Czy powiemy pani prezydent_ - ARCHER JEFFREY
Szczegóły |
Tytuł |
Czy powiemy pani prezydent_ - ARCHER JEFFREY |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Czy powiemy pani prezydent_ - ARCHER JEFFREY PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Czy powiemy pani prezydent_ - ARCHER JEFFREY PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Czy powiemy pani prezydent_ - ARCHER JEFFREY - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARCHER JEFFREY
Czy powiemy pani prezydent?
JEFFREY ARCHER
Tom
Calosc w tomach
Zaklad Nagran i WydawnictwPolskiego Zwiazku NIewidomych
Warszawa 1995
Przelozyl Stefan Wilkosz
Wydanie II zmienione
Tloczono w nakladzie 20 egz.pismem punktowym dla niewidomych
w drukarni Pzn,
Warszawa, ul. KOnwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Czytelnik",
Warszawa 1991
Pisal R. Dun
Korekty dokonali
St. Makowski
i I. Stankiewicz
'tc
Wstep
Ksiazka ta zostala napisana w 1976 roku, a jej tresc miala sie rozgrywac w piec lat pozniej, przy czym centralna postacia, dokola ktorej obraca sie intryga powiesci, mial byc Edward Kennedy - wedlug powszechnej opinii najprawdopodobniejszy kandydat na nastepnego prezydenta Stanow Zjednoczonych, zwyciezca wyborow z 1980 roku.
Przewidywania te nie sprawdzily sie, totez tlumaczac ksiazke w 1982 roku uaktualnilem ja, dokonujac licznych zmian. Uzyskalem na to zgode autora, ktory bardzo zainteresowal sie wprowadzanymi przeze mnie zmianami. Zainteresowanie to wydalo owoce. Jeffrey Archer wydal obecnie bardzo powaznie zmieniona ksiazke. Jej akcja toczy sie w ostatnim dziesiecioleciu naszego wieku. Zamiast Edwarda Kennedy, ktory odszedl w polityczna niepamiec, prezydentem Ameryki po raz pierwszy w jej historii zostaje kobieta. I to Polka - Florentyna Kane, corka polskich emigrantow Abla i Zofii Rosnowskich, bohaterow poprzednich powiesci tego samego autora pt. "Kain i Abel" oraz "Marnotrawna corka". (Obie te ksiazki zostaly nagrane na kasety.)
S. W.
20 stycznia,wtorek po poludniu
godz. #/12#26
-Ja, Florentyna Kane przysiegam uroczyscie...
-Ja, Florentyna Kane przysiegam uroczyscie...
...ze bede sumiennie sprawowala urzad prezydenta Stanow Zjednoczonych...
-Ze bede sumiennie sprawowala urzad prezydenta Stanow Zjednoczonych...
...i w najlepszej wierze pilnowala, strzegla i bronila konstytucji Stanow Zjednoczonych. Tak mi dopomoz Bog.
-I w najlepszej wierze pilnowala, strzegla i bronila konstytucji Stanow Zjednoczonych. Tak mi dopomoz Bog.
Z reka spoczywajaca na siedemnastowiecznej Biblii, czterdziesty trzeci prezydent - kobieta usmiechnela sie do pierwszego dzentelmena kraju. Byl to koniec jednej batalii i poczatek nastepnej. Florentyna Kane wiedziala, jak walczyc. Zaczelo sie od jej wyboru do Kongresu, nastepnie do Senatu, wreszcie, po czterech latach, zostala - jako pierwsza kobieta - prezydentem Stanow Zjednoczonych. Po ostrej kampanii w przedwyborach czerwcowych udalo jej sie niewielka wiekszoscia pokonac na Narodowej Konwencji Partii Demokratycznej senatora Ralpha Brooksa, ale dopiero w piatym glosowaniu. W listopadzie wygrala jeszcze ciezsza batalie z kandydatem republikanskim, bylym kongresmenem z Nowego Jorku. Florentyna Kane zostala wybrana prezydentem wiekszoscia 105.000 glosow, czyli jednego procenta glosujacych. Bylo to zwyciestwo wyborcze o najmniejszej roznicy glosow w historii Stanow Zjednoczonych, mniejszej nawet niz ta, ktora uzyskal John Kennedy w 1960, zwyciezajac Richarda Nixona wiekszoscia 118.000 glosow.
Kiedy umilkly oklaski, pani prezydent odczekala, by przebrzmialy dzwieki dwudziestu jeden salw honorowych, odchrzaknela, spojrzala na tlum skladajacy sie z piecdziesieciu tysiecy obywateli zebranych na placu przed Kapitolem i pomyslala, ze jeszcze dwiescie milionow widzow patrzy na nia na ekranach telewizorow. Dzisiaj nikomu nie byly potrzebne koce i cieple plaszcze, ktore zazwyczaj towarzysza tej uroczystosci. Pogoda byla wyjatkowo lagodna jak na koniec stycznia, a nabity ludzmi trawnik przed wschodnia fasada Kapitolu, choc nieco podmiekly, nie byl juz pokryty biela sniegu, ktory sypal w czasie Bozego Narodzenia.
-Panie wiceprezydencie Bradley, panie przewodniczacy Sadu Najwyzszego, panie prezydencie Carter, panie prezydencie Reagan, dostojni duchowni, obywatele!
Pierwszy dzentelmen rozpoznal slowa, ktore podpowiedzial zonie, gdy ukladala swe przemowienie, usmiechnal sie i rzucil jej porozumiewawcze spojrzenie.
Ten ich dzien rozpoczal sie okolo szostej trzydziesci rano. Nie spalo im sie dobrze tej nocy. Po wspanialym koncercie wydanym na ich czesc, Florentyna Kane raz jeszcze przejrzala swoja mowe inauguracyjna, podkreslila czerwonym flamastrem wazniejsze slowa i zrobila kilka drobnych poprawek.
Florentyna wstala wczesnie i szybko nalozyla na siebie niebieska suknie. Przypiela do niej mala broszke, prezent od Richarda, jej pierwszego meza, otrzymany tuz przed jego smiercia.
Ilekroc nosila te broszke, przypominala sobie dzien, kiedy Richard nie mogl poleciec samolotem z powodu strajku obslugi i wynajal samochod, by stac u boku zony, gdy ta wyglaszala przemowienie na zakonczenie roku akademickiego w uniwersytecie Harvarda.
Jednakze Richard nie uslyszal tego przemowienia, ktore tygodnik "Newsweek" uznal za otwarcie kampanii prezydenckiej. Gdy Florentyna dojechala do szpitala, Richard juz nie zyl.
Wrocila znowu do rzeczywistosci, do swiata, w ktorym byla najpotezniejszym z przywodcow. Ale nie tak poteznym, by przywrocic Richarda do zycia. Florentyna spojrzala w lustro. Poczula wielka pewnosc siebie. Byla juz prezydentem od blisko dwoch lat, od chwili naglej smierci prezydenta Parkina. Historycy zdziwiliby sie, gdyby im powiedziano, ze dowiedziala sie o smierci swojego prezydenta w chwili, kiedy starala sie trafic pilka golfowa do odleglego o poltora metra dolka. Grala przeciwko swemu najstarszemu przyjacielowi i przyszlemu mezowi, Edwardowi Winchester.
Gdy helikoptery zaczely krazyc nad ich glowami, zatrzymali gre. Jedna z maszyn wyladowala. Wyskoczyl z niej kapitan piechoty morskiej, zasalutowal i powiedzial: "Pani prezydent, prezydent nie zyje!" A teraz narod Ameryki potwierdzil, ze nadal pragnie miec kobiete w Bialym Domu. Po raz pierwszy w historii Stany Zjednoczone wybraly z pelna swiadomoscia kobiete na najbardziej zaszczytny urzad w politycznym spektrum Ameryki. Florentyna spojrzala przez okno na szeroka, polyskujaca w porannym sloncu rzeke Potomac.
