, ze ich ludzi juz tutaj nie ma. -Co to znaczy? - wtracilem sie do rozmowy. Kaleil spojrzal na mnie z ukosa. -Ta skala byla ostro wiercona przez ostatnie dziewiecset lat. Ciezka robota, ale zaplata byla tego warta. Jak sami wiecie, Cinchare jest zrodlem mineralow, ktore gdzie indziej niezwykle trudno znalezc. Pociagnal lyk piwa z butelki. -W ciagu ostatnich dwudziestu lat tutejsze kierownictwo zaczelo martwic sie warunkami wydobycia. Chodzilo o anomalie grawitacyjne. Cinchare pcha sie caly czas na slonce Pymbyle, w jego pole grawitacyjne. Analiza sytuacji dowiodla, ze za jakies osiemdziesiat, dziewiecdziesiat lat to miejsce okaze sie calkowicie niezdatne do eksploatacji. Imperialny Sojusz i Ortog przyspieszyli prace wydobywcze chcac wywiezc stad tyle surowcow ile tyl ko sie da, zanim planeta wpadnie na kilka tysiecy lat w studnie grawitacyjna pozbawiajaca nas szans na robote. Wolni kopacze tez wpadli w szal wier cenia... naplywali tu szerokim strumieniem. Taka staroswiecka dzika go raczka rudy, istne pieklo w ostatnich kilku latach. -I co sie stalo? - zapytala Medea. -Grawy - odparl Bandelbi. Superintendent czyscil z kurzu jeden z niskich stolikow sluzacych do skladowania wydrukow. Podnoszac wzrok ujrzal podniesione pytajaco brwi Medei. -Choroba grawitacyjna - wyjasnil odpowiadajac na pytanie, ktore nie zdazylo pasc i podrapal sie nerwowo po znamieniu na szyi. Caly czas gapil sie na Glavianke, widzialem to wyraznie. Musiala byc pierwsza od dlugiego czasu.kobieta w tym miejscu. Kaleil bardziej kontrolowal swe emocje. -Choroba grawitacyjna - powtorzyl - Utrata wagi, zaburzenia wzroku, no, grawy... rozumiecie... -Chronic Gravitisthesia, znana rowniez pod nazwa Syndromu Mazbura. Progresywne zaburzenia pracy organizmu powodowane nietypowym dzia- laniem pola grawitacyjnego. Na symptomy sklada sie paranoja, utrata koordynacji ruchow, okresowa nadpobudliwosc lub brak emocjonalnej aktywnosci, utrata pamieci, halucynacje oraz w skrajnych przypadkach zaburzenia patologiczne. Schorzenia towarzyszace to zazwyczaj osteoporoza, skolioza i bialaczka - wyjasnil Aemos. Kaleil rozszerzyl oczy. -Myslalem, ze jest pan doktorem metalurgii, a nie medycyny. -Bo jestem. Lecz grawitacja, ta niewidzialna sila, stanowi fundamentalna czesc skladowa wszystkich elementow zycia. Interesuje sie tymi zagadnieniami jako osoba prywatna. -W porzadku... tak wiec analizy ujawnily, ze Cinchare stanie sie niezdatne do eksploatacji za jakies dziewiecdziesiat lat, wlasnie z powodu rosnacych zaburzen grawitacyjnych. Ale ludzkie cialo jest mniej odporne od kawalka skaly. Pierwsze objawy grawow pokazaly sie jakies dwa lata temu. Gornicy zaczeli chorowac. Mielismy kilka brutalnych incydentow zwiazanych z utrata rozumu. Wtedy zorientowalismy sie, o co chodzi. Imperialny Sojusz wyniosl sie stad dziewiec miesiecy temu. Ortog siedem. -Co za ironia losu - stwierdzil Aemos - Cinchare obfituje w zloza mineralow tylko i wylacznie z powodu unikalnych sil grawitacyjnych, ktore oddzialywaly na nia przez miliardy lat. Pierwiastki ulegaly transmutacji w unikalny sposob. Cinchare to bezcenny kamien filozoficzny, moi przyjaciele, prawdziwe marzenie alchemika! A teraz ludzkosc nie moze skorzystac z tych bogactw z tego samego powodu, ktory warunkowal ich powstanie. -No, faktycznie, doktorze, to istna ironia - zgodzil sie Bandelbi popijajac swoje piwo. -Lecz to nie wyjasnia waszej obecnosci w tym miejscu - powiedzialem. -Obsada szkieletowa - wyjasnil Kaleil tonem sugerujacym mi, bym sie nie wtracal w cudze sprawy - Adeptus Mechanicus tez stad odlecieli, trzy miesiace temu, ale jeden z nich zostal. Mial podobno jakies wazne badania do skonczenia. Otrzymalismy polecenie pozostania tutaj i utrzymania kopalni w stanie uzywalnosci do chwili skonczenia jego prac. Odwrocilem sie i powiodlem wzrokiem po zaslanym smieciami placu. -A ilu was pozostalo, funkcjonariuszu? -Dwudziestu. Ja tu dowodze. Cala grupa sklada sie z ochotnikow. -Techkaplani obiecali nam potrojna stawke - oswiadczyl Medei Bandelbi, najwyrazniej probujac ja oszolomic ta nowina. -Obrotny chlopak - usmiechnela sie do intendenta. -A gdzie teraz jest reszta? Tych osiemnastu? - naciskalem. Kaleil wstal ze swojego fotela i rzucil pusta butelka w kat pokoju. Szklo rozprysnelo sie po podlodze. -Laza tu i owdzie. To duze miejsce. To, co widzieliscie, jest zaledwie... jak sie mowi na te zamarzniete kawalki wody, ktore plywaja w morzach na niektorych planetach? -Gory lodowe - podpowiedziala Medea. -Wlasnie, to wierzcholek gory lodowej. Dziewiecdziesiat procent kompleksu Cinchare znajduje sie pod ziemia. Sporo kilometrow do spatrolowania, przejrzenia i naprawienia w razie potrzeby. -Utrzymujecie kontakt radiowy z reszta obsady? -Spotykamy sie od czasu do czasu. Niektorych z nich nie widzialem od tygodni. -A ten techkaplan, ktory pozostal? - spytal Aemos - Gdzie teraz jest? Kaleil wzruszyl ramionami. -Zszedl pod ziemie. W sztolnie. Nie widzialem go od dwoch miesiecy. -Kiedy spodziewacie sie jego powrotu? - drazyl temat Aemos nie okazujac sladu zdziwienia tak dluga nieobecnoscia techkaplana. Kaleil ponownie wzruszyl ramionami. -Nigdy. -Jak sie nazywa? - zapytalem odwracajac sie od okna i spogladajac prosto w ciemne oczy funkcjonariusza. -Bure - odparl - Dlaczego pytasz? -Coz, to wszystko jest bardzo niepokojace - wtracil sie do rozmowy Ae-mos wstajac ze swego miejsca - Arcydiuk bedzie rozczarowany. Wyprawa pochlonela wiele srodkow finansowych i czasu. Panie Kaleil... skoro juz dotarlem tak daleko, chcialbym zrobic chociaz tyle dla sprawy, ile pozostaje w mej mocy. -Czyli co, doktorze? -Pobrac probki, zajrzec do kopalni phorydnum, przestudiowac dokumentacje, ktora tu pozostawiono. -Nie wiem... kompleks Cinchare jest juz zamkniety. Oficjalnie. -Czy to naprawde tak wielka prosba? Jestem pewien, ze dyrektor naczelny Imperialnego Sojuszu okaze swe zadowolenie, jesli dojdzie tu do owocnej wspolpracy pomiedzy mna i panem. Zadowolenie dostatecznie duze, by zaoferowac panu stosowna premie do wynagrodzenia, co nie omieszkam zasugerowac w odpowiednim raporcie. Kaleil zasztywnial nieco. -Hmm... o jakiej wlasciwie wspolpracy rozmawiamy? 56 -Dzien na przejrzenie dziennikow i bazy danych mineralogicznych, bycmoze drugi na pobranie probek z kamieniolomow. Oraz... ile czasu moze pochlonac wizyta na odkrywce phorydnum? Tej ostatniej? -Skonsultuje to z ekipa, ale sadze, ze jakies dwa dni. -Zatem swietnie! Cztery dni i juz nas tu nie ma. -Mysle, ze... - zaczal Bandelbi -Nie bedzie wam chyba przeszkadzac jak sie tu przez pare dni pokrece? - zapytala intendenta Medea, odczytujac jego mowe ciala niczym wytrawny inkwizytor i ujawniajac talenty aktorskie rowne Aemosowi. -Nie powinienem na to pozwolic - oswiadczyl Kaleil - Kompleks jest zamkniety. Rozkazy kompanii. Wcale was tu nie powinno byc. -Wy jakos tu zyjecie - zauwazylem. -My pobieramy dodatki za prace w niebezpiecznych warunkach. -A mozecie zarobic jeszcze wiecej - oswiadczyl Aemos - Obiecuje wam, ze bardzo pozytywnie ocenie nasza wspolprace w rozmowach z dyrektorem naczelnym Imperialnego Sojuszu... oraz moimi starymi znajomymi w Adep-tus Mechanicus. Nie omieszkaja wynagrodzic godziwie kazdego, kto udzieli pomocy sludze arcydiuka. -Przynies mi jeszcze jedno piwo - polecil swemu kompanowi Kaleil i spojrzal na nas drapiac sie po policzku - Musze porozmawiac na ten temat z reszta zespolu, zobacze, co inni mysla. -Dobrze, dobrze - zgodzil sie Aemos - Jestem pewien, ze znajdziemy jakis kompromis. W miedzyczasie, potrzebujemy kwater. Znajda sie tutaj jakies wolne lozka? -Cinchare jest pelne pustych lozek, od kiedy wszyscy sie wyniesli - powiedzial Medei Bandelbi usmiechajac sie znaczaco. -Znajdz im jakis habitat - rozkazal Kaleil - Ide pogadac z reszta obsady. -Cos tu nie gra - oswiadczylem sciagajac maske i rzucajac ja na podloge. -Lozka faktycznie nie spelniaja wygorowanych standardow - skwitowal Aemos zmieniajac ustawienia swojego egzoszkieletu i kladac sie wygodnie na materacu. Znajdowalismy sie w niewielkim pokoju nad gornicza jadlodajna. Sztuczne swiatlo wpadajace z zewnatrz saczylo sie do pomieszczenia przez uchylone zaluzje. Bandelbi zalatwil nam trzy rozkladane metalowe lozka z materacami oraz koce, ktore smierdzialy tak jakby sluzyly wczesniej do wycierania maszynowego oleju. -Zawsze sie zamartwiasz - oswiadczyla Medea zdejmujac z siebie bezceremonialnie kombinezon. Pod spodem miala tylko stanik i majtki oraz schowana pod pacha kabure, ktora natychmiast zaczela odpinac. Aemos zerknal na nia z ukosa i odwrocil glowe w inna strone. -Takie juz moje zadanie, zeby sie zamartwiac. I przestan sie rozbierac, jeszcze nie skonczylismy roboty. Spojrzala na mnie i zalozyla kabure z powrotem nie ukrywajac gniewnego grymasu. -Dobrze, moj panie i wladco... co? Co jest nie tak? -Nie potrafie tego okreslic... - zaczalem. Medea usiadla na swoim lozku. -Owszem, Gregorze, potrafisz - powiedzial Aemos. -Moze. -Sprobuj. -Cala ta historia o Grawach... nawet jesli korporacje nie rozpoznaly na czas rozwoju wypadkow, nie wierze, aby Adeptus Mechanicus popelnili blad w ocenie. Kazdy kosmolog wie, ze wchodzac w tak niestabilne otoczenie Cin- chare zaczyna stwarzac zagrozenie dla przebywajacych na planecie ludzi. Techkaplani powinni wiedziec o czyms takim z wieloletnim wyprzedze niem. Na Imperatora, przeciez obiekty kosmiczne przemieszczaja sie nie zwykle wolno i znacznie latwiej przewidziec ich ruch niz posuniecia ludz kich umyslow! -Trafna uwaga - stwierdzil Aemos. -Sam tez juz pewnie o tym myslales? - ni to zapytalem, ni stwierdzilem. -Owszem - potwierdzil - Kaleil nas oklamal. -Wiec tez podejrzewasz, ze cos jest nie tak? -Oczywiscie - mruknal - Ale jestem zmeczony. -Wstawaj! - skrzyczalem go natychmiast. Usiadl na materacu. -Przynajmniej wiem, ze Bure wciaz tu jest - powiedzialem. -To ten czlowiek, ktorego szukamy? - zapytala Medea. Skinalem twierdzaco glowa. -Tak. Magos Bure. -Skad go obaj znacie? Magosa techkaplanow? -To stara historia, moja droga. -Mam sporo czasu. -Byl lojalnym sojusznikiem mojego mistrza, inkwizytora Hapshanta, bylego przelozonego Aemosa - wyjasnilem szybko nie dopuszczajac do glosu lubiacego rozwlekle opowiesci savanta. -Postac z odleglej przeszlosci, co? - wyszczerzyla zeby. -Cos w tym stylu. -Przebylismy dluuuga droge po to, by sie spotkac ze zwyklym starym znajomym - dodala. -Dosyc tego, Medea! - ucialem temat - Nie ma jeszcze takiej potrzeby, bys poznala szczegoly. Byc moze byloby dla ciebie lepiej, gdybys ich nigdy nie poznala. Plunela w moim kierunku owocowa pestka i zaczela zakladac z powrotem kombinezon. -Probowalas zlapac kontakt z Essene ? - spytalem. -Moj nadajnik nie ma dostatecznego zasiegu - oswiadczyla wyginajac cialo w trakcie zakladania pasa - Anomalie grawitacyjne sa zbyt silne. Spodziewalam sie czegos takiego. Moge pojsc do wahadlowca i sprobowac z glownym komunikatorem. -Potrzebuje cie tutaj. Musimy szybko znalezc kilka odpowiedzi na moje pytania. Pojdziesz z Aemosem do archiwum Administratum i zobaczysz, czy da sie wyciagnac cokolwiek z tamtejszych bankow pamieci. O ile jeszcze dzialaja... -A ty? -Zajrze do techkaplicy Adeptus Mechanicus. Spotkamy sie tutaj za trzy godziny. Pamietajcie, szukamy wszelkich sladow, ale w pierwszej kolejnos ci sladow Bure. Aemos pokiwal glowa. -A co, jesli zostaniemy nakryci? -Nie mogliscie zasnac, poszliscie sie przejsc i zgubiliscie droge powrotna. -A jesli mi nie uwierza? -Po to wlasnie wysylam z toba Medee. Kaplica Adeptus Mechanicus znajdowala sie w zachodniej czesci kompleksu mieszkalnego Cinchare, jakies dwa kilometry od placu. Nie znalem wiodacej do niej drogi, ale wszystkie korytarze i tunele tranzytowe byly oznakowane cyfrowymi kodami i po dluzszej chwili wszedlem w posiadanie duzej metalowej mapy zdjetej z filara za rzedem zakurzonych publicznych kranow z woda pitna. Pokrecilem jednym z kurkow, ale zamiast strumienia plynu powital mnie jedynie syk powietrza. Sasiadujace z techkaplica korytarze mialy na bialych scianach szerokie ciemnoczerwone pasy i napisy ostrzegajace, ze wejscie do budowli bez odpowiednich dokumentow i zezwolen grozi smiercia. Cala okolica byla opustoszala i cicha, pelna kurzu i smieci. Na koncu pomalowanego w czerwone pasy tunelu znajdowaly sie szeroko otwarte wrota z adamandytu. Przenikliwa cisza wrecz dzwonila mi w uszach. Techkaplica byla ogromna wieza wycieta w skale i oblozona od srodka czerwona stala. Wzniesiono ja w kominie skalnym biegnacym obok krawedzi krateru bedacego siedziba kolonistow. Kopula z grubego szkla tworzyla wypukly dach pomiedzy wrotami i glowna czescia kaplicy, ale sciany wiezy biegly jeszcze wyzej, az do brzegow komina. Z swojego miejsca widzialem wyraznie niebieskie krawedzie krateru i kosmiczna pustke rozswietlona blaskiem gwiazd. Niebosklon przecinaly smugi meteorytow. Wejscie do kaplicy bylo wielkim portalem, trzykrotnie wyzszym od doroslego czlowieka, obramowanym grubymi kolumnami z czarnego lucullitu. Nad przejsciem widniala wykuta w skale plaskorzezba przedstawiajaca twarz Boskiej Maszyny. Oczy bostwa techkaplanow wykonano w taki sposob, by w ich glebi plonal nieustannie zar gazowych wyziewow pompowanych ze sztolni. Teraz byly zimne i mroczne, puste. Wypolerowane metalowe drzwi wiodace do swiatyni byly szeroko otwarte. Wszedlem do srodka. Gruba warstwa kurzu pokrywala posadzke okraglego pomieszczenia, jego drobiny unosily sie w ksiezycowym blasku wpadajacym do wnetrza kaplicy przez szklany dach. Sciany byly calkowicie zapelnione wiszacymi na nich terminalami i stacjami roboczymi, rzedami maszyn logicznych i analizatorow matematycznych. Wszystkie urzadzenia tkwily w uspieniu, pozbawione zasilania. Kurz pietrzyl sie na klawiaturach i przelacznikach. Pojalem od razu, iz widok ten oznacza bardzo niepokojace wiesci. Tech-kaplani cenili swe maszyny znacznie wyzej od wlasnego zycia. Jesli odlecieliby z Cinchare w sposob opisany przez Kaleila, nigdy nie porzuciliby tak bezceremonialnie swych bezcennych technologii... tym bardziej, ze kazdy terminal mozna bylo bez trudu wyjac z uchwytow wbudowanych w sciany wiezy. 57 Komnata za pomieszczeniem roboczym okazala sie katedra wzniesiona ku chwale Boskiej Maszyny, Uber-Tytana, pana i wladcy Marsa. Posadzke sali wykonano z gladkich blokow mlecznobialego kamienia, dopasowanych do siebie tak scisle, ze nie sposob byloby wcisnac w szczeliny miedzy nimi kartke papieru. Pomieszczenie zbudowano na bazie trapezu, jego sciany lsnily czernia lucullitu, dach znajdowal sie jakies trzydziesci metrow nad moja glowa. Wokol centralnie polozonego podwyzszenia bieglo szesc pierscieni stacji roboczych i terminali, zbudowanych z ornamentowanego brazu. Wszystkie urzadzenia milczaly wylaczone.Przeszedlem przez komnate idac w kierunku podwyzszenia, bolesnie swiadomy echa swych wlasnych krokow odbijajacego sie od scian pomieszczenia. Zimne swiatlo gwiazd wpadalo do srodka przez cylindryczny otwor w sklepieniu, wyciety dokladnie nad masywnym podwyzszeniem z grandio-ritu. Olbrzymia glowa starozytnego Tytana klasy Warlord wisiala w powietrzu ponad cokolem, skapana gwiezdna poswiata. Pojalem znienacka, ze nic jej nie utrzymuje w tym polozeniu - nie dostrzegalem zadnych kabli, wspornikow, lin. Bryla metalu po prostu lewitowala. Kiedy zblizylem sie do podwyzszenia, patrzac w niemym zdumieniu na glowe Tytana, poczulem nagle unoszace sie na mej glowie wlosy. Elektrostatyczne wyladowania lub jakies im podobne zjawisko przesycalo powietrze wokol cokolu. Niewidzialna, ujarzmiona potega nauki sila, byc moze pole grawitacyjne lub magnetyczne, w kazdym badz razie technologia dalece przekraczajaca moje zdolnosci pojmowania, utrzymywala w powietrzu dziesiatki ton metalu. Byl to imponujacy pomnik, tak charakterystyczny dla marsjanskiego kultu. Nawet po wylaczeniu zasilania cuda techkaplanow wciaz trwaly. Na obudowie jednej ze stacji roboczych, odlanej z brazu konstrukcji pelnej odkrytych kol zebatych, przekladni, posrebrzanych przewodow i okraglych wskaznikow, ujrzalem poskrecany kawal kabla neurotransmisyjnego. Jedna wtyczka tkwila wciaz w gniezdzie stacji, druga byla urwana. Ktos musial sie bardzo szybko odlaczyc od urzadzenia. W ciagu ubieglych lat mialem tylko kilka kontaktow z Adeptus Mechani-cus. Organizacja ta stanowila prawo sama dla siebie, podobnie jak Astartes, i jedynie glupiec powazylby sie na zatarg z techkaplanami. Magos Geard Bure byl moim najblizszym lacznikiem z ta wplywowa formacja. Bez pomocy marsjanskiego kultu Imperium przestaloby istniec w dotychczasowej formie, a tylko dzieki ustawicznym wysilkom techkaplanow do kolekcji cudow mocarstwa trafialy wciaz nowe zdumiewajace artefakty. A teraz stalem sobie, sam i przez nikogo nie niepokojony, w samym sercu jednego z ich sanktuariow. Moj komunikator pisnal ostrzegawczo. Uslyszalem glos Medei, silnie znieksztalcony radiowymi zakloceniami. -Aegis do Ciernia, w polblasku d... Polaczenie zostalo zerwane. -Ciern wzywa Aegisa - powiedzialem do mikrofonu. Cisza. -Ciern wzywa Aegisa, bezszelestna pustka. Wciaz nic. Uslyszany fragment przekazu Medei bardzo mnie zatroskal. Termin "w polblasku" byl slowem kodowym Glosii wstawianym do fraz mowiacych o waznym odkryciu lub naglym zagrozeniu. Jeszcze bardziej niepokoil mnie fakt przerwania komunikatu. Moja odpowiedz, o ile w ogole dotarla do dziewczyny, informowala ja, ze adresowana do mnie wiadomosc okazala sie niekompletna. Odczekalem pelna minute, potem druga. Komunikator pisnal trzy razy, w krotkich odstepach czasu. Medea przesunela kilkakrotnie wlacznikiem swego nadajnika przesylajac mi niewerbalna informacje o niemoznosci podjecia normalnej rozmowy i polecenie oczekiwania na kolejny kontakt. Starlem rekawem warstwe kurzu pokrywajaca jeden z terminali, przesunalem wzrokiem po runicznej klawiaturze i malych zegarach ukrytych za okienkami z grubego szkla. Zastanawialem sie, jakie tajemnice moglbym wydrzec tej maszynie. Najpewniej zadne. Aemos, ktory dysponowal znacznie szersza wiedza, niz powinien byl, mogl probowac swych szans w konfrontacji z terminalem. Lata temu wspolpracowal bardzo scisle z Bure i czasami podejrzewalem, ze wiedzial znacznie wiecej na temat techkaplanow niz byl sklonny przyznac. Moj skaner ruchu kliknal znienacka. Zesztywnialem i chwycilem palcami za rekojesc pistoletu. Wyswietlacz urzadzenia palacy sie na prawym wizjerze maski sygnalizowal kontakt lub ruch niezidentyfikowanego obiektu sie-demnascie krokow po mojej lewej, kiedy jednak odwrocilem sie w tamta strone, skaner zapiszczal ponownie. Niezliczone sygnatury pojawiajace sie wszedzie wokol z zawrotna szybkoscia oglupily calkowicie czujniki urzadzenia i przeciazyly jego pamiec. Wyswietlacz na wizjerze maski migotal przez chwile ukazujac ustawienia startowe i liczbe "00:00:00". Czujniki podjely probe weryfikacji odbieranych informacji, po czym na wyswietlaczu zaplonely rowne rzedy koordy-natow. Lecz wtedy wiedzialem juz, co takiego namierzyl skaner. Sanktuarium budzilo sie do zycia. W krotkich odstepach czasu, jedna za druga, stacje robocze uruchamialy sie z glosnym pomrukiem, kola zebate zaczynaly sie obracac, rozblyskiwaly monitory, silowniki przesuwaly sie z sykiem pary. Gazowe pompy steknely donosnie, w szklanych tubach laczacych terminale zapalily sie swiatla sygnalizujace przeplyw danych. Nad kilkoma stacjami pojawily sie hologramy: trojwymiarowe mapy, wykresy, odczyty sonarow i projekcje fal dzwiekowych. Potezne reflektory wbudowane w cokol zaplonely podswietlajac wiszaca w powietrzu glowe Tytana. Osunalem sie na kolana za jedna ze stacji, jej metalowa obudowa wibrowala uderzajac mnie w plecy. Ta nieoczekiwana, calkowicie zaskakujaca aktywnosc urzadzen wprawila mnie w ogromny lek i zaklopotanie. Gdzies w poblizu jakas wyjatkowo halasliwa maszyna terkotala niczym stary karabin maszynowy ustawiony na ogien ciagly. Rownie nieoczekiwanie jak sie obudzilo, sanktuarium zapadlo ponownie w stan uspienia. Terminale cichly, ich swiatla gasly jedno za drugim. Podswietlenie Tytana zniklo bez sladu, hologramy rozmyly sie w powietrzu. Kola zebate i przekladnie stukotaly jeszcze przez moment, potem zatrzymaly sie w bezruchu. Ostatnim dzwiekiem jaki uslyszalem przed ponownym zapadnieciem ciszy byl wlasnie ow mechaniczny terkot. Niosl sie po pomieszczeniu przez dalszych kilka sekund, lecz potem i on urwal sie nieoczekiwanie. Swiatynia znow stala sie cicha i pozbawiona sladow zycia. Podnioslem sie z podlogi. W techkaplicy nie bylo zadnego pracujacego zrodla zasilania, zadnego aktywnego generatora mocy. Co takiego uruchomilo maszyny? Podejrzewalem, ze odpowiadal za to jakis sygnal nadany z zewnatrz. Metoda prob i bledow przeszukalem polozony najblizej mnie krag stacji roboczych probujac zlokalizowac urzadzenie, ktore tak donosnie halasowalo. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem okazal sie masywny terminal sprawiajacy wrazenie polaczenia radiowego odbiornika z przekaznikiem danych. Lecz klawiatura stacji byla martwa. Powodowany impulsem upadlem na kolana i zajrzalem za obudowe terminala. Na jej powierzchni znajdowaly sie zaczepy przytrzymujace w miejscu chwytak na wydruki. Uchwytu nie bylo, wstegi papieru walaly sie w kurzu na podlodze. Wyciagnalem wydruki zza obudowy. Mierzyly w sumie jakies dziewiec metrow dlugosci, automatyczna gilotynka pociela je na mniejsze odcinki. Najwyrazniej drukarka wypluwala wstegi papieru od dluzszego czasu, lecz nikt ich nie zbieral. Kartki na spodzie sterty zdazyly juz przybrac zoltawy kolor. Przejrzalem wydruki, ale nic z nich nie zrozumialem. Zawieraly uszeregowane regularnie kolumny maszynowego kodu. Ostroznie rozlozylem kartki na obudowie terminala, po czym zwinalem je w ciasny rulon. Konczylem pakowanie wydrukow, kiedy moj komunikator odezwal sie ponownie. -Aegis do Ciernia. W polblasku rozczarowania, w Administratum na sercu. Luski spadaja z oczu. Wielorakosc, uscisk zmiennosci. Zalecany wzor naparstka. -Potwierdzam wzor naparstka. Ciernie powstaje na sercu. Slowa Medei powiedzialy mi wszystko. Odkryli cos w siedzibie Admini-stratum i potrzebowali mojej natychmiastowej asysty. Wszedzie wokol czailo sie zagrozenie ze strony Chaosu. Nie wolno mi bylo wierzyc nikomu. Zapialem kabure pistoletu i wsunalem rulon z wydrukami za klamre skorzanego pasa. Kiedy wybieglem z techkaplicy i rzucilem sie w glab naznaczonego czerwonymi pasami tunelu, sciagnalem z plecow strzelbe. Odciagany bezpiecznik szczeknal glosno. 58 Rozdzial XVIII Wzor naparstka W glab sztolni Translithoped Gearda Bure Glossia nie jest trudnym do zrozumienia jezykiem kodowym, bazuje na zbiorze symboli i kluczowych slow. Nie nalezy sie w niej doszukiwac jakiegos tajemniczego dna, poniewaz ono nie istnieje. To dlatego ta forma komunikacji sluzyla nam dotad tak dobrze. Nie wystepuje w niej koniecznosc dekodowania - przynajmniej matematycznego - szyfrow. Glossia jest zbiorem idiomow i metafor, jest werbalnym impresjonizmem. Korzysta z literackich wzorow poetyckich. Bywaly w przeszlosci takie przypadki, gdy moj wspolpracownik lub sojusznik wysylal mi zakodowany Glossia komunikat, ktory zawieral calkowicie dla mnie obce zwroty. Lecz mimo to wiadomosc taka byla dla mnie czytelna.Na tym polegala sztuczka. Trzeba bylo posiasc wiedze konstruowania fraz tego jezyka. Istnialy rzecz jasna pewne podstawowe zasady i zestawy metafor, ale prawdziwa sila Glossi lezala w jej elastycznym rozwoju. Przywodzila mi czasami na mysl slang Ermenoesow, ktorzy zastapili mowe werbalna forma komunikacji za pomoca subtelnych zmian zabarwienia swej skory. Przykladem idiomu mogl byc wzor naparstka. Termin "wzor" okreslal rodzaj akcji lub zachowania. "Naparstek" byl kwalifikatorem, wyrazeniem sugerujacym podjecie specyficznego dzialania. Naparstek to mala metalowa nakladka na palec chroniaca go przed zranieniem igla w trakcie cerowania. Nie ochroni czlowieka przed wybuchem jadrowej glowicy ani atakiem hordy genokradow, ale zabezpieczy przed naglym skrytym uderzeniem. Dziala bezszelestnie i nie rzuca sie w oczy. Tak tez przemieszczalem sie korytarzami gorniczego kompleksu, bezszelestnie i nie rzucajac sie w oczy. Kierowalem sie w strone budynku Administratum. Dzialalem skrycie, a strzelba i skaner ruchu byly moimi naparstkami. Wzor naparstka. Te konkretna fraze stworzyl dla glossianskiego slownika Gideon Ravenor. Pomyslalem o Ravenorze, osamotnionym w medycznej izolatce na Thra-cian. Moj gniew przygasl nieco przez ostatnie miesiace, ale teraz poczulem go ponownie. Pisniecie skanera ruchu zmusilo mnie do szukania oslony na skrzyzowaniu tuneli tranzytowych jakies pol kilometra od glownego placu kompleksu. Ukryty za rzedem pustych beczek po paliwie sledzilem wzrokiem dwa przejezdzajace przez skrzyzowanie elektryczne samochody. Pierwszy z nich prowadzil Bandelbi. W jego wozie siedzialo dwoch gornikow, trzech dalszych jechalo w drugim pojezdzie. Wszyscy mieli posepne zaciete miny. Na placu stalo wiecej samochodow, w wiekszosci zaparkowanych tuz pod sciana stacji kontrolnej. Ujrzalem grupe mezczyzn w fartuchach laborantow, stojacych przy drzwiach budynku i palacych skrety z lisci lho. Wslizgnalem sie tylnym wejsciem do gorniczej jadlodajni. Medea i Ae-mos czekali na mnie w udostepnionym nam pokoju. -I jak? -Poweszylismy w Administratum - odpowiedzial Aemos - Archiwum nawet nie bylo zamkniete. -Potem pojawilo sie tam pelno ludzi Kaleila i musielismy sie wycofac - oswiadczyla Medea. Oboje wygladali na zaniepokojonych i spietych. -Zauwazyli was? Pokrecila przeczaco glowa. -Nie, ale jest ich na pewno wiecej niz dwudziestu. Naliczylam trzydziestke, moze trzydziestu pieciu. -Co znalezliscie? -Biezace archiwa nie istnieja albo je wykasowano - oswiadczyl Aemos - Brak zapiskow z okresu ostatnich dwoch i pol miesiaca. Nie ma nawet re jestru systemu monitoringu, a to rodzaj dokumentacji, jaka Kaleil jest zobo wiazany przechowywac. -Moze prowadzi rejestr w biurze stacji kontrolnej? -Jesli przestrzegalby formalnej procedury, dane bylyby automatycznie ko piowane do glownego archiwum. Wiesz dobrze jaka wage do biurokracji przyklada Administratum. -Co jeszcze? -Pamietaj, ze sprawdzalismy zbiory wyrywkowo, nie bylo zbyt wiele czasu. Kaleil powiedzial, ze Imperialny Sojusz wycofal stad swych robotnikow dziewiec miesiecy temu, a Ortog Promethium poszlo w ich slady dwa miesiace pozniej. Zgodnie z zapisami w archiwum obie korporacje byly w pelni aktywne i utrzymywaly tutaj kompletna obsade jeszcze trzy miesiace temu. Nie ma zadnych zapiskow na temat grawow, zadnych raportow medycznych ani zgloszen mowiacych o takim problemie. -Kaleil klamal? -W kazdym wzgledzie. -Wiec gdzie sie wszyscy podziali? Aemos wzruszyl ramionami. -Wynosimy sie stad? - zapytala Medea. -Jestem zdecydowany odnalezc Bure - odparlem - Oprocz tego cos tutaj wymaga naprawde... -Gregorze - przerwal mi savant - Bardzo mi przykro, ze musze z toba polemizowac w tej kwestii, ale to nie jest nasza sprawa. Wiem doskonale jak lojalny jestes wobec Zlotego Tronu nawet w tej chwili, lecz nie jestes juz dluzej inkwizytorem. Twoj autorytet nie posiada wsparcia Imperium. Jestes renegatem... renegatem posiadajacym dosc wlasnych problemow, by angazowac sie jeszcze w te sprawe. Sadze, iz oczekiwal wybuchu mego gniewu. Pomylil sie, nie bylem zly. -Masz racje... ale ja nie potrafie tak nagle przestac sluzyc Imperatorowi, nie w taki sposob, bez wzgledu na to, co o mnie mysli reszta ludzkosci. Jesli moge tutaj zrobic cokolwiek dobrego, zrobie to. Nie dbam o oficjalne poparcie ani ewentualne sankcje. -Mowilam ci, ze tak powie - syknela do Aemosa Medea. -Mowilas - skinal glowa savant i spojrzal mi w oczy - Tak powiedziala. -Przykro mi, ze jestem tak przewidywalny. -Postawa moralna nie wymaga skladania przeprosin - mruknal Aemos. Wzialem do reki rulon wydrukow znaleziony w techkaplicy i podalem go savantowi. -Co o tym myslisz? - opowiedzialem im pokrotce o wydarzeniach w sanktuarium Boskiej Maszyny. Aemos studiowal zawartosc kartek przez kilka minut, przesuwajac palcem w gore i w dol wydrukow. -Widze tu elementy kodu maszynowego, ktorych nie potrafie odczytac. Szyfry Adeptus. Lecz... dobrze, spojrzmy na bloki tekstowe. Sa to uporzad kowane zapisy regularnych transmisji nadawanych spoza gorniczego komp leksu. Nadawanych... co szesc godzin, co do sekundy. -To znaczy, ze uspione systemy sanktuarium uruchamialy sie w chwili na dejscia przekazu? -Tak, w celu jego zapisania. Jak dlugo pracowaly te terminale? Potrzasnalem niepewnie glowa. -Dwie, moze dwie i pol minuty. -Dwie minuty czterdziesci osiem sekund? -Moze byc Savant przesunal palcem po naglowku ostatniego w kolejnosci bloku tekstowego. -Tyle wlasnie trwala ostatnia transmisja. -A wiec ktos jest na zewnatrz? Gdzies na zewnatrz kopani Cinchare, przy sylajac do techkaplicy regularne transmisje radiowe? -Nie tylko ktos... to Bure. Tutaj widnieje kodowa forma jego imienia - Aemos przerzucil kartki wyciagajac ze sterty te najstarsza, najbardziej po zolkla - Nadaje te komunikaty od... jedenastu tygodni. -O czym mowia? -Nie mam pojecia. Glowna czesc tekstu jest zbyt gleboko zakodowana. To Mechanilingua-A lub C albo jakas nowsza odmiana jednego z heksa-decymalnych skryptow. Byc moze Impuls Analogowy wersja dziewiata. Nie potrafie... -Nie potrafisz tego odczytac. To mi wystarczy. -Tak. Ale wiem, gdzie on jest. -Wiesz? - wykrztusilem zaskoczony. Aemos usmiechnal sie i przesunal nieznacznie pokretla swych cybernetycznych oczu. -Coz, nie do konca. Nie wiem, gdzie jest w tej chwili, ale moge go znalezc. -Jak? Wskazal palcem szereg poziomych kolorowych paskow biegnacych po boku kazdej transmisji. -Do kazdego przekazu automatycznie dolaczono spektograficzny raport o lokacji nadajnika. Te kolorowe pasy zawieraja informacje o rodzaju i gestos ci skal otaczajacych zrodlo transmisji. To taki odcisk linii papilarnych. Ma jac dobra mape geologiczna Cinchare oraz skaner mineralogiczny moge go odszukac. Usmiechnalem sie w duchu. -Wiedzialem, ze musi byc jakis powod, dla ktorego wciaz trzymam cie przy sobie. 