Cory Doctorow Odchodząc
Szczegóły |
Tytuł |
Cory Doctorow Odchodząc |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cory Doctorow Odchodząc PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cory Doctorow Odchodząc PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cory Doctorow Odchodząc - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
O DCHODZ AC
˛
WALKAWAY
C ORY D OCTOROW
Na podstawie wydania TOR, Nowy Jork, 2017
przetłumaczył i opracował:
Jacek Hummel
Tłumaczenie jest dost˛epne na licencji
Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Mi˛edzynarodowe
Warszawa, 2021
Strona 2
2
Strona 3
Dla Erika Stewarta i Aarona Swartza
Pierwsze dni, lepsze narody.
Walczymy.
Strona 4
Cze˛ s´ c´ I
komunistyczna impreza
Strona 5
i
Hubert Vernon Rudolf Clayton Irving Wilson Alva Anton Jeff
Harley Timothy Curtis Cleveland Cecil Ollie Edmund Eli Wiley
Marvin Ellis Espinoza był za stary na komunistyczne imprezy. W wie-
ku dwudziestu siedem lat był o siedem lat starszy niz˙ najstarsza
imprezowiczka. Czuł demograficzna˛ pustk˛e. Chciał schowa´c si˛e za
jedna˛ z pot˛ez˙ nych, brudnych maszyn, które były usiane na podło-
dze opuszczonej fabryki. Cokolwiek, z˙ eby uciec szczerym, płaskim
spojrzeniom pi˛eknych dzieci kaz˙ dego odcienia i wielko´sci, które nie
mogły zrozumie´c, dlaczego starszy facet łazi dookoła.
– Chod´zmy – powiedział do Setha, który s´ciagn ˛ ał˛ go na im-
prez˛e.
Seth był przeraz˙ ony starzeniem si˛e demografii pi˛eknych dzieci
i wchodzeniem w s´wiat braku pracy. Potrafił instynktownie zna-
le´zc´ najbardziej ekscentryczne, awangardowe osoby transgresywne
przebywajace ˛ po´sród dzieci, które cofały si˛e we wstecznym lusterku.
Hubert, Etcetera Espinoza sp˛edzał czas z Sethem, poniewaz˙ cz˛es´cia˛
planu Setha, z˙ eby nie opuszcza´c dzieci´nstwa, było nieporzucanie
przyjaciół z dzieci´nstwa. Był w tym zakresie natarczywy, a Hubert
Etcetera był popychadłem.
– To zaraz stanie si˛e realne – powiedział Seth. – Dlaczego nie
załatwisz nam piwa?
Strona 6
i 6
To było dokładnie to, czego Hubert, Etcetera nie chciał robi´c.
Piwo było tam, gdzie zebrało si˛e najwi˛ecej młodych, beztroskich,
radosnych i dziwnych jak ryby tropikalne. Kaz˙ da coraz bardziej
elfi i tragiczny. Hubert, Etcetera pami˛etał ten wiek, pewno´sc´ , z˙ e
s´wiat był tak popsuty, z˙ e tylko idiota mógłby chcie´c uzna´c ten s´wiat
lub jego nieuchronno´sc´ . Hubert, Etcetera cz˛esto konfrontował swoje
odbicie w lustrze łazienki, patrzac ˛ w swoje oczy w ich gniazdach
posiniaczonych worków i pami˛etał bycie kim´s, kto sp˛edzał kaz˙ da˛
minut˛e na zaprzeczaniu słuszno´sci s´wiata, a teraz był w niego uwi-
kłany. Hubert, Etcetera nie mógł si˛e wi˛ecej oszukiwa´c. Kaz˙ dy poni-
z˙ ej dwudziestego roku z˙ ycia łapał to w sekund˛e.
– No id´z, człowieku, prosz˛e. Wprowadziłem Ci˛e na t˛e imprez˛e.
Przynajmniej tyle moz˙ esz zrobi´c.
Hubert, Etcetera nie powiedział oczywistych rzeczy o tym, z˙ e
nie chciał w ogóle przychodzi´c, a w szczególe nie chciał piwa. Było
tak wiele bezcelowych kierunków, w które mogła si˛e rozwina´ ˛c dys-
kusja z Sethem. Miał twarz Piotrusia Pana, przygotowany, z˙ eby by´c
„ha ha ale serio”, póki si˛e nie zm˛eczyłe´s, a Hubert, Etcetera zaczy-
nał si˛e m˛eczy´c wieczorami.
– Nie mam z˙ adnych pieni˛edzy – powiedział Hubert, Etcetera.
Seth spojrzał si˛e na niego.
– Och, tak – powiedział Hubert, Etcetera. – Impreza komuni-
styczna.
Seth podał mu dwa czerwone kubki, ich kolor z pewno´scia˛ nie
był przypadkiem.
