Daj mi - DIENIEZKINA IRINA

Szczegóły
Tytuł Daj mi - DIENIEZKINA IRINA
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Daj mi - DIENIEZKINA IRINA PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Daj mi - DIENIEZKINA IRINA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Daj mi - DIENIEZKINA IRINA - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IRINA DIENIEZKINA Daj mi Z rosyjskiego przelozyla Malgorzata BuchalikDla Nigera, Leny Siku, Naski i Kaspra DAJ Ml! Gdy wtedy zamarzlas, przejrzalem na oczy. Myslalem, ze chlod nas na wieki rozlaczyl, I juz cie nie znajde, ani ty mnie, Na zawsze, na amen przysypal nas snieg...* -Co chcesz? Kawe? Lapa stal posrodku pokoju goly do pasa, zmieszany i spocony. Slipy wylazily mu ze spodni. Chcialam powiedziec: "Ciebie", ale pomyslalam, ze pogubi sie jeszcze bardziej i zwyczajnie wrosnie w podloge. I bedzie tak stal jak slup. I co wtedy zrobie? -Kawe? Czy herbate? -Kawe, kawe... Lapa z ulga otworzyl szafke, wlaczyl czajnik, pogrzebal w lodowce, wyjal mleko. Otworzyl, nerwowo wypil lyk, postawil. Znowu zajrzal do lodowki i wyciagnal butelke piwa. Potem druga. Odkapslowal i przyssal sie chciwie. Usiadlam przy stole i podparlam glowe rekami. Lapa ma sterczace wlosy, skrecone w igielki, jak u jeza. W uchu dwa srebrne kolka, duzy nos, szczeniece okragle oczy. W ogole caly jest jak szczeniak: ruchliwy, miekki, gibki, jak mawia moja przyjaciolka, Wolkowa - "nic tylko pomietosic". Lapa jest piekny. Ma marzenie: idzie sobie ulica, a na niego rzucaja sie panny, wrzeszczac: "Lapa! Lapa!", i obciagaja mu. Lapa gra punk rocka i chce zostac slawny. I chce jeszcze, zebym nie siedziala tu jak jakis * Teksty piosenki zespolu "BANDar-log". 7 balwan i nie wkurzala go. A moze nie chce. Co ja wlasciwie wiem o Lapie. Czajnik zabulgotal. Lapa nasypal kawy, cukru i zalal wrzatkiem. A sam usiadl naprzeciwko i w skupieniu zapalil papierosa. Wbil mi wzrok miedzy oczy. Pare slow o mnie: jestem o piec centymetrow wyzsza od Lapy, mam dlugie ciemne wlosy, piwne oczy, zero kompleksow i figure modelki. Tak mi powiedzial jeden koles, ale ja wiem swoje - moglabym gdzieniegdzie schudnac, a brzuch mam plaski nie od gimnastyki, a dlatego, ze malo jem. A tak w ogole to Lapa jest moim mezem. Wzielismy slub wirtualnie, wlasciwie on sam wzial, a ja tylko klikalam "Tak". Widzial, padalec, moje zdjecia, ale swoich nie przyslal. Pisal, ze nie ma aparatu, potem znowu skanera, to czegos tam jeszcze. Pogadalam z Wolkowa i doszlysmy do wniosku, ze pewnie sie boi, bo jest brzydki jak noc. A chuj z nim. Kiedy zaproponowal, zebysmy spotkali sie w metrze, Wolkowa tylko teatralnie westchnela i machnela reka. Mnie tez bylo wszystko jedno. Poszlysmy z gory przygotowane na rozczarowanie. Stoimy cale wypieknione w tym metrze: ja w obcislej koszulce i szatach prawie bikini. Wolkowa w dlugiej niebieskiej sukience, pokazujac wszystkim, ze tu ma piersi, tu pupe, a wszystko duze, soczyste. Blond wlosy starannie ulozone i zalane lakierem - "Nie to co ty, jakby piorun w miotle strzelil". Duzy nos. Ale nie psuje calosci. Dodaje charakteru. Faceci tylko z nogi na noge przestepuja. A jak idziemy we dwie, to juz w ogole koniec swiata. No wiec stoimy przy ruchomych schodach i patrzymy, jak jada na nas ludzie. Rozni. -Ty patrz, co za morda-a! -A-a-a!! Gapi sie na nas! F-fuj! -Byle nie ten, nie ten! -O jasna dupa... Nie, nie lez tutaj! -Nie, tylko nie ten potwor, blagaaaam! 8 Stoimy tak i szepcemy, i tak sie nakrecilysmy, ze w koncu nic tylko uciekac z metra na leb na szyje.-Ale dobra, jeszcze chwile. Nagle patrze: ida w nasza strone, dwie sztuki. Jeden do niczego, wypisz wymaluj radziecki pies pluszowy. Drugi - pepsi, pager, MTV, wlosy na zel, usta jak landrynki, pysk wre-edny Sliczny jak z obrazka. -Ktory z was jest moim mezem? - zapytalam ochryplym z nerwow glosem, kiedy Wolkowa przetrawiala informacje: "Stac, nie uciekac. Modele na wybiegu". -Ja - odpowiedzial skromnie Lapa. - A to Krez. Krez potrzasnal dawno niestrzyzonymi wlosami i usmiechnal sie jak ostatni wsiok. Twarz okragla, brzuch okragly, prosty jak tyczka. A Lapa caly dumny. No i teraz siedze u niego w kuchni, a on pali i zdaje sie ma mnie w nosie. Jest dwa lata mlodszy ode mnie. I co z tego? Szybko wypilam kawe, parzac sobie jezyk, wstalam i ruszylam do drzwi. -A ty dokad? - ocknal sie Lapa. -Do domu! -Glucha noc, dokad pojdziesz? -A niby co mam tu robic? Lapa zamyslil sie. Moze przesadzil wtedy na czacie, kiedy zasypywal mnie wyznaniami typu: "Myszko moja! Bardzo-bardzo cie kocham!". Moze nie trzeba bylo? Prosze, juz dwa miesiace minely od spotkania w metrze, widujemy sie raz w tygodniu, pare razy bylismy na probie. Pamietam, ze gitarzysta Witia zaspiewal wtedy jakis kawalek zamiast Kreza, ICrez wsciekl sie i obrazil, bo w koncu to on jest wokalista, a nie Witia. Witia moze sie wyzywac na gitarze. A tak ICrez wyszedl na idiote, i to przy mnie i Wolkowej. Jakby w ogole nie mial tam nic do roboty. Niby wokalista, ale bez niego tez sie obejdzie. A bez Lapy nijak, najlepszy perkusista. Biedny Krez... Mniejsza o to. Wolkowa z miejsca postawila diagnoze: chlopcy sliczni jak laleczki, ale "zwyczajnie znajomi i juz". Wolkowa 9 lubi inny towar: dzianych gosci. Lape i K. oddala mi bez bolu. Ale dla mnie tez byli "zwyczajnie i juz". Nie wiedziec czemu. Ladny "maz". -Odprowadzic cie? Postanowilam pokazac, na co mnie stac, i oswiadczylam: -Sama dojde, co ja, dziecko? Faktycznie. Od Lapy do metra mialam trzy kroki. A potem prawie godzine trzeba tluc sie na Wyborgskie. Mieszkamy z Lapa na dwu roznych koncach miasta. -No to uwazaj na siebie. Zadzwon, jak dojedziesz. Nic nie odpowiedzialam i trzasnelam drzwiami. Tez cos, Chcha... Chala. Na stacji przyczepil sie do mnie jakis zalany w trabke chlopak, wysoki, z dlugimi wlosami i w ciemnych okularach, z butelka "Pietrowskiego" w rece. Szlam i nic nie odpowiadalam, przeklinajac Lape i siebie za to, ze cholera wie czego chce od Lapy. Cp to w ogole za gosc. A tymczasem ten popapraniec lapie mnie za reke i nawija cos histerycznie. Przestraszylam sie. W koncu pijany. -Ma-a-la, jak sie na-a-a-zywasz? A co, nie powiesz? No powiedz! Ja jestem Wowa! Z naprzeciwka szla na nas