Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Czasomierze - David Mitchell PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Fala gorąca 1984
30 czerwca
1 lipca
2 lipca
Niosę mirrę, gorzka jej woń 1991
13 grudnia
20 grudnia
23 grudnia
29 grudnia
30 grudnia
31 grudnia
Nowy Rok, 1992
Wesele 2004
16 kwietnia
17 kwietnia
Samotna planeta Crispina Hersheya 2015
1 maja 2015
11 marca 2016
14 marca 2016
21 lutego 2017
20 sierpnia 2018
17 września 2019
19 września 2019
20 września 2019
23 września 2019
13 grudnia 2020
Labirynt Horologa 2025
1 kwietnia
3 kwietnia
4 kwietnia
5 kwietnia
6 kwietnia
7 kwietnia
Strona 3
Sheep’s Head 2043
26 października
27 października
28 października
Podziękowania
Strona 4
Strona 5
Tytuł oryginału:
T he Bon e Clocks
Copyright © 2014 by David Mitchell
Copyright for the Polish translation © 2016 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Joanna Figlewska
Korekta:
Urszula Okrzeja
Projekt graficzny serii oraz opracowanie graficzne okładki:
Piotr Chyliński
Ilustracja na okładce:
Irek Konior
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-690-9
Wydanie II
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. 22 813 47 43, fax 22 813 47 60
e-mail
[email protected]
www.mag.com.pl
Strona 6
Dla Noah.
Strona 7
Fala gorąca
1984
Strona 8
30 czerwca
Rozsuwam zasłony w moim pokoju, widzę spragnione deszczu
niebo i szeroką rzekę pełną statków i łodzi, ale ja już myślę o
czekoladowych oczach Vinny’ego, o strużce szamponu, która spływa
po jego plecach, o jego ramionach zroszonych kroplami potu, o jego
cwaniackim śmiechu, i serce wali mi jak wściekłe. B oże, tak bym
chciała budzić się teraz u niego, na Peacock Street, a nie w moim
głupim pokoju. Wczoraj wieczorem jakoś tak mi się niechcący
wyrwało: „Jezu, Vin, ja cię naprawdę kocham”, a Vinny wypuścił kłąb
dymu i odparł, udając księcia Karola: „Nie mogę zaprzeczyć, droga
Holly, że czas spędzany z tobą również należy do szalenie
przyjemnych”. A ja się mało nie poszczałam ze śmiechu, chociaż, jeśli
mam być szczera, trochę się wkurzyłam, że nie odpowiedział: „Ja też
cię kocham”. Ale przecież w każdym kolorowym piśmie piszą, że
chłopaki, żeby przemycić coś poważniejszego, zawsze robią sobie jaja.
Szkoda, że nie mogę teraz do niego zadzwonić. Szkoda, że nie
wynaleziono takich telefonów, żeby z każdym można było rozmawiać
wszędzie i kiedy tylko się chce. Vinny pewnie właśnie jedzie na swoim
nortonie do pracy, do Rochester, w skórzanej kurtce z napisem LE D
ZE P wybitym srebrnymi ćwiekami. We wrześniu, kiedy skończę
szesnaście lat, też mnie gdzieś na swoim nortonie zabierze.
Ktoś na dole trzaska drzwiczkami szafki.
Mama. Nikt inny nie ośmieliłby się tak trzaskać.
„A jeśli odkryła?” – pyta złowieszczy głos.
Nie. B yliśmy z Vinnym bardzo ostrożni.
Matka ma menopauzę. To na pewno dlatego.
Na moim adapterze leży Fear of Music Talking Heads. Vinny kupił mi
Strona 9
ten longplay w sobotę, przy naszym drugim spotkaniu w Magic B us
Records. Rewelacyjna płyta. Lubię Heaven i Memories Can’t Wait, ale w
ogóle wszystkie kawałki są na niej super. Vinny był w Nowym Jorku i
widział Talking Heads na żywo. Jego kumpel Dan był tam
ochroniarzem, a po koncercie wprowadził Vinny’ego za kulisy i poszli
balangować z Davidem B yrne’em i całym zespołem. Jak w przyszłym
roku znowu tam pojedzie, to mnie weźmie. Ubieram się, odnajdując
na moim ciele każdy zaróżowiony ślad zębów i ust Vinny’ego. Tak
bardzo bym chciała dzisiaj posiedzieć u niego, ale on jedzie do Dover
spotkać się z kumplami. Moja najlepsza przyjaciółka Stella pojechała
do Londynu, żeby się obkupić w używane ciuchy na Camden Market.
