Cornick Nicola - Mezalians
Szczegóły |
Tytuł |
Cornick Nicola - Mezalians |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cornick Nicola - Mezalians PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cornick Nicola - Mezalians PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cornick Nicola - Mezalians - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Nicola Cornik
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wrzesień 1812 roku
- Jak sądzisz, Lavender, ile właściwie par rękawi
czek powinna mieć dama? - zagadnęła szwagierkę Ca-
roline Brabant.
Obie panie siedziały w bibliotece w Hewly Manor.
Był to elegancko urządzony pokój w kształcie prosto
kąta, o ścianach zastawionych orzechowymi półkami
pełnymi książek, które admirał, ojciec Lavender, zgro
madził w trakcie swych rozlicznych zamorskich podró
ży, tworząc niezwykle ciekawą, niejednorodną kolek
cję. Caroline spoczywała w pozycji półleżącej na sofie,
a Lavender właśnie skończyła czytać jej na głos roz
dział Rozważnej i romantycznej, powieści obyczajowej
z życia ziemiaństwa, która obydwu bardzo przypadła
do gustu.
Lavender podniosła wzrok znad książki. Uwaga Ca
roline zdawała się zdawkowa, niemniej Lavender znała
bratową na tyle dobrze, by wiedzieć, że tamta na ogół
nie zadaje pytań, ot tak sobie. Poza tym, będąc damą
w pełnym znaczeniu tego słowa, Caroline nie potrzebo
wała rad Lavender w kwestiach elegancji. Coś musiało
się za tym kryć.
Strona 3
- Nie jestem pewna, Caro - zaczęła ostrożnie. - wywierać na nią presję i uparcie domagała się odpowie
Trzy, może cztery? Najlepsza para, druga na zmianę, dzi, skąd to nagłe zainteresowanie szwagierki sklepem
para na wieczorne wyjścia... kupca bławatnego.
Caroline z westchnieniem odłożyła na bok białe - Chyba się przejdę, zanim całkiem się ściemni -
dziecięce ubranko. powiedziała pospiesznie, pragnąc jak najszybciej skryć
- W takim razie pan Hammond, kupiec bławatny, na się przed przenikliwym wzrokiem Caroline. - Boli
pewno uważa cię za swoją najlepszą klientkę - zauwa mnie głowa i mały spacer po ogrodzie powinien mi do
żyła pogodnie - bo według moich obliczeń tylko brze zrobić.
w ostatnim kwartale kupiłaś co najmniej sześć par! Caroline ponownie wzięła do ręki robótkę, leżącą
Lavender uciekła przed jej wzrokiem. Bratowa była przy niej na sofie obitej różowym brokatem.
stanowczo za bystra. - Naturalnie. Nie proponuję ci swego towarzystwa,
- Jeśli nie rękawiczki, to czepki, szale albo materia bo ostatnio bardzo szybko się męczę. - Przekrzywiła
ły - mówiła właśnie. - Czyżby wszystkie twoje rzeczy głowę i zaczęła się przyglądać dziecięcemu ubranku,
zniszczyły się jednocześnie? które od jakiegoś czasu haftowała z godnym podziwu
Lavender zerwała się z miejsca, przecięła pokój mistrzostwem. - Wygląda na to, że będę potrzebowała
i podeszła do okna. W ogrodach otaczających Hewly więcej nici. Czy byłabyś tak dobra i wybrałabyś się jutro
Manor zapadał zmierzch i nastał czas zapalania świec. do Abbot Quincey, aby je dla mnie kupić?
Odwrócona plecami do Caroline, spróbowała mówić Lavender rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie, ale
jak gdyby nigdy nic. twarz Caroline pochylonej nad robótką nie wyrażała nic
- Wiesz, jak to bywa, Caro - zaczęła, dumna ze poza łagodnością. Teraz, kiedy bratowa spodziewała się
swego niefrasobliwego tonu. - Czasami wszystko naraz dziecka, cała promieniała wewnętrznym zadowole
aż się prosi o natychmiastową wymianę! A teraz, z na niem, nawet bardziej niż-w pierwszych dniach małżeń
dejściem jesieni, znów będę potrzebowała paru nowych stwa z Lewisem. Na nieszczęście dla Lavender, ciąża
rzeczy, cieplejszych ubrań odpowiednich na deszczowe Caroline nie wpłynęła ujemnie ani na jej bystrość umy
pogody. - Urwała, świadoma, że zaczyna się plątać. słu, ani na zmysł obserwacji.
Czuła baczny wzrok Caroline utkwiony w tyle głowy. Lavender lekko zamknęła za sobą drzwi biblioteki.
Zazwyczaj towarzystwo bratowej sprawiało jej wielką Do jej uszu dobiegło dzwonienie z głębi domu. To Ca
przyjemność i była przeświadczona, że Lewis nie mógł roline pociągnęła za taśmę dzwonka, dając znak, by za
by sobie wymarzyć lepszej żony. Zazwyczaj, ale nie palono świece. Młodziutka pokojówka wybiegła z po
dzisiejszego dnia. Nie wtedy, gdy Caroline zachciało się mieszczeń dla służby, po drodze złożyła ukłon Laven-
Strona 4
der i uśmiechnęła się do niej, po czym pospieszyła speł rał się kwietnik dochodzący do ogrodzonych murem
nić polecenie swojej pani. Lavender szybko się zorien ogrodów, za którymi był sad. Z miejsca, w którym się
towała, że cała służba lubi Caroline. Ostatnio w Hewly znajdowała, mogła widzieć wschodzący księżyc prze-
panowała wyjątkowo spokojna atmosfera, aczkolwiek świecający między gałęziami jabłoni. Naciągnęła jedną
Caroline często żartowała, że wszystko się radykalnie z licznych par rękawiczek, o których napomknęła Ca
zmieni wraz z przyjściem dziecka na świat. roline, i ruszyła przed siebie, pogrążona w myślach.
Lavender wzięła płaszcz i buty z pokoju wychodzą Zawsze mogła dołączyć do grona tych budzących re
cego na ogród. Dom był nieskazitelnie czysty, choć spekt niezamężnych ciotek, bez których żadna rodzina
mógł sprawiać wrażenie nieco nadgryzionego zębem nie umiała się obejść. W miarę jak Lewisowi i Caroline
czasu. Wciąż brakowało pieniędzy na naprawy, bowiem bedzie przybywało dzieci, mogłaby pełnić rolę dodat
Lewis inwestował wszystkie dochody w posiadłość, kowej niani i guwernantki, niezastąpionej zarówno
chcąc nadrobić zaniedbania ostatnich paru lat. Lavender z punktu widzenia służby, jak i rodziny. Wszyscy pod-
nie oponowała - jej zdaniem staroświecki szyk Hewly krcślaliby, jak dobrze radzi sobie z dziećmi i jak jest
działał kojąco i świadczył o dobrym guście jego miesz przez nie kochana. A kiedy dzieci dorosną, mogłaby ku
kańców, a poza tym uważała, że skoro wciąż jeszcze pić sobie mały domek i hodować koty, jak na typową
trwa żałoba po śmierci ojca, nie wypada rozpoczynać starą pannę przystało. Poza tym pozostaje jej rysowanie
gruntownego remontu. Lewis jakiś czas temu napo i botanika.
mknął, że najbliższej jesieni może wybiorą się wszyscy Lavender zwolniła kroku. Prawdę mówiąc, na tę
do Londynu, Lavender miała jednak nadzieję, że jego myśl uczuła dziwną pustkę w sercu. Ze wszystkich sił
plan nie dojdzie do skutku. Przecierpiała jeden wyczer pragnęła być najlepszą z ciotek dla dzieci Lewisa i Ca
pujący sezon w Londynie przed czterema laty i nie za roline, ale co by było, gdyby zechciała założyć własną
mierzała dać się zanudzić po raz drugi. Jednakże ta rodzinę? Niestety, zdawała sobie sprawę, że jako dwu-
wzmianka wzbudziła w niej lęk o przyszłość, bo teraz dziestotrzyletnia panna już dawno przekroczyła wiek,
skoro Lewis się ożenił, a wkrótce rodzina miała mu się w którym na ogół wychodzi się za mąż. Poza tym nie
powiększyć, nie powinna bez końca siedzieć na jego spotkała mężczyzny, który sprawił, że serce zabiło jej
łasce. Wprawdzie ani on, ani Caroline nigdy nie dali jej szybciej. Cóż, jeśli miała być szczera, jednak poznała
odczuć, że jest tu niemile widziana, ale mimo to... takiego i stąd właśnie brał się cały problem.