Gdy Hubert, Etcetera zbliz˙ ał si˛e do kranów – przykr˛econych do
pionowego kawałka stali konstrukcji, która wychodziła z podłogi
i prowadziła az˙ do krokwi, pokrytej z˙ ółtymi szachownicami kodów
kreskowych, smugami entropii i ta´nczacymi ˛ s´wiatłami DJ-ów – pró-
bował si˛e domy´sli´c, które z tych pi˛eknych dzieci jest barmanem,
Strona 7
i 7
przewodniczac ˛ a,˛ lub komisarza.˛ Nikt nie ruszył, z˙ eby mu pomóc,
lub go zablokowa´c, gdy si˛e zbliz˙ ał, cho´c troje dzieci zatrzymało si˛e,
z˙ eby intensywnie popatrzy´c.
Wszyscy troje nosili okulary Marksa z wielkimi, krzaczastymi
brodami, jak na filmach z wokoderami, pełnymi surrealistycznej
grozy. Te miały włosy w jasnych kolorach i jedno miało co´s w nich
– przewód od pami˛eci – który wypełzał jak macki.
Hubert, Etcetera niezgrabnie napełnił kubek, a dziewczyna przy-
trzymała go, gdy napełniał drugi. Piwo było rozz˙ arzone, lub biolu-
minescencyjne, Hubert, Etcetera martwił si˛e, z˙ e mogły to by´c trans-
geniczne bakterie jezusa, które potrafiły zamieni´c wod˛e w piwo, ale
dziewczyna patrzyła na niego zza tych okularów, jej oczy nieczy-
telne w błyskajacych ˛ s´wiatłach tanecznych. Napił si˛e.
– Niezłe. – Beknał, ˛ znowu beknał. ˛ – Jednak gazowane?
– Bo szybko przetwarzaja.˛ Godzin˛e temu to była jeszcze woda
z rowu. Przefiltrowali´smy ja,˛ doprowadzili´smy do temperatury po-
kojowej, wrzucili´smy bakteri˛e. Jest tez˙ z˙ ywe, dodaj prekursor, a wróci.
Przez˙ yje w moczu. Tylko zachowaj troch˛e, jez˙ eli chcesz zrobi´c wi˛e-
cej.
– Komunistyczne piwo? – powiedział Hubert, Etcetera. Najlep-
szy bon mot, na jaki mógł si˛e zdoby´c. Był lepszy, gdyby miał czas
pomy´sle´c.
– Na zdrowie. – Stukn˛eła kubek w jego i wychyliła go, wypusz-
czajac˛ pot˛ez˙ ne bekni˛ecie, kiedy sko´nczyła. Uderzyła si˛e w pier´s
i wydała kilka drobniejszych czkni˛ec´ , uzupełniła szklank˛e.
– Jez˙ eli to wychodzi z sików – powiedział Hubert, Etcetera – co
si˛e stanie, gdy kto´s doda tego prekursora do s´cieków? Zamienia˛ si˛e
w piwo?
Spojrzała si˛e na niego pogarda˛ młodej osoby.
– To byłoby głupie. Kiedy jest rozcie´nczone, nie potrafi meta-
Strona 8
i 8
bolizowa´c prekursora. Spu´sc´ i to tylko mocz. Zwierzatka ˛ umieraja˛
w godzin˛e lub dwie, wi˛ec latryny nie zamienia˛ si˛e w rezerwuar dłu-
goz˙ yjacych
˛ egzystencjalnych zagroz˙ e´n dla zasobów wody. To tylko
piwo. – Czkni˛ecie. – Mocno gazowane.
Hubert, Etcetera łyknał. ˛ Było naprawd˛e dobre. W ogóle nie sma-
kowało jak mocz.
– Kaz˙ de piwo jest wynaj˛ete, co? – powiedział.
– Wi˛ekszo´sc´ piw jest wynaj˛etych. To jest darmo. Wiesz, „darmo
jak w darmowe piwo”. – Wypiła pół kubka, rozlewajac ˛ na swoja˛
brod˛e. Zrosiło si˛e na szeleszczacych
˛ rzeczach dla uchod´zców. – Nie
przychodzisz cz˛esto na komunistyczne imprezy.
Hubert, Etcetera wzruszył ramionami.
– No nie – powiedział. – Jestem stary i nudny. Osiem lat temu,
nie robili´smy takich rzeczy.
– A co robiłe´s, dziadku? – Nie w zło´sliwy sposób, ale jej dwoje
przyjaciół, dziewczyna w tym samym odcieniu co Seth i chłopak
z pi˛eknymi kocimi oczami, zachichotali.
– Miał nadziej˛e dosta´c prac˛e przy zeppelinach! – powiedział
Seth, wsuwajac ˛ rami˛e dookoła szyi Huberta, Etcetera. – Przy okazji,
nazywam si˛e Seth. A to jest Hubert, Etcetera.
– Et cetera? – spytała dziewczyna. Tylko u´smieszek. Hubert, Et-
cetera polubił ja.˛ My´slał, z˙ e była prawdopodobnie potajemnie miła,
prawdopodobnie nie sadziła,˛ z˙ eby był głupkiem, tylko dlatego, z˙ e
był kilka lat starszy, i nie słyszał o jej ulubionym gatunku synte-
tycznego piwa. Uwaz˙ ał, z˙ e to przekonanie było spowodowane teoria˛
ludzko´sci, z˙ e wi˛ekszo´sc´ ludzi była dobra, ale takz˙ e przez straszna,˛
opresyjna˛ samotno´sc´ i nieokre´slone napalenie. Hubert, Etcetera był
bystry, co nie zawsze było proste, i umiarkowanie radził sobie z psy-
che, która sprawiała, z˙ e tak trudno mu było oszuka´c samego siebie.