Mama mówi, że mam jeszcze za mało lat, żeby jeździć do Londynu
bez dorosłych, więc Stella zamiast mnie wzięła Ali Jessop. Czyli
największą atrakcją dnia będzie dziś dla mnie odkurzanie dywanów w
pubie, żeby zarobić trzy funty kieszonkowego. Hurra-hurra. No i
mam w przyszłym tygodniu egzaminy, do których się muszę pouczyć.
Z wielką chęcią oddałabym czyste kartki i pokazała wszystkim, gdzie
mogą sobie wsadzić twierdzenie Pitagorasa, Władcę much i cykl życiowy
obleńców. Może i tak zrobię.
Właśnie. Może dokładnie tak zrobię.
*
W kuchni na dole panuje atmosfera lodowata, niemal arktyczna.
– Dzień dobry – mówię, ale tylko Jacko podnosi wzrok znad
rysunków, zza stołu przy oknie.
Sharon ogląda w salonie kreskówki. Tata w holu na dole rozmawia z
facetem od dostaw, a ciężarówka z browaru stoi z warczącym
silnikiem przed pubem. Mama kroi jabłka na kompot i nie odzywa się
do mnie. Mam zapytać: „Co się stało, mamo? Co takiego zrobiłam?”,
Strona 10
ale mam to w dupie. E widentnie nie uszło jej uwagi, że wczoraj
wieczorem późno wróciłam, ale jeśli chce porozmawiać, niech sama
zacznie. Polewam mlekiem płatki w misce i zanoszę na stół. Mama z
głośnym brzękiem przykrywa patelnię pokrywką i podchodzi do mnie.
– Co masz na swoje wytłumaczenie?
– I nawzajem dzień dobry, mamo. Ale dziś upał.
– Co masz na swoje wytłumaczenie, moja droga?
Jeśli nie wiadomo, jak się zachować, najlepiej udawać niewinną.
– Ale w jakiej sprawie?
Jej oczy zwężają się w żmijowe szparki.
– O której wróciłaś do domu?
– O rany, no dobrze, byłam trochę później, przepraszam.
– Dwie godziny to nie „trochę”. Gdzie byłaś?
Dokładnie rozgryzam płatki.
– U Stelli. Straciłam rachubę czasu.
– To dziwne, naprawdę bardzo dziwne. B o o dziesiątej
zadzwoniłam do mamy Stelli, żeby cię szukać, i podobno wyszłaś
stamtąd przed ósmą. Więc kto tutaj kłamie? Mama Stelli czy ty?
Cholera.
– Poszłam się jeszcze przejść.
– A niby dokąd?
Wyraźnie akcentuję każde słowo.
– Poszłam się przejść nad rzekę.
– Nad rzekę w prawo czy w lewo? Ta przechadzka?
O dczekuję chwilę w milczeniu.
– A co za różnica?
W telewizyjnej kreskówce słychać głośny wybuch. Mama każe
siostrze:
– Sharon, wyłącz to, wyjdź i zamknij drzwi.
– To niesprawiedliwe! Holly dostaje kazanie, nie ja.
Strona 11
– Już, Sharon. I ty, Jacko, też. Masz wyjść i... – Ale Jacko już zniknął.
Kiedy Sharon wychodzi, mama ponownie przypuszcza atak: – Tak
zupełnie sama byłaś się przejść?
Skąd to przeczucie, że mnie podpuszcza?
– Sama.
– A daleko zaszłaś? Tak zupełnie sama?
– Ale mam ci podać w milach czy w kilometrach?
– A może tak sobie spacerowałaś, aż zaszłaś na Peacock Street do
pewnego mężczyzny nazwiskiem Vincent Costello? – Kuchnia nagle
wiruje, a za oknem, na brzegu rzeki po stronie E ssex mały ludzik z
patyczków wprowadza rower na prom. – Co? Nagle zaniemówiłaś?