Wyszla z domu frontowymi drzwiami i postała przez Doszła do sadu i na moment przystanęła. Wiatr po
chwilę na wyspanej żwirem ścieżce, próbując zdecy- rwał opadłe liście ze ścieżki i zawirował nimi wokół
dować, w jakim kierunku się udać. Przed nią rozpoście- niej. Pogodne ciemnoniebieskie niebo zapowiadało
Strona 5
chłodną noc. Był wrzesień, jeden z ulubionych mięsie Manor, wąska ścieżka, z jednej strony obrzeżona ka-
cy Lavender, lecz świadomość rychłego końca roku nie miennym murem, z drugiej - szumiącymi drzewami.
pozwalała jej ani na chwilę zapomnieć o tym, że jej czas Mimo ze rezydencja była niemal na wyciągnięcie ręki,
również nie stoi w miejscu. Lavender ni stąd, ni zowąd odczuła dziwny niepokój.
Powodowana impulsem pchnęła furtkę w murze i po Powtarzając sobie, że ściskanie w żołądku jest spowo
chwili znalazła się na brukowanej ulicy, biegnącej od dowane głodem, a nie strachem, śmiało ruszyła przed
posiadłości do rzeki Steep, obok szkoły dla dziewcząt, siebie.
prowadzonej przez panią Guarding. Nie zamierzała od Przeszła zaledwie cztery kroki, kiedy potknęła się
dalać się zbytnio od domu, ale teraz, w zapadającym o spory worek, leżący tuż przy ścieżce. Spiesznie rozej-
zmierzchu, nagle przyszła jej ochota udać się nad wodę, rzała się wokół, lecz w zasięgu wzroku nie było nikogo.
a potem wzdłuż muru otaczającego opactwo i dalej, aż Pod drzewami ścieliły się cienie i szeleściły liście.
na skraj lasu. Za dnia Lavender wędrowała samopas po Wciąż słyszała szum wody, bo rzeka płynęła kilka jar
całej okolicy, nie zważając na odległość czy względy dów za jej plecami.
bezpieczeństwa, jednakże wieczorem nie było to zbyt Lavender dostała gęsiej skórki. Nie miała pojęcia, co
rozsądne. Słyszała, że w tutejszych lasach można napo roibić. Mogła się wycofać i wrócić do domu drogą, którą
tkać kłusowników, a choć była przekonana, że z ich tu przyszła. Mogła też pójść dalej, udając, że niczego
strony nic jej nie grozi, mimo wszystko lepiej było nie nie zauważyła. Jedno czy drugie było z pewnością lep
wchodzić im w drogę. Zadrżała lekko od gwałtownego sze niż otwarcie worka i znalezienie tam martwego
podmuchu wiatru. Przez te wszystkie lata mieszkania zwierzęcia, o które zaraz upomni się kłusownik. Wtem
w Steep Abbot widziała i słyszała mnóstwo dziwnych wydało się jej, że słyszy pisk dobiegający ze środka
rzeczy, ale nie powiedziała o nich nikomu ani słowa. i wbrew zdrowemu rozsądkowi schyliła się. Właśnie
Minęła szkołę pani Guarding i uśmiechnęła się lek wyciągała rękę w kierunku worka, kiedy poruszył się
ko, kiedy jej uszu doszedł stłumiony odgłos śpiewu roz sam, zupełnie jakby siedział w nim jakiś zły duch. La-
brzmiewający w powietrzu. Najwidoczniej dzisiejszego vender odruchowo krzyknęła.
wieczoru odbywała się próba chóru. Muzyka towarzy Natychmiast usłyszała kroki za sobą na ścieżce, a za
szyła jej aż do rzeki, gdzie zagłuszył ją szum wody ude nim zdołała się wyprostować, ktoś chwycił ją za ramię
rzającej o kamienie. Srebrna tarcza księżyca odbijała się i szybko obrócił twarzą do siebie.
w pofalowanej powierzchni rzeki, a wiatr śpiewał Lavender znalazła się w brutalnym uścisku kogoś,
w gałęziach drzew. kto najwyraźniej chciał powstrzymać ją od ponownego
Skrajem lasu prowadził skrót do ogrodów Hewly krzyku. Nieznajomy jedną ręką ciasno obejmował jej
Strona 6
talię, a szorstki materiał jego surduta drapał ją w poli z wyższych sfer, ilekroć wstępowali na zakupy do jego
czek. Nieznajomy był bardzo wysoki. I barczysty. Dło sklepu. Lavender działało to na nerwy, zwłaszcza odkąd
nie mocno przycisnęła do jego piersi, toteż pod palcami miała okazję zaobserwować, z jakim lekceważeniem
wyczuwała twarde muskuły i rytmiczne bicie serca. traktuje biedniejszą klientelę. Zauważyła też, że Barney
Dziwne, ale wskutek tego odkrycia Lavender zdała zawsze odnosi się do wszystkich tak samo życzliwie,
sobie sprawę, że wszystkie jej zmysły nagle się wy i za to go polubiła.
ostrzyły, dostarczając jej nowych, nieznanych wrażeń. Teraz jednak popadła w dziwną rozterkę, zupełnie
Słyszała szelest liści na drzewach, zmieszany z jej włas jakby klarowny charakter łączących ich stosunków ja
nym nierównym oddechem, czuła zimne dotknięcia kimś sposobem się zamazał. On był synem sklepikarza,
wiatru na policzkach i ciepło skóry nieznajomego, kie a ona córką admirała, która, mimo dzielącej ich sklepo
dy pochylił głowę i policzkiem otarł się o jej włosy. I wej lady, pozwoliła sobie na całkiem niestosowne ma
cudownie pachniał zimnym powietrzem o lekkim, ale rzenia. Może i podchodził do każdego w ten sam spo
wyraźnym aromacie cytryny. Niespodziewanie pod La- sób, ale kiedy zwracał się do niej, w jego głosie wyczu
vender ugięły się kolana. Mężczyzna musiał to wyczuć, wała charakterystyczny ciepły ton, a w oczach dostrze
bo zacieśnił uchwyt wokół jej talii. gała podziw, co niezmiennie przyprawiało ją o szybsze
- Pan Hammond! bicie serca. No i był dla niej taki miły po śmierci jej
Lavender nie potrafiłaby powiedzieć, jak go rozpo ojca. Prawie jej nie znał, a jednak jego kondolencje
znała, nie miała jednak najmniejszych wątpliwości, że świadczyły o wyjątkowej wrażliwości.
to on, a słowa wyrwały się z jej ust, zanim zdążyła po Caroline miała rację - ostatnio bardzo często zaglą
myśleć. Drżącymi dłońmi pchnęła go w pierś. Mężczy dała do sklepu bławatnego, składając ciągle nowe za
zna natychmiast ją puścił i odsunął się nieco, tak że te mówienia, a to na wstążki, a to na parę rękawiczek. Te
raz stali twarzą w twarz, w odległości paru kroków od raz było jej wstyd wobec siebie samej. Sądziła... Ale
siebie. tutaj jej myśli, delikatnie mówiąc, zaczęły się gmatwać.
- Panna Brabant! - Głos Barneya Hammonda był Czyżby była snobką, w pełni świadomą swej pozycji
tak samo wyważony i pełen życzliwości, jak go zapa społecznej i niższości Barneya w stosunku do niej, czy
miętała, ale nabrał cieplejszego tonu wskutek rozbawie też może była ponad to i odnosiła się z pogardą do tych,
nia, które zdaniem Lavender było całkiem nie na miej których życiem rządziły ranga i przywilej? Bez wzglę
scu. Zawsze podobał jej się sposób mówienia Barneya, du na to, jak było naprawdę, nigdy dotąd nie spotkała
niezwykle uprzejmy, jednakże bez śladu uniżoności. Je Barneya Hammonda w sytuacji takiej jak ta i fakt ten
go ojciec zachowywał się służalczo wobec klientów sprawił, że poczuła się bezbronna.