59 -Wiec bedziemy go szukac? - spytala Medea.-Tak, bedziemy. Potrzebujemy srodka transportu. Myslalem o slizgaczu gorniczym. Umiesz cos takiego poprowadzic? -Ciastko z kremem. Gdzie mozna je znalezc? -Imperialny Sojusz ma hangar naprawczy pelen slizgaczy - wtracil szybko Aemos - Widzialem schematyczna mape kompleksu na jednej ze scian - sam mialem okazje obejrzec identyczna mape, co savant, ale za nic nie potrafilem sobie przypomniec takich szczegolow. Czasami zdarzalo mi sie zapominac o nadludzkiej pamieci wzrokowej Aemosa. -A co z mapa geologiczna i skanerem? - zapytala Medea. -Kazdy slizgacz gorniczy ma pokladowy skaner - odpowiedzial Aemos - To nam wystarczy. Profesjonalna mapa to inna sprawa. Jesli nie chcemy zabladzic, musimy miec pewnosc, ze posiadamy dobry egzemplarz. Usiadl na swoim lozku i zaczal stukac palcami po klawiaturze swego przymocowanego do przedramienia notesu. -Co robisz? - spytalem siadajac tuz obok savanta. -Zgrywam mape z terminala stacji kontrolnej - odparl. -Mozesz cos takiego zrobic? - zdziwila sie Medea. -To proste. Pomimo zaburzen grawitacyjnych nadajnik radiowy w moim notesie ma dostatecznie duza moc, by polaczyc sie z terminalem stacji. Moge podpiac sie do bankow pamieci i sciagnac odpowiednie pliki. -Dobrze, ale czy potrafisz to zrobic nie znajac hasla dostepu administratora systemu? - nie ustepowala Medea. -Teoretycznie nie - powiedzial Aemos - Na szczescie znam haslo. -Skad? -Widnialo na kartce przyklejonej do obudowy glownego terminala stacji. Nie zauwazyliscie? Spojrzelismy z Medea na siebie krecac glowami z niedowierzaniem. Siedzac sobie z Kaleilem, konwersujac i popijajac amasec piatej klasy Ae-mos przestudiowal wzrokiem kazdy detal swego otoczenia. -Jeszcze jedno pytanie - odezwala sie Medea - Nie wiemy, co tu sie dzieje, ale mozna przyjac, ze wasz przyjaciel nie jest przyjacielem Kaleila i jego ludzi. Skoro my mozemy go wytropic w taki sposob, dlaczego oni nie zrobili tego wczesniej? -Watpie, by nawet doswiadczony gornik potrafil odczytac te spektograficz-ne wykresy. Sa zapisane w jezyku Adeptus - odparl wynioslym tonem Aemos. -Wyjasnienie jest jeszcze prostsze - dodalem - Oni nie znalezli wydrukow. Sanktuarium bylo pelne kurzu, nietknietego ludzka stopa. Sadze, ze ani Kaleil ani jego ludzie nigdy nie weszli do swiatyni. Powstrzymywal ich lek przed Adeptus Mechanicus. Nie maja pojecia o tym, o czym wiemy my. Zabojcy przyszli po nas w nocy. Kiedy Aemos zgral do swego notesu mapy oraz kilka innych uzytecznych plikow, polozylismy sie spac chcac odpoczac nieco przed wyruszeniem w meczaca podroz. Przedrzemalem moze godzine, kiedy obudzila mnie Medea, pocierajaca swym palcem o moj policzek. Gdy tylko otworzylem oczy, zamknela mi dlonia usta. -Klepsydry, aktywne, spiralna winorosl - wyszeptala mi do ucha. Moj wzrok przywykl szybko do polmroku pomieszczenia. Aemos spal chrapiac glosno. Zerwalem sie z lozka i wtedy uslyszalem dzwiek, ktory obudzil Medee: wiodace na pietro schody skrzypialy cichutko. Glavianka wciagala na siebie lotniczy kombinezon, ale lufa iglowego pistoletu mierzyla caly czas w drzwi naszego pokoju. Wyjalem z lezacej na podlodze kabury pistolet i podkradlem sie do Ae-mosa, kladac dlon na jego ustach. Zamrugal zaspanymi oczami. -Chrap dalej, ale badz gotow do ucieczki - wyszeptalem. Podniosl sie z materaca wydajac z siebie falszywe chrapniecia, siegnal po swoje szaty i laske. Bylem obnazony do pasa. Moja kurtka i skaner ruchu lezaly na podlodze przy nogach lozka. Nie zdazylem ich juz podniesc. Ktos kopnal w drzwi wylamujac zamek. Jaskrawe niebieskie wiazki dwoch laserowych celownikow przeciely mrok pomieszczenia, krotkie serie z broni maszynowej wyrwaly wielkie dziury w moim opuszczonym lozku. Zerwane sprezyny jeknely donosnie wystajac z podziurawionego materaca. Odpowiedzielismy ogniem posylajac w obreb futryny tuzin pociskow. Dwa ciemne ksztalty odskoczyly w glab korytarza, jeden z nich krzyczal z bolu. Na zewnatrz budynku wybuchla dzika kanonada, kule roztrzaskaly okna pokoju siejac na wszystkie strony kawalkami szkla. Przestrzelone wielokrotnie zaluzje kiwaly sie na zawiasach wstrzasane uderzeniami pociskow. -Do tylnego wyjscia! - krzyknalem strzelajac dwukrotnie za wygladajacej zza futryny drzwi postaci. Trzy wiazki laserowego swiatla syknely mi w od powiedzi tuz obok glowy. Drzwi prowadzace do tylnego wyjscia z budynku otworzyly sie z trzaskiem. Medea odwrocila sie w ich kierunku, zwinna i szybka, jednym uderzeniem nogi zmiazdzyla twarz pierwszego napastnika wyrzucajac go za prog pokoju. Mordercy wtargneli do pomieszczenia przez przednie i tylne wejscie. Zastrzelilem dwoch z nich, lecz zaraz potem zostalem przewrocony na podloge przez dwoch innych, desperacko probujacych wyrwac mi z dloni pistolet. Uderzylem jednego z nich kolanem w brzuch, a kiedy odtaczal sie w bok, zabilem go strzalem w kark. Jego towarzysz zacisnal mi na gardle rece. Dzgnalem go potezna mentalna wiazka wywolujac katastrofalny wzrost cisnienia w obrebie czaszki. Galki oczne mezczyzny wyskoczyly z oczodolow. Odrzucilem jego drgajace konwulsyjnie zwloki. Odor krwi, kordytu i niemytych cial powalal na kolana. Medea znokautowala ciosem przedramienia nastepnego przeciwnika. Zgial sie wpol jeczac z bolu. Dziewczyna zmienila pozycje i uderzyla napastnika noga tak silnie, ze wylecial za drzwi pokoju. Inny zamachowiec znalazl sie tuz za jej plecami, w polmroku pokoju blysnelo ostrze noza. Aemos, stateczny i powolny savant, zlamal kark nozownika jednym pchnieciem dloni. Kolejna jakze czesto niedoceniana zaleta starca byla nadludzka sila drzemiaca w silownikach jego egzoszkieletu. Przy tylnych drzwiach huknely kolejne strzaly, zasyczaly igly wystrzelone z broni Glavianki. Zerwalem sie z podlogi na czas, by zastrzelic mezczyzne trzymajacego w rece strzelbe, wskakujacego na prog glownego wejscia. Zapadla cisza, powietrze pelne bylo gestego dymu. Na placu rozlegly sie glosne krzyki. -Bierzcie swoje rzeczy! - polecilem - Uciekamy stad! Na wpol nadzy i objuczeni reszta zebranego chaotycznie ekwipunku zbieglismy w dol schodow prowadzacych do tylnego wyjscia. Trup jednego z zastrzelonych przez Medee gornikow lezal na pierwszym stopniu, przednia czesc kombinezonu z naszywkami Ortog Promethium przesiakla krwia. Na przekrzywionym groteskowo karku zabitego widnialo charakterystyczne znamie. -Wyglada znajomo? - zapytal Aemos. Wygladalo znajomo. -Czy ten psi syn Bandelbi nie mial takiego samego? - syknela Medea. -Calkiem mozliwe - odparlem. Przebieglismy ciagiem magazynow kuchennych wypadajac na waska alejke za sklepami sasiadujacymi z jadlodajnia. Kudlaty gornik pelniacy role tylnej strazy zamachowcow wytrzeszczyl na nasz widok oczy i zaczal szarpac rozpaczliwie pasek powieszonej na ramieniu strzelby. Rzuc to i chodz tutaj, polecilem mu w myslach. Cisnal strzelbe na ziemie i podreptal w naszym kierunku. Jego oczy byly szkliste i zamglone. Pokaz mi swoj kark, rozkazalem. Jedna reka odgarnal na bok dlugie wlosy, druga odciagnal kolnierz roboczego kombinezonu. Na jego szyi dostrzeglem znamie. -Nie mamy na to czasu! - oswiadczyl nerwowo Aemos. Z glebi budynku dobiegal mnie zblizajacy sie tupot butow, podniesione glosy i pelne zlosci przeklenstwa. -Skad masz to znamie? - zapytalem kudlacza. -Kaleil mi je dal - odpowiedzial niepewnym belkotliwym glosem. Co to znaczy, ze ci je dal? Bedac w uscisku mej jazni probowal powiedziec cos, czego zabraniala mu reszta umyslu. Slowo zabrzmialo niczym Lith, ale nie moglem uzyskac potwierdzenia, bo wlozony w jego wymowienie wysilek pozbawil gornika zycia. -Do diabla, Gregor! Musimy zwiewac! - wrzasnal Aemos. W tej samej chwili dwaj mezczyzni wypadli z drzwi magazynu, ktorym przed momentem uciekalismy i podnioslo w naszym kierunku lufy automatycznych karabinkow. Obrocilem sie razem z Medea w miejscu niczym tworzacy jednosc mechanizm i zastrzelilismy ich obu jednoczesnie. 60 Pamiec wzrokowa Aemosa wiodla nas poprzez labirynt podziemnych korytarzy Cinchare do czesci kompleksu zarzadzanej przez Imperialny Sojusz. Z tylu dobiegaly nas odglosy poscigu, ludzkie krzyki i warkot elektrycznych samochodow.Wpadlismy biegiem w szeroko otwarte wrota do parku maszynowego korporacji, pokonujac po drodze metalowy pomost i punkt kontrolny zabezpieczony drutem kolczastym. Tupot ludzkich nog scigal nas uparcie przez caly ten czas. Hangar byl polokragla budowla o skorodowanych stalowych scianach, sasiadujaca z wejsciem do sztolni. Szesc slizgaczy gorniczych wisialo na ubrudzonych smarem zaczepach pod sufitem hangaru. Byly to oplywowe pojazdy w ksztalcie metalowych cygar, pomalowane na srebrnozielone barwy Imperialnego Sojuszu. Kazdy z nich posiadal baterie silnych reflektorow zamontowana nad kokpitem oraz teleskopowe chwytaki i talerze skanerow wiszace pod kadlubem. -Bierzemy ten! - krzyknela Medea pedzac w strone trzeciej w szeregu ma szyny. Caly czas probowala dopiac zamki swego kombinezonu. Ja trzyma lem kurtke i skaner ruchu w jednej z rak. Nie mielismy nawet chwili czasu na porzadne ubranie sie. -Dlaczego ten? - odkrzyknalem biegnac jej sladem. -Ladowarki sa podlaczone do napedu, na burcie swieci panel gotowosci do pracy! Odczep ladowarki! Cisnalem swoj bagaz w rece Aemosa, wsiadajacego wlasnie na poklad slizgacza przez maly wlaz w jego burcie, po czym pobieglem do miejsca, w ktorym trzy grube kable dochodzily do gniazda ladowarek w kadlubie pojazdu. Jak juz wspomniala Medea, lampki sygnalizujace poziom naladowania baterii slizgacza palily sie zielonym swiatlem. Przekrecilem zaczepy i wyciagnalem po kolei z gniazda kazdy z kabli. Ostatni zablokowal sie, totez musialem ubiec sie w jego przypadku do brutalnego szarpniecia. Laserowe wiazki uderzyly z sykiem w kadlub slizgacza tuz za moimi plecami. Odrzucajac ostatni przewod zasilajacy odwrocilem sie w miejscu i zaczalem strzelac poprzez cala dlugosc hangaru. Sekcja napedowa slizgacza zaczela krztusic sie i charczec odpowiadajac na wysilki probujacej uruchomic pojazd Medei. Kule i wiazki swiatla ciely powietrze. Wskoczylem przez wlaz do srodka slizgacza. Medea siedziala w ciasnym kokpicie. -Ruszaj! - wrzasnalem zatrzaskujac pokrywe wlazu. -No, dalej! Dalej! - krzyczala w strone panelu sterowniczego Glavianka. Pracujace na wysokich obrotach silniki ryczaly przerazliwie. -Zaczep parkingowy! - wyrzucil z siebie zdenerwowanym glosem Aemos. Pojmujac swa pomylke Medea zaklela w wyjatkowo plugawy sposob i szarpnela za krotka zolta dzwignie po prawej stronie fotela. Rozlegl sie metaliczny szczek i uchwyty przytrzymujace spod pojazdu w jego boksie parkingowym odsunely sie na boki uwalniajac maszyne. -Przepraszam - wysyczala przez zacisniete zeby Medea. Slizgacz podniosl sie w powietrze, obrocil w zawisie na prawo, po czym przyspieszyl scigany ogniem napastnikow, lecac prosto w pozbawiony oswietlenia wylot kopalnianych sztolni. Gorne poziomy kopalni Imperialnego Sojuszu byly platanina szerokich korytarzy o scianach wzmocnionych kompozytowymi plytami. Posadzki tuneli zagracaly liczne porzucone maszyny gornicze. Medea wlaczyla pokladowe reflektory slizgacza omiatajac bialymi snopami swiatla trase przelotu. Na dalekim krancu jednego z obudowanych korytarzy dostrzeglismy lagodne pochylenie tunelu znaczace zejscie do nizszych partii kopalni. Lecac w dol chodnika przemieszczalismy sie obok tasmociagu transportujacego do gory urobek oraz linii kolejki waskotorowej sluzacej do przewozu na dolne poziomy robotnikow. Aemos siedzial w tyle malej kabiny przegladajac mapy wykradzione z terminala stacji kontrolnej. - Kontynuuj schodzenie w dol - tak brzmialy jego jedyne slowa. Stromy korytarz opadal w dol przez dobre poltora kilometra, tylko okazyjnie wyrownujac poziom na platformach roboczych, od ktorych odchodzily na boki mniejsze korytarzyki. Widziany przez okna kokpitu obraz wydawal sie czarnobialy: ostre swiatlo reflektorow rozpraszalo nieprzenikniona czern sztolni odslaniajac lita skale lub okazyjne sterty gruzu. Medea zmniejszyla nieco predkosc pojazdu przelatujac bardziej nadwerezonym i ledwie trzymajacym sie na stemplach fragmentem korytarza, po czym zgodnie z instrukcjami Aemosa ustawila slizgacz w wylocie niemal idealnie pionowego komina skalnego. Komin ten mial naturalne pochodzenie, a powstal zapewne wskutek zamierzchlej erupcji wulkanicznej stajac sie kanalem lawy. Obracajac sie leniwie wokol swej osi opadalismy z niewielka predkoscia w glab szczeliny. Sciany komina blyszczaly kremowym blaskiem w miejscach, gdzie swiatlo reflektorow odbijalo sie od stopionych wulkanicznym zarem skal. Nawet dysponujac tak niewielkim slizgaczem nie mielismy zbyt wiele wolnego miejsca na manewrowanie. Co jakis czas Medea musiala korygowac za pomoca delikatnych ruchow przepustnica trajektorie opadania, a skruszone podmuchami goracego powietrza drobiny wulkanicznego szkla spadaly bezszelestnie w mroczna czelusc niczym migotliwe klejnoty. Dwa tysiace metrow ponizej swego wylotu komin przechodzil w skomplikowany labirynt laczacych sie ze soba korytarzy, pieczar i zapadlisk. Otaczajace nas skaly przybraly bardziej zroznicowane barwy: dostrzegalem stalowoniebieski kolor kalcytu, jakies czerwone odbarwienia. Bryly czarnych kamieni zalegaly na dnie pieczar. Medea zwrocila ma uwage na maly ekranik skanera znajdujacy sie tuz pod glownym czytnikiem petrograficznym. Niewielki monitor wyswietlal calkowicie dla mnie nieczytelna projekcje ukladu lokalnych zloz mineralnych oraz stopien gestosci skalnej skorupy. W gornej czesci ekranu na tle tych widmowych obrazow pulsowaly trzy jaskrawozolte kursory. -Scigaja nas - wyjasnila dziewczyna. -Poruszaja sie w taki sposob jakby wiedzieli doskonale, gdzie jestesmy. Moga nas namierzac? -Widza nas na ekranie w dokladnie taki sam sposob jak my ich. -Lokalizatory w tej maszynie sa naprawde tak silne? Medea pokrecila z powatpiewaniem glowa. -Wystarczaja do poszukiwan na krotkim dystansie, ale nie ma szans przechwycenia ich sygnalu przez tak gruba warstwe skal. -Wiec? -Mysle, ze wszystkie tutejsze slizgacze maja pokladowy nadajnik ratunko wy, byc moze wbudowany w tachograf. W praktyce moze byc wyko rzystywany do misji poszukiwawczych w przypadku katastrof i zaginiec maszyn. -Poszukam go. Wstalem z fotela w kokpicie i przeszedlem na tyl pojazdu, stawiajac sze roko stopy i lapiac sie caly czas wiszacych pod sufitem uchwytow. Aemos wciaz sleczal nad notesem. Uruchomil recznie pokladowy skaner mine ralogiczny slizgacza szukajac charakterystycznych geologicznych "linii papilarnych". Nawet nie zagladal do zabranych z techkaplicy wydrukow, ich wielobarwne wykresy tkwily juz w jego niewiarygodnie chlonnej pamieci. Co kilka minut konsultowal wskazania czytnika z glowna mapa i podawal Medei biezace koordynaty lotu. W tyle slizgacza, pomiedzy dwoma rzedami wieszakow na stare skorodowane maski tlenowe z porysowanymi wizjerami, znalazlem niewielki korytarzyk serwisowy prowadzacy do sekcji napedowej maszyny. Wepchnalem do srodka glowe i barki, po czym oswietlilem ciasny zakamarek snopem swiatla padajacym z latarki odpietej z najblizszej maski tlenowej. Metoda dedukcji wytypowalem na obiekt swych poszukiwan niewielka metalowa skrzynke przyspawana do podstawy generatora antygrawi-tacyjnego. Na wieku skrzynki widnialy pieczecie Adeptus Mechanicus. Powrocilem do kabiny, by otworzyc szafke narzedziowa i wyjac z niej miniaturowy plazmowy palnik. Jaskrawoniebieski jezyk ognia stopil wierzch skrzynki oraz ukryte w jej wnetrzu elektroniczne uklady. Siadajac na fotelu w kokpicie wyjrzalem na zewnatrz. Opadalismy wlasnie w glab rozleglej pieczary o scianach naznaczonych zylami mineralow. Dostrzeglem charakterystyczne barwy rud ksiezycowego mleka i anielskich wlosow. -Juz nas zgubili - oswiadczyla Medea kiwajac glowa w strone skanera. Miala racje, zolte kursory zaczely poruszac sie w chaotyczny i nieskoordy nowany sposob. Zataczaly kregi bezradnie probujac namierzyc nasz nie istniejacy sygnal. Podrozowalismy przez dalsze dwie godziny, lecac jaskiniami przywodzacymi na mysl butelki o perlowych scianach, pomiedzy masywnymi stalaktytami wbitymi w tunele na podobienstwo gigantycznych klow prehistorycznych bestii. Jamy i zaglebienia dna wypelniala metna woda, a unoszace sie w powietrzu kleby gazow zdradzaly obecnosc nieprzyjaznych skladnikow w atmosferze: metanu, siarkowodoru, radonu. Wyziewy gazowe rodzace sie w goracym sercu Cinchare ulatywaly powoli ku powierzchni swiata, wypelniajac lotna trucizna pieczary i tunele. Temperatura kadluba wzrastala. Bylismy teraz dobre pietnascie kilometrow pod ziemia i zaczynalismy odczuwac tego konsekwencje. - Hej! - odezwala sie znienacka Medea. 61 Zatrzymala slizgacz w miejscu, a potem obrocila go omiatajac reflektorami otoczenie. Znajdowalismy sie w podluznej jaskini o podlodze wyzlobionej jakimis ciekami wodnymi saczacymi sie tedy tysiace lat temu. Pieczara miala kilka bocznych odnog, ale okazaly sie one zbyt dla nas ciasne lub tez konczyly sie slepa sciana po najdalej dwudziestu metrach.-Co zauwazylas? - spytalem. -Tam! Snopy swiatla wylonily z ciemnosci jakis ksztalt, ktory w pierwszej chwili wzialem za zwykla sterte skalnych bryl. Lecz Medea nie dala sie zmylic. Byl to gorniczy slizgacz, podobny do naszego, ale noszacy na burtach symbole Ortog Promethium. Maszyna byla roztrzaskana i powyginana na wszystkie strony, wsporniki kadluba sterczaly spomiedzy plyt poszycia niczym metalowe zebra. -Cholera... - mruknela Glavianka. -Gornictwo to ryzykowna profesja - burknalem. -To swiezy wrak - oswiadczyl Aemos przechylajac sie nad naszymi glo wami - Popatrzcie tylko na tepre. -Na co? - zapytala niepewnie Medea. -Okreslenie techniczne. Spojrzcie na warstwe kurzu i skalnych odlamkow, na ktorej spoczywa wrak. Przesun troche swiatla. W tamta strone. Wszedzie wokol widac zoltawobiala tepre, ale pod wrakiem podloze jest czarne i wypalone. Dymy z niedawno mijanych gazowych kominow docieraja row niez w to miejsce pokrywajac wszystko jasnym osadem. Moge isc w zaklad, ze gdyby wrak ten lezal tu dluzej niz miesiac, to nie widac byloby sladu spa lenizny, a sam grat pokrylaby warstwa nalotu. -Odblokuj wlaz - polecilem. Podziemna atmosfera byla niezwykle goraca i zaczalem obficie sie pocic natychmiast po wyskoczeniu z luku slizgacza. Nie slyszalem niczego procz swego ciezkiego oddechu rozbrzmiewajacego wewnatrz ciasnej maski tlenowej. Obszedlem slizgacz z boku przechodzac na jego przod, w strumien swiatla rzucanego przez reflektory. Ponad lampami pojazdu, na tle oswietlonego kokpitu, dostrzeglem glowy Aemosa i Medei, obie ukryte za wlasnymi maskami tlenowymi. Pomachalem im reka i przykucnalem obok wraku, tracajac przy tym butem jakis kawalek skaly. Nie sposob bylo pomylic z czymkolwiek okraglych osmalonych dziur znaczacych burty slizgacza. Dluga seria z multilasera doslownie rozprula lekko opancerzona maszyne. Wsuwajac trzymana w dloni latarke przez jedna ze szpar w kadlubie oswietlilem nia wnetrze spalonego pojazdu. Trzej czlonkowie zalogi wciaz siedzieli na swych miejscach, zredukowani do postaci szczerzacych zeby mumii przez dzialanie kwasnego powietrza oraz setek blyszczacych bialych larw, ktore klebily sie szalenczo w swietle latarki. Pojalem, ze wilgotne gorace serce Cinchare nie jest bynajmniej martwym srodowiskiem. Wiecej prymitywnych stworow krecilo sie przy moich butach. Byly to podluzne lsniace metalicznie zuki i tluste szkaradne gasienice, sciagniete do tego miejsca zapasem bogatej w bialko biomasy. Cos poruszylo sie z tylu uderzajac mnie w prawe biodro. Upadlem prosto na potrzaskany kadlub wraku, wsciekly na samego siebie za to, ze nie zabralem skanera ruchu. Po kolejnym uderzeniu poczulem ostry bol w lewym udzie. Wierzgnalem noga kopiac za siebie z okrzykiem bolu stlumionym gumowa maska. Stwor mial rozmiary sporego psa, ale jego korpus byl znacznie dluzszy i nizszy od psiego, tkwiacy na silnie umiesnionych lapach. Skora zwierzecia miala barwe czystego srebra, a pozbawiony oczu leb skladal sie w glownej mierze ze szczeki o setkach ostrych klow. Wokol rozwartego pyska drgaly dziesiatki dlugich gietkich wibrysow. Skoczyl ponownie do przodu, jego krotki masywny ogon uniosl sie do gory w charakterze przeciwwagi. Drapieznik ten byl w mej opinii najwyzszym ogniwem lancucha pokarmowego w mrocznych jaskiniach Cinchare. Zbyt duzy na wdarcie sie do wnetrza wraku i pozarcie trupow, czatowal na zewnatrz zerujac na padlinozernych insektach gromadzacych sie przy szczatkach slizgacza. Zlapal mnie szczekami za noge, poczulem zeby przebijajace sie przez gruba skore buta. Zdolalem wyciagnac z pokrowca na plecach strzelbe. Wypalilem z niej prosto w korpus drapieznika przykladajac wylot lufy do jego cielska. Geste plyny organiczne i strzepy miesni chlusnely na wszystkie strony. Stwor runal na dno pieczary. W czasie potrzebnym mi na otwarcie zacisnietej paszczy ostrzem noza i uwolnienie stopy cialo drapieznika pokryl juz dywan mniejszych padlinozercow. Ruszylismy w dalsza droge, lecac w dol skalnego uskoku, a nastepnie wnetrzem innej jaskini, ktorej sciany byly inkrustowane w oszalamiajacy sposob mrowiem lsniacych krysztalow. -Stoczono tam mala walke - wyjasnilem Medei i Aemosowi podnoszac glos na tyle, by przekrzyczec pracujace pelna para wentylatory, ktore usu waly z kabiny pozostalosci gazow wypelniajacych korytarze jaskin. -Kto z kim walczyl? Wzruszylem bezradnie ramionami i zaczalem wydlubywac z buta tkwiacy w podeszwie ulamany kiel drapieznika. -Coz - odezwal sie Aemos - Pewnie zainteresuje cie fakt, ze tamta pieczara posiada odbicie na spektograficznym wykazie z transmisji Mechani-cus. -Jak starych? -Sprzed dwoch tygodni. -Zatem... Bure mogl byc uczestnikiem tej strzelaniny. -Bure... lub ktokolwiek inny dokonujacy tych transmisji. -Ale dlaczego zniszczyl gorniczy slizgacz? - zastanawialem sie na glos. -To pewnie zwiazane jest z tym, co ten slizgacz probowal mu zrobic - oswiadczyla Medea. Aemos uniosl wysoko brwi. -To bardzo niepokojace. Dalsze trzy godziny lotu, dalsze dwa tysiace metrow w dol. Bylo nam potwornie goraco, na zewnatrz pojazdu kurtyna gazowych wyziewow zgestniala mocno. Z licznych kraterow buchaly kleby gestego czarnego dymu. W kilku zapadliskach dostrzeglismy rozlewiska zracych cieczy podgrzewanych aktywnym wulkanicznie sercem Cinchare. Pekniecia w dnie jaskin lub otwory skalnych studni pulsowaly ciemnoczerwonym blaskiem lawy. Nie musielismy juz dluzej korzystac z pokladowych reflektorow. Ciag pieczar rozswietlala luna magmowych rzek, plonacych chmur gazu oraz fluorescencyjnych plesni zyjacych jakims cudem w tych potwornie nieprzyjaznych warunkach. Wentylatory slizgacza nie nadazaly juz z filtrowaniem odoru siarki, a termostat poddal sie przegrzany w krytycznym stopniu. Wszyscy troje ociekalismy potem, wilgoc skraplala sie tez na scianach kokpitu. -Zatrzymaj sie, prosze - powiedzial Aemos. Medea przyciagnela do siebie przepustnice i maszyna zawisla w bezruchu ponad jeziorem lawy pokrytym cienka skorupa czarnej zastyglej skaly, spod ktorej saczyla sie oslepiajaca poswiata plynnego ognia. Aemos porownywal mape z obrazem wyswietlanym przez spektroskop podlaczony do skanera mineralogicznego. -To tutaj. Lokalizacja ostatniej transmisji. -Jestes pewien? - spytalem. -Oczywiscie - odparl z cieniem wyrzutu w glosie. -Obroc nas w miejscu, powoli - polecilem Medei. Slizgacz zaczal sie obracac. Wyjrzalem za szyby kokpitu probujac przeniknac wzrokiem mrocz ne zakamarki pieczary. -Co to takiego? Te tunele? -Skaner wskazuje, ze maja dlugosc kilkuset metrow. Na Boga-Imperatora, to miejsce wyglada bardzo prehistorycznie - sapnela Medea ocierajac zroszone kroplami potu czolo. -A od czego odbily sie przed chwila swiatla? Savant zerknal we wskazanym przeze mnie kierunku. -Amygdul - wyjasnil - Mieszanka kwarcu i innych mineralow. -W porzadku - Medea zaczela odkrecac korek manierki - Skoro wszystko wiesz... a co to jest? -To... bardzo niepokojace. Byla to dziura, perfekcyjnie okragla, o srednicy trzydziestu metrow, wycieta w skalnej scianie. -Podlec blizej - rozkazalem - To nie jest twor naturalnego pochodzenia. Jest na to zbyt... precyzyjny. -Co u diabla moze wykonac taka dziure? - wymamrotala pod nosem Medea. -Moglby to zrobic przemyslowy swider... -Tak gleboko? Tak daleko od infrastruktury kopalnianej? - przerwal mi Aemos - Rozejrzyj sie wokol. Tylko hermetyczne jednostki takie jak ten slizgacz moga tutaj funkcjonowac. -I to ledwie, ledwie - dodala znaczaco Medea przesuwajac zalzawionym wzrokiem po odczytach integralnosci kadluba. Wiekszosc kontrolek migala czerwienia. -Jest gleboka - oswiadczylem spogladajac na ekran skanera - Podlec jeszcze blizej, zobaczymy, czy zdolamy oszacowac jej ksztalt i rozmiary. -Ale ten tunel biegnie przez lita skale... przez czterdziesci kilometrow 62 kwadratowych batolitu! To solidny antragat! - w kruchym starczym glosie Aemosa dzwieczala nuta niedowierzania.