Przypomnę ci jak było: o dziesiątej wieczorem zasłaniałaś okno u
niego w salonie. Miałaś na sobie podkoszulek i niewiele więcej.
O wszem, zeszłam na dół po piwo dla Vinny’ego. O wszem,
zasłoniłam okno. I tak, ktoś akurat przechodził chodnikiem.
Spokojnie, powtarzałam sobie, jakie jest prawdopodobieństwo, że
akurat ten ktoś cię rozpozna? Mama myśli, że pęknę i się przyznam,
ale ja odcinam się żartem:
– Marnujesz się jako barmanka, mamo. Powinnaś kierować
agentami wywiadu w MI5.
Mama posyła mi jedno ze swoich piorunujących spojrzeń.
– Ile on ma lat?
Zakładam ręce na piersi.
– Nie twoja sprawa.
Z oczu mamy zostają tylko wąskie szparki.
– Podobno dwadzieścia cztery.
– Skoro wiesz, to po co mnie pytasz?
– B o to nielegalne, żeby dwudziestoczteroletni mężczyzna zadawał
się z piętnastoletnią uczennicą. Za to grozi więzienie.
– We wrześniu kończę szesnaście lat. I mam wrażenie, że policja
Strona 12
hrabstwa Kent ma ważniejsze sprawy na głowie. Jestem
wystarczająco dorosła, żeby decydować, z kim się spotykam.
Mama zapala czerwonego marlboro. Dałabym się zabić za jednego.
– Kiedy powiem ojcu, obedrze tego Costello żywcem ze skóry.
O wszem, tata musi od czasu do czasu wypraszać z pubu zalanych
gości, wszyscy barmani od czasu do czasu muszą, ale nie jest typem,
który obdzierałby kogokolwiek ze skóry.
– B rendan miał piętnaście lat, kiedy chodził z Mandy Fry, i jeśli
myślisz, że tylko trzymali się za ręce na huśtawkach, to jesteś w
błędzie. A jakoś nie przypominam sobie, żebyś prawiła mu kazania, że
to grozi więzieniem.
Mama cedzi słowa, jakbym była przygłupia:
– Z chłopcami. Jest. Inaczej.
Głośno wzdycham, co ma oznaczać: „nie wierzę, że tego słucham”.
– O tóż oznajmiam ci, Holly, że już się więcej nie spotkasz z tym...
sprzedawcą samochodów. Po moim trupie.
– Właśnie że będę się spotykała z kim mi się podoba!
– O d dziś obowiązują nowe zasady. – Mama gasi papierosa. –
Zawożę cię do szkoły i przywożę po lekcjach. Nie wolno ci się ruszać
na krok z domu, chyba że ze mną, z ojcem, z B rendanem albo z Ruth.
I jeśli zobaczę, że ten pedofil się tu kręci, natychmiast zawiadamiam
policję. Zrobię tak, jak B óg mi świadkiem. I... i... zadzwonię też do
jego szefa i powiem, że jego pracownik uwodzi nieletnie uczennice.
Długie sekundy sączą się powoli, zanim to wszystko w końcu we
mnie wsiąka.
O czy zaczynają mnie piec i walczę ze łzami, ale za nic w świecie nie
dam Frau Hitler satysfakcji.
– To nie Arabia Saudyjska! Nie możesz mnie zamknąć!
– Dopóki mieszkasz w naszym domu, masz się stosować do naszych
zasad. Kiedy ja byłam w twoim wieku...
Strona 13
– Tak, tak, wiem, miałaś dwudziestu braci, trzydzieści sióstr,
czterdzieścioro dziadków i babć, i pięćdziesiąt akrów ziemniaków do
obrobienia w wykopki, bo takie, kurwa, było życie w Irlandii. Ale tu
jest Anglia, mamo, Anglia! Lata osiemdziesiąte! I jeśli życie po pachy
w gnoju w West Corku było takie zajebiste, to po co, kurwa, w ogóle
przyjeżdż...
Chlast! Dostaję w lewy policzek.
Patrzymy na siebie: ja dygoczę cała w szoku, mama dyszy tak
rozwścieczona, że jeszcze jej nigdy nie widziałam w takim stanie i –
tak sądzę – chyba uświadamia sobie, że właśnie bezpowrotnie
zniszczyła coś, czego już się nigdy nie da naprawić. Wychodzę z
pokoju bez słowa, jakbym to ja była górą w tej kłótni.
