Dragonlance - Wojna dusz 1 - Smoki upadłego słońca

Szczegóły
Tytuł Dragonlance - Wojna dusz 1 - Smoki upadłego słońca
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dragonlance - Wojna dusz 1 - Smoki upadłego słońca PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dragonlance - Wojna dusz 1 - Smoki upadłego słońca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dragonlance - Wojna dusz 1 - Smoki upadłego słońca - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 WOJNA DUSZ TOM l Strona 2 SMOKI UPADŁEGO SŁOŃCA Strona 3 Margaret Weis, Tracy Hickman Przełożył Michał Jakuszewski Tytuł oryginału Dragons of a Fallen Sun Strona 4 Dedykowane z wyrazami wdzięczności Peterowi Adkinsonowi, dzięki któremu magia wróciła do świata Smoczej Lancy. Strona 5 Pieśń Miny Dzień już się skończył i w naszej mocy Nie leży powstrzymanie nocy. Kwiaty śpią i mv zamknijmy oczy, To dnia ostatnie już tchnienie. Czarna noc wszędzie zaległa Tam, gdzie gwiazd dusze odległych Od świata, którym władają Smutek, strach, śmierć i zniszczenie. Zaśnij, mój miły, zaśnij na wieki. Zaciśnij mocno obie powieki. Nie bój się nocy czarnej opieki. Zaśnij, mój miły, zaśnij na wieki. Nasze dusze mrok wkrótce pochłonie, Skryjemy się w jego zimnej toni. W pustce Pani, która w dłoniach Trzyma nitki naszych losów. Strona 6 Wojownicy, śnijcie o ciemności, Poczujcie dotyk słodkiej radości Małżonki Nocy i jej miłości do tych, którzy słuchają jej głosu. Zaśnij, mój miły, zaśnij na wieki. Zaciśnij mocno obie powieki. Nie bój się nocy czarnej opieki. Zaśnij, mój miły, zaśnij na wieki. Zamknijmy oczy, oddech wstrzymajmy, Wszyscy się woli jej dziś poddajmy I swe słabości szybko wyznajmy, Karku przed nią zginając. Potęga ciszy niebo przesłania, Nikt z nas nie zdoła pojąć otchłani, Co wszystkie nasze dusze pochłania, Kres strachom i smutkom dając. Zaśnij, mój miły, zaśnij na wieki. Zaciśnij mocno obie powieki. Nie bój się nocy czarnej opieki. Strona 7 Zaśnij, mój miły, zaśnij na wieki. KSIĘGA I Strona 8 l Pieśń Śmierci Krasnoludowie zwali tę dolinę Gamashinoch - Pieśnią Śmierci. Nikt spośród żywych nie przychodził tu z własnej woli. Tymi, którzy to robili, kierowała desperacja lub gwałtowna potrzeba bądź też po prostu wykonywali rozkaz dowódcy. Z każdą chwilą zbliżali się do opustoszałej doliny i słyszeli „pieśń” już od kilku godzin. Była straszliwa, niesamowita. Jej słowa, które nigdy nie były w pełni wyraźne, do końca rozróżnialne - przynajmniej nie dla zwykłego ucha - mówiły o śmierci i o jeszcze gorszym losie. Opiewały uwięzienie, gorzką frustrację, wieczne męczarnie. To był lament, pełen tęsknoty za miejscem zapamiętanym przez duszę - na zawsze utraconym pokojem i szczęściem. Gdy rycerze po raz pierwszy usłyszeli owe żałobne tony, ściągnęli mocno wodze, sięgając jednocześnie po miecze, i rozejrzeli się wokół. Strona 9 - Co to? - krzyczeli. - Kto idzie? Nikt jednak tamtędy nie szedł. Nikt z żyjących. Rycerze zerknęli na dowódcę, który stanął w strzemionach, spoglądając na wznoszące się z obu stron wyniosłe urwiska. - To nic - orzekł wreszcie. - Wiatr zawodzi wśród skał. Jedziemy. Popędził konia krętym traktem, który wiódł przez góry znane jako Władcy Zagłady. Podkomendni jechali za nim gęsiego, gdyż jar był zbyt wąski, aby konny patrol mógł nim podążać ramię przy ramieniu. - Nieraz już słyszałem, jak zawodzi wiatr, panie - mruknął jeden z rycerzy - i on nigdy nie przemawia jak człowiek. Ten głos mówi nam, żebyśmy się tu nie zapuszczali i lepiej go posłuchajmy. - Nonsens! - Dowódca szponu, Ernst Magit, odwrócił się w siodle, aby spojrzeć ze złością na zwiadowcę. - Głupie przesądy. Ale przecież wy, minotaurowie, słyniecie z tego, że uparcie trzymacie się niedzisiejszych zwyczajów i zacofanych poglądów. Pora już wkroczyć w nowoczesność. Bogowie odeszli. Moim zdaniem nie ma czego żałować. Teraz światem władamy my, ludzie. Z początku Pieśń Śmierci śpiewał pojedynczy kobiecy głos. Teraz dołączył do niego pełen strachu chór mężczyzn, kobiet i dzieci, wykonujących przeraźliwy hymn rozpaczy i smutku, który niósł się echem pośród gór. Kilka koni spłoszyło się, słysząc ten smętny dźwięk i nie chciało iść dalej. Zresztą, jeźdźcy nie nakłaniali ich do tego zbyt usilnie. Wierzchowiec Magita również się spłoszył i zaczął tańczyć. Rycerz zatopił ostrogi w jego bokach, zostawiając w nich głębokie, krwawe bruzdy. Rumak powlókł się niechętnie naprzód z opuszczonym