-Odbieram wstrzasy - powiedziala znienacka Medea. Igly pracujacego sejsmografu poruszaly sie od dobrej godziny rejestrujac echa tektonicznej aktywnosci rdzenia planety, ale teraz zaczely kreslic linie w iscie szalenczym tempie. -Wydruk jest schematyczny - orzekl Aemos - To nie ruchy sejsmiczne. Zapis jest zbyt regularny... niemalze mechaniczny. Milczalem przez chwile rozwazajac wszystkie nasze mozliwosci. -Wlec do tunelu - powiedzialem. Medea spojrzala na mnie z nadzieja, ze byc moze sie przeslyszala. -Ruszaj do srodka. Tunel okazal sie tak perfekcyjnie okragly w przekroju, iz budzilo to wrecz zgroze. Lecac jego wnetrzem dostrzeglismy dziwne pasy odcisniete w szklistej powierzchni dolnej czesci tunelu. -Plazmowe palniki - oswiadczyl Aemos - Cokolwiek ich uzylo, pozo stawilo w skale swoj odcisk zanim stopiony batolit zdolal ponownie stward niec. Tunel skrecal czasami nieznacznie na boki zachowujac caly czas swa pierwotna forme. Zakrety byly szerokie i lagodne, ale Medea wchodzila w nie z niezwykla ostroznoscia. Sejsmograf wciaz wariowal. Wzialem marker i nakreslilem pewna fraze na odwrocie mapnika. -Potrafisz to przelozyc na kod maszynowy? - spytalem Aemosa. Savant spojrzal na zapis. -Hmm... Vade elquum alatoratha semptus... masz dobra pamiec. -Potrafisz? -Pewnie. -Co to takiego? - odezwala sie Medea - Jakies zaklecie? -Nie - usmiechnalem sie, gdy Aemos pochylil sie na swym notesem - To odpowiednik Glossii. Prywatny jezyk, od dawna nie uzywany. -Gotowe - oswiadczyl savant. -Wprowadz zapis do radionadajnika i emituj w petli. -Mam nadzieje, ze to zadziala - burknal Aemos - Mam nadzieje, ze sie nie mylisz. -Zrob to - ponaglilem starca. Pokladowe instrumenty slizgacza zaczely piszczec. -Zblizamy sie do konca tunelu - poinformowala nas Medea - Jeszcze kilometr i znajdziemy sie w nastepnej pieczarze. -Zacznij nadawanie sygnalu! Hangar byl utrzymany w doskonalym stanie, wszedzie dostrzegalem blysk brazu i chromu. Nowiutki slizgacz gorniczy o czerwonym kadlubie stal na zaczepie parkingowym tuz obok zajetego przez nas stanowiska. Trzy inne zaczepy dokujace, blyszczace swiezym olejem i smarami, byly puste. Oswietlenie hali pochodzilo z kulistych gazowych lamp rozmieszczonych pod sufitem, emitujacych rownomierna poswiate. Metalowe schody z pokrytymi skora poreczami wiodly ku polozonym ponad podloga hangaru drzwiom wyjsciowym. -Dobry znak - szepnalem dostrzegajac okragly emblemat Adeptus Mecha- nicus wymalowany nad zamkiem drzwi. Wszyscy drgnelismy jednoczesnie, gdy z ukrytych schowkow w scianach hangaru wysunely sie znienacka dlugie serworamiona. W ulamku sekundy otoczyly nasza grupke. Dwa skanowaly nas za pomoca wbudowanych czytnikow, cztery inne mierzyly z automatycznej broni. -Proponuje sie nie ruszac - szepnalem ponownie. Drzwi nad schodami zaszczekaly i otworzyly sie szeroko. Zakapturzona postac w dlugich pomaranczowych szatach wydawala sie unosila nad platforma tworzaca szczyt schodow. Ujmujac rekami obie porecze spojrzala na nas z gory. -Vade smeritus valsara esm - powiedziala. -Vade elquum alatoratha semptus - powtorzylem - Valsarum esoque quon- da tasabae. Postac zdjela kaptur ukazujac metaliczna czaszke pokryta warstwa uma-zanego smarem chromu. Okragle okulary mechanicznych oczu plonely zielonym blaskiem. Grube czarne kable wiszace pod szczeka czaszki za-kolysaly sie i wbudowany w gardlo konstruktu glosnik przemowil. -Gregor... Uber... tyle czasu minelo. Wpadlismy na zrodlo wstrzasow niemal przedwczesnie. Byla to gigantyczna metalowa tuba, dluga na siedemdziesiat metrow i na trzydziesci szeroka, z wielka bateria plazmowych miotaczy z przodu oraz licznymi zebatymi sekcjami trakcyjnymi przywodzacymi na mysl olbrzymie ostrza lancuchowych mieczy. Wyciawszy sobie przejscie przez poklad batolitu, machina sunela dnem pieczary oddalajac sie od nas i wyrzucajac w powietrze geste chmury skalnych odlamkow. -Niech mnie Imperator strzeze! Jakiz to potwor! - krzyknal Aemos. -Co to jest, na Zloty Tron? - wydyszala Medea. -Zwolnij! Zwolnij! - wrzasnalem do niej, ale sama juz instynktownie zmniejszala predkosc, bysmy nie zderzyli sie z metalowym lewiatanem. -O kurwa! - jeknela Glavianka na widok kompozytowych plyt wsuwajacych sie w boki ruchomego walca i odslaniajacych baterie multilaserow. Ich lufy odwrocily sie w naszym kierunku. Scisnalem w dloni mikrofon radionadajnika. -Vade elquum alatoratha semptus! - krzyknalem - Vade elquum alatoratha semptus! Baterie mogace rozbic nas na atomy jedna salwa nie wypalily, lecz wciaz sledzily nasz pojazd. Krotko potem na tylnej scianie walca otworzyly sie masywne wrota odslaniajac niewielkie wnetrze dobrze oswietlonego hangaru. -Nie dostaniemy drugiego zaproszenia - uswiadomilem Medei powage sytuacji. Wzruszyla niepewnie ramionami i skierowala slizgacz w kierunku ladowiska. Wyszlismy wszyscy razem z kabiny slizgacza stajac na podlodze hangaru. Hermetyczne wrota zatrzasnely sie za naszymi plecami, a potezne wentylatory zaczely wypompowywac z pomieszczenia opary siarczanow. 63 Rozdzial XIX Wedrowka poprzez lita skale Lith Wiezien -To Medea Betancore - przedstawilem Glavianke, kiedy Bure wypuscil juz moja dlon ze swego mechanicznego uscisku.-Panno Betancore - Bure sklonil sie lekko - Adeptus Mechanicus Marsa, sludzy Boskiej Maszyny, prosza, bys zechciala przyjac goscine w tym Jej czcigodnym urzadzeniu. Juz zamierzalem syknac przez zeby na Medee i uswiadomic jej formalny wydzwiek tego powitania, ona jednak w typowy dla siebie sposob wybrnela i z tej niecodziennej sytuacji. Nakreslila w powietrzu piescia znak Mechanicus i uklonila sie lekko. -Niech wasze maszyny i wasze pragnienia sluza boskiemu Imperatorowi, poki czas plynie wlasciwym rytmem, magosie. Bure rozesmial sie - a byl to dziwaczny dzwiek, jesli wezmiemy pod uwage fakt, ze generowal go syntetyzator - i skierowal swe zielone oczy w moim kierunku. -Dobrze ja wyedukowales, Eisenhorn. -Ja... -Tak tez uczynil, magosie - odezwala sie szybko Medea - Lecz odpowiedz na pozdrowienie poznalam studiujac DMne Primer. -Czytalas Primer ? - zapytal Bure. -Byl podstawowym podrecznikiem w szkole pilotow na moim ojczystym swiecie - odpowiedziala dziewczyna. -Medea posiada... nadzwyczajny talent w obchodzeniu sie z maszynami -wyjasnil Aemos - Jest naszym pilotem. -Rozumiem - Bure podszedl do niej i bez zbednych slow zaczal przesuwac po ciele kobiety swymi metalowymi konczynami. Medea czekala cierpliwie na koniec jego zabiegow. -Ma talent do maszyn, a nie posiada zadnych wszczepow? - zapytal mnie najwyrazniej zdziwiony Bure. Medea zdjela swoje rekawice i pokazala techkaplanowi wszczepione pod skore swych dloni elektroniczne obwody. -Oto i one, magosie. Ujal jej rece i zaczal studiowac dlonie z zadna wiedzy ciekawoscia. Kropelki czystego oleju sciekaly zza jego chromowanych zebow niczym ludzka slina. -Glavianka! Twoje implanty sa takie... takie... cudowne. -Dziekuje za te slowa, sir. -Naprawde nigdy nie pomyslalas o dalszych zabiegach? Sztucznych konczynach? Organach wewnetrznych? To wyzwalajace przezycie. -Ja... radze sobie za pomoca tego, co juz posiadam - usmiechnela sie Medea. -Jestem tego pewien - odparl Bure i odwrocil sie raptownie w moim kierunku - Witaj w moim translithopedzie, Eisenhorn. I ty rowniez, Aemosie, stary przyjacielu. Musze przyznac, ze nie pojmuje, co was do mnie sprowadza. Czy to Lith? Czy Inkwizycja przyslala was, byscie rozprawili sie z Lith? Wiesci o mej nielasce najwyrazniej jeszcze do niego nie dotarly i bylem za to losowi niezmiernie wdzieczny. -Nie, magosie - odparlem - Przywiodly nas tutaj znacznie dziwniejsze po wody. -Doprawdy? Zadziwiajace. Kiedy pierwszy raz odebralem wasz sygnal, nadany w prywatnym jezyku drogiego Hapshanta, nie potrafilem w to uwie rzyc. Omal was nie zestrzelilem. -Musialem zaryzykowac - odparlem. -Podjales ryzyko i dotarles tutaj, co niezmiernie mnie cieszy. Chodzcie za mna, tedy. Jego szkielecie srebrne rece wskazaly nam drzwi wyjsciowe hangaru. Bure nie mial nog. Lewitowal w powietrzu dzieki miniaturowemu napedowi antygrawitacyjnemu, rabek jego pomaranczowych szat wisial kilka centymetrow nad powierzchnia podlogi. Idac w slad za nim podazylismy dlugim owalnym korytarzem o mosieznych ornamentach i oswietleniu w postaci gazowych lamp. -Ta koparka to istny cud - oswiadczyl Aemos. -Wszystkie maszyny sa cudami - odparl Bure - Ta tutaj to dzielo koniecz nosci, moje podstawowe narzedzie pracy na Cinchare. Bylo rzecza jasna wczesniej kilka prototypow, zanim zdolalem opracowac wszystkie niezbed ne modyfikacje. Ten translithoped zostal zbudowany na podstawie moich schematow w fabrykaturze Mechanicus na Rysie, przywieziono go tutaj trzy lata temu. Posiadajac go moge udac sie wszedzie, gdzie tylko zechce, prosto przez skaly, by odkrywac sekrety geologiczne Cinchare. Magos Bure od dwustu lat byl specjalista w dziedzinie metalurgii, a jego wiedza i prace naukowe stanowily niemalze obiekt religijnej czci posrod bractwa techkaplanow. Przed przylotem na Cinchare pelnil funkcje architekta w fabrykach Tytanow na Triplex Phall. Wedle mojej szacunkow mial obecnie dobre siedemset lat, chociaz Hapshant sugerowal czasami, ze Bure moze byc jeszcze starszy. Uplyw czasu nie pozostawil nawet skrawka ciala magosa. Krytycznie wazne elementy jego organizmu - mozg i uklad nerwowy - zostaly zamkniete w blyszczacym metalowym ciele. Nigdy nie dowiedzialem sie, czy operacja ta byla koniecznoscia. Byc moze, jak mialo to miejsce w wielu innych przypadkach, powazna choroba lub odniesione obrazenia skazaly magosa na transplantacje mozgu w cybernetyczne cialo. Lecz rownie prawdopodobna byla hipoteza, ze na podobienstwo Tobiasa Maxilli Bure odrzucil swe slabe organiczne korzenie zwracajac sie rozmyslnie ku niezawodnosci metalu. Znajac technolfilozofie Mechanicus sklonny bylem przyjac te ostatnia teorie za bardziej zasadna. Moj byly mentor, inkwizytor Hapshant, zawarl znajomosc z magosem Bure w wczesnej fazie swej kariery, podczas oslawionej misji majacej za zadanie odzyskac z rak Techkowala Ullidora dokumentacji Standardowej Matrycy Technologicznej. Jak juz wczesniej wspominalem, wzajemne kontakty pomiedzy Inkwizycja i Adeptus Mechanicus bywaja problematyczne. Wplywy tej organizacji sa legendarne, a jej drazliwa niezaleznosc notorycznie utrudnia wspolprace. Kult Boskiej Maszyny jest zamknieta formacja strzegaca zazdrosnie swych sekretow. Lecz Bure i Hapshant zdolali wypracowac wzajemna nic zrozumienia oparta na szacunku i respekcie. Kilkakrotnie specjalistyczna asysta Bure pozwolila memu mentorowi zamknac istotna sprawe, kilkakrotnie tez przysluga ta zostala oddana. To dlatego blisko sto lat temu powierzylem pieczy magosa pewien szczegolny i niezwykle cenny przedmiot. Pomieszczenie kontrolne translithopeda bylo wielka kaplica, poprzez srodek ktorej bieglo podwyzszenie przywodzace na mysl wielki pulpit z brazu, otoczony dwoma polokraglymi rzedami stacji roboczych. Boczne sciany pokoju pomalowano ciemnoczerwona farba i udekorowano licznymi insygniami Adeptus Mechanicus. Cala powierzchnie przedniej sciany pokrywaly dlugie czerwone draperie. Szesciu ubrudzonych olejem serwitorow obslugiwalo terkoczace mechanicznie stacje robocze, ich rece i glowy byly podlaczone do terminali za pomoca sieci neuralnych kabli lub wtyczek interfejsow oblepionych pieczeciami czystosci i tabliczkami znamoniowymi. Szklane zegary i rzedy kontrolek migotaly nieregularnie na pulpitach terminali, w powietrzu unosil sie ciezki zapach oleju maszynowego oraz kadzidel. Dwaj relatywnie ludzcy techadepci w pomaranczowych szatach nadzorowali prace serwitorow. Jeden z nich byl podlaczony bezposrednio do jednostki sterujacej pojazdu poprzez trzy kable neuralne i tkwil w bezruchu mamroczac glosno litanie Adeptus. Drugi odwrocil sie w nasza strone i sklonil na znak powitania. W miejscu ust mial wbudowany w kosci czaszki metalowy glosnik. Kiedy sie odezwal, uslyszalem dzwiek ciagow binarnego kodu. Bure odpowiedzial w identyczny sposob i przez kilka chwil obaj tech-kaplani wymieniali miedzy soba pakiety skondensowanych danych cyfrowych. Kiedy rozmowa dobiegla konca, Bure podlecial do podium i rozchylil swe szaty. Dwa kable neuralne wysunely sie z jego korpusu niczym glodne weze i utkwily w gniazdach transmisyjnych terminala. Magos sprzezyl swa jazn z mechaniczna dusza translithopeda. -Mamy dobra predkosc - poinformowal nas dzwigajac jednoczesnie reke. Jakby odpowiadajac na ten gest purpurowe zaslony na przedniej scianie po mieszczenia rozsunely sie na boki odslaniajac wielki holograficzny ekran. Wokol wyswietlacza biegly rzedy mniejszych ekranow ukazujacych trojwy miarowe mapy i graficzne wykresy poziomu predkosci oraz zuzywanej mo cy. Na glownym ekranie dostrzegalem jedynie czern rozjasniana pasami nie bieskich zaklocen. Byl to obraz przestrzeni przed translithopedem, widok skal dezintegrowanych zarem plazmowych turbin. Jechalismy poprzez lita skorupe ziemi. -Byc moze to dobry moment, by porozmawiac na temat tego, co sie tutaj dzieje? - zaproponowalem. -Polujemy - odparl Bure. -Polujecie od dlugiego czasu, magosie - odezwal sie Aemos - Mija jedenasty tydzien. Co takiego scigacie? -I dlaczego kopalnie Cinchare stoja opuszczone? - dodalem. Bure milczal przez chwile przelaczajac swoj umysl do odpowiedniego banku pamieci. Odnosilem wrazenie, ze stan sprzezenia z translithopedem wprawial go w stan ledwie kontrolowanej euforii. 64 -Dziewiecdziesiat dwa dni temu niezalezny gornik kontraktowy o nazwisku Farluke, pracujacy na licencji Ortog Promethium, powrocil z dlugiej wy prawy w glab Cinchare przynoszac swym mocodawcom wiesci o niezwyk lym odkryciu. Ci probowali utrzymac je przez jakis czas w tajemnicy, jak mniemam w celu osiagniecia wlasnych korzysci. Popelnony przez nich blad w ocenie sytuacji okazal sie niezwykle kosztowny. W chwili, gdy pojeli swa pomylke i zdecydowali sie przekazac posiadane informacje Adeptus, bylo juz za pozno na ratunek. -Co takiego znalazl Farluke? - zapytal Aemos. -Nosi miano Lith. Nie mialem jeszcze sposobnosci, by to zobaczyc, ale studiowalem fragmenty wyjete z cial zakazonych ludzi. -Wyjete? - baknela niepewnie Medea. -Posmiertnie. Lith to obiekt o niezwykle gestej strukturze wewnetrznej i masie okolo siedmiuset ton. Jest to, jak zdolalem odkryc, perfekcyjny deca- hedron o srednicy czterech metrow. Jego struktura mineralogiczna jest egzotyczna i niespotykana. I posiada samoswiadomosc. -Co takiego? Magosie! To zyje?! -Przynajmniej w sensie posiadania rozumu. Jest pelne jadu Osnowy. Nie mam pojecia, jak dlugo spoczywalo w glebinach tego swiata. Byc moze znajdowalo sie tutaj od zawsze, a moze w preimperialnych czasach ktos to tutaj schowal, by je ukryc... lub sie tego pozbyc. Przypuszczam, ze to dlatego Cinchare zostalo wyrwane ze swego pierwotnego ukladu i zmuszo ne do szalenczej wedrowki poprzez kosmos. W pierwszej chwili chcialem odnalezc to i wydobyc. Juz sam sklad chemiczny Lith gwarantowal ogrom ne zasoby bezcennej wiedzy. Lecz teraz poluje na to... tylko z mysla, by to zniszczyc. -Skorumpowalo ten swiat, prawda? - spytalem. -Calkowicie. Natychmiast po wejsciu w kontakt z ludzmi zdeformowalo ich wolna wole swa diabelska moca. Czynilo z nich niewolnikow. Najpierw opanowalo robotnikow z grupy Ortog Promethium wyslanych na dol z za daniem zabezpieczenia znaleziska. Wtedy kult zaczal rozprzestrzeniac sie spontanicznie. Kazdy jego czlonek nosil pod skora odlamek Lith wszcze piony tam w trakcie brutalnej inicjacji. -Widzielismy blizny. -Anarchia ogarniala coraz wieksze obszary kompleksu. Lith nie mozna bylo poruszyc z miejsca, ale odlupane fragmenty obiektu przenoszono na powierzchnie Cinchare, by nimi zarazac coraz wieksza rzesze gornikow. Raz opetani, robotnicy znikali porzucajac swe miejsca pracy i schodzac w glab sztolni, aby oddac czesc bluznierczemu bostwu. Wielu nigdy tam nie dotarlo, inni przepadli bez sladu. Probowalem ich sledzic, czesto natrafiajac na skrajnie wrogie elementy kultystow strzegace lokalizacji Lith. Oryginal ne dane Farluke sa calkowicie nieprzydatne, zbyt wiele w nich bledow. Nie potrafie odnalezc Lith i boje sie, ze tylko kwestia czasu jest wydostanie sie kultu poza granice Cinchare. Lub... -Lub? -Lub ukonczenie jakiegos nieznanego mi zadania kultystow, majacego przywrocic Lith pelna moc albo umozliwic temu tworowi polaczenie sie ze swymi bracmi. Rozwazalismy przez chwile w myslach te posepna perspektywe. Aemos cicho uruchomil swoj notes, zalogowal sie i odpial urzadzenie od nadgarstka podajac je magosowi. -Czy to pomoze? - zapytal. Bure spojrzal na ekran notesu. Jego zielone oczy zaplonely szmaragdowym blaskiem. -Jak w imie Kowali Osnowy zdolales... -Co to takiego? - wtracilem swoje pytanie. -Lokalizacja Lith - oswiadczyl dumnym tonem Aemos. -Jak to zdobyles? - krzyknal Bure, a jego mechaniczny glos zlal sie w jedno z cyfrowym szumem maszynowego kodu. -Kult potrzebowal dokladnych koordynatow. Namiary zostaly umieszczone na mapach, ktore sciagnalem z terminala stacji kontrolnej. Az do tej chwili nie zdawalem sobie sprawy z ich znaczenia. -Tak po prostu je skopiowales? - spytal z niedowierzaniem Bure. -Sadze, ze nie widzieli potrzeby ich ukrywania. Nie byly nawet zaszyfro wane. Bure odrzucil w tyl swa chromowana czaszke i rozesmial sie z mechaniczna drwina. -Jedenascie tygodni! Od jedenastu tygodni przekopuje ten swiat walczac i ryjac na przemian w poszukiwaniu jakiegokolwiek sladu, a tymczasem odpowiedz caly czas znajdowala sie nad moja glowa. Na wyciagniecie reki. Spojrzal na Aemosa i polozyl swa stalowa reke na ramieniu savanta. -Zawsze podziwialem twa madrosc, Uberze, i zawsze pewien bylem, iz wiem, dlaczego Hapshant cie zatrudnil... lecz teraz uswiadomiles mi, ze naj wieksza madrosc plynie z prostoty. -To bylo zwykle szczescie, nic wiecej. -Coz za niezwykla prostota, savancie! Jedna precyzyjna konkretna mysl, kto ktora swymi rezultatami dalece przekroczyla moje osiagniecia. -Doprawdy, jestes zbyt mily - usmiechnal sie zmieszany Aemos. -Mily? Nie, wcale nie jestem mily - oczy Bure zalsnily ponownie - Wytne sobie droge do samego serca Lith i wtedy jej heretycki pomiot pojmie jak bardzo jestem niemily. Dwie godziny po tym jak serwitorzy Bure zakwaterowali nas w ciasnych kabinach goscinnych i podali posilek zlozony z pozbawionej smaku i zapachu, ale bogatej w skladniki odzywcze zupy oraz chleba, zostalismy ponownie wezwani do pomieszczenia kontrolnego. Na zewnatrz toczyla sie mala wojna. Wyczulem juz wczesniej na podstawie dzwieku plazmowych turbin, ze translithoped zmniejszyl predkosc, teraz zas pojalem, jaka byla tego przyczyna. Wydostalismy sie z litej skaly wjezdzajac do ogromnej pieczary oswietlonej plomieniami magmowych rzek i plonacymi wyziewami gazowych kominow. Na glownym ekranie centrum kontrolnego dostrzegalem rozmazane obrazy przekazywane przez zewnetrzne kamery. W kierunku naszego pojazdu smigaly bezszelestne nitki laserowego swiatla. Bure byl podlaczony do centralnego terminala. -Znalezlismy ich gniazdo - oswiadczyl - Stawiaja opor. Na moich oczach dwa pokryte gruba warstwa sadzy gornicze slizgacze skierowaly sie wprost na translithoped, z ich otwartych wlazow jacys ludzie strzelali do nas z broni recznej. Bure skinal glowa w kierunku jednego z techadeptow, wnetrzem pojazdu wstrzasnal szczek multilaserow. Jeden slizgacz eksplodowal w powietrzu, drugi zalamal lot i sypiac na wszystkie strony szczatkami runal na ziemie. Na dnie pieczary tez poruszali sie ludzie: robotnicy w ciezkich opancerzonych skafandrach zmierzali w nasza strone strzelajac z broni palnej. Bure wykonal zblizenie obrazu i wowczas ujrzelismy wyraznie niesione przez niektorych heretykow palety z materialami wybuchowymi. Mieli widocznie nadzieje podejsc dostatecznie blisko, by uszkodzic za ich pomoca kadlub translithopeda. -Lapacze - powiedzial Bure. Zabrzmialo to ewidentnie jak forma rozkazu. Zaraz potem uslyszalem szczek metalu wieszczacego otwarcie wlazow gdzies pod naszymi nogami. Na ekranie pojawily sie nowe ksztalty. Byli to bojowi serwitorzy. Ciezkie maszyny pokryte lsniaca warstwa srebra poruszaly sie na poteznych segmentowych nogach, czarne kleby dymu buchaly z ich wymiennikow ciepla. Zamontowane w miejscu gornych konczyn dzialka podskakiwaly rytmicznie. Precyzyjne strzaly eliminowaly kolejnych heretykow. -Lapacz 453, w lewo i ognia - wymamrtowal Bure. Uswiadomilem sobie, ze magos caly czas utrzymywal bezposredni kontakt mentalny z ukladami sterujacymi serwitorow. Jeden z Lapaczy odwrocil sie i zastrzelil czterech kultystow. Niesione przez nich ladunki wybuchowe wylecialy w powietrze, a ognista kula eksplozji oslepila na sekunde kamery translithopeda. Kiedy wypelniajaca ekran czern znikla, dostrzeglem serwitora oddalajacego sie w poszukiwaniu innego celu. -Lapacz 130, Lapacz 252, zwrot w prawo. Przeciwnik pod oslona rzedu stalaktytow. -Wielki Imperatorze - odezwal sie znienacka Aemos - Niektorzy z nich nie maja skafandrow. Mial racje. Spora czesc ludzi szturmujacych translithoped nie miala na sobie zadnych ubran ochronnych. Ich podarte stroje przypominaly poczerniale szmaty, a odslonieta skora byla poparzona i okaleczona. Jakas sila pozwalala im zyc i dzialac w srodowisku, ktore stanowilo smiertelne zagrozenie dla kazdej niechronionej skafandrami istoty. Ani cisnienie ani ekstremalnie wysoka temperatura ani nawet wyzerajaca pluca atmosfera nie mogly powstrzymac kultystow. Jad Lith przeksztalcil bluznierczo ich ciala tworzac z czcicieli zla prawdziwych mieszkancow piekielnych glebin. Szereg Lapaczy podazal przed siebie bez wahania, translithoped toczyl sie wolno w slad za nimi niesiony adamandytowymi zabkami sekcji trakcyjnych. Multilasery ponownie rzygnely wiazkami swiatla niszczac probujacy nas staranowac ciezki transporter sluzacy do przewozu rudy. Potezne plazmowe wypalarki uruchomily sie na moment usuwajac sprzed translithopeda fragment skalnych bryl. Glowny ekran znow przestal byc na jakis czas czytelny. Gdy obraz powrocil, zdjeci groza poznalismy ostateczny los mieszkancow kompleksu gorniczego Cinchare. Bluznierczy twor byl olbrzymim kopcem zlozonym z zweglonego miesa i odslonietych kosci. Jeden po drugim, skazeni pietnem Chaosu czciciele Lith, rowniez skorumpowani bracia Bure, schodzili w glab sztolni, by bez protestu oddac swe ciala tej odrazajacej masie organicznych szczatkow. Kiedy translithoped znalazl sie opodal kopca, ten zaczal sie poruszac form 65 mujac cos na postac weza o piecdziesieciometrowej dlugosci, zbudowanego z ludzkich szczatkow. Potworna paszcza, dostatecznie wielka, by polknac gorniczy slizgacz, widniala posrodku rogatego lba, a z jej wnetrza buchaly kleby plonacych gazow. Zionela ogniem w naszym kierunku.Translithoped zatrzasl sie, ryknely syreny alarmowe. Obraz na glownym ekranie zastapila nieprzenikniona czern. Jedna ze stacji roboczych eksplodowala ciskajac o podloge obslugujac ja serwitorem. W powietrzu pojawil sie gryzacy dym. -Coz za sila - burknal niewzruszony magos. Koparka zadygotala ponow nie, tym razem silniej. Wszyscy musielismy walczyc o utrzymanie rowno wagi pomimo pracujacych caly czas stabilizatorow grawitacyjnych. Glowny ekran zapalil sie na krotka chwile, totez zdazylismy ujrzec jak bluznierczy stwor zaczyna okrecac swe cielsko wokol translithopeda. Kadlub koparki trzeszczal i jeczal zgrzytliwie. Gdzies z dolnych pokladow dobiegly nas stlumione eksplozje. Metalowe sciany zaczely sie wyginac, w powietrzu gwizdnely niczym kule wyrwane z plyt poszycia nity. -Bure! -Zniszcze to! Wykoncze tego stwora! -Bure! W imie Imperatora! Nawet mnie nie sluchal. Cala uwage skupil na mentalnym kontakcie z terminalem translithopeda, na koordynacji dzialan Lapaczy przygotowujacych sie wlasnie do kontruderzenia. Jego calkowite zaufanie do technologii Boskiej Maszyny zaslepilo go dostatecznie, by nie chcial przyjac do wiadomosci faktu, ze oto Adeptus Mechanicus staneli przed silniejszym od siebie przeciwnikiem. Odwrocilem sie do Medei i Aemosa. -Za mna! - wrzasnalem. Bylismy w polowie korytarza ciagnacego sie przez cala dlugosc trans-lithopeda, zmierzajac w kierunku tylnej czesci machiny, kiedy potezny wstrzas zwalil nas z nog. Bez jakiegokolwiek ostrzezenia stabilizatory grawitacyjne wysiadly i koparka przewrocila sie na jeden z bokow. Szklane kule gazowych lamp popekaly z trzaskiem, nikle plomyki zaczely tanczyc na powierzchni scian. Do naszych uszu dobiegl stlumiony loskot kolejnych uderzen. Podnieslismy sie pospiesznie na nogi, uzywajac przechylonej sciany jako podlogi. Szczek baterii multilaserow tworzyl jeden ciagly dzwiek. Czerwone swiatla ostrzegawcze migotaly rytmicznie w mrocznej przestrzeni hangaru. Nasz slizgacz zostal wyrwany jednym z wstrzasow z zaczepu dokujacego i lezal na boku wbity w filary sciany. Czerwona maszyna wciaz tkwila na swoim stanowisku parkingowym. Zeskoczylem wraz z Medea z wlazu wejsciowego na sciane tworzaca podloge hangaru, ale Aemos zawahal sie w progu. -Nie dam rady! - krzyknal. Wiedzialem, ze ma racje. -Zamknij wlaz i biegnij pomoc Bure! -Niech Imperator strzeze was oboje! - krzyknal zatrzaskujac drzwi. Kable zasilajace lezace wczesniej na podlodze hangaru teraz wisialy w powietrzu niczym liny. Lapiac za nie zaczelismy przemieszczac sie chwiejnymi krokami w strone czerwonego slizgacza. Bylismy w polowie drogi do celu, kiedy caly swiat zadygotal ponownie i translithoped przekrzywil sie na bok. Omal nie utracilismy rownowagi, w powietrzu swisnely jakies luzne kawalki metalu i smieci. W ostatniej chwili odepchnalem Medee w bok i sam uskoczyl przed zeslizgujacym sie spod sciany uszkodzonym slizga-czem, ktory przejechal po podlodze tuz obok nas zmierzajac w druga strone hangaru. Kolejne szarpniecie i poklad wykrzywil sie w przeciwna strone pod katem dwudziestu stopni. Porysowany slizgacz drgnal zsuwajac sie po pochylosci wprost na nas. -Szybciej! - krzyknela Medea - Wsiadaj! - zdazyla otworzyc wlaz czer wonego slizgacza i wciagala mnie niemal sila do srodka. W tej samej sekun dzie translithoped przekrecil sie o trzydziesci stopni w przeciwna strone. Luzno jezdzacy po ladowni slizgacz zmienil kierunek przesuwu i z loskotem grzmotnal w jedna ze scian. Wisialem w otwartym wlazie trzymajac sie kurczowo dlonmi jego krawedzi. -Cholera! Wsiadaj! Wsiadaj, szybko! - wrzasnela Medea probujac wciagnac mnie do srodka. Napialem miesnie nog starajac sie dotknac czub kami butow podlogi. Kiedy sapiac z wysilku podciagnalem sie do wlazu, Medea pomogla mi wpelznac do srodka i zatrzasnela luk. Swiat wciaz podskakiwal i trzasl sie. Wpadlismy do kabiny pilotow siadajac na przednich fotelach i zapinajac pospiesznie pasy. Medea wlasnie dotykala rzedu przelacznikow regulujacych zaplon napedu, kiedy translitho-ped przewrocil sie znienacka do gory nogami. Oboje w ulamku sekundy zawislismy w pasach glowami w dol. Slizgacz tkwil teraz na zaczepie znajdujacym sie w suficie hangaru. -Bedzie wesolo - wycedzila przez zeby Medea. Wyslala radiowy sygnal aktywujacy serwomechanizmy wrot wylotowych i pchnela do konca prze-pustnice slizgacza, a potem zwolnila dzwignie zaczepu dokujacego. Przez sekunde opadalismy w dol niczym kamien. Glavianka uderzyla palcami w dopalacze i maszyna wystrzelila do przodu mknac zaledwie kilkanascie centymetrow nad tworzacym podloge hangaru sufitem. Kiedy wypadlismy przez otwarte wrota na zewnatrz, translithoped wlasnie przekrecal sie w druga strone. Bluznierczy stwor okrecil sie wokol machiny Bure opasajac gigantyczna koparke zwojami odrazajacego cielska. Bestia szarpala pojazdem i wyraznie dostrzegalem wyginajace sie tu i owdzie plyty poszycia. W miejscach, gdzie wczesniej znajdowaly sie niektore baterie multilaserow, teraz unosily sie kleby dymu. Lapacze krazyli wokol olbrzymiego weza zasypujac go morzem stali. Zauwazylem szczatki kilku serwitorow wprasowane w dno pieczary ciezarem przetaczanego po ziemi translithopeda. Medea zatoczyla kolo nad machina probujac zapoznac sie ze sterowaniem pojazdu i jego osiagami technicznymi. -Co robimy? Zakladam, ze masz jakis plan? Potrzasnalem glowa. -Wlasnie nad nim mysle. Slizgacz Adeptus byl nieuzbrojony - wiedzialem to, bo zaraz po starcie sprawdzilem go dokladnie pod tym katem i nie znalazlem na pokladzie zadnego potencjalnie uzytecznego sprzetu oprocz wbudowanego w nos maszyny lasera gorniczego. Byl to laser przemyslowy o bardzo silnej wiazce i zasiegu efektywnym rzedu pieciu metrow. -Zabierz nas w glab pieczary - polecilem spogladajac na ekran skanera geologicznego. -Uciekamy z walki? -Nie mozemy mierzyc sie z tym stworem... wiec poszukamy Lith. Zaloze sie, ze to ta sygnatura. Na ekranie urzadzenia migotal wielki zielony punkt. Kultysci na dnie pieczary strzelali za nami, kiedy przemknelismy nad ich glowami lecac w glab wielkiej wulkanicznej groty. Gejzery ognia tryskaly ze zbiornikow magmy grozac pochlonieciem naszej maszyny w przypadku zderzenia. Ujrzelismy Lith. Obiekt tkwil w skorupie z obsydianu tworzacej jedna ze scian pieczary, ale poczyniono szereg zaawansowanych prac gorniczych w celu jego odsloniecia. Ciezkie maszyny wiertnicze i koparki staly u podstawy obiektu, posrod wysokich hald pokruszonego obsydianu. Bure nie pomylil sie w opisie obiektu: byl to perfekcyjny decahedron o srednicy czterech metrow, ciemnozielony i szklisty niczym zamarznieta powierzchnia wody. Pulsowal wewnetrznym blaskiem. Nawet z tej odleglosci wyczuwalem roztaczana przez obelisk aure zla. Wibrowala natarczywie na krawedzi mej mentalnej percepcji. Medea wygladala na chora. -Nie chce sie do tego zblizac! - powiedziala nieoczekiwanie. -Musimy! -I co zrobimy? Zastanawialem sie, czy zdolalibysmy uszkodzic krysztal za pomoca pokladowego lasera i czy akcja taka mialaby w ogole jakis wplyw na obiekt. Nie wiedzialem, czy energia laserowej wiazki bedzie dostatecznie silna, by chocby zadrasnac szklana powierzchnie. Kultysci odlupywali od Lith fragmenty krysztalu, by szerzyc za ich pomoca korupcje. Obiekt byl zatem podatny na penetracje... o ile nie mialem do czynienia z sytuacja, gdy decahedron rozmyslnie pozwalal sie uszkodzic swym czcicielom. Zwatpilem, bysmy zdolali zrobic mu krzywde. Wtedy poczulem obecnosc Lith w swym umysle. Diabelski krysztal szep-tal cos, co nie bylo slowami, lecz zaledwie pomrukiem budzacym zimne ciarki. Rownomiernie, powoli... powoli niczym ruch przemieszczajacych sie gwiazd, niczym bieg plyty tektonicznej lub masy lodowca. Krysztal prze-mawial w spokojny niespieszny sposob, lagodnie wysylajac swa kusicielska aure. Nie mial zadnego powodu do pospiechu. Byl niesmiertelny... Slizgacz zakolysal sie gwaltownie. Obejrzalem sie w bok. Medea utracila czesciowo kontrole nad maszyna, bo lezala na fotelu z twarza wykrzywiona torsjami. Po jej pobladlej skorze sciekaly krople potu. -Ja... ja nie moge... - wydyszala - Nie dam rady ani kroku blizej... Dotarla do swej granicy. Przechylilem sie w jej strone i dotknalem delikatnie palcami skroni dziewczyny. -Spij - powiedzialem lagodnym glosem uciekajac sie jednoczesnie do swe go mentalnego talentu. Utonela w blogiej nieswiadomosci. Przejalem stery slizgacza. 