Cyran Janusz - Żabi król

Szczegóły
Tytuł Cyran Janusz - Żabi król
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Cyran Janusz - Żabi król PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Cyran Janusz - Żabi król pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Cyran Janusz - Żabi król Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Cyran Janusz - Żabi król Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Autor: Janusz Cyran Tytul: Żabi król Z "NF" 2/97 1. Berlińczycy Krótko ostrzyżone, srebrzyste włosy dobrze pasowały do czarnego munduru Wilhelma Daffnera. Przed nim, na szklanym stoliku, stała butelka z sokiem i pusta szklanka. - Zakładam, że nie wiecie więcej niż przeciętni mieszkańcy Centrum. Mamy kłopoty w nawiązaniu łączności ze Strefą B. Trwa to już od pół roku i jest uciążliwe i niepokojące dla osób, które pozostawiły tam krewnych i interesy. Sytuacja jest zupełnie inna niż w przypadku Strefy A i D, z którymi utraciliśmy kontakt po doniesieniach o rozszerzaniu się zarazy. Słyszeliście o tym. Zakłócenia w łączności. Dziwne komunikaty. I w tym właściwie nie mijamy się z prawdą. Daffner spojrzał na zebranych z uwagą, po kolei, jakby mobilizując ich gotowość do skupienia się. Pochylił się, napełnił szklankę sokiem. Ociężałość ruchów wskazywała, jak bardzo jest znużony. - Naprawdę otrzymaliśmy dziwne komunikaty. Łączność była zła, potem całkiem zanikła. Włączył wyświetlacz ścienny i przerzucał zasoby serwera Wydziału Wywiadu Zdalnego. - Oto co zdążyło dotrzeć: Nadszedł dzień sądu, trwóżcie się i radujcie, bo Pan jest sędzią surowym i światłem świata! Albo: Długo czekaliśmy na powtórne przyjście, bracia najmilsi, i teraz chcielibyśmy podzielić się z wami naszą radością. Ale jest ona niepodzielna, wymagająca i zazdrosna, cóż zatem możemy wam powiedzieć? Chwalcie i oczekujcie Wielkiego Przybysza, bowiem On jest mądrością, wybawieniem i sensem, i On także i wam przyniesie spokój. Amen. Ostatni komunikat. Porzuciłem wszelką nadzieję. Wszystkich ogarnia tu obłęd. Na Boga, zróbcie coś, bo czeka nas coś straszliwego! Kixmoller... Christof Kixmoller to jeden z naszych pracowników w Kattowitz. Riks znał Kixmollera. Przypomniał sobie jego zaaferowaną gębę, obwisłe, żółte policzki. I odrażający zwyczaj dłubania w nosie. Wielokrotnie się kontaktowali. Daffner westchnął i wbił wzrok w napisy. - Wysłaliśmy do Oberschlesien sześć ekip. Kamień w wodę, choć byli to najlepsi fachowcy. Dokładni i chłodni jak lód. Znaliście ich. Norbert Hertell. Barbara Nowicka. Alfred Rinsche. Rimarzik. Georg Kutbay. To nieproste, wysłać kogoś poza Centrum. Ogromne ryzyko. Procedura przygotowania organizmu do spotkania z wirusami innej strefy jest piekielnie kosztowna, tak samo jak przeniesienie przez barierę strefową. Wielu ludzi w Urzędzie uważa, że powinniśmy machnąć ręką na Strefę B. Postawić na niej krzyżyk. Po tym, co się stało, nie możemy pozwolić sobie na straty, powiadają. Nie zgadzam się z tymi opiniami. Wiemy, co stało się w Strefie A i D, ale nie wiemy nic o Strefie B. Być może będzie to miało znaczenie dla naszego przetrwania. Dlatego chcę podjąć jeszcze jedną próbę. Udało mi się przekonać kierownictwo Wydziału. Mamy teraz większe szanse. Opracowaliśmy bezpieczny sposób transferu powrotnego. Jeśli będą kłopoty z konwencjonalnymi środkami łączności, zabierzemy was z powrotem do Centrum. - To jeszcze nikomu się nie udało. Remi Czarnezki zawsze mówił cicho, ledwo otwierając usta tak, że Daffner w pierwszej chwili nie zrozumiał go. - Jak pan widzi, włożyliśmy w to naprawdę wiele wysiłku. Czarnezki kiwnął głową. Miał smutną, długą twarz z wpadniętymi zielonymi oczyma. - Czy będziemy uzbrojeni? - zapytał Falkenburg. Riks pierwszy raz widział Falkenburga. Zdecydowany i spokojny głos pasujący do krępego i silnego ciała spodobał mu się. O Falkenburgu krążyły w Wydziale niesamowite plotki. - To jeszcze nie rozstrzygnięte. Czy chciałby pan być uzbrojony? - odbił pytanie Daffner, zerkając na Falkenburga z zainteresowaniem. - Sytuacja jest niejasna. Na razie trudno powiedzieć, czy byłby to atut. - To prawda - zafrasował się Daffner. - Niektóre pomiary wskazują, że czas w Oberschlesien rozsynchronizował się. Czas własny Strefy może różnić się od berlińskiego o kilkadziesiąt lat. Nasz zespół ekspertów ciągle szuka optymalnego wariantu zachowań. Na razie musicie odpowiedzieć, czy przyjmujecie zadanie. Popatrzył pytająco na Czarnezkiego. - Tak - powiedział cicho Czarnezki. Nawet nie drgnął. Siedział wbity w fotel z wyciągniętymi chudymi nogami. Riks pamiętał Remiego, kiedy nie był tak flegmatyczny. Po misji w Afryce Południowej, z której Riks przywiózł go w lodówce, Remi bardzo się zmienił. Falkenburg czekał na Riksa. W jego wzroku nie było niezdecydowania. Coś innego. Oczekiwał na odpowiedź kolegi, jakby Riks był starszy stopniem i należał mu się szacunek. Jakby Riks, który wcale się tak nie czuł, był kimś ważniejszym. Twarz Riksa skrzywił mimowiedny grymas. - Tak. Falkenburg odczekał pół sekundy. - Tak. 2. Kattowitz Riks wypadł z tunelu oszołomiony. Nic nie widział. To było idiotyczne. Szczękał zębami, ściskał teczkę i mrugał oczyma, usiłując coś zobaczyć. Twardo uderzył o podłoże, jakby spadł z pierwszego piętra; program sterujący transferem musiał mieć kłopoty. Ale żył. Było mu straszliwie zimno i dostał dreszczy. Ciągle nie widząc zrobił trzy chwiejne kroki. Najpierw zaczął słyszeć, potem przejrzał. Światło było jaskrawe, porażające. Odbijało się od zmrożonego śniegu. Stał w potokach światła i rozglądał się wokół. Był na środku jeziora skutego lodem. Słońce stało wysoko nad lasem czerniejącym na wprost. Z