Edyta Świętek-Tam gdzie rodzi się miłość
Szczegóły |
Tytuł |
Edyta Świętek-Tam gdzie rodzi się miłość |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Edyta Świętek-Tam gdzie rodzi się miłość PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Edyta Świętek-Tam gdzie rodzi się miłość PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Edyta Świętek-Tam gdzie rodzi się miłość - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
C op yright © Ed yta Świę te k
C op yright © W yd awnic two Re p lik a, 2 0 1 5
W s ze lk ie p rawa zas trze żone
Re d ak c ja
Joanna P awłows k a
P roje k t ok ład k i
Iza Sze wc zyk
Z d ję c ie na ok ład c e
http ://p l.d e p os itp hotos .c om/ Simp le F oto
http ://p l.d e p os itp hotos .c om/ Kruc he nk ov a
Sk ład , łamanie , p rzygotowanie we rs ji e le k tronic zne j
Mac ie j Drozd ows k i
W yd anie I
ISB N 9 7 8 - 8 3 - 7 6 7 4 - 3 3 1 - 8
W yd awnic two Re p lik a
ul. W ie rzb owa 8 , 6 2 - 0 7 0 Z ak rze wo
te l./fak s 6 1 8 6 8 2 5 3 7
re p lik a@re p lik a.e u
www.re p lik a.e u
Strona 5
— S u per a n d a om n is for tu n a fer en d a est
(Tr z eba u m ieć pogod z ić się z losem )
Strona 6
PROLOG
Danie l Hajd uk ie wic z b ył tak znużony k ilk ugod zinną p od różą, że marzył
tylk o o tym, ab y wziąć s zyb k i, od p rę żając y p rys znic i z k ie lis zk ie m
k oniak u w d łoni zas iąś ć p rzy k omink u. Os tatnio je go s ios tra, Daria,
p ożyc zyła mu nie zły thrille r. T o b yło tuż p rze d wyjazd e m d o Lond ynu na
auk c ję w C hris tie ’s , gd zie , jak o wie lk i p as jonat że glugi d ale k omors k ie j,
lic ytował d zie nnik p ok ład owy „ SS Mac k ay- B e nne tt” – s tatk u, k tóry
zos tał wys łany na ratune k p as aże rom T itanic a. N ie nab ył go, gd yż c e na
woluminu znac znie p rze ros ła je go możliwoś c i finans owe . P ołak omił s ię
je d nak że na zd ję c ie wyd ob yte z wrak u trans atlantyk u, p rze d s tawiając e
nie zid e ntyfik owaną d amę w c ie mnym k ap e lus zu.
W yje żd żając , miał ś wiad omoś ć , że p rawd op od ob nie nie zd oła zak up ić
d zie nnik a. Sk us iła go je d nak możliwoś ć ob e jrze nia e k s p onatu na
wys tawie oraz wzię c ia ud ziału w auk c ji. W p ie rws ze j fazie , gd y c e na nie
wywoływała zawrotów głowy, od c zuwał p rzyje mny d re s zc zyk e moc ji za
k ażd ym raze m, gd y p rze b ijał k ontrlic ytatorów. N ie s te ty ś rod k i, k tórymi
d ys p onował, b yły mize rne w s tos unk u d o d als ze go rozwoju s ytuac ji –
mus iał zate m od p uś c ić . N ie uważał wyjazd u za s tratę c zas u, lub ił tak ie
wyp rawy. Każd a możliwoś ć uc ie c zk i od p rob le mów rod zinnyc h b yła na
wagę złota.
Dre wniane s c hod y zatrze s zc zały p od nap ore m s tóp . Danie la zaws ze
urze k ał te n d źwię k , w p rze c iwie ńs twie d o k le k otu le c iwe j wind y z
k ratowaną k latk ą k ab iny. Mimo zmę c ze nia, nie k orzys tał z d źwigu,
p onie waż myś l o tym, ab y ws iąś ć d o nad gryzione j zę b e m c zas u
mas zyne rii, p rzyp rawiała go o gę s ią s k órk ę . N awe t c zę s te p rze gląd y
te c hnic zne urząd ze nia nie p rze k onywały mę żc zyzny d o zmiany zd ania.
Omijał wind ę s ze rok im łuk ie m – d os łownie , gd yż k latk a s c hod owa wiła
s ię s p iralnie wok ół s zyb u.
W s ze d ł na trze c ie p ię tro k amie nic y w Us trzyk ac h Dolnyc h, gd zie
p rze d rok ie m, k u nie zad owole niu ojc a, nab ył mie s zk anie . Ojc ie c
wyrzuc ał mu e goizm oraz d e ze rc ję w c zas ie , gd y b ył p otrze b ny rod zinie ,
Strona 7
le c z on c zuł, że p otrze b uje p rze s trze ni. Doc hod ził d o s woic h d rzwi, gd y
s c hod y na p arte rze znowu zatrze s zc zały. W id ać je s zc ze jak iś
mie s zk anie c k amie nic y wrac ał d o d omu p óźną noc ą.
Mę żc zyzna wyjął z k ie s ze ni k luc ze i zac hrob otał me c hanizme m zamk a.
P orzuc ił w p rze d p ok oju nie wie lk ą walizk ę i ud ał s ię d o s alonu, gd zie od
razu s p e łnił marze nie o k ie lis zk u k oniak u – łyk alk oholu p rzyje mnie
rozgrzał mu wnę trznoś c i. Od s tawił op różnione s zk ło na s tolik . P od s ze d ł
d o k omink a, c hwaląc w d uc hu p rze zornoś ć , k tóra nak azała mu
p rzygotowanie p ale nis k a p rze d wyjazd e m. W c is zy mie s zk ania rozle gł
s ię trzas k zap ałk i. Krok i na k latc e s c hod owe j uc ic hły, c ała k amie nic a
p ogrążona b yła we ś nie .
N ie c ze k ając , aż ogie ń rozp ali s ię na d ob re , p os ze d ł d o łazie nk i, ab y
wziąć p rys znic . P atrząc w zap arowane lus tro, s twie rd ził, że od p uś c i
s ob ie gole nie – równie d ob rze może to zrob ić rano, zanim wyje d zie d o
„ Z ac is za” . W ys us zył rę c znik ie m rud ą c zup rynę .