łbem, strzygąc uszami. Dowódca szponu pokonał jakieś pół mili, nim przyszło mu do głowy, że nie słyszy za sobą tętentu kopyt. Obejrzał się i zobaczył, że został sam. Nikt z podkomendnych nie podążył za nim. Zawrócił wściekły i pocwałował w ich stronę. Połowa patrolu zsiadła z koni, a reszta miała bardzo niewyraźne miny. Ich rumaki drżały. - Głupie bydlaki mają więcej rozumu niż ich panowie - mruknął stojący na trakcie minotaur. Tylko nieliczne konie pozwalały się dosiąść minotaurowi, a jeszcze mniej było takich, które mogły dźwigać tak wielkie istoty. Galdar miał siedem stóp wzrostu, łącznie z rogami, i swobodnie dotrzymywał kroku patrolowi, biegnąc obok konia dowódcy. Magit nie zsiadł z rumaka. Zacisnął dłonie na łęku siodła, spoglądając na rycerzy. Był wysokim, bardzo chudym mężczyzną, jednym z tych, których kości wydają się związane stalowym drutem - był znacznie silniejszy niż na to wyglądał. W jego załzawionych, niebieskich oczach nie widziało się inteligencji ani głębi. Słynął z okrucieństwa, utrzymywania żelaznej - wielu powiedziałoby „bezmyślnej” - dyscypliny oraz całkowitego poświęcenia tylko jednej sprawie: Strona 10 sprawie Ernsta Magita. - Dosiądziecie koni i ruszycie za mną - oznajmił zimno dowódca szponu - albo złożę skargę do komendanta grupy na każdego z was z osobna. Oskarżę was o tchórzostwo, zdradę wizji i bunt. Jak dobrze wiecie, karą za każde z tych przewinień jest śmierć. - Czy może to zrobić? - wyszeptał jakiś nowo pasowany rycerz, który pierwszy raz wyruszył na wyprawę. - Może - mruknął posępnie jeden z weteranów - i zrobi. Rycerze dosiedli koni i podążyli naprzód, spinając rumaki ostrogami. Byli zmuszeni ominąć Galdara, który nadal stał pośrodku drogi. - Odmawiasz wykonania rozkazu, minotaurze? - zapytał rozsierdzony Magit. - Lepiej się zastanów. Może i jesteś protegowanym Protektora Czaszki, ale wątpię, czy to ci pomoże, jeśli oskarżę cię przed Radą jako tchórza i wiarołomcę. A sądząc z tego, co słyszałem, Galdarze - ciągnął drwiącym, konfidencjonalnym szeptem, opierając się o szyję wierzchowca - twój pan może nie być już tak bardzo skory cię osłaniać. Jednoręki minotaur, na którego nawet pobratymcy spoglądają z litością i wzgardą. Minotaur zdegradowany do pozycji „zwiadowcy”. Wszyscy wiemy, że przyznali ci ją tylko dlatego, że musieli coś z tobą zrobić. Słyszałem zresztą sugestie, żeby popędzić cię na pastwisko razem z resztą krów. Galdar zacisnął pięść, swą jedyną pięść, tak mocno, że ostre paznokcie wbiły mu się w ciało. Świetnie wiedział, że Magit chce go sprowokować do walki. Tutaj, gdzie nie było zbyt wielu świadków. Gdzie mógłby zabić kalekiego minotaura i po powrocie do domu twierdzić, że walka była uczciwa i chwalebna. Galdarowi nie zależało zbytnio na życiu, odkąd utrata prawej ręki przemieniła go ze straszliwego wojownika w pieszego zwiadowcę. Nie miał jednak zamiaru ginąć z rąk Ernsta Magita. Nie da mu tej satysfakcji. Ominął dowódcę, który rozciągnął wąskie usta w szyderczym uśmieszku. Patrol ponownie ruszył w drogę. Mieli nadzieję, że dotrą na miejsce przed zachodem słońca, nawet jeśli jego zimny, szary blask nie ogrzewał tu niczego. Żałobna Pieśń Śmierci nie milkła ani na chwilę. Po twarzy jednego z rekrutów spływały strumienie łez. Weterani jechali zgarbieni, jakby liczyli na to, że osłonią uszy ramionami. Nawet gdyby zatkali je sobie pakułami, nic by im to nie pomogło. Słyszeliby straszliwą pieśń, nawet gdyby przekłuli sobie bębenki. Pieśń Śmierci słyszało się w sercu. Patrol wjechał do doliny o nazwie Neraka. Dawno temu, w niepamiętnych czasach bogini Takhisis, Królowa Ciemności zostawiła na jej południowym krańcu kamień węgielny uratowany ze zniszczonej świątyni króla kapłana Istar. Kamień zaczął rosnąć, wchłaniając w siebie zło świata, aż wreszcie zmienił się w straszliwą, ogromną świątynię; świątynię wspaniałej, odrażającej Ciemności. Miała ona stać się dla Takhisis wrotami, umożliwiającymi jej powrót do świata, z którego Strona 11 wygnał ją Huma Smokobójca, ale powstrzymały ją miłość i poświęcenie. Mimo to Takhisis zachowała wielką moc i wypowiedziała światu wojnę, która omal nie doprowadziła do jego zniszczenia. Jej zawistni dowódcy zaczęli jednak walczyć między sobą niczym sfora dzikich psów, pojawiła się też grupa bohaterów - znaleźli oni w swych sercach moc, która pozwoliła im powstrzymać, pokonać i obalić boginię. Wściekłość Takhisis była tak