*
Płaczę tylko trochę, i to bardziej łzy przez zaskoczenie sytuacją niż
jakieś tam wielkie szlochy. A kiedy kończę płakać, podchodzę do
lustra. O czy mam lekko opuchnięte, ale konturówka doskonale to
maskuje... Jeszcze odrobina szminki, trochę różu... Gotowe.
Dziewczyna w lustrze jest kobietą o krótko przyciętych, czarnych
włosach, w podkoszulce z napisem Quadrophenia i w czarnych dżinsach.
„Mam ci coś do zakomunikowania”, mówi. „Dziś wyprowadzasz się do
Vinny’ego”. Zaczynam wyliczać powody, dla których nie mogę, ale
przestaję. „Tak”, zgadzam się, jednocześnie podekscytowana i
spokojna. Rzucam też szkołę. O d zaraz. Za chwilę będą wakacje i
wychowawczyni nie zdąży nawet zagwizdać w tej sprawie, a we
wrześniu skończę szesnaście lat i liceum Windmill Hill będzie mogło
mi skoczyć. Czy rzeczywiście się na to zdobędę?
Zdobędziesz się. Pakuj się, czyli. Ale co pakuj? Wszystko, co tylko
zmieści się do mojej sportowej torby. Majtki, staniki, podkoszulki,
Strona 14
skórzaną kurtkę, kosmetyczkę, blaszane pudełko z bransoletkami i
wisiorkami. Szczoteczkę do zębów, garść tamponów – okres mi się
trochę spóźnia, więc pewnie dostanę go lada moment. Forsę.
Przeliczam trzynaście funtów osiemdziesiąt pięć pensów odłożone w
samych drobnych. Mam jeszcze osiemdziesiąt funtów na książeczce
bankowej w TSB . Ale przecież Vinny nie każe mi płacić czynszu, a w
przyszłym tygodniu poszukam pracy. Mogę opiekować się dziećmi,
pracować w supermarkecie, być kelnerką – jest mnóstwo sposobów na
zarobienie forsy. A moje płyty? Nie mogę zatargać całej kolekcji na
Peacock Street, a mama jest zdolna do tego, żeby po złości rozdać je
wszystkie ubogim, więc biorę tylko Fear of Music, owijam ją starannie
skórzaną kurtką i wkładam ostrożnie do torby, żeby okładka się nie
pozaginała. Resztę płyt chowam pod luźną deską w podłodze, tak na
razie, ale kiedy z powrotem zasłaniam deski dywanem, ze strachu
serce podchodzi mi do gardła: w drzwiach stoi Jacko i uważnie patrzy,
co robię. Jest jeszcze w piżamie z postaciami z Thunderbirds, i w
kapciach.
– Dostanę przez ciebie zawału, kolego.
– Idziesz – stwierdza Jacko jakimś nieobecnym tonem.
– Powiem ci w tajemnicy, że tak, idę. Ale niedaleko, nie martw się.
– Zrobiłem ci coś na pamiątkę.
Jacko wręcza mi tekturowe kółko z wieczka pudełka po serkach
topionych, z narysowanym labiryntem. Ma świra na punkcie
labiryntów – to przez te wszystkie książki Dungeons & Dragons, które
czytają z Sharon. Labirynt, który dla mnie narysował, jest jak na niego
banalnie prosty. Składa się z ośmiu czy dziewięciu kółek, jedno
wewnątrz drugiego.
– Weź – mówi. – Jest diaboliczny.
– Wygląda całkiem, całkiem.
– „Diaboliczny” znaczy „szatański”.
Strona 15
– A dlaczego twój labirynt jest szatański?
– B o wszędzie goni cię Zmierzch. Jak cię dotknie, przestajesz
istnieć, więc wystarczy, że raz skręcisz w ślepy korytarz, i po tobie.
Dlatego musisz się nauczyć tego labiryntu na pamięć.
Jezu, mój młodszy brat to totalny świr.
– Dobrze. Dzięki, Jacko. Posłuchaj, mam jeszcze parę spraw do...
