Cory Doctorow Odchodząc

Szczegóły
Tytuł Cory Doctorow Odchodząc
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Cory Doctorow Odchodząc PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Cory Doctorow Odchodząc PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Cory Doctorow Odchodząc - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 O DCHODZ AC ˛ WALKAWAY C ORY D OCTOROW Na podstawie wydania TOR, Nowy Jork, 2017 przetłumaczył i opracował: Jacek Hummel Tłumaczenie jest dost˛epne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Mi˛edzynarodowe Warszawa, 2021 Strona 2 2 Strona 3 Dla Erika Stewarta i Aarona Swartza Pierwsze dni, lepsze narody. Walczymy. Strona 4 Cze˛ s´ c´ I komunistyczna impreza Strona 5 i Hubert Vernon Rudolf Clayton Irving Wilson Alva Anton Jeff Harley Timothy Curtis Cleveland Cecil Ollie Edmund Eli Wiley Marvin Ellis Espinoza był za stary na komunistyczne imprezy. W wie- ku dwudziestu siedem lat był o siedem lat starszy niz˙ najstarsza imprezowiczka. Czuł demograficzna˛ pustk˛e. Chciał schowa´c si˛e za jedna˛ z pot˛ez˙ nych, brudnych maszyn, które były usiane na podło- dze opuszczonej fabryki. Cokolwiek, z˙ eby uciec szczerym, płaskim spojrzeniom pi˛eknych dzieci kaz˙ dego odcienia i wielko´sci, które nie mogły zrozumie´c, dlaczego starszy facet łazi dookoła. – Chod´zmy – powiedział do Setha, który s´ciagn ˛ ał˛ go na im- prez˛e. Seth był przeraz˙ ony starzeniem si˛e demografii pi˛eknych dzieci i wchodzeniem w s´wiat braku pracy. Potrafił instynktownie zna- le´zc´ najbardziej ekscentryczne, awangardowe osoby transgresywne przebywajace ˛ po´sród dzieci, które cofały si˛e we wstecznym lusterku. Hubert, Etcetera Espinoza sp˛edzał czas z Sethem, poniewaz˙ cz˛es´cia˛ planu Setha, z˙ eby nie opuszcza´c dzieci´nstwa, było nieporzucanie przyjaciół z dzieci´nstwa. Był w tym zakresie natarczywy, a Hubert Etcetera był popychadłem. – To zaraz stanie si˛e realne – powiedział Seth. – Dlaczego nie załatwisz nam piwa? Strona 6 i 6 To było dokładnie to, czego Hubert, Etcetera nie chciał robi´c. Piwo było tam, gdzie zebrało si˛e najwi˛ecej młodych, beztroskich, radosnych i dziwnych jak ryby tropikalne. Kaz˙ da coraz bardziej elfi i tragiczny. Hubert, Etcetera pami˛etał ten wiek, pewno´sc´ , z˙ e s´wiat był tak popsuty, z˙ e tylko idiota mógłby chcie´c uzna´c ten s´wiat lub jego nieuchronno´sc´ . Hubert, Etcetera cz˛esto konfrontował swoje odbicie w lustrze łazienki, patrzac ˛ w swoje oczy w ich gniazdach posiniaczonych worków i pami˛etał bycie kim´s, kto sp˛edzał kaz˙ da˛ minut˛e na zaprzeczaniu słuszno´sci s´wiata, a teraz był w niego uwi- kłany. Hubert, Etcetera nie mógł si˛e wi˛ecej oszukiwa´c. Kaz˙ dy poni- z˙ ej dwudziestego roku z˙ ycia łapał to w sekund˛e. – No id´z, człowieku, prosz˛e. Wprowadziłem Ci˛e na t˛e imprez˛e. Przynajmniej tyle moz˙ esz zrobi´c. Hubert, Etcetera nie powiedział oczywistych rzeczy o tym, z˙ e nie chciał w ogóle przychodzi´c, a w szczególe nie chciał piwa. Było tak wiele bezcelowych kierunków, w które mogła si˛e rozwina´ ˛c dys- kusja z Sethem. Miał twarz Piotrusia Pana, przygotowany, z˙ eby by´c „ha ha ale serio”, póki si˛e nie zm˛eczyłe´s, a Hubert, Etcetera zaczy- nał si˛e m˛eczy´c wieczorami. – Nie mam z˙ adnych pieni˛edzy – powiedział Hubert, Etcetera. Seth spojrzał si˛e na niego. – Och, tak – powiedział Hubert, Etcetera. – Impreza komuni- styczna. Seth podał mu dwa czerwone kubki, ich kolor z pewno´scia˛ nie był przypadkiem. Gdy Hubert, Etcetera zbliz˙ ał si˛e do kranów – przykr˛econych do pionowego kawałka stali konstrukcji, która wychodziła z podłogi i prowadziła az˙ do krokwi, pokrytej z˙ ółtymi szachownicami kodów kreskowych, smugami entropii i ta´nczacymi ˛ s´wiatłami DJ-ów – pró- bował si˛e domy´sli´c, które z tych pi˛eknych dzieci jest barmanem, Strona 7 i 7 przewodniczac ˛ a,˛ lub komisarza.