banda malolatow. "No slicznie - pomyslalam. - Jeszcze tylko brakuje, zeby sie przyczepili. Wtedy to na pewno Lape przeklne". Malolaty byly coraz blizej. Na czele zasuwal maly, niedomyty szczeniak na oko ze dwanascie lat. -Chlopaki, to ten! - powiedzial. Wyhaczyli zalanego Wowe konkretnym ciosem w pysk. Butelka piwa zakolysala sie, wysliznela z jego spoconych lap i odleciala na bok. Stalam i tepo patrzylam, jak kilku smarkaczy skacze mu po glowie, a inni z rozmachu kopia w brzuch. Chcialam cos zrobic, ale rece i nogi jakby mi odjelo. Dalej malo co pamietam. Dwudziestu nawalalo jednego, a ten skamlal i wyl. Zaslanial sie rekami, wil na 10 wszystkie strony i wciaz wpadal pod martensy Na asfalcie utworzyla sie ciemna kaluza krwi. Dookola zbierali sie gapie: dwu grubych facetow, staruszka z siatka, dziewczynka z lodami... Otrzezwil mnie zwierzecy ryk. Popapraniec trzymal sie za glowe, czolgal i wrzeszczal. Nie widzialam twarzy, tylko krew. Gowniarz w szerokich spodniach okladal go lancuchem. -No co jest? Obok mnie stal ten dwunastoletni i uwaznie spogladal mi w twarz. Taki sobie szczeniak. Niedomyty, krotko ostrzyzony, w koszulce z napisem: "Fuck the stupid chicks". Mial tak niewinne jasne oczka, ze z miejsca poczulam sie doswiadczona zyciowo panna i powaznym tonem powiedzialam: -Pieprzone sukinsyny... - i po krotkim namysle dodalam: - Skunksy. W koncu dwudziestu na jednego to juz przesada. Popapraniec nie popapraniec, niby nic mi do niego. Ale sa jakies zasady. Szczeniak zacisnal wargi i zamyslil sie, a potem radosnie odpowiedzial: -Bo on ze swoimi dojebal Dieni. Leb mu rozwalil!... -No i co z tego - zrobilo mi sie glupio. -Jak to co z tego? No wiesz?! "Faktycznie - pomyslalam. - Mnie jakos nikt nie bije, nawet milo ze mna rozmawiaja i patrza w oczy". I wzruszylam ramionami. Podszedl do nas wysoki raper, pobrzekujac lancuchem. -Czesc! - burknal niskim glosem. Aha... Uszy sterczaly spod cyklistowki, ostre rysy, bezczelne oczy. A dlonie piekne, tak, piekne. Dlonie od razu mi sie spodobaly. -To lece, chlopcy - powiedzialam i szybko przecisnelam sie miedzy malym a raperem. Ale wtedy piekne dlonie zagrodzily mi droge. -A gdziez to pani mieszka? 11 -Na Zeni Jegorowej! Raper zrobil wielkie oczy i prychnal. Ciagle jednak stal jak szlaban, z rozlozonymi ramionami. -Od chuja stad, Niger - wyjasnil radosnie maly. -To daj swoj telefon - zwrocil sie do mnie raper, nie sluchajac go. Znowu wzruszylam ramionami i wymamrotalam numer. Im szybciej powiem, tym szybciej sie odczepia. Niger zapisal cyfry na dloni i oddal mi dlugopis. Maly wbil wzrok w rapera i mrugal. -Dienia tez tam mieszka, to cie odprowadzi - stanowczo odpowiedzial mu Niger, odcinajac mi droge ucieczki. Pol godziny pozniej zatykalo mi uszy w metrze, a obok siedzial i gapil sie w przestrzen wspomniany Dienia. Ktoremu popapraniec rozwalil leb. Rana jak trzeba -szwy i elegancka plama jodyny. Dienia przypominal aktora Ryana Goslinga z "Fanatyka". Tak samo ogolony, oczy wlaza na siebie, prosty nos, usta w dziob. Ale generalnie w porzadku, calkiem sympatyczny. Nie przystawial sie, co w koncu mile. I tak juz mialam dosc swoich golych nog i obcislej koszulki. Mimo wszystko siedzialam jak na szpilkach. Nigdy nic nie wiadomo. Dienia w milczeniu odprowadzil mnie pod dom, pomachal i poszedl sobie. Wpadlam do klatki, katem oka pewnie setny raz przeczytalam nabazgrane na scianie "WU-TANG Clan", zlapalam winde i odetchnelam z ulga. -Dzwonil Ilia - poinformowala mama. - I w ogole co to ma byc. Noc na dworze, a ta lazi nie wiadomo gdzie! Zeby mi to bylo ostatni raz! - nakrecala sie i rozezlala coraz bardziej. - Zadnych liii... Iliow... Zamknelam drzwi pokoju i wlaczylam komputer. Kiedy zaczal warczec, wykrecilam numer. -Tak? - odezwal sie Lapa. -Dzwoniles? 12 -Dzwonilem. -Jestem w domu. -To dobrze. Zadzwon kiedys. Niedlugo mamy koncert w "Mleku", to cie zabiore. - OK. -To czesc. -Czesc. Odlozylam sluchawke. Co za balwan! Snieta ryba! A wlasciwie nie snieta, tylko ma mnie w nosie. Co jest? Kazdy inny za mna poleci, wystarczy, ze spojrze milej. A na Lape gapie sie, gapie i nic. Siedzi, pali, odwraca wzrok. Albo na probach, wszyscy staja na uszach, zeby mnie jakos rozerwac (szczegolnie Krez), a ten bebni sobie, tylko plecy widac. Raz skaleczyl palec o wyszczerbiony talerz. Krew ciekla na jego ciemnozielone szorty, on wsciekle ssal rane i przy okazji upapral pol sali. Cala perkusja w brunatnych plamach. Siedzialam i myslalam: moze dac mu chusteczke? Wolkowa tracala mnie lokciem - no, daj. Ale... cos bylo nie tak, jakos nie moglam powiedziec: "Lapa, masz, przewiaz sobie palec". Nie wiem dlaczego. Nie patrzyl na mnie. Pewnie nie potrzebowal moich chusteczek. W sluchawkach rozlegalo sie radosne wycie: "Dzien i noc popalac, nigdy nie odpoczywac, imprezowac i bywac, gdzie trzeba i gdzie nie trzeba. Duza forse kosic, jeszcze wieksza przepijac, prochami zagryzac, byle nie pasc na pysk". To o Lapie. Wprawdzie nie bierze, ale pije jak smok, pali papierosa za papierosem, nie odpoczywa i kiedy ma koncerty, bywa gdzie trzeba i gdzie nie trzeba. Kiedys stanie sie slawny, a ja bede szpanowac, ze to niby moj maz. Najpierw lazil za mna po sieci, codziennie wysylal maile "TESKNIE" capslockami i rzadek wykrzyknikow A teraz w realu probuje go jakos rozruszac, zeby zrozumial, ze chce, zeby dalej bylo tak ostro, jak na poczatku. Bo w tym caly jest ambaras, cholera... A on pali. I patrzy gdzies w bok. Pije piwo. I patrzy gdzies w bok. Gra na perkusji jak wsciekly. I ciagle 13 jakbym dla niego nie istniala. To po co prosi, zeby zadzwonic? Po co zabiera mnie i Wolkowa zKrezem do Peterho-fu? Fajnie bylo, wlazilismy do wszystkich fontann, w ktorych oczywiscie nie wolno sie kapac, nawet jalds milicjant chcial nas pognac. A potem w ostatniej fontannie bylo slisko i Lapa wzial mnie za reke. Albo ja jego. Nie pamietam. Stalismy w strugach wody, trzymajac sie za rece, i wszystkim dookola bylo bardzo wesolo. Lapie rozpuscily sie "igly", cala glowe mial w zelu. Stalismy i trzymalismy sie za rece, a Wolkowa za cholere nie mogla nam zrobic zdjecia. W koncu zrobila i wylezlismy z dlonia w dloni. Dalej juz kazdy sam, wszystko sami. Do dzisiaj sami. Wszedzie