Strona 7
Wskutek dziwnego wpływu, jaki wywierała na nią pożegnać i wrócić do domu, ale Barney cierpliwie cze
jego obecność, głos, który się z niej wydobył, przypo kał na jej odpowiedź, toteż uznała, że byłoby nieuprzej
minał pisk, choć w zamyśle miał brzmieć autorytatyw mie tak po prostu odejść.
nie. - Nie przypuszczałam, że trudni się pan czymś tak
- Jakim prawem skrada się pan po ciemku, i to obrzydliwym jak kłusownictwo - powiedziała chłodno,
z czymś takim. - Czubkiem buta wskazała nieszczęsny znów wskazując na worek. Nie poruszył się więcej, była
worek. Uznała za oczywiste, że kłusował, a co gorsza, jednak przekonana, że sobie tego nie wyobraziła. - A
że jego ofiara jeszcze żyje. - Nie spodziewałam się po pakowanie ofiary do worka, nie dobiwszy jej uprzednio
panu czegoś takiego! - zakończyła z oburzeniem, prze - to wyjątkowe okrucieństwo!
konana o własnej nieomylności. Tym razem usłyszała jego śmiech.
- Czyżby? - W głosie Barneya zabrzmiały zasko - Och, a więc myśli pani, że jestem kłusownikiem,
czenie i rozbawienie. - Naturalnie, pochlebia mi to, panno Brabant? Rozumiem! - Ciepły ton jego głosu
panno Brabant, ale czemu mam to przypisać? przeszedł w żartobliwy i Lavender speszyła się jeszcze
Lavender skrzywiła się lekko. Nie widziała wyraźnie bardziej. Zachowanie Barneya było nie tylko niewłaści
jego miny, ponieważ było już niemal całkiem ciemno, we, sugerowało, że jej rozmówca jest całkiem bez ser
a poza tym miał taką twarz, z której nawet przy dużym ca!
wysiłku nie dawało się niczego wyczytać. Nieraz sły - Co innego miałabym myśleć? - odparła ze złością,
szała, jak służące chichoczą, rozmawiając o Barneyu w duchu zadając sobie pytanie, dlaczego barwa jego
i wymieniają uwagi na temat jego męskiej urody i atle głosu jest tak przyjemna dla ucha, podczas gdy słowa
tycznej budowy. Jej zdaniem nie był przystojny w kla - wprost przeciwnie. - Usłyszałam jakieś odgłosy do
sycznym znaczeniu tego słowa, niemniej zdawała sobie biegające z worka i widziałam, jak się poruszył! A poza
sprawę, że z pewnością coś w nim jest. To coś sprawia tym z jakiego innego powodu krążyłby pan po lesie
ło, że kiedy się nad tym zastanawiała, robiło jej się o tej porze?
gorąco i zaczynała się niepokoić, a kiedyś nawet Ca- Ku swemu zdumieniu zobaczyła, że Barney kuca na
roline zauważyła, całkowicie beznamiętnie, że rozu ścieżce i rozluźnia rzemyk u wylotu worka. Nagle ode
mie, dlaczego wszystkie dziewczęta z wioski za nim szła ją ochota oglądania biednego okaleczonego stwo
szaleją. rzenia uwięzionego w środku, cokolwiek to było.
Lavender spróbowała się skupić. Doskonale zdawała - Błagam, niech pan skróci jego cierpienia, szybko!
sobie sprawę, że takie myśli mnożą problemy, zamiast - dokończyła pośpiesznie, odwracając głowę. - Jak
pomóc w ich rozwiązaniu. Wiedziała, że powinna się może być pan tak okrutny!
Strona 8
- Dokładnie to zamierzał uczynić mój ojciec - po - A co pan zamierzał z nimi zrobić? Czy ktoś się za
wiedział Barney oschle. - Obawiam się, że wyciągnęła ofiarował, że je weźmie?
pani pochopne wnioski, panno Brabant. Po raz pierwszy Barney nie patrzył jej prosto w oczy.
Lavender usłyszała cichutkie miauknięcie i gwał - Niezupełnie. Nieco dalej przy drodze jest stara
townie odwróciła głowę. Barney właśnie delikatnie wy obórka. Zamierzałem wymościć tam dla nich miejsce
ciągał z worka jakieś stworzonko, miękkie, puszyste i i zostawić je na noc. Właśnie zbierałem liście na pod-
o bardzo ostrych pazurkach. Spostrzegła, że się skrzy ściółkę, kiedy pani potknęła się o worek! Jutro może
wił, kiedy kociak zatopił w jego dłoni drobne ząbki udałoby mi się kogoś przekonać, żeby zapewnił im
i pazurki równocześnie. dom.
- Och, są aż dwa! Lavender uniosła brwi.
- Tak, i jak widać nie są mi szczególnie wdzięczne - Moim zdaniem to nie najlepszy plan! Mogłyby
za okazaną łaskę. stąd uciec, a raczej nie wygląda na to, że potrafią się
Lavender podeszła bliżej i Barney rozwarł dłoń, de same zatroszczyć o jedzenie, chyba pan rozumie!
monstrując dwa maleńkie stworzonka. Trochę się trzę - Wziąłem ze sobą trochę okrawków i odrobinę
sły i spoglądały badawczo na otoczenie wylęknionymi, mleka - powiedział Barney tym swoim całkowicie po
szeroko otwartymi oczami. Lavender wyciągnęła rękę zbawionym wyrazu głosem.
i niepewnie pogłaskała jeden z maleńkich łebków. Lavender z wielkim trudem powstrzymała się, żeby
- Och, jaki śliczny! Ale... - Poderwała głowę nie parsknąć śmiechem. Wydało jej się zabawne, że ten
i spojrzała mu prosto w oczy. - Ten worek... czyżby mężczyzna całym sercem zaangażował się w działanie
zamierzał je pan utopić w rzece? dla dobra pary kociąt. Jednak małe stworzonka najwy
- Mój ojciec chciał skazać je na taką śmierć - odparł raźniej darzyły go już sympatią, bo pod jego dłońmi
Barney, nie przestając głaskać kotków delikatnymi pal zmieniły się w dwa rozkoszne kłębuszki futra. Laven-
cami. Do uszu Lavender dobiegały teraz pełne zadowo der uświadomiła sobie, że jej myśli, zamiast skupić się
lenia pomruki. - Ich matka przy błąkała się do nas i nie na losie kociąt, nagle i nieoczekiwanie przeskakują do
podobało mu się, że się nią zaopiekowaliśmy, nie mó pieszczoty palców Barneya i poczuła, że robi jej się go
wiąc o jej potomstwie, ale moja siostra Ellen bardzo rąco na całym ciele.
przywiązała się do kociąt i błagała mnie, żebym znalazł - Ma pan ze sobą masło? - spytała ni stąd, ni zowąd.
im dobry dom. Zaproponowałem więc, że je zabiorę, - Jeśli posmaruje im pan łapki, będą zbyt zajęte ich wy
a ojciec założył, że pozbędę się ich na dobre. lizywaniem, by pomyśleć o ucieczce.
Lavendet aż się zatrzęsła. Barney wyglądał na przybitego.
Strona 9
- Nie pomyślałem o tym. Naprawdę sądzi pani, że Wyciągnęła rękę po worek, ale Barney podniósł go
mogą zgubić się w lesie? i wsadził kotki z powrotem do środka.
- Koty to domowe stworzenia - wyjaśniła Laven- - To bardzo szlachetnie z pani strony - zaczął po
der, zadowolona, że jej głos brzmi przekonująco - i mo woli. - Jeśli jest pani pewna...