˛ Nikt nie ruszył, z˙ eby mu pomóc, lub go zablokowa´c, gdy si˛e zbliz˙ ał, cho´c troje dzieci zatrzymało si˛e, z˙ eby intensywnie popatrzy´c. Wszyscy troje nosili okulary Marksa z wielkimi, krzaczastymi brodami, jak na filmach z wokoderami, pełnymi surrealistycznej grozy. Te miały włosy w jasnych kolorach i jedno miało co´s w nich – przewód od pami˛eci – który wypełzał jak macki. Hubert, Etcetera niezgrabnie napełnił kubek, a dziewczyna przy- trzymała go, gdy napełniał drugi. Piwo było rozz˙ arzone, lub biolu- minescencyjne, Hubert, Etcetera martwił si˛e, z˙ e mogły to by´c trans- geniczne bakterie jezusa, które potrafiły zamieni´c wod˛e w piwo, ale dziewczyna patrzyła na niego zza tych okularów, jej oczy nieczy- telne w błyskajacych ˛ s´wiatłach tanecznych. Napił si˛e. – Niezłe. – Beknał, ˛ znowu beknał. ˛ – Jednak gazowane? – Bo szybko przetwarzaja.˛ Godzin˛e temu to była jeszcze woda z rowu. Przefiltrowali´smy ja,˛ doprowadzili´smy do temperatury po- kojowej, wrzucili´smy bakteri˛e. Jest tez˙ z˙ ywe, dodaj prekursor, a wróci. Przez˙ yje w moczu. Tylko zachowaj troch˛e, jez˙ eli chcesz zrobi´c wi˛e- cej. – Komunistyczne piwo? – powiedział Hubert, Etcetera. Najlep- szy bon mot, na jaki mógł si˛e zdoby´c. Był lepszy, gdyby miał czas pomy´sle´c. – Na zdrowie. – Stukn˛eła kubek w jego i wychyliła go, wypusz- czajac˛ pot˛ez˙ ne bekni˛ecie, kiedy sko´nczyła. Uderzyła si˛e w pier´s i wydała kilka drobniejszych czkni˛ec´ , uzupełniła szklank˛e. – Jez˙ eli to wychodzi z sików – powiedział Hubert, Etcetera – co si˛e stanie, gdy kto´s doda tego prekursora do s´cieków? Zamienia˛ si˛e w piwo? Spojrzała si˛e na niego pogarda˛ młodej osoby. – To byłoby głupie. Kiedy jest rozcie´nczone, nie potrafi meta- Strona 8 i 8 bolizowa´c prekursora. Spu´sc´ i to tylko mocz. Zwierzatka ˛ umieraja˛ w godzin˛e lub dwie, wi˛ec latryny nie zamienia˛ si˛e w rezerwuar dłu- goz˙ yjacych ˛ egzystencjalnych zagroz˙ e´n dla zasobów wody. To tylko piwo. – Czkni˛ecie. – Mocno gazowane. Hubert, Etcetera łyknał. ˛ Było naprawd˛e dobre. W ogóle nie sma- kowało jak mocz. – Kaz˙ de piwo jest wynaj˛ete, co? – powiedział. – Wi˛ekszo´sc´ piw jest wynaj˛etych. To jest darmo. Wiesz, „darmo jak w darmowe piwo”. – Wypiła pół kubka, rozlewajac ˛ na swoja˛ brod˛e. Zrosiło si˛e na szeleszczacych ˛ rzeczach dla uchod´zców. – Nie przychodzisz cz˛esto na komunistyczne imprezy. Hubert, Etcetera wzruszył ramionami. – No nie – powiedział. – Jestem stary i nudny. Osiem lat temu, nie robili´smy takich rzeczy. – A co robiłe´s, dziadku? – Nie w zło´sliwy sposób, ale jej dwoje przyjaciół, dziewczyna w tym samym odcieniu co Seth i chłopak z pi˛eknymi kocimi oczami, zachichotali. – Miał nadziej˛e dosta´c prac˛e przy zeppelinach! – powiedział Seth, wsuwajac ˛ rami˛e dookoła szyi Huberta, Etcetera. – Przy okazji, nazywam si˛e Seth. A to jest Hubert, Etcetera. – Et cetera? – spytała dziewczyna. Tylko u´smieszek. Hubert, Et- cetera polubił ja.