lasu ku ośnieżonej tafli wybiegał wąski drewniany most, aż do wysepki porośniętej drzewami. Po lewej trwali wędkarze nad przeręblami, za nimi była szosa i osiedle niskich domów. Program przenoszący wybrał w miarę puste i pewne miejsce. Ruszył w stronę szosy. Płytki śnieg nie utrudniał marszu. Minąwszy w bezpiecznej odległości wędkarzy wdrapał się po wale na szosę. Lekki płaszcz nie chronił od zimna, lecz szybki marsz rozgrzał Riksa, więc nie odczuwał już dreszczy. Mijające go samochody nie różniły się od produkowanych w Centrum. Był niewielki ruch, może trafił na dzień świąteczny. Nauczył się na pamięć starej mapy Kattowitz i teraz porównywał ją z otoczeniem. Zmiany były znaczne. Park w miejscu dużej dzielnicy mieszkaniowej. Kościół Świętego Krzyża na Wzniesieniu Szachistów razem z przyległym cmentarzem zniknęły, zastąpione klasycystycznym pałacem i polem golfowym. Natomiast przechodnie byli ubrani zwyczajnie, nie zwracali uwagi na Riksa. Minął Wzniesienie Szachistów i zbliżał się do starego centrum Kattowitz. Na dawnym Placu Przemysłowym, gdzie niegdyś wznosił się surowy pomnik generała Otterbecka, był inny monument. Na granitowym postumencie stała istota nie przypominająca człowieka. Trwała w niezdarnym rozkroku, z żabimi przednimi odnóżami wyciągniętymi w górę. Szeroki, bezzębny pysk skierowany był w dół; patrzyła wybałuszonymi, ogromnymi ślepiami (może był to rodzaj okularów) na ludzi podchodzących z szacunkiem do stóp pomnika. Płaska głowa łączyła się z tułowiem bez pośrednictwa szyi. Ciało istoty, zwłaszcza jej wielki, obwisły brzuch, pokryte było pomarszczonymi fałdami ubrania lub skóry. Naprawdę obchodzono jakieś święto. Do postumentu podchodziły matki z dziećmi ubranymi w jaskrawe różnokolorowe futerka i składały kwiaty u stóp pomnika. Dopiero teraz doświadczył uczucia bolesnej obcości. Położył teczkę na ziemi i potarł nerwowo dłonie. Wokół pomnika przechadzało się kilkunastu mężczyzn w szarych mundurach. Byli uzbrojeni i uśmiechali się. Riks pospiesznie opuścił plac, przeszedł przez zasypany śniegiem park i znalazł się, tak jak oczekiwał, przed betonową płytą Dworca Głównego. W środku ogarnęło go przyjemne ciepło i szum ludzkich głosów. Pod ścianą dostrzegł rząd kabin z ciemnego szkła. Wszedł do jednej z nich. zamknął za sobą drzwi i usiadł w fotelu. Panował tu półmrok. Obrzydliwe uczucie obcości zelżało. Ciepłe, izolowane wnętrze kabiny dostarczało złudnego poczucia bezpieczeństwa. Na wprost zamigotał żółty napis: "Proszę podać numer identyfikacyjny..." Odetchnął, wyjął z teczki mikro i położył je na kolanach. Przed sobą miał gniazda nieznanego typu. Wszystko zależało od tego, jak Dawid wybrnie z sytuacji. Otworzył pokrywę mikro. Wyświetlacz zajarzył się przyjemnym błękitem. Uruchomił Dawida. Szybkość i pewność działania Dawida zawsze wprawiała go w podziw. Dawid śmignął przez wyświetlacz mikro i przywarł do siedmiu gniazd kabiny jednocześnie. Pisnęły cicho i zaraz zamilkły - Dawid cofnął się i już wiedział, które z nich otworzy się w następnej mikrosekundzie. Na wyświetlaczu pojawił się schemat wejść i Riks zobaczył, że Dawid atakuje całą siódemkę. Wszedł jak w masło. Riks pomyślał, że nie było to zadanie godne Dawida. Żółty napis zniknął, pojawiło się zaproszenie: "Proszę wybrać usługę". Ale Dawid korzystał już z ośmiu tysięcy pięciuset czterdziestu siedmiu usług powłoki naraz i wyświetlacz pulsował czerwonym wskaźnikiem nasycenia transmisji danych. Po kilkunastu sekundach Dawid zawył i zalał wyświetlacz ostrzegawczą czerwienią. Riks nie próbował dowiadywać się, jakie odkrył niebezpieczeństwo. Zamknął pokrywę mikro i przerwał połączenie. Schował mikro do teczki, zrobił głęboki wdech i wyszedł z kabiny. Z peronu walił tłum pasażerów. Wmieszał się weń i opuścił dworzec. Znów złapały go dreszcze. Skręcił w skwer, stanął przy ławce i postawił na niej teczkę. Wokół nie było nikogo. Wyciągnął mikro i odnalazł mapę Kattowitz z adresami tajnych mieszkań. Przyjrzał się lokalizacji czerwonych punktów. Speerstraáe 20, mieszkanie numer 8. Dobre miejsce. 3. Tajne mieszkania Po kwadransie przy spokojnej ulicy otworzył kluczem przeprogramowanym przez Dawida drzwi do trzypiętrowego domu. W korytarzu minął się ze starszą kobietą, uśmiechnęła się, jakby go poznała. Ciarki przebiegły Riksowi po plecach. Czyżby demon zainstalowany w powłoce przez Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy zadbał nawet o fizyczne podobieństwo do poprzedniego lokatora? Mieszkanie na parterze. Jeden duży pokój, kuchnia, łazienka. Stare, dobre mieszkanie, idealne dla agenta Urzędu Bezpieczeństwa. Okna pokoju wychodzą na park, pogrążający się w miękkim mroku zimowego wieczoru. Siedział chwilę na wielkim wygodnym łóżku i patrzył w okno. Odkurzacz mruczał cicho i łypał na niego czerwonymi oczkami. Podszedł do staromodnej dębowej szafy, była tam odzież w kilku rozmiarach, także pasująca na niego. Nie mógł wyjść z podziwu dla ludzi, którzy zaprojektowali to tajne mieszkanie. Tajne mieszkania nie były przecież obiektami realnymi. Stworzone przez speców Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy miały stanowić azyl dla agentów niezależnie od okoliczności. Zobaczył teraz na własne oczy, jaka potęga zaprogramowanej inteligencji za nimi stoi. Wiadomo, że agent wchodzący we wrogie środowisko będzie potrzebował schronienia. Oczywiście Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy dysponował agentami zakotwiczonymi wszędzie - na własnym terytorium i na terytorium wroga (jakże łatwo terytorium własne zmieniało się w terytorium wroga i odwrotnie!) - instalował tam ich przez lata. Jednak w pewnych