że będą próbowały odnaleźć drogę do pańskiego domu. - Oczywiście! A pan tym sposobem będzie mógł po
A są na tyle daleko od Abbot Quincey, że pewnie nigdy wiedzieć' siostrze, że kotki znalazły dobry dom.
im się to nie uda! Przecież mogą utopić się w rzece albo - A co pani powie bratu i bratowej?
paść z wyczerpania lub zostać zjedzone. - No cóż, że znalazłam kotki w worku leżącym na
- Panno Brabant, proszę, niech pani nie bierze sobie ścieżce, właśnie tak jak było. Nie zamierzam kłamać,
tego do serca. - Barney sprawiał wrażenie rozbawione a znają mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nie zosta
go i zasmuconego zarazem. - Jestem przekonany, że wiłabym ich tutaj na pastwę losu.
nic takiego im się nie stanie. Barney energicznym ruchem zarzucił worek na plecy.
- Cóż, nie może pan tego wiedzieć na pewno! - - W takim razie odprowadzę panią do domu, panno
oświadczyła Lavender z oburzeniem, po czym wzięła Brabant.
głęboki oddech. - Właśnie wpadł mi do głowy dosko - Nie ma takiej potrzeby. Co by było, gdyby ktoś
nały pomysł. Zabiorę je do Hewly Manor. Mogą za pana zobaczył i... - Urwała w pół zdania, uświadamia
mieszkać u nas. - Ta propozycja zdawała się pochodzić jąc sobie, że Barney może źle zrozumieć jej słowa. Nie
nie wiadomo skąd i zaskoczyła ją niemal tak bardzo, jak chciała, by myślał, że ona uważa się za kogoś lepszego
zdawała się zdumiewać Bameya. Wpatrywał się w nią, od niego.
przebijając wzrokiem ciemności. Barney spojrzał na nią spod oka, jednak nic nie po
- Zrobi to pani? Ale... wiedział, odsunął się tylko na bok i przepuścił ją przo
- W Hewly Manor wiecznie mamy problemy z my dem. Wyglądało na to, że jej obiekcje zostały zignoro
szami - improwizowała naprędce, żeby nie sprawiać na wane. Lavender otworzyła usta w proteście, lecz szyb
nim wrażenia zbyt sentymentalnej. - Te kociaki na ko je zamknęła.
pewno się z nimi rozprawią. Uszli trochę drogi w milczeniu. Barney odezwał się
Barney popatrzył na nią znacząco. Było aż nadto pierwszy.
oczywiste, że kotki są niewiele większe od myszy. - Naprawdę myślała pani, że jestem kłusownikiem,
- Urosną szybko - zauważyła Lavender, zupełnie panno Brabant?
jakby wypowiedział swoją uwagę na głos. - Przy odro - Cóż, skąd miałam wiedzieć, że tak nie jest! Co in
binie troski. nego mógłby robić ktoś skradający się nocą w lesie?
Strona 10
- Nie pomyślałem o tym. Naprawdę sądzi pani, że Wyciągnęła rękę po worek, ale Barney podniósł go
mogą zgubić się w lesie? i wsadził kotki z powrotem do środka.
- Koty to domowe stworzenia - wyjaśniła Laven- - To bardzo szlachetnie z pani strony - zaczął po
der, zadowolona, że jej głos brzmi przekonująco - i mo woli. - Jeśli jest pani pewna...
że będą próbowały odnaleźć drogę do pańskiego domu. - Oczywiście! A pan tym sposobem będzie mógł po
A są na tyle daleko od Abbot Quincey, że pewnie nigdy wiedzieć siostrze, że kotki znalazły dobry dom.
im się to nie uda! Przecież mogą utopić się w rzece albo - A co pani powie bratu i bratowej?
paść z wyczerpania lub zostać zjedzone. - No cóż, że znalazłam kotki w worku leżącym na
- Panno Brabant, proszę, niech pani nie bierze sobie ścieżce, właśnie tak jak było. Nie zamierzam kłamać,
tego do serca. - Barney sprawiał wrażenie rozbawione a znają mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nie zosta
go i zasmuconego zarazem. - Jestem przekonany, że wiłabym ich tutaj na pastwę losu.
nic takiego im się nie stanie. Barney energicznym ruchem zarzucił worek na plecy.
- Cóż, nie może pan tego wiedzieć na pewno! - - W takim razie odprowadzę panią do domu, panno
oświadczyła Lavender z oburzeniem, po czym wzięła Hrabant.
głęboki oddech. - Właśnie wpadł mi do głowy dosko - Nie ma takiej potrzeby. Co by było, gdyby ktoś
nały pomysł. Zabiorę je do Hewly Manor. Mogą za pana zobaczył i... - Urwała w pół zdania, uświadamia
mieszkać u nas. - Ta propozycja zdawała się pochodzić sobie, że Barney może źle zrozumieć jej słowa. Nie
nie wiadomo skąd i zaskoczyła ją niemal tak bardzo, jak chciała, by myślał, że ona uważa się za kogoś lepszego
zdawała się zdumiewać Barneya. Wpatrywał się w nią, od niego.
przebijając wzrokiem ciemności. Barney spojrzał na nią spod oka, jednak nic nie po
- Zrobi to pani? Ale... wiedział, odsunął się tylko na bok i przepuścił ją przo
- W Hewly Manor wiecznie mamy problemy z my dem. Wyglądało na to, że jej obiekcje zostały zignoro
szami - improwizowała naprędce, żeby nie sprawiać na wane. Lavender otworzyła usta w proteście, lecz szyb
nim wrażenia zbyt sentymentalnej. - Te kociaki na ko je zamknęła.
pewno się z nimi rozprawią. Uszli trochę drogi w milczeniu. Barney odezwał się
Barney popatrzył na nią znacząco. Było aż nadto pierwszy.
oczywiste, że kotki są niewiele większe od myszy. - Naprawdę myślała pani, że jestem kłusownikiem,
- Urosną szybko - zauważyła Lavender, zupełnie panno Brabant?
jakby wypowiedział swoją uwagę na głos. - Przy odro - Cóż, skąd miałam wiedzieć, że tak nie jest! Co in
binie troski. nego mógłby robić ktoś skradający się nocą w lesie?
Strona 11
- Mogłoby być wiele powodów takiego postępowa nie, jakby był jednym z tych dżentelmenów z towarzy
nia, tak mi się wydaje. To przykre, że aż tak źle mnie stwa, których miała okazję poznać w Londynie. Po
pani ocenia, panno Brabant! Liczyłem na to, że ma pani chwili nieco zepsuł ten efekt, posyłając jej szeroki
o mnie lepsze zdanie! uśmiech. Zęby zabłysły mu śnieżną bielą w świetle
Ostatnie czego Lavender mogła się spodziewać, to księżyca.
znalezienie się w sytuacji kogoś, kto musi się tłuma - W takim razie dobranoc, panno Brabant. I dzię
czyć. kuję.
- Cóż, jest mi naprawdę przykro, przyzna pan jed Już dawno znikł w ciemnościach, kiedy Lavender
nak, że moje przypuszczenia nie były bezpodstawne. odwróciła się i pośpiesznie ruszyła na przełaj ku domo
Poza tym jeszcze pogorszył pan sytuację, napadając na wi. Uświadomiła sobie, że ma ochotę się odwrócić i pa
mnie i... - Znów urwała. Może przypominanie mu trzyć za nim, który to impuls zarówno ją zaskoczył, jak
o tym nie było zbyt rozsądne. Na chwilę zapanowało i zirytował. Mocno przycisnęła kotki i pchnęła furtkę
milczenie. prowadzącą do ogrodu, z trudem powstrzymując się od
- To prawda, proszę o wybaczenie. - Pomyślała, że spojrzenia za siebie. Nie ulegało wątpliwości, że Barney
znów wyczuwa rozbawienie w jego głosie. - Sądzę, że Hammond nią wstrząsnął. Naprawdę nią wstrząsnął.
był to naturalny odruch, niemniej przepraszam za to, że
panią zirytowałem. - Wciąż nie mogę zrozumieć, Lavender, jakim spo
Lavender nie miała zamiaru przyznawać, że była ra sobem udało ci się nas nakłonić, żebyśmy zaakceptowa-
czej poruszona niż zirytowana. Jego bliskość i dotyk li te dwie odrażające przybłędy - powiedział burki iwie
pobudziły jej zmysły i wciąż jeszcze lekko drżała, oszo Lewis Brabant, odczepiając jedno z kociąt od nogawki
łomiona tą dziwną reakcją własnego ciała. spodni. Siedzieli właśnie przy śniadaniu. Maleńkie
Doszli do przerwy w murze, skąd przez pola prowa stworzenie przypominające kłębek rudego futra nie za
dziła ścieżka do ogrodów Hewly Manor. Lavender mierzało dać za wygraną. Lewis odłożył gazetę i wziął
przystanęła i odwróciła się do swego towarzysza. je na ręce z delikatnością przeczącą jego słowom. Ko
- Byłoby lepiej, gdyby nie szedł pan dalej, panie ciak natychmiast zaczął mruczeć i Lewis wykrzywił się
Hammond. Jeśli ktoś pana tu zobaczy, domyśli się, że pociesznie.
nie mówię całej prawdy. - Wzięła od niego worek. - - Widzisz, jak cię lubi - zauważyła Caroline
Proszę zapewnić siostrę, że zatroszczę się o jej kotki. A z uśmiechem. Karmiła drugiego kotka, który siedział jej
teraz życzę panu dobrej nocy. na kolanach i jadł za dwóch. - Biedactwa! Wygląda na
Barney cofnął się nieco i lekko ukłonił, tak wytwor to, że o mało nie padły z głodu!