Opuscila sypialnie i przeszla do prywatnej jadalni, gdzie jej maz, Edward, rozmawial z jej dziecmi Williamem i Annabela. Ucalowala cala trojke i zasiadla do sniadania.
Rozmawiali o przeszlosci z rozbawieniem, o przyszlosci z powaga i kiedy zegar uderzyl osma, Florentyna opuscila rodzine i poszla do Owalnego Gabinetu. W korytarzu czekal na nia juz szef jej sztabu urzedniczego, ciemnowlosa Janet Brown.
-Dzien dobry, pani
prezydent.
-Dzien dobry, Janet. Czy wszystko w porzadku? - zapytala Florentyna z usmiechem.
-Wydaje mi sie, ze tak.
-To dobrze. Wiec mow mi, co mam dzis robic. Badz spokojna. Bede jak zwykle wykonywala twoje instrukcje. Od czego zaczynamy.
-Nadeszlo 842 telegramow i 2412 listow. Wszystkie moga poczekac, z wyjatkiem depesz od szefow panstw. Na te przygotuje odpowiedzi i przyniose je o dwunastej.
-Postaw na nich dzisiejsza date, to im sie spodoba. Podpisze je osobiscie, jak tylko beda gotowe.
-Dobrze, pani prezydent. Tu jest rozklad dnia. Zaczyna pani o jedenastej od kawy z bylym prezydentem Reaganem i bylym prezydentem Carterem, potem pojedziecie panstwo razem na ceremonie inauguracji. Po przysiedze jest obiad w Senacie, a nastepnie przyjmie pani inauguracyjna defilade, przed Bialym Domem.
Janet Brown podala
Florentynie plik spietych spinaczem kartek, tak jak to robila co dzien od pietnastu lat, to znaczy od czasu kiedy zaczela pracowac dla Florentyny, gdy ta zostala wybrana do Kongresu. Zawieraly one szczegolowy rozklad zajec godzina po godzinie. Byl dzis raczej krotszy niz zwykle. Florentyna przejrzala kartki i podziekowala swojemu szefowi sztabu. W drzwiach pojawil sie Edward Winchester. Kiedy obrocila sie w jego strone, usmiechnal sie jak zwykle usmiechem pelnym milosci i podziwu. Florentyna pomyslala, ze nie zaluje impulsywnej decyzji poslubienia go, ktora powziela w tym niezwyklym dniu, gdy stojac przy ostatnim dolku golfowego pola dowiedziala sie o smierci prezydenta Parkina.
Byla pewna, ze Richard
pochwalilby te decyzje.
-Bede pracowala nad papierami do jedenastej - powiedziala mu. Edward skinal glowa i odszedl, by przygotowac sie do zadan nadchodzacego dnia.
Przed Bialym Domem zebral sie juz tlum gapiow.
-Wolalbym, zeby padalo - mruknal H. Stuart Knight, szef Tajnej Sluzby, zwracajac sie do swego zastepcy. W jego zyciu byl to rowniez jeden z najwazniejszych dni. - Wiem, ze wiekszosc tych ludzi jest zupelnie nieszkodliwa, ale mimo to ciarki chodza mi po plecach!
Tlum liczyl okolo sto piecdziesiat osob, przy czym piecdziesiat z nich nalezalo do ekipy Knighta. Samochod policyjny, ktory zawsze jechal piec minut przed prezydenckim, sprawdzal juz dokladnie droge do Bialego Domu. Czlonkowie ochrony bacznie przygladali sie zebranym na tarasie grupom ciekawskich. Niektorzy z nich powiewali choragiewkami. Przyszli tu, by moc opowiedziec wnukom, ze widzieli Florentyne Kane w dniu jej inauguracji na prezydenta Stanow Zjednoczonych.
O #/10#59 lokaj otworzyl frontowe drzwi i z tlumu rozlegly sie radosne okrzyki.
Prezydent i jej malzonek pozdrowili uniesieniem reki wpatrzonych w nich ludzi i tylko doswiadczenie i instynkt zawodowy podpowiedzialy im, ze co najmniej piecdziesiat par oczu nie patrzy w ich strone.
O godzinie #/11#00 dwie czarne limuzyny zajechaly bezszelestnie przed polnocne wejscie do Bialego Domu. Kompania honorowa sprezentowala bron przed dwoma bylymi prezydentami i ich zonami. Florentyna Kane stala na schodach, by ich powitac. Byl to wylaczny przywilej przybywajacych w odwiedziny szefow panstw. Prezydent poprowadzila gosci do biblioteki na kawe z Edwardem, Williamem i Annabela.
Starszy z bylych prezydentow marudzil, ze mu zdrowie nie dopisuje, poniewaz od osmiu lat zdany jest na kuchnie swojej zony.
-Nie dotknela patelni od wiekow, ale idzie jej coraz lepiej. Na wszelki wypadek podarowalem jej ksiazke kucharska "New York Timesa". Jest to chyba jedyna ich pozycja wydawnicza, w ktorej mnie nie krytykuja.
Florentyna usmiechnela sie, choc z trudem trzymala nerwy na wodzy. Chciala, zeby ceremonia zaczela sie jak najszybciej, ale rozumiala, ze dla obydwu eks_prezydentow znalezienie sie znow w Bialym Domu bylo przyjemna okazja. Totez udawala, ze slucha uwaznie, ukladajac twarz w uprzejma maske, co po przeszlo dwudziestu latach zycia politycznego przychodzilo jej bez trudu.
-Pani prezydent - Florentyna musiala sie blyskawicznie opanowac po to, by nikt nie zauwazyl jej instynktownej reakcji na te slowa. - Jest minuta po dwunastej.
Florentyna spojrzala na swojego sekretarza prasowego, wstala z fotela i zaprowadzila eks_prezydentow i ich zony na schody Bialego Domu. Orkiestra piechoty morskiej po raz ostatni zagrala im "Chwala Dowodcy". O pierwszej zagra te sama melodie po raz pierwszy, tym razem dla Florentyny.
Oficerowie ochrony zaprowadzili bylych prezydentow do pierwszego samochodu. Byla to czarna, kuloodporna limuzyna o przezroczystym dachu.
Przewodniczacy Izby
Reprezentantow, Jim Wright i przywodca wiekszosci Senatu, Robert Byrd, jako reprezentanci Kongresu, siedzieli juz w drugim wozie. Bezposrednio za ta limuzyna czekaly dwa samochody wypelnione agentami Tajnej Sluzby. Florentyna i Edward wsiedli do piatego samochodu. Wiceprezydent Bradley z New Jersey i jego zona jechali w nastepnym.
Stuart Knight jeszcze raz wszystko sprawdzil. Zespol jego ludzi urosl z piecdziesieciu do setki. Za chwile bedzie liczyl wraz z miejscowa policja i kontyngentem Fbi pieciuset ludzi. Jezeli nie liczyc chlopcow w Cia, pomyslal Knight ze zloscia. Ci nie poinformowali go oczywiscie nawet, czy zjawia sie, czy nie. A on nie zawsze potrafil odroznic ich w tlumie.
Przysluchiwal sie wiwatom gapiow, ktore w chwili, gdy prezydencka limuzyna ruszyla w droge na Kapitol, doszly do zenitu.
Edward mowil cos do niej z usmiechem, ale Florentyna byla myslami daleko. Machinalnie pozdrawiala ludzi stojacych wzdluz Pennsylvania Avenue, ale w myslach powtarzala sobie raz jeszcze tekst przemowienia. Mineli swiezo odnowiony hotel Willard, siedem biurowych gmachow w budowie, nowe domy mieszkalne przypominajace skalne osiedle indianskie, nowe sklepy i restauracje, szerokie aleje spacerowe. Potem gmach J. Edgara Hoovera - siedzibe Fbi, wbrew wysilkom niektorych senatorow wciaz noszaca imie swojego pierwszego dyrektora. Jakze bardzo zmienila sie ta ulica w ciagu ostatnich pietnastu lat.
Kiedy zblizali sie do
Kapitolu, Edward przerwal ciag mysli Florentyny.