wielka, że w szale zniszczyła świątynię w Nerace. Owego straszliwego dnia mury gmachu eksplodowały na zewnątrz i spadły z nieba deszczem wielkich, czarnych głazów, które obróciły w gruzy miasto Neraka. Oczyszczające pożary strawiły budynki przeklętego grodu, pochłonęły jego targowiska, zagrody dla niewolników oraz liczne wartownie, zasypując popiołem kręte, przypominające labirynt ulice. Po z górą pięćdziesięciu latach po mieście nie pozostał żaden ślad. Południową część doliny zaściełały odłamki szkieletu świątyni, a popiół dawno już uniosły wiatry. Nie rosły tu żadne rośliny, a wszelkie ślady życia pokrył piasek. Zostały tylko czarne głazy, gruzy świątyni. Wyglądały przerażająco i nawet Magit, ujrzawszy je po raz pierwszy, zadał sobie w myślach pytanie, czy postąpił rozsądnie, przejeżdżając przez tę część doliny. Mógł wybrać okrężną drogę, ale to oznaczałoby dodatkowe dwa dni, a i tak już był spóźniony, gdyż spędził kilka nocy z nową dziwką, świeżo pozyskaną przez jego ulubiony zamtuz. Musiał teraz nadrobić to opóźnienie i zdecydował się pojechać na skróty, przez południową część doliny. Czarna skała, z której zbudowano zewnętrzne mury świątyni, przybrała krystaliczną postać, być może z powodu siły wybuchu. Wystające z piasku głazy nie były szorstkie, lecz gładkie. Miały fasetkowane ściany i ostre krawędzie. Wyglądały jak czarne kryształy kwarcu, sterczące z szarego piasku. Niektóre z nich sięgały wysokości czterech mężczyzn. Ten, kto przyjrzał się im z bliska, mógł zobaczyć w nich własne odbicie, zniekształcone, ale łatwe do rozpoznania. Wszyscy towarzyszący Magitowi ludzie dobrowolnie przyłączyli się do armii Rycerzy Takhisis, skuszeni obietnicą łupów i niewolników zdobytych na wojnie, upodobaniem do przemocy i zabijania bądź też nienawiścią do elfów, kenderów, krasnoludów czy wszystkich, którzy się od nich różnili. Tych ludzi, którzy dawno już zapomnieli o wszelkich wyższych uczuciach, przeraził wygląd twarzy odbitych w czarnych kryształach, widzieli bowiem, że usta odbić otwierają się, aby zaśpiewać straszliwą pieśń. Większość zbrojnych zadrżała na ten widok i odwróciła pośpiesznie spojrzenia. Galdar starannie unikał patrzenia na wysokie, czarne kryształy. Gdy tylko je ujrzał, opuścił wzrok na znak szacunku i czci. Ernst Magit z pewnością powiedziałby, że to przesądy. Sami bogowie nie przebywali w tej dolinie. Galdar wiedział, że to niemożliwe. Wygnano ich z Krynnu przed z górą trzydziestu laty. Minotaur był jednak przekonany, że przetrwały tu ich duchy. Magit spojrzał na swe odbite w kamieniu oblicze. Tylko dlatego, że ów widok budził w nim lęk, zmusił się do patrzenia odbiciu prosto w oczy. - Nie jestem krową, która boi się własnego cienia! oznajmił, spoglądając znacząco na Galdara. Strona 12 Dopiero niedawno zaczął opowiadać te dowcipy o krowach. Uważał, że są bardzo zabawne i niesłychanie oryginalne. Dlatego powtarzał je przy każdej okazji. - Krową? Rozumiesz, minotaurze? Ernst Magit wybuchnął śmiechem. W jego rechot przesączyły się dźwięki Pieśni Śmierci, która nadała mu melodię i tonację - mroczną i nieharmonijną, kłócącą się z innymi głosami. Ten przerażający efekt wyraźnie wstrząsnął Magitem. Dowódca kaszlnął i ku wyraźnej uldze swych ludzi przestał się śmiać. - Ty nas tu sprowadziłeś, dowódco szponu - zauważył Galdar. - Wiedzieliśmy, że ta część doliny nie jest zamieszkana, że nie ukrywają się tu oddziały rycerzy solamnijskich, gotowych na nas uderzyć. Możemy bezpiecznie zmierzać do celu, pewni, że nie ma tu nic, co mogłoby nam zagrozić. Lepiej szybko stąd odjedźmy, żeby złożyć raport. Konie wjechały do południowej części doliny tak niechętnie, że niektórzy jeźdźcy byli zmuszeni ponownie zsunąć się z siodeł, zasłonić oczy rumaków i prowadzić je za uzdę, jakby ratowali wierzchowce z płonącego budynku. Zarówno ludzie, jak i zwierzęta wyraźnie pragnęli jak najszybciej stąd zniknąć. Wierzchowce przesuwały się ostrożnie w stronę traktu, którym tu przybyły. Ernst Magit pragnął opuścić to miejsce równie gorąco, jak jego podkomendni, i z tego właśnie powodu zdecydował, że tu zostaną. W głębi duszy był tchórzem i zdawał sobie sprawę z tej słabości. Całe życie starał się udowodnić samemu sobie, że nie jest to prawdą, lecz nigdy nie dokonał niczego rzeczywiście bohaterskiego. Kiedy tylko było to możliwe, starał się unikać niebezpieczeństw. To właśnie dlatego dowodził patrolami, zamiast razem z innymi