chodzimy sami i wszystko jest "zwyczajnie i juz". "Same hity pisac i nigdy nie sciemniac, i nie grac na nerwach, i zawsze byc w porzo. Nigdy nie marudzic, tylko swoje robic, cale zycie zyc jak krol rock and rolla!..." Wesolo zadzwonil telefon. Az podskoczylam. Spojrzalam na zegarek - aj! Pierwsza w nocy! -Klucha? - pieszczotliwie odezwala sie w sluchawce Wolkowa. -Klopsik?! -Zgadnij, skad dzwonie!!! Chwile nasluchiwalam. Ze sluchawki oprocz posapy-wania Wolkowej dobiegal daleki lomot muzyki. -Z jakiejs dyskoteki!... -No! A zgadnij, z czego dzwonie! -Z komorki. Jakos za szybko zgadlam, popsulam Wolkowej zabawe. Zmienila wiec ton na obojetny: -Poznalam dzis faceta. Trzydziesci siedem lat. Na-dzian-ny... Podrzucil mnie z pracy do domu, potem poszlismy do baru, a potem tu. Tarasowa tez jest. Ale goscia ma gorszego! Chi-chi! -Jasna sprawa - polowalam glowa, chociaz Wolkowa nie mogla mnie widziec. -A ty gdzie sie szlajalas? - zmienila w koncu temat. 14 -Bylam u Lapy. - Aha... No tak. - Wolkowa juz mnie nie sluchala. - Dobra, Klucho, zadzwonie jutro z roboty. Siema! -No czesc. Wolkowa lubi mnie dolowac, ale nie moze beze mnie zyc. Uwielbia byc w centrum uwagi, poderwac faceta, przespac sie z nim (nazywa sie to "wklad wlasny"), a potem dlugo i malowniczo opowiadac, ile to i za ile zjadla i co pila, i jaka fajna fura, i jaki to facet "idijota", a ona zawsze piekna i wspaniala. Slucham jednym uchem, bo ile mozna. Jakos mnie to wszystko nie bawi, na miejscu Wolkowej chyba umarlabym z nudow. Wolkowa gardzi mna za to i uwaza, ze nie umiem isc na calosc. Ale lubi mnie i okropnie teskni, jesli dlugo sie nie widujemy. Dienia siedzial na lawce. Rece trzymal w kieszeniach. Wyszlam i potknelam sie o niego wzrokiem. Przystanelam. -Czesc - powiedzial wesolo i poszedl. - Pomyslalem, ze cie gdzies odprowadze. -To odprowadzaj - wzruszylam ramionami i zlapalam sie na mysli, ze ostatnio bardzo czesto wzruszam ramionami. Zycie zaczelo mnie przerastac. Dienia odprowadzil mnie do metra, a potem, po krotkim namysle, na uczelnie. Po drodze opowiadal mase ciekawych rzeczy. Ma dwadziescia lat. Wiosna wyszedl z wojska. Sluzyl w dywizji tamanskiej, byl w Czeczenii, "duchy" wystrzelafy na jego oczach wszystkich chlopakow, tylko on zostal przy zyciu. A teraz jest ochroniarzem, ale nudzi sie w tym miescie i w ogole "w cywilu". Dziewczyna miala na niego czekac, az wyjdzie z wojska, ale nie doczekala sie i wyszla za maz. Na koniec dlugo rozwodzil sie nad tym, ze trzeba by pojechac z powrotem do Czeczenii. W glebi duszy powiedzialam: "o nie". Dienia podobal mi sie. Nie wiem dlaczego. Olewal wszystko rowno, w oczach mial to wypisane. Cokolwiek by sie stalo ze 15 swiatem, on tylko popatrzy, wlozy rece do kieszeni i pojdzie swoja droga. Nic go nie ruszalo. O takich mowi sie: "Nie biora sobie do serca". Tez bym tak chciala. Caly dzien usilowalam olewac rzeczywistosc i nawet odnioslam na tym polu pewne sukcesy. To znaczy calkiem beztrosko opuscilam zajecia z rosyjskiego, w dodatku dyktando. Dienia czekal na mnie pod soborem Kazanskim, siedzac luzacko na lawce. Usmiechnal sie. Ja tez. I poszlismy na spacer. Wieczorem wpadla do mnie czerwona ze.zlosci Wol-kowa. -Gdzie lazilas caly dzien, zolzo? - zasyczala, wskakujac na lozko z butelka piwa w lapie i wlaczajac telewizor. - Pusc mi "Simpsonow". Caly dzien nie moge sie do ciebie dodzwonic. -Bylismy na spacerze. -Co znowu za my? -Z Dienia. Wiesz, wracalam wczoraj od Lapy i poznalam takiego chlopaka. Mieszka tu niedaleko. Wolkowa ledwie dosluchala i z miejsca zaczela szczegolowa relacje z wczorajszego wieczoru, plynnie przechodzacego w noc i rownie plynnie w poranek: -Forsy ma jak lodu! Jezdzi beemwica. I ciagle tylko cmokal: "Ach Lena, no po prostu napatrzec sie na ciebie nie moge!". Fundnal mi striptizera za paczke! A potem pojechalismy do niego, i Tarasowa z jego kumplem spali na podlodze, bo lozko bylo jedno, a ja na lozku! A pale ma jak kij bejsbolowy! O-o! Rano odwiozl mnie do pracy, musialam mu zostawic numer telefonu... -Przyjedzie jeszcze? -Nie wiem - powiedziala beztrosko Wolkowa. - A twoj Dienia jak? Dobrze sie caluje? -Nie wiem, nie probowalam - odpowiedzialam szczerze. Wolkowa sceptycznie podrapala sie w policzek i oswiadczyla: 16 -No to hop, lecimy. Zmierzchalo. Chcialysmy isc do "Grubego", niezly lokal, a my w superkieckach, obcasy, nie pogadasz, ale po drodze ktos krzyknal za nami: -Stac! Nogi do gory! Wolkowa zatrzymala sie i niepewnie spojrzala na towarzystwo opodal. Podszedl do nas usmiechniety Dienia. -Witam panie. -Czesc! - ucieszylam sie. -Czesc - powiedziala chlodno Wolkowa, cala soba demonstrujac, ze zasluguje na oklaski, auto i kwiaty, a nie powitanie jakiegos "malolata". Malolat to kazdy chlopak do dwudziestego szostego roku zycia i bez samochodu. Samochod dodaje mezczyznie uroku. I prestizu. Tymczasem podeszli pozostali: jacys chlopcy, ktorych nie znalam, panna z jajowata glowa, oblepiona jasnymi wlosami, i Niger. Ten z lancuchem. Wolkowa najwyrazniej miala inne plany, wiec juz do konca wieczoru chodzila z kwasna mina. Zrobilismy sobie spacer do "Ozierkow" i z powrotem, pilismy piwo, a potem poszlismy do parku za nasypem kolejowym i paczka Dieni zaczela spiewac. Rozpalili ognisko. Panna piskliwym glosikiem zawodzila: "To jest swiat, w ktorym zyje, w ktorym zyjesz ty i nasi przyjaciele...". Do Wolkowej przyczepil sie niewysoki barczysty Misza. Siedzialam na lawce naprzeciwko nich. Dienia wzial gitare: -"Nie patrz tak na mnie, wszystko sie skonczylo. Przez te dwa lata tylu chlopcow bylo..." Wstalam i poszlam za jakis krzak: piwo rwalo sie na wolnosc. Potem wrocilam i zobaczylam, ze z dala od reszty, na brzegu stoi ktos w szerokich spodniach. Tym kims byl Niger. -I znowu czesc - powiedzialam nieco zbyt radosnie, wlepiajac w niego pijane oczy. -"Szukam w ciemnosciach twojej, twojej, twojej twarzy, caluje usta, ale to nie ty..." fi fHia fi [? EE ?] 