-Niech cie Bog prowadzi, kochanie - powiedzial.
Usmiechnela sie i scisnela mu reke. Szesc limuzyn zatrzymalo sie.
Prezydent Kane weszla do Kapitolu. Edward pozostal na chwile, aby podziekowac kierowcy. Pasazerow innych samochodow otoczyli agenci Tajnej Sluzby, ktorzy prowadzili ich z osobna na zarezerwowane dla nich miejsce na platformie zbudowanej na stopniach Kapitolu. Tymczasem mistrz ceremonii przeprowadzil Florentyne przez tunel do frontowego hallu. Po drodze zolnierze piechoty morskiej rozstawieni co dziesiec krokow oddawali jej honory. W hallu czekal juz wiceprezydent Bradley. Florentyna zatrzymala sie przy nim. Porozmawiali sobie przyjacielsko o niczym, nie sluchajac wzajemnych odpowiedzi.
Usmiechnieci byli prezydenci wylonili sie z tunelu. Po raz pierwszy chyba starszy z nich wygladal na swoje lata, wydawalo sie, ze wlosy posiwialy mu w ciagu jednej nocy. Raz jeszcze uscisneli rece Florentyny. Tego dnia formalnosc ta czekala ich jeszcze siedem razy. Nastepnie mistrz ceremonii zaprowadzil ich na platforme. Ludzie wstali ze swych miejsc i przez dobra minute wiwatowali na czesc nowego prezydenta i dwoch eks_prezydentow, ktorzy z kolei pozdrawiali tlum. Wreszcie wszyscy usiedli i w milczeniu czekali na poczatek inauguracyjnej ceremonii.
-Bracia Amerykanie! W chwili kiedy obejmuje ten urzad, sytuacja swiatowa stawia Stany Zjednoczone wobec licznych, groznych problemow. W Afryce Poludniowej trwa bezlitosna wojna domowa miedzy bialymi i czarnymi. Na Bliskim Wschodzie zablizniaja sie rany zeszlorocznej wojny, ale obie strony zamiast odbudowywac szkoly, szpitale i fermy, odnawiaja swoje zapasy broni. Na granicach Chin i Indii oraz Rosji i Pakistanu trwa napiecie grozace konfliktem pomiedzy czterema najludniejszymi krajami swiata. Ameryka Poludniowa opanowana jest albo przez skrajna prawice, albo skrajna lewice, ale zadna z tych formacji nie jest zdolna podniesc poziomu zycia swych obywateli. Sposrod pierwotnych sygnatariuszy Organizacji Paktu Polnocno_Atlantyckiego, dwa - Francja i Wlochy - przygotowuja sie do wycofania z Paktu.
W 1949 roku prezydent Truman oswiadczyl, ze Stany Zjednoczone gotowe sa uzyc calej swojej potegi i wszelkich zasobow, aby bronic wolnosci wszedzie tam, gdzie moze byc zagrozona. Dzisiaj ktos moglby powiedziec, ze ta wielkoduszna oferta poniosla porazke i ze Ameryka byla i jest za slaba, by wziac na siebie ciezar prowadzenia swiata. W obliczu powtarzajacych sie kryzysow, kazdy obywatel Ameryki ma prawo zapytac, po co ma sie zajmowac wydarzeniami tak od nas odleglymi i dlaczego ma czuc sie odpowiedzialny za obrone wolnosci poza obszarem Stanow Zjednoczonych.
Nie odpowiem na te watpliwosci wlasnymi slowami. "Czlowiek nie jest wyspa - pisal John Donne przeszlo trzysta lat temu. - Czlowiek jest czescia kontynentu". Stany Zjednoczone ciagna sie od Atlantyku po Pacyfik i od Arktyki po rownik. "Jestem czescia calej ludzkosci; nie pytaj nigdy, komu bije dzwon; on bije tobie".
Edwardowi podobala sie ta czesc przemowienia, bo wyrazala jego wlasne mysli. Zastanawial sie jednak, czy sluchacze zareaguja dzis z takim samym entuzjazmem, z jakim witali race krasomowcze Florentyny w przeszlosci. Potezne brawa przelewajace sie burzliwa fala uspokoily go. Jej magia wciaz dzialala.
-Stworzymy w naszym kraju sluzbe zdrowia, ktorej pozazdrosci nam caly wolny swiat. Pozwoli ona wszystkim obywatelom korzystac w rownym stopniu z najlepszej pomocy lekarskiej. Zaden Amerykanin nie moze umrzec dlatego, ze nie stac go na ratowanie zycia.
Wielu demokratow glosowalo przeciwko Florentynie Kane, wlasnie ze wzgledu na jej stanowisko w sprawie ubezpieczen zdrowotnych. Pewien stary siwy lekarz powiedzial jej: Amerykanie musza nauczyc sie stac na wlasnych dwoch nogach. - Jak moga stac, skoro juz leza martwym bykiem! - odpowiedziala Florentyna. - Niech nas Pan Bog broni przed prezydentem_kobieta! - zareplikowal doktor i poszedl glosowac na republikanow.
-Ale glowna platforma tej administracji bedzie prawo i porzadek. W tym celu mam zamiar przedstawic Kongresowi pakiet ustaw, ktory zablokuje sprzedaz broni palnej bez specjalnego zezwolenia.
Tym razem oklaski tlumu nie byly juz tak spontaniczne.
Florentyna podniosla glowe. - A wiec, bracia Amerykanie, niechaj koniec tego stulecia stanie sie okresem, w ktorym Stany Zjednoczone beda przewodzic swiatu pod wzgledem sprawiedliwosci i sily, troski i przedsiebiorczosci, okresem, w ktorym wypowiedza wojne: chorobom, dyskryminacji, nedzy.
Florentyna usiadla. Jej sluchacze zerwali sie jednoczesnie na nogi.
Szesnastominutowe przemowienie przerywane bylo dziesieciokrotnie brawami. Ale kiedy nowy szef panstwa odwrocila sie od mikrofonu, oczy jej nie wodzily po twarzach sluchaczy. Sposrod zebranych na platformie dygnitarzy zalezalo jej na jednej tylko osobie. Podeszla do swojego meza - pocalowala go w policzek i wziela pod reke. Energiczny mistrz ceremonii lagodnie sprowadzil ich z platformy.
Sutart Knight nie lubil posuniec rujnujacych ustalony porzadek uroczystosci. A dzisiaj nic nie przebiegalo zgodnie z programem. Wszyscy spoznia sie na obiad o co najmniej trzydziesci minut.
Siedemdziesieciu szesciu gosci powstalo, kiedy pani prezydent weszla na sale. Byli to mezczyzni i kobiety, ktorzy przewodzili obecnie Partii Demokratycznej. Znajdowali sie wsrod nich takze przywodcy z polnocnych stanow, ktorzy zdecydowali sie poprzec kandydata_kobiete. Brakowalo tylko malej grupki tych, ktorzy popierali senatora Ralpha Brooksa.
Niektorzy sposrod obecnych byli juz czlonkami nowego gabinetu, a wszyscy odegrali jakas role w powrocie Florentyny do Bialego Domu.
Nie miala ona ani czasu, ani ochoty na obiad; wszyscy chcieli z nia natychmiast cos omowic. Menu zostalo ulozone z jej ulubionych dan zaczynajac od zupy z homara, rozbefu, a konczac na specjalnosci szefa kuchni - mrozonego tortu czekoladowego w ksztalcie Bialego Domu. Edward przygladal sie swojej zonie, ktora zignorowala lezacy przed nia kawalek tortu przedstawiajacy Gabinet Owalny. "To dlatego nigdy nie musi przeprowadzac kuracji odchudzajacej", zauwazyla Marian Edelman, ktora niespodziewanie zostala ministrem sprawiedliwosci. Marian wlasnie opowiadala Edwardowi o wielkim znaczeniu praw dziecka. Edward probowal sluchac, ale po chwili zrezygnowal.