Danie l nigd y nie miał p owod ze nia u d zie wc zyn, gd yż jak o je d yny z
Hajd uk ie wic zów nie wyróżniał s ię atrak c yjną p owie rzc hownoś c ią. B ył
najs tars zy z p iątk i rod ze ńs twa. Każd e z nic h − z wyjątk ie m Darii, k tóra
b yła łud ząc o p od ob na d o matk i − od zie d zic zyło p o ojc u mę s k ie ,
k las yc zne rys y twarzy. C ała rod zina, p ominąws zy tatę , ob d arzona zos tała
p rze z naturę rud ymi włos ami. Młod s i b rac ia i s ios tra mie li c ie mno- rud e ,
p rawie k as ztanowe włos y i zie lone tę c zówk i – p od ob nie jak ic h matk a,
Danuta. Danie l od s tawał od re s zty: oc zy miał b lad e j, wod nis to-
nie b ie s k ie j b arwy, p onad to b ył najb ard zie j p ie gowaty ze ws zys tk ic h.
B rac ia nos ili k rótk ie , p ros te fryzury – je go włos y miały najok rop nie js zy,
jas norud y od c ie ń, d o te go k rę c iły s ię nie s fornie , p owod ując frus trac ję
mę żc zyzny. Gd y uc zył s ię w lic e um, rówie ś nic y wc iąż mu d ok uc zali. T ak
d ziało s ię d o c zas u, aż zos tał wys łany p rze z ojc a na tre ningi s p ortów
walk i – wówc zas ws zys tk o s ię zmie niło, p rawo p ię ś c i zap e wniło mu
ś wię ty s p ok ój. B ud owę c iała tak że miał inną od rod ze ńs twa – b ard zie j
atle tyc zną − i p rzynajmnie j to b yło p owod e m je go zad owole nia, gd yż na
tle wys muk łyc h b rac i wygląd ał jak p rawd ziwy os iłe k .
Końc zył ub ie rać s ię w p id żamę i s zlafrok , gd y od niós ł wraże nie , że
s łys zy s k rzyp nię c ie p od łogi. Z amarł w b e zruc hu, nas łuc hując , p onie waż
od lat uc zony b ył c zujnoś c i. W ytę żył s łuc h, le c z p oza trzas k ami
d oc hod ząc ymi z k omink a nie d ob ie gły go żad ne od głos y.
Danie l p ok rę c ił głową.
– N ajwyżs za p ora s k ońc zyć z p aranoją, k tóra nas d op ad ła. Ojc ie c
p rze s ad za z tym p oc zuc ie m zagroże nia – s twie rd ził.
W róc ił d o s alonu. Ogie ń w k omink u b uzował aż miło, rozś wie tlając
tonąc e w p ółmrok u p omie s zc ze nie . Mę żc zyzna us iad ł w fote lu i s ię gnął
p o d rugi k ie lis ze k k oniak u oraz k s iążk ę .
Strona 8
Od lat c ie rp iał na b e zs e nnoś ć , wię c nawe t wie logod zinna p od róż nie
b yła w s tanie zagnać go d o łóżk a. W ie d ział d ob rze , że gd yb y te raz s ię
p ołożył – p ob ud zony rze ś k im p rys znic e m − to aż d o b lad e go ś witu nie
mógłb y zmrużyć p owie k . Le p ie j wię c b yło p ozwolić , b y c ie p ło ognia i
alk ohol uś p iły je go zmys ły. Z agłę b ił s ię w p as jonując e j le k turze .
N agle wyd ało mu s ię , że znowu s łys zy trzas k s uc hyc h, p od łogowyc h
d e s e k . Kąte m ok a d os trze gł majac ząc y za nim c ie ń.
Strona 9
Część 1
MASKI
Strona 10
„ZACISZE”
Półtor a r oku póź n iej
– Daria, p ros zę , p omóż d zie wc zynom p rzy wyd awaniu k olac ji. – Dare k
s p ojrzał b łagalnie na s ios trę .
– C o s ię d zie je ?
– T otalna k lę s k a. W c zas owic ze d op is ali jak mało k ie d y, tymc zas e m
Jola nie p rzys zła d o p rac y, Majk a s ie d zi w k uc hni i b e c zy, a Re nata
s ama te go nie ogarnie . P ójd zie s z? P ros zę … Ja wie m, że miałaś
zap lanowany na d ziś tylk o noc ny d yżur w re c e p c ji, ale ob ie c uję , że
wk rótc e s ię to zmie ni i nie b ę d zie s z tak tyrać . Od p rzys złe go tygod nia
p rzyc hod zą d o p rac y d wie nowe os ob y, p omoże s z d o te j p ory je s zc ze
troc hę ?
– Ok e j. W is is z mi d ob re wino, rud zie lc u.
– W ie wióra! – Od c iął s ię za „ rud zie lc a” .
Daria p od e s zła d o b liźniac ze go b rata i zmie rzwiła je go k as ztanową
c zup rynę . Dare k w od we c ie p oc iągnął ją za luźno s p le c iony wark oc z.
– Jak b ę d zie s z mi d ok uc zał, to s am p ójd zie s z ob s ługiwać goś c i –
zagroziła.
– Je s te ś wie lk a.
– Dob re wino – p rzyp omniała. – I p rzys ługa – d od ała as e k urac yjnie ,
gd yż nigd y nie mogła p rze wid zie ć , k ie d y b ę d zie p otrze b owała je go
p omoc y.
– Z ałatwi s ię . Dzię k i, s ios tra! – k rzyk nął w s tronę je j p le c ów, gd y ona
p ę d ziła już k orytarze m p rowad ząc ym d o k uc hni, rzuc ając mu p rze z
ramię żak ie t od k os tiumu.
N ie mie li s zc zę ś c ia d o p e rs one lu – to b ył p oc ząte k s e zonu,
p rzyje żd żało wie lu wc zas owic zów oraz lic zne grup y inte grac yjne , a jak
na złoś ć b rak owało im k e lne re k , p ok ojówe k i re c e p c jonis tk i. B yć może
p owod e m te go s tanu rze c zy b ył gang, k tóry od lat „ op ie k ował s ię ”
hote le m, ś c iągając harac ze i p łos ząc p rzy tym p rac ownik ów. W os tatnic h
Strona 11
c zas ac h rotac je p e rs one lu b yły zjawis k ie m nagminnym i zazwyc zaj
p ok rywały s ię z te rminami od b ioru k ole jnyc h rat. Uzb roje ni w k ije d o
b as e b allu mę żc zyźni b ud zili grozę . W łaś c ic ie l hote lu nie je d nok rotnie
zgłas zał p rob le m p olic ji, le c z p o k ażd e j inte rwe nc ji s ytuac ja ule gała
p ogors ze niu, a b rutalnoś ć b and ytów naras tała.