17 Nie pamietam, jak to sie stalo, ale chwile pozniej bylam juz w jego ramionach, a on rozchylal wargi i dyszal mi w twarz. A potem pocalowal. Po krotkim namysle odjechalam. Niger okazal sie silny i mily w dotyku, jak mlody kon. Fala namietnosci zmieszanej z dziecieca niewinnoscia chlusnela na mnie z jego oczu; utonelam w niej bulgocac cos na pozegnanie. Innymi slowy, calowalismy sie z Nigerem, dopoki nie wpadl na nas Misza, rowniez zwiedzajac krzaki za potrzeba. Delikatnie pisnal i wycofal sie. A my z Nigerem, nabuzowani, patrzylismy na siebie w oslupieniu, i w koncu poszlismy do ogniska. Wolkowa, wstretna morda, natychmiast wszystko zrozumiala i puszczala do mnie oko, az zsiniala, wariatka. A Dienia jakby nigdy nic spiewal kolejne piosenki, takie smutne, z wojska - jestem biedny, nieszczesliwy, porzucony i tak dalej. Ale po oczach widac bylo, ze dalej wszystko mu wisi. Nie umialabym tak caly czas. Nie umiem wszystkiego olewac, bo nie mam nic, za czym mozna sie schowac. Co innego Dienia, on ma swoich zabitych kolegow. Byli i juz ich nie ma. Na jego oczach. Dlatego ma w oczach pustke. Spiewal i patrzyl na mnie. A ja na niego. Myslalam: "Mam w glowie bur-del!"... Znowu pozno wrocilam do domu. Znowu to samo: "Co to w ogole ma byc? Noc na dworze, a ta lazi nie wiadomo gdzie! Zeby mi to bylo ostatni raz!". Kiwnelam glowa. A co niby mialam zrobic? Przeciez nie obiecam, ze bede wracala wczesnie. Nie bede. Mc juz na swiecie nie ma. Wszystko jest klamstwem i... scierna! Jak zerwanej struny krzyk. I zostaja tylko sny. Sny o niczym. Sny o snach... 18 Dienia siedzial zgarbiony na lawce i gapil sie na krzak. A ja na trzezwo przypomnialam sobie, co sie zdarzylo wczoraj i pomyslalam: "Ojjjjj..." Wstal i powiedzial po prostu: -Czesc. Odprowadze cie. Na wszystkich zajeciach zamiast wykladowcy mialam przed oczami Nigera. Czulam sie tak, jakbym stracila cos bardzo waznego i jakbym koniecznie musiala to cos odzyskac. Inaczej... Co inaczej? Nie wiem. Niger mieszka na koncu miasta. Godzine metrem ode mnie. A Dienia tu obok. I moze mnie odprowadzac. Znowu czeka pod soborem Kazanskim. Zauwazylam go z daleka i natychmiast skrecilam do metra. Przeskoczylam bramke, zawyl alarm. Ale nikt mnie nie gonil. Nikt nigdy nikogo nie goni. Tego sposobu wchodzenia do metra nauczyl mnie Lapa. Przyszlam do domu, znowu przeczytalam na klatce "WU-TANG Clan" (niedlugo przysni mi sie to w jakims koszmarnym snie). Usiadlam na lozku i zaczelam myslec, co tu teraz robic. W odpowiedzi zadzwonil telefon. - Akademik? Mozna prosic Ludeczke? - zagruchal ktos w sluchawce. -O! - ucieszylam sie. - Wolkowa! Dobrze, ze dzwonisz. Mam klopot! -Zakochalas sie w raperze, co? - domyslila sie ubawiona Wolkowa. -Jak go znalezc? -Srak. Znowu wybierzemy sie gdzies z tym rabnietym Dienia. Zdaje sie, ze po Czeczenii dostal zupelnej korby. A ty poobsliniasz sie z raperem. -A jak nie przyjdzie? Przeciez mieszka na drugim koncu miasta! -Jak nie przyjdzie, wezmiemy jego telefon. Od kogos z paczki. - Wolkowa rozpierala duma, ze jest taka domyslna i umie dawac dobre rady. 19 -W porzadku. Ale ty prosisz o telefon. Ja sie wstydze. -OK, Klucho - zgodzila sie laskawie Wolkowa. - I co, nie zastalam Ludeczki? -Przykro mi, bierze prysznic! Oj, chwileczke! Juz sie wyciera!... Nigera nie bylo. Byli jajoglowa panna i Misza. No i Dienia. Siedzielismy u "Grubego" przy piwie. Dienia stawial. Mial dobry humor i znowu szczerze wszystko olewal, z czym bylo mu bardzo do twarzy. Wolkowa ciagle wyszukiwala wzrokiem jakichs facetow, zeby najpierw gapic sie na nich, a potem od nich opedzac. Ja siedzialam jak na szpilkach. Naprawde - jakby ktos klul mnie nimi w pewne miejsce. Chcialam zerwac sie i biec, biec, biec, krzyczac na cale gardlo, zeby rozbic w sobie to straszne oczekiwanie. W koncu Wolkowa zareagowala na moje blagalne spojrzenia, zaczekala, az Dienia i Misza pojda sikac, i z udawana obojetnoscia zapytala panne-jajo: -A ten... jak mu tam... w szerokich spodniach... -Pasza! -A tak, Pasza... Nie znasz czasem jego telefonu? Moj brat chcial z nim o czyms pogadac. Ale wymyslila! Brat! Panna pogrzebala w torebce i znalazla nawet kawalek kartki, na ktorym napisala: "Pawel, 142-34-75". Wolkowa chlodno podziekowala i schowala swistek do kieszeni. Wrocili Misza z Dienia. Odprowadzali nas osobno: Misza Wolkowa, a Dienia mnie i jajoglowa. Panna jakos szybko sie zmyla i Dienia wzial mnie za reke. Podprowadzil do klatki. A potem stal i patrzyl w oczy, a nawet objal i chcial pocalowac. Wywinelam sie jak jaszczurka, przepraszajaco zamachalam rzesami i poslalam mu usmiech. Wpadlam do windy, nawet nie patrzac na graffiti po drodze. Potem dlugo stalam na drugim pietrze i czekalam, az Dienia sobie pojdzie. 20 A dziesiec minut pozniej dzwonilam juz do drzwi Wol-kowej. Wyjrzala polnaga, szeroko ziewajac. Podala mi swistek. -Co ty bys beze mnie zrobila! - powiedziala cala dumna i zaraz dorzucila, nagle ozywiona. - A zebys widziala, jak splawialam tego idiote Misze! Chuja na drugi raz gdzies z nim pojde. Downy! -Ja tez chuja pojde - powtorzylam, niewiele myslac. Mama znowu wyglosila kazanie i dotarlo do mnie, ze faktycznie jest pozno i nie wypada juz dzwonic do Nigera. To z jednej strony. A z drugiej - stesknilam sie. Czulam jakas pustke w duszy, a wlasciwie nie pustke, tylko smietnik. Wszystko walalo sie byle jak. Gdyby tak wziac szmate, miotle, szufelke i wymiesc, co niepotrzebne, a co potrzebne wyczyscic i rowniutenko poustawiac na polkach. Tutaj Dienia, tutaj Niger. Tego wyrzucic, tego postawic. Albo odwrotnie. Sluchawke podniosl Niger. Stracilam glowe i nic nie powiedzialam. -Kto dzwoni? - zapytal ufnie. -To ja. -Mmm... tak konkretnie? Wtedy przypomnialam sobie, ze Niger nie wie, jak mam na imie. Czyli niby kto ja jestem? I gdzie? 1 po co? E... e... e... Skonczona idiotka, dzwonic sie zachcialo... -A!... To ty! - nie wiedziec jakim cudem domyslil sie nagle Niger i powiedzial "ty" takim tonem, ze od razu wiedzialam - poznal. -Jak leci? - zapytalam standardowo. W porzadku, sztampa. Ale przeciez nie moge na dzien dobry powiedziec: "Stesknilam sie...". Znamy sie ze dwa dni, a i to tylko troche... -Niezle - odpowiedzial. - A u ciebie? 