Rycerzami Neraki oblegać pozostające w rękach Solamnijczyków miasto Sanction. Często jednak dokonywał mało ważnych, niezbyt ryzykownych czynów, które nie wiązały się z niebezpieczeństwem, ale mogły jemu i jego ludziom udowodnić, że wcale się nie boi. Jednym z takich czynów mogło być spędzenie nocy w przeklętej dolinie. Magit popatrzył ostentacyjnie na niebo, które miało kolor bladej, niezdrowej żółci. Bardzo osobliwy odcień, żaden z rycerzy nigdy jeszcze takiego nie widział. - Zapada zmierzch - oznajmił sentencjonalnie. - Nie chciałbym, żeby noc zastała nas w górach. Rozbijemy tu obóz i wyruszymy w dalszą drogę rano. Rycerze wlepili w swego dowódcę przerażone, pełne niedowierzania spojrzenia. Wiatr przestał wiać. W ich sercach nie rozbrzmiewała już pieśń. W dolinie zapanowała martwa cisza. W pierwszej chwili przywitali ją z radością, lecz z upływem czasu ją znienawidzili. Dławiła ich, przygniatała swym ciężarem. Nikt się nie odzywał. Czekali, aż Magit powie im, że był to tylko żart. Dowódca szponu zsiadł z konia. - Rozbijemy obóz w tym miejscu. Mój namiot dowodzenia ustawcie pod tym najwyższym monolitem. Galdarze, ty będziesz nadzorował rozbicie namiotu. Mam nadzieję, że poradzisz sobie z tak prostym zadaniem? Strona 13 Jego słowa wydawały się nienaturalnie głośne, a głos brzmiał ochryple i przenikliwie. Przez dolinę przemknął nagły podmuch, zimny i ostry. Wzbił w powietrze obłoki pyłu, które przemknęły nad jałową ziemią i znikły w oddali. - Popełniasz błąd, dowódco - rzekł spokojnym tonem Galdar, starając się w jak najmniejszym stopniu zakłócić ciszę. - Nie jesteśmy tu mile widziani. - A przez kogóż to, Galdarze? - zadrwił dowódca szponu Magit. - Przez te głazy? - Walnął otwartą dłonią w czar - ny monolit. - Ha! Cóż za tępa, przesądna krowa! Zsiadajcie z koni i bierzcie się za rozbijanie namiotów - dodał twardszym głosem. - To rozkaz. Ernst Magit rozprostował kończyny, demonstrując pełen spokój. Zgiął się wpół i wykonał kilka rozluźniających ćwiczeń. Ponurzy, niezadowoleni rycerze wykonali jego polecenie. Rozpakowali juki i zaczęli ustawiać małe, dwuosobowe namioty, które niosła połowa patrolu. Pozostali wydobyli z bagaży wodę i prowiant. Namiotów nie udało się rozbić. Żelaznych kołków nie sposób było wbić w skaliste podłoże. Każde uderzenie młotka niosło się echem po górach, wracało do nich stokrotnie wzmocnione, aż wreszcie wydawało się, że to góry uderzają w nich. Galdar odrzucił młotek, który ściskał niezgrabnie w jedynej dłoni. - O co chodzi, minotaurze? - zapytał Magit. - Jesteś taki słaby, że nie potrafisz wbić kołka namiotowego? - Sam spróbuj to zrobić, dowódco. Pozostali mężczyźni również odrzucili młotki. Spoglądali na Magita z posępnym wyzwaniem w oczach. Dowódca pobladł z gniewu. - Jeśli jesteście za głupi, żeby rozbić zwykły namiot, to możecie sobie spać pod gołym niebem! Nie próbował jednak wbić kołka w skaliste podłoże. Rozglądał się wokół, aż wreszcie wypatrzył cztery czarne monolity, tworzące nieregularny czworokąt. - Przywiąż mój namiot do tych głazów - rozkazał. Przynajmniej ja wyśpię się dziś dobrze. Galdar wykonał rozkaz. Obwiązał sznury wokół podstaw monolitów, cały czas mamrocząc minotaurze zaklęcie, mające przebłagać niespokojne duchy zmarłych. Rycerze próbowali przywiązać swe wierzchowce do monolitów, ale zwierzęta wyrywały się i wierzgały, porażone panicznym strachem. W końcu przeciągnęli sznur między dwoma głazami i przywiązali do niego konie. Niespokojne rumaki zbiły się w grupę, wybałuszając oczy. Trzymały się tak daleko od czarnych głazów, jak to tylko było możliwe. Strona 14 Gdy rycerze zajęli się pracą, Magit wyjął z juków mapę, omiótł jeszcze ludzi groźnym spojrzeniem, aby im przypomnieć o ich obowiązkach, rozłożył przed sobą płachtę papieru i zaczął się jej przyglądać ze spokojną, skupioną miną, która nikogo nie oszukała. Pocił się obficie, choć nic przecież nie robił. Cienie w dolinie stawały się coraz dłuższe. Ziemia była teraz znacznie ciemniejsza od nieba, które rozjaśniała płomiennożółta poświata. Było tu gorąco, znacznie cieplej niż w chwili ich przybycia, lecz z zachodu docierały niekiedy zimne powiewy, przynoszące chłód przenikający do szpiku kości. Rycerze nie wieźli ze sobą drewna na opał. Zjedli zimne racje, czy może raczej spróbowali je zjeść. Każdy kęs był pełen piasku, wszystko smakowało jak doprawione popiołem, dlatego wyrzucili większą część