66 Nie bylem pilotem jak Medea Betancore i przez jedna przerazajaca chwile bylem pewien, ze spadniemy nosem w dol prosto w jezioro lawy. Walczylem jak szalony z drazkiem sterowniczym.Lecz ojciec Medei odbyl ze mna kilka lekcji pilotazu. Wyrownalem lot tuz nad bulgoczaca powierzchnia lawy i niemal natychmiast odbilem w bok omijajac szerokim lukiem zagradzajaca mi droge kolumne skaly. Zataczajac wokol niej kolo pomknalem w strone Lith. Od pasa skal, na ktorym stal obiekt dzielilo mnie tylko szerokie rozlewisko magmy. Krysztal znow cos szeptal, ale zignorowalem jego pomruk. Od lat cwiczylem swoj umysl w blokowaniu wplywow Osnowy. Teraz wiedzialem juz wszystko. W ten wlasnie sposob obelisk skorumpowal slabe umysly zwyklych ludzi. W taki sposob zatrul i skazil populacje Cinchare. Szept... bezcielesne slowa o niewyobrazalnej mocy, ktore wciagnely smiertelnikow w uscisk Osnowy... Wpadlem na pewien pomysl. Sadze, ze zrodzil sie on z tej samej koniecznej prostoty, ktora tak imponowala Bure u Aemosa. Precyzyjne w swej prostocie rozwiazanie. Przestalem martwic sie o zycie savanta i magosa. Bluznierczy potwor juz dawno mogl rozedrzec na strzepy translithoped. Jesli istnial jeszcze dla mych przyjaciol jakikolwiek ratunek, tylko ja moglem im pomoc. Odrywajac jedna dlon od sterow wlaczylem komunikator slizgacza ustawiajac go w trybie nagrywania. Powracajac do kierowania oburacz maszyna zaczalem czystym glosnym tonem recytowac ukryte w glebi pamieci wersy. Zapamietane dawno temu, na mej ojczystej planecie, Swiecie DeKere, w dzieciecych latach szkolnej nauki... Klakson kolizyjny ryknal przerazliwie i w ostatniej sekundzie odbilem w bok unikajac zderzenia ze slizgaczem, ktory wyrosl znienacka tuz za oknami kokpitu. Na ekranie skanera migotaly dwa zolte punkty. Slizgacze gornicze, takie same jak te, ktore scigaly nas na gornych poziomach kopalni. Ten, ktory probowal mnie staranowac zawracal teraz nad jeziorem lawy. Drugi nabieral predkosci idac kursem kolizyjnym. Ruszylem wprost na niego, a potem skrecilem w ostatniej chwili. Przemknal obok mnie dostatecznie blisko, bym zdazyl zauwazyc emblematy Ortog Promethium na jego burtach. Dostrzeglem tez twarz siedzacego w kokpicie funkcjonariusza Kaleila. Pierwszy slizgacz, noszacy na odartych z farby burtach ledwie widoczny symbol Imperialnego Sojuszu, wracal pospiesznie blokujac mi droge do Lith. Jego pilot wybil przednie okna kokpitu i strzelal do mnie z laserowego karabinu. Pomimo ogromnej predkosci, z jaka na siebie lecielismy, zdolal kilka razy trafic. Poczulem stukniecia energetycznych wiazek znaczacych kadlub mojej maszyny. Odbilem w bok, desperacko koncentrujac sie na poprawnej recytacji wersetow i prowadzeniu jednoczesnie powietrznego pojedynku. Zaczalem powtarzac wyuczone slowa niczym swieta mantre. Umykajac przed slizgaczem Imperialnego Sojuszu wpadlem prosto na maszyne Kaleila. Szarpnalem sterami, ale i tak otarlismy sie o siebie w locie. Slizgacz zadygotal z hukiem. Na pulpicie zapalily sie ostrzegawcze kontrolki. Mialem uszkodzone dopalacze i ograniczona zdolnosc manewrowania. Z morza magmy wystrzelily w gore jezyki ognia, ale szybko umknalem przed ich zarlocznym dotykiem. Przez caly ten czas glosno recytowalem. Slizgacz Imperialnego Sojuszu znalazl sie za moim ogonem, tnac powietrze wiazkami laserowej energii. Oblecialem ciasnym lukiem masywna skalna kolumne, ale nie potrafilem go zgubic. Probowalem odgadnac, co w takiej sytuacji zrobilaby Medea. Co zrobilby Midas? Przez krotka chwile moja recytacja zalamala sie i ucichla na czas ukladania desperackiego planu. Slizgacz byl tuz za mna. Zahamowalem gwaltownie korzystajac z silnikow korekcyjnych i pozostajac w zawisie obrocilem maszyne w miejscu nosem w tyl, prosto w kierunku scigajacego mnie pojazdu. I wlaczylem gorniczy laser. Maszyna Imperialnego Sojuszu byla zbyt blisko, by jej pilot zdolal na czas wykonac unik. Sadze nawet, ze z premedytacja dazyl do kolizji, ale moj pojazd znajdowal sie zbyt wysoko. Przemknal z pelna predkoscia tuz pod moim brzuchem, dostatecznie blisko, by zerwac grzbietem slizgacza zacze-py narzedziowe i tarcze antenowa skanera. Przelecial tez dokladnie przez wiazke uruchomionego lasera. Snop swiatla rozcial slizgacz Imperialnego Sojuszu na dwie polowy, ktore runely wsrod snopow iskier prosto w morze lawy. Moj pojazd ledwie sie trzymal w powietrzu po dwoch bezposrednich zderzeniach, mialem jednak nadzieje, ze wytrzyma jeszcze kilka chwil. Pracujacy bez anteny skaner nie wyswietlal zadnych sygnatur, ale juz go nie potrzebowalem. Widzialem Kaleila golym okiem. Mknal ponad rozlewiskiem magmy w moim kierunku. Nadal unosilem sie w miejscu. Nadszedl czas na przejecie inicjatywy i skorzystanie ze slow. Wylaczylem opcje nagrywania i otworzylem glowny aa kanal komunikacyjny. -Kaleil? -Horn! -Nie... inkwizytor Eisenhorn. W odbiorniku zapadla cisza. Slizgacz byl zaledwie dwiescie metrow ode mnie, pedzac przed siebie z predkoscia, ktora miala zmiesc nas obu z powietrza. Przytknalem mikrofon do ust i skoncentrowalem rozdygotany umysl. -Nie rob tego - wyslalem w eter mentalny rozkaz. Slizgacz Ortog Promethium zalamal lot i runal prosto w dol w jezioro lawy. Slup ognia wystrzelil w miejscu, gdzie rozpedzona maszyna zderzyla sie z powierzchnia plynnej skaly. Skierowalem swoj pojazd w strone Lith i wyladowalem na warstwie obsydianu dwadziescia metrow od krysztalu. Medea jeczala rozpaczliwie przez sen. Czulem przerazenie na mysl o majakach, jakich musiala doswiadczac. -Precz z mej glowy! - wrzasnalem czujac w umysle dotyk Lith. Stracilem kilka chwil na przewiniecie nagrania w rejestratorze dzwieku i ustawienie go na ciagle powtarzanie zapisu. Zaraz potem spialem komunikator z systemem sonarowym uzywanym przez pilotow slizgacza do wspomagania pracy skanera geologicznego. Krecilem pokretlami urzadzenia do momentu, kiedy jego czasza zostala wycelowana prosto w Lith. Emitowane w formie ultradzwiekow slowa uderzyly w krysztal. Imperialna Modlitwa o Opieke przed Osnowa, wykuwana na pamiec przez uczniow kazdej dobrej szkoly podstawowej na terytorium mocarstwa. Proste blogoslawienstwo chroniace przed zlem, wyraz odrzucenia Chaosu. Watpilem, by kiedykolwiek uzyto go w rownie efektowny sposob. Watpie, by akademiccy wykladowcy kiedykolwiek pomysleli o takim sposobie wykorzystania religijnych wersetow. -Slowa - wymamrotalem - Twoje skorumpowane szepty przeciwko moim slowom wiary. I jak ci sie to podoba? Przelaczylem sonar w tryb pracy na pelnej mocy. Juz same jego fale soniczne zdolne byly pozbawic czlowieka z miejsca przytomnosci i krytycznie uszkodzic jego organy wewnetrzne. Przez dobra minute czulem lek, ze moj pomysl okazal sie fiaskiem. Wtedy zwodniczy szept umilkl zastapiony ultradzwiekowym zawodzeniem pelnym wscieklosci i cierpienia. Powierzchnia Lith zaczela tracic swa barwe, ciemniala. Caly krysztal wyraznie zadygotal rozsypujac wokol odlamki popekanego obsydianu. Jego wewnetrzna poswiata zamigotala i zgasla, a wtedy stal sie calkowicie nieodroznialny od obsydianowej skorupy, ktora go okrywala. W chwili smierci Lith umarli rowniez wszyscy heretycy oraz monstrualny bluznierczy waz. Upewniwszy sie, ze Medea normalnie spi, zawrocilem slizgacz z powrotem do przedniej czesci pieczary - w sam czas, by ujrzec rozpadajace sie w konwulsjach ostatnie fragmenty odrazajacej kreatury oplatajacej koparke. Powietrze bylo geste od chmur dymu przesyconego swadem spalonego tluszczu. Plonace trupy kultystow zaslaly dno pieczary. Nieruchomi Lapacze stali posrod zwlok pracujac na jalowym biegu, oczekujac kolejnych rozkazow. Powgniatany w wielu miejscach i popekany translithoped wciaz dzialal. Kiedy wyladowalem w hangarze, dwaj techadepci Bure osobiscie odebrali ode mnie cialo nieprzytomnej Medei odnoszac ja do izolatki. Podloga glownego korytarza byla przechylona w dziwaczny sposob. Inzynierowie Adeptus przez caly czas pracowali nad uszkodzonymi stabilizatorami machiny. Gesty gryzacy dym snul sie w powietrzu, pelen docierajacego z zewnatrz odoru spalenizny. Aemos czekal na mnie w drzwiach pokoju kontrolnego, doslownie wieszajac mi sie na szyi w rzadkim dla niego gescie wzruszenia. Bure nie mial na sobie zwyczajowych pomaranczowych szat. Kanciasta nieludzka sylwetka unosila sie na krawedzi podium obserwujac emocje savanta, iluminowana plomieniami pozarow trawiacych wciaz niektore ze stacji roboczych. -Wszystko z nami w porzadku, druhu - powiedzialem do Aemosa. Starzec przerwal uscisk, jakby zawstydzony naglym wybuchem uczuc. -Dobrze sie spisales, Gregorze! Wrecz niewiarygodnie! To znaczy, nie chcialem okazac zwatpienia... Bywaly takie chwile, kiedy szczerze zalowalem, ze nie moglem sie usmiechnac. Czasami zmieniona w beznamietna maska twarz bedaca dzielem 67 Gorgone Locke wyjatkowo mi doskwierala.Odpowiedzialem uzywajac w delikatny sposob mentalnego talentu. -Nie poczulem zadnej urazy, przyjacielu. Aemos usmiechnal sie ze zmieszaniem i odstapil ode mnie. Z cichym pomrukiem antygrawitacyjnego napedu Bure podlecial do drzwi pokoju i ku memu calkowitemu zaskoczeniu rowniez mnie objal. Byl to twardy uscisk, poniewaz jego metalowe serworamiona nie mialy w sobie sladu ludzkiego ciepla. Poczulem uklucie ogromnego zalu i wspolczucia. Poruszony bez watpienia do glebi rozgrywajaca sie przed jego oczami scena skopiowal w nieudolny sposob zachowanie Aemosa. Sadze, ze w tamtym momencie goraco pragnal choc na chwile stac sie ponownie prawdziwym czlowiekiem. Tylko na chwile. Ale jego rece nie potrafily przekazac zadnych czytelnych emocji. Odsunal sie opuszczajac konczyny wzdluz lsniacego korpusu. Jego zielone oczy przeslizgnely sie po zespolach serwitorow naprawczych probujacych zreperowac napredce uszkodzone podzespoly translithopeda. -Nigdy wczesniej tego nie mowilem - zaczal mowic beznamietnym me chanicznym glosem, chociaz zapewne chcial bardzo nadac swemu tonowi jakies cieplejsze brzmienie - Hapshant. Niezwykle cie cenil, Eisenhorn. Po wiedzial mi kiedys, ze wierzy, iz pewnego dnia twa kariera przysloni swym blaskiem dokonania jego zycia. Mysle, ze sie nie mylil. -Dziekuje za te slowa, magosie. Odwrocil sie w moja strone, a jego cybernetyczne oczy byly teraz zaledwie ognikami szmaragdowego swiatla. -Nie powiedziales mi jeszcze, co cie tutaj sprowadza. -Ostatnie wydarzenia niezbyt mi to umozliwialy, magosie. -Owszem. Lecz teraz... -Musze ci wyjasnic... pewne okolicznosci, ktore znaczaco zmienily me zycie. Wyjasnie je w sposob przejrzysty i dokladny, bys przez przypadek nie pojal opatrznie mych intencji. Lecz wpierw... przekazalem niegdys w twa opieke pewien przedmiot, sto lat temu. Chcialbym zobaczyc go ponownie. W calym incydencie krolowala dziwna ironia, jakby jakis kosmiczny blazen kontrolowal bieg wydarzen. Nie wierzylem rzecz jasna w takie rzeczy. Bure przekopywal bezskutecznie serce Cinchare marnotrawiac jedenascie tygodni, zanim Aemos dostarczyl mu koordynaty Lith. My zas udalismy sie gleboko w sztolnie kopalni szukajac magosa tylko po to, by dowiedziec sie od niego, ze bedaca celem mej podrozy rzecz spoczywa bezpiecznie w skarbcu techkaplicy Adeptus Mechanicus. Lezala tam przez caly ten czas. Powrot na powierzchnie planety zajal nam trzydziesci godzin. Gdy tylko translithoped przebil sie przez niebieska posadzke gornego poziomu kopalni, wyslalem Aemosa i Medee na poklad wahadlowca, by niezwlocznie nawiazali kontakt radiowy z Bequin i reszta czekajacego na wysokiej orbicie zespolu. Mialem nadzieje, ze pod nasza nieobecnosc moi przyjaciele nie zrobili zadnego glupstwa. Bure zabral mnie do techkaplicy. Dotyk jego metalowych dloni przywrocil sanktuarium Boskiej Maszyny do zycia. Na dlugich korytarzach biegnacych po obu stronach swiatyni zapalily sie jaskrawe swiatla jarzeniowek. Poprowadzil mnie jednym z tych przejsc. Swietlne plyty trzaskaly cicho w charakterystyczny sposob, rozgrzewajac sie po dluzszym okresie przerwy. Magos podlaczyl jeden ze swych neuralnych kabli do wiszacego na scianie panelu i odbezpieczyl kodowy zamek. Ciezkie rozsuwane wrota z grubego kompozytu wsunely sie w sciane. Zaraz za nimi znajdowaly sie drugie, potem trzecie. Wszystkie schowaly sie z metalicznym zgrzytem przywodzacym na mysl dzwiek wyciaganego z pochwy miecza. -Jest w srodku - powiedzial Bure - Przez wszystkie te lata okazal sie zrod lem ciekawych informacji. -Potem przejrze zapiski, magosie - odparlem - Zostaw nas teraz samych. Bure odszedl. Przestapilem szeroki prog potrojnych drzwi i zszedlem po kilku metalowych schodkach na podloge celi. W powietrzu wyczuwalem trzask statycznych tarcz mentalnych. Powierzchnia calej komnaty pokryta byla krysztalkami psionicznego lodu. -Witaj, Eisenhorn - powiedzial niski, mechanicznie brzmiacy glos. Dzwiek dobiegal z pojemnika stojacego na bazaltowym bloku posrodku celi. Za rowno przedmiot jak i podwyzszenie skute byly gruba warstwa lodu. Minia turowe lampki migotaly wewnatrz otwartego obiektu. -Pontius Glaw. Spotykamy sie ponownie. Rozdzial XX Rozmowa z Przekletym Bure, Kowal Wojny Orbul Infanta -Pozwol mi sie upewnic, Eisenhorn - powiedzial wolno bezcielesny glos Pontiusa Glawa - Uwazasz, ze udziele ci pomocy? Chrzaknalem oczyszczajac zaschniete gardlo.-Tak. Pontius wybuchnal smiechem. Mikroprzelaczniki podpiete do pozlacanych obwodow jego sarkofagu zalsnily ognikami iskier. -Nie sadzilem, ze czlowiek taki jak ty jest mnie w stanie zadziwic, Eisen horn. Bylem w bledzie. Starlem ze schodow lodowe brylki i usiadlem na nich spogladajac na metalowy pojemnik. Byl niewielki, kanciasty, wsparty na czterech lapkach, wypelniony skomplikowana technologia sluzaca tylko jednemu celowi: zasilaniu topornie ociosanej bryly wielkosci zacisnietej piesci, w ktorej wnetrzu spoczywal intelekt - a moze takze dusza - jednego z najbardziej zwyrodnialych heretykow Imperium. Pontius Glaw, martwy fizycznie od ponad trzystu lat, byl niegdys najbardziej odrazajacym produktem arystokratycznej dynastii Glawow. Rodzina ta, nalezaca do kasty szlachetnie urodzonych moznowladcow Gudrun, wielokrotnie wychowywala heretykow, a ostatni z jej linii stali sie sprawcami oslawionej sprawy Necroteuchu. Wspierany przez sluzby bezpieczenstwa marynarki kosmicznej, zdolalem zniszczyc ten skazony duchowa korupcja rod i przechwycic w trakcie calej operacji sfere kryjaca w swym wnetrzu Pontiusa Glawa. Jego rodzina i jej zausznicy probowali zlozyc w ofierze tysiace niewinnych ludzi, by w zamian przywrocic swemu przodkowi materialna postac. Rowniez tej zbrodni zdolalem zapobiec. Kiedy sprawa Necroteuchu dobiegla konca, pozostalem z pojemnikiem pelnym heretyckiego jadu. Juz w samej kwestii technologii sarkofag byl prawdziwym cudem, a przeciez nie sposob bylo odkryc z marszu wszystkich sekretow ukrytego w nim intelektu. Zamiast wiec zniszczyc pojemnik, oddalem go na przechowanie Geardowi Bure. Wiedzialem, ze magos posiada dostatecznie duzo czasu, wiedzy i checi, by przestudiowac przynajmniej techniczne parametry i zasady dzialania obiektu. Poza tym byl godny zaufania. Od czasu do czasu w przeciagu ostatnich stu lat podwazalem zasadnosc swego postepowania w tej kwestii. Mowiac szczerze, zobowiazany bylem do jak najszybszego przekazania Pontiusa w rece Ordo Hereticus, gdzie sarkofag zostalby poddany badaniom, a nastepnie zniszczony. Fakt, iz tego nie uczynilem budzil czasami moje rodzace sie na nowo watpliwosci. Rozmyslajac nad cala sprawa od nowa nie potrafilem opedzic sie od podejrzenia, iz byc moze moi oskarzyciele mieli po czesci racje. Czyz fakt ukrycia tak bluznierczej rzeczy nie byl dowodem radykalizmu? Aemos egzorcyzmowal moje wyrzuty sumienia przypominajac za kazdym razem, ze sarkofag zostal skonstruowany w oparciu o technologie transferow energii mentalnej skradziona bez watpienia Adeptus Mechanicus. Dobitnie dowodzilo to w jego opinii faktu, iz przedmiot taki powinien byl znalezc sie w posiadaniu przedstawiciela tej organizacji. -No dalej - kontynuowal Pontius - Przedstaw swoje argumenty. Wyjasnij mi, dlaczego mialbym ci udzielic pomocy? -Potrzebuje specjalistycznych informacji, ktore z pewnoscia znajduja sie w twym posiadaniu. Bardzo specyficznej wiedzy. -To ty jestes inkwizytorem, Eisenhorn. Wszystkie zbiory informacji w Imperium stoja przed toba otworem. A moze mam rozumiec, ze zakres twych kompetencji ulegl jakiemus ograniczeniu? Predzej bym skonal niz opowiedzial temu potworowi o przesladowaniach, ktorych ofiarom padlem. Zreszta, chociaz faktycznie mial racje, w imperialnych archiwach nie znalazlbym nigdy zapiskow na interesujace mnie obecnie tematy. -Poszukuje wiedzy, ktora mozna okreslic terminem... zastrzezonej. -Ahhhhh... -Co? Co to za ahhhhh? Chociaz glos Pontiusa Glawa byl wyprany z jakichkolwiek emocji, a sam heretyk nie mogl juz poslugiwac sie mowa ciala, doskonale wyczuwalem przepelniajaca jego umysl satysfakcje. -Wiec w koncu dotarles do tego punktu? Jakie to wspaniale. -Jakiego punktu? - czulem rosnacy dyskomfort. Od miesiecy planowalem to spotkanie, a teraz Pontius zdawal sie przejmowac calkowita kontrole nad jego przebiegiem. -Punktu, w ktorym przekraczasz linie. -Ja... 68 -Wszyscy inkwizytorzy przekraczaja w koncu linie.-Mowie... -Wszyscy bez wyjatku. Jest zbyt pociagajaca. -Sluchaj mnie, ty wredny... -Maly inkwizytor Eisenhorn za glosno protestuje. Linia, Gregorze, linia! Granica pomiedzy porzadkiem i chaosem, pomiedzy dobrem i zlem, pomie dzy ludzkoscia i czym, co ludzkie nie jest. Wiem to, poniewaz sam ja prze kroczylem. Zrobilem to rzecz jasna zgodnie z wlasna wola. Ochoczo. Prze szedlem na druga strone tanczac i rozkoszujac sie tym przezyciem. Dla ludzi takich jak ty caly ten proces jest bardziej bolesny. Wstalem ze swojego miejsca. -Nie sadze, by ta konwersacja miala jakikolwiek sens. Wychodze. -Tak szybko? -Moze zajrze do ciebie za sto albo dwiescie lat. -To stalo sie na Quenthusie Osiem, wiosna roku 019.M41. Zatrzymalem sie w progu celi. -Co takiego? -Moment, w ktorym przekroczylem linie. Chcesz o tym posluchac? Bylem rozdarty sprzecznymi emocjami, ale powrocilem na swoje miejsce. Wiedzialem, o co chodzi Pontiusowi. Uwieziony na zawsze w metalowym pojemniku, pozbawiony wechu, wzroku, dotyku i smaku, desperacko pozadal konwersacji i ludzkiego towarzystwa. Pojalem to w trakcie przesluchan Pontiusa na pokladzie Essene, sto lat temu, podczas tranzytu do odleglego systemu slonecznego KCX-1288. Teraz heretyk gotow byl przekupic mnie kazda ciekawa historyjka, bylebym tylko zechcial pozostac i z nim porozmawiac. A przy tym swiadom bylem innego faktu: nigdy dotad w historii naszych wzajemnych kontaktow Pontius nie opowiadal o tak osobistych sprawach. -Rok 019.M41. Bardzo burzliwy rok. Swiaty na dalekim wschodzie galaktyki opieraly sie swietej wojnie rozpetanej przez zielonoskorych, a dwaj lordowie nalezacy do Wysokiej Rady Terry zostali skrytobojczo zamordowani w przeciagu nastepujacych po sobie miesiecy przez zwasnione z nimi imperialne rody. Szerzyly sie plotki o rychlym wybuchu wojny domowej. Rynek handlowy w podsektorze niemal calkowicie upadl. Coz to byl za rok. Swiety Drache poniosl meczenska smierc na Koryncie. Miliardy ludzi padly ofiara Beznos famine. -Posiadam dostep do tekstow historycznych, Pontiusie - zauwazylem suchym tonem. -Polecialem na Quenthusa VIII z zamiarem kupienia wojownikow do moich walk gladiatorskich. Quenthini byli dobra nacja, mieli dlugie rece i zaciekly charakter. Mialem wtedy chyba dwadziescia piec lat. Mowiac szczerze, sam juz nie pamietam. Bylem w kwiecie wieku. Zapadla dluga chwila przerwy, podczas ktorej Glaw rozmyslal o swej mlodosci. Iskierki swiatla skakaly po obwodach jego sarkofagu. -Jeden z nadzorcow w amfiteatrze zaproponowal mi obejrzenie gladiatora, ktorego kupiono gdzies na krancach Ultima Segmentum Byl to istny diabel ze zdziczalego swiata zwanego Borea. Nazywal sie Aaa, co w jego prymitywnym dialekcie oznaczalo "Miecz-Tnacy-Ciala-Za-Lup-W-Postaci- Kobiet". Czy to nie brzmi cudownie? Gdybym kiedykolwiek mial syna, ludzkiego syna rzecz jasna, nadalbym mu imie Aaa. Aaa Glaw. Piekne, prawda? -Wciaz jeszcze zastanawiam sie, czy stad nie wyjsc, Pontiusie. Glos dobiegajacy z sarkofagu zachichotal. -Ten Aaa to byl prawdziwy oryginal. Zeby mial spilowane w stozki, a jego paznokcie od dziecinstwa smarowano tubylczymi miksturami, by prze ksztalcily sie w szpony. Szpony, Eisenhorn! Twarde zakrzywione haki z keratyny. Mialem raz okazje widziec jak rozdzieral za ich pomoca kolczuge. Caly czas trzymano go w kajdanach. Nadzorca opowiedzial mi, ze w trakcie transferu na Quenthusa wyrwal ramie swemu wspolwiezniowi. I oskalpowal nieostroznego straznika w amfiteatrze. Zebami. -Czarujacy osobnik. -Oczywiscie z miejsca go kupilem. Sadze, ze mnie polubil. Nie posiadal zbyt rozwinietego daru wyslawiania, ze juz nie wspomne o jego tragicznych manierach przy stole! Spal na golej ziemi i zalatwial sie tam, gdzie popadlo. -Nic dziwnego, ze cie polubil. Warstwa lodu okrywajaca sarkofag zatrzeszczala znaczaco. -Niegrzeczny z ciebie chlopczyk. Jestem wyksztalconym czlowiekiem. Ha! Bylem wyksztalconym czlowiekiem. Teraz jestem elokwentnym i niebez piecznym pudelkiem. Lecz nie zapominaj o moim doswiadczeniu, Eisen- horn. Bylbys oslupialy, gdybys tylko wiedzial, w jak latwy sposob wyksztal cony syn Imperium potrafi przekroczyc linie, o ktorej wczesniej wspomina lem. -Mow dalej. Jestem pewien, ze wyciagniesz niebawem jakis moral z tej opowiesci. -Aaa dobrze mi sluzyl i zarobilem krocie wystawiajac go do walk. Nie twierdze bynajmniej, ze stalismy sie przyjaciolmi... nigdy nie staje sie przy-a jacielem ulubionego carnosaura, prawda? Poza tym ja nie zawieralem przyjazni z pospolstwem. Wypracowalismy jednak przez te lata wzajemne porozumienie. Odwiedzalem go w cali, sam i nieuzbrojony, on zas nigdy mnie nawet nie dotknal. Opowiadal mi stare mity swego macierzystego swiata, Borei. Przepiekne historie barbarzynskich rzezi. Lecz wybieglem zbyt daleko w przod... Wtedy na Quenthusie, w amfiteatrze, w promieniach wiosennego slonca przekroczylem owa linie. Nadzorca pokazal mi Aaa i namawial usilnie do jego kupna. Wiezien spojrzal na mnie i chyba wyczul pokrewna dusze... to tlumaczyloby fakt tak szybkiego zzycia sie ze soba. W swoim prostym chrapliwym jezyku zachwalal mi swa wartosc obrazujac ruchami rak rozrywki, jakich mogl dostarczyc bedac ma wlasnoscia. By dobic targu, zaoferowal mi swoj naszyjnik. -Naszyjnik? -Tak. Wiezniom pozwalano zachowac pewne drobiazgi posiadajace wartosc prywatna, a nie mogace jednoczesnie posluzyc za bron. Aaa nosil na szyi pozlacany lancuch, emblemat swego szczepu. Byla to najbardziej wartosciowa czesc jego majatku... w zasadzie byla to jedyna rzecz tworzaca jego majatek. Mniejsza z tym. Oferowal mi ten przedmiot pragnac, bym w zamian stal sie jego panem. Przyjalem dar i jak juz rzeklem wczesniej, kupilem tez niewolnika. -A co to ma wspolnego z linia? - zapytalem lekko znudzony. -Poczekaj, cierpliwosci... nieco pozniej tamtego dnia przyjrzalem sie uwaznie naszyjnikowi. Jego ogniwa okazaly sie wypelnione zadziwiajaca technologia. Borea moze i jest obecnie kraina dzikusow polujacych z maczugami na rozne bestie, ale kiedys, tysiace lat temu, musial to byc bardzo rozwiniety swiat pograniczny mocarstwa. Popadl w degeneracje, poniewaz dotknal go Chaos, a naszyjnik byl jedna z nielicznych pozostalosci po tamtym wydarzeniu. Jego nietypowa, dawno zapomniana technologia wtlaczala esencje Osnowy prosto do umyslu wlasciciela. Nic dziwnego, ze Borea jest domem tak krwiozerczych ludzi, skoro kazdy dorosly nosi tam taki naszyjnik. Wtedy bylem jedynie zaintrygowany otrzymana bizuteria. Zalozylem ja. -Zalozyles naszyjnik? -Bylem mlody i beztroski, coz wiecej moge powiedziec. Wlozylem ozdobe. W przeciagu nastepnych kilku godzin macki Osnowy dotarly do mojego osrodka nerwowego. I wiesz, co ci musze powiedziec? -Co? -To bylo cudowne! Wyzwalajace! Nareszcie naprawde zaczalem zyc! Przekroczylem linie i fakt ten wprawil mnie w olsnienie. Pojalem znienacka prawdziwa istote otaczajacego mnie wszechswiata, falsz nauk gloszonych przez Eklezjarchie w imie gnijacego na swym tronie Imperatora! Poznalem przedsmak zycia wiecznego! Kruchosc ludzkiego gatunku! Chwale Osnowy! Ulotna wartosc cielesnych przezyc! Nieporownywalna z niczym innym slodycz szerzenia smierci! -I wtedy przestales byc Pontiusem Glawem, siodmym synem czcigodnego imperialnego rodu, stajac sie w zamian Pontiusem Glawem, sadystycznym zbrodniarzem i heretykiem? -Kazdy z nas szuka jakiegos celu w zyciu. -Dziekuje ci za podzielenie sie ze mna swymi wspomnieniami, Pontiusie. To byla niezapomniana rozmowa. -Dopiero zaczalem... -Zegnaj. -Eisenhorn! Eisenhorn, zaczekaj! Prosze! Ja... Drzwi celi zatrzasnely sie za mna z gluchym loskotem. Odczekalem dwa dni, zanim ponownie powrocilem do celi. Tym razem moj rozmowca byl mrukliwy i obrazony. Wszedlem do pomieszczenia i usiadlem na schodkach kladac obok przyniesiona ze soba tace. -Tylko sobie nie mysl, ze bede z toba rozmawial - uprzedzil Pontius. -A to dlaczego? -Otworzylem przed toba poprzednio swa dusze... a ty sobie poszedles. -Wrocilem. -Widze. Znow blizej linii? -Ty mi to powiedz - wyciagnalem wygodnie nogi i nalalem sobie do kieliszka wina ze stojacej na tacy butelki. Poszczekalem nieco szklem, a pozniej upilem delikatnie nieco alkoholu. -Amasec? -Tak. -Jaki rocznik? -Piecdziesiecioletni, z Gathalamoru, przechowywany w drewnianych beczkach. -Czy jest... dobry? -Nie. 69 -Nie?