okolicznościach agent musiał wejść w środowisko w biegu, zaraz po wylądowaniu. Mógłby oczywiście zostać przyjętym przez agentów zainstalowanych wcześniej, jednak było to ryzykowne, a niekiedy niemożliwe. Tak jak tym razem. Otworzył mikro i sprawdził datę. Ósmy grudnia 2107 roku. Czas Oberschlesien rozsynchronizował się o pięćdziesiąt lat. Wykluczone by jakiś agent Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy zdołał go przejąć. I tu objawiał się geniusz projektantów i programistów Wydziału Planowania Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Tajne mieszkania przetrwały w doskonałym stanie mimo prawdopodobnych przemian, jakimi podlegała w ciągu pięćdziesięciu lat społeczność Sektora B. Były tak naprawdę programowymi obiektami, którym przypisano szereg chronionych i zmiennych metod. Na podstawie wnikliwych badań ustalono, jakimi ogólnymi cechami powinno odznaczać się tajne mieszkanie. Wybrano cechy będące względnymi niezmiennikami czasu. Cechy te zostały zaimplementowane jako zmienne chronione obiektu. Klasa tajnych mieszkań była klasą pochodną abstrakcyjnej klasy tajnych obiektów ogólnego przeznaczenia. Była powiązana z klasą tajnych kont, która również była derywatem klasy tajnych obiektów ogólnego przeznaczenia. W efekcie tajne mieszkania zawsze oczekiwały na podjęcie niespodziewanego gościa, puste, chętne, przytulne i z opłaconym na czas czynszem, rachunkami za elektryczność, wodę i wywóz śmieci. Przejrzał hierarchię klas i wybrał klasę "Persona". Zorientował się, że po włamaniu do powłoki Dawid stworzył obiekt klasy "Persona". Zmienna chroniona obiektu "Imię" przybrała wartość "Georg", zmienna "Nazwisko" - "Gonschewski". Gonschewski był prawnikiem, miał czterdzieści dwa lata, jak on. Również cechy fizyczne zapisane w kartotece Gonschewskiego były zgodne z jego cechami. Gonschewski był rozwiedziony od pięciu lat. Riks popatrzył na zdjęcie pani Karoline Gonschewski. Miła, niska brunetka. Gonschewski nie mieszkał chwilowo w Kattowitz, znalazł pracę w firmie wydawniczej w Wien. Czy Dawid nie popełnił pomyłki? Wien był poza strefą izolacyjną obejmującą Oberschlesien, zatem Gonschewski nie mógł tam jechać! Riks wiedział jednak, że kreacja obiektu klasy "Persona" nie była tylko sprawą Dawida. Dawid wykorzystywał moc tajnego demona powłoki zainstalowanego przez Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy. To ten demon czuwał nad zachowaniem spójności danych między sobą i ze światem realnym, otulanym przez lokalną powłokę. Mógł mieć tylko nadzieję, że demon wiedział, co robi. Gonschewski właśnie wrócił po czterech latach z Wien - Riks znalazł w gazetach jego ogłoszenie o poszukiwaniu pracy. Dwójka dzieci. Dwunastoletni Heinz i siedmioletnia Edith. Uśmiechnięte buzie, za nimi mamusia w fioletowym kapeluszu, szepcząca do ucha Edith, która trzyma bukiecik konwalii. Obecne miejsce zamieszkania Karoline - Breslau. Riks skrzywił się. Czy demon zwariował? Przecież Breslau także nie należał do strefy izolacyjnej obejmującej Oberschlesien! Zsynchronizował zegarek. Już po siedemnastej. Przebrał się i poszedł do banku, bez problemów dostał kartę płatniczą na nazwisko Gonschewski. Na razie wszystko działa. Kupił trochę żywności i wrócił do mieszkania. Zjadł kolację i przejrzał jeszcze raz kartotekę Gonschewskiego. Od dwudziestego roku życia członek bractwa strzeleckiego. Działacz Wspólnoty Kosmicznej. Zawiadomienie o zebraniu oddziału Wspólnoty w następny piątek. Zatem jutro. Plan zebrania. Wybór zastępcy prezesa koła. Referat brata Arnolda Gronke na temat ostatnich doniesień o spotkaniach z Przybyszami. Kółko szaleńców? Przerzucił się na lokalne serwisy informacyjne. Żadnej wzmianki o stacji transferowej. Istniały dwie możliwości: albo stacje transferowe, które umożliwiały komunikację między strefami już nie istniały, bo zostały zniszczone lub uszkodzone, albo zostały utajnione. Patrzył zdumiony na tytuły: Rząd krajowy podejmuje delegację Przybyszów. Jakie będą przyszłoroczne wakacje? Rozmowa z porwanym przez wehikuł Obcych. Implanty. Tajemnica długowieczności cielesnej. Co Przybysze sądzą o miłości i seksie? Nina Schaarenberg odkrywa karty. Zakupy w stylu międzyplanetarnym. Nowa sieć Hanaska. Czy uczeni i filozofowie są jeszcze potrzebni? Jutro bez wysiłku. Strefa izolacyjna. Brak powiązanych dokumentów. Przecierał oczy, kiedy Dawid wydał ostrzegawczy pisk. Drgnął. Dawid odłączył się od powłoki i wyświetlacz ścienny zgasł. Na ekranie mikro zobaczył napis: "Próba przejęcia kontroli. Alarm trzeciego stopnia". Parę sekund trwał w osłupieniu. To oczywiste, użył haseł, które uruchomiły mechanizm zaczepny. Obudziły demona czułego na słowa takie jak strefa izolacyjna. Choć to wręcz niepojęte ze względu na ogrom przedsięwzięcia, demon taki musiał istnieć i kontrolować całość komunikatów powłoki. Zamknął mikro, wsunął stopy do butów i włożył płaszcz, po czym zgasił światło. Czuł bicie serca. Schylił się i zasznurował buty. Cisza. Szybkie kroki na korytarzu. Otworzył okno i wyskoczył. Zaczął biec w głąb parku. - Stój! Oślepiające światło. Skoczył w bok, między drzewa. - Stój! Głosy z kilku stron. Znów złapał go snop światła. Dwa strzały, jeden po drugim. Zatrzymał się i podniósł ręce do góry. Podeszli ludzie w szarych mundurach. Jeden wyszarpnął mu mikro, dwaj wykręcili ręce do tyłu i skuli je kajdankami. W jasnym prostokącie okna tajnego mieszkania zobaczył jeszcze sylwetkę mężczyzny patrzącego w ich stronę. 