Strona 12
Z ust Lewisa wyrwało się prychnięcie wskazujące na winniśmy spytać, bo jeśli tak, zapewne zechcą je za-
dezaprobatę. brać.
- Cóż, lepiej, żeby jak najszybciej zaczęły zarabiać Lavender poruszyła się nerwowo, rozlewając gorącą
na swoje utrzymanie! Kuchnia będzie dla nich znacznie czekoladę na stół. Nie pomyślała o tym.
właściwszym miejscem niż salon! - Czy to był worek Hammonda? Nie zauważyłam
- Tak, mój drogi - powiedziała Caroline pojednaw - powiedziała tak obojętnie, jak była w stanie.
czo, posyłając mu zwycięski uśmiech. - Będzie im - Co mi przypomina - ciągnęła Caroline - ze obie
z pewnością ciepło i nie zgłodnieją, jeśli zatrzymamy je wybrać się dziś do Abbot Quincey i zrobić dla
w domu! - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Nawet mnie zakupy. Trochę nici do haftu. Potrzebuję również
nie próbuj mnie zwieść. Wiem, że uważasz je za urocze. paru wstążek. Sporządziłam listę. Na pewno nie sprawi
Lewis mruknął coś wymijająco i wstał od stołu śnia ci to kłopotu?
daniowego. Pochylił się i ucałował żonę w czoło. Lavender westchnęła. To prawdziwy pech, że Caro-
- Będę w gabinecie, gdybyś mnie potrzebowała. A line właśnie dzisiaj miała dla niej zlecenie. Tego ranka
jeśli znajdę tam jakieś myszy, będę wiedział, co robić. nie była w nastroju do spacerów, a już z pewnością nie
Caroline z uśmiechem patrzyła za mężem wycho chciała udawać się do Abbot Quincey, do sklepu bła-
dzącym z pokoju. Kiedy zamknął drzwi za sobą, od watnego pana Hammonda. W ubiegłym miesiącu była
wróciła się do szwagierki. tami zbyt wiele razy, toteż teraz najchętniej trzymałaby
- Naprawdę uważam, że twoi nowi podopieczni od się z dala od Barneya Hammonda, co być może pozwo
nieśli sukces, Lavender! Lewis jest nimi wprost za liłoby jej stłumić te wszystkie zagadkowe, niepokojące
chwycony! uczucia, które wydobył na powierzchnię. Ostatniej nocy
Lavender wiedziała, że dezaprobata brata była czę przewracała się z boku na bok przez dobrą godzinę, za
ściowo udawana, ale bardzo nalegał, żeby udzieliła ja nim wreszcie zasnęła, a jej myśli zaprzątał niemal bez
kiegoś przekonującego wyjaśnienia w kwestii uratowa reszty Barney Hammond.
nia kociaków. Powrót ze spaceru z dwoma kotami Uświadomiła sobie, że Caroline obserwuje ją tymi
w worku sam w sobie był dość niezwykły, zwłaszcza swoimi bystrymi orzechowymi oczami i że jeszcze nie
że utrzymywała, iż po prostu je znalazła. odpowiedziała na jej pytanie.
- Czy to nie dziwne - myślała głośno Caroline - że - Nie sprawi mi to najmniejszego kłopotu, Caro -
kociaki były w worku ze sklepu Hammonda? Zdaje się, odparła pośpiesznie. Odsunęła na bok talerz z jajkami
że w takich workach przechowuje się bele materiału, na szynce. Nagle przestała odczuwać głód.
czyż nie? Ciekawa jestem, czy im nie zginęły. Może po- - Muszę też przesłać wiadomość dla lady Perceval
Strona 13
- powiedziała Caroiine. - Zaraz, zaraz, gdzie zostawi
łam pudełko z papeterią? W bibliotece? Ostatnio robię
się tak okropnie zapominalska.
Lavender uśmiechnęła się.
- Nanny Pryor twierdzi, że u dam w odmiennym
stanie to najzupełniej normalne!
Caroiine wyglądała na urażoną. ROZDZIAŁ DRUGI
- Co za wierutne bzdury!
Droga do Abbot Quincey należała do tych, które La-
- W takim razie dlaczego nosisz naparstek do śnia
vander znała na pamięć i zazwyczaj chadzała tamtędy
dania? z prawdziwą przyjemnością. Uwielbiała szum wiatru
Caroiine spojrzała na palec i cmoknęła. w koronach wysokich drzew, cienie chmur przesuwają
- Boże święty! Mogłabym przysiąc, że zostawiłam ce się po polach i szczypanie rześkiego powietrza w po
go w koszyku z przyborami do szycia! - Pochwyci ki. Dzięki tym spacerom mogła swobodnie oddawać
wszy wzrok Lavender, uśmiechnęła się z przymusem. sie rozmyślaniom o malowaniu i ostatnich lekturach
- No dobrze, udowodniłaś, że masz rację! Zaraz, zaraz, oraz o całym mnóstwie innych przyjemnych, a zarazem
czego to ja szukałam? kształcących zajęć, które zazwyczaj zapełniały jej czas.
- Papeterii. - Lavender zerwała się z miejsca. - Aż do teraz. Tego ranka - Lavender przystanęła, żeby
Przyniosę ci ją, Caro. Nie chciałabym, żebyś zabłądziła mocniej zawiązać pod brodą wstążki czepka, bo wiatr
w drodze do biblioteki. co i raz szarpał za falbanki - była najwyraźniej pode
nerwowana. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W
głębi duszy przyznawała, że tak naprawdę jest nawet
gorzej. W jej głowie zapanował nieopisany zamęt.
Jej matka, powszechnie szanowana Lavinia Brabant,
utrzymywała, że prawdziwej damie nie godzi się próż
nować ani nudzić. Bystry, wykształcony umysł zawsze
potrafi znaleźć sobie jakieś zajęcie wypełniające samot
ne godziny. A jeśli to zawiedzie, należy po prostu przy
pomnieć sobie, że uprzywilejowaną pozycję w świecie
dzięczamy wyłącznie zrządzeniu losu i postarać się
Strona 14
to docenić. Lavender była przeświadczona, że matka wiednich paniach szukających posady. Ten pomysł miał
miała zupełną słuszność i na pewno by nie pochwaliła pewne zalety, aczkolwiek nie był pozbawiony wad. La-
jej obecnej niechęci do jakiegokolwiek działania. vendcr przyznawała w duchu, że dobrze jej się mieszka
Westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że jej niepo w Hewly, Lubiła okoliczne wioski, no a poza tym nikt
kój bierze się częściowo z rozważań dnia poprzednie nie próbował jej stąd przepędzić. Lewis i Caroline bez
go, kiedy to pogrążyła się w rozmyślaniach o swojej wątpienia poczuliby się dotknięci, gdyby podejrzewali,
pozycji w Hewly i snuła plany na przyszłość. Była co jej chodzi po głowie. Znów westchnęła. Zdaje się,
podenerwowana i czuła się niespełniona. Czegoś jej że te rozważania zawiodły ją donikąd.
brakowało. Popatrzyła na schludny wzgórek tworzący grób ojca.