-Jest perfekcyjny. Z wnetrza pojemnika dobieglo westchnienie. -Mowiles cos do mnie. Cos o linii - powrocilem do tematu dysputy. -Mowilem... mowilem, ze bardzo mi bylo dobrze w twoim towarzystwie - burknal Pontius. -To mile - wyjalem z kieszeni skret z lisci lho, ktory podprowadzilem Un-gish podczas wizyty w jej kajucie. Potrzasnalem zapalniczka i skrzesalem ogien. Wciagnawszy w pluca chmure dymu wydmuchnalem go lagodnie w kierunku pojemnika. Nayl wstrzyknal mi zaledwie pol godziny wczesniej silne srodki antytoksyczne, totez nie odczuwalem skutkow ubocznych narkotyku. -Slysze, ze cos tam palisz. To liscie lho? -Tak, Pontiusie. -Hmmm... -Mowiles cos? -Sa dobre? -Mowiles cos? -Opowiadalem ci o swoim przejsciu. O przekroczeniu linii. Czego jeszcze ode mnie chcesz? -Calej reszty. Uwazasz, ze ja rowniez balansuje na krawedzi. Dlaczego? -Wnioskuje z twoich slow. Sprawiasz wrazenie czlowieka, ktory pojal w koncu szersze znaczenie Immaterium. -Mow dalej. -Wspominalem ci juz, ze to zdarza sie predzej czy pozniej kazdemu inkwi zytorowi. Widze cie oczami wyobrazni jako mlodzika w szkole, prosto linijnego i purytanskiego. Wszystko musialo ci sie wydawac wowczas takie proste. Wylacznie czarne i biale. -Z pewnoscia prostsze, niz dzisiaj. -Oczywiscie. Moc Osnowy jest wszedzie. Wystepuje nawet w najbardziej drobiazgowo zaplanowanych czynnosciach. Zycie byloby bez niej puste i pozbawione blasku. -Jak twoje zycie teraz? - podpowiedzialem i upilem kolejny lyczek ama-secu. -Badz przeklety! -Sugerujac sie twymi uwagami moge smialo przyjac, ze juz jestem. -Kazdy jest przeklety. Ludzkosc jest przekleta. Caly nasz gatunek. Chaos i smierc to jedyne pewniki w otaczajacym nas wszechswiecie. Jesli ktos wierzy w cos innego, jest ignorantem. A Inkwizycja... tak dumna, wyniosla i pewna swych racji, tak swiecie przekonana, iz walczy z wplywami Osno wy... jest najwiekszym skupiskiem ludzkich glupcow. Twoja codzienna praca zbliza cie ustawicznie w kierunku krawedzi, caly czas dostarcza szer szej wiedzy o mocach Osnowy. Stopniowo, wrecz tego nie zauwazajac, na wet najbardziej purytanski inkwizytor pada ofiara podszeptow Chaosu. -Nie moge sie z toba zgodzic. Posepny nastroj Pontiusa wydawal sie znikac w ferworze intelektualnej konfrontacji. -Pierwszym krokiem jest wiedza. Inkwizytor musi rozumiec podstawowe zagadnienia zwiazane z Chaosem, jesli chce z nim skutecznie walczyc. W przeciagu kilku lat zyskuje wieksza wiedze na temat Osnowy niz wiekszosc szeregowych kultystow przez cale swe zycie. Wtedy przychodzi czas na drugi krok. Inkwizytor lamie przyjete zasady i pozwala pewnym aspektom Chaosu przetrwac, by moc nad nimi prowadzic badania. Nawet nie probuj negowac tego faktu, Eisenhorn. W koncu stoje przed toba, prawda? -Prawda. Lecz zrozumienie jest krytycznie wazne. Nawet purytanin przyzna ci w tej kwestii racje! Bez odpowiedniej wiedzy Inkwizycja skazana bylaby na porazke. -Nie rozsmieszaj mnie - zarechotal sarkofag, po czym umilkl na chwile - Opisz mi smak amasecu w twoich ustach. Smak i zapach. -Dlaczego? -Trzysta lat minelo od chwili, kiedy ostatni raz cos smakowalem. Czulem. Dotykalem. Od poczatku obawialem sie, ze moj fortel z winem i narkotykiem jest dziecinnie latwy do przejrzenia, on jednak chwycil przynete. -Przypomina olej rozlany po jezyku, miekki, o temperaturze ciala. Aromat poprzedza smak, ma nute peat i pieprzu, jest ostry. Trunek plonie w gardle i rozpala prawdziwy ogien przy sercu. Pojemnik wydal z siebie dlugi jek rozpaczy i zalu. -Trzeci krok? - powrocilem do dyskusji. -Trzeci krok... trzeci krok to juz sama linia. Wtedy inkwizytor staje sie radykalem. Wtedy postanawia posluzyc sie Chaosem przeciwko Chaosowi. Wtedy korzysta z narzedzi Osnowy i prosi o pomoc heretykow. -Rozumiem. -Jestem pewien, ze rozumiesz. No to jak, chcesz mnie poprosic o pomoc? -Tak. Pomozesz mi? -To zalezy - wymamrotal sarkofag - Co otrzymam w zamian? Wyjalem z ust skreta. -Twoja nagroda bedzie satysfakcja z faktu, ze przekroczylem linie i sciagnalem wieczyste przeklenstwo na swa dusze. -Ha ha. Bardzo madre! Tyle tylko, ze ja juz sie rozkoszuje ta swiadomoscia. Co jeszcze mozesz mi zaoferowac? Obrocilem w dloni kieliszek rozchlapujac nieco bursztynowego plynu. -Magos Bure to utalentowany czlowiek. Jest mistrzem sztuk technicznych. Chociaz nigdy nie zgodzilbym sie na twoje uwolnienie, moglbym go poprosic o przysluge. -Jaka przysluge? - zapytal pospiesznie Pontius. -O cialo dla ciebie. Konstrukt na ksztalt serwitora. Mozliwosc przemieszczania sie, siegania, trzymania, widzenia. Byc moze takze cybernetyczne odpowiedniki innych zmyslow, chociazby wech czy smak. Mysle, ze bylaby to dla niego dziecinnie prosta sztuczka. -Na bogow Osnowy! - wyrzucil z siebie sarkofag. -A wiec? -Pytaj. Pytaj mnie. Pytaj mnie, Eisenhorn! -Zatem porozmawiajmy troche... o istocie spetanych demonow. -Jestes pewien, ze wiesz, co robisz? - spytal mnie Fischig. -Oczywiscie - odparlem. Obralismy za swoja kwatere stacje kontrolna kopalni Cinchare. Bequin i Aemos wysprzatali caly budynek i doprowadzili go do wzglednego porzadku. Medea, Inshabel, Nayl i Fischig patrolowali regularnie okolice. Bure zapewnil nam dodatkowe ubezpieczenie w postaci grupy Lapaczy, a otwarte caly czas polaczenie radiowe z Essene gwarantowalo natychmiastowa informacje o obecnosci jakiegokolwiek obcego statku w granicach dzikiego systemu. Bylo pozne popoludnie trzeciego tygodnia naszego pobytu na gorniczej planetoidzie. Wlasnie powrocilem z codziennej wizyty u Glawa i stalem z Fischigiem przy oknie biura spogladajac w dol na pusty plac. -Naprawde wiesz? - naciskal. -Pamietam jak pytal nas o to samo, gdy wyciagnelismy go z Carnificiny - oswiadczyla Bequin podchodzac do nas niespiesznie - Dzieki Osmie i jego polowaniu na czarownice znalezlismy sie w slepym zaulku. Jesli wybrnie my z tej matni, oczyscimy swoja reputacje. Fischig parsknal z dezaprobata. -Nie podoba mi sie to. Nie podobaja mi sie uklady z tym rzeznikiem. Nie powinnismy mu nic obiecywac. Odnosze wrazenie, ze przekroczylismy linie... -Co powiedziales? - przerwalem mu gwaltownie. Staralem sie przez caly ten czas przekazywac reszcie grupy jak najbardziej ograniczone fragmenty rozmow z Pontiusem. -Powiedzialem: odnosze wrazenie, ze przekroczylismy linie. Cos jest nie tak? Pokrecilem przeczaco glowa. -Nie, nic. Jak reszta przygotowan? Podswiadomie wyczuwalem, ze Fischig chce pociagnac mnie za jezyk, ale bylo juz na to za pozno. Z premedytacja zmienilem temat rozmowy. -Twoj przyjaciel magos pracuje. Nayl zaniosl mu wczoraj ostrze oraz twoje notatki i diagramy - powiedzial Hubrisjanin. -Komunikaty zostaly napisane, zaszyfrowane i zabezpieczone, sa gotowe do wysylki - dodala Bequin - Wydaj tylko polecenie, a Ungish je nada. Mam tez gotowa deklaracje, przy sobie - podala mi wlaczony elektroniczny notes. Na jego ekranie widniala carta extremis, oficjalnie wyjmujaca Quixosa spod prawa, nakladajaca na niego tytul heretyka i Extremis Diabolus, napisana w moim imieniu. Dokument datowany byl na dwudziesty dzien dziesiatego miesiaca roku 340.M41. Nie umieszczono w nim informacji o miejscu wydania carty, ale Aemos dolozyl staran, by wszystkie inne elementy deklaracji spelnialy normy statutu Inkwizycji i praw Imperium. -Dobrze. Wyslemy je za kilka dni - wiedzialem, ze z chwila opublikowania carty stane sie ponownie celem szukajacego mych sladow poscigu. Opraco walem plan, ktorego realizacja mogla nam zajac lata, a przez caly ten czas mielismy grac role zwierzyny. Szczerze mowiac, wolalbym jeszcze nie scia gac na swa glowe uwagi moich przesladowcow. -Jak dlugo jeszcze bedziemy tutaj siedziec? - spytala Bequin. -Nie wiem. Moze tydzien, miesiac? Moze dluzej? Wszystko zalezy od tego jak dalekiej pomocy udzieli nam Glaw. -Lecz wyciagnales juz od niego jakies informacje? - dociekal Fischig. -Tak odparlem, majac jednoczesnie nadzieje, ze nie poznalem zbyt wielu mrocznych sekretow. 70 Chodzilem tego wieczoru przez ponad godzine po pustych ulicach kopalnianego miasteczka, chcac zebrac mysli i uspokoic wyrzuty sumienia. Zdawalem sobie doskonale sprawe z faktu, ze wstepuje na niebezpieczna sciezke. Musialem skupic sie calkowicie na swym celu albo stracilbym kontrole nad biegiem wydarzen.Od chwili uzyskania przewagi nad Glawem bawilem sie z nim w gry konwersacyjne. Jego wywody o linii, trzech krokach wiodacych do upadku moralnego grozacego inkwizytorowi... nie byly dla mnie niczym specjalnie nowym. Podpuszczalem go, by poczul swa wyzszosc w debacie i pozwolil pociagnac sie za jezyk. Kazdy warty swej rozety inkwizytor znal czyhajace w glebi Osnowy zagrozenia. Lecz mimo to jego slowa wryly mi sie gleboko w pamiec. Kazdy pury-tanski Commodus Voke byl potencjalnym Quixosem. Kiedy Glaw stwierdzil, ze krawedz jest czesto przekraczana nawet bez swiadomosci czyniacej to osoby, przyznalem mu w myslach racje. Spotkalem dostatecznie wielu radykalow, by wiedziec, ze to prawda. Zawsze czerpalem dume ze swoich purytanskich przekonan i amalat-hianskiej filozofii zycia. Nie znosilem herezji radykalistow i z tego tez powodu chcialem dostac w swe rece Quixosa. Wciaz dreczyly mnie watpliwosci. Przyjety przeze mnie plan byl rzecz jasna ryzykowny, ale tez pragmatyczny, jesli uwzglednilo sie ma obecna sytuacje. Chcac zniszczyc Quixosa musialem przeslizgnac sie obok jego spetanych demonow, to zas wymagalo szerokiej wiedzy, umiejetnosci i doswiadczenia. Nie moglem juz przeciez korzystac ze wsparcia Swietej Inkwizycji. Lecz czy przekroczylem dopuszczalna granice? Czy popelnilem grzech mogacy tak latwo pociagnac mnie w otchlan radykalistycznych nieprawosci? Czy obsesja na pukcie Ouixosa zaslepila mnie na wyznawane dotad idealy? Uwazalem sie za niewinnego takich posadzen. Wiedzialem, co robie i staralem sie uniknac w swym postepowaniu wszelkich powazniejszych odchylen od przyjetychc norm. Bylem czysty i wolny od skazenia, nawet wtedy. Coz innego moglbym twierdzic? Wspialem sie na wieze obserwacyjna wystrzeliwujaca ponad gornicze miasto i przystanalem na dluzsza chwile pod szklana kopula na jej szczycie, obserwujac dachy kolonii Cinchare, otaczajace wielki krater zarysy niebieskich skal i lsniace w gorze gwiazdy. Plomieniste warkocze meteorytow wykreslaly w przestworzach szachownice linii. Uslyszalem jakis dzwiek na schodach. Przyszedl Nayl. -To ty - powiedzial dolaczajac do mnie i chowajac wyciagnieta z kabury bron - Robilem obchod i zobaczylem otwarte drzwi. Wszystko w normie? Skinalem potakujaco glowa. -Zdarzaly ci sie czasami brudne zagrywki, prawda, Harlonie? Spojrzal na mnie niewyraznie i podrapal sie po lysej czaszce. -Nie za bardzo wiem, o co ci chodzi, szefie - odparl. -Przez wszystkie te lata, pracujac jako lowca nagrod... i widzialem tez jak walczysz, pamietasz? Czasami lamiesz zasady, by wygrac. -Owszem. Sa chwile, kiedy musisz wykorzystac kazda mozliwosc, by postawic na swoim. Nie jestem wcale dumny z moich bardziej... bezwzglednych czynow, lecz one byly koniecznoscia. Zawsze bylem przekonany, ze idea uczciwej gry jest przeakcentowana. Skurwiel probujacy oblupic cie ze skory nie bedzie myslal o uczciwej konfrontacji, to pewne. Musisz zrobic to, co jest konieczne. -Cel uswieca srodki? Uniosl lekko brwi i rozesmial sie. -Nie, to troche inaczej. Taki sposob rozumowania wpedza czlowieka w klopoty. Istnieja srodki, ktorych wykorzystania nie zdola usprawiedliwic zaden cel. Ale okazjonalna brudna walka nie jest zbrodnia. Ani zlamanie zasad. Pod warunkiem pamietania o jednej rzeczy. -Jakiej? -Jesli chcesz lamac zasady, musisz je wpierw dobrze poznac. Oprocz codziennych wizyt w celi Glawa spedzalem tez sporo czasu z magosem Bure. Pracowal w swym warsztacie, wpierany przez serwitorow i techadeptow. Rzucil sie bez opamietania w wir wyzwan, ktore przed nim postawilem. Chociaz nigdy nie powiedzial tego otwarcie, przekonany bylem, ze splacal w ten sposob jakis istniejacy w jego mniemaniu dlug za pomoc okazana w rozprawie z Lith. Wysluchal mnie i Aemosa bez zadnych emocji, kiedy opowiadalismy o naszej niedawnej przeszlosci. Rozmowy te byly dla mnie swoista spowiedzia. Wspomnialem mu, ze ciazy na mnie carta, ze jestem teraz renegatem. Zaakceptowal moja niewinnosc bez jakiegokolwiek wahania. Powiedzial nawet Hapshant nie wychowalby radykala. To reszta galaktyki sie myli, nie my. Moje slowa calkowicie mu wystarczyly. Pewnego dnia w trakcie szostego tygodnia naszego pobytu na Cinchare wezwal mnie do swojego warsztatu. Warsztat znajdowal sie pod techkaplica i liczyl dwa rozlegle pietra tworzace prawdziwa fabryczke pelna machin i aparatury przekraczajacej me zdolnosci pojmowania. Hydrauliczne prasy podnosily sie i opadaly z hukiem, sprezarki syczaly przerazliwie. Oprocz moich prywatnych projektow w warsztacie trwaly prace nad naprawa translithopeda i samej techkaplicy. Wedrujac poprzez kleby pary natrafilem w koncu na Bure nadzorujacego prace dwoch serwitorow, grawerujacych jakies symbole na dwumetrowej dlugosci precie z kompozytowych stopow. -Eisenhorn - powiedzial kierujac w ma strone swe szmaragdowe oczy. -Jak ida prace? -Czuje sie niczym zbrojmistrz z czasow pracy w kuzniach industrialnych swiatow, kiedy jeszcze bylem zwyklym smiertelnikiem. Twoje zadania sa skomplikowane, ale nie niemozliwe w realizacji. Cieszy mnie ogromnie to wyzwanie. Wyjalem z kieszeni kilka kartek papieru i podalem je magosowi. -Kolejne notatki, spisane w trakcie ostatniego spotkania z Glawem. Pod kreslilem kluczowe uwagi. Chocby tutaj, zasugerowal uzycie elektrum do wzmocnienia szpicy. -Zamierzalem skorzystac z zelaza lub zblizonej wlasciwosciami rudy. Elektrum. To ma w sobie sens - wzial ode mnie kartki i przypial je do wiel kiej sciennej tablicy pelnej powieszonych na niej pergaminow, wydrukow, instrumentow pomiarowych i elektronicznych notesow. Dostrzeglem tam przyniesione wczesniej notatki oraz psychometryczne zdjecia wykonane przez Ungish, zawierajace obrazy cadianskich pylonow, Charubaela, Prop- haniti i pieczeci, jakie na sobie nosil. -Zastanawialem sie tez nad rdzeniem szpicy. Chcialem uzyc pyraline albo jeden z krysztalow teleempatycznych jak chociazby epidotrichite, ale watpie, by ktorekolwiek z tych rozwiazan oferowalo dostateczna wytrzymalosc. Z pewnoscia nie wiecej niz na jedno, dwa uzycia. Myslalem tez o zanthoclasie. -Co to takiego? -Syntetyczny przewodnik wykorzystywany w urzadzeniach przekazuja cych impulsy mentalne. Nie jestem do niego specjalnie przekonany, mam jeszcze kilka pomyslow w zanadrzu - zdawalem sobie sprawe z faktu, iz swoboda w rozmowie na tematy stanowiace sekrety Adeptus Mechanicus swiadczyla o ogromnym zaufaniu, jakie wobec mnie zywil Bure. Czulem sie nim zaszczycony. -To rekojesc - oswiadczyl wskazujac mi podluzny stol, nad ktorym pochylali sie dwaj grawerujacy dlugi pret serwitorzy. -Stal? -Specjalnie hartowana. Tytanowy rdzen otoczony jest powloka z adaman-dytu. Wewnatrz rdzenia znajduje sie siec mikroskopijnych kanalikow wypelnionych drutami z lapidorontium. -Wyglada perfekcyjnie - odparlem. -Jest perfekcyjna. Doslownie. Zachowalismy dokladnosc co do nanometra w stosunku do twoich schematow. Pozwol, ze pokaze ci miecz. Przeszlismy do stolu roboczego na drugim krancu warsztatu, gdzie pod warstwa materialu spoczywalo ostrze. -I co myslisz? - zapytal Bure zdejmujac z broni plachte materialu. Barbarisater byl rownie piekny jak zawsze. Dostrzeglem swieze grawe- runki w postaci pentagramatycznych runow, po dziesiec na kazdej stronie ostrza. -To wspanialy artefakt. Mowiac szczerze, mialem skrupuly wprowadzajac zatwierdzone przez ciebie modyfikacje. Na tylko tej stronie klingi wykona lem osiem nawiertow za pomoca adamandytowego rdzenia. Wzmocniona stal ostrza byla prasowana dziewiecset razy. To osiagniecie technologiczne calkowicie dla nas obecnie niewykonalne. Bylem wiele winien klanowi Esw Sweydyr za te bron, podobnie jak juz mialem wobec klanu dlug za zycie Arianrhod. Powinienem byl zwrocic ostrze jak najszybciej w rece starszych Esw Sweydyr, poniewaz stanowilo ono czesc ich dziedzictwa bedac usuril - zywa legenda. Moim zadaniem bylo strzezenie tej broni, nie zas jej uzywanie, z pewnoscia zas nie wolno mi bylo modyfikowac go w ten sposob. Lecz spotkanie z Prophaniti w Kasr Gesh nauczylo mnie dwoch rzeczy. To demon przekazal mi niezbedna wiedze. Pentagramatyczne runy dzialaly przeciwko spetanym demonom, nie byly jednak silniejsze od broni, na ktora je naniesiono. Bylem pewien, ze niewiele mozna znalezc ostrzy lepszych i mocniejszych od carthaenskiej stali. Jesli los pozwoli, wyrownam klanowi Esw Sweydyr poniesione straty. Chcialem dotknac klingi, lecz Bure natychmiast mnie powstrzymal. 71 -Wciaz odpoczywa. Musimy uszanowac jego jazn. Za kilka dni bedzie ciwolno podniesc bron. Cwicz z nia czesto. Musicie sie dobrze poznac, zanim uzyjesz jej w walce. Magos odprowadzil mnie do drzwi warsztatu. -Obie bronie musza byc poblogoslawione i konsekrowane przed uzyciem. Ja rzecz jasna nie moge tego uczynic, wolno mi jednak ceremonialnie poswiecic je opiece Boga Maszyny. -Zaplanowalem juz ich konsekracje - odparlem - lecz z ogromna radoscia przyjme twa propozycje. Kiedy przyjdzie mi zmierzyc sie z Quixosem, nie potrafie przywolac na mysl bardziej poteznego patrona od Boskiej Maszyny. -Odlatujemy za kilka dni - powiedzialem. Sarkofag milczal przez dluzsza chwile. -Bede tesknil za naszymi rozmowami, Eisenhorn. -Mimo to musze odejsc. -Uwazasz, ze jestes juz gotowy? -Uwazam, ze ta czesc moich przygotowan dobiegla juz konca. Czy jest cos jeszcze, o czym moglbys mi powiedziec? -Myslalem juz nad tym. Nic mi nie przychodzi do glowy. Z wyjatkiem... -Z wyjatkiem? Swiatelka na obudowie pojemnika zamigotaly. -Z wyjatkiem jednej kwestii. Pomimo calej wiedzy, jaka ode mnie otrzy males, wszystkich tych sekretow, tajemnych arkanow, zakazanych tajem nic powinienes wiedziec, ze poscig za tym wrogiem jest... ryzykowny. Rozesmialem sie w wymuszony sposob. -Sadzilem, ze obaj juz dawno o tym wiemy, Pontiusie! -Nie, nie zrozumiales mnie. Masz w sobie determinacje, wiem, rowniez ambicje, zakladamy, ze posiadasz stosowna wiedze i mamy nadzieje, ze twoja bron sie sprawdzi w chwili proby, ale dopoki twoj umysl nie bedzie przygotowany do konfrontacji, przepadniesz z kretesem. Umrzesz i nie ocali cie ani mentalna blokada ani ostrze ani run. -Mowisz tak... jakbys sie o mnie martwil. -Doprawdy? Zatem rozwaz to w myslach, Gregorze Eisenhornie. Mozesz uwazac mnie za bezgranicznie skorumpowanego potwora, lecz jesli faktycznie okazuje troske, coz moze to o mnie mowic? Lub o tobie? -Zegnaj, Pontiusie - odpowiedzialem i po raz ostatni zamknalem za soba potrojne drzwi celi. Musze zapisac swe emocje, poniewaz uwazam akt taki za sluszny. Ze wzgledu na to, kim Pontius Glaw byl w przeszlosci... i kim stal sie pozniej, nie potrafilem zerwac scalajacej mnie z nim wiezi, chociaz usilnie probowalem tego dokonac. Teraz, w celi na Cinchare i sto lat temu, w mrocznej ladowni Essene, przegadalismy wspolnie setki godzin. Nie mialem zadnych zludzen co do diabolicznej natury Pontiusa i swiadom bylem faktu, ze moglby mnie zabic bez wahania w jednej chwili, gdybym tylko dal mu taka sposobnosc. Lecz Glaw byl zarazem niewiarygodnie wyksztalconym intelektem, trzezwo myslacym i bystrym. Godnym na swoj sposob ogromnego podziwu. Gdyby nie ten naszyjnik - dar Aaa - zalozony pewnego wiosennego dnia na Quintusie, jego zycie moglo potoczyc sie zupelnie inaczej. A gdyby potoczylo sie inaczej i dane byloby nam sie spotkac, moglismy zostac najwiekszymi z przyjaciol. * * * * * Spedzilismy na Cinchare trzy miesiace. Zbyt duzo w mej prywatnej opinii, ale nie mialem zadnego wplywu na tempo prac przygotowawczych.Odprawilismy Msze Swiec w niewielkiej kaplicy Ministorum za glownym placem gorniczego miasteczka, zapalajac dziesiatki kagankow dla uczczenia nowego roku i dziesiatki innych w gescie pamieci o zmarlych mieszkancach kolonii. Kazania odczytali Aemos i Bequin, poniewaz wszyscy miejscowi klerycy nie zyli. Bure i jego techadepci uczestniczyli w obrzadku wraz z nami. Bylem rozdrazniony i niecierpliwy. Dreczyla mnie zarowno chec natychmiastowego wyruszenia w dalsza droge jak i swiadomosc mrocznej wiedzy spoczywajacej w mym umysle, wiedzy przekazanej mi przez Gla-wa. Tak wiele doswiadczen, tak wiele z nich odstreczajacych. Wiedzialem, ze stalem sie nieswiadomie innym czlowiekiem i ze zmiana ta byla juz nieodwracalna. Lecz pamietalem tez, ze rok temu - juz rok, chociaz przekonany bylem, ze to zaledwie kilka miesiecy - siedzialem jako bezbronny wiezien w Car-nificinie, a poprzednia Msza Swiec ominela mnie bez mej wiedzy. Nie bylem juz tym samym czlowiekiem, ktorego wieziono w Carnifi-cinie, a zmiana ta nie miala nic wspolnego z mrocznymi sekretami szeptanymi przez Pontiusa Glawa. Pomimo otaczajacego mnie mroku i niepewnosci cieszylem sie z towarzystwa stojacych wokol przyjaciol, czujac sie pewnym i silnym. Poniewaz nie mielismy ze soba organisty, Medea przyniosla lire swego ojca i zagrala Wielki Tryumf Zlotego Tronu, bysmy mogli zaspiewac w rytm melodii. Tej samej nocy spozylismy wieczerze w sali biesiadnej kultu Mechani-cus, swietujac w ten sposob rozpoczecie roku 341.M41. Maxilla, pozostajacy na pokladzie Essene, przyslal nam promem kolacje oraz grupe kuchennych serwitorow. Jeden z nich zameldowal, ze w trakcie przelotu zaobserwowal wielki roj meteorytow przecinajacy nocne przestworza nad Cincha-re. Nayl zaczal z miejsca mamrotac o zlym omenie, podczas gdy Inshabel dowodzil, ze to dobry znak. W mej prywatnej opinii kwestia dobrego czy zlego omenu uzalezniona byla od czesci Imperium, z ktorej pochodzil dyskutant. Pozostali czlonkowie grupy spedzili nastepne dwa dni na pakowaniu naszych rzeczy i ostatnich przygotowaniach do podrozy. Ja wraz z Aemosem uczestniczylem w tym czasie w ceremonii blogoslawienia broni ku czci Boskiej Maszyny. Serwitorzy Adeptus Mechanicus spiewali cos niezrozumiale w formie dzwiekowego zapisu kodu maszynowego i grali na trabach. Magos Bure mial na sobie swe zwyczajowe pomaranczowe szaty z narzuconym na wierzch bialym plaszczem. Poblogoslawil stworzone przez siebie bronie, podnoszac kazda z nich po kolei z tac trzymanych przez obu techadeptow. Barbarisater, runiczny miecz energetyczny, zostal uniesiony wysoko w swiatlo padajace z oltarza Boga Maszyny. Po nim w blasku skapana zostala runiczna laska, prawdziwe dzielo sztuki autorstwa Bure. Na czubku stalowej laski znajdowala sie pokryta runami nakladka z elektrum w postaci slonecznej korony. W jej srodku tkwila ludzka czaszka, wyrzezbiona przez Bure z krysztalu - czaszka perfekcyjnie oddajaca ksztaltem moja wlasna, stworzona przez magosa na podstawie skanow mojej glowy. Bure przetestowal i odrzucil blisko dwadziescia innych krysztalow, zanim znalazl taki, ktory odpowiadal jego wymaganiom. -Jest przepiekna - powiedzialem odbierajac laske z jego rak - Jakiego w koncu krysztalu uzyles? -A jak myslisz? - odparl - Wyrzezbilem kopie twej czaszki z Lith. Przyszedl sie pozegnac do hangaru, w ktorym tak dlugo tkwil nasz wahadlowiec. Nayl i Fischig wnosili na poklad ostatnie bagaze. Poprzedniej nocy zlamalismy w koncu cisze astropatyczna i nadalismy komunikat informujacy o losach kolonii gorniczej Cinchare Imperialny Sojusz, Ortog Pro-methium, Adeptus Mechanicus oraz stosowne przedstawicielstwa wladzy imperialnej. Mielismy znalezc sie dostatecznie daleko, zanim ktorakolwiek z tych instytucji rozpocznie prace dochodzeniowe. Bure pozegnal sie z idacym do wahadlowca Aemosem. -Nie wiem, co moglbym powiedziec - oswiadczylem. -Ani ja tobie, Eisenhorn. A co z... wiezniem? -Bylbym zadowolony, gdybys uczynil dla niego to, o co cie poprosilem. Daj mu ograniczona mobilnosc. Lecz nic wiecej. Musi pozostac wiezniem, teraz i na zawsze. -Dobrze. Oczekuje wiesci o twym zwyciestwie, Eisenhorn. Bede czekal niecierpliwie. -Niech Bog Maszyny i Imperator strzega twych systemow, Geardzie. -Dziekuje - odparl, a potem dodal cos, co zupelnie mnie zaskoczylo, po niewaz stalo w jawnej sprzecznosci z jego zelazna logika i bezgranicznym zaufaniem pokladanym w technologii Mechanicus - Zycze ci szczescia. Poszedlem w strone wahadlowca. Patrzyl przez chwile w slad za mna, a potem odwrocil sie i zamknal za soba luk hangaru. Wtedy wlasnie widzialem go ostatni raz. * * * * * Skaczac z systemu Cinchare Essene pomknela z powrotem na rozlegle terytorium Segmentum Obscurus, przerywajac tylko dwukrotnie liczaca trzy miesiace pospieszna, niecierpliwa podroz. 72 Na Ymshalusie zatrzymalismy sie na krotko, by nadac wszystkie dwadziescia zakodowanych komunikatow. Tam tez opuscili nas Fischig i Insha-bel. Inshabel przesiadl sie na inny statek lecac na Elvara Cardinal, by tam rozpoczac swoja czesc planu, Fischig zas rozpoczal dluga droge powrotna na Cadie. Mialy minac miesiace, jesli nawet nie lata, zanim dane nam byloby spotkac sie ponownie, totez bylo to niezwykle smutne pozegnanie.Na Palobarze, swiecie stanowiacym skrzyzowanie pogranicza pelne statkow handlowych i konwojow obscury strzezonych przez najemne kano-nierki, zatrzymalismy sie ponownie, by nadac transmisje carty. Teraz nie bylo juz odwrotu. Wtedy to pozegnalem sie z Bequin, Naylem i Aemosem, ktorzy na wlasna reke wyruszyli z powrotem do podsektora Helican. Celem Bequin byla Messina, natomiast pilnowany przez Nayla Aemos mial udac sie na Gudrun. Kolejne bolesne rozstanie. Essene kontynuowala swoj lot na Orbul Infanta. Kolejne dnie plynely przygnebiajaco wolno. Kazdej nocy reszta moich towarzyszy zbierala sie w sali biesiadnej Maxilli, by razem zjesc kolacje: ja sam, Medea, Maxilla i Ungish. Ungish nie stanowila zadnego towarzystwa, natomiast Medea i Ma-xilla wyraznie stracili swa codzienna werwe i radosc zycia. Tesknili za pzoostalymi przyjaciolmi i sadze tez, ze wiedzieli w glebi ducha, jak ciezkie i mroczne stalo przed nami wyzwanie. Wiekszosc czasu spedzalem w bibliotece wahadlwoaca albo swojej kabinie, gdzie grywalem z Medea w regicide. Cwiczylem tez z Barbarisaterem w ladowni klipra, oswajajac sie powoli z jego ciezarem i rozmiarami. Nigdy nie mialem osiagnac perfekcji carthaenskiego fechmistrza, ale tez nie bylem calkowitym beztalenciem w dziedzinie wladania bronia biala. Barbarisater byl niezwykla bronia. Poznalem go dobrze, on zas poznal mnie. W ciagu pierwszego tygodnia cwiczen zaczal mi odpowiadac, kondensujac ma mentalna moc w swym ostrzu tak silnie, ze pokrywajace klinge runy plonely jaskrawym blaskiem. Mial wlasna wole i spoczywajac w mych rekach probowal ciac wedle swego upodobania. Pozadal krwi... a jesli nie krwi, to przynajmniej radosci walki. Dwukrotnie Medea wpadla nieoczekiwanie do ladowni chcac sprawdzic, czy dobrze sie czuje, ja zas z calej sily musialem powstrzymywac miecz, by ten jej nie uderzyl. Juz sama dlugosc broni sprawiala mi pewne problemy, nigdy wczesniej nie mialem okazji uzywac ostrza o takich rozmiarach. Balem sie z poczatku, ze nie zdolam posluzyc sie efektywnie mieczem z tego wlasnie prozaicznego powodu. Lecz praktyka przyniosla efekty, nauczyla mnie stawiac szerokie kroki, wyprowadzac dlugie plynne ciecia. W ciagu jednej nocy nauczylem sie podrzucac go w rece, moja otwarta dlon i rekojesc miecza przyciagaly sie wzajemnie niczym dwa magnesy. Bylem dumny z tej sztuczki. Barbarisater mnie jej nauczyl. Cwiczylem tez z runiczna laska, chcac oswoic sie z jej ciezarem. Choc moja zdolnosc razenia na odleglosc budzila wiele zyczen, zwlaszcza w przypadku celow oddalonych bardziej niz trzy, cztery metry, zdolalem w koncu pojac zasade przesylania mentalnej energii poprzez rece do uchwytu laski, a nastepnie jej projekcji z wnetrza krysztalowej czaszki w postaci jaskrawych energetycznych wyladowan, ktore wgniataly metalowa podloge ladowni. Nie mialem rzecz jasna zadnej sposobnosci, by przetestowac jej podstawowe zastosowanie. * * * * * Dotarlismy na swiatynny swiat Orbul Infanta pod koniec dwunastego tygodnia podrozy. Mialem tu do wykonania trzy zadania, a pierwszym z nich byla konsekracja obu broni.Zabierajac ze soba Medee i Ungish, polecialem na powierzchnie planety na pokladzie jednego z promow Maxilli, nie zas moim charakterystycznym wahadlowcem. Udalismy sie do Ezropolis, jednego z dziesieciu tysiecy miast swiatynnych Orbul Infanty, wzniesionego w sercu spalonego slonecznym zarem zachodniego kontynentu. Orbul Infanta jest swiatem rzadzonym przez Eklezjarchie, slynacym z licznych swiatyn, z ktorych kazda poswiecona jest innemu swietemu i kazda jest sercem osobnego miasta. Eklezjarchia wybrala ten swiat na jedna ze swych siedzib, poniewaz polozony jest na linii prostej wykreslonej pomiedzy Terra i Avignorem. Najbardziej popularne miasta swiatynne polozone sa na wybrzezu wschodniego kontynentu, a miliardy pielgrzymow przemierzaja co