Dagmara Dworak - Kromka chleba
Szczegóły |
Tytuł |
Dagmara Dworak - Kromka chleba |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Dagmara Dworak - Kromka chleba PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Dagmara Dworak - Kromka chleba PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Dagmara Dworak - Kromka chleba - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
– Czego nauczył mnie Sybir? – powtórzył pytanie, a po chwili, jakby chciał szybko pozbyć
się wspomnień, wyrzucił z siebie: – Szacunku dla ciężkiej pracy, szacunku dla drugiego
człowieka i… szacunku dla kromki chleba.
Strona 5
Od autorki
Ta historia towarzyszyła mi od zawsze, z nią dorastałam i szłam przez
życie, ale była poszarpana, chaotyczna, pełna niedopowiedzeń, nie do
końca zrozumiała. Nigdy nie była moją własną historią, lecz historią
przeżyć mojej rodziny z okresu drugiej wojny światowej. Dotyczy lat
1940–1946 i dziejów syberyjskiego zesłania moich dziadków – Leonarda
i Sylwestry – i czwórki ich dzieci: ciotek Jadwigi, Róży i Danuty oraz
najmłodszego z rodzeństwa – mojego ojca Bogusława.
We wrześniu 1939 roku, kiedy Armia Czerwona zbrojnie zajęła
wschodnią część Rzeczypospolitej, rozpoczęły się prześladowania polskiej
ludności. Wkrótce w ramach represji setki tysięcy Polaków zostały przez
władze sowieckie przymusowo deportowane w głąb Związku Sowieckiego.
Moja rodzina 10 lutego 1940 roku – jak wiele innych w tym dniu –
została wywieziona na Syberię. Miejscem zesłania była maleńka wioska
Gramatucha, położona w syberyjskiej tajdze nad rzeką Kiją
w nowosybirskoj obłasti (obecnie kiemierowskaja obłast´). W momencie
deportacji dzieci miały: Jadwiga – jedenaście lat, Róża – dziewięć, Danuta
– siedem, a Bogusław – trzy i pół roku. Przeżycia, jakie stały się ich
udziałem w ciągu następnych sześciu lat, były z jednej strony
indywidualne, a z drugiej – jakże wspólne dla wielu tysięcy polskich rodzin
objętych wtedy wywózką.
Po latach wyrywkowego obcowania z tą historią przyszedł czas, żeby
w końcu wszystko uporządkować, zapisać, przekazać dalej… Wspomnienia
Strona 6
mojej cioci Danuty i ojca Bogusława rejestrowałam kamerą w trakcie
realizacji filmu dokumentalnego Kromka chleba (2014 r.). Zajęło to wiele
czasu. Zaskoczyła mnie wtedy drobiazgowość, obfitość i jasność ich relacji.
Ponadto było tych wspomnień o wiele za dużo jak na jeden film,
a wydawały się zbyt cenne, aby je ot, tak pozostawić. Dlatego ostatecznie
przepisałam zarejestrowane wypowiedzi, wspominający je uzupełnili,
doprecyzowali, a na koniec wszystko zostało uporządkowane zgodnie
z chronologią wydarzeń.
Tak powstały wspomnienia rodzeństwa w formie przeplatających się
wypowiedzi siostry i brata, układające się w jedną kompletną opowieść.
Zdecydowałam się ostatecznie uzupełnić całość krótkimi wstawkami
historycznymi. Fakty historyczne zostały odpowiednio dobrane, tak aby
pokazać wpływ historii na losy deportowanych na Syberię zwykłych ludzi.
Kromka chleba jest zapisem pamięci dzieci. Relacja ta zawiera więc
pewne niedoskonałości wynikające z dziecięcego sposobu postrzegania
tego, co dzieje się wokół, tego, co i jak dalece jest istotne. Dzieci wobec
okrutnych okoliczności zewnętrznych zmuszone są zazwyczaj szybko
dorosnąć, pozostają jednak dziećmi.
Wielu zesłanym Polakom nie było dane powrócić do kraju. Ci, którym to
się udało, próbowali, na ile tylko było to możliwe w nowej, powojennej
rzeczywistości, normalnie żyć, pracować, zakładać rodziny i wychowywać
dzieci – mimo wszystko. Jedni latami wspominali dużo, kwieciście
i zapamiętale, inni milczeli. Jednak to, czego doświadczyli, tkwiło w nich
głęboko i siłą rzeczy zostało w najprzeróżniejszy sposób przekazane ich
współmałżonkom, dzieciom, wnukom.