Strona 9
i 9
– Powiedz jej, chłopie – powiedział Seth. – No dawaj, to wspa-
niała historia.
– To nie jest wspaniała historia – powiedział Hubert, Etcetera. –
Moi rodzice dali mi wiele drugich imion, to wszystko.
– Jak duz˙ o jest wiele?
– Dwadzie´scia – powiedział. – Najcz˛estsze dwadzie´scia imion
ze spisu w 1890 roku.
– To tylko dziewi˛etna´scie – powiedziała, szybko. – I jedno pierw-
sze imi˛e.
Seth roze´smiał si˛e, jakby to była naj´smieszniejsza rzecz, jaka˛
kiedykolwiek słyszał. Nawet Hubert, Etcetera si˛e u´smiechnał. ˛
– Wi˛ekszo´sc´ ludzi tego nie łapie. Technicznie, mam dziewi˛etna-
s´cie drugich imion i jedno pierwsze imi˛e.
– Dlaczego Twoi rodzice nadali Ci dziewi˛etna´scie drugich imion
i jedno pierwsze imi˛e? – spytała. – I jeste´s pewien, z˙ e to dziewi˛etna-
s´cie drugich imion? Moz˙ e masz dziesi˛ec´ pierwszych imion i dzie-
si˛ec´ drugich imion.
– My´sl˛e, z˙ e byłoby trudno twierdzi´c, z˙ e mam wi˛ecej niz˙ jedno
pierwsze imi˛e, poniewaz˙ pierwsze jest specyficzne na sposób, któ-
rego brakuje drugim. Nie liczac ˛ Mary Ann i Jean Marc’ów czy in-
nych, które maja˛ umowne łaczniki.
˛
– Słuszna uwaga – powiedziała. – Jednak, jez˙ eli Mary Ann jest
pierwszym imieniem, dlaczego nie Mary Ann Tanya Jessie Bana-
nowe Majtki Małpa Wymiot et cetera?
– Moi rodzice zgodziliby si˛e. To było ich o´swiadczenie, po tym,
gdy Anonymous wprowadzili swoja˛ Polityk˛e Prawdziwym Imion.
Oboje działali, pracowali, z˙ eby stała si˛e polityczna˛ partia,˛ zatem
byli naprawd˛e wkurwieni. Cho´c było oczywiste, z˙ e jez˙ eli byłe´s „Ano-
nymous” nie mogłe´s mie´c „Polityki Prawdziwych Imion”. Zdecy-
dowali si˛e da´c swoim dzieciom unikalne imi˛e, która nigdy nie b˛e-
Strona 10
i 10
dzie pasowało do z˙ adnej bazy danych i dałoby im prawo do legal-
nego uz˙ ywania całego mnóstwa imion.
– Kiedy to zrozumiałem, przyzwyczaiłem si˛e do „Huberta” i zo-
stałem z tym.
Seth wział ˛ kubek Huberta, wypił z niego, beknał. ˛
– Zawsze Ci˛e nazywałem Hubert. Jest w porzadku ˛ i łatwo po-
wiedzie´c.
– Nie mam nic przeciwko.
– Jednak zrób to, dobra?
– Co? – Hubert, Etcetera, znał odpowied´z.
– Imiona. Musisz to usłysze´c.
– Nie musisz – powiedziała.
– Musz˛e, prawdopodobnie, lub b˛edziesz si˛e zastanawiała. – Juz˙
dawno si˛e z tym pogodził. To była cz˛es´c´ dorastania. – Hubert Ver-
non Rudolph Clayton Irving Wilson Alva Anton Jeff Harley Timo-
thy Curtis Cleveland Cecil Ollie Edmund Eli Wiley Marvin Ellis
Espinoza.
Przechyliła głow˛e, skin˛eła głowa.˛
– Potrzebuje wi˛ecej Bananowych Majtek.
– Załoz˙ e˛ si˛e, z˙ e cholernie Ci dokuczali w szkole, tak? – powie-
dział Seth.
To zdenerwowało Huberta, Etcetera. To było głupie, to była cia- ˛
gle powracajaca ˛ głupota.
– Serio, naprawd˛e? My´slisz, z˙ e dzieci dokuczaja˛ za imiona?
Strzałka wynikania wskazuje w druga˛ stron˛e. Jez˙ eli dzieciaki robia˛
sobie z˙ arty z Twojego imienia, to znaczy, z˙ e jeste´s niepopularny,
a nie, z˙ e jeste´s niepopularny z powodu imienia. Jez˙ eli najfajniej-
szy dzieciak w szkole nazywał si˛e „Harry Piłka”, nazywali go Ba-
ryłka. Jez˙ eli szkolna koza nazywała si˛e „Lisa Zielona”, przezwali
ja˛ „Obesrana” – Prawie dodał „serio, nie bad´ ˛ z dupkiem”, ale nie
Strona 11
i 11
zrobił tego. Inwestował w bycie dorosłym. Seth nie zwracał uwagi
na moz˙ liwo´sc´ , z˙ e był dupkiem.