posiłku. Siedzieli na twardej ziemi i nieustannie oglądali się za siebie, wpatrując w cienie. Wszyscy wydobyli miecze. Nie było potrzeby wyznaczać wart, gdyż nikt nie miał zamiaru spać. - Ha! Tylko spójrzcie! - zawołał triumfalnie Ernst Magit. - Dokonałem ważnego odkrycia! Świetnie się złożyło, że spędziliśmy tu trochę czasu. - Wskazał na mapę, a potem na zachód. - Widzicie ten łańcuch górski? Nie jest zaznaczony na mapie. Z pewnością wypiętrzył się dopiero niedawno. Nie omieszkam zwrócić na to uwagi Protektora. Być może nadadzą mu nazwę na moją cześć. Galdar popatrzył na góry. Wstał powoli i wbił wzrok w niebo na zachodzie. Na pierwszy rzut oka formacja barwy żelaza i posępnego błękitu faktycznie sprawiała wrażenie nowo powstałego pasma górskiego. Po chwili minotaur zwrócił jednak uwagę na coś, co dowódca szponu przeoczył w swym entuzjazmie. Zjawisko rosło w przerażającym tempie. - Dowódco! - zawołał Galdar. - To nie jest góra! To chmury burzowe! - Jak już jesteś krową, to nie bądź w dodatku osłem - odparł Magit. Wziął kawałek czarnego kamienia, aby posłużyć się nim jak kredą i dodać Góry Magita do listy cudów świata. - Dowódco, spędziłem dziesięć lat na morzu, kiedy byłem młody - nie ustępował Galdar. - Wiem, jak wygląda sztorm. Ale czegoś takiego nigdy nie widziałem! Ławica chmur rosła niewiarygodnie szybko. Jej serce było czarne jak najgłębsza noc, kipiało i kotłowało się niczym jakiś nienasycony, wielogłowy potwór. Najpierw pochłaniała wierzchołki gór, a potem - w miarę jak się zbliżała - całe turnie. Zimny wiatr przybrał na sile, zasypując im oczy i usta piaskiem. Namiot dowodzenia załopotał szaleńczo, próbując się zerwać z uwięzi. I nagle wiatr zaśpiewał tę samą straszliwą pieśń. Wył i zawodził z rozpaczy, krzyczał z bólu i udręki. Targani gwałtownym podmuchem ludzie podnieśli się z wysiłkiem. - Dowódco! Musimy uciekać! - ryknął Galdar. - Natychmiast! Nim zacznie się burza! - Tak - zgodził się pobladły, wstrząśnięty Magit. Oblizał wargi, wypluwając z ust piasek. - Tak, masz rację. Musimy stąd zwiewać! Mniejsza o namiot! Przyprowadźcie mi konia! Strona 15 Z ciemności wypadła błyskawica, która uderzyła w ziemię nieopodal miejsca, gdzie stały konie. Zahuczał grom. Wstrząs zwalił z nóg kilku mężczyzn. Konie stanęły dęba, kwicząc i młócąc kopytami. Rycerze, którzy utrzymali się na nogach, próbowali uspokoić wierzchowce, te jednak na to nie pozwoliły. Zerwały się z uwięzi i pocwałowały w mrok, ogarnięte szaloną trwogą. - Łapcie je! - wrzasnął Ernst, lecz wichura okazała się tak gwałtowna, że rycerze ledwie mogli utrzymać się na nogach. Jeden czy dwóch postąpiło kilka chwiejnych kroków w tamtym kierunku, było jednak jasne, że pościg nie ma szans powodzenia. Chmury burzowe zakryły niebo, z łatwością wygrywając bój ze słonecznym blaskiem. Słońce zniknęło, pokonane przez ciemność. Zapadła noc, pełna niesionego wichrem piasku. Galdar nie widział nawet własnej dłoni. Nagle mrok rozproszyła kolejna potężna błyskawica. - Padnij! - ryknął, przywierając raptownie do ziemi. Leżeć płasko! Nie zbliżać się do monolitów! Niesiony wiatrem deszcz siekł ich z siłą miliona strzał wypuszczonych z łuków. Grad uderzał niczym żelazne cepy, dotkliwie raniąc i siniacząc. Galdar miał grubą skórę i odczuwał to jak ukąszenia mrówek, ale pozostali krzyczeli z bólu i strachu. Gorejące włócznie błyskawic uderzały tuż obok i ziemią wstrząsały potężne gromy. Galdar leżał na brzuchu, walcząc z impulsem, który kazał mu drzeć ziemię dłonią, aby skryć się w jej trzewiach. Gdy uderzyła następna błyskawica, ze zdumieniem zauważył, że Ernst Magit zamierza wstać. - Dowódco, padnij! - krzyknął i spróbował go złapać. Magit zmełł w ustach przekleństwo, starając się kopnąć Galdara w dłoń. Dowódca szponu pochylił głowę pod wiatr i powlókł się ku jednemu z monolitów. Przykucnął za nim, tak że potężny głaz osłaniał go przed deszczem i gradem. Usiadł na ziemi, śmiejąc się głośno z podkomendnych, oparł plecami o monolit i rozprostował nogi. Galdara oślepiła kolejna błyskawica i ogłuszył huk gromu. Wstrząs wyrzucił go w górę i wbił z powrotem w ziemię. Piorun uderzył tak blisko, że minotaur słyszał skwierczenie, czuł woń fosforu i siarki. A także czegoś innego. Przypalonego mięsa. Potarł oczy, próbując cokolwiek zobaczyć. Kiedy odzyskał wzrok, spojrzał na dowódcę i zobaczył u stóp monolitu tylko bezkształtną masę. Pod pokrywającą zwłoki czarną skorupą tlił się jeszcze ciemnoczerwony ogień. Magit zamienił się w kawał przypalonego miecha. Wiatr unosił bijący z niego dym, razem ze strzępkami zwęglonego ciała. Skóra na twarzy trupa spłonęła, odsłaniając wyszczerzone w ohydnym uśmiechu zęby. - Cieszę się, że nadal się śmiejesz, dowódco szponu mruknął Galdar. - Ostrzegałem cię. Minotaur przycisnął się jeszcze mocniej do ziemi, przeklinając przeszkadzające mu w tym żebra. 