Jako córka sybiraka twierdzę, że ich trauma tkwi w nas, ich dzieciach,
czy tego chcemy, czy nie. Jest czasami tylko mniej lub bardziej dokuczliwa,
daje o sobie znać na różne sposoby.
Strona 7
Spróbowałam tę traumę oswoić przez wiedzę i zrozumienie. Pomogło.
Strona 8
Hajnówka
Miejsce nierozerwalnie związane z Puszczą Białowieską – unikatowym
w skali europejskiej kompleksem leśnym położonym na pograniczu polsko-
białoruskim. Przez wieki była to osada, dziś nieduże miasto, ze względu na
swe położenie często nazywane „bramą do Puszczy”, umiejscowione na
zachodnim jej krańcu. Liczy około 22 tysięcy mieszkańców (dane GUS z 30
czerwca 2012 r.).
Miejscowość ta wyrosła z osady strażnika leśnego założonej w XVI
wieku. Wtedy to Puszcza Białowieska stanowiła część tak zwanych dóbr
stołowych dworu królewskiego i z tego względu była objęta szczególną
ochroną. Po trzecim rozbiorze Polski (1795 r.), kiedy państwo polskie
przestało istnieć, tereny te znalazły się w zaborze rosyjskim i podlegały
zarządowi domen carskich.
Na przełomie XIX i XX wieku, za sprawą przecinających się w Hajnówce
dwóch nowo powstałych linii kolejowych (Bielsk Podlaski–Białowieża
i Siedlce–Wołkowysk), osada stała się węzłem kolejowym. W 1915 roku
puszczę i Hajnówkę zajęli Niemcy. W Hajnówce zbudowano wtedy dwa
tartaki, fabrykę suchej destylacji drewna, węzeł leśnych kolejek
wąskotorowych, warsztaty naprawcze. W samej puszczy położono około 90
kilometrów torów kolejowych służących do transportu drewna. Rozpoczął
się okres eksploatacji tutejszych kniei na skalę przemysłową.
Po pierwszej wojnie światowej, w 1919 roku, Hajnówka znalazła się
w granicach państwa polskiego. Ludność osady szacowano wówczas
jedynie na 118 mieszkańców. Tutejsze zakłady przemysłowe przeszły na
Strona 9
własność państwa i zostały wydzierżawione. Tylko fabryka terpentyny
Terebenthen pozostawała w rękach prywatnych. Przez kilka lat (1924–
1929) puszczę, kolejki i tartaki w Hajnówce dzierżawiła angielska firma
The Century European Timber Corporation, ale wypowiedziano jej umowę
ze względu na nadmiernie rabunkową eksploatację puszczy.
W okresie międzywojennym powstało tu wiele nowych miejsc pracy.
Rozwijało się rzemiosło. Pociągnęło to za sobą napływ ludności z różnych
stron Polski. Powstał swoisty konglomerat narodowościowy i kulturowy.
W Hajnówce mieszkali Polacy, Białorusini, Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi
i Niemcy. Polacy stanowili około 70 procent ludności.
Prężnie rozwijało się życie kulturalne i społeczne. Zbudowano trzy szkoły
podstawowe, Państwową Szkołę Przemysłu Drzewnego, internat, dom
kultury, a także robotnicze osiedla mieszkaniowe. Funkcjonowały: poczta,
apteka, hotel, biblioteka publiczna, dwa kina – „Lux” i „Oko”,
Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Związek Strzelecki „Strzelec”, zespół
teatralny, a także Spółdzielnia Spożywców „Społem” i Kasa Chorych.
Powstała parafia rzymskokatolicka. Swoją bożnicę i szkołę wyznaniową
mieli Żydzi, a ludność prawosławna kaplicę, tak zwaną czasownię.
Miasteczko rozwijało się i tętniło życiem.
Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej w Hajnówce największą
rolę odgrywały cztery zakłady przemysłowe: Fabryka Chemiczna, Zarząd
Kolei Leśnych, Terebenthen oraz rozbudowane i nowocześnie
zmechanizowane Zakłady Drzewne Lasów Państwowych. Te ostatnie
w 1938 roku były największym pracodawcą (zatrudniały 1,5 tysiąca osób).
Ludność liczyła 17 tysięcy mieszkańców.
Druga wojna światowa i okupacja zahamowały rozwój Hajnówki.
W wyniku wojennej zawieruchy miejscowość mocno podupadła. Zniszczeniu
i dewastacji uległy zakłady produkcyjne, część miasta, stacja i tory
Strona 10
kolejowe. Zginęło wielu mieszkańców, część z nich została przez władze
sowieckie deportowana w głąb ZSRS. Po wojnie Hajnówka nigdy już nie
odzyskała swej świetności, nie osiągnęła tempa rozwoju z okresu II
Rzeczypospolitej, chociaż formalnie w 1951 roku nadano jej prawa
miejskie.