4. Doktor Ponto Przywieziono go do wysokiego budynku pogrążonego w ciemności. Wraz z kilkoma piętrowymi pawilonami, otoczony był dwumetrowej wysokości ceglanym murem. Kimkolwiek byli umundurowani ludzie, nie rozmawiali z Riksem i wyglądali na znudzonych. Wymieniali półgłosem uwagi; ktoś zapytał, czy mały Fred jest już zdrowy, inny poskarżył się na żonę. Wprowadzono go do halu na parterze. Przywitał ich strażnik siedzący za konsolą. - Dawno nikogo nie przytachaliście. Co to za jeden? - Georg Gonschewski. Prawnik. Właśnie przyjechał z Wien. Musiało go dopaść w podróży, w Wien chyba był jeszcze czysty. Patrz, co przy nim znaleźliśmy. Policjant podał strażnikowi mikro Riksa. - Schowaj od razu do depozytu. Ponto będzie znów się wściekał. - Jasne. Doktor Ponto powinien zaraz być. Zawiadomiłem go. Wiesz, że się skurczybyk ucieszył? Strażnik zarechotał. - Musi lecieć do roboty wieczorem, a ten się, cholera, cieszy, głupi palant. Dobra, zaprowadźcie nawiedzonego do siedemnastki. Tam jest włączone ogrzewanie. Miejcie go na oku. Wiecie, jaki Ponto jest szybki do pisania raportów. Dwóch policjantów poprowadziło Riksa schodami w górę. Budynek sprawiał wrażenie zaniedbanego szpitala. Olejowe lamperie, tanie, niedostateczne oświetlenie. Wysokie sklepienie odbijało echo kroków. Na drugim piętrze jeden z policjantów otworzył kluczem drzwi z judaszem. - Wejdź tutaj i rozgość się. W środku był stolik z krzesłem i łóżko. Pokój nie miał okna. - Zdejmijcie mi kajdanki. - Poczekaj, chłopie, najpierw pogada z tobą doktor Ponto. Usiadł, a policjanci zostali na zewnątrz. Drzwi pozostały uchylone i słyszał ich ściszone głosy. Po kilkunastu minutach na korytarzu zastukały kroki. - Mamy gościa? Już w środku? - Tak jest, panie doktorze. Głos przybysza był energiczny. - Nazywam się Ponto. Peter Ponto. Wysoki mężczyzna z jasną bródką i niebieskimi oczyma. Zdjął brązowy płaszcz i rzucił go na łóżko. - Nazywają mnie doktorem, ale żaden ze mnie doktor. Jestem zarządcą ośrodka, rozumie pan. Praca administracyjna. - Zdejmijcie mi kajdanki. Ponto usiadł na łóżku i założył nogę na nogę. - Nie będzie się pan wygłupiał? Po co pan uciekał? - Dlaczego zostałem zatrzymany? Ponto skrzywił się. - Nie został pan. Jitschin, chodźcie tu i zdejmijcie kajdanki panu Gonschewskiemu! Więc nie został pan zatrzymany. Otrzymaliśmy sygnał, że może pan potrzebować pomocy. Zjawiliśmy się tak szybko, jak było to możliwe i okazało się, iż sygnał był prawdziwy. Dlaczego pan uciekał? Ponto patrzył z życzliwym zaciekawieniem, a policjant zdejmował kajdanki. - Przestraszyłem się. Ktoś włamywał się do mojego mieszkania. Strzelano do mnie. - Nie strzelano do pana. Mógł pan się znajdować w stanie wstrząsu, oszołomienia. Ci policjanci zostali przeszkoleni, jak postępować w takich przypadkach. Mogli, co prawda, pana nieco przestraszyć, ale przecież nigdy nie strzelaliby do pana! No i udało się im pana zatrzymać, prawda? Ponto uśmiechnął się. - Czy to długo potrwa, panie Ponto? Chciałbym iść do domu - poskarżył się Jitschin. - Myślę, że wszystko przebiegnie sprawnie, sierżancie. Poczekajcie chwilę na zewnątrz - powiedział z dobrodusznym wyrazem twarzy Ponto. - Czuje się pan lepiej? - Nadal nie rozumiem, dlaczego mnie aresztowano. - Nie jest pan aresztowany. Mam nadzieję, że jutro będzie mógł pan odejść. Czuje się pan dobrze? - Tak. Ale jestem zmęczony podróżą i ostatnimi wypadkami. - Podróżą z Wien? - Tak. Przyjechałem dzisiaj z Wien. Ponto kiwnął głową ze zrozumieniem. - Jak pan dostał się tutaj z Wien? Rzeczywiście, jak mógł dostać się tu z Wien, skoro było to fizycznie niemożliwe? - Dlaczego zadaje mi pan takie pytania? Dlaczego jestem tutaj? Żądam, abyście oddali mi moje mikro! - Mikro? Ma pan na myśli ten dziwny, płaski przedmiot? Obawiam się, że nie będzie długo istniał. - Co to znaczy? To moja własność, nie możecie jej zniszczyć! - Przecież pan wie, powinien pan wiedzieć, że wszystkie przedmioty pochodzące od Przybyszów ulegają szybkiej anihilacji. A ten przedmiot z pewnością pochodzi od nich. Nie został wyprodukowany w Rzeszy, nie figuruje w globalnym rejestrze produktów. Pan dostał ten przedmiot od Przybyszów, rozumie pan? - Nie wiem, o czym pan mówi. W oczach Ponto Riks widział coraz żywsze zainteresowanie. - Czy chce pan powiedzieć, że nie wie pan niczego o Przybyszach? - Oczywiście, że nie. Dlaczego zabraliście moje mikro? - To "mikro", jak pan mówi, może istnieć najwyżej kilka godzin. Musimy je zbadać, zanim ulegnie rozpadowi. Jitschin! Chodźcie tu. Przykro mi, to trochę potrwa. Zawiadomcie Hopkena, niech się zaraz zjawi i uruchomi laboratorium. Musimy zrobić badanie na implant. Jitschin wydał jęk zawodu, jego szeroka twarz posmutniała. - No już, pośpieszcie się, to szybciej skończymy. Hopken to nasz laborant. Przypuszczam, że Przybysze wszczepili panu implant. To dlatego nie pamięta pan o spotkaniu z nimi. Często tak postępują. Już od dawna nie mieliśmy żadnego przypadku. Kiedyś cały ten budynek pełny był ludzi. Widzi pan, pomagamy wam w odnalezieniu się po spotkaniu z Przybyszami. Jesteście zagubieni i zdezorientowani. Często tracicie pamięć, nie pamiętacie wielu rzeczy. Musimy pomagać wam w odzyskaniu sprawności społecznej. Ale i my coś zyskujemy. Przybysze w miejsce wiedzy traconej przez ludzi wstawiają wiedzę inną. Rodzaj przekazu, posłania, opowieści. Sztuczne wspomnienia o wydarzeniach, które nigdy nie miały miejsca. Jest to jedna z nielicznych możliwości uzyskania o nich informacji, która ma przecież dla nas podstawowe zupełnie znaczenie. Przekazy Przybyszów tworzą wciąż żywą i uzupełnianą Świętą Księgę naszej cywilizacji. Cieszę się, że pan do nas trafił. Może to być dla pana uciążliwe, ale może też okazać się dobroczynne. - Dlaczego pan sądzi, że spotkałem się z Przybyszami? Ten budynek jest stary, wręcz archaiczny. Data w