0 ile to było możliwe, deszcz rozpadał się jeszcze bardziej. Galdar zastanawiał się, jak długo Strona 16 potrwa burza. Wydawało się, że nie ma końca. Miał wrażenie, że urodził się podczas nawałnicy i zestarzeje się, a potem umrze, nim się zakończy. Czyjaś dłoń zacisnęła się na jego ramieniu i potrząsnęła nim mocno. - Spójrz! - Jeden z rycerzy podczołgał się do niego. - Tam! - Mężczyzna przycisnął usta do ucha minotaura i wrzeszczał ochryple, aby przekrzyczeć szum deszczu, łoskot gradu, bijące bez ustanku gromy i jeszcze gorszą od tego wszystkiego pieśń śmierci. - Coś się tam poruszyło! Galdar uniósł rękę i popatrzył w kierunku wskazanym przez rycerza, w samo serce doliny. - Zaczekaj na następną błyskawicę! - krzyczał człowiek. - Tam! O, tam! Następna błyskawica nie była snopem światła, lecz zasłoną płomienia, która zalała niebo, ziemię i góry fioletowobiałą światłością. Ujrzeli zmierzającą ku nim postać, która rysowała się na tle straszliwej łuny. Szła spokojnie pośród szalejącej burzy. Nie przeszkadzał jej huragan, nie bała się błyskawic, nie wzdrygała się, słysząc grzmoty. - Czy to ktoś z naszych? - zapytał Galdar. W pierwszej chwili pomyślał, że jeden z ludzi oszalał i uciekł w panice, tak jak konie. Gdy tylko jednak zadał to pytanie, zrozumiał, że się myli. Postać szła, nie biegła. Nie uciekała, a zbliżała się do nich. Blask zgasł. Zapadła ciemność i postać znikła. Galdar czekał niecierpliwie na następny piorun, który pozwoliłby mu ujrzeć obłąkaną istotę, stawiającą czoło wściekłości burzy. Po chwili ziemię, góry i niebo oświetliła jeszcze jedna błyskawica. Nieznajomy nadal zmierzał w ich stronę. Galdar odnosił wrażenie, że pieśń śmierci przerodziła się w hymn pochwalny. 1 znowu ciemność. Wiatr ustał. Ulewa przeszła w miarowy deszcz. Grad przestał padać. Gromy wybijały werbel, nadający rytm krokom niezwykłej, mrocznej postaci, która z każdą błyskawicą była coraz bliżej. Burza przeniosła się na drugą stronę gór, do innej części świata. Galdar wstał. Przemoczeni do suchej nitki rycerze ocierali wodę i błoto z oczu, spoglądając z przygnębieniem na mokre koce. Wiatr był zimny i przenikliwy - wszyscy drżeli z chłodu, z wyjątkiem Galdara, któremu gruba skóra i futro pozwalały wytrzymać niemal każdy ziąb. Minotaur strząsnął krople deszczu z rogów i czekał, aż tajemnicza postać znajdzie się w zasięgu głosu. Na zachodzie pojawiły się lśniące ostrym blaskiem gwiazdy. Wyglądało to tak, jakby tylna straż burzy odkrywała je po drodze. Zobaczyli też jeden z księżyców, który rzucał wyzwanie piorunom. Postać dzieliło od nich najwyżej dwadzieścia kroków. Galdar ujrzał wyraźnie przybysza w srebrzystym blasku księżyca. To był człowiek - młodzieniec, sądząc po szczupłym, jędrnym ciele oraz gładkiej twarzy. Włosy ściął bardzo krótko, zostawiając na głowie tylko ciemnorudą szczecinę. Nieobecność owłosienia podkreślała rysy twarzy, wysoko ustawione kości policzkowe, ostro zarysowany Strona 17 podbródek, łukowate usta. Miał na sobie koszulę i tunikę szeregowego pieszego rycerza oraz skórzane buty. Nie nosił miecza. Galdar nie zauważył też żadnej innej broni. - Stój, kto idzie!? - krzyknął ochryple. - Zatrzymaj się na skraju obozu. Młodzieniec wykonał rozkaz. Uniósł dłonie, aby pokazać, że są puste. Galdar wyciągnął miecz. To była niezwykła noc i nie zamierzał podejmować nawet najmniejszego ryzyka. Ściskał niezgrabnie broń w lewej dłoni. Właściwie nie potrafił nią władać. W przeciwieństwie do innych wojowników, którzy stracili kończynę, nigdy nie nauczył się walczyć drugą ręką. Przedtem był biegłym szermierzem, a teraz wymachiwał tylko niezdarnie orężem, mogąc równie łatwo zrobić krzywdę sobie, co przeciwnikowi. Ernst Magit wielokrotnie przyglądał się nieudolnym ćwiczeniom Galdara i rechotał wniebogłosy. Ale więcej już nie będzie się śmiał. Minotaur ruszył naprzód, ściskając miecz. Rękojeść była mokra i śliska. Miał nadzieję, że broń nie wymknie mu się z ręki. Młodzieniec nie mógł wiedzieć, że Galdar jest już jedynie