Daria c oraz c zę ś c ie j mus iała p orzuc ać b iuro i zamias t organizować
p romoc je , załatwiać re ze rwac je , urząd zać imp re zy oraz myś le ć o
p ap ie rk owe j rob oc ie , k rzątała s ię p o jad alni, p rzyjmowała goś c i
p rzyje żd żając yc h d o hote lu, a nawe t p omagała p ok ojówk om.
T e go wie c zoru równie ż nie b yło je j d ane zająć s ię włas nymi
ob owiązk ami.
W p ad ła d o k antork a p rzyle gając e go d o s tołówk i, ś c iągnę ła z hac zyk a
fartuc h i c ias no zawiązała go s ob ie wok ół s zc zup łe j talii. Z awinę ła włos y
w luźne go k ok a i s p ię ła go k lamrą. Up rzytomniła s ob ie , że wraz z
żak ie te m, rzuc onym w s tronę Dark a, p ofrunął równie ż id e ntyfik ator,
k tóry b ył je d noc ze ś nie k artą otwie rając ą p rze jś c ia s łużb owe w hote lu.
Roze jrzała s ię b e zrad nie w p os zuk iwaniu p omoc y i d os trze gła
p rzyc up nię tą w k ąc ie , zap łak aną d zie wc zynę .
– Maja, c o s ię d zie je ? Dlac ze go p łac ze s z?
Od p owie d ziała je j s e ria p oc iągnię ć nos e m i nie artyk ułowanyc h
s zloc hów. Daria p rzyk uc nę ła p rze d le jąc ą rze wne łzy p rzyjac iółk ą.
C hc iała ją p oc ie s zyć , gd yż d omyś lała s ię , c o je s t p owod e m rozp ac zy,
le c z w tym mome nc ie d o k antork a wb ie gła zziajana Re nata.
– B oże ! Z a jak ie grze c hy mnie tak p ok arałe ś ? – ję k nę ła. W te d y
zauważyła Darię . – N ie b o mi c ię zs yła! Majk a znowu b e c zy, a Jolk a
gd zie ś zab alowała. P omoże s z mi z k olac ją?
– P o to p rzys złam. Maja, d aj mi id e ntyfik ator, b o zap omniałam
s woje go. P óźnie j p ogad amy, ok e j?
Dzię k i p las tik owe j k arc ie z p as k ie m magne tyc znym na re we rs ie mogła
p rze d os tać s ię d o innyc h p omie s zc ze ń. Sys te m nowyc h zamk ów i
zab e zp ie c ze ń funk c jonował od nie d awna – miał s łużyć oc hronie hote lu
p rze d gangs te rami, le c z zamias t p op rawić b e zp ie c ze ńs two, rozjus zył
op rys zk ów.
Z ap łak ana d zie wc zyna od p ię ła d rżąc ą d łonią p lak ie tk ę z logo hote lu
oraz nap is e m:
W ita j!
M a m n a im ię M a ja ,
w cz ym m ogę pom óc?
Daria, za nic mając fak t, że to nie je j imię s ię tam znajd uje ,
p rzyc ze p iła id e ntyfik ator d o fartuc ha. B yło je j ob oję tne , jak b ę d ą
zwrac ali s ię d o nie j goś c ie hote lowi, zazwyc zaj i tak mówili „ p ros zę p ani”
lub „ p anie nk o” .
Strona 12
W łaś c ic ie l „ Z ac is za” b ył c złowie k ie m wymagając ym. N a je go p ole c e nie
k ażd y c złone k p e rs one lu mus iał nos ić s łużb owy uniform oraz
id e ntyfik ator. T ylk o Darii oraz Dark owi p ozwalał na wię k s zą s wob od ę ,
p rze d e ws zys tk im d late go, że zajmowali s ię s p rawami zarząd c zymi, c o
nie zwalniało ic h z k onie c znoś c i p omagania w s ytuac jac h awaryjnyc h.
W związk u z tym, k ażd e z nic h p rze winę ło s ię p rze z nie malże ws zys tk ie
s tanowis k a. Z nali hote l od p od s ze wk i, wię c zarówno b ud yne k , jak i
s p e c yfik a p rac y na p os zc ze gólnyc h e tatac h nie s tanowiły d la nic h
taje mnic y.
Mare k Mic hał Le s ne r mus iał p rzyznać , że w „ Z ac is zu” s e rwowano nie złe
p os iłk i. Końc zył właś nie k olac ję na c ie p ło i zas tanawiał s ię nad
wyp ic ie m d ob re j k awy, le c z nie miał oc hoty na ofe rowane p rzy
s zwe d zk im s tole gatunk i rozp us zc zalne oraz mie lone . Marzył o ś wie żo
zap arzonym e s p re s s o alb o c ap p uc c ino. W c iąż je s zc ze od c zuwał
znuże nie p o p od róży, c hoć p re te ns je za te n s tan rze c zy mógł mie ć
wyłąc znie d o s ie b ie – nik t nie zmus zał go d o p rac y p o god zinac h w d niu
wyjazd u.
W ię k s zoś ć p e rs one lu firmy „ N aft- Oil” s k ońc zyła już k olac ję . Mare k
p rzyje c hał d o hote lu najp óźnie j, zd ążył tylk o p orzuc ić b agaż w p ok oju i
od razu p rzys ze d ł c oś zje ś ć . Up rze d zono go, że o d zie wię tnas te j zac znie
s ię p ie rws zy e tap inte grac yjne j k ome d ii, k tóra zos tała zap lanowana na
we e k e nd .
Z e rk nął na ze gare k – miał je s zc ze p ię tnaś c ie minut. P rzy od rob inie
s zc zę ś c ia mógłb y wyp ić up ragnioną k awę . Ob ok s ąs ie d nie go s tolik a
k rzątała s ię k e lne rk a. Z b ie rała na tac ę zb ę d ne nak ryc ia. Już miał ją
zagad nąć , gd y p rze z ok no jad alni wp ad ł os tatni p romie ń
p op ołud niowe go s łońc a i zatrzymał s ię na d zie wc zynie .
Mare k zamarł z wraże nia.