Kiedy ostatnia dlon zostala uscisnieta i ostatni kawalek Bialego Domu zniknal z talerzy, okazalo sie, ze pani prezydent i jej ludzie spoznieni sa na inauguracyjna parade juz o trzy kwadranse. Kiedy wreszcie zjawili sie na trybunie ustawionej przed Bialym Domem, najszczesliwsza grupa w dwustutysiecznym tlumie byla prezydencka gwardia honorowa, ktora od przeszlo godziny stala na bacznosc. Pani prezydent zajela swoje miejsce i parada rozpoczela sie. Otworzyly ja stanowe oddzialy wojskowe kroczace w takt marszow Sousy i piesni "Boze, blogoslaw Ameryke", wykonywanych przez orkiestre Marynarki Wojennej. Zywe obrazy ze wszystkich stanow, przejezdzajace na platformach ciezarowek, urozmaicaly pochod. Niektore z nich, jak na przyklad ten z Illinois, przedstawialy fragmenty z zycia Florentny i podkreslaly jej polskie pochodzenie. Dla niej byla to uroczysta i powazna chwila. Jest to jedyny narod na swiecie, myslala, ktory zechcialby powierzyc corce imigranta swoj najwyzszy urzad.
Kiedy trzygodzinny pochod zakonczyl sie i ostatnia ciezarowka zniknela z ulicy, Janet Brown, szef sztabu prezydenta, zapytala Florentyne, co zamierza robic w czasie, ktory pozostal do rozpoczecia pierwszego Balu Inauguracyjnego.
-Podpisze wszystkie nominacje rzadowe, listy do szefow panstw, zeby pozostawic na jutro czyste biurko - zabrzmiala natychmiastowa odpowiedz. - Tak bedzie przez nastepne cztery lata.
Pani prezydent powrocila do Bialego Domu. Kiedy zblizyla sie do poludniowego wejscia, orkiestra Marynarki Wojennej zagrala "Chwala Dowodcy". Jeszcze w drodze do Owalnego Gabinetu Florentyna zdjela plaszcz. Runela na fotel stojacy przed wielkim debowym biurkiem o pokrytym skora blacie. Rozejrzala sie po pokoju. Wszystko zostalo w nim urzadzone wedlug jej zyczen. Tuz za nia na scianie wisiala fotografia Richarda i Williama grajacych w pilke. Na biurku lezal przycisk z wyrytym na nim przytaczanym czesto przez Annabel cytatem z Bernarda Shawa: "Niektorzy ludzie widza rzeczy takimi, jakimi sa i pytaja: dlaczego? Mnie marza sie rzeczy, ktorych nigdy nie bylo, i pytam: dlaczego nie?"
Na lewo od fotela stal sztandar prezydencki, na prawo flaga Stanow Zjednoczonych. Na srodku biurka stal model hotelu Bristol w Warszawie wykonany przez Williama, kiedy mial czternascie lat. Na kominku plonal ogien. Abraham Lincoln patrzyl z portretu na nowo zaprzysiezona pania prezydent, a za wykuszowym oknem zielony trawnik ciagnal sie jak gigantyczny dywan az po iglice pomnika Waszyngtona. Florentyna usmiechnela sie. Powrocilam do domu, pomyslala.
Po chwili siegnela po plik papierow i przebiegla oczami nazwiska osob, przyszlych czlonkow jej gabinetu. Ponad trzydziesci nominacji.
Podpisala kazda z nich zamaszyscie. Ostatnia bylo powolanie Janet Brown na szefa sztabu personelu. Polecila natychmiastowe odeslanie wszystkich nominacji do Kongresu. Sekretarz prasowy Florentyny zebrala wiec papiery, ktore mialy dyktowac historie nastepnych czterech lat zycia Ameryki i powiedziala: - Dziekuje, pani prezydent - po czym dodala: - Czym chcialaby sie pani zajac teraz?
-Lincoln powiedzial, ze trzeba zawsze zaczynac od sprawy najwazniejszej. Zajmijmy sie wiec projektem ustawy o kontroli nad sprzedaza i posiadaniem broni.
Sekretarz prasowy prezydenta wzdrygnela sie bezwiednie. Wiedziala dobrze, ze w ciagu nastepnych dwoch lat walka w Kongresie bedzie z pewnoscia rownie ciezka i niebezpieczna jak wojna domowa, ktora prowadzil Lincoln. Tak wielu ludzi wciaz uwazalo, ze posiadanie broni palnej jest ich swietym prawem. Modlila sie tylko, zeby to wszystko nie skonczylo sie calkowitym rozlamem.
3 marca, czwartek
(dwa lata pozniej)
godz #/5#45 po poludniu
Nick Stames mial juz ochote pojsc do domu. Siedzial za biurkiem od siodmej rano, a teraz byla piata czterdziesci piec po poludniu. Nie pamietal nawet, czy jadl dzis obiad, czy nie. Jego zona, Norma, znowu bedzie narzekala, ze nigdy nie zjawia sie w domu w porze kolacji, a kiedy przychodzi, to to, co ugotowala, jest prawie nie do jedzenia. Z trudem przypomnial sobie, kiedy udalo mu sie w ogole zjesc cala kolacje. Kiedy Nick wychodzil do pracy o szostej trzydziesci, Norma lezala w lozku. Teraz, kiedy dzieci uczyly sie juz poza domem, jej jedynym zajeciem bylo przygotowanie kolacji dla meza. Nick znajdowal sie w sytuacji bez wyjscia. Gdyby byl zlym urzednikiem, Norma tez by narzekala. Ale na szczescie - odstukac - mial sukcesy w pracy. A kiedy jest sie najmlodszym kierownikiem lokalnego oddzialu Fbi, bo w wieku zaledwie czterdziestu jeden lat - nie mozna utrzymac sie na stanowisku wracajac co wieczor punktualnie do domu na kolacje. Poza tym Nick uwielbial swoja prace. Byla jego jedyna kochanka i Norma powinna byla ja blogoslawic.
Juz od dziewieciu lat Stames byl szefem Waszyngtonskiego Biura Fbi. Chociaz rozciagalo opieke nad najmniejszym obszarem kraju - okreg Kolumbia mial zaledwie 100 kilometrow kwadratowych powierzchni - bylo trzecim pod wzgledem wielkosci biurem Ameryki. W jego sklad wchodzily 22 brygady - w tym dwanascie kryminalnych i dziesiec politycznych. Co tu gadac - byl odpowiedzialny za porzadek stolicy swiata! Coz dziwnego, ze od czasu do czasu spoznial sie do domu. Ale dzisiejszego wieczoru chcial dolozyc specjalnych staran. Kiedy czas na to pozwala - uwielbial zone. Totez postanowil wlasnie dzisiaj - sprobowac nie spoznic sie. Podniosl sluchawke wewnetrznego telefonu i polaczyl sie z koordynatorem brygad kryminalnych, Grantem Nanna.
-Grant.
-Szefie?
-Ide do domu.
-Nie wiedzialem, ze masz dom.
-Mam, tak samo jak ty.
Nick odlozyl sluchawke i przeczesal dlonia dlugie, ciemne wlosy. Wygladal bardziej na przestepce z kryminalnego filmu niz na agenta Fbi.
Wszystko w nim bylo ciemne:
ciemne oczy, ciemna skora, ciemne wlosy, a nawet ciemne ubranie i buty, jak przystalo na dobrego agenta. W klapie marynarki nosil znaczek przedstawiajacy flagi Stanow Zjednoczonych i Grecji.
Przed kilku laty zaproponowano mu awans i przeniesienie na druga strone ulicy do Glownej Kwatery Fbi na stanowisko jednego z jedenastu zastepcow dyrektora. Ale nie odpowiadala mu rola zastepcy - wiec odmowil. Ten awans oznaczalby przeprowadzke z rudery do palacu.
Waszyngtonskie Biuro Fbi miescilo sie na trzecim, czwartym i siodmym pietrze, starego budynku Starej Poczty na Pennsylvania NAvenue.