roku ich szerokie ulice. Ezropolis lezalo daleko od tetniacego zyciem patniczego centrum planety. Swiety Ezra, ktory zostal wyniesiony na oltarze w roku 670.M41, jest patronem dalekowzrocznosci i planowania, totez wydal mi sie najbardziej odpowiednim duchowym mentorem. Jego miasto lsnilo stala, szklem i polerowanym kamieniem wznoszac sie posrodku wypalonych sloncem rownin w srodkowozachodniej w srodkowozachodniej czesci kontynentu. W jednym z przewodnikow wyczytalem, ze cala dostepna na miejscu woda pompowana byla systemem rurociagow z odleglych o dwa tysiace kilometrow stacji odsalania wody morskiej na zachodnim wybrzezu. Na ziemie zeszlismy w Kosmoporcie Ezra, glownym ladowisku publicznym miasta, po czym wmieszalismy sie w tlum pielgrzymow wstepujacych po wysokich schodach w mury cytadeli. Wielu z nich mialo na sobie zolte szaty - charakterystyczny kolor swietego - lub przozdabialo swe ubrania zoltymi dodatkami. Wszyscy niesli zapalone swiece i lampy olejne, chociaz wokol niemilosiernie prazylo slonce. Ezra obiecal rozpalic w ciemnosci plomien wiodacy bezpieczna sciezka dalekowzrocznych wyznawcow, totez sila rzeczy jego symbolem stal sie szybko zoltawy plomien. Ubralismy sie stosownie na te okazje. Ja mialem na sobie czarny stroj z zoltym pasem przeciagnietym przez piers, w rece zas sciskalem wotywna swieczke. Ungish wybrala jasnozolta powloczysta szate przywodzaca na mysl swym kolorem barwe slonca o swicie, w dloniach obracala plastikowa figurke przedstawiajaca postac swietego. Medea narzucila na ciemnoczerwony kombinezon plaszcz z wielkim zoltym emblematem Imperialnego Orla. Pchala przed soba antygrawitacyjny wozek, na ktorym pod plachta zoltego materialu spoczywaly Barbarisater i runiczna laska. Powszechnym wsrod pielgrzymow zwyczajem bylo znoszenie do swiatyni Ezry drogich im przedmiotow, by klerycy poblogoslawili je ceremonialnie. Tak przygotowani, wtopilismy sie bez trudu w szeregi spoconych patnikow. Pokonawszy schody weszlismy na ocienione, chlodne ulice miasta, otoczone z wszystkich stron wysokimi scianami budowli. Zblizalo sie wlasnie poludnie i chory Eklezjarchii spiewaly z platform na szczytach srebrnych wiez. Dzwony bily donosnie, a tysiace malych zoltych ptakow wzbijaly sie w niebo wypuszczane z wielkich przenosnych klatek rozstawionych na trzech ulicach swiatynnego miasta. Przytlaczajace swymi rozmiarami stada ptakow krazyly ponad dachami metropolii wypelniajac powietrze melodyjnym trelem. Przywozono je do Ezropolis kazdego dnia, po milionie w kazdym transporcie, z wielkich farm genetycznych na wybrzezu, gdzie hodowano je na przemyslowa skale. Ptaki te nie wystepowaly w tej czesci Orbul Infanta i mialy zginac w przeciagu kilkunastu godzin od wypuszczenia na rozpalone pustynie otaczajace miasto. Slyszalem pogloski, jakoby rowniny wokol Ezropolis byly pokryte siegajaca kostek warstwa bialych kosci i wyblaklych piorek. Lecz mimo to ptaki te wciaz postrzegano za symbol dalekowzrocznosci i planowania i wypuszczano z klatek kazdego poludnia dziesiatkami tysiecy, na pewna smierc. W calym tym zwyczaju kryla sie przerazajaca ironia, na ktorej istnienie od dawna pragnalem zwrocic uwage Eklezjarchii. * * * * * Udalismy sie do katedry sw. Ezry Czuwajacego, wielkiej swiatyni polozonej w zachodniej czesci miasta. Na kazdym mijanym murze i dachu dostrzegalem rzedy siedzacych w slonecznym skwarze ptakow.Sama katedra budzila swym wygladem nalezne wrazenie. Wzniesiono ja trzydziesci lat temu z funduszy zebranych wsrod pielgrzymow oraz przekazanych przez ojcow metropolii. Kazdy patnik wkraczajacy w obreb swiatynnych murow zobowiazany byl do zdeponowania dwoch monet w skarbonkach umieszczonych po obu stronach szczytu schodow. Ubrany na zolto kleryk pilnowal, by wszyscy stosowali sie do tego nakazu. Pieniadze z lewej skarbonki przeznaczano na remonty i rozbudowe miasta. Fundusze zebrane w prawej kasetce finansowaly zakup ptaszkow. Weszlismy do katedry. W milym chlodzie marmurowych wnetrz pielgrzymi modlili sie w milczeniu, a jaskrawe promienie slonca iluminowaly posadzke swiatyni barwami teczy rozszczepiane na kolorowych szybkach wielkich witrazy. Powietrze przesycone bylo milym dla nozdrzy zapachem kadzidel, a do uszu zebranych dobiegal spiew choru zgromadzonego w sasiednim pomieszczeniu. Pozostawilem Medee i Ungish w lukowatym przejsciu za grobowcem, na ktorego plycie wyrzezbiono postac Kosmicznego Marine z zakonu Kruczej Gwardii. Dlonie zakonnika wskazywaly na graweryt informujacy o krucjacie, w ktorej przyszlo mu oddac zycie. Znalazlem provosta swiatyni i wyjasnilem mu pokrotce, czego chce. Spojrzal na mnie nieprzychylnie mietoszac rekawy swych zoltych szat, ale szybko zmienilem jego nastawienie wrzucajac szesc monet do zawieszonej na szyi mezczyznki przenosnej skarbonki i wciskajac dalsze dwie w jego dlon. Wskazal mi pomieszczenie przeznaczone do udzielania blogoslawienstw, ja zas szybko przywolalem tam swe towarzyszki. Kiedy wszyscy znalezlismy sie juz w srodku, kleryk zasunal kotare wiszaca w progu pokoiku i otworzyl swoj brewiarz. Slyszac pierwsze wersy modlitwy Medea wyjela przedmioty spod plachty materialu i polozyla je na blacie niewielkiego stolu. Provost wymamrotal cos pod nosem i nie odrywajac oczu od ksiegi odko 73 korkowal butelke swieconej wody, polewajac jej zawartoscia obie bronie.-Konsekrujac te przedmioty oddaje czesc Imperatorowi, ktory jest mym bogiem i potwierdzam, iz ci, ktorzy je ze soba poniosa wolni sa od grzechu concupiscence. Czy jestes gotow zlozyc przysiege? Pojalem, iz patrzy na mnie wyczekujaco. Podnioslem glowe odrywajac wzrok od podlogi, ktora studiowalem tkwiac w naboznym poklonie. Concupiscence. Pozadanie zakazanej wiedzy. Jak moglem zlozyc taka przysiege bedac w posiadaniu mrocznych tajemnic? -Zatem? -Jestem bez grzechu, puritusie. Skinal z aprobata glowa i kontynuowal ceremonial. Pierwsze zadanie dobieglo konca. Wyszlismy na dziedziniec przed katedra. -Zabierz je do promu i dobrze schowaj - powiedzialem do Medei pokazu jac jej dlonia spowite w material bronie. -Co to jest concupiscence ? - zapytala. -Nie zawracaj sobie tym glowy. -Czys ty aby nie sklamal, Gregorze? -Zamknij buzie i zmykaj stad. Medea zabrala wozek i odeszla znikajac w tlumie pielgrzymow. -To bystra dziewczyna, heretyku - wyszeptala Ungish. -Mowiac szczerze, ty tez moglabys sie zamknac - burknalem. -Do diabla z toba, nie bede cicho - sarknela - To tu. -Co "to tu"? -W moich snach widzialam jak skladasz przysiege przed imperialnym olta rze. Widzialam to i swoja smierc krotko potem tez. -Deja vu - obserwowalem zolte ptaki smigajace ponad dziedzincem. -Znam deja vu ze snow - powiedziala cicho Ungish - Znam to deja vu. -Boski Imperator patrzy na nas - pocieszylem ja. -Wiem, ze patrzy - odparla - I mysle, ze nie podoba mu sie to, co widzi. Czekalismy na dziedzincu do wieczora, kupujac od wedrownych handlarzy gorace szaszlyki, salatki i smoliscie czarna kawe. Ungish nie jadla zbyt wiele. Na placu pojawily sie pierwsze podluzne cienie zmierzchu. Wywolalem przez komunikator Medee, by sprawdzic, czy jest bezpieczna. Siedziala w kokpicie promu czekajac cierpliwie na nasz powrot. Oczekiwalem konca drugiego zadania. Byl to wyznaczony dzien, a wyznaczona godzina szybko sie zblizala. Nadchodzila chwila proby dla pierwszego z dwudzistu wyslanych w eter komunikatow. Jeden z nich zaadresowany byl do inkwizytora Gladusa, czlowieka darzonego przez mnie szacunkiem od czasu naszej efektywnej wspolpracy w trakcie Konspiracji na P'glao trzydziesci lat temu. Orbul Infanta lezal w obrebie jego strefy dzialania. W komunikacie ujawnilem prawdziwe fakty zwiazane z ma carta i prosilem go o wsparcie. Poprosilem go tez o spotkanie w tym miejscu i o tej godzinie. Podobnie jak w przypadku pozostalych komunikatow byla to kwestia wzajemnego zaufania. Napisalem tylko do tych mezczyzn lub kobiet, ktorych uznalem za godnych takiej inicjatywy i ktorzy bez wzgledu na swa opinie o mnie zgodziliby sie spotkac w celu przedyskutowania kwestii Quixosa. Jesli nie zamierzali mi pomoc, gotow bylem sie z tym pogodzic, niemniej jednak pewien bylem, ze zadne z nich nie poczyni krokow mogacych zagrozic memu bezpieczenstwu lub doprowadzic do mego ujecia. Czekalismy. Robilem sie coraz bardziej niecierpliwy i rozdrazniony... sfrustrowany mroczna wiedza przekazana mi przez Pontiusa Glawa. Nie spalem dobrze od czterech miesiecy. Moja cierpliwosc juz sie konczyla. Oczekiwalem osobistej wizyty Gladusa albo jakiejs informacji z jego strony. Mogl miec jakies opoznienie w drodze lub zalatwiac w tej chwili wlasne wazne sprawy, lecz nie wierzylem, by mogl mnie zignorowac. Szukalem wzrokiem wsrod tlumu pielgrzymow jego dlugich wlosow i brody, szarych szat i zakrzywionej laski. -On nie przyjdzie - oswiadczyla Ungish. -Och, daj spokoj. -Prosze, inkwizytorze, chce stad isc. Moje sny... -Dlaczego nie potrafisz mi zaufac? Obronie cie - powiedzialem odchy lajac pole kurtki dostatecznie daleko, by ujrzala schowany w kaburze pod lewym ramieniem pistolet. -Dlaczego? - syknela - Poniewaz igrasz z ogniem. Przekroczyles linie. Drgnalem gwaltownie. -Co powiedzialas? - zapytalem slyszac dudniace pod sklepieniem czaszki slowa Pontiusa Glawa. -Poniewaz zrobiles to, przeklety! Heretyk! Przeklety heretyk! -Przestan! Podniosla sie niezdarnie ze stojacej na dziedzincu laweczki. Najblizsi pielgrzymi odwracali w naszym kierunku glowy spogladajac z niepokojem na zrodlo naglego halasu. -Heretyk! -Przestan, Tasaera! Siadaj! Nikt cie nie skrzywdzi. -Ty tak twierdzisz, heretyku! Wszystkich nas skazales na potepienie swymi uczynkami! I mnie przyjdzie za to zaplacic! Widzialam to w moim snie... ten plac, ta godzina... twoje klamstwo przed oltarzem, stada ptakow w powietrzu... -Nie sklamalem - probowalem posadzic ja z powrotem na lawce. -On nadchodzi - wyszeptala. -Kto? Gladus? Pokrecila przeczaco glowa. -Nie Gladus, on nigdy nie przyjdzie. Zaden z nich sie nie stawi. Wszyscy przeczytali te twoje zalosne listy i zniszczyli je. Jestes heretykiem, nikt nie bedzie z toba rozmawial. -Znam ludzi, do ktorych napisalem, Ungish. Zaden mnie nie zignoruje. Dzwignela glowe i spojrzala mi w twarz, silowniki poruszajace klatka jej czaszki zasyczaly przeciagle. Oczy miala pelne lez. -Tak sie boje, Eisenhorn. On nadchodzi. -Kto? -Lowca. Ten, ktory byl w moim snie. Lowca, bezlitosny i niewidzialny. -Martwisz sie zbyt mocno. Chodz ze mna. Weszlismy z powrotem do katedry i usiedlismy w jednej z pierwszych lawek. Promienie zachodzacego slonca wpadaly przez okna do srodka. Gorujaca ponad oltarzem figura swietego promieniowala niemym majestatem. -Juz lepiej? - zapytalem. -Tak - pociagnela nosem. Wciaz rozgladalem sie wkolo liczac na nadejscie Gladusa. Grupy pielgrzymow schodzily sie na wieczorne nabozenstwo. A moze on nigdy nie mial przyjsc, moze Ungish miala racje. Moze bylem wiekszym pariasem niz sadzilem, odtraconym przez starych przyjaciol. Moze Gladus przeczytal moj komunikat i odrzucil go z przeklenstwem, a moze przekazal w rece Arbites... albo Eklezjarchii... albo Inkwizycji. -Jeszcze dwie minuty - oswiadczylem - Pozniej pojdziemy - Dawno juz minela wyznaczona w liscie godzina spotkania. Rozejrzalem sie ponownie. Patnicy wchodzili tlumnie do katedry przez jej szeroko otwarte glowne drzwi. W strumieniu ludzkich cial znajdowala sie pustka, wolne miejsce, gdzie powinien isc czlowiek. Zwracala na siebie uwage, poniewaz pielgrzymi tloczyli sie wokol, ale zaden z nich nie zajmowal pustego miejsca. Zmruzylem oczy. W luce cos mignelo. Niczym blysk lustrzanego pola maskujacego. -Ungish - syknalem kladac dlon na kaburze broni. Boltowe pociski wystrzelily z pustki mknac przez nawe swiatyni prosto ku mnie. Patnicy rozpierzchli sie na wszystkie strony z panicznymi okrzykami przerazenia. -Lowca! - zalkala Ungish - Bezlitosny i niewidzialny! Wiec to byl on. Z wlaczona tarcza pola maskujacego wygladal jak roz mazany cien rozjasniany plomieniami wylotowymi swej broni. W katedrze wybuchla zbiorowa panika. Patnicy gnali w strone wyjscia tratujac sie wzajemnie. Odpowiedzialem strzalami z lasera. -Ciern wzywa Aegisa, szalone ogary spuszczone ze smyczy! Tylko zdazylem powiedziec, zanim boltowy pocisk nie otarl sie o moj kark przewracajac mnie na podloge i niszczac calkowicie komunikator. Przetoczylem sie po marmurowej posadzce brudzac ja krwia. -Eisenhorn! Eisenhorn! - krzyknela Ungish, a jej glos przeszedl znie nacka w skowyt agonii. Zobaczylem jak przewraca sie na rzad drewnianych lawek pociagajac je za soba na podloge. Boltowy mikroladunek trafil ja prosto w zoladek. Bryzgajac krwia zwijala sie na posadzce posrod szczatkow mebli, krzyczac przerazliwie. Probowalem sie do niej podczolgac w czasie, gdy kolejne pociski rozbijaly w drzazgi reszte oslaniajacych mnie lawek. Spojrzalem w gore. Lowca czarownic Arnaut Tantalid wylaczyl swa tarcze maskujaca. -Jestes przekletym heretykiem, Eisenhorn, a fakt ten oficjalnie podkresla ciazaca na twej osobie carta. W imieniu Ministorum ludzkosci, odbieram ci zycie. 74 Rozdzial XXI Smierc w katedrze Ezry Dlugie polowanie Grupa Pieciu Nie mialem pojecia, jak wlasciwie mnie odnalazl, ale zrozumialem znienacka, ze musial isc naszym tropem od dluzszego czasu, jeszcze od Cincha-re. Jego pojawienie sie w katedrze Ezry Czuwajacego w tym dniu i o tej godzinie jawnie dowodzilo faktu, ze musial przechwycic komunikat przeznaczony dla Gladusa. I w zasadzie mogl zatryumfowac, dokladnie w tym momencie, gdyby nie wypuscil z rak inicjatywy i zabil mnie strzalem z pistoletu.Lecz Tantalid schowal pistolet do kabury i wyjal z pokrowca swoj antyczny lancuchowy miecz - Theophantusa - zdecydowany przeprowadzic formalna egzekucje za pomoca poswieconej broni. Strzelilem w niego kilka razy z lasera, zmuszajac do mimowolnego cofniecia sie. Pozlacany pancerz silowy nadawal postaci lowcy rozmiary Kosmicznego Marine i zapewnial podobna jak w przypadku Astartes protekcje, jednakze sama energia kinetyczna laserowych wiazek odepchnela go kilka krokow do tylu. Zerwalem sie na nogi, pociagajac kolejny raz za spust zaczalem uciekac boczna nawa katedry w kierunku feretory. Pielgrzymi i koscielni dostojnicy pierzchali wciaz z krzykiem. Theophantus zgrzytnal za mna zelaznymi zabkami. Tantalid wykrzykiwal glosno Oskarzenie Heretyka, wers za wersem. Zamilcz, zazadalem ubiegajac sie do mentalnej mocy. Psioniczne dzgniecie zszokowalo go dostatecznie, by ucichl, generalnie jednak byl chroniony przez bezpieczniki antymentalne, dzieki ktorym zignorowal moja druga komende, majaca go rozbroic. Lancuchowy miecz swisnal w powietrzu. Umknalem przed jego ostrzem rzucajac sie w tyl i patrzac jak zebata klinga rozrywa na kawalki drewniany klecznik Drucie ciecie omal mnie nie dosieglo, w ostatniej chwili wslizgnalem sie za marmurowy cokol, ktory przyjal na siebie cios lowcy. Trysnely iskry i kawalki odlupanego kamienia. Ungish wciaz krzyczala. Jej glos przejmowal mnie lodem do szpiku kosci i budzil jednoczesnie dzika furie. Podnioslem do strzalu pistolet, ale ostatnich kilka wiazek osmalilo tylko pancerz napastnika sygnalizujac calkowite wyczerpanie baterii. Uskoczylem ponownie i przemknalem obok jego niezgrabnej sylwety, a potem pochwycilem ja od tylu w desperackim uscisku. Byla to podyktowana rozpacza proba, ktora nie miala szans powodzenia. Pozbawiony rownorzednego opancerzenia, nie bylem w stanie wyrzadzic mu zadnej krzywdy. Wyciagnal za siebie skryta w pancernej rekawicy dlon, chwycil mnie za plaszcz i zerwal ze swego grzbietu. Plaszcz rozsypal sie na strzepy. Polecialem bezwladnie prosto na marmurowy filar, odbilem sie od niego i uderzylem twarza w delikatna drewniana scianke malej spowiednicy. Ledwie zdolalem pozbierac sie na nogi, gdy ostrze lancuchowego miecza otarlo sie o mnie zlobiac w posadzce gleboka bruzde. Rzucilem sie do pospiesznej ucieczki, w dol nawy. Dwaj czlonkowie katedralnej Frateris Militia, najwyrazniej szukajacy zyciowego spelnienia poprzez udzielenie pomocy przerazajacemu lowcy czarownic, zablokowali mi droge odwrotu. Obaj mieli na sobie zolte stroje w barwach swietego Ezry, w rekach trzymali krotkie palki i swiatynne latarnie. Mysle, ze obaj szybko pozalowali swego pochopnego zaangazowania. Nawet nie probowalem uzywac mentalnego talentu, zbyt bylem rozwscieczony, by moc go kontrolowac. Uskoczylem przed pierwsza palka, zlapalem napastnika za dzierzaca bron reke, zlamalem mu ja w nadgarstku i silnym kopnieciem poslalem mezczyzne na posadzke. Palka zaczela spadac ku ziemi, ale pochwycilem ja w locie i plynnym ruchem zablokowalem uderzenie drugiego swiatynnego straznika. Kiedy swiecki sluga Kosciola stracil rownowage pod wplywem impetu zderzenia obu palek, zdzielilem go prosto w odsloniete kolano. Runal na podloge z glosnym krzykiem i zgubil swoja palke, probowal mnie za to uderzyc niezdarnie latarnia. Zabralem mu bez wiekszych problemow lampe, a potem kopnalem w brzuch dostatecznie silnie, by zwinal sie w jeczacy klebek probujacy przypomniec sobie zasady oddychania. Pierwszy mezczyzna byl juz na nogach i biegl w moja strone. Odwrocilem sie w miejscu uderzajac go z polobrotu w bok glowy latarnia. Lampa zgasla, podobnie jak swiadomosc straznika. Chrzeszczac metalicznie runal na mnie Tantalid. Do sparowania jego pierwszych ciosow uzylem trzymanej oburacz palki. Wykonano ja z wyjatkowo twardego drewna, ale w starciu w lancuchowym mieczem nie miala szans. Po trzech zetknieciach z Theophantusem stala sie zaledwie kikutem. Odrzucilem ja i zerwalem ze sciany katedry wiszacy tam swiatynny sztandar. Zabki Theophantusa z miejsca porwaly na strzepy stary material, ale w rekach pozostala mi dluga na trzy metry zelazna pika. Sciskajac ja desperacko uderzylem Tantalida w bok glowy jednym koncem, a nastepnie zawinalem nia nieporadnie w powietrzu i przylozylem mu w przeciwlegle do obolalej skroni biodro. Na koniec dzgnalem przed siebie z furia niczym pikinier i wgniotlem dosc gleboko srodek jego napiersnika. Sliniac sie niczym szaleniec lowca machnal w odpowiedzi mieczem i skrocil mi moja pike o dobre pol metra. Ujmujac drzewce sztandaru w jedna dlon zdolalem uderzyc Tantalida w druga strone czaszki. Z jego uszu plynela krew. Zawyl potepienczo i wywinal mieczem mlynka, ktorym omal mnie nie rozczlonkowal. Trzecia proba uderzenia jego glowy okazala sie fiaskiem. Ostrozniejszy tym razem, zablokowal moja prowizoryczna bron lancuchowym mieczem. Zebate ostrze wgryzlo sie w pike i wyrwalo mi ja z reki ciskajac kawalkiem metalu na dziesiec metrow w gore. Resztki choragwi spadly z glosnym metalicznym trzaskiem za pobliski rzad lawek. Cofnalem sie szybko do tylu, ale mordercza pila zdolala mnie siegnac rozcinajac gleboko prawe ramie. Sciskajac palcami szeroka rane uskoczylem ponownie, wyjacy przerazliwie Theophantus zdekapitowal glowe marmurowej rzezby przedstawiajacej swietego Ezre. Bez wzgledu na to, co zamierzalem uczynic, bylem skonczony. Lowca mial po swojej stronie bron i pancerz. Silnie krwawilem, a to znaczylo, ze szybko opadne z sil. Tantalid musial juz tylko ostroznie napierac blokujac moje kontruderzenia i czekac cierpliwie, az sie wykrwawie. Katem oka dostrzegalem zgromadzenie ludzkich sylwetek przy glownym wejsciu do katedry. Wielu przestraszonych pielgrzymow i hierarchow koscielnych powrocilo, aby na wlasne oczy ujrzec rozgrywajacy sie w swiatyni pojedynek. Odsuwali sie teraz pospiesznie na boki, robiac komus przejscie. Smukla sylwetka roztracala ich bezceremonialnie. Medea. Biegla wzdluz glownej nawy wykrzykujac moje imie i strzelajac ponad grzbietami lawek z iglowego pistoletu. Malutkie pociski odbijaly sie z metalowym stukotem od opancerzonej sylwety Tantalida. Lowca wyszarpnal z kabury swoj boltowy pistolet i otworzyl ogien w jej strone. Medea cisnela przed siebie sciskany w drugiej rece przedmiot i znikla mi z oczu uchodzac przed boltowymi pociskami. Taka przynajmniej zywilem nadzieje. Jesli upadla, bo zostala trafiona... Rzucona przez nia rzecz odbila sie od jednej z lawek i wyladowala na posadzce wysuwajac sie z plachty zoltego materialu. Barbarisater. Ryzykujac sciecie rzucilem sie szczupakiem w kierunku miecza. Pochwycilem w dlonie dluga rekojesc i przetoczylem sie dwukrotnie po posadzce unikajac uderzen Theophantusa. Kiedy zrywalem sie na nogi, Barbarisater wibrowal juz zauwazalnie. Runy na jego ostrzu plonely jaskrawym blaskiem. Tantalid pojal, ze szala pojedynku przechylila sie znaczaco, wyczytalem to w jego oczach. Moje pierwsze ciecie odjelo mu dlon odrabujac ja tuz za nadgarstkiem, przecinajac bez trudu pancerna rekawice. Konczyna upadla z trzaskiem na posadzke, wciaz jeszcze sciskajac dymiacy pistolet. Drugie uderzenie spadlo na Theophantusa, niszczac go calkowicie. W powietrzu rozprysly sie kawalki metalowych zabkow miecza. Trzecie ciecie rozczlonkowalo lowce czarownic na dwie polowy, od lewego barku do krocza. Zadna z polow nie wydawla zadnego dzwieku osuwajac sie niezaleznie od siebie na podloge katedry. Barbarisater wciaz drzal pozadajac krwi, gdy Medea wychynela zwinnie zza obudowy konfesjonalu. Wylaczylem glodne ostrze mentalnym impulsem. - Uciekajmy - krzyknela dziewczyna. Ungish nie zyla, nic juz dla niej nie moglem zrobic. A tak wiele zrobic powinienem. Miala racje przepowiadajac wydarzenia w katedrze, nie mylila sie co do swego losu. Czulem przerazenie na mysl o tym, jak wiele prawdy krylo sie jeszcze w jej przepowiedniach. Slyszac moj urwany komunikat w Glossii, Medea poderwala prom z kosmoportu Ezry ignorujac rozbrzmiewajace w radiu zadania kontroli lotow i pomimo ostrzegawczych transmisji wyladowala wprost na dziedzincu katedry. Kiedy wybiegalismy ze swiatyni w mrok zmierzchu, pomiedzy uciekajacymi kolejny tego wieczoru raz pielgrzymami, miejscy arbitratorzy i czlonkowie Frateris Militia juz zmierzali w kierunku katedry. Oczekiwanie na ich przybycie nie mialo zadnego sensu. Prom wystrzelil w gore, ku Essene, pzoostawiajac za soba oddalajaca sie szybko powierzchnie Orbul Infanta. 75 Doszlo do tragedii, ktora niezwykle mna wstrzasnela. Pewnosc siebie towarzyszaca mi w trakcie odlotu z Cinchare nagle przestala istniec. Orbul Infanta byl zaledwie pierwszym etapem mojej wyprawy i dzieki interwencji Tantalida zakonczyl sie calkowitym fiaskiem. Nie zdolalem nawiazac kontaktu z Gladusem - co gorsza, odkrylem, ze moje przekazy astropatyczne zostaly przechwycone i zlamane. Trzecie zadanie na Orbul Infanta, przeszukanie miejscowych zbiorow bibliotecznych w celu uzyskania pewnych istotnych informacji zwiazanych z Quixosem, juz sobie podarowalem.Na szczescie zdazylem przynajmniej konsekrowac bron. A Barbarisater dowiodl dobitnie swej wartosci. Fregaty Frateris Militia wspoldzialajac z kilkoma lodziami patrolowymi marynarki kosmicznej probowaly przechwycic Essene, ale nawigator Maxi-lli przeprowadzil skok w Osnowe, nim jeszcze lojalisci zdazyli zblizyc sie na stwarzajaca zagrozenie odleglosc. Niektore okrety scigaly nas w Imma-terium, totez musielismy kluczyc przez nastepne osiem dni, wyskakujac co jakis czas do wymiaru materialnego i dokonujac korekty kursu. Zaszylismy sie w pustce kosmosu. Miesiac na zacofanym technologicznie posterunku Imperium strzegacym rolniczej planety, dwa dalsze w automatycznej stacji nad Kwyle. Podskakiwalem na widok cienia, przekonany, ze moi przesladowcy wyskacza lada moment zza wegla. Lecz nikt nas przez ten okres nie niepokoil. Maxilla zbudowal swa reputacje na umiejetnosci skrytego podrozowania i unikania niepozadanego rozglosu. Teraz mial okazje wykorzystac swe doswiadczenie w wyjatkowo niebezpiecznej grze i doskonale sobie z tym radzil. Trzy miesiace po pospiesznym opuszczeniu Orbul Infanta zaryzykowalismy ladowanie na Gloricencie, oddalonym nieco od innym imperialnych planet, ale dobrze prosperujacym swiecie kupieckim w podsektorze Anti-mar, jednym z elementow sektora Scarus. Zaledwie dwa podsektory dzielily nas od Helicanu. Chociaz swiaty takie jak Gudrun czy Thracian Primaris wciaz pozostawaly w zasiegu czteromiesiecznej podrozy, poczulem dziwnie mile wrazenie powrotu do domu. Chronieni anonimowymi strojami, udalismy sie wraz z Medea na smagane morskimi falami kamienne nadbrzeza jednej z glownych metropolii i wykupilismy uslugi pary astropatow, proponujac najwyzsza stawke w otwartej licytacji ich uslug. Astropaci nazywali sie Adgur i Ueli. Obaj byli mlodymi mezczyznami, utalentowanymi mentalnie, ale wypranymi z emocji. Mieli gladko wygolone czaszki i blyszczace nowiutkie wszczepy neuralne. Zwracali sie do mnie w wyuczony formalny sposob, ktory przywodzil na mysl kwestie wyglaszane przez papugi. Dostrzegalem cienie kladace sie ustawicznie pod ich slepymi oczami oraz charakterystyczne zmatowienie skory. Rygory astropa-tycznego zycia juz zaczynaly odciskac na nich swe pietno. Korzystajac z dwojki nowych astropatow wyslalem kolejne komunikaty, zastepujace poprzednie i korygujace nieco ich pierwotna tresc. W zadnym z nich nie proponowalem juz wstepnego spotkania, nie zamierzalem wiecej ryzykowac. Kiedy uplynal tydzien, a ja nie otrzymalem zadnej odpowiedzi, udalismy sie z Gloricentu poprzez Mimonon na Sarum, stoleczny swiat podsektora Antimar. Spedzilem tam nieco czasu w miejscowych archiwach, ale musialem ulotnic sie dyskretnie, gdy pewien nadmiernie ciekawski konfesor zaczal zbyt intensywnie interesowac sie ma osoba. Na orbicie Sarum otrzymalem pierwsze zakodowane odpowiedzi: od Be-quin z Messiny i od Aemosa z Gudrun. Oboje meldowali, ze realizacja wyznaczonych im zadania przebiegla pomyslnie. Dwa dni pozniej nadszedl czesciowo znieksztalcony przekaz astropatyczny z Elvary Cardinal, podpisany przez Inshabela. Z czytelnych fragmentow komunikatu wywnioskowalem, iz rowniez jemu udalo sie wykonac pomyslnie wiekszosc zadan. Bylem zadny bardziej precyzyjnych informacji. Na tydzien przed odlotem z Sarum otrzymalem jeszcze dwie, bardziej anonimowe wiadomosci - jedna wyslano z Thracian Primaris, druga z grupy swiatow niewolniczych wchodzacych w sklad Prowincji Salies w podsektorze Ophidian. Rozpoznalem ich tajemniczych nadawcow po rodzaju zastosowanych kodow i stylu wypowiedzi. Moj nastroj ulegl znaczacej poprawie. Po krotkim okresie ozywienia czas znowu zaczal plynac powoli i przerazliwie nudno. Nie robilismy zadnych znaczacych postepow, nie otrzymalem tez zadnych dalszych komunikatow. Musielismy niezwykle szybko opuscic Lorwen, nasz kolejny punkt postojowy po Sarum, gdy przybyla tam flotylla okretow marynarki nalezacych do Zgrupowania Floty Reaver. Teraz wiem juz, ze manewry floty w systemach Lorwen, Sarum i Femis Major byly czescia relokacji sil marynarki w zwiazku z nieoczekiwanym pojawieniem sie w podsektorze pary kosmicznych hulkow. Lecz wtedy przestraszylo nas to dostatecznie mocno, bysmy przez trzynascie tygodni ukrywali sie w pozbawionych zycia odludnych systemach oswiatlanych przez brazowe i czarne karly. Kolejna Msza Swiec minela w trakcie tranzytu poprzez Osnowe, w strone Grupy Drewlianskiej. Spedzilismy ja w trojke: ja, Medea i Maxilla. Nawigator i obaj astropaci nie otrzymali zaproszenia do uczestnictwa w kolacji. Wznioslem wtedy toast za powodzenie naszej misji. Nie bylbym tak zadowolony i pelen optymizmu, gdybym wiedzial, ze przyjdzie nam jeszcze caly rok czekac na final przedsiewziecia. Cztery pierwsze miesiace roku 342.M41 spedzilem na bezkutecznych poszukiwaniach powszechnie znanego mysliciela-eremity Lukasa Cassiana, mieszkajacego gdzies na cuchnacych bagnach Drewlii II. Wtedy to dowiedzialem sie, ze zostal zamordowany przez grupe monodominantow cztery lata wczesniej. W trakcie tych poszukiwan unicestwilem skazona demonicznymi wplywami sekte dzialajaca na mokradlach. Chociaz bylo to wyzwanie samo w sobie, historie tego incydentu opisalem gdzie indziej, poniewaz nie ma ono zadnego zwiazku z opowiadana tu intryga i osobiscie wciaz postrzegam je za irytujaca strate czasu. Podobnie nie opowiem wam o czynach Nathana Inshabela na Elvarze Cardinal ani niesamowitych doswiadczeniach Harlona Nayla na Bimusie Tertius, chociaz te akurat historie sa scisle powiazane