21 -Tez niezle - powtorzylam jak automat. - Dlaczego dzisiaj nie przyszedles? -Za daleko, nie chcialo mi sie jechac! - odpowiedzial wesolo Niger. Wszystko mi opadlo. Kaciki ust, rece i oczywiscie skrzydla. Jak omlet. "Za daleko"! Do mnie niby ma tak daleko. Koniec miasta, koniec zabawy. Nic z tego nie bedzie. "Za daleko..." Nie chcialo mi sie z nim gadac. Cos mnie scisnelo w gardle i ledwie wychrypialam: -To hej. -Dobra... hej... - zdziwil sie Niger. Odlozylam sluchawke. W porzadku, dla mnie tez za daleko!!! Mam Dienie. "No wlasnie. On... Calkiem sympatyczny..." - zaczelam przekonywac sama siebie. Prawie przekonalam. Wlasciwie naprawde jest sympatyczny. Poza tym wrocil z wojny. "Dostal zupelnej korby". Wolkowa ma racje. On nie zna sie na zartach. Pali i gapi sie w pustke^. Spiewa te swoje piosenki, jakby mi wyliczal na palcach: "Dziewczyna powinna byc wierna! Jestem zolnierzem, bronilem ojczystych granic. Cala reszta to mieczaki... A ja mam prawo do milosci..." No ma. Do mojej? W kazdym razie nastepnego wieczora siedzialam u Dieni w kuchni i opieralam glowe na rekach. Ogladalam jego zdjecia z wojska. Wczesniej zdrowo sobie walnelismy, wiec wszystko rozplywalo mi sie w oczach. Die-nia, rozebrany do pasa, palil i wychylal sie przez okno. Na lewym ramieniu mial gola babe i napis "Taman". Na prawym jakies wzorki. No i te zdjecia: tu Dienia bez tatuazy, a tutaj juz z "Tamaniem". A tu mama i tata, a tutaj obwieszony pistoletami maszynowymi. Koledzy. Znowu koledzy. Przy skocie... Dienia pstryknal niedopalkiem w mrok i usiadl na taborecie. -Bez wojny zawsze bedzie mi brakowalo czegos strasznie ostrego, takiego, ze nawijasz nerwy na piesc - 22 powiedzial. - Ze krew leje sie nie z zadrapan, a tak po prostu... z ran... z rozszarpanego miesa... Takie jasne oczy - pomyslalam. - Zelazo, dym, wszyscy rzucaja kurwami, a te oczy wciaz takie jasne. Twoje... I nie pobijesz sie z przyjacielem, jezeli nie masz, jezeli nie masz, jezeli nie masz przyjaciela!... Jesli nie zyjesz... Czy ja zyje?-Jak juz umierac, to za cos takiego, wiesz, wielkiego -ciagnal mysl Dienia. - Bez tego calego gowna. A my ciagle lepimy i lepimy jakas plastelinowa grude. I po co? Chce isc na wojne. Zeby mnie tam zabili. W chuja. -A ja co niby mam robic? Wtedy naprawde zdawalo mi sie, ze jesli on pojdzie na wojne, przyrosne do okna w pozie cierpietnicy. -Zyc bedziesz - rozkrecil sie Dienia. - Znajdziesz sobie porzadnego chlopaka, nie takiego jebnietego, jak ja. - Kopal sam siebie i wyraznie go to bralo. Chcesz uslyszec, ze ani mysle - domyslilam sie. Zawsze tak jest. Czlowiek lubi przesadzac, zeby mu potem ktos powiedzial: "Nie no, co ty. Jestes w porzadku". Wiec odpowiedzialam: -Po co mi jakis porzadny chlopak? Denis puscil moja bohaterska deklaracje mimo uszu. Byl pochloniety swoimi rozwazaniami: -Najwazniejsze wychodzi z czlowieka w wojsku i w wiezieniu. Od razu widac, kto jest kto... Juz nie wystarczy rzucac kurwami... Tam jestes sam na sam ze soba. I nie chodzi o zadnych "dziadkow" ani o "duchy"... -A o co? -O ludzi. Maminsynkow namnozylo sie od chuja. Gladziutkich smarkaczy, co to sie tylko umieja chowac za tatusia. Wyjdz no ze mna ktory jeden na jednego, zobaczymy, jaki jestes chojrak. Pierdoli mnie, jaki z niego chojrak... Smierci gowniarz nie widzial, nie widzial, jak zaraz obok ciebie rozrywa twoich kolegow na gulasz. Zasrani yuppies... Lalusie. Wyjebac ich wszystkich i tyle. Wszystkich na chuj do woja... 23 Wbiiam wzrok w Dienie, ale on mnie nie widzial, przed oczami stali mu lalusie i koledzy. Koledzy chyba jebali lalusiow szczotkami. A moze lufami automatow. Obudzilam sie z trudem. Nie krecilo mi sie w glowie, ale czulam mile resztki znuzenia, jakbym nie wyspala sie z jakiegos waznego powodu. Usiadlam na lozku i zrekonstruowalam ubiegly wieczor. Kuchnia, papierosy, park i pocalunki Dieni, bezsensowne, czyli chyba wlasnie takie, jakie powinny byc. Co ja mam do Dieni? No wlasnie... Ale to po prostu... Nie, wcale nie po prostu. Zupelnie nie po prostu. Jakbym nagle dostala palka w leb i wszystko wreszcie ulozylo sie, jak powinno. W jedyny wlasciwy wariant z milionem innych wariantow, cieplych, slonecznych, przemyslanych do ostatniego szczegolu. R-raz - zaskoczylo. I juz cos jest. W srodku. Na zewnatrz. Jego plecy, blizna na ogolonej glowie... I tatuaze. Jak to dobrze, ze mam Dienie. Jak dobrze, ze mialam Dienie. Tylko kilka dni, ale zdawalo mi sie, ze dluzej. Zadzwonila Wolkowa. -Ty, ja pierdole! - zaczela ostro, ale potem rozmyslila sie i przeszla do rzeczy: - Dzisiaj jest koncert w "Mleku". Dzwonil Lapa-Ciapa, zeby, jak chcemy, spotkac sie przy kanale Gribojedowa (powiedziala to takim tonem, jakbysmy mogly nie chciec). -O ktorej ten koncert? -Co cie obchodzi, o ktorej - warknela wsciekla. - Mamy byc o piatej, zeby mogli sie jeszcze bez nerwow przygotowac. Dobra, zaraz po pracy tam podjade, dzisiaj wczesnie koncze... -OK, bede. -No, ja mysle!!! Jak tam Niger? - zapytala mimochodem. -E... e... - wyjakalam. -Jasne, to do wieczora, sloneczko. - Wolkowa nie zamierzala czekac, az odzyskam glos. 24 -Czesc. Wolkowa to luzak. Idzie sobie do "Mleka", zeby napic sie na krzywy ryj i rozerwac. Popatrzec, jak narabane panny rzuca sie na Lape, Kreza, Sama i Witie. Jakos mniej sie nimi przejmuje niz ja. W koncu to ja siedze u Lapy w domu i parze sie kawa, nie ona. Wiec dlaczego Lapa dzwoni do Wolkowej, a nie do mnie? Hm... Przyszlo mi do glowy: "Lapa ma dopiero osiemnascie lat, nie byl w wojsku... Nie wie, co to zycie"...Lapa moze i nie wiedzial, co to zycie, ale gral, jakby urodzil sie przyrosniety do perkusji. Wolkowa nawalila sie piwem i teraz wyluzowana obserwowala tlum malolatow, a za ich glowami pyzatego Sama z wywieszonym jezykiem, z basem przewieszonym przez ramie; gitarzyste Witie, opalonego, z gesta czarna grzywka; ryczacego do mikrofonu Kreza; i zupelnie przy scianie -blyszczace talerze, migajace paleczki i spocona facjate Lapy Biegnie boso... prosto z raju... rani nogi o kamienie... Biegnie boso... prosto z raju... ale nigdy nie dobiegnie... W brzuchu wszystko trzeslo mi sie i huczalo. Muzyka przenikala na wylot, wypierala wszystkie mysli, przepelniala oczy radoscia. Czysta zywa radoscia. Wolkowa miala w oczach jakas szalona milosc. I fantastycznie wyginala brwi. Biegalam po calej sali z pollitrowa szklanka piwa. Lapa oblizal sie nerwowo, lyknal mineralnej z plastikowej butelki i spojrzal na Witie. Witia zaczal powoli, niemal sylabizujac: Two-je na wpol przym-knie-te o-czy o-po-wie-dzia-ly mi o wszystkim... Znowu pijany wiatr rozdmuchal wygasly plomien nienawisci. 