– Jak Ty si˛e nazywasz? – spytał si˛e Seth dziewczyny.
– Lisa Zielona – powiedziała.
Hubert, Etcetera parsknał. ˛
– Naprawd˛e?
– Nie.
Poczekał, z˙ eby zobaczy´c, czy powie mu imi˛e, wzruszył ramio-
nami.
– Jestem Seth. – Podszedł do jej przyjaciół, którzy zbliz˙ yli si˛e
nieco. Jedno z nich wymy´slnie potrzasn˛ ˛ eło dłonia,˛ czego znajomo´sc´
Seth udawał z całkowitym, nie´swiadomym entuzjazmem, którego
Hubert, Etcetera zazdro´scił i był zaz˙ enowany.
Muzyka taneczna stała si˛e gło´sna. Seth uzupełnił kubek Hu-
berta, Etcetera i zabrał go na parkiet. Hubert był jedynym bez kubka.
Dziewczyna napełniła swój i podała.
– Dobra rzecz – wykrzyczała, jej oddech łaskoczacy ˛ jego poli-
czek. Muzyka była naprawd˛e gło´sna, automatyczny mix, spi˛ety ze
sprz˛etem DJ-a, który uz˙ ywał lidaru i mapowania ciepła, z˙ eby okre-
s´li´c odpowied´z tłumu na muzyczne miksy i optymalizował je, z˙ eby
zach˛eci´c wszystkich do ta´nca. Mieli to dawniej, kiedy Hubert, Et-
cetera był wystarczajaco ˛ młody, z˙ eby chodzi´c do klubów, nazywali
to „Reguła˛ 34” dla wszystkich róz˙ nych miksów, ale wtedy to było
tandetne. Teraz to był interes.
– Jednak całkiem chmielowe.
– Nie smak. Enzymy. To co´s, co pomaga Ci wchłona´ ˛c, wstrzy-
muje to od zamiany w formaldehyd we krwi. Dobre dla zmniejsze-
nia kaca. Tureckie.
– Tureckie?
– Cóz˙ , tureckawe. Wyszło z obozów dla uchod´zców w Syrii.
Strona 12
i 12
Mieli laboratorium. Jest nazywane Gezi. Jez˙ eli jeste´s ciekaw, mog˛e
Ci podesła´c info na ten temat.
Czy ona go podrywała? Osiem lat temu, podanie komu´s in-
formacji kontaktowych było zaproszeniem. Moz˙ e przehu´staliby si˛e
w czas bardziej pozamałz˙ e´nskiego zarzadzania
˛ przestrzenia˛ imion
i mniej pozamałz˙ e´nskich norm społeczno -seksualnych. Hubert, Et-
cetera marzył, z˙ eby przejrze´c abstrakt współczesnej socjologii dwu-
dziestolatków. Potarł pasek interfejsu na palcu serdecznym i wy-
mamrotał „szczegóły kontaktu”, wystawił dło´n. Jej dło´n była cie-
pła, szorstka i drobna. Dotkn˛eła paska, który nosiła jako naszyjnik,
wyszeptała, a on poczuł potwierdzajace ˛ brz˛eczenie ze swojego sys-
temu, potem podwójne brz˛eczenie, które oznaczało, z˙ e odwzajem-
niła.
˙
– Zeby´s mógł mnie doda´c do białej listy.
Hubert, Etcetera zastanawiał si˛e, czy była przyzwyczajona do
dzielenia si˛e informacjami kontaktowymi, z˙ e musiała si˛e martwi´c
o spam. . .
– Nigdy nie byłe´s na takiej imprezie – powiedziała, jej twarz
znowu tuz˙ koło jego ucha.
– Nie – krzyknał.
˛ Jej włosy pachniały jak spalone opony i lukre-
cja.
– Pokochasz to, chod´z, podejd´zmy bliz˙ ej, zaraz zaczna.˛
Znowu wzi˛eła jego dło´n, a gdy jej palce dotkn˛eły jego skóry, po-
czuł kolejne drz˙ enie. To było endogeniczne i nie pochodziło z jego
interfejsu.
***
Obeszli ta´nczacych,
˛ przebijajac
˛ si˛e przez li´scie i chmury kurzu,
które wirowały w s´wiatłach. W kurzu były błyszczace ˛ pyłki, które
˙
sprawiały, ze powietrze wygladało,
˛ jakby było pełne pyłu wróz˙ ek.
Strona 13
i 13
Hubert, Etcetera dojrzał Setha. Seth spojrzał na niego i obejrzał cała˛
scen˛e, dziewczyna, dłonie, gramolenie si˛e przez ciemne miejsca do
prywatnego punktu widokowego, jego twarz skrzywiona przecho-
dzac˛ a˛ zazdro´scia,˛ zanim zmieniła si˛e w rubaszne spojrzenie, do któ-
rego dodał kciuki do góry. Automatyczna muzyka dudniła, Canto-
pop i rumba, które Reguła 34 wylewała z bezpo´sredniego losowego
bitu w przestrze´n muzyczna.˛
– Tu jest dobrze – powiedziała, gdy wspi˛eli si˛e na pomost. Ziar-
nista drabina zostawiła s´lady rdzy na palcach Huberta, Etcetery.