Powinien byl zostac zburzony
przed co najmniej dwudziestu
pieciu laty. Ale zona
prezydenta Johnsona uznala go
za narodowy zabytek. Pokoje
tego gmachu byly tak ciasne jak
wagony kolejowe. Gdyby
znajdowal sie w getcie
murzynskim, zostalby z
pewnoscia przeznaczony na rozbiorke.
Slonce krylo sie za wysokimi budynkami miasta i gabinet Nicka powoli pograzal sie w ciemnosci. Podszedl do wylacznika swiatla. "Oszczedzaj energie" sugerowal nafosforyzowany napis przy wylaczniku. Ta rzadowa inicjatywa swiadczyla o tym, ze dyrektorzy federalnego Urzedu Energetycznego zajmowali dwa pietra w tym samym ponurym budynku na Pennsylvania Avenue. Podobnie jak nieustanny ruch ubranych na ciemno pracownikow obojga plci wskazywal na to, ze miesci sie tam Waszyngtonskie Biuro Fbi.
Narodowa Fundacja Kultury i
Sztuki od dawna planowala
remont owego zabytkowego
gmachu, by umiescic w nim sale
wystaw i wlasne biura. Plany
zostaly wykonane, ale zabraklo
funduszow. Centralny Urzad
Kwatermistrzowski rozgladal sie
za nowymi siedzibami dla
Federalnego Urzedu Energetyki i
dla Fbi. Ale na razie Stames
prowadzil swoja bardzo
nowoczesna i ogromnie
wyspecjalizowana dzialalnosc w budynku, ktory byl w gruncie rzeczy rudera.
Nick podszedl do okna i spojrzal na nowa siedzibe Glownej Kwatery Fbi polozona po drugiej stronie ulicy. Byl to potwornie brzydki architektoniczny olbrzym ukonczony w 1976 roku, ktorego kazda winda byla wieksza od gabinetu Nicka. Ale on nie przejmowal sie tym. Doszedl juz do osiemnastej grupy placowej i tylko dyrektor zarabial wiecej od niego. Nie pozwoli sie zakotwiczyc za biurkiem do samej emerytury, kiedy to dostanie na pozegnanie tradycyjna pare zlotych spinek. Chcial miec staly kontakt z agentami krazacymi po ulicach, zawsze trzymac reke na pulsie Biura. Chcial pozostac do konca w Waszyngtonskim Biurze Fbi. Wolal umrzec stojac, niz spedzic zycie na siedzaco.
Raz jeszcze chwycil
sluchawke.
-Julio, zaraz wychodze do domu.
Julia Bayers spojrzala na zegarek.
-Tak jest, szefie.
Przechodzac przez jej pokoj usmiechnal sie.
-Mussaka, ryz i zona. Nie mow nic Mafii.
Byl jedna noga za progiem, kiedy zadzwonil jego bezposredni telefon.
Wystarczylo zrobic jeszcze jeden krok i znalezc sie w drodze do domu. Ale Nick nie mogl sie na to zdobyc. Julia wstala i jak zwykle Nick z uznaniem spojrzal na jej nogi. A bujne piersi niemal zaslanialy klawiature maszyny do pisania. Czy za uwiedzenie wlasnej sekretarki grozi kara wiezienia? Przyrzekl sobie, ze sprawdzi przepisy prawa federalnego w tej materii.
-Zostaw, Julio, sam odbiore.
Wrocil do gabinetu i podniosl sluchawke rozdzwonionego telefonu.
-Stames.
-Dobry wieczor. Tu porucznik Blake z policji miejskiej.
-Hej, Dave, winszuje awansu. Nie widzialem cie chyba od... - zawahal sie - chyba od pieciu lat, co? Byles wtedy sierzantem. Jak sie masz?
-Dziekuje, doskonale.
-A wiec, poruczniku, polujesz teraz na gruba zwierzyne! Zlapales pewnie czternastolatka, co ukradl paczke gumy do zucia i potrzebna ci jest pomoc moich najlepszych agentow, zeby wykryc, gdzie przestepca ukryl lup?
Blake rozesmial sie.
-Nie jest az tak zle. W szpitalu Woodrowa Wilsona mamy faceta, ktory zada rozmowy z szefem Fbi. Przysiega, ze ma mu cos bardzo waznego do powiedzenia.
-Czy to jest ktorys z naszych stalych informatorow?
-Nie.
-Jak sie nazywa?
-Angelo Casefikis. - Blake przeliterowal nazwisko.
-Masz jego rysopis?
-Nie. Rozmawialem z nim tylko przez telefon. Nie chcial nic wiecej powiedziec, tylko tyle, ze jezeli Fbi go nie wyslucha, to beda przykre konsekwencje dla calego kraju.
-Tak powiedzial? Poczekaj chwile. Sprawdze to nazwisko. Moze wariat?
Nick Stames nacisnal guzik i polaczyl sie z dyzurujacym urzednikiem.
-Kto jest na sluzbie?
-Paul Fredericks, szefie.
-Paul, zajrzyj do pudla wariatow.
"Pudlem wariatow" nazywano kolekcje bialych fiszek, na ktorych widnialy nazwiska wszystkich ludzi lubiacych telefonowac do Fbi w srodku nocy z takimi na przyklad informacjami: ze Marsjanie wyladowali w ich ogrodku albo ze wykryli spisek Cia przeciwko calemu swiatu.
Agent nazwiskiem Fredericks odezwal sie po chwili.
Oswiadczyl, ze ma przed soba pudlo wariatow.
-Juz jestem, sir. O jakie nazwisko chodzi?
-Angelo Casefikis.
-Znowu jakis zwariowany Grek - mruknal Fredericks. - Z tymi cudzoziemcami nigdy nie wiadomo...
-Grecy nie sa cudzoziemcami - warknal Stames. Jego wlasne nazwisko, zanim zostalo skrocone, brzmialo Stamatakis. Nigdy nie przebaczyl ojcu - swiec Panie nad jego dusza - zamerykanizowania wspanialego hellenskiego nazwiska.
-Przepraszam, sir. Zadnego takiego nazwiska nie widze ani w pudle, ani na liscie informatorow. Czy ten facet wymienil jakiegos agenta?
-Nie. Domagal sie glowy Fbi.
-To tak, jak my wszyscy...
-Dosyc dowcipow, Paul, bo kropne ci dodatkowy dyzur.
Kazdy z agentow Biura
dyzurowal przez jeden tydzien w
roku przy pudle wariatow
odpowiadajac przez cala noc na
telefony, odpedzajac
przewrotnych Marsjan,
unicestwiajac lajdackie intrygi Cia, nie narazajac przy tym na szwank opinii Fbi. Agenci unikali tej pracy, jak tylko mogli. Fredericks szybko odwiesil sluchawke. Dwa tygodnie takiej pracy i mozna dorzucic do pudla kartke z wlasnym nazwiskiem.
-Co o tym myslisz, Dave? - zapytal Nick Blake'a i wyjal z szuflady biurka papierosa. - Jakim tonem mowil ten facet?
-Byl zdenerwowany i jakal sie - odparl Blake. - Poslalem mu jednego z moich ludzi. Nie potrafil wyciagnac od faceta nic poza tym, ze Ameryka musi mu uwierzyc, ze ma cos waznego do powiedzenia. Wydawal sie naprawde przerazony. Ma rane postrzalowa w nodze. Jest zakazona. Najwyrazniej chodzil bez opatrunku przez kilka dni, zanim zglosil sie do szpitala.
-W jaki sposob zostal ranny?
-Nie wiemy. Staramy sie znalezc swiadkow, ale jeszcze nie znalezlismy zadnego, a Casefikis nie chce nam nic wiecej powiedziec.
-Dlaczego chce koniecznie rozmawiac z Fbi? Policja mu nie wystarczy?
Stames natychmiast pozalowal tej uwagi, ale bylo za pozno, slowko sie rzeklo.