Strona 11
1. Hajnówka – tu wszystko się
zaczęło
(do 10 lutego 1940)
BOGUSŁAW
W momencie wybuchu wojny mieszkaliśmy w Hajnówce, na obrzeżach
Puszczy Białowieskiej. Nasz ojciec, Leonard – były legionista – pracował
jako leśnik w Lasach Państwowych. Mama, Sylwestra, prowadziła dom.
Byłem najmłodszym z czwórki rodzeństwa, miałem trzy starsze siostry:
Jadwigę, Różę i Danutę.
W Hajnówce nasza rodzina mieszkała od niedawna, bo od 1936 roku.
Zamieszkała tutaj tuż przed moim urodzeniem. Wcześniej ojciec krótko
pracował w Nadleśnictwie Narewka, ale wszystkie moje siostry urodziły się
jeszcze we Włodzimierzu Wołyńskim.
Strona 12
Rodzina Żukowskich: Sylwestra i Leonard, dzieci: z lewej Danuta, z prawej Róża,
pomiędzy rodzicami stoi Jadwiga, Bogusław na rękach matki, Hajnówka, 1936 r.
DANUTA
Jak przeprowadziliśmy się do Hajnówki i tata rozpoczął pracę w puszczy,
dom, w którym mieliśmy zamieszkać, nie był jeszcze gotowy. Budowa była
na ukończeniu. Na krótki czas zamieszkaliśmy u rodziny Binderów,
Strona 13
w wynajmowanym mieszkaniu. Nadleśnictwo opłacało nam tę kwaterę. To
były dwa duże pokoje i kuchnia.
W tym samym domu mieszkanie wynajmowali także państwo
Szyndeccy. Nasi gospodarze – państwo Binderowie – mieli czwórkę dzieci,
a Szyndeccy dwoje. Samych dzieci, razem z naszą czwórką, w tym jednym
domu mieszkało więc dziesięcioro. Mieliśmy towarzystwo i było wesoło.
Wszyscy bardzo się lubili, a rodziny połączyła przyjaźń, która przetrwała
mimo naszej przeprowadzki do nowego domu.
BOGUSŁAW
Urodziłem się 5 lipca 1936 roku w Hajnówce. Dom, w którym wkrótce
zamieszkaliśmy, był własnością Lasów Państwowych. Stał na skraju
puszczy, za tartakiem i węzłem kolejek wąskotorowych. Dziś jest tam
osiedle o nazwie Celne. To był nowy drewniany, solidny budynek, którego
budowę ukończono w 1936 roku. Miał duże – jak na owe czasy – okna.
Były piękne, miały niecodzienne, bo zielone, drewniane okiennice
z wykrojonym w każdym skrzydle znakiem karo. Dom i zabudowania
gospodarcze były bliźniacze z sąsiednimi, zajmowanymi przez innego
gajowego.
DANUTA
Otaczała nas puszcza. Mieliśmy co prawda za ścianą sąsiada w domu
przylegającym do naszego, ale poza tym wokół był tylko las. Zabudowania
były nowe, solidnie i przemyślnie wykonane. Dawały możliwość
prowadzenia dostatniego, samowystarczalnego gospodarstwa. Budynki
gospodarcze: stodoła, obora, chlew, piwnica, tworzyły wraz z domem
zwarty prostokąt, ogrodzony wysokim drewnianym płotem,
zabezpieczającym domostwa nasze i sąsiada przed leśnymi intruzami.
Drugie ogrodzenie otaczało ogród i sad.
Strona 14
Leśnicy z Hajnówki (1937–1939): Leonard Żukowski (klęczy drugi od prawej), wśród
stojących m.in. nadleśniczy Józef Chorąży (szósty od lewej) i Antoni Rzedź (drugi od
prawej). Zdjęcie ze zbiorów dzieci nadleśniczego – Jadwigi i Stanisława Chorąży
BOGUSŁAW
Nasza rodzina, niezbyt zamożna, wiodła tam dostatnie, spokojne, uczciwe
życie. Ojciec był bardzo zadowolony z pracy, a w wolnym czasie oddawał
się swojej pasji – hodowli pszczół, co przynosiło też dodatkowe finansowe
profity.