25 Noca nad miastem blyszcza gwiazdy i niebo stoi w plomieniach A ja chodze i szepce bez sensu, pograzony w glupich marzeniach... Wtedy Krez wlaczyl sie ochryplym glosem: Daj!... mi! Daj!... mi!... mi troche slonca!!! Daj!... mi! Daj!... mi! Daj!... mi zi-i-imnej wody!!! Tlum zaczal podskakiwac i krzyczec, z kazdego bila energia, malo nie oszalalam ze szczescia. To jest wlasnie koncertowe szczescie: wszyscy staja sie jednym, nanizanym na wylot na "Daj!... mi! Daj!... mi! Daj!... mi!!!". A-a-a-a!!! Cala reszta nie ma znaczenia. Potem pojechalismy do Sama. Urznelismy sie jak swinie. Ostatnie, co pamietam: Wolkowa mowi do mnie "moja slodka dziewczynko", a Sam ciagnie na kanape jakas panne, wstepnie rozebrana przez smaglego Witie... Rano okazalo sie, ze kiedy imprezowalam w "Mleku", przyszedl "taki z ogolona glowa, kto to jest, to z nim lazisz po nocy?". Wszystko jasne, Dienia ma nawrot milosci. Albo czegos tam. Po wczorajszych szalenstwach Dienia wygladal jak stary, wiecznie niezadowolony z zycia zgred. Niemodny. A kto jest modny? Ten, kto nie zna zycia? Wszystko w srodku spiewalo mi i wrzeszczalo, i olewalam caly swiat. Zycie jest piekne i zadziwiajace. "Nic juz na swiecie nie ma, wszystko jest klamstwem i... scierna!" Musze dac Lapie po lbie, ze mnie, idiota, nie chce. No przeciez zabic! "Oj mamusiu, jak mi dobrze!!!" I kiedy wlasnie zaczynalam rozumiec, o co w zyciu chodzi, zadzwonil telefon. Glos Nigera byl samym zyciem. Ale Niger nie sciemnial, powiedzial po prostu: 26 -To ty? Zbieraj sie. "U-u-uH!" - pomyslalam. A on szybko dodal:-To jade, za godzine przy ruchomych schodach. - Dobra!!! Taka scena: stoje i gapie sie na schody, a schodami wyjezdza z metra wysoki raper w jasnej cyklistowce "NY", odstajace uszy, bezczelne oczy i radosny usmiech od ucha do ucha. Szerokie bary, silny jak kon. Wyjezdza i jakos nie moze sie to zakonczyc. O, juz. Podchodzi. Pod zolta koszula w krate ma bialy t-shirt, a nizej szerokie spodnie i kolyszacy sie lancuch. Staram sie nie myslec, ze kiedys ten lancuch wyladowal na lbie zalanego Wowy. Pierwszy raz widze Nigera na trzezwo i w pelnym swietle. Jest ode mnie o cala glowe wyzszy. To wazne, reszta znajomych chlopakow jest w najlepszym razie mojego wzrostu. A Lapa to juz w ogole, jak sie postarac, mozna go nakryc lokciem. Szczegolnie na obcasach. -Czesc! - ucieszyl sie Niger. - Czesc, mala! Bylam dumna, ze jest obok mnie. Jechalismy metrem, spogladalam w gore, na niego, i usmiechalam sie jak amerykanski turysta. Potem lazilismy po Newskim, on ciagle kupowal mi lody, pod koniec bylam obzarta po uszy. Zajrzelismy na plac Palacowy, pogapilismy sie na pochylajacych sie breakdanserow. Usiedlismy niedaleko w parku, przy fontannie, kupilismy piwo. W fontannie chlapaly sie dzieci i turysci. Niger, opowiadajac o rapie, zaspiewal: -"Nie wierze wlasnym oczom, nie wierze wlasnym uszom - garnitury czesza kase na hip-hopie". Potem zrobilo mu sie glupio. Spojrzal na mnie swoimi bezczelnymi oczami i pocalowal. Dzieci piszczaly z radochy. Turysci pstrykali aparatami. -"We gotta make a change..." * 27 Wszystko trafilo na swoje miejsce, burdel w glowie zamienil sie w porzadne szufladki. Wystarczy po prostu "nigdy nie sciemniac i nie grac na nerwach, i zawsze byc w porzo...". Ale pod szufladkami byla jeszcze piwniczka, do ktorej pospiesznie wrzucilam mysli o wojnie i wiezieniu, o spoconych chlopcach i ochryplych glosach... Nie wpadalam do Wolkowej. A to pozno wracalam do domu, a to zapominalam. Wolkowa nie obrazala sie, tym bardziej ze akurat byla zadurzona w "bogatym faceciku" i wloczyla sie z lokalu do lokalu i opychala szaszlykami. Siedzielismy ze zwieszonymi nogami na nabrzezu. Po rzece plywaly statki wycieczkowe. Usiedlismy tak sprytnie, ze jesli turysci chcieli zrobic zdjecie Palacu Zimowego, musieli przy okazji zrobic zdjecie nam. Wprawdzie na fotografiach bylismy jak male muchy, ale i tak bylo fajnie. -Moze zaczne sie normalnie ubierac? - powiedzial nagle ni z tego, ni z owego, zapatrzony w przestrzen Niger. -To znaczy? -Znaczy jak burak. Waskie dzinsy, koszulka... - Niger leciutko skrzywil cienkie wargi. Kiedy to sobie pomyslal, pewnie bylo OK, ale kiedy powiedzial, zaraz zrozumial: "Fuj, obciach". -A co tak cie nagle wzielo? -A, mam juz dosyc. Zaraz gadaja, ze raper, cholera. Wszyscy teraz laza w szerokich spodniach... A jak wlozysz szerokie spodnie, to juz musisz znac sie na rapie... Jakby nie wystarczylo, ze teraz taka moda. - Niger wojowniczo zacisnal piesci. - Przede wszystkim rap to cala kultura. Teraz byle gowniarz poslucha Eminema albo, co gorsza, naszego DeCla i juz zaklada szerokie spodnie, raper pelna geba... A ja juz cztery lata tak chodze... Rapu 28 slucham piec... I wkurwia mnie, jak byle dupek zasuwa i bierze mnie za swego, ze niby jest takisam jak ja... A jest chujowym lamerem i tyle... -O! - to bylo jedyne, co potrafilam odpowiedziec. Niger potrzasnal glowa: -Sorry, mala, pieprze jakies glupoty. Juz dobra. -Wcale nie pieprzysz. Ale przeciez nie jestes byle dupek, zlewaj to. -A pewnie! - wypial piers Niger, objal mnie i przytulil do chlodnego policzka. - Mala, mala!... -Co? -Kocham cie! Niemilosiernie jak kat bol sciska mi skronie, Juz mialem zrobic' krok, ale zastyglem w polowie. Sam nie wiem, co za bzdury chodza mi po glowie. O czym ja w ogole mowie? Niech ktos' mi odpowie... -Klucha? -Klopsik? W koncu spotkalam sie z Wolkowa i porzadnie to uczcilysmy. U Wolkowej, dzinem. Du-u-zym! Za oknem zapadla glucha noc, a u nas palila sie lampa, mruczala lodowka i bulgotal alkohol z dwulitrowej butelki. Jak zwykle wzielo mnie na zwierzenia. Wolkowa tez sie roz-kleila. Siedzialysmy tak sobie w kuchni, z nogami podkulonymi pod taborety, zadna z nas nie sluchala drugiej i wreszcie moglysmy sie nagadac. Jak slepy z gluchym. -Pieprzony raper! Nic nie chce sluchac, tylko rap i rap. Dobra, niech mu bedzie, ale dlaczego mam nawet slowa nie powiedziec o Zemfirze. Zaraz - kila! - poskarzylam sie kwieciscie. -Mutant! - blyskawicznie podsumowala Wolkowa i wrocila do swego. - A moj ciagle: "Zona mnie juz nie bierze"! Ha! Idiota. Mowilam