-Dziekuje, poruczniku. Przydziele zaraz kogos do tej sprawy. Porozumiem sie z wami jutro rano.
Odlozyl sluchawke. Juz szosta! Dlaczego cofnalem sie od drzwi? Niech szlag trafi ten telefon! Grant Nanna dalby sobie doskonale rade i nie zrobilby tej glupiej uwagi na temat policji. Jest chyba dosyc powodow do zadraznien miedzy tymi dwoma urzedami.
Nick raz jeszcze polaczyl sie przez wewnetrzna linie z kierownikiem wydzialu kryminalnego.
-Grant.
-Zdawalo mi sie, ze
poszedles do domu.
-Zajrzyj do mnie na chwile, dobrze?
-Juz ide, szefie.
Po chwili Grant Nanna zjawil sie w gabinecie Stamesa ze swoim nieodlacznym cygarem. Mial na sobie marynarke, ktora wkladal zawsze, kiedy szedl do gabinetu Nicka.
Kariera Nanny byla wzorcowa. Urodzil sie w El Campo w Teksasie i ukonczyl Baylor College. Potem uzyskal magisterium prawa w stanowym uniwersytecie Missisipi i jako mlody agent rozpoczal prace w Pittsburghu. Tam spotkal swoja przyszla zone. Betty byla stenotypistka w Fbi. Mial z nia czterech synow, ktorzy ukonczyli studia na uniwersytecie w Wirginii. Dwaj zostali inzynierami, jeden lekarzem i jeden dentysta. Nanna pracowal w Fbi od przeszlo trzydziestu lat, o dwanascie lat dluzej niz Nick, ktory byl niegdys jego podwladnym. Ale Nanna nie czul sie tym dotkniety. Byl przeciez kierownikiem wydzialu kryminalnego, lubil swoja prace i wysoko cenil Nicka. Kiedy byli sami, mowili sobie po imieniu.
-Jaki mamy problem, szefie?
Stames spojrzal na Nanne przyjaznie. Pomyslal, ze ten piecdziesiecioletni, silnie zbudowany, krepy mezczyzna, stale zujacy cygaro, stanowczo przekroczyl wage okreslona jako "pozadana" w regulaminie Biura.
Pracownik wysokosci metr
siedemdziesiat trzy powinien
byl wazyc od siedemdziesieciu
do siedemdziesieciu trzech
kilogramow. Nanna z reguly
migal sie, kiedy odbywalo sie
kwartalne wazenie agentow
Fbi. Musial wielokrotnie
przeprowadzac kuracje
odchudzajaca, zeby
zadoscuczynic przepisom. Byly one szczegolnie ostro egzekwowane za rzadow Hoovera, kiedy wymagano od pracownikow, zeby byli chudzi i odpychajacy.
Do licha, pomyslal Stames, doswiadczenie i wiedza Granta sa bezcenne, a on sam wart jest kilkunastu szczuplych, mlodych, atletycznych agentow, od ktorych roilo sie w biurach Waszyngtonskiego Oddzialu. Totez postanowil - tak jak to kilkaset razy przedtem - ze zajmie sie sprawa nadwagi Granta w niedalekiej przyszlosci.
Nick zreferowal Grantowi, co powiedzial mu porucznik Blake o dziwnym Greku w szpitalu imienia Wilsona.
-Chcialbym, zebys tam poslal dwoch ludzi. Zadzwon do mnie do domu, jezeli sprawa okaze sie wazna. Kogo masz pod reka?
-Jeszcze nie wiem, ale jezeli podejrzewasz, ze moze to ktorys z naszych kapusiow, to na pewno nie moge tam poslac Aspiryny.
"Aspiryna" nazywano jednego z najstarszych agentow pracujacych w waszyngtonskim biurze. Dwadziescia siedem lat pracy u Hoovera nauczylo go zalatwiac wszystkie sprawy scisle wedlug przepisow, czym doprowadzal ludzi do szalu. W koncu roku mial isc na emeryture, i zlosc, jaka odczuwali w stosunku do niego wspolpracownicy, juz zaczynala zamieniac sie w nostalgie.
-Slusznie. Aspiryny nie wysylaj. Wez dwoch mlodych.
-Moze Calverta i Andrewsa?
-Zgoda - odpowiedzial
Stames. - Poinformuj ich co i jak, a ja moze jeszcze zdaze do domu na kolacje. Jezeli bedzie cos waznego, to dzwon.
Grant wyszedl z gabinetu, a Nick usmiechnal sie szelmowsko do Julii i pozegnal sie z nia po raz drugi. Julia podniosla glowe i odpowiedziala mu nonszalanckim skrzywieniem ust. Byla jedyna atrakcyjna istota w calym Biurze. "Moge pracowac dla agentow Fbi, ale nie ma mowy o tym, zebym mogla wyjsc za maz za ktoregos z nich" - powiedziala do malego lusterka w gornej szufladzie biurka, kiedy upewnila sie, ze Nick jej na pewno nie slyszy.
Grant natychmiast po powrocie do siebie polaczyl sie z wydzialem kryminalnym.
-Przyslijcie mi Calverta i Andrewsa.
-Tak jest, sir.
Po chwili rozleglo sie mocne stukanie w drzwi i do pokoju Nanny weszlo dwoch specjalnych agentow. Barry Calvert byl bardzo wysoki, mierzyl 188 centymetrow w skarpetkach, ale niewielu bylo takich, ktorzy kiedykolwiek widzieli go bez butow. Mial trzydziesci dwa lata i opinie najambitniejszego pracownika wydzialu kryminalnego. Ubrany byl w ciemnozielona marynarke, spodnie w nieokreslonym, ciemnym kolorze i rozczlapane, czarne skorzane buty. Krotko strzyzone, kasztanowate wlosy rozdzielal przedzialkiem z prawej strony. Jedynym jego ustepstwem na rzecz mody lat osiemdziesiatych byly wielkie, przyciemnione okulary. Mozna go bylo z reguly zastac w biurze jeszcze dlugo po zakonczeniu urzedowania, czyli po godzinie piatej trzydziesci i to nie tylko ze wzgledu na chec awansu. Ten czlowiek po prostu kochal swoja robote. W kazdym razie wiadomo bylo, ze nie kocha zadnej ludzkiej istoty, a jezeli nawet tak, to na krotko. Pochodzil ze Srodkowego Zachodu i wstapil do Fbi po ukonczeniu socjologii na uniwersytecie w Indianie i pietnastotygodniowym kursie akademii Fbi w Quantico. Byl typowym agentem Biura.
Tymczasem Mark Andrews byl chyba najbardziej niezwyklym okazem swojej branzy. Po studiach historycznych na uniwersytecie Yale ukonczyl wydzial prawa tego uniwersytetu, po czym uznal, ze zanim przystapi do jakiejs firmy adwokackiej, musi cos przezyc. Doszedl do wniosku, ze powinien poznac zarowno swiat przestepczy, jak i metody policji od wewnatrz. Nie umiescil tych motywow w podaniu o przyjecie do pracy w Fbi - wszak nie wolno traktowac pracy w Biurze jako eksperymentu akademickiego. Jeszcze Hoover stawial kariere w biurze na tak wysokim piedestale, ze nigdy nie przyjmowal z powrotem agentow, ktorzy je raz porzucili. Andrews mial metr osiemdziesiat wzrostu, ale przy Calvercie wygladal jak karzelek. Jego swieza cera, regularne rysy, niebieskie oczy i niezbyt dlugie, falujace jasne wlosy sprawialy, ze byl przystojnym mezczyzna. Mial dwadziescia osiem lat i byl jednym z najmlodszych pracownikow Biura. Ubieral sie starannie i modnie, choc nie zawsze zgodnie z regulaminem. Stames zobaczyl go raz w czerwonej sportowej marynarce i brazowych spodniach i odeslal do domu, zeby sie przebral. Nie wolno kompromitowac Biura. Wdziek Marka ratowal go czesto przed wieloma klopotami, a poza tym jego upor i wytrwalosc liczyly sie na rowni z wyksztalceniem i manierami, ktore nabyl w jednym z najlepszych amerykanskich uniwersytetow. Byl pewny siebie, ale nigdy nie przepychal sie lokciami dla kariery. Zreszta nikogo nie wtajemniczal w swoje zyciowe plany.