˛ My´slał, z˙ e była prawdopodobnie potajemnie miła, prawdopodobnie nie sadziła,˛ z˙ eby był głupkiem, tylko dlatego, z˙ e był kilka lat starszy, i nie słyszał o jej ulubionym gatunku synte- tycznego piwa. Uwaz˙ ał, z˙ e to przekonanie było spowodowane teoria˛ ludzko´sci, z˙ e wi˛ekszo´sc´ ludzi była dobra, ale takz˙ e przez straszna,˛ opresyjna˛ samotno´sc´ i nieokre´slone napalenie. Hubert, Etcetera był bystry, co nie zawsze było proste, i umiarkowanie radził sobie z psy- che, która sprawiała, z˙ e tak trudno mu było oszuka´c samego siebie. Strona 9 i 9 – Powiedz jej, chłopie – powiedział Seth. – No dawaj, to wspa- niała historia. – To nie jest wspaniała historia – powiedział Hubert, Etcetera. – Moi rodzice dali mi wiele drugich imion, to wszystko. – Jak duz˙ o jest wiele? – Dwadzie´scia – powiedział. – Najcz˛estsze dwadzie´scia imion ze spisu w 1890 roku. – To tylko dziewi˛etna´scie – powiedziała, szybko. – I jedno pierw- sze imi˛e. Seth roze´smiał si˛e, jakby to była naj´smieszniejsza rzecz, jaka˛ kiedykolwiek słyszał. Nawet Hubert, Etcetera si˛e u´smiechnał. ˛ – Wi˛ekszo´sc´ ludzi tego nie łapie. Technicznie, mam dziewi˛etna- s´cie drugich imion i jedno pierwsze imi˛e. – Dlaczego Twoi rodzice nadali Ci dziewi˛etna´scie drugich imion i jedno pierwsze imi˛e? – spytała. – I jeste´s pewien, z˙ e to dziewi˛etna- s´cie drugich imion? Moz˙ e masz dziesi˛ec´ pierwszych imion i dzie- si˛ec´ drugich imion. – My´sl˛e, z˙ e byłoby trudno twierdzi´c, z˙ e mam wi˛ecej niz˙ jedno pierwsze imi˛e, poniewaz˙ pierwsze jest specyficzne na sposób, któ- rego brakuje drugim. Nie liczac ˛ Mary Ann i Jean Marc’ów czy in- nych, które maja˛ umowne łaczniki. ˛ – Słuszna uwaga – powiedziała. – Jednak, jez˙ eli Mary Ann jest pierwszym imieniem, dlaczego nie Mary Ann Tanya Jessie Bana- nowe Majtki Małpa Wymiot et cetera? – Moi rodzice zgodziliby si˛e. To było ich o´swiadczenie, po tym, gdy Anonymous wprowadzili swoja˛ Polityk˛e Prawdziwym Imion. Oboje działali, pracowali, z˙ eby stała si˛e polityczna˛ partia,˛ zatem byli naprawd˛e wkurwieni. Cho´c było oczywiste, z˙ e jez˙ eli byłe´s „Ano- nymous” nie mogłe´s mie´c „Polityki Prawdziwych Imion”. Zdecy- dowali si˛e da´c swoim dzieciom unikalne imi˛e, która nigdy nie b˛e- Strona 10 i 10 dzie pasowało do z˙ adnej bazy danych i dałoby im prawo do legal- nego uz˙ ywania całego mnóstwa imion. – Kiedy to zrozumiałem, przyzwyczaiłem si˛e do „Huberta” i zo- stałem z tym. Seth wział ˛ kubek Huberta, wypił z niego, beknał. ˛ – Zawsze Ci˛e nazywałem Hubert. Jest w porzadku ˛ i łatwo po- wiedzie´c. – Nie mam nic przeciwko. – Jednak zrób to, dobra? – Co? – Hubert, Etcetera, znał odpowied´z. – Imiona. Musisz to usłysze´c. – Nie musisz – powiedziała. – Musz˛e, prawdopodobnie, lub b˛edziesz si˛e zastanawiała. – Juz˙ dawno si˛e z tym pogodził. To była cz˛es´c´ dorastania. – Hubert Ver- non Rudolph Clayton Irving Wilson Alva Anton Jeff Harley Timo- thy Curtis Cleveland Cecil Ollie Edmund Eli Wiley Marvin Ellis Espinoza. Przechyliła głow˛e, skin˛eła głowa.