Najpierw udała się do kościoła i złożyła świeże kwia Mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak się do niej
ty z ogrodów Hewly na grobie ojca, admirała Brabanta. zwraca, dumnie wypinając pierś, tak samo jak zwykł
Przy grobie, w odległym zakątku cmentarza pod rozło mawiać do swych marynarzy. „Działanie, a nie bier
żystym dębem, było spokojnie i na swój sposób pogod ność, oto recepta na każdy kryzys. Daj spokój temu nie
nie. Lavender przysiadła na drewnianej ławeczce nie mądremu bujaniu w obłokach, moje dziecko, i bierz się
opodal i oparła podbródek na dłoni. Po trosze liczyła na do dzieła!"
to, że ojciec pomoże jej ułożyć myśli w jakim takim po Lavender uśmiechnęła się blado, wstała z ławki
rządku. Przez całe życie był niezwykle systematyczny i wzięła koszyk.
i obowiązkowy. Zawsze mogła wyjść za mąż. Wpadła na ten pomysł,
Wtem doznała olśnienia. Przecież zostawił jej w te kiedy z powrotem szła ścieżką wokół kościoła i usły
stamencie pokaźną kwotę w gotówce, na tyle dużą, że szała, jak zegar na wieży wybija godzinę. Od dawna
by pozwoliła jej opuścić Hewly Manor, gdyby było to przywykła myśleć o sobie jako o starej pannie, ale Ca
jej życzeniem, i samodzielnie wynająć czy kupić przy roline wychodząc za mąż, miała prawie dwadzieścia
zwoity dom daleko stąd. Mogła zatrudnić damę do to dziewięć lat, czyli była dobre pięć lat starsza od niej.
warzystwa - prawdę mówiąc, stać ją było na zatrudnie Może jest jeszcze jakaś szansa - choć raczej nie powin
nie kilku dam - a gdyby udało jej się znaleźć kogoś tak na liczyć na to, że znajdzie męża równie dobrego, jak
miłego jak Caroline, uznałaby się za szczęściarę. W tej jej brat.
sprawie mogła zapewne liczyć na pomoc lady Perceval, Lavender dla zabicia czasu rozważała nowy projekt,
jako że owa matrona miała rozległe koneksje i była do idąc do miasteczka. Jej mąż musiałby być inteligentnym
skonale zorientowana we wszystkim, co się działo człowiekiem, takim, który byłby w stanie docenić wv
w bliższej i dalszej okolicy. Na pewno słyszała o odpo kształconą żonę i lubił prowadzić z nią rozmówy nu po
Strona 15
rza do pomacania nankinu rozłożonego na kontuarze,
ważne tematy. Nie odwodziłby jej od rysowania i pisa-
żeby sama się przekonała o jego doskonałej jakości. Był
nia i miałby wiele własnych zainteresowań. Żadną mia-
postawnym mężczyzną, czerstwym i tryskającym hu-
rą nie mógłby być typem mężczyzny, który chce mieć
morem. Jak zwykle, miał na sobie elegancki surdut szy-
w domu ładną, głupiutką laleczkę. Doskonale zdawała
ty na miarę i staromodne bryczesy do kolan oraz kami-
sobie sprawę, że jej uroda nie wykracza ponad przecięt
zelke, napinającą się na jego wydatnym brzuchu. Za-
ność. Musiałby dysponować znacznymi dochodami, lu
bić życie na wsi i stronić od miejskich rozrywek, któ wsze ubierał się jak dżentelmen.
rych tak nie znosiła, będąc w Londynie. Naturalnie wszystkie nasze materiały pochodzą
Zaczęła się śmiać z własnej głupoty, lecz natrętne z Londynu - usłyszała, jak mówi tym swoim przymil-
myśli nie dawały jej spokoju. Jeśli idzie o wiek, cóż. nym głosem, którego tak nie znosiła - i zapewniam, że
była gotowa zgodzić się na starszego mężczyznę, bo za nigdzie nie znajdzie pani towaru lepszej jakości, łaska-
pewne miałby więcej rozsądku niż jakiś młodzik, a co wa pani.
się tyczy wyglądu... W tym momencie przed jej oczami Na widok Lavender przerwał w pół zdania i pospie-
z zadziwiającą wyrazistością pojawiła się twarz Bar- szył się z nią przywitać, co zirytowało ją nawet bardziej.
Kątem oka spostrzegła, że Barney wynurza się dyskret-
neya Hammonda. nie z zaplecza, gotów naprawić nietakt ojca i zachęcić
Dobry nastrój Lavender znikł bez śladu. Energicznie panią Pettifer do kupna materiału. Poczuła się niezręcz
pokręciła głową, chcąc odpędzić tę wizję. Za późno. nie. Nie podobało się jej, że Hammond robi afront żonie
Była zła, rozdrażniona i miała szczerą ochotę powie doktora tylko dlatego, że ona sama mieszka w Hewly
dzieć Caroline, żeby w przyszłości sama załatwiała Manor, a on nie może się powstrzymać od nadskakiwa
swoje sprawy. Z nachmurzoną miną skierowała się ku nia szlachetnie urodzonym klientom. Poza tym ona ku
głównej ulicy Abbot Quincey i niebawem znalazła się powała tylko wstążki i nici.
przed sklepem bławatnym. Prawie skończyła zakupy, kiedy Barney ponownie
Sklep Arthura Hammonda w Abbot Quincey nie był wyszedł z zaplecza, tym razem dźwigając stół na ko
tak imponujący, jak jego magazyn w Northampton, ale złach, najwyraźniej przeznaczony na wyeksponowanie
w zupełności zaspokajał potrzeby mieszkańców małego jakichś nowych towarów. Mijając Lavender, skłonił się
miasteczka. Teraz, u progu jesieni, pan Hammond udra- lekko, ale nie odezwał się do niej ani słowem. Zdawała
pował przy drzwiach solidny, zimowy barchan i prąż sobie sprawę, że Barney pracuje i nie ma czasu na próż
kowany kaszmir, a wielkie bele obydwu materiałów le- ne pogawędki, niemniej jednak poczuła się nieco zlek-
/.ilv nu pólkach w głębi sklepu. Za ladą stal sam Arthur ceważona i zezłościła się na siebie, że przywiązuje do
Hammond Właśnie nakłaniał żonę miejscowego leka-
Strona 16
tego wagę. Zabrała swoją paczkę, podziękowała panu żyłki do handlu. Dla nikogo nie było tajemnicą, że
Hammondowi za pomoc i ruszyła ku drzwiom. Hammond odnosi sukcesy w interesach, bo nie licząc
Otwarły się, zanim do nich dotarła. Do sklepu weszły magazynu w Northampton, był właścicielem całej sieci
dwie dziewczyny, w których Lavender rozpoznała cór sklepów w okolicznych wioskach i wszystko wskazy-
ki farmera z okolic Abbot Giles. Obydwie miały ciemne wało na to, że firma jest celem jego życia. Za to Barney
kręcone włosy i szczere, roześmiane twarze. Chichotały nieodmiennie sprawiał wrażenie, że o wiele bardziej
od progu i zaraz po wejściu skierowały się do stołu, na odpowiadałoby mu inne zajęcie.
którym Barney rozkładał właśnie zimowe nakrycia gło Ruszyła z powrotem główną ulicą, mijając po drodze
wy umieszczone na specjalnych stojakach na kapelusze. piekarnie i gospodę „Pod Aniołem". Był piękny, słone-
Lavender zatrzymała się, ciekawa, co będzie dalej. Nie czny dzień i Lavender właśnie postanowiła, że po po
oczekiwanie przyszło jej do głowy, że widok mężczy łudniu weźmie szkicownik i trochę porysuje na łonie
zny kalibru Barneya zajmującego się damskimi czepka natury, kiedy usłyszała za sobą kroki, a czyjś urywany
mi jest absurdalny. A zaraz potem doszła do wniosku. głos zawołał:
że bardzo jej się nie podobają rozchichotane, wdzięczą - Panno Brabant!