cieniem wojownika. Minotaur wyglądał groźnie i trochę się zdziwił, że nieznajomy się przed nim nie wzdrygnął - nawet nie wyglądał na zbytnio zaniepokojonego. - Nie mam broni - oznajmił przybysz niskim głosem, który kłócił się z jego młodzieńczym wyglądem. Pobrzmiewał w nim jakiś dziwny tembr, słodki i melodyjny, w dziwny sposób przywodzący Galdarowi na myśl jeden z głosów, które słyszał w pieśni. Ta przeszła teraz w cichy szept, jakby na znak szacunku. To nie był głos mężczyzny. Galdar przyjrzał się uważnie nieznajomemu, jego szczupłej szyi, która wyglądała jak długa łodyga lilii podtrzymująca czaszkę - doskonale gładką i pięknie uformowaną. Popatrzył na gibkie ciało. Ramiona nieznajomego były muskularne, podobnie jak ukryte pod wełnianymi pończochami nogi. Mokra koszula, stanowczo zbyt obszerna, zwisała luźno ze szczupłych barków. Galdar nic nie widział pod mokrą tkaniną i nie był pewien płci tego człowieka. Pozostali rycerze zgromadzili się wokół minotaura. Wszyscy gapili się na zmokniętego młodzieńca, który lśnił niczym nowo narodzone dziecko. Mężczyźni marszczyli nieufnie brwi. Trudno było mieć do nich pretensje. Zadawali sobie to samo pytanie, co Galdar: co, w imię wielkiego, rogatego boga, któiy umarł i osierocił swój lud, robił ten nieznajomy w przeklętej dolinie podczas przeklętej nocy? - Jak się nazywasz? - zapytał Galdar. - Mina. Dziewczyna. Młoda dziewczyna. Miała najwyżej siedemnaście lat... albo i mniej. Choć przedstawiła się popularnym wśród ludzi kobiecym imieniem, choć potrafił teraz wyczytać jej płeć z gładkiego zarysu szyi i pełnych gracji ruchów, nadal miał wątpliwości. Było w niej coś bardzo mało kobiecego. Strona 18 Mina uśmiechnęła się lekko, jakby słyszała jego niewypowiedziane wątpliwości. - Jestem kobietą - zapewniła, wzruszając ramionami. - Chociaż to nie ma większego znaczenia. - Podejdź bliżej - rozkazał ostrym tonem Galdar. Posłuchała go i zbliżyła się o krok. Spojrzał jej prosto w oczy i omal nie zaparło mu tchu w piersiach. Widywał w życiu ludzi wszelkich rozmiarów i postaci, nigdy jednak nie spotkał istoty, która miałaby takie oczy! Nienaturalnie wielkie i głęboko osadzone, miały kolor bursztynu. Ich źrenice były czarne, a tęczówki otoczone obwódką cienia. Brak włosów sprawiał, że wydawały się jeszcze większe. Galdar miał wrażenie, że Mina składa się wyłącznie z oczu. Ich spojrzenie pochłonęło go, tak jak złoty bursztyn pochłania ciała małych owadów. - Czy ty tutaj dowodzisz? - zapytała. Galdar zerknął na zwęglone zwłoki leżące u stóp monolitu. - Teraz tak - stwierdził. Mina spojrzała w tym samym kierunku, zatrzymując na trupie chłodne, obojętne spojrzenie. Potem zwróciła złote oczy z powrotem na Galdara. Minotaur mógłby przysiąc, że widzi uwięzione w nich ciało Magita. - Co tu robisz, dziewczyno? - zapytał ostrym tonem. - Zgubiłaś się podczas burzy? - Nie, odnalazłam podczas niej drogę - odpowiedziała. Nie mrugała powiekami, a jej oczy lśniły bursztynowym blaskiem. - Znalazłam was. Wezwano mnie i odpowiedziałam na zew. Jesteście Rycerzami Takhisis, czyż nie tak? - Kiedyś nimi byliśmy - odparł z przekąsem Galdar. - Długo czekaliśmy na jej powrót, ale teraz dowódcy przyznają to, co większość z nas wiedziała już od dawna. Bogini nie wróci. Dlatego nadaliśmy sobie nazwę Rycerzy Neraki. Mina wysłuchała jego słów i zastanowiła się nad nimi. Najwyraźniej przypadły jej do gustu, gdyż skinęła z po wagą głową. - Rozumiem. Przybywam tu po to, aby przyłączyć się do Rycerzy Neraki. W innym czasie bądź miejscu rycerze mogliby zachichotać albo wygłosić nieuprzejme uwagi. Teraz jednak nie mieli głowy do żartów, Galdar również. Burza okazała się przerażająca, niepodobna do żadnej, jaką dotąd widział, mimo że przeżył na tym świecie już czterdzieści lat. Dowódca szponu nie żył. Czekała ich długa droga na piechotę, chyba że jakimś cudem zdołają odzyskać konie. Nie mieli nic do jedzenia, gdyż wierzchowce uniosły ze sobą wszystkie zapasy. Nie mieli wody poza tą, która uda się wyżąć z mokrych koców. - Powiedz głupiej smarkuli, żeby uciekała do mamy - warknął niecierpliwie jeden z rycerzy. - Strona 19 Co teraz zrobimy, poddowódco? - Uważam, że powinniśmy stąd zwiewać - dodał następny. - Jeśli będzie trzeba, jestem gotowy iść całą noc. Rozległ się chóralny pomruk zgody. Galdar podniósł wzrok. Niebo pojaśniało. Słychać jeszcze było gromy, lecz tylko w oddali. Gdzieś na zachodzie, na