˛ – Potrzebuje wi˛ecej Bananowych Majtek. – Załoz˙ e˛ si˛e, z˙ e cholernie Ci dokuczali w szkole, tak? – powie- dział Seth. To zdenerwowało Huberta, Etcetera. To było głupie, to była cia- ˛ gle powracajaca ˛ głupota. – Serio, naprawd˛e? My´slisz, z˙ e dzieci dokuczaja˛ za imiona? Strzałka wynikania wskazuje w druga˛ stron˛e. Jez˙ eli dzieciaki robia˛ sobie z˙ arty z Twojego imienia, to znaczy, z˙ e jeste´s niepopularny, a nie, z˙ e jeste´s niepopularny z powodu imienia. Jez˙ eli najfajniej- szy dzieciak w szkole nazywał si˛e „Harry Piłka”, nazywali go Ba- ryłka. Jez˙ eli szkolna koza nazywała si˛e „Lisa Zielona”, przezwali ja˛ „Obesrana” – Prawie dodał „serio, nie bad´ ˛ z dupkiem”, ale nie Strona 11 i 11 zrobił tego. Inwestował w bycie dorosłym. Seth nie zwracał uwagi na moz˙ liwo´sc´ , z˙ e był dupkiem. – Jak Ty si˛e nazywasz? – spytał si˛e Seth dziewczyny. – Lisa Zielona – powiedziała. Hubert, Etcetera parsknał. ˛ – Naprawd˛e? – Nie. Poczekał, z˙ eby zobaczy´c, czy powie mu imi˛e, wzruszył ramio- nami. – Jestem Seth. – Podszedł do jej przyjaciół, którzy zbliz˙ yli si˛e nieco. Jedno z nich wymy´slnie potrzasn˛ ˛ eło dłonia,˛ czego znajomo´sc´ Seth udawał z całkowitym, nie´swiadomym entuzjazmem, którego Hubert, Etcetera zazdro´scił i był zaz˙ enowany. Muzyka taneczna stała si˛e gło´sna. Seth uzupełnił kubek Hu- berta, Etcetera i zabrał go na parkiet. Hubert był jedynym bez kubka. Dziewczyna napełniła swój i podała. – Dobra rzecz – wykrzyczała, jej oddech łaskoczacy ˛ jego poli- czek. Muzyka była naprawd˛e gło´sna, automatyczny mix, spi˛ety ze sprz˛etem DJ-a, który uz˙ ywał lidaru i mapowania ciepła, z˙ eby okre- s´li´c odpowied´z tłumu na muzyczne miksy i optymalizował je, z˙ eby zach˛eci´c wszystkich do ta´nca. Mieli to dawniej, kiedy Hubert, Et- cetera był wystarczajaco ˛ młody, z˙ eby chodzi´c do klubów, nazywali to „Reguła˛ 34” dla wszystkich róz˙ nych miksów, ale wtedy to było tandetne. Teraz to był interes. – Jednak całkiem chmielowe. – Nie smak. Enzymy. To co´s, co pomaga Ci wchłona´ ˛c, wstrzy- muje to od zamiany w formaldehyd we krwi. Dobre dla zmniejsze- nia kaca. Tureckie. – Tureckie? – Cóz˙ , tureckawe. Wyszło z obozów dla uchod´zców w Syrii. Strona 12 i 12 Mieli laboratorium. Jest nazywane Gezi. Jez˙ eli jeste´s ciekaw, mog˛e Ci podesła´c info na ten temat. Czy ona go podrywała? Osiem lat temu, podanie komu´s in- formacji kontaktowych było zaproszeniem. Moz˙ e przehu´staliby si˛e w czas bardziej pozamałz˙ e´nskiego zarzadzania ˛ przestrzenia˛ imion i mniej pozamałz˙ e´nskich norm społeczno -seksualnych. Hubert, Et- cetera marzył, z˙ eby przejrze´c abstrakt współczesnej socjologii dwu- dziestolatków. Potarł pasek interfejsu na palcu serdecznym i wy- mamrotał „szczegóły kontaktu”, wystawił dło´n. Jej dło´n była cie- pła, szorstka i drobna. Dotkn˛eła paska, który nosiła jako naszyjnik, wyszeptała, a on poczuł potwierdzajace ˛ brz˛eczenie ze swojego sys- temu, potem podwójne brz˛eczenie, które oznaczało, z˙ e odwzajem- niła. ˙ – Zeby´s mógł mnie doda´c do białej listy. Hubert, Etcetera zastanawiał si˛e, czy była przyzwyczajona do dzielenia si˛e informacjami kontaktowymi, z˙ e musiała si˛e martwi´c o spam. . . – Nigdy nie byłe´s na takiej imprezie – powiedziała, jej twarz znowu tuz˙ koło jego ucha. – Nie – krzyknał. ˛ Jej włosy pachniały jak spalone opony i lukre- cja. – Pokochasz to, chod´z, podejd´zmy bliz˙ ej, zaraz zaczna.˛ Znowu wzi˛eła jego dło´n, a gdy jej palce dotkn˛eły jego skóry, po- czuł kolejne drz˙ enie. To było endogeniczne i nie pochodziło z jego interfejsu. *** Obeszli ta´nczacych, ˛ przebijajac ˛ si˛e przez li´scie i chmury kurzu, które wirowały w s´wiatłach. W kurzu były błyszczace ˛ pyłki, które ˙ sprawiały, ze powietrze wygladało, ˛ jakby było pełne pyłu wróz˙ ek. Strona 13 i 13 Hubert, Etcetera dojrzał Setha. Seth spojrzał na niego i obejrzał cała˛ scen˛e, dziewczyna, dłonie, gramolenie si˛e przez ciemne miejsca do prywatnego punktu widokowego, jego twarz skrzywiona przecho- dzac˛ a˛ zazdro´scia,˛ zanim zmieniła si˛e w rubaszne spojrzenie, do któ- rego dodał kciuki do góry. Automatyczna muzyka dudniła, Canto- pop i rumba, które Reguła 34 wylewała z bezpo´sredniego losowego bitu w przestrze´n muzyczna.