Grant Nanna strescil agentom historie z przestraszonym facetem ze szpitala imienia Wilsona.
-Murzyn? - zapytal Calvert.
-Nie. Grek.
Na twarzy Calverta odmalowalo sie zdziwienie. Osiemdziesiat procent mieszkancow Waszyngtonu i dziewiecdziesiat procent aresztowanych za przestepstwa kryminalne stanowili Murzyni. Jednym z powodow, dla ktorych wlamanie do Watergate wzbudzilo od poczatku podejrzenia wladz, byl fakt, ze sprawcami nie byli czarni. Nikt oczywiscie nie chcial sie do tego przyznac.
-Okey, Barry, myslisz, ze dasz sobie rade?
-Oczywiscie. Raport na jutro rano?
-Szef chce, zebys
skontaktowal sie z nim
bezposrednio. Gdyby sie okazalo, ze w tym cos jest. Ale nawet jezeli nie, to zloz raport jeszcze dzis wieczorem.
Telefon na biurku Nanny zadzwonil. Mowila Polly, nocna telefonistka.
-Pan Stames na linii. Mowi z samochodu i prosi o polaczenie z panem.
-Ten czlowiek nie moze zyc bez pracy... - mruknal Grant zakrywajac dlonia mikrofon sluchawki.
-Hej, szefie.
-Sluchaj, Grant, mowilem, ze ten Grek ma rane postrzalowa w nodze i ze jest ona zainfekowana, prawda?
-Zgadza sie.
-W takim razie zrob cos dla mnie. Zatelefonuj do mojego kosciola, do ojca Gregory. To kosciol pod wezwaniem swietego Konstantego i swietej Heleny. Popros go, zeby poszedl do szpitala i odwiedzil tego faceta.
-Zaraz to zrobie.
-I uciekaj do domu. Aspiryna moze sam zostac na dyzurze.
-Wlasnie zabieralem sie do wyjscia.
Telefon zamilkl.
-No dobra, panowie. Do roboty.
Dwaj specjalni agenci ruszyli szarym, brudnym korytarzem do windy. Robila wrazenie, ze nie ruszy bez uzycia korby. Na Pennsylvania Avenue wsiedli do sluzbowego samochodu.
Mark zasiadl za kierownica ciemnogranatowego Forda. Mineli budynek Archiwow Panstwowych i Galerie Mellona, objechali dokola porosniete bujna zielenia tereny Kapitolu, po czym ruszyli przez Independence Avenue w kierunku poludniowo_wschodniej dzielnicy stolicy. Kiedy czekali na zielone swiatlo na Pierwszej Ulicy tuz przy Bibliotece Kongresu, Barry powiedzial kilka brzydkich slow o gestym ruchu ulicznym i spojrzal na zegarek.
-Dlaczego nie dali tej parszywej roboty Aspirynie?
-Kto poslalby Aspiryne do szpitala? - usmiechnal sie Mark. Dwaj agenci polubili sie od pierwszego wejrzenia, jeszcze w Akademii Fbi w Quantico. W dniu rozpoczecia pietnastotygodniowego kursu wszyscy rekruci otrzymali telegramy potwierdzajace ich skierowanie. Przy czym kazdy z nich mial sprawdzic tozsamosc sasiadow z prawej i lewej strony. Mark spojrzal na telegram Barry'ego i oddal mu go z usmiechem.
-Mysle, ze jestes w porzadku. O ile oczywiscie regulamin Fbi dopuszcza przyjmowanie na kurs King Konga.
-Wiesz, co ci powiem - odparl Calvert czytajac uwaznie skierowanie Marka. - Pewnego dnia moze ci sie przydac taki King Kong.
Swiatlo zmienilo sie na zielone, ale woz stojacy przed nimi na wewnetrznym pasie chcial skrecic na Pierwsza Ulice. Przez chwile agenci byli zablokowani.
-Jak myslisz, co ten facet moze nam powiedziec?
-Mam nadzieje, ze wie cos o napadzie na ten bank w centrum miasta. Od trzech tygodni zajmuje sie ta sprawa i nie mam zadnych rezultatow. Stames zaczyna sie denerwowac.
-Nie, to nie moze byc ta sprawa. Ma przeciez kule w nodze. Ja mysle, ze to nowy kandydat do pudla wariatow. Pewno zona postrzelila go, bo spoznil sie do domu na grecka kolacje. Nasz szef poslal mu ksiedza, bo tez jest Grekiem. Tacy jak my moga sie smazyc w piekle, jezeli o niego chodzi...
Obydwaj mezczyzni rozesmieli sie. Wiedzieli, ze jesli ktorys z nich znalazlby sie w opalach, Nick Stames ruszy z posad Kolumne Waszyngtona, gdyby to bylo potrzebne. W miare jak posuwali sie Independence Avenue i zblizali do srodka poludniowo_wschodniego Waszyngtonu, ruch uliczny malal. Mineli Dziewietnasta Ulice, Zbrojownie i dojechali do szpitala imienia Wilsona. Znalezli parking dla gosci, a Calvert starannie sprawdzil zamki we wszystkich drzwiach wozu. Najprzykrzejsza rzecza, jaka moze sie wydarzyc agentowi, jest kradziez jego samochodu, zwlaszcza jezeli potem znajdzie go policja. To najprostsza droga do calomiesiecznego dyzuru przy pudle wariatow.
Wejscie do szpitala bylo ciemne i odrapane, a korytarze pomalowane na szaro i ponure. Nocna recepcjonistka poinformowala ich, ze Casefikis jest w pokoju 4308 na czwartym pietrze. Agentow zdziwil brak wszelkich srodkow bezpieczenstwa. Nie kazano im pokazac legitymacji, pozwolono swobodnie chodzic po calym budynku, jak gdyby byli lekarzami. Nikt im sie dobrze nie przyjrzal. Byc moze, ze z racji swojego zawodu byli przeczuleni na te sprawy.
Rozklekotana, staroswiecka winda zawiozla ich na czwarte pietro. Mezczyzna o kulach i kobieta na wozku inwalidzkim jechali razem z nimi.
Rozmawiali z ozywieniem. Powolna jazda nie przeszkadzala im. Mieli widac mnostwo czasu. Kiedy znalezli sie wreszcie na czwartym pietrze, Calvert zapytal o dyzurnego lekarza.
-Wydaje mi sie, ze doktor Dexter skonczyla juz dyzur, ale zaraz sprawdze - odpowiedziala pielegniarka i oddalila sie pospiesznie. Wizyty z Fbi nie zdarzaja sie codziennie, a ten chlopak o blyszczacych blekitnych oczach byl taki przystojny! Po chwili powrocila wraz z lekarka. Pani doktor Dexter zrobila duze wrazenie na Andrewsie i Calvercie.
Przedstawili sie jej. Co za nogi, pomyslal Mark. Ostatni raz widzial rownie piekne nogi, kiedy mial pietnascie lat. Posiadaczka ich byla Anne Bancroft, bohaterka filmu "Absolwent". Wowczas to po raz pierwszy zwrocil uwage na kobiece nogi. Od tego czasu weszlo mu to w nawyk.
Wykrochmalony fartuch lekarski zdobila czerwona plastikowa tabliczka, a na niej bialymi literami widnial napis:
Elizabeth Dexter. Dr med. Pod rozpietym fartuchem Mark zauwazyl czerwona jedwabna bluzke i modna spodnice z czarnego jedwabiu siegajaca nieco powyzej kolan. Byla sredniego wzrostu, szczupla i drobna. O ile Mark mogl sie zorientowac, nie miala zadnego makijazu. Jej delikatna cera i ciemne oczy nie wymagaly upiekszenia. Wiec nie przyjechalismy tu na darmo, pomyslal. Barry nie wykazal zainteresowania piekna lekarka i zapytal o karte szpitalna Casefikisa. Mark goraczkowo zastanawial sie nad sposobem nawiazania jakiejs konwersacji.