z caloscia mojego sledztwa. Inshabel spisal wlasne pamietniki, ktore sa dostepne dla posiadajacych odpowiednie kompetencje osob i ktore szczerze polecam lekturze jak zbior wzorcow godnych nasladowania. Nayl prosil mnie, bym nikomu nie opowiadal o jego przezyciach, nigdy tez nie pozwolil ich przelac na papier. Jesli ktos chcialby je poznac, musialby miec w sobie dosc odwagi, by o to spytac oraz dostatecznie duzo gotowki, by oplacic dluga nocna alkoholowa eskapade. Przez caly ten czas wciaz pozostawalem wyjetym spod prawa renegatem, sciganym przez Inkwizycje pod zarzutem herezji. Jako ciekawostke chcialbym tu nadmienic, ze w okresie tym zaden przedstawiciel Inkwizycji nie podwazyl zasadnosci carty obciazajacej Quixosa ani tez nie probowal jej uniewaznic. Rok 343.M41 minal juz w polowie, gdy Essene dostarczyla mnie na Thessalon, feudalny swiat w poblizu Hesperusa w podsektorze Helican. Planeta ta zostala wybrana przez Nayla na miejsce naszego punktu zbornego. Dowodzac zespolem dwudziestu agentow wybranych sposrod mej gudrun-skiej swity, przylecial tam tydzien wczesniej z zadaniem zabezpieczenia terenu i eliminacji potencjalnych zagrozen. Potraktowal swe obowiazki niezwykle powaznie. Nikt nie zdolalby wkrasc sie na monitorowany obszar bez jego wiedzy. W przypadku pojawienia sie jakiegokolwiek sladu zagrozenia z zewnatrz mielismy dostatecznie duzo czasu, by bezpiecznie opuscic miejsce zgromadzenia. Przylecialem jako ostatni. Thessalon to maly swiat, ktorego populacja zyje wciaz w mroku barbarzynstwa i nie ma najmniejszego pojecia o istnieniu Imperium czy rozposcierajacej sie wszedzie wokol galaktyki. Na miejsce spotkania wybrany zostal zrujnowany zamek wzniesiony na polnocy drugiego kontynentu planety, dobre dwa tysiace kilometrow od najblizszego liczacego sie skupiska ludnosci. Grupka samotnych pasterzy i rolnikow bez watpienia dostrzegla na nocnym niebie blask plomieni naszych statkow, lecz dla ich prymitywnych umyslow byly to jedynie omeny zeslane przez bogow lub lsniace slepia zodiakalnych bestii. Medea wysadzila mnie o zmierzchu na skraju iglastego lasu, po czym odleciala wahadlowcem na ustalona wczesniej pozycje, czekajac na ewentualny rozkaz ewakuacji. Po raz pierwszy od dwoch lat mialem na sobie formalny stroj inkwizytora - czarne skorzane ubranie, plaszcz i dumnie wpie 76 wpieta w klape rozete. Zalozylem tez swoj skorzany pas na wygrawerowanym na metalowej blaszce slowem Puritus. Niech przeklety bedzie kazdy, kto stwierdzi, ze nie bylem go godny.Spomiedzy drzew wychynal Nayl, w bojowym pancerzu i z laserowym karabinem pod pacha. Uscisnelismy dlonie. Cieszylem sie ogromnie, ze znow go widze. Jego ludzie, bez watpienia otaczajacy nas w mroku, nie czynili zadnych ruchow, po ktorych moglbym zidentyfikowac ich pozycje. Nayl przeprowadzil mnie przez czarne zagajniki w kierunku niewielkiej polany. Korony otaczajacych ja drzew tworzyly owal roziskrzonego gwiazdami niebosklonu. Zamek, masywna bryla zniszczonych szarych blokow kamienia wznosil sie posrodku polany. Z waskich okienek w nizszych czesciach budowli saczylo sie cieple swiatlo lamp. Nayl wskazal mi bezpieczna droge wsrod pajeczyny detektorow ruchu, sensorow zblizeniowych i promieni fotokomorek. Pochodzace z mojego prywatnego arsenalu uzbrojone serwoczaszki unosily sie w powietrzu bezglosnie w oczekiwaniu na identyfikacje potencjalnego celu. Bequin i Aemos czekali na mnie w bramie wejsciowej zamku. Aemos wygladal na nienaturalnie bladego i zmeczonego, ale widzac mnie usmiechnal sie cieplo. Bequin objela mnie czule. -Ilu? - zapytalem. -Czterech - odparla. Niezle. Nie najlepiej, ale tez nie najgorzej. Wszystko zalezalo raczej od tego, kim owi czterej goscie byli. -A co z reszta naszych spraw? -Wszystkie przygotowania zostaly ukonczone. Mozemy rozpoczac final w kazdej chwili - oswiadczyl Aemos. -Dobrze - umilklem na moment - Czy jest cos jeszcze, o czym powinienem wiedziec? Wszyscy troje zgodnie pokrecili glowami. -No to zaczynajmy - powiedzialem. Pomimo wszystkich podjetych zabezpieczen kladlem swe zycie na szali. Z wlasnej i nieprzymuszonej woli mialem stanac przed czterema czlonkami Inkwizycji. Pragnalem wierzyc, ze laczaca mnie z nimi dlugoletnia znajomosc i wzajemny szacunek beda znaczyly dla tych ludzi wiecej niz oskarzenia Osmy. Czterej goscie byli jedynymi osobami, jakie odpowiedzialy na moje dwadziescia komunikatow. Nayl sprawdzil starannie kazdego z nich, wciaz jednak istnialo ryzyko, ze ktorys - badz wszyscy - podejma niezwlocznie probe zgladzenia heretyka Eisenhorna. Lada moment mialem sie o tym przekonac. Kiedy wkroczylem do oswietlonej swiecami komnaty, cichy pomruk przerwal toczona tam luzna pogawedke. Szesciu mezczyzn spojrzalo w moja strone. Fischig, budzacy wrazenie w masywnym czarnym pancerzu bojowym, sklonil glowe i usmiechnal sie katem ust. Sledczy Inshabel, w lekkim kombinezonie i dlugim plaszczu, przywital mnie nerwowo. Pozostali obecni w komnacie mezczyzni obserwowali mnie w milczeniu. Stanalem pomiedzy nimi. Pierwszy gosc zdjal z glowy zakrywajacy ja kaptur. Titus Endor. -Czesc, Gregor - powiedzial. -Witaj, stary druhu - Endor byl jedna z dwoch osob, ktore skontaktowaly sie ze mna anonimowo na Sarum w ubieglym roku. To on nadal wiadomosc, ktora przyszla z Prowincji Salies. Inkwizytor, ktory napisal z Thracian Pri- maris stal obok Titusa. -Commodus Voke, to dla mnie zaszczyt. Wiekowy zlosliwy sukinsyn parsknal ironicznie. -Przez wzglad na nasza wspolprace i przekletego Lyko i z kilku innych powodow jestem tutaj, Eisenhorn, chociaz Imperator jeden wie, jak bardzo podejrzana jest cala ta sprawa. Wyslucham cie i jesli cokolwiek z twych wy wodow mi sie nie spodoba, odejde... bez naruszania klauzuli poufnosci tego spotkania! - dokonczyl surowo unoszac w powietrze palec wskazujacy - Nie zdradze tego zgromadzenia, zastrzegam sobie jednak prawa do rezyg nacji z udzialu w nim, jesli uznam cale to przedsiewziecie za bezcelowe. -Takie masz prawo, Commodusie. Po lewej stronie Voke stal wysoki, pewny siebie mezczyzna, ktorego nie znalem z widzenia. Mial na sobie gruba kamizelke z brazowej skory i narzucony na nia niebieski plaszcz z wpieta w material srebrna rozeta. Skora jego czaszki byla gladko wygolona, a w oczach dostrzeglem blekitne blyski, ktore zdradzaly jego cadianski rodowod. -Inkwizytor Raum Grumman - przedstawil go Fischig postepujac krok do przodu. Grumman uscisnal krotko ma wyciagnieta dlon. -Inkwizytor-general Neve potwierdza odbior panskiej wiadomosci i prag nie nie za mym posrednictwem przekazac szczere ubolewanie z powodu niemoznosci dolaczenia do tego grona. Poprosila mnie osobiscie, bym zajal jej miejsce i okazal panu rownie lojalna sluzbe jak jej. -Jestem zaszczycony, Grumman. Lecz nim przejdziemy do dalszych roz mow, chce wiedziec, czy zdajesz sobie sprawe z tego, co mamy zamiar zro bic. Sama obecnosc tutaj z powodu prosby przelozonego nie wystarczy. Cadianin usmiechnal sie do mnie. -Coz, dzialam faktycznie na jej prosbe, lecz niech uspokoi cie fakt, ze ra zem z Neve i twoim czlowiekiem Fischigiem drobiazgowo rozpatrzylem wszystkie aspekty tej sprawy. Nie mam zadnych zludzen na mysl o konsek wencjach dolaczenia do twej grupy. Zwazywszy na przedlozony mi material dowodowy, zrobilbym to rownie chetnie z wlasnej woli. -Dobrze. Wysmienicie. Witaj w zespole, Grumman. Tozsamosc czwartego goscia wprawila mnie w zdumienie. Mial na sobie kompozytowy pancerz osobisty o wypolerowanych plytach, ktore przywodzily na mysl cenne rekodzielo. Ujmujac w okryte rekawicami dlonie swoj helm w ksztalcie wyszczerzonego wilczego pyska, zdjal go powoli z glowy. Inkwizytor Massimo Ricci, z Ordo Xenos Helican. Nie zaliczal sie do grona mych przyjaciol, ale slyszalem o nim. -Ricci? Przystojna szczupla twarz rozjasnil szeroki usmiech. -Podobnie jak Grumman, przybylem tu zlozyc przeprosiny za nieobecnosc innej osoby. Z rozlicznych powodow, ktore zapewne doskonale rozumiesz, lord Rorken nie mogl odpowiedziec na twoje wezwanie osobiscie. Uczest nictwo w tym przedsiewzieciu byloby dla niego aktem politycznego samo bojstwa. Lecz moj mistrz wciaz poklada w tobie swa wiare i zaufanie, Eisenhorn. Przyslal mnie tutaj, abym wystapil w charakterze jego przed stawiciela. Ricci byl jednym z najbardziej cenionych inkwizytorow Rorkena i wielu obserwatorow twierdzilo nieoficjalnie, iz to on bedzie sukcesorem tytulu Mistrza Ordo Xenos Helican. Obecnosc tego czlowieka byla dla mnie podwojnym komplementem: raz ze strony Rorkena, ktory przyslal na spotkanie jednego ze swoich najbardziej obiecujacych pupilow; oraz samego Ricciego, ryzykujacego cala swa kariere przez sam fakt uczestnictwa w naszym zgromadzeniu. Obaj musieli bardzo powaznie potraktowac moja propozycje wspolpracy i uznac ja za szczera. -Panowie - powiedzialem - Jestem zaszczycony i szczesliwy zarazem wi dzac was w tym miejscu. Przedyskutujmy teraz sprawe, ktora nas tu spro wadzila, szczerze i otwarcie, bysmy wiedzieli, na czym stoimy. Zimowe wiatry wyly potepienczo w zrujnowanych wiezach zamku podczas gdy ja wprowadzalem zebranych w komnacie uczestnikow spotkania w szczegoly. Inshabel i Nayl przyniesli juz wczesniej krzesla, ustawili tez ciezki drewniany stol. Bequin i Aemos zadbali o elektroniczne notesy, mapy, rejestry i szereg innych pomocnych materialow. Mowilem przez dwie godziny przekazujac wszystkie informacje o Qui-xosie, jakie znajdowaly sie w mym posiadaniu. Wiekszosc z nich zostala juz umieszczona w nadanych przeze mnie astropatycznych komunikatach, powtorzylem je jednak uzupelniajac o detale i odpowiadajac na zadawane mi pytania. Endor raczej sie nie odzywal, najwyrazniej usatysfakcjonowany moja przemowa. Cieszylem sie w glebi duszy majac u swego boku zaufanego przyjaciela, bez zastrzezen ufajacego mym slowom. Grumman tez ograniczal sie do sluchania. Dla odmiany Voke i Ricci zadawali mnostwo pytan i domagali sie co chwila szczegolowych klaryfikacji. Przy stole reprezentowane byly wszystkie Ordo: Voke nalezal do Ordo Malleus, chociaz na szczescie nie zaliczal sie do scislego grona wspolpracownikow Beziera, Ricci i ja nalezelismy do Ordo Xenos, Grumman i Endor do Ordo Hereticus. Wszyscy z wyjatkiem Grummana sluzylismy w heli-canskim departamencie Inkwizycji. Tylko Titus Endor, slynacy ze swej obsesyjnej dbalosci o dyskrecje, nie nosil otwarcie swej rozety. Sadze, ze przemawialem w sposob elokwentny i przekonywujacy. Po dwoch godzinach zrobilismy przerwe, by rozprostowac nogi, odswiezyc sie i przeplukac gardla. Wyszedlem na zewnatrz, w chlodna zimna noc, wsluchany w zawodzenie wiatru. Po chwili dolaczyl do mnie Fischig, przynoszac ze soba kieliszek wina. -Z Neve jest kiepsko - oswiadczyl przechodzac z marszu do sedna sprawy. Polecial z Cinchare na Cadie po to, by zebrac nieco brakujacych materialow i osobiscie przekonac do naszej sprawy inkwizytor-general. -Z mojego powodu? Skinal twierdzaco glowa. -Z powodu wszystkiego. Osma narobil jej duzo klopotow po naszej uciecz- 77 ce z Carnificiny. Mial za soba Beziera i Orsiniego. Takie wsparcie polityczne wystarczylo, by przelozony Neve, Wielki Mistrz Nunthum z Ordos Ca-dia, usiadl grzecznie i spisal reprymendy w formie oficjalnych not. Przetrzepali jej drobiazgowo caly zyciorys, ale nie zdolali sie do niczego doczepic. Neve jest bardzo dobra w unikach, a przy tym bronila cie niczym wsciekla niedzwiedzica, mozesz mi wierzyc.-Jest bezpieczna? -Tak. Dzieki gigantycznej inwazji Chaosu osiem miesiecy temu. Cadianska Brama jest w stanie otwartej wojny. Ostatnia rzecza mogaca teraz zaprzatac uwage tamtejszych sledczych jest udzial Neve w Konspiracji Eisenhorna. -Wiec tak to nazywaja? -Tak wlasnie to nazywaja. Upilem nieco wina spodziewajac sie jakiegos cierpkiego miejscowego trunku, lecz poczulem cholernie dobre samatanskie czerwone. Jak zgadywalem, pochodzace z mojej wlasnej piwniczki. Zaopatrzenie tego rodzaju lezalo w gestii Bequin i postarala sie o najlepsze trunki chcac wywrzec na naszych gosciach odpowiednio mile wrazenie. -Grumman. Co o nim myslisz? -Spedzilem z nim naprawde sporo czasu, Gregor - odparl Fischig - Trzez wy umysl, wie, co robi. Zwazywszy na dozor, jakim jest caly czas objeta Neve, nie mogla sie nigdzie oddalic, wiec wybrala na swe zastepstwo Grum- mana i to juz pewne, ze musial byc tego wart. Pracuja ze soba od dlugiego czasu. Grumman przyjal propozycje ze wzgledu na szacunek, jaki zywi wo bec Neve, lecz przegadalismy wiele godzin w trakcie wspolnej podrozy i mysle, ze teraz dolaczyl do nas rowniez z powodu wlasnych przekonan. -Dobrze. A co z innymi? -Voke jest pelen niespodzianek - sarknal Fischig - Kiedy pierwszy raz powiedziales, ze figuruje na twojej liscie kontaktow, pomyslalem, ze zwariowales. Nie bylo to rzecz jasna rownie szalone jak napisanie do lorda Ror-kena, ale mimo to... Nie wierzylem, ze ten stary bekart sie tutaj pokaze czy nawet odpisze na komunikat. Jest taki purytanski, praworzadny i sztywny moralnie jakby mial wbita w tylek deske. No i przegralbym ten zaklad. Musi cie lubic bardziej niz to okazuje. -Laczy nas nic zrozumienia - odpowiedzialem. Uratowalem Commodu-sowi zycie na pokladzie Saint Scythusa, on jednak splacil ten dlug na Alei Victora Belluma. Moze w jego mniemaniu to nie wystarczalo. -Nie jest do konca przekonany i trzeba nad nim popracowac, ale uwazam, ze juz sie zdecydowal na dalszy udzial w calosci. -Tak uwazasz? -A widzisz gdzies w poblizu tego jego pacholka Heldane? Wiedzialem, co Fischig ma na mysli. Heldane odrzucilby zaproszenie do wspolpracy bez chwili namyslu, po czym z przyjemnoscia zawloklby mnie przed trybunal, zywego lub martwego. Voke musial tu przyleciec nie informujac o tym swego dawnego pupila. Fischig mial racje, to byl dobry znak. -Endor jest pewny, nieprawdaz? - zapytal Fischig - Po tych latach przy jazni i tak by tutaj przylecial. -Ciesze sie, ze tutaj jest. A Ricci? Fischig znizyl znienacka glos do poziomu szeptu. -O wilku mowa - wycofal sie dyskretnie z powrotem do wnetrza zamku. Trzymajac w dloni kieliszek wina Ricci wychynal spod arkady wiodacej do komnaty sluzacej za miejsce zgromadzenia i podszedl do mnie niespiesznie. Podniosl wzrok spogladajac na rozgwiezdzone nocne niebo. -Mam nadzieje, ze zdajesz sobie sprawe ze swego ogromnego szczescia - oswiadczyl. -Kazdego dnia. -Podjales wielkie ryzyko decydujac sie na nawiazanie kontaktu z lordem Rorkenem. Zawsze cie lubil, ale obecnie sympatia do ciebie jest niebez pieczna slaboscia. Nieraz scieral sie z Bezierem i Orsinim w twojej sprawie. -I mimo to cie tutaj wyslal? -Zagrajmy w otwarte karty, Gregorze, to pozwoli nam wyjasnic sytuacje. Lord Rorken, oby oplywal w dobrodziejstwa lask zsylanych przez Boga-Im- peratora, wyslal mnie tutaj, bym uczestniczyl w poscigu i eliminacji here tyka Quixosa. Lecz jesli w trakcie tych dzialan odkryje cokolwiek, co po twierdzaloby powszechnie znane zarzuty pod twym adresem... -Co wtedy? -Mysle, ze doskonale sie rozumiemy. -Jestes jego obserwatorem. Pomozesz mi, lecz jesli na twych oczach przekrocze linie, wykonasz na mnie wyrok, Rorken cie do tego upowaznil. -Mysle, ze wiemy juz teraz, na czym stoimy - podniosl nieznacznie swoj kieliszek. Wiedzialem. Teraz tez znacznie wiekszego sensu nabrala obecnosc u mego boku tak znamienitego inkwizytora. Nic nie odpowiedzialem. Ricci usmiechnal sie enigmatycznie i razem wrocilismy z powrotem do komnaty. Siedzac ponownie wokol stolu pograzylismy sie w intensywnej debacie. Wiekszosc kierowanych pod moim adresem pytan, stawianych przewaznie przez Voke i Ricciego, dotyczyla malo istotnych dla calosci sprawy zagadnien. Po uplywie nastepnej godziny Grumman zadal w koncu najwazniejsze pytanie. -Zalozmy, ze zgadzamy sie z przedstawionymi tutaj dowodami. Zalozmy, ze Eisenhorn zostal nieslusznie oskarzony i to Quixos zasluguje na nasza uwage... co mozemy zrobic? Czy wiemy, gdzie on sie teraz ukrywa? -Tak - odparlem, chociaz sam nie znalem odpowiedzi na to pytanie. To moi ludzie wykonali gros zmudnej pracy dzialajac uparcie przez ostatnie dwa lata: dziesiatki agentow przesiewajacych informacje naplywajace z setki swiatow. Bequin podeszla do stolu przynoszac ze soba krzeslo, usiadla na nim cicho. -Okolo trzech miesiecy temu nasze sledztwo pozwolilo odkryc pewien wzorzec w informacjach zwiazanych z niemal mitycznym zyciem Quixosa. Wzorzec ten koncentruje sie na Maginorze. -Stolica podsektora Niaides, sektor Viceroy, Ultima Segmentum - poinformowal zebranych Voke. -Panska wiedza astronomiczna jest wyjatkowo rozlegla, sir - pochwalila starca Bequin rozdajac wszystkim zebranym elektroniczne notesy. -Zgodnie z zawartoscia plikow opatrzonych klauzula poufnosci alfa Quixos odwiedzil Maginor okolo dwustu lat temu, rozpoczynajac postepowanie wyjasniajace w stosunku do kartelu kupieckich gildii i arystokratycznych rodow zwanego Mistyczna Sciezka. Sciezka byla sekretna organizacja wykorzystujaca dla wlasnych celow zakazana wiedze i zastrzezone technologie. Quixos zobowiazany byl do jej eliminacji i poslania wszystkich czlonkow na stos. Wiemy, ze tego nie zrobil. Co gorsza, aktywnie wspieral sekte infiltrujac ja dostatecznie dlugo, by ta stala sie jego zakamuflowana baza operacyjna. Nie byl to juz dluzej kartel, tylko kult. Kult Quixosa. -Dlaczego zakladamy, ze wciaz tam przebywa? - spytal Ricci. -Podejrzewamy, ze zbudowal tam ukryta fortece, sir - odparla Bequin - Wplywy Mistycznej Sciezki rozprzestrzenily sie obecnie na caly segment i poza jego granice. Maginor jest sercem tego mrocznego mocarstwa. W roku 239.M41 inkwizytor Lugenbrau i towarzyszaca mu swita w liczbie okolo szescdziesieciu osob przepadla bez sladu Maginorze. Bez sladu... chociaz sledczy Inshabel zdolal... zdobyc niekompletny zapis werbalny przekazu video zarejestrowanego w trakcie rajdu grupy Lugenbrau. Przeczytalem pospiesznie odpowiedni plik tekstowy. Jego zawartosc byla przerazajaca. -Znalazles to na Elvarze Cardinal, Inshabel? - spytalem. Nathun stal przez caly czas w rogu pokoju. Slyszac swe imie postapil kilka krokow do przodu, wyraznie zawstydzony. -Nie bezposrednio, sir. Zapis pochodzi z archiwum Inkwizycji na Fibos Secundus. Historia wyciagniecia go stamtad jest bez watpienia fascynujaca sama w sobie, lecz jej przytaczanie w tym miejscu byloby karygodnym mar notrawstwem naszego czasu. Inshabel mial racje, juz o tym wspominalem. Byla to niezwykla historia i bardzo mnie mile zaskoczyla, kiedy wysluchalem pozniej relacji na jej temat z ust mlodego sledczego. Ponownie nalegam, byscie w miare swych mozliwosci przestudiowali odpowiednie zapiski. -Sadzimy, ze Lugenbrau wpadl na trop Quixosa, chociaz wtedy mogl jeszcze nie wiedziec, z kim ma do czynienia - kontynuowala Bequin - Zostal zamordowany przez ludzi Quixosa wraz z cala swa ekipa. -Lugenbrau - wymamrotal Commodus Voke odkladajac swoj notes na blat stolu i wpatrujac sie w przestrzen - Nigdy go nie spotkalem, ale byl zaufanym wychowankiem mojego starego przyjaciela, Pavla Ueta. Kiedy Lugen-brau zaginal, Pavel bardzo ciezko to przezyl. Strata skrocila mu zycie. Voke spojrzal na mnie swymi wodnistymi oczami. -Jesli nawet nie bylem zdecydowany wczesniej, Eisenhorn, teraz podjalem decyzje. Quixos musi za to zaplacic. -Popieram - oswiadczyl Endor odkladajac swoj notes z posepnym gry masem na twarzy - Juz tylko za te zbrodnie powinien poniesc stosowna kare. -A wiec lecimy na Maginor? - spytal Grumman. -To wciaz jego baza operacyjna, sir, jestesmy tego absolutnie pewni - podniosla glowe Bequin - I jeszcze tydzien temu wszyscy przygotowywalismy sie do uderzenia wlasnie na Maginor. Lecz wtedy otrzymalismy to - pokazala nam trzymany w dloni astropatyczny przekaz. -Przeczytam go glosno, jesli panowie pozwola - zalozyla ostroznie swoje okulary. Pomagaly jej, ale wiedzialem doskonale jak bardzo ich nie cierpiala. Fakt, ze zalozyla je w obecnosci tak sporego grona obcych ludzi wiele mowil o powadze tego przekazu. -Zaczyna sie nastepujaco... Gregorze, moj przyjacielu. Pracowalem przez dlugi czas nad materialami zwiazanymi z twym sledztwem. Jak zapewne wiesz, nie 78 wiesz, nie mialem zbyt wielu innych zajec w te dlugie zimowe wieczory. Zgadzam sie, ze Maginor jest sercem nieprzyjaciela i wymaga natychmiastowej interwencji Inkwizycji, lecz pozwole sobie zasugerowac, by sprawe te pozostawic raczej w gestii Ordos Niaides. Korzystajac ze wskazowek nadeslanych przez Aemosa odkrylem pewne istotne fakty. Pelny ich opis znajduje sie w zalacznikach do mego pisma, tutaj natomiast powiem zwiezle, ze powinienes zwrocic swa uwage na Farness Beta. Duzo do myslenia dala mi wiedza na temat fascynacji Quixosa cadianskimi pylonami. Wysledzilem dzieki temu powazne zlecenia prac kamieniarskich wyslane na swiat Serebos, polozony na galaktyczne poludnie od Terry. Gildie kamieniarskie na tej planecie slyna ze swej dyskrecji, dostarczajac zleceniodawcom czarna skale podobna do obsydianu, zwana serebitem. Jest to przepiekny kamien wysoko ceniony przez architektow w calym Imperium, a zarazem substancja stala najbardziej zblizona swymi wlasciwosciami do materialow uzytych w konstrukcji cadianskich pylonow. Jak juz wspominalem, tamtejsze gildie niechetnie zdradzaja szczegoly swych transakcji, ale tez trudno jest w praktyce ukryc fakt zaladunku na kosmiczny frachtowiec kamiennej kopii jednego z pylonow. Na trzy czwarte kilometra dlugiej i jedna czwarta szerokiej! Quixos zlecil wykonanie perfekcyjnej kopii cadianskiego monolitu i przewiezienie jej na Farness Beta.Bequin przerwala na moment czytanie listu spogladajac na nas uwaznie. -Jesli kiedykolwiek ufales mej radzie, zrob to i teraz - podjela glosna lek ture - Quixos jest na Farness. Jesli chcesz go powstrzymac, musisz zrobic to natychmiast. Twoj oddany przyjaciel i uczen. Gideon. Gideon. Gideon Ravenor. Okaleczony i wciaz cierpiacy, odnalazl slady, ktore zdecydowanie zmienialy caly nasz pierwotny plan. Nie wiedzialem, co wlasciwie mam powiedziec. W oczach poczulem wilgoc. -Jest tez postscriptum - dodala Bequin - Spetane demony beda twym najpowazniejszym problemem. Wiem, ze jestes przygotowany, pozwolilem sobie jednak cos ci wyslac. Po jednej sztuce dla kazdego z przyzwanej przez ciebie dwudziestki. Bequin schowala swoje okulary i wstala z krzesla. Nayl postawil na blacie stolu niewielka skrzynke. Wewnatrz pojemnika spoczywalo dwadziescia pergaminow zapisanych inkantacjami strzegacymi przed demonami, ukrytych w poblogoslawionych zielonych tubach z cienkiego marmuru, oraz dwadziescia konsekrowanych zlotych amuletow przedstawiajacych Imperatora w postaci swietego szkieletu. Dbalosc o takie detale byla charakterystyczna dla Ravenora. Nayl siegnal do skrzynki i podal kazdemu z nas po jednej tubie i po jednym amulecie. -Zostalem przekonany - oswiadczyl Ricci wstajac ze swojego miejsca i zawieszajac otrzymany amulet na szyi tak, by spoczal pomiedzy zdobiacymi jego napiersnik pieczeciami czystosci. -Ciesze sie. Grumman? -Jestem z toba - odparl Cadianin. -Wzniesmy zatem toast - unioslem w gore swoj kieliszek - Za Grupe Pieciu. Oraz za tych wszystkich, ktorzy uczynili tak wiele, bysmy mogli sie tutaj spotkac. Bequin, Aemos, Nayl, Fischig i Inshabel podniesli swe kieliszki. -Za Farness Beta. Za koniec Quixosa. Piec kieliszkow sciskanych w dloniach inkwizytorow stuknelo o siebie dzwiecznie. -Farness Beta - odezwal sie Ricci - Przypomnijcie mi prosze, gdzie to jest. -W gardle Cadianskiej Bramy - odpowiedzial Grumman - Na samej kra wedzi Oka Grozy. Famess Beta Cherubael i Prophaniti Quixos Mijal wlasnie pierwszy kwartal roku 343.M41, kiedy dotarlismy na Far-ness Beta. W czasie tym wojna szalala w calym podsektorze Cadia, a Oko Grozy wypluwalo z siebie kolejne zadne krwi hordy. Niczym krag upiornego ognia, Oko lsnilo nad wiekszoscia swiatow garnizonowych, rozlegle i wsciekle, pulsujace silniejszym blaskiem niz kiedykolwiek. Kazdy rozblysk jego pastelowych barw oznaczal otwarcie kolejnej dziury w zaslonie Osnowy, znaczyl miejsce wejscia w materialny wymiar nastepnej heretyckiej flotylli. Wiosna ta przeszla do podrecznikow historii pod mianem Obrony Cadianskiej Bramy.W przeciagu pierwszych miesiecy roku 343 Cadianie staneli w obliczu inwazji wroga nie majacej sobie rownej od dobrych trzystu lat. Mozna wrecz bylo odniesc wrazenie, ze Nieprzyjaciel cos wie. * * * * * Essene dostarczyla mnie na Farness wypoczetego i gotowego do dzialania. Podczas tranzytu przez Immaterium towarzyszyly nam dwa inne okrety: szybki krazownik Ricciego i starozytny kosmiczny statek Commodusa Voke. Endor i Grumman oraz towarzyszacy im czlonkowie swity podrozowali wraz ze mna na pokladzie Essene. Juz od dawna na korytarzach kupieckiego klipra nie przebywalo tak wielu ludzi jednoczesnie.W punkcie docelowym czekala na nas grupa uderzeniowa imperialnej marynarki kosmicznej, liczacy dziesiec okretow szwadron Zgrupowania Floty Scarus oddelegowany do operacji specjalnej pod nadzorem Wydzialu Dyscyplinarnego marynarki. * * * * * Grupa uderzeniowa przybyla do systemu dzien wczesniej od nas, a jej systemy skanowania i monitoringu orbitalnego zebraly juz wszelkie niezbedne nam informacje.