ce się dziewczęta, które robiły miny, zerkały zalotnie na Odwróciwszy się, zobaczyła EUen Hammond. Dziew-
Barneya spod rzęs i zadawały mu pytania przerywane czynka biegła środkiem drogi, chwytając powietrze,
perlistym śmiechem. z twarzą zarumienioną z wysiłku. Córka Hammonda,
Kiedy tak stała w przejściu, do akcji przystąpił star mniej więcej piętnastoletnia, miała ciemne włosy i śniadą
szy pan Hammond, najwidoczniej niezbyt ubawiony ca cerę tak samo jak Barney. który zawdzięczał tym cechom
łą sceną. Złajał Barneya, nie omieszkając mu wytknąć swójj tajemniczy wygląd. Lavender pomyślała, że EUen
braku wprawy w eksponowaniu towarów, zastraszył prawdopodobnie wyrośnie na prawdziwą piękność, ale
dziewczęta jednym surowym spojrzeniem i zabrał się nic w zachowaniu dziewczynki nie wskazywało na to, że
do przestawiania czepków, miotając się od jednego do jest tego świadoma. Uśmiechała się do niej z niekłamaną
drugiego jak ptak czyszczący sobie piórka. Wyglądało sympatią.
na to, że podczas gdy syn i spadkobierca nie zdradzał - Och, panno Brabant, przepraszam, że panią zatrzy
inklinacji do zajmowania się tekstyliami, ojciec muję! Barney - mój brat - powiedział mi, że to pani
najwyraźniej był w swoim żywiole. Lavender wyszła dała kotkom dach nad głową, toteż chciałam pani za to
na ulicę, po raz pierwszy zadając sobie w duchu pyta podziękować!
nie, czy pan Hammond nie czuje się rozczarowany fak Lavender odpowiedziała jej uśmiechem.
tem, że jego najstarszy syn nie odziedziczył po nim - Cieszę, się. że mogłam się na coś przydać, panno
Strona 17
Hammond. Kotki są wprost zachwycające, nieprawdaż? ków toteż oboje stanęli jak wryci, słysząc ten władczy
Musi pani przyjść któregoś dnia do Hewly zobaczyć, ton Lavender, której zależało na tym, żeby nie sprawiać
jak urosły. wrażenia osoby wynoszącej się nad innych, dodała grze-
Twarz Ellen pokryła się rumieńcem. cznie:
- Och! Naprawdę mogę? Pani jest taka miła, panno - Panie Hammond, chciałabym z panem porozma-
Brabant! - Wtem posmutniała. - Ojciec chciał je poto wiać, jeśli łaska.
pić, wie pani! To najokrutniejsza rzecz, o jakiej słysza Widziała, że Barney się zawahał. Po chwili pochylił
łam! Barney był taki dobry i powiedział, że je uratuje, się i powiedział coś cicho do Ellen. Kiedy dziewczynka
ale ja miałam o tym nie mówić. pobiegła sama w górę ulicy, odwrócił się i podszedł bli-
- Dość już, Ellen! Na pewno panna Brabant ma do żej. Jego twarz nie wyrażała niczego poza kurtuazyjną
załatwienia wiele innych spraw w miasteczku. ciekawością, ale Lavender nie mogła się nie zastana-
Żadna z nich nie zauważyła wcześniej Barneya wiać, co też się kryje za tą nieprzeniknioną maską.
Hammonda, który wynurzył się zza rogu gospody„Pod - Słucham, panno Brabant?
Aniołem". Trzymał ręce w kieszeniach i wyglądał na Lavender poczuła się nieswojo. Odchrząknęła i wbi
odprężonego, lecz jego ciemne oczy patrzyły czujnie. w niego spojrzenie pełne surowości.
Ellen zarumieniła się, wyczuwając naganę w jego gło - Panie Hammond, nie powinien pan czynić siostrze
sie, i pospiesznie dygnęła. wyrzutów. Nie było takiej potrzeby. Nie zrobiła nic złe
- Proszę o wybaczenie, panno Brabant - bąknęła. - go. To bardzo miła dziewczynka.
Nie chciałam zabierać pani czasu. Barney, ani na jotę nie zmieniając uprzejmego wyra
Barney skłonił się lekko Lavender i wziął siostrę pod zu twarzy, spojrzał jej prosto w oczy.
ramię. Razem ruszyli w górę ulicy. Lavender odprowa - Panno Brabant, pewien jestem, że ma pani jak naj-
dziła wzrokiem oddalające się rodzeństwo, z zaskocze lepsze intencje, ale proszę, niech pani nie ośmiela Ellen.
niem uprzytamniając sobie, że jest bardzo zła. Nie była Pani życzliwe zainteresowanie wystarczyłoby, by za-
pewna, czy przyczyniło się do tego aroganckie zacho wrócić jej w głowie, a to tylko mogłoby doprowadzić
wanie Barneya Hammonda, który bez pardonu przerwał do tego, że będzie pragnąć więcej, niż może otrzymać.
im rozmowę, czy sugestia, że Ellen nie powinna absor Nastąpiła długa chwila milczenia. Ich spojrzenia
bować jej uwagi swoją osobą. Tak czy inaczej, nie za spotkały się i Lavender uznała, że jemu nie chodzi o El-
mierzała puścić mu tego płazem. len. Zmrużyła oczy i zmarszczyła czoło, usiłując wy
- Panie Hammond! myślić stosowną ripostę, zanim jednak zdołała się ode
Barney i Ellen zdążyli się oddalić zaledwie o kilka kro- zwać, Barney skłonił się pospiesznie i odszedł.
Strona 18
Serce Lavender waliło jak młotem. Odprowadzając czas ostatniej choroby ojca znajdowała w tym zajęciu
wzrokiem wysoką sylwetkę mężczyzny, widziała, jak wielką pociechę, a nawet, aczkolwiek z wahaniem, za
dogonił siostrę, zamienił z nią kilka słów, po czym brała się do pracy nad ilustrowanym katalogiem flory
wziął dziewczynkę za rękę i obydwoje poszli dalej, cały obszarów leśnych opactwa Steepwood. Jej szkice były
czas wymachując połączonymi dłońmi. Lavender miała wręcz drobiazgowo dokładne, toteż wierzyła, że jej pra-
łzy w oczach. Jak widać, nie musiała się martwić, że ca ma pewną wartość, choć nie ośmielała się liczyć na
El len poczuje się urażona wymówką Barneya. Ta ozna to, że będzie wystarczająco dobra do publikacji. Teraz
ka łączącej ich mocnej, rodzinnej więzi całkowicie te jednak szukała w niej przede wszystkim pociechy, więc
mu przeczyła. To jej serce ściskało się z żalu. Nie było po lunchu wzięła szkicownik oraz kolorowe ołówki
najmniejszych wątpliwości, że dostała ostrzeżenie, rów i wyruszyła do lasu.
nież przed okazywaniem niestosownej życzliwości. Dzień był piękny. Promienie słoneczne przeciska
Jednak głos wewnętrzny kazał jej wierzyć, że chodzi ły się pomiędzy konarami, tworząc cętkowane wzory
o coś więcej. pod drzewami, a liściasty baldachim rozbrzmiewał
Lavender płonęła ze wstydu na myśl, że Barney mógł głosami przeróżnych ptaków, głośnym śmiechem zielo
kierować swoje słowa bezpośrednio do niej. Może uz nego dzięcioła i skrzeczeniem sójki. Liście zaczynały
nał, że ona ma do niego słabość, i w ten sposób próbo już opadać i szeleściły pod stopami. Spod tego brązo
wał dać jej do zrozumienia, że jej uczucia są wysoce wego poszycia tu i ówdzie wychylały się kapelusze
niestosowne. Co prawda, już od dawna wyobrażała so grzybów. Rozłożyła koc nieopodal rzeki i naszkicowała
bie, że jego zachowanie wobec niej odznacza się szcze kilka najbarwniejszych: lakówkę ametystową o żywym
gólną serdecznością, i nawet jej się to spodobało. fioletowobłękitnym kapeluszu i pierścieniaka gryn-
A ostatniej nocy, kiedy spotkali się w lesie... Na szpanowego, który przycupnął na porośniętej trawą
wspomnienie tego, w jaki sposób zareagowała na ciepło polance.