˛ – Tu jest dobrze – powiedziała, gdy wspi˛eli si˛e na pomost. Ziar- nista drabina zostawiła s´lady rdzy na palcach Huberta, Etcetery. Poza uderzeniem muzyki mogli si˛e dosłysze´c, Hubert, Etcetera był s´wiadom swojego oddechu i pulsu. – Patrz si˛e na to. – Wskazała na maszyn˛e z boku. Hubert, Etce- tera zmruz˙ ył oczy i zobaczył jej przyjaciół z wcze´sniej co´s przy niej robiacych. ˛ – Robia˛ meble, w wi˛ekszo´sci regały. Było mnóstwo surowców w magazynie. – Czy pomagała´s zorganizowa´c to. . . – Szeroki ruch r˛eka,˛ z˙ eby obja´˛c fabryk˛e, tancerz – . . . razem? Połoz˙ yła palec na gumowy nosie, powoli mrugn˛eła okiem. – Najwyz˙ szy Komitet – powiedziała. Dotkn˛eła boku okularów i zauwaz˙ ył migotanie, gdy powi˛ekszenie si˛e właczyło, ˛ z fałszywymi kolorami i stabilizacja.˛ – Maja˛ to. – Muzyka zamilkła w pół tonu. Huk w trzewiach fabryki zawibrował podestem. Tancerze ro- zejrzeli si˛e dookoła za jego z´ ródłem, potem fala uwagi przepłyn˛eła przez nich, gdy wzrok poda˛z˙ ał za wzrokiem i skupiali si˛e na ma- szynie, która si˛e ruszyła, kurz opadajacy, ˛ s´wiatła o´swietlajace ˛ ja,˛ podkre´slajace ˛ wi˛ecej pyłków. Nowy zapach do tego, drewniany, pe- łen niebezpiecznych substancji lotnych, które parowały z cz˛es´ci ma- szyny, gdy wracała do z˙ ycia. Cisza w pokoju p˛ekła, gdy pierwsza deska kompozytowa wypadła na łoz˙ e montaz˙ owe, dotkni˛ete przez Strona 14 i 14 ˛ minimalnych palcy, które poprawiały jej połoz˙ enie akurat, tysiace gdy wysun˛eła si˛e kolejna płyta. Teraz pojawiały si˛e w regularnych okresach, ciag ˛ cienkich, mocnych, gi˛etkich płyt celulozowych, gładko łaczonych ˛ na złaczach, ˛ równiez˙ przesuwały na pozycj˛e, ustawiajac ˛ prefabrykowane elementy stolarskie, które łaczyły ˛ si˛e razem z na- ci˛eciem. Palce uniosły krat˛e, przesun˛eły wzdłuz˙ linii, a teraz nowa krata była składana tak samo szybko, potem były łaczone ˛ razem z klikni˛eciem. Wi˛ecej z nich, potem rzucona p˛etla mocujacej ˛ tkaniny, złapa- nej i zaciskajacej ˛ si˛e na ramie, sko´nczony przedmiot był rzucany na bok. Kolejny był minut˛e w tyle na linii. Tancerka podeszła do linii montaz˙ owej, łatwo podniosła sko´nczony element, przyniosła go jedna˛ r˛eka˛ na parkiet, rozci˛eła zapi˛ecie noz˙ em, który zabłysł w s´wiatłach dyskoteki. Łóz˙ ko – tym wła´snie było – ze stukotem si˛e rozłoz˙ yło, gotowe na materac. Tancerka wspi˛eła si˛e na listwy łóz˙ ka, zacz˛eła podskakiwa´c do góry i dołu. Łóz˙ ko było spr˛ez˙ yste jak trampolina, za chwil˛e tancerka robiła salta, obroty i szpagaty w powietrzu. Dziewczyna usiadła i przebiegła palcem po swojej brodzie. – Niezła rzecz. – Hubert, Etcetera był pewien, z˙ e si˛e u´smiechała. – To super rama łóz˙ ka – powiedział Hubert, Etcetera z braku czego´s lepszego do powiedzenia. – Jedna z najlepszych – powiedziała. – Maja˛ mnóstwo rentow- nych linii, ale ramy do łóz˙ ek były najlepsze. Waz˙ ne dla hoteli, po- niewaz˙ sa˛ praktycznie niezniszczalne i sa˛ lekkie jak piórko. – Dlaczego juz˙ ich wi˛ecej nie robia?˛ – Och, robia.