Poza uderzeniem muzyki mogli si˛e dosłysze´c, Hubert, Etcetera był
s´wiadom swojego oddechu i pulsu.
– Patrz si˛e na to. – Wskazała na maszyn˛e z boku. Hubert, Etce-
tera zmruz˙ ył oczy i zobaczył jej przyjaciół z wcze´sniej co´s przy niej
robiacych.
˛
– Robia˛ meble, w wi˛ekszo´sci regały. Było mnóstwo surowców
w magazynie.
– Czy pomagała´s zorganizowa´c to. . . – Szeroki ruch r˛eka,˛ z˙ eby
obja´˛c fabryk˛e, tancerz – . . . razem?
Połoz˙ yła palec na gumowy nosie, powoli mrugn˛eła okiem.
– Najwyz˙ szy Komitet – powiedziała. Dotkn˛eła boku okularów
i zauwaz˙ ył migotanie, gdy powi˛ekszenie si˛e właczyło,
˛ z fałszywymi
kolorami i stabilizacja.˛ – Maja˛ to. – Muzyka zamilkła w pół tonu.
Huk w trzewiach fabryki zawibrował podestem. Tancerze ro-
zejrzeli si˛e dookoła za jego z´ ródłem, potem fala uwagi przepłyn˛eła
przez nich, gdy wzrok poda˛z˙ ał za wzrokiem i skupiali si˛e na ma-
szynie, która si˛e ruszyła, kurz opadajacy, ˛ s´wiatła o´swietlajace
˛ ja,˛
podkre´slajace
˛ wi˛ecej pyłków. Nowy zapach do tego, drewniany, pe-
łen niebezpiecznych substancji lotnych, które parowały z cz˛es´ci ma-
szyny, gdy wracała do z˙ ycia. Cisza w pokoju p˛ekła, gdy pierwsza
deska kompozytowa wypadła na łoz˙ e montaz˙ owe, dotkni˛ete przez
Strona 14
i 14
˛ minimalnych palcy, które poprawiały jej połoz˙ enie akurat,
tysiace
gdy wysun˛eła si˛e kolejna płyta. Teraz pojawiały si˛e w regularnych
okresach, ciag ˛ cienkich, mocnych, gi˛etkich płyt celulozowych, gładko
łaczonych
˛ na złaczach,
˛ równiez˙ przesuwały na pozycj˛e, ustawiajac ˛
prefabrykowane elementy stolarskie, które łaczyły ˛ si˛e razem z na-
ci˛eciem. Palce uniosły krat˛e, przesun˛eły wzdłuz˙ linii, a teraz nowa
krata była składana tak samo szybko, potem były łaczone ˛ razem z
klikni˛eciem.
Wi˛ecej z nich, potem rzucona p˛etla mocujacej ˛ tkaniny, złapa-
nej i zaciskajacej
˛ si˛e na ramie, sko´nczony przedmiot był rzucany
na bok. Kolejny był minut˛e w tyle na linii. Tancerka podeszła do
linii montaz˙ owej, łatwo podniosła sko´nczony element, przyniosła
go jedna˛ r˛eka˛ na parkiet, rozci˛eła zapi˛ecie noz˙ em, który zabłysł
w s´wiatłach dyskoteki. Łóz˙ ko – tym wła´snie było – ze stukotem
si˛e rozłoz˙ yło, gotowe na materac. Tancerka wspi˛eła si˛e na listwy
łóz˙ ka, zacz˛eła podskakiwa´c do góry i dołu. Łóz˙ ko było spr˛ez˙ yste
jak trampolina, za chwil˛e tancerka robiła salta, obroty i szpagaty
w powietrzu.
Dziewczyna usiadła i przebiegła palcem po swojej brodzie.
– Niezła rzecz. – Hubert, Etcetera był pewien, z˙ e si˛e u´smiechała.
– To super rama łóz˙ ka – powiedział Hubert, Etcetera z braku
czego´s lepszego do powiedzenia.
– Jedna z najlepszych – powiedziała. – Maja˛ mnóstwo rentow-
nych linii, ale ramy do łóz˙ ek były najlepsze. Waz˙ ne dla hoteli, po-
niewaz˙ sa˛ praktycznie niezniszczalne i sa˛ lekkie jak piórko.