jego dotyku i bliskość jego ciała, ogarnęła ją fala zaże Z czasem świeże powietrze i spokój odniosły uprag
nowania. Zanim doszła do końca ulicy, gotowała się niony skutek. Lavender poczuła się zdecydowanie le
z wściekłości. To prawda, lubiła i podziwiała Barneya piej. Narysowała jeszcze kępę wyki leśnej, której łodygi
Hammonda, przyznała niechętnie w duchu, ale koniec owinęły się wokół pnia drzewa rosnącego w pobliżu.
z tym. Wątpiła, czy się do niego kiedykolwiek odezwie. Przyklękła, aby przenieść na papier detale: kwiaty o fio
letowych żyłkach i grube strąki wypełnione czarnymi
Lavender dawno temu przekonała się, że na uspoko nasionami i dopiero, kiedy wstała z klęczek, zobaczyła,
jenie skołatanego umysłu nie ma jak rysowanie. Pod żespódnicę ma wybrudzoną ziemią i całą w zielone
Strona 19
plamy od trawy. Słonce chyliło się ku zachodowi, co znajomy i z pewnością nie należał do takich, które sły-
oznaczało, że przebywała w lesie od kilku godzin. szało się często w Steepwood. Był to, niedający się z ni-
Przyjrzała się uważnie rysunkowi. Był naprawdę do- czym pomylić, charakterystyczny odgłos uderzenia me-
bry. Proporcje zostały zachowane, a szczegóły oddane talu o metal.
dokładnie, toteż z przyjemnością dołączyła go do swo Lavender skierowała się w stronę, z której dobiegał
jej teczki. Może nawet pokaże Caroline, co zdziałała, ów dźwięk, i powolutku zaczęła się skradać wąską
jako że bratowa wykazywała żywe zainteresowanie bo śicieżką, niemal całkowicie zarośniętą krzewami i na
taniką. pierającymi zewsząd drzewami. Szła tędy po raz pierw-
Lavender spakowała torbę, otrzepała spódnicę i moc- czy, wiedziała jednak, że zmierza w kierunku wielkiej
niej zawiązała pod brodą wstążki czepka. Włosy zdą- polany Steepwood i nie musiała się obawiać, że za-
żyły się uwolnić z przytrzymujących je szpilek i wy błądzi. Bardziej lękała się tego, że ktoś może ją zoba-
sunęły się spod falbanek - długie, jedwabiste blond pas czyć. Ciekawość jednak wzięła górę, starała się tylko
ma swobodnie powiewały na wietrze. Kuzynka Julia iść cicho i ostrożnie. Po mniej więcej stu jardach las się
często jej powtarzała, że nie jest ładna, i Lavender przerzedził i jej oczom ukazała się połać zielonej mu-
w końcu uwierzyła, że to prawda, toteż nie przywiązy rawy, idealna na pojedynek. Walka rozgrywała się właś
wała zbytniej wagi do swego wyglądu, ale właśnie nie tutaj. Lavender podeszła tak blisko, na ile się odwa
ostatnio przyszło jej do głowy, że jej fiołkowe oczy żyła, cały czas pozostając pod osłoną drzew. Wresz-
mogą uchodzić za ładne, a i figura jest całkiem, cał cie skryła się za grubym pniem i wyjrzała zza niego
kiem. Dziwnym zbiegiem okoliczności jej myśli zawę ostrożnie.
drowały od jej własnego wyglądu do wyglądu Barneya Niewiele widziała pojedynków na florety w swoim
Hammonda, Uświadomiwszy to sobie, zaczęła pospie życiu, jako że nie było to zajęcie, które szlachetnie uro-
sznie szukać obiektu do kolejnego rysunku do swego dzone niewiasty znały z doświadczenia. Przed laty Le
katalogu. wisowi i Andrew zdarzało się staczać walki na niby na
Szła przed siebie, analizując zalety wilczomlecza dziedzińcu Hewly Manor, ale Andrew był za leniwy, by
groszkowego i perłówki wyniosłej - żadna z tych ro traktować je poważnie, toteż Lewis bardzo szybko wy
ślin nie olśniewała barwami, ale obydwie były ważne grywał. Lavender natychmiast się zorientowała, że ten
z punktu widzenia botaniki - kiedy do jej uszu doszedł pojedynek do takich nie należy. Zdawała sobie sprawę,
bardzo dziwny dźwięk, toteż przystanęła, chcąc się że obydwaj mężczyźni oddają się swemu zajęciu raczej
w niego wsłuchać. Nie był to na pewno żaden z odgło dla przyjemności niż na serio, bo zauważyła skórzane
sów lasu - w każdym razie nie wydawał jej się bardzo gałki na ostrzach floretów, niemniej rzucało się w oczj
Strona 20
że traktują bardzo serio to, co robią. Byli doświadczo
nymi szermierzami i walczyli zawzięcie i z determina j ę a promienie słońca odbijały się w brązowych pas
włosów i sprawiały, że skóra wydawała się wręcz
cją, bez taryfy ulgowej. czekoladowa, Kiedy wreszcie udało mu się rozbroić
Lavender wychyliła się nieco bardziej. Jednego przeciwnika ruchem, w wyniku którego floret tamtego
z mężczyzn widziała po raz pierwszy w życiu. Jasno poszybował wysoko w powietrze, odchylił głowę i wy
włosy olbrzym ruszał się wolniej od przeciwnika, za to buchną! śmiechem.
górował nad nim siłą i zasięgiem. Drugi był zaledwie - Wspaniały pojedynek! Potrafisz to robić lepiej,
parę cali niższy, ciemnowłosy, gibki, muskularny. La- James, gotów jestem się o to założyć!
vender pisnęła cicho i przycisnęła dłoń do ust. Nie mog Lavender patrzyła, jak jasnowłosy mężczyzna wy
ło być mowy o pomyłce - to był Barney Hammond. plątuje floret z krzaków i rzuca się na wznak na trawę.
Na szczęście odgłosy pojedynku zagłuszyły mimo Śmiał się również.
wolny okrzyk Lavender, bo odkrycie jej obecności było - Przeklinam dzień, w którym po raz pierwszy
ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła. Stała bez ruchu, skrzyżowałem z tobą broń, Barney! Chemie wyzwał
wsparta obydwiema rękami o pień i z zapartym tchem bym cię na kolejną rundę w ramach rewanżu, ale obie-
śledziła scenę, która rozgrywała się przed jej oczami. W całem, że będę na przyjęciu w Jaffrey House, a nie za
tym momencie przypomniała sobie, jak tego właśnie mierzam ryzykować spóźnienia! - Usiadł w trawie,
ranka Barney układał czepki w sklepie. To było absur wciąż szeroko us'miechnięty i zaczął naciągać drugie
dalne. Tamten mężczyzna nie mógł być tym samym co buty. - Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że nie
ten - kiedy jednak w trakcie walki odwrócił się tak, że musisz uczestniczyć w takich imprezach, stary druhu!
mogła znów widzieć jego twarz, Lavender przekonała Gdyby nie piękne niebieskie oczy niejakiej panny Shel-
się, że nie ma mowy o pomyłce. Zapominając o tym, że don. wątpię, czy zdołałbym to wytrzymać! -Westchnął.
powinna się kryć, po prostu stała i patrzyła. - Lecz ona jest najcudowniejszą istotą.
Poruszał się z szybkością i siłą, które oczarowały La- - Daruj sobie. - Lavender spostrzegła, że Barney się
vender bez reszty. W jego pewności siebie i w umiejęt śmieje. - Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, mówi-
nościach było coś zniewalającego. Spojrzeniem pełnym łeś o niejakiej pannie Georgianie Cutler, która podobno
podziwu obrzuciła jego koszulę poznaczoną plamami bardzo przypadła ci do gustu!
potu, przylegającą do muskularnych ramion i pleców - Wiem! - Jasnowłosy mężczyzna podniósł się z zie
i jak zahipnotyzowana prześliznęła się niżej, do dopa mi i pokręcił głową. - Nie jestem wzorem wierności! Ale
sowanych spodni z koźlęcej skóry i bosych stóp. Roz lady Georgiana nie dorasta pannie Sheldon do pięt
pięta pod szyją koszula odsłaniała mocną, opaloną szy- - Rozwódź swoje żale gdzie indziej - doradził mu