˛ Muji zamknał ˛ fabryk˛e i przeniósł si˛e do Alberty sze´sc´ miesi˛ecy temu. Dostał pot˛ez˙ na˛ dotacj˛e za przeniesienie, Onta- rio nie miało jak rywalizowa´c. Byli tutaj tylko przez kilka lat, tylko zatrudnili zaledwie dwadzie´scia osób, ich dwuletnie wakacje podat- Strona 15 i 15 kowe si˛e ko´nczyły. Miejsce od tego czasu było puste. Moz˙ emy robi´c tutaj wszystkie linie, wszystkie meble Muji, właczaj ˛ ac ˛ nawet te nie- markowe rzeczy, które robia˛ dla Nestle, Standard & Poors i Moët & Chandon. Krzesła, szafki, stoły, regały. W Orangeville jest pusta fabryka surowców, do której uderzamy na nast˛epnej imprezie, su- rowe materiały dla ła´ncucha dostaw. Jez˙ eli nie zostaniemy złapani, moz˙ emy zrobi´c wystarczajaco ˛ mebli dla kilku tysi˛ecy rodzin. – Nie kaz˙ ecie za nie płaci´c, czy co´s? Długie spojrzenie. – Impreza komunistyczna, zapomniałe´s? – Tak, ale jak jecie i tak dalej? Wzruszyła ramionami. – Tu i tam. To i tamto. Uprzejmo´sc´ obcych. – Zatem ludzie przynosza˛ wam jedzenie i dajecie im te rzeczy? – Nie – odpowiedziała. – Nie robimy barteru. To sa˛ dary, eko- nomia daru. Wszystko za darmo, nic w zamian. Teraz była kolej Huberta, Etcetera. – Jak cz˛esto dostajesz dar w czasie, gdy rozdajesz te innym oso- bom? Kto nie pojawia si˛e z czym´s, co zostawia, kiedy co´s zabiera? – Oczywi´scie. Trudno oduczy´c ludzi zwyczaju „quid pro quo” z czasu niedoborów. Jednak wiedza,˛ z˙ e nie musza˛ niczego przyno- si´c. Czy Ty co´s przyniosłe´s dzisiaj? Poklepał si˛e po kieszeniach. – Mam kilka milionów dolców, nic wi˛ecej. – Zachowaj je. Pieniadze˛ to jedyna rzecz, której nie bierzemy. Moja mama zawsze mówiła, z˙ e pieniadze ˛ sa˛ najgorszym prezentem. Kaz˙ dego, kto daje lub bierze pieniadze ˛ tutaj, wyrzucamy, z˙ adnych drugich szans. – Nie b˛ed˛e wyjmował portfela. – Dobry pomysł. – Było wystarczajaco ˛ miła, z˙ eby nie zauwaz˙ y´c Strona 16 i 16 podwójnej konotacji, która sprawiła, z˙ e Hubert, Etcetera si˛e zaru- ˙ mienił. – Przy okazji, nazywam si˛e Zarciuszka. – A ja my´slałam, z˙ e moi rodzice byli szaleni. Broda poruszyła si˛e tajemniczo. – Moi rodzice nie nadali – powiedziała. – To moje imi˛e impre- zowe. – Jak Trocki – powiedział. – Nazywał si˛e Lew Dawidowicz. Zrobiłem kurs niezalez˙ nej historii w jedenastej klasie. To jest znacz- nie bardziej interesujace. ˛ ˙ – Mówia,˛ ze Stary Karl dobrze diagnozował, ale dał zła˛ recept˛e. – Wzruszyła ramionami. – Łaczenie ˛ „imprezy” z komunizmem robi róz˙ nic˛e. Sad ˛ ciagle ˛ obraduje. Prawdopodobnie implodujemy. Wy tak mieli´scie, prawda? Zeppeliny? – Zeppeliny eksploduja˛ – powiedział. – Ha, Har, har. – Przepraszam. – Wyciagn ˛ ał˛ nogi i oparł je o balustrad˛e, która zaskrzypiała, potem wytrzymała. U´swiadomił sobie, z˙ e mógł prze- lecie´c i upa´sc´ z dziesi˛eciu metrów na betonowa˛ posadzk˛e. – Ale tak, zeppy nie wyszły. Na papierze były doskonale sensowne. Wszyscy ci ludzie biedni, ale z duz˙ a˛ ilo´scia˛ czasu z przyjaciółmi na całym s´wiecie. Zeppy były tanie jak cholera do latania, jez˙ eli nie dbałe´s gdzie i jak szybko leciałe´s. Były setki startupów, mówiacych ˛ powaz˙ nie o transporcie dostosowanym do klimatu i „nowym wieku awiacji”. Pomimo tego wszystkiego, czuli nieuchronnie, z˙ e byli cz˛es´cia˛ goraczki ˛ złota, gra˛ z musicalowymi krzesłami, która sko´nczyłaby si˛e z kilkoma szcz˛e- s´liwymi duszami siedzacymi ˛ na wystarczajacym ˛ kapitale, z˙ eby prze- sta´c udawa´c trosk˛e o jakakolwiek ˛ awiacj˛e prócz tej, która miała na pokładzie szampana i ciepła˛ mask˛e na oczy po starcie. Mnóstwo pieni˛edzy przeleciało dookoła, wiele gadania