Jacko trzyma mnie za nadgarstek.
– Naucz się tego labiryntu, Holly. Zrób to dla brata-świra. Proszę.
Zaczynam czuć się nieswojo.
– Dziwnie się zachowujesz, kolego.
– O biecaj mi, że nauczysz się na pamięć drogi przez te meandry, tak
żebyś w razie potrzeby mogła przejść je w ciemności. Proszę.
Młodsi bracia moich koleżanek mają fazę na kolejki elektryczne albo
na B MX-y, albo na gry karciane – dlaczego mój musi mieć fazę na
labirynty i używać słów jak „meandry” i „diaboliczny”? B óg jeden wie,
jak przetrwa w Gravesend, jeśli będzie gejem. Tarmoszę mu włosy.
– Zgoda, obiecuję, że nauczę się twojego labiryntu na pamięć. –
Wtedy Jacko przytula się do mnie, co jest dziwne, bo Jacko nie należy
do dzieciaków, które się przytulają. – Hej, nie odchodzę daleko...
Zrozumiesz to, kiedy będziesz starszy i...
– Wyprowadzasz się do swojego chłopaka.
Teraz już nie powinno mnie to dziwić.
– O wszem.
– Uważaj na siebie, Holly.
– Vinny jest fajny. A kiedy mama już się z tym pogodzi, będziemy
się widywać. Przecież nie przestaliśmy się odwiedzać z B rendanem,
kiedy się ożenił z Ruth, prawda?
Ale Jacko wsuwa tylko tekturowe wieczko głęboko do mojej torby,
patrzy na mnie ostatni raz i znika.
Strona 16
*
Mama zjawia się na schodach na piętrze z koszem podkładek z
barowego kontuaru, jakby czatowała, aż wyjdę.
– Ja nie żartuję. Masz szlaban. Wracaj na górę. W przyszłym
tygodniu masz egzaminy. Czas przysiąść fałdów i zabrać się za
powtarzanie materiału.
Chwytam poręcz schodów.
– „Nasz dom, nasze zasady”, sama powiedziałaś. W porządku. Nie
potrzebuję waszych zasad ani waszego domu i nie będziesz mnie biła,
kiedy tylko puszczą ci nerwy. Ty sama byś tego nie wytrzymała.
Prawda?
Przez twarz mamy przebiega krótki grymas i jeśli teraz powie to, co
chcę usłyszeć, będziemy negocjować. Ale nie, patrzy tylko na moją
sportową torbę i wzdycha, jakby nie mogła uwierzyć, jaka jestem
głupia.
– Kiedyś potrafiłaś myśleć.
Schodzę więc dalej.
Z góry słyszę jej głos, a w nim większe napięcie:
– A co ze szkołą?
– Sama sobie chodź, jeśli szkoła jest aż tak ważna.
– Mnie nigdy nie dano takiej możliwości, Holly! Zawsze miałam na
głowie pub, ciebie, B rendana, Sharon i Jacko, musiałam was
nakarmić, ubrać i posłać do szkół, żebyście wy nie musieli marnować
życia na myciu kibla, opróżnianiu popielniczek i harowaniu jak wół,
bez cienia szansy na wcześniejsze pójście spać chociaż raz w
tygodniu.
Spływa to po mnie. Schodzę dalej.
– Proszę bardzo, idź. Wyprowadzaj się. Dostań po dupie od życia.
Daję ci trzy dni, zanim twój Romeo cię wyrzuci. B o to nie ciekawa
Strona 17
osobowość dziewczyny interesuje facetów, Holly. O nie, nigdy.
Ignoruję ją. Z holu widzę Sharon za barem przy półkach z sokami.
Pomaga tacie uzupełniać towar, ale widzę, że wszystko słyszała.
Macham do niej ręką na pożegnanie, a ona odpowiada mi nerwowym
gestem. Przez klapę do piwnicy dobiega echem głos taty, który
podśpiewuje Ferry ‘Cross The Mersey. Lepiej go w to nie mieszać. Przed
mamą zawsze będzie trzymał jej stronę. Ale przed bywalcami pubu
będzie żartował: „Tylko idiota wchodzi między dziobiące się kury”, a
oni będą potakiwać i pomrukiwać pod nosem: „Święta racja, Dave”.