mu, ze chce do tej... no, tej drogiej... Chuj z nia. Dobra, pojechalismy! Skasowali go 29 na piec kawalkow! Za kolacje! - oczy Wolkowej zrobily sie okragle. Pomyslalam, ze troche przegiela z tym mutantem - to przesada. Postanowilam poszukac zalet. -Tak w ogole to on sie nie czepia. A ja nie jestem taka. Slucham wszystkiego po trochu. Widzialas moje mp3. Za to Niger zawsze mnie odprowadza i potem do drugiej w nocy siedzimy na lawce! Jak on potem wraca do domu! Na drugi koniec miasta!... -Wstretna wydra! - przysunela mi Wolkowa. - Metro juz nie jezdzi!... No i tego... Zawiozl mnie do mieszkania -Wolkowa zamyslila sie i polala dzinu. - Nie tego z zona... Wynajmuje. Niezle, fajnie urzadzone. Telewizor, wideo... A fiut taki sobie - Wolkowa prychnela do szklanki. - W lozku mato nie ryknelam smiechem. Komedia!... Zostaly tylko puste zrenice! Zostaly tylko s'lepe ulice! Wszystko, czym dotad zylismy, caly nasz swiat to sny! Sny o niczym, sny o snach!... Przyszedl rottweiler Wolkowej, popatrzyl zaciekawiony. Na dwa zapite pysio. Mialam w zyciu szczescie. Po szkole nie chodzilam na zadne kursy i nagle, z marszu, dostalam sie na filologie. Nauczyciele chorkiem westchneli: "A-ach...". No ja mysle - cala szkole na trojach, mysleli, ze jakis tepak, a tu nagle filologia! Ostatnie kujony pooblewaly, lazily z czerwonymi oczami. A ja zdalam i nic. Spoko, zadna sztuka. Chlopaki nie zabijali sie o mnie. Bralam, co fala na brzeg przyniosla. Na pierwszym roku przyniosla prymusa Sacharowa. Wszystkie go kochaly, a on zakochal sie we mnie. Najpierw z wzajemnoscia, ale potem, po poltora roku, jakos mi sie znudzil. Sacharow nosil biale koszule i spodnie w prazki. Dzien w dzien biala koszula i prazki. Znoszone 30 na amen spodnie wisialy mu na dupie jak spadochron. Za to znal na pamiec Sokratesow i takich tam. Po cholere mi oni? Chcialo mi sie piwa i seksu, duzo seksu, a nie piec minut, bo zaraz wroci mama Sacharowa. Uslyszalam slowa piosenki: "Juz za pozno, teraz potrzebujesz glebszego oddechu. Zyjemy w jednej wielkiej kaluzy...", i pomyslalam:,jor-ry, zegnaj moja milosci". Znajomym szczeki opadly. Sacharow pare miesiecy nie wychodzil z domu, siedzial blady jak upior. Z oczami jak u chorego psa. Po Sacharowie przyplynal Jasznikow z piatego roku. Kawal chlopa, jasnowlosy, z uroczym usmiechem. Jasznikowa tez wszyscy kochali, tyle ze on nie kochal nikogo. Malo nie zwariowalam, po nocach plakalam w poduszke. A potem pewnego pielonego dnia na horyzoncie pojawil sie Andriej i szybko zapomnialam o jakims tam Jaszniko-wie. Andriej w odroznieniu od Sacharowa i Jasznikowa nie mial nic wspolnego z filologia. Pracowal jako ochroniarz i golil leb na lyso. I wlasciwie nie przyplynal, a przeplynal obok mojego obrosnietego muszelkami brzegu, pomachal raczka i od razu zrozumialam: moj ci jest. Kocham go. Oj, nie moge. Andriej mial inne plany: moja ci bedzie, potem jeszcze raz moja, a potem... Spotykalismy sie cala jesien. Dwa razy w tygodniu. Super, wystarczy, co tam! Przeciez to Andriej! Chodzacy ideal. Szesc lat ode mnie starszy, nie mial bladego pojecia o jezykoznawstwie. Mial za to wlasna filozofie: "Frajer sam jest sobie winien" i "Bic chujow". Do chujow zaliczali sie wszyscy oprocz dziewczyn i kumpli. W glowie mi sie krecilo od tej dresiarskiej romantyki. Do czasu, do czasu. Andriej sam postawil na wszystkim krzyzyk; teraz ja bylam chorym psem. Lazilam przybita. Wolkowa w kolka pytala, po ki chuj gosc tak mi zalazl w glowe. Zalazl i siedzial dlugo, prawie rok. Tymczasem Sacharow zdazyl znalezc sobie panne i nawet ja rzucic. Chodzil, wypinajac cherlawa piers. Podejrzewalam, ze w tej piersi tlucze sie jeszcze jakies uczucie do mnie, ale glosno 31 juz nie przemowilo. Sacharow byl patologicznie obrazal-ski. Zakopal sie w ksiazkach i tylkopodciagal spadochron na dupie. Czasami rzucal mi maslane spojrzenie. Szczerze mowiac, zastanawialam sie nawet, czy nie wrocic. Odpoczac przy nim troche... I tak nie mialam nic lepszego na widoku. Podly Andriej. Poza nim na swiecie nie bylo juz nikogo... Lapa nadplynal pod koniec epopei z Andriejem. Pisal rozne smieszne maile, typu: "Caluje i sciskam, twoj misz-ka". Moj niedzwiedz. Na pewno? A teraz Niger. Jestem w szoku. Myslalam, ze ten model juz wyszedl z produkcji. A tu prosze. Moich bylych Niger podsumowuje krotko: "dupek", "chuj wi co", "matol". Nie rozumiem, jak moglam stracic tyle czasu na glupich Andriejow. A ten Sacharow -brrr... Albo Jasznikow, fuj, glista. Wpadlismy kiedys na niego, zaraz przylecial sie witac, trzesac kudlami. Niger zmierzyl go wzrokiem z gory, z pogarda. Malo nie splunal. Lape poznalam w domu, przez komputer, a wlasciwie przez irca. Lapa to punk rock, nie rap. Ale nawet gdyby Niger lubil punk rocka, nigdy nie sluchalby kawalkow "tego twojego meza, a w ogole to po co trzymasz jego zdjecia?" Ale zazdrosny. Zdjecie mam jedno. Lapa w "Poligonie", z wywieszonym jezorem. Podczas koncertu. -Nawet jakbys kazala mi sluchac Zemfiry, i tak bym powiedzial, ze lepsza niz ta... Lapa. No tak, wszystko jasne... Minelo pol roku. Jakos nie widze Dieni. Gdzie sie podzial? Nie wiadomo. Moze pojechal do Czeczenii. Moze pracuje i nigdzie nie wychodzi. Wolkowa mowi, ze pewnie sie ozenil. A niechby. 32 Niger to moja milosc. Jak tylko rozmowa schodzi na niego, zaczynam przynudzac.Ludzie uwielbiaja gadac o nieszczesciach, kochaja sie w nich taplac. Szczescie jest banalne. Jednakowe dla wszystkich. Nie ma co o nim mowic: po pierwsze, nikt nie zrozumie, a po drugie nuda. Wolkowa zapuscila wlosy i schudla trzy kilo. Teraz wraca do domu dzipami, w firmowych szmatach, z zadartym nosem. Sasiadki piszcza, zazdroszcza, przymilaja sie, a za plecami wyzywaja od dziwek. Sasiadki nie sa takie ladne jak Wolkowa. Wiadomo. Wolkowa zadziera nosa. Ale ja wiem swoje - kochany Klopsik i tyle. Lapy nie widzialam przez te pol roku. A teraz wiosna. Wszystko kwitnie i pachnie. Pojechalam na drugi koniec miasta do Nigera i w metrze spotkalam "meza". Nic sie nie zmienil, slodki szczeniak. Lajdackie iskierki w oczach, usta same rozciagaja sie w przepraszajacym usmiechu. Ramiona uniesione -moze od plecaka, a moze ze zdumienia. Zimno, a on bez czapki. Igielki stercza na wszystkie strony. -Malutka! - krzyknal uradowany, uciekajac wzrokiem gdzies w bok... Znowu siedzielismy w jego kuchni. W pokoju rozkrecala sie reszta imprezy. Sam i Krez urywali sobie lby, a Witia gral w GTA2. Okropnie klal. Co krok lapaly go gliny. Do dupy z taka gra. Wszyscy nawaleni. Po probie. Lapa na razie srednio. -Co chcesz? Kawe? -Dawaj piwo, ryju... Ucieszyl sie i z ogluszajacym cmoknieciem otworzyl "Pietrowskoje". Patrzylam na swojego meza i myslalam: rabniety punk. Smieszny. Glupi. Tez cos - maz. W dodatku moj. Moze by sie rozwiesc? -Lapa, rozwodzimy sie, OK? - zazartowalam niezrecznie. 