rzadów ˛ o kształceniu Strona 17 i 17 lokalnych talentów i nowej rzeczywisto´sci przemysłowej. Mowy towarzyszyły wielkim upustom podatkowym na Badania i Rozwój i jeszcze wi˛ekszym s´rodkom na inwestycje. Po trzech latach – w trakcie, których Hubert, Etcetera i wszy- scy, których znał dali wszystko walce, z˙ eby wysła´c wielkie, latajace˛ cygara w powietrze – sprawa implodowała. Tylko kilka lat pó´z- niej, było to retro. Hubert, Etcetera widział „oryginalna˛ komfor- towa˛ kabin˛e Zeppelin Mark II” na filmie z supermodnym wystro- jem. Mozolnie odtworzony zestaw mebli latajacej ˛ sypialni został dopasowany do potrzeb dwóch bogatych, stacjonarnych osób, nie dla tuzina w˛edrownych, latajacych˛ włócz˛eg. Hubert, Etcetera kie- dy´s sp˛edził trzy miesiace˛ w spółdzielni, która budowała prefabry- kowane kabiny, gotowe do zamontowania na platformie sterowców. Jego wkład pracy miał upowaz˙ nia´c go do okre´slonego czasu kaz˙ - dego roku w powietrzu na pokładzie dowolnego statku posiada- jacego ˛ kabin˛e spółdzielni, błakaj ˛ ac ˛ si˛e na dominujacych ˛ wiatrach s´wiata, gdziekolwiek. – Nie Twoja wina. To jest w naturze bestii, z˙ eby wierzy´c w ba´nki i my´sle´c, z˙ e moz˙ esz po prostu wymy´sli´c przedsi˛ebiorczy sposób wyj´scia. – Odpi˛eła brod˛e i szkła. Jej twarz była lisia, mnóstwo punk- tów, ze s´ladami, gdzie ci˛ez˙ kie szkła si˛e opierały, l´sniaca ˛ od potu. Wytarła pot koszulka,˛ dajac ˛ mu dostrzec blady brzuch, pieprzyk przy p˛epku. – A Twoi ludzie tutaj? – Marzył o piwie, u´swiadomił sobie, z˙ e musi si˛e odsika´c, zastanawiał, czy powinien troch˛e zachowa´c, z˙ eby zrobi´c wi˛ecej. – Nie zamierzamy opracowa´c przedsi˛ebiorczych sposobów na cokolwiek. To nie jest przedsi˛ebiorczo´sc´ . – Antyprzedsi˛ebiorczo´sc´ tez˙ była sprawdzona, obijanie si˛e ni- gdzie Ci˛e nie prowadzi. Strona 18 i 18 – Tez˙ nie jeste´smy anty-przedsi˛ebiorczy. Nie jeste´smy przedsi˛e- biorczy w taki sam sposób, w jaki gra w baseball nie jest gra˛ w kółko i krzyz˙ yk. Gramy w odmienna˛ gr˛e. – Jaka?˛ – Post-niedobór – powiedziała z prawie religijna˛ powaga.˛ Nie udało mu si˛e zachowa´c spokojnej miny, poniewaz˙ wygla- ˛ dała na wkurzona.˛ – Przepraszam. – Hubert, Etcetera był jednym z naturalnych przepraszaczy. Współlokator kiedy´s zrobił zestaw kartonowych na- grobków na Halloween, zawiesił je jak flagi na kuchennych szaf- kach. Na Huberta, Etcetery było „Przepraszam”. – Nie przepraszaj mnie. Spójrz, Etcetera, na to wszystko. Na papierze, to miejsce jest bezuz˙ yteczne, rzeczy wychodzace ˛ z tej li- nii powinny by´c zniszczone. To jest naruszenie znaku towarowego, mimo tego, z˙ e wyszło z oficjalnej linii Muji, uz˙ ywajac ˛ surowców Muji, nie ma licencji Muji, zatem ta konfiguracja celulozy i kleju jest przest˛epstwem. To jest tak ewidentnie zjebane, z˙ e kaz˙ dy, kto zwraca na to uwag˛e, gra w zła˛ gr˛e i nie zasługuje na uwag˛e. Ktokol- wiek mówi, z˙ e s´wiat jest lepszym miejscem z ta˛ fabryka˛ zostawiona˛ na zgnicie. . . ˛ e, z˙ eby to był argument – powiedział Hubert, Etce- – Nie sadz˛ tera. Kiedy´s odbył bardzo wiele takich dyskusji. Nie był młody ani awangardowy, ale rozumiał to. – To mówienie ludziom, co moga˛ zrobi´c ze swoimi rzeczami, daje gorsze wyniki niz˙ pozwolenie im na robienie głupich rzeczy i pozwolenie rynkowi oddzieli´c dobre pomysły od . . . – My´slisz, z˙ e ktokolwiek jeszcze w to wierzy? Wiesz, dlaczego ludzie, którzy potrzebuja˛ mebli, po prostu nie włamia˛ si˛e do tego miejsca? To nie jest ortodoksja rynkowa. – Oczywi´scie, z˙ e nie. To strach. Strona 19 i 19 – Maja˛ prawo si˛e ba´c. W tym s´wiecie, jez˙ eli nie odnosisz sukce- sów, jeste´s poraz˙ ka.