DANUTA
Hajnówka w tamtych czasach tętniła życiem, rozwijała się, czuło się, że
miasteczko podąża z duchem czasów. Entuzjazm ten udzielał się też
dzieciom. Aż chciało się tam mieszkać.
Strona 15
Ja i Róża chodziłyśmy do przedszkola. Wtedy przedszkola nie były
czymś oczywistym, wręcz odwrotnie. Były rzadko spotykane i postrzegano
je jako szczególny przejaw postępu – takiego prawdziwego postępu przez
duże „P”. Nasza starsza siostra Jadzia bardzo zazdrościła nam tego
przedszkola. Gdy ona była w wieku przedszkolnym, nie mieszkaliśmy
jeszcze w Hajnówce. Słuchając naszych codziennych opowieści, wzdychała
nieustannie z wielkim żalem, że ona tego cudownego życia przedszkolnego
nie doświadczyła.
Róża chodziła tam do drugiego oddziału, czyli do grupy starszych dzieci.
A ja byłam taką szczęściarą, która chodziła do pierwszego, a potem do
drugiego oddziału.
Danusia (druga u dołu w lewym rzędzie) w grupie pięciolatków w przedszkolu, 1937 r.
Strona 16
BOGUSŁAW
Nasz ojciec miał wtedy swoje marzenia. Wyczekiwał emerytury. Do jej
wypracowania brakowało mu zaledwie kilku lat. Miał przemyślany plan
pobudowania w Hajnówce własnego domu z deputatu drewna – odprawy
emerytalnej – jaki przysługiwał mu na ten cel z Lasów Państwowych.
DANUTA
Pierwszą damą Hajnówki – nie tylko według nas, dzieci – czyli najlepiej
ubraną osobą w okolicy, była pani Irena, wychowawczyni drugiej grupy
przedszkolnej, do której chodziła Róża. To była młoda dziewczyna
z Warszawy. Jeździła tam chyba co niedzielę. Kiedy wracała
w poniedziałek i przychodziła do pracy, cały personel przedszkola kręcił się
w pobliżu, żeby podziwiać, w jakiej nowej kreacji pojawiła się tym razem.
Róża była ze swojej pani wychowawczyni bardzo dumna. „Wasza pani to
tak jest zwyczajnie ubrana… za to nasza pani Irena! Jaką ona miała dzisiaj
sukienkę! A wczoraj przyjechała w białych śniegowcach” – relacjonowała
moja siostra podekscytowana nowym strojem wychowawczyni. „Nasza
pani Irena ma śniegowce we wszystkich kolorach! Wiesz?”
Przyznać trzeba, że rzeczywiście zawsze była pięknie ubrana. Tak samo
było później, kiedy Róża poszła już do pierwszej klasy, a ja trafiłam do
starszej grupy, pod skrzydła pani Ireny. Z tego okresu pamiętam jej piękną
kreację – chabrową sukienkę z rękawami przypinanymi na zatrzaski, które
były schowane pod specjalną pliską.
Strona 17
W grupie przyjaciół i leśników. Dzieci to od lewej: Danusia, Róża, mały Bogusław i –
odwrócona od obiektywu – najstarsza Jadzia, 1938 r.
BOGUSŁAW
Strona 18
Ja wspomnień z Hajnówki nie mam. Byłem zbyt mały. Zachowałem
w pamięci tylko rodzinne opowieści.
DANUTA
W Hajnówce był Dom Ludowy, w którym odbywały się ważne
uroczystości. Wszystkie były bardzo pieczołowicie przygotowywane
i realizowane przy udziale dzieci, które swoje występy ogromnie
przeżywały.
Tam odbywały się między innymi bale dla przedszkolaków i młodzieży
szkolnej. Dla dzieci organizowano mikołajkowe przyjęcia, podczas których
brodaty, gruby Święty Mikołaj rozdawał paczki. Tam też chyba
wyświetlano filmy. Czy było to prawdziwe, stacjonarne kino, czy
objazdowe, tego nie pamiętam… ale do dziś pamiętam emocje związane
z filmem Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków. Potem w nocy nie
mogłam spać, bo ciągle widziałam te krasnoludki idące na mnie… całą
drużynę krasnali. To było takie przeżycie, że ja ten film pamiętam – co
przecież nie jest możliwe – jako kolorowy! Ja wtedy naprawdę te krasnale
widziałam w krwistoczerwonych czapeczkach! Ależ to były emocje…
Byłam też na bajce Czerwony Kapturek. Krzyczałam tak głośno, jak
tylko mogłam – zresztą tak jak inne dzieci – żeby przestrzec Kapturka
przed wilkiem, przed tym draniem, co w łóżku leżał z rozdętym brzuchem
po zjedzeniu Babci.