Z zap artym tc he m p atrzył, jak b las k rozś wie tla k as ztanowe włos y
k e lne rk i, jak igra w mię k k ic h lok ac h, wymyk ając yc h s ię nie s fornie z
luźno związane go k ok a. Z auroc zyły go złoc is te s truny ś wiatła, w k tóryc h
mie niły s ię male ńk ie , p ołys k liwe d rob ink i k urzu, p rze z c o ob raz p rze d
je go oc zami s p rawiał wraże nie mnie j os tre go, nie c o rozmyte go. C zas
nagle s tanął w mie js c u. Mare k p omyś lał, że to nie s amowite i d ob rze
b yłob y w k ońc u zwolnić c hoc iaż na c hwilę .
Ż ałował, że nie ma p od rę k ą lus trzank i. Gd yb y te raz wc is nął p rzyc is k
zwalniając y migawk ę , to zrob iłb y najp ię k nie js ze zd ję c ia w s woim życ iu.
N ie wid ział d ok ład nie twarzy nie znajome j d zie wc zyny – b yła d o nie go
zwróc ona le wym p ółp rofile m. Z auważył je d ynie zarys p olic zk a,
je d wab is tą s k órę i zgrab ne , małe us zk o, w k tórym tk wił op alizując y
k olc zyk . Mus iała b yć b ard zo młod a, miała wyjątk owo s muk łą figurę
Strona 13
nas tolatk i. Je j ub ranie s k ład ało s ię z p ros te j, b iałe j b luzk i i c ie mne j
s p ód nic y, k tóre j k rawę d ź wys tawała s p od c ias no zawiązane go,
c ie mnozie lone go fartuc ha. W ygląd ała na tak nie p rawd op od ob nie
s zc zup łą i k ruc hą, że z p owod ze nie m op as ałb y je j talię d łońmi.
Z ac hwyc ony, nie mógł od e rwać od nie j wzrok u. C ze k ał, aż k e lne rk a
s p ojrzy w je go s tronę , ab y mógł s p rawd zić , c zy je s t tak ład na, jak to
s ob ie wyob rażał.
Dzie wc zyna p ozb ie rała nac zynia z s ąs ie d nie go s tolik a, od wróc iła s ię w
s tronę Mark a i w k ońc u zob ac zył ją w c ałe j ok azałoś c i. N ie zawiod ła
oc ze k iwań – b yła nie zie ms k o p ię k na. Le s ne r omiótł ją uważnym
s p ojrze nie m, p oc ząws zy od b urzy c ie mnorud yc h, gę s tyc h lok ów,
p op rze z nie wie lk i, zgrab ny nos e k , wys ok ie k oś c i p olic zk owe , d e lik atnie
wyk rojone us ta, s ub te lne łuk i b rwi, a s k ońc zyws zy na nie s amowityc h,
najb ard zie j zie lonyc h tę c zówk ac h, jak ie zd arzyło mu s ię wid zie ć .
N ie b ył w s tanie od e rwać p e łne go p od ziwu s p ojrze nia od je j twarzy.
– Mogę p anu w c zymś p omóc ? – zap ytała z uś mie c he m.
Słońc e wyjrzało zza je j p le c ów, rażąc go w oc zy. N im zamk nął na
mome nt p owie k i, zauważył p rzyc ze p iony d o fartuc ha id e ntyfik ator i
od c zytał imię z p las tik owe j p lak ie tk i.
– Maja – p owie d ział p ółgłos e m, b ard zie j d o s ie b ie , niż d o nie j. –
Ślic zne imię .
– Dzię k uję – od p owie d ziała.
N ie zamie rzała p ros tować nie p orozumie nia. Jak ie to miało znac ze nie ?
B ył tylk o goś c ie m – je d nym z wie lu, k ole jną twarzą, k tóra znik nie ,
zap omniana. Z auroc zył ją s p os ób , w jak i wymówił s łowo „ ś lic zne ” –
zab rzmiało mnie j wię c e j jak „ s lys ne ” . Mę żc zyzna nie wygląd ał na
ob c ok rajowc a, p rawd op od ob nie miał wad ę wymowy.
Ob rzuc iła go uważnym s p ojrze nie m. B ył w trud nym d o ok re ś le nia
wie k u, b yć może p omię d zy trzyd zie s tk ą a c zte rd zie s tk ą. N awe t gd y
s ie d ział, s p rawiał wraże nie wys ok ie go. Uznała je go twarz za p rze c ię tną,
nie b ył ani p rzys tojny, ani b rzyd k i. W łos y nie znajome go miały b liże j
nie ok re ś lony k olor. Je d yny znak s zc ze gólny, jak i zauważyła, to
nie wie lk a b lizna ze ś lad e m p o s zyc iu, znajd ując a s ię p o le we j s tronie
nad us tami. Z ap e wne b yła p ozos tałoś c ią p o zab ie gu zop e rowania
zaję c ze j wargi – to tłumac zyłob y p onie k ąd je go wymowę − ale równie
d ob rze mogła b yć p amiątk ą p o jak imś wyp ad k u.
– C zy b yłab y p ani tak up rze jma i p rzynios ła mi filiżank ę e s p re s s o?
N ie lub ię k awy rozp us zc zalne j ani p o ture c k u – wyjaś nił.
F ak tyc znie miał wad ę wymowy. Se p le nił, a d o te go nie p op rawnie
artyk ułował głos k ę „ l” . Uznała to za rozc zulając e . P rzyp us zc zała, że z
te go p owod u nie b rylował rac ze j w towarzys twie i nie nale żał d o
gad atliwyc h os ób .
Strona 14
– Oc zywiś c ie , zaraz p anu p od am.
– Dzię k uję .
Od e s zła, a raze m z nią znik nę ła c ała magia c hwili. Mare k b e zwie d nie
wyc iągnął d łoń w s tronę , z k tóre j je s zc ze p rze d c hwilą raziły go
p romie nie s łońc a, le c z złap ał p alc ami p us tk ę .
– P ańs k a k awa. – Os trożnie p os tawiła na s tole filiżank ę .
Dłoń d zie wc zyny zad rżała p rzy tym nie znac znie – Daria nie miała
wp rawy w s e rwowaniu p os iłk ów, wolała zb ie rać zb ę d ne nak ryc ia.
P orc e lana b rzd ę k nę ła c ic hutk o.
– A może nap ije s ię p ani ze mną? – zap ytał z nad zie ją.
– P rzyk ro mi, ale nie mogę – od p arła. – N ie wolno mi – wytłumac zyła
k rótk o.
Ok ras iła od mowę uś mie c he m. N ie znajomy wygląd ał s amotnie , nie
c hc iała mu s p rawiać p rzyk roś c i, le c z te n zak az, p od ob nie jak wie le
innyc h, wp rowad ził właś c ic ie l hote lu. „ Z ac is ze ” miało wys ok ą re nomę , a
p e rs one l mus iał zac howywać k las ę .