horyzoncie, rozjarzały się fioletowe błyskawice. Księżyc dawał wystarczająco wiele światła, aby można było iść. Galdar czuł się zmęczony, niezwykle zmęczony. Mężczyźni mieli zapadnięte policzki i wszyscy byli bliscy ostatecznego wyczerpania. Wiedział jednak, co czują. - Ruszamy - oznajmił. - Ale najpierw musimy coś zrobić z tym. Wskazał kciukiem na tlące się ciało Ernsta Magita. - Zostawmy je - zasugerował jeden z rycerzy. Galdar przecząco potrząsnął rogatą głową. Cały czas zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nie spuszcza z niego swych niezwykłych oczu. - Chcecie, żeby do końca życia straszył was jego duch? - zapytał rycerzy. Popatrzyli na siebie nawzajem, a potem zerknęli na ciało. Jeszcze wczoraj ryknęliby śmiechem na samą myśl, że mógłby ich straszyć duch Magita. Dzisiaj już nie. - To co mamy z nim zrobić? - zapytał jeden płaczliwie. - Nie damy rady pochować skurczybyka. Grunt jest za twardy. A na stos nie mamy drewna. - Owińcie ciało w namiot - poradziła Mina. - Potem usypcie kopiec z tych kamieni. Nie on pierwszy zginął w tej dolinie... - dodała chłodnym tonem - i nie będzie też ostatni. Galdar obejrzał się za siebie. Namiot, który przywiązali między monolitami, był nietknięty, choć uginał się od ciężaru nagromadzonej na płótnie deszczówki. - Dziewczyna ma rację - stwierdził. - Zdejmijcie ten namiot i zróbcie z niego całun. Tylko migiem. Im szybciej się z tym uporamy, tym prędzej będziemy mogli ruszyć w drogę. Zdejmijcie też z niego zbroję - dodał. - Musimy ją dostarczyć do kwatery głównej jako dowód jego śmierci. - Jak mamy to zrobić? - zaprotestował jeden z żołnierzy, me kryjąc wstrętu. - Ciało przywarło do metalu, jak przypalony stek do rusztu. - Trzeba będzie ciąć - stwierdził Galdar. - Wyczyśćcie zbroję najlepiej, jak się da. Nie lubiłem go aż tak bardzo, żebym chciał wlec ze sobą kawałki jego ciała. Mężczyźni wzięli się do makabrycznej roboty, chcąc jak najszybciej z nią skończyć. Galdar odwrócił się i zobaczył, że wielkie, bursztynowe oczy Miny wciąż spoglądają na niego. Strona 20 - Wracaj do domu, dziewczyno - powiedział szorstko. - Będziemy wędrować szybko. Nie mamy czasu chuchać na ciebie. Poza tym, jesteś kobietą, a ci żołnierze nie słyną z poszanowania dla czci niewieściej. Lepiej uciekaj do domu i rodziny. - To jest mój dom - odparła Mina, rozglądając się po dolinie. W czarnych monolitach odbijał się blask gwiazd, jakby głazy przywoływały do siebie blade, zimne gwiazdy. A rodzinę właśnie sobie znalazłam. Zostanę rycerzem. To moje powołanie. Poirytowany Galdar nie wiedział, co na to powiedzieć. Towarzystwo tej niesamowitej kobiety-dziecka było ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Wydawała się jednak tak spokojna, tak ab - solutnie panowała nad sobą i nad sytuacją, że nie przychodził mu do głowy żaden racjonalny argument. Przemyślał sprawę i zaczął wsuwać miecz do pochwy. Była mokra i śliska, a on nie trzymał broni zbyt pewnie i w rezultacie omal jej nie wypuścił. Nie dawał jednak za wygraną. Podniósł wzrok i przeszył dziewczynę wściekłym spojrzeniem, ostrzegając ją, aby nie ważyła się choćby uśmiechnąć ze wzgardy czy litości. Mina obserwowała bez słowa jego wysiłki. Jej twarz nic nie wyrażała. Wreszcie Galdar zdołał wepchnąć miecz do pochwy. - Jeśli chcesz wstąpić do rycerstwa, to najlepiej będzie, jak zgłosisz się do miejscowej kwatery głównej i podasz swoje imię. Zaczął recytować zasady werbunku i wyliczać wymagane elementy szkolenia. Mówił, że potrzebne są lata trudu i poświęceń, lecz cały czas myślał o Magicie, który po prostu kupił sobie wstąpienie do rycerskiego stanu. Nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie słucha jego słów. Miał wrażenie, że przemawia do niej jakiś inny głos głos, którego nie słyszał. Wpatrywała się w pustkę, a jej gładka twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu. Przestał mówić. - Czy nie jest ci trudno walczyć jedną ręką? - zapytała. Łypnął na nią ponuro. - Może i nie jest mi łatwo - przyznał zjadliwym tonem - ale dam radę ściąć ci ten ostrzyżony łeb! - Jak się nazywasz? - zapytała z uśmiechem. Odwrócił się. Rozmowa była skończona. Rycerze zdołali już oddzielić Magita od zbroi i zawijali w namiot wciąż tlące się ciało. - Galdar, prawda? - ciągnęła Mina. Odwrócił się zdumiony, zastanawiając się, skąd zna jego imię. Z pewnością usłyszała je od któregoś z rycerzy, pomyślał. Nie przypominał sobie jednak, aby