BOGUSŁAW
We wspomnieniach moich sióstr Hajnówka z naszych dziecięcych lat, ta
sprzed wybuchu wojny, jawi się jako raj na ziemi. Realia były zapewne
bardziej brutalne, tyle że niedostrzegane oczami beztroskich dzieci.
DANUTA
Strona 19
W Hajnówce było jeszcze jedno absolutnie niezwykłe – z punktu widzenia
dziecka – miejsce: ogródek jordanowski. To było miejsce zabaw
i wypoczynku dla rodzin, a przede wszystkim dla dzieci. Plac zabaw i to nie
byle jaki! Tam był basen! No, może mnie jawił się on jako wielki basen,
a był to tylko mały basenik… ale był! Woda w nim była czyściutka,
połyskiwała błękitem. W sąsiedztwie basenu znajdowała się duża
piaskownica z bialutkim piaskiem, gdzie dzieci lepiły babki. Obok stała
duża, cudna drewniana zjeżdżalnia, z dwoma rozgałęziającymi się torami.
Jednym można było ześlizgnąć się do piaskownicy, a drugim wjechać
z impetem do basenu. Zjeżdżało się na specjalnych ślizgach, takich
sprofilowanych deseczkach-siedziskach. To były jakby saneczki pod pupę.
Były oczywiście takie dzieci, które nie mogąc się doczekać swojej kolejki
i otrzymania siodełka, siadały bez niego i pędem odjeżdżały. Świetnie się
po tym zjeżdżało. Jadzia mówiła, że to drewno jest specjalnie
wywoskowane.
Na terenie ogródka jordanowskiego były też huśtawki – takie, na których
z dwóch stron siedzą dzieci i odbijają się na zmianę w górę i w dół, oraz
zwykłe, pojedyncze huśtawki na łańcuchach.
Dla starszych dzieci była karuzela nazywana przez nas Gigantem. Wielki
słup z talerzem na szczycie, do którego przyczepione były łańcuchy
z pojedynczymi siedziskami. Ta karuzela musiała być bez silnika, bo
pamiętam, że dzieci siadały na zwisających krzesełkach, nogami dotykając
ziemi. Na hasło zaczynały biec i rozpędzały karuzelę. Łańcuchy unosiły
siedziska w górę. Najstarsza z nas, Jadzia, latała w powietrzu na tym
Gigancie, ale z nas wszystkich tylko ona. Bardzo jej tego zazdrościłam. Oj,
jak to się świetnie fruwa, myślałam, patrząc z zachwytem. Już chciałam
mieć tyle lat, żeby móc tak w powietrzu szybować…
Strona 20
W ogródku było również i mniej atrakcyjne, ale bardzo potrzebne
wyposażenie, czyli ławeczki i stoły piknikowe, gdzie dzieci mogły grać
w wypożyczane na miejscu gry. Stał tam też budyneczek gospodarczy,
w którym przechowywano sprzęt.
Leśnicy, tacy jak nasz ojciec, mieli osobisty wkład w powstanie tego
miejsca. Wydaje mi się, że pracowali społecznie przy jego budowie. Wstęp
na teren ogródka był płatny. My mieliśmy albo darmowe bilety, albo
zniżkowe… Na pewno mieliśmy przy wejściu jakiś bonus, ale nie wiem
dokładnie, ile to kosztowało.
Potem ten ogródek, zaraz w 1939 roku, zdewastowali Rosjanie, jak się
popili i zaczęli kręcić się na Gigancie i zjeżdżać ze zjeżdżalni. Wszystko
zniszczyli.
BOGUSŁAW
To cudowne miejsce – ogródek jordanowski – też znam tylko z opowieści
sióstr.
DANUTA
Ja pamiętam Hajnówkę jako wielonarodowościowe i wielokulturowe
miejsce. Mieszkali tam Polacy, Żydzi i Rusini, było sporo rodzin
mieszanych. Na osoby pochodzenia ukraińskiego i białoruskiego mówiło
się „Rusini”. Oni na Polaka mówili „Lach”. Nie było z tym problemu.
Każdy wiedział, że są różni ludzie, wyznają różne religie i mają różne
obrzędy. Nie pamiętam jednak, żeby były na tym tle jakieś animozje czy
otwarte waśnie między dorosłymi. Nam, dzieciakom, zdarzały się głupie
wybryki, popełniane nie z niechęci do kogoś, ale bardziej dla hecy. Nie
rozumieliśmy głębszego ich znaczenia.
BOGUSŁAW