– Dlaczego juz˙ ich wi˛ecej nie robia?˛
– Och, robia.˛ Muji zamknał ˛ fabryk˛e i przeniósł si˛e do Alberty
sze´sc´ miesi˛ecy temu. Dostał pot˛ez˙ na˛ dotacj˛e za przeniesienie, Onta-
rio nie miało jak rywalizowa´c. Byli tutaj tylko przez kilka lat, tylko
zatrudnili zaledwie dwadzie´scia osób, ich dwuletnie wakacje podat-
Strona 15
i 15
kowe si˛e ko´nczyły. Miejsce od tego czasu było puste. Moz˙ emy robi´c
tutaj wszystkie linie, wszystkie meble Muji, właczaj ˛ ac
˛ nawet te nie-
markowe rzeczy, które robia˛ dla Nestle, Standard & Poors i Moët
& Chandon. Krzesła, szafki, stoły, regały. W Orangeville jest pusta
fabryka surowców, do której uderzamy na nast˛epnej imprezie, su-
rowe materiały dla ła´ncucha dostaw. Jez˙ eli nie zostaniemy złapani,
moz˙ emy zrobi´c wystarczajaco ˛ mebli dla kilku tysi˛ecy rodzin.
– Nie kaz˙ ecie za nie płaci´c, czy co´s?
Długie spojrzenie.
– Impreza komunistyczna, zapomniałe´s?
– Tak, ale jak jecie i tak dalej?
Wzruszyła ramionami.
– Tu i tam. To i tamto. Uprzejmo´sc´ obcych.
– Zatem ludzie przynosza˛ wam jedzenie i dajecie im te rzeczy?
– Nie – odpowiedziała. – Nie robimy barteru. To sa˛ dary, eko-
nomia daru. Wszystko za darmo, nic w zamian.
Teraz była kolej Huberta, Etcetera.
– Jak cz˛esto dostajesz dar w czasie, gdy rozdajesz te innym oso-
bom? Kto nie pojawia si˛e z czym´s, co zostawia, kiedy co´s zabiera?
– Oczywi´scie. Trudno oduczy´c ludzi zwyczaju „quid pro quo”
z czasu niedoborów. Jednak wiedza,˛ z˙ e nie musza˛ niczego przyno-
si´c. Czy Ty co´s przyniosłe´s dzisiaj?
Poklepał si˛e po kieszeniach.
– Mam kilka milionów dolców, nic wi˛ecej.
– Zachowaj je. Pieniadze˛ to jedyna rzecz, której nie bierzemy.
Moja mama zawsze mówiła, z˙ e pieniadze ˛ sa˛ najgorszym prezentem.
Kaz˙ dego, kto daje lub bierze pieniadze ˛ tutaj, wyrzucamy, z˙ adnych
drugich szans.
– Nie b˛ed˛e wyjmował portfela.
– Dobry pomysł. – Było wystarczajaco ˛ miła, z˙ eby nie zauwaz˙ y´c
Strona 16
i 16
podwójnej konotacji, która sprawiła, z˙ e Hubert, Etcetera si˛e zaru-
˙
mienił. – Przy okazji, nazywam si˛e Zarciuszka.
– A ja my´slałam, z˙ e moi rodzice byli szaleni.
Broda poruszyła si˛e tajemniczo.
– Moi rodzice nie nadali – powiedziała. – To moje imi˛e impre-
zowe.
– Jak Trocki – powiedział. – Nazywał si˛e Lew Dawidowicz.
Zrobiłem kurs niezalez˙ nej historii w jedenastej klasie. To jest znacz-
nie bardziej interesujace. ˛
˙
– Mówia,˛ ze Stary Karl dobrze diagnozował, ale dał zła˛ recept˛e.
– Wzruszyła ramionami. – Łaczenie ˛ „imprezy” z komunizmem robi
róz˙ nic˛e. Sad
˛ ciagle
˛ obraduje. Prawdopodobnie implodujemy. Wy
tak mieli´scie, prawda? Zeppeliny?
– Zeppeliny eksploduja˛ – powiedział.
– Ha, Har, har.
– Przepraszam. – Wyciagn ˛ ał˛ nogi i oparł je o balustrad˛e, która
zaskrzypiała, potem wytrzymała. U´swiadomił sobie, z˙ e mógł prze-
lecie´c i upa´sc´ z dziesi˛eciu metrów na betonowa˛ posadzk˛e. – Ale tak,
zeppy nie wyszły.
Na papierze były doskonale sensowne. Wszyscy ci ludzie biedni,
ale z duz˙ a˛ ilo´scia˛ czasu z przyjaciółmi na całym s´wiecie. Zeppy
były tanie jak cholera do latania, jez˙ eli nie dbałe´s gdzie i jak szybko
leciałe´s. Były setki startupów, mówiacych ˛ powaz˙ nie o transporcie
dostosowanym do klimatu i „nowym wieku awiacji”. Pomimo tego
wszystkiego, czuli nieuchronnie, z˙ e byli cz˛es´cia˛ goraczki
˛ złota, gra˛
z musicalowymi krzesłami, która sko´nczyłaby si˛e z kilkoma szcz˛e-
s´liwymi duszami siedzacymi ˛ na wystarczajacym
˛ kapitale, z˙ eby prze-
sta´c udawa´c trosk˛e o jakakolwiek
˛ awiacj˛e prócz tej, która miała na
pokładzie szampana i ciepła˛ mask˛e na oczy po starcie. Mnóstwo
pieni˛edzy przeleciało dookoła, wiele gadania rzadów ˛ o kształceniu
Strona 17
i 17
lokalnych talentów i nowej rzeczywisto´sci przemysłowej. Mowy
towarzyszyły wielkim upustom podatkowym na Badania i Rozwój
i jeszcze wi˛ekszym s´rodkom na inwestycje.