serwisach informacyjnych? Każdy może zmienić datę. Rzecz umowy. Może w ogóle nie doszło do desynchronizacji? W którymś momencie powiedzieli tu sobie - liczymy czas inaczej? Zaczynamy spotykać się z Przybyszami i nic innego nas nie obchodzi? - Powiedział pan, że nic nie wie o Przybyszach. Każde dziecko na świecie zna Przybyszów. Zawdzięczamy im wszystko. Dzięki nim jesteśmy nieśmiertelni. Riks otworzył szeroko oczy. - Nieśmiertelni? Ponto uśmiechnął się pobłażliwie. - Sam pan widzi! Miał pan spotkanie z Przybyszami! Będzie pan we wszystkich jutrzejszych dziennikach! - Doktorze Ponto, Hopken jest gotowy. Jitschin sapał ciężko, musiał biec po schodach. - Zejdźmy na parter, tam jest laboratorium. Na szczęście Hopken ma dzisiaj dyżur, i zaraz będziemy mieli to z głowy. Laborant, ruchliwy starszy człowiek w białym fartuchu, kazał się Riksowi rozebrać, a potem usadowił go w kabinie aparatu pomiarowego. Badanie trwało kilka minut. - Dane trzeba przetworzyć - zaskrzeczał Hopken. - Wyniki jutro rano. - Dziękuję panu - Ponto był zadowolony. - Proszę, panie Gonschewski, by przenocował pan dzisiaj u nas. Na wszelki wypadek. Nie wiemy, co zrobili z panem Przybysze. Musimy mieć pewność, że nie stanie się panu nic złego. Tu będzie pan miał dobrą opiekę. - Nie mogę odmówić? - Taka jest procedura. Jutro jeszcze porozmawiamy. Kiedy Jitschin zamykał go na klucz, Riks poczuł się niedobrze. Mikro. Tam było wszystko. Może należało działać inaczej? Ci policjanci nie mogli stanowić poważnej przeszkody. A w mikro miał już masę informacji. Czy zdołaliby prawidłowo je zinterpretować bez kontaktu z ludźmi tu, na miejscu? Czemu sześć poprzednich ekip przepadło? Nie należy lekceważyć niebezpieczeństwa. Na razie traktują mnie jak łagodnego czubka. Jakie mogli robić badania? Mikro. Dawid blokuje dostęp do informacji po pierwszej próbie włamania. Na szczęście w środku był wyłącznik światła. Riks położył się do łóżka. Poniżej ktoś biegał stukając głośno obcasami po marmurowej posadzce. Śmiech. Ogarnęło go uczucie obcości i samotności. Falkenburg. Ten pewnie nie patrzył na świat w taki sposób. Wyglądał na chłodnego i precyzyjnego. Czarnezki. Gdzie byli? Lepiej, gdyby któryś z nich zdołał wrócić ze swoim mikro. Piętro niżej ktoś biegał niezmordowanie w pustej przestrzeni korytarzy. Riks zapadał już w otchłań snu, kiedy znów zobaczył żabiego potwora. Ocknął się z łomocącym sercem i długo musiał czekać na nadejście błogosławionej nicości. 5. Czarnezki Ponto wszedł do pokoju Riksa z Jitschinem, który niósł duży zielony ręcznik i przybory toaletowe. - Naprzeciwko jest łaźnia, poczekam na pana, a potem śniadanie. Łaźnia miała wielkie okna zbrojone drutem. Podszedł do koryta z jasnobrązowych kafelków i odkręcił wypolerowany mosiężny kurek, pociekła zeń wąskim strumykiem wrząca woda. Twarz w lustrze. Twarz Gonschewskiego, prawnika z Wien, który miał spotkanie z Przybyszami, kimkolwiek oni byli. Riks uśmiechnął się. Promienie słońca, rozpraszając się miękko na szybach, nastrajały optymistycznie. - Cztery lata temu był tu ruch, powiadam panu! - rozmarzył się Ponto. Weszli do obszernej stołówki. - Skoczcie do kuchni i przynieście coś, Jitschin. Nic dzisiaj nie miałem w ustach. I wy możecie coś przekąsić. - Dziękuję, panie doktorze. Stara o mnie dba, nie powiem, zawsze robi mi rano coś do żarcia. Usiedli obok okna. - Stołówka pełna, mnóstwo ludzi! Ruch, gwar, kłócili się, dochodziło do rękoczynów! Po spotkaniach z Przybyszami bywali nerwowi. Trzymaliśmy tu obstawę. Teraz kontakty z Przybyszami są sporadyczne. Dlaczego? Jak pan uważa? - Nic nie wiem o Przybyszach - ostrożnie przypomniał Riks. - Taaaak. Ponto rozejrzał się z roztargnieniem. - Tosty z szynką i serem, bułki, masło, dżem ananasowy, kakao. Jitschin postawił przed nimi parującą tacę, sam usiadł przy sąsiednim stoliku. - Dziękuję - powiedział z opóźnieniem Ponto. - Pan wie dużo o Przybyszach. Więcej niż ja albo Jitschin, chociaż zajmuję się nimi od piętnastu lat. Pan był ich gościem. - Nic o tym nie wiem. Riks zabrał się do jedzenia. Rozmowa z Ponto była taka niekonkretna. Czuł niepowagę, wręcz śmieszność sytuacji. - Miał pan ze sobą przedmiot, który nazywał pan "mikro". To dowód materialny, że pan był ich gościem. W pewnym sensie materialny, bo już nie istnieje. - Zniszczyliście moje mikro?! - Proszę się nie denerwować. Uległo samoistnemu rozkładowi. Tak jest ze wszystkimi przedmiotami, które pochodzą od Przybyszów. Dlatego nie można podać materialnych dowodów ich istnienia, rozumie pan? - Mikro nie pochodziło od Przybyszów. To produkt, jeden z wielu wytwarzanych w Rzeszy. - Nie ma go w katalogu. Inżynierowie nie rozpoznali go. - To dla mnie niepojęte. - Jestem po to, żeby panu pomóc. Ma pan szczęście. Kiedy był tu tłum, nie mieliśmy czasu dla każdego człowieka, który zetknął się osobiście z Przybyszami. - Co wykazały wczorajsze badania? - Rozmawiałem z Hopkenem. Ma pan implant w czaszce. - Czy mógłbym zobaczyć zdjęcia? Analizy? - Jasne. Ale nic z tego pan nie zrozumie. Jest pan przecież prawnikiem, prawda? Trochę nietypowy implant. Materia nieorganiczna, niemetal. Kontroluje częściowo funkcje pańskiego mózgu. - Implanty... Rozumiem. Ostrożnie. Bądź ostrożny. - Czy próbowaliście usuwać takie implanty? - Oczywiście. Bez powodzenia. Nie przywracało to poprzedniego stanu umysłu pacjenta. Implanty znikały po kilku godzinach. Nie mogły istnieć poza organizmem nosiciela. Ulegały anihilacji, jak "mikro". Riks wytarł usta serwetką. - Proszę mi powiedzieć, kim są Przybysze? - Naprawdę niczego pan nie pamięta? - A co miałbym pamiętać? Ponto westchnął. - Goście z kosmosu. Istoty z innej planety, której