˛ Jez˙ eli nie jeste´s na górze, jeste´s na dnie. Jez˙ eli jeste´s pomi˛edzy, wisisz na paznokciach, majac ˛ nadziej˛e, z˙ e uda Ci si˛e lepiej chwyci´c, zanim osłabniesz. Wszyscy, którzy wisza,˛ boja˛ si˛e zbyt mocno, z˙ eby pu´sci´c. Kaz˙ dy, kto jest na dnie, jest zbyt zu- z˙ yty, z˙ eby znowu próbowa´c. Ludzie na szczycie? Oni sa˛ tymi, któ- rym zalez˙ y, z˙ eby rzeczy tak trwały. – Zatem jak nazwiesz swoja˛ filozofi˛e? Post-strach? Wzruszyła ramionami. – Nie obchodzi mnie to. Jest na to mnóstwo nazw. Zadna ˙ z nich nie jest waz˙ na. To mnie obchodzi. – Wskazała na tancerzy i łóz˙ ka. Kolejna linia produkcyjna była właczona ˛ i zestawy składanych sto- łów i krzeseł pi˛etrzyły si˛e. – A co z „komunistycznym”? – Co z tym? – To etykieta z bagaz˙ em historii. Mogłaby´s by´c komunistka.˛ Pomachała do niego broda.˛ – Komunistyczna impreza. To wcale z nas nie robi „komuni- stów”, nie bardziej jak zrobienie imprezy urodzinowej zrobi z nas „urodzinowców”. Komunizm jest interesujac ˛ a˛ rzecza˛ do robienia, niczym w czym chciałabym by´c. Drabina brz˛ekn˛eła i podest zawibrował jak kamerton. Spojrzeli nad kraw˛edzia˛ akurat, gdy pojawiła si˛e głowa Setha. – Halo, gołabki! ˛ – powiedział. Był rzewny i roztrz˛esiony, po czym´s interesujacym. ˛ Hubert, Etcetera złapał go, zanim mógł prze- lecie´c nad balustrada.˛ Kolejna osoba pojawiła si˛e nad kraw˛edzia,˛ jedna z trzech brodatych, która była przy piwie. – Hej, hej! – Tez˙ wydawał si˛e najarany, ale trudno było Huber- towi, Etcetera to okre´sli´c. – To ten facet – powiedział Seth. – Facet z imionami. Strona 20 i 20 – Ty jeste´s Etcetera! – powiedział nowy facet, ramiona szeroko rozłoz˙ one jakby witał utraconego brata. – Nazywam si˛e Billiam. – Objał ˛ Huberta, Etcetera powolnym, pijackim obj˛eciem. Hubert, Et- cetera randkował z chłopakami, był otwarty na pomysł, ale Billiam, mimo pi˛eknych, uniesionych oczu, nie był w jego typie i na zbyt wielkim haju, z˙ eby nawet cokolwiek rozwaz˙ a´c. Hubert, Etcetera de- likatnie go oderwał, a dziewczyna pomogła. – Billiam – powiedziała – co robili´scie? Billiam i Seth spojrzeli na siebie i zacz˛eli si˛e histerycznie chi- chota´c. Figlarnie pchn˛eła Billiama, od czego si˛e zatoczył, jedna stopa wiszaca ˛ ponad podestem. – Meta – powiedziała. – Lub co´s w tym rodzaju. Słyszał o tym. Dawało ironiczny dystans, haj typu „bardzo te- raz”. Ludzie od teorii spiskowych my´sleli, z˙ e to było zbyt zeitge- ist, z˙ eby było przypadkiem, twierdzili, z˙ e zostało rozprzestrzenione, z˙ eby zmi˛ekczy´c populacj˛e. W jego czasach – osiem lat temu – plaga była nazywana „Teraz”, co´s, co dawali audytorom kodu z´ ródło- wego i pilotom dronów, z˙ eby skupili si˛e jak roboty. Zjadł tony tego, kiedy pracował przy zeppach. Czuł si˛e po tym jak szcz˛es´liwy an- droid. Ludzie od teorii spiskowych mówili te same rzeczy o „Teraz”, co teraz mówili o „Meta”. Na koniec dnia, cokolwiek, co umoz˙ - liwiało anulowa´c obiektywna˛ rzeczywista˛ i przydzieli´c premi˛e ja- kiemu´s wewn˛etrznemu stanu umysłowemu, było jednocze´snie sku- teczne w przetrwaniu i w status quo. – Jak si˛e nazywasz? – spytał Hubert, Etcetera. – Czy to waz˙ ne? – powiedziała. – Wkurza mnie to – przyznał. – Masz mnie w ksia˛z˙ ce adresowej – powiedziała.