Po trzech latach – w trakcie, których Hubert, Etcetera i wszy-
scy, których znał dali wszystko walce, z˙ eby wysła´c wielkie, latajace˛
cygara w powietrze – sprawa implodowała. Tylko kilka lat pó´z-
niej, było to retro. Hubert, Etcetera widział „oryginalna˛ komfor-
towa˛ kabin˛e Zeppelin Mark II” na filmie z supermodnym wystro-
jem. Mozolnie odtworzony zestaw mebli latajacej ˛ sypialni został
dopasowany do potrzeb dwóch bogatych, stacjonarnych osób, nie
dla tuzina w˛edrownych, latajacych˛ włócz˛eg. Hubert, Etcetera kie-
dy´s sp˛edził trzy miesiace˛ w spółdzielni, która budowała prefabry-
kowane kabiny, gotowe do zamontowania na platformie sterowców.
Jego wkład pracy miał upowaz˙ nia´c go do okre´slonego czasu kaz˙ -
dego roku w powietrzu na pokładzie dowolnego statku posiada-
jacego
˛ kabin˛e spółdzielni, błakaj
˛ ac ˛ si˛e na dominujacych
˛ wiatrach
s´wiata, gdziekolwiek.
– Nie Twoja wina. To jest w naturze bestii, z˙ eby wierzy´c w ba´nki
i my´sle´c, z˙ e moz˙ esz po prostu wymy´sli´c przedsi˛ebiorczy sposób
wyj´scia. – Odpi˛eła brod˛e i szkła. Jej twarz była lisia, mnóstwo punk-
tów, ze s´ladami, gdzie ci˛ez˙ kie szkła si˛e opierały, l´sniaca
˛ od potu.
Wytarła pot koszulka,˛ dajac ˛ mu dostrzec blady brzuch, pieprzyk
przy p˛epku.
– A Twoi ludzie tutaj? – Marzył o piwie, u´swiadomił sobie, z˙ e
musi si˛e odsika´c, zastanawiał, czy powinien troch˛e zachowa´c, z˙ eby
zrobi´c wi˛ecej.
– Nie zamierzamy opracowa´c przedsi˛ebiorczych sposobów na
cokolwiek. To nie jest przedsi˛ebiorczo´sc´ .
– Antyprzedsi˛ebiorczo´sc´ tez˙ była sprawdzona, obijanie si˛e ni-
gdzie Ci˛e nie prowadzi.
Strona 18
i 18
– Tez˙ nie jeste´smy anty-przedsi˛ebiorczy. Nie jeste´smy przedsi˛e-
biorczy w taki sam sposób, w jaki gra w baseball nie jest gra˛ w kółko
i krzyz˙ yk. Gramy w odmienna˛ gr˛e.
– Jaka?˛
– Post-niedobór – powiedziała z prawie religijna˛ powaga.˛
Nie udało mu si˛e zachowa´c spokojnej miny, poniewaz˙ wygla- ˛
dała na wkurzona.˛
– Przepraszam. – Hubert, Etcetera był jednym z naturalnych
przepraszaczy. Współlokator kiedy´s zrobił zestaw kartonowych na-
grobków na Halloween, zawiesił je jak flagi na kuchennych szaf-
kach. Na Huberta, Etcetery było „Przepraszam”.
– Nie przepraszaj mnie. Spójrz, Etcetera, na to wszystko. Na
papierze, to miejsce jest bezuz˙ yteczne, rzeczy wychodzace ˛ z tej li-
nii powinny by´c zniszczone. To jest naruszenie znaku towarowego,
mimo tego, z˙ e wyszło z oficjalnej linii Muji, uz˙ ywajac ˛ surowców
Muji, nie ma licencji Muji, zatem ta konfiguracja celulozy i kleju
jest przest˛epstwem. To jest tak ewidentnie zjebane, z˙ e kaz˙ dy, kto
zwraca na to uwag˛e, gra w zła˛ gr˛e i nie zasługuje na uwag˛e. Ktokol-
wiek mówi, z˙ e s´wiat jest lepszym miejscem z ta˛ fabryka˛ zostawiona˛
na zgnicie. . .
˛ e, z˙ eby to był argument – powiedział Hubert, Etce-
– Nie sadz˛
tera. Kiedy´s odbył bardzo wiele takich dyskusji. Nie był młody ani
awangardowy, ale rozumiał to. – To mówienie ludziom, co moga˛
zrobi´c ze swoimi rzeczami, daje gorsze wyniki niz˙ pozwolenie im
na robienie głupich rzeczy i pozwolenie rynkowi oddzieli´c dobre
pomysły od . . .
– My´slisz, z˙ e ktokolwiek jeszcze w to wierzy? Wiesz, dlaczego
ludzie, którzy potrzebuja˛ mebli, po prostu nie włamia˛ si˛e do tego
miejsca? To nie jest ortodoksja rynkowa.