Poza tym wolałabym nie być przy tym, jak tata dowiaduje się o
Vinnym. Nie chodzi o to, że jest mi wstyd, ale po prostu wolałabym,
żeby mnie przy tym nie było. Newky śpi w swoim koszu.
– Jesteś najbardziej śmierdzącym psem w całym Kencie – mówię
mu, żeby powstrzymać się od łez – ty stary pchlarzu. – Klepię go po
grzbiecie, odsuwam zasuwkę w bocznych drzwiach i wychodzę na
Marlow Alley. Drzwi zamykają się za mną z trzaskiem.
*
Na West Street jest zbyt jasno i zbyt ciemno, jak w telewizorze z
rozregulowanym kontrastem, więc zakładam okulary słoneczne i
świat staje się bardziej jak ze snu, ale jednocześnie żywszy i bardziej
prawdziwy. B oli mnie gardło i cała się trzęsę. Nikt nie wybiega za
mną z pubu. To dobrze. O bok mnie przejeżdża betoniarka i spalinowy
podmuch kołysze z szelestem liśćmi kasztanowca. Wdycham zapach
rozgrzanego asfaltu, smażonych frytek i leżących od tygodnia śmieci,
które już przesypują się z pojemników – śmieciarze znowu strajkują.
Chmary ptaszków śmigają i ich skrzydełka furkoczą jak takie
blaszane gwizdki na sznurkach, jakie dzieciaki dostają na urodziny –
przynajmniej kiedyś dostawały – a banda chłopaków gra w podchody
Strona 18
w parku wokół kościoła przy Crooked Lane. „Widzę cię! Za drzewem!
Wychodź!”. Gówniarze. Stella mówi, że starsi mężczyźni są lepszymi
kochankami, bo u chłopaków w naszym wieku lodzik się roztapia,
kiedy tylko weźmiesz go w rękę. Tylko Stella wie o Vinnym – była ze
mną w tę pierwszą sobotę w Magic B us Records – ale ona potrafi
dotrzymać tajemnicy. Kiedy uczyła mnie palić, a ja za każdym
zaciągnięciem się rzygałam, nie śmiała się ani nikomu nie wygadała. I
powiedziała mi wszystko, co powinnam wiedzieć o chłopakach. Stella
jest najfajniejszą dziewczyną ze wszystkich piątych klas w naszej
szkole. Spokojnie najfajniejszą.
Crooked Lane wije się w górę od rzeki, a potem skręcam z niej w
Q ueen Street, gdzie prawie taranuje mnie dziecięcym wózkiem Julie
Walcott. Jej bachor wydziera się wniebogłosy, a ona wygląda jak
śmierć. Kiedy zaszła w ciążę, odeszła ze szkoły. Z Vinnym uważamy
jak nie wiem co i tylko raz kochaliśmy się bez gumki, za pierwszym
razem, a to przecież naukowo udowodnione, że dziewice nie mogą
zajść w ciążę. Stella mi powiedziała.
Q ueen Street jest przystrojona chorągiewkami, jakby z okazji Dnia
Niepodległości Holly Sykes. Sprzedawczyni w sklepie z wełną, starsza
Szkotka, podlewa kwiaty w wiszących doniczkach, pan Gilbert,
jubiler, wykłada na wystawę aksamitne tace z pierścionkami, a
rzeźnicy Mike i Todd rozładowują z furgonetki kilkanaście
bezgłowych świńskich trucheł, które wiszą na hakach. Przed
biblioteką grupka związkowców zbiera do kubłów pieniądze dla
strajkujących górników, a Socialist Workers trzymają tablice z
napisami „WĘ GLA NIE ZASIŁKÓ W” i „THATCHE R NA WO JNIE Z
RO B O TNIKAMI”. E d B rubeck jedzie w tę stronę na rowerze.
Wchodzę do Indoor Market, żeby mnie nie widział. W zeszłym roku
B rubeck przeprowadził się do Gravesend z Manchesteru, gdzie jego
ojciec odsiadywał wyrok za włamanie i napaść. B rubeck nie ma
Strona 19
żadnych kolegów i nie widać po nim, żeby chciał jakichś mieć.