nazwy nie poznaliśmy. Przybyli w krytycznym momencie historii i ocalili nas przed katastrofą. Oddajemy im cześć, taką samą, jaką w prymitywnych i barbarzyńskich czasach oddawaliśmy Bogu. Mówię, że przybyli przypadkiem, ale może obserwowali nas od dawna? Uważam, że tak było. - O jakim krytycznym momencie pan mówi? - O wojnie biologicznej, rozpoczętej przez Azjatów. - To pamiętam - Riks wziął słoik z dżemem i spojrzał na datę przydatności. Zgadza się. Brak niespójności. - Też przypuszczaliśmy, że zaatakowali nas Azjaci. Na granicy między Niemiecką Zachodnią Syberią a Prowincją Wschodniosyberyjską Cesarstwa Japonii sytuacja wymknęła się spod kontroli. - Nie jest tak źle! Pamięta pan wiele... I wtedy pojawili się Przybysze. Konflikty między narodami stały się przeżytkiem. Przybysze dostarczyli nam nowych technologii. Zmienili sposób sprawowania władzy. Riks przerwał mu. - Kiedy zaraza zagroziła istnieniu narodu, zdecydowaliśmy że szansą na przetrwanie Rzeszy, a może i całej ludzkości, będzie podzielenie obszaru pod naszą kontrolą na izolowane strefy, by zatrzymać mutujące wirusy. Komunikacja pomiędzy strefami stała się trudna i kosztowna. W wypadku transferu, chodziło o to, by zapewnić biologiczne bezpieczeństwo przechodzącym z jednej strefy izolacyjnej do drugiej. Idealna byłaby sytuacja, gdyby do transferów w ogóle nie dochodziło. - To taki obraz świata wszczepili panu Przybysze - zamyślił się Ponto. - Rozumiem. Chcieli nam uzmysłowić, jak koszmarnie wyglądałby świat, gdyby nie ich ingerencja. - Panie Ponto, przybyłem tu z Berlina, by wyjaśnić, co się dzieje. Przerzucono mnie z Berlina, rozumie pan? Z Berlina, z którym nie macie fizycznego kontaktu. - Przykro mi, panie Gonschewski. W każdej chwili może się pan połączyć z Berlinem. Mamy doskonałą łączność z Berlinem. Naprawdę. Przekona się pan osobiście. Czy to nie szalony pomysł - te strefy izolacyjne? Absurd. Oczywisty absurd. - Mówi pan o Przybyszach, bez żadnego dowodu. Wcześniejsze badania wykazały, że w naszym otoczeniu nie ma obcych cywilizacji. Że w ogóle powstanie życia poza Ziemią jest mało prawdopodobne. Pamięta pan projekt "Wielka Cisza"? - Oczywiście. Ale jego twórcy przyznawali, że nie mogą dać definitywnej odpowiedzi na pytanie o Obcych. Przybysze wywarli głęboki wpływ na kształt naszej cywilizacji. Przeczenie ich istnieniu mija się z podstawowym poczuciem realności. Implant w pana czaszce. "Mikro". To, że nie pamięta pan fragmentu najnowszej historii. Niech pan o tym pomyśli. - Friedrich Dalg, kierownik "Wielkiej Ciszy" stwierdził, że kontakt z obcą cywilizacją musiałby być kresem ludzkiej cywilizacji. Nawet nie dlatego, że ta obca cywilizacja mogłaby nas unicestwić. Jeśli staniemy kiedyś twarzą w twarz z inteligentnymi Obcymi, mówił Dalg, będą oni znacznie bardziej rozumi niż my. Nie zanosi się, byśmy umieli odbywać podróże międzygwiezdne albo międzygalaktyczne. Zatem już z faktu przybycia hipotetycznych Obcych będzie wynikać ich wyższość. Konkwistadorzy i Indianie, ale do setnej potęgi. Jeśli ich dostrzeżemy, zniknie ostatnia złuda naszej wyjątkowości. Bo chociaż każdy krzyczy, że człowiek nie jest niczym szczególnym, to przecież przekonanie takie stanowi podstawę naszej cywilizacji. Jesteśmy dziećmi bożymi albo nie różnimy się niczym od naszej trzody. Jeśli dostrzeżemy kiedyś rozumnych Obcych, powiedział Dalg, to wydłubmy sobie oczy i wyrwijmy języki. I udawajmy, że było to tylko złudzenie. Ponto darł na drobne kawałeczki drugą serwetkę. Pobladł. - Jednak nie można żyć złudzeniami. Dalg był idealistą. Był głupcem. Kiedy pojawili się Przybysze, nikt nie miał ochoty na wydłubywanie sobie oczu. Brednie. Przybysze wyzwolili nas z takiego sposobu myślenia. Nie potrzebujemy już bogów, bożków, ani prymitywnych religii. Wystarcza to, co możemy zobaczyć i dotknąć. Rozumie pan? Musi się pan tego nauczyć, jeśli chce pan normalnie funkcjonować. Wie pan, jaki był ich największy dar? Niech to będzie tym materialnym dowodem, którego ciągle pan żąda. Dzięki nim uzyskaliśmy sposób na osiągnięcie nieśmiertelności. Prymitywne religijne bajędy... wszystkie one wywodziły się ze strachu przed śmiercią. Ponto wstał. - Pokażę coś panu. Myślę, że to pana zainteresuje. Wrócili na drugie piętro, do sali z wyświetlaczem. - Ludzie, których funkcje życiowe ulegały istotnemu zakłóceniu, kiedyś po prostu umierali. Przybysze przekazali nam technikę umożliwiającą przeniesienie psychiki ludzkiej do nośnika niebiologicznego. Każdy zagrożony może zostać uratowany i trwać w nieskończoność. Pokażę panu człowieka, który uległ nieszczęśliwemu wypadkowi. Jego umysł i psychika są bezpieczne i integralne, mimo że ciało uległo zniszczeniu. Będzie mógł się z nami porozumiewać. Będzie nas widział i słyszał. Ciekawy przypadek, tak samo jak pan spotkał się niedawno z Przybyszami. Doznany szok był przyczyną wypadku. Ponto włączył wyświetlacz. Riks zamarł. Na wielkim ekranie zobaczył wykrzywioną twarz Czarnezkiego. - Pan Thomas Bertram odczuwa bóle powypadkowe, chociaż jego układ nerwowy już nie istnieje. Dzień dobry, panie Bertram. Jak się pan czuje? Czarnezki jęknął. Był straszliwie blady, jego skóra miała perłową, delikatną przejrzystość. - Co mu zrobiliście? - sapnął Riks cicho. Ponto zerknął z zaciekawieniem. - Pan zna tego człowieka? - Zabiliście go. Ponto wzruszył ramionami. - O czym pan mówi? Pan zna pana Bertrama? Czarnezki przymknął oczy i krzyknął boleśnie: - Ja nie znam tego człowieka. - Daj spokój - zawołał Riks. - Co oni ci zrobili?! - Nie znam tego człowieka - powtórzył Czarnezki. Jego czoło pokrywały krople potu. - Jednak wydaje mi się, że się znacie. Dlaczego