-Posiadamy potwierdzona lokalizacje Pariasa - oswiadczyl lord prokurator Olm Madorthene laczac sie ze mna przez pokladowy komunikator ze swej jednostki flagowej. Parias byl kryptonimem operacyjnym Quixosa - A przy najmniej mamy jego strefe aktywnosci. Przesylam ci dane topograficzne. Twoj obiekt zainteresowan to Strefa A. Zmienilem swa pozycje w fotelu na eleganckim jak zawsze mostku Essene. Widzac moj ruch Maxilla skinal glowa w strone jednego ze swych pozlacanych serwitorow. Na mniejszym ekranie mojej konsolety pojawila sie mapa. -Mam ja - powiedzialem przenoszac spojrzenie z powrotem na lekko rozmazana twarz Madorthene, widniejaca na glownym ekranie komunikacyjnym mostku. -To masyw gorski o plaskim grzbiecie zwany Ferell Sidor, co w miejscowym dialekcie oznacza Oltarz Slonca. Polozony jest w polnocnej czesci pro-wincji Hengav. Wladze prowincji oglosily caly ten obszar rezerwatem sa-kralnym, poniewaz znajduja sie tam liczne grobowce Drugiej Dynastii Tho-losu. Wstep na terytorium rezerwatu maja jedynie przedstawiciele Eklez-jarchii, czlonkowie krolewskiej rodziny rzadzacej Farness oraz licencjono-wani archeologowie. Przypuszczamy, ze Parias otrzymal zezwolenie na pro-wadzenie prac wykopaliskowych na Ferell Sidor jakies szesc lat temu, na podstawie sfalszowanych listow polecajacych Wydzialu Archeologii Uni-wersytetu na Avellornie. Miejscowi urzednicy powinni byli przejrzec ten podstep, ale dali sie zwiesc. Jesli mozesz spojrzec na mape... -Tak, mam ja przed oczami. -Mozesz na niej dostrzec stopien zaawansowania prac wykopaliskowych. Parias wzniosl tam male miasto, polozone tuz przy obszerneym gorskim kominie. -To dosyc spory krater... -Podejrzewamy, iz to wlasnie tam ukryl swoj podrabiany pylon. Proba monitoringu komina okazala sie zbyt trudna, nie chcielismy podlatywac zbyt blisko, by nie wzbudzic alarmu. Wstalem ze swojego miejsca spogladajac uwaznie na powiekszone oblicze lorda prokuratora. -Jestes gotow? -Calkowicie. Przesylam ci kopie mojego planu dzialania. Mozesz tam na niesc wszelkie poprawki wedle swego uznania. Nie bylo takiej potrzeby. Plan Madorthene okazal sie ekonomiczny i 79 prosty. Oficjalnie cala operacja byla dzielem Wydzialu Dyscyplinarnego marynarki i rezultatem sledztwa zwiazanego ze Zbrodnia Thracianska. Lord Prokurator Madorthene wszedl w kooperacje z inkwizytorem Commodusem Voke, aby przeprowadzic wspolna akcje pacyfikacyjna. Olm byl jedynym czlowiekiem niezwiazanym z Inkwizycja, do ktorego odwazylem sie napisac.Wymienilismy sie zestawami kodow i kryptonimow operacyjnych, zdefiniowalismy poziom autoryzacji rozkazow i wyzerowalismy chronometry, zyczac sobie wzajemnie na sam koniec szczescia. -Niech Imperator cie strzeze, Gregorze - powiedzial Olm. -Mam nadzieje, ze to zrobi - odparlem. Dwie godziny przed wschodem slonca pieciuset zolnierzy nalezacych do 51 Regimentu IG Thracianu rozpoczelo marsz w kierunku Ferell Sidor i Strefy A, opuszczajac obszar zrzutu na pobliskich wzgorzach, gdzie poprzedniego dnia wysadzily ich promy desantowe marynarki. Posuwali sie do przodu w trzech klinach, pierwszy z nich zabezpieczyl jedyna droge pozwalajaca przedostac sie na szczyt gory pojazdom zmechanizowanym. Kiedy wszystkie trzy grupy znalazly sie na wyznaczonych pozycjach, wyrwalismy Ferell Sidor ze snu. Fregaty Zhikov i Fury of Spatian bombardowaly masyw przez szesc minut, rozpalajac na niebie lune jako zywo przypominajaca wschod falszywego slonca. Zaraz potem trzydziesci bombowcow Marauder nadlecialo nad Strefe A z niskiego pulapu i zrzucilo w dol trzydziesci tysiecy ton materialow wybuchowych. Nastal kolejny falszywy swit. Pomimo tego miazdzacego uderzenia wchodzace osiem minut pozniej pomiedzy plonace zgliszcza miasteczka oddzialy Gwardii napotkaly na niewiarygodnie zazarty opor wroga. Madorthene podejrzewal, ze wiekszosc sil Quixosa przebywala w chwili ataku pod powierzchnia ziemi, wewnatrz gory, unikajac w ten sposob plomienistej zaglady. W rozswietlonych lunami pozarow ruinach miasteczka thracianscy zolnierze walczyli z fanatycznymi i dobrze wyposazonymi kultystami. Wielu z nich nosilo barwy i insygnia Mistycznej Sciezki. Wielu mialo zauwazalne mutacje. Pierwsze naplywajace z pola bitwy raporty mowily o blisko osmiuset czcicielach Quixosa. Madorthene rzucil do akcji swoje rezerwy: kolejnych siedmiuset thracianskich gwardzistow. Ladowalismy wraz z druga fala desantu. Medea wysadzila mnie i Ins-habela na skraju strefy walki, razem z Endorem i dwoma jego bojowymi serwitorami. Opancerzony prom Ricciego wyladowal tuz obok wzbijajac w powietrze chmure kurzu. Pupilowi Rorkena towarzyszyl Commodus Voke oraz dwudziestka elitarnych zolnierzy sil specjalnych Inkwizycji. Grumman, korzystajacy z pozyczonej od Madorthene kapsuly desantowej, wyladowal jako ostatni, lecz pierwszy wszedl do walki. Jego dziesiecioosobowa druzyna skladala sie z samych eks-kasrkinow. Kiedy bieglismy pospiesznie przez zasnuta dymem pozarow strefe ladowania, a nasze promy wzbijaly sie w niebo z rykiem silnikow, w powietrzu rozeszla sie znienacka wyczuwalna fala psionicznej energii. Przerazajacy swa moca ladunek mentalny rozszedl sie z centrum Strefy A usmiercajac na miejscu trzydziestu biegnacych w forpoczcie zolnierzy... po czym znikl bez sladu. Wszyscy zgodnie podejrzewalismy, ze Quixos bedzie dysponowal silna obrona psioniczna - zbieral w koncu przez caly czas psionikow takich jak chociazby Esarhaddon - i nalezalo zalozyc, ze wlasnie uzycie mocy mentalnej stanowi kluczowy element jego taktyki defensywnej, byc moze istotniejszy nawet od spetanych demonow. Nie zamierzalem mu dac najmniejszej ku temu szansy. Wraz z thracianskimi zolnierzami do strefy A zmierzal caly moj Zespol Nietknietych, podzielony na dwie niezalezne grupy. Bequin, strzezona przez Nayla i dwunastu moich doborowych najemnikow prowadzila pierwsza z nich, nad druga sprawowala komende Thula Surskova, ubezpieczana przez Fischiga i drugi tuzin wojownikow nalezacych do mej swity. Zespol AP nigdy wczesniej nie zostal uzyty w akcji na tak duza skale, ale spelnil wszystkie moje pokladane w nim nadzieje. Generowana przez jego czlonkow pustka mentalna zanegowala dzialanie psionicznego sztormu efektywnie kondensujac go wewnatrz Strefy A i zabezpieczajac nasze sily przed dalszymi mentalnymi atakami. Ubezpieczany przez Inshabela wdarlem sie pod ziemie, biegnac kamiennymi schodami wycietymi w skale Strefy A. Przez prawie godzine musielismy sobie wywalczac droge poprzez naziemne struktury instalacji, metr po metrze. W tym samym momencie, gdy wzeszlo slonce, znalezlismy w koncu przejscie wiodace w glab gory: klatke schodowa odslonieta wybuchem ciezkiej bomby lotniczej. Schody zawalone byly kawalkami gruzu i dymiacymi, niemozliwymi do identyfikacji ludzkimi szczatkami. W niektorych miejscach z sufitu zwisaly kable elektryczne sypiace na wszystkie strony snopami iskier. Poslugujac sie detektorami ruchu likwidowalismy sukcesywnie wybiegajacych nam na spotkanie kultystow. Konczyly mi sie juz pistoletowe bolty, a Inshabelowi zalozyl do lasera przedostatnia baterie. Poziom stawianego nam oporu wrecz nie miescil sie w glowie. Na jednym ze skrzyzowan plataniny skalnych tuneli wpadlismy na Endo-ra. Mial ze soba dwoch thracianskich gwardzistow i zolnierza sil specjalnych Inkwizycji, ale nigdzie nie dostrzegalem jego bojowych serwitorow. Odgadlem goraczkowe mysli Titusa juz po samym jego spojrzeniu. Przybylismy tutaj pewni swych sil i chyba sie przeliczylismy. Sadzilem, ze bedziemy w stanie zniszczyc wszystko, co mogl na nas rzucic Quixos. Najwyrazniej go nalezycie nie docenilem. Dzika kanonada zwrocila nasza uwage na starcie, ktore wybuchlo w rozleglym pomieszczeniu po lewej stronie tunelu. W wejsciu do sali mineli nas czterej uciekajacy thracianscy gwardzisci, broczacy krwia i panicznie przerazeni. - Uciekajcie! Uciekajcie stad! - wrzasnal do nas jeden z nich. Wyminalem ich biegnac w druga strone. Komnata byla ogromna, do polowy wypelnialy ja geste gryzace kleby dymu. Zielone, nadnaturalne plomienie lizaly zarlocznie jej sciany. Gdzies na swym odleglym krancu sala przechodzila w cos wiekszego, ledwie widoczna otwarta przestrzen. Lecz nie to zwrocilo ma uwage. Stojac posrod piecdziesieciu martwych cial, ubranych w wiekszosci w mundury Gwardii, Commodus Voke opieral sie desperacko atakowi Prop-haniti. Stary inkwizytor dygotal spazmatycznie, jego ubranie pokryte bylo gruba skorupa psionicznego lodu, z ust i oczu czlowieka tryskaly jadowite plomienie. Spetany demon, ledwie rozpoznawalny po rozmazanych rysach twarzy nieszczesnego Husmaana, unosil sie przed Voke probujac zlamac swa dzika furia niewidzialna bariere odgradzajaca go od ofiary. Rzucilismy sie poprzez sale sciagajac na siebie ostrzal ze strony krecacych sie w prawej jej czesci kultystow. Biegnacy tuz za mna Thracianin wygial sie i runal na posadzke przestrzelony dwukrotnie wiazkami laserow, Inshabel zaklal plugawo odnoszac lekkie zranienie. Endor pociagnal reszte ludzi za soba prowadzac ich prosto na kultystow. Jego laserowy pistolet nie milkl nawet na chwile, lancuchowy miecz wyl przerazliwie. Voke blisko byl poddania sie, widzialem wyraznie jak slabnie pod naporem Prophaniti. Schowalem do kabury pistolet i popedzilem w kierunku Commodusa skaczac ponad trupami i brylami skal, modlac sie w duchu, by moja runiczna laska sprawdzila sie w praktyce. Oslepiajacy rozblysk bialego swiatla i fala potwornego zaru wyrzucily mnie w powietrze. Probowalem podniesc sie chwiejnie na nogi, na wpol swiadomy faktu, ze jakas sila cisnela mna z komnaty poprzez gruby drewniany parawan do malego pomieszczenia przypominajacego magazyn. Ta sama niewidoczna sila podniosla mnie na nogi. Zostalem skapany nieziemskim swiatlem. Tuz przede mna w powietrzu unosil sie Cherubael. -Gregor - powiedzial demon - Dotarles tak daleko. Wiedzialem, ze zdolasz tego dokonac. Trzymalem przed soba runiczna laske. Ochronny pergamin przyslany mi przez Ravenora zdazyl juz obrocic sie w proch, zniszczony pierwszym uderzeniem demona. -Czekalem na te chwile od tak dlugiego czasu - odezwal sie ponownie Cherubael - Pamietasz jak na Eechanie powiedzialem, ze cos dla mnie zro bisz? Teraz wlasnie nadszedl ten czas. Teraz. Ku temu wszystko zmierzalo. To wlasnie ujrzalem, gdy po raz pierwszy skrzyzowaly sie nasze sciezki. Przeznaczenie... nasze losy, nierozerwalnie ze soba zlaczone, pamietasz? -Jak moglbym zapomniec! - wrzasnalem - Twierdzisz, ze rozmyslnie mna kierowales! Przewodziles mi! Nawet chroniles! Patrzylem na Eechanie jak zabijasz Lyko! A wiec mialem zyc az do teraz... po co? Cherubael usmiechnal sie przerazajaco. -Gdyby moc Osnowy byla w tobie tak jak tkwi we mnie, postrzegalbys czas z 80 czas z zupelnie innej perspektywy. Dostrzeglbys to, co sie stanie i to, co nadejdzie, co ktos uczyni za wiek czy dwa lub co uczynil tysiac lat temu. Dostrzeglbys miriady mozliwosci.-Brednie! To wszystkie brednie! -Zadnych wiecej bredni, Eisenhorn. Od chwili, gdy spotkalismy sie po raz pierwszy wiedzialem, ze to wlasnie ty jestes czlowiekiem, ktory ma w sobie dosc uporu i talentu, by dac mi to, czego pozadam. Czego pragne najbar dziej. Pojalem, ze dbajac o twe bezpieczenstwo pozwole ci przybyc tutaj i zlozyc mi najcenniejszy dar, w tym dniu i w tej godzinie. -Nigdy nie pomoge demonowi! Cherubael wyszczerzyl zeby, a rysy jego twarzy przybraly powazny wyraz. -Zatem zniszcz mnie, jesli potrafisz. Rzucil sie na mnie. Podnioslem runiczna laske i przeslalem mentalna moc przez jej uchwyt do krysztalu na czubku. Rzezbiony fragment Lith zaplonal niebieskim blaskiem. Pontius Glaw wiedzial to i owo o demonach. Ich najslabszym punktem byla sila woli czyniaca z nich spetanych niewolnikow. Runiczna laska, tak pieczolowicie wykonana i drobiazgowo pokryta inskrypcjami wielkiej mocy, stanowila dzwignie pozwalajaca przelamac mi peta wiazace demona poprzez wzmocnienie mojej wlasnej zdolnosci kontrolowania energii Osnowy. Przez krotki moment pojalem jak wlasciwie czuje sie psionik klasy alfa. Oslepiajaca wiazka energii wystrzelila z krysztalu na szczycie laski i trafila Cherubaela prosto w piers. Demon usmiechal sie jeszcze przez chwile, a potem jego materialna postac przestala istniec rozsadzona od wewnatrz, rozpryskujac na wszystkie strony ogniki piekielnych plomieni. Zerwalem niewidzialne kajdany i odeslalem go do Osnowy. I w tym ulamku chwili, gdy moj wielokrotnie wzmocniony przez laske umysl przejal kontrole nad demonem, ujrzalem lata jego niewoli w rekach Quixosa, nieustajace cierpienia, zakazane stronnice Malus Codicium - tomu, ktorego wiedze Quixos wykorzystal do tworzenia swych demonicznych slug. I wtedy tez pojalem, ze wlasnie podarowalem Cherubaelowi to, czego tak desperacko pozadal przez wszystkie te lata. Wolnosc. Inshabel byl polprzytomny, ale nie odniosl zadnych krytycznych obrazen. Klatke piersiowa i kark Endora znaczyly krwawe slady po szponach demo-na. Titus spojrzal na mnie blednym wzrokiem. -Dorwales ich obu, Gregor... -Modle sie, by Quixos nie mial ich wiecej - odparlem probujac powstrzymac krwotok. Rozeta Endora wysunela sie z kieszonki ubrania, totez podnioslem ja z ziemi. Symbol Inkwizycji ozdobiony byl ornamentowanymi insygniami Ordo Malleus. -Malleus? - wysyczalem przez zacisniete zeby. -Nie... -Kiedy dostales przeniesienie, Titusie? Do diabla, kiedy zmieniles Ordo? -Zmusili mnie... - wydyszal - Osma mnie zmusil. Kiedy spotkal sie ze mna na Messinie... wynikly pewne problemy zwiazane ze stara sprawa sprzed kilku lat. W jakis sposob do niej dotarl... On... zagrozil mi stosem, jesli odmowilbym wspolpracy. -Co to za sprawa?! -Nic! Nic, Gregorze, przysiegam! Ale Osma mial wsparcie Beziera. Mogl spreparowac dowody, by mnie obciazyc. Poprosilem o przeniesienie, zeby przestal mnie nekac. Obiecal, ze zostane wyrozniony. Powiedzial, ze Ordo Malleus stwarza mi lepsze perspektywy kariery. -Ale w zamian miales miec mnie na oku? -Niczego mu nie powiedzialem! Nie sprzedalem cie! Robilem tylko to, co musialem, by Osma czul sie usatysfakcjonowany. -Jak dolaczenie do naszej grupy. Nic dziwnego, ze nie chciales otwarcie pokazac nam swojej rozety. Osma zadal od ciebie, zebys mnie wykonczyl, mam racje? Endor nic nie odpowiedzial, zacisnal usta. Inshabel gapil sie na niego szeroko otwartymi oczami, na jego twarz widnial grymas skrajnego niedowierzania. -Mialem uczestniczyc w tej operacji tak dlugo, jak dlugo rokowala szanse na pomyslny final. Orsini doskonale zdawal sobie sprawe z zagrozenia, jakim jest Quixos, totez twoje przedsiewziecie bylo dla niego wysmienitym narzedziem prewencji. Jesli przezylbys... do konca tej akcji, mialem cie aresztowac na podstawie carty. Lub, gdybys stawial opor... -Zabierz go natychmiast na gore - powiedzialem cicho do Inshabela - Znajdz mu szybko jakiegos lekarza. Nie spuszczaj go nawet na moment z oczu. -Tak jest, sir. -Gregor! - jeknal podnoszony przez sledczego Endor - Na Boga-Imperatora, nigdy nie chcialem... -Zabierz go stad! - wrzasnalem. Wtoczylem sie chwiejnie z powrotem do glownej komnaty. Voke, tak bohatersko stawiajacy opor Prophaniti, juz wtedy nie zyl. Pamietalem wciaz slowa Commodusa wypowiedziane zaraz po Zbrodni Thracianskiej: Naprawie to, co tylko mozna. Nie spoczne, dopoki ostatni z tych bluzniercow nie zostanie odnaleziony, a porzadek na ulicach ponownie przywrocony. A wowczas nie spoczne, poki nie odnajde sily, ktora stala za tym zamachem. Teraz mogl spoczac w pokoju, jego misja dobiegla konca. Spetany demon odrzucil na bok martwe cialo dzielnego starego czlowieka i zblizal sie teraz w strone Endora i Inshabela. Obaj moi przyjaciele kleczeli na podlodze zwijajac sie w agonii. Fioletowe plomienie wystrzeliwujace z palcow Prophanitiego opasywaly ich ciasnym usciskiem. Obaj stanowili zaledwie pozywke dla drapieznika Chaosu. Prophaniti znieruchomial, gdy tylko pojawilem sie w jego polu widzenia, wyczuwajac instynktownie, ze stanowie dla niego znacznie powazniejsze zagrozenie od pary mych towarzyszy. Krysztal Lith wciaz dymil i pulsowal jaskrawoczerwona poswiata. Demon rzucil sie na mnie plynac w powietrzu, z wyszczerzonymi zebami i szeroko rozpostartymi ramionami, skapany w swietle diabelskiej aury. Zawodzil me imie. Czulem sie jakby mnie atakowal odrzutowy samolot strzelajacy z wszystkich dzial. Wiedzialem, co wowczas odczuwa czlowiek. Mialem nieszczescie zakosztowac takiego doswiadczenia. Prophaniti wrzasnal z dzika satysfakcja. - W Kasr Gesh powiedziales mi, zebym nastepnym razem przygotowal lepsza bron, potworze! - krzyknalem i nabilem jego szarzujaca sylwete na swoja laske - Co powiesz na to?! Prophaniti zawyl i eksplodowal, powalajac mnie oszolomionego na podloge. Nie sadze, abym odpedzil go w otchlan Osnowy, raczej calkowicie unicestwilem jego jazn, raz na zawsze. Runiczna laska jakims niepojetym cudem nie ulegla zniszczeniu, byla jednak rozpalona do czerwonosci i nie zdolalbym w zyciu wziac jej w takim stanie do reki. Pobieglem w strone Titusa i Endora, lezacych wciaz na podlodze. Szturm na Ferell Sidor trwal od trzech godzin, kiedy w towarzystwie Ricciego i Grummana wszedlem do jaskini krateru. Zolnierze Madorthene wciaz walczyli w labiryncie gorskich tuneli i pieczar z heretyckimi wojownikami Quixosa. Ricci krwawil z rany cietej, wszyscy jego podwladni zgineli w czasie szturmu. Grumman mial przy sobie dwoch ostatnich kasrkinow, sciskajacych czujnie laserowe karabiny. Czelusc komina byla gleboka na blisko tysiac metrow, jej wierzch otwieral sie na niebosklon planety. Serebitowa kopia cadianskiego pylonu spoczywala na dnie szczeliny, opasana adamandytowa siatka. Na lancuchach przymocowanych do siatki kolysaly sie nieznacznie setki niewielkich metalowych klatek. W kazdej z nich tkwilo nieruchomo uwiezione ludzkie cialo. To tutaj znajdowal sie starannie kolekcjonowany przez Quixosa arsenal psionikow klasy alfa, potajemnie uprowadzanych z obszaru calego Imperium. Musial poswiecic cale dekady na zgromadzenie tak licznej grupy men-tatow w tym miejscu. Bylem pewien, ze w jednej z klatek znajduje sie Esar-haddon. -Co on chce zrobic? - zapytal Ricci z nuta naboznego podziwu w glosie. -Cos, co musimy powstrzymac - odparl z rozbrajajaca szczeroscia Grum-man. Zdecydowanie popieralem jego opinie. To byla jedyna odpowiedz, jaka moglismy zaakceptowac. Od chwili rozpoczecia szturmu nerwy mielismy napiete niczym postronki, a w naszych cialach krazyla podnoszace refleks adrenalina. A mimo to wydarzenia, ktore mialy miejsce w przeciagu nastepnych kilku sekund calkowicie nas zaskoczyly. W jednej sekundzie pustka. W nastepnej pomiedzy naszymi postaciami znalazla sie zakapturzona opancerzona sylweta poruszajaca sie tak szybko, ze pozostawiala po sobie wrazenie rozmazanej w powietrzu ciemnej smugi. Tak szybkiej. Tak przerazajaco szybkiej. 81 Ricci zostal rozciety idealnie wzdluz linii kregoslupa. Kiedy upadal na twarz duszac sie wlasna krwia, jeden z kasrkinow rozpadl sie na dwie czesci rozczlonkowany na wysokosci pasa, caly czas spazmatycznie pociagajac za spust karabinu. Drugi Cadianin zostal uniesiony w powietrze dlugim ciemnym ostrzem, ktore znienacka wysunelo sie z jego brzucha przeszywajac cialo nieszczesnika na wylot.Grumman odepchnal mnie na bok dostrzegajac powracajaca w naszym kierunku smuge i trzykrotnie pociagnal za spust swego pistoletu. Poruszajac sie szybciej niz moglo to zarejestrowac me oko, dlugie ostrze mrocznego miecza odbilo wszystkie laserowe wiazki, jedna po drugiej. Scieta glowa Grummana spadla z jego ramion. Quixos, arcyheretyk, renegat, nieprzejednany radykal, rzucil sie na mnie, zanim jeszcze okaleczone cialo Grummana zderzylo sie z ziemia. Dostrzeglem migniecie dlugiego demonicznego miecza, Kharnagara. Byl gruby, szeroki, pokryty bluznierczymi runami i przypominajacymi zeby nacieciami. Ujrzalem to wszystko w tej samej sekundzie, kiedy miecz wystrzelil w moim kierunku. Heretyk Final operacji W odleglosci ludzkiej dloni od mej glowy pulsujaca czerwonym blaskiem klinga zostala zatrzymana przez lsniace ostrze Barbarisatera.Czas zatrzymal sie na okres jednego uderzenia serca. Spogladalismy na siebie ponad skrzyzowanymi ostrzami mieczy. Dopoki obie klingi nie zderzyly sie ze soba, Quixos byl niewiarygodnie szybkim cieniem, teraz jednak zastygl w bezruchu mierzac mnie wzrokiem. Zbroja renegata byla brudna i poobijana, ozdobiona insygniami Osnowy. Na prawym naramienniku dostrzeglem symbol inkwizytorskiej rozety i widok ten wzbudzil we mnie wsciekly gniew. Wiekowa twarz Quixosa byla odstreczajacym koszmarem. Zrogowaciale narosle sterczaly z jego czola, skora miala barwe granitu. Opasle kable i po-sykujace serwomechanizmy tkwily w gardle radykala, wystawaly spod krawedzi narzuconego na jego glowe kaptura. Blyszczace goraczkowo oczy mialy kolor krwi. Mowiac szczerze, jego aparycja wrecz mnie rozczarowala, poniewaz w niczym nie przystawala do wizerunku potwora jaki stworzylem w swym umysle. Lecz to nie aparycja liczyla sie w tej chwili, ale jego niewiarygodna szybkosci reakcji i sila fizyczna. Eisenhorn, powiedzial. Za pomoca psioniki. Jego usta nie poruszyly sie ani odrobine. Barbarisater wyczul jego ruch dlugo przede mna. Ostrze poruszylo sie w mych dloniach. W czasie potrzebnym na glebokie zaczerpniecie tchu zdazylismy wymienic okolo dwudziestu ciosow. Zebata klinga Kharnagera z brzekiem natrafiala na zaslone cartaenskiego miecza. Pokrywajace ostrze mej broni pentagramatyczne runy plonely jaskrawa poswiata przy kazdym zderzeniu z Kharnagerem, demoniczny miecz skowyczal ledwie slyszalnie. Heretyku! Slugo Chaosu! Mentalny glos zdrajcy rozbrzmiewal wewnatrz mojej czaszki. Mow za siebie, odparlem w ten sam sposob. Oba miecze wciaz zderzaly sie ze soba szukajac luki w defensywnej postawie przeciwnika i wciaz jej nie znajdujac. Dlaczego mialbys przeszkadzac w ukonczeniu moich prac, jesli nie bylbys slugusem Osnowy? Twoich prac? Tego czegos? Odskoczylismy od siebie i niemal zaraz powrocilismy ponownie do wymiany ciosow, uderzajac tak szybko, ze loskot stali zlal sie w jeden przeciagly dzwiek. Ledwie wykonalem na czas ulsar, by zablokowac jedno z jego blyskawicznych pchniec. On ze swej strony bez trudu sparowal moje tahn wyla i wyprowadzone zaraz potem uru arav. To tylko test, prototyp. Po usunieciu wszystkich usterek dokonalbym dziela. Wydrazyles wnetrze gory budujac prototyp? Prototyp czego? Pylony Cadii pacyfikuja sztormy Osnowy. Intensyfikujac ich moc poprzez uzycie ultrasilnych psionikow mozna stworzyc potezna bron. Bron zdolna zniszczyc Osnowe! Bron mogaca spowodowac kolaps calego Oka Grozy! Byl szalony, calkowicie oblakany. Nie mialem pojecia, jakie jeszcze niepoczytalne idee kryly sie w jego chorym umysle, wiedzialem jednak, ze w zaden sposob nie zdolam podwazyc jego argumentow. I wiedzialem tez, ze taki prototypowy pylon pewnie potrafil rozmaite rzeczy, lecz za cene potwornych efektow ubocznych. Jego uzycie unicestwiloby te prowincje, cala te planete. Tak wlasnie sadzilem i ku swej zgrozie pewien bylem, ze Quixos tez to wiedzial. Mysle, ze uznal takie koszty za akceptowalna cene, podobnie jak bez skrupulow dokonal rzezi na Thracian Primaris po to tylko, by ukryc fakt uprowadzenia psionika tak wysokiej klasy jak Esarhaddon. Jakich jeszcze zbrodni byl gotow dopuscic sie w imie swej sprawy? Jak to powiedzial tuz przed swa smiercia Grumman, ten plan musial zostac powstrzymany. Spojrzalem prosto w jego twarz. Oto, do czego prowadzil radykalizm. To byla prawdziwa twarz czlowieka, ktory przekroczyl linie, tak wlasnie wygladala odstreczajaca realnosc ukryta za pompatycznymi hymnami Pontiusa Glawa o chwale i glorii Chaosu. Wymienilismy serie blyskawicznych ciosow, krzeszac z ostrzy snopy iskier i klebki dymu. Cialem nisko z polobrotu, on jednak przeskoczyl nad moja klinga i odpowiedzial ciagiem uderzen, ktore zmusily mnie do zrobienia kilku krokow w tyl. Poczulem, ze jedna z moich stop slizga sie niebezpiecznie. Quixos przypominal rozszalaly stalowy tajfun. Dostrzeglem swoja szanse, Barbarisater tez. Lekkie odchylenie jego po- 82 wracajacego z ciecia miecza odslonilo cialo heretyka w sposob pozwalajacy na wyprowadzenie w przeciagu zaledwie milisekundy sar aht uht, sztychu w serce.Pchnalem z calej sily wypelniajac ostrze energia jazni. Jakims niezwyklym sposobem zdolal przekrecic Kharnagera, by zablokowac ten sztych. Barbarisater zderzyl sie z demonicznym mieczem i zlamal sie w polowie klingi. I ta wlasnie zaglada starozytnego cartahenskiego ostrza przyniosla mi ostateczne zwyciestwo. Gdyby miecz pozostal nietkniety, bok Quixosa zmusilby mnie do dalszego szermierczego pojedynku, lecz przeslizgujac sie wzdluz ostrza Kharnagera ulamana polowa broni wciaz tkwiaca w mym uscisku kontynuowala swoj lot przebijajac sie przez plaszcz, pancerz osobisty, warstwe podskornych wszczepow i tkanke korpusu renegata. Ewl caer. Niemal tyle samo wysilku co w pchniecie musialem wlozyc w wyrwanie ostrza z rany. Quixos zachwial sie na nogach, gesta krew tryskala wartkim strumieniem z przebitego ciala. Jego implanty eksplodowaly feeria iskier. Kiedy upadl na dno pieczary, jego cialo zaczelo rozkladac sie i rozsypywac w proch z niewiarygodna szybkoscia, az na ziemi pozostaly jedynie rdzewiejace wszczepy pusty pancerz pietrzacy sie pod podartym plaszczem. Heretyku! Z oddali dobiegl do mnie krzyk jego umierajacej jazni. W ustach takiego zbrodniarza zabrzmialo to niemalze jak komplement. Strefa A zostala spacyfikowana i zniszczona przez thracianskich zolnierzy, sam pylon rozbilismy w drobny pyl za pomoca bombardowania orbitalnego. Psionicy Quixosa i jego wzieci zywcem do niewoli kultysci zostali zaladowani na poklady Czarnych Statkow Inkwizycji, ktore przylecialy do systemu kilka dni po nadaniu w eter komunikatu o naszym zwyciestwie. Czesc wiezniow uznano za zbyt niebezpiecznych lub skorumpowanych, by ryzykowac ich transfer i stracono na miejscu. Wsrod usmierconych w ten sposob heretykow znalazl sie rowniez Esarhaddon. W Strefie A odnaleziono wiele bezcennych ksiag i artefaktow jak rowniez szereg diabolicznych zakazanych tomow bluznierczego pochodzenia. Quixos zgromadzil tam ogromne zasoby ezoterycznej wiedzy, a podejrzewalismy wszyscy zgodnie, ze jeszcze wieksze zbiory musialy spoczywac w jego ukrytej fortecy na Maginorze. Kolejna wielka czystka miala rychlo przyniesc odpowiedz na to pytanie. W trakcie poszukiwan nie natrafiono na zaden slad Malus Codicium, heretyckiej ksiegi stanowiacej jadro potegi Quixosa. W chwili powrotu na Gudrun, w otoczeniu przyjaciol i sojusznikow, ciazaca na mnie carta stracila juz swa waznosc. Bezsensowne oskarzenia Osmy utracily jakakolwiek wage w obliczu dowodow zebranych na Farness Beta oraz oczyszczajacych ma reputacje zeznan takich osob jak Lord Prokurator Madorthene, inkwizytor-general Neve, sledczy Inshabel czy tez nieszczesny Titus Endor. Nigdy nie otrzymalem zadncyh oficjalnych przeprosin, ani od Wielkiego Mistrza Orsiniego ani Beziera ani tez samego Osmy. Kariera tego ostatniego nie doznala najmniejszego uszczerbku i dwadziescia lat pozniej objal on stanowisko Mistrza Ordo Malleus Helican po naglej i nieoczekiwanej smierci swego poprzednika. Szczatki Grummana i jego kasrkinow spoczely na jednym z licznych cmentarzy wojennych Cadii, a ich pamiec czcono do czasu, kiedy erozja starla ostatnie inskrypcje na kamiennych nagrobkach. Imieniem Ricciego ochrzczono nowa biblioteke na jego ojczystym Hesperusie. Voke zostal pochowany z pelnym ceremonialem w Krypcie Thorianskiej przylegajacej do Wielkiej Katedry Ministorum na Thracian Primaris. Mala tabliczka z brazu po dzis dzien wisi na jednej ze scian Krypty upamietniajac jego chwalebne dokonania. Nigdy nie bylismy prawdziwymi przyjaciolmi, lecz musze przyznac, ze w latach po jego smierci czesto brakowalo mi szorstkich zlosliwych docinkow i uszczypliwych uwag tego niezwyklego czlowieka. Rozdzial XXIV Zima, 345.M41 Glos przywodzil mi na mysl dzwiek wydawany przez wielki lodowiec -byl powolny, prastary, zimny i ciezki.-Dlaczego? - zapytal tak po prostu. -Poniewaz potrafilem. Cisza trwala przez dluzsza chwile. Plomyki tysiaca swiec pelgaly delikatnie rzucajac migotliwa poswiate na pieczolowicie ozdobione plaskory-tami sciany niewielkiej komnaty. -Dlaczego? Dlaczego zrobiles to... to wstretne cos? -Poniewaz posiadlem nad toba moc taka, jaka ty miales kiedys nade mna. Wykorzystales mnie. Sterowales moim zyciem. Przestawiales z miejsca na miejsce niczym pionek na planszy wedle wlasnego wypaczonego uznania. Teraz role sie odwrocily. Rzucil sie wsciekle szarpiac swe lancuchy i kajdany, ale wciaz byl zbyt slaby, by chociaz odrobine nadwerezyc moje zabezpieczenia. -Badz przeklety... - wycharczal opadajac bezwladnie. -Sprobuj mnie zrozumiec. Powiedzialem kiedys, ze nigdy nie pomoge isto cie takiej jak ty, lecz ty podstepem zmusiles mnie do tego i omal nie uciek les bez kary. To dlatego to zrobilem. To dlatego poswiecilem tyle czasu i wysilku, by cie przywolac, spetac i uwiezic. To dla ciebie nauczka. Nigdy, przenigdy nie pozwole na to, by moim zyciem kierowal sluga Nieprzyj ciela. Oswiadczyles kiedys, ze bylem jedyna osoba mogaca wyzwolic cie ze sluz by Quixosowi. Miales pecha, ze nie dostrzegles w obrazach przyszlosci te go, co zrobilem ci w zamian. -Przeklinam cie... - odezwal sie glosniej. -Przyjda takie czasy, Cherubaelu, pomocie Osnowy, ze cala swa plugawa dusza bedziesz pragnal znow byc zabawka w rekach Quixosa. Rzucil sie na mnie ponownie skaczac tak daleko jak tylko pozwolily mu lancuchy, zanim naprezone ogniwa nie osadzily go w miejscu. Jego ryk wscieklosci i nienawisci zgasil wszystkie swiece. Zamknalem prozniowy wlaz, wlaczylem elektroniczne blokady i tarcze pola silowego, po czym przekrecilem wszystkie trzynascie konsekrowanych zamkow. Gdzies w glebi Jarat bila w kuchenny dom wzywajac mieszkancow kolacje. Czulem sie zmeczony, ale wiedzialem, ze dobry posilek i towarzystwo przyjaciol szybko postawia mnie na nogi. * * * * * Wspialem sie po schodach prowadzacych z glebokiej piwnicy na parter rezydencji i zamknalem za plecami pancerne drzwi udajac sie do swego gabinetu. Za oknami wirowaly pierwsze platki sniegu spadajace delikatnie na ziemie Gudrun. Malutkie biale krysztalki wirowaly miotane silnym wiatrem pokrywajac cienka warstwa sniegu laki i sady mojej posiadlosci.Krzatajac sie po gabinecie odstawilem na swoje miejsca trzymane w rekach przedmioty. Na jednej z polek ulozylem starannie butelki swieconej wody, a do przenosnej skrzyneczki wlozylem ceremonialne lustra. Tuby z pergaminami wsunalem na ich miejsca w biblioteczce. Runiczna laske powiesilem na jej sciannych uchwytach umieszczonych ponad szklana gablota, w ktorej spoczywaly szczatki Barbarisatera. Na samym koncu otworzylem ukryty schowek w podlodze gabinetu tuz za biurkiem i delikatnie wlozylem do srodka Malus Codicium. Jarat ponownie uderzyla w dzwon. Zamknalem schowek i udalem sie na kolacje. KONIEC 83 84 This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-10 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/