– Szk od a – we s tc hnął. – Miło b yłob y d la od miany s p ę d zić c zas z
p ię k ną d zie wc zyną, a nie z mę c ząc ymi ws p ółp rac ownik ami.
– P an je s t zap e wne z te j grup y inte grac yjne j, k tóra p rzyje c hała
wc ze s nym p op ołud nie m – s twie rd ziła, myś ląc o k ilk unas toos ob owe j,
hałaś liwe j zgrai, k tóra s c hod ziła s ię właś nie d o małe j s alk i
k onfe re nc yjne j.
– N ie s te ty tak – p otwie rd ził.
– N ie s te ty? – p owtórzyła. – N ie p od ob a s ię p anu nas z hote l?
Sp rawiała wraże nie zmartwione j. Le s ne r s k arc ił s ame go s ie b ie w
d uc hu za to, że tak nie p re c yzyjnie s formułował myś l.
– Ale ż nie ! – Z ap rote s tował. – Hote l je s t nap rawd ę p ię k ny, p od ob nie
jak ob s ługa. – Uś mie c hnął s ię znac ząc o. – C hod ziło mi o to, że nie lub ię
te go rod zaju imp re z. W ys tarc zy, że na c o d zie ń ogląd am te twarze w
b iurze . W s p ólne s p ę d zanie wolne go c zas u to p rze s ad a. N ap rawd ę nie
może p ani wyp ić ze mną k awy?
– N ap rawd ę nie mogę .
– Szk od a. Już d awno nie p iłe m równie d ob re j – p oc hwalił.
– Miło mi to s łys ze ć . N ie c hc iałab ym p ana nie p ok oić , ale p ańs k a
grup a zgromad ziła s ię już w s ali k onfe re nc yjne j. Sp óźni s ię p an na
s p otk anie .
– Sp otk anie … Oc h! N ud a, ale nie s te ty b ę d ę mus iał tam p ójś ć .
– Może nie b ę d zie tak źle ? Mimo ws zys tk o, życ zę miłe go wie c zoru –
p owie d ziała, od c hod ząc .
P omyś lał, że p owinie n b ył zap ytać Maję , o k tóre j k ońc zy p rac ę ,
umówić s ię na wie c zór, a p óźnie j c hyłk ie m wymk nąć s ię z s ali
Strona 15
k onfe re nc yjne j i p ójś ć z nią na d ługi s p ac e r wzd łuż c ic ho p lus k ając e j
tafli je ziora.
Sk ońc zył p ić e s p re s s o. W yjął z p ortfe la d wud zie s tozłotówk ę i p od łożył
p od filiżank ę . Miał nad zie ję , że to ona b ę d zie s p rzątać te n s tolik . Jak o
k e lne rk a nie zarab iała zap e wne k ok os ów, p rzyp us zc zał, że nap iwk i od
goś c i s tanowią znac ząc y d od ate k d o je j p e ns ji. Sp rawiała wraże nie
b ard zo młod ziutk ie j, wygląd ała na maturzys tk ę lub ś wie żo up ie c zoną
s tud e ntk ę , na p e wno miała d uże wyd atk i.
C hwilę p óźnie j nas zła go b e zd us zna myś l, że zap e wne nie w głowie je j
s tud ia. B yć może s e rwuje k awę na tym zad up iu, marząc , ab y p e wne go
d nia zjawił s ię k s iążę z b ajk i i zab rał ją d o inne go ś wiata.
Mare k ws tał i b e z p oś p ie c hu rus zył w s tronę s ali k onfe re nc yjne j.
W yc hod ząc z jad alni, p rzys tanął na ułame k s e k und y i ze rk nął w
k ie runk u uc hylonyc h d rzwi k uc hni. Dos trze gł rud e włos y od wróc one j
tyłe m d zie wc zyny. W zrus zył ramionami, jak b y c hc iał utwie rd zić s ię w
p rze k onaniu, że c hwila magic zne go zac zarowania minę ła b e zp owrotnie .
T ymc zas e m Daria, nie ś wiad oma wraże nia, jak ie wywołała na Le s ne rze ,
p rzyp omniała s ob ie o p rzyjac iółc e . Z nalazła Majk ę d ok ład nie w tym
s amym mie js c u, gd zie ją zos tawiła. Z oc zu d zie wc zyny wc iąż p łynął
nie p ohamowany s trumie ń łe z.
P oc hyliła s ię nad k ole żank ą.
– Maje c zk a, c o c i je s t, s k arb ie ? T o p rze z Jac k a, p rawd a? – s twie rd ziła
d omyś lnie .
– B o on już tak i je s t… – wyrzuc iła z s ie b ie nie s k ład nie Maja. – W c iąż
tylk o goni za d zie wc zynami. A mówił, że je s te m je go p romyc zk ie m
s łońc a.
– Głup tas ie … – Daria p ogład ziła ją p o ramie niu. – T yle razy c i
mówiłam, że Jac e k to d rań i wc is k a te n k it ws zys tk im las k om.
Os trze gałam c ię p rze d nim, mówiłam, że b yś mu nie wie rzyła, b o
b ę d zie s z p łak ać . N o i wid zis z? Miałam rac ję , nie s te ty. P os zuk aj s ob ie
p orząd nie js ze go c hłop c a – p orad ziła, nie nawid ząc je d noc ze ś nie s ame j
s ie b ie za p owtarzanie wyś wie c htanyc h b anałów.
Mało b rak owało, a p arę tygod ni te mu ona tak że ule głab y magii
p ię k nyc h oc zu p rzys tojne go b armana. Ją te ż nazwał k ie d yś s woim
p romyc zk ie m s łońc a i p oc ałował na zap le c zu p ub u, le c z na s zc zę ś c ie
zac howała rozs ąd e k i nie d ała s ię zb ałamuc ić . T ato zas zc ze p ił w nie j
nie ufnoś ć d o mę żc zyzn.
– N ie mogę o nim zap omnie ć . T o nie tak ie p ros te . Ja go k oc ham!
– W ie m, s k arb ie .
– C o ty tam może s z wie d zie ć ? B yłaś k ie d yś zak oc hana?
– N ie – p rzyznała Daria.
Strona 16
P rze z ułame k s e k und y p rze mk nę ła p rze d je j oc zami twarz ob c e go
mę żc zyzny z d ziwną wad ą wymowy. Uś mie c hnę ła s ię nie znac znie .