-Czy jest pani moze spokrewniona z senatorem Dexterem? - spytal podkreslajac nieco slowo "senator".
-Tak, to moj ojciec - odpowiedziala. Byla zapewne przyzwyczajona do podobnych pytan i znudzona tym, ze byli ludzie, ktorzy uwazali ten fakt za istotny.
-Uczeszczalem na jego wyklady na ostatnim roku moich studiow prawniczych w Yale - ciagnal Mark zdajac sobie sprawe z tego, ze przechwala sie i obawiajac sie jednoczesnie, ze Calvert za chwile skonczy czytac te cholerna karte szpitalna.
-O, to pan tez byl w Yale?
Kiedy pan konczyl studia?
-W siedemdziesiatym
dziewiatym.
-Moglismy sie spotkac. Ja tam skonczylam medycyne. W osiemdziesiatym roku.
-Gdybym pania spotkal, droga pani doktor, nie zapomnialbym tego.
-Absolwenci prestizowych uczelni maja sobie zawsze mnostwo do powiedzenia - przerwal im Barry Calvert. - Ale prostak ze Srodkowego Zachodu chcialby przystapic do roboty.
Nie ma co, pomyslal Mark, Barry zasluguje na to, zeby kiedys zostac dyrektorem Biura.
-Co pani doktor moze nam powiedziec o tym czlowieku? - zapytal Calvert.
-Obawiam sie, ze niewiele -
odparla lekarka odbierajac mu
karte szpitalna. - Zjawil sie
tu sam, oswiadczyl, ze ma rane
postrzalowa. Rana byla
zakazona, chyba juz od
tygodnia. Powinien byl przyjsc do nas wczesniej. Dzis rano wyjelam mu kule. Jak pan wie, panie Calvert, naszym obowiazkiem jest meldowac natychmiast policji o kazdym pacjencie z postrzalowa rana. Totez jeszcze dzis rano zawiadomilismy waszych ludzi.
-To nie sa nasi ludzie - poprawil ja Mark.
-Przepraszam - odparla raczej sucho lekarka - dla lekarza policjant jest policjantem.
-A dla policjanta lekarz jest lekarzem, chociaz wy takze macie rozne specjalnosci - ortopedie, ginekologie, neurologie - prawda? Pani chyba nie uwaza, ze wygladam na tajniaka z policji?
Doktor Dexter nie dala sie sprowokowac do pochlebstwa. Otworzyla teczke rannego i powiedziala:
-Wiemy tylko, ze jest
Grekiem z pochodzenia i nazywa sie Angelo Casefikis. Nigdy nie byl naszym pacjentem. Podal, ze ma trzydziesci osiem lat. To wszystko, co moge panom powiedziec.
-Dziekuje, tyle mniej wiecej dowiadujemy sie w takich wypadkach. Czy mozemy go zobaczyc?
-Oczywiscie, prosze za mna.
Doktor ruszyla szybko korytarzem. Mark i Barry poszli za nia. Barry szukal wzrokiem drzwi oznaczonych numerem 4308, Mark patrzyl na nogi lekarki. Kiedy doszli do drzwi pokoju Casefikisa, zajrzeli do srodka przez male okienko i zobaczyli dwoch mezczyzn. Jednym byl Angelo Casefikis, a drugim pogodnie wygladajacy Murzyn, ktory wpatrywal sie w telewizor z wylaczonym dzwiekiem.
-Czy moglibysmy z nim porozmawiac sam na sam? - zapytal Calvert.
-Dlaczego? - spytala
lekarka.
-Nie wiemy, co chce nam powiedziec, a moze w ogole nie zechce mowic przy swiadkach.
-Prosze sie uspokoic - usmiechnela sie doktor. - Jego towarzysz, a moj ulubiony pacjent, listonosz Benjamin Reynolds jest gluchy jak pien. Bedziemy go operowali w przyszlym tygodniu, ale na razie nie uslyszalby nawet traby Archaniola Gabriela w dzien Sadu Ostatecznego. A coz dopiero tajemnicy panstwowej!
Calvert po raz pierwszy usmiechnal sie.
-Ladny bylby z niego
swiadek.
Doktor Dexter wprowadzila Calverta i Andrewsa do pokoju, obrocila sie na swoich smuklych nogach i wyszla. Do szybkiego zobaczenia, piekna pani - powiedzial Mark bezglosnie. Calvert spojrzal podejrzliwie na Benjamina Reynoldsa, ale czarny listonosz jedynie usmiechnal sie do niego wesolo, pomachal reka i w dalszym ciagu ogladal obraz telewizyjny bez glosu. Barry stanal pomiedzy nim a lozkiem Casefikisa blokujac Murzynowi widok Greka, na wypadek, gdyby listonosz umial czytac z ruchu warg. Barry byl rzeczywiscie bardzo zapobiegliwym czlowiekiem.
-Pan Casefikis?
-Tak.
Grek mial chorobliwie szara cere, byl sredniego wzrostu, posiadal wyjatkowo duzy nos, krzaczaste brwi i niespokojne oczy. Jego rece spoczywajace na bialym przescieradle mialy nabrzmiale zyly i byly ogromne. Nie golona od wielu dni broda okalala jego ciemna twarz. Wlosy mial geste, ciemne i rozwichrzone. Grubo zabandazowana noge trzymal na wierzchu koldry. Wodzil nerwowo oczami po twarzach swoich gosci.
-Jestem specjalnym agentem Fbi, nazywam sie Calvert, a to jest moj kolega, Andrews. Chcial nas pan widziec.
Obaj mezczyzni wyjeli z prawych wewnetrznych kieszeni marynarek legitymacje i trzymajac je w lewej rece pokazali Casefikisowi. Nawet taki drobny szczegol byl wynikiem starannego treningu. Chodzilo o to, zeby silniejsza prawa reka byla zawsze wolna w razie koniecznosci zadania ciosu.
Casefikis przyjrzal sie
legitymacjom ze zdziwiona mina
i jezykiem zwilzyl wargi. Widac
nie mial pojecia, jak odroznic
autentyczny dokument od
falsyfikatu. Na prawdziwej
legitymacji podpis agenta jest
zawsze czesciowo zakryty
pieczecia Ministerstwa
Sprawiedliwosci. Grek
przeczytal numer 3302
widniejacy na legitymacji Marka, a nastepnie spojrzal na jego oznake z cyfra 1721. Milczal, moze zastanawiajac sie, od czego zaczac, a moze dlatego, ze zmienil zdanie i nie chcial juz nic mowic. Utkwil wzrok w Marku, ktory wydawal mu sie sympatyczniejszy od swego kolegi i w koncu odezwal sie:
-Nigdy nie mialem zatargow z policja. Z zadna policja.
Agenci stali z nieruchomymi twarzami i milczeli.
-Ale teraz mam wielki klopot i potrzebuje pomocy.
-O jaka pomoc chodzi? - zapytal go Calvert.
-Jestem nielegalny imigrant. Moja zona tez. Jestesmy obywatele greccy.
Przyjechalismy do Baltimore statkiem i pracowali dwa lata. Nie ma do czego wracac.
Mowil chaotycznie i
nieskladnie.
-Dam wam informacje na wymiane, jezeli nas nie deportujecie.
-Nie mozemy podejmowac... - zaczal Mark.
Barry tracil go ramieniem.
-Jezeli to cos waznego, cos, co pomoze nam w wykryciu jakiejs zbrodni, to pomowimy w waszej sprawie z wladzami imigracyjnymi. Wiecej nie mozemy przyrzec.
W Stanach Zjednoczonych jest szesc milionow nielegalnych imigrantow, pomyslal Mark, jeszcze jedna para nie zatopi naszego okretu!
-Potrzebowalem