chce pan to ukryć, panie Bertram? Panie Gonschewski, czy pan go zna? - Obaj przybyliśmy z Berlina, by sprawdzić sytuację w Kattowitz. Dlaczego to zrobiliście? - Nie chcieliśmy zrobić krzywdy panu Bertramowi. Niestety po spotkaniu z Przybyszami niektórzy zupełnie tracą orientację i ulegają fatalnym wypadkom. Dlatego otaczamy ich opieką. Więc powiada pan, że przybyliście razem z Berlina? Ciekawe. Przybysze rzadko wyposażają ludzi we wspólne fałszywe wspomnienia. Tym bardziej jestem zafrapowany. Będzie mi pan musiał szczegółowo o tym opowiedzieć. - Remi - powiedział cicho Riks. - Nie zapomnę o tobie, słyszysz? Twarzą Remiego Czarnezkiego targnęła kolejna fala bólu. Ponto położył rękę na ramieniu Riksa, ale ten odepchnął ją. - Lepiej wyjdźmy stąd - zaproponował Ponto i wyłączył wyświetlacz. Poszli do pokoju, w którym Riks nocował. - Bardzo mi przykro. Widzę, że te fałszywe wspomnienia są bardzo żywe. Czy byliście przyjaciółmi? Mam na myśli tę nieprawdziwą przeszłość, którą obarczyli was Przybysze? Riks odzyskał panowanie nad sobą. Patrzył na Ponto z obojętnością. - Znaliśmy się. - To dziwne, że nie powiedział nam pan, że ktoś jeszcze z panem tu przybył. Dlaczego pan o tym nie wspomniał? Nie ufał nam pan? - Wydarzyło się zbyt dużo rzeczy. - Tak, oczywiście. Czy poza Bertramem przybył tu ktoś jeszcze? Ktoś w grupie z Berlina z tej fałszywej przeszłości? Proszę się zastanowić. Od odpowiedzi może wiele zależeć. Także życie tej osoby, jeśli taka była. - Nie. Nikt poza nami - rzekł Riks i wbił wzrok w Ponto. - Jaki wypadek przydarzył się panu Bertramowi? Ponto uśmiechnął się smutno. - Wpadł pod samochód. Panu Bertramowi?... Zdaje się, że tam nazywaliście się inaczej? Pan Bertram miał tam imię Remi? Riks nie odpowiedział. - Jest pan zmęczony. Ale czuje się pan już lepiej? Niech pan odpocznie. I w razie kłopotów proszę się zwrócić do mnie. Będę do pana dyspozycji. Jest pan wolny. 6. Falkenburg Kiedy wyszedł na zewnątrz, było wczesne popołudnie. Nie mógł uwierzyć, że się udało. Widział ciągle wykrzywioną twarz Czarnezkiego. Było mroźno; światło słoneczne przenikało zamglone powietrze dając wrażenie nierealności wszystkiego dookoła. Nie wiedział, gdzie jest. Szedł przez osiedle dwupiętrowych bloków. Dzieci zjeżdżały na sankach z przydrożnej skarpy. Kroczył przed siebie, owoce jarzębiny czerwieniały na śniegu, dzieci śmiały się. Dawno nie czuł się tak źle. Przytłaczające poczucie obcości i wrogości. Starał się omijać z daleka przechodniów. Musiano go nafaszerować jakąś chemią. Znał to uczucie, teraz sobie przypomniał. W dzieciństwie przechodził stany depresyjne, miewał samobójcze myśli. To on był nie w porządku. Może Ponto ma rację. Opanuj się. Byłeś w gorszych opresjach. Nie myśl o rzeczach, na które nie masz wpływu. Tylko twoje działanie może odnieść skutek. Przecież nie wybrano cię przypadkowo. Czy w kartotece Riksa był zapis o wczesnych kłopotach ze zdrowiem psychicznym? Zapewne. Może to zadecydowało. Na zaśnieżonym trawniku koło śmietnika przykucnęła kilkuletnia dziewczynka. Zieloną łopatką wygrzebywała dziurę w ziemi. Obok tekturowe pudełko, na nim czerwona róża. - Co tu robisz? Dziewczynka spojrzała w górę oczyma pełnymi łez. - Zakopuję Augusta. - Augusta? A kto to jest? - To mój chomik. Mama powiedziała, że trzeba Augusta spalić, ale ja nie chcę. Włożyłam go do pudełka i tu go schowam. - Róża jest dla niego? - Tak. Chcę, żeby August wiedział, że go kochałam. Dziewczynka otarła buzię rękawem. - Nie płacz. Pochowamy Augusta razem. Na pewno będzie zadowolony. - Ale będzie mu zimno! - załkała. - Nie martw się. Teraz jest w takim miejscu, gdzie nikomu nie jest zimno. Dziewczynka spojrzała na Riksa ze zdziwieniem. - Mama mówiła, że Augusta już nigdzie nie ma? Pogłaskał ją po głowie, a potem zakopali pudełko z chomikiem. Nie jestem już tym dzieckiem, które myślało o śmierci. Jestem twardym, cholernym draniem. Dlatego mnie tu przysłano. Sprawdził kieszenie płaszcza i stwierdził, że ma kartę płatniczą. Wstąpił do najbliższej restauracji. Kiedy kelner stawiał przed nim talerze, na sali pojawił się tęgi człowiek w granatowym ubraniu. Ujrzawszy Riksa stanął jak wryty, a potem podszedł z wyrazem zafrapowania na twarzy. - Ja pana znam. Widziałem pana zdjęcia w serwisach. Jestem właścicielem tej restauracji, nazywam się Josef Bloser. Czy mogę się przysiąść? - O co chodzi? - burknął Riks z pełnymi ustami. - Przepraszam, nie chcę panu przeszkadzać - Bloser siadł. - Pan zetknął się z Przybyszami, prawda? - Czytał pan o tym w serwisach? - Tak. O dwóch mężczyznach. Jednego potrącił samochód i został przeniesiony. A drugi to pan, prawda?... Nic pan nie mówi. Rozumiem. Zabronili panu. Bloser spochmurniał. - Oni nie chcą, żebyśmy się dowiedzieli, jacy są naprawdę Przybysze. Nie dopuszczają zwykłych ludzi, jak ja. Dzięki temu sprawują władzę, trzymają nas za pysk. Przybyszom wydaje się, że pomagają ludziom, a naprawdę pomagają tylko im. Proszę, niech pan powie, jacy oni są, Przybysze? Naprawdę mają aureole i przypominają anioły? - Nie widziałem nigdy obcych istot z gwiazd. Oni nie istnieją. Bloser rozdziawił usta. - Nie istnieją? W ogóle? - Nie rozumiesz, co mówię? Żadnych przybyszów, kapujesz? Widziałeś ich kiedyś? A może zabrali cię na przejażdżkę po galaktyce albo do innego wszechświata, durniu? Bloser zrobił się blady, jego dłoń poluźniła krawat. - Dostał pan implant, z pewnością dostał pan implant. Albo ci dranie zrobili panu pranie mózgu, żeby nikt się nie dowiedział, jak są dobrzy i jak moglibyśmy żyć, gdyby nie ci łajdacy. Rozumiem pana. Musi być pan tak samo wkurzony jak ja. Odebrać człowiekowi