Normalnie taki ktoś nie miałby życia w naszej szkole, ale kiedy jeden
chłopak z szóstej klasy do niego wyskoczył, B rubeck rozwalił mu
facjatę i od tamtej pory wszyscy zostawiają go w spokoju. Teraz
przejeżdża koło mnie, ale mnie nie zauważa. Do ramy roweru ma
przyczepioną wędkę. Idę dalej. Przy salonie gier uliczny muzykant
gra na klarnecie jakieś smęty. Ktoś wrzuca mu drobne do futerału, a
grajek natychmiast przerzuca się na temat z Dallas. Dochodzę do
Magic B us Records i zaglądam do środka. Wtedy szukałam pod „R”,
jak „Ramones”. Vinny mówi, że szukał pod „H”, jak „Hacjenda”, albo
„Hocki-klocki”, albo „Holly”. Wzdłuż tylnej ściany stoi kilka
używanych gitar. Vin potrafi zagrać intro do Stairway to Heaven, ale
nigdy nie słyszałam, jak gra dalej. Nauczę się grać na jego gitarze,
kiedy on będzie w pracy. Razem moglibyśmy założyć zespół. Nic nie
stoi na przeszkodzie – Tina Weymouth jest dziewczyną, a gra na basie
w Talking Heads. Wyobrażam sobie minę mamy, która zarzeka się:
„Nie mam już córki”, a potem ogląda mnie w Telewizyjnej Liście Przebojów.
Problem mamy polega na tym, że nigdy nikogo nie kochała tak
głęboko, jak my kochamy się z Vinem. Jasne, z tatą się jakoś dogaduje,
chociaż cała jej rodzina z Corku nigdy za nim nie przepadała, bo nie
jest ani Irlandczykiem, ani katolikiem. Moje starsze cioteczne
rodzeństwo z Irlandii z upodobaniem mi opowiadało, jak to ojciec
zrobił mamie B rendana jeszcze przed ślubem. Teraz są już
małżeństwem dwadzieścia pięć lat, co chyba nie jest słabym
wynikiem, ale i tak rodziców nie łączy taka więź, jak Vina i mnie.
Stella mówi, że od razu widać, że Vin i ja jesteśmy dla siebie
stworzeni jak dwie bratnie dusze.
*
Strona 20
Przed budynkiem NatWestu na Milton Road wpadam na B rendana.
Włosy zaczesane na żel, krawat w turecki wzór, marynarka zarzucona
na ramię. Można by pomyśleć, że idzie prowadzić kurs dla
przystojniaków, a nie do pracy w kancelarii Stotta i Conwaya. Starsze
siostry moich koleżanek kochają się w B rendanie – chyba się
porzygam. B rendan ożenił się z Ruth, córką swojego szefa, pana
Conwaya. Ślub odbył się w ratuszu, a wystawne przyjęcie w Chaucer
Country Club. Nie byłam druhną, bo nie noszę sukienek, a już na
pewno unikam takich, w których wygląda się jak figurka z kolekcji
„Przeminęło z wiatrem”, więc druhnami były Sharon i siostrzenice
Ruth. Przyjechała prawie cała nasza rodzina z Corku. Złoty chłopiec
mamy i złota mama B rendana. Później będą roztrząsać każde słowo,
które teraz powiem.
– Dzień dobry – mówię. – Co tam słychać?
– Wszystko dobrze. A w Kapitanie?
– W porządku. Mama dziś cała w skowronkach.
– Tak? – B randon uśmiecha się zdziwiony. – A co się stało?
Wzruszam ramionami.
– Może wstała prawą nogą.
– To dobrze. – Zauważa moją sportową torbę. – Wybierasz się
dokądś?
– Niezupełnie. B ędziemy powtarzać francuski u Stelli Yearwood, a
potem zostanę u niej na noc. W przyszłym tygodniu mamy egzaminy.
B rat jest pod wrażeniem.
– Tak trzymaj, siostra.
– Ruth już się lepiej czuje?
– Nie bardzo. B óg wie, dlaczego nudności nazywają się „poranne”,
skoro najgorzej jest w środku nocy.
– Może w ten sposób Matka Natura chce was przygotować na
przyjście dziecka – zastanawiam się. – Te wszystkie nieprzespane