33 -Po ni? - zmarszczyl brwi. - Juz ci sie znudzilem? "Znudzilem sie"! Pol roku go nie widzialam... -Bo mnie olewasz - powiedzialam szybko i lyknelam piwa. W oczach Lapy pojawil sie cien refleksji. Nie patrzyl juz w bok, tylko prosto na mnie. Nie zrozumial. Moze zartuje? Jakos dziwnie, bez tych tekstow, co zawsze. Czyli co? Nic nie zrozumial, nic, nic, nic. A potem zalapal. -Wiesz, myslalem, ze to ty mnie olewasz... We wnetrzu uslyszalam, jak opadla mi szczeka i trach na podloge. "Myslal"!!! Ekstra, co? -Niby dlaczego? - drazylam. -Bo jestem malym, glupim, odrazajacym punkiem. Chcialo mi sie smiac. Tylko Lapa mogl tak otwarcie domagac sie komplementow. Lapa-Ciapa. Dwa w jednym, prosty i skomplikowany. Luzacki i wesoly, ale co siedzi w srodku? Tylko "Daj!... mi! Daj!... mi! Daj!... mi troche slonca!!!"? Ladny mi "odrazajacy punk". -To nie zadna kokieteria - chyba zorientowal sie, ze przegial. - Na dobra sprawe tak to wlasnie wyglada. Przyszedl Sam, halasliwie przekopal lodowke, tepo sie usmiechnal, spogladajac na mnie i wytrzeszczone galy Lapy. Poszedl sobie. Lapa wstal, myslalam, ze wyjdzie za Samem. I dobrze, w koncu Niger na mnie czeka. Ale Lapa zamknal drzwi kuchni i odwrocil sie do mnie. -Kocham cie, mala. -Ze co? Przedzieral sie przez wstyd jak przez zasieki z drutu kolczastego, zrzucajac po drodze glupkowaty usmieszek, przez co jego twarz przybrala wyraz brzydkiego, nerwowego napiecia. Ciezko dyszac, podszedl do mnie. -E... e... Lapa... -Dosyc tych bzdur - powiedzial powaznie. I jego jezyk znalazl sie w moich ustach. WALEROCZKA Do pociagu wsiadali w jako takim porzadku. Lidia przeliczala dzieciaki, mamy ocieraly lzy i od czasu do czasu makijaz, ojcowie sciskali rece, poklepywali po plecach i przykazywali "nie rozrabiac". Maluchy przylepialy nosy do okien, marszczyly brwi i krzyczaly: "Pa, mamo!". Starsi spacerowali po plociennych chodnikach na korytarzu, zagladali do otwartych przedzialow, przygladali sie sobie i chcieli jak najszybciej juz jechac. Stasik Galkin krzywil usta i cicho plakal, nie chcial juz na zadne kolonie, mial w nosie jakies tam glupie morze. Lidia mimochodem wziela go za reke, zaprowadzila do okna i szepnela: -Bedziemy pisali listy do mamusi. Przywieziesz jej sliczna muszelke, wiesz, jak sie ucieszy? Stasik potarl nos i niepewnie pomachal w strone peronu. Niech bedzie. Zazgrzytaly bufory, kola poszly w ruch, rodzice, peron i stacja pozostaly gdzies daleko w tyle. Stloczone na korytarzu dzieci ostatni raz popatrzyly na miasto, a potem rozeszly sie do przedzialow. Olesia przebrala sie i wepchnela torbe pod lezanke. Usmiechnela sie grzecznie do trzech dziewczynek z przedzialu. One rowniez usmiechaly sie uprzejmie i rzucaly 35 bojazliwe spojrzenia. Potem poznaly sie. Olesia wyszla z przedzialu i oparla sie o porecz. Przed oczami przeplywaly drzewa, to opadajac w dol, to wzlatujac do gory. Miedzy liscmi poblyskiwalo slonce. Stasik Galkin stal przy sasiednim oknie i wpatrywal sie w zaslone. Miarowo stukaly kola, pachnialo rozgrzanymi szynami i chinskim makaronem. Olesia uslyszala: Zajebic wszystkich dupkow i palantow Nacpanych, najaranych elegantow. Wepchne im wyzwiska Z powrotem do pyska. Moje zycie to silownia, seks i mleko. A ty, gowniarzu, trzymaj sie z daleka, Smierdzisz mi beltem i szlugami. Zajebic cie jak psa, spieprzaj do mamy!Glos nalezal do najwyzej trzynastoletniego chlopca, ktory spiewal, wymachujac rekami, z wyrazem skupienia w oczach. Sluchali go dwaj, nieco starsi. Jeden w spodniach od dresu, nagi do pasa, ze zlotym lancuszkiem na szyi i wlosami na jeza, piegowaty. Drugi - kudlaty, w o dwa numery za duzej koszulce i rowniez sporo za szerokich dzinsach. Wszyscy trzej jak na komende odwrocili glowy w strone Olesi, kiedy ona podeszla do drzwi. Na jej twarzy malowala sie taka ciekawosc, ze nie starczalo juz miejsca na zaklopotanie. Za nia dreptal Stasik. Pewnie trafil do przedzialu na czwartego. -Czesc - powiedziala Olesia. -Czesc - odpowiedzial kudlaty. Trzynastolatek patrzyl wilkiem-, wstydzil sie, ze Olesia przylapala go na tak malo meskim zajeciu. -Przepraszam - powiedziala Olesia. - Slyszalam, jak spiewasz, calkiem fajnie. Maly zlagodnial. W jego oczach blysnela duma. -Co fajnie? - zapytal wyzywajaco. 36 Okazalo sie, ze nosi imie Ignat. Mial przeswitujace uszy, ktore przypominaly przyklejone do glowy dzieciece dlonie. Jasne wlosy ostrzyzone na jeza nie chcialy stac i wygladaly raczej jak przylizany puch. Na wardze wyskoczyla mu opryszczka. Ignat ciagle jej dotykal, glosno pociagajac przy tym nosem. Ten z lancuszkiem mial na imie Taras. "Ale imiona, jedno lepsze od drugiego, ze slownika czy jak?" - pomyslala ubawiona Olesia. Nawet sie nie zdziwila, kiedy kudlaty podal jej reke i przedstawil sie: -Innokientij. -Kudlatosc numer jeden - zachichotal Taras. -Zagrasz w karty? - zapytal Kudlatosc. Olesia domyslila sie, ze Kudlatosc i Taras znaja sie od dawna, a Ignat tak jak ona jedzie na kolonie i spotkal ich pierwszy raz. Kudlatosc i Taras nie lubili widac strategii "to przeciw komu sztama". Doceniali plusy starej przyjazni. I krolewskim gestem zapraszali do swojego towarzystwa. Olesia zgodzila sie zagrac. Kudlatosc byl w porzadku. I Ignat. No i Taras. Nie zamierzala ich podrywac, swiadoma, ze krotka fryzura na "obskubanego wrobla", oku-larki i pelna figura - to nie ideal, z ktorym mozna pojsc na randke. Stasik wcisnal sie do przedzialu. Na policzkach blyszczaly mu jeszcze wilgotne smuzki. Kudlatosc nieoczekiwanie dla samego siebie podniosl go i posadzil sobie na kolanach, mowiac: -Jak ktos cie bedzie zaczepia