wspomnienia. Najlepsze. Niech pan posłucha. Może pan tu przychodzić codziennie, będzie pan moim gościem, rozumie pan? Przez kwartał. Nie, cały rok albo nawet dwa lata. Zgoda? Przez dwa lata będzie pan moim gościem. Może coś pan sobie przypomni i wtedy pogawędzimy? Riks skończył jeść. - Dziękuję. - Przywołał kelnera i zapłacił za obiad. - Zapraszam pana na jutro. I na pojutrze. Na całe dwa lata. Szybko ściemniało się. Zapytał o drogę i wrócił do swojego mieszkania na Speerstaáe. Przejrzał serwisy informacyjne. Wszystkie notki na swój i Czarnezkiego temat. W dniu wczorajszym policja zatrzymała pana Thomasa Bertrama, inżyniera z zakładów naprawczych OST. Pan Bertram zachowywał się dziwnie, co wzbudziło niepokój współobywateli. Kiedy policjanci zwócili mu uwagę, zaczął uciekać i wpadł pod samochód. Z powodu poważnych uszkodzeń ciała konieczne okazało się przeniesienie. Pan Bertram przyznał, że był w stanie szoku po kontakcie z Przybyszami. Nie chciał zdradzić szczegółów. Trudno przypuszczać, że Przybysze nie przewidzieli skutków swojego postępowania. Z pewnością pan Bertram w przyszłości opowie nam, do jakiego dobra przywiodło go to spotkanie. Wczoraj zatrzymano też Georga Gonschewskiego, prawnika, który wrócił z Wien. Badania specjalistyczne wykazały w jego czaszce obecność implantu. Gonschewski twierdził, że nic nie wie o Przybyszach! Ten oczywisty dowód kontaktu potwierdził się, gdy wyszło na jaw, że Gonschewski zna Bertrama, chociaż w rzeczywistości nigdy się nie spotkali. Peter Ponto, dyrektor ośrodka rehabilitacji kontaktowców, wyjaśnia, iż doszło tu do rzadkiego przypadku wykreowania przez Przybyszów wspólnej pamięci dla osób, które odwiedzili. Po rozmowie Georg Gonschewski został zwolniony z ośrodka. Było już ciemno. Postanowił pójść na Plac Przemysłowy. Czuł, że musi spojrzeć jeszcze raz na dziwaczny pomnik. Szedł wzdłuż szeregu starych kamienic. Po przeciwnej stronie ulicy drzewa przystrojone były kolorowymi lampkami. Zbliżało się Boże Narodzenie. Jak oni mogli przeżywać ten czas? Rocznica przybycia boskich istot z Kosmosu? Przyspieszył kroku. Jutro odejdzie. Najwyższy czas. Może Falkenburg już wrócił do Berlina? Tak, musi to sprawdzić. Wszedł do budki komunikacyjnej, wybrał połączenie z Berlinem. Pamiętał zastrzeżony adres Falkenburga. Brak wybranego adresu. Odszukał aktualny adres biblioteki Reichstagu. Przez kilka minut przeglądał tytuły książek. Zastanawiające luki. Księgozbiór poważnie przetrzebiony. Brak literatury religijnej i filozoficznej, ogromny zbiór dzieł poświęconych Przybyszom. A gdyby pojechać do Berlina? Oszalałeś. Przyjmujesz ich punkt widzenia? Zaczynasz brać na serio ich brednie? Było już późno, spotykał niewielu przechodniów. Ktoś bardzo silny i szybki złapał go za lewe ramię i wciągnął do ciemnej sieni. - To ja, Falkenburg. Twarz Falkenburga zniekształcona była straszną raną na prawym policzku. - Nie przejmuj się, miałem trochę kłopotów, ale to nieważne. - Falkenburg mówił cicho, wyraźnie i spokojnie. - Musiałem zabić czterech z nich. - Przecież otrzymaliśmy rozkaz; nikogo nie likwidować?! - Ten rozkaz dotyczył tylko was, ludzi. Riks cofnął się. Falkenburg skrzywił się. - I co z tego? Jesteśmy po tej samej stronie, prawda? Tak mnie zaprogramowano. Moje mikro zawiera informacje, które nie mogą się tu przedostać. Musiałem to zrobić. Oni też się ze mną nie patyczkowali. - Zabili Czarnezkiego. - Wiem. Został poddany "przeniesieniu". - U nas też próbowano przeszczepiać psychikę w struktury pseudobiologiczne. Prace zarzucono, bo rezultaty były zniechęcające, a sens etyczny wątpliwy. Może to to samo? - Jeszcze jedna magiczna sztuczka dla maluczkich. Zdjęcie udające osobowość. Łatwo to sprokurować, jeśli ma się kontrolę nad sytuacją. A rządy sprawuje Rada Rzeszy, której członków wyznaczają Przybysze. Któż wie lepiej, jacy ludzie nadają się do sprawowania władzy, jak nie nieskończenie mądrzy i dobrzy Przybysze? - Chcę jutro wracać. Mam dość. Zabrali moje mikro, podobno uległo anihilacji. - Zgoda. Mamy dość informacji. Wiesz, że oni nie mają tu w ogóle cmentarzy? Falkenburg odwrócił się w stronę ulicy. Padł strzał i jego głowa odskoczyła w bok. Zwalił się na ziemię. Riks przywarł do ściany. Zbliżało się kilkunastu mężczyzn. Pierwsi, z karabinkami wycelowanymi w leżące ciało, byli w pełnym rynsztunku, z hełmami i w ochronnych kamizelkach. Światło latarek tańczyło po ciele Falkenburga, po znieruchomiałym Riksie, po ścianach sieni i po podłożu wyłożonym ceramicznymi kostkami. - Ręce do góry, powoli! Wokół głowy Falkenburga poszerzała się ciemna plama. Pochyliła się nad nim trójka szturmowców, jeden machnął ręką do kogoś w tyle. - Podjedźcie tu z karetką. Falkenburg, leżący dotąd z rozrzuconymi członkami, poderwał się jak wyrzucony sprężyną, skoczył ku najbliższemu policjantowi i przewrócił go wyrywając broń. Zaczął strzelać, oni także. Wstrząsały nim kolejne uderzenia pocisków, wreszcie wypuścił karabinek z rąk i runął twarzą w śnieg. - Nie ruszaj się! Rozległy się jęki rannych i wołanie o pomoc. Nadjechała karetka. - Oprzyj ręce o ścianę, tak, stopy do tyłu! Nikt nie podchodził do Riksa. Słyszał przekleństwa. - To przecież pan Gonschewski! Nie musicie się go obawiać! - to wołał Ponto. - Niech pan się nie zbliża - powiedział jeden z policjantów. - Straciliśmy pięciu ludzi, przez to ścierwo. Obszukajcie go. Dobra, pan go zna, doktorze? - Oczywiście, nie słyszał pan o nim, kapitanie? - Ponto złapał Riksa za ramię. - Co pan tu robi? Dobrze, że nic się panu nie stało. Ten człowiek zabił wczoraj czterech policjantów. Czy widział go pan wcze

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!