– Oczywi´scie, z˙ e nie. To strach.
Strona 19
i 19
– Maja˛ prawo si˛e ba´c. W tym s´wiecie, jez˙ eli nie odnosisz sukce-
sów, jeste´s poraz˙ ka.˛ Jez˙ eli nie jeste´s na górze, jeste´s na dnie. Jez˙ eli
jeste´s pomi˛edzy, wisisz na paznokciach, majac ˛ nadziej˛e, z˙ e uda Ci
si˛e lepiej chwyci´c, zanim osłabniesz. Wszyscy, którzy wisza,˛ boja˛
si˛e zbyt mocno, z˙ eby pu´sci´c. Kaz˙ dy, kto jest na dnie, jest zbyt zu-
z˙ yty, z˙ eby znowu próbowa´c. Ludzie na szczycie? Oni sa˛ tymi, któ-
rym zalez˙ y, z˙ eby rzeczy tak trwały.
– Zatem jak nazwiesz swoja˛ filozofi˛e? Post-strach?
Wzruszyła ramionami.
– Nie obchodzi mnie to. Jest na to mnóstwo nazw. Zadna ˙ z nich
nie jest waz˙ na. To mnie obchodzi. – Wskazała na tancerzy i łóz˙ ka.
Kolejna linia produkcyjna była właczona ˛ i zestawy składanych sto-
łów i krzeseł pi˛etrzyły si˛e.
– A co z „komunistycznym”?
– Co z tym?
– To etykieta z bagaz˙ em historii. Mogłaby´s by´c komunistka.˛
Pomachała do niego broda.˛
– Komunistyczna impreza. To wcale z nas nie robi „komuni-
stów”, nie bardziej jak zrobienie imprezy urodzinowej zrobi z nas
„urodzinowców”. Komunizm jest interesujac ˛ a˛ rzecza˛ do robienia,
niczym w czym chciałabym by´c.
Drabina brz˛ekn˛eła i podest zawibrował jak kamerton. Spojrzeli
nad kraw˛edzia˛ akurat, gdy pojawiła si˛e głowa Setha.
– Halo, gołabki!
˛ – powiedział. Był rzewny i roztrz˛esiony, po
czym´s interesujacym.
˛ Hubert, Etcetera złapał go, zanim mógł prze-
lecie´c nad balustrada.˛ Kolejna osoba pojawiła si˛e nad kraw˛edzia,˛
jedna z trzech brodatych, która była przy piwie.
– Hej, hej! – Tez˙ wydawał si˛e najarany, ale trudno było Huber-
towi, Etcetera to okre´sli´c.
– To ten facet – powiedział Seth. – Facet z imionami.
Strona 20
i 20
– Ty jeste´s Etcetera! – powiedział nowy facet, ramiona szeroko
rozłoz˙ one jakby witał utraconego brata. – Nazywam si˛e Billiam. –
Objał ˛ Huberta, Etcetera powolnym, pijackim obj˛eciem. Hubert, Et-
cetera randkował z chłopakami, był otwarty na pomysł, ale Billiam,
mimo pi˛eknych, uniesionych oczu, nie był w jego typie i na zbyt
wielkim haju, z˙ eby nawet cokolwiek rozwaz˙ a´c. Hubert, Etcetera de-
likatnie go oderwał, a dziewczyna pomogła.
– Billiam – powiedziała – co robili´scie?
Billiam i Seth spojrzeli na siebie i zacz˛eli si˛e histerycznie chi-
chota´c.
Figlarnie pchn˛eła Billiama, od czego si˛e zatoczył, jedna stopa
wiszaca ˛ ponad podestem.
– Meta – powiedziała. – Lub co´s w tym rodzaju.
Słyszał o tym. Dawało ironiczny dystans, haj typu „bardzo te-
raz”. Ludzie od teorii spiskowych my´sleli, z˙ e to było zbyt zeitge-
ist, z˙ eby było przypadkiem, twierdzili, z˙ e zostało rozprzestrzenione,
z˙ eby zmi˛ekczy´c populacj˛e. W jego czasach – osiem lat temu – plaga
była nazywana „Teraz”, co´s, co dawali audytorom kodu z´ ródło-
wego i pilotom dronów, z˙ eby skupili si˛e jak roboty. Zjadł tony tego,
kiedy pracował przy zeppach. Czuł si˛e po tym jak szcz˛es´liwy an-
droid. Ludzie od teorii spiskowych mówili te same rzeczy o „Teraz”,
co teraz mówili o „Meta”. Na koniec dnia, cokolwiek, co umoz˙ -
liwiało anulowa´c obiektywna˛ rzeczywista˛ i przydzieli´c premi˛e ja-
kiemu´s wewn˛etrznemu stanu umysłowemu, było jednocze´snie sku-
teczne w przetrwaniu i w status quo.
– Jak si˛e nazywasz? – spytał Hubert, Etcetera.
– Czy to waz˙ ne? – powiedziała.
– Wkurza mnie to – przyznał.
– Masz mnie w ksia˛z˙ ce adresowej – powiedziała.