Dlac ze go p omyś lała ak urat o nim? N awe t nie wie d ziała, jak ma na imię .
Z amie niła z nim le d wo p arę s łów, nie wię c e j niż z p rze c ię tnym goś c ie m
hote lu.
C zy mogłab y zak oc hać s ię w k imś tak p os p olitym?
T ato p ragnął, że b y p oś lub iła k s ię c ia z b ajk i, miał już nawe t s woje go
faworyta. N ie mogła zarzuc ić Łuk as zowi ab s olutnie nic : b ył
wyk s ztałc ony, e lok we ntny, p rzys tojny, zamożny. B ył tak że zarad ny –
wyc howywał s ię b e z ojc a, a mimo to od niós ł w życ iu s uk c e s . B yć może z
p rze k ory – d late go, że Hajd uk ie wic z tak b ard zo go c e nił – Daria nie
p otrafiła ws k rze s ać w s ob ie żad nyc h żyws zyc h uc zuć . N ie od c zuwała
zazd roś c i, k ie d y inne d zie wc zyny p rób owały z nim flirtować . N ie je d na
wc zas owic zk a wzd yc hała na wid ok p rzys tojne go finans is ty, k tóry
p ojawiał s ię c zas ami w hote lowym lob b y lub p ub ie . Daria zaś , gd y już
mus iała p rac ować w re c e p c ji, wyb ie rała d yżury noc ne , b o to oznac zało,
że nie b ę d zie go miała w zas ię gu wzrok u – on b ywał w „ Z ac is zu”
wyłąc znie za d nia, ws p ółp rac ując głównie z Dark ie m.
P rawd op od ob nie to właś nie k ob ie c a p rze wrotnoś ć i b unt p rze c iw
tward ym re gułom narzuc anym p rze z tatę s p rawiły, że wyob raźnia
p od s unę ła je j ob raz p rze c ię tne go mę żc zyzny w mie js c e b oga s e k s u, za
k tóre go uc hod ził Łuk as z, i k tóry tylk o Jac k owi mógł us tąp ić p ola, je ś li
c hod ziło o p owod ze nie wś ród d zie wc ząt. Z ap e wne za te n s tan rze c zy
od p owiad ało to, że Łuk as z, w p rze c iwie ńs twie d o Jac k a, nie zab ie gał o
uwagę ze s trony k ob ie t – to one d o nie go lgnę ły, z wyjątk ie m zup e łnie
nie zainte re s owane j Darii.
– N o, to c o ty może s z wie d zie ć ? – zgas iła ją Majk a. – N ie można tak p o
p ros tu o k imś zap omnie ć . Miłoś ć p rzyc hod zi nie s p od zie wanie : p o
p ros tu p e wne go d nia s p ogląd as z k omuś w oc zy i już wie s z, że twój ś wiat
p rze wróc ił s ię d o góry nogami. Z rob is z d la nie go ws zys tk o,
p rze zwyc ię żys z k ażd ą trud noś ć , p rze c ze k as z… A k ie d yś może on
p ok oc ha, może op rzytomnie je – d od ała c is ze j, b e z wię k s ze go
p rze k onania. W id ać b yło, że nie wie rzy we włas ne s łowa.
– Maja, d ob rze wie s z, że nie ma s ię c o łud zić . – N ajc hę tnie j
op owie d ziałab y p rzyjac iółc e o e p izod zie s p rze d k ilk u tygod ni, le c z nie
c hc iała wzb ud zać zazd roś c i. N ie miała wątp liwoś c i, że w je j p rzyp ad k u
p oc zynania Jac k a b yły wyrac howane . C o inne go z Majk ą – ta
rze c zywiś c ie mogła wp aś ć mu w ok o.
Daria nigd y nie uważała s ię za uc ie le ś nie nie p ię k na. T wie rd ziła, że
s zp e c iły ją rud e włos y, b yła za c hud a i miała zb yt b lad ą k arnac ję , ab y
wzb ud zać namię tnoś ć w mę żc zyznac h.
W rze c zywis toś c i nie je d e n p lótł k omp le me nty i p rób ował u nie j c oś
Strona 17
ws k órać , le c z nauk i ojc a nie p os zły w las . P oza tym, armia b rac i,
złożona nie gd yś z c zte re c h, a te raz już tylk o z d wóc h c hłop ak ów,
s tarannie s trze gła Darii, wię c d zie wc zyna mus iała d ob rze k omb inować ,
że b y umk nąć c hoć na c hwilę s p od te j s urowe j k urate li, c o równie ż
znie c hę c ało ad oratorów.
– A c o ja mam zrob ić ? – załk ała znowu nie b orac zk a. – Jak s ię tato
d owie , to mnie s tłuc ze .
– Oj, nie p łac z! N ik t c ię nie s tłuc ze . P omyś l tylk o: to nie d orze c zne ,
je s te ś p rze c ie ż d oros ła!
Od p owie d ział je j je s zc ze żałoś nie js zy s zloc h. Ojc ie c Majk i znany b ył z
że lazne j rę k i i s ze p tano p ok ątnie o tym, że nie żałuje p as a na s woje
d zie c i, a i nawe t żonie nie raz i nie d wa mus iało s ię p rzy te j ok azji
d os tać .
Sk ons te rnowana Daria ob ję ła p rzyjac iółk ę .
– N ie p łac z, Maje c zk a. O c o miałb y b yć zły? Ż e ś s ię zak oc hała?
P rze c ie ż to nic złe go.
– T y nic nie rozumie s z, Daruś k a. Ja… – zas zloc hała i p oc iągnę ła
nos e m, aż zab ulgotało.
Z ac zę ła gorąc zk owo p rze trząs ać k ie s ze nie w p os zuk iwaniu c hus te c zk i,
le c z nie miała p rzy s ob ie , wię c Daria p od ała je j s woją. Dzie wc zyna
d op rowad ziła s ię d o p orząd k u.
– Już le p ie j?
– N ie . Już nic nie b ę d zie le p ie j, b o ja je s te m w c iąży!
– O c hole ra! – W yrwało s ię Darii i b ard zo s zyb k o p ożałowała, że nie
ud ało je j s ię op anować re ak c ji na tę nowinę , gd yż wywołała ona k ole jną
falę s zloc hów.
Z uwagi na te mp e rame nt s tare go B ie rnata, najle p ie j b yłob y, gd yb y
Jac e k oże nił s ię z Majk ą. N ie s te ty, c hłop ak nie nale żał d o lud zi, k tórzy
b iorą od p owie d zialnoś ć za s woje p os tę p owanie .
– Maje c zk o, nie p łac z. Us p ok ój s ię , trze b a zac hować rozs ąd e k . T o
p e wne ?
Od p owie d ziało je j e ne rgic zne b ulgotanie w c hus te c zk ę i s k inie nie
głową.
– B yłaś u le k arza c zy tylk o zrob iłaś te s t?
– B y… łam… u… le … k arza…
– Jac e k już wie ?
– N ie e e … C hc iałam mu p owie d zie ć , ale on nie c hc e ze mną gad ać .
W ymyś la mi, że je s te m b e k s a.
– Mus is z z nim p orozmawiać . P owinie n zatros zc zyć s ię o d zie c k o. Ż e b y
p rzynajmnie j alime nty p łac ił…
– A c o mi z alime ntów, jak mnie tatk o zatłuc ze ?
– N o mas z c i los . A może s ię oże ni? – T ym raze m to Daria nie wie rzyła
Strona 18
we włas ne s łowa.
– N ie e e … On woli Jolk ę !
– N ie ryc z – nap omniała ją s urowo Daria. – Mus is z z nim p ogad ać . A
jak b ę d zie rob ił unik i, to Dare k alb o Damian d o nie go p rze mówią. P rze d
moimi b rać mi ma re s p e k t. Je ś li zajd zie p otrze b a, to mu nak ład ą d o
głowy… Ee e … P ię ś c iami.
– Łatwo c i mówić . C ie b ie tak ie rze c zy nie s p otyk ają. N ie mas z żad nyc h
p rob le mów.
– C o ty tam wie s z – s twie rd ziła wymijając o. O je j p rob le mac h nie
wie d ział nik t p oza najb liżs zą rod ziną. N ie op owiad ała o nic h nawe t
p rzyjac iółc e . – Mnie te ż nie je s t łatwo.
– B o tatuś c ię k rótk o trzyma? – zak p iła Majk a. – W ie s z c o? C ie s z s ię ,
b o d zię k i te mu nie wp ad nie s z w k łop oty. A mój to s ię nami w ogóle nie
p rze jmuje , tylk o d o b ic ia wyrywny.
Może i miała rac ję , Daria nie zamie rzała wc hod zić głę b ie j w te mat.
Sp rób owała natomias t wyob razić s ob ie , c o b y b yło, gd yb y to ona
wys k oc zyła w d omu z tak ą re we lac ją. Ojc ie c na p e wno nie b yłb y
zac hwyc ony, że wymk nę ła s ię s p od k ontroli, c hoć wie d ziała, że p owód ,
d la k tóre go ws zys c y je j tak p ilnie s trze gli, nie wynik ał z fałs zywe j
moralnoś c i.
T ato d awał p rzyzwole nie na s e k s p rze d małże ńs k i, zarówno je j, jak i
s woim s ynom. U Dark a p rze mie s zk iwała je go d zie wc zyna – Grażyna
Sus k a. P onad to jak iś c zas te mu ojc ie c zap rop onował Łuk as zowi, ab y
noc ował w ic h d omu, je ś li zas ie d zi s ię w p rac y d o p óźna. I zap e wne nie
b e z p owod u od d ał mu d o d ys p ozyc ji s yp ialnię p rzyle gając ą d o p ok oju
Darii. Ona zd e c yd owanie wolała p ozos tawać z nim w k ole że ńs k ic h
re lac jac h, wię c gd y Łuk as z noc ował w ic h d omu, b rała noc ne d yżury.
Ja k się n ie będ ą ciebie ba li, to się będ ą z ciebie śm ia li[1 ] –
p rze mk nę ło p rze z myś l Mark a. T e n c ytat towarzys zył mu p rze z c ałe
życ ie , b ył je go życ iowym motte m.
Je ś li miało s ię mało inte re s ując ą fizjonomię , a na d omiar złe go wad ę
wymowy, k tórą k toś p os tronny mógł uważać za zab awną, nie można b yło
s ob ie p ozwolić na to, ab y s ię oś mie s zać – p rze k lę te s e p le nie nie mus iało
s c hod zić na d als zy p lan. Lud zie c zuli d o nie go re s p e k t i s zac une k .
P op rze z wzb ud zanie s trac hu mogli rząd zić je d ynie głup c y, a on
zd e c yd owanie d o głup c ów nie nale żał. W yc howany w s urowoś c i,
najmłod s zy z c zwórk i rod ze ńs twa, je d yny s yn – mus iał d os tos ować s ię
d o zas ad rząd ząc yc h w je go ś wie c ie .
N a wid ok Mark a k ilk a os ób ws tało, le c z p ok azał nie d b ałym ruc he m
d łoni, że ze b ranie ma b yć k ontynuowane b e z zak łóc e ń. P rzyc up nął z
tyłu na je d nym ze s k ład anyc h k rze s e ł, s k ąd s p ok ojnie wys łuc hał
Strona 19
re fe ratu o nowyc h me tod ac h p ozys k iwania k lie ntów.
Stłumił zie wanie – p re le ge nt b ył wyjątk owym nud ziarze m, p rze mawiał
monotonnie , a na d od ate k k ażd e zd anie ok ras zał nie zwyk le irytując ymi
ws tawk ami typ u: „ yyy” . Mare k zd awał s ob ie s p rawę z te go, że s wob od a
wyp owie d zi nie je s t c e c hą, k tóra zos tała d ana k ażd e mu tak p o p ros tu.
N im os iągnął ob e c ny p oziom wys ławiania, p rze z wie le lat uc ze s tnic zył w
zaję c iac h z logop e d ą. N ad al nie c o s e p le nił, le c z p rzynajmnie j nie miał
te j d e ne rwując e j manie ry. P omyś lał p onad to, że gd y nas tę p nym raze m
zd e c yd uje s ię na ud ział w imp re zie inte grac yjne j, zad b a, ab y c zę ś ć
me rytoryc zna b yła urozmaic ona c hoc iaż od rob iną humoru.
Re fe rat d ob ie gł k ońc a, Mare k zos tał p op ros zony o wygłos ze nie op inii.
P onie waż już wc ze ś nie j zap oznał s ię z te k s te m p rze d mówc y, ws k azał
k ilk a s łab yc h p unk tów. N as tę p nie p ole c ił ws p ółp rac ownik om, ab y
p od zie lili s ię na małe grup k i i p rze d s tawił im zad ania d o wyk onania.
Mie li na nie c zte rd zie ś c i os ie m god zin. Z os tawił ic h w s amym ś rod k u
b urzy mózgów i c hyłk ie m op uś c ił s alę k onfe re nc yjną.
Z a d rzwiami p rzys tanął na c hwilę , zas tanawiając s ię , c o rob ić d ale j.
Z god nie z p lane m p ie rwotnym miał b rać c zynny ud ział w „ zab awie ” , le c z
w d rod ze d o hote lu zmie nił zamiar. W olał jak zwyk le p ozos tać na
ub oc zu. Mis ja, k tórą miał d o wyk onania, i tak zos tanie d op rowad zona
d o finału.
I jak te raz zagos p od arować wolny c zas ?
Re migius z W ię c e k , je go najb liżs zy ws p ółp rac ownik , miał d oje c hać
rano – w Krak owie zatrzymały go ważne s p rawy. Mare k żałował, że nie
ma p rzy s ob ie p rzyjac ie la. Moglib y raze m wyp ić p iwo, c hoć b ard zie j
p rawd op od ob nym b yło, że zos tawiłb y Re mk a w s ali k onfe re nc yjne j, ab y
te n na gorąc o notował ob s e rwac je z p oc zynań uc ze s tnik ów imp re zy, a on
i tak s p ę d ziłb y te n wie c zór s amotnie .
Z ap ad ła noc . P rze z ok no zob ac zył olb rzymią, s re b rną tarc zę k s ię życ a,
zawie s zoną b ard zo nis k o nad d rze wami ok alając ymi je zioro. Mę żc zyzna
uznał, że te n wid ok wart je s t uwie c znie nia. W b ie gł p o s c hod ac h na
p ię tro, d o p rzyd zie lone go mu p ok oju. W yłus k ał z torb y lus trzank ę
C anona. W ys ze d ł na k orytarz, a nas tę p nie w p oś p ie c hu zb ie gł na d ół,
d o hallu, i rus zył w s tronę wyjś c ia. Miał nad zie ję na zrob ie nie
c ie k awyc h zd ję ć – fotografowanie b yło je go życ iową p as ją.
W yc hod ząc , s p ojrzał w s tronę re c e p c ji, ab y s p rawd zić , c zy w
malownic zo p ołożonym hote lu c zuwa w god zinac h wie c zornyc h k toś , k to
w razie c ze go mógłb y otworzyć d rzwi, gd yb y zb yt d ługo zab awił na
rob ie niu zd ję ć . W te j k rótk ie j c hwili p onownie zob ac zył k e lne rk ę , a
rac ze j mignął mu p rze d oc zami p łomie ń rud yc h włos ów os wob od zonyc h
z k ok a i p us zc zonyc h na ramię luźno s p le c ionym wark oc ze m.
Z amias t rus zyć w s tronę wyjś c ia, p od s ze d ł d o re c e p c ji. C oś znac znie
Strona 20
s ilnie js ze go od p od s ze p tów zd rowe go rozs ąd k u p c hało go k u
d zie wc zynie .
– Dob ry wie c zór. Z nowu s ię s p otyk amy – zagad nął.
N ie znajoma p od nios ła znad k s iążk i wie lk ie zie lone oc zy.
Uś mie c hnę ła s ię d o nie go.
– W itam p onownie . N ie p owinie n p an b yć na p re le k c ji? – wyraziła
zd ziwie nie . W ie d ziała, że s alę zare ze rwowano d o d wud zie s te j d rugie j,
p óźnie j d la uc ze s tnik ów imp re zy zap lanowano zab awę w p ub ie .
– P owinie ne m, le c z d ałe m nogę . – Je go s łowa zab rzmiały nie malże jak
wyp owie d ź c hłop c a, k tóry nab roił, ale ma nad zie ję , że k ara go ominie . –
T o b yło k os zmarnie nud ne . Z jazd inte grac yjny to p rawd ziwy c yrk ,
ws zys c y p rze ś c igają s ię w p od lizywaniu, k ażd y tylk o p atrzy, ab y
wyk op ać d ołe k p od innymi i os iągnąć mak s imum k orzyś c i. N ie znos zę
te go – s twie rd ził oglę d nie . N ie wid ział p owod u, ab y op owiad ać je j o
s woje j roli w tym ws zys tk im.
– Miło s łys ze ć , że p an nie p lanuje k op ania d ołk ów. Ja tak że te go nie
lub ię , irytuje mnie waze liniars two. P ros zę mi uwie rzyć , że nawe t w tak
małym ś wiatk u jak te n hote l, nie b rak intryg i matac ze nia.
– W id zę , że ś wie tnie s ię rozumie my.
– N o, p owie d zmy – s twie rd ziła wymijając o. N ie zamie rzała go
wtaje mnic zać w s woje s p rawy.
– O wie le p rzyje mnie j je s t p os tać tutaj, niż k is ić s ię wś ród b and y
k arie rowic zów.
Mimo wad y wymowy p rzyje mnie b yło go s łuc hać – b ud ził s ymp atię i
zainte re s owanie .
Mare k p op atrzył na nią z uwagą, le c z nie p oc zynił wie lu nowyc h
ob s e rwac ji z wyjątk ie m d wóc h: p o p ie rws ze – te raz, gd y je j włos y nie
b yły up ię te w k ok a, p od ob ała mu s ię je s zc ze b ard zie j, a p o d rugie – d o
s c hlud ne j, b iałe j b luze c zk i p rzyp ię ty b ył inny id e ntyfik ator, na k tórym
wid niało imię „ Daria” .
– Daria c zy Maja? – zap ytał.
– A jak ie to ma znac ze nie ? – W zrus zyła ramionami.
– T ak ie , że i je d no, i d rugie imię p as uje d o p ani, a ja nie c hc iałb ym
zap amię tać p ani jak o b e zos ob owe j.
– Z ap amię tać ? – p owtórzyła, unos ząc le k k o je d ną b re w.
– T ak ic h włos ów i oc zu nie s p os ób zap omnie ć – s twie rd ził.
Z as k oc zył s ame go s ie b ie − nigd y wc ze ś nie j nie rozmawiał z k ob ie tami
w te n s p os ób . Z jak ie goś nie zrozumiałe go p owod u miał nad zie ję , że
d zie wc zyna nie zas zuflad k owała go jak o tanie go p od rywac za.
Ku je go zd umie niu roze ś miała s ię – nie zb yt głoś no, ab y nie zwrac ać
na s ie b ie uwagi.
– Oc